Sala numer jeden
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Sala numer jeden
Niedawna wojna zrobiła z Mungiem swoje - znaczna większość pomieszczeń potrzebuje remontu; pociemniała biała farba na sufitach, którą bardziej określić można jako szaro-żółtą lub zwyczajnie szarą, w zależności od oświetlenia, parapety pomalowane paskudną olejną farbą, wszelkiego rodzaju rysy, obdrapania, ślady po stuknięciach... Chybotliwe łóżka, pod których nogi częstokroć podstawiane są drewniane klocki lub kawałki gazet, by jakoś je ustabilizować, z lekka nieszczelne okna, na które niby rzucane są wszelkiego rodzaju zaklęcia, lecz raczej z dosyć marnym skutkiem... Długo by wymieniać wszelkie mankamenty.
Już od progu mógł wyrokować, iż Weasley miał sporo szczęścia, łamiąc obie nogi w sposób mało inwazyjny, nie nastręczający większych problemów uzdrowicielom. Zupełnie naturalnie, bez ingerencji czarnomagicznych zaklęć, bez udziału żadnych zaklęć... Może dlatego Avery zastanawiał się, co u diabła spotkało Weasley'a i przykuło go do łóżka, wcześniej jeszcze w mugolskimi szpitalu. Był jednak niezwykle dyskretny i nawet się nie zająknął, aby pogłębić temat niefortunnego przypadku. Szedł Garrettowi na rękę albo przynajmniej oferował czas niezbędny do wymyślenia przekonywującej historii przed ordynatorem, spragnionym takich gorących informacji i...najwyraźniej niechętnego pracy, skoro to właśnie Samaela oddelegowano do zajęcia się połamanym Weasley'em. Stałym bywalcem chyba każdego już oddziału - może inni magomedycy zwyczajnie mieli go dość, zrzucając odpowiedzialność za aurora na jego barki?
-Rozumiem - przytaknął obojętnym tonem, po czym zaczepił jedną z przechodzących obok pielęgniarek, by podała mu wykaz eliksirów, jakie Garrett dotychczas przyjmował. Lista dość imponująca, aczkolwiek Avery przeanalizowaszy dane (ufał swej pamięci całkowicie) wykluczył przeciwwskazania dla zabiegu; jedyne co musiał zrobić to zabrać się za nastawienie połamanych kości i lojalnie uprzedzić Weasley'a o dość długim czasie rekonwalescencji po mało przyjemnym zabiegu.
- Nie jest to mój konik - przyznał, spoglądając na Garretta z identycznym, nieznacznym uśmiechem, jednocześnie dyktując stojącej tuż obok pielęgniarce listę eliksirów dla alchemika ze swojego oddziału. Nie ufał wszystkim pracownikom Munga - właściwie większość uważając za jakieś pokraki - i nie chciał wypróbowywać owoców nowicjusza na Weasley'u - ale po pierwsze: nie szkodzić - dodał, jakby ze słów Hipokratesa uczynił wewnętrzny dowcip.
Po nagłej uldze rysującej się na obliczu Garretta pojął, iż znieczulenie zadziałało i że mógł swobodnie działać dalej. Wycelował różdżką w jego nogę, decydując się na mało przyjemne, acz skuteczne zaklęcie, które w przeciągu kilku dni powinno spowodować prawidłowe zrośnięcie się kości.
-Fonsio - mruknął cicho; choć od dawna nie miał okazji używać podobnych zaklęć, teoria pamiętał. I oby przełożenie na praktykę okazało się równie owocne, jak nałożenie prostego znieczulenia.
-Rozumiem - przytaknął obojętnym tonem, po czym zaczepił jedną z przechodzących obok pielęgniarek, by podała mu wykaz eliksirów, jakie Garrett dotychczas przyjmował. Lista dość imponująca, aczkolwiek Avery przeanalizowaszy dane (ufał swej pamięci całkowicie) wykluczył przeciwwskazania dla zabiegu; jedyne co musiał zrobić to zabrać się za nastawienie połamanych kości i lojalnie uprzedzić Weasley'a o dość długim czasie rekonwalescencji po mało przyjemnym zabiegu.
- Nie jest to mój konik - przyznał, spoglądając na Garretta z identycznym, nieznacznym uśmiechem, jednocześnie dyktując stojącej tuż obok pielęgniarce listę eliksirów dla alchemika ze swojego oddziału. Nie ufał wszystkim pracownikom Munga - właściwie większość uważając za jakieś pokraki - i nie chciał wypróbowywać owoców nowicjusza na Weasley'u - ale po pierwsze: nie szkodzić - dodał, jakby ze słów Hipokratesa uczynił wewnętrzny dowcip.
Po nagłej uldze rysującej się na obliczu Garretta pojął, iż znieczulenie zadziałało i że mógł swobodnie działać dalej. Wycelował różdżką w jego nogę, decydując się na mało przyjemne, acz skuteczne zaklęcie, które w przeciągu kilku dni powinno spowodować prawidłowe zrośnięcie się kości.
-Fonsio - mruknął cicho; choć od dawna nie miał okazji używać podobnych zaklęć, teoria pamiętał. I oby przełożenie na praktykę okazało się równie owocne, jak nałożenie prostego znieczulenia.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Samael Avery' has done the following action : rzut kością
'k100' : 92
'k100' : 92
Znieczulenie rozpływało mu się po całej nodze; atakowało kolejne tkanki, zabierało możliwość ruchu, ale jednocześnie ujmowało bólu, co przyjmował z wielką ulgą. Choć i tak najgorsza była świadomość, że jest - dosłownie i w przenośni - uziemiony, niemalże przypięty do łóżka, unieruchomiony na kilka następnych dni. Było w końcu tak wiele rzeczy, za które powinien się zabrać, tak wiele obowiązków, które wymagały natychmiastowego wykonania; dusił się w tym bezruchu, stagnacji, maraźmie, jakie skutecznie sprawiały, że znów czuł się całkowicie zbędny.
Bo przecież było tak wiele rozmów, które powinien przeprowadzić, tak wiele kroków, które należało podjąć - zaległe sprawy, zarówno rodzinne jak i zawodowe, nieznośnie się piętrzyły, przytłaczając go coraz mocniej i mocniej. A na dodatek zabijała go świadomość, że nie może zająć się żadną z tych, zamiast tego marnotrawiąc czas spędzony na analizowaniu podniszczonej struktury jasnego sufitu.
Być może powinien milczeć i pozwolić Avery'emu po prostu wykonywać swoje obowiązki, ale ten bezwład i niemożność decydowania o własnym losie zbyt mocno działały mu na nerwy; musiał je zagłuszyć, zdusić wszystkie wątpliwości własnym głosem i odgonić myśli od piętrzących się pytań, które jeszcze nie mogły uzyskać odpowiedzi - co z pozostałymi? W jakim są stanie? Gdzie ukryli odbitych więźniów? I dlaczego jeszcze nikt, pomimo kilku godzin spędzonych w Mungu, nie zdążył się z nim jeszcze skontaktować?
- Cóż, w najgorszym wypadku stracę nogę - ciągnął żart, którego perspektywa nie była jednak zbyt zabawna; nie potrafił wyobrazić sobie ani amputacji, ani, tym bardziej, jej następstw - utrata jakiejkolwiek kończyny brzmiała zbyt abstrakcyjnie, potrzebował przecież ich wszystkich, aby skutecznie wypełniać zawodowe obowiązki aurora.
Coś błysnęło, padła inkantacja zaklęcia, a Garry mimowolnie wbił spojrzenie we własną nogę, która jakby... wreszcie nabrała względnie normalnego kształtu - a może tylko tak mu się zdawało i zaraz kończyna spektakularnie odpadnie?
Bo przecież było tak wiele rozmów, które powinien przeprowadzić, tak wiele kroków, które należało podjąć - zaległe sprawy, zarówno rodzinne jak i zawodowe, nieznośnie się piętrzyły, przytłaczając go coraz mocniej i mocniej. A na dodatek zabijała go świadomość, że nie może zająć się żadną z tych, zamiast tego marnotrawiąc czas spędzony na analizowaniu podniszczonej struktury jasnego sufitu.
Być może powinien milczeć i pozwolić Avery'emu po prostu wykonywać swoje obowiązki, ale ten bezwład i niemożność decydowania o własnym losie zbyt mocno działały mu na nerwy; musiał je zagłuszyć, zdusić wszystkie wątpliwości własnym głosem i odgonić myśli od piętrzących się pytań, które jeszcze nie mogły uzyskać odpowiedzi - co z pozostałymi? W jakim są stanie? Gdzie ukryli odbitych więźniów? I dlaczego jeszcze nikt, pomimo kilku godzin spędzonych w Mungu, nie zdążył się z nim jeszcze skontaktować?
- Cóż, w najgorszym wypadku stracę nogę - ciągnął żart, którego perspektywa nie była jednak zbyt zabawna; nie potrafił wyobrazić sobie ani amputacji, ani, tym bardziej, jej następstw - utrata jakiejkolwiek kończyny brzmiała zbyt abstrakcyjnie, potrzebował przecież ich wszystkich, aby skutecznie wypełniać zawodowe obowiązki aurora.
Coś błysnęło, padła inkantacja zaklęcia, a Garry mimowolnie wbił spojrzenie we własną nogę, która jakby... wreszcie nabrała względnie normalnego kształtu - a może tylko tak mu się zdawało i zaraz kończyna spektakularnie odpadnie?
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Podejrzewał, jak bardzo mężczyzna się męczy, ale mimo tego, nie mógł już podarować mu większej swobody i ot tak obdarzyć zapewne upragnionym wypisem. Avery sam nie znosił szpitali - inaczej, pracując w Mungu, przemierzając przygnębiające korytarze, dokonując inspekcji w przepełnionych salach, a inaczej licząc godziny od upragnionej wolności, podczas bezsennych nocy wpatrując się w sufit a za dnia oddychać ciężkim, ziołowym powietrzem i wiercić w sztywnej, szorstkiej pościeli. Jednak przecież to dla dobra Garretta zafundował mu nieco bolesną, w kolejnym stadium równie niekomfortową i przede wszystkim - długotrwałą kurację.
- Zanim kość prawidłowo się zrośnie, minie około siedmiu dni - poinformował Weasley'a, fachowo oceniając czas rekonwalescencji. Tyle, co mógł zrobić z wyjątkowo paskudnym otwartym złamaniem, tyle uczynił. Chroniąc go przed amputacją, kalectwem, czy dziwnymi powikłaniami po mugolskich metodach uzdrawiania, aczkolwiek nie zapewniając tak szybkiego powrotu do rodziny, przyjaciół i pracy (powinna być na pierwszym miejscu?), jakiego zapewne Garrett by sobie życzył - zatrzymamy cię jeszcze na obserwacji i rehabilitacji... potrwa to co najmniej do świąt - rzekł beznamiętnie, jakby spodziewając się energicznego buntu ze strony aurora. Byłaby to najbardziej oczywista reakcja, ale... przecież Garrett był rozsądny. Na tyle, by nie sprzeciwiać się zaleceniom, nawet, jeśli Avery na co dzień zajmował się przypadkami zgoła niepodobnymi do połamanych aurorów.
-Nie ufasz mi? - spytał, lekko ściągając brwi i przypatrując się bladej twarzy Weasley'a - to potwarz, Garrecie - zakpił, jakby do łez go bawiła ta powściągliwość. I równie usilne żartowanie z ewentualności utraty kończyny, okoliczności zapewne przykrej, szczególnie dla tak aktywnego zawodowo łowcy czarnoksiężników.
-Attrequio - ponowił zaklęcie znieczulające, kierując różdżkę na drugą nogę Garretta. Dość zdeformowaną i najwidoczniej połamaną w kilku miejscach, aczkolwiek i z tym Avery powinien sobie poradzić.
- Zanim kość prawidłowo się zrośnie, minie około siedmiu dni - poinformował Weasley'a, fachowo oceniając czas rekonwalescencji. Tyle, co mógł zrobić z wyjątkowo paskudnym otwartym złamaniem, tyle uczynił. Chroniąc go przed amputacją, kalectwem, czy dziwnymi powikłaniami po mugolskich metodach uzdrawiania, aczkolwiek nie zapewniając tak szybkiego powrotu do rodziny, przyjaciół i pracy (powinna być na pierwszym miejscu?), jakiego zapewne Garrett by sobie życzył - zatrzymamy cię jeszcze na obserwacji i rehabilitacji... potrwa to co najmniej do świąt - rzekł beznamiętnie, jakby spodziewając się energicznego buntu ze strony aurora. Byłaby to najbardziej oczywista reakcja, ale... przecież Garrett był rozsądny. Na tyle, by nie sprzeciwiać się zaleceniom, nawet, jeśli Avery na co dzień zajmował się przypadkami zgoła niepodobnymi do połamanych aurorów.
-Nie ufasz mi? - spytał, lekko ściągając brwi i przypatrując się bladej twarzy Weasley'a - to potwarz, Garrecie - zakpił, jakby do łez go bawiła ta powściągliwość. I równie usilne żartowanie z ewentualności utraty kończyny, okoliczności zapewne przykrej, szczególnie dla tak aktywnego zawodowo łowcy czarnoksiężników.
-Attrequio - ponowił zaklęcie znieczulające, kierując różdżkę na drugą nogę Garretta. Dość zdeformowaną i najwidoczniej połamaną w kilku miejscach, aczkolwiek i z tym Avery powinien sobie poradzić.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Samael Avery' has done the following action : rzut kością
'k100' : 31
'k100' : 31
Chyba zbytnio się rozproszył bądź ręka nieostrożnie drgnęła; na szczęście pojął, iż nie dokonał miejscowego znieczulenia p r z e d dalszym zabiegiem i nie skazał Garretta na niepotrzebny ból. Pokręcił głową ze zdegustowaniem i jeszcze raz, zupełnie spokojnie wycelował różdżką w nogę Weasley'a, wyjątkowo starannie artykułując kolejne zgłoski.
-Atrrequio - mruknął, oczekując - tym razem - w pełni zadowalającego efektu.
-Atrrequio - mruknął, oczekując - tym razem - w pełni zadowalającego efektu.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Samael Avery' has done the following action : rzut kością
'k100' : 41
'k100' : 41
Przyjmował wszystko, co mówi Samael, z wyjątkowym spokojem - siedem dni? Czymże jest tydzień wobec całej wieczności? Dalsze kąśliwe komentarze wgryzały mu się w umysł, ale zduszał je wyjątkowo skutecznie, zanim zdążyły wypłynąć na język.
Nie powiedział nic także wtedy, gdy Avery skazał go na miesięczną wegetację w szpitalnym łóżku; na szczęście doskonale wiedział, że szef Biura Aurorów z widoczną ulgą zapewni mu opuszczenie Munga w tempie ekspresowym - dokładnie wtedy, gdy kości zrosną się na tyle, by mógł stabilnie się poruszać. Nie potrafił sobie wyobrazić miesięcznego urlopu od Ministerstwa; odkąd tylko rozpoczął czynną pracę aurora, nigdy nie mógł pozwolić sobie na długie przerwy. Albo po prostu nie chciał? Uwielbiał adrenalinę, uwielbiał zagrożenie życia, a jakiś mimowolny, zapewne wrodzony nihilizm sprawiał, że nie bał się śmierci. A przynajmniej nie swojej.
Spędzi następne miesiące przykuty do biurka ze szlabanem na uczestnictwo w trudniejszych i bardziej wymagających misjach. Chyba jakoś to przeżyje, prawda?
- Jeszcze druga noga i nic nie zachwieje mojego zaufania - zaśmiał się, choć chroniczny brak zaufania do kogokolwiek już dawno wszedł mu w krew. To nie były dobre czasy na chwalenie się wiarą w ludzką bezinteresowność, na dzielenie się niebezpiecznymi sekretami, ani nawet na jakąkolwiek formę ufności.
Nawet nie spostrzegł, że rzucone zaklęcie nie zadziałało do końca - po jego nodze przeszedł dreszcz, który połączył z zajmującym tkanki znieczuleniem, ale zaraz Samael ponowił mrukliwie inkantację. Garrett patrzył na uzdrowiciela z dużą dawką obojętności, bez jakichkolwiek obaw - wbrew pozorom wierzył w jego profesjonalizm, nawet w składaniu skomplikowanych złamań. Dawno też wyzbył się strachu przed szpitalami; dalej nie darzył ich jakąkolwiek sympatią, a sterylny zapach ziół wywoływał u niego reakcję niemalże alergiczną, ale przywyknął. Większość interwencji aurorskich kończyła się przecież w Mungu, a (często bolesne) leczenie i różne środki rekonwalescencji stały się dla niego tak oczywiste jak fakt, że po nocy zawsze przychodzi dzień.
Nie powiedział nic także wtedy, gdy Avery skazał go na miesięczną wegetację w szpitalnym łóżku; na szczęście doskonale wiedział, że szef Biura Aurorów z widoczną ulgą zapewni mu opuszczenie Munga w tempie ekspresowym - dokładnie wtedy, gdy kości zrosną się na tyle, by mógł stabilnie się poruszać. Nie potrafił sobie wyobrazić miesięcznego urlopu od Ministerstwa; odkąd tylko rozpoczął czynną pracę aurora, nigdy nie mógł pozwolić sobie na długie przerwy. Albo po prostu nie chciał? Uwielbiał adrenalinę, uwielbiał zagrożenie życia, a jakiś mimowolny, zapewne wrodzony nihilizm sprawiał, że nie bał się śmierci. A przynajmniej nie swojej.
Spędzi następne miesiące przykuty do biurka ze szlabanem na uczestnictwo w trudniejszych i bardziej wymagających misjach. Chyba jakoś to przeżyje, prawda?
- Jeszcze druga noga i nic nie zachwieje mojego zaufania - zaśmiał się, choć chroniczny brak zaufania do kogokolwiek już dawno wszedł mu w krew. To nie były dobre czasy na chwalenie się wiarą w ludzką bezinteresowność, na dzielenie się niebezpiecznymi sekretami, ani nawet na jakąkolwiek formę ufności.
Nawet nie spostrzegł, że rzucone zaklęcie nie zadziałało do końca - po jego nodze przeszedł dreszcz, który połączył z zajmującym tkanki znieczuleniem, ale zaraz Samael ponowił mrukliwie inkantację. Garrett patrzył na uzdrowiciela z dużą dawką obojętności, bez jakichkolwiek obaw - wbrew pozorom wierzył w jego profesjonalizm, nawet w składaniu skomplikowanych złamań. Dawno też wyzbył się strachu przed szpitalami; dalej nie darzył ich jakąkolwiek sympatią, a sterylny zapach ziół wywoływał u niego reakcję niemalże alergiczną, ale przywyknął. Większość interwencji aurorskich kończyła się przecież w Mungu, a (często bolesne) leczenie i różne środki rekonwalescencji stały się dla niego tak oczywiste jak fakt, że po nocy zawsze przychodzi dzień.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
|sorry za jakość, shit happens
Tym razem poszło perfekcyjnie i tak też winno zakończyć się składanie Garretta. Z każdym kolejnym poprawnie rzuconym zaklęciem, Avery nabierał pewności siebie (jakby tej mu brakowało) i już pewniej rzucał kolejne polecenia do uwijających się na sali pielęgniarek. Kolejne życzenia eliksirów i szybkiego kontaktu z ordynatorem znikały z pomieszczenia wraz z zażywanymi kobiecinami, a Samael nareszcie mógł się skupić, nierozpraszany przez stukot idiotycznych obcasów i pocieszające świergotanie, jakim miłe panie raczyły nawet najbardziej opryskliwych pacjentów.
- Zobaczymy - odparł krótko, zerkając na leżącą nieruchomo nogę, jakby miała dostarczyć mu odpowiedzi, czy aby na pewno została właściwie znieczulona. Oczywiście, nie mogła tego zrobić, ale Avery mógł się przekonać. Z reakcji Garretta na potworne bolesne zrastanie się kości; kolejny raz dzisiejszego dnia rzucał to samo zaklęcie - mógł się scwanić i podać mu po prostu kubek Szkiele-Wzro i zostawić z przeszywającym bólem, ale ten nikły promień sympatii jaką czuł do Weasley'a uchronił go przed złośliwością Avery'ego. Tym razem?
- Fonsio - powiedział, mierząc różdżką w połamaną nogę.
Tym razem poszło perfekcyjnie i tak też winno zakończyć się składanie Garretta. Z każdym kolejnym poprawnie rzuconym zaklęciem, Avery nabierał pewności siebie (jakby tej mu brakowało) i już pewniej rzucał kolejne polecenia do uwijających się na sali pielęgniarek. Kolejne życzenia eliksirów i szybkiego kontaktu z ordynatorem znikały z pomieszczenia wraz z zażywanymi kobiecinami, a Samael nareszcie mógł się skupić, nierozpraszany przez stukot idiotycznych obcasów i pocieszające świergotanie, jakim miłe panie raczyły nawet najbardziej opryskliwych pacjentów.
- Zobaczymy - odparł krótko, zerkając na leżącą nieruchomo nogę, jakby miała dostarczyć mu odpowiedzi, czy aby na pewno została właściwie znieczulona. Oczywiście, nie mogła tego zrobić, ale Avery mógł się przekonać. Z reakcji Garretta na potworne bolesne zrastanie się kości; kolejny raz dzisiejszego dnia rzucał to samo zaklęcie - mógł się scwanić i podać mu po prostu kubek Szkiele-Wzro i zostawić z przeszywającym bólem, ale ten nikły promień sympatii jaką czuł do Weasley'a uchronił go przed złośliwością Avery'ego. Tym razem?
- Fonsio - powiedział, mierząc różdżką w połamaną nogę.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Samael Avery' has done the following action : rzut kością
'k100' : 64
'k100' : 64
Drugie zaklęcie rzucone przez Samaela również zadziałało bez jakichkolwiek zarzutów; padła inkantacja, rozbrzmiało lekkie zgrzytnięcie i Garrett mimowolnie się skrzywił, nawet jeżeli znieczulenie przytłumiło cały ból. Prawdę mówiąc, z jego perspektywy potrzebował jeszcze jednej nocy spędzonej w Mungu - przymknąłby oczy i przyłożył twarz do poduszki, a rano obudziłby się w pełni zdolny do opuszczenia szpitala. Nigdy nie chuchał ani nie dmuchał na własne zdrowie, nawet jeżeli było to zgubne; wszyscy wkoło zawsze martwili się o niego bardziej niż on sam, co momentami zakrawało o śmieszność.
Był w końcu dorosły, wiedział co robi - a nawet jeżeli robił źle, to była to tylko i wyłącznie jego sprawa.
Bez jakiegokolwiek pośpiechu spoglądał leniwie na własne nogi, które wreszcie odzyskały ludzki, niepatologiczny kształt - co teraz go czeka? Podwójna dawka eliksirów wzmacniających, kolejne kaskady zaklęć, zlecenie długotrwałego wypoczynku, które i tak najpewniej zlekceważy?
- Dziękuję - powiedział w końcu wyjątkowo szczerze, mając wielką ochotę spróbować poruszyć nogą, choć doskonale wiedział, że był to beznadziejny pomysł. Wysłał kolejny uśmiech Samaelowi - dalej słaby, dalej nieznaczny, choć pełen wdzięczności. - Musisz naprawdę rozważyć przekwalifikowanie się, dobrze ci poszło - bo nie powstrzymałby się od komentarza, którego głębię trudno określić - czy właśnie go pochwalił, czy może gdzieś zaczaił się kpiąco-serdeczny wydźwięk?
Był w końcu dorosły, wiedział co robi - a nawet jeżeli robił źle, to była to tylko i wyłącznie jego sprawa.
Bez jakiegokolwiek pośpiechu spoglądał leniwie na własne nogi, które wreszcie odzyskały ludzki, niepatologiczny kształt - co teraz go czeka? Podwójna dawka eliksirów wzmacniających, kolejne kaskady zaklęć, zlecenie długotrwałego wypoczynku, które i tak najpewniej zlekceważy?
- Dziękuję - powiedział w końcu wyjątkowo szczerze, mając wielką ochotę spróbować poruszyć nogą, choć doskonale wiedział, że był to beznadziejny pomysł. Wysłał kolejny uśmiech Samaelowi - dalej słaby, dalej nieznaczny, choć pełen wdzięczności. - Musisz naprawdę rozważyć przekwalifikowanie się, dobrze ci poszło - bo nie powstrzymałby się od komentarza, którego głębię trudno określić - czy właśnie go pochwalił, czy może gdzieś zaczaił się kpiąco-serdeczny wydźwięk?
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Nie spodziewał się niczego innego; zaklęcie spełniło swoją rolę i nie pozostawało już nic innego jak czekać. Mógł się już swobodnie oddalić, zniknąć, zająć swoimi pacjentami, wrócić myślami do Laidan... Chyba winien był podziękować Garrettowi - paradoksalnie, za oderwanie go od tej przerażającej rutyny, w jaką popadł od nieszczęsnej rocznicy swych urodzin. Ale irracjonalne uczucie szybko minęło, kontrolnie zerknął jeszcze na obie kończyny Weasley'a, zapowiadając mu nieprzyjemny ból, gdy tylko znieczulający czar przestanie działać. Okrasił to niemalże przyjacielską poradą wezwania w takim przypadku pielęgniarki - kobiety idealnie nadawały się do donoszenia leków, o ile tylko nie pałętały się niepotrzebnie pod nogami i za wiele nie dyskutowały.
- Doprawdy? - spytał, spoglądając na leżącego w łóżku Garretta, wyraźnie zmęczonego. Czy też chwilą zabiegu, czy ogólnym pojęciem, jak długo będzie przykuty do szpitalnego łóżka - ty za to musisz przyjmować eliksiry. Wywar wzmacniający i eliksir przeciwbólowo-znieczulający - określił, jednocześnie posyłając mu uśmiech prawie że identyczny. Słaby i lekko wymuszony, ale Weasley zapewne zdawał sobie sprawę, iż jeśli miał składać swoje życie w ręce uzdrowiciela - najrozsądniej było wybrać jego.
|zt dla nas obu?
- Doprawdy? - spytał, spoglądając na leżącego w łóżku Garretta, wyraźnie zmęczonego. Czy też chwilą zabiegu, czy ogólnym pojęciem, jak długo będzie przykuty do szpitalnego łóżka - ty za to musisz przyjmować eliksiry. Wywar wzmacniający i eliksir przeciwbólowo-znieczulający - określił, jednocześnie posyłając mu uśmiech prawie że identyczny. Słaby i lekko wymuszony, ale Weasley zapewne zdawał sobie sprawę, iż jeśli miał składać swoje życie w ręce uzdrowiciela - najrozsądniej było wybrać jego.
|zt dla nas obu?
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
|2 grudnia
Gdy rudzielec dowiedział się, że Garrett wylądował w szpitalu, w pierwszej chwili nie wiedział co zrobić. Pójść jego odwiedzić - i przy okazji nakłamać i pogorszyć tylko ich niechęć, czy może poczekać na poprawę, która nie była dla Barry'ego dobrym rozwiązaniem. Dlaczego? Bo jak nie sprawy z narkotykami to też i Nestor w to wszystko się wplątał. I tak rudzielec ma na tyle szczęścia, ze nestor wie tylko o zamieszkaniu jego na Nokturnie. Że nic nie wie zarówno o narkotykach, jak i o Burku i jego sklepie, ale wczoraj i tak dla swego bezpieczeństwa odszedł z pracy u Burke'a. Bo skoro wyjechał największy problem, to rudzielec postanowił wykorzystać okazję i po prostu bezpiecznie zrezygnować z pracy i poświęcić się dbaniu zarówno i zachwianą reputację, jak i o pracę u Ollivandera, bo teraz mógł się jej w pełno poświęcić, a nie że pracował na pół etatu, a potem w pośpiechu musiał gonić za drugą, mniej bezpieczną dla piegowatego pracą. Teraz zarówno miał czas na pracę, jak i na odwiedzenie brata w szpitalu. W końcu dawno to powinien zrobić, ale po prostu nie miał czasu. Ciągle był zabiegany, a mimo rezygnacji u Borgina nie odczuł tego mniejszego obowiązku. On chyba potrzebował czasu, by przywyc do nowej sytuacji, bo póki co musi ciągle latać. Zwłaszcza, że jest początek miesiąca, a narkomani uzależnieni od rybki też domagali się towaru, to wczoraj latał po ciemnych ulicach zarówno Pokątnej, jak i Nokturnu - oczywiście w ukryciu, by nikt nie doniósł na niego nestorowi. Jeszcze by głowę za to stracił.
Lecz głowę by stracił od razu, gdyby nie odwiedził brata, dlatego też po pracy od razu udał się do brata. Ubrany jak w pracy - elegancko jak i skromnie - udał się do recepcji i zapytał się, gdzie leży jego brat. Wraz z podanymi wskazówkami udał się na szczęście na parter - dzięki Merlinowi nie musiał wchodzić po schodach. Udał się wpierw do lekarza prowadzącego, a następnie zapukał do drzwi od sali brata, a następnie wszedł i spojrzał na rudzielca, który był skupiony na gazecie. I zaraz rzuciło się jemu do głowy my śl, jaki on jest głupi tu przychodząc. Cholernie głupi. Jak but. Całe szczęście, że Polka w nocy pomogła po akcji z Clementine, bo inaczej to by pewnie leżał na innym piętrze i może to brat by jego odwiedził.
- Garrett.- przywitał się, czy może nawet zaczął ich konwersację, albo nawet i kontynuował tę, którą zaczęli listownie. Tylko galeon zna prawdę jak i własną cenę. Nieco rudzielec mimo wszystko skrzywił się, jak i zamknął drzwi, bo raczej nie chciał, by jakiś uzdrowiciel dowiedział się o problemach rodzinnych. - Jak się czujesz?- dopytał się po chwili milczenia i nie wiedząc, co ze sobą zrobić, podszedł do brata i usiadł na krześle kryjąc minimalne bóle w okolicach żebra. Mimo maści będzie musiał kilka dni poczekać, aż ból sam zniknie. Ale przynajmniej żył, dzięki Polce.
Gdy rudzielec dowiedział się, że Garrett wylądował w szpitalu, w pierwszej chwili nie wiedział co zrobić. Pójść jego odwiedzić - i przy okazji nakłamać i pogorszyć tylko ich niechęć, czy może poczekać na poprawę, która nie była dla Barry'ego dobrym rozwiązaniem. Dlaczego? Bo jak nie sprawy z narkotykami to też i Nestor w to wszystko się wplątał. I tak rudzielec ma na tyle szczęścia, ze nestor wie tylko o zamieszkaniu jego na Nokturnie. Że nic nie wie zarówno o narkotykach, jak i o Burku i jego sklepie, ale wczoraj i tak dla swego bezpieczeństwa odszedł z pracy u Burke'a. Bo skoro wyjechał największy problem, to rudzielec postanowił wykorzystać okazję i po prostu bezpiecznie zrezygnować z pracy i poświęcić się dbaniu zarówno i zachwianą reputację, jak i o pracę u Ollivandera, bo teraz mógł się jej w pełno poświęcić, a nie że pracował na pół etatu, a potem w pośpiechu musiał gonić za drugą, mniej bezpieczną dla piegowatego pracą. Teraz zarówno miał czas na pracę, jak i na odwiedzenie brata w szpitalu. W końcu dawno to powinien zrobić, ale po prostu nie miał czasu. Ciągle był zabiegany, a mimo rezygnacji u Borgina nie odczuł tego mniejszego obowiązku. On chyba potrzebował czasu, by przywyc do nowej sytuacji, bo póki co musi ciągle latać. Zwłaszcza, że jest początek miesiąca, a narkomani uzależnieni od rybki też domagali się towaru, to wczoraj latał po ciemnych ulicach zarówno Pokątnej, jak i Nokturnu - oczywiście w ukryciu, by nikt nie doniósł na niego nestorowi. Jeszcze by głowę za to stracił.
Lecz głowę by stracił od razu, gdyby nie odwiedził brata, dlatego też po pracy od razu udał się do brata. Ubrany jak w pracy - elegancko jak i skromnie - udał się do recepcji i zapytał się, gdzie leży jego brat. Wraz z podanymi wskazówkami udał się na szczęście na parter - dzięki Merlinowi nie musiał wchodzić po schodach. Udał się wpierw do lekarza prowadzącego, a następnie zapukał do drzwi od sali brata, a następnie wszedł i spojrzał na rudzielca, który był skupiony na gazecie. I zaraz rzuciło się jemu do głowy my śl, jaki on jest głupi tu przychodząc. Cholernie głupi. Jak but. Całe szczęście, że Polka w nocy pomogła po akcji z Clementine, bo inaczej to by pewnie leżał na innym piętrze i może to brat by jego odwiedził.
- Garrett.- przywitał się, czy może nawet zaczął ich konwersację, albo nawet i kontynuował tę, którą zaczęli listownie. Tylko galeon zna prawdę jak i własną cenę. Nieco rudzielec mimo wszystko skrzywił się, jak i zamknął drzwi, bo raczej nie chciał, by jakiś uzdrowiciel dowiedział się o problemach rodzinnych. - Jak się czujesz?- dopytał się po chwili milczenia i nie wiedząc, co ze sobą zrobić, podszedł do brata i usiadł na krześle kryjąc minimalne bóle w okolicach żebra. Mimo maści będzie musiał kilka dni poczekać, aż ból sam zniknie. Ale przynajmniej żył, dzięki Polce.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Leniwie spoglądał na nagłówek gazety.
Okropne rzeczy! - włamanie do doskonale strzeżonego Tower, udaremnione spiski, kryminaliści w akcji, natychmiastowe interwencje magicznej policji zakończone niesamowicie spektakularnym sukcesem.
Jakże rzetelna propaganda.
Cóż, nie powinien tak bardzo bawić go fakt, że coraz częściej czytał o sobie w gazetach; jednak podczas gdy jeszcze względnie niedawno znany był jako G. Weasley, auror, zbawiciel świata i bohater niezliczonych misji, dziś zyskał miano anonimowego włamywacza, złodziejaszka, awanturnika. Bo przecież tak brutalnie wyłamywał się ze schematów. Nie robił tego, co mu mówiono. Coraz otwarciej sprzeciwiał się władzy. Balansował na pograniczu dekonspiracji i niewyobrażalnego wręcz niebezpieczeństwa.
I to w celu, którego słuszności ledwie tydzień wcześniej nie śmiałby podważyć, a teraz coraz częściej zastanawiał się, czy gra rzeczywiście była warta świeczki i okupu w postaci bezsensownie odebranych, niewinnych istnień.
Pozwolił, żeby szelest przewracanej gazety zagłuszył jego myśli.
Ale nie trwało to długo - te zaraz z łoskotem powróciły, na nowo wpędzając go w stan nieprzyjemnego otępienia. Miał już dość analizowania tynku odpadającego ze ścian, nie chciał też wsłuchiwać się w kolejne ciche rozmowy co poniektórych lekarzy, cierpiętniczych jęków innych pacjentów. Podążał więc spojrzeniem za kolejnymi wersami wywodów z Proroka, lecz im głębiej wczytywał się w ich treść, tym większa rosła w nim irytacja. Kaskady bzdur zalewały mu oczy, usta i uszy - czy naprawdę prasa karmiła obywateli wiadomościami, w których potrafił doskonale wyczuć drżenia zakłamań i przekształceń prawdy?
I kolejna strona. Jakaś tabela sportowych rozgrywek - artykuł o Nietoperzach, drużynie, której kibicował od zawsze, ale nawet nie obdarzył go dłuższym spojrzeniem.
Przecież nie miało to już żadnego znaczenia.
Dopadły go bolesne przemyślenia; kolejna strona, wywiad z urzędnikiem na temat wprowadzonych dekretów. Rzucił tylko okiem. Pochwalny - czego innego mógłby się spodziewać?
Kilka ekonomicznych zagwozdek, które też spławił przelotnym spojrzeniem. Jakieś statystyki, nudny wykres zmieniający mu się w oczach, zdjęcie starego mężczyzny w okularach i z siwymi bokobrodami - uśmiechał się, jakby wiedział coś, czego nie wie nikt inny, a był tylko specjalistą od finansów. I to z pewnością marnym.
Wrócił do pierwszej strony opatrzonej krzykliwymi nagłówkami.
Włamanie. Sensacja. Awantura. Tajemnice.
Patrzył tępo na tę stronę gazety, bo nie potrafił skupić myśli; rozbiegły się chaotycznie, sporadycznie tylko oscylując wokół tematów, których dotykać wcale nie powinny; były zbyt bolesne, zbyt go drażniły. Ale im dłużej przebywał w tym milczeniu przerywanym tylko niekiedy kaszlnięciami dobiegającymi z drugiej części pomieszczenia, tym częściej gubił się we własnych obawach.
Aż usłyszał znajomy głos - uniósł spojrzenie znad gazety i szybko odnalazł nim piegowatą twarz własnego brata. Przez chwilę po prostu przyglądał mu się badawczo, jakby nie do końca rozumiał zaistniałą sytuację; zaraz jednak na usta wkradł mu się lekki, niemalże nic nieznaczący uśmiech. Nie potrafił już patrzeć na Barry'ego tak, jak patrzył jeszcze niedawno.
- Barry - odparował przywitanie, po czym poprawił się na poduszce, o którą opierał się, siedząc na szpitalnym łóżku.
Jak się czuł? Świetne pytanie.
Bo czuł się tragicznie. Wstrząśnięty. Otępiały w swojej apatii, zapadnięty w marazmie, przytłoczony ciężarem odpowiedzialności. Bo nie chodziło już nawet o fizyczność - od połamanych nóg czy licznych siniaków znacznie bardziej bolała gorycz rozczarowania i poczucie, że zawiodło się najbliższych.
- W porządku, nie pierwszy raz mnie połamało - powiedział jednak, nie pozwalając na to, żeby w jego spojrzeniu choćby mignęło coś, co mogłoby wskazywać na kłamstwo; zachowywał się zaskakująco spokojnie jak na człowieka, który balansował na granicy rozkruszenia się w pył.
Przez tyle lat nauczył się przybierać maski.
Okropne rzeczy! - włamanie do doskonale strzeżonego Tower, udaremnione spiski, kryminaliści w akcji, natychmiastowe interwencje magicznej policji zakończone niesamowicie spektakularnym sukcesem.
Jakże rzetelna propaganda.
Cóż, nie powinien tak bardzo bawić go fakt, że coraz częściej czytał o sobie w gazetach; jednak podczas gdy jeszcze względnie niedawno znany był jako G. Weasley, auror, zbawiciel świata i bohater niezliczonych misji, dziś zyskał miano anonimowego włamywacza, złodziejaszka, awanturnika. Bo przecież tak brutalnie wyłamywał się ze schematów. Nie robił tego, co mu mówiono. Coraz otwarciej sprzeciwiał się władzy. Balansował na pograniczu dekonspiracji i niewyobrażalnego wręcz niebezpieczeństwa.
I to w celu, którego słuszności ledwie tydzień wcześniej nie śmiałby podważyć, a teraz coraz częściej zastanawiał się, czy gra rzeczywiście była warta świeczki i okupu w postaci bezsensownie odebranych, niewinnych istnień.
Pozwolił, żeby szelest przewracanej gazety zagłuszył jego myśli.
Ale nie trwało to długo - te zaraz z łoskotem powróciły, na nowo wpędzając go w stan nieprzyjemnego otępienia. Miał już dość analizowania tynku odpadającego ze ścian, nie chciał też wsłuchiwać się w kolejne ciche rozmowy co poniektórych lekarzy, cierpiętniczych jęków innych pacjentów. Podążał więc spojrzeniem za kolejnymi wersami wywodów z Proroka, lecz im głębiej wczytywał się w ich treść, tym większa rosła w nim irytacja. Kaskady bzdur zalewały mu oczy, usta i uszy - czy naprawdę prasa karmiła obywateli wiadomościami, w których potrafił doskonale wyczuć drżenia zakłamań i przekształceń prawdy?
I kolejna strona. Jakaś tabela sportowych rozgrywek - artykuł o Nietoperzach, drużynie, której kibicował od zawsze, ale nawet nie obdarzył go dłuższym spojrzeniem.
Przecież nie miało to już żadnego znaczenia.
Dopadły go bolesne przemyślenia; kolejna strona, wywiad z urzędnikiem na temat wprowadzonych dekretów. Rzucił tylko okiem. Pochwalny - czego innego mógłby się spodziewać?
Kilka ekonomicznych zagwozdek, które też spławił przelotnym spojrzeniem. Jakieś statystyki, nudny wykres zmieniający mu się w oczach, zdjęcie starego mężczyzny w okularach i z siwymi bokobrodami - uśmiechał się, jakby wiedział coś, czego nie wie nikt inny, a był tylko specjalistą od finansów. I to z pewnością marnym.
Wrócił do pierwszej strony opatrzonej krzykliwymi nagłówkami.
Włamanie. Sensacja. Awantura. Tajemnice.
Patrzył tępo na tę stronę gazety, bo nie potrafił skupić myśli; rozbiegły się chaotycznie, sporadycznie tylko oscylując wokół tematów, których dotykać wcale nie powinny; były zbyt bolesne, zbyt go drażniły. Ale im dłużej przebywał w tym milczeniu przerywanym tylko niekiedy kaszlnięciami dobiegającymi z drugiej części pomieszczenia, tym częściej gubił się we własnych obawach.
Aż usłyszał znajomy głos - uniósł spojrzenie znad gazety i szybko odnalazł nim piegowatą twarz własnego brata. Przez chwilę po prostu przyglądał mu się badawczo, jakby nie do końca rozumiał zaistniałą sytuację; zaraz jednak na usta wkradł mu się lekki, niemalże nic nieznaczący uśmiech. Nie potrafił już patrzeć na Barry'ego tak, jak patrzył jeszcze niedawno.
- Barry - odparował przywitanie, po czym poprawił się na poduszce, o którą opierał się, siedząc na szpitalnym łóżku.
Jak się czuł? Świetne pytanie.
Bo czuł się tragicznie. Wstrząśnięty. Otępiały w swojej apatii, zapadnięty w marazmie, przytłoczony ciężarem odpowiedzialności. Bo nie chodziło już nawet o fizyczność - od połamanych nóg czy licznych siniaków znacznie bardziej bolała gorycz rozczarowania i poczucie, że zawiodło się najbliższych.
- W porządku, nie pierwszy raz mnie połamało - powiedział jednak, nie pozwalając na to, żeby w jego spojrzeniu choćby mignęło coś, co mogłoby wskazywać na kłamstwo; zachowywał się zaskakująco spokojnie jak na człowieka, który balansował na granicy rozkruszenia się w pył.
