Wydarzenia


Ekipa forum
Highlands
AutorWiadomość
Highlands [odnośnik]12.08.16 19:28
First topic message reminder :

Highlands

To tereny na północnej Szkocji, gdzie pasma gór i pagórków ciągną się aż po horyzont. Różnorodność flory i fauny jest wręcz zachwycająca. Zielone wzgórza ciągnące się kilometrami urozmaicone są przez liczne jeziora, jak i okalające je lasy. O tych terenach krąży wiele plotek, jednak nie bez przyczyny mugole rzadko zapuszczają się w zalesione tereny okalające jedną z zamkowych ruin bowiem błąka się po nich szyszymora, której jęki i zawodzenie skutecznie odstraszają niemagicznych ludzi. I choć szyszymory to niegroźne magiczne stworzenia, to ich przeszywający jęk z pewnością sprawia, że najodważniejszemu czarodziejowi jeżą się włoski na karku.


[bylobrzydkobedzieladnie]
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Highlands - Page 4 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Highlands [odnośnik]07.12.17 15:51
To już trwał trzeci miesiąc, przynajmniej z tego co dowiedziałam się od Cassandry i ile policzyłam sama. Ta nowina była dla nas wszystkich czymś wspaniałym, no, może Antonin kręcił nosem, bo chyba niezbyt podobała mu się wizja rodzeństwa, ale jestem pewna, że rola starszego brata dobrze mu zrobi. Dlatego też zgodziłam się, aby pójść z nim na te wyścigi. Wiedziałam jak lubi zwierzęta, skoro tak ciągnął mnie na tę akcję charytatywną, widocznie demimozy również znajdowały się na liście stworzeń, które go interesowały. Chociaż jeszcze nie czułam się najlepiej, teraz w końcu mogłam z pełną świadomością stwierdzić dlaczego było mi tak źle, to zgodziłam się wiedząc, że już niedługo nie będę mogła brać udziału w takich akcjach. Jeszcze trochę i brzuszek zacznie mi przeszkadzać, a wtedy Antonin mógł wybić sobie z głowy te saneczki. Zresztą, kto to wymyślił, sanki i śnieg w czerwcu? Kto by pomyślał, że w momencie gdy powinniśmy zakładać już letnie ubrania, ja będę wyciągać z zakamarków szaf kurtki oraz czapki i szaliki, by nam uszy nie zmarzły na mrozie. Pogoda płatała figle, oj bardzo, i nie byłam pewna tego, co nam jeszcze przyniesie. Myślałam, że na wichurze się skończy, a tu wcale nie było lepiej. Ba! Było gorzej. Przewróciłam oczami, zaciskając dłoń na dłoni syna.
Przebijaliśmy się przez śnieg razem, Antonin miał już rękawiczki mokre od śniegu i póki byliśmy jeszcze daleko od tłumu puściłam go, aby mógł się wyszaleć, ale gdy dotarliśmy do miejsca gdzie było więcej osób przyciągnęłam go do siebie. Przyszliśmy tu tylko i wyłącznie pod warunkiem, że będzie się mnie słuchał, to też kazał mu ojciec, a myślę, że jego słowa będzie słuchał.
Te całe demimozy mało mnie interesowały, żadnych pieniędzy nie miałam zamiaru płacić i to było pewne. Jeszcze czego, jakbym nie miała na co wydawać. Znaczy tam dam Antoniemu sykla, wrzuci do puszeczki, ale nic więcej, co to, to nie. Zapisaliśmy się za to na wyścig, dowiedziałam się, że pary będą dwuosobowe, rozlosowane wśród uczestników, a dzieci będą dodatkowo. Uśmiechnęłam się do syna widząc jego uradowaną twarz. Chciałam wygrać dla niego, aby chociaż na chwilę przestał się dąsać za rodzeństwo.
Gdy podeszliśmy do pasa startowego pojawiła się lista uczestników i par. Wylosował nam się nijaki Jayden Vane. Podrapałam się w tył głowy, nie miałam zielonego pojęcia kto to jest. No nic, pozostało jedynie popytać i poszukać owego pana.
- Antonin, myśl nad nazwą. Może trzej muszkieterowie? Ojciec ci opowiadał kiedyś te historie? - dopytałam, spoglądając na syna.
Był jeszcze jeden powód, dla którego zgodziłam się z nim iść. Wiedziałam jak wiele energii i czasu trzeba poświęcić na to, aby zająć się taką dzidzią. Niedługo czeka go ciężki okres, kiedy będę zajęta czymś innym, a bardzo nie chciałam odstawiać go na drugi plan. W końcu był moim dzieckiem. Ale zanim się to wszystko zacznie, chciałam poświęcić mu jak najwięcej czasu.
Pod nogi podszedł mi jakiś mężczyzna, nie znałam go, ale może on znał moją parę? Chwyciłam go lekko za ramię, a gdy na mnie spojrzał, to uśmiechnęłam się uprzejmie.
- Przepraszam, bierze pan udział w tym wyścigu? A może wie pan gdzie mogę znaleźć pana Vane? Jak mu tam, e, Jayden Vane, o tak! - kiwnęłam głowę na potwierdzenie swoich słów.
Czekałam na odpowiedź. Tak, lub nie. Jak nie, to pójdę pytać dalej. Mamy przecież jeszcze trochę czasu do startu, na pewno znajdziemy go na czas.


|Rozglądam się mocno za Jayem i może puszeczka wpadnie mi w ręce. Spostrzegawczość na II poziomie


Złamałeś tyle serc
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
Masza Dolohov
Masza Dolohov
Zawód : Złodziejka, handlarka i oszustka
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4721-masza-dolohov-budowa-nie-zagladac https://www.morsmordre.net/t4735-poczta-maszy#101445 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f320-smiertelny-nokturn-27 https://www.morsmordre.net/t4782-skrytka-bankowa-nr-1199#102283 https://www.morsmordre.net/t4736-masza-dolohov
Re: Highlands [odnośnik]07.12.17 15:51
The member 'Masza Dolohov' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 95
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Highlands - Page 4 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Highlands [odnośnik]07.12.17 16:47
Był naprawdę strasznie grzeczny, tak bardzo, że aż sam siebie nie poznawał. Wystarczyło, że tato raz mu coś przykazał, a Brutus przykładnie dostosowywał się do polecenia, pokornie zarzucając zjeżdżanie po szerokiej poręczy krętych schodów na rzecz spokojnego czytania heraldyki rodów szlacheckich. Drobne paluszki świerzbiły go, by dorysować poważnemu panu na okładce wąsy, okulary, bujne włosy - mężczyzna był łysy jak kolano, o srogim spojrzeniu i zmarszczonych, gęstych brwiach, więc na pewno po tych drobnych ingerencjach prezentowałby się lepiej! I nie straszyłby Marie tym kosym wzrokiem, przerażającym bardziej nawet od niezadowolenia majaczącego w oczach dziadka. Brutus jednak dzielnie walczył z codziennymi pokusami, opierając się nie tylko hasaniu po Wilton, za co tatko ganił go surowiej niż tabun guwernerów, ale też przed podjadaniem słodyczy przed obiadem, wycieczkami do kuchni (tatuś stanowczo wyperswadował mu z głowy podobne eskapady i dał do zrozumienia, że pieczenie wesołego ciasta według przepisu Księcia Botta nie przystoi prawdziwemu lordowi) i zaczepianiu synka lokaja, gdy Septimus po raz kolejny odprawiał młodszego Malfoya z kwitkiem spod drzwi swej komnaty. Z tym radził sobie zdecydowanie najsłabiej; nie mógł powstrzymać drżenia usteczek i kropelek łez skrzących się na zarumienionych ze złości bladych policzkach, kiedy był lekceważony przez starszego brata, do którego instynktownie lgnął, więc szukał sobie innego, męskiego towarzystwa. Nie przeszkadzało mu wcale plebejskie pochodzenie Jimmy'ego, który zachowywał się zawsze miło, potrafił grać w qudditcha lepiej niż Septimus i znał fantastyczne, mugolskie bajki, jakie później Brutus szeptem relacjonował Marianne. Wiedział, że tego tata też by nie pochwalił, więc nieczęsto psocił z Jimmym, nie chcąc wyprowadzić swego opiekuna z równowagi - zwłaszcza teraz, kiedy Abraxas niezwykle rzadko widywał się ze swym synkiem, pożądającym uznania ojca, a nie otrzymania kolejnej nagany. Kiedy z początkiem czerwca spadł śnieg Brutus jednak nie mógł wytrzymać uwiązania i rutyny Wiltshire, spowodowanej dziwacznymi wydarzeniami, jakie nieustannie prowkował i po raz pierwszy od dawna, zwrócił się do taty dźwięcznym, słodkim głosem i szczerymi oczkami prosząc go o pozwolenie wyjścia na sanki. Twarde ojcze robiło odpowiednie wrażenie, chłopczyk uwrażliwił się na sygnały, subtelnie wysyłane przez rodzica. Wolał być ojcem, niż tatą, lubił, kiedy Brutus okazywał mu posłuszeństwo i szacunek, nie znosił zbyt głośnego śmiechu - o ile to nie Marie rozjaśniała ponury dwór srebrzystym chichotem. Blondynek zdołał zauważyć niektóre fanaberie taty i starał się je spełniać, by mógł być zadowolony. I dumny, z niego.
Starania przyniosły pomyślny efekt i Brutus nie mógł uwierzyć w swoje szczęście, kiedy wyprostowany kroczył tuż obok pana Abercrombie'ego, roziskrzonym wzrokiem wpatrując się w rozpościerające się przed nim cudy. Rzadko miał okazję opuszczać Wilton, a teraz z zapartym tchem śledził wspaniały pokaz wybuchających fajerwerków, reagując entuzjastycznym podskokiem i wskazaniem mężczyźnie błyszczącego nieba - i błyskawicznego sprostowania swego zachowania. Opadł na stopy, poprawił nieco przekrzywiony szmaragdowy szal, wygładził zmarszczki na czarnym płaszczyku i przybrał wystudiowany, po prostu uprzejmy wyraz twarzy, choć wewnątrz aż gotował się z podniecenia, wyrwania do przodu i obejrzenia o d r a z u wszystkich przygotowanych atrakcji. Było mu przykro z powodu demimozów i aż wzdrygnął się z niechęci i smutku, kiedy prawie-przezroczysta pani opowiadała o biednych stworzonkach, łapanych, by przerobić je na futra. Zerknął niepewnie na swoją pelerynkę, podszytą ciepłym, miłym materiałem.
-Panie Abercrombie, czy moja szata jest zrobiona z jakiegoś zwierzątka? - spytał podejrzliwie, wyginając usta w podkówkę, gotów natychmiast zrzucić z siebie okrycie. Na szczęście zdołał rozproszyć swą uwagę grzechoczącą puszką (w przeciwnym razie pan Abercrombie musiałby tłumaczyć się z bałwanka-Brutusa), do której za zgodą opiekuna wrzucił kilka złotych monet. Tatuś przykazał, by nie wydawał pieniążków na słodycze i głupoty, ale ratowanie demimozów było przecież jawnie szlachetne! Tak jak cały ten wyścig, konkurencja uświęcona - czemu na linii startu widział też panienki? Tatuś na pewno nie pozwoliłby Marie na udział w takiej zabawie - i straszliwie emocjonująca. Pan Abercrombie dowiadując się, z kim Brutus usadowi się w sankach zrobił się nagle jakiś niespokojny i próbował odciągnąć chłopca obietnicą waty cukrowej, ale chłopczyk konsekwentnie kręcił głową, wręcz zapierając się nóżkami w miejscu. Umknął opiekunowi, sprytni wykorzystując moment załamywania rąk i sam wyczytał dwa nazwiska. Pan Oscar, Pan Frederick i Lord Brutus, pomyślał z uśmiechem, kręcąc się dookoła sanek, by zapobiec porwaniu znienacka. W przypływie odwagi podszedł do chłopca, który na pewno był starszy od niego, a nawet od Septimusa.
-Jestem Malfoy. Brutus Malfoy - przedstawił się poważnym tonem, wyciągając do chłopca drobną dłoń - Ty jesteś Gryfonem, prawda? - spytał, koncentrując wzrok na czerwono-złotym szaliku młodzieńca - jak jest w Hogwarcie? Mój brat pójdzie do szkoły dopiero za rok, a ja już bym chciał! Grasz w qudditcha? Na jakiej pozycji? - bombardował nieznajomego pytaniami, spragniony kontaktu z innym dzieckiem, nie myśląc wcale, że ten chłopiec może być jakimś mugolem i po powrocie do Wilton czeka go kilkugodzinne szorowanie z szlamowatych bakterii.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Highlands [odnośnik]07.12.17 19:28
Nie czuła się zbyt dobrze od kilku dni i nie ustawała w próbach odszukania powodu, dla którego tak ciężko było jej na żołądku. Nawet teraz, poprawiając powoli ciepłe, błękitne rękawiczki i wodząc wzrokiem po zebranym na czerwcowym śniegu towarzystwie, zachodziła w głowę, co jadła w ostatnim czasie i co mogło tak bardzo zaważyć na jej samopoczuciu. Może to te brokuły z ostatniej zapiekanki. Były nieświeże? Może za długo je piekła? Nie, nie, nie, to niemożliwe. Mięso? Nie, nie, sprawdzała je dwa razy przed wyłożeniem do brytfanki, gdzie i tak dusiło się dobre kilka godzin. Ocknęła się nagle, kiedy nad lasem rozległy się ryki wypuszczonych żmijoptaków i odruchowo dołączyła się do oklasków.
Słyszeliście, że demimozy mają słabość do damskich torebek? Kradną je, kiedy tylko upatrzą sobie swój ulubiony kolor. Czytałam o takim przypadku w Paryżu. W Paryżu, stolicy mody! – swoja słowa kierowała do stojących obok niej Herewarda i Neali, zdradzając im w ten sposób jeden z sekretów, które chowała wśród regałów swojej biblioteki zwanej „wiedzą absolutnie niepotrzebną”. – I kochają truskawkowe landrynki. Tak. Kochają truskawkowe landrynki.
Naciągnęła mocniej na głowę czapkę z ogromnym, różnobarwnym pomponem, sięgając od razu do prawej kieszeni beżowego, zimowego płaszcza i upewniając się, że jej różdżka bezpiecznie w niej tkwiła. Tuż obok niej poszybowała śnieżna kulka, ale w ostatniej chwili zrobić krok w bok, żeby nie dostać pociskiem w sam środek twarzy. Rozejrzała się za winowajcą, ale nim zdążyła rozpocząć odpowiednią analizę myślową, wspomnienia odnalazły swoją własną ścieżkę. Znów znalazła się przy Starej Chacie; w miejscu, gdzie rozpoczynały się wszystkie historie.
Wspomnienia wracają, co? – uśmiechnęła się szeroko do Barty’ego, za chwilę jednak zwracając większą uwagę na listę zawodników, którą wywieszono przy linii startowej. Wskazała ją Neali, od razu kierując się w tamtą stronę. Nie zrobiła nawet kilku kroków, kiedy usłyszała kobiecy głos wołający Herewarda. – Znalazłeś swoją parę czy…? – kolejny uśmiech zatańczył w kącikach jej ust, gdy uświadomiła sobie, jak bardzo dwuznacznie to brzmiało. – Wygra najlepszy – szepnęła jeszcze do niego i nieco mocniej ścisnęła jego dłoń, by od razu zwrócić uwagę na Nealę. Odruchowo poprawiła jej szalik przy szyi, ale żeby ukryć ten nadopiekuńczy gest, poklepała ją lekko po ramieniu. Wzrokiem już zaczęła szukać odpowiednich pozycji. – Ja jestem z Pomoną, o! A ty… ty chyba z Archibaldem i jego córką. Bawcie się dobrze. Odprowadzimy cię potem z Herewardem, w porządku? Nie wracaj do domu sama. – uśmiechnęła się do niej pogodnie i powędrowała wzrokiem po twarzach zgromadzonych, próbując odnaleźć wspólnika tej śnieżnej zbrodni. Na szczęście daleko szukać nie musiała. – Pomona! Pomona, tutaj!
Stanęła na palcach, machając energicznie, żeby profesor Sprout miała szansę ją dostrzec.


Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że

Nasze serca świecą w mroku

Eileen Bartius
Eileen Bartius
Zawód : Magibotanik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
didn't i show i cared?
i do
oh, i do

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Highlands - Page 4 1hKUbRW
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1515-eileen-wilde https://www.morsmordre.net/t1553-krolicza-poczta#14938 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f222-hogsmeade-134-dom-bartiusow https://www.morsmordre.net/t3930-skrytka-bankowa-nr-429#74545 https://www.morsmordre.net/t1578-eileen-wilde#15736
Re: Highlands [odnośnik]07.12.17 19:35
Dlaczego postanowił wziąć udział w saneczkowym wyścigu? Nie wiedział. Wiecznie poważny, strapiony Cyrus nie wydawał się być dobrym kandydatem do tego typu rozrywki, gdzie zamiast wytężać swój umysł dla dobra nauki, trzeba będzie prowadzić sanie. Po śniegu. Wśród większości obcych mu osób. Ostatecznie przekonała go prawdopodobnie idea - chociaż nie zgadzał się z nią tak do końca. Włosy demimozów były rewelacyjne pod każdym względem, służyły nie tylko do wyrobu peleryn, lecz również jako rdzenie do różdżek bądź składniki - marginalne co prawda - eliksirów, co oczywiście interesowało go najbardziej. Skoro jednak - rzekomo - ich los był tak ciężki, że cięższy być nie mógł, Snape uznał to za dobry pomysł na okazanie wsparcia tymże stworzeniom.
I tak większym jego zainteresowaniem cieszyła się aura oraz powód, dla którego zima zawitała do Wielkiej Brytanii w czerwcu. To znaczy, wiedział, że to sprawka tajemniczego wybuchu z dniem pierwszego maja, jednakże fakt utrzymywania się anomalii jeszcze w lecie, co skutkowało opadami śniegu, było co najmniej niepokojące. Na dodatek alchemikowi zawsze było zimno, teraz zaś stało się jeszcze zimniej, przez co słabła jego tolerancja na mróz - w ciepłym, ogrzewanym grzejnikiem lub eliksiralnymi oparami mieszkanku żyło się zdecydowanie lepiej niż na dworze.
Stanął w tłumie jak całkowity osioł, gapiąc się z niedowierzaniem to na fajerwerki, to na przemawiającą kobiecinę, to na, o zgrozo, latające żmijoptaki. Poważnie zwątpił w poczytalność czarownicy oraz całą ideę tego wyścigu, lecz skoro już tu przybył, to nie zamierzał wracać do domu. Nawet dorzucił kilka knutów do puszki na szczytny cel, jednakże nie były to żadne zawrotne sumy - nie przelewało mu się, zatem nie trwonił pieniędzy. I nie mógł podzielić się ich większą ilością. Wierzył, że wspólnymi siłami naprawdę zdołają pomóc egzotycznym zwierzętom ze Wschodu.
Kiedy ogłoszono, że niebawem rozpocznie się główna atrakcja spotkania, Cyrus odwrócił się na pięcie, dziwnie podrygując. Skrzyżował ręce na piersi oraz skulił się w sobie, chcąc zapanować nad targającym nim drżeniem spowodowanym wszechobecnym chłodem. Dostrzegłszy kilka postaci znajomych i przyjaciół skinął im głową - jako będący człowiekiem niezbyt wylewnym, nie bawił się w zbytnią egzaltację, tak mocno do niego niepodobną - po czym ruszył pędem do listy, żeby dowiedzieć się z kim miał być w parze. Stojące nazwisko obok jego wprawiło go w niemałe zakłopotanie. Całe szczęście, że delikatne rumieńce na policzkach były oznaką zimna, nie zaś zawstydzenia.
Tak czy inaczej ruszył pomiędzy ludzi w poszukiwaniu złotowłosej Leanne, którą wreszcie udało mu się wypatrzyć. Postarał się nawet uśmiechnąć, chociaż wyglądał raczej jakby zamarznął mu kawałek twarzy.
- I znowu się spotykamy - rzucił w ramach żenującego powitania, nadal poskładany i skulony. - Czujesz się już lepiej? - spytał, będąc jednocześnie zmartwionym oraz zakłopotanym. Ich ostatnie spotkanie nie skończyło się dobrze, chociaż w ogóle ich spotkania nie kończyły się dobrze. Posiadał jednak wyrzuty sumienia, że tak gwałtownie wtedy zareagował - czy Tonks nadal się na niego gniewała?


Love ain't simple
Promise me no promises

Cyrus Snape
Cyrus Snape
Zawód : Alchemik
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I wish
we could take it
back in time,
before we crossed the line,
no now, baby
we see a storm is closing in,
I reach out for your hand.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5269-cyrus-snape https://www.morsmordre.net/t5324-poczta-cyrusa#119174 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f89-pokatna-10-3 https://www.morsmordre.net/t5326-skrytka-nr-1322#119181 https://www.morsmordre.net/t5325-cyrus-snape#119177
Re: Highlands [odnośnik]07.12.17 19:44
To było szaleństwo. Nie tylko ze względu za bieganinę czy tłumy ludzi, bo w tym świecie JD czuł się wręcz wyśmienicie, ale przez to, że dużymi krokami zbliżały się egzaminy, a on zdecydował wybrać się na wyścig. Ot tak o, zostawiając to wszystko za sobą. Dyrektor chyba wyraził zgodę tylko dlatego, że na liście startowej było kilkoro uczniów i nie znał Vane'a na tyle, by pomyśleć, że sam profesor chciał wziąć w nim udział. Bo czemu nie? Dobra zabawa i obywatelski obowiązek - przyjemne z pożytecznym. Nie miał za dużego kontaktu z demimozami przez całe swoje życie, chociaż straszne było to, że tak wiele ludzi więziło je w zamknięciu dla rozrywki. Z tego co słyszał nie tylko w dalekiej Azji czy Ameryce Południowej. Również tu w Europie, gdzie w niektórych krajach były praktycznie nikomu nieznane. Zresztą kto by nie chciał zarobić na egzotycznym zwierzęciu bez kiwnięcia palcem? Sama myśl o tym sprawiała, że Jay czuł się zwyczajnie źle. Na pewno ktoś mu opowiadał o tym wyścigu, ale zupełnie nie pamiętał kto. Zresztą nie było to ważne, bo ogłoszenia wisiały dosłownie wszędzie i nie musiał nawet opuszczać Szkocji, by móc się znaleźć na terenie obejmującym ów zabawę. Ale wracając do demimozów. Raz tylko trzymał jednego w ramionach - zupełnie młodego, gdy babcia od strony mamy wciąż żyła i zabrała go do ogrodu magizoologicznego, gdzie była opiekunką. Było to jedno z silniejszych wspomnień ze starszą kobietą w roli głównej i Jayden zastanawiał się, czy było równie silne co to, do którego wracał podczas wyczarowywania patronusa. Nie raz żałował, że nigdy więcej nie wrócił do ogrodu, jednak zwyczajnie nie był w stanie się przebić. Przez pamięć o babci bał się, że wspomnienie zaniknie wraz z ponownym pojawieniem się w tym miejscu. Nie było go, gdy Szef Departamentu Magicznych Gier i Sportów rozpoczął główną część wydarzenia, bo przetrzymał go profesor Cattermole, który koniecznie chciał wiedzieć, dlaczego więcej studentów brało astronomię na egzamin, a nie jego wróżbiarstwo. W końcu to takie pokrewne dziedziny! Krzyczał na cały korytarz, a Jayden w tamtej chwili bardzo chciał umieć znikać jak demimozy. W końcu jednak uwolnił się spod władzy niedosłyszącego nauczyciela i zjawił się dosłownie chwilę przed rozpoczęciem. Z tego co wiedział wyścig miał się odbyć za pomocą zaczarowanych sań w liczbie dwóch dorosłych czarodziejów. Mogli mieć ze sobą dziecko, ale nie był to wielki wymóg. Na szczęście środki transportu były odpowiednie duże, by bez problemu się na nich zmieścić. Pary widniały na liście, do której ciężko było się dopchać, bo każdy chciał zobaczyć z kim go rozlosowano. Jay miał to szczęście, że był dość wysoki i mógł bez problemu sięgać spojrzeniem ponad głowy niższych Anglików,  Irlandczyków, Szkotów i wielu innych. Zaraz też ruszył szukać swojej towarzyszki.
- Pani Dolohov! - krzyknął na całe gardło, starając się odnaleźć swoją parę. - Pani Dolohov? - spytał z nadzieją w głosie, przystając przy jakiejś odwróconej tyłem do niego postaci. Zaraz jednak wyrwało mu się małe Ups, gdy okazało się, że miał do czynienia z wyjątkowo zarośniętym panem. Ulotnił się więc w bok, by uciec w tłumie i wciąż starał się znaleźć wspomnianą kobietę. Nie było to takie proste z uwagi na ilość osób, które wiecznie się poruszały i mieszał, utrudniając namierzenie odpowiednich ludzi. Zaraz jednak usłyszał swoje imię powtarzane w kółko przez jakąś kobietę i skierował się w jej stronę, po czym stanął przed nią z szerokim uśmiechem. - Pani Dolohov? Jayden Vane.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP


Ostatnio zmieniony przez Jayden Vane dnia 08.08.19 13:03, w całości zmieniany 1 raz
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Highlands [odnośnik]07.12.17 20:31
Hereward na temat demimozów wiedział niewiele, żeby nawet nie powiedzieć - nie wiedział nic. Mgliście pamiętał, że rodzice zajmowali się jednym przez krótki czas, ale Barty nigdy go nie widział, bo demimoz był, zgodnie ze swą naturą, niewidzialny. Profesor popierał jednak wszelkie formy ochrony gatunków, którym groziło wyginięcie, czy byli to mugole, czy demimozy. Przybył na miejsce wraz z Oscarem, który nie mógłby samodzielnie opuścić szkoły. Na szczęście odznaczenie przyznane przez Dippeta pozwalało Herewardowi na nieco więcej niż wcześniej i wyprowadzenie ucznia przed zakończeniem roku szkolnego było dzięki temu nieco łatwiejsze. Robił to w końcu dla jego dobra i nawet nie było to kłamstwo. A to z kolei bardzo dobrze, bo Barty nie umiał kłamać. Ze wszystkich przydatnych nauczycielowi umiejętności tej jednej akurat nie posiadł. Czasem żałował, że nie potrafił wmówić uczniom, że spisując zadania domowe niczego nie osiągną. Deimos Carrow spisywał bezwstydnie od Cynthii. To znaczy, teraz był martwy, ale za życia raczej nie narzekał. Poza tym Hereward za mało przekonany był jeszcze, że jego uczniowie to idioci, by próbować wciskać im do głów podobne głupoty. W efekcie częściej wystawiał trolle za oczywiście niesamodzielne prace niż prawił na ten temat kazania. Oczywiście nie omieszkał wspomnieć od czasu do czasu, średnio raz w tygodniu, że bez pracy nie ma kołaczy, a bezmyślne przepisywanie nawet całych podręczników do niczego nie prowadzi. Gdyby wszyscy jego uczniowie byli Minerwami świat byłby zdecydowanie łatwiejszy. Wyszukiwał wzrokiem Fredericka by oddać mu pod opiekę Oscara. Może i uważał, że chłopak zasłużył na wycieczkę, ale na litość Godryka, nie zamierzał puszczać go samopas w miejscu, w którym pozwalali tak beztrosko fruwać żmijoptakom.
- Baw się dobrze - przykazał chłopakowi, gdy okazało się, że los stał po jego stronie, parując go z ojcem. Barty pozwolił mu oddalić się i znaleźć odpowiednie sanki, ale nie spuścił go z oczu dopóki nie odnalazł się z Lisem.
- Tak, tak - przytaknął Eileen nie mając pojęcia, co właśnie powiedziała i miał jedynie nadzieję, że nie pytała czy nie ma nic przeciwko kilku żmijoptakom w ogródku. Miał. Pomachał Neali i udał się na poszukiwania Sally Moore. Okazało się to zaskakująco łatwe, nikt inny bowiem nie wykrzykiwał jego imienia równie głośno.
- Hop, hop, jestem - uśmiechnął się zbliżając się do kobiety. - Może Przyczajacze? - Dopiero po chwili dotarło do niego, jak dziwnie to zabrzmiało. - Znaczy - sanki, musimy je nazwać. Ja jestem Hereward Bartius, miło mi, ale jakbyśmy na jakieś trafili, to może pomyślą, że jesteśmy jednymi z nich i nas nie zjedzą.
To chyba byłoby na tyle z osławionego pierwszego wrażenia.


Ocalałeś, bo byłeś pierwszy
Ocalałeś, bo byłeś
ostatni

Hereward Bartius
Hereward Bartius
Zawód : Profesor w Hogwarcie
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Na szczęście był tam las.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zdarzyć się musiało
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t576-hereward-bartius-barty https://www.morsmordre.net/t626-merlin https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f222-hogsmeade-134-dom-bartiusow https://www.morsmordre.net/t2860-skrytka-bankowa-nr-20#45895 https://www.morsmordre.net/t1014-bartek-wsiakl
Re: Highlands [odnośnik]07.12.17 21:26
Na początku postawmy sprawę jasno: Archibalda nieszczególnie obchodził los demimozów. Prawdę mówiąc nie obchodził go w ogóle, tak samo jak reszty zwierząt i magicznych stworzeń. To Lorraine miała zaszczycić to miejsce swoją obecnością, zapewne dzieląc się z Miriam pożyteczną wiedzą na ich temat, a musiał przyznać, że była naprawdę imponująca. Niestety koniec końców to on musiał pojawić się na dzisiejszej akcji charytatywnej - trochę kręcił na to nosem, ale ostatecznie postanowił skupić się jedynie na wyścigach i spędzeniu miłego dnia z córką, o demimozach zapominając. Ubrał się w swój nowy ciemnozielony płaszcz, uszyty specjalnie na okazję tej zaskakującej letniej zimy, naciągnął na dłonie brązowe skórzane rękawice (niestety ze skóry naturalnej, na szczęście nie z demimozów) i czekał pod drzwiami na Miriam i Alexandra. Nie spodziewał się z jego strony takiego entuzjazmu na wieść o ich wypadzie; nie sądził też, by był zapalczywym obrońcą praw magicznych stworzeń, niemniej i jemu zaczynał się udzielać ten wesoły nastrój. Minęło wiele czasu odkąd mieli okazję do podobnej zabawy - może to i lepiej, że postanowili się na nią udać. Tak - postanowił w pełni ten dzień oddać Miriam, anomalie ostatnio mocno dały jej się we znaki, a przecież była tylko dzieckiem i w ogóle nie powinna tak cierpieć.
Kiedy tylko pojawili się w Szkocji, Archibald położył dłoń na jej niewielkim ramieniu, żeby przypadkiem nie zgubiła się w tłumie. Stanął z lekka znudzony obok Aleksandra, słuchając jednym uchem wystąpienia kobiety z Towarzystwa Przyjaciół Demimozów, po jakimś czasie w ogóle się wyłączając. Dopiero słowa Aleksandra sprowadziły go z powrotem na ziemię. Machnął ręką, podkreślając swoje lekceważące podejście do całej sprawy. - Chciałabyś coś wrzucić do puszki? - Zapytał córkę, kiedy zaczęli iść w kierunku listy uczestników, ale podał jej galeona zanim zdążyła odpowiedzieć.
Rowle. Nie powinna go dziwić jego obecność w tym miejscu, a jednak poczuł jak rośnie mu ciśnienie kiedy tylko o nim pomyślał. Odwzajemnił spojrzenie Aleksandra - to nie zapowiadało się dobrze. - Ja wiem, że bez nas to nie to samo, ale dasz sobie radę - powiedział, zmuszając swoje usta do uśmiechu, choć spojrzenie wciąż pozostawało poważne. Rowle prawdopodobnie nie wiedział o przynależności Aleksandra do Zakonu i lepiej, żeby tak pozostało. - Nie będziemy potrzebowali żadnych forów, prawda, Miriam? - Zaśmiał się, po czym kiwnął głową, przez chwilę odprowadzając Aleksa wzrokiem do jego sań. Jego i Rowle'a, nie mógł o tym zapomnieć.
Wprawnym ruchem podniósł Miriam, pokazując jej palcem skład ich sań. - Zobacz, będziemy z Nealą! - Powiedział, autentycznie rozradowany tą informacją - nie wyobrażał sobie sytuacji w jakiej został postawiony Aleksander. - Widzisz ją gdzieś? - Zapytał córki, rozglądając się za znajomą czupryną, równie rudą co ich własne. - Musicie razem wymyślić nazwę dla naszych sań - dodał, odruchowo poprawiając Miriam czapkę, zsuwającą jej się na oczy. Potem wyprostował się, czekając na przybycie Neali.


Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning

Archibald Prewett
Archibald Prewett
Zawód : nestor toksykolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Britannia,
You’re so vane
You’ve gone insane
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4341-fluvius-archibald-prewett https://www.morsmordre.net/t4550-baldomero#96909 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f77-weymouth-siedziba-rodu-prewett https://www.morsmordre.net/t4910-skrytka-bankowa-nr-1115#106844 https://www.morsmordre.net/t4549-fluvius-archibald-prewett#96904
Re: Highlands [odnośnik]07.12.17 21:54
Nawet dla sześcioletniego dziecka śnieg w czerwcu, choć taki miły, był dziwnym zjawiskiem, ale i to nie przeszkadzało Miriam w przeżywaniu od samego rana tego cudownego wydarzenia. Liczyła wszystko – począwszy od kroków pani Picks, jakie stawiała od łóżka do szafy, od szafy do łóżka, od łóżka na korytarz i z powrotem, a skończywszy na ilości biedronkowych kropek na swoim nowiutkim płaszczyku (było ich aż pięćdziesiąt cztery, a to była bardzo piękna liczba!). To nic, że w tym czasie Miriam zdążyła podpalić trzy firanki i wydłużyć sobie włosy pięciokrotnie – czego nie robiło się dla dobrej zabawy?
Wyszła z tatą i wujciem ubrana w bardzo zimowe, ale jasne kolory – jasny, pastelowy pomarańcz (nie mylić z żółtym!) i wplecione elementy szarości wpadającej w srebro. Podobała jej się sięgająca kozaczków ciepła sukienka i zimowa tiara (nie diadem, a czarodziejski kapelusz!) z przypiętymi do najwyższego jej punktu pomarańczowymi pomponami z miękkiej włóczki; podobały jej się jaśniutkie rękawiczki z naszytymi na nie biedronkami i króciutki szalik, który szczelnie oplatał jej szyję. Z największą dumą jednak prezentowała swój płaszczyk. W domu zdążyła już wszystkim się pochwalić, jaki prezent zrobiła jej pani Solene (gdyby Miriam była starsza i rozumiała mechanizmy działania gospodarki, już nie byłoby tak wesoło), wliczając w to również wujaszka Alexa, przed którym niemal się zapowietrzała, licząc namiętnie wszystkie kropki naszyte na biedronkowych skrzydełkach.
Kiedy pojawiła się razem z tatą i wujkiem na śnieżnym festiwalu, nie mogła zamknąć ust z wrażenia. Tylu tu było ludzi, którzy rozmawiali i tak ładnie brzmieli. A śnieg? Śnieg tak pięknie skrzypiał pod butami!
Wesołego kociołka! – przywitała się grzecznie z jakąś panią, mocno trzymając tatę i wujaszka za łapy. Dla niej śnieg był równy świętom, dlaczego miałaby inaczej się witać? Może w tym roku postanowiono, że odbędą się one w czerwcu? Kto wie! – Wesołego kociołka! – tym razem z panem. Ładnie wyglądał w tym brązowym płaszczyku. – Wesołego kociołka! Wesołego kociołkaaaaa. WeeeEEeEEesołego kociołka! – i kolejne trzy osoby zostały uraczone jej kulturalnym podejściem do uroczystości. To nic, że nie znała żadnego z nich. – Wesołego kociołka, ciociuniu Pomonko! – a jednak znała. – I ciociunia Nela! Wesołego kociołka!
Umilkła w końcu, kiedy nadszedł czas na przemowę. I stała, bo w tej sytuacji nic nie mogła zrobić. Zobaczyła ledwo fajerwerki, barwne i piękne, ale zastanowiła się nad tym, kiedy wujaszkowi Alexowi się nie spodobały. Ptactwo. Podskoczyła w miejscu kilka razy, żeby sprawdzić, czy gdzieś pojawiły się jakieś ptaszki, ale niestety była za mała i nic nie dojrzała. Westchnęła tylko, mocniej zaciskając swoje paluszki na dłoniach opiekunów. Spojrzała do góry na tatę, gdy usłyszała pytanie. Pokiwała energicznie głową, odbierając od niego złotą monetę, która zaraz powędrowała do puszki. Chciała do niej zajrzeć, ale ta szybko przeleciała do innych par rąk. I zanim się spostrzegła, szła już przed siebie, ze skrzypiącym pod butami śniegiem. Cudowny dźwięk rozlewał się po okolicy miękkim strumieniem. Przyjemne odczucia szybko zostały ukrócone.
Ale jak to wujaszek nie jedzie z nami? – spytała ze smutkiem, kręcąc główką to na lewo, to na prawo w poszukiwaniu odpowiedzi. Nie uzyskała jej jednak. Zamiast tego pomachała do wujka, mając nadzieję, że szybko się zobaczą. Uścisnęła mocno tatę, gdy podniósł ją do góry. – A co to fory? Czy to się je? – z uwagą rozejrzała się dookoła, kręcąc pomponami tak mocno, że tata pewnie dostał nimi kilka razy po twarzy. Przygnębienie szybko zastąpiła radość. – Z ciociunią Nelą? Była tam! Ciociuniu Nelu, wesołego kociołka! – zaczęła machać szaleńczo prawą łapką, jak tylko wyłapała jej rudą, tak znajoma czuprynę w tłumie. – Ciociuniu Nelu, jedziemy razem na saneczkach! – wołała piskliwie, nie bacząc na to, że ktoś może właśnie tuż obok zatykać uszy z powodu tego okropnego jazgotu. – Papciu, czy w nazwie mogą być biedronki?
Gdyby istniała taka możliwość, byłaby żywym sztandarem.


Zgubiła swe kropki na łące
a może w ogródku na grządce

Molly Prewett
Molly Prewett
Zawód : żywe srebro Weymouth
Wiek : 8
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
in a world
where you can be
anything
be kind
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4347-miriam-prewett https://www.morsmordre.net/t4371-kremowka#93727 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f77-weymouth-siedziba-rodu-prewett https://www.morsmordre.net/t4551-miriam-prewett
Re: Highlands [odnośnik]07.12.17 22:08
Próba odnalezienia puszki z datkami wydawała mi się w tym momencie o wiele lepsza, niż szukanie swojego towarzysza. Właściwie czułam się dość głupio przez nasze ostatnie spotkanie, kiedy zachowałam się jak dziecko i zdawałam sobie z tego doskonale sprawę. Wiedziałam też, że zawsze potrafiłam przyznać się do błędu i tym razem powinnam uczynić to samo, ale sama obecność Cyrusa nieco mnie zawstydzała. Być może właśnie to było powodem, dla którego robiłam tyle głupot w jego towarzystwie, co niekoniecznie wystawiało mi dobrą opinię w jego oczach, a jednak nie umiałam powstrzymać tej karuzeli absurdów, w które wtedy wpadałam. Rozgrzebawszy czubkiem buta śnieg, machnęłam do kilku znajomych, którzy mignęli mi przed błękitnymi ślepiami, a potem odwróciłam się na dosłownie pięć sekund za siebie.
- O, jesteś. - Odzywam się głupio, zastanawiając się czy on wyrósł mi tu spod ziemi czy czekał, aż stracę czujność, ale porzucam tę myśl, gdy dostrzegam również zakłopotanie, które wymalowało się w jego oczach. Zamarzniętego uśmiechu nie komentuję, chociaż sama uśmiecham się na ten widok. Nie gniewałam się. W zasadzie przeszło mi już następnego dnia, nawet jeśli dalej czułam dziwny smutek związany z tym co powiedział - ale było minęło, po co dalej rozgrzebywać? - To zależy o co pytasz. Jak widać jestem w jednym kawałku - fizycznie - i nie mam nawet blizny - za to mam cierń w sercu, który kuje mnie okrutnie - więc chyba jest w porządku. - Wcale nie, nie wierz mi nawet w te grzecznościowe kłamstwa.
Odwracam natychmiastowo wzrok, gdyby mężczyzna spróbował odszukać potwierdzenia tych informacji w moich oczach, a potem podejmuję iście męską, dorosłą decyzję.
- Przepraszam Cyrus za tamten dzień. Mam trudny okres w życiu. - Nie rozumiem skąd przyszedł mi ten oficjalny zwrot rodem z przemówień na wysokim szczeblu w ministerstwie, ale przynajmniej daje się odczuć, że mówię szczerze. Chyba. - Nie chciałam cię urazić. Wcale nie jestem taka zła jak uważasz. - Silę się nawet na puszczenie mu rozbawionego oczka, co wychodzi mi jakoś pokracznie. Nie potrafiłam kłamać. I wiedziałam, że zaraz mogę się wygadać co do powodu swoich problemów, dlatego szybko zmieniłam temat. Niemal klasnęłam w dłonie, wskazując na saneczki.
- Ale fajnie, prawda? Nie sądziłam, że lubisz takie rozrywki. Ja niespecjalnie, ale skoro już tu jestem to co mi szkodzi. - Zaczynam, przestępując z nogi na nogę. Powoli zaczynam odczuwać chłód, a w zasadzie trzęsę się jak galaretka; wciskam więc dłonie do kieszeni płaszcza i chowam czerwony nos pod szalik. - Jak się nazwiemy? Szaleni naukowcy, sprzeczne bieguny, ponuraki? A może reniferki? - Wymieniam wszystkie głupie pomysły jakie mi wpadają do głowy, zerkając nań zza szalika.

Leanne Tonks
Leanne Tonks
Zawód : historyk
Wiek : 24 lata
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Speak and may the world come undone.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5268-leanne-tonks#118087 https://www.morsmordre.net/t5336-cwirek#119683 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f90-manor-road-35 https://www.morsmordre.net/t5574-skrytka-bankowa-nr-1304#130127 https://www.morsmordre.net/t5338-l-tonks#119729
Re: Highlands [odnośnik]07.12.17 22:35
Z przejęciem obserwowała mijających ją ludzi, którzy nie umykali przed nią wzrokiem, unosiła buzię do góry i gdy tylko nikt nie patrzył, łapała na język śnieżkowe płatki. Raz nawet się niemal przewróciła, gdy zdarłszy głowę do gry, patrzyła na rozbłyskające na niebie światełka, które uśmiechem odbijały się w jasnych źrenicach. Poznała tyle nowych cioć i wujków, że nie starczało jej paluszków do liczenia. I przede wszystkim, z przejęciem zaciskała rączkę ukrytą w ciepłych palcach...Taty. Wszystko wydawało się tak bardzo dziwne, inne. Przecierało się, mieszało i zamazywało na tyle mocno, że Amelka nie potrafiła wskazać momentu, w który łzy zmieniały sie w uśmiech. Wciąż się bała, sny nadal oblekały kołysanką, której urwane tony zdradzały nadchodzący koszmar. Ale wtedy pojawiała się dłoń. Ciepła, dobra, bezpieczna. Inna niż Mamy. Silniejsza, nawet jeśli właściciel reki sobie z tego nie zdawał sprawy.
Nauczyła się, że dorośli nie zawsze pamiętali, że niżej, znajduje sie dziecko, które z zapartym tchem wyłapywało noszone wiatrem słowa. Słuchała więc cioci Sally z rosnącym niepokojem rozglądając się wokół siebie, jakby za chwilę miało wyskoczyć przyczajone w pobliżu stworzenie. I nie mogła sobie przypomnieć, czy w ilustrowanych książeczkach kiedykolwiek znalazła opisane zjawisko. Mimowolnie, coraz bardziej tuliła się do trzymanej dłoni, by w momencie ostatnich słów, złapać drugą rączką za materiał tatowych spodni. Nie chciała zostać połknięta. Nie chciała też zniknąć i lekko zmarznięte paluszki zaciskała coraz mocniej, mając ochotę schować się i nie widzieć tego, co wyobraźnia z łatwością podsycała w dziecięcym umyśle. Na koniki, poruszyła się bardziej radośnie - Obrence nie bramki - wychylił głowę zza trzymanej nogawki, jednocześnie, nawet na moment nie wypuszczając z ujęcia tatowych palców. Ciocia miała w sobie coś tak bardzo ciepłego, że nawet gdy straszyła, to dziewczynka  - powoli - uczyła się patrzeć inaczej. Poznawała. Uczyła się. Obserwowała. I miała do tego talent. Po Tacie, który w magiczny sposób dostrzegał to, czego Amelka nie mówiła, albo bała się powiedzieć na głos. Uśmiechnęła się więc szeroko odsłaniając małe ząbki.
Nim się obejrzała, biały puch sypnął jej na włoski, ale śnieżna kula minęła ją wysoko. I chociaż próbowała podążyć wzrokiem za lecącym pociskiem bieli, to zadzieranie głowy do góry nie pomogło. Obiekt obserwacji szybciutko przeniósł się na pochylającego Billego - Cemu nieładnie? - zapytała cicho, zerkając w dół na powstałą, śniegową kulkę. A gdy zrozumiała zamiar, pokiwała energicznie głową, a oczkach - tych samych, które na nią teraz patrzyły, zajaśniała radosna iskra - Wzucę! - niepokój rysowany wyobraźnią umknął jak znicz i dziewczynka niemal w podskokach przyjęła pieniążek, a potem próbowała znaleźć panią i... - Nie ma pusecki - odezwała się zawiedziona, nadal zaciskając w paluszkach nagrzaną oddechem monetę. Różowe usteczka wygięły się smutno, ale wystarczyły słowa Billego, by dziewczynka skupiła uwagę na podniebny taniec stworzeń - Zmijoptaski - wyciągnęła wolną rączkę przed siebie, a gdy Sally umknęła, troszkę zakłopotana pomachała za nią rączką - ale ciocia chyba już nie widziała. Złapała się znowu tatowej dłoni a na ustach zadrgała znajoma melodia, nuconej kołysanki - Minnie - powtórzyła za męskim głosem, próbując wyraźnie nie zgubić żadnej literki - takie slicne imię, pani tes musi być ślicna - zatrzymała się przy wybranych sankach, a błękit i zieleń zalśniły w dziecięcych oczkach - Jakie duuuuze - odwróciła się na jednej nóżce i znowu podskoczyła, aż miękka materia niebieskiej sukieneczki zafalował pod płaszczykiem - Wiem! wiem! wiem! Tatusiu, nazwijmy sanecki, kosciane koniki! Plosę! - i nawet nie dostrzegła, że słowo, które do tej pory umykało jej gdzieś w przestrachu, tym razem przylgnęło do męskiej sylwetki i dłoni, która trzymała ją za rączkę. Tato.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Highlands [odnośnik]07.12.17 22:59
Antek uwielbiał zimę. Nigdy nie przeszkadzał mu chłód ani sypiący z nieba śnieg - wręcz przeciwnie, czuł się wtedy o wiele lepiej niż latem, choć i ono miało wiele plusów. Zima kojarzyła mu się z opowieściami ojca, z daleką Syberią, którą tak bardzo pragnął odwiedzić. Chciał sunąć na łyżwach po wielkich taflach lodu, mieszkać w zbudowanym przez siebie igloo, polować na niedźwiedzie. Dzisiaj wystarczyły mu jednak wyścigi sanek - co prawda chciał przyjść na nie z ojcem, ale skoro nie miał czasu, to równie dobrze mógł też pójść z mamą. Choć... ostatnio trochę zamknął się w sobie, nie bardzo mając ochotę na prowadzenie z nią jakichkolwiek rozmów - nie chciał rodzeństwa. Będzie takie małe i będzie tylko płakać, krzyczeć i robić kupy. Nie będzie można się z nim pobawić, pewnie nie będzie nawet można głośniej podskoczyć czy przebiec przez dom. Ach, w ogóle mu się to nie podobało, w ogóle! Chodził naburmuszony od kilku dni, zapominając o swoim obrażeniu dopiero po przybyciu do Szkocji. Tu oczy mu się rozświetliły, kiedy obserwował wszystkich dokoła. Zaczął podskakiwać, nie mogąc opanować rosnącej ekscytacji - wyścigi sań! Średnio interesowały go demimozy, bo nawet nie mógł ich zobaczyć, dlatego słuchał przemówienia kobiety przez równe sześćdziesiąt trzy sekundy (to i tak długo), po czym zaczął się wiercić i rozglądać na boki. - Nie - odpowiedział, choć po chwili coś zaczęło mu świtać. - Tak? - Powtórzył, przechylając lekko głowę w zamyśleniu. Muszkieterowie, magiczne szpady... Coś kojarzył. - Tak - odpowiedział więc z większą pewnością w głosie. Ale ta nazwa mu się nie podobała - nie pasowała do sań. Ponownie się zadumał, ale równie szybko przestał myśleć, będąc zbyt zainteresowanym jakimś Jaydenem, z którym przyjdzie im się ścigać. Zmierzył go wzrokiem od góry do dołu, zatrzymując spojrzenie swoich ciemnych oczu na jego miłej twarzy. Nie bardzo ufał osobom bez brody - ojciec mu tłumaczył, że każdy prawdziwy mężczyzna powinien takową posiadać. Dlatego też nie przywitał się z nieznajomym, po dłuższej chwili odwracając od niego wzrok i spoglądając gdzieś w bok na inne sanie. Z nim to już na pewno nie mogą być trzema muszkieterami! - Demibombozy - mruknął nagle, odrywając spojrzenie od wielkich sań. Nie był pewny skąd mu się to wzięło ani dlaczego, ale miło mu się wymawiało to wymyślone przez siebie słowo. - Demibombozy - powtórzył pewniej, zadowolony ze swojego pomysłu, spoglądając przelotnie na nieznajomego mężczyznę, po czym wyrwał się mamie z uścisku i podbiegł do najbliższych pustych sań.
Antonin Dolohov
Antonin Dolohov
Zawód : nicpoń, hultaj, urwipołeć
Wiek : 6
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Stała czujność!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4891-antonin-dolohov#120670 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f320-smiertelny-nokturn-27 https://www.morsmordre.net/t5246-antonin-dolohov#116631
Re: Highlands [odnośnik]08.12.17 2:54
Kiedy wydawało się już, że życie w Anglii powoli zczyna wracać do normalności, los zaśmiał mi się w twarz, otulając przydorę białą pierzyną. Jakby nieszczęście spotykające czarodziejów były niewystarczające, aby znokautować moje sumienie. Trzeba było je jeszcze zrównać z ziemią, dorzucając do puli pokrzywdzone zwierzęta. Co więcej – te z gatunku zagrożonych. Trudno było mi rozpatrywać imprezę charytatywną w kategorii dobrej zabawy, ale może właśnie tak powinienem był ją postrzegać. Ostatnie tygodnie strąciły mi z nosa różowe okulary, które dotychczas zdawały się być przytwierdzone zaklęciem trwałego przylepca, wiedziałem jednak, że nie mogę pozwolić zeżreć się tym wszystkim czarnym sukom. Że potrafię być ponadto – nawet pomimo nieopuszczającego mnie poczucia beznadziejności, które wdarło się do codzienności gwałtownie, zajmując sobie miejsce gdzieś obok mojego własnego cienia.
Miałem jednak ważny powód, aby pozostać Fantastycznym Panem Lisem. Powód dość solidny, bo mierzący prawie metr pięćdziesiąt. I trzynastoletni.
Nie wiedziałem, czego w zasadzie oczekiwałem od Oscara, sam nadal nie przywykłem jeszcze do świadomości, że miałem nastoletniego syna. Trudno było zaliczyć naszą pierwsza konfrontację do udanych, ostatecznie jednak obaj byliśmy trochę jak pijane dzieci we mgle, uczące się powoli siebie nawzajem. Do ostatniej chwili nie byłem pewien, czy Gryfon rzeczywiście pojawi się w Highlands, a myśl o tym, że mogłem nie sprostać jego wyobrażeniom na temat ojca, była nieco obezwładniająca. Ostatecznie w moich genach krążyła silna potrzeba estradowa; lubiłem być lubiany, lubiłem zwabiać do siebie ludzi tylko po to, by się uśmiechnęli – z tym, że Oscar nie koniecznie chciał się uśmiechać. Było to wszystko mocno paradoksalne. Bo z jednej strony jakoś tak zawsze chciałem mieć syna. Ale kiedy już się pojawił, stało się to w najgorszym momencie, jaki tylko mogłem sobie wyobrazić. Choć może tak naprawdę nie miały czekać mnie żadne z tych lepszych – jeśli wierzyć temu, co spotkało mnie podczas Próby.
Czekałem przy saniach, przestępując z nogi na nogę. Ratowanie magicznych stworzeń było słuszną wymówką, aby ukraść trochę młodego Reida dla siebie. Bartius obiecał pomóc – a gdy tylko ujrzałem jego charakterystyczna czuprynę, mimowolnie zacząłem poszukiwać Gryfońskiego ogona, który już kroczył w moją stronę – choć najwyraźniej niezbyt zadowolony z faktu ze swojego położenia.
Twoja chwila prawdy, Fox. Trzeba jakoś zagaić. Tylko jak zagaić trzynastolatka? Niby żaden problem, na przykład taka Nela była bardzo rozmowna. Tylko, że to nie była Nela. Z Nelą można było o wszystkim. Z resztą ona miała prawie piętnaście. A trzynaście... nie byłem szczególnie przesądny, ale jakoś tak liczba trzynaście nieszczególnie chciała mi sprzyjać.
- Potrzebujemy nazwy dla naszej drużyny. Epickiej nazwy. - Rzuciłem na powitanie. Neutralne. Nienahalne. I jednoczesnie angażujące. Wydawało się wręcz idealne (wydawało się – bezpieczne słowo; w sam raz do zestawienia z humorzastym nastlatkiem). Mogłem być z siebie dumny. Czy na tym właśnie polegało ojcostwo? Znaczy nie na byciu dumnym. Na szukaniu idealnych rozwiązań. Tego jeszcze nie wiedziałem. Nie powstał chyba żaden poradnik dla ojców – a tych jednak wokół widziałem kilkoro. W tym ja. Ojciec incognito.
Nieznaczny uśmiech wpełznął na moje oblicze, chociaż nawet na tym polu (zdawałoby się – wręcz integralnym z moją osobowością) czułem się jakoś tak niepewnie. Rozejrzałem się wokół, wyławiając znajome twarze wielu Zakonników (którzy jak zwkle rwali się do naprawiania świata na wszelkie możliwe sposoby) i pozdrawiając ich z daleka. Przez chwilę widziałem przekazywaną z rąk do rąk puszkę na datki, podążając wzrokiem po jej ścieżce, tym samym licząc na to, że uda mi się wspomóc akcję finansowo. Moje spojrzenie na dłużej zatrzymało się na sylwetce Selwyna, który właśnie sadowił się w saniach wraz z Magnusem Rowlem i jego córką. Szkoda, że Rowle nie miał równie wielkiego serca do mugoli, co d o demimozów. I kiedy tak płynąłem spojrzeniem poprzez morze gromadzącej się śmietanki towarzyskiej, mój wzrok mimowolnie przyciągnęła mlecznobiała czupryna, która podrygiwała wartko wraz z krokami chłopca. Chłopca zmierzajacego wprost w moją stronę – to znaczy moją i Oscara. Chłopca, którego ubiór już z daleka wskazywał na wysokie pochodzenie. Chłopca, który stanął tuż przy naszych saniach i przestawił się jako Brutus Malfoy.
M a l f o y.
Brutus.
Mógłbym przysiąc, że w tej samej chwili pobladłem. I to dosłownie.
W kolejnej uświadomiłem sobie, że właśnie wylądowałem na dywaniku u Abraxasa.
Moje tętno jakoś tak nieznacznie przyspieszyło. Ale wszystko wskazywało na to, że mój b r a t a n e k miał pojechać ze mną w wyścigu. Ze mną. I z moim synem. Co za dziwny dzień. Dziwnie – przyjemny. Ale coś mi podpowiadało, ze ten osobliwy miszmasz osobowości nie mógł skończyć się dobrze. Już widziałem to surowe spojrzenie kamerdynera towarzyszącemu chłopcu. Niemal odczytywałem jego myśli, kóre zdradzały, że zamierza odciągnąć młodego arystokratę jak najdalej od tego przybytku wszelkiego zła, którym niewątpliwie byłem w oczach całej rodziny Malfoyów. Nie mogłem do tego dopuścić – dlatego taktycznie zastąpiłem mężczyźnie drogę, odcinając go od chłopca, który pomaszeował wprost do Oscara, zasypując go lawiną pytań.
- Cześć, Brutusie. - Przywitałem się z młodym lordem, stając za chłopcem, jednoczesnie z trudem tłumiąc śmiech. Jestem Malfoy. Niczego innego nie mógłbym się spodziewać po potomku Abraxasa. Dumny z pochodzenia. Od zarania. - Wygląda na to, że jedziemy razem w saniach. - Wyjaśniłem. - Ja nazywam się Fox. Frederick Fox. - Sparafrazowałem chłopca, uśmiechając się jeszcze szerzej. Z jakiegoś powodu cała ta sytuacja uwolniła we mnie pokłady endorfin - nawet, jeśli młody lord nie mógł wiedzieć, kim jestem. Ale może tym większa była ta radość. Czułem się zupełnie tak, jakbym właśnie ucierał nosa Abraxasowi. - Ja byłem pałkarzem. A ty, Oscar? - Podciągnąłem pytanie Brutsa, w zasadzie samemu będąc ciekaw odpowiedzi. - I ty, Brutusie. Na jakiej pozycji zostaniesz najmłodszym mistrzem? - Dodałem, przenosząc wzrok na chłopca. Zaraz zobaczymy, ile w tobie z Malfoya!


Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Frederick Fox
Frederick Fox
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 34 (37)
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

fire is catching
and if we burn
you burn with us

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Highlands - Page 4 Giphy
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2155-frederick-fox#32552 https://www.morsmordre.net/t2178-poczta-fryderyka#33148 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f413-devon-lisia-nora https://www.morsmordre.net/t3769-skrytka-bankowa-nr-605#69393 https://www.morsmordre.net/t2332-freddie-fox#35856
Re: Highlands [odnośnik]08.12.17 2:54
The member 'Frederick Fox' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 28
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Highlands - Page 4 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Highlands [odnośnik]08.12.17 3:26
- W demomizy jakoś nie wątpisz - uniosłam brew wyżej zauważając ten niedopuszczalny przejaw dyskryminacji zwierzęcej egzystencji na który nie zamierzałam pozwolić. Bo co, bo były niewidzialne, ludożercze...? Przecież takim czerwcową zimą również ciężko. Ilu ludzi w taką pogodę postanawia wyściubić nosa zza drzwi, a co dopiero wybrać się na spacer po górach...? Ja wiem, trochę dziwnego toru moje myśli nabrały. To się mi zdarzało. Nie myślałam wówczas o tym, że to co mówię może brzmieć jak dreszczowiec lub co najmniej niepoważnie.
- Bramka w kształcie obręczy nie może być bramką? - spytałam wdając się w dyskusję z kilkulatka, jakbym sama była w tym momencie kilkulatką. Tą samą, która lata temu namawiała z powodzeniem brata do poszukiwań magicznych przejść. Oczywiście nie zdawałam sobie z tego sprawy. Może gdyby było inaczej łatwiej to pojęłabym dlaczego Billy wciąż traktował mnie jak dziecko. Właśnie- ciekawe które z naszej dwójki w jego oczach było bardziej dzieckiem. Ja czy Amelka?
Rozpatrywanie tej kwestii odłożyłam na później bo się zaczęło robić rozpraszające mnie zamieszanie. Odnaleźć w tym wszystkim pomogło mi zadanie odnalezienia mojego saneczkowego partnera. W myślach błagałam o kogoś starszego niż sześć, a przy tym młodszego niż dziewięćdziesiąt lat. Miło byłoby gdyby Pan Basilus również okazał się być człowiekiem,który dbał o higienę, posiadał sprawny błędnik i kończyny. Tak - zdecydowanym plusem byłoby posiadanie sprawnych kończyn.
- O rety, jest pan lepszy niż przypuszczałam... - westchnęłam na głos, na wprost niego, a oczy mi się zaświeciły i tak je w niego wlepiałam czując jak zaplata się wokół nas co najmniej dziwna nić porozumienia, którą wyczułam w momencie w którym okazało się, że on też o nich myśli. O przyczajaczach.
- Fantastycznie, też o tym myślałam! To znaczy.... nie o tym, że mogłyby mnie, właściwie już teraz nas, zjeść. Przynajmniej do teraz... - spochmurniałam na myśl bycia pożeraną. Przeszło mi jednak wraz z momentem w którym zakończyłam zdanie - ...ale no, też o nich myślałam. To może być dobry omen. Chcemy więc czy nie powinniśmy właśnie taką nazwę obrać - w sumie, jeśli wygram dam bratu kolejny powód domyślenia o tych stworzeniach. W tym szaleństwie jest metoda! - Powinniśmy się śpieszyć i zgłosić nazwę. Ma pan doświadczenie w zjeździe saneczkami...? - pytam się go, równając krok, kiedy to w głowie mi majaczy niezdrowa chęć rywalizacji z bratem. Nazwę szefowi zgłosiliśmy, przy saneczkach wnet byliśmy i na wyścig czekaliśmy!

| Ja i Hereward zgłosiliśmy drużynę jako: Przyczajacze
Sally Moore
Sally Moore
Zawód : Asystentka Julii Prewett
Wiek : 23
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Silly Sally
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3629-sally-moore https://www.morsmordre.net/t3806-sroka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f152-winchester-street-45-4 https://www.morsmordre.net/t4370-sally-moore#93745

Strona 4 z 34 Previous  1, 2, 3, 4, 5 ... 19 ... 34  Next

Highlands
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach