Sala numer jeden
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Sala numer jeden
Niedawna wojna zrobiła z Mungiem swoje - znaczna większość pomieszczeń potrzebuje remontu; pociemniała biała farba na sufitach, którą bardziej określić można jako szaro-żółtą lub zwyczajnie szarą, w zależności od oświetlenia, parapety pomalowane paskudną olejną farbą, wszelkiego rodzaju rysy, obdrapania, ślady po stuknięciach... Chybotliwe łóżka, pod których nogi częstokroć podstawiane są drewniane klocki lub kawałki gazet, by jakoś je ustabilizować, z lekka nieszczelne okna, na które niby rzucane są wszelkiego rodzaju zaklęcia, lecz raczej z dosyć marnym skutkiem... Długo by wymieniać wszelkie mankamenty.
Sama kilka razy została zestrofowana przez pana Rineheart, czy innego aurora, za absolutne braki w magii obronnej i całkowita bezbronność, bo w obliczu walki była po prostu najłatwiejszym celem jaki można było sobie wyobrazić, jednakże nawet gdyby chciała to zmienić - to teraz nie miałaby na to czasu. Panna Pomfrey miała dość oleju w głowie i doświadczenia, aby wiedzieć, że sam talent nigdy nie wystarczył, on był jedynie jedną trzecią sukcesu. Miała smykałkę do magii leczniczej, lecz gdyby nie naprawdę ciężka praca i wiele trudu, który włożyła w naukę - to nie nie potrafiłaby i nie umiałaby tyle, co dziś. Wiedziała, że gdyby naprawdę przyłożya się do ćwiczeń, przysiadłaby do książek i powtarzała zaklęcia obronne, to zdołałaby część z nich opanować w stopniu zadowalającym. Większość z nich, tych prostszych, była kwestią praktyki.
Brakowało jej jednak w tygodniu kilku dni i przede wszystkim dłuższej doby. Dyżury w szpitalu św. Munga były długie i wyczerpujące, a każdą wolną chwilę poza szpitalem spędzała nad książkami i przy kociołku. Nie wiedziała jeszcze, że za kilka tygodni, kiedy spotkanie profesor Bagshot tak wiele zmieni, najpewniej w ogóle przestanie w nocy sypiać - bo tyle przybędzie jej pracy w związku z działalnością jednostki badawczej.
- Ale nie aż tak - westchnęła panna Pomfrey. Oczywiście, przyswoiła sobie schemat naprawy magii, rozumiała instrukcje, nigdy jednak jeszcze nie odważyła się podjąć próby naprawy magii. Nie władała odpowiednimi mocami i najpewniej byłaby jedynie ciężarem dla drugiego czarodzieja,a a nie pomocą.
Pana Rineheart obdarzyła pełnym pobłażania spojrzeniem. Jej troski wystarczy dla wszystkich, nie czuwałaby przecież przy jego łóżku aż do rana. Już otwierała usta, aby o tym powiedzieć, lecz jego zuchwałe, niemal kokieteryjne słowa wprawiły ją w ogromne zakłopotanie i zarumieniła się mocno. - No wie pan co... - mruknęła i odchrząknęła, znów unosząc różdżkę, by powtórzyć inkantację zaklęcia: - Episkey maxima!
Cieszyła się, że tym razem ani anomalia, ani żaden błąd nie wpłynęły na powodzenia jej zaklęć i pan Rineheart nie odczuwał już bólu. Wolałaby, aby naprawdę został na obserwację; mocno podczas pojedynku oberwał, ona go ciut dobiła i wolałaby mieć pewność, aby wszystko jest w prządku. - Jest pan naprawdę niereformowalny - westchnęła ciężko Poppy, wspierając dłonie o biodra i patrząc na dużo starszego od siebie czarodzieja jak nauczycielka na niesfornego uczniaka. - Proszę odpocząć i się wyspać - rozkazała tonem nieznoszącym sprzeciwu. Może i nie musiała się martwić, ale i tak zawsze się martwiła. Obojętnie, czy był to pan Rineheart, Margaux, Sally, czy Billy. Mogła jedynie załamać ręce nad mężczyznami pokroju Kierana, którzy sądzili, że są niezniszczalni i odpoczywać nie muszą wcale. A organizm potrzebował regeneracji! Zapisała swemu nieusłuchanemu pacjentowi odpowiedni eliksir na wzmocnienie i pożegnała go z nietęgą miną; bo nawet jeśli włożyłaby wszystkie swe siły perswazyjne, aby w tym łóżku został - to ona zniknęłaby z horyzontu, a on poleciłby po wypis na żądanie. Tak to już było z tymi aurorami.
| zt x2
Brakowało jej jednak w tygodniu kilku dni i przede wszystkim dłuższej doby. Dyżury w szpitalu św. Munga były długie i wyczerpujące, a każdą wolną chwilę poza szpitalem spędzała nad książkami i przy kociołku. Nie wiedziała jeszcze, że za kilka tygodni, kiedy spotkanie profesor Bagshot tak wiele zmieni, najpewniej w ogóle przestanie w nocy sypiać - bo tyle przybędzie jej pracy w związku z działalnością jednostki badawczej.
- Ale nie aż tak - westchnęła panna Pomfrey. Oczywiście, przyswoiła sobie schemat naprawy magii, rozumiała instrukcje, nigdy jednak jeszcze nie odważyła się podjąć próby naprawy magii. Nie władała odpowiednimi mocami i najpewniej byłaby jedynie ciężarem dla drugiego czarodzieja,a a nie pomocą.
Pana Rineheart obdarzyła pełnym pobłażania spojrzeniem. Jej troski wystarczy dla wszystkich, nie czuwałaby przecież przy jego łóżku aż do rana. Już otwierała usta, aby o tym powiedzieć, lecz jego zuchwałe, niemal kokieteryjne słowa wprawiły ją w ogromne zakłopotanie i zarumieniła się mocno. - No wie pan co... - mruknęła i odchrząknęła, znów unosząc różdżkę, by powtórzyć inkantację zaklęcia: - Episkey maxima!
Cieszyła się, że tym razem ani anomalia, ani żaden błąd nie wpłynęły na powodzenia jej zaklęć i pan Rineheart nie odczuwał już bólu. Wolałaby, aby naprawdę został na obserwację; mocno podczas pojedynku oberwał, ona go ciut dobiła i wolałaby mieć pewność, aby wszystko jest w prządku. - Jest pan naprawdę niereformowalny - westchnęła ciężko Poppy, wspierając dłonie o biodra i patrząc na dużo starszego od siebie czarodzieja jak nauczycielka na niesfornego uczniaka. - Proszę odpocząć i się wyspać - rozkazała tonem nieznoszącym sprzeciwu. Może i nie musiała się martwić, ale i tak zawsze się martwiła. Obojętnie, czy był to pan Rineheart, Margaux, Sally, czy Billy. Mogła jedynie załamać ręce nad mężczyznami pokroju Kierana, którzy sądzili, że są niezniszczalni i odpoczywać nie muszą wcale. A organizm potrzebował regeneracji! Zapisała swemu nieusłuchanemu pacjentowi odpowiedni eliksir na wzmocnienie i pożegnała go z nietęgą miną; bo nawet jeśli włożyłaby wszystkie swe siły perswazyjne, aby w tym łóżku został - to ona zniknęłaby z horyzontu, a on poleciłby po wypis na żądanie. Tak to już było z tymi aurorami.
| zt x2
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
| kontynuacja, PŻ: 219/244 (-5); obrażenia: 25 – podduszenie
Był na siebie wściekły i nie był w stanie zapanować nad rozchodzącym się po jego ciele gniewem. To była gorąca fala pobudzająca do drżenia każdą komórkę ciała. Nie tylko miał wszelkie prawo do tej złości, właściwie odczuwanie jej w tym przypadku było jego największym obowiązkiem. Powinien nie tylko dać na chwilę poddać się temu uczuciu, żywiołowi szalejącemu w jego wnętrzu, musiał przede wszystkim zapamiętać ten stan i to jak najbardziej dokładnie, aby w przyszłości unikać go skutecznie. Gorycz porażki budującą się przy podniebieniu odczuwał zbyt dotkliwie. Nie był w stanie powiedzieć nic, kiedy buzował cały od tej złości. Był wściekły na własną nieuwagę, przez którą wszedł tak łatwo na grząski grunt. Zły na siebie był za nieudane zaklęcie, które mogło wyciągnąć go z piaszczystej pułapki. W jednej chwili był bezbronny jak dziecko pomimo całego swojego doświadczenia. Do jasnej cholery, był przecież aurorem i zwyczajnie nie wypadało, aby popełnia tak żałosne błędy. I choć piaski, które wciągnęły go całkowicie, w końcu go wypluły, to był to tylko łut szczęścia, nic więcej.
Nie czuł się wielce osłabiony, jednak oddech zdawał się mieć nie tak swobodny i trochę nierówny. Mógł połknąć trochę piasku, ten w pewnym momencie niezwykle podrażnił mu gardło. Dusił się, dobrze, to pamiętał. Choć poderwał się na równe nogi i pognał za Tonks natychmiast, to jednak zaczął podejrzewać, że na dłuższą metę nie dotrzyma jej kroku. Wstyd mu było z myślą, że mógłby pociągnąć ją ze sobą na dno przy próbie naprawienia kolejnej anomalii. Gdy tylko Tonks spojrzała na niego z lekkim zmartwieniem, od razu zadeklarował, że powinien udać się do Munga. Być może źle interpretował jej spojrzenie, jednak wydawało się pełne ulgi. Poprosił ją, aby poczekała na zewnątrz. Czułby się jeszcze bardziej upokorzony, gdyby miała jeszcze okazję przyglądać się procesowi jego leczenia.
Gdy tylko wszedł do budynku, natychmiast skierował swoje kroki do izby przyjęć, gdzie próbował wytłumaczyć, że nie mógł zbytnio złapać tchu podczas treningu z młodszymi aurorami. Kobieta stojąca za ladą przyjrzała mu się intensywnie, zerkając jeszcze na jego ramię, gdzie płaszcz wciąż pokryty był w pewny stopniu piaskiem. Trudno było go strzepać. Jednak zaraz pojawił się obok niego uzdrowiciel i zaprosił go do jednej z sal. Kojarzył jego twarz, nie pamiętał jednak skąd. To nie było aż tak ważne. W pierwszej kolejności rzucił Diagno Coro, może przypuszczają zawał. Kieran wsłuchał się w bicie własnego serca i był przekonany, że wszystko z nim dobrze, ale żadnym specjalistą tak właściwie nie był. Ale chyba miał rację, bo potem uzdrowiciel rzucił na niego Anapneo i zaczęło mu się oddychać nieco lżej. Kiedy mężczyzna rzucił skutecznie Paxo Horribilis, w jednej chwili jego ciało rozluźniło się całkowicie. Uzdrowiciel nie wypytywał o szczegóły, chciał jednak mieć ogólny zarys sytuacji przedstawiony. Irytujące było to, że on, cholerny Rineheart, musiał mówić o tym, że nie dał rady podczas ćwiczeń z rekrutami zaledwie. Choć wolał to kłamstwo niż prawdę. Diagnoza była dość prosta: przemęczenie organizmu. Rzecz jasna został mu zalecony odpoczynek, ale nie miał na to czasu. Podziękował i jak najszybciej opuścił salę, a potem szpital, szczerze wierząc, że jest już gotowy na stawienie czoła kolejnej anomalii.
| z tematu idziemy tu
Był na siebie wściekły i nie był w stanie zapanować nad rozchodzącym się po jego ciele gniewem. To była gorąca fala pobudzająca do drżenia każdą komórkę ciała. Nie tylko miał wszelkie prawo do tej złości, właściwie odczuwanie jej w tym przypadku było jego największym obowiązkiem. Powinien nie tylko dać na chwilę poddać się temu uczuciu, żywiołowi szalejącemu w jego wnętrzu, musiał przede wszystkim zapamiętać ten stan i to jak najbardziej dokładnie, aby w przyszłości unikać go skutecznie. Gorycz porażki budującą się przy podniebieniu odczuwał zbyt dotkliwie. Nie był w stanie powiedzieć nic, kiedy buzował cały od tej złości. Był wściekły na własną nieuwagę, przez którą wszedł tak łatwo na grząski grunt. Zły na siebie był za nieudane zaklęcie, które mogło wyciągnąć go z piaszczystej pułapki. W jednej chwili był bezbronny jak dziecko pomimo całego swojego doświadczenia. Do jasnej cholery, był przecież aurorem i zwyczajnie nie wypadało, aby popełnia tak żałosne błędy. I choć piaski, które wciągnęły go całkowicie, w końcu go wypluły, to był to tylko łut szczęścia, nic więcej.
Nie czuł się wielce osłabiony, jednak oddech zdawał się mieć nie tak swobodny i trochę nierówny. Mógł połknąć trochę piasku, ten w pewnym momencie niezwykle podrażnił mu gardło. Dusił się, dobrze, to pamiętał. Choć poderwał się na równe nogi i pognał za Tonks natychmiast, to jednak zaczął podejrzewać, że na dłuższą metę nie dotrzyma jej kroku. Wstyd mu było z myślą, że mógłby pociągnąć ją ze sobą na dno przy próbie naprawienia kolejnej anomalii. Gdy tylko Tonks spojrzała na niego z lekkim zmartwieniem, od razu zadeklarował, że powinien udać się do Munga. Być może źle interpretował jej spojrzenie, jednak wydawało się pełne ulgi. Poprosił ją, aby poczekała na zewnątrz. Czułby się jeszcze bardziej upokorzony, gdyby miała jeszcze okazję przyglądać się procesowi jego leczenia.
Gdy tylko wszedł do budynku, natychmiast skierował swoje kroki do izby przyjęć, gdzie próbował wytłumaczyć, że nie mógł zbytnio złapać tchu podczas treningu z młodszymi aurorami. Kobieta stojąca za ladą przyjrzała mu się intensywnie, zerkając jeszcze na jego ramię, gdzie płaszcz wciąż pokryty był w pewny stopniu piaskiem. Trudno było go strzepać. Jednak zaraz pojawił się obok niego uzdrowiciel i zaprosił go do jednej z sal. Kojarzył jego twarz, nie pamiętał jednak skąd. To nie było aż tak ważne. W pierwszej kolejności rzucił Diagno Coro, może przypuszczają zawał. Kieran wsłuchał się w bicie własnego serca i był przekonany, że wszystko z nim dobrze, ale żadnym specjalistą tak właściwie nie był. Ale chyba miał rację, bo potem uzdrowiciel rzucił na niego Anapneo i zaczęło mu się oddychać nieco lżej. Kiedy mężczyzna rzucił skutecznie Paxo Horribilis, w jednej chwili jego ciało rozluźniło się całkowicie. Uzdrowiciel nie wypytywał o szczegóły, chciał jednak mieć ogólny zarys sytuacji przedstawiony. Irytujące było to, że on, cholerny Rineheart, musiał mówić o tym, że nie dał rady podczas ćwiczeń z rekrutami zaledwie. Choć wolał to kłamstwo niż prawdę. Diagnoza była dość prosta: przemęczenie organizmu. Rzecz jasna został mu zalecony odpoczynek, ale nie miał na to czasu. Podziękował i jak najszybciej opuścił salę, a potem szpital, szczerze wierząc, że jest już gotowy na stawienie czoła kolejnej anomalii.
| z tematu idziemy tu
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
| Stąd, PŻ 172/232 (-10) | obrażenia: 60 - kłute
Był na siebie bardziej niż wściekły. Był rozczarowany i zwyczajnie zawiedziony. No i przede wszystkim było mu wstyd. Może to ten sukces sprzed kilku tygodni tak go podbudował, dodał pewności siebie aż do tego stopnia, że przemieniła się ona w zarozumiałość? Poczuł się tak silny, że bez wcześniejszego dokładnego przygotowania udał się na miejsce anomalii. Podświadomie też chyba po prostu zrzucił większą część odpowiedzialności na przyjaciela - co przecież zwykle mu się nie starało. Idę ze Skamanderem, myślał, co złego może się stać? Był pewien, że cała akcja pójdzie im gładko, bo przecież cały proces miało rozpocząć rzucenie banalnie prostego zaklęcia z zakresu transmutacji.
No i jak oto się przeliczył. Dobrze, że przynajmniej szatę miał ciemną. Kiedy we dwójkę, razem przemieszali ulice aby finalnie dotrzeć do świętego Munga, nie zwracali na siebie AŻ TAKIEJ uwagi. Gdyby tego dnia włożył coś jasnego, w tej chwili wszyscy mieliby cudowny widok na krwawe wykwity na jego piersi. Każda z ran bolała jak diabli, ale to w końcu nic dziwnego, skoro jeszcze kilka chwil wcześniej Abbott robił za żywą tarczę do gry w rzutki.
Do Munga weszli obaj, ale to Lucan dopadł recepcji i wykrzywiając twarz w bolesnym grymasie wyłuszczył kobiecie siedzącej za ladą całą sprawę. Oczywiście, że nie powiedział, co było bezpośrednią przyczyną całego tego wypadku - czyli pchanie się w miejsce owładnięte jedną z anomalii. Bardzo łatwo było jednak jakoś wytłumaczyć podobne rany w inny, dość prosty sposób, który to jednak obejmował zrzucenie winy na... jakieś nieistniejące dziecko. Bo przecież wszyscy doskonale wiedzieli, że magia bywała szczególnie niestabilna w otoczeniu małoletnich.
Tym też sposobem Lucana zaraz zgarnięto do jednej z sal. Uzdrowiciel, który go przyjął, na widok ran skrzywił się wyraźnie, zaraz jednak przeszedł do procedur. Na szczęście okazały się całkiem proste. Najpierw z różdżki magomedyka padło krótkie Purus. Przy kolejnym zaklęciu, mężczyzna musiał się wyraźnie skupić, finalnie jednak Curatio Vulnera Horribilis, którego użył, zaleczyło każdą rankę na ciele Lucana. Pozostały po nich drobne zgrubienia, ale ponoć z czasem miały zniknąć. Abbott bardzo na to liczył, bo cóż... nie wyglądały zbyt estetycznie. Lucan podziękował uzdrowicielowi, czując się już dużo lepiej.
- Chodźmy stąd już - zwrócił się do Skamandera, ubierając się po leczeniu. Było mu wstyd, ale zamiast się na siebie wściekać, lepiej było ponownie skupić się na zadaniu.
zt
Był na siebie bardziej niż wściekły. Był rozczarowany i zwyczajnie zawiedziony. No i przede wszystkim było mu wstyd. Może to ten sukces sprzed kilku tygodni tak go podbudował, dodał pewności siebie aż do tego stopnia, że przemieniła się ona w zarozumiałość? Poczuł się tak silny, że bez wcześniejszego dokładnego przygotowania udał się na miejsce anomalii. Podświadomie też chyba po prostu zrzucił większą część odpowiedzialności na przyjaciela - co przecież zwykle mu się nie starało. Idę ze Skamanderem, myślał, co złego może się stać? Był pewien, że cała akcja pójdzie im gładko, bo przecież cały proces miało rozpocząć rzucenie banalnie prostego zaklęcia z zakresu transmutacji.
No i jak oto się przeliczył. Dobrze, że przynajmniej szatę miał ciemną. Kiedy we dwójkę, razem przemieszali ulice aby finalnie dotrzeć do świętego Munga, nie zwracali na siebie AŻ TAKIEJ uwagi. Gdyby tego dnia włożył coś jasnego, w tej chwili wszyscy mieliby cudowny widok na krwawe wykwity na jego piersi. Każda z ran bolała jak diabli, ale to w końcu nic dziwnego, skoro jeszcze kilka chwil wcześniej Abbott robił za żywą tarczę do gry w rzutki.
Do Munga weszli obaj, ale to Lucan dopadł recepcji i wykrzywiając twarz w bolesnym grymasie wyłuszczył kobiecie siedzącej za ladą całą sprawę. Oczywiście, że nie powiedział, co było bezpośrednią przyczyną całego tego wypadku - czyli pchanie się w miejsce owładnięte jedną z anomalii. Bardzo łatwo było jednak jakoś wytłumaczyć podobne rany w inny, dość prosty sposób, który to jednak obejmował zrzucenie winy na... jakieś nieistniejące dziecko. Bo przecież wszyscy doskonale wiedzieli, że magia bywała szczególnie niestabilna w otoczeniu małoletnich.
Tym też sposobem Lucana zaraz zgarnięto do jednej z sal. Uzdrowiciel, który go przyjął, na widok ran skrzywił się wyraźnie, zaraz jednak przeszedł do procedur. Na szczęście okazały się całkiem proste. Najpierw z różdżki magomedyka padło krótkie Purus. Przy kolejnym zaklęciu, mężczyzna musiał się wyraźnie skupić, finalnie jednak Curatio Vulnera Horribilis, którego użył, zaleczyło każdą rankę na ciele Lucana. Pozostały po nich drobne zgrubienia, ale ponoć z czasem miały zniknąć. Abbott bardzo na to liczył, bo cóż... nie wyglądały zbyt estetycznie. Lucan podziękował uzdrowicielowi, czując się już dużo lepiej.
- Chodźmy stąd już - zwrócił się do Skamandera, ubierając się po leczeniu. Było mu wstyd, ale zamiast się na siebie wściekać, lepiej było ponownie skupić się na zadaniu.
zt
We carry on through the stormTired soldiers in this war
Remember what we're fighting for
Remember what we're fighting for
Lucan Abbott
Zawód : Znawca prawa, pracownik Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
If you can't fly, run
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przesuwanie się ulicami Londynu nie było w obecnej sytuacji takie łatwe. Sieć fiu wciąż nie funkcjonowała należycie i prawdopodobnie miną jeszcze długie miesiące nim się w tej materii coś zmieni. W końcu wymagało to odtworzenia centrum magicznych połączeń, które w tym momencie było jedną, wielką stertą popiołu. Obecnie nawet rozdmuchaną przez wiatr na wszystkie strony świata. Przemieszczanie się na miotle zaś nie było ani ulubionym środkiem transportu Anthonego, a tym bardziej Abbotta. Magiczne rumaki za bardzo zaś rzucały się w oczy. Pozostawał do dyspozycji błędny rycerz oraz własne nogi - tym drugim sposobem dotarli do Munga. Nie znajdował się on na szczęście w jakiejś ogromnej odległości od miejsca anomalii z której wracali, jednak na tyle odległe by w połowie drogi Anthony poważniej oblekł spojrzeniem Lucana, a dokładniej połyskujący wilgocią materiał szaty na torsie czarodzieja. Auror nie był magomedykiem, jednak dostatecznie wiele razy zdarzyło mu się mieć wypadki by potrafić ocenić potencjalne zagrożenie dla życia jakie nosiły zyskane na akcjach obrażenia. W tym przypadku rany choć głębokie to na szczęście zostały zadane w taki sposób, że pomijały najbardziej ukrwione fragmenty ciała. Nie groziło mu wykrwawienie, lecz wyraźnie Anthony odczuwał, że przysparzały przyjacielowi słabości.
Gdy dotarli do munga Skamander wyczekiwał Abbotta w poczekali. Przetarł spotniałe czoło. To było nieco frasobliwe. Chłód bijący z surowych ścian oraz posadzki wynagradzał jednak trud i dawał wytchnienie. Blondyn korzystał z tych dobroci losu po cichu licząc, że może uzdrowiciel bądź uzdrowicielka (życzył mu towarzystwa najbardziej urodziwej na oddziale) przytrzymają Lucana nieco dłużej. Chłodne mury choć przesiąknięte fetorem medykamentów były lepsze od parnego zewnętrza. Kiedy sobie tak o tym myślał całkowicie przypadkiem do jego uszu doszła wymiana zdań dwóch pielęgniarek na temat upiornego pomieszczenia na trzecim piętrze. Zmrużył ślepia wyostrzając słuch by wyłuskać nieco więcej szczegółów. Niedługo potem pojawił się Lucan. Anthony złożył mu dłoń na ramieniu zatrzymując go.
- Zaczekaj. Zostańmy tu chwilę dłużej i rzućmy na coś okiem... - rzucił zagadkowo nakazując przyjacielowi podążanie za sobą.
|zt
Gdy dotarli do munga Skamander wyczekiwał Abbotta w poczekali. Przetarł spotniałe czoło. To było nieco frasobliwe. Chłód bijący z surowych ścian oraz posadzki wynagradzał jednak trud i dawał wytchnienie. Blondyn korzystał z tych dobroci losu po cichu licząc, że może uzdrowiciel bądź uzdrowicielka (życzył mu towarzystwa najbardziej urodziwej na oddziale) przytrzymają Lucana nieco dłużej. Chłodne mury choć przesiąknięte fetorem medykamentów były lepsze od parnego zewnętrza. Kiedy sobie tak o tym myślał całkowicie przypadkiem do jego uszu doszła wymiana zdań dwóch pielęgniarek na temat upiornego pomieszczenia na trzecim piętrze. Zmrużył ślepia wyostrzając słuch by wyłuskać nieco więcej szczegółów. Niedługo potem pojawił się Lucan. Anthony złożył mu dłoń na ramieniu zatrzymując go.
- Zaczekaj. Zostańmy tu chwilę dłużej i rzućmy na coś okiem... - rzucił zagadkowo nakazując przyjacielowi podążanie za sobą.
|zt
Find your wings
17 października 1956r, wieczór
Leżał tu już cały dzień i nudził się niebotycznie. Nienawidził szpitali pod tym względem. Można pozaczepiać pielęgniarki, jednak te mają swoje obowiązki. W sali miał na szczęście jeszcze towarzystwo, grali sobie więc w karty, potem w kółko i krzyżyk, potem w państwa-miasta, potem znowu w karty, a potem rozmówca kazał mu spadać i zajął się czytaniem i kiedy Bertie jakoś próbował go zagadywać to reagował irytacją, więc młody Bott został sam ze swoją nudą. Rany, jak on nienawidzi szpitali!
Był już przynajmniej ubrany, posłał patronusa do Clary z prośbą o podrzucenie jakichkolwiek ciuchów i zajmowanie się Rogerem, Jerrym i Erniem pod jego nieobecność. Wiedział, że może jej ufać. I jak przyszła to ją poprosił jeszcze o... no w sumie to o cokolwiek. A najlepiej żeby z nim została jak najdłużej, bo z nią to się najlepiej w końcu rozmawiało. I właściwie to cholernie się ucieszył na jej widok.
No, ale już jej nie było, był tylko on i jego tymczasowy współlokator, który nie chciał rozmawiać. Bertie leżał, bo ile razy próbował wstać to się wywracał, bo o ile chodzić nie potrafił to chodzenie na jednej nodze wychodziło mu wyjątkowo słabo. Kiedy więc zobaczył pielęgniarkę, a do tego znajomą twarz, uniósł się i ożywił wyraźnie.
- Charlene! - odezwał się natychmiast. - Charlene moja piękna, błagam zostań tu bo oszaleję jeśli dasz mi jakiś eliksir i sobie pójdziesz, leżę tu już nie wiem ile, miły pan obok nie chce rozmawiać, ja nie mogę wstać, wiesz jak ciężko jest tak żyć? - poużalał się nad sobą, trochę teatralnie, trochę szczerze. A tak w sumie to po prostu chciał sobie zająć choć chwilkę, a może też wyciągnąć od niej jakieś informacje. Nie znał jej prawie wcale, jedynie pamiętał imię ze spotkań Zakonu, jednak tak już jest, że Zakon łączy ludzi i buduje jakiś stopień zażyłości, czy zaufania. Przynajmniej w oczach Bertiego.
Nie miał pojęcia czy przyszła w sumie do niego czy do jego towarzysza, który nie uniósł spojrzenia znad książki, ale co mu zaszkodzi trochę ją pozagadywać.
Leżał tu już cały dzień i nudził się niebotycznie. Nienawidził szpitali pod tym względem. Można pozaczepiać pielęgniarki, jednak te mają swoje obowiązki. W sali miał na szczęście jeszcze towarzystwo, grali sobie więc w karty, potem w kółko i krzyżyk, potem w państwa-miasta, potem znowu w karty, a potem rozmówca kazał mu spadać i zajął się czytaniem i kiedy Bertie jakoś próbował go zagadywać to reagował irytacją, więc młody Bott został sam ze swoją nudą. Rany, jak on nienawidzi szpitali!
Był już przynajmniej ubrany, posłał patronusa do Clary z prośbą o podrzucenie jakichkolwiek ciuchów i zajmowanie się Rogerem, Jerrym i Erniem pod jego nieobecność. Wiedział, że może jej ufać. I jak przyszła to ją poprosił jeszcze o... no w sumie to o cokolwiek. A najlepiej żeby z nim została jak najdłużej, bo z nią to się najlepiej w końcu rozmawiało. I właściwie to cholernie się ucieszył na jej widok.
No, ale już jej nie było, był tylko on i jego tymczasowy współlokator, który nie chciał rozmawiać. Bertie leżał, bo ile razy próbował wstać to się wywracał, bo o ile chodzić nie potrafił to chodzenie na jednej nodze wychodziło mu wyjątkowo słabo. Kiedy więc zobaczył pielęgniarkę, a do tego znajomą twarz, uniósł się i ożywił wyraźnie.
- Charlene! - odezwał się natychmiast. - Charlene moja piękna, błagam zostań tu bo oszaleję jeśli dasz mi jakiś eliksir i sobie pójdziesz, leżę tu już nie wiem ile, miły pan obok nie chce rozmawiać, ja nie mogę wstać, wiesz jak ciężko jest tak żyć? - poużalał się nad sobą, trochę teatralnie, trochę szczerze. A tak w sumie to po prostu chciał sobie zająć choć chwilkę, a może też wyciągnąć od niej jakieś informacje. Nie znał jej prawie wcale, jedynie pamiętał imię ze spotkań Zakonu, jednak tak już jest, że Zakon łączy ludzi i buduje jakiś stopień zażyłości, czy zaufania. Przynajmniej w oczach Bertiego.
Nie miał pojęcia czy przyszła w sumie do niego czy do jego towarzysza, który nie uniósł spojrzenia znad książki, ale co mu zaszkodzi trochę ją pozagadywać.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Charlie została w Mungu po godzinach, co zdarzało jej się dość często, ale wieczorami pracowało jej się chyba najlepiej, kiedy dzienny gwar już cichł, godziny wizyt dobiegały końca, a pacjenci w większości leżeli w swoich salach. Bieganina uzdrowicieli i stażystów też była jakby mniejsza, a i w pracowniach alchemicznych zostawało ich mniej. Nie każdy z alchemików był aż tak oddany tej pracy jak Charlie, dla której to był nie tylko zarobek, ale przede wszystkim pasja.
Od kogoś ze stażystów usłyszała o dziwnym wypadku niejakiego Bertiego Botta, który stracił stopę i leżał w jednej z sal. Znała to nazwisko – był to młodszy brat jej szkolnej koleżanki z roku, Anastasii, oraz członek Zakonu Feniksa. Gdyby tak Charlie chciała odwiedzać osobiście każdego pacjenta, któremu warzyła eliksiry, nie miałaby czasu na nic innego, ale teraz, o tej porze nie miała zbyt wiele do roboty, bo wyrobiła już dzienną normę i na półkach błyszczały flakoniki z uwarzonymi, gotowymi do użycia eliksirami, poza tym, pod pretekstem zebrania włosów i krwi niezbędnych do eliksiru odtworzenia, mogła do niego zajrzeć i sprawdzić, jak się czuł. Miała poważne obawy, że mógł paść ofiarą napaści podczas naprawy magii, tak jak Ben i Hannah pod koniec sierpnia. Po przewrocie te dranie pewnie czuły się bezkarnie.
Wynurzyła się z pracowni i udała się do sali wraz z jedną ze stażystek, która miała dla niej pobrać krew od rannego. Poza tym, młodemu mężczyźnie powinno być raźniej, jak zobaczy znajomą twarz. Leżenie plackiem musiało być bardzo nudne, a bez stopy nie mógł nawet przejść się po korytarzu.
- Cześć, Bertie – przywitała go; nigdy nie znali się blisko, ale pamiętała go jako brata Any, i widziała go na spotkaniach Zakonu. Zawsze bił od niego wyjątkowy entuzjazm, nawet teraz, kiedy leżał ranny w łóżku. Najwyraźniej nie tracił optymizmu nawet po tym okropnym wypadku, cokolwiek się stało, ale Charlie miała wielką nadzieję, że nikt nie okaleczył go w ten sposób celowo a był to tylko nieszczęśliwy wypadek. – Jak się czujesz? Właściwie to przyszłyśmy, żeby pobrać od ciebie krew i włosy do eliksiru odtworzenia, ale nic się nie stanie, jak przez chwilę dotrzymam ci towarzystwa – rzekła; nie chciała przy stażystce pytać o szczegóły wypadku, więc poprosiła ją, by pobrała od Bertiego krew i zaniosła ją do pracowni, a potem ją odprawiła. – Będę potrzebowała jeszcze włosów... – skinęła na Bertiego, zachęcając go, by sam sobie wyrwał garść. Wyjęła z kieszeni fiolkę, do której zamierzała je włożyć. – Właściwie to co się stało? Czy to ktoś cię skrzywdził? – zapytała szeptem, by nie dosłyszał tego drugi pacjent. Wydawało jej się, że spał, ale nie mogła być pewna, więc udała, że pochyla się, by poprawić Bertiemu poduszkę. Z pewnością domyślał się, do czego się odnosiła i o jakiego kogoś pytała, był w Zakonie dłużej od niej i z pewnością nie raz widział rannych kolegów, a Bena i Hannah widział każdy obecny na ostatnim spotkaniu.
Od kogoś ze stażystów usłyszała o dziwnym wypadku niejakiego Bertiego Botta, który stracił stopę i leżał w jednej z sal. Znała to nazwisko – był to młodszy brat jej szkolnej koleżanki z roku, Anastasii, oraz członek Zakonu Feniksa. Gdyby tak Charlie chciała odwiedzać osobiście każdego pacjenta, któremu warzyła eliksiry, nie miałaby czasu na nic innego, ale teraz, o tej porze nie miała zbyt wiele do roboty, bo wyrobiła już dzienną normę i na półkach błyszczały flakoniki z uwarzonymi, gotowymi do użycia eliksirami, poza tym, pod pretekstem zebrania włosów i krwi niezbędnych do eliksiru odtworzenia, mogła do niego zajrzeć i sprawdzić, jak się czuł. Miała poważne obawy, że mógł paść ofiarą napaści podczas naprawy magii, tak jak Ben i Hannah pod koniec sierpnia. Po przewrocie te dranie pewnie czuły się bezkarnie.
Wynurzyła się z pracowni i udała się do sali wraz z jedną ze stażystek, która miała dla niej pobrać krew od rannego. Poza tym, młodemu mężczyźnie powinno być raźniej, jak zobaczy znajomą twarz. Leżenie plackiem musiało być bardzo nudne, a bez stopy nie mógł nawet przejść się po korytarzu.
- Cześć, Bertie – przywitała go; nigdy nie znali się blisko, ale pamiętała go jako brata Any, i widziała go na spotkaniach Zakonu. Zawsze bił od niego wyjątkowy entuzjazm, nawet teraz, kiedy leżał ranny w łóżku. Najwyraźniej nie tracił optymizmu nawet po tym okropnym wypadku, cokolwiek się stało, ale Charlie miała wielką nadzieję, że nikt nie okaleczył go w ten sposób celowo a był to tylko nieszczęśliwy wypadek. – Jak się czujesz? Właściwie to przyszłyśmy, żeby pobrać od ciebie krew i włosy do eliksiru odtworzenia, ale nic się nie stanie, jak przez chwilę dotrzymam ci towarzystwa – rzekła; nie chciała przy stażystce pytać o szczegóły wypadku, więc poprosiła ją, by pobrała od Bertiego krew i zaniosła ją do pracowni, a potem ją odprawiła. – Będę potrzebowała jeszcze włosów... – skinęła na Bertiego, zachęcając go, by sam sobie wyrwał garść. Wyjęła z kieszeni fiolkę, do której zamierzała je włożyć. – Właściwie to co się stało? Czy to ktoś cię skrzywdził? – zapytała szeptem, by nie dosłyszał tego drugi pacjent. Wydawało jej się, że spał, ale nie mogła być pewna, więc udała, że pochyla się, by poprawić Bertiemu poduszkę. Z pewnością domyślał się, do czego się odnosiła i o jakiego kogoś pytała, był w Zakonie dłużej od niej i z pewnością nie raz widział rannych kolegów, a Bena i Hannah widział każdy obecny na ostatnim spotkaniu.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
- Mmmm. Igły? - nie było sensu udawać, że się z nimi kocha, dobrze że wiele lat temu już wyrósł z uciekania po całym szpitalu przed uzdrowicielem ze strzykawką. Choć czy taka szkoda? Jak tak teraz myślał to to była całkiem niezła zabawa gdyby tylko odjąć dawkę adrenaliny.
Bez większego marudzenia jednak pozwolił nieznanej kobiecie pobrać od siebie próbkę krwi z żyły w łokciu, idealnie wyraźnej jakby stworzonej wprost do tego celu.
Młoda kobieta zaraz odeszła w tylko sobie (no, sobie i Charlene) znanym celu, zerknął w stronę drzwi i zaraz znów na pannę Leighton o której w sumie to nie wiedział nic poza tym, że należała do Zakonu, ale nie bardzo mu to w czymkolwiek przeszkadzało.
- Mhmm... - no, wyrywanie włosów mniej go odrzucało w sumie niż igła. - Dużo ich trzeba? - złapał za kilka i pociągnął. - A jak w sumie robi się ten eliksir łysym?
Zmarszczył zaraz brwi, bo w sumie to go to zdziwiło. - W sensie nie ma włosów-nie ma rączki? Czy włosy z rąk albo brwi byłyby okej? - doprecyzował zaraz swoje pytanie. Tak czy inaczej swoje włosy wrzucił do podanej mu fiolki i naczynie oddał zaraz po tym jak się upewnił że wystarczy tyle ile ich tam dał.
Na kolejne pytanie odetchnął. Paxo sprawiło, że z rana jego szok został opanowany, zdołał dojść do siebie choć kiedy pomyślał znów o tym koszmarze, trochę mniej mu było do śmiechu. Znów pomyślał o kobiecie zjedzonej żywcem przez te cholerne bachory i jedynie cieszył się, że pozostali wyszli żywi.
- To długa historia z bardzo pokręconą anomalią w tle. - stwierdził w końcu, tego akurat ukrywać przed nikim nie musiał, służby mające za zadanie ugasić pożar lasu którego powstania byli świadkami i tak wiedzą o samej anomalii i w sumie nic w tym złego. O Mulciberze, tej dziwnej kobiecie i dzieciach... eh, chyba nie było sensu wdawać się w szczegóły. - Grunt, że jest już po problemie. - stwierdził ostatecznie, nie chcąc mocniej się nad tym rozwodzić. Na prawdę cholernie chciał zapomnieć o całej tej nocy. Choć pewnie jeszcze długo będzie miał koszmary. - Ile trwa to odtwarzanie nogi? I muszę to być przez cały ten czas czy będę mógł wrócić do siebie?
Dopytał jeszcze, bo BARDZO nie na rękę było mu teraz leżenie w szpitalu. Tyle ma jeszcze do zrobienia!
Bez większego marudzenia jednak pozwolił nieznanej kobiecie pobrać od siebie próbkę krwi z żyły w łokciu, idealnie wyraźnej jakby stworzonej wprost do tego celu.
Młoda kobieta zaraz odeszła w tylko sobie (no, sobie i Charlene) znanym celu, zerknął w stronę drzwi i zaraz znów na pannę Leighton o której w sumie to nie wiedział nic poza tym, że należała do Zakonu, ale nie bardzo mu to w czymkolwiek przeszkadzało.
- Mhmm... - no, wyrywanie włosów mniej go odrzucało w sumie niż igła. - Dużo ich trzeba? - złapał za kilka i pociągnął. - A jak w sumie robi się ten eliksir łysym?
Zmarszczył zaraz brwi, bo w sumie to go to zdziwiło. - W sensie nie ma włosów-nie ma rączki? Czy włosy z rąk albo brwi byłyby okej? - doprecyzował zaraz swoje pytanie. Tak czy inaczej swoje włosy wrzucił do podanej mu fiolki i naczynie oddał zaraz po tym jak się upewnił że wystarczy tyle ile ich tam dał.
Na kolejne pytanie odetchnął. Paxo sprawiło, że z rana jego szok został opanowany, zdołał dojść do siebie choć kiedy pomyślał znów o tym koszmarze, trochę mniej mu było do śmiechu. Znów pomyślał o kobiecie zjedzonej żywcem przez te cholerne bachory i jedynie cieszył się, że pozostali wyszli żywi.
- To długa historia z bardzo pokręconą anomalią w tle. - stwierdził w końcu, tego akurat ukrywać przed nikim nie musiał, służby mające za zadanie ugasić pożar lasu którego powstania byli świadkami i tak wiedzą o samej anomalii i w sumie nic w tym złego. O Mulciberze, tej dziwnej kobiecie i dzieciach... eh, chyba nie było sensu wdawać się w szczegóły. - Grunt, że jest już po problemie. - stwierdził ostatecznie, nie chcąc mocniej się nad tym rozwodzić. Na prawdę cholernie chciał zapomnieć o całej tej nocy. Choć pewnie jeszcze długo będzie miał koszmary. - Ile trwa to odtwarzanie nogi? I muszę to być przez cały ten czas czy będę mógł wrócić do siebie?
Dopytał jeszcze, bo BARDZO nie na rękę było mu teraz leżenie w szpitalu. Tyle ma jeszcze do zrobienia!
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Po niedługiej chwili Charlie została sama, a młoda stażystka zaniosła fiolkę z krwią do najbliższej pracowni alchemicznej; Leighton na odchodne poprosiła ją jeszcze o to, by podpisała niewielkie naczynie. Nie sądziła by o tej porze ktoś przekładał rzeczy na blacie, ale na wszelki wypadek wolała później nie zastanawiać się, która fiolka jest tą właściwą. Jeszcze mogłaby ją pomylić z krwią jakiegoś zwierzęcia, jakich także używało się w alchemii – a jej wiedza anatomiczna była na tyle podstawowa, że miałaby problem z odróżnieniem krwi ludzkiej od zwierzęcej. W Mungu nie mogła kontrolować porządku tak, jak we własnej domowej pracowni, z której korzystała tylko ona, bo nie pracowała tu sama i nie codziennie była na tym samym piętrze.
- Niedużo, wystarczy kilka – powiedziała. – Biorąc pod uwagę możliwości alchemii ich brak nie jest problemem, istnieje eliksir na porost włosów, który pomaga na nawet najbardziej beznadziejne przypadki utraty owłosienia. – Dlatego wśród czarodziejów trudno było spotkać łysego, bo łysiejący mogli ratować się specyfikami i odzyskiwać bujność czupryny, a rzadko kto decydował się na podobną ekstrawagancję z własnej woli. O wiele łatwiej było napotkać czarodziejów z bardzo obfitymi fryzurami, a w przypadku mężczyzn i zarostem, zwłaszcza wśród starszych. – A jeśli ktoś bardzo lubi swoją łysinę, pewnie można użyć brwi lub włosów z rąk lub nóg, ale nie spotkałam się jeszcze z podobną sytuacją w mojej karierze – mimowolnie zaśmiała się cicho, Bertie zadawał naprawdę ciekawskie pytania.
Pozwoliła, by Bertie włożył włosy do fiolki, a potem zatkała ją i włożyła do kieszeni szaty charakterystycznej dla mungowego alchemika.
- Więc to była anomalia? – zapytała szeptem, zastanawiając się, czy Bertie próbował ją naprawiać. Każdy z zakonników znał sposób naprawy, wielu z nich próbowało walczyć z tą mocą niszczącą różne miejsca w całym kraju. Charlie próbowała jak dotąd raz, i chyba czas najwyższy, by spróbowała znowu. Chciała mieć swój wkład w niesienie dobra, choć wolałaby nie skończyć jak biedny Bertie. – Byłeś tam sam, czy był jeszcze ktoś z naszych wspólnych przyjaciół? – Musiała upewnić się, czy był tam jakiś inny Zakonnik, jeśli tak, to powinna się zainteresować i nim. Choć sporą część z nich poznała dopiero na spotkaniach organizacji, byli w pewnym sensie jedną wielką rodziną i musieli się wspierać. Raczej nikt nie chodził naprawiać magii sam, byłaby to bardzo niebezpieczna misja. Przez cały czas mówiła cicho, nie chcąc, by takie pytania, nawet jeśli z pozoru niewinne, dotarły do niepowołanych uszu.
- Twoja nowa noga będzie rosła w eliksirze przez miesiąc – wyjaśniła. – Po tym czasie uzdrowiciele przeszczepią ci ją, a po kilku dniach od zabiegu będziesz mógł znowu chodzić, nowa kończyna nie będzie się niczym różnić od poprzedniej – zapewniła go starannie, chcąc go uspokoić, że powrót do pełnej sprawności jak najbardziej był możliwy. Merlinowi dzięki za eliksiry, które leczyły tak paskudne urazy i chroniły od trwałego kalectwa. – Nie, oczywiście, że nie każą ci tu leżeć przez miesiąc. Myślę, że za kilka dni będziesz mógł wrócić do domu, choć na najbliższe tygodnie musisz zaprzyjaźnić się z kulami. W połowie listopada pojawisz się tu znowu i wyjdziesz już na dwóch w pełni zdrowych stopach – uśmiechnęła się blado.
- Niedużo, wystarczy kilka – powiedziała. – Biorąc pod uwagę możliwości alchemii ich brak nie jest problemem, istnieje eliksir na porost włosów, który pomaga na nawet najbardziej beznadziejne przypadki utraty owłosienia. – Dlatego wśród czarodziejów trudno było spotkać łysego, bo łysiejący mogli ratować się specyfikami i odzyskiwać bujność czupryny, a rzadko kto decydował się na podobną ekstrawagancję z własnej woli. O wiele łatwiej było napotkać czarodziejów z bardzo obfitymi fryzurami, a w przypadku mężczyzn i zarostem, zwłaszcza wśród starszych. – A jeśli ktoś bardzo lubi swoją łysinę, pewnie można użyć brwi lub włosów z rąk lub nóg, ale nie spotkałam się jeszcze z podobną sytuacją w mojej karierze – mimowolnie zaśmiała się cicho, Bertie zadawał naprawdę ciekawskie pytania.
Pozwoliła, by Bertie włożył włosy do fiolki, a potem zatkała ją i włożyła do kieszeni szaty charakterystycznej dla mungowego alchemika.
- Więc to była anomalia? – zapytała szeptem, zastanawiając się, czy Bertie próbował ją naprawiać. Każdy z zakonników znał sposób naprawy, wielu z nich próbowało walczyć z tą mocą niszczącą różne miejsca w całym kraju. Charlie próbowała jak dotąd raz, i chyba czas najwyższy, by spróbowała znowu. Chciała mieć swój wkład w niesienie dobra, choć wolałaby nie skończyć jak biedny Bertie. – Byłeś tam sam, czy był jeszcze ktoś z naszych wspólnych przyjaciół? – Musiała upewnić się, czy był tam jakiś inny Zakonnik, jeśli tak, to powinna się zainteresować i nim. Choć sporą część z nich poznała dopiero na spotkaniach organizacji, byli w pewnym sensie jedną wielką rodziną i musieli się wspierać. Raczej nikt nie chodził naprawiać magii sam, byłaby to bardzo niebezpieczna misja. Przez cały czas mówiła cicho, nie chcąc, by takie pytania, nawet jeśli z pozoru niewinne, dotarły do niepowołanych uszu.
- Twoja nowa noga będzie rosła w eliksirze przez miesiąc – wyjaśniła. – Po tym czasie uzdrowiciele przeszczepią ci ją, a po kilku dniach od zabiegu będziesz mógł znowu chodzić, nowa kończyna nie będzie się niczym różnić od poprzedniej – zapewniła go starannie, chcąc go uspokoić, że powrót do pełnej sprawności jak najbardziej był możliwy. Merlinowi dzięki za eliksiry, które leczyły tak paskudne urazy i chroniły od trwałego kalectwa. – Nie, oczywiście, że nie każą ci tu leżeć przez miesiąc. Myślę, że za kilka dni będziesz mógł wrócić do domu, choć na najbliższe tygodnie musisz zaprzyjaźnić się z kulami. W połowie listopada pojawisz się tu znowu i wyjdziesz już na dwóch w pełni zdrowych stopach – uśmiechnęła się blado.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Eliksir na porost włosów w sumie to miał sens. Aż szkoda, że rozwiązanie okazało się takie proste. Bertie wolał rzeczy dziwne, pokraczne i nietypowe i w sumie to liczył na historię w stylu wtedy trzeba korzystać z włosów z nosa albo z uszu, a jeśli ich brak to pacjent ma pecha, ale w sumie to dobrze, że nawet łysy na całej głowie człowiek może odzyskać swoją utraconą kończynę.
- Nooo... nudne ale pragmatyczne. - podsumował jedynie, bo trudno odmówić podanemu wyjaśnieniu sensowności w sumie.
Dalsza część odpowiedzi była w sumie ciekawsza, w sumie to nie spodziewał się, że włosy z rąk czy nóg mogłyby zadziałać, choć w sumie to i to są włosy więc niby czemu nie?
- Tak. Ale nie taka zwykła. Pojawiła się znikąd w moim domu i wciągnęła mnie. I jeszcze kilka osób z kompletnie różnych miejsc, znaleźliśmy się w jakimś lesie nagle. - zmarszczył lekko brwi, próbując zrozumieć tę dziwną teleportację, jednak to chyba było dla niego jednak za wiele. - Była... lepka. Jakby złapały mnie lepkie macki i wciągnęły za sobą.
Dodał jeszcze, bo to uczucie pamiętał bardzo dokładnie. Lepkie, ciemne macki, jakby sama ciemność stała się gęsta i namacalna, złapała go i wciągnęła wgłąb siebie. Dobrze, że to już się skończyło.
- Było kilka osób. Obcych. Jeden bardzo podejrzany typ. I Justine. I trzy kobiety których nie znałem. - wymienił, wzdrygając się lekko, choć niczego więcej nie wyjaśniając. Widok zjedzonych zwłok starał się jak najdokładniej wyprzeć ze swojego umysłu. Zapomnieć. Wyrzucić. Nic nie może zrobić, w żaden sposób jej już nie pomoże. A jednak ucisk w piersi pozostawał, obraz jeszcze chwilę nie chciał mu zniknąć sprzed oczu.
Zaraz skupił się na głosie Charlene i pokiwał głową. Dobrze - miesiąc i koniec. Dokładnie jak z palcami.
- Sądziłem, że to potrwa dłużej. Kiedyś palce też hodowano mi miesiąc i myślałem że większa kończyna jednak rośnie dłużej. - przyznał. - Ale cieszę się, że jednak nie. Mam sporo pracy.
Uśmiechnął się lekko. Już ten miesiąc to szalenie dużo, ma w końcu lokal do wyremontowania, jeszcze miał ruszać na kolejne anomalie, działania zakonowe na pewno niebawem dotrą nowe, a jeszcze praca w Ministerstwie - przy jednoczesnym braku teleportacji i sieci Fiuu. Nieźle się przez ten miesiąc naskacze. Na szczęście chyba miał gdzieś w Ruderze kule.
- Cudownie. Nie mogę się doczekać. - przyznał, zerkając na kikuta, jakim nie tak dawno zajmował się Alex. - Hodowanie ludzkich kończyn w słoikach nie wydaje ci się dość makabryczne?
- Nooo... nudne ale pragmatyczne. - podsumował jedynie, bo trudno odmówić podanemu wyjaśnieniu sensowności w sumie.
Dalsza część odpowiedzi była w sumie ciekawsza, w sumie to nie spodziewał się, że włosy z rąk czy nóg mogłyby zadziałać, choć w sumie to i to są włosy więc niby czemu nie?
- Tak. Ale nie taka zwykła. Pojawiła się znikąd w moim domu i wciągnęła mnie. I jeszcze kilka osób z kompletnie różnych miejsc, znaleźliśmy się w jakimś lesie nagle. - zmarszczył lekko brwi, próbując zrozumieć tę dziwną teleportację, jednak to chyba było dla niego jednak za wiele. - Była... lepka. Jakby złapały mnie lepkie macki i wciągnęły za sobą.
Dodał jeszcze, bo to uczucie pamiętał bardzo dokładnie. Lepkie, ciemne macki, jakby sama ciemność stała się gęsta i namacalna, złapała go i wciągnęła wgłąb siebie. Dobrze, że to już się skończyło.
- Było kilka osób. Obcych. Jeden bardzo podejrzany typ. I Justine. I trzy kobiety których nie znałem. - wymienił, wzdrygając się lekko, choć niczego więcej nie wyjaśniając. Widok zjedzonych zwłok starał się jak najdokładniej wyprzeć ze swojego umysłu. Zapomnieć. Wyrzucić. Nic nie może zrobić, w żaden sposób jej już nie pomoże. A jednak ucisk w piersi pozostawał, obraz jeszcze chwilę nie chciał mu zniknąć sprzed oczu.
Zaraz skupił się na głosie Charlene i pokiwał głową. Dobrze - miesiąc i koniec. Dokładnie jak z palcami.
- Sądziłem, że to potrwa dłużej. Kiedyś palce też hodowano mi miesiąc i myślałem że większa kończyna jednak rośnie dłużej. - przyznał. - Ale cieszę się, że jednak nie. Mam sporo pracy.
Uśmiechnął się lekko. Już ten miesiąc to szalenie dużo, ma w końcu lokal do wyremontowania, jeszcze miał ruszać na kolejne anomalie, działania zakonowe na pewno niebawem dotrą nowe, a jeszcze praca w Ministerstwie - przy jednoczesnym braku teleportacji i sieci Fiuu. Nieźle się przez ten miesiąc naskacze. Na szczęście chyba miał gdzieś w Ruderze kule.
- Cudownie. Nie mogę się doczekać. - przyznał, zerkając na kikuta, jakim nie tak dawno zajmował się Alex. - Hodowanie ludzkich kończyn w słoikach nie wydaje ci się dość makabryczne?
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Czarodzieje na szczęście mieli sposoby na wiele dolegliwości i chorób. Jedynie schorzenia genetyczne póki co pozostawały nieuleczalne, bo nawet utracone kończyny dało się przywrócić. Można było odratować osoby po bardzo poważnych obrażeniach, które w świecie mugoli pozbawionym takich sposobów nie mieliby szans na przeżycie. Podziwiała niemagicznych za zaradność, ale współczuła im tego, że dla nich wiele urazów było nieodwracalnych, a proces dochodzenia do siebie trwał o wiele dłużej.
Tak czy inaczej krew i włosy zdobyła, mogła iść choćby od razu warzyć eliksir, ale chciała trochę dotrzymać Bertiemu towarzystwa i przy okazji wypytać o parę rzeczy. Troska i empatia nakazywały jej zainteresować się tym, co się wydarzyło, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że przecież w Zakonie byli jej krewni i przyjaciele. Co, jeśli coś mogło stać się też Verze, Benowi, Hannah, Roselyn lub innym? Po tym, co spotkało jej krewnych pod koniec sierpnia, była trochę przewrażliwiona, bo zyskała świadomość, że członkowie Zakonu próbujący naprawiać magię znajdowali się w realnym niebezpieczeństwie.
- To brzmi... niepokojąco, ale wierzę ci. Pierwszego maja podobno tak się działo, ludzie znikali ze swoich domów i budzili się w innych miejscach, często ranni – odezwała się cicho, odczuwając niepokój. Czyżby to znowu zaczęło się dziać? Jej to wtedy nie spotkało, ale gdy tylko przybyła do Munga zastała wszystkie oddziały dosłownie oblegane przez rannych po takiej samoistnej teleportacji, słyszała więc wiele historii o walących się sufitach, pękających oknach lub wciąganiu przez lepką moc. Niektórzy z nich podobno umierali od rozszczepień, bo nawet magia lecznicza nie mogła zdziałać cudu, gdy ktoś został znaleziony zbyt późno. Co, gdyby coś podobnego znowu zdarzyło się na podobną skalę? Zdecydowanie należało coś zrobić z kwestią anomalii.
- No cóż, najważniejsze że żyjesz i że nie stało ci się coś jeszcze gorszego, mam nadzieję, że pozostali też są cali. Justine także trafiła do Munga? – zapytała, chcąc upewnić się co do losów Zakonniczki, chociaż losy nieznajomych także nie były jej obojętne. Nikt nie powinien doświadczać takich rzeczy.
Nie zazdrościła mu takich bez wątpienia traumatycznych doznań, choć poznała tylko ułamek jego historii i nie miała pojęcia, w jakim koszmarze się znalazł.
- Trwa tyle samo co odtwarzanie palców, różnicą jest ilość potrzebnej do tego krwi, na palec wystarczy kilka kropli, na całą stopę potrzeba jej trochę więcej – wyjaśniła. – Rzeczywiście to wygląda makabrycznie, ludzkie kończyny w słoiku. Zwłaszcza na początku, bo kiedy musisz warzyć eliksir odtworzenia regularnie, w końcu można się przyzwyczaić, a ostatnio niestety muszę go przygotowywać o wiele częściej, niż bym chciała. – Wolałaby, żeby ludzie nie tracili kończyn, ale w dobie anomalii powszechne były różne wypadki, a nawet i przed anomaliami zdarzało się, że trzeba było komuś odtworzyć palce odgryzione przez jakieś stworzenie lub stracone w wyniku innego pechowego zdarzenia. – Ale pracownie alchemiczne są pełne rzeczy, które większości ludzi będą się wydawać makabryczne. Mamy w końcu słoje z różnymi elementami zwierząt, nie zawsze są to tylko pióra czy sierść. – Charlie była już przyzwyczajona do dziwnych rzeczy w słoikach, do niektórych mikstur trzeba było używać organów rozmaitych stworzeń. Musiała więc czasem babrać się z wnętrznościami, które nie pachniały ładnie, dlatego osoby nie będące pasjonatami eliksirów raczej niechętnie przebywały dłużej w pracowniach alchemicznych. Siekanie ziół było bez wątpienia przyjemniejsze niż zwierzęcych części. Pracując w Mungu już pięć lat, z czego trzy spędziła jako kursantka, przywykła także do rosnących w słojach ludzkich organów, choć na początku również budziło to w niej pewną konsternację, zwłaszcza gdy zobaczyła po raz pierwszy półkę pełną zamkniętych naczyń z dojrzewającymi częściami ciała unoszącymi się w przezroczystym płynie.
Tak czy inaczej krew i włosy zdobyła, mogła iść choćby od razu warzyć eliksir, ale chciała trochę dotrzymać Bertiemu towarzystwa i przy okazji wypytać o parę rzeczy. Troska i empatia nakazywały jej zainteresować się tym, co się wydarzyło, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że przecież w Zakonie byli jej krewni i przyjaciele. Co, jeśli coś mogło stać się też Verze, Benowi, Hannah, Roselyn lub innym? Po tym, co spotkało jej krewnych pod koniec sierpnia, była trochę przewrażliwiona, bo zyskała świadomość, że członkowie Zakonu próbujący naprawiać magię znajdowali się w realnym niebezpieczeństwie.
- To brzmi... niepokojąco, ale wierzę ci. Pierwszego maja podobno tak się działo, ludzie znikali ze swoich domów i budzili się w innych miejscach, często ranni – odezwała się cicho, odczuwając niepokój. Czyżby to znowu zaczęło się dziać? Jej to wtedy nie spotkało, ale gdy tylko przybyła do Munga zastała wszystkie oddziały dosłownie oblegane przez rannych po takiej samoistnej teleportacji, słyszała więc wiele historii o walących się sufitach, pękających oknach lub wciąganiu przez lepką moc. Niektórzy z nich podobno umierali od rozszczepień, bo nawet magia lecznicza nie mogła zdziałać cudu, gdy ktoś został znaleziony zbyt późno. Co, gdyby coś podobnego znowu zdarzyło się na podobną skalę? Zdecydowanie należało coś zrobić z kwestią anomalii.
- No cóż, najważniejsze że żyjesz i że nie stało ci się coś jeszcze gorszego, mam nadzieję, że pozostali też są cali. Justine także trafiła do Munga? – zapytała, chcąc upewnić się co do losów Zakonniczki, chociaż losy nieznajomych także nie były jej obojętne. Nikt nie powinien doświadczać takich rzeczy.
Nie zazdrościła mu takich bez wątpienia traumatycznych doznań, choć poznała tylko ułamek jego historii i nie miała pojęcia, w jakim koszmarze się znalazł.
- Trwa tyle samo co odtwarzanie palców, różnicą jest ilość potrzebnej do tego krwi, na palec wystarczy kilka kropli, na całą stopę potrzeba jej trochę więcej – wyjaśniła. – Rzeczywiście to wygląda makabrycznie, ludzkie kończyny w słoiku. Zwłaszcza na początku, bo kiedy musisz warzyć eliksir odtworzenia regularnie, w końcu można się przyzwyczaić, a ostatnio niestety muszę go przygotowywać o wiele częściej, niż bym chciała. – Wolałaby, żeby ludzie nie tracili kończyn, ale w dobie anomalii powszechne były różne wypadki, a nawet i przed anomaliami zdarzało się, że trzeba było komuś odtworzyć palce odgryzione przez jakieś stworzenie lub stracone w wyniku innego pechowego zdarzenia. – Ale pracownie alchemiczne są pełne rzeczy, które większości ludzi będą się wydawać makabryczne. Mamy w końcu słoje z różnymi elementami zwierząt, nie zawsze są to tylko pióra czy sierść. – Charlie była już przyzwyczajona do dziwnych rzeczy w słoikach, do niektórych mikstur trzeba było używać organów rozmaitych stworzeń. Musiała więc czasem babrać się z wnętrznościami, które nie pachniały ładnie, dlatego osoby nie będące pasjonatami eliksirów raczej niechętnie przebywały dłużej w pracowniach alchemicznych. Siekanie ziół było bez wątpienia przyjemniejsze niż zwierzęcych części. Pracując w Mungu już pięć lat, z czego trzy spędziła jako kursantka, przywykła także do rosnących w słojach ludzkich organów, choć na początku również budziło to w niej pewną konsternację, zwłaszcza gdy zobaczyła po raz pierwszy półkę pełną zamkniętych naczyń z dojrzewającymi częściami ciała unoszącymi się w przezroczystym płynie.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
- To było inne. Pierwszego maja to była... po prostu teleportacja. - nie pamiętał tego dobrze, wszystko z tamtego czasu pamiętał jak przez mgłę, był w potwornym stanie po Odsieczy, pojmaniu. Nie chciał tego wspominać, a jednak kiedy zamknął oczy, wszystko jakby na raz stanęło mu przed oczami. - To było inne. Wciągało, nie przenosiło. Ciągnęło. Spadałem w to.
Zmarszczył brwi.
- Może to pojedyncza sytuacja.
Dodał jeszcze, unosząc przy tym dłonie, bo nie chciał wszczynać paniki, czy straszyć panny Leighton, nic właściwie o tym nie wiedział i tak na prawdę, to mogło równie dobrze być jednorazowe, jak początkiem czegoś większego. Nic tak na prawdę nie wiedzieli, więc trzeba było po prostu czekać i obserwować sytuację.
- Nie... - urwał, bo chciał już wejść na temat chłopca-ludożercy, jednak postanowił sobie darować. Nie chciał straszyć Charlene, to nie miało sensu, a tłumaczenie tego chyba było za trudne jak na jego możliwości. - Miała jeszcze coś do zrobienia. Ale była w całkiem dobrym stanie. Najlepszym z nas wszystkich. - podsumował w końcu. Nie wątpił, że Justine podejmie temat chłopca na spotkaniu, był w końcu kolejnym dzieckiem opanowanym przez anomalię, Bathilda na pewno się nim zainteresuje. Teraz to raczej nie było miejsce ani czas na rozmowę o nim i o tym, co zamierzają dalej z tym wszystkim robić.
- Chciałbym zobaczyć laboratorium w którym jest kilka nóg, rąk, oczu i w ogóle wszystkiego. Organy też można tak odtwarzać? W sensie jakiś mózg, czy coś. - prawdopodobnie naoglądał się jakiegoś głupiego mugolskiego horroru. I to nie tak, że życzył komukolwiek źle, nie łączył tych potencjalnych eliksirów z konkretnymi ludźmi, raczej samo laboratorium musiałoby wyglądać ciekawie. Czy makabrycznie w wybitnie dziwny sposób.
Skrzywił się lekko na ostatnie słowa alchemiczki, ale pokiwał głową.
- Zawsze jak myślę o wykorzystaniu eliksiru do jakiegoś wypieku, dziwnie się czuję i sprawdzam składniki bo jakoś wydaje mi się naturalnym picie wnętrzności robali w eliksirze, ale jednak coś takiego w składzie babeczki byłoby paskudne. - przyznał, przechylając lekko głowę. - Choć w sumie zmienia się jedynie forma tak na prawdę. I jedynie staram się zmniejszyć zakres działania eliksiru.
Dodał, ale nie wdawał się jakoś głębiej w objaśnienia co robi, bo nie sądził by Charlene aż tak interesowała się magicznym cukiernictwem. Uśmiechnął się zaraz wesoło. Eh. Jeszcze tyle zostało...
Zmarszczył brwi.
- Może to pojedyncza sytuacja.
Dodał jeszcze, unosząc przy tym dłonie, bo nie chciał wszczynać paniki, czy straszyć panny Leighton, nic właściwie o tym nie wiedział i tak na prawdę, to mogło równie dobrze być jednorazowe, jak początkiem czegoś większego. Nic tak na prawdę nie wiedzieli, więc trzeba było po prostu czekać i obserwować sytuację.
- Nie... - urwał, bo chciał już wejść na temat chłopca-ludożercy, jednak postanowił sobie darować. Nie chciał straszyć Charlene, to nie miało sensu, a tłumaczenie tego chyba było za trudne jak na jego możliwości. - Miała jeszcze coś do zrobienia. Ale była w całkiem dobrym stanie. Najlepszym z nas wszystkich. - podsumował w końcu. Nie wątpił, że Justine podejmie temat chłopca na spotkaniu, był w końcu kolejnym dzieckiem opanowanym przez anomalię, Bathilda na pewno się nim zainteresuje. Teraz to raczej nie było miejsce ani czas na rozmowę o nim i o tym, co zamierzają dalej z tym wszystkim robić.
- Chciałbym zobaczyć laboratorium w którym jest kilka nóg, rąk, oczu i w ogóle wszystkiego. Organy też można tak odtwarzać? W sensie jakiś mózg, czy coś. - prawdopodobnie naoglądał się jakiegoś głupiego mugolskiego horroru. I to nie tak, że życzył komukolwiek źle, nie łączył tych potencjalnych eliksirów z konkretnymi ludźmi, raczej samo laboratorium musiałoby wyglądać ciekawie. Czy makabrycznie w wybitnie dziwny sposób.
Skrzywił się lekko na ostatnie słowa alchemiczki, ale pokiwał głową.
- Zawsze jak myślę o wykorzystaniu eliksiru do jakiegoś wypieku, dziwnie się czuję i sprawdzam składniki bo jakoś wydaje mi się naturalnym picie wnętrzności robali w eliksirze, ale jednak coś takiego w składzie babeczki byłoby paskudne. - przyznał, przechylając lekko głowę. - Choć w sumie zmienia się jedynie forma tak na prawdę. I jedynie staram się zmniejszyć zakres działania eliksiru.
Dodał, ale nie wdawał się jakoś głębiej w objaśnienia co robi, bo nie sądził by Charlene aż tak interesowała się magicznym cukiernictwem. Uśmiechnął się zaraz wesoło. Eh. Jeszcze tyle zostało...
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Niekoniecznie, niektórzy pacjenci opowiadali o dziwnej, wciągającej ich lepkiej mocy lub różnych... halucynacjach temu towarzyszących – zauważyła. – Poszczególne relacje różniły się między sobą, tak samo jak obrażenia, z którymi trafiali do Munga. – Charlie może i siedziała w pracowni przez większość czasu, ale słyszała różne relacje i musiała warzyć całe mnóstwo różnych eliksirów na różne rodzaje ran zarówno fizycznych, jak i psychicznych. To był najgorętszy okres w historii jej pracy tutaj, choć dni po pożarze ministerstwa mogły z nimi konkurować. W obu tych okresach Charlie zdecydowanie więcej czasu spędzała w pracy niż poza nią, niewiele sypiając i niekiedy słaniając się już na nogach ze zmęczenia.
Zastanawiała ją jednak obecna sytuacja i działania tej anomalii, której ofiarą padł Bertie, a co mogło być poważniejsze niż te anomalie, z którymi walczyli na co dzień.
- To dobrze – skinęła głową, słysząc że Justine była w lepszym stanie. – Ty też niedługo wydobrzejesz, a bliscy pewnie nie pozwolą ci siedzieć tu przez tych kilka dni samotnie, choć jeśli będziesz się bardzo nudził, mogę wpaść jutro rano i przynieść ci jakąś książkę, żebyś miał zajęcie także po godzinach odwiedzin. O ile lubisz czytać – zaproponowała. Gdyby sama tak miała leżeć kilka dni bezczynnie, też by się nudziła bez dobrej lektury, najlepiej poświęconej jakiejś naukowej dziedzinie. Bo skoro nie mogłaby warzyć eliksirów, chciałaby poświęcić taki czas na naukę teorii, żeby nie był on zupełnie zmarnowany. Nie sądziła, żeby Bertie także uwielbiał się uczyć w każdej wolnej chwili tajników eliksirów czy zielarstwa, ale fabularne książki też czytała, a w Mungu też trochę mieli na potrzeby znudzonych pacjentów. Mieli też kolorowanki dla dzieci.
- Zależy jakie organy, nikt nie przeżyje miesiąc bez mózgu – zauważyła; niestety urazy mózgu oraz ogólnie pojętego umysłu i psychiki także należały do tych najmniej zbadanych i najtrudniej uleczalnych, nie dało się im tak łatwo zaradzić i nie można było wyhodować człowiekowi nowego mózgu tak, jak ręki czy nogi. Nawet magia lecznicza nie mogła tak łatwo zaleczyć nieodwracalnych uszkodzeń dokonanych w umyśle, zwłaszcza po czarnej magii. – Ale nerki czy wątroby zdarzyło nam się odtwarzać, głównie dla pacjentów, którzy stracili organy w wyniku transmutacyjnych zaników organowych. – Zdarzały się podobno takie przypadki, kiedy w organizmach niektórych czarodziejów magia zmieniała jeden organ w inny, co prowadziło często do zdrowotnych komplikacji, ale na ogół dało się te zmiany odwrócić zaklęciem, jeśli pomoc była dostatecznie szybka.
Podobała jej się jego ciekawość, choć był ciekawy w dość nietypowy sposób, większość ludzi nie chciała wiedzieć, jak wyglądają organy i kończyny hodowane w słoikach, choć byli tacy, których ciekawiło warzenie eliksirów i praca alchemików. A jeszcze inni stronili od wszystkiego co związane z eliksirami, ograniczając się jedynie do przyjmowania ich bez wnikania w proces tworzenia. Czasem rzeczywiście lepiej było nie wiedzieć, co jest w danej miksturze, bo można się było obrzydzić, dowiadując się, że piło się coś zrobione z wnętrzności lub robali. Wiele eliksirów miało też dość paskudny smak. Tak czy inaczej odpowiadała na jego pytania z chęcią, ciesząc się, że kogoś ciekawi jej praca.
- Używasz eliksirów do wypieków? – zapytała; nie miała pojęcia o magicznym cukiernictwie, bo nie potrafiła upiec nawet najzwyklejszego ciasta. Jak próbowała, to zazwyczaj wychodził jej zakalec albo zapominała o wyjęciu go z pieca na czas. – Słyszałam, że tworzysz różne ciekawe magiczne słodycze. Jak stąd wyjdziesz, muszę kiedyś zajrzeć do waszej cukierni – obiecała; ostatnio dość rzadko bywała na Pokątnej, ale nie pogardziłaby dobrymi przysmakami. – Ironia losu, ale choć jestem alchemikiem i najpewniej czuję się nad kociołkiem, w kuchni ta pewność gdzieś znika. – Wydawałoby się, że alchemicy powinni być też zdolnymi kucharzami, i w przypadku jej matki to działało, bo Leonia Leighton cudownie gotowała i piekła, ale nie u Charlie, która potrafiła przygotować prosty obiad, ale coś bardziej zaawansowanego przerastało jej skromne możliwości.
Zastanawiała ją jednak obecna sytuacja i działania tej anomalii, której ofiarą padł Bertie, a co mogło być poważniejsze niż te anomalie, z którymi walczyli na co dzień.
- To dobrze – skinęła głową, słysząc że Justine była w lepszym stanie. – Ty też niedługo wydobrzejesz, a bliscy pewnie nie pozwolą ci siedzieć tu przez tych kilka dni samotnie, choć jeśli będziesz się bardzo nudził, mogę wpaść jutro rano i przynieść ci jakąś książkę, żebyś miał zajęcie także po godzinach odwiedzin. O ile lubisz czytać – zaproponowała. Gdyby sama tak miała leżeć kilka dni bezczynnie, też by się nudziła bez dobrej lektury, najlepiej poświęconej jakiejś naukowej dziedzinie. Bo skoro nie mogłaby warzyć eliksirów, chciałaby poświęcić taki czas na naukę teorii, żeby nie był on zupełnie zmarnowany. Nie sądziła, żeby Bertie także uwielbiał się uczyć w każdej wolnej chwili tajników eliksirów czy zielarstwa, ale fabularne książki też czytała, a w Mungu też trochę mieli na potrzeby znudzonych pacjentów. Mieli też kolorowanki dla dzieci.
- Zależy jakie organy, nikt nie przeżyje miesiąc bez mózgu – zauważyła; niestety urazy mózgu oraz ogólnie pojętego umysłu i psychiki także należały do tych najmniej zbadanych i najtrudniej uleczalnych, nie dało się im tak łatwo zaradzić i nie można było wyhodować człowiekowi nowego mózgu tak, jak ręki czy nogi. Nawet magia lecznicza nie mogła tak łatwo zaleczyć nieodwracalnych uszkodzeń dokonanych w umyśle, zwłaszcza po czarnej magii. – Ale nerki czy wątroby zdarzyło nam się odtwarzać, głównie dla pacjentów, którzy stracili organy w wyniku transmutacyjnych zaników organowych. – Zdarzały się podobno takie przypadki, kiedy w organizmach niektórych czarodziejów magia zmieniała jeden organ w inny, co prowadziło często do zdrowotnych komplikacji, ale na ogół dało się te zmiany odwrócić zaklęciem, jeśli pomoc była dostatecznie szybka.
Podobała jej się jego ciekawość, choć był ciekawy w dość nietypowy sposób, większość ludzi nie chciała wiedzieć, jak wyglądają organy i kończyny hodowane w słoikach, choć byli tacy, których ciekawiło warzenie eliksirów i praca alchemików. A jeszcze inni stronili od wszystkiego co związane z eliksirami, ograniczając się jedynie do przyjmowania ich bez wnikania w proces tworzenia. Czasem rzeczywiście lepiej było nie wiedzieć, co jest w danej miksturze, bo można się było obrzydzić, dowiadując się, że piło się coś zrobione z wnętrzności lub robali. Wiele eliksirów miało też dość paskudny smak. Tak czy inaczej odpowiadała na jego pytania z chęcią, ciesząc się, że kogoś ciekawi jej praca.
- Używasz eliksirów do wypieków? – zapytała; nie miała pojęcia o magicznym cukiernictwie, bo nie potrafiła upiec nawet najzwyklejszego ciasta. Jak próbowała, to zazwyczaj wychodził jej zakalec albo zapominała o wyjęciu go z pieca na czas. – Słyszałam, że tworzysz różne ciekawe magiczne słodycze. Jak stąd wyjdziesz, muszę kiedyś zajrzeć do waszej cukierni – obiecała; ostatnio dość rzadko bywała na Pokątnej, ale nie pogardziłaby dobrymi przysmakami. – Ironia losu, ale choć jestem alchemikiem i najpewniej czuję się nad kociołkiem, w kuchni ta pewność gdzieś znika. – Wydawałoby się, że alchemicy powinni być też zdolnymi kucharzami, i w przypadku jej matki to działało, bo Leonia Leighton cudownie gotowała i piekła, ale nie u Charlie, która potrafiła przygotować prosty obiad, ale coś bardziej zaawansowanego przerastało jej skromne możliwości.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Skinął głową na słowa Charlene. Zaskoczyła go, jednak na pewno miała lepszy dostęp do informacji niż on. Nie kłócił sie więc, a przyjął tę nową dla siebie informację. Trochę go to z resztą uspokoiło. I w sumie to był ciekaw jaka część tego przez co przeszli było prawdą, a jaka część - halucynacją.
- Tak, już dałem znać komu trzeba i w sumie to liczę na jakieś odwiedziny. - przyznał z lekkim uśmiechem. - I dostanę książkę. Chyba. Muszę trochę się podciągnąć z numerologii bo strasznie sobie życie komplikuję z pieczeniem ostatnio, a coraz bardziej mi możliwości brak.
Przyznał, krzywiąc się lekko. Faktycznie poprosił Clarę o przyniesienie podręcznika, bo wpadał na coraz bardziej skomplikowane pomysły, ale czasem łączenie czy zmienianie działania zaklęć było już za trudne, potrzebował więcej niż drobnych zmian i tak oto musiał w końcu przysiąść nad książką. Choć za numerologią nie szalał to cóż - przynajmniej w miarę łatwo było mu się jej uczyć. - Ale towarzystwo przyjmę zawsze i chętnie.
Eh, Bertie usychał bez interakcji z ludźmi. Potrzebował towarzystwa.
- Da się nawet całe życie, zapewniam. - uśmiechnął się trochę szerzej na jej kolejne słowa i wzruszył przy tym lekko ramionami. No, możliwe że lekko co innego mieli na myśli, jednak młody Bott nie miał zamiaru się tym zbytnio przejmować.
- I... wtedy kroicie człowieka i mu te organy wkładacie do środka? Czy są na to zaklęcia? Albo eliksiry i muszą to wypić albo zjeść? - to ostatnie wydawało mu się obleśne i przerażające, ale na medycynie czy mugolskiej czy magicznej nie wiedział absolutnie nic. No, chyba ze już miał konkretny uraz i mu go reperowali, nerki nigdy na swoje szczęście nie stracił do tej pory. A jakoś zawsze go takie dziwne rzeczy ciekawiły i lubił o nie podpytywać.
- Tak. I zaklęć też. - wzruszył ramionami. - Już nie pracuję w Próżności, zakładam własny lokal. Będę otwierał w połowie listopada, wtedy zapraszam. - uśmiechnął się szerzej, ciesząc się zainteresowaniem, nawet niewielkim. - Też zawsze sądziłem, że to powinno się wiązać w jakiś sposób, ale nie, ja jestem beznadziejny w eliksirach. Wszystko mi wybucha.
Przyznał z rozbawieniem na jej słowa.
- Tak, już dałem znać komu trzeba i w sumie to liczę na jakieś odwiedziny. - przyznał z lekkim uśmiechem. - I dostanę książkę. Chyba. Muszę trochę się podciągnąć z numerologii bo strasznie sobie życie komplikuję z pieczeniem ostatnio, a coraz bardziej mi możliwości brak.
Przyznał, krzywiąc się lekko. Faktycznie poprosił Clarę o przyniesienie podręcznika, bo wpadał na coraz bardziej skomplikowane pomysły, ale czasem łączenie czy zmienianie działania zaklęć było już za trudne, potrzebował więcej niż drobnych zmian i tak oto musiał w końcu przysiąść nad książką. Choć za numerologią nie szalał to cóż - przynajmniej w miarę łatwo było mu się jej uczyć. - Ale towarzystwo przyjmę zawsze i chętnie.
Eh, Bertie usychał bez interakcji z ludźmi. Potrzebował towarzystwa.
- Da się nawet całe życie, zapewniam. - uśmiechnął się trochę szerzej na jej kolejne słowa i wzruszył przy tym lekko ramionami. No, możliwe że lekko co innego mieli na myśli, jednak młody Bott nie miał zamiaru się tym zbytnio przejmować.
- I... wtedy kroicie człowieka i mu te organy wkładacie do środka? Czy są na to zaklęcia? Albo eliksiry i muszą to wypić albo zjeść? - to ostatnie wydawało mu się obleśne i przerażające, ale na medycynie czy mugolskiej czy magicznej nie wiedział absolutnie nic. No, chyba ze już miał konkretny uraz i mu go reperowali, nerki nigdy na swoje szczęście nie stracił do tej pory. A jakoś zawsze go takie dziwne rzeczy ciekawiły i lubił o nie podpytywać.
- Tak. I zaklęć też. - wzruszył ramionami. - Już nie pracuję w Próżności, zakładam własny lokal. Będę otwierał w połowie listopada, wtedy zapraszam. - uśmiechnął się szerzej, ciesząc się zainteresowaniem, nawet niewielkim. - Też zawsze sądziłem, że to powinno się wiązać w jakiś sposób, ale nie, ja jestem beznadziejny w eliksirach. Wszystko mi wybucha.
Przyznał z rozbawieniem na jej słowa.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Mimo spędzania większości czasu w pracowni alchemicznej Charlie słyszała dużo, bo przecież ciągle wpadali tam w biegu uzdrowiciele i stażyści potrzebujący fiolek eliksirów. Często przynosili ze sobą opowieści o tym, co dzieje się w salach chorych i z jakimi przypadkami się stykają, a Charlie dostosowywała się do bieżącego zapotrzebowania, warząc to, co kazano jej przygotować plus oczywiście standardowe, najczęściej używane mikstury, które przydawały się zawsze. Na piętrze urazów magipsychiatrycznych warzyło się więcej eliksirów uspokajających i antydepresyjnych, na piętrze zatruć antidotów, a na pozaklęciowych eliksirów leczących różnego rodzaju rany, a ona się dostosowywała, bo od początku alchemicznego kursu uczono ją właśnie eliksirów leczniczych wszelkiego rodzaju, wszystkich jakie były użytkowane w tych murach.
Opowieści o anomaliach należały do tych najbardziej jaskrawych i niepokojących, odróżniających się od kolejnych historii od obrażeń po pojedynkach czy w wyniku nieumiejętnego obchodzenia się ze zwierzętami i roślinami. Ile jeszcze będą musieli żyć w strachu przed tą mocą, ilu ludzi ucierpi tak jak Bertie i inni? Charlie dzięki Zakonowi pragnęła jednak wierzyć, że ten koszmar wkrótce się zakończy.
- To dobrze – skinęła z uśmiechem głową. Nikt nie powinien leżeć tu przez kilka dni osamotniony. Zawsze było jej żal takich osób i dawniej, przed anomaliami, kiedy miała więcej czasu i nie musiała po całych dniach warzyć kolejnych fiolek dla ofiar anomalii, zdarzało jej się zaglądać na chwilę do osamotnionych starszych ludzi, by choć przez kilka minut mieli jakieś towarzystwo. – Mi chyba też przydałoby się podciągnąć w numerologii, ale ostatnio uległam fascynacji zielarstwem. W końcu to przede wszystkim ingrediencje roślinne stosuje się w eliksirach leczniczych. – Od kilku miesięcy Charlie dużo czytała na temat zielarstwa i odwiedzała miejsca pełne magicznych roślin, by się rozwijać w tym kierunku i zdobyć większą wiedzę, która mogła jej się przydać, biorąc pod uwagę ambitne plany podjęcia jakichś własnych badań.
- Postaram się jednak i tak na chwilę zajrzeć, mam nadzieję, że z pomyślną wieścią na temat eliksiru, który zamierzam uwarzyć jeszcze dziś – dodała; rzeczywiście miała zamiar zaraz udać się do pracowni i zabrać się za przygotowywanie eliksiru odtworzenia. Wróci do domu późno, ale nie pierwszy i nie ostatni raz.
Mimowolnie parsknęła śmiechem na jego uwagę. Rzeczywiście niektórzy ludzie sprawiali wrażenie, jakby szli przez życie nie posiadając mózgu, musiała to przyznać. Ale anatomicznie faktyczny brak był niemożliwy.
- Cóż, tym już zajmują się uzdrowiciele, ja zajmuję się tylko stroną alchemiczną, czyli przygotowaniem wywaru. Po dojrzeniu kończyny lub organu to uzdrowiciele wszczepiają go, więc myślę, że osoba, która za miesiąc przyczepi ci nową stopę, będzie wiedziała więcej na ten temat – odezwała się. Nigdy nie uczestniczyła w całym procesie, nie była uzdrowicielem, a alchemikiem. Ją szkolono do innych rzeczy, więc o sprawach anatomicznych miała wiedzę podstawową. – Ale z tego co wiem do przeszczepiania części ciała służy odpowiednie zaklęcie. A jeśli chodzi o organy wewnątrz ciała... Pewnie trzeba je rozciąć i umieścić narząd w odpowiednim miejscu, a potem zaleczyć wszystko magią.
Brzmiało to z pewnością dość makabrycznie, ale na szczęście w świecie magii zdecydowaną większość urazów dało się wyleczyć bez konieczności rozcinania ciała. Zaklęcia i eliksiry działały na organizm, zdolne wyleczyć zarówno to, co widoczne jak i to w środku, dlatego konieczność hodowania narządów wewnętrznych była rzadkością, o wiele częściej musiała hodować kończyny lub palce.
- Tak? Więc muszę kiedyś wpaść i przekonać się, co stworzyłeś – zapewniła, słysząc że Bertie miał już tak ambitne plany. – Akurat w połowie listopada odzyskasz stopę, więc będziesz mógł zaczynać swoją nową pracę już w pełni sprawny. A co do alchemii i gotowania... U mnie jest dokładnie na odwrót, ja nie radzę sobie zbytnio dobrze w kuchni. – Ale może powinna to kiedyś zmienić? Chciała w końcu kiedyś założyć rodzinę, a szanująca się żona i matka powinna umieć ugotować chociaż porządny, zjadliwy obiad i upiec proste ciasta.
- Ale dobrze, będę się zbierać, bo naprawdę chcę uwarzyć ten eliksir jeszcze dzisiaj – odezwała się po chwili. – Prześpij się i odpocznij, jutro na pewno ktoś cię odwiedzi.
Pożegnała się z nim, po czym opuściła salę, zamierzając udać się wprost do pracowni alchemicznej.
| zt. x 2
Opowieści o anomaliach należały do tych najbardziej jaskrawych i niepokojących, odróżniających się od kolejnych historii od obrażeń po pojedynkach czy w wyniku nieumiejętnego obchodzenia się ze zwierzętami i roślinami. Ile jeszcze będą musieli żyć w strachu przed tą mocą, ilu ludzi ucierpi tak jak Bertie i inni? Charlie dzięki Zakonowi pragnęła jednak wierzyć, że ten koszmar wkrótce się zakończy.
- To dobrze – skinęła z uśmiechem głową. Nikt nie powinien leżeć tu przez kilka dni osamotniony. Zawsze było jej żal takich osób i dawniej, przed anomaliami, kiedy miała więcej czasu i nie musiała po całych dniach warzyć kolejnych fiolek dla ofiar anomalii, zdarzało jej się zaglądać na chwilę do osamotnionych starszych ludzi, by choć przez kilka minut mieli jakieś towarzystwo. – Mi chyba też przydałoby się podciągnąć w numerologii, ale ostatnio uległam fascynacji zielarstwem. W końcu to przede wszystkim ingrediencje roślinne stosuje się w eliksirach leczniczych. – Od kilku miesięcy Charlie dużo czytała na temat zielarstwa i odwiedzała miejsca pełne magicznych roślin, by się rozwijać w tym kierunku i zdobyć większą wiedzę, która mogła jej się przydać, biorąc pod uwagę ambitne plany podjęcia jakichś własnych badań.
- Postaram się jednak i tak na chwilę zajrzeć, mam nadzieję, że z pomyślną wieścią na temat eliksiru, który zamierzam uwarzyć jeszcze dziś – dodała; rzeczywiście miała zamiar zaraz udać się do pracowni i zabrać się za przygotowywanie eliksiru odtworzenia. Wróci do domu późno, ale nie pierwszy i nie ostatni raz.
Mimowolnie parsknęła śmiechem na jego uwagę. Rzeczywiście niektórzy ludzie sprawiali wrażenie, jakby szli przez życie nie posiadając mózgu, musiała to przyznać. Ale anatomicznie faktyczny brak był niemożliwy.
- Cóż, tym już zajmują się uzdrowiciele, ja zajmuję się tylko stroną alchemiczną, czyli przygotowaniem wywaru. Po dojrzeniu kończyny lub organu to uzdrowiciele wszczepiają go, więc myślę, że osoba, która za miesiąc przyczepi ci nową stopę, będzie wiedziała więcej na ten temat – odezwała się. Nigdy nie uczestniczyła w całym procesie, nie była uzdrowicielem, a alchemikiem. Ją szkolono do innych rzeczy, więc o sprawach anatomicznych miała wiedzę podstawową. – Ale z tego co wiem do przeszczepiania części ciała służy odpowiednie zaklęcie. A jeśli chodzi o organy wewnątrz ciała... Pewnie trzeba je rozciąć i umieścić narząd w odpowiednim miejscu, a potem zaleczyć wszystko magią.
Brzmiało to z pewnością dość makabrycznie, ale na szczęście w świecie magii zdecydowaną większość urazów dało się wyleczyć bez konieczności rozcinania ciała. Zaklęcia i eliksiry działały na organizm, zdolne wyleczyć zarówno to, co widoczne jak i to w środku, dlatego konieczność hodowania narządów wewnętrznych była rzadkością, o wiele częściej musiała hodować kończyny lub palce.
- Tak? Więc muszę kiedyś wpaść i przekonać się, co stworzyłeś – zapewniła, słysząc że Bertie miał już tak ambitne plany. – Akurat w połowie listopada odzyskasz stopę, więc będziesz mógł zaczynać swoją nową pracę już w pełni sprawny. A co do alchemii i gotowania... U mnie jest dokładnie na odwrót, ja nie radzę sobie zbytnio dobrze w kuchni. – Ale może powinna to kiedyś zmienić? Chciała w końcu kiedyś założyć rodzinę, a szanująca się żona i matka powinna umieć ugotować chociaż porządny, zjadliwy obiad i upiec proste ciasta.
- Ale dobrze, będę się zbierać, bo naprawdę chcę uwarzyć ten eliksir jeszcze dzisiaj – odezwała się po chwili. – Prześpij się i odpocznij, jutro na pewno ktoś cię odwiedzi.
Pożegnała się z nim, po czym opuściła salę, zamierzając udać się wprost do pracowni alchemicznej.
| zt. x 2
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
18 października, ranek?
Dopiero mijała doba od jego przyjęcia, a on już miał dość. Podobnie jak jego towarzysz, nieznany mu bliżej Buck który nie chciał pogadać ani nawet w nic pograć, a teraz zmył się nawet bez "narazie", zostawiając dwudziestoletniego beznogiego człowieka samotnego w sali numer jeden. Aż dziw, że nie było większych tłumów, podobno anomalie szaleją, już nikt nie traci kończyn w tych czasach?
Dostał od jednej z pielęgniarek gazetę z wczoraj, więc z braku laku zajął się nią. Przejrzał część kucharską Czarownicy, choć w sumie to nie znalazł w niej nic ciekawego. Proste maślane ciasteczka z dodatkiem dyni, też mi hit! Jak sprawić, by uciekające bezy nie uciekały za szybko? Przejrzał artykuł, jednak po chwili doszedł do wniosku ze gdyby odrobinę lepiej sklejał zdania, mógłby obrócić sekcję kucharską tej gazety do góry nogami. Nie zrobi tego jednak, bo talentu pisarskiego niestety nie ma. Ani czasu na dodatkową pracę.
W sumie to zadziwiająco dziwnie było mu leżeć tak cały dzień i nie organizować swojego lokalu, nie malować ścian, nie biegać na siódme piętro. Choć to akurat chciał zrobić, w czym problem? W sumie to już miał pożyczyć od kogoś kule i wsiadać do windy, jednak ile razy próbował wyskakiwać na swej jednej nodze z sali, pielęgniarki kazały mu zawracać. Taki ciężki jego los.
Leżał więc i czytał kolejne artykuły pięć sposobów by usta stały się bardziej ponętne, trzepotanie rzęsami skuteczniejsze niż amortencja?, ranking najprzystojniejszych arystokratów oraz jak usidlić tego jedynego?
W sumie to jak tak czytał to zaczynał zauważać, że niektóre z tych trików i innych rzeczy na prawdę dałoby się zaobserwować i był ciekaw ile razy był rybą płynącą za robaczkiem w postaci magicznie powiększonych ust, czy innych takich bzdurek. Można powiedzieć, że szpiegował na terenie wroga! Odłożył jednak gazetę słysząc, że ktoś się zbliża i zaraz uśmiechnął się wesoło.
- Clara! - a więc na prawdę była cała. Ostatecznie Bertie był tego niemal całkowicie pewien, to coś, ta dziwna anomalia wciągnęła tylko kilka osób. Na szczęście. A jednak na prawdę się cieszył widząc ją. - Próbowałaś kiedyś dolewać amortencji do swoich perfum? - spytał, wskazując na gazetę, której absolutnie nie zamierzał się wstydzić. Ostatecznie nie miał wielkiego wyboru, ale spędził bardzo ciekawe dwie godziny! - Dowiedziałem się dziś, że kobiety to złe, podstępne bestie.
Dodał jeszcze, bo te opisywane triki wcale nie były magiczne w większości, to były jakieś detale. - Ale stwierdzam, że w redakcji powinno pracować więcej facetów, poprawiłbym ten tekst.
Dodał jeszcze, bo owszem, uważał większość z tych metod za brednie, całkiem ciekawe i na swój sposób urocze, na swój troszkę przerażający sposób, ale jednak. Ale brednie.
- Dom jeszcze stoi? W ogóle coś się w nocy działo?
Zapytał zaraz, choć nie wyglądała na jakkolwiek okaleczoną. Więc chyba wszystko okej. Chyba. Oby. Podciągnął się zaraz i siadł wygodniej.
Dopiero mijała doba od jego przyjęcia, a on już miał dość. Podobnie jak jego towarzysz, nieznany mu bliżej Buck który nie chciał pogadać ani nawet w nic pograć, a teraz zmył się nawet bez "narazie", zostawiając dwudziestoletniego beznogiego człowieka samotnego w sali numer jeden. Aż dziw, że nie było większych tłumów, podobno anomalie szaleją, już nikt nie traci kończyn w tych czasach?
Dostał od jednej z pielęgniarek gazetę z wczoraj, więc z braku laku zajął się nią. Przejrzał część kucharską Czarownicy, choć w sumie to nie znalazł w niej nic ciekawego. Proste maślane ciasteczka z dodatkiem dyni, też mi hit! Jak sprawić, by uciekające bezy nie uciekały za szybko? Przejrzał artykuł, jednak po chwili doszedł do wniosku ze gdyby odrobinę lepiej sklejał zdania, mógłby obrócić sekcję kucharską tej gazety do góry nogami. Nie zrobi tego jednak, bo talentu pisarskiego niestety nie ma. Ani czasu na dodatkową pracę.
W sumie to zadziwiająco dziwnie było mu leżeć tak cały dzień i nie organizować swojego lokalu, nie malować ścian, nie biegać na siódme piętro. Choć to akurat chciał zrobić, w czym problem? W sumie to już miał pożyczyć od kogoś kule i wsiadać do windy, jednak ile razy próbował wyskakiwać na swej jednej nodze z sali, pielęgniarki kazały mu zawracać. Taki ciężki jego los.
Leżał więc i czytał kolejne artykuły pięć sposobów by usta stały się bardziej ponętne, trzepotanie rzęsami skuteczniejsze niż amortencja?, ranking najprzystojniejszych arystokratów oraz jak usidlić tego jedynego?
W sumie to jak tak czytał to zaczynał zauważać, że niektóre z tych trików i innych rzeczy na prawdę dałoby się zaobserwować i był ciekaw ile razy był rybą płynącą za robaczkiem w postaci magicznie powiększonych ust, czy innych takich bzdurek. Można powiedzieć, że szpiegował na terenie wroga! Odłożył jednak gazetę słysząc, że ktoś się zbliża i zaraz uśmiechnął się wesoło.
- Clara! - a więc na prawdę była cała. Ostatecznie Bertie był tego niemal całkowicie pewien, to coś, ta dziwna anomalia wciągnęła tylko kilka osób. Na szczęście. A jednak na prawdę się cieszył widząc ją. - Próbowałaś kiedyś dolewać amortencji do swoich perfum? - spytał, wskazując na gazetę, której absolutnie nie zamierzał się wstydzić. Ostatecznie nie miał wielkiego wyboru, ale spędził bardzo ciekawe dwie godziny! - Dowiedziałem się dziś, że kobiety to złe, podstępne bestie.
Dodał jeszcze, bo te opisywane triki wcale nie były magiczne w większości, to były jakieś detale. - Ale stwierdzam, że w redakcji powinno pracować więcej facetów, poprawiłbym ten tekst.
Dodał jeszcze, bo owszem, uważał większość z tych metod za brednie, całkiem ciekawe i na swój sposób urocze, na swój troszkę przerażający sposób, ale jednak. Ale brednie.
- Dom jeszcze stoi? W ogóle coś się w nocy działo?
Zapytał zaraz, choć nie wyglądała na jakkolwiek okaleczoną. Więc chyba wszystko okej. Chyba. Oby. Podciągnął się zaraz i siadł wygodniej.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Sala numer jeden
Szybka odpowiedź