Przez tyle lat nauczył się przybierać maski.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Nie takiej reakcji spodziewał się od brata. Nie, w której tak spokojnie mówi, gdzie kilka godzin wcześniej był nerwowy, o ile tylko, w korespondencji. Spodziewał się jakiegoś ochrzanu, niezbyt miłego komentarzu odnośnie tamtego wydarzenia, lecz nic takiego nie nadeszło. Z jednej strony cieszył się, bo może brat mógł o tym zapomnieć i nie będzie potrzeby toczenia tejże rozmowy. Będzie mógł wyprzeć niemiłe dla niego wspomnienia.
Lecz z drugiej strony to było zastanawiające, jak i martwiące, bo co takiego spowodowało, że jest taki zmęczony? Może nie tylko na ciele dostał ranę? Posłał bratu nijaki uśmiech badając jego połamane, czy może częściowo złączone ciało?
- Rozmawiałem z Twoim lekarzem, skąd nabawiłeś się aż trzech złamań? W tym jedno otwarte? Lekarz coś wspomina o misji, lecz na której misji człowiek może aż tak się połamać? I jeszcze ten mugolski szpital po drodze...- mówił martwiąc się oczywiście o brata. Może i przez jakiś czas mieli inne nastawienie wobec siebie, lecz Barry mimo wszystko mocno ceni sobie rodzinę, jak każdy Weasley. Ciężko jest jemu uwierzyć na pierwsze słowa, że kwatera rzuciła brata w taki wir misji, po której aż wylądował w mugolskim szpitalu. Gdzie wtedy byli aurorzy? Bo co, samego puścili na misję? Tak działają aurorzy? Samodzielnie? Z czego co on wiedział, nie wysyłało się aurorów samych na misję, ale może coś się zmieniło, tego Barry nie wiedział. Nawet Barry nie podejrzewał, że za tym może kryć się coś głębszego, coś mroczniejszego w duszy, bo każda rana mocno krwawi. Sam się o tym przekonuje od trzech lat, lecz ukrywa to przed światem najlepiej jak może. Nawet i teraz mimo tego uśmiechu, który próbuje być na jego piegowatej twarzy, mimo ukrywania w niektórych momentach ukłucia bólu w żebrach, które się leczą, w jego oczach czaiło się głęboko zmęczenie. Może i noc spędził w ramionach swej najlepszej przyjaciółki, czy może nawet kochanki - sam nie wie jak ją nazywać. Ale nawet jedna wyspana noc nie spowoduje, że człowiek odpocznie, gdy przez trzy lata nie wysypiał się, a podczas tego ataku oberwał dwoma drętwotami jednocześnie. Normalnie by musiał odpoczywać dzień lub dwa, lecz Barry oczywiście tego nie robi. Nie może.
- Lyra wie?- dopytał się po chwili poważniejszym, lecz nadal łagodnym tonem. W końcu młoda rudowłosa mieszkała ze starszym bratem, więc ciekawe, ile ona wie. Czy wie o mugolskim szpitalu, czy może przed nią zataili? Barry by poprosił na miejscu Garretta, aby nikt nie wspominał jej o mugolskim szpitalu, żeby i tak już zbytnio się nie denerwowała. Lecz tu Barry nie był na miejscu Garretta, więc jedyne co mógł teraz zrobić, to zsolidaryzować się z bratem, jeśli tego oczywiście chciał. Bo sam uważał, że młodszej siostrze zbyt wiele nie powinno się mówić. Przecież ona taka wrażliwa i delikatna jest.
Lecz z drugiej strony to było zastanawiające, jak i martwiące, bo co takiego spowodowało, że jest taki zmęczony? Może nie tylko na ciele dostał ranę? Posłał bratu nijaki uśmiech badając jego połamane, czy może częściowo złączone ciało?
- Rozmawiałem z Twoim lekarzem, skąd nabawiłeś się aż trzech złamań? W tym jedno otwarte? Lekarz coś wspomina o misji, lecz na której misji człowiek może aż tak się połamać? I jeszcze ten mugolski szpital po drodze...- mówił martwiąc się oczywiście o brata. Może i przez jakiś czas mieli inne nastawienie wobec siebie, lecz Barry mimo wszystko mocno ceni sobie rodzinę, jak każdy Weasley. Ciężko jest jemu uwierzyć na pierwsze słowa, że kwatera rzuciła brata w taki wir misji, po której aż wylądował w mugolskim szpitalu. Gdzie wtedy byli aurorzy? Bo co, samego puścili na misję? Tak działają aurorzy? Samodzielnie? Z czego co on wiedział, nie wysyłało się aurorów samych na misję, ale może coś się zmieniło, tego Barry nie wiedział. Nawet Barry nie podejrzewał, że za tym może kryć się coś głębszego, coś mroczniejszego w duszy, bo każda rana mocno krwawi. Sam się o tym przekonuje od trzech lat, lecz ukrywa to przed światem najlepiej jak może. Nawet i teraz mimo tego uśmiechu, który próbuje być na jego piegowatej twarzy, mimo ukrywania w niektórych momentach ukłucia bólu w żebrach, które się leczą, w jego oczach czaiło się głęboko zmęczenie. Może i noc spędził w ramionach swej najlepszej przyjaciółki, czy może nawet kochanki - sam nie wie jak ją nazywać. Ale nawet jedna wyspana noc nie spowoduje, że człowiek odpocznie, gdy przez trzy lata nie wysypiał się, a podczas tego ataku oberwał dwoma drętwotami jednocześnie. Normalnie by musiał odpoczywać dzień lub dwa, lecz Barry oczywiście tego nie robi. Nie może.
- Lyra wie?- dopytał się po chwili poważniejszym, lecz nadal łagodnym tonem. W końcu młoda rudowłosa mieszkała ze starszym bratem, więc ciekawe, ile ona wie. Czy wie o mugolskim szpitalu, czy może przed nią zataili? Barry by poprosił na miejscu Garretta, aby nikt nie wspominał jej o mugolskim szpitalu, żeby i tak już zbytnio się nie denerwowała. Lecz tu Barry nie był na miejscu Garretta, więc jedyne co mógł teraz zrobić, to zsolidaryzować się z bratem, jeśli tego oczywiście chciał. Bo sam uważał, że młodszej siostrze zbyt wiele nie powinno się mówić. Przecież ona taka wrażliwa i delikatna jest.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Sala numer jeden
Szybka odpowiedź