Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja
Highlands
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Highlands
To tereny na północnej Szkocji, gdzie pasma gór i pagórków ciągną się aż po horyzont. Różnorodność flory i fauny jest wręcz zachwycająca. Zielone wzgórza ciągnące się kilometrami urozmaicone są przez liczne jeziora, jak i okalające je lasy. O tych terenach krąży wiele plotek, jednak nie bez przyczyny mugole rzadko zapuszczają się w zalesione tereny okalające jedną z zamkowych ruin bowiem błąka się po nich szyszymora, której jęki i zawodzenie skutecznie odstraszają niemagicznych ludzi. I choć szyszymory to niegroźne magiczne stworzenia, to ich przeszywający jęk z pewnością sprawia, że najodważniejszemu czarodziejowi jeżą się włoski na karku.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Nie podobało mi się to, że ciągnęliśmy się gdzieś na szarym końcu. Przecież dobrze sobie poradziliśmy z zadaniem, tak mi się przynajmniej wydawało. No nic, liczy się zabawa, ale w sumie wygrać też bym chciała. No, ale zabawa przede wszystkim, czy tam jakoś tak. Dumna byłam za to ze swojego towarzysza, bo poradził sobie z tym dziwnym latającym stworzeniem. I całe szczęście odleciało w momencie, zanim mój syn, a widziałam już to oczami, które miałam z tyłu głowy bo przy nim takowe mi wyrosły, że już chciał do nich sięgać.
- Żmijoptak? Pierwsze słyszę - wzruszyłam jedynie ramionami.
Miałam dziwne wrażenie, że jeśli nie spotkamy jeszcze żadnego innego dziwnego stworzenia, to w drodze powrotnej do domu dostane od syna cudowny wykład na temat żmijoptaka.
- Właśnie, zna się pan na zwierzętach? Pan coś opowie o sobie - podchwyciłam temat.
Skoro już razem bierzemy udział w konkursie, to dobrze byłoby się poznać. Może potem kiedyś ta znajomość mi się przyda? Kto to tam wie. Nie pozostało nam nic innego jak wrócić do jazdy, trzeba by jakoś wrócić do gry i przypadkiem nie spaść na już samiusi dół. Antoninowi byłoby przykro pewnie, gdybyśmy przegrali. I w tym też momencie w moich rękach pojawił się kubek, a jak do niego zajrzałam, to było w nim trochę na gorącą czekoladę?
- Ktoś chce się napić? - zapytałam.
Przytrzymałam kubek nogami, bo w sumie nie wiedziałam co mam z nim zrobić i chwyciłam mocniej sanki kierując na nie ponownie swoją różdżką.
- Facere - rzuciłam.
- Żmijoptak? Pierwsze słyszę - wzruszyłam jedynie ramionami.
Miałam dziwne wrażenie, że jeśli nie spotkamy jeszcze żadnego innego dziwnego stworzenia, to w drodze powrotnej do domu dostane od syna cudowny wykład na temat żmijoptaka.
- Właśnie, zna się pan na zwierzętach? Pan coś opowie o sobie - podchwyciłam temat.
Skoro już razem bierzemy udział w konkursie, to dobrze byłoby się poznać. Może potem kiedyś ta znajomość mi się przyda? Kto to tam wie. Nie pozostało nam nic innego jak wrócić do jazdy, trzeba by jakoś wrócić do gry i przypadkiem nie spaść na już samiusi dół. Antoninowi byłoby przykro pewnie, gdybyśmy przegrali. I w tym też momencie w moich rękach pojawił się kubek, a jak do niego zajrzałam, to było w nim trochę na gorącą czekoladę?
- Ktoś chce się napić? - zapytałam.
Przytrzymałam kubek nogami, bo w sumie nie wiedziałam co mam z nim zrobić i chwyciłam mocniej sanki kierując na nie ponownie swoją różdżką.
- Facere - rzuciłam.
Złamałeś tyle serc
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
Masza Dolohov
Zawód : Złodziejka, handlarka i oszustka
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Masza Dolohov' has done the following action : Rzut kością
#1 'k3' : 1
--------------------------------
#2 'Saneczki' :
--------------------------------
#3 'k10' : 1
#1 'k3' : 1
--------------------------------
#2 'Saneczki' :
--------------------------------
#3 'k10' : 1
Nie czuł przeraźliwego zimna, nie martwił się każdą kolejną przeszkodą - wszystko było spowodowane całą ekscytacją wyścigiem i zdarzeniami, które na nich czyhały. Czy to troll na samym środku, czy wspaniała zorza polarna, czy w końcu żmijoptak, który leciał na ich głowami jakiś czas, żeby w końcu zrezygnować i odlecieć, kłapiąc jedynie dziobem na koniec. Zauważył, że najmłodszy z uczestników bawił się świetnie, raz po raz pomagając mamie w kierowaniu. Nic im się nie stało do tej pory, więc byli bardzo pewni siebie i zapewne ryzykowali niektórymi momentami bardziej niż wypadało. Zaraz po tym jak odgonił ciekawskie stworzenie, dosłyszał przez szum wiatru i pędu pytanie chłopca i roześmiał się wesoło. Cóż. Jeśli chodziło o znanie się w sensie rozpoznawania gatunków to i owszem, jednak cała reszta była jedynie historią.
- Na podstawowym poziomie - odparł, pochylając się w stronę dziecka. - Badam kosmos! - dodał głośniej, gdy wschodni podmuch zaatakował ich z jednej strony tak mocno, że musieli przytrzymać swoje czapki, żeby nie zleciały im z głów. Zwracał się już nie tylko do chłopca, ale również i do jego matki, która wciąż dzielnie pozwalała sobie na prowadzenie i kierowanie, podczas gdy mężczyźni z tyłu zajmowali się trollami, żmijoptakami i... piciem kakao. Jayden z chęcią przejął od pani Dolohov kubek i upił spory łyk, czując jak ciepło rozchodziło się po jego wnętrzu. Uderzenie gorąca pomogło mu niewątpliwie się ożywić. - Jestem profesorem - dodał, ale nie dokończył gdzie pracował, bo sanie podskoczyły, a oni razem z nimi. Niemal zleciał ze swojego siedzenia, ale utrzymał równowagę, obserwując czy jego towarzysze byli cali i zdrowi. - A ty? Znasz się na zwierzętach? - rzucił, patrząc na chłopca. Wydawał mu się małym cwaniakiem, którego z chęcią nauczyłby paru rzeczy o gwiazdach. W pewnym momencie poczuł jakieś dziwne drgania dokoła nich. - Balneo - mruknął jeszcze po chwili, pochylając się w przód i kierując różdżkę przed sanie. Wibracje stały się praktycznie irytujące i musieli sobie z tym jakoś poradzić. I to szybko.
- Na podstawowym poziomie - odparł, pochylając się w stronę dziecka. - Badam kosmos! - dodał głośniej, gdy wschodni podmuch zaatakował ich z jednej strony tak mocno, że musieli przytrzymać swoje czapki, żeby nie zleciały im z głów. Zwracał się już nie tylko do chłopca, ale również i do jego matki, która wciąż dzielnie pozwalała sobie na prowadzenie i kierowanie, podczas gdy mężczyźni z tyłu zajmowali się trollami, żmijoptakami i... piciem kakao. Jayden z chęcią przejął od pani Dolohov kubek i upił spory łyk, czując jak ciepło rozchodziło się po jego wnętrzu. Uderzenie gorąca pomogło mu niewątpliwie się ożywić. - Jestem profesorem - dodał, ale nie dokończył gdzie pracował, bo sanie podskoczyły, a oni razem z nimi. Niemal zleciał ze swojego siedzenia, ale utrzymał równowagę, obserwując czy jego towarzysze byli cali i zdrowi. - A ty? Znasz się na zwierzętach? - rzucił, patrząc na chłopca. Wydawał mu się małym cwaniakiem, którego z chęcią nauczyłby paru rzeczy o gwiazdach. W pewnym momencie poczuł jakieś dziwne drgania dokoła nich. - Balneo - mruknął jeszcze po chwili, pochylając się w przód i kierując różdżkę przed sanie. Wibracje stały się praktycznie irytujące i musieli sobie z tym jakoś poradzić. I to szybko.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Ostatnio zmieniony przez Jayden Vane dnia 08.08.19 13:04, w całości zmieniany 1 raz
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Jayden Vane' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 90
'k100' : 90
Jest po prostu świetnie. To sunięcie po śliskim śniegu i okolica, którą wreszcie widać dzięki rzuconemu zaklęciu. Jestem całkiem zadowolona przynajmniej do momentu, w którym okazuje się, że kakao było tylko moją imaginacją. Szkoda. Szybko się więc smucę i wzdycham trochę smętnie, bo zupełnie nie rozumiem jak można być tak okrutnym, żeby dawać i zabierać wspaniały, słodki napój bogów. Dramat.
- Tak, tak - odpowiadam trochę nieprzytomnie, ale to dlatego, że tęsknię po prostu. Zaraz się jednak przesiadam, co chwilę trwa i na pewno wygląda komicznie. Wszak te akrobacje, które trzeba wykonać podczas zamiany miejsc to dla Eileen łatwa sprawa, dla mnie niekoniecznie. Wreszcie jednak udaje mi się usiąść, co za ulga.
- Też się nie załapałaś na kakao? - pytam rozczarowana. Kręcę głową, tak być nie może. - Mam nadzieję, że pełna butelka jest nagrodą pocieszenia - dodaję, chcąc nas obie podnieść na duchu. Chyba rzeczywiście powinnam uciec się do żarliwego dopingu. Od razu zrobiłoby się raźniej, a także cieplej. Chucham sobie w dłonie, poprawiam szalik i czapkę, gdyż wreszcie mam ku temu okazję. Trzymając różdżkę i kierując saniami było to dość trudne.
- W ogóle to idzie ci lepiej niż mi - zauważam. Lekko się zamyślam nad tym faktem. Może powinnam zająć się szukaniem kakao zamiast prowadzeniem saneczek. Tak, to sprawiedliwa opcja.
- Dobra - mówię wreszcie, z bojowym zacięciem naturalnie. Obserwuję uważnie okolice, szukam odpowiednich słów do piosenki, kiedy zauważam, że jakaś roślina wplątuje nam się w płozy. Biedna, potrącona przez nas roślinka. Wychylam się mocniej ze swojego siedziska, chcąc obejrzeć nieszczęsną ofiarę, kiedy wreszcie rozumiem co to za okaz. - Och, to pnącza Maddocka - rzucam z miną znawcy, po czym prostuję się. Odchrząknięcie.
- Pada śnieg, saniami suną Eileen i Pomona,
Tak szybko, że nikt ich nie pokona!
Zniknęło im kakao
Co się jeszcze będzie działo?
Mandragory mkną i pędzą,
I czerwcową zimę wnet przepędzą! Hej! - śpiewam sobie raźno, czy raczej krzyczę bez składu i ładu, gdyż śpiewać to ja nie umiem. Dodaję to tego niezaprzeczalnie wspaniały podkład w postaci wyklaskiwania odpowiedniego rytmu. Tylko przedtem zdejmuję na chwilę rękawiczki, bo w nich to tak może słabo być słychać. Robię hałas i doping jednocześnie. Szkoda, że u mnie umiejętność układania poezji i melodii jest na poziomie ujemnym, ale grunt to dobra zabawa. Nawet to nieszczęsne kakao nie jest już dla mnie takie straszne.
- Tak, tak - odpowiadam trochę nieprzytomnie, ale to dlatego, że tęsknię po prostu. Zaraz się jednak przesiadam, co chwilę trwa i na pewno wygląda komicznie. Wszak te akrobacje, które trzeba wykonać podczas zamiany miejsc to dla Eileen łatwa sprawa, dla mnie niekoniecznie. Wreszcie jednak udaje mi się usiąść, co za ulga.
- Też się nie załapałaś na kakao? - pytam rozczarowana. Kręcę głową, tak być nie może. - Mam nadzieję, że pełna butelka jest nagrodą pocieszenia - dodaję, chcąc nas obie podnieść na duchu. Chyba rzeczywiście powinnam uciec się do żarliwego dopingu. Od razu zrobiłoby się raźniej, a także cieplej. Chucham sobie w dłonie, poprawiam szalik i czapkę, gdyż wreszcie mam ku temu okazję. Trzymając różdżkę i kierując saniami było to dość trudne.
- W ogóle to idzie ci lepiej niż mi - zauważam. Lekko się zamyślam nad tym faktem. Może powinnam zająć się szukaniem kakao zamiast prowadzeniem saneczek. Tak, to sprawiedliwa opcja.
- Dobra - mówię wreszcie, z bojowym zacięciem naturalnie. Obserwuję uważnie okolice, szukam odpowiednich słów do piosenki, kiedy zauważam, że jakaś roślina wplątuje nam się w płozy. Biedna, potrącona przez nas roślinka. Wychylam się mocniej ze swojego siedziska, chcąc obejrzeć nieszczęsną ofiarę, kiedy wreszcie rozumiem co to za okaz. - Och, to pnącza Maddocka - rzucam z miną znawcy, po czym prostuję się. Odchrząknięcie.
- Pada śnieg, saniami suną Eileen i Pomona,
Tak szybko, że nikt ich nie pokona!
Zniknęło im kakao
Co się jeszcze będzie działo?
Mandragory mkną i pędzą,
I czerwcową zimę wnet przepędzą! Hej! - śpiewam sobie raźno, czy raczej krzyczę bez składu i ładu, gdyż śpiewać to ja nie umiem. Dodaję to tego niezaprzeczalnie wspaniały podkład w postaci wyklaskiwania odpowiedniego rytmu. Tylko przedtem zdejmuję na chwilę rękawiczki, bo w nich to tak może słabo być słychać. Robię hałas i doping jednocześnie. Szkoda, że u mnie umiejętność układania poezji i melodii jest na poziomie ujemnym, ale grunt to dobra zabawa. Nawet to nieszczęsne kakao nie jest już dla mnie takie straszne.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Pomona Sprout' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 59
'k100' : 59
Owszem, robiło to na nim wrażenie. Być może z początku po trosze dał się porwać nurtowi, w szkole wszyscy gadali o quidditchu z podekscytowaniem - do tego stopnia, że mecz stał się jedną z rzeczy na które Oscar najbardziej czekał. I faktycznie obserwowanie latających graczy było świetne, dość szybko załapał zasady, dał się wciągnąć w drobne zakłady, czy słowne prztyczki, oczywiście w szkole głównym sportowym tematem były ich szkolne drużyny, jednak kiedy zbierało się na większy mecz, szukał informacji także o drużynach. Już wiedział, że kiedyś musi wyjechać i zobaczyć mistrzostwa, nie miał sportowych ambicji, jednak perspektywa namiotów, obozowiska dookoła stadionu i samych meczy niesamowicie mu się podobała - a nawet nie miał pojęcia, jakie cuda czarodzieje robią z namiotami! No dobra, trochę się domyślał, że nie mogą być do końca normalne, nie miał jednak pełnego obrazu.
Odkąd zaczął grać, zainteresowanie podrosło. Nie miał sportowych ambicji na przyszłość, jednak gra podobała mu się znacznie bardziej niż obserwowanie z boku. Nigdy właściwie nie lubił po prostu stać i patrzeć.
Zerknął do tyłu by zadać pytanie, jednak mały Malfoy go uprzedził. I może dobrze.
Oscar przez moment skupił się na prowadzeniu sań, kiedy usłyszał dalsze słowa Foxa nie odwracał się. Patrzył przed siebie - a szło im doskonale, wspólnymi siłami wysunęli się na prowadzenie! Zdecydowanie na tym wolał się skupić, zamiast dalej wtrącać się w tę rozmowę, którą ich najmłodszy towarzysz sprowadzał ciągle na niewygodne rejony.
Nie był pewien co myśleć o Brutusie i wszystkich jego pytaniach, być może jego dość swobodny jak na tego typu szlachcica charakter sprowadzał na niego nieprzyjemności? Byłoby to przykre, tak czy inaczej Oscar starał się większą część uwagi poświęcić saniom. Uśmiechnął się pod nosem na poprawione słowo hipotetyczny, może trochę wręcz zdziwiony, że posługuje się nim kilkulatek.
Na pytanie o ojca Brutusa, nawet zerknął do tyłu na sekundę, sam ciekaw jaka relacja wiąże go z Foxem. Choć nie sądził, by ten faktycznie powiedział prawdę. Skoro rodzina pozbyła się Lycusa, słowo przyjaciel raczej na pewno odpadało. Ale czy da się całkowicie odejść od swojej rodziny?
- A chcesz być w Slytherinie? - spytał zaciekawiony, czy chłopiec w ogóle odróżnia domy. Skoro nie nauczono go jeszcze wrogości względem Gryfonów, może to być wątpliwe, choć ostatecznie sam Gryffindor nie był raczej czymś złym, odwaga, lojalność czy cenienie sobie przyjaźni nie są chyba cechami które nawet ortodoksyjne rody mogłyby ganić?
- W sumie to tego się raczej nie dziedziczy. Zazwyczaj. - odpowiedział na pytanie o tatę. - Niektóre rodziny faktycznie mają tradycję związaną z jakimiś domami, ale to dość wyjątkowa sprawa. Tak mi się wydaje.
Chyba nie chciał mówić o Foxie tak bezpośrednio, nie wiedział jeszcze co powinien o nim myśleć, nie ufał mu do końca, trudno by mu ufał skoro nadal nie był pewien tego, dlaczego porzucił jego mamę. Do niedawna miał się z resztą za mugolaka, taki zwrot może dość mocno namieszać w głowie, choć sama czystość jego krwi jest tu zdecydowanie najmniej istotna.
Co do zasad trafiania do domu, nie był w sumie niczego pewien, nie trudno było jednak zauważyć czy usłyszeć od innych, że Weasley zawsze będzie Gryfonem, czy Malfoy Ślizgonem. W sumie to pewnie w dużej mierze to kwestia wychowania.
Kiedy chłopiec spytał o rośliny, Oscar także zerknął za siebie, choć zielarstwo od samego początku szkoły było jego słabą stroną. Pilnował z resztą prowadzenia sań, choć w jednej chwili szarpnęło nieznacznie i w sumie to już był pewien, że stanęli na stałe, kiedy Lis zaczął... klaskać?
W pierwszej chwili spojrzał na niego zdziwiony, może jednak powinien bardziej wierzyć w rozeznanie dorosłego czarodzieja, bo pnącze w zadziwiająco entuzjastyczny sposób zareagowały na dźwięk.
Nagle przyspieszyli - i było to lepsze, niż jakikolwiek dotychczasowy zjazd! Przez chwilę tak gnali, kiedy jednak zaczęło się robić dość dziwnie. Trzymając się więc mocno sań, wolną ręką znów poruszył różdżkę, chcąc je bardziej napędzić.
- Facere.
Odkąd zaczął grać, zainteresowanie podrosło. Nie miał sportowych ambicji na przyszłość, jednak gra podobała mu się znacznie bardziej niż obserwowanie z boku. Nigdy właściwie nie lubił po prostu stać i patrzeć.
Zerknął do tyłu by zadać pytanie, jednak mały Malfoy go uprzedził. I może dobrze.
Oscar przez moment skupił się na prowadzeniu sań, kiedy usłyszał dalsze słowa Foxa nie odwracał się. Patrzył przed siebie - a szło im doskonale, wspólnymi siłami wysunęli się na prowadzenie! Zdecydowanie na tym wolał się skupić, zamiast dalej wtrącać się w tę rozmowę, którą ich najmłodszy towarzysz sprowadzał ciągle na niewygodne rejony.
Nie był pewien co myśleć o Brutusie i wszystkich jego pytaniach, być może jego dość swobodny jak na tego typu szlachcica charakter sprowadzał na niego nieprzyjemności? Byłoby to przykre, tak czy inaczej Oscar starał się większą część uwagi poświęcić saniom. Uśmiechnął się pod nosem na poprawione słowo hipotetyczny, może trochę wręcz zdziwiony, że posługuje się nim kilkulatek.
Na pytanie o ojca Brutusa, nawet zerknął do tyłu na sekundę, sam ciekaw jaka relacja wiąże go z Foxem. Choć nie sądził, by ten faktycznie powiedział prawdę. Skoro rodzina pozbyła się Lycusa, słowo przyjaciel raczej na pewno odpadało. Ale czy da się całkowicie odejść od swojej rodziny?
- A chcesz być w Slytherinie? - spytał zaciekawiony, czy chłopiec w ogóle odróżnia domy. Skoro nie nauczono go jeszcze wrogości względem Gryfonów, może to być wątpliwe, choć ostatecznie sam Gryffindor nie był raczej czymś złym, odwaga, lojalność czy cenienie sobie przyjaźni nie są chyba cechami które nawet ortodoksyjne rody mogłyby ganić?
- W sumie to tego się raczej nie dziedziczy. Zazwyczaj. - odpowiedział na pytanie o tatę. - Niektóre rodziny faktycznie mają tradycję związaną z jakimiś domami, ale to dość wyjątkowa sprawa. Tak mi się wydaje.
Chyba nie chciał mówić o Foxie tak bezpośrednio, nie wiedział jeszcze co powinien o nim myśleć, nie ufał mu do końca, trudno by mu ufał skoro nadal nie był pewien tego, dlaczego porzucił jego mamę. Do niedawna miał się z resztą za mugolaka, taki zwrot może dość mocno namieszać w głowie, choć sama czystość jego krwi jest tu zdecydowanie najmniej istotna.
Co do zasad trafiania do domu, nie był w sumie niczego pewien, nie trudno było jednak zauważyć czy usłyszeć od innych, że Weasley zawsze będzie Gryfonem, czy Malfoy Ślizgonem. W sumie to pewnie w dużej mierze to kwestia wychowania.
Kiedy chłopiec spytał o rośliny, Oscar także zerknął za siebie, choć zielarstwo od samego początku szkoły było jego słabą stroną. Pilnował z resztą prowadzenia sań, choć w jednej chwili szarpnęło nieznacznie i w sumie to już był pewien, że stanęli na stałe, kiedy Lis zaczął... klaskać?
W pierwszej chwili spojrzał na niego zdziwiony, może jednak powinien bardziej wierzyć w rozeznanie dorosłego czarodzieja, bo pnącze w zadziwiająco entuzjastyczny sposób zareagowały na dźwięk.
Nagle przyspieszyli - i było to lepsze, niż jakikolwiek dotychczasowy zjazd! Przez chwilę tak gnali, kiedy jednak zaczęło się robić dość dziwnie. Trzymając się więc mocno sań, wolną ręką znów poruszył różdżkę, chcąc je bardziej napędzić.
- Facere.
The member 'Oscar Reid' has done the following action : Rzut kością
#1 'k3' : 3
--------------------------------
#2 'k10' : 2
--------------------------------
#3 'Saneczki' :
#1 'k3' : 3
--------------------------------
#2 'k10' : 2
--------------------------------
#3 'Saneczki' :
Nie byłam ani zła na Cyrusa ani nie miałam zamiaru zrobić mu krzywdy za znikające kakao - moja twarz nie wyrażała zbyt wielu emocji, bo była tak zmarznięta, że i nawet ciężko było wyczytać z niej przerażenie w związku z wielkim panem trollem i rzeczywisty smutek, że napój niebios zniknął równie szybko, co się pojawił. W tej chwili moje myśli skupiły się na drodze: zaczynałam się martwić, że nie wyminiemy wielkiej przeszkody albo, że troll faktycznie tupnie i zmiecie nas z powierzchni trasy, gdy ku obopólnemu zdziwieniu stworzenie odsunęło się na bok bez większych problemów.
- Może trolle jednak nie są takie głupie jak się wszystkim wydaje. - Skomentowałam krótko zaistniałą sytuację, odchrząkając, bo moje gardło powoli zaczynało odmawiać posłuszeństwa, zaś wierzchem rękawiczki przetarłam czerwony nos. Powoli zaczynałam się źle czuć, nie wspominając o braku czucia w palcach - byłam okropnym zmarzluchem, dlatego nawet gruba czapka, rękawiczki i fikuśne, kolorowe rajstopki nic mi nie pomogły, z kolei z magii nie chciałam korzystać. Wolałam nie ryzykować swoim zdrowiem na anomalie, które dziwnym trafem w tym miejscu się nie pojawiały.
Bez słowa sprzeciwu wymieniłam się z mężczyzną miejscem, pokracznie przeciskając się na tyły, chociaż mojej uwadze nie umknęły zatrzymujące się powoli sanie oraz dziwna energia roztaczająca się wokół - mój naukowy umysł w ostatnim czasie był atakowany przez coraz dziwniejsze bodźce i sytuacje, których nie mógł od razu pojąć, więc i w tym przypadku nie rozumiałam z czym mamy do czynienia. Nie oszukiwałam i brzydziłam się kłamstwem, z drugiej strony podejrzewałam, że każdy tutaj byłby skłonny do małego oszustwa, szczególnie gdy zajmował tak dobrą pozycję w wyścigu. Wychyliłam się więc nieco do przodu, różdżką potajemnie celując na drogę.
- Balneo. - Inkantowałam spokojnie, dostrzegając też po drodze bałwana. Jego widok mnie przeraził, bo piekielnie bałam się porcelanowych lalek, klaunów i ogólnie tego typu wytworów, do których śnieżny człowieczek się zaliczał. A gdy zaczął tańczyć... z głośnym piskiem podskoczyłam w miejscu, w odruchu obronnym trącając go na tyle mocno, że w mojej dłoni pozostała marchewka stanowiąca jego nos. Tę zresztą szybko wrzuciłam Cyrusowi na kolana, plecami wciskając się w kąt sanek.
- Cholerniebojęsiębałwanówlalekiklaunów. - Wydusiłam na jednym wdechu, obie dłonie nerwowo zaciskając na siedzeniu. - Cyrusniemogęsięruszyć. - Dodałam wnet, łapiąc coraz więcej powietrza. Bałam się wychylać spoza mojej kryjówki, bo nie wiedziałam czy przypadkiem krwiożercze bałwany zaraz nie wyskoczą z krzaków.
- Może trolle jednak nie są takie głupie jak się wszystkim wydaje. - Skomentowałam krótko zaistniałą sytuację, odchrząkając, bo moje gardło powoli zaczynało odmawiać posłuszeństwa, zaś wierzchem rękawiczki przetarłam czerwony nos. Powoli zaczynałam się źle czuć, nie wspominając o braku czucia w palcach - byłam okropnym zmarzluchem, dlatego nawet gruba czapka, rękawiczki i fikuśne, kolorowe rajstopki nic mi nie pomogły, z kolei z magii nie chciałam korzystać. Wolałam nie ryzykować swoim zdrowiem na anomalie, które dziwnym trafem w tym miejscu się nie pojawiały.
Bez słowa sprzeciwu wymieniłam się z mężczyzną miejscem, pokracznie przeciskając się na tyły, chociaż mojej uwadze nie umknęły zatrzymujące się powoli sanie oraz dziwna energia roztaczająca się wokół - mój naukowy umysł w ostatnim czasie był atakowany przez coraz dziwniejsze bodźce i sytuacje, których nie mógł od razu pojąć, więc i w tym przypadku nie rozumiałam z czym mamy do czynienia. Nie oszukiwałam i brzydziłam się kłamstwem, z drugiej strony podejrzewałam, że każdy tutaj byłby skłonny do małego oszustwa, szczególnie gdy zajmował tak dobrą pozycję w wyścigu. Wychyliłam się więc nieco do przodu, różdżką potajemnie celując na drogę.
- Balneo. - Inkantowałam spokojnie, dostrzegając też po drodze bałwana. Jego widok mnie przeraził, bo piekielnie bałam się porcelanowych lalek, klaunów i ogólnie tego typu wytworów, do których śnieżny człowieczek się zaliczał. A gdy zaczął tańczyć... z głośnym piskiem podskoczyłam w miejscu, w odruchu obronnym trącając go na tyle mocno, że w mojej dłoni pozostała marchewka stanowiąca jego nos. Tę zresztą szybko wrzuciłam Cyrusowi na kolana, plecami wciskając się w kąt sanek.
- Cholerniebojęsiębałwanówlalekiklaunów. - Wydusiłam na jednym wdechu, obie dłonie nerwowo zaciskając na siedzeniu. - Cyrusniemogęsięruszyć. - Dodałam wnet, łapiąc coraz więcej powietrza. Bałam się wychylać spoza mojej kryjówki, bo nie wiedziałam czy przypadkiem krwiożercze bałwany zaraz nie wyskoczą z krzaków.
The member 'Leanne Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 38
'k100' : 38
Jakoś udało im się nieco odzyskać stracony wcześniej dystans. Lunara oczywiście nie zamierzała nikomu mówić, że oszukiwała, liczyła też na to, że Charlene też zatrzyma to dla siebie! Szczerze to nawet bałaby się zostawać tak daleko w tyle - jak widać po torze wyścigowym pałętało się dużo magicznych zwierząt i chociaż Lunara znała się na nich dość dobrze, zawsze coś mogło pójść nie tak. W myślach cicho pomstowała na organizatorów. Powinni jakoś zabezpieczyć trasę, żeby żadne stworzenie na nią nie wtargnęło! Na szczęście, z tego co widziała podczas wymijania, ludzie którzy brali udział w wyścigu chyba bardzo bali się eliminacji, bo nikomu nie puściły nerwy i żadne zwierzę nie ucierpiało. Przynajmniej tyle dobrego.
A skoro już o przeszkadzających stworzeniach mowa...
- Tylko nie tooo - jęknęła cicho. Jak kochała wszelakie żyjątka, tak akurat chochliki nie należały do jej ulubionych. Wiedziała, że łatwo nie odpuszczą, a odganianie się od nich przyniesie odwrotny skutek od zamierzonego. Najlepszym sposobem by odleciały, było zwykle dać im to, czego chciały. A Charlene zauważyła jedną istotną rzecz - Faktycznie śpiewają. No dobra, może coś uda mi się wymyślić...! - tu nabrała powietrza w płuca ale wtedy... - Znowu to kakao? - zdziwiła się, widząc że Charlene przywołała naczynie, które już wcześniej trafiło w ich ręce. No cóż, na jego dnie zostało jeszcze trochę ciepłego napoju, Lunara więc nie marnowała czasu, tylko dopiła napój do końca. Przyjemnie rozlał się w jej żołądku, a ona z uśmiechem otworzyła usta, dołączając do jazgotliwego chóru chochlików. Sama głos miała nie zgorszy - nie jak diva, niemniej dość często zdarzało jej się śpiewać! Hipogryfy szczególnie uwielbiały jej słuchać, łatwo się je w ten sposób uspokajało. Ponownie więc nabrała powietrza w płuca:
- Zima przyszła, zimno wszędzie!
Mroźno dziś chochlikom będzie!
Śniegu słonko nie roztopi,
Choć się promieniami złoci.
Rozpoczęła się zabawa,
To jest dla chochlików sprawa!
| Śpiew poziom I
A skoro już o przeszkadzających stworzeniach mowa...
- Tylko nie tooo - jęknęła cicho. Jak kochała wszelakie żyjątka, tak akurat chochliki nie należały do jej ulubionych. Wiedziała, że łatwo nie odpuszczą, a odganianie się od nich przyniesie odwrotny skutek od zamierzonego. Najlepszym sposobem by odleciały, było zwykle dać im to, czego chciały. A Charlene zauważyła jedną istotną rzecz - Faktycznie śpiewają. No dobra, może coś uda mi się wymyślić...! - tu nabrała powietrza w płuca ale wtedy... - Znowu to kakao? - zdziwiła się, widząc że Charlene przywołała naczynie, które już wcześniej trafiło w ich ręce. No cóż, na jego dnie zostało jeszcze trochę ciepłego napoju, Lunara więc nie marnowała czasu, tylko dopiła napój do końca. Przyjemnie rozlał się w jej żołądku, a ona z uśmiechem otworzyła usta, dołączając do jazgotliwego chóru chochlików. Sama głos miała nie zgorszy - nie jak diva, niemniej dość często zdarzało jej się śpiewać! Hipogryfy szczególnie uwielbiały jej słuchać, łatwo się je w ten sposób uspokajało. Ponownie więc nabrała powietrza w płuca:
- Zima przyszła, zimno wszędzie!
Mroźno dziś chochlikom będzie!
Śniegu słonko nie roztopi,
Choć się promieniami złoci.
Rozpoczęła się zabawa,
To jest dla chochlików sprawa!
| Śpiew poziom I
You know that hiding ain't gonna keep you safe,
Because the tears on your face,
They leak and leave a trace,
So just when you think the true love's begun, run!
Because the tears on your face,
They leak and leave a trace,
So just when you think the true love's begun, run!
Lunara Greyback
Zawód : Opiekunka hipogryfów
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Bycie stałym punktem we wciąż zmieniającym się świecie, jest największym wyczynem wojownika.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
The member 'Lunara Greyback' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 36
'k100' : 36
Trolle chyba go nie zrozumiały, ale Antonin w ogóle się tym nie przejął. Trzymał mocno swoją czapkę, kiedy wiatr zaczął mocniej hulać, bo czuł, że bez niej będzie mu naprawdę zimno. Rozglądał się na boki, obserwując jak radzą sobie ich przeciwnicy - a raczej z jakimi przeszkodami przyszło im się zmierzyć. Niektórzy znowu rozmawiali z trollami, inni odganiali się od żmijoptaków, a co tym razem przydarzy się im? Byle nie wypadnięcie z sanek, a właśnie o tym Antonin pomyślał, kiedy mama wjechała w jakiś ostry zakręt. - A jak pan go bada skoro jest tak daleko? - Zapytał, marszcząc przy tym nieco nosek, bo w ogóle tego nie rozumiał. Czym był kosmos żeby go badać? - Nie da się go dotknąć - zauważył, spoglądając na mężczyznę z rosnącą niepewnością, bo wydawał się jakiś dziwny z tym swoim profesorowaniem. Odwrócił się więc, woląc jednak pomóc mamie w prowadzeniu sanek. - Facere! - Krzyknął, ciągnąc ją lekko za prawy rękaw. Wtedy jednak usłyszał pytanie o zwierzęta, więc zdecydował się jednak ponownie podjąć próbę rozmowy z nieznajomym. - Tak - odpowiedział pewny siebie, choć prawda była taka, że jakoś szczególnie dobrze wcale się na nich nie znał. - A był pan kiedyś na Syberii? Tam są najładniejsze gwiazdy - dodał, cytując słowa ojca, i choć on sam nigdy tam nie był, wierzył, że właśnie tak jest - najpiękniej.
The member 'Antonin Dolohov' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 3
'k3' : 3
Coś im nie szło - po stosunkowo krótkim czasie Biedronkowóz jechał na samym końcu, choć początek poszedł im całkiem dobrze! Archibald nie miał jednak zamiaru się smucić, bo to była tylko zabawa i przede wszystkim chciał, żeby to Miriam czerpała z tego frajdę. Od początku maja przeszła więcej nieszczęść niż przez kilka poprzednich lat życia i Archibald nic nie mógł na to poradzić choć bardzo by chciał - nie pozostało mu więc nic innego jak podjąć próbę wyrównania tych złych sytuacji dobrymi. Wesołymi, kolorowymi, beztroskimi - wyścig magicznych sań nadawał się do tego wręcz idealnie. - Może kiedyś uda nam się zobaczyć prawdziwego renifera. Chciałabyś? - Zapytał, mrużąc oczy, bo sypiący śnieg nie pomagał w skupieniu się na drodze. Odwrócił się dopiero po dramatycznej informacji o zgubieniu czapki - spojrzał na Miriam zaniepokojony, bo tak jak jego zdrowie było już zahartowane po wieloletniej pracy w Mungu tak małe biedne uszy Miriam już się robiły czerwone od chłodu. - Nałóż kaptur - polecił jej, a kiedy zobaczył co się zaczyna dziać z tyłu sanek... Ach, kto organizował ten wyścig, żeby się rozpadały po przejechaniu takiego dystansu?! Będzie musiał złożyć skargę jak tylko dojadą do mety. - Nela, teraz ty pokierujesz - zadecydował, gramoląc się na tył sań, w międzyczasie niechcący szturchając własną córkę. - Przepraszam - wymamrotał, ale kiedy tak stał w połowie to zobaczył, że nie jest aż tak źle. - Spróbuj zawiązać moim szalikiem - powiedział Neli, pozbywając się swojego szala, tak pięknie komponującego się z ciemnozielonym płaszczem. Zdecydowanie będzie musiał złożyć skargę, doprawdy, co to ma być. Spojrzał na Nelę, uzmysławiając sobie, że zapewne w mig wpadnie na jakiś bystry pomysł - taka już była, w przeciwieństwie do niego. No nic, wrócił na swoje miejsce, wyciągając różdżkę. - Pięknie! Nigdy wcześniej nie słyszałem tej piosenki. Nela, teraz ty! - Postanowił stworzyć śpiewający Biedronkowóz, sam też zaśpiewa jak przyjdzie jego kolej, ale w tym momencie próbował jakoś przyśpieszyć ich jazdę - może uda im się wyprzedzić chociaż jedne sanie?
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Highlands
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja