Wydarzenia


Ekipa forum
Sala numer jeden
AutorWiadomość
Sala numer jeden [odnośnik]30.03.15 23:57
First topic message reminder :

Sala numer jeden

Niedawna wojna zrobiła z Mungiem swoje - znaczna większość pomieszczeń potrzebuje remontu; pociemniała biała farba na sufitach, którą bardziej określić można jako szaro-żółtą lub zwyczajnie szarą, w zależności od oświetlenia, parapety pomalowane paskudną olejną farbą, wszelkiego rodzaju rysy, obdrapania, ślady po stuknięciach... Chybotliwe łóżka, pod których nogi częstokroć podstawiane są drewniane klocki lub kawałki gazet, by jakoś je ustabilizować, z lekka nieszczelne okna, na które niby rzucane są wszelkiego rodzaju zaklęcia, lecz raczej z dosyć marnym skutkiem... Długo by wymieniać wszelkie mankamenty.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sala numer jeden - Page 9 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Sala numer jeden [odnośnik]23.12.17 18:20
18 maja

Od kilku dni prawa noga utrudniała mu życie. Poruszanie się na niej było możliwe, ale wiązało się z bólem oraz kulawieniem. Miał nadzieję, że problem zniknie sam, ale od kilku dób opuchnięta kostka nie chce przestać dawać o sobie znać. Peter pozbawiony wyboru wybrał się poszukać pomocy. Nie lubił szpitali, ale na swój problem lepszej alternatywy od Świętego Munga nie znał.
Wszystko zaczęło się od bardzo nieudanej wizyty na cmentarzu. Dawlish stracił tam kontakt z człowiekiem, który zdawał się wiedzieć bardzo dużo, wystraszył się, gdy wokół niego zaczęły latać zaklęcia i na koniec wywrócił się o ukrytą w mroku nierówność, w wyniku czego poobijał się, a jego kostka przestała się go słuchać. Fatalny dzień, którego konsekwencje dziennikarz wciąż odczuwał.
W recepcji szpitala opisał swój problem. Jeden z lekarzy skierował go na oddział wypadków przedmiotowych, gdzie leczono urazy nie związane z magią. Zaproszono go do jednej z pustych sali, gdzie miał poczekać na uzdrowiciela.
Po drodze mijał osoby z dużo poważniejszymi przypadłościami. Domyślał się, że jego problem jest mało skomplikowany. Gdyby choć trochę znał się na magii leczniczej, to sam spróbowałby się uleczyć. Niestety, musiał skorzystać z magicznej służby zdrowia i de facto zmarnować czas lekarzy na swoją prostą kontuzję, który mogliby poświęcić na pomoc naprawdę potrzebującym.
Dotarł do sali. Okazała się pusta. Jej stan okazał się bardzo marny, niemal jakby ostatni remont wykonany był za czasów poprzedniego pokolenia. Przeszło mu przez myśl, że warunki, w jakich przyjmowani są pacjenci mogłyby stać się bohaterem ciekawego artykułu, gdyby tylko zajmował się tego typu tematami. Zawsze jednak był to pomysł na reportaż, który za odpowiednią przysługę mógł podsunąć któremuś z swoich licznych przyjaciół lub przyjaciółek w redakcji. Zostawił uchylone drzwi i chybotliwym krokiem podszedł do jednego z łóżek. Usiadł na nim, by nie nadwyrężać swojej bolącej nogi. Oczekiwanie na lekarza postanowił umilić sobie poprzez obserwowanie widoku zza okna.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Sala numer jeden [odnośnik]23.12.17 19:17
Na szczęście terapia eliksirowa zrobiła swoje i Jocelyn przestały prześladować ataki czkawki teleportacyjnej. Mogła w spokoju chodzić do pracy i w inne miejsca bez obawy, że lada chwila zniknie i pojawi się w zupełnie innym miejscu, na przykład na drugim końcu kraju. Zdecydowanie lepiej było móc zasypiać we własnym łóżku i rano w nim wstawać, a po pracy udawać się prosto w domowe zacisze. Które nie było w pełni sielankowe, biorąc pod uwagę ciągłe marudzenia i utyskiwania matki, ale pozostawało się cieszyć, że wszyscy jej bliscy żyli i jakoś sobie radzili. Poza Tomem, z którym nie wiadomo co się działo i czy wciąż żył. Niestety nadal nie miała znaku życia od brata, ale wciąż trzymała się nikłej iskierki nadziei, że gdzieś w jakiejś części świata żył. Z daleka od roszczeniowej, pogardzającej nim matki oraz pogrążonego w anomaliach kraju.
Uzdrowiciele wciąż mieli pełne ręce roboty. Oddział wypadków przedmiotowych był dość mocno oblegany przez ofiary anomalii, ale i innych magicznych wypadków. Przychodząc tu dziś Josie zastanawiała się, na co trafi. Gdy szła korytarzem została dość szybko zaczepiona.
- O, Vane, jak dobrze że jesteś. Mamy nowego pacjenta w sali numer jeden, uzdrowiciel Edwards zaraz tam przyjdzie. Pomożesz mu – usłyszała, ale zanim spytała o dokładniejsze szczegóły, kobieta oddaliła się szybko, zmierzając do kolejnej sali.
Tak właśnie wyglądała jej praca – pomagała innym uzdrowicielom w leczeniu dolegliwości pacjentów, przy okazji ucząc się od nich. Weszła do sali; uzdrowiciel Edwards zapewne był zajęty i zabiegany, dlatego jeszcze go nie było. A zaraz po uleczeniu tego przypadku z pewnością pobiegnie dalej, do innej sali, do kolejnych potrzebujących. A Josie będzie musiała zająć się roznoszeniem eliksirów, po czym będzie asystować jeszcze kilku lub kilkunastu innym uzdrowicielom do końca swojego dzisiejszego dnia pracy. Oddział wypadków przedmiotowych zdecydowanie nie był jej ulubionym, ale niestety jeszcze przez rok musiała chodzić tam, gdzie jej każą.
Sala numer jeden nie różniła się zbytnio od innych sal w tym przybytku, które zdecydowanie potrzebowały remontu, na jaki nie było czasu ani środków.
- Dzień dobry, nazywam się Jocelyn Vane i jestem stażystką. Uzdrowiciel za chwilę do pana przyjdzie... – zaczęła wyuczoną formułkę, kiedy nagle zauważyła, z kim miała do czynienia. Choć wtedy było ciemno, a dziś był dzień, rozpoznała siedzącego na łóżku pacjenta. – Och, to pan! Dzień dobry, panie Dawlish – powitała więc swojego nieoczekiwanego „wybawcę” sprzed paru dni, który pomógł jej, gdy błąkała się po parku po tym jak przerzucił ją tam atak czkawki teleportacyjnej.
- Proszę mi powiedzieć, co panu dolega. Za chwilę temu zaradzimy – powiedziała. Nie mogła go jeszcze zacząć leczyć bez pełnoprawnego uzdrowiciela obok, ale mogła zacząć przeprowadzać wywiad, żeby ustalić co się wydarzyło i co dolegało mężczyźnie.



Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.

Jocelyn Vane
Jocelyn Vane
Zawód : Stażystka uzdrowicielstwa
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
,,,
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4647-jocelyn-vane https://www.morsmordre.net/t4674-poczta-jocelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f316-maxwell-lane-84 https://www.morsmordre.net/t4747-skrytka-bankowa-nr-1200 https://www.morsmordre.net/t4675-jocelyn-vane
Re: Sala numer jeden [odnośnik]26.12.17 17:23
Wstał, gdy drzwi otworzyły się i stanęła w nich znana mu postać. Dosyć szybko skojarzył ją - była to dama, która kilka dni temu krążyła zabłąkana po parku. Dziewczyna sama przypomniała mu swoje imię, także nie musiał go wyszukiwać w swojej pamięci.
- Dzień dobry, panno Vane - odparł i kiwnął głową na przywitanie. - Co za niespodziewana zmiana ról. Tym razem to ja potrzebuję pomocy przy przykrej przypadłości - nie był w stanie oprzeć się przed zauważeniem, jak dziwnie było ją spotkać jako tą, która udzielała pomocy, zamiast tej, która jej oczekiwała. Przez ich pierwsze spotkanie Jocelyn wyryła się w umyśle Dawlisha jako zagubiona, bezbronna, oczekująca wsparcia młódka... Teraz zaś musiał pogodzić się z myślą, że jego pierwsze wrażenie, wywarte w wyniku przypadku, było prawdopodobnie całkowicie błędne. Młoda kobieta, która pomagała w trakcie tak ciężkich czasów w szpitalu, nawet jako tylko stażystka, z pewnością zasługiwała na opisanie ją innym szeregiem przymiotników.
- Mój problem różni się trochę od czkawki, ale jest tak samo irytujący - powiedział opadając z powrotem na łóżko. Uśmiechnął się do niej: postanowił nie wykorzystywać swoich zdolności aktorskich i nie zgrywać bardziej obolałego, niż był w rzeczywistości. Panna Vane miała u niego drobny dług wdzięczności, więc oczekiwał, że zajmie się nim szybko i jak należy nawet jeśli nie będzie groteskowo wykrzywiał twarzy w grymasie bólu. Był bardzo zadowolony, że jego dobry uczynek okazał się tak szybko przynosić dobre profity. - Kilka dni temu przewróciłem się bardzo niefortunnie. Od tego czasu gdy chodzę odzywa się moja kostka. Miałem nadzieję, że nie będę musiał w takiej sprawie trudzić zapracowanych uzdrowicieli i to samo przejdzie - Dawlish wzruszył przepraszająco ramionami, jakby naprawdę było mu przykro, że musi zajmować jej czas - Lecz kostka zdaje się tylko coraz bardziej puchnąć. Uznałem, że lepiej upewnić się, czy nie jest to coś poważniejszego - dodał unosząc lekko nogawkę spodni, pod którą krył się czarna skarpeta przykrywająca opuchniętą kostkę.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Sala numer jeden [odnośnik]26.12.17 21:03
Tym razem Jocelyn wyglądała zupełnie inaczej niż wtedy. Jej twarz wyglądała zdrowiej, włosy były elegancko upięte z tyłu głowy, a suknia i narzucona na nią szata stażystki były idealnie czyste i niewymięte. Z pewnością mogła wywrzeć inne wrażenie niż wtedy, kiedy aportowała się w parku w nocy, w rozdartej u dołu i pobrudzonej ziemią sukni, i z potarganymi włosami. Wtedy to ona szukała pomocy, dziś sama ją niosła. Zdumiewające, jak czasami zaskakujący potrafił być los i że tak szybko doprowadził do ich kolejnego spotkania. Ale znajdowała się teraz na swoim miejscu, nie tam, gdzie rzuciła ją kapryśna czkawka teleportacyjna. Teraz wyglądała jak przykładna członkini magicznego społeczeństwa oraz profesjonalna stażystka; nawet jeśli jej matka nie takiej ścieżki kariery dla niej pragnęła. Thei nie sposób było dogodzić nawet mimo usilnych starań.
- Na szczęście tamto jest już tylko wspomnieniem. I to też niedługo będzie – zapewniła go. Magia potrafiła dobrze radzić sobie z większością ran. Pozamagiczne urazy nie stanowiły większego wyzwania, problemy zaczynały się przy zranieniach i chorobach magicznego pochodzenia, szczególnie przy czarnomagicznych. Choroby genetyczne jak ta która prześladowała jej matkę też wciąż pozostawały nieuleczalne i można było tylko łagodzić objawy i spowalniać postęp.
Obejrzała kostkę mężczyzny, stwierdzając, że została skręcona.
- Spokojnie, nastawienie skręconej kostki to kwestia kilku chwil. Myślę że niedługo będzie mógł pan stąd wyjść i wrócić do swoich zajęć – rzekła; z takiego powodu nikt nie będzie go tu trzymał dłużej, po leczeniu będzie mógł wrócić do domu. Właściwie Josie ulżyło że to tylko kostka, po słowach tamtej uzdrowicielki obawiała się czegoś poważniejszego. Ostatnio tych poważniejszych przypadków było więcej.
Podczas gdy mężczyzna opisał Josie swój uraz, pojawił się uzdrowiciel Edwards, starszy, nieco zafrasowany mężczyzna w okularach z grubymi szkłami i ze zmierzwioną czupryną siwiejących włosów. Przedstawił się pacjentowi, a Jocelyn natychmiast zdała mu sprawozdanie z tego, czego się dowiedziała.
- Jakim zaklęciem uleczyłaby pani tę kostkę, panno Vane? – Uzdrowiciel zadał pytanie Josie, testując jej fundamentalną wiedzę. Choć nastawianie skręconych stawów było na tyle proste, że spokojnie radzili sobie z tym stażyści pierwszego roku.
- Wybrałabym zaklęcie Ancorecte lub nawet Ancorecte Maxima, ze względu na tę opuchliznę. Pacjent powiedział, że do urazu doszło już kilka dni temu – odpowiedziała. Uzdrowiciel także spojrzał na kostkę, która przez kilkudniową zwłokę w podjęciu leczenia zdążyła już dość mocno spuchnąć.
- Bardzo dobrze, panno Vane – powiedział uzdrowiciel Edwards. – Ancorecte Maxima! – rzucił. Kostka została wyleczona, opuchlizna zaczęła znikać. - Niestety muszę iść do kolejnych pacjentów, panno Vane. Proszę zająć się panem Dawlishem i dopilnować wszystkiego – rzucił jeszcze.



Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.

Jocelyn Vane
Jocelyn Vane
Zawód : Stażystka uzdrowicielstwa
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
,,,
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4647-jocelyn-vane https://www.morsmordre.net/t4674-poczta-jocelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f316-maxwell-lane-84 https://www.morsmordre.net/t4747-skrytka-bankowa-nr-1200 https://www.morsmordre.net/t4675-jocelyn-vane
Re: Sala numer jeden [odnośnik]26.12.17 23:01
Różnice w wyglądzie stażystki nie uszła jego uwadze. Wyglądała jak przystało na członkinie opieki zdrowotnej, w porównaniu do wizyty w parku bardzo schludnie, a także zachowywała się równie spokojnie jak wtedy. Była to zmiana na plus zarówno pod względem profesjonalizmu jak i urody panny Vane.
W porównaniu do spotkania sprzed kilku dni u Petera zaszła diametralna zmiana w ubiorze. Po mugolskim ubraniu nie było już śladu. Zastąpiła je szata czarodziejska, dzięki której łatwo byłoby mu się wmieszać w tłum w każdym magicznym miejscu. Pozbył się kapelusza, włosy miał dokładnie zaczesane.
Przedstawił się głównemu uzdrowicielowi, który zapoznał się z jego sytuacją i przeszedł do konkretów. Dawlish dostał to, co chciał. Po niedługiej wymianie zdań z stażystką Edwards rzucił na niego zaklęcie. Skrzywił się jakby uzdrowiciel wbił w jego nogę olbrzymią igłę. Co prawda magia lecznicza potrafiła działać cuda, lecz nie zawsze należała do najprzyjemniejszych. Zacisnął usta czując jak kości ustawiają się w odpowiedni sposób. Nawet gdy doktor opuścił już różdżkę, wciąż czuł mrowienie na skórze. Jedno zaklęcie wystarczyło, by przypomniał sobie, dlaczego nie lubił szpitali.
- Dziękuję, panie Edwards - pożegnał uzdrowiciela miłymi słowami, lecz w jego głosie zabrakło pozytywnego tonu. Nie był typem człowieka, który wyrzucał całą swoją złość gdy tylko coś mu się nie spodoba, ale też nie był w stanie całkowicie zignorować faktu, że lekarz mógł trochę zręczniej rzucić zaklęcie.
Nim wstał przetestował stan swojego uleczonego stawu. Uniósł nogę lekko nad ziemię i zakręcił kostką. Było o niebo lepiej - w tym przynajmniej Edwards nie zawiódł. Dawlish czuł się na tyle pewnie, że wstał rozstawiając ciężar ciała równo na dwie nogi. Spojrzał na stażystkę, która została oddelegowana do zajęcia się nim.
- Zdaje się, że wszystko w porządku - powiedział i dla pewności przeszedł kilka kroków wokół łóżka. Kiwnął zadowolony głową. Nie poczuł bólu, który do tej pory doskwierał mu przy przemieszczaniu się.
- To wszystko, o co śmiałbym poprosić - zawiesił głos, jakby się zawahał na moment co powiedzieć - Nie będę dłużej przeszkadzać. Na pewno panienka ma jeszcze wiele obowiązków - dodał uprzejmie. Nie miał pewności jak działa Mung, ale coś tam na temat życia wiedział i był przekonany, że i tą instytucję, jak każdą inną, przeżarła biurokracja. Nie zdziwiłby się, gdyby w związku z jego wizytą było kilka papierków do wypełnienia. Nie miał ochoty w tym uczestniczyć, więc chciał się zmyć póki czas.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Sala numer jeden [odnośnik]27.12.17 0:50
Także Jocelyn mogła zauważyć, że mężczyzna wyglądał inaczej. Gdyby nie to, że pamiętała jeszcze jego twarz, bo minęło zaledwie parę dni, to miałaby problem, żeby połączyć tamtego jegomościa w mugolskim przebraniu z tym czarodziejem w normalnych magicznych szatach. Ale rozumiała że wtedy dopasowywał się do okoliczności, czarodziejski ubiór zwracał uwagę w pozamagicznych miejscach. Dlatego sama raczej unikała miejsc często odwiedzanych przez mugoli, bo nie wiedziała nic o ich świecie, a więc nie rozumiała też mugolskiej mody, która wydawała jej się dziwaczna. Natomiast jej ubrania mugolom wydawałyby się pewnie bardzo staromodne, choć i tak jeszcze brakowało jej sporo do szlachcianek.
Josie wiedziała, że zaklęcia lecznicze nie są zbyt przyjemne, ale za to efekt był szybki i mężczyzna nie musiał kuśtykać przez parę tygodni. Aż nie potrafiła ogarnąć swoim umysłem, jak wyglądało leczenie urazów bez użycia magii, kiedy na zregenerowanie się organizmu trzeba było czekać tygodniami. Wolałaby przez to nie przechodzić, więc już lepiej było pocierpieć parę sekund podczas rzucania zaklęcia, a potem od razu móc wrócić do sprawności i komfortu.
Uzdrowiciel Edwards po spełnieniu swojej uzdrowicielskiej powinności wyszedł, spiesząc do innych potrzebujących, których było więcej niż przebywających tu uzdrowicieli. Młoda stażystka została z już uleczonym pacjentem.
- Nic nie boli? Nie odczuwa pan dyskomfortu podczas chodzenia? – zapytała go, patrząc, jak wstał i zaczął krążyć wokół łóżka. A lepiej było upewnić się takich rzeczy wcześniej, póki nie opuścił jeszcze Munga. – Powinien pan pojawić się z tą kostką wcześniej. Ale wygląda na to, że wszystko powinno być dobrze, choć jeszcze przez parę dni mogą odzywać się sporadyczne ukłucia bólu, choć nie jest to pewne. W takich wypadkach najlepiej zastosować okłady z maści żywokostowej, którą można zakupić w każdej aptece z eliksirami – wyjaśniła mu spokojnie.
Zerknęła na niego ukradkiem.
- Jeśli ma pan jeszcze jakieś pytania proszę śmiało pytać. Uzdrowiciel był bardzo zajęty i musiał szybko wyjść, ale myślę, że będę w stanie pomóc – powiedziała; jeśli miał pytania odnośnie dalszej rekonwalescencji mógł pytać, Jocelyn wiedziała o tajnikach anatomii naprawdę sporo. Nawet jeśli jako stażystka musiała stać z boku i nie mogła jeszcze liczyć na swego rodzaju autonomię i swobodę działania. To miało nadejść dopiero po kursie podstawowym i stażu specjalizacyjnym, kiedy dostanie uprawnienia uzdrowiciela. O ile do tego czasu nadal będzie mogła tu pozostawać; kto wie, jakie zapatrywania na jej pracę będzie miał przyszły mąż?



Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.

Jocelyn Vane
Jocelyn Vane
Zawód : Stażystka uzdrowicielstwa
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
,,,
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4647-jocelyn-vane https://www.morsmordre.net/t4674-poczta-jocelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f316-maxwell-lane-84 https://www.morsmordre.net/t4747-skrytka-bankowa-nr-1200 https://www.morsmordre.net/t4675-jocelyn-vane
Re: Sala numer jeden [odnośnik]27.12.17 18:05
Był laikiem w kwestii magii leczniczej. Nie zastanawiał się nad tym, czy zaklęcie było bolesne niezależne od tego, jak zostało wykonane, czy też nie. Wiedział jedynie, że odczuł operację nastawiania skręconego stawu i wina za to spadła na wykonawce zaklęcia, Edwardsa, który nawet nie ostrzegł go, że leczenie może być nieprzyjemne.
- Nic nie boli, dziękuję. Noga jest jak nowa - powiedział przyglądając się swojej stopie. Wykonał jeszcze dla testów kilka kroków, jednocześnie wsłuchując się w jej porady. Zamierzał z nich skorzystać, ale dopiero wtedy, gdy pojawią się ukłucia bólu, o których panna Vane wspominała. W przeciągu najbliższego czasu nie zamierzał gonić po zmroku po opuszczonych cmentarzach, więc nie spodziewał się, by kontuzja mu się odnowiła i maść byłaby konieczna.
Skoro stażystka sama zaproponowała pomoc, to dlaczego by nie spróbować skorzystać z jej uprzejmości? Dawlish nie miał w zwyczaju przegapiać takich okazji. Spojrzał na nią lekko nieobecnymi oczami, zastanawiając się w duchu, jak może ją wykorzystać.
- Właściwie to miałbym jedno pytanie... - potarł swoje dłonie, jakby był zestresowany - Nie, nie, przepraszam bardzo. Ledwo się znamy. Nie chciałbym, żeby miała panienka przeze mnie kłopoty - powiedział jakby nagle zmienił zdanie w połowie wypowiedzi. Skłamał dosyć płynnie. Tak naprawdę mało go obchodziło, czy dziewczyna będzie miała problemy, jeśli go posłucha. Odgrywał przed nią tylko scenkę, dzięki której zdobędzie trochę jej zaufania.
- Nawet nie chodzi o mnie, a o mojego przyjaciela. Bardzo się o niego martwię - Wszystko zmyślał. Żaden przyjaciel nie istniał, a historia, którą miał zamiar przedstawić, była wytworem jego niezdrowej wyobraźni - Ostatnio bardzo dużo przeszedł. Najpierw stracił żonę podczas narodzin syna, później zaś napadnięto go w okrutny sposób. Wiem, że zostawiło to ślady na jego psychice - opowiadał dalej. Obrócił się do niej plecami, by ukryć swój neutralny wyraz twarzy, który nie pasował do jego smutnego głosu oraz przykrej opowieści.
- Załamał się. Nie chce słyszeć o lekarzach, o pomocy, ale ja jestem jego przyjacielem, widzę prawdę. Nie może sobie poradzić. Próbował słabych eliksirów uspokajających, ale nie pomagały - Uznał, że powiedział wystarczająco dużo, więc obrócił się i spojrzał na stażystkę, oceniając jej reakcję na losy zmyślonego przyjaciela.
- Jak panienka myśli, jak mogę pomóc? Jak mógłbym zdobyć silniejsze lekarstwa dla niego? - powiedział najważniejszą kwestię, do której zmierzał od samego początku. Jak Dawlish może sięgnąć po silne środki uspokajające? Czy będziesz chciała mu pomóc, panno Vane?
Po co w ogóle Peterowi takie lekarstwa? Szczerze mówiąc sam nie był pewien. Naprawdę silne środki uspokajające potrafiły podobno zamienić człowieka w warzywo. Nie miał w tym momencie konkretnego zastosowania dla takiego eliksiru, ale był przekonany, że płyn o tak dużej sile rażenia prędzej czy później mu się przyda.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Sala numer jeden [odnośnik]27.12.17 18:58
Uzdrowiciele, szczególnie ci starsi i wiecznie czymś zajęci, często nie zawracali sobie głowy tym, że dyskomfort przy rzucaniu zaklęć nie jest czymś oczywistym dla każdego. A kiedy pacjentów było tak wielu, czasem sprowadzało się to do niemal mechanicznego wykonywania obowiązków i bagatelizowania bardziej trywialnych spraw. Czym w końcu była skręcona kostka w obliczu poważnych obrażeń po anomaliach?
- To dobrze – powiedziała, widząc, że mężczyzna może się już sprawnie poruszać. Obserwowanie szybkich efektów magii leczniczej na własne oczy zawsze robiło na niej wrażenie. Dobrze było patrzeć, jak rany zasklepiają się i przestają krwawić, a poparzenia znikają ze skóry.
Kiedy znów się odezwał, spojrzała na niego uważniej, zastanawiając się, o co chciał ją zapytać. Nie znała tego mężczyzny, więc nie była świadoma jego manipulatorskich umiejętności, nawet jeśli sama też dorastała pod jednym dachem z wprawną manipulatorką.
- Proszę mówić – zachęciła go, mając jednocześnie nadzieję, że jego problem nie jest czymś, co faktycznie mogłoby ją wpędzić w kłopoty, choć w takiej sytuacji mogła po prostu pomocy odmówić, skoro wypełniła swój obowiązek wobec niego, jakim było zadbanie o jego uleczenie i udzielenie mu odpowiednich instrukcji postępowania podczas dalszej rekonwalescencji. Nie miała wobec niego innych zawodowych zobowiązań i nie przypuszczała że mężczyzna zada pytanie na zupełnie inny temat. Ale postanowiła rozjaśnić jego wątpliwości.
- Myślę, że mimo wszystko pański przyjaciel powinien zjawić się u jakiegoś uzdrowiciela, jeśli, jak pan mówi, jego stan jest tak zły. Jestem pewna, że na trzecim piętrze znajdują się dobrzy specjaliści w kwestii problemów z psychiką, którzy potrafiliby mu pomóc uporać się z jego problemami – zasugerowała mu; nie pierwszy i z pewnością nie ostatni raz spotykała się z niechęcią do odwiedzania Munga. Nie było to niczym niezwykłym, wielu czarodziejów pojawiało się tu dopiero kiedy było to nieuniknione. Często próbowali się leczyć na własną rękę, co bez odpowiedniej wiedzy mogło bardziej zaszkodzić niż pomóc. – Eliksiry może uwarzyć każdy wykwalifikowany alchemik, ale stanowczo odradzam sięganie po silniejsze lekarstwa bez odpowiedniej wiedzy na temat ich działania i dawkowania. Powinien to kontrolować specjalista, w przeciwnym wypadku można sobie tylko zaszkodzić.
Dawkowanie eliksirów leczniczych wymagało znajomości anatomii, w przypadku silnych wywarów dość zaawansowanej. Mimo to zawsze znajdował się ktoś, kto bezmyślnie stosował eliksiry i potem lądował na oddziale z objawami zatrucia, dlatego czasem lepiej było nie kombinować i nie omijać normalnej drogi postępowania.



Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.

Jocelyn Vane
Jocelyn Vane
Zawód : Stażystka uzdrowicielstwa
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
,,,
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4647-jocelyn-vane https://www.morsmordre.net/t4674-poczta-jocelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f316-maxwell-lane-84 https://www.morsmordre.net/t4747-skrytka-bankowa-nr-1200 https://www.morsmordre.net/t4675-jocelyn-vane
Re: Sala numer jeden [odnośnik]28.12.17 19:01
- Dziękuję za rozsądne porady, panno Vane. Z pewnością gdyby wprowadzić je w życie, dałyby dużo dobrego mojemu przyjacielowi - odparł, ale ku zaprzeczeniu swoim słowom kiwnął przecząco głową z niezadowoloną miną na twarzy. Odpowiedź stażystki oczywiście mu się nie spodobała. Nie mógł przyprowadzić nieistniejącej osoby do Munga. Liczył raczej na szczerą chęć pomocy ze strony dziewczyny. To, co usłyszał, dawało mu nic.
- Gdyby tylko to było takie proste. Widzi panienka, on nie chce słyszeć o uzdrowicielach i za nic nie da się go przekonać do zmiany zdania. - Westchnął udając, że bardzo martwi się o człowieka, który był całkowicie zmyślony. Przyjrzał się kobiecie, którą chciał podstępem zmusić do współpracy. Co mógł zrobić, żeby była skora do podarowania mu skądś ładnego, przydatnego eliksiru? Widział kilka możliwości, co mogłoby zadziałać, ale nic nie dawało mu gwarancji sukcesu. Sztuka manipulacji bywała bardzo niewdzięczną nauczycielką i tak często jak nagradzała za starania równie często dawała gorzką gorycz porażki.
Uśmiechnął się do niej smutno.
- Ale trochę się za bardzo rozgadałem, przepraszam. To mój problem. Znamy się bardzo słabo, ale miałem wrażenie, że jest panienka rzadko spotykanym ewenementem: osobą lubiącą i oddaną swojej pracy, leczącą, przejmującą się losem pacjentów, skupioną na tym, by pomóc każdemu. Pewnie dlatego chciałem przy panience zrzucić ciężar z swojego serca - powiedział i powoli położył dłonie na jej ramionach.
- Proszę się tym nie martwić. To jest mój problem. Nic więcej panienka nie może zrobić - dodał patrząc jej przez chwilę w oczy, po czym opuścił dłonie z jej ramion. Oszukiwał: chciał wzbudzić w niej wyrzuty sumienia wpierw opisując ją jako kogoś, kto na pewno chciałby pomagać każdemu bez względu na wszystko, a następnie sugerując, że w tym akurat przypadku nie powinna nic robić.
Wyglądał tak, jakby zbierał się do wyjścia, lecz wpierw chciał usłyszeć jej odpowiedz.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Sala numer jeden [odnośnik]28.12.17 19:40
Cóż, Jocelyn nie wiedziała, że mężczyzna od początku do końca wymyślił sobie tego potrzebującego przyjaciela. Udzieliła mu takich rad, jakie udzieliłaby każdemu, kto zadałby takie pytanie – rzeczony przyjaciel powinien zjawić się u uzdrowiciela, który dobierze mu odpowiednie dawki medykamentów. Sama nie mogła dysponować mungowymi eliksirami bez wiedzy pełnoprawnych uzdrowicieli, a jako profesjonalistka i tak nie podałaby nikomu żadnego bez uprzedniego zbadania pacjenta. W takim miejscu jak to po prostu się tak nie robił. Nie było tu miejsca na naginanie zasad, zwłaszcza w sposób który mógłby komuś zaszkodzić.
- Jeśli jego stan jest tak zły jak pan mówi, to pewnego dnia może nie mieć wyboru – powiedziała. Tak to się często kończyło, oporni czarodzieje prędzej czy później byli tu zaciągani przez bliskich, jeśli mieli obok kogoś kto przejmował się ich stanem. A jeśli nie... Cóż, wtedy czasem zbierano ich z ulicy po wezwaniu od kogoś obcego. – Dla dobra pańskiego przyjaciela powinien pan zaprowadzić go do uzdrowiciela lub wezwać kogoś do niego.
Tylko taką ścieżkę postępowania mogła mu zasugerować, bo absolutnie nie chciała ponosić odpowiedzialności za samowolne eksperymentowanie czarodziejów, którzy myśleli że wiedzą lepiej. To prawie nigdy nie kończyło się zbyt dobrze, zresztą nie na darmo stażyści uzdrowicielstwa musieli tak długo i wnikliwie się kształcić, żeby posiąść odpowiednią wiedzę.
- Niestety w tym momencie nie mogę bardziej pomóc pańskiemu przyjacielowi póki nie trafi na oddział i nie zostanie zbadany przez uzdrowicieli z odpowiedniego piętra. Bardzo mi przykro, panie Dawlish, nic nie mogę w tym momencie zrobić poza doradzeniem panu, żeby jednak namówił go do przyjścia. Dla jego własnego dobra – rzekła, przez cały czas poważna, spokojna i profesjonalna. Nie mająca pojęcia, że ten przyjaciel nie istnieje, że mężczyzna próbuje nią manipulować w sobie tylko znanym celu. Kiedy jednak się zbliżył i położył dłonie na jej ramionach, od razu się odsunęła, wyraźnie stawiając granicę. Peter nie do końca był jednak trafny w swojej ocenie – Josie nie była altruistką gotową zaryzykować swoją karierę i nadstawiać karku w grząskich, niepewnych sprawach. W swojej pracy była profesjonalna, uprzejma i wypełniała polecenia przełożonych oraz dbała o dobro pacjentów którymi przychodziło jej się zajmować, ale zdecydowanie unikała uchybień. Peter nie miał większych szans wskórać nic konkretnego poza radami, których mu udzieliła, bo tylko do tego ograniczały się w tym momencie jej kompetencje. Żaden uzdrowiciel nie wydałby nikomu eliksiru w ciemno, mając tylko słowa postronnej osoby, a nie mając do czynienia z samym potrzebującym. I to potrzebującym który tak naprawdę nie istniał. Mężczyźnie nie udało się więc zasiać w niej poczucia winy, w końcu zrobiła to, co do niej należało i żadnego uchybienia nie popełniła.
Szczęśliwie dla niej do sali zajrzała inna stażystka, znów ją wzywając.
- Jeśli to wszystko to niestety muszę pana przeprosić, wzywają mnie inne obowiązki – powiedziała, przygładzając szatę. – Proszę pamiętać o moich radach, panie Dawlish. Lepiej nie bagatelizować kwestii zdrowia. Teraz pozostaje mi życzyć panu miłego dnia – dodała, ruszając powoli w stronę drzwi, choć nie była pewna, czy mężczyzna nie będzie próbował przekonywać jej dalej, zupełnie jakby myślał, że naprawdę mogła zrobić coś konkretnego w ciemno, nie znając dobrze sprawy.



Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.

Jocelyn Vane
Jocelyn Vane
Zawód : Stażystka uzdrowicielstwa
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
,,,
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4647-jocelyn-vane https://www.morsmordre.net/t4674-poczta-jocelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f316-maxwell-lane-84 https://www.morsmordre.net/t4747-skrytka-bankowa-nr-1200 https://www.morsmordre.net/t4675-jocelyn-vane
Re: Sala numer jeden [odnośnik]30.12.17 16:15
Wszystko poszło nie po jego myśli. Mógł się tylko cieszyć z tego, że rozmowa dotyczyła mało ważnej rzeczy i fakt, że otrzymał kategoryczną odmowę udzielenia pomocy, co najwyżej zepsuje mu dzień, ale nie będzie miało szerszych reperkusji. Odsunął dłonie gdy stażystka zareagowała negatywnie na jego dotyk. Przyjął przepraszającą minę, jakby naprawdę było mu przykro z powodu zaistniałej sytuacji, choć tak naprawdę był jedynie podirytowany. To wszystko, co jego zdołowany przyjaciel mógł otrzymać? Dobre słowo? Nawet jednego podstawowego eliksiru? Czy naprawdę biurokratyczne zasady były ważniejsze niż cierpiący człowiek, który, jak Dawlish zaznaczył, przez swoją chorobę nie mógł stawić się na miejscu? Peterowi przeszło przez myśl, że do Munga naprawdę przydałoby się wysłać reportera, który opisałby nie tylko stan pomieszczeń, ale postawiłby uwiązanych przez procedury uzdrowicieli do pionu w taki sposób, by pacjenci byli najważniejsi. Ci istniejący, jak i wyimaginowani.
- Proszę mi wybaczyć, panno Vane, za moje natręctwo. Ja po prostu bardzo się przejmuję jego stanem, rozumie pani? - powiedział schylając głowę i kierując na chwilę swoje spojrzenie na swoje buty. Miał nadzieję, że jego zachowanie może zostać wytłumaczone przez fakt, że bardzo chciał jak najlepiej dla swojego nieistniejącego przyjaciela, dlatego też odrobinę za bardzo cisnął stażystkę.
Nie miał już ochoty dalej przekonywać kobiety do swoich racji, dlatego też z ulgą przyjął do wiadomości fakt, że jest wzywana do innego pacjenta.
- Postaram się zapamiętać wszystkie pani rady i sprowadzić go do odpowiedniego uzdrowiciela. Również życzę miłego dnia - odparł utrzymując przepraszający ton głosu. Również ruszył w stronę wyjścia i przepuścił ją w drzwiach. Na pożegnanie skinął stażystce głową.
Krótka seria spotkań z Jocelyn Vane przypomniała mu o czymś ważnym, o czym najwyraźniej przez chwilę zapomniał. Nie warto pomagać. Następnym razem gdy spotka zagubioną, samotną dziewczynę w środku nocy, to okradnie ją, pobije, zgwałci lub przyłoży nóż do gardła, ale na pewno nie pomoże w bezinteresowny sposób. Za takie coś w rewanżu można było co najwyżej otrzymać pstryczka w nos.

2 x z/t
Gość
Anonymous
Gość
Re: Sala numer jeden [odnośnik]01.05.18 18:51
| 33/214; obrażenia: 15 - osłabienie, 20 - tłuczone, 111 - cięte (lewe ramię, lewy bok), 35 - rozszczepienie (brzuch i lewe udo)

Oddech zamienił się w sykliwo-syczące odgłosy, gdy wchodziła do Błędnego Rycerza z pomocą obcych ludzi. Kiedy autobus ruszył z miejsca, zanim jeszcze zdążyła usiąść gdzieś w bezpiecznym miejscu, zbiorowisko ludzi dało się ponieść pędowi i wbić w oszkloną ścianę wehikułu. Wtedy urwał jej się film, a docierające do jej uszu dźwięki przestały nagle istnieć, jakby ktoś za pomocą jednego gestu wyrwał jej duszę z ciała. Ciemność otuliła ją tak ciasno, że zniknął nawet sam ból, którego źródła nie potrafiła jednoznacznie określić. Bolało ją przecież wszystko, zewsząd też krwawiła, szata nie miała już miejsc, w których nie przesiąkłaby czerwona posoka. Kompletnie nie wiedziała, co się z nią działo. Nie czuła, jak łóżko, na którym leżała, jedzie na drugi koniec autobusu, gdy kierowca skręcał w jedną z ulic. Nie czuła wyboistej drogi i nie słyszała krzyków ludzi nad sobą. Pod jej powiekami przetaczały się tylko bez kontroli obrazy z cmentarza. Kolorowe wstęgi śmiercionośnych zaklęć, czaszki, kości, mokra ziemia z drżącymi w niej robalami, pojedyncze inkantacje wypowiadane przez męskie głosy. Swoich nie słyszała, bezradność i bezsilność zdawały się wymazywać jej istnienie z wizji. Jej tam nie było, nic nie zrobiła. Nie ochroniła siebie, nie pomogła Benowi, nie unieszkodliwiła tych parszywych drani. Zaczęła mamrotać, otwierać usta w mimowolnej woli przywołania nieuchwytnych zdarzeń. Chciała tam wrócić, ale nie w swoim aktualnym stanie – w pełni sił. Chciała mu pomóc.
Obudziła się, kiedy ktoś pociągnął ją za ramię, aktywując uciszone ogniska bólu. Jęknęła żałośnie, powłócząc nogami, kiedy ktoś ciągnął ją za sobą, podpierając ją swoją ręką. Wszystko dookoła kręciło się jak na karuzeli, stłumione odgłosy atakowały ją ze zdwojoną siłą, tłukły w bramy jej umysłu jak taranem. W końcu adrenalina opadła i Jackie nie miała już siły na utrzymywanie się na nogach za wszelką cenę.
Hartlake… – mamrotała do człowieka, który pomagał jej iść. – Na Hartlake… jesteśmy na… Hartlake?
Nie słyszał jej, mówiła za cicho, a kiedy spróbowała wykrzyczeć mu to głośniej, z jej gardła wydarł się tylko kolejny krzyk bólu. Zacisnęła powieki, kiedy otoczyły ją kolejne krzyki. Tym razem je słyszała. Uchyliła powieki. Ktoś pomógł jej opaść na łóżko.
Limonkowe kilty. Mung.
I wtedy poczuła nagły zastrzyk adrenaliny.
Nie, na Hartlake! – mówiła niewyraźnie, wciąż czując w ustach smak własnej krwi. Nieostra sylwetka kogoś, kto najwyraźniej tu pracował, przepływał jej przed oczami jak smugi farby po płótnie. Jej sprawna, prawa dłoń trafiła na nadgarstek i od razu się nad nim zacisnęła. – Muszę… muszę powiadomić kogoś. Ojca. Musi mu pomóc.



pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali
Jackie Rineheart
Jackie Rineheart
Zawód : auror
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
only now do i see the big picture
but i swear that
these scars are
fine
OPCM : 25+3
UROKI : 10+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarownica
Sala numer jeden - Page 9 7sLa9Lq
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5414-jackie-rineheart#122455 https://www.morsmordre.net/t5418-kluska-jackie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f205-opoka-przy-rzece-wye-walia https://www.morsmordre.net/t5423-skrytka-bankowa-nr-1349 https://www.morsmordre.net/t5424-jackie-rineheart
Re: Sala numer jeden [odnośnik]01.05.18 21:12
Rok szkolny dobiegł końca dobre kilka dni temu, był on dla Poppy pierwszym, który spędzała w Hogwarcie nie w roli uczennicy, lecz pielęgniarki w Skrzydle Szpitalnym. Nigdy nie sądziła, że powróci do szkockiego zamku w tej roli, choć jeszcze w czasach szkolnych była pewna, że będzie się starać o kurs uzdrowicielski i pomoc innym w ten właśnie sposób jest tym, czym chciałaby się w życiu zająć. Myślała wtedy jeszcze, że jako uzdrowicielka zdoła ukoić ból Charliego związany z nadchodzącymi pełniami, a także i po nich... A w najśmielszych swych marzeniach, które snuła do poduszki, gdy gasło światło, wyobrażała sobie siebie z lekarstwem na klątwę likantropii. Charliego jednak zabrakło, a ona znalazła się w Hogwarcie, by choć w tak niewielki sposób starać się je chronić przed Grindewaldem. Czarnoksiężnik jednak zniknął, a kiedy ledwo szkolne życie stało się nieco mniej uciążliwe (choć trudno było mówić, aby powróciło do normalności biorąc pod uwagę anomalie i straszne wydarzenia jak groźba wysadzenia mugolskiej części Londynu przez byłą Minister, czy morderstwo Jordana Rogersa), bardzo szybko dobiegło końca. Mogła mieć dwa miesiące wolnego, tak jak inni nauczyciele, lecz...
... nie byłaby sobą gdyby z tego skorzystała.
Po tygodniu zaczęłaby się w domu nudzić. I byłby to tydzień podczas którego wysprzątałaby w domu absolutnie wszystko - i to pięć razy dla pewności - i uzupełniła zapasy eliksirów. Pracowała pewien czas w szpitalu św. Munga jako uzdrowiciela, tuż po stażu, powróciła więc do niego na czas wakacyjny - zapisała się w pamięci przełożonych jako pracowity i utalentowany magomedyk, pozwolono jej więc na pracę przez te kilka tygodni, zanim powóci do Hogwartu. Zajęć przecież nie brakowało.
Ledwie wczoraj spłonęło Ministerstwo Magii... Poppy nie miała nawet czau, by się nad tym zastanawiać. Cały dzień była na nogach, krzątała się pośród pacjentów i poszkodowanych w pożarze, a choć wieczorem jej dyżur dobiegł końca - czuła, że nie może wrócić do domu, póki jest tu potrzebna. Mocna, czarna kawa i mogła ruszać dalej.
Kończyła właśnie wsmarowywanie maści na poparzenia w skórę starszej czarownicy z Departamentu Opieki nad Magicznymi Stworzenimi, która nie zdołala uciec przed językami ognia, gdy wprowadzono kolejnego pacjenta. Natychmiast zerwała się z miejsca, ujrzała krew i rzuciła się do miski z wodą, by wymyć z maści ręce, po czym zbliżyła się do poszkodowanej.
Znała tę twarz.
- Spokojnie - zaczęła do Jackie przemawiać łagodnie, gdy jeden z mężczyzn pomógł jej opaść na łóżko. Zacmokała z niepokojem, gdy ujrzała sztylety wbite w ciało, szaty całe we krwi, rany na udach... Musiała przyjrzeć im się dokładniej, lecz najpierw....
Muszę powiadomić ojca. Musi mu pomóc.
- To ja. Poppy Pomfrey, pamiętasz mnie? - odezwała się znów, by Jackie była świadoma, że może jej zaufać - obie byly przecież w Zakonie Fenika. - Uspokój się, jesteś już bezpieczna. Powiadomimy go. Co się stało na Hartlake? Co przekazać ojcu? Ktoś tam został?
Obawiała się najgorszego. Sztylety wbite w ciało wyraźnie świadczyły o trafieniu Jackie zaklęciem Lamino, okrutnym, pojedynkowym zaklęciem... Nie wiedziała tylko, czy kobieta miała za sobą aurorską akcję, czy... Czy na Hartlake pozostał ktoś z Zakonu Feniksa? Na samą myśl zaschło jej w gardle, lecz nie wahała się przed podjęciem działania. Nie czekając, aż Jackie wyjawi odpowiedzi, rozdarła pewnym ruchem jej szatę, co nie był trudne, bo i tak była już cała w strzępach, aby odsłonić lewe ramię i bok. Bardzo ostrożnie wyciągnęła zeń sztylety, z ran popłynęła świeża, czerwona krew, lecz w prawej dłoni Poppy znalazła się po chwili różdżka.
- Curatio Vulnera Horribilis - wyrzekła spokojnie i pewnie, kierując kraniec różdżki na cięte rany na lewym ramieniu i boku, które pozostawiły po sobie sztylety.
Poppy Pomfrey
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie prze­czu­łam w głę­bi snu,
że je­że­li gdzieś jest pie­kło,

to tu

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
 Rozważna i romantyczna
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4756-poppy-pomfrey#101735 https://www.morsmordre.net/t4768-listy-do-poppy#102037 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f322-woodbourne-avenue-13-7 https://www.morsmordre.net/t4787-skrytka-bankowa-nr-1224#102337 https://www.morsmordre.net/t4784-poppy-pomfrey#102285
Re: Sala numer jeden [odnośnik]01.05.18 21:12
The member 'Poppy Pomfrey' has done the following action : Rzut kością


#1 'k100' : 79

--------------------------------

#2 'Anomalie - CZ' :
Sala numer jeden - Page 9 HXm0sNX
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sala numer jeden - Page 9 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Sala numer jeden [odnośnik]01.05.18 23:37
| 128/214; obrażenia: 15 - osłabienie, 20 - tłuczone, 16 - cięte (lewy bok), 35 - rozszczepienie (brzuch i lewe udo)

Wszystko było takie skomplikowane, rozmazane, rozmyte. Nawet dźwięki, chociaż przez chwilę tak wyraźne, nagle stały się zupełnie ścięte, zagłuszone. Nie mogła do końca zrozumieć, co się wokół niej dzieje, chociaż jej zmysły, stępione i ograniczone, instynktownie wyczuwały rzeczywistość. Sklejała to wszystko w jedną, spójną opowieść, ale niektóre z elementów, ułamane i jakby pozbawione kształtu, przestawały już pasować. Pamiętała cmentarz, większość momentów stamtąd, wiedziała, że wciąż był tam Ben (na pewno? nie, nie, musiał tam być), ale nie pamiętała drogi z cmentarza tutaj. Zmarszczyła brwi, zachodząc w głowę, co się stało. Błędny Rycerz. To musiał być Błędny Rycerz. Nie była w stanie się teleportować – zwłaszcza po tym, jak wiele zabrało jej ciała Abesio, którego inkantację i gest doskonale znała. Anomalie utrudniały wykorzystywanie wiedzy, utrudniały poruszanie dłońmi, które zaciśnięte były na sprawnych do niedawna różdżkach. Magia przestawała być wierna swoim władcom, zaczynała rozsadzać mugoli, przejmować ich ciała, rozszarpywać jak spragnione krwi zwierzę. Nie za taki świat chciała walczyć.
Walka.
Ben… trzeba… powiadomić Kieranabo sama nie jestem w stanie walczyć. Przeszkadzam, jestem tylko fatalnym manekinem ćwiczebnym, na którym mogli wypróbowywać swoje metody walki.
Krzyknęła z bólu, kiedy pierwszy sztylet został wyrwany z jej ramienia. Za chwilę krzyk zamienił się w żałosny, pełen bólu jęk. Przy następnych cierpienia było mniej, jakby jej ciało w ciągu tych kilku chwil przyzwyczaiło się do doznań. Zacisnęła zęby. Bolało, ale po prawdzie – nie czuła ręki. Spojrzała na kobietę, a raczej na jej rozmazujący się kształt, jej słowa rozumiejąc piąte przez dziesiąte. Głos przeszedł przez jedno ucho, a wydostał się przez drugie.
Wszystko zaczęło do niej docierać, kiedy poczuła wlewające się przez jej rany światło. Najczystsza forma magii, o jakiej słyszał świat. Serce zaczynało szybciej bić, na ramieniu pojawiły się znajome, czerwone pręgi, które niedługo miały zamienić się w twarde, przypominające o bólu blizny. Poruszyła lewą dłonią. Zamrugała, próbując wyostrzyć wzrok. Zobaczyła ją w końcu. I wspomnienie tamtego popołudnia uderzyło w nią jak żelazna pięść.
Poppy. Pamiętam, poznaję. – skrzywiła się. – Na cmentarzu w Enfield… tam jest ktoś, kto natychmiast potrzebuje pomocy… – powiedziała, oddychając głęboko, nie puszczając nadgarstka uzdrowicielki ani na chwilę. – Musisz… musisz powiedzieć Kieranowi… to mój ojciec, on… on musi tam się dostać. Szybko. Tam jest Ben, zaatakowali nas.
Dłoń zaczęła jej drżeć. Puściła ją w końcu.



pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali
Jackie Rineheart
Jackie Rineheart
Zawód : auror
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
only now do i see the big picture
but i swear that
these scars are
fine
OPCM : 25+3
UROKI : 10+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarownica
Sala numer jeden - Page 9 7sLa9Lq
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5414-jackie-rineheart#122455 https://www.morsmordre.net/t5418-kluska-jackie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f205-opoka-przy-rzece-wye-walia https://www.morsmordre.net/t5423-skrytka-bankowa-nr-1349 https://www.morsmordre.net/t5424-jackie-rineheart

Strona 9 z 13 Previous  1, 2, 3 ... 8, 9, 10, 11, 12, 13  Next

Sala numer jeden
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach