Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja
Highlands
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Highlands
To tereny na północnej Szkocji, gdzie pasma gór i pagórków ciągną się aż po horyzont. Różnorodność flory i fauny jest wręcz zachwycająca. Zielone wzgórza ciągnące się kilometrami urozmaicone są przez liczne jeziora, jak i okalające je lasy. O tych terenach krąży wiele plotek, jednak nie bez przyczyny mugole rzadko zapuszczają się w zalesione tereny okalające jedną z zamkowych ruin bowiem błąka się po nich szyszymora, której jęki i zawodzenie skutecznie odstraszają niemagicznych ludzi. I choć szyszymory to niegroźne magiczne stworzenia, to ich przeszywający jęk z pewnością sprawia, że najodważniejszemu czarodziejowi jeżą się włoski na karku.
[bylobrzydkobedzieladnie]
The member 'Magnus Rowle' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 90
'k100' : 90
Gdy zbliżyliśmy się do mostu przypomniałam sobie skąd go kojarzę i z czego słynie. W sekundzie pobladłam, zaciskając nerwowo chude palce na ramionach Cyrusa, do którego pleców przyklejałam się od dłuższej chwili wypatrywania trasy.
- Zginiemy, Roweno najsłodsza, zginiemy! Ten most, on się urywa... - i nie dokończyłam biadolić wprost do ucha mężczyzny, kiedy ten zrobił coś, co mnie absolutnie zaskoczyło. Po najechaniu na skarpę i zgrabnym lądowaniu po drugiej stronie długo milczałam, tępym wzrokiem wpatrując się przed siebie; musiałam przeanalizować to, co się właściwie wydarzyło, wnet jednak zarządziłam zmianę miejsca. Co prawda w głowie pojawiła mi się myśl, że być może wcale nie jest ani taki nudny ani aż tak poważny, ale jak na razie odsunęłam ją od siebie.
- Teraz ja chcę, no już, już. - Zamieniliśmy się miejscami, a ja wraz z moją różdżką zaczęłam dyrygować saniami. - Facere! - Inkantowałam odpowiednio, wytężając i wzrok i słuch, by nie spowodować kraksy na trasie. Niewiele później miałam wrażenie, że coś spowalnia sanie, ale nie byłam w stanie zorientować się co to było. - Cyrus, jak sytuacja na tyłach? - Dopytałam więc, jedynie chyba cudem nie wychylając się z sanek.
- Zginiemy, Roweno najsłodsza, zginiemy! Ten most, on się urywa... - i nie dokończyłam biadolić wprost do ucha mężczyzny, kiedy ten zrobił coś, co mnie absolutnie zaskoczyło. Po najechaniu na skarpę i zgrabnym lądowaniu po drugiej stronie długo milczałam, tępym wzrokiem wpatrując się przed siebie; musiałam przeanalizować to, co się właściwie wydarzyło, wnet jednak zarządziłam zmianę miejsca. Co prawda w głowie pojawiła mi się myśl, że być może wcale nie jest ani taki nudny ani aż tak poważny, ale jak na razie odsunęłam ją od siebie.
- Teraz ja chcę, no już, już. - Zamieniliśmy się miejscami, a ja wraz z moją różdżką zaczęłam dyrygować saniami. - Facere! - Inkantowałam odpowiednio, wytężając i wzrok i słuch, by nie spowodować kraksy na trasie. Niewiele później miałam wrażenie, że coś spowalnia sanie, ale nie byłam w stanie zorientować się co to było. - Cyrus, jak sytuacja na tyłach? - Dopytałam więc, jedynie chyba cudem nie wychylając się z sanek.
The member 'Leanne Tonks' has done the following action : Rzut kością
#1 'k3' : 1, 3
--------------------------------
#2 'k10' : 3
--------------------------------
#3 'Saneczki' :
#1 'k3' : 1, 3
--------------------------------
#2 'k10' : 3
--------------------------------
#3 'Saneczki' :
Pomknęli całkiem nieźle, Cyrus wręcz nie mógł uwierzyć, że był tak zdolnym kierowcą sanek. Jednak nie przypominało mu to w niczym siedzenia za kierownicą samochodu, zresztą nic dziwnego, skoro do prowadzenia opłozowanego pojazdu potrzeba było magii. Gdyby nie przyhamowująca ich breja roztopionego śniegu, prawdopodobnie wyszliby na tym jeszcze lepiej. Niestety były to warunki atmosferyczne niezależne od niego, dlatego nie przejmował się tym drobnym potknięciem. Grunt, że sunęli dalej, jak się zaraz okazało, na pewien tajemniczy most.
Kiedy mignął mu przed oczami, wydawał mu się dziwnie znajomy, lecz nie mógł się nad tą sprawą dłużej zastanowić, ponieważ zajęty był prowadzeniem sań. Całe szczęście, że Leanne przypomniała sobie jego genezę i w porę poinformowała alchemika, że powinien przygotować się do skoku. Gdyby nie ta wiadomość, nie zauważyłby nagłej przerwy w drodze i szaleni naukowcy utknęliby w wielkiej zaspie. Zamiast robić z siebie pośmiewisko wybili się w górę, po czym zgrabnie wylądowali po drugiej stronie.
Całe szczęście, że było to zamieszanie z tym wyskokiem, dzięki czemu Snape nie spostrzegł się, że Tonks prawie się do niego przytuliła w ferworze przyglądania się okolicy. Niechybnie zawstydziłby się z tak znacznej bliskości z blondynką. Za to teraz mógł całkowicie skoncentrować się na jeździe.
- Bez paniki, przeżyjemy - krzyknął w pewnym momencie do siedzącej za nim kobiety. Nawet uśmiechnął się pod nosem, ta panika wydała mu się nagle fantastycznie zabawna. - A nie mówiłem - dodał chwilę później, w formie oznajmującej. Jeszcze chwilę sunęli po ziemi, nim widocznie akrobatyczne wyczyny Cyrusa zachęciły Leanne do prowadzenia sań. Mężczyzna przesunął się posłusznie na tyły, oddając jej wodze oraz palmę pierwszeństwa, sam zaś rozsiadł się wygodnie.
Już miał odpowiedzieć na pytanie, kiedy w ich saneczkach zmaterializował się kubek gorącego kakao. Powędrował on do jego rąk przyjemnie je ogrzewając.
- Nie wiedziałam, że wzięłaś na drogę kakao - bąknął zmieszany, lecz upił z zielonego naczynia jeden łyk. Nie zamierzał oszukiwać, to nie leżało w jego naturze. Jednakże nie mógł odmówić pysznemu, ciepłemu i słodkiemu smakowi napoju. Zmotywowany przezeń do dalszego działania bacznie obserwował drogę. Wtedy to zauważył. - Coś nam się wplątało w płozy - rzucił donośnie, następnie wychylił się mocniej z pojazdu chcąc się przyjrzeć podłej przeszkodzie. Nie wiedział czy z jego podstawową znajomością roślin będzie w stanie cokolwiek wymyślić, lecz gotów był na zejście z sań i nawet rozerwanie bujnych pnączy, byleby tylko wreszcie móc ruszyć dalej, bowiem zaczęli gwałtownie przyhamowywać. Tak czy inaczej zrobi, co będzie konieczne.
Kiedy mignął mu przed oczami, wydawał mu się dziwnie znajomy, lecz nie mógł się nad tą sprawą dłużej zastanowić, ponieważ zajęty był prowadzeniem sań. Całe szczęście, że Leanne przypomniała sobie jego genezę i w porę poinformowała alchemika, że powinien przygotować się do skoku. Gdyby nie ta wiadomość, nie zauważyłby nagłej przerwy w drodze i szaleni naukowcy utknęliby w wielkiej zaspie. Zamiast robić z siebie pośmiewisko wybili się w górę, po czym zgrabnie wylądowali po drugiej stronie.
Całe szczęście, że było to zamieszanie z tym wyskokiem, dzięki czemu Snape nie spostrzegł się, że Tonks prawie się do niego przytuliła w ferworze przyglądania się okolicy. Niechybnie zawstydziłby się z tak znacznej bliskości z blondynką. Za to teraz mógł całkowicie skoncentrować się na jeździe.
- Bez paniki, przeżyjemy - krzyknął w pewnym momencie do siedzącej za nim kobiety. Nawet uśmiechnął się pod nosem, ta panika wydała mu się nagle fantastycznie zabawna. - A nie mówiłem - dodał chwilę później, w formie oznajmującej. Jeszcze chwilę sunęli po ziemi, nim widocznie akrobatyczne wyczyny Cyrusa zachęciły Leanne do prowadzenia sań. Mężczyzna przesunął się posłusznie na tyły, oddając jej wodze oraz palmę pierwszeństwa, sam zaś rozsiadł się wygodnie.
Już miał odpowiedzieć na pytanie, kiedy w ich saneczkach zmaterializował się kubek gorącego kakao. Powędrował on do jego rąk przyjemnie je ogrzewając.
- Nie wiedziałam, że wzięłaś na drogę kakao - bąknął zmieszany, lecz upił z zielonego naczynia jeden łyk. Nie zamierzał oszukiwać, to nie leżało w jego naturze. Jednakże nie mógł odmówić pysznemu, ciepłemu i słodkiemu smakowi napoju. Zmotywowany przezeń do dalszego działania bacznie obserwował drogę. Wtedy to zauważył. - Coś nam się wplątało w płozy - rzucił donośnie, następnie wychylił się mocniej z pojazdu chcąc się przyjrzeć podłej przeszkodzie. Nie wiedział czy z jego podstawową znajomością roślin będzie w stanie cokolwiek wymyślić, lecz gotów był na zejście z sań i nawet rozerwanie bujnych pnączy, byleby tylko wreszcie móc ruszyć dalej, bowiem zaczęli gwałtownie przyhamowywać. Tak czy inaczej zrobi, co będzie konieczne.
Love ain't simple
Promise me no promises
Promise me no promises
Cyrus Snape
Zawód : Alchemik
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I wish
we could take it
back in time,
before we crossed the line,
no now, baby
we see a storm is closing in,
I reach out for your hand.
we could take it
back in time,
before we crossed the line,
no now, baby
we see a storm is closing in,
I reach out for your hand.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Cyrus Snape' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 27
'k100' : 27
Sanie pomknęły przed siebie, zostawiając wszystkich w tyle. Antonin spojrzał za siebie z wielkim uśmiechem wymalowanym na twarzy - o to chodziło! Parę osób deptało im po płozach, ale Antonin wierzył, że ich nie wyprzedzą. - Nikt nie pokona Demibombozów! - Krzyknął z pewnością w głosie, unosząc się nieco z miejsca, ale pęd skutecznie uniemożliwił mu dalsze wybryki i szybko siadł z powrotem. Znowu pociągnął mamę za rękę, stwierdzając, że to dzięki niemu tak ładnie im idzie.
Uśmiech jednak zniknął z jego twarzy, kiedy pojawił się przed nimi ogromny troll - ale tylko na moment, zaraz potem poczuł kolejną dawkę ekscytacji. - Troll! Mamo, jak w lecznicy! - Od razu skojarzył mu się z tamtym, choć wydawał się mniejszy od tego, który właśnie przed nimi stał. Również spojrzał z ciekawością na ich towarzysza, zastanawiając się czy zna trolliński. - Umie pan tak? - Zapytał, by zaraz potem wydać z siebie ciąg przedziwnych chrząkań, imitujących język trolli. Zaśmiał się głośno, by te same dźwięki powtórzyć trollowi, ale chyba wielkie stworzenie nawet nie zauważyło takiej pchełki jaką był Antonin. - Faaaaaacere! - Powtórzył, machając swoją wyimaginowaną różdżką. Ach, jaka to była świetna zabawa! Przez chwilę żałował, że nie ma z nimi ojca - on na pewno poradziłby sobie z takim trollem, on radził sobie ze wszystkim.
Uśmiech jednak zniknął z jego twarzy, kiedy pojawił się przed nimi ogromny troll - ale tylko na moment, zaraz potem poczuł kolejną dawkę ekscytacji. - Troll! Mamo, jak w lecznicy! - Od razu skojarzył mu się z tamtym, choć wydawał się mniejszy od tego, który właśnie przed nimi stał. Również spojrzał z ciekawością na ich towarzysza, zastanawiając się czy zna trolliński. - Umie pan tak? - Zapytał, by zaraz potem wydać z siebie ciąg przedziwnych chrząkań, imitujących język trolli. Zaśmiał się głośno, by te same dźwięki powtórzyć trollowi, ale chyba wielkie stworzenie nawet nie zauważyło takiej pchełki jaką był Antonin. - Faaaaaacere! - Powtórzył, machając swoją wyimaginowaną różdżką. Ach, jaka to była świetna zabawa! Przez chwilę żałował, że nie ma z nimi ojca - on na pewno poradziłby sobie z takim trollem, on radził sobie ze wszystkim.
The member 'Antonin Dolohov' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 2
'k3' : 2
Jasne, jasne Eileen. Nie jesteś. Uśmiecham się głupkowato, trochę nie mogę powstrzymać się przed wywróceniem oczami, ale tak ogólnie to jasne, wierzę ci. Tak sobie pytasz o dziewczynę będącą w drużynie z twoim narzeczonym, przecież wszyscy tak robią. Cmokam pod nosem nie mówiąc jednak nic, za to zasiadam z przodu zgodnie z obietnicą. I liczę na fenomenalne krzyki godne Madragor. Ja muszę całkowicie skoncentrować się na prowadzeniu, bo tak szczerze mówiąc to nie jestem w tym najlepsza. To znaczy, nieczęsto prowadzę sanie, tak jakoś.
- O, to by mnie zmotywowało - odpowiadam niejako z rozmarzeniem kiedy już tak siedzę sobie wygodnie przy sterze. Tak, mogłabym wygrać za kosz przepysznych słodkości. Pewnie zjadłybyśmy go w jedną godzinę, ale to nic. Liczą się piękne chwile przyjemności.
- Chyba sama się prędzej sturlam - stwierdzam ze śmiechem. To na tyle, wreszcie ruszamy, dlatego biorę sprawę całkowicie na poważnie. I staram się jakoś sterować tym szalonym pojazdem, ale to dość trudne, kiedy moje gabaryty dociążają nas i mkniemy zbyt szybko. Niestety nie hamuję w porę, trochę nas wyrzuca na bok. Aż słyszę jazgotanie płoz, spod których lecą iskry. Krzywię się lekko, w ostatniej chwili poprawiam czapkę i staram się mknąć dalej.
Rany, dobrze, że mój super pilot mówi mi o tym niebezpiecznym moście, bo tak to bym się nawet nie spostrzegła, że coś nam drogi brakuje. Dosłownie w ostatniej chwili udaje mi się naprowadzić nas z powrotem na tor, tylko z drugiej strony kamiennej konstrukcji. Aż mi serce wali jak oszalałe, bo naprawdę czuję przypływ adrenaliny.
- Ale jazda - komentuję wpół przytomna, starając się manewrować dalej. Tym razem tylko niewiele widzę przez wpadający do oczu śnieg. Cholerka, chyba przydałoby się jakieś zaklęcie.
- Facere - rzucam najpierw, lekko mrużąc oczy. - Caelum - mówię dosłownie chwilę później w nadziei, że otworzę szerzej te powieki i zobaczę więcej. Przede wszystkim drogę. Jest ciemno, zaczynam się trochę gubić w bodźcach, gdyż chłód zaczyna przenikać przez ubrania. Mam nadzieję, że się uda, a jak nie, to że niezawodna Eileen nas uratuje przed utknięciem w zaspie czy śmiercią z powodu skręcenia karku.
- O, to by mnie zmotywowało - odpowiadam niejako z rozmarzeniem kiedy już tak siedzę sobie wygodnie przy sterze. Tak, mogłabym wygrać za kosz przepysznych słodkości. Pewnie zjadłybyśmy go w jedną godzinę, ale to nic. Liczą się piękne chwile przyjemności.
- Chyba sama się prędzej sturlam - stwierdzam ze śmiechem. To na tyle, wreszcie ruszamy, dlatego biorę sprawę całkowicie na poważnie. I staram się jakoś sterować tym szalonym pojazdem, ale to dość trudne, kiedy moje gabaryty dociążają nas i mkniemy zbyt szybko. Niestety nie hamuję w porę, trochę nas wyrzuca na bok. Aż słyszę jazgotanie płoz, spod których lecą iskry. Krzywię się lekko, w ostatniej chwili poprawiam czapkę i staram się mknąć dalej.
Rany, dobrze, że mój super pilot mówi mi o tym niebezpiecznym moście, bo tak to bym się nawet nie spostrzegła, że coś nam drogi brakuje. Dosłownie w ostatniej chwili udaje mi się naprowadzić nas z powrotem na tor, tylko z drugiej strony kamiennej konstrukcji. Aż mi serce wali jak oszalałe, bo naprawdę czuję przypływ adrenaliny.
- Ale jazda - komentuję wpół przytomna, starając się manewrować dalej. Tym razem tylko niewiele widzę przez wpadający do oczu śnieg. Cholerka, chyba przydałoby się jakieś zaklęcie.
- Facere - rzucam najpierw, lekko mrużąc oczy. - Caelum - mówię dosłownie chwilę później w nadziei, że otworzę szerzej te powieki i zobaczę więcej. Przede wszystkim drogę. Jest ciemno, zaczynam się trochę gubić w bodźcach, gdyż chłód zaczyna przenikać przez ubrania. Mam nadzieję, że się uda, a jak nie, to że niezawodna Eileen nas uratuje przed utknięciem w zaspie czy śmiercią z powodu skręcenia karku.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Pomona Sprout' has done the following action : Rzut kością
#1 'k3' : 1, 3
--------------------------------
#2 'Saneczki' :
--------------------------------
#3 'k10' : 9
--------------------------------
#4 'k100' : 70
#1 'k3' : 1, 3
--------------------------------
#2 'Saneczki' :
--------------------------------
#3 'k10' : 9
--------------------------------
#4 'k100' : 70
- Jesteś bystrzejszy ode mnie. - Dopiero teraz zauważyłem, że przeważającą większość uczestników stanowili Zakonnicy, bądź też inne osoby, które byyły mi w pewien sposób bliskie. - Ale to akurat czysty przypadek, że znam większość uczestników wyścigu. Sam zobaczysz, że jak już pójdziesz do szkoły, to też będziesz tak jakby trochę sławny. - Przez wzgląd na nazwisko. Metamorfomagię. A może ciekawski charakter, który niepokojąco przypominał mnie z czasów Wilton. Milczałem, gdy chłopiec wspomniał o ojcu. Arystokraci mogą wszystko, przeszło mi przez myśl, którą jednak zachowałem dla siebie. Mimo mojej zimnej wojny z Abraxasem nie zamierzałem podważać jego autorytetu. - Znam bardzo dobrze całą twoją rodzinę. - Odparłem lakonicznie, choć ani trochę nie mijałem się z prawdą. Był to jednak dość niewygodny temat – nie tylko ze wzgląd na Oscara, który zdawał się już (całkiem słusznie) nabawić uczulenia na to nazwiskmu o, ale i samego Brutusa. Jakkolwiek mocno nie chciałem zdradzić mu sekretu swojego pochodzenia, czułem, że ta informacja mogłaby obrócić się przeciwko niemu. Znałem Abraxasa zdecydowanie lepiej, niż jego własny syn. - Jak wszyscy czarodzieje. - Zreflektowałem się szybko, zmywając wszelki ślad pokrewieństwa, mając jednak wątłą nadzieję na to, że chłopiec łatwo pozwoli porzucić mi ten temat...
Ten zajzd rodzinny zaczynał się robić kruchy jak lód, który skuł pobliskie jeziora.
Za to moje serce stopiło się wraz z kolejnym pytaniem Brutusa.
- No jasne, że tak. - Odparłem z lekkością – i jednocześnie ulgą. Jakoś nigdy nie czułem się dobrze w skórze Pana Foxa. - Będę zaszczycony. Ale twój tata chyba nie koniecznie ucieszy się z tego, że tak szybko wcielasz obcych do rodziny. - No, niezupełnie obcych, o tym jednak Brutus miał nigdy się nie dowiedzieć. Musiałem dobierać słowa z ostrożnością, co nieszczególnie mi leżało. Wiedziałem jednak, że dzieci posiadały tendencję do powtarzania wszystkiego rodzicom, a ostatnią rzeczą, jaką chciałem usłyszeć, to wieść o wydziedziczeniu Brutusa za fatalną pomyłkę jakiegoś urzędnika, który nieopatrznie umieścił go w saniach z własnym w u j e m. - A gdyby zdarzyło ci się wyglądać jak Weasley... cóż, zawsze możesz próbować się wytłumaczyć, że próbowałeś przemienić się w wujka Archiego. - Podsunąłem Brutusowi wymówkę, na którą nawet mój niezłomny brat musiałby przystać. Chociaż tyle mogło być pożytku z Prewetta...
- Oscar... nasz most zaraz się kończy, szykuj się na twarde lądowanie! – Rzuciłem wartko do Gryfona. Tak, do Gryfona – bo mimo wszystko nawet w myślach nazywanie Oscara s y n e m przychodziło mi jakoś tak dziwnie, tak nienaturalnie. A może po prostu nie czułem się wystarczająco godny, by zaskarbiać sobie tak chlubne określenie. Opuściłem Annę, opuściłem ich oboje – i żyłem w słodkiej niewiedzy, obierając ścieżkę uciekiniera, któremu na próżno było szukać słów na usprawiedliwienie.
Wiedząc o przeszkodzie, odruchowo chwyciłem wpół małego Brutusa, w dłoniach którego zmaterializował się kubek z kakao – miałem przeczucie, że gdyby Malfoy uległ najmniejszemu uszkodzeniu na mojej warcie, Abraxas dołożyłby wszelkich starań, aby uprzykrzyć mi życie. Oscar jednak poradził sobie wręcz śpiewająco. I to dosłownie, bo po chwili sanie otoczyła chmara chochlików, nucąc pod nosami jakąś śnieżną piosenkę. Samo śpiewanie nie wydawało się szczególnie uporczywe – do czasu, jak nie zaczęły czuć się swobodniej, siadając nam na ramieniach, ciągnąc za szaliki, za czapki i za nosy. I jeśli nie chciałem, aby Oscar wylądował z nami w zaspie, należało położyć kres tej natarczywej gościnie.
Choć pomysł, który przyszedł mi do głowy, mógł równie dobrze wpędzić Reida do grobu.
Ale ryzyko miałem we krwi.
- ...śniegu nasypało po kolana,
białym puchem trawa wyściełana,
mróz siarczysty strzyka w uszy,
a śnieg pruszy, pruszy, pruszy... - wdarłem się swoim niezbyt melodyjnym głosem między chochlicze wersy, fałszując w niebogłosy. W zasadzie nie byłem pewien, czy bardziej próbowałem odstraszyć stworzenia, czy też może je udobruchać – użycie zaklęć nie wchodziło jednak w grę. - Pomożesz mi, Brutusie? - Szepnąłem do chłopca niemal konspiracyjnie.
Ten zajzd rodzinny zaczynał się robić kruchy jak lód, który skuł pobliskie jeziora.
Za to moje serce stopiło się wraz z kolejnym pytaniem Brutusa.
- No jasne, że tak. - Odparłem z lekkością – i jednocześnie ulgą. Jakoś nigdy nie czułem się dobrze w skórze Pana Foxa. - Będę zaszczycony. Ale twój tata chyba nie koniecznie ucieszy się z tego, że tak szybko wcielasz obcych do rodziny. - No, niezupełnie obcych, o tym jednak Brutus miał nigdy się nie dowiedzieć. Musiałem dobierać słowa z ostrożnością, co nieszczególnie mi leżało. Wiedziałem jednak, że dzieci posiadały tendencję do powtarzania wszystkiego rodzicom, a ostatnią rzeczą, jaką chciałem usłyszeć, to wieść o wydziedziczeniu Brutusa za fatalną pomyłkę jakiegoś urzędnika, który nieopatrznie umieścił go w saniach z własnym w u j e m. - A gdyby zdarzyło ci się wyglądać jak Weasley... cóż, zawsze możesz próbować się wytłumaczyć, że próbowałeś przemienić się w wujka Archiego. - Podsunąłem Brutusowi wymówkę, na którą nawet mój niezłomny brat musiałby przystać. Chociaż tyle mogło być pożytku z Prewetta...
- Oscar... nasz most zaraz się kończy, szykuj się na twarde lądowanie! – Rzuciłem wartko do Gryfona. Tak, do Gryfona – bo mimo wszystko nawet w myślach nazywanie Oscara s y n e m przychodziło mi jakoś tak dziwnie, tak nienaturalnie. A może po prostu nie czułem się wystarczająco godny, by zaskarbiać sobie tak chlubne określenie. Opuściłem Annę, opuściłem ich oboje – i żyłem w słodkiej niewiedzy, obierając ścieżkę uciekiniera, któremu na próżno było szukać słów na usprawiedliwienie.
Wiedząc o przeszkodzie, odruchowo chwyciłem wpół małego Brutusa, w dłoniach którego zmaterializował się kubek z kakao – miałem przeczucie, że gdyby Malfoy uległ najmniejszemu uszkodzeniu na mojej warcie, Abraxas dołożyłby wszelkich starań, aby uprzykrzyć mi życie. Oscar jednak poradził sobie wręcz śpiewająco. I to dosłownie, bo po chwili sanie otoczyła chmara chochlików, nucąc pod nosami jakąś śnieżną piosenkę. Samo śpiewanie nie wydawało się szczególnie uporczywe – do czasu, jak nie zaczęły czuć się swobodniej, siadając nam na ramieniach, ciągnąc za szaliki, za czapki i za nosy. I jeśli nie chciałem, aby Oscar wylądował z nami w zaspie, należało położyć kres tej natarczywej gościnie.
Choć pomysł, który przyszedł mi do głowy, mógł równie dobrze wpędzić Reida do grobu.
Ale ryzyko miałem we krwi.
- ...śniegu nasypało po kolana,
białym puchem trawa wyściełana,
mróz siarczysty strzyka w uszy,
a śnieg pruszy, pruszy, pruszy... - wdarłem się swoim niezbyt melodyjnym głosem między chochlicze wersy, fałszując w niebogłosy. W zasadzie nie byłem pewien, czy bardziej próbowałem odstraszyć stworzenia, czy też może je udobruchać – użycie zaklęć nie wchodziło jednak w grę. - Pomożesz mi, Brutusie? - Szepnąłem do chłopca niemal konspiracyjnie.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
The member 'Frederick Fox' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 23
'k100' : 23
Z historią magii było u niej raczej słabo, nigdy nie przepadała za tym przedmiotem. Gdy jednak Charlene ostrzegła ją o moście, Lunarze coś zaczęło świtać - w końcu urodziła się i wychowała w Szkocji, ojciec czasem wspominał jej o co ciekawszych elementach architektury, które można było zobaczyć w tym kraju. Zanim jednak zdołała przypomnieć sobie nazwę mostu, na którym się znalazły, już szybowały w powietrzu. Była z siebie dumna, nie ma co ukrywać! Przy lądowaniu może nieco szarpnęło, jednakże jechały dalej, całe i bezpieczne!
- Łuhu! - zawtórowała swojej towarzyszce w okrzyku radości. Póki co szło im całkiem dobrze, dlatego radość czerpana z przejażdżki była podwójna - bo chociaż Lunara nie miała zamiaru ścigać się tak, by wygrać za wszelką cenę, spróbować dojechać jako jedne z pierwszych zawsze mogły, prawda? To dodawało nieco adrenaliny i frajdy całemu temu zdarzeniu!
Przesunięcie się na tył sanek nie było najprostszym zadaniem, w momencie kiedy wciąż musiała kierować saniami, jednak udało się - Lunara przepuściła Charlene, odbierając od niej kubek z kakao. Już miała się z niego napić, kiedy ten nagle zniknął jej z rąk! Zamrugała zdziwiona, chociaż w sumie nie powinna. Kubek zniknął tak samo niespodziewanie, jak się pojawił, mówi się trudno! Tym bardziej, że musiała się teraz skupić na czymś innym, bo oto pojawił się przed nimi... troll!
- Ani jednego chrząknięcia! - zawołała w odpowiedzi do Charlene, przekrzykując pęd powietrza. Owszem, opiekowała się zwierzętami, nigdy jednak nie próbowała się z żadnym porozumieć. Ale jednak jakoś przejechać musiały! Czarów nawet nie zamierzała używać - po pierwsze, zasady zabraniały krzywdzenia zwierząt, a po drugie, Lunara i tak nigdy nie podniosłaby różdżki na magiczne stworzenie. Mogła co prawda spróbować poszukać w myślach jakiegoś nieszkodliwego zaklęcia... może łaskotki... nie, przecież trolle miały zbyt grubą skórę... a hałas? Też na nic, nie były z natury płochliwe... Do tego zadania faktycznie najlepszy byłby jakiś tłumacz, ale niestety, żadnego pod ręką nie miały! Cóż więc mogła zrobić, Lunara podniosła się nieco na siedzeniu, próbując jakoś gestem pokazać trollowi, by się przesunął.
- Zwolnij trochę, zwykle są spokojne ale jeśli mocno w niego uderzymy, może się zdenerwować. - poradziła Charlene, nadal próbując jakoś z daleka przekonać trolla, by się odsunął. A nuż zareaguje na podobne gesty co hipogryfy?
|język trollański -50
- Łuhu! - zawtórowała swojej towarzyszce w okrzyku radości. Póki co szło im całkiem dobrze, dlatego radość czerpana z przejażdżki była podwójna - bo chociaż Lunara nie miała zamiaru ścigać się tak, by wygrać za wszelką cenę, spróbować dojechać jako jedne z pierwszych zawsze mogły, prawda? To dodawało nieco adrenaliny i frajdy całemu temu zdarzeniu!
Przesunięcie się na tył sanek nie było najprostszym zadaniem, w momencie kiedy wciąż musiała kierować saniami, jednak udało się - Lunara przepuściła Charlene, odbierając od niej kubek z kakao. Już miała się z niego napić, kiedy ten nagle zniknął jej z rąk! Zamrugała zdziwiona, chociaż w sumie nie powinna. Kubek zniknął tak samo niespodziewanie, jak się pojawił, mówi się trudno! Tym bardziej, że musiała się teraz skupić na czymś innym, bo oto pojawił się przed nimi... troll!
- Ani jednego chrząknięcia! - zawołała w odpowiedzi do Charlene, przekrzykując pęd powietrza. Owszem, opiekowała się zwierzętami, nigdy jednak nie próbowała się z żadnym porozumieć. Ale jednak jakoś przejechać musiały! Czarów nawet nie zamierzała używać - po pierwsze, zasady zabraniały krzywdzenia zwierząt, a po drugie, Lunara i tak nigdy nie podniosłaby różdżki na magiczne stworzenie. Mogła co prawda spróbować poszukać w myślach jakiegoś nieszkodliwego zaklęcia... może łaskotki... nie, przecież trolle miały zbyt grubą skórę... a hałas? Też na nic, nie były z natury płochliwe... Do tego zadania faktycznie najlepszy byłby jakiś tłumacz, ale niestety, żadnego pod ręką nie miały! Cóż więc mogła zrobić, Lunara podniosła się nieco na siedzeniu, próbując jakoś gestem pokazać trollowi, by się przesunął.
- Zwolnij trochę, zwykle są spokojne ale jeśli mocno w niego uderzymy, może się zdenerwować. - poradziła Charlene, nadal próbując jakoś z daleka przekonać trolla, by się odsunął. A nuż zareaguje na podobne gesty co hipogryfy?
|język trollański -50
You know that hiding ain't gonna keep you safe,
Because the tears on your face,
They leak and leave a trace,
So just when you think the true love's begun, run!
Because the tears on your face,
They leak and leave a trace,
So just when you think the true love's begun, run!
Lunara Greyback
Zawód : Opiekunka hipogryfów
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Bycie stałym punktem we wciąż zmieniającym się świecie, jest największym wyczynem wojownika.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
The member 'Lunara Greyback' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 43
'k100' : 43
Cóż, sanie się nie przewróciły i powoli ruszyły z miejsca - Archibald uważał to za swój mały sukces, ale nie chciał się nim nikomu chwalić. Jego towarzyszki nie musiały wiedzieć, że nie posiada żadnego doświadczenia w kierowaniu takimi pojazdami. Jako jedyny dorosły w tym ryżym gronie musiał sprawiać wrażenie osoby, która wie co robi. Nie do końca była to prawda, ale przynajmniej sprawiał pozory. Sanie lekko zboczyły z trasy, co trochę go zestresowało, jednak wciąż trzymały się głównej drogi - może nie będzie tak źle. Aż nagle, zupełnie niespodziewanie, stracił wzrok. To zestresowało go bardzo i już zaczął się zastanawiać jak zatrzymać sanie, nie wywołując przy tym paniki - ewentualnie dalej kierować, udając, że wszystko jest w jak najlepszym porządku - kiedy wzrok mu powrócił, i to nie byle jaki, ale wyostrzony. Zauważał wszystko; faktura i kształt każdego płatka śniegu była dla niego wyraźna i przejrzysta, nie wspominając już o zawodnikach - wykorzystał to do sprawdzenia czy przypadkiem nie oszukują i choć zauważył jedną taką parę, postanowił nie psuć im zabawy. Wszystko przez to, że jechali z dzieckiem - już nie będzie takim gburem, żeby wyrzucać ich z wyścigu.
Dzięki spostrzegawczości Neli udało mu się przeskoczyć przez most. Kiedy tylko droga się uspokoiła, zerknął za siebie, kontrolując co się działo z jego dziewczynami. Czuł się niekomfortowo, nie mając ich na oku przez cały czas. A jak raz się odwróci, a ich już nie będzie, bo wypadną na zakręcie? Może miał bujną wyobraźnię, ale to przecież było możliwe. - Miriam, musisz mi pomóc! Sam nie dam rady pokierować - powiedział z bardzo poważną miną jakby to była najprawdziwsza prawda. - Na trzy rzucisz ze mną zaklęcie - dodał, powstrzymując się od uśmiechu, żeby nie psuć atmosfery. - Nela może nam pomóc. Raz... dwa... trzy! Facere! - Machnął różdżką, rzucając zaklęcie - oby tym razem poszło lepiej niż przed chwilą. - Chcesz pokierować? Możemy się zamienić! - Powiedział Neli, bo jemu to nie robiło różnicy - prawdę mówiąc przede wszystkim zależało mu na rozrywce dziewczyn. A Brendan to też mógł przyjść zamiast gnić gdzieś w mieszkaniu - ale tego już nie powiedział, bo Nela pewnie myślała dokładnie tak samo. - O, trolle - dodał po chwili, wyraźnie zaskoczony, patrząc na nie z niemym zafascynowaniem. Choć sam chyba wolał nie mieć z nimi nic do czynienia.
Dzięki spostrzegawczości Neli udało mu się przeskoczyć przez most. Kiedy tylko droga się uspokoiła, zerknął za siebie, kontrolując co się działo z jego dziewczynami. Czuł się niekomfortowo, nie mając ich na oku przez cały czas. A jak raz się odwróci, a ich już nie będzie, bo wypadną na zakręcie? Może miał bujną wyobraźnię, ale to przecież było możliwe. - Miriam, musisz mi pomóc! Sam nie dam rady pokierować - powiedział z bardzo poważną miną jakby to była najprawdziwsza prawda. - Na trzy rzucisz ze mną zaklęcie - dodał, powstrzymując się od uśmiechu, żeby nie psuć atmosfery. - Nela może nam pomóc. Raz... dwa... trzy! Facere! - Machnął różdżką, rzucając zaklęcie - oby tym razem poszło lepiej niż przed chwilą. - Chcesz pokierować? Możemy się zamienić! - Powiedział Neli, bo jemu to nie robiło różnicy - prawdę mówiąc przede wszystkim zależało mu na rozrywce dziewczyn. A Brendan to też mógł przyjść zamiast gnić gdzieś w mieszkaniu - ale tego już nie powiedział, bo Nela pewnie myślała dokładnie tak samo. - O, trolle - dodał po chwili, wyraźnie zaskoczony, patrząc na nie z niemym zafascynowaniem. Choć sam chyba wolał nie mieć z nimi nic do czynienia.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
The member 'Archibald Prewett' has done the following action : Rzut kością
#1 'k3' : 1
--------------------------------
#2 'k10' : 9
--------------------------------
#3 'Saneczki' :
#1 'k3' : 1
--------------------------------
#2 'k10' : 9
--------------------------------
#3 'Saneczki' :
Highlands
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja