Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja
Highlands
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Highlands
To tereny na północnej Szkocji, gdzie pasma gór i pagórków ciągną się aż po horyzont. Różnorodność flory i fauny jest wręcz zachwycająca. Zielone wzgórza ciągnące się kilometrami urozmaicone są przez liczne jeziora, jak i okalające je lasy. O tych terenach krąży wiele plotek, jednak nie bez przyczyny mugole rzadko zapuszczają się w zalesione tereny okalające jedną z zamkowych ruin bowiem błąka się po nich szyszymora, której jęki i zawodzenie skutecznie odstraszają niemagicznych ludzi. I choć szyszymory to niegroźne magiczne stworzenia, to ich przeszywający jęk z pewnością sprawia, że najodważniejszemu czarodziejowi jeżą się włoski na karku.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Szło nam całkiem dobrze. Pan Vane bardzo ładnie prowadził, mnie udało się nie dopuścić do dalszego rozpadu naszych san, dzięki czemu udało nam się jechać dalej, Ba! Żeśmy nawet wyprzedzili pare par. Ciekawa byłam czy trasa była jeszcze długa, może niedługo już będziemy kończyć? Co jak co, ale szło nam całkiem dobrze i lepiej zakończyć w tym momencie niż gdy będziemy na szarym końcu. Ale zaraz moje myśli zostały oderwane od zastanawiania się nad tym kiedy skończymy zawody, gdy wokół nas pojawiły się jakieś niebieskie stworzonka. Zmarszczyłam brwi.
- Czy one śpiewają? Co to w ogóle jest? - dopytałam ponownie, magicznych zwierząt to ja nie znałam w ogóle i nawet się z tym zbytnio nie kryłam.
Machałam rękami chcąc je odgonić, ale uparciuchy nie chciały się ruszyć z miejsca. Westchnęłam cicho nie wiedząc za bardzo co począć i dałam trochę za wygraną. Aż w końcu wsłuchałam się w to co śpiewały.
- Pada śnieg, pada śnieg, dzwonią dzwonki sań. Co za radość, gdy saniami można jechać w dal! Hej! Pada śnieg, pada śnieg, dzwonią dzwonki sań. A przed nami i za nami wiruje tyle gwiazd! - zaśpiewałam.
Nie przejęłam się tym, że może być nie do rytmu, może pokręciłam jakieś słowa, a może nie. W każdym razie miałam nadzieję, że nie zabiłam syna i pana Vane'a swoim głosem.
Śpiew -50
- Czy one śpiewają? Co to w ogóle jest? - dopytałam ponownie, magicznych zwierząt to ja nie znałam w ogóle i nawet się z tym zbytnio nie kryłam.
Machałam rękami chcąc je odgonić, ale uparciuchy nie chciały się ruszyć z miejsca. Westchnęłam cicho nie wiedząc za bardzo co począć i dałam trochę za wygraną. Aż w końcu wsłuchałam się w to co śpiewały.
- Pada śnieg, pada śnieg, dzwonią dzwonki sań. Co za radość, gdy saniami można jechać w dal! Hej! Pada śnieg, pada śnieg, dzwonią dzwonki sań. A przed nami i za nami wiruje tyle gwiazd! - zaśpiewałam.
Nie przejęłam się tym, że może być nie do rytmu, może pokręciłam jakieś słowa, a może nie. W każdym razie miałam nadzieję, że nie zabiłam syna i pana Vane'a swoim głosem.
Śpiew -50
Złamałeś tyle serc
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
Masza Dolohov
Zawód : Złodziejka, handlarka i oszustka
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Masza Dolohov' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 22
'k100' : 22
Sanie popędziły, jakby niesione naszym duchem walki. Wysunęliśmy się bardziej na przód. Ja sama zamrugałam oczami zaskoczona bytnością kakao w mojej ręce. W ostatniej chwili chwyciłam je za ucho nim rozlało się na mnie i kto wie na kim jeszcze! Drugą ręką uchwyciłam się ramy. Bo się robiło jakoś niebezpiecznie! Prócz pozyskiwania prędkości traciliśmy na widoczności.
- Mam nadzieję, że zaraz się w kogoś nie wrąbiemy... -mruknęłam, kiedy to mrużyłam swoje oczy tak mocno,że te się zmieniły w ciasne szparki. Zagrożenie jednak szybko minęło. Mój towarzysz okazał się wyjątkowo biegły w magii obronnej.
- fecere!
- Mam nadzieję, że zaraz się w kogoś nie wrąbiemy... -mruknęłam, kiedy to mrużyłam swoje oczy tak mocno,że te się zmieniły w ciasne szparki. Zagrożenie jednak szybko minęło. Mój towarzysz okazał się wyjątkowo biegły w magii obronnej.
- fecere!
The member 'Sally Moore' has done the following action : Rzut kością
#1 'k3' : 3
--------------------------------
#2 'Saneczki' :
#1 'k3' : 3
--------------------------------
#2 'Saneczki' :
Zastanawiał się co takiego mogło wywołać aż tak silny atak paniki u Lei. Ne spodziewał się, że jej boginem mogą być tańczące bałwany. Przede wszystkim zaś nie spodziewał się ich zastać na drodze saneczkowego wyścigu. Jednakże wierzył, że to był koniec starć z tym przecudacznym tworem. Nie mógł cały czas koncentrować się na zdrowiu psychicznym Tonks, musiał prowadzić ich sanki tak, żeby nie wylądowali na drzewie lub w pobliskiej zaspie. Bez tego było im już wystarczająco zimno.
Snape uśmiechnął się kpiąco na uwagę dotyczącą mijającego ich mężczyzny. Popędził sanie dalej, mijając kolejne przeszkody, wpadając uważnie w zakręty tego skomplikowanego toru. Wierzył, że Leanne poradzi sobie z ich nowym utrudnieniem w postaci chochlików. Gdyby to on miał śpiewać, to te stworzonka niechybnie zagryzłyby ich na śmierć.
Posiadał naprawdę wiele nadziei w sercu. Dopóki nie usłyszał głosu czarownicy siedzącej za nim. To przypominało rozpaczliwe wołanie o pomoc lub podrzynanie gardła niewinnym istotom, nie mógł się zdecydować na jedną z wersji. Oczywiście nie zamierzał tego mówić posiadaczce wątpliwego talentu do śpiewu, nie był aż tak okrutny. Po prawdzie to nawet uznał, że byłby w tym momencie hipokrytą.
Zobaczywszy na drodze kolejnego, śpiewającego bałwana, Cyrus aż wytrzeszczył oczy ze zdziwienia. Nie, przesadzili z magią, tym razem naprawdę posuwając się za daleko. Szarpnął saniami starając się czym prędzej wyminąć to osobliwe zjawisko oraz zostawić je za sobą. Wtedy też swoją kulminację miała panika Lei. Gardło zawiązało mu się w supeł słysząc szloch oraz czując jak blondynka przykleja się do jego pleców. Zaczerwieniłby się na zaczerwienionych policzkach gdyby to było możliwe.
- Facere - mruknął w pewnym momencie, zupełnie nie mogąc się skoncentrować na wyścigu. Jak nic zaraz w coś wjadą. Pozbawieni czapek oraz szalików przez złośliwe chochliki próbowali ukończyć wyścig, który bardzo szybko przestał mu się podobać. Pragnął tylko tego, żeby jak najszybciej go zakończyć. - Rzuć to zaklęcie obniżające wagę przedmiotów. Dzięki temu łatwiej wespniemy się na górkę i szybciej ukończymy wyścig. To ostatnia prosta, widać metę. Zaraz wrócisz do domu - rzucił, starając się ją uspokoić. Po raz kolejny. Dawno nie czuł się równie źle oraz niekomfortowo co właśnie teraz.
Snape uśmiechnął się kpiąco na uwagę dotyczącą mijającego ich mężczyzny. Popędził sanie dalej, mijając kolejne przeszkody, wpadając uważnie w zakręty tego skomplikowanego toru. Wierzył, że Leanne poradzi sobie z ich nowym utrudnieniem w postaci chochlików. Gdyby to on miał śpiewać, to te stworzonka niechybnie zagryzłyby ich na śmierć.
Posiadał naprawdę wiele nadziei w sercu. Dopóki nie usłyszał głosu czarownicy siedzącej za nim. To przypominało rozpaczliwe wołanie o pomoc lub podrzynanie gardła niewinnym istotom, nie mógł się zdecydować na jedną z wersji. Oczywiście nie zamierzał tego mówić posiadaczce wątpliwego talentu do śpiewu, nie był aż tak okrutny. Po prawdzie to nawet uznał, że byłby w tym momencie hipokrytą.
Zobaczywszy na drodze kolejnego, śpiewającego bałwana, Cyrus aż wytrzeszczył oczy ze zdziwienia. Nie, przesadzili z magią, tym razem naprawdę posuwając się za daleko. Szarpnął saniami starając się czym prędzej wyminąć to osobliwe zjawisko oraz zostawić je za sobą. Wtedy też swoją kulminację miała panika Lei. Gardło zawiązało mu się w supeł słysząc szloch oraz czując jak blondynka przykleja się do jego pleców. Zaczerwieniłby się na zaczerwienionych policzkach gdyby to było możliwe.
- Facere - mruknął w pewnym momencie, zupełnie nie mogąc się skoncentrować na wyścigu. Jak nic zaraz w coś wjadą. Pozbawieni czapek oraz szalików przez złośliwe chochliki próbowali ukończyć wyścig, który bardzo szybko przestał mu się podobać. Pragnął tylko tego, żeby jak najszybciej go zakończyć. - Rzuć to zaklęcie obniżające wagę przedmiotów. Dzięki temu łatwiej wespniemy się na górkę i szybciej ukończymy wyścig. To ostatnia prosta, widać metę. Zaraz wrócisz do domu - rzucił, starając się ją uspokoić. Po raz kolejny. Dawno nie czuł się równie źle oraz niekomfortowo co właśnie teraz.
Love ain't simple
Promise me no promises
Promise me no promises
Cyrus Snape
Zawód : Alchemik
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I wish
we could take it
back in time,
before we crossed the line,
no now, baby
we see a storm is closing in,
I reach out for your hand.
we could take it
back in time,
before we crossed the line,
no now, baby
we see a storm is closing in,
I reach out for your hand.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Cyrus Snape' has done the following action : Rzut kością
#1 'k3' : 1, 1
--------------------------------
#2 'Saneczki' :
--------------------------------
#3 'k10' : 8
#1 'k3' : 1, 1
--------------------------------
#2 'Saneczki' :
--------------------------------
#3 'k10' : 8
Moja bałwanofobia mogła wydawać się wręcz niemożliwa, czy przesadzona i zdawałam sobie z tego doskonale sprawę. W końcu normalne bałwany wcale nie mogły mordować, robić krzywdy, no i przede wszystkim się poruszać. Ale my nie żyliśmy w normalnym świecie i jak widać - nasze bałwany mogły wszystko. Co prawda nie słyszałam - póki co - o mordzie dokonanym przez bałwana, ale miałam wrażenie, że przy dzisiejszych atrakcjach i anomaliach granica była bardzo cienka.
Wtulona w plecy Cyrusa nie zwróciłam uwagi na chochliki, które w ogóle nie doceniły moich starań i wołania o pomstę do niebios wymyśloną na poczekaniu piosenką, dopóki te nie ściągnęły mojej czapki oraz szalika, ciągnąc przy tym przypadkowo za włosy. Blond pukle zresztą w tej chwili żyły swoim własnym życiem, unosząc się w każdym kierunku - teraz faktycznie wyglądałam jak szalony naukowiec, po wybuchu skomplikowanej mikstury. Ale wyglądałam też jak skończona sierota, kiedy wreszcie uniosłam głowę. Zasmarkana i zapłakana. W ogóle nie tak buntownicza jak zwykle, gdy się widujemy. Szybko doprowadziłam się do względnego porządku, bo przecież świat nigdy nie oglądał mnie w takim stanie i fakt, że Snape był pierwszym niezwykle zaczął mnie uciskać w ego, ale też w bliżej nieokreślony sposób cieszyć - przynajmniej wiedział, że mam uczucia!
- Nikt nigdy nie widział mnie w takim stanie. - Rzuciłam spokojnie, nie będąc pewna po co: co zresztą miałby zrobić z tą informacją, poza wytknięciem mi jej za kilka lat? Zmusiłam się nawet do poruszenia zamarzniętą twarzą, uśmiechając się jakoś tak pokracznie. - Jestem głodna i strasznie mi zimno. Marzę o ciepłej zupie. I kakao. I płukance na bolące gardło. - Dodałam, zastanawiając się przez chwilę czy Cyrus zrozumie dwuznaczność mojej wypowiedzi, a potem szybko przeszłam do rozmyślań nad zupą, której pragnęłam najmocniej na świecie teraz skosztować. Wyłączywszy się myślami nie zwróciłam uwagi na nieco wyboistą trasę, która przypomniała mi o swoim istnieniu, gdy sanki szarpnęły, wjeżdżając w błoto. Przypomniał mi o niej też mężczyzna, który wspomniał o zaklęciu. Znowu mieliśmy oszukiwać? O ile chciałam wybić mu ten pomysł z głowy, widok mety równie szybko zmotywował mnie do działania.
- Libramuto. - Inkantowałam, ledwo zaciskając skostniałe palce na różdżce, a potem naciągnęłam kaptur na głowę, wciskając nos w podszewkę płaszcza.
Wtulona w plecy Cyrusa nie zwróciłam uwagi na chochliki, które w ogóle nie doceniły moich starań i wołania o pomstę do niebios wymyśloną na poczekaniu piosenką, dopóki te nie ściągnęły mojej czapki oraz szalika, ciągnąc przy tym przypadkowo za włosy. Blond pukle zresztą w tej chwili żyły swoim własnym życiem, unosząc się w każdym kierunku - teraz faktycznie wyglądałam jak szalony naukowiec, po wybuchu skomplikowanej mikstury. Ale wyglądałam też jak skończona sierota, kiedy wreszcie uniosłam głowę. Zasmarkana i zapłakana. W ogóle nie tak buntownicza jak zwykle, gdy się widujemy. Szybko doprowadziłam się do względnego porządku, bo przecież świat nigdy nie oglądał mnie w takim stanie i fakt, że Snape był pierwszym niezwykle zaczął mnie uciskać w ego, ale też w bliżej nieokreślony sposób cieszyć - przynajmniej wiedział, że mam uczucia!
- Nikt nigdy nie widział mnie w takim stanie. - Rzuciłam spokojnie, nie będąc pewna po co: co zresztą miałby zrobić z tą informacją, poza wytknięciem mi jej za kilka lat? Zmusiłam się nawet do poruszenia zamarzniętą twarzą, uśmiechając się jakoś tak pokracznie. - Jestem głodna i strasznie mi zimno. Marzę o ciepłej zupie. I kakao. I płukance na bolące gardło. - Dodałam, zastanawiając się przez chwilę czy Cyrus zrozumie dwuznaczność mojej wypowiedzi, a potem szybko przeszłam do rozmyślań nad zupą, której pragnęłam najmocniej na świecie teraz skosztować. Wyłączywszy się myślami nie zwróciłam uwagi na nieco wyboistą trasę, która przypomniała mi o swoim istnieniu, gdy sanki szarpnęły, wjeżdżając w błoto. Przypomniał mi o niej też mężczyzna, który wspomniał o zaklęciu. Znowu mieliśmy oszukiwać? O ile chciałam wybić mu ten pomysł z głowy, widok mety równie szybko zmotywował mnie do działania.
- Libramuto. - Inkantowałam, ledwo zaciskając skostniałe palce na różdżce, a potem naciągnęłam kaptur na głowę, wciskając nos w podszewkę płaszcza.
The member 'Leanne Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 46
'k100' : 46
Bardzo się staram nie rozmyślać tak w kółko o moim-nie moim kakao, które jest, ale którego nie ma. To strasznie skomplikowane jest. Nic, co jest związane z mistycznym napojem bogów to nie może być łatwe. Dlatego nie przejmuję się tym tak jak teoretycznie mogłabym. Rozchodzi się o to, że dalej mam zamarzniętą twarz. I spotkanie na drodze wielkiego trolla, chociaż rozgrzewa moje policzki jeszcze bardziej, to jednak nie stapia zamarzniętej wody w komórkach policzkowych. Dlatego korzystam, że jadę z tyłu i masuję sobie moje pucki okrężnymi ruchami. Potem je jeszcze pocieram, trochę też czoło nawet. I palcami w rękawiczkach ruszam. Tak od razu lepiej.
- O nie - mruczę, kiedy zbliżamy się niebezpiecznie do tego trolla strasznego. Moje tańce wygibańce i artystyczne pomruki na nic się zdają, stworzenie ani rusza. Wjeżdżamy więc w niego z impetem, aż muszę czapkę przytrzymać, gdyż prawie spadła. Co za cholerstwo, kto wystawia na drodze takie coś? Marszczę nos niezadowolona, każąc Eileen uważać. Szkoda, że jest już za późno na to.
- Uciekajmy lepiej - rzucam lekko spanikowana. Szczęśliwie Wilde ma dobry refleks i znów popędza sanie daleko od cielska ogromnego trolliska. Uff. - Ale przygody - śmieję się dość nerwowo, gwałtownie poprawiając szalik. Tak jakby teraz mnie zaczął trochę za mocno uwierać w szyję.
Trochę szkoda, że w międzyczasie prawie wszyscy nas wyprzedzili. Jedziemy teraz prawie na samym końcu. No trudno, liczy się duch dobrej zabawy oraz zdrowej rywalizacji. Dlatego uśmiecham się lekko, kiedy przyjaciółka widocznie ma dosyć swojej kariery woźnicy, zaczynam wyginać śmiało ciało w celu przedostania się na przód saneczkowozu. Jak już usadawiam sobie mój piękny tyłek na siedzeniu, od razu przejmuję stery. Nie ma co ryzykować.
- Facere - wypowiadam już po raz kolejny w tym wyścigu, naturalnie oczekując posłuszeństwa od różdżki oraz sań. Nie mam najmniejszego pojęcia czy zaraz nie wyrżniemy w zaspę, skoro właśnie zjeżdżamy ostro z górki. Krzyczę do Eileen, że ma się mocno trzymać i w tym samym czasie słyszę za sobą niepokojące dźwięki. Rany, to żmijoptak. Odwracam głowę w kierunku jazdy i modlę się, żeby druga połowa Mandragor coś zrobiła. - Przepłosz go mandragorzym krzykiem - mówię trochę na żarty, starając się mimo przeciwności losu nie panikować.
- O nie - mruczę, kiedy zbliżamy się niebezpiecznie do tego trolla strasznego. Moje tańce wygibańce i artystyczne pomruki na nic się zdają, stworzenie ani rusza. Wjeżdżamy więc w niego z impetem, aż muszę czapkę przytrzymać, gdyż prawie spadła. Co za cholerstwo, kto wystawia na drodze takie coś? Marszczę nos niezadowolona, każąc Eileen uważać. Szkoda, że jest już za późno na to.
- Uciekajmy lepiej - rzucam lekko spanikowana. Szczęśliwie Wilde ma dobry refleks i znów popędza sanie daleko od cielska ogromnego trolliska. Uff. - Ale przygody - śmieję się dość nerwowo, gwałtownie poprawiając szalik. Tak jakby teraz mnie zaczął trochę za mocno uwierać w szyję.
Trochę szkoda, że w międzyczasie prawie wszyscy nas wyprzedzili. Jedziemy teraz prawie na samym końcu. No trudno, liczy się duch dobrej zabawy oraz zdrowej rywalizacji. Dlatego uśmiecham się lekko, kiedy przyjaciółka widocznie ma dosyć swojej kariery woźnicy, zaczynam wyginać śmiało ciało w celu przedostania się na przód saneczkowozu. Jak już usadawiam sobie mój piękny tyłek na siedzeniu, od razu przejmuję stery. Nie ma co ryzykować.
- Facere - wypowiadam już po raz kolejny w tym wyścigu, naturalnie oczekując posłuszeństwa od różdżki oraz sań. Nie mam najmniejszego pojęcia czy zaraz nie wyrżniemy w zaspę, skoro właśnie zjeżdżamy ostro z górki. Krzyczę do Eileen, że ma się mocno trzymać i w tym samym czasie słyszę za sobą niepokojące dźwięki. Rany, to żmijoptak. Odwracam głowę w kierunku jazdy i modlę się, żeby druga połowa Mandragor coś zrobiła. - Przepłosz go mandragorzym krzykiem - mówię trochę na żarty, starając się mimo przeciwności losu nie panikować.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Pomona Sprout' has done the following action : Rzut kością
#1 'k3' : 3, 2
--------------------------------
#2 'Saneczki' :
--------------------------------
#3 'k10' : 1
#1 'k3' : 3, 2
--------------------------------
#2 'Saneczki' :
--------------------------------
#3 'k10' : 1
Bardzo mnie interesuje co to za roślinka i jak ona działa. Musi być bardzo śmieszna, skoro piosenki pozwalają na to, że ona odpada. Widocznie nie lubi śpiewu i wtedy więdnie. Tak wnioskuję. Chcę o to dopytać lorda Selwyna, który widocznie wie co to za gatunek, ale tata nie pozwala mu się do mnie odzywać. Zamykam więc usteczka równie szybko co je otworzyłam i już się nie ośmielam zadawać więcej pytań. Zaciskam mocniej rączki na tułowiu taty i zastanawiam się kiedy wreszcie dojedziemy na metę. Trochę mi zimno, a towarzystwo naprawdę się nie klei. Nie wiem dlaczego tak nas sparowano ze sobą, ale może organizator całego wydarzenia miał na to swoją niepowtarzalną wizję. Wzdycham cichutko odwracając głowę na bok i patrząc w mijającą nas biel krajobrazu. Dostrzegam również, że wiele par zostaje w tyle, a to oznacza, że musimy być gdzieś na przedzie. Od razu poprawia mi się humor z tego powodu.
Śpiewam coś dla pnączy, a potem to już tak tylko pod nosem, bo ta sytuacja przypomniała mi o paru świątecznych oraz zimowych piosenkach. Ostatnio śpiewałam je podczas bożonarodzeniowego obiadu. Oprócz popisującej się przy stole Mely było fantastycznie. To dziwne, że pół roku później znów na tapecie są te same kawałki. Dziwne, ale jednocześnie bardzo super.
W międzyczasie ciągnę tatkę za rękaw, pomagając mu prowadzić sanie. Potem to już myślę, że bez problemów dojedziemy na metę, ale to nieprawda. Jest strasznie, bo nad nami zbierają się chochliki. Są małe, złośliwe i szczebioczące. I nie podobają mi się wcale. Chcą nam zabrać czapki i szaliki, a to niedoczekanie, bo są nasze i nie mogą się tak panoszyć.
Słucham wpierw propozycji lorda Selwyna, a potem tato śpiewa moją ulubioną piosenkę, którą zwykł mi inkantować przed pójściem spać. Uśmiecham się szeroko i naturalnie, że dołączam się do śpiewu.
- Truchła nikt nie pochowa,
władców wola stalowa,
słonko przygrzeje padlinę
rozłoży tę z ludzi kpinę - dokańczam jakże pięknie, bo przecież głos mam ładny. I dzięki temu na pewno te stworzonka odlecą sobie w najlepsze, nie kłopocząc nas już swoją obecnością. A kysz. Dojeżdżamy do mety.
Śpiewam coś dla pnączy, a potem to już tak tylko pod nosem, bo ta sytuacja przypomniała mi o paru świątecznych oraz zimowych piosenkach. Ostatnio śpiewałam je podczas bożonarodzeniowego obiadu. Oprócz popisującej się przy stole Mely było fantastycznie. To dziwne, że pół roku później znów na tapecie są te same kawałki. Dziwne, ale jednocześnie bardzo super.
W międzyczasie ciągnę tatkę za rękaw, pomagając mu prowadzić sanie. Potem to już myślę, że bez problemów dojedziemy na metę, ale to nieprawda. Jest strasznie, bo nad nami zbierają się chochliki. Są małe, złośliwe i szczebioczące. I nie podobają mi się wcale. Chcą nam zabrać czapki i szaliki, a to niedoczekanie, bo są nasze i nie mogą się tak panoszyć.
Słucham wpierw propozycji lorda Selwyna, a potem tato śpiewa moją ulubioną piosenkę, którą zwykł mi inkantować przed pójściem spać. Uśmiecham się szeroko i naturalnie, że dołączam się do śpiewu.
- Truchła nikt nie pochowa,
władców wola stalowa,
słonko przygrzeje padlinę
rozłoży tę z ludzi kpinę - dokańczam jakże pięknie, bo przecież głos mam ładny. I dzięki temu na pewno te stworzonka odlecą sobie w najlepsze, nie kłopocząc nas już swoją obecnością. A kysz. Dojeżdżamy do mety.
Gość
Gość
The member 'Helene Rowle' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 2
'k3' : 2
Dla Jaya każda nazwa przedmiotu, którą wymieniał była jak alfabet. Żadna z nich nie kryła tajemnic, a wręcz pomagała je rozwiązywać. Bez swoich przyrządów zapewne daleko by nie dotarł w wiedzy, zresztą podobnie jak i jego koledzy po fachu. Być może sam by coś zbudował jak swoje torquetum, ale wiele sławetniejszych od niego osobistości miało swój wielki udział w budowaniu astronomii, którą znał dnia dzisiejszego.
- Przyrządy astronomiczne - odpowiedział, uśmiechając się na przekręcone nazwy swoich narzędzi pracy w ustach pani Dolohov. Najwyraźniej bardzo się starała cokolwiek z tego wywnioskować, ale Vane czasem zapominał, że nie każdy pasjonował się jego dziedziną nauki w równym stopniu co on. Zaśmiał się głośniej na słowa o podwyższaniu ocen w Hogwarcie. Nie wyobrażał sobie pracy w innym miejscu i nawet najbardziej wygórowana propozycja naukowa nie sprawiłaby, by zmienił zdanie na temat Szkoły Magii i Czarodziejstwa. Nie wiedział, co się działo na tyle, bo starał się jedynie trzymać ich sanki na trasie, by nie wypadli, gdy bardzo gwałtownie nimi szarpnęło. Słyszał za sobą jakieś krzyki, ale nie był w stanie się odwrócić. A przynajmniej jeszcze nie teraz. Gdy udało im się znów spokojnie mknąć trasą, obrócił się delikatnie, by spojrzeć na chłopca, którego najwyraźniej zainteresowała kwestia meteorytów. - Oczywiście. Mój dziadek jest sławnym specjalistą w ich dziedzinie. Niestety... Chciałbym, by spadały na życzenie, ale to nie jest takie proste. Obserwacje astronomiczne pozwoliły na określenie orbit spadających meteorytów. Czyli miejsc, z których pochodzą. Dowodzą one, że większość meteorytów pochodzi spośród kolidujących między sobą planetoid, których orbity przecinają się z orbitą Ziemi. Większość znanych planetoid tworzy pas pomiędzy orbitami Marsa i Jowisza, ale dość liczną grupę tworzą także planetoidy bliskie Ziemi. To wspaniałe ile można się z nich nauczyć - powiedział, po czym skierował sanki nieco na lewo, po czym słuchał dalej słów małego Dolohova. - Nie wątpię. Twój papa wie co mówi - potwierdził, żałując, że nie mógł być w tych miejscach, by podziwiać zorze polarne w całej okazałości. - Facere - rzucił znów zaraz po krzyku chłopca i znów zaczął wyjaśniać. - Ależ nie tylko. Poznaje się galaktyki, gwiazdozbiory, Księżyce, przeróżne obiekty w kosmosie, ruchy ciał w Układzie Słonecznym, sam Układ Słoneczny. Mówimy też o znanych astronomach. W ogóle to nazwa astronomia pochodzi z greki. Astron znaczy gwiazda, a nomos - prawo - zakończył, czekając na dalsze pytania, które mogły paść.
- Przyrządy astronomiczne - odpowiedział, uśmiechając się na przekręcone nazwy swoich narzędzi pracy w ustach pani Dolohov. Najwyraźniej bardzo się starała cokolwiek z tego wywnioskować, ale Vane czasem zapominał, że nie każdy pasjonował się jego dziedziną nauki w równym stopniu co on. Zaśmiał się głośniej na słowa o podwyższaniu ocen w Hogwarcie. Nie wyobrażał sobie pracy w innym miejscu i nawet najbardziej wygórowana propozycja naukowa nie sprawiłaby, by zmienił zdanie na temat Szkoły Magii i Czarodziejstwa. Nie wiedział, co się działo na tyle, bo starał się jedynie trzymać ich sanki na trasie, by nie wypadli, gdy bardzo gwałtownie nimi szarpnęło. Słyszał za sobą jakieś krzyki, ale nie był w stanie się odwrócić. A przynajmniej jeszcze nie teraz. Gdy udało im się znów spokojnie mknąć trasą, obrócił się delikatnie, by spojrzeć na chłopca, którego najwyraźniej zainteresowała kwestia meteorytów. - Oczywiście. Mój dziadek jest sławnym specjalistą w ich dziedzinie. Niestety... Chciałbym, by spadały na życzenie, ale to nie jest takie proste. Obserwacje astronomiczne pozwoliły na określenie orbit spadających meteorytów. Czyli miejsc, z których pochodzą. Dowodzą one, że większość meteorytów pochodzi spośród kolidujących między sobą planetoid, których orbity przecinają się z orbitą Ziemi. Większość znanych planetoid tworzy pas pomiędzy orbitami Marsa i Jowisza, ale dość liczną grupę tworzą także planetoidy bliskie Ziemi. To wspaniałe ile można się z nich nauczyć - powiedział, po czym skierował sanki nieco na lewo, po czym słuchał dalej słów małego Dolohova. - Nie wątpię. Twój papa wie co mówi - potwierdził, żałując, że nie mógł być w tych miejscach, by podziwiać zorze polarne w całej okazałości. - Facere - rzucił znów zaraz po krzyku chłopca i znów zaczął wyjaśniać. - Ależ nie tylko. Poznaje się galaktyki, gwiazdozbiory, Księżyce, przeróżne obiekty w kosmosie, ruchy ciał w Układzie Słonecznym, sam Układ Słoneczny. Mówimy też o znanych astronomach. W ogóle to nazwa astronomia pochodzi z greki. Astron znaczy gwiazda, a nomos - prawo - zakończył, czekając na dalsze pytania, które mogły paść.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Jayden Vane' has done the following action : Rzut kością
#1 'k3' : 2
--------------------------------
#2 'Saneczki' :
--------------------------------
#3 'k10' : 6
#1 'k3' : 2
--------------------------------
#2 'Saneczki' :
--------------------------------
#3 'k10' : 6
Spojrzała zdezorientowana na Glaucusa.
-Żmij, żmij, żmij? - powtórzyła za nim równie głupio, lecz ona wcale się nie śmiała.
Na piegowatej twarzy Poppy malowało się po prostu przerażenie. Nie miała pojęcia co zrobić z tym stworzeniem. Robiła co mogła, by go odgonić, nie robiąc mu krzywdy, wytężała umysł, by sobie przypomnieć, co mówiło nich nauczyciel opieki nad magicznymi stworzeniami, lecz w głowie miała pustkę. Stworzenie jednak dalej skrzeczało im nad głowami i swymi pazurami szarpnął sanie, które natychmiast zboczyły z kursu. Poppy wrzasnęła przerażona, sądząc, że zaraz zginą, ale żmijoptak na całe szczęście stracił nimi zainteresowanie i zniknął jej z oczu.
Położyła dłoń na sercu mając taką minę, jakby za chwilę miała zsunąć się z saneczek i po prostu paść na zawał. Glaucus zapanował nad saneczkami, ale tyle par zdążyło ich wyprzedzić, że nie mieli szansy już tego nadrobić. Z wdzięcznością przyjęła więc kubek kakao, który zmaterializował się w rękach lorda Traversa, po rzuceniu przez nich zaklęcia. Już chciała się z niego nabić, przemarzła okrutnie, gdy dostrzegła... to.
Wielką, szarą masę. Na początku myślała, że to głaz, ale to się ruszało. Zbliżało się, a Poppy dostrzegła nogi i ręce, przypominające pniaki. Nie był to człowiek, z pewnością. Wiedzę z zakresu opieki nad magicznymi stworzeniami miała elementarną, lecz rozpoznała trolla. I krzyknęła z przerażenia. Lord Travers oznajmił, że nie zna trollańskiego, a Popy spojrzała na niego tak, jakby chciała się rozpłakać.
-PANIE TROLLU - krzyknęła, mając nadzieję, że jakoś spróbuje go przekonać do zejścia jej z drogi. Przypomniała sobie jednak, że powinna raczej chrząkać, tak chyba brzmiał trollański, ale tego nie była pewna -EKHM EKHM... czy może pan się odsunąć EKHM? - wskazała ręką na prawo -EKHM oddam panu to KAKAO EKHM - wyciągnęła lewą rękę, w której trzymała kubek. Nie zdążyła się napić, lecz wolała stracić to kakao, niż życie w zderzeniu z trollem.
I tak nie pomogłaby Glaucusowi, pchając sanie nogami, to by było oszustwo, a Poppy Pomfrey nie oszukiwała. Uczciwość czasami boli, ale popłaca.
-50 do rzutu
-Żmij, żmij, żmij? - powtórzyła za nim równie głupio, lecz ona wcale się nie śmiała.
Na piegowatej twarzy Poppy malowało się po prostu przerażenie. Nie miała pojęcia co zrobić z tym stworzeniem. Robiła co mogła, by go odgonić, nie robiąc mu krzywdy, wytężała umysł, by sobie przypomnieć, co mówiło nich nauczyciel opieki nad magicznymi stworzeniami, lecz w głowie miała pustkę. Stworzenie jednak dalej skrzeczało im nad głowami i swymi pazurami szarpnął sanie, które natychmiast zboczyły z kursu. Poppy wrzasnęła przerażona, sądząc, że zaraz zginą, ale żmijoptak na całe szczęście stracił nimi zainteresowanie i zniknął jej z oczu.
Położyła dłoń na sercu mając taką minę, jakby za chwilę miała zsunąć się z saneczek i po prostu paść na zawał. Glaucus zapanował nad saneczkami, ale tyle par zdążyło ich wyprzedzić, że nie mieli szansy już tego nadrobić. Z wdzięcznością przyjęła więc kubek kakao, który zmaterializował się w rękach lorda Traversa, po rzuceniu przez nich zaklęcia. Już chciała się z niego nabić, przemarzła okrutnie, gdy dostrzegła... to.
Wielką, szarą masę. Na początku myślała, że to głaz, ale to się ruszało. Zbliżało się, a Poppy dostrzegła nogi i ręce, przypominające pniaki. Nie był to człowiek, z pewnością. Wiedzę z zakresu opieki nad magicznymi stworzeniami miała elementarną, lecz rozpoznała trolla. I krzyknęła z przerażenia. Lord Travers oznajmił, że nie zna trollańskiego, a Popy spojrzała na niego tak, jakby chciała się rozpłakać.
-PANIE TROLLU - krzyknęła, mając nadzieję, że jakoś spróbuje go przekonać do zejścia jej z drogi. Przypomniała sobie jednak, że powinna raczej chrząkać, tak chyba brzmiał trollański, ale tego nie była pewna -EKHM EKHM... czy może pan się odsunąć EKHM? - wskazała ręką na prawo -EKHM oddam panu to KAKAO EKHM - wyciągnęła lewą rękę, w której trzymała kubek. Nie zdążyła się napić, lecz wolała stracić to kakao, niż życie w zderzeniu z trollem.
I tak nie pomogłaby Glaucusowi, pchając sanie nogami, to by było oszustwo, a Poppy Pomfrey nie oszukiwała. Uczciwość czasami boli, ale popłaca.
-50 do rzutu
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Highlands
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja