Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja
Highlands
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Highlands
To tereny na północnej Szkocji, gdzie pasma gór i pagórków ciągną się aż po horyzont. Różnorodność flory i fauny jest wręcz zachwycająca. Zielone wzgórza ciągnące się kilometrami urozmaicone są przez liczne jeziora, jak i okalające je lasy. O tych terenach krąży wiele plotek, jednak nie bez przyczyny mugole rzadko zapuszczają się w zalesione tereny okalające jedną z zamkowych ruin bowiem błąka się po nich szyszymora, której jęki i zawodzenie skutecznie odstraszają niemagicznych ludzi. I choć szyszymory to niegroźne magiczne stworzenia, to ich przeszywający jęk z pewnością sprawia, że najodważniejszemu czarodziejowi jeżą się włoski na karku.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Wiatr świszczał w uszach i przy pierwszym zrywie dziewczynką szarpnęło. Paluszki zaciskała najmocniej jak potrafiła na rękawie męskiego płaszcza, ale mimo poświęconych wszystkich chęci, piękne saneczki niebezpiecznie zerwały się w bok. Uśmiech, który zalegał na drobnych usteczkach umknął, gdy płozy ich konikowego pojazdu oderwały się od ziemi. Amelia czuła się tak, jak podczas jednego z momentów, których się bała. Gdy ciepło rozchodziło sie po paluszkach, a smugi światła sunęły przez ręce zwiastując magiczne...wszystko. I raz wszystko stanęło w miejscu. Sylwetki zamarły, mroźne płatki nie spadały na głowę. Wszystko przypominały zatrzymaną na mugolskich fotografiach scenę. Tyle tylko, że Amelia zdezorientowana patrzyła na to, jako widz. Trwało to ledwie kilka chwil, ale wystarczało, by wywracający się, saneczkowy świat przybliżył jej wspomnienie. Uwięziony w gardle, krótki krzyk tylko na moment wydobył się na powierzchnię. Amelia uwielbiała latać. Spadanie było już bolesne, ale wyrwana z ławeczki, łukiem fiknęła na sam szczyt zaspy, miękko lądując w śnieżnym puchu. W locie podkuliła nóżki i jak rzucona w śnieg kulka, wbiła sie nieco głębiej niż powinna. Zrobiło jej się zimno, policzki zaczerwieniły się od chłodu, bielący się puch wdarł się pod kołnierzyk płaszczyka, a czapeczka zsunęła się aż na nos. Wyciągnęła przed siebie rączki i zamiast płaczu, roześmiała się, wypuszczając kumulowane w krtani napięcie - Ja chcę jesce raz! - poczuła zaciskające się na jej dłoniach place i ze śmiechem wygramoliła się z zaspy, dostrzegając przez przysłonięty czapeczką obraz - jasne, pełne ciepła spojrzenie kobiety - nie polwałam lajstopek! - rzuciła dumnie, łapiąc za brzeg czapeczki i odsuwając ją z czoła, by w końcu dostrzec coś więcej niż czubek własnego noska. Dopiero teraz dostrzegła, że miała na sobie tylko jedną rękawiczkę - Zlobis jesce laz? - odwróciła się do taty, grzecznie czekając, aż Minnie pozbędzie się oblepiającego jej płaszczyk śniegu - Lepiej? - zmarszczyła jasne brwi, dopiero orientując, że znajdowali się gdzieś na szarym końcu saneczkowej pogoni - Biegają sybciutko! tak sybciutko, ze nie mozna ich złapać! - potwierdziła. Widać, że Minnie znała się na kościanych konikach! - Nie musimy zmyliwać! - wdrapała się z pomocą na saneczki i ulokowała pomiędzy dwójką dorosłych. Na pytanie taty otrząsnęła energicznie główką, czując jak kilka mokrych pasm przykleja sie do jej zaróżowionych policzków. Tym razem tato siedział za nią. Odwróciła się trochę niepewnie, nachylając się do Billego - Cy mogę tes tsymać się Minnie - szeptała cicho, a rączki zacisnęła po bokach ławeczki. Czuła się pewniej, gdy mogła czuć pod paluszkami ciepło opiekuńczej dłoni. - Niesmiałe, jak niesmiałki? - oderwała wzrok od tatowego profilu, wracając do ich aktualnej przewodniczki. A gdy tylko ruszyła już bez namysłu złapała się materiału płaszczyka, tym razem nie ciągnąc za rękaw oddając prowadzenie jasnowłosej - O! powtórzyła za ojcowskim stwierdzeniem - zmijoptasek! zmijoptasek! - Poderwała się w miejscu naśladując gest Billego. Na pewno wiedział co robić! Żałowała tylko bardzo mocno, że śliczne stworzonko było tak bardzo daleko, a tak bardzo chciała zobaczyć je z bliska - Taki ślicny! Taś, taś Zmijoptasku! - Pisnęła w stronę stworzenia, prawdopodobnie tym samym niwecząc plan jednoznacznego przegonienia latającej nad nimi, urokliwej istoty.
Gość
Gość
– Jak ty się sturlasz, to ja razem z tobą – odpowiedziała, śmiejąc się nerwowo pod nosem, bo wyścig zaczynał nabierać tempa. Rozejrzała się dookoła, mając jeszcze tylko kilka sekund na rozpoznanie elementu krajobrazu, który nabierał coraz wyraźniejszych rysów.
Odpowiedź zaskoczyła nagle. Znowu poczuła przewrót w żołądku, ale na szczęście był jednostkowy, spowodowany nagłą reakcją zapalającej się nad głową żarówki.
– Most Płaczu, Pomona, uważaj! Na środku jest wyrwa! – nie do końca wiedziała, co mówiła, bo język nie nadążał do końca za głową. Wystarczyło jednak, że wyciągnęła ramię przed Pomonę i wskazała jej palcem nierówne zgrubienie na moście, które teraz, przykryte śniegiem, było nieco mniej widoczne. Wiedziała jednak, gdzie ono było. Konstrukcja załamywała się w miejscu, gdzie z prawej strony kończył się finezyjny wzór wykuty w skale. Bywała tutaj czasami, kiedy nie mogła wieczorami usiedzieć na miejscu. Most miał swoją własną historię. – Nawszystkiemandragoryświata, POMONA, TRZYMAJ SIĘ! – krzyknęła, gdy ich sanki wjechały na skarpę i przefrunęły nad głęboką rysą na kamiennym moście. Gdy opadły z trzaskiem w śnieg i mknęły dalej, Eileen obejrzała się, żeby sprawdzić, kto jeszcze się za nimi wlókł.
Raz, dwa. Przestała liczyć pary, bo świat skutecznie został przesłonięty przez rzucające się wprost do oczu płatki śniegu. Zasłoniła twarz ramieniem na tyle, by móc jeszcze wciąż rozglądać się po dość ograniczonym polu. Już wyciągała różdżkę, kiedy Pomona zareagowała jako pierwsza. Cudownie wyprowadzona tarcza zaokrągliła się nad zielarkami, czyniąc coś na kształt kopuły. Miała wrażenie, że były kulą śnieżną. Ekscytacja i szybko bijące serce zaczynały górować nad kiepskim samopoczuciem. Odzyskiwała pełną percepcję i skupienie.
– Brawo, Pomona! – zawołała do niej ze śmiechem. – DAJCIE NAM M, DAJCIE NAM A, DAJCIE NAM N – nie, to chyba nie ma sensu. Poprawiła swoją czapkę na głowę, bo przez ten wiatr miała odkryte uszy. – Man-dra-go-ry, Man-dra-go-ry! MAAAANDRAGORY! Dajesz, Pom, świetnie ci idzie!
Jak nie przydawała się w roli czarującego, to chociaż zadba o morale swojej drużyny.
- Co ty masz w dłoni... pachnie jak... na Rowenę! - sięgnęła do jej dłoni dopiero, gdy przyjaciółka wzięła łyka. Gorący kubek cudownie rozgrzewał.
Odpowiedź zaskoczyła nagle. Znowu poczuła przewrót w żołądku, ale na szczęście był jednostkowy, spowodowany nagłą reakcją zapalającej się nad głową żarówki.
– Most Płaczu, Pomona, uważaj! Na środku jest wyrwa! – nie do końca wiedziała, co mówiła, bo język nie nadążał do końca za głową. Wystarczyło jednak, że wyciągnęła ramię przed Pomonę i wskazała jej palcem nierówne zgrubienie na moście, które teraz, przykryte śniegiem, było nieco mniej widoczne. Wiedziała jednak, gdzie ono było. Konstrukcja załamywała się w miejscu, gdzie z prawej strony kończył się finezyjny wzór wykuty w skale. Bywała tutaj czasami, kiedy nie mogła wieczorami usiedzieć na miejscu. Most miał swoją własną historię. – Nawszystkiemandragoryświata, POMONA, TRZYMAJ SIĘ! – krzyknęła, gdy ich sanki wjechały na skarpę i przefrunęły nad głęboką rysą na kamiennym moście. Gdy opadły z trzaskiem w śnieg i mknęły dalej, Eileen obejrzała się, żeby sprawdzić, kto jeszcze się za nimi wlókł.
Raz, dwa. Przestała liczyć pary, bo świat skutecznie został przesłonięty przez rzucające się wprost do oczu płatki śniegu. Zasłoniła twarz ramieniem na tyle, by móc jeszcze wciąż rozglądać się po dość ograniczonym polu. Już wyciągała różdżkę, kiedy Pomona zareagowała jako pierwsza. Cudownie wyprowadzona tarcza zaokrągliła się nad zielarkami, czyniąc coś na kształt kopuły. Miała wrażenie, że były kulą śnieżną. Ekscytacja i szybko bijące serce zaczynały górować nad kiepskim samopoczuciem. Odzyskiwała pełną percepcję i skupienie.
– Brawo, Pomona! – zawołała do niej ze śmiechem. – DAJCIE NAM M, DAJCIE NAM A, DAJCIE NAM N – nie, to chyba nie ma sensu. Poprawiła swoją czapkę na głowę, bo przez ten wiatr miała odkryte uszy. – Man-dra-go-ry, Man-dra-go-ry! MAAAANDRAGORY! Dajesz, Pom, świetnie ci idzie!
Jak nie przydawała się w roli czarującego, to chociaż zadba o morale swojej drużyny.
- Co ty masz w dłoni... pachnie jak... na Rowenę! - sięgnęła do jej dłoni dopiero, gdy przyjaciółka wzięła łyka. Gorący kubek cudownie rozgrzewał.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
- Znacie się?
Uniósł brwi na pytanie dotyczące Moore'a może trochę, odrobinkę, tyć tyć pod wrażeniem. Troszeczkę. Nie było jednak czasu na głębsze dyskusje, bo wszystko się zaczynało, wsiadali do sań, a jemu mały chłopiec opowiadań o zwierzątku które brzmiało w sumie to całkiem fajnie. Może potem poszuka go w książce, magiczne zwierzęta potrafią być w sumie całkiem fajne.
- Jak go spytasz to ci pokaże. - zapewnił więc jedynie a propo prawie bezgłowego. Na pytanie o wujka parsknął szczerze rozbawiony, cóż ma dzieciak intuicję, to mu trzeba przyznać.
Zaraz jednak jechali w końcu saniami, ruszyli całkiem szybko, a w jego dłoniach jakimś sposobem zmaterializował się kubek. Przekazał go do tyłu, bo trochę niewygodnie było mu z nim prowadzić, choć przyjemny zapach sprawił, że po chwili już nawet tego żałował.
Jechali jednak i było świetnie, uderzający o policzki śnieg i mroźny wiatr, jechali coraz szybciej - w tej zawiei trudno było wyraźnie wszystkich dosłyszeć. Na szczęście jednak informacja dotycząca mostu do niego dotarła i wraz z Brutusem udało im się całkiem ładnie wymanewrować. Przynajmniej na chwilę, zaraz bowiem dookoła nich pojawiło się pełno chochlików, które zjawiały się przed saniami i utrudniały prowadzenie. Było ich zdecydowanie za wiele, Oscar lekko machnął ręką, kiedy kilka z nich pojawiło mu się zaraz przed twarzą. Do tego wszystkiego Frederick postanowił, że zacznie śpiewać. I okazało się, że kompletnie nie potrafi śpiewać.
Chochlikichyba zirytowały się jeszcze mocniej, bo zaczęły się rozpraszać, w zamian jednak porywając mu (i pozostałym, jak zaraz zdołał się zorientować) czapkę i szalik. Sięgnął jeszcze, chcąc złapać odlatujący przedmiot, zaraz jednak znów skupił się na prowadzeniu sań.
- Przynajmniej odleciały.
Skomentował po krótce efekty popisów wokalnych jego ojca. Zrobiło się w jednej chwili znacznie zimniej, jednak nie psuło mu to zabawy, może pomyśli o tym jak wyląduje, kiedy będą mu odmarzały uszy, teraz starał się napędzać sanie i prowadzić, byle do przodu. Lubił wyścigi i wszystko co związane z jakiegoś rodzaju konkurencją, a póki co trzymali się całkiem z przodu!
- Facere.
Znów poruszył różdżką.
Uniósł brwi na pytanie dotyczące Moore'a może trochę, odrobinkę, tyć tyć pod wrażeniem. Troszeczkę. Nie było jednak czasu na głębsze dyskusje, bo wszystko się zaczynało, wsiadali do sań, a jemu mały chłopiec opowiadań o zwierzątku które brzmiało w sumie to całkiem fajnie. Może potem poszuka go w książce, magiczne zwierzęta potrafią być w sumie całkiem fajne.
- Jak go spytasz to ci pokaże. - zapewnił więc jedynie a propo prawie bezgłowego. Na pytanie o wujka parsknął szczerze rozbawiony, cóż ma dzieciak intuicję, to mu trzeba przyznać.
Zaraz jednak jechali w końcu saniami, ruszyli całkiem szybko, a w jego dłoniach jakimś sposobem zmaterializował się kubek. Przekazał go do tyłu, bo trochę niewygodnie było mu z nim prowadzić, choć przyjemny zapach sprawił, że po chwili już nawet tego żałował.
Jechali jednak i było świetnie, uderzający o policzki śnieg i mroźny wiatr, jechali coraz szybciej - w tej zawiei trudno było wyraźnie wszystkich dosłyszeć. Na szczęście jednak informacja dotycząca mostu do niego dotarła i wraz z Brutusem udało im się całkiem ładnie wymanewrować. Przynajmniej na chwilę, zaraz bowiem dookoła nich pojawiło się pełno chochlików, które zjawiały się przed saniami i utrudniały prowadzenie. Było ich zdecydowanie za wiele, Oscar lekko machnął ręką, kiedy kilka z nich pojawiło mu się zaraz przed twarzą. Do tego wszystkiego Frederick postanowił, że zacznie śpiewać. I okazało się, że kompletnie nie potrafi śpiewać.
Chochliki
- Przynajmniej odleciały.
Skomentował po krótce efekty popisów wokalnych jego ojca. Zrobiło się w jednej chwili znacznie zimniej, jednak nie psuło mu to zabawy, może pomyśli o tym jak wyląduje, kiedy będą mu odmarzały uszy, teraz starał się napędzać sanie i prowadzić, byle do przodu. Lubił wyścigi i wszystko co związane z jakiegoś rodzaju konkurencją, a póki co trzymali się całkiem z przodu!
- Facere.
Znów poruszył różdżką.
Ostatnio zmieniony przez Oscar Reid dnia 12.12.17 1:37, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Oscar Reid' has done the following action : Rzut kością
#1 'k3' : 1
--------------------------------
#2 'k10' : 3
--------------------------------
#3 'Saneczki' :
#1 'k3' : 1
--------------------------------
#2 'k10' : 3
--------------------------------
#3 'Saneczki' :
-Nie chcę być sławny - pokręcił główką, a srebrne włosy roztrzepały się po policzkach chłopca - wolałbym, żeby tata był ze mnie dumny. Ale jego trudno zadowolić, nawet jak bardzo się staram. Myślisz, że jak wygramy ten wyścig, to tata mnie pochwali? - spytał Brutus, rozchylając usta w szczerej nadziei na radość lorda Malfoya z jego triumfu w rywalizacji sportowej. Septimus miał święcić laury w nauce, Marie jak najprawdziwsza lady zajmować się sztuką, a on... nie był dobry w żadnej z tych rzeczy, więc naturalnie kierował się w stronę najróżniejszych aktywności fizycznych. Może jeśli okaże się najlepszy w saneczkarstwie czy qudditchu, tatko przestanie spoglądać na to niechętnym wzrokiem?
-Mojego tatę też? Jest znawcą prawa i najmądrzejszym czarodziejem na świecie! - wygłosił oczywistość, bo przecież nie znał bardziej bystrego i rozważnego czarodzieja od swego ojca. Żaden wujek nie był tak mądry i tak dobry, a niedostępność Abraxasa wcale nie zasnuwała w oczach jego syna wizerunku idealnego rodziciela. Stojącego na cokole, nieco w oddali, ale trzymającego nad nim pieczę - Brutus wiedział podskórnie, że tata jednak go kocha, chociaż nigdy mu tego nie mówił - ale twój tata na pewno też jest bardzo mądry - zreflektował się po chwili, zwracając się do Oscara. Jego guwerner wielokrotnie go upominał, aby nie przechwalał się za mocno, a za każdy komplement dziękował równie zręcznie skrojoną pochwałą - wszyscy na pewno nie - sprzeciwił się, wyjmując z kieszonki czapkę i naciskając ją na zmarznięte uszy. Brr, zrobiło się stanowczo za chłodno i nawet pęd wiatru we włosach nie rekompensował nieprzyjemnego spięcia zimna - ale książę Bott zna moją siostrę! Nauczył ją, jak robić wesołe ciasta, ale tata zakazał nam wchodzenia do kuchni i Marie miała karę. Jak spotkam księcia Botta to mu podziękuję, bo wesołe ciasta są pyszne, ale potem będę musiał wyzwać go na pojedynek, bo przez niego Marianne długo siedziała w swojej komnacie i nie mogła się ze mną bawić - opowiedział historyjkę o poznanym cukierniku, wiercąc się niecierpliwie na swoim miejscu. Zza pleców Oscara nie widział za dużo, więc nieustannie wychylał się, aby móc zobaczyć, czy ktoś zdołał ich prześcignąć. Spontaniczny uścisk zaraz zalał Brutusa poczuciem winy i ukłuciem wstydu - przecież nie tego tato go uczył. Miał być chłodny i wyniosły, nie uśmiechać się za szeroko, nie rozmawiać z nieznajomymi i... Spoważniał, przywdziewając idealnie wykalkulowany wyraz twarzy na kształt uprzejmości - jedna maska, którą ćwiczył z wychowawcą godzinami. Skinął głową - zaciśnięte gardło nie pozwoliło chłopcu na wyduszenie elokwentnej odpowiedzi. Wyraźnie widział oczami wyobraźni grzmiącego gniewnie Abraxasa - a przecież tata nigdy nie krzyczał - i czuł, jak mocno go zawiódł. Pan Abercrombie mógł tak załatwić, żeby jechał z wujkiem Magnusem.
-Tata nie toleruje niezaplanowanych przemian. Przynoszę mu wstyd, kiedy nie kontroluję mojego wyglądu, gdyż zawsze, a zwłaszcza w towarzystwie dorosłych lady i lordów powinienem zachować odpowiednią powściągliwość - wyrecytował obojętnym, choć grzecznym tonem, oprócz kuli w gardle czując również uścisk w żołądku. Chciał rozmawiać z wujkiem Lisem tak, jak wcześniej, ale nie potrafił odgonić od siebie obrazu rozczarowanego nim taty. Który zniknął, kiedy napotkali na swej drodze wybój, a potem urwany most, a Frederick objął chłopca w pasie. Początkowo Brutus drgnął niespokojnie, ale chwilę później ufnie oddał się w ręce mężczyzny w grubych rękawiczkach. Było bezpiecznie. I niesamowicie! Krótki lot nad przepaścią dla Brutusa trwał magiczną wieczność i z żalem przyjął, że nie latają już w powietrzu, a ponownie mkną po śnieżnym torze. W towarzystwie śpiewających chochlików.
-Ooo - zawołał, wskazując na nie rączką, choć już po chwili uśmiech spełzł mu z twarzy, kiedy wesoła kompania zaczęła podlatywać za blisko nich, ciągnąc za uszy, siadając na głowach i opuszczając czapki na oczy. Wujek Fox zaczął im śpiewać, ale chyba chochlikom się to nie spodobało, bo nie przestawały ściągać z nich okryć.
-pierwsza gwiazdka już nam wschodzi
śnieg pustynią nas ogrodzi
a gdy słonko rankiem wstanie
wiatr przypomni kołysaniem
że już czas jest na prezenty
w nocy wpadł Mikołaj Święty! - dokończył za wujka ulubioną piosenkę, którą zawsze nucił Marie, kiedy na wyścigi zbiegali do salonu, żeby zobaczyć stos podarków pod choinką. Nie szkodzi, że chochlikom nie podobała się piosenka, Brutus był zachwycony i odszepnął wujkowi na ucho:
-Zaśpiewamy coś jeszcze? - spytał, jednocześnie ciągnąc Oscara za lewe ramię, by pomóc mu wyrównać tor jazdy po ataku niesfornych chochlików.
-Mojego tatę też? Jest znawcą prawa i najmądrzejszym czarodziejem na świecie! - wygłosił oczywistość, bo przecież nie znał bardziej bystrego i rozważnego czarodzieja od swego ojca. Żaden wujek nie był tak mądry i tak dobry, a niedostępność Abraxasa wcale nie zasnuwała w oczach jego syna wizerunku idealnego rodziciela. Stojącego na cokole, nieco w oddali, ale trzymającego nad nim pieczę - Brutus wiedział podskórnie, że tata jednak go kocha, chociaż nigdy mu tego nie mówił - ale twój tata na pewno też jest bardzo mądry - zreflektował się po chwili, zwracając się do Oscara. Jego guwerner wielokrotnie go upominał, aby nie przechwalał się za mocno, a za każdy komplement dziękował równie zręcznie skrojoną pochwałą - wszyscy na pewno nie - sprzeciwił się, wyjmując z kieszonki czapkę i naciskając ją na zmarznięte uszy. Brr, zrobiło się stanowczo za chłodno i nawet pęd wiatru we włosach nie rekompensował nieprzyjemnego spięcia zimna - ale książę Bott zna moją siostrę! Nauczył ją, jak robić wesołe ciasta, ale tata zakazał nam wchodzenia do kuchni i Marie miała karę. Jak spotkam księcia Botta to mu podziękuję, bo wesołe ciasta są pyszne, ale potem będę musiał wyzwać go na pojedynek, bo przez niego Marianne długo siedziała w swojej komnacie i nie mogła się ze mną bawić - opowiedział historyjkę o poznanym cukierniku, wiercąc się niecierpliwie na swoim miejscu. Zza pleców Oscara nie widział za dużo, więc nieustannie wychylał się, aby móc zobaczyć, czy ktoś zdołał ich prześcignąć. Spontaniczny uścisk zaraz zalał Brutusa poczuciem winy i ukłuciem wstydu - przecież nie tego tato go uczył. Miał być chłodny i wyniosły, nie uśmiechać się za szeroko, nie rozmawiać z nieznajomymi i... Spoważniał, przywdziewając idealnie wykalkulowany wyraz twarzy na kształt uprzejmości - jedna maska, którą ćwiczył z wychowawcą godzinami. Skinął głową - zaciśnięte gardło nie pozwoliło chłopcu na wyduszenie elokwentnej odpowiedzi. Wyraźnie widział oczami wyobraźni grzmiącego gniewnie Abraxasa - a przecież tata nigdy nie krzyczał - i czuł, jak mocno go zawiódł. Pan Abercrombie mógł tak załatwić, żeby jechał z wujkiem Magnusem.
-Tata nie toleruje niezaplanowanych przemian. Przynoszę mu wstyd, kiedy nie kontroluję mojego wyglądu, gdyż zawsze, a zwłaszcza w towarzystwie dorosłych lady i lordów powinienem zachować odpowiednią powściągliwość - wyrecytował obojętnym, choć grzecznym tonem, oprócz kuli w gardle czując również uścisk w żołądku. Chciał rozmawiać z wujkiem Lisem tak, jak wcześniej, ale nie potrafił odgonić od siebie obrazu rozczarowanego nim taty. Który zniknął, kiedy napotkali na swej drodze wybój, a potem urwany most, a Frederick objął chłopca w pasie. Początkowo Brutus drgnął niespokojnie, ale chwilę później ufnie oddał się w ręce mężczyzny w grubych rękawiczkach. Było bezpiecznie. I niesamowicie! Krótki lot nad przepaścią dla Brutusa trwał magiczną wieczność i z żalem przyjął, że nie latają już w powietrzu, a ponownie mkną po śnieżnym torze. W towarzystwie śpiewających chochlików.
-Ooo - zawołał, wskazując na nie rączką, choć już po chwili uśmiech spełzł mu z twarzy, kiedy wesoła kompania zaczęła podlatywać za blisko nich, ciągnąc za uszy, siadając na głowach i opuszczając czapki na oczy. Wujek Fox zaczął im śpiewać, ale chyba chochlikom się to nie spodobało, bo nie przestawały ściągać z nich okryć.
-pierwsza gwiazdka już nam wschodzi
śnieg pustynią nas ogrodzi
a gdy słonko rankiem wstanie
wiatr przypomni kołysaniem
że już czas jest na prezenty
w nocy wpadł Mikołaj Święty! - dokończył za wujka ulubioną piosenkę, którą zawsze nucił Marie, kiedy na wyścigi zbiegali do salonu, żeby zobaczyć stos podarków pod choinką. Nie szkodzi, że chochlikom nie podobała się piosenka, Brutus był zachwycony i odszepnął wujkowi na ucho:
-Zaśpiewamy coś jeszcze? - spytał, jednocześnie ciągnąc Oscara za lewe ramię, by pomóc mu wyrównać tor jazdy po ataku niesfornych chochlików.
Gość
Gość
The member 'Brutus Malfoy' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 2
'k3' : 2
Łapkami w rękawiczkach mocno trzymała się podłokietników, bo wypadnięcie z takich sanek było trochę niebezpieczne. Pamiętała, jak Winnie strasznie płakał, kiedy którejś zimy wywrócił się na swoich saneczkach, kiedy zjeżdżał po pokrytej śniegiem górce blisko jeziora. Zdarł sobie wtedy brodę. Jego krzyk pomieszany z desperackim szlochem był dla niej tak nieprzyjemny, tak okropnie żółty, że aż dostała ciarek na rękach i obiecała sobie wtedy, że już nigdy nie będzie tak płakała. Mama potem mówiła, że musiał źle chwycić się drewienek po boku, dlatego spadł. I dlatego teraz Miriam musiała się mocno trzymać.
Bo przecież nikt nie lubił żółtego płaczu małych dzieci.
Aż podskoczyła w saniach, kiedy tata zawołał do niej po imieniu z bardzo poważną miną. To mogło znaczyć dwie rzeczy – albo papa miał jej do przekazania ważne zadanie, albo chciał z nią poważnie porozmawiać, jak wtedy o bawieniu się nożami w kuchni. Trochę się przestraszyła, że to jednak może być ta druga opcja, więc nieco mocniej zacisnęła paluszki na drewienkach. Jakże wielkiej doznała ulgi, gdy okazało się, że papa potrzebował jej pomocy! J e j pomocy!
– Pokierować! – powtórzyła chaotycznie, natychmiast wyciągając szyję pod ramię taty, żeby spojrzeć na to, co działo się przed nimi. Biało przed nimi, biało za nimi. Wszędzie biało! – Raz… dwa… trzy! – pociągnęła papę za rękaw, chcąc wskazać mu w ten sposób właściwy kierunek. – Frędzele! Ułooooaaaaooooł! Papciu, wyczarowałeś konika z rogami?! To jest najpiękniusiejszy konik z rogami, jakiego widziałam! – zachwyciła się, widząc biało-srebrną postać pędzącą przed siebie. – Ren… Ra… Rufifer?!
Obejrzała się w bok i aż otworzyła z wrażenia otworzyła buźkę. Tyle się działo.
– Trolisze?!
Bo przecież nikt nie lubił żółtego płaczu małych dzieci.
Aż podskoczyła w saniach, kiedy tata zawołał do niej po imieniu z bardzo poważną miną. To mogło znaczyć dwie rzeczy – albo papa miał jej do przekazania ważne zadanie, albo chciał z nią poważnie porozmawiać, jak wtedy o bawieniu się nożami w kuchni. Trochę się przestraszyła, że to jednak może być ta druga opcja, więc nieco mocniej zacisnęła paluszki na drewienkach. Jakże wielkiej doznała ulgi, gdy okazało się, że papa potrzebował jej pomocy! J e j pomocy!
– Pokierować! – powtórzyła chaotycznie, natychmiast wyciągając szyję pod ramię taty, żeby spojrzeć na to, co działo się przed nimi. Biało przed nimi, biało za nimi. Wszędzie biało! – Raz… dwa… trzy! – pociągnęła papę za rękaw, chcąc wskazać mu w ten sposób właściwy kierunek. – Frędzele! Ułooooaaaaooooł! Papciu, wyczarowałeś konika z rogami?! To jest najpiękniusiejszy konik z rogami, jakiego widziałam! – zachwyciła się, widząc biało-srebrną postać pędzącą przed siebie. – Ren… Ra… Rufifer?!
Obejrzała się w bok i aż otworzyła z wrażenia otworzyła buźkę. Tyle się działo.
– Trolisze?!
Zgubiła swe kropki na łące
a może w ogródku na grządce
a może w ogródku na grządce
The member 'Miriam Prewett' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 3
'k3' : 3
Na mojej twarzy pojawił się grymas. Siedząc w sankach zatrzymałem się w pół ruchu, wciąż z wyciągniętą dłonią w stronę Helene, zmrożony słowami Magnusa. Ściągnąłem brwi, a dezaprobata była wyraźnie widoczna w mojej postawie. Nie zamierzałem tolerować obrażania ludzi, którzy tylko i wyłącznie z powodu braku szlachetnego nazwiska byli przez Magnusa dyskredytowani. Byłem wściekły, jednak moją złość postanowiłem ukierunkować w słowa, nie zaś w czyny. Nie rozumiałem, jakim prawem te zarozumiałe bufony uważały, że jedno życie jest bardziej wartościowe niż drugie. W imię czego? I na jakich prawach tak właściwie? W tym kraju żyło wiele, wiele więcej ludzi bardziej wartościowych niż stojący przede mną arystokrata. Takich, którzy może i nie szczycili się pięknym rodowodem sięgającym kilka wieków wstecz, lecz byli o wiele bardziej wartościowymi ludźmi.
- Sądzę, że sanie miałyby o wiele lepszy poślizg, gdyby to ktoś niby lepszego rodzaju niechcący trafił pod płozy. Wewnętrzna zgnilizna dostarcza wiele materiału przyspieszającego bieg sanek - powiedziałem, odwracając się w sankach do Rowle'a, kiedy ruszyliśmy. Uśmiechnąłem się przy tym bardzo serdecznie do Magnusa, ostatecznie odwracając się i nie poświęcając mu już spojrzenia. - Oni mają o wiele więcej do zaoferowania niż może się wydawać - rzuciłem jeszcze głośno do Rowle'a, kiedy wzrokiem śledziłem pozostałych uczestników wyścigu. Czy to naprawdę było takie trudne do przetrawienia - równość? Widziałem tutaj zarówno mugolaków, jak i szlachciców. Wszyscy tak samo siedzieli w sankach, tak samo cieszyli się ze zorganizowanego wyścigu. Mieli prawo być tutaj w takim samym stopniu jak ja czy Magnus. Jednak, właściwie czego spodziewałem się po redaktorze Walczącego Maga, tej żałosnej gazety, którą szlachcice próbowali pompować sobie ego? Miałem bowiem śmiałą opinię, że pisemko to powstało właśnie w tym celu: aby powtarzane tysiąc razy kłamstwo "jesteśmy lepsi" tak mocno wgryzło się w świadomość rzekomo lepiej urodzonych, aż stanie się prawdą, choćby tylko dla nich samych.
W takich chwilach naprawdę wstydziłem się mojego pochodzenia.
Usłyszałem radosne okrzyki i od razu namierzyłem moją małą biedroneczkę. Uśmiechnąłem się szeroko widząc, jak razem a Archibaldem i Nealą mkną wśród bieli, radośni i beztroscy. Tak rozczulił mnie ten widok, że zapomniałem uważać na trasę. W ostatniej chwili dojrzałem kończący się w połowie most, toteż nie mogłem już nic zrobić. Wystrzeliliśmy w powietrze jak z procy tylko po to, by wylądować w śnieżnej zaspie. Prychając zacząłem otrzepywać się ze śniegu, lekko usatysfakcjonowany tym, że Magnus wylądował w śniegu. Szybko postawiłem sanie tak jak stać powinny i wgramoliłem się znów na przód. Ta cała kłótnia była swego rodzaju doskonałą rozrywką.
- Facere! - nie czekałem dłużej niż to było konieczne - kiedy tylko Helene usiadła w saniach znów wprawiłem je w ruch, nie czekając aż jej ojciec usiądzie wygodnie. Przy odrobinie szczęścia Magnus wypadnie.
Ależ nie byłoby mi tego szkoda.
Wróć, jednak byłoby. Przed nami pojawił się troll. Troll!
- Umie mości lord po trollańsku? - zapytałem prześmiewczo, starając tak manewrować sankami, by ominąć wielkie stworzenie.
- Sądzę, że sanie miałyby o wiele lepszy poślizg, gdyby to ktoś niby lepszego rodzaju niechcący trafił pod płozy. Wewnętrzna zgnilizna dostarcza wiele materiału przyspieszającego bieg sanek - powiedziałem, odwracając się w sankach do Rowle'a, kiedy ruszyliśmy. Uśmiechnąłem się przy tym bardzo serdecznie do Magnusa, ostatecznie odwracając się i nie poświęcając mu już spojrzenia. - Oni mają o wiele więcej do zaoferowania niż może się wydawać - rzuciłem jeszcze głośno do Rowle'a, kiedy wzrokiem śledziłem pozostałych uczestników wyścigu. Czy to naprawdę było takie trudne do przetrawienia - równość? Widziałem tutaj zarówno mugolaków, jak i szlachciców. Wszyscy tak samo siedzieli w sankach, tak samo cieszyli się ze zorganizowanego wyścigu. Mieli prawo być tutaj w takim samym stopniu jak ja czy Magnus. Jednak, właściwie czego spodziewałem się po redaktorze Walczącego Maga, tej żałosnej gazety, którą szlachcice próbowali pompować sobie ego? Miałem bowiem śmiałą opinię, że pisemko to powstało właśnie w tym celu: aby powtarzane tysiąc razy kłamstwo "jesteśmy lepsi" tak mocno wgryzło się w świadomość rzekomo lepiej urodzonych, aż stanie się prawdą, choćby tylko dla nich samych.
W takich chwilach naprawdę wstydziłem się mojego pochodzenia.
Usłyszałem radosne okrzyki i od razu namierzyłem moją małą biedroneczkę. Uśmiechnąłem się szeroko widząc, jak razem a Archibaldem i Nealą mkną wśród bieli, radośni i beztroscy. Tak rozczulił mnie ten widok, że zapomniałem uważać na trasę. W ostatniej chwili dojrzałem kończący się w połowie most, toteż nie mogłem już nic zrobić. Wystrzeliliśmy w powietrze jak z procy tylko po to, by wylądować w śnieżnej zaspie. Prychając zacząłem otrzepywać się ze śniegu, lekko usatysfakcjonowany tym, że Magnus wylądował w śniegu. Szybko postawiłem sanie tak jak stać powinny i wgramoliłem się znów na przód. Ta cała kłótnia była swego rodzaju doskonałą rozrywką.
- Facere! - nie czekałem dłużej niż to było konieczne - kiedy tylko Helene usiadła w saniach znów wprawiłem je w ruch, nie czekając aż jej ojciec usiądzie wygodnie. Przy odrobinie szczęścia Magnus wypadnie.
Ależ nie byłoby mi tego szkoda.
Wróć, jednak byłoby. Przed nami pojawił się troll. Troll!
- Umie mości lord po trollańsku? - zapytałem prześmiewczo, starając tak manewrować sankami, by ominąć wielkie stworzenie.
The member 'Alexander Selwyn' has done the following action : Rzut kością
#1 'k3' : 1
--------------------------------
#2 'Saneczki' :
--------------------------------
#3 'k10' : 9
#1 'k3' : 1
--------------------------------
#2 'Saneczki' :
--------------------------------
#3 'k10' : 9
Gdyby zamarudził i usadowienie się w sankach odłożył w czasie, przypuszczalnie zafundowałby Helene pokaz bicia głową o zlodowaciałą powierzchnię zmarzniętej ziemi. Uroczy, uhonorowany czas arystokraty, spędzającego wolne popołudnie wraz ze złaknioną wiedzy córeczką. Siedząc w ciasnym pojeździe mknącym prędko ze stromej góry nie miał fizycznej możliwości wprowadzić krótkiego przebłysku mało finezyjnej brutalności w czyn - z drugiej strony, przeszkadzałoby mu w tym również ciałko dziewczynki rozdzielającej go od Alexandra. Chłopaczyna bez wątpienia urodził się w czepku; tylko niewygodna pozycja i pędzenie na złamanie karku ratowało go przed wypluciem zębów i zbieraniem ich połamanymi rękami. Magnus jednak nie zapominał i przyobiecał sobie, że gówniarzowi jeszcze się odbije pierwszym kremowym piwem z wypadu do Hogsmeade. Poczerwieniał ze złości, nie dotknęły go toporne docinki, lecz jawnie lekceważąca postawa Selwyna, spluwającego na arystokratyczne świętości. Bronił mugolskie ścierwa, bronił ich słowem, nadstawiając za nich swój szlachecki kark! Rowle zmarszczył brwi, spojrzenie już zauważalnie przyjęło barwę burzowej chmury nad zarośniętym jeziorem, a ręce mocniej ścisnęły Helene, którą dotyk ojca musiał zaboleć. Magnus tego nie zauważył, machinalnie odreagowując złość i wbijając palce w miękki bok dziewczynki, tak jak dla uspokojenia zaciskałby je na drewnie różdżki. Dopiero po chwili tej niemej furii ocknął się, rozluźniając uścisk, lecz poświęcając więcej uwagi plugawemu Selwynowi, niż nieco obolałemu dziecku.
-Co to ma znaczyć: niby? - syknął, czując narastające w nim wkurwienie. Należało mu się więcej, czysta krew od pokoleń płynęła w żyłach Rowle'ów, naznaczając ich ród laurem wyjątkowości. Mugolskie bękarty nie zasługiwały na poznanie tajemnic, odkrywanych przed wiekami przez jego przodków, miały swój świat, w którym mogli do woli się gnieździć i egzystować jak robaki. Do czasu apokalipsy.
-Och, naprawdę? Co takiego mogą nam zaoferować poza mugolskimi syfami i zachwycającymi umiejętnościami prania w rzece? - zakpił ostro, czując wpełzający mu na szyję cholerny rumieniec. Żyłka na skroni pulsowała niepokojąco, a szaleńczy wzrok Magnusa niechybnie by zabił, gdyby posiadał moc bazyliszka. Niekontrolowanie mógł powalić kilka drzew, lecz starał się mimo wszystko powściągać złość i pilnować języka - Helene nie powinna słyszeć przekleństw z ust własnego ojca - są tylko kiepskim genetycznym żartem, żałosną pomyłką, która nigdy nie powinna istnieć - warknął, a dalszą część jego wypowiedzi przerwało nagłe wykatapultowanie z sanek, spowodowane przez sabotażystę-Selwyna. Wystrzelił jak z procy, wpadając w zaspę, lecz jeszcze nim otrzepał się ze śniegu, sprawdził, czy jego córce nic się nie stało?
-Wszystko dobrze, moja droga? - spytał, gorączkowo badając całą jej sylwetkę spojrzeniem, czy nie została ranna, czy nie podarła rajstopek, czy nie zgubiła czapki, bo będzie jej zimno.
-Idiota - warknął, podsadzając dziewczynkę do sanek i sadowiąc się za nią, prawie wypadając ze środka, gdy ten dureń wszedł w zakręt. Prawie wjeżdżając w trolla. Najwyraźniej skorego do pogawędki.
-Twoi znajomi nie nauczyli cię swego ojczystego języka? - zadrwił, ale mina szybko mu zrzedła, bo troll ani myślał ustąpić z drogi. Wyglądało na to, że musiał spróbować wydobyć z siebie dźwięki imitujące ich mowę. Mgliste wspomnienie z wizyty w rezerwacie Yaxleyów nie wystarczyły, by biegle władał tym charczącym żargonem. Odchrząknął jednak kilkakrotnie i palcem wskazał na drogę, nie będąc pewnym, czy prosi o przepuszczenie, czy może każe trollowi sprawdzić, czy nie ma go w lesie.
-Co to ma znaczyć: niby? - syknął, czując narastające w nim wkurwienie. Należało mu się więcej, czysta krew od pokoleń płynęła w żyłach Rowle'ów, naznaczając ich ród laurem wyjątkowości. Mugolskie bękarty nie zasługiwały na poznanie tajemnic, odkrywanych przed wiekami przez jego przodków, miały swój świat, w którym mogli do woli się gnieździć i egzystować jak robaki. Do czasu apokalipsy.
-Och, naprawdę? Co takiego mogą nam zaoferować poza mugolskimi syfami i zachwycającymi umiejętnościami prania w rzece? - zakpił ostro, czując wpełzający mu na szyję cholerny rumieniec. Żyłka na skroni pulsowała niepokojąco, a szaleńczy wzrok Magnusa niechybnie by zabił, gdyby posiadał moc bazyliszka. Niekontrolowanie mógł powalić kilka drzew, lecz starał się mimo wszystko powściągać złość i pilnować języka - Helene nie powinna słyszeć przekleństw z ust własnego ojca - są tylko kiepskim genetycznym żartem, żałosną pomyłką, która nigdy nie powinna istnieć - warknął, a dalszą część jego wypowiedzi przerwało nagłe wykatapultowanie z sanek, spowodowane przez sabotażystę-Selwyna. Wystrzelił jak z procy, wpadając w zaspę, lecz jeszcze nim otrzepał się ze śniegu, sprawdził, czy jego córce nic się nie stało?
-Wszystko dobrze, moja droga? - spytał, gorączkowo badając całą jej sylwetkę spojrzeniem, czy nie została ranna, czy nie podarła rajstopek, czy nie zgubiła czapki, bo będzie jej zimno.
-Idiota - warknął, podsadzając dziewczynkę do sanek i sadowiąc się za nią, prawie wypadając ze środka, gdy ten dureń wszedł w zakręt. Prawie wjeżdżając w trolla. Najwyraźniej skorego do pogawędki.
-Twoi znajomi nie nauczyli cię swego ojczystego języka? - zadrwił, ale mina szybko mu zrzedła, bo troll ani myślał ustąpić z drogi. Wyglądało na to, że musiał spróbować wydobyć z siebie dźwięki imitujące ich mowę. Mgliste wspomnienie z wizyty w rezerwacie Yaxleyów nie wystarczyły, by biegle władał tym charczącym żargonem. Odchrząknął jednak kilkakrotnie i palcem wskazał na drogę, nie będąc pewnym, czy prosi o przepuszczenie, czy może każe trollowi sprawdzić, czy nie ma go w lesie.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Magnus Rowle' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 10
'k100' : 10
Usiadła na przedzie saneczek, a one, popychane magią, wyrwały się do przodu, a panna Pomfrey poczuła jak pęd mroźnego powietrza szczypie ją w nos obsypany piegami. Policzki prędko nabrały czerwieńszej barwy od zimna (także od tego, że przypadkowo z jej różdżki wychynęła śnieżka, która uderzyła w potylicę osoby jadącej przed nimi i Poppy było strasznie przez to wstyd, bo była bardzo przywiązana do przestrzegania zasad), miała ochotę naciągnąć mocniej na twarz szalik, lecz w prawej dłoni ściskała różdżkę, a lewą trzymała się saneczek. Pędziły tak szybko! Nie mogła powstrzymać śmiechu, który cisnął się na usta jak małej dziewczynce, którą właśnie się czuła. Z odmętów niepamięci wychynęły wspomnienia z dzieciństwa: te najpiękniejsze, ciepłe, z rodzicami. Pamiętała wysoką sylwetkę ojca ciągnącego sanie i uścisk mamy w pasie, która siedziała za nią. Małej Poppy zdawało się wtedy, że mkną z prędkością światła, czasami się bała, lecz czary ojca nigdy nie pozwoliły, aby stała się jej krzywda.
Gdyby nie bystre oko i wiedza lorda Traversa, najpewniej teraz doznałaby krzywdy - dużo dotkliwszej. Była tak przejęta prowadzeniem, że niemal nie zwróciła uwagi na to, kiedy wjechali na most. Nie miała pojęcia, że w pewnym momencie się urywa. Jedynie dzięki ostrzeżeniu Glaucusa w porę nakierowała saneczki na odpowiedni tor, by gładko wzbiły się w powietrze i zamiast w zaspę, wylądowały na ścieżkę, którą pomknęli dalej. Omal nie spadła jej czapka!
-Facere! - powtórzyła panna Pomfrey, nie chcąc pozwolić, by zwolnili.
Nie wiedziała, czy to z jej winy, czy też po prostu mieli pecha, bo nagle na bieluśkim śniegu dostrzegła szare plamy, które okazały się być ostrymi skałami. Nie dostrzegła jak płozy na nie najechały, lecz doskonale to poczuła. Saneczki zaczęły wibrować, podskakiwać, Poppy musiała się mocniej przytrzymać, aby nie spaść -Oooojej! - wyrwało się jej, lecz najgorsze było dopiero przed nimi.
Usłyszała trzask drewna i bała się, że oznacza to dla nich już koniec wyścigu. Obejrzała się przez ramię, posyłając lordowi Traversowi zaniepokojone spojrzenie: -Dasz radę to naprawić? - spytała -Możesz wziąć mój szalik!
Gdyby nie bystre oko i wiedza lorda Traversa, najpewniej teraz doznałaby krzywdy - dużo dotkliwszej. Była tak przejęta prowadzeniem, że niemal nie zwróciła uwagi na to, kiedy wjechali na most. Nie miała pojęcia, że w pewnym momencie się urywa. Jedynie dzięki ostrzeżeniu Glaucusa w porę nakierowała saneczki na odpowiedni tor, by gładko wzbiły się w powietrze i zamiast w zaspę, wylądowały na ścieżkę, którą pomknęli dalej. Omal nie spadła jej czapka!
-Facere! - powtórzyła panna Pomfrey, nie chcąc pozwolić, by zwolnili.
Nie wiedziała, czy to z jej winy, czy też po prostu mieli pecha, bo nagle na bieluśkim śniegu dostrzegła szare plamy, które okazały się być ostrymi skałami. Nie dostrzegła jak płozy na nie najechały, lecz doskonale to poczuła. Saneczki zaczęły wibrować, podskakiwać, Poppy musiała się mocniej przytrzymać, aby nie spaść -Oooojej! - wyrwało się jej, lecz najgorsze było dopiero przed nimi.
Usłyszała trzask drewna i bała się, że oznacza to dla nich już koniec wyścigu. Obejrzała się przez ramię, posyłając lordowi Traversowi zaniepokojone spojrzenie: -Dasz radę to naprawić? - spytała -Możesz wziąć mój szalik!
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Poppy Pomfrey' has done the following action : Rzut kością
#1 'k3' : 3
--------------------------------
#2 'k3' : 3
--------------------------------
#3 'Saneczki' :
--------------------------------
#4 'k10' : 8
#1 'k3' : 3
--------------------------------
#2 'k3' : 3
--------------------------------
#3 'Saneczki' :
--------------------------------
#4 'k10' : 8
I masz! Olśniło mnie nagle - przeca nie raz ogladałem ten most na obrazach pokazywanych przez matkę, malowanych dłońmi znajomych i nieznajomych artystów. W tej chwili dziękowałem starej, że podsuwała mi pod nos książki o sztuce niezależnie od mojego nastroju i od tego czy mi się to podobało czy nie.
- To Most Płaczu, Penny! To Most Płaczu, on się urywa w połowieeeeee!... - i już lecieliśmy w powietrzu, omijając wszystkie zaspy śniegu i bezpiecznie lądując po drugiej stronie. Odetchnąłem z ulgą, ostatni raz oglądając się za siebie, po czym mocno zacisnąłem palce na przednim siedzeniu i choć pęd powietrza prawie zwiewał mi czapkę to nieustraszony niczym... Niczym... Niczym smok(!) wstałem coby się przepchać na przód, a to wcale nie było łatwe biorąc pod uwagę fakt, że wciąż mknęliśmy naprzód - Teraz moja kolej, chyba się nie obrazisz, co? - posyłam pannie Vause mój najbardziej czarujący uśmiech, żeby się faktycznie nie pogniewała i wreszcie unoszę różdżkę coby gestem nadgarstka pognać sanie naprzód - Facere!
Wtem tor ulega zmianie - płozy nie suną już po śniegu z lekkością, wręcz przeciwnie - czuję jak cały nasz pojazd wibruje oraz skacze, ba! Od tego zamieszania nawet zęby mi latają i w pierwszej chwili autentycznie boję się, że odgryzę sobie język... Ale owe dramatyczne wizje przerywa coś znacznie bardziej dramatycznego, jak się miało za chwilę okazać. Słyszę strzęk łamanego drewna i wiem już co się wydarzyło, albo przynajmniej podejrzewam. Mam nadzieję, że jak się obrócę to zobaczę twarz mojej towarzyszki tuż za plecami, a nie jej podarte rajstopy wystające z jakiejś większej bądź mniejszej zaspy.
- W porządku, dziecino? - pytam, bo już sam nie wiem czy mam dalej gnać sanki po tych dziurskach czy jednak Penny potrzebuje pomocy z tylnym siedzeniem.
- To Most Płaczu, Penny! To Most Płaczu, on się urywa w połowieeeeee!... - i już lecieliśmy w powietrzu, omijając wszystkie zaspy śniegu i bezpiecznie lądując po drugiej stronie. Odetchnąłem z ulgą, ostatni raz oglądając się za siebie, po czym mocno zacisnąłem palce na przednim siedzeniu i choć pęd powietrza prawie zwiewał mi czapkę to nieustraszony niczym... Niczym... Niczym smok(!) wstałem coby się przepchać na przód, a to wcale nie było łatwe biorąc pod uwagę fakt, że wciąż mknęliśmy naprzód - Teraz moja kolej, chyba się nie obrazisz, co? - posyłam pannie Vause mój najbardziej czarujący uśmiech, żeby się faktycznie nie pogniewała i wreszcie unoszę różdżkę coby gestem nadgarstka pognać sanie naprzód - Facere!
Wtem tor ulega zmianie - płozy nie suną już po śniegu z lekkością, wręcz przeciwnie - czuję jak cały nasz pojazd wibruje oraz skacze, ba! Od tego zamieszania nawet zęby mi latają i w pierwszej chwili autentycznie boję się, że odgryzę sobie język... Ale owe dramatyczne wizje przerywa coś znacznie bardziej dramatycznego, jak się miało za chwilę okazać. Słyszę strzęk łamanego drewna i wiem już co się wydarzyło, albo przynajmniej podejrzewam. Mam nadzieję, że jak się obrócę to zobaczę twarz mojej towarzyszki tuż za plecami, a nie jej podarte rajstopy wystające z jakiejś większej bądź mniejszej zaspy.
- W porządku, dziecino? - pytam, bo już sam nie wiem czy mam dalej gnać sanki po tych dziurskach czy jednak Penny potrzebuje pomocy z tylnym siedzeniem.
Highlands
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja