Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja
Highlands
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Highlands
To tereny na północnej Szkocji, gdzie pasma gór i pagórków ciągną się aż po horyzont. Różnorodność flory i fauny jest wręcz zachwycająca. Zielone wzgórza ciągnące się kilometrami urozmaicone są przez liczne jeziora, jak i okalające je lasy. O tych terenach krąży wiele plotek, jednak nie bez przyczyny mugole rzadko zapuszczają się w zalesione tereny okalające jedną z zamkowych ruin bowiem błąka się po nich szyszymora, której jęki i zawodzenie skutecznie odstraszają niemagicznych ludzi. I choć szyszymory to niegroźne magiczne stworzenia, to ich przeszywający jęk z pewnością sprawia, że najodważniejszemu czarodziejowi jeżą się włoski na karku.
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Nie dziwiłbym się, gdyby przeżywano to do dzisiaj w pokoju wspólnym Gryfonów – Kariera Jamiego nie skończyła się znowuż aż tak dawno, by jego blask zdążył pokryć kurz; tym bardziej, że od tamtego czasu nie pojawił się żaden pałkarz, który odsisnąłby się w historii sportu równnie spektakularnymi popisami. - Rozumiem przez to, że puchar jest w waszych rękach? - Dopytałem, nie wiedząc, czy mam do czynienia pokazem młodzieńczej pewności siebie, czy też może sprytnemu zatuszowaniu niewygodnych faktów.
Słysząc salwę śmiechu Oscara chwilę po tym, jak postanowiłem d o n i e ś ć (cóż, dopieri teraz przyszło mi na myśl, że było to równie niechlubne posunięcie, co samo oszustwo – ale póki wszyscy bawili się dalej i nikt nie ucierpiał, chyba nie wydarzyła się tragedia), zrobiło mi się jakoś tak.. miło. Znaczy to oczywiste, że byłem rasowym zawadiaką. Ale jeszcze nigdy nie słyszałem, żeby śmiał się ze mnie mój s y n.
I po raz pierwszy od dłuższego czasu poczułem radość. Tak po prostu. Niezmąconą żadnymi zmartwieniami, z uciążliwą odpowiedzialnością odłożoną gdzieś wysoko na półkę. Brutus też zdawał się mieć w tym spory udział, choć jego uporczywe drążenie tematu całkowicie zbiło mnie z pantałyku.
Znów musiałem wyszperać wymówkę – ta na szczęście znalazła się sama. W chwili, gdy zsunęliśmy się z większej skarpy, tuż nad naszymi saniami przeleciał żmijoptak.
- O... ooo, żmijoptak – Aż uniosłem się na nogach, śledząc ruch stworzenia. No przecież nie mogłem snuć żadnych mądrości w sytuacji zagrożenia, a mało Malfoy na pewno to rozumiał. I oby szybko zapomniał o swoich hipotezach. - Chowaj głowę, Brutus! - Bo brakowało jeszcze tego, żebym miał własnego bratanka na sumieniu. Ptaka trzeba było jakoś przegonić, zanim postanowi mocniej zainteresować się naszymi saniami. Nie do końca wiedziałem, jak powinienem się za to zabrać, jak zwykle poddając się improwizacji. - O wielki, potężny i przedwieczny! Nie jesteśmy godni, aby wdychać powietrze smagane twoimi skrzydłami! - Spróbowałem, tym samym zamaszyście przecinając rękami powietrze. Żeby tak chociaż trochę zniechęcić stworzenie do zainteresowania naszymi saniami.
ONMS poziom I
Słysząc salwę śmiechu Oscara chwilę po tym, jak postanowiłem d o n i e ś ć (cóż, dopieri teraz przyszło mi na myśl, że było to równie niechlubne posunięcie, co samo oszustwo – ale póki wszyscy bawili się dalej i nikt nie ucierpiał, chyba nie wydarzyła się tragedia), zrobiło mi się jakoś tak.. miło. Znaczy to oczywiste, że byłem rasowym zawadiaką. Ale jeszcze nigdy nie słyszałem, żeby śmiał się ze mnie mój s y n.
I po raz pierwszy od dłuższego czasu poczułem radość. Tak po prostu. Niezmąconą żadnymi zmartwieniami, z uciążliwą odpowiedzialnością odłożoną gdzieś wysoko na półkę. Brutus też zdawał się mieć w tym spory udział, choć jego uporczywe drążenie tematu całkowicie zbiło mnie z pantałyku.
Znów musiałem wyszperać wymówkę – ta na szczęście znalazła się sama. W chwili, gdy zsunęliśmy się z większej skarpy, tuż nad naszymi saniami przeleciał żmijoptak.
- O... ooo, żmijoptak – Aż uniosłem się na nogach, śledząc ruch stworzenia. No przecież nie mogłem snuć żadnych mądrości w sytuacji zagrożenia, a mało Malfoy na pewno to rozumiał. I oby szybko zapomniał o swoich hipotezach. - Chowaj głowę, Brutus! - Bo brakowało jeszcze tego, żebym miał własnego bratanka na sumieniu. Ptaka trzeba było jakoś przegonić, zanim postanowi mocniej zainteresować się naszymi saniami. Nie do końca wiedziałem, jak powinienem się za to zabrać, jak zwykle poddając się improwizacji. - O wielki, potężny i przedwieczny! Nie jesteśmy godni, aby wdychać powietrze smagane twoimi skrzydłami! - Spróbowałem, tym samym zamaszyście przecinając rękami powietrze. Żeby tak chociaż trochę zniechęcić stworzenie do zainteresowania naszymi saniami.
ONMS poziom I
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
The member 'Frederick Fox' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 42
'k100' : 42
Moje Caelum, choć z początku nie byłem przekonany co do jego powodzenia, okazało się udane. Mimo wszystko Magnus już zaczął zapędzać się w swoich górnolotnych domysłach, mydląc Helene oczy całkowitymi bzdurami. Choć moim zdaniem bardziej do tych tez pasowało słowo gównolotne. Tak naprawdę każdy z nas aktualnie nie miał charakterystycznej dla arystokracji klasy, tyle że na inny sposób.
- Fascynująca teoria, szkoda jednak, że nie znajduje potwierdzenia w rzeczywistości - rzuciłem od niechcenia, zadowolony z siebie szczerząc się niczym kot z Cheshire. Utarłem nosa Rowle'owi, a do tego nie smagał mnie już po twarzy lodowaty wiatr zacinający śniegiem. Opadły mi jednak kąciki ust, gdy Magnus zaczął gramolić się do przodu. Jak widać do kuszących obietnic składanych córce postanowił dołączyć jeszcze wygraną w wyścigu. Całe szczęście, że obaj byliśmy wyjątkowo szczupli - nawet w zimowym płaszczu byłem bowiem w stanie jakoś przegramolić się na tył sanek, nie szturchając przy tym Helene. Usiadłem tak, by nie dotykać małej lady w jakikolwiek sposób. Do uszu dochodził mnie jeszcze głos śpiewającej Miriam, choć coraz bardziej oddalaliśmy się od Biedronkowozu.
- Wokół motylki zatańczą walca i do herbatki zjedzą zakalca - zawtórowałem Mirci cicho pod nosem, napawając się widokami w czasie jazdy - w końcu nie musiałem bowiem nic robić. Zaraz jednak moją idyllę przerwał dziwny szelest. Szelest pnączy. Pnącza rosnące zimą?, zastanowiłem się w myślach marszcząc brwi, zaraz jednak przypomniałem sobie, że choć aura była śnieżna i mroźna to tak naprawdę był czerwiec. Chwytając się poręczy sanek wychyliłem się lekko za ich krawędź.
- Och - wyrwało mi się, kiedy w istocie zobaczyłem roślinne pnącza, które jęły oplatać płozy naszego Gwiazdozbioru. Rzuciłem szybkie spojrzenie na Magnusa, ten jednakże był całkowicie zajęty prowadzeniem sanek - uporanie się z natarczywą rośliną leżało więc całkowicie w mojej gestii.
|Rzut na biegłość zielarstwa, poziom I
- Fascynująca teoria, szkoda jednak, że nie znajduje potwierdzenia w rzeczywistości - rzuciłem od niechcenia, zadowolony z siebie szczerząc się niczym kot z Cheshire. Utarłem nosa Rowle'owi, a do tego nie smagał mnie już po twarzy lodowaty wiatr zacinający śniegiem. Opadły mi jednak kąciki ust, gdy Magnus zaczął gramolić się do przodu. Jak widać do kuszących obietnic składanych córce postanowił dołączyć jeszcze wygraną w wyścigu. Całe szczęście, że obaj byliśmy wyjątkowo szczupli - nawet w zimowym płaszczu byłem bowiem w stanie jakoś przegramolić się na tył sanek, nie szturchając przy tym Helene. Usiadłem tak, by nie dotykać małej lady w jakikolwiek sposób. Do uszu dochodził mnie jeszcze głos śpiewającej Miriam, choć coraz bardziej oddalaliśmy się od Biedronkowozu.
- Wokół motylki zatańczą walca i do herbatki zjedzą zakalca - zawtórowałem Mirci cicho pod nosem, napawając się widokami w czasie jazdy - w końcu nie musiałem bowiem nic robić. Zaraz jednak moją idyllę przerwał dziwny szelest. Szelest pnączy. Pnącza rosnące zimą?, zastanowiłem się w myślach marszcząc brwi, zaraz jednak przypomniałem sobie, że choć aura była śnieżna i mroźna to tak naprawdę był czerwiec. Chwytając się poręczy sanek wychyliłem się lekko za ich krawędź.
- Och - wyrwało mi się, kiedy w istocie zobaczyłem roślinne pnącza, które jęły oplatać płozy naszego Gwiazdozbioru. Rzuciłem szybkie spojrzenie na Magnusa, ten jednakże był całkowicie zajęty prowadzeniem sanek - uporanie się z natarczywą rośliną leżało więc całkowicie w mojej gestii.
|Rzut na biegłość zielarstwa, poziom I
The member 'Alexander Selwyn' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 63
'k100' : 63
Obejrzała się szybko za siebie, żeby zorientować się w sytuacji, ale nim zdołała kogokolwiek rozpoznać, musiała już wrócić do czuwania nad drogą.
- Ja tak samo. Żeby tak zabierać kobietom, nauczycielkom!, kubki z kakao, no wiesz co! – zawołała jak prawdziwa, stara kwoka, której nie ustąpiono miejsca w Błędnym Rycerzu. Będąc jednak zupełnie szczerą – naprawdę zależało jej na tym kakao. Czuła chłód kąsający w palce, chociaż ubrała swoje ulubione rękawiczki; nos jej prawie odpadał, nie mówiąc o palcach u stóp, a policzków już w ogóle nie czuła. I chyba przemokły jej skarpetki. Będzie musiała się porządnie wygrzać wieczorem. Oby gra była warta świeczki!
Skupienie uszło z niej szybko, kiedy tuż obok nich pojawiły się przedziwne pnącza – przedziwne były tylko w pierwszej sekundzie, potem były po prostu niewygodne w ich sytuacji, bo Eileen zdołała je jako tako rozpoznać. Wiedziała, że Pomona też nie będzie mała problemów z ich rozpoznaniem, ba!, właściwie pewnie od razu zareaguje z właściwą dla siebie wiedzą!
Piosenka, którą ich uraczyła (pokarała?) i wyklaskiwany rytm, pomogły im nabrać rozpędu. Nawet nie zdążyła się zorientować, kiedy prześcignęły kilka par – w tym Alexa, do której zdążyła pomachać, i zaraz przed nimi Leanne, której też nie poskąpiła uśmiechu.
- Rany, Pomona, nie wiedziałam, że tak świetnie idzie ci z poezją śpiewaną! Zaczarowałaś pnącza, szalona ty! – zaśmiała się, na chwilę zupełnie nie zajmując się dalszą drogą.
I mogła już tego zacząć żałować.
- Pomona – pisnęła, widząc, jak wyrósł nagle przed nimi troll. Trollisko. Mruczał pod nosem jakieś swoje zupełnie niezrozumiałe sylaby i nie wiedziała, czy rzuca na nich klątwę, czy mówi o miłości przy świetle księżyca. – Pomona, zrób coś! Facere!
Z tego strachu prawie by zapomniała o rzuceniu zaklęcia!
- Ja tak samo. Żeby tak zabierać kobietom, nauczycielkom!, kubki z kakao, no wiesz co! – zawołała jak prawdziwa, stara kwoka, której nie ustąpiono miejsca w Błędnym Rycerzu. Będąc jednak zupełnie szczerą – naprawdę zależało jej na tym kakao. Czuła chłód kąsający w palce, chociaż ubrała swoje ulubione rękawiczki; nos jej prawie odpadał, nie mówiąc o palcach u stóp, a policzków już w ogóle nie czuła. I chyba przemokły jej skarpetki. Będzie musiała się porządnie wygrzać wieczorem. Oby gra była warta świeczki!
Skupienie uszło z niej szybko, kiedy tuż obok nich pojawiły się przedziwne pnącza – przedziwne były tylko w pierwszej sekundzie, potem były po prostu niewygodne w ich sytuacji, bo Eileen zdołała je jako tako rozpoznać. Wiedziała, że Pomona też nie będzie mała problemów z ich rozpoznaniem, ba!, właściwie pewnie od razu zareaguje z właściwą dla siebie wiedzą!
Piosenka, którą ich uraczyła (pokarała?) i wyklaskiwany rytm, pomogły im nabrać rozpędu. Nawet nie zdążyła się zorientować, kiedy prześcignęły kilka par – w tym Alexa, do której zdążyła pomachać, i zaraz przed nimi Leanne, której też nie poskąpiła uśmiechu.
- Rany, Pomona, nie wiedziałam, że tak świetnie idzie ci z poezją śpiewaną! Zaczarowałaś pnącza, szalona ty! – zaśmiała się, na chwilę zupełnie nie zajmując się dalszą drogą.
I mogła już tego zacząć żałować.
- Pomona – pisnęła, widząc, jak wyrósł nagle przed nimi troll. Trollisko. Mruczał pod nosem jakieś swoje zupełnie niezrozumiałe sylaby i nie wiedziała, czy rzuca na nich klątwę, czy mówi o miłości przy świetle księżyca. – Pomona, zrób coś! Facere!
Z tego strachu prawie by zapomniała o rzuceniu zaklęcia!
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
The member 'Eileen Wilde' has done the following action : Rzut kością
#1 'k3' : 2, 1
--------------------------------
#2 'Saneczki' :
--------------------------------
#3 'k10' : 2
#1 'k3' : 2, 1
--------------------------------
#2 'Saneczki' :
--------------------------------
#3 'k10' : 2
-Czy pan Benjamin to ten pan, który wygląda jak półolbrzym? Jimmy mi kiedyś o nim opowiadał, że powinien być obrońcą bo jest w stanie zasłonić wszystkie trzy pętle! A nawet sześć, gdyby je ustawić w jednym rzędzie! Ale tata nas zauważył i przegonił Jimmy'ego, bo to syn lokaja i nie mogę się z nim bawić. Szkoda, bo Septimus woli czytać niż robić inne fajne rzeczy i to nawet nie o quidditchu, ani baśni barda Beedle'a, tylko takie wielkie, stare książki, których strony musi obracać specjalnym patyczkiem, żeby ich nie dotknąć, bo wtedy by się rozsypały w pył. A tam jest tylko pełno dat i nazwisk i w ogóle to wygląda jak książka sowofoniczna - podniecił się Brutus, najpierw zasypując Lisa i Oscara gradem pytań dotyczących Benjamina, którego znać nie mógł - do dziś ojciec kategorycznie zabraniał mu oglądania meczy i słuchania czarodziejskiej rozgłośni radiowej, kiedy relacjonowano spotkanie Jastrzębi z Falmouth, twierdząc, że to dla niego za bardzo brutalne i że jeszcze nie dorósł do słuchania tak koszmarnie niewychowawczych rzeczy. Chłopiec nie protestował, wiedział, że z tatą się nie dyskutuje.
-Ojej! Zdobędziesz puchar, Oscarze? Ty i twoja drużyna? Wspaniale - westchnął, wyobrażając sobie, jak chłopaka obnoszą na rękach, gdy strzela triumfującego gola - i będzie taki złoty, prawdziwy? I będziesz mógł go potrzymać? A czy to prawda, że po zwycięskim meczy robi się - tu Brutus lekko ściszył głos - imprezę?? - spytał, otwierając szeroko oczy i postanawiając, że jeśli odpowiedź będzie twierdząca, koniecznie postara się o zasilenie reprezentacji szkolnej. Najlepiej od razu! Zdziwił się, kiedy wujek Lis zawołał, że jakaś drużyna oszukuje.
-Czemu oni kantowali, wujku? Przecież to nieładnie - stwierdził oczywistość, krzyżując rączki i aż czerwieniejąc. Ale nie na śmieszny, przyjazny i ciepły Weasleyowy szkarłat, a wściekły burgund, zdolny rozgniewać nawet najbardziej potulnego byka.
-Oooo - zawołał, kiedy wujek zwrócił mu uwagę na pikującego tuż nad nimi żmijoptaka - będziemy pędzić za tobą w naziemnym orszaku, by głosić twoją chwalebną wspaniałość i obwieszczać czarodziejom o twej niezmierzonej potędze, cudowny żmijoptaku! - dodał z przejęciem za wujkiem Lisem, niezwykle zaaferowany bijącymi skrzydłami wspaniałego stworzenia.
-Wujku, czy uczyłeś się retoryki? I etykiety? Bo strasznie ładnie mówisz, nie tak jak wszyscy. Mój tato też potrafi się pięknie wysławiać i chce, żebym ja też odzywał się tak, jak przystało na lorda - zamamrotał, chyląc głowę w wyuczonym ukłonie przed potężnym żmijoptakiem, ale na tyle wyraźnie, by i Oscar i pan Fox słyszeli, co torpedą płynęło z kształtnych ust chłopca.
-Skręcamy, Oscar! - krzyknął, szarpiąc siedzącego młodzieńca za rękaw, kiedy dostrzegł wystający z ziemi korzeń, który mógłby posłać ich prosto na ziemię. Za dobrze im szło, wygrywali, ale... to nawet nie było ważne, bo Brutus i tak bawił się dobrze. Bardzo dobrze. Tak, jak nigdy nie bawił się ze swoim tatą.
-Ojej! Zdobędziesz puchar, Oscarze? Ty i twoja drużyna? Wspaniale - westchnął, wyobrażając sobie, jak chłopaka obnoszą na rękach, gdy strzela triumfującego gola - i będzie taki złoty, prawdziwy? I będziesz mógł go potrzymać? A czy to prawda, że po zwycięskim meczy robi się - tu Brutus lekko ściszył głos - imprezę?? - spytał, otwierając szeroko oczy i postanawiając, że jeśli odpowiedź będzie twierdząca, koniecznie postara się o zasilenie reprezentacji szkolnej. Najlepiej od razu! Zdziwił się, kiedy wujek Lis zawołał, że jakaś drużyna oszukuje.
-Czemu oni kantowali, wujku? Przecież to nieładnie - stwierdził oczywistość, krzyżując rączki i aż czerwieniejąc. Ale nie na śmieszny, przyjazny i ciepły Weasleyowy szkarłat, a wściekły burgund, zdolny rozgniewać nawet najbardziej potulnego byka.
-Oooo - zawołał, kiedy wujek zwrócił mu uwagę na pikującego tuż nad nimi żmijoptaka - będziemy pędzić za tobą w naziemnym orszaku, by głosić twoją chwalebną wspaniałość i obwieszczać czarodziejom o twej niezmierzonej potędze, cudowny żmijoptaku! - dodał z przejęciem za wujkiem Lisem, niezwykle zaaferowany bijącymi skrzydłami wspaniałego stworzenia.
-Wujku, czy uczyłeś się retoryki? I etykiety? Bo strasznie ładnie mówisz, nie tak jak wszyscy. Mój tato też potrafi się pięknie wysławiać i chce, żebym ja też odzywał się tak, jak przystało na lorda - zamamrotał, chyląc głowę w wyuczonym ukłonie przed potężnym żmijoptakiem, ale na tyle wyraźnie, by i Oscar i pan Fox słyszeli, co torpedą płynęło z kształtnych ust chłopca.
-Skręcamy, Oscar! - krzyknął, szarpiąc siedzącego młodzieńca za rękaw, kiedy dostrzegł wystający z ziemi korzeń, który mógłby posłać ich prosto na ziemię. Za dobrze im szło, wygrywali, ale... to nawet nie było ważne, bo Brutus i tak bawił się dobrze. Bardzo dobrze. Tak, jak nigdy nie bawił się ze swoim tatą.
Gość
Gość
The member 'Brutus Malfoy' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 3
'k3' : 3
Jest naprawdę przyjemnie, kiedy tak siedzę w saniach, drę się, spoglądam na pięknego, mglistego renifera, zaś Mandragory suną na przód. Jednak nie ma to jak duet zielarek. I przyjaciółek. Robi się już naprawdę zimno, dlatego uskuteczniam nieskoordynowane pląsy w saniach w celu rozgrzania się. Na pewno dla innych drużyn wyglądam jak niespełna rozumu lub porażona zaklęciem commotio, ale to nic. Uśmiech zastyga mi na twarzy z tego mrozu, dlatego nawet jeśli mi smutno z jakiegoś powodu, to już tego po mnie nie widać.
- Skandal, musimy to zgłosić organizatorom - kontynuuję niewygodny temat braku kakao. Mogę przysiąc, że inni chyba dzierżą w dłoniach jakieś kolorowe kubki. Lub to po prostu halucynacje z niedokakaowienia, kto wie. Ostatnio nie ufam swoim zmysłom za bardzo, a fantazjowanie o napoju bogów na pewno jest nieprzyzwoite, tylko jeszcze nikt nie napisał o tym w książce.
Zabawa trwa, ale nie przejmuję się żadnym możliwym uszczerbku na zdrowiu biednej Eileen. Powinnam być delikatniejsza z moim wyciem, ale to jest doping, wiem, że na pewno rozumiesz kochana jak ważne są morale drużyny. Zwłaszcza teraz, kiedy trochę zbaczamy z trasy. Zaciskam skostniałe palce na brzegach saneczek modląc się już nie o zwycięstwo, a o niewylądowanie w zaspie. Kolejna porcja zimna chyba nas zabije.
- Ja też nie wiedziałam - śmieję się w głos, który wreszcie niesie się donośniej niż ten podczas śpiewania. Wilde chyba przewidziała, że zacznę fałszować i zawczasu mnie wyciszyła. Patrzę zatem na nią, czy raczej na jej plecy, dość podejrzliwie, ale z zamrożonym uśmiechem musi to wyglądać naprawdę niecodziennie.
- Ale pnączom Maddocka widocznie wszystko jedno co i jak wyśpiewujesz - dodaję po krótkiej chwili, nie mniej rozbawiona niż te kilkanaście sekund temu. Nie przestaję się ruszać do wyimaginowanej melodii w mojej głowie, zresztą ją nucę nawet pod nosem, bo naprawdę muszę utrzymać jasność umysłu, a jasność umysłu nie idzie w parze z lodowym posągiem w jakie zamieni się niebawem moje ciało.
- Na słodką Helgę, przecież nie znam trollańskiego - rzucam przerażona kiedy przyjaciółka oczekuje ode mnie reakcji. I jestem przerażona tym bydlęciem, jakie spotykamy na drodze. Nie mam najmniejszego pojęcia jak zmusić go lub poprosić do usunięcia się z drogi, ale przecież jestem mistrzynią improwizacji. Dlatego zaczynam wymachiwać rękoma, mruczeć, charczeć i w ogóle wydawać z siebie zatrważające dźwięki. I tak nie wierzę, że osiągnę sukces, więc chwytam się jakiegokolwiek rozwiązania. Żeby Eileen nie mówiła mi potem, że nic nie zrobiłam, ot co.
- Skandal, musimy to zgłosić organizatorom - kontynuuję niewygodny temat braku kakao. Mogę przysiąc, że inni chyba dzierżą w dłoniach jakieś kolorowe kubki. Lub to po prostu halucynacje z niedokakaowienia, kto wie. Ostatnio nie ufam swoim zmysłom za bardzo, a fantazjowanie o napoju bogów na pewno jest nieprzyzwoite, tylko jeszcze nikt nie napisał o tym w książce.
Zabawa trwa, ale nie przejmuję się żadnym możliwym uszczerbku na zdrowiu biednej Eileen. Powinnam być delikatniejsza z moim wyciem, ale to jest doping, wiem, że na pewno rozumiesz kochana jak ważne są morale drużyny. Zwłaszcza teraz, kiedy trochę zbaczamy z trasy. Zaciskam skostniałe palce na brzegach saneczek modląc się już nie o zwycięstwo, a o niewylądowanie w zaspie. Kolejna porcja zimna chyba nas zabije.
- Ja też nie wiedziałam - śmieję się w głos, który wreszcie niesie się donośniej niż ten podczas śpiewania. Wilde chyba przewidziała, że zacznę fałszować i zawczasu mnie wyciszyła. Patrzę zatem na nią, czy raczej na jej plecy, dość podejrzliwie, ale z zamrożonym uśmiechem musi to wyglądać naprawdę niecodziennie.
- Ale pnączom Maddocka widocznie wszystko jedno co i jak wyśpiewujesz - dodaję po krótkiej chwili, nie mniej rozbawiona niż te kilkanaście sekund temu. Nie przestaję się ruszać do wyimaginowanej melodii w mojej głowie, zresztą ją nucę nawet pod nosem, bo naprawdę muszę utrzymać jasność umysłu, a jasność umysłu nie idzie w parze z lodowym posągiem w jakie zamieni się niebawem moje ciało.
- Na słodką Helgę, przecież nie znam trollańskiego - rzucam przerażona kiedy przyjaciółka oczekuje ode mnie reakcji. I jestem przerażona tym bydlęciem, jakie spotykamy na drodze. Nie mam najmniejszego pojęcia jak zmusić go lub poprosić do usunięcia się z drogi, ale przecież jestem mistrzynią improwizacji. Dlatego zaczynam wymachiwać rękoma, mruczeć, charczeć i w ogóle wydawać z siebie zatrważające dźwięki. I tak nie wierzę, że osiągnę sukces, więc chwytam się jakiegokolwiek rozwiązania. Żeby Eileen nie mówiła mi potem, że nic nie zrobiłam, ot co.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Pomona Sprout' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 44
'k100' : 44
Wyścig stawał się coraz bardziej zażarty, a im udało się nieco skoczyć w przód dzięki zaklęciu. Jay widział parę znajomych twarzy, które ich mijały, ale nie miał czasu nawet na machanie, bo jedni ich wyprzedzali, kolejni zostawali w tyle i tak w kółko. Można było dostać oczopląsu. Zaraz jednak oderwał swoją uwagę od współzawodników, gdyż usłyszał ciekawski głos najmłodszego członka z ich załogi. Jak badać kosmos, skoro nie można go dotknąć? Było to bardzo sensowne pytanie, jednak odpowiedź była równie prosta i uzasadniona.
- Mam teleskopy, oktanty, sekstanty, torquetum, heliometry, o samych mapach i meteorytach nie wspominając. Magii, historii też nie dotkniesz, a wierzysz w jej istnienie - odpowiedział, gdy udało im się wjechać w osłoniętą przez jedną stronę drogę, gdzie wiatr nie zagłuszał jego słów. - Gwiazdy są zawsze tak samo piękne - dodał, zastanawiając się czy chłopiec był na Syberii, jednak sanie znów podskoczyły, a on musiał przytrzymać się oparcia. Wtedy właśnie wpadł mu do głowy nowy pomysł. - Pani wybaczy - rzucił i zaczął gramolić się, by przejąć stery i po raz pierwszy zacząć starać się opanować ich sanie. - Facere! - krzyknął i roześmiał się, czując jak policzki sztywniały mu od zimna, który chłostał niemiłosiernie twarz profesora.
- Mam teleskopy, oktanty, sekstanty, torquetum, heliometry, o samych mapach i meteorytach nie wspominając. Magii, historii też nie dotkniesz, a wierzysz w jej istnienie - odpowiedział, gdy udało im się wjechać w osłoniętą przez jedną stronę drogę, gdzie wiatr nie zagłuszał jego słów. - Gwiazdy są zawsze tak samo piękne - dodał, zastanawiając się czy chłopiec był na Syberii, jednak sanie znów podskoczyły, a on musiał przytrzymać się oparcia. Wtedy właśnie wpadł mu do głowy nowy pomysł. - Pani wybaczy - rzucił i zaczął gramolić się, by przejąć stery i po raz pierwszy zacząć starać się opanować ich sanie. - Facere! - krzyknął i roześmiał się, czując jak policzki sztywniały mu od zimna, który chłostał niemiłosiernie twarz profesora.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Jayden Vane' has done the following action : Rzut kością
#1 'k3' : 2
--------------------------------
#2 'k10' : 4
--------------------------------
#3 'Saneczki' :
#1 'k3' : 2
--------------------------------
#2 'k10' : 4
--------------------------------
#3 'Saneczki' :
Słuchałam uważnie mężczyzny, chociaż to że siedziałam z przodu i wiatr trochę zagłuszał to, co się działo za mną i że ktoś w ogóle mówił. Musiałam bardzo wytężyć swój słuch, aby usłyszeć słowa pana Vane'a, a jeszcze prowadzić saneczki! To wymagało ogromnego skupienia.
- Teleskopy, oktuny, torqu-co? - zapytałam zdziwiona nieświadomie przekręcając przy tym jeden z wyrazów. - Co za dziwne rzeczy, ja się nie znam w ogóle na tych wszystkich gwiazdach, księżycach, wystarczy, że w pełnię spać nie mogę, ot więcej mi wiedzy nie potrzeba.
Valerij na pewno orientował się bardziej. Coś mi kiedyś próbował wytłumaczyć dlaczego tak się dzieje, ale z tego co pamiętam to wpadło jednym uchem i wypadło drugim uchem. Bo on takim trudnym językiem operował, że ja czasami nie potrafiłam zrozumieć. Wtedy też nie mogłam. Ale moje rozważania na temat Valerija przerwał pan profesor, co za godne stanowisko, chcący usiąść tym razem z przodu.
- Ależ proszę pana bardzo - odpowiedziałam mu. - Antek teraz pomagaj panu profesorowi, to jak pójdziesz do Hogwartu, bo pan to pewnie w Hogwarcie uczy? To może łatwiejsze testy dostaniesz jak wygramy. O MERLINIE KOCHANY!
Krzyknęłam nagle, bo sanki bardzo mocno podskoczyły, to na pewno przez zmianę ułożenia ciężkości i poczułam, jak coś mi skrzypi za plecami, a następnie sanki zaczęły pękać. Zrobiłam wielkie oczy z przerażenia i chwyciłam oba kawałki sanek.
- Popsułam, połamałam, o Merlinie! - jęknęłam, bardziej do siebie niż do syna i towarzysza.
Szybko zsunęłam szalik z szyi i gramoląc się na tyłach sanek, mocno uważając na to, aby nie spaść, zabrałam się za ich naprawę. Musiałam działać szybko, bo ja nie wiem ile one wytrzymają. Wyglądały tak, jakby się miały już za chwilkę całkowicie rozpaść.
Zręczne ręce III poziom
- Teleskopy, oktuny, torqu-co? - zapytałam zdziwiona nieświadomie przekręcając przy tym jeden z wyrazów. - Co za dziwne rzeczy, ja się nie znam w ogóle na tych wszystkich gwiazdach, księżycach, wystarczy, że w pełnię spać nie mogę, ot więcej mi wiedzy nie potrzeba.
Valerij na pewno orientował się bardziej. Coś mi kiedyś próbował wytłumaczyć dlaczego tak się dzieje, ale z tego co pamiętam to wpadło jednym uchem i wypadło drugim uchem. Bo on takim trudnym językiem operował, że ja czasami nie potrafiłam zrozumieć. Wtedy też nie mogłam. Ale moje rozważania na temat Valerija przerwał pan profesor, co za godne stanowisko, chcący usiąść tym razem z przodu.
- Ależ proszę pana bardzo - odpowiedziałam mu. - Antek teraz pomagaj panu profesorowi, to jak pójdziesz do Hogwartu, bo pan to pewnie w Hogwarcie uczy? To może łatwiejsze testy dostaniesz jak wygramy. O MERLINIE KOCHANY!
Krzyknęłam nagle, bo sanki bardzo mocno podskoczyły, to na pewno przez zmianę ułożenia ciężkości i poczułam, jak coś mi skrzypi za plecami, a następnie sanki zaczęły pękać. Zrobiłam wielkie oczy z przerażenia i chwyciłam oba kawałki sanek.
- Popsułam, połamałam, o Merlinie! - jęknęłam, bardziej do siebie niż do syna i towarzysza.
Szybko zsunęłam szalik z szyi i gramoląc się na tyłach sanek, mocno uważając na to, aby nie spaść, zabrałam się za ich naprawę. Musiałam działać szybko, bo ja nie wiem ile one wytrzymają. Wyglądały tak, jakby się miały już za chwilkę całkowicie rozpaść.
Zręczne ręce III poziom
Złamałeś tyle serc
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
Masza Dolohov
Zawód : Złodziejka, handlarka i oszustka
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Masza Dolohov' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 46
'k100' : 46
Wszystko dzieje się tak zaskakująco szybko, że powoli tracę rachubę. Ruszam główką to tu, to tam, zerkam na lorda Selwyna, potem na tatkę i ogólnie to mam nadzieję, że nie będą się już kłócić. Dla dobra Gwiazdozbioru, naturalnie. Potem to jak dla mnie to tato może nawet zamordować młodszego czarodzieja, nie będzie mnie to interesować. Tak naprawdę to mu się należy za te wszystkie przykre słowa, jakie powiedział, broniąc tych wszystkich wstrętnych szlam. Z drugiej strony ten mężczyzna musi być bardzo odważny, skoro nie boi się skażenia lub co gorsza samych mugoli. Ja się bardzo boję, to niebezpieczne oraz odrażające kreatury. Powinno się je wybić, nie ich zachwalać. Zupełnie nie rozumiem pobudek kogoś, kto pochodzi z rodu słynącego z najlepszych na kontynencie fajerwerków. Jednak to przede wszystkim nie jest moja sprawa, jako grzeczna dziewczynka milczę, rzucając jedynie niewielkim, nieśmiałym pytankiem.
Kiedy mijamy Prewettów, macham do nich całkiem przyjaźnie, nie wiedząc nawet, że i ta rodzina ma swoje za uszami jeśli chodzi o spoufalanie się z niegodnymi nas czarodziejami oraz niemagicznymi wynaturzeniami. Bardzo trudne słowo, tatko mnie go nauczył!
Na pytanie taty aż otwieram szeroko oczy z przerażenia. Pewnie, że bym nie chciała, to byłoby straszne! Wuj lord Salazar bez mrugnięcia okiem by mnie wydziedziczył, a to mój najgorszy koszmar. Nie mogłabym tak splamić honoru naszej najcudowniejszej rodziny.
- Nie, tato - odpowiadam przejęta i autentycznie wystraszona. Ściskam saneczki mocno, żeby aż z tego wrażenia nie wypaść poza ich ramę wprost na bielusi śnieg. Zerkam jeszcze zdziwiona na lorda Selwyna, kiedy śpiewa piosenkę, a potem bez szemrania pomagam obu panom zamienić się miejscami. To trochę dziwne, mieć teraz za sobą obcego mężczyznę, ale dobrze, że moje rumieńce są wynikiem zimna, nie zawstydzenia, tak.
- Nie mogę się doczekać - mówię wyraźnie rozweselona, bo nareszcie ruszamy szybko do przodu. Przyciskam się do pleców tatki i obejmuję go z wdzięcznością, a potem ciągnę go za ramię. - Pomogę ci - dodaję, uśmiechając się szeroko. Nareszcie wspaniale mkniemy wyznaczonym torem zamiast natrafiać w kółko na przeszkody. - Co to za roślina? - zadaję pytanie lordowi Selwynowi, kiedy wychylam nieco głowę poza obręb sanek i widzę, że z powodu tego zielska lekko hamujemy.
Kiedy mijamy Prewettów, macham do nich całkiem przyjaźnie, nie wiedząc nawet, że i ta rodzina ma swoje za uszami jeśli chodzi o spoufalanie się z niegodnymi nas czarodziejami oraz niemagicznymi wynaturzeniami. Bardzo trudne słowo, tatko mnie go nauczył!
Na pytanie taty aż otwieram szeroko oczy z przerażenia. Pewnie, że bym nie chciała, to byłoby straszne! Wuj lord Salazar bez mrugnięcia okiem by mnie wydziedziczył, a to mój najgorszy koszmar. Nie mogłabym tak splamić honoru naszej najcudowniejszej rodziny.
- Nie, tato - odpowiadam przejęta i autentycznie wystraszona. Ściskam saneczki mocno, żeby aż z tego wrażenia nie wypaść poza ich ramę wprost na bielusi śnieg. Zerkam jeszcze zdziwiona na lorda Selwyna, kiedy śpiewa piosenkę, a potem bez szemrania pomagam obu panom zamienić się miejscami. To trochę dziwne, mieć teraz za sobą obcego mężczyznę, ale dobrze, że moje rumieńce są wynikiem zimna, nie zawstydzenia, tak.
- Nie mogę się doczekać - mówię wyraźnie rozweselona, bo nareszcie ruszamy szybko do przodu. Przyciskam się do pleców tatki i obejmuję go z wdzięcznością, a potem ciągnę go za ramię. - Pomogę ci - dodaję, uśmiechając się szeroko. Nareszcie wspaniale mkniemy wyznaczonym torem zamiast natrafiać w kółko na przeszkody. - Co to za roślina? - zadaję pytanie lordowi Selwynowi, kiedy wychylam nieco głowę poza obręb sanek i widzę, że z powodu tego zielska lekko hamujemy.
Gość
Gość
Highlands
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja