Izba przyjęć
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Izba przyjęć
Wiadomo, że najwięcej obrażeń zdarza się nie przy pojedynkach, ani przy kontaktach z magicznymi stworzeniami, a w bezpiecznym zaciszu zwanym domem, miejscu pracy lub na ulicy. Osoby trafiają tu z różnorakimi uszkodzeniami ciała, mniej lub bardziej poważnymi. Zwykle po wizycie na tym oddziale pacjenci nabierają niechęci do nierozważnego eksperymentowania z różdżką czy wywarami... Przynajmniej na jakiś czas.
The member 'Alexander Farley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 22
'k100' : 22
Cóż, Bertie nie miał pojęcia, że zostaje właśnie poddany jakiejś głębszej analizie. Żył w spokoju w przeświadczeniu, że jak już ktoś bliżej z nim obcuje to w sumie to wie jak jest i, że jego norma jest nie koniecznie normalną normą. Tak czy inaczej przypatrywał się uzdrowicielowi, kiedy ten tłumaczył mu kolejne zagadnienia związane z jego ustopiawaniem, nie wymawiając jednak na głos swoich dywagacji na temat tego jak brzmiałoby jedno słowo, które opisuje czynność przyczepiania komuś stopy.
- Spoko. Jak coś zauważę, wpadnę z plackiem owocowym i pogadamy sobie o dziwnych rzeczach jakie mogą się dziać z ludzką stopą, albo moją stopą niedługo po wypaleniu starej, wyhodowaniu w słoiki nowej i doklejenia jej we właściwe miejsce. - zapewnił. - No, chyba że mi odpadnie, wtedy daruję sobie placek.
Dodał po krótkim namyśle, bo w sumie to pewnie by lekko spanikował i popraktykował skakanie na jednej nodze na czas do Kurnika żeby mu Farley pomógł. Niby przywykł już do funkcjonowania bez stopy (Bertie zawsze miał zadziwiająco silne zdolności adaptacji do nowych sytuacji i niewygód) ale jednak skoro miał wybór to jednak wolał ją mieć.
- Dziwnie będzie znowu stać na dwóch nogach. - stwierdził i starał się nie patrzeć na Alexa tylko w sufit bo jak patrzył na Alexa to korciło go, żeby gadać, a jak zacznie gadać to zacznie się wiercić. Choć jak czuł jak druga część jego nogi przytyka się do tej starej to na prawdę dziwnie się czuł i miał ochotę to skomentować. Czuł trochę jakby smyrał kikutem dużego ślimaka, takiego miękkiego i oślizgłego, tylko dodatkowo były żyłki i twarde elementy, pewnie kości. Koszmarnie obleśne uczucie, ale jednocześnie fascynujące.
Czekał na efekt, kiedy usłyszał inkantację, chwilę potem uniósł się na łokcie i przyglądał się Alexowi.
- Obejdzie się bez łamania na nowo? - nie wiedział czy nie wyszło, czy trzeba jeszcze jakichś zaklęć, ale jednak za bardzo chciał na to patrzeć, to było za dziwne, chciał widzieć jak jego noga na nowo się scala.
- Spoko. Jak coś zauważę, wpadnę z plackiem owocowym i pogadamy sobie o dziwnych rzeczach jakie mogą się dziać z ludzką stopą, albo moją stopą niedługo po wypaleniu starej, wyhodowaniu w słoiki nowej i doklejenia jej we właściwe miejsce. - zapewnił. - No, chyba że mi odpadnie, wtedy daruję sobie placek.
Dodał po krótkim namyśle, bo w sumie to pewnie by lekko spanikował i popraktykował skakanie na jednej nodze na czas do Kurnika żeby mu Farley pomógł. Niby przywykł już do funkcjonowania bez stopy (Bertie zawsze miał zadziwiająco silne zdolności adaptacji do nowych sytuacji i niewygód) ale jednak skoro miał wybór to jednak wolał ją mieć.
- Dziwnie będzie znowu stać na dwóch nogach. - stwierdził i starał się nie patrzeć na Alexa tylko w sufit bo jak patrzył na Alexa to korciło go, żeby gadać, a jak zacznie gadać to zacznie się wiercić. Choć jak czuł jak druga część jego nogi przytyka się do tej starej to na prawdę dziwnie się czuł i miał ochotę to skomentować. Czuł trochę jakby smyrał kikutem dużego ślimaka, takiego miękkiego i oślizgłego, tylko dodatkowo były żyłki i twarde elementy, pewnie kości. Koszmarnie obleśne uczucie, ale jednocześnie fascynujące.
Czekał na efekt, kiedy usłyszał inkantację, chwilę potem uniósł się na łokcie i przyglądał się Alexowi.
- Obejdzie się bez łamania na nowo? - nie wiedział czy nie wyszło, czy trzeba jeszcze jakichś zaklęć, ale jednak za bardzo chciał na to patrzeć, to było za dziwne, chciał widzieć jak jego noga na nowo się scala.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Cicho parsknąłem śmiechem słuchając tyrady Bertiego o wypadkach ze stopą.
- Faktycznie, jest to temat na dobrą opowieść tudzież rozmowę. Przy placku, naturalnie. Jakaś łapówka za przyjmowanie poza kolejką, ba, poza godzinami pracy tak właściwie, musi być - powiedziałem niezwykle rzeczowo, uznając to stwierdzenie za niezaprzeczalny fakt. Jednak chochliki, które zaświeciły się na chwilę w moich oczach kiedy tak patrzyłem na Bertiego nadały moim słowom idealnie niepoważny wydźwięk. Odkąd zacząłem brać leki to musiałem przyznać, że łatwiej przychodziło mi osiadanie w takim neutralnym nastroju. Wszystkie emocje zdawały się być odrobinę przytłumione, wyrównane do tego samego poziomu, pozwalając mi w miarę płynnie acz nie nazbyt gwałtownie między nimi przechodzić, odpowiednio wyważać ilości w ekspresjach i własnym odczuwaniu. Mieszanka antydepresyjna nie otępiała mnie, pozostawiając jasność umysłu potrzebną mi - a tak właściwie to niezbędną - do prawidłowego funkcjonowania na co dzień. Życie było jakby łatwiejsze: ale nadal nawet najbardziej cudowne z eliksirów nie były w stanie uwolnić mnie od zmęczenia i uczucia ogólnego przepalenia uciskającego głowę niczym stalowe obcęgi. Przynosiły jednak spokój, którego potrzebowałem do poukładania swoich spraw.
- Wydaje mi się, że nawet jeżeli będzie ci dziwnie to nie będziesz potrzebował być do tego przyzwyczajonym, żeby odnaleźć korzyści płynące z posiadania dwóch, a nie jednej sprawnej nogi - powiedziałem z cichym westchnięciem na początku, ale było to bardzo dobrotliwe stwierdzenie, w żadne sposób nie mające na celu moralizowania czy też naprostowywania Botta. Ot, takie nienachalne stwierdzenie faktu.
Ściągnąłem brwi, kiedy po wymówieniu inkantacji noga nadal opzostała w dwóch kawałkach, jedynie delikatnie zlepiając się ze sobą w miejscu zrostu. Nie wiedziałem czy to patrzące się na mnie dwie pary oczu - w tym jedne oczywiście narysowane - czy też po prostu to, że było to trudne zaklęcie.
- Muszę spróbować jeszcze raz. To dość zaawansowana magia lecznicza i mimo, ze jestem w stanie transplantować ci stopę to nie znaczy, że uda mi się to za pierwszym podejściem. Zresztą sam wiesz jak jest - mruknąłem, w międzyczasie upewniając się, czy przypadkiem nie poruszyłem stopy. Wszystko było na swoim miejscu, więc jeszcze raz wziąłem do ręki różdżkę i ponowiłem inkantację:
- Transplantatio.
- Faktycznie, jest to temat na dobrą opowieść tudzież rozmowę. Przy placku, naturalnie. Jakaś łapówka za przyjmowanie poza kolejką, ba, poza godzinami pracy tak właściwie, musi być - powiedziałem niezwykle rzeczowo, uznając to stwierdzenie za niezaprzeczalny fakt. Jednak chochliki, które zaświeciły się na chwilę w moich oczach kiedy tak patrzyłem na Bertiego nadały moim słowom idealnie niepoważny wydźwięk. Odkąd zacząłem brać leki to musiałem przyznać, że łatwiej przychodziło mi osiadanie w takim neutralnym nastroju. Wszystkie emocje zdawały się być odrobinę przytłumione, wyrównane do tego samego poziomu, pozwalając mi w miarę płynnie acz nie nazbyt gwałtownie między nimi przechodzić, odpowiednio wyważać ilości w ekspresjach i własnym odczuwaniu. Mieszanka antydepresyjna nie otępiała mnie, pozostawiając jasność umysłu potrzebną mi - a tak właściwie to niezbędną - do prawidłowego funkcjonowania na co dzień. Życie było jakby łatwiejsze: ale nadal nawet najbardziej cudowne z eliksirów nie były w stanie uwolnić mnie od zmęczenia i uczucia ogólnego przepalenia uciskającego głowę niczym stalowe obcęgi. Przynosiły jednak spokój, którego potrzebowałem do poukładania swoich spraw.
- Wydaje mi się, że nawet jeżeli będzie ci dziwnie to nie będziesz potrzebował być do tego przyzwyczajonym, żeby odnaleźć korzyści płynące z posiadania dwóch, a nie jednej sprawnej nogi - powiedziałem z cichym westchnięciem na początku, ale było to bardzo dobrotliwe stwierdzenie, w żadne sposób nie mające na celu moralizowania czy też naprostowywania Botta. Ot, takie nienachalne stwierdzenie faktu.
Ściągnąłem brwi, kiedy po wymówieniu inkantacji noga nadal opzostała w dwóch kawałkach, jedynie delikatnie zlepiając się ze sobą w miejscu zrostu. Nie wiedziałem czy to patrzące się na mnie dwie pary oczu - w tym jedne oczywiście narysowane - czy też po prostu to, że było to trudne zaklęcie.
- Muszę spróbować jeszcze raz. To dość zaawansowana magia lecznicza i mimo, ze jestem w stanie transplantować ci stopę to nie znaczy, że uda mi się to za pierwszym podejściem. Zresztą sam wiesz jak jest - mruknąłem, w międzyczasie upewniając się, czy przypadkiem nie poruszyłem stopy. Wszystko było na swoim miejscu, więc jeszcze raz wziąłem do ręki różdżkę i ponowiłem inkantację:
- Transplantatio.
The member 'Alexander Farley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 38
'k100' : 38
Szafka Alexa
- Wolałbym pozostać przy określeniu nieoficjalna opłata, jeśli łaska - zasugerował na słowa Alexa, który wydał się niesamowicie wręcz rozbawiony jego poważną sytuacją. Wlepiał w niego przez chwilę swe niebieskie ślepia. Może nawet o chwilę za długo. - Właściwie to mówię poważnie, to poważne wykroczenia, a wolałbym pozostać przy naszych nieoficjalnych wizytach domowych oraz walucie na którą mnie stać, a jeśli w związku z taką niegodziwością jak łapówki zacząłbyś mieć problem, należałoby ten proceder przerwać.
W końcu skończył ględzić, kończąc tym samym zdanie zdecydowanie zbyt wielokrotnie złożone, typ wypowiedzi będący jednocześnie specjalnością tego zakładu. Nie ważne na czym się to zdanie zaczyna, a na czym się kończy.
- Mhmm. Mimo to ze smutkiem żegnam swego drogiego przyjaciela. - zapewnił czekając, aż Alex znów spojrzy w oczy Maxowi, czekając na to tym bardziej im dziwniejsza była ta sytuacja. Nie zamierzał się ze swojego poczucia humoru tłumaczyć, ale o smutku więcej nie mówił, bo jednak nie chciał żeby przyjaciel ostatecznie postanowił że mu stopy nie przyczepi.
Nie czepiał się kiedy Alexowi nie wychodziło. Zaczepiał, to miał w naturze, ale sam tyle razy już sprowadził na swój mały świat i małe światy swoich towarzyszy katastrofę przez zwykłe pomyłki, błędy w intonacji czy niewłaściwe gesty - że nie mógł się czepiać. Czekał zamiast tego aż Farley skończy swoje zadanie.
- To wzdychanie jest częścią zaklęcia, o której wcześniej zapomniałeś, mam rację? - W sumie zaczynał dostrzegać powiązania między westchnięciami Nielwyna, a jego zaklęciami. Możliwe jednak że Alex po prostu cholernie często wzdycha, a kiedy się widzą dość często czaruje - to jednak jest opcja znacznie mniej ciekawa, po co więc w ogóle ją rozważać?
Kiedy Alex się odsunął, Bott spuścił obie nogi i wstał, odruchowo przesuwając ciężar ciała na prawą nogę. Zaraz jednak stanął na lewej, nie czując w sumie różnicy między jedną a drugą. Tylko jakoś tak...
- Dziwnie symetrycznie się czuję.
- Wolałbym pozostać przy określeniu nieoficjalna opłata, jeśli łaska - zasugerował na słowa Alexa, który wydał się niesamowicie wręcz rozbawiony jego poważną sytuacją. Wlepiał w niego przez chwilę swe niebieskie ślepia. Może nawet o chwilę za długo. - Właściwie to mówię poważnie, to poważne wykroczenia, a wolałbym pozostać przy naszych nieoficjalnych wizytach domowych oraz walucie na którą mnie stać, a jeśli w związku z taką niegodziwością jak łapówki zacząłbyś mieć problem, należałoby ten proceder przerwać.
W końcu skończył ględzić, kończąc tym samym zdanie zdecydowanie zbyt wielokrotnie złożone, typ wypowiedzi będący jednocześnie specjalnością tego zakładu. Nie ważne na czym się to zdanie zaczyna, a na czym się kończy.
- Mhmm. Mimo to ze smutkiem żegnam swego drogiego przyjaciela. - zapewnił czekając, aż Alex znów spojrzy w oczy Maxowi, czekając na to tym bardziej im dziwniejsza była ta sytuacja. Nie zamierzał się ze swojego poczucia humoru tłumaczyć, ale o smutku więcej nie mówił, bo jednak nie chciał żeby przyjaciel ostatecznie postanowił że mu stopy nie przyczepi.
Nie czepiał się kiedy Alexowi nie wychodziło. Zaczepiał, to miał w naturze, ale sam tyle razy już sprowadził na swój mały świat i małe światy swoich towarzyszy katastrofę przez zwykłe pomyłki, błędy w intonacji czy niewłaściwe gesty - że nie mógł się czepiać. Czekał zamiast tego aż Farley skończy swoje zadanie.
- To wzdychanie jest częścią zaklęcia, o której wcześniej zapomniałeś, mam rację? - W sumie zaczynał dostrzegać powiązania między westchnięciami Nielwyna, a jego zaklęciami. Możliwe jednak że Alex po prostu cholernie często wzdycha, a kiedy się widzą dość często czaruje - to jednak jest opcja znacznie mniej ciekawa, po co więc w ogóle ją rozważać?
Kiedy Alex się odsunął, Bott spuścił obie nogi i wstał, odruchowo przesuwając ciężar ciała na prawą nogę. Zaraz jednak stanął na lewej, nie czując w sumie różnicy między jedną a drugą. Tylko jakoś tak...
- Dziwnie symetrycznie się czuję.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Uniosłem wyżej jedną brew, kiedy natrafiłem na niezwykle rzeczowe słowa Bertiego. Bijąca od niego powaga była rzadko spotykana i aż się zmieszałem lekko, kiedy zaczął faktycznie tak dosłownie i przepisowo podchodzić. Przez kilka chwil trwałem w takim osłupieniu, jednak ostatecznie wyszczerzyłem się, patrząc na cukiernika z sympatią zakrawającą wręcz o uwielbienie.
- Chyba muszę się postarać o to, żebyś częściej na swojej życiowej drodze spotykał gobliny. To niesamowite, jak honorowym i wpatrzonym w uczciwość oraz literę prawa człowiekiem cię uczyniły - pokręciłem głową, z chwili na chwilę będąc w coraz lepszym humorze. Oczywiście do momentu, w którym nie byłem w stanie pomimo prób transplantować stopy Bertiego z powrotem do reszty jego ciała. Walczyłem jednak z chwilową frustracją, ani przez moment nie wątpiąc w swoje możliwości. Nie po to przez ostatnie ponad trzy lata poświęcałem większość z moich wolnych chwil na skrupulatne zdobywanie wiedzy, strona po stronie każdego atlasu i podręcznika, który wpadł mi w ręce. Doskonale wiedziałem, jak w najmniejszych elementach zbudowane jest ludzkie ciało i jak wygląda jego fizjologia, a zaklęcia praktykowałem prawie że codziennie. Nie tylko na stażu i teraz na specjalizacji. Także w domu, albo w domach przyjaciół, kiedy tylko w mojej obecności ktokolwiek cokolwiek sobie uszkodził. Faktycznie, odkąd rozszalały się anomalie uciekałem się dość często do klasycznych, niewymagających używania magii metod udzielania pierwszej pomocy, ale to takową nie było. Stanowiła za to ten poziom magii, na który właśnie wchodziłem i nad którego pełnym osiągnięciem wciąż pracowałem.
Za trzecia próbą udało się jednak, a ja uśmiechnąłem się do Bertiego. Nawet szerzej, kiedy wspomniał o wzdychaniu. Poklepałem go więc tyko w nogę, opuszczając jeszcze nawet nogawkę spodni Botta - wszystko po to, żeby nie czuć się obserwowanym przez Maxa. Wstałem zaraz i sięgnąłem po teczkę, siadając przy biurku i zaczynając zapisywać w kartotece co i jak.
- No dobrze, panie symetryczny. Proszę uważać na swoją nową stopę i dbać o nią. Jeżeli poczujesz jakiekolwiek dziwne, przewlekłe bóle, powtarzające się odrętwienia, opuchlizny, zsinienia, chorobliwe bladości, jeżeli zaniknęłaby zdolność do poruszania palcami u stopy albo zmalałaby ogólna ruchomość kończyny - od razu się do mnie zgłaszasz - uniosłem spojrzenie na Bertiego, będąc całkowicie poważnym. Wiedział już, kiedy u mnie nie ma pory na żarty - a była to właśnie jedna z takich chwil. Dokończyłem mu jeszcze litanię i odprawiłem do drzwi. Cwaniak jednak zdołał rzucić mi jeszcze bardzo kuszącą propozycję łączącą w sobie otrzymanie obiadu i pójście na anomalię.
I nie umiałem mu tego odmówić.
| zt
- Chyba muszę się postarać o to, żebyś częściej na swojej życiowej drodze spotykał gobliny. To niesamowite, jak honorowym i wpatrzonym w uczciwość oraz literę prawa człowiekiem cię uczyniły - pokręciłem głową, z chwili na chwilę będąc w coraz lepszym humorze. Oczywiście do momentu, w którym nie byłem w stanie pomimo prób transplantować stopy Bertiego z powrotem do reszty jego ciała. Walczyłem jednak z chwilową frustracją, ani przez moment nie wątpiąc w swoje możliwości. Nie po to przez ostatnie ponad trzy lata poświęcałem większość z moich wolnych chwil na skrupulatne zdobywanie wiedzy, strona po stronie każdego atlasu i podręcznika, który wpadł mi w ręce. Doskonale wiedziałem, jak w najmniejszych elementach zbudowane jest ludzkie ciało i jak wygląda jego fizjologia, a zaklęcia praktykowałem prawie że codziennie. Nie tylko na stażu i teraz na specjalizacji. Także w domu, albo w domach przyjaciół, kiedy tylko w mojej obecności ktokolwiek cokolwiek sobie uszkodził. Faktycznie, odkąd rozszalały się anomalie uciekałem się dość często do klasycznych, niewymagających używania magii metod udzielania pierwszej pomocy, ale to takową nie było. Stanowiła za to ten poziom magii, na który właśnie wchodziłem i nad którego pełnym osiągnięciem wciąż pracowałem.
Za trzecia próbą udało się jednak, a ja uśmiechnąłem się do Bertiego. Nawet szerzej, kiedy wspomniał o wzdychaniu. Poklepałem go więc tyko w nogę, opuszczając jeszcze nawet nogawkę spodni Botta - wszystko po to, żeby nie czuć się obserwowanym przez Maxa. Wstałem zaraz i sięgnąłem po teczkę, siadając przy biurku i zaczynając zapisywać w kartotece co i jak.
- No dobrze, panie symetryczny. Proszę uważać na swoją nową stopę i dbać o nią. Jeżeli poczujesz jakiekolwiek dziwne, przewlekłe bóle, powtarzające się odrętwienia, opuchlizny, zsinienia, chorobliwe bladości, jeżeli zaniknęłaby zdolność do poruszania palcami u stopy albo zmalałaby ogólna ruchomość kończyny - od razu się do mnie zgłaszasz - uniosłem spojrzenie na Bertiego, będąc całkowicie poważnym. Wiedział już, kiedy u mnie nie ma pory na żarty - a była to właśnie jedna z takich chwil. Dokończyłem mu jeszcze litanię i odprawiłem do drzwi. Cwaniak jednak zdołał rzucić mi jeszcze bardzo kuszącą propozycję łączącą w sobie otrzymanie obiadu i pójście na anomalię.
I nie umiałem mu tego odmówić.
| zt
Treningi przy aktualnej sytuacji anomaliowo-pogodowej nie należały do najbezpieczniejszych zadań na świecie. Właściwie do bezpiecznych było im daleko. Za każdym razem, gdy w listopadzie zbierały się na treningi sporo ryzykowały, o wiele więcej niż w normalnych warunkach, ale nie mogły zaniedbać kwestii ćwiczenia przed zbliżającym się kolejnym meczem. Podczas ostatniego, dziesiątego listopada, przeciwnicy prawie je pokonali, a przecież nie mogły ulec tylko z powodu pogody. Były ostre, silne i ambitne, miały apetyt na kolejny sukces, choć trenerka za każdym razem przestrzegała je przed przeszarżowaniem i zbędnym ryzykiem.
Różne wypadki chodziły więc po zawodniczkach wystawiających się na niebezpieczne warunki atmosferyczne. Jamie, ilekroć wsiadała na miotłę od czasu rozpoczęcia anomalnej burzy, zastanawiała się czy zsiądzie z niej żywa, czy może któregoś dnia jej pasja i miłość do latania doprowadzą ją do zguby. Również jej matka była zaniepokojona tym, że córka wciąż latała, ale przecież bez odrywania nóg od podłoża również mogło jej się coś stać, skoro niebezpieczeństwo niosła sama magia. Czy teraz istniało w tym kraju choć jedno w pełni bezpieczne od anomalii miejsce?
Tego dnia ćwiczyły na stadionie narodowym pod Londynem, który był dobrą alternatywą dla stadionu Harpii, tym razem, że tu również często grały. Jamie miała po prostu pecha i akurat przelatywała obok bramek, kiedy w jedną z nich trafił piorun. Zbłąkane wyładowanie przeskoczyło na nią, i choć wywołane nim poparzenie nie należało do ciężkich, nie trzeba było wiele, by nagle odrętwiałe ciało zsunęło się z mokrej miotły. Wysokość nie była znacząca, a rozmokłe błoto zamortyzowało upadek, jednak trenerka orzekła, że ścigająca powinna trafić na obserwację do Munga, bo mogła mieć uszkodzone żebra i urazy wewnętrzne, czego na boisku nie sposób było zweryfikować.
Jakoś zdołano przetransportować ją do Munga, czego nawet nie pamiętała, bo w którymś momencie odpłynęła i przebudziła się dopiero na izbie przyjęć. Wiedziała, że to izba, bo przecież lądowała tu już nie raz, a po tamtym pamiętnym wypadku sprzed jakichś czterech lat musiała spędzić na oddziale przeszło tydzień. Wówczas jej obrażenia były poważniejsze, otrzymała bardzo silny cios tłuczkiem w głowę i dodatkowo dotkliwie pogruchotała się najpierw o bramkowy słupek, a potem o ziemię. To zakończyło jej przygodę z poprzednią drużyną, ale było też impulsem do zmiany, by spróbować dostać się do tej wymarzonej.
Lewe ramię, po którym przeskoczyło anomalne wyładowanie, pulsowało bólem, a mięśnie były wyraźnie zesztywniałe i każda próba poruszenia kończyną wywoływała w nich protest. Bolały ją też żebra, poza tym była mokra i ubłocona. Krótko mówiąc wyglądała dość opłakanie, bo przez brud i wilgoć nie było widać faktycznego rozmiaru obrażeń. Nie wiedziała też ile minęło czasu odkąd zabrano ją z boiska. Próbowała unieść się nieznacznie na posłaniu, żeby się rozejrzeć. Była obolała, ale nie była to dla niej pierwszyzna, więc nie panikowała, choć oczywiście wolałaby, by nie zatrzymano ją na oddziale, żeby mogła możliwie szybko wrócić do swoich zajęć. Choć niewątpliwie dzisiejszy trening miała już z głowy.
Była dzisiaj lekko rozkojarzona. Smocza Wyprawa, w której miała wziąć udział w charakterze pomocy medycznej zbliżała się wielkimi krokami. Dzieliło ją zaledwie kilka dni od wyjazdu do Szkocji. Czuła się zestresowana tym wydarzeniem, chociaż starała się skupić na tym co jest tu i teraz. Przygotowywała się do wyprawy poza murami Świętego Munga, niemniej jednak myśl o tym, że coś mogło się skomplikować pozostawała z nią nawet tutaj. Najbardziej doskwierała jej myśl o tym, że brak doświadczenia w tego rodzaju wyprawach może doprowadzić do niebezpiecznej sytuacji.
Szpitalny próg przekroczyła jak zawsze z kilkunastominutowym wyprzedzeniem. Mijała znajome pomieszczenia, gdy zaczepił ją starszy uzdrowiciel, który nakazał jej aby udała się na izbę przyjęć. Niestety ostatnimi czasy z powodu burzy i anomalii, Święty Mung cieszył się dużą frekwencją odwiedzających. Uzdrowicieli z kolei było tyle samo co kilka miesięcy temu. Już kilka razy zdarzyło jej się pracować na pierwszym piętrze i zajmować wypadkami przedmiotowymi. Co prawda nie była to jej specjalizacja jednak odciążała tamtejszych uzdrowicieli, zajmując się nieskomplikowanymi przypadkami, głównie prostymi złamaniami czy też diagnozowała chorych, by zajął się nimi ktoś bardziej zaawansowany w tej dziedzinie.
Doskonale pamiętała czasy, gdy była tu na stażu. Musiała odbyć go na każdym oddziale. Nigdy nie miała większych wątpliwości, ani nie żałowała wyboru, który podjęła. Dobrze czuła się w swojej dziedzinie. Niemniej jednak dobrze wspominała czas spędzony na oddziale urazów przedmiotów. To było przydatne i owocne doświadczenie.
Zajęła się swoimi tymczasowymi obowiązkami, po kolei przechodząc od pacjenta do pacjenta, starając się pomóc każdemu w ramach swoich umiejętności. W końcu jeden ze stażystów zawołał ją do pilnego przypadku.
- Wypadek podczas treningu. Spadła z miotły po tym jak piorun uderzył w bramkę obok - wytłumaczył młody mężczyzna - To zawodniczka Harpi z Holyhead - dodał podekscytowanym szeptem. Uśmiechnęła się do niego ciężko i weszła za parawan, nakazując mu aby obserwował.
- Dzień dobry, nazywam się Roselyn Wright. Jestem uzdrowicielem, a to Billy stażysta. Zajmiemy się panią - powiedziała, wyginając usta w ciepłym uśmiechu. - Proszę się nie ruszać - dodała, kładąc dłoń na ramieniu kobiety.
Dotknęła jej czoła, aby sprawdzić temperaturę jej ciała. - Proszę dokładnie opisać co się stało - powiedziała, przyglądając się obrażeniom kobiety.
Szpitalny próg przekroczyła jak zawsze z kilkunastominutowym wyprzedzeniem. Mijała znajome pomieszczenia, gdy zaczepił ją starszy uzdrowiciel, który nakazał jej aby udała się na izbę przyjęć. Niestety ostatnimi czasy z powodu burzy i anomalii, Święty Mung cieszył się dużą frekwencją odwiedzających. Uzdrowicieli z kolei było tyle samo co kilka miesięcy temu. Już kilka razy zdarzyło jej się pracować na pierwszym piętrze i zajmować wypadkami przedmiotowymi. Co prawda nie była to jej specjalizacja jednak odciążała tamtejszych uzdrowicieli, zajmując się nieskomplikowanymi przypadkami, głównie prostymi złamaniami czy też diagnozowała chorych, by zajął się nimi ktoś bardziej zaawansowany w tej dziedzinie.
Doskonale pamiętała czasy, gdy była tu na stażu. Musiała odbyć go na każdym oddziale. Nigdy nie miała większych wątpliwości, ani nie żałowała wyboru, który podjęła. Dobrze czuła się w swojej dziedzinie. Niemniej jednak dobrze wspominała czas spędzony na oddziale urazów przedmiotów. To było przydatne i owocne doświadczenie.
Zajęła się swoimi tymczasowymi obowiązkami, po kolei przechodząc od pacjenta do pacjenta, starając się pomóc każdemu w ramach swoich umiejętności. W końcu jeden ze stażystów zawołał ją do pilnego przypadku.
- Wypadek podczas treningu. Spadła z miotły po tym jak piorun uderzył w bramkę obok - wytłumaczył młody mężczyzna - To zawodniczka Harpi z Holyhead - dodał podekscytowanym szeptem. Uśmiechnęła się do niego ciężko i weszła za parawan, nakazując mu aby obserwował.
- Dzień dobry, nazywam się Roselyn Wright. Jestem uzdrowicielem, a to Billy stażysta. Zajmiemy się panią - powiedziała, wyginając usta w ciepłym uśmiechu. - Proszę się nie ruszać - dodała, kładąc dłoń na ramieniu kobiety.
Dotknęła jej czoła, aby sprawdzić temperaturę jej ciała. - Proszę dokładnie opisać co się stało - powiedziała, przyglądając się obrażeniom kobiety.
what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts
my dearest friend
Nigdy nie przepadała za lądowaniem w Mungu. Procedury lecznicze nie należały do przyjemnych, ale były koniecznością przy jej zawodzie nawet w normalnych czasach, a co dopiero teraz. Również w Hogwarcie regularnie uszkadzała się na boisku i była stałą bywalczynią skrzydła szpitalnego, zwłaszcza w początkach gry dla szkolnej drużyny. Nie raz i nie dwa grała podczas burz czy ulewnych deszczy, jednak nigdy nie było aż tak źle, jak teraz. Nigdy też nie przeżyła burzy trwającej już aż miesiąc, i nadal nie wyglądało na to, by miała się ona nagle skończyć, choć Jamie oczywiście na to liczyła. Kto nie liczył? Pewnie każdy w tym kraju marzył o wytchnieniu od anomalii, a także o bezpieczeństwie.
Tak czy inaczej po odniesionym urazie przetransportowano ją do Munga, gdzie zabrano ją na izbę przyjęć. Tam miała oczekiwać na uzdrowiciela, co mogło trochę potrwać, bo na pewno mieli więcej rannych ofiar anomalii i burzy. Czy po pierwszym maja w ogóle zdarzał się tu jakikolwiek dzień względnego spokoju?
Niemożliwie upaprana od błota, mokra i poobijana leżała na leżance. Bolało ją, ale dało się przeżyć, dlatego pozostawała spokojna. Ktoś na pewno zaraz się tu zjawi i rzeczywiście się zjawił. Po chwili obok Jamie pojawiła się uzdrowicielka wraz ze stażystą. Kobieta nie pozwalała jej się podnosić, więc Jamie z westchnieniem znów opadła na posłanie i spojrzała na sufit, ale potem przekręciła głowę lekko w bok, by spojrzeć na uzdrowicielkę.
- Zwykły wypadek przy pracy – rzekła, krzywiąc się nieznacznie, choć starała się to zatuszować. Chciała być twarda, przecież to nie pierwszy i nie ostatni raz, kiedy zrobiła sobie krzywdę i trafiała w ręce uzdrowicieli. – Leciałam na miotle obok bramek, kiedy w jedną trafił piorun... I część wyładowania dosięgła mnie. Potem spadłam z miotły. Później chyba musiałam na trochę odpłynąć... bo nie pamiętam nic więcej od upadku do obudzenia się tutaj – wyjaśniła, momentami robiąc przerwy. Rzeczywiście trochę pobolewały ją żebra, gdy brała głębszy wdech, choć ból nie był bardzo silny ani obezwładniający. Może jednak się nie połamała? Niestety jej wciąż skąpa wiedza anatomiczna nie pozwalała tego stwierdzić, ale zdecydowanie powinna nad tym popracować, by być bardziej świadoma tego, co się dzieje z jej ciałem. Teraz była zdana na ocenę uzdrowicielki, ale miała nadzieję, że leczenie pójdzie sprawnie i nie zostanie uziemiona w łóżku na dłużej. – Trochę boli mnie ręka, która najmocniej oberwała wyładowaniem. – Dotknęła zdrową ręką tej bolącej, znów lekko się krzywiąc. Sztywność mięśni jednak zaczynała się zmniejszać, chociaż skóra pod materiałem mokrej szaty mrowiła i piekła jak po bardzo długiej ekspozycji na silne słońce. – I chyba poobijałam się przy upadku...
Tak czy inaczej po odniesionym urazie przetransportowano ją do Munga, gdzie zabrano ją na izbę przyjęć. Tam miała oczekiwać na uzdrowiciela, co mogło trochę potrwać, bo na pewno mieli więcej rannych ofiar anomalii i burzy. Czy po pierwszym maja w ogóle zdarzał się tu jakikolwiek dzień względnego spokoju?
Niemożliwie upaprana od błota, mokra i poobijana leżała na leżance. Bolało ją, ale dało się przeżyć, dlatego pozostawała spokojna. Ktoś na pewno zaraz się tu zjawi i rzeczywiście się zjawił. Po chwili obok Jamie pojawiła się uzdrowicielka wraz ze stażystą. Kobieta nie pozwalała jej się podnosić, więc Jamie z westchnieniem znów opadła na posłanie i spojrzała na sufit, ale potem przekręciła głowę lekko w bok, by spojrzeć na uzdrowicielkę.
- Zwykły wypadek przy pracy – rzekła, krzywiąc się nieznacznie, choć starała się to zatuszować. Chciała być twarda, przecież to nie pierwszy i nie ostatni raz, kiedy zrobiła sobie krzywdę i trafiała w ręce uzdrowicieli. – Leciałam na miotle obok bramek, kiedy w jedną trafił piorun... I część wyładowania dosięgła mnie. Potem spadłam z miotły. Później chyba musiałam na trochę odpłynąć... bo nie pamiętam nic więcej od upadku do obudzenia się tutaj – wyjaśniła, momentami robiąc przerwy. Rzeczywiście trochę pobolewały ją żebra, gdy brała głębszy wdech, choć ból nie był bardzo silny ani obezwładniający. Może jednak się nie połamała? Niestety jej wciąż skąpa wiedza anatomiczna nie pozwalała tego stwierdzić, ale zdecydowanie powinna nad tym popracować, by być bardziej świadoma tego, co się dzieje z jej ciałem. Teraz była zdana na ocenę uzdrowicielki, ale miała nadzieję, że leczenie pójdzie sprawnie i nie zostanie uziemiona w łóżku na dłużej. – Trochę boli mnie ręka, która najmocniej oberwała wyładowaniem. – Dotknęła zdrową ręką tej bolącej, znów lekko się krzywiąc. Sztywność mięśni jednak zaczynała się zmniejszać, chociaż skóra pod materiałem mokrej szaty mrowiła i piekła jak po bardzo długiej ekspozycji na silne słońce. – I chyba poobijałam się przy upadku...
- Zawsze kończy pani trening na szpitalnym łóżku? - zapytała, wykrzywiając usta w pogodnym półuśmiechu. Jamie McKinnon zdawała się starać zachować w tej sytuacji twardo. Nawet jeśli odczuwała z pewnością wielki ból. Dlatego też zagadnęła ją, aby rozproszyć myśli od fatalnego wypadku. Na co dzień obserwowała cierpienie innych. Ich ból mogła sobie jedynie wyobrazić, jednak wykształcenie jakie otrzymała sprawiało, że w większości wypadków wiedziała jak go uśmierzyć. Niektórzy uzdrowiciele byli mniej empatyczni. Inni bardziej. W dużej mierze zależało to od ich charakteru. Roselyn należała do tej pierwszej grupy, czasami stanowczo zbyt mocno angażując się emocjonalnie w leczenie swoich pacjentów. Pochodną tego było to, że przez pacjentów i personel uznawana była za medyka, która wykazuje się dobrym podejściem do pacjenta. Była łagodna, cierpliwa, uśmiechnięta, skora do wyczerpujących wyjaśnień jeśli tylko pacjent ich potrzebował. Jej zachowanie kontrastowało z podejściem wielu ponurych uzdrowicieli, którzy czasami nawet nie spoglądali w twarze tych, których leczyli.
Pokiwała głową na znak, że zrozumiała jej słowa. - Upadek mógł doprowadzić do urazów wewnętrznych. Najpierw musimy skupić się nad tym - powiedziała zarówno do Jamie jaki do obserwującego ją stażysty. - Diagno Haemo - wyszeptała, dotykając różdżką brzucha czarownicy, uprzednio prosząc ją o przygotowanie się do badania.
Przez chwilę milczała, a następnie ponownie uśmiechnęła się do kobiety. - Wszystko zdaje się być w porządku.
Dotknęła ręki czarodziejki, starając się poruszać nią delikatnie, aby sprawdzić czy jest złamana czy po prostu poobijana. - Z pewnością treningi w taką pogodę nie należą do najłatwiejszych… - powiedziała cicho, zdając sobie sprawę że niektóre jej ruchy mogą być bolesne. Chciała ją zagadać, tak aby skupiła się nie tylko na bólu. Powoli naciskała kolejno na jej żebra, by sprawdzić czy wszystko jest na miejscu.
- Wyładowanie elektryczne wywołały poparzenia. Miała pani naprawde wiele szczęścia. Żebra są porządnie potłuczone, ale żadne z nich nie pękło. Podobno jak kości. Ręka jest skręcona, ale nie złamana. Ośmielę się nawet powiedzieć, że musiała mieć pani bardzo miękkie lądowanie. Poskładamy panią jeszcze dzisiaj - wytłumaczyła jej pocieszającym tonem.
Pokiwała głową na znak, że zrozumiała jej słowa. - Upadek mógł doprowadzić do urazów wewnętrznych. Najpierw musimy skupić się nad tym - powiedziała zarówno do Jamie jaki do obserwującego ją stażysty. - Diagno Haemo - wyszeptała, dotykając różdżką brzucha czarownicy, uprzednio prosząc ją o przygotowanie się do badania.
Przez chwilę milczała, a następnie ponownie uśmiechnęła się do kobiety. - Wszystko zdaje się być w porządku.
Dotknęła ręki czarodziejki, starając się poruszać nią delikatnie, aby sprawdzić czy jest złamana czy po prostu poobijana. - Z pewnością treningi w taką pogodę nie należą do najłatwiejszych… - powiedziała cicho, zdając sobie sprawę że niektóre jej ruchy mogą być bolesne. Chciała ją zagadać, tak aby skupiła się nie tylko na bólu. Powoli naciskała kolejno na jej żebra, by sprawdzić czy wszystko jest na miejscu.
- Wyładowanie elektryczne wywołały poparzenia. Miała pani naprawde wiele szczęścia. Żebra są porządnie potłuczone, ale żadne z nich nie pękło. Podobno jak kości. Ręka jest skręcona, ale nie złamana. Ośmielę się nawet powiedzieć, że musiała mieć pani bardzo miękkie lądowanie. Poskładamy panią jeszcze dzisiaj - wytłumaczyła jej pocieszającym tonem.
what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts
my dearest friend
- Nie, ale... Odkąd zaczęła się ta burza, spadam częściej niż normalnie – odezwała się. Rzeczywiście starała się być twarda i mimo odczuwanego bólu robić dobrą minę do złej gry. Nie zamierzała płakać i lamentować nad swoim losem, skoro żyła i miała wszystko na swoim miejscu, a więc był to powód do radości. Nawet dobrzy zawodnicy czasem spadali, zwłaszcza przy takiej pogodzie, w nieustannie zacinającym deszczu i trwającej od miesiąca burzy. Nikt już nie miał wątpliwości, że ta burza to anomalia, nie naturalne zjawisko. Nawet bez odrywania nóg od podłoża łatwo było o różne wypadki. Ludziom którzy nie robili niczego ryzykownego również mogło się coś stać, wystarczyło zapomnieć się i sięgnąć po magię, albo znaleźć się w złym miejscu i czasie.
- Dobrze, proszę robić, co trzeba – zgodziła się. Nie stawiała oporu, chciała mieć te lecznicze procedury po prostu za sobą, więc pozwoliła, by czarownica rzuciła zaklęcie sprawdzające stan jej narządów wewnętrznych. Choć sama nie znała magii leczniczej, to już tyle razy po różnych urazach była badana przez uzdrowicieli, że zaczęła kojarzyć niektóre formułki z ich zastosowaniem. Pozwoliła też na sprawdzenie stanu żeber i ręki, z sykiem wypuszczając z ust powietrze, gdy kobieta zaczęła naciskać na obolałe po upadku żeba.
- Nie należą, ale za trzy tygodnie kolejny mecz, który pewnie zagramy w podobnych warunkach, jeśli nie gorszych, więc musimy trenować – zaznaczyła, krzywiąc się, ale nie pozwoliła sobie na jęk skargi. Przeżywała już poważniejsze urazy, teraz nie było jeszcze tak najgorzej. Na pewno nie tak jak wtedy, kiedy doznała wypadku i musiała na pewien czas zrezygnować z gry. Miała nadzieję że w tym przypadku żadne przerywanie treningów nie będzie konieczne, chciała wystąpić w meczu z Osami, choćby miała się wczołgać na boisko.
- To... dobrze – ulżyło jej, kiedy kobieta oceniła, że nie odniosła żadnych poważnych urazów i jeszcze dziś zostanie poskładana. – Naprawdę muszę zagrać w najbliższym meczu, nie mogę sobie pozwolić na wypadnięcie z gry. A co do lądowania... Po trwającym miesiąc deszczu w istocie było... miękkie. – I brudne. Nadal w końcu wyglądała jak obraz nędzy i rozpaczy po tym upadku, ale błoto częściowo zamortyzowało upadek, wysokość też najwyraźniej nie była aż tak duża jak początkowo myślała, dlatego potłukła się mniej dotkliwie, niż miałoby to miejsce przy większej wysokości i twardszym podłożu. – Będę więc mogła jeszcze dziś wyjść? I kiedy mogę wrócić do trenowania? – dopytała.
- Dobrze, proszę robić, co trzeba – zgodziła się. Nie stawiała oporu, chciała mieć te lecznicze procedury po prostu za sobą, więc pozwoliła, by czarownica rzuciła zaklęcie sprawdzające stan jej narządów wewnętrznych. Choć sama nie znała magii leczniczej, to już tyle razy po różnych urazach była badana przez uzdrowicieli, że zaczęła kojarzyć niektóre formułki z ich zastosowaniem. Pozwoliła też na sprawdzenie stanu żeber i ręki, z sykiem wypuszczając z ust powietrze, gdy kobieta zaczęła naciskać na obolałe po upadku żeba.
- Nie należą, ale za trzy tygodnie kolejny mecz, który pewnie zagramy w podobnych warunkach, jeśli nie gorszych, więc musimy trenować – zaznaczyła, krzywiąc się, ale nie pozwoliła sobie na jęk skargi. Przeżywała już poważniejsze urazy, teraz nie było jeszcze tak najgorzej. Na pewno nie tak jak wtedy, kiedy doznała wypadku i musiała na pewien czas zrezygnować z gry. Miała nadzieję że w tym przypadku żadne przerywanie treningów nie będzie konieczne, chciała wystąpić w meczu z Osami, choćby miała się wczołgać na boisko.
- To... dobrze – ulżyło jej, kiedy kobieta oceniła, że nie odniosła żadnych poważnych urazów i jeszcze dziś zostanie poskładana. – Naprawdę muszę zagrać w najbliższym meczu, nie mogę sobie pozwolić na wypadnięcie z gry. A co do lądowania... Po trwającym miesiąc deszczu w istocie było... miękkie. – I brudne. Nadal w końcu wyglądała jak obraz nędzy i rozpaczy po tym upadku, ale błoto częściowo zamortyzowało upadek, wysokość też najwyraźniej nie była aż tak duża jak początkowo myślała, dlatego potłukła się mniej dotkliwie, niż miałoby to miejsce przy większej wysokości i twardszym podłożu. – Będę więc mogła jeszcze dziś wyjść? I kiedy mogę wrócić do trenowania? – dopytała.
Jej słowa skwitowała lekkim uśmiechem, poświęcając całą uwagę zbadaniu jej obrażeń. Czuła na sobie czujne spojrzenie stażysty, który wzrokiem badał każdy jej ruch. Nie lubiła być obserwowana podczas pracy, niemniej jednak z czasem przyzwyczaiła się do obecności stażystów. Zresztą rozpoczynając karierę w Mungu każdy krok stawiała pod okiem bardziej doświadczonego uzdrowiciela. Wciąż jednak nie lubiła tego uczucia, gdy ktoś patrzył jej na ręce i obserwował jej zabiegi. Każdy uzdrowiciel miał swoje własne metody, swoją własną rutynę działania. Nie lubiła być oceniana pod kątem innych, ale nie miała też na to żadnego wpływu. Tak też cierpliwie znosiła wzrok mężczyzny, starając się nie myśleć o dyskomforcie tym spowodowanym. W końcu była to część jej zawodu, a jednym z jej obowiązków była pomoc w rozwijaniu się stażystów.
- Rozumiem. Żałuje, że nie macie bezpiecznego miejsca na treningi, ani na rozegranie meczu - odpowiedziała jej. Wiedziała, że będzie musiała jeszcze chwilę prowadzić bolesne badanie. Na quidditchu znała się całkiem nie źle. Nie ze strony praktycznej, ale jako zagorzała fanka i córka gracza Zjednoczonych z Puddlemore. - I jak ocenia pani szanse na wygraną z Osami? - zapytała, wciąż badając potłuczone żebra.
Zdawała sobie sprawę z tego jak dla gracza ważna jest jego kondycja fizyczna, więc nie chciała martwić swojej pacjentki. Nie było zresztą czym, chociaż na pierwszy rzut oka wyglądała tragicznie, a same urazy były bardzo bolesne, nie stało się jej nic co mogłoby zawyrokować poważniejszymi kontuzjami. - Proszę się tym nie martwić. Postawimy panią na nogi jeszcze dzisiaj, jednak zalecałabym kilka dni odpoczynku. Później swobodnie będzie mogła pani wrócić do treningów, a przed meczem nie będzie pani nawet pamiętać o tym wypadku - zapewniła ją. - Chciałabym jednak, żeby pani została dzisiaj na obserwacji przez kilka godzin. Żeby upewnić się, że uraz głowy jest niegroźny. A teraz zajmę się pani ręką i stłuczeniami - powiedziała, zaciskając dłoń na magnoliowym drewnie. - Arcorecte - szepnęła, a w efekcie skręcony staw wrócił na swoje miejsce.
- Rozumiem. Żałuje, że nie macie bezpiecznego miejsca na treningi, ani na rozegranie meczu - odpowiedziała jej. Wiedziała, że będzie musiała jeszcze chwilę prowadzić bolesne badanie. Na quidditchu znała się całkiem nie źle. Nie ze strony praktycznej, ale jako zagorzała fanka i córka gracza Zjednoczonych z Puddlemore. - I jak ocenia pani szanse na wygraną z Osami? - zapytała, wciąż badając potłuczone żebra.
Zdawała sobie sprawę z tego jak dla gracza ważna jest jego kondycja fizyczna, więc nie chciała martwić swojej pacjentki. Nie było zresztą czym, chociaż na pierwszy rzut oka wyglądała tragicznie, a same urazy były bardzo bolesne, nie stało się jej nic co mogłoby zawyrokować poważniejszymi kontuzjami. - Proszę się tym nie martwić. Postawimy panią na nogi jeszcze dzisiaj, jednak zalecałabym kilka dni odpoczynku. Później swobodnie będzie mogła pani wrócić do treningów, a przed meczem nie będzie pani nawet pamiętać o tym wypadku - zapewniła ją. - Chciałabym jednak, żeby pani została dzisiaj na obserwacji przez kilka godzin. Żeby upewnić się, że uraz głowy jest niegroźny. A teraz zajmę się pani ręką i stłuczeniami - powiedziała, zaciskając dłoń na magnoliowym drewnie. - Arcorecte - szepnęła, a w efekcie skręcony staw wrócił na swoje miejsce.
what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts
my dearest friend
Jamie też żałowała, ale niestety sytuacja wyglądała jak wyglądała i choć organizatorzy starali się dbać o bezpieczeństwo zawodników, a w trakcie meczów także widowni, nie zawsze udawało się zapobiec wszystkim nieszczęściom, anomalie były zbyt nieprzewidywalne, o wiele bardziej niż zwykłe burze czy śnieżyce, z jakimi mieli do czynienia w dotychczasowych latach. Ale ten rok był inny niż wszystkie dotychczasowe, które przeżyła Jamie.
- Myślę, że dobrze. Jesteśmy dobrze przygotowane i naprawdę mamy szansę wygrać – odpowiedziała, starając się nie krzywić, ale i tak czasem jej się to zdarzało, choć na pewno nie tak, jak gdyby żebra faktycznie były złamane, bo wtedy zapewne nie dałaby rady powstrzymać okrzyku bólu po naciśnięciu na uszkodzone miejsce.
Starała się nie myśleć o tym, co właśnie się z nią działo, a skupić się na nadchodzącej przyszłości i meczu, które musiały wygrać. Były Harpiami, nie brakowało im umiejętności, odwagi ani uporu, i trudne warunki nie mogły zachwiać ich hartem ducha. Rozumiała też, że uzdrowicielka zagaduje ją po to, by odwrócić jej uwagę od nieprzyjemności związanych z badaniem ewentualnych uszkodzeń. Wiedziała że musi to cierpliwie znieść, bo musiała zostać wyleczona, aby szybko wrócić do formy i do gry. Zależało jej na tym.
- W porządku, skoro tak trzeba, to zostanę kilka godzin – zgodziła się. Kilka godzin bezczynnego leżenia to nie tragedia, jakoś to przeżyje, ale miała nadzieję że rzeczywiście jeszcze dziś wyjdzie, bo dłuższy pobyt w Mungu był jedną z ostatnich rzeczy, na które mogła mieć ochotę, zwłaszcza ledwie trzy tygodnie przed ważnym meczem. Niestety liczyła się z tym, że zanim ten dzień nadejdzie, znowu może się coś wydarzyć, choć miała nadzieję, że nie. Latając przy tej pogodzie mocno igrała z losem i podejmowała ryzyko, co któregoś dnia mogło się na niej zemścić. Tak samo jak to, że pewnie nie będzie sobie mogła pozwolić na kilka dni bezczynności w obecnym okresie. Osy były wymagającymi przeciwnikami, wiedziała to, bo przecież kiedyś sama z nimi grała.
Kiedy kobieta nastawiła jej uszkodzony staw, syknęła i zacisnęła zęby. To bolało, ale kości wróciły na swoje miejsce i staw odzyskał możliwość poruszania się. Magia lecznicza naprawdę działała cuda.
- Zawsze byłam pod wrażeniem, jak uzdrowiciele kilkoma zaklęciami potrafią przywrócić solidnie poobijane ciało do używalności – odezwała się nagle, by przerwać ciszę. Oczywiście wiedziała też, że nie zawsze wystarczało kilka zaklęć i eliksirów, zwłaszcza podczas urazów spowodowanych czarną magią (miała ojca aurora, więc co nieco o tym wspominał), ale z tego co było jej wiadomo, mugole musieli zmagać się z konsekwencjami różnych wypadków znacznie dłużej. U nich zrośnięcie się złamania trwało długie tygodnie, podczas gdy dla czarodziejów była to kwestia kilku formułek. Mugol prawdopodobnie też mógłby nie przeżyć upadku z miotły, a jeśli by przeżył, wyglądałby dużo gorzej niż teraz wyglądała Jamie.
- Myślę, że dobrze. Jesteśmy dobrze przygotowane i naprawdę mamy szansę wygrać – odpowiedziała, starając się nie krzywić, ale i tak czasem jej się to zdarzało, choć na pewno nie tak, jak gdyby żebra faktycznie były złamane, bo wtedy zapewne nie dałaby rady powstrzymać okrzyku bólu po naciśnięciu na uszkodzone miejsce.
Starała się nie myśleć o tym, co właśnie się z nią działo, a skupić się na nadchodzącej przyszłości i meczu, które musiały wygrać. Były Harpiami, nie brakowało im umiejętności, odwagi ani uporu, i trudne warunki nie mogły zachwiać ich hartem ducha. Rozumiała też, że uzdrowicielka zagaduje ją po to, by odwrócić jej uwagę od nieprzyjemności związanych z badaniem ewentualnych uszkodzeń. Wiedziała że musi to cierpliwie znieść, bo musiała zostać wyleczona, aby szybko wrócić do formy i do gry. Zależało jej na tym.
- W porządku, skoro tak trzeba, to zostanę kilka godzin – zgodziła się. Kilka godzin bezczynnego leżenia to nie tragedia, jakoś to przeżyje, ale miała nadzieję że rzeczywiście jeszcze dziś wyjdzie, bo dłuższy pobyt w Mungu był jedną z ostatnich rzeczy, na które mogła mieć ochotę, zwłaszcza ledwie trzy tygodnie przed ważnym meczem. Niestety liczyła się z tym, że zanim ten dzień nadejdzie, znowu może się coś wydarzyć, choć miała nadzieję, że nie. Latając przy tej pogodzie mocno igrała z losem i podejmowała ryzyko, co któregoś dnia mogło się na niej zemścić. Tak samo jak to, że pewnie nie będzie sobie mogła pozwolić na kilka dni bezczynności w obecnym okresie. Osy były wymagającymi przeciwnikami, wiedziała to, bo przecież kiedyś sama z nimi grała.
Kiedy kobieta nastawiła jej uszkodzony staw, syknęła i zacisnęła zęby. To bolało, ale kości wróciły na swoje miejsce i staw odzyskał możliwość poruszania się. Magia lecznicza naprawdę działała cuda.
- Zawsze byłam pod wrażeniem, jak uzdrowiciele kilkoma zaklęciami potrafią przywrócić solidnie poobijane ciało do używalności – odezwała się nagle, by przerwać ciszę. Oczywiście wiedziała też, że nie zawsze wystarczało kilka zaklęć i eliksirów, zwłaszcza podczas urazów spowodowanych czarną magią (miała ojca aurora, więc co nieco o tym wspominał), ale z tego co było jej wiadomo, mugole musieli zmagać się z konsekwencjami różnych wypadków znacznie dłużej. U nich zrośnięcie się złamania trwało długie tygodnie, podczas gdy dla czarodziejów była to kwestia kilku formułek. Mugol prawdopodobnie też mógłby nie przeżyć upadku z miotły, a jeśli by przeżył, wyglądałby dużo gorzej niż teraz wyglądała Jamie.
- W takim razie będę wam kibicować - ciepło uśmiechnęła się do Harpii. Uwielbiała Zjednoczonych z Pudlemore, jednak Harpie z Holyhead traktowała z nutką sentymentu. Drużyna, która składała się głównie z kobiet, świetnych graczek. W jakiś sposób im tego zazdrościła, ona nigdy nie potrafiła osiągnąć takiej precyzji ruchowej, aby móc wykonywać tak dokładne, zaplanowane akrobację, nie mówiąc już o planowaniu strategii i współpracy z resztą drużyny.
- Myślę, że wszystko będzie w porządku - zapewniła ją jeszcze raz. - Zostanie pani tutaj kilka godzin, na obserwacji. Będzie miała pani szansę odpocząć, a ja będę miała pewność, że wypuszczam panią całą i zdrową - powiedziała, spoglądając na nią pogodnie.
Stłuczony staw wrócił na swoje miejsce. - Episkey - powiedziała, dotykając różdżką skóry Jamie w miejscach gdzie miała siniaki, a magia powoli wchłaniała jej skutki. Skóra rozjaśniała się, by w końcu nabrać naturalnego odcienia. Uzdrowione miejsca nie powinny już sprawiać bólu. Następnie przyjrzała się oparzeniom wywołanym elektrycznością. Ładunki elektryczne uszkodziły skóra, jednak nie było to silne obrażenia. Widywała gorsze i była prawie pewna, że nie pozostaną jej żadne blizny, zdradzające zbyt bliskie spotkanie z elektrycznością. - Cauma Sanavi - wymówiła słowa inkantacji, a różdżka ponownie przylgnęła do skóry czarownicy. Kolejne urazy powoli zaczynały znikać, rozjaśniając się, a magia wchłaniała ból i pieczenie. W końcu odsunęła się od pacjentki. Ujęła ją za dłoń, jeszcze raz poruszając jej ręką, aby sprawdzić czy Arcorecte zadziałało tak jak powinno. - Czy to boli? - zapytała, patrząc uważnie na kobietę. Nie powinno. Właściwie nie powinno już ją nic boleć.
Uśmiechnęła się pod nosem. - Każdy ma swoje talenty. Gracze Quidditcha latami osiągają perfekcję, my latami uczymy się jak skupić magię tak by uzdrawiała urazy - powiedziała skromnie, chociaż zrobiło jej się bardzo miło, słysząc słowa kobiety. Zawsze dobrze było usłyszeć, że ktoś doceniał lata, które uzdrowiciele spędzali na pilnych naukach zaklęć leczniczych, anatomii i dziedzin własnych specjalizacji. Wymagało to od nich niebywałych pokładów dyscypliny, wytrwałości i chęci rozwijania się. Chociaż pracowała w Mungu od lat, nie poczuwała się jeszcze jako specjalista w swojej dziedzinie.
- Myślę, że wszystko będzie w porządku - zapewniła ją jeszcze raz. - Zostanie pani tutaj kilka godzin, na obserwacji. Będzie miała pani szansę odpocząć, a ja będę miała pewność, że wypuszczam panią całą i zdrową - powiedziała, spoglądając na nią pogodnie.
Stłuczony staw wrócił na swoje miejsce. - Episkey - powiedziała, dotykając różdżką skóry Jamie w miejscach gdzie miała siniaki, a magia powoli wchłaniała jej skutki. Skóra rozjaśniała się, by w końcu nabrać naturalnego odcienia. Uzdrowione miejsca nie powinny już sprawiać bólu. Następnie przyjrzała się oparzeniom wywołanym elektrycznością. Ładunki elektryczne uszkodziły skóra, jednak nie było to silne obrażenia. Widywała gorsze i była prawie pewna, że nie pozostaną jej żadne blizny, zdradzające zbyt bliskie spotkanie z elektrycznością. - Cauma Sanavi - wymówiła słowa inkantacji, a różdżka ponownie przylgnęła do skóry czarownicy. Kolejne urazy powoli zaczynały znikać, rozjaśniając się, a magia wchłaniała ból i pieczenie. W końcu odsunęła się od pacjentki. Ujęła ją za dłoń, jeszcze raz poruszając jej ręką, aby sprawdzić czy Arcorecte zadziałało tak jak powinno. - Czy to boli? - zapytała, patrząc uważnie na kobietę. Nie powinno. Właściwie nie powinno już ją nic boleć.
Uśmiechnęła się pod nosem. - Każdy ma swoje talenty. Gracze Quidditcha latami osiągają perfekcję, my latami uczymy się jak skupić magię tak by uzdrawiała urazy - powiedziała skromnie, chociaż zrobiło jej się bardzo miło, słysząc słowa kobiety. Zawsze dobrze było usłyszeć, że ktoś doceniał lata, które uzdrowiciele spędzali na pilnych naukach zaklęć leczniczych, anatomii i dziedzin własnych specjalizacji. Wymagało to od nich niebywałych pokładów dyscypliny, wytrwałości i chęci rozwijania się. Chociaż pracowała w Mungu od lat, nie poczuwała się jeszcze jako specjalista w swojej dziedzinie.
what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts
my dearest friend
Dla Jamie znalezienie się w Harpiach było spełnieniem dziecięcych i nastoletnich marzeń. Gdyby nie pasja i zapał, pewnie zresztą nie udałoby jej się osiągnąć takich umiejętności, które wymagały wielu godzin latania i trenowania tych wszystkich manewrów, a także zgrania z resztą drużyny. Poza tym jej oceny w szkole były na tyle przeciętne, że nie otwierały zbyt wielu drzwi. Aurorem czy uzdrowicielką na pewno nie mogłaby z nimi zostać.
Uśmiechnęła się dzielnie i pokiwała głową.
- Jasne – zgodziła się, starając się panować nad wyrazem twarzy, kiedy kobieta nastawiała jej rękę, ale trudno było się nie skrzywić, bo zabolało i czuła wyraźnie jak kości przesuwają się, wracając na swoje prawidłowe miejsce. Jej siniaki także zostały po chwili uleczone i skóra odzyskała wcześniejszy jasny odcień już nie poznaczony plątaniną szarych zasinień z każdą minutą widocznych pod nią coraz bardziej. Później kobieta zajęła się też poparzeniami, a Jamie czuła, jak od razu ogarnia ją ulga, kiedy zaczerwienione ślady zaczęły znikać i skóra znowu była zdrowa, nie piekąc przy każdym kontakcie z jakimś materiałem.
- Nie, już nie – przyznała, mogąc poruszyć ręką bez większych problemów. Staw odzyskał ruchomość, więc także na próbę poruszyła ręką i zgięła ją, a potem rozprostowała, czując że kości zachowywały się tak jak wcześniej. – Nie czuję już bólu. Jedynie jestem trochę zmęczona, ale to wszystko.
Uzdrowiciele odwalali kawał dobrej i bardzo potrzebnej roboty, zwłaszcza teraz, przy szalejących anomaliach. Odkąd została sojuszniczką Zakonu trochę żałowała, że sama nie posiadała żadnego bardziej użytecznego talentu i nie była orłem w żadnej dziedzinie poza quidditchem. Nie potrafiła leczyć, warzyć eliksirów, nie znała się na numerologii którą tak ukochał sobie jej brat, ani nie była znawczynią magicznej flory i fauny. Nie posiadała też umiejętności do walki, a po prostu dobrze latała i rzucała piłkami do obręczy. Nic nadzwyczajnego w walce o lepsze jutro, ale była osobą młodą, więc wielu rzeczy mogła się jeszcze nauczyć. Przede wszystkim planowała podszkolić się w obronie i urokach, bo wiedziała, że tego co potrafiła dzięki szkolnemu klubowi pojedynków nie wystarczy, gdy przyjdzie jej zmierzyć się z prawdziwym niebezpieczeństwem i zaklęciami znacznie gorszymi niż uroki ciskane z zaskoczenia przez Ślizgonów.
- Różnorodność jest nam potrzebna, bo gdyby wszyscy potrafili to samo byłoby nudno. Niemniej jednak dla nas, ciągle uszkadzających się zawodników quidditcha, to dobrze, że istnieją ludzie którzy mogą nas szybko przywrócić do używalności. I nie tylko nas, teraz pewnie macie mnóstwo roboty z ofiarami anomalii – odezwała się jednak. Wcześniej nigdy nie czuła większych wyrzutów sumienia w związku z tym, że miała taki talent, a nie inny, wysokie umiejętności miotlarskie zawsze były jej dumą i nigdy by nie przypuszczała, że kiedyś pożałuje, że nie przykładała się bardziej do nauki innych rzeczy i nie dysponowała atutem, który byłby dla Zakonu naprawdę cenny. Może gdyby tak było, ktoś wprowadziłby ją do organizacji już wcześniej? Tymczasem była osobą, która zarabiała na życie, latając na miotle za piłkami i dając ludziom rozrywkę i emocje.
Nie wiedziała jednak, że lecząca ją kobieta też należy do organizacji, ale być może kiedyś będzie miała okazję się tego dowiedzieć.
Gdy leczenie dobiegło końca podziękowała kobiecie, po czym ostrożnie podniosła się z leżanki i udała się tam, gdzie polecono jej się udać, by odczekać te kilka godzin. Zdążyła się nawet zdrzemnąć, a gdy pozwolono jej wyjść, niezwłocznie opuściła Munga i złapała Błędnego Rycerza, by wrócić do Doliny Godryka.
| zt.
Uśmiechnęła się dzielnie i pokiwała głową.
- Jasne – zgodziła się, starając się panować nad wyrazem twarzy, kiedy kobieta nastawiała jej rękę, ale trudno było się nie skrzywić, bo zabolało i czuła wyraźnie jak kości przesuwają się, wracając na swoje prawidłowe miejsce. Jej siniaki także zostały po chwili uleczone i skóra odzyskała wcześniejszy jasny odcień już nie poznaczony plątaniną szarych zasinień z każdą minutą widocznych pod nią coraz bardziej. Później kobieta zajęła się też poparzeniami, a Jamie czuła, jak od razu ogarnia ją ulga, kiedy zaczerwienione ślady zaczęły znikać i skóra znowu była zdrowa, nie piekąc przy każdym kontakcie z jakimś materiałem.
- Nie, już nie – przyznała, mogąc poruszyć ręką bez większych problemów. Staw odzyskał ruchomość, więc także na próbę poruszyła ręką i zgięła ją, a potem rozprostowała, czując że kości zachowywały się tak jak wcześniej. – Nie czuję już bólu. Jedynie jestem trochę zmęczona, ale to wszystko.
Uzdrowiciele odwalali kawał dobrej i bardzo potrzebnej roboty, zwłaszcza teraz, przy szalejących anomaliach. Odkąd została sojuszniczką Zakonu trochę żałowała, że sama nie posiadała żadnego bardziej użytecznego talentu i nie była orłem w żadnej dziedzinie poza quidditchem. Nie potrafiła leczyć, warzyć eliksirów, nie znała się na numerologii którą tak ukochał sobie jej brat, ani nie była znawczynią magicznej flory i fauny. Nie posiadała też umiejętności do walki, a po prostu dobrze latała i rzucała piłkami do obręczy. Nic nadzwyczajnego w walce o lepsze jutro, ale była osobą młodą, więc wielu rzeczy mogła się jeszcze nauczyć. Przede wszystkim planowała podszkolić się w obronie i urokach, bo wiedziała, że tego co potrafiła dzięki szkolnemu klubowi pojedynków nie wystarczy, gdy przyjdzie jej zmierzyć się z prawdziwym niebezpieczeństwem i zaklęciami znacznie gorszymi niż uroki ciskane z zaskoczenia przez Ślizgonów.
- Różnorodność jest nam potrzebna, bo gdyby wszyscy potrafili to samo byłoby nudno. Niemniej jednak dla nas, ciągle uszkadzających się zawodników quidditcha, to dobrze, że istnieją ludzie którzy mogą nas szybko przywrócić do używalności. I nie tylko nas, teraz pewnie macie mnóstwo roboty z ofiarami anomalii – odezwała się jednak. Wcześniej nigdy nie czuła większych wyrzutów sumienia w związku z tym, że miała taki talent, a nie inny, wysokie umiejętności miotlarskie zawsze były jej dumą i nigdy by nie przypuszczała, że kiedyś pożałuje, że nie przykładała się bardziej do nauki innych rzeczy i nie dysponowała atutem, który byłby dla Zakonu naprawdę cenny. Może gdyby tak było, ktoś wprowadziłby ją do organizacji już wcześniej? Tymczasem była osobą, która zarabiała na życie, latając na miotle za piłkami i dając ludziom rozrywkę i emocje.
Nie wiedziała jednak, że lecząca ją kobieta też należy do organizacji, ale być może kiedyś będzie miała okazję się tego dowiedzieć.
Gdy leczenie dobiegło końca podziękowała kobiecie, po czym ostrożnie podniosła się z leżanki i udała się tam, gdzie polecono jej się udać, by odczekać te kilka godzin. Zdążyła się nawet zdrzemnąć, a gdy pozwolono jej wyjść, niezwłocznie opuściła Munga i złapała Błędnego Rycerza, by wrócić do Doliny Godryka.
| zt.
Izba przyjęć
Szybka odpowiedź