Sala numer jeden
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Sala numer jeden
Wszyscy wiemy, jak ma się rzeczywistość w Mungu i że nie jest ona lepsza od tej poza jego murami. Niedawna wojna zrobiła swoje - znaczna większość pomieszczeń potrzebuje remontu dosłownie na gwałt. Pociemniała biała farba na sufitach, którą bardziej określić można jako szaro-żółtą lub zwyczajnie szarą, w zależności od oświetlenia, parapety pomalowane paskudną olejną farbą, wszelkiego rodzaju rysy, obdrapania, ślady po stuknięciach... Chybotliwe łóżka, pod których nogi częstokroć podstawiane są drewniane klocki lub kawałki gazet, by jakoś je ustabilizować, z lekka nieszczelne okna, na które niby rzucane są wszelkiego rodzaju zaklęcia, lecz raczej z dosyć marnym skutkiem... Długo by wymieniać wszelkie mankamenty.
Próbowała dostosować swój oddech do równomiernego pulsowania w okolicy rany, co oczywiście nie było łatwo, ale pomagało zachować zimną krew.
- Prawda. Żart temu komuś całkiem nie wyszedł - przyznała.
Miała zamknięte oczy, ale kiedy poczuła delikatne, ledwo wyczuwalne szarpnięcie przy skroni, uchyliła powieki na kilka milimetrów. Szerokie źrenice wyłapały ruch dłoni, a potem jej policzki wyczuły znajome ciepło czyjejś skóry. Jej powieki znów opadły, a Neva odleciała na tę krótką chwilę. Ból spłynął na drugi plan, dyskomfort związany z leżeniem na boku i skupianiu się na prawidłowym zroście rany również przestał mieć jakiekolwiek znaczenie. Jej zmarszczone do tej pory brwi uniosły się delikatnie ku górze.
- To dlatego... - szepnęła lekko i uśmiechnęła się kątem ust. - Przepraszam cię. Sądziłam, że stchórzyłeś. Jednak ograniczony ze mnie człowiek... albo przyzwyczajony do własnych schematów, w których różdżka jest głównym narzędziem mojej pracy.
Odetchnęła głęboko. To właśnie były chwile, za którymi tęskniła, kiedy zdawała sobie sprawę, że jest sama. Nie zależało jej na jakimś głupim ślubie albo chodzeniu po ulicach trzymając się za rękę. Tęskniła za dłońmi muskający jej policzek, za drobnymi pocałunkami, za prostym przytuleniem w chłodny wieczór. Dean (prawdopodobnie) nie zdawał sobie sprawy z tego, że Neva potrzebowała męskiego towarzystwa, żeby nie oszaleć z osamotnienia.
Zamrugała nagle kilkakrotnie i syknęła cicho.
- Au, au... możesz sprawdzić? Chyba coś wpadło mi do oka - szepnęła do niego z nutką niepokoju tańczącą w jej głosie i wskazała mu palcem prawe oko.
- Prawda. Żart temu komuś całkiem nie wyszedł - przyznała.
Miała zamknięte oczy, ale kiedy poczuła delikatne, ledwo wyczuwalne szarpnięcie przy skroni, uchyliła powieki na kilka milimetrów. Szerokie źrenice wyłapały ruch dłoni, a potem jej policzki wyczuły znajome ciepło czyjejś skóry. Jej powieki znów opadły, a Neva odleciała na tę krótką chwilę. Ból spłynął na drugi plan, dyskomfort związany z leżeniem na boku i skupianiu się na prawidłowym zroście rany również przestał mieć jakiekolwiek znaczenie. Jej zmarszczone do tej pory brwi uniosły się delikatnie ku górze.
- To dlatego... - szepnęła lekko i uśmiechnęła się kątem ust. - Przepraszam cię. Sądziłam, że stchórzyłeś. Jednak ograniczony ze mnie człowiek... albo przyzwyczajony do własnych schematów, w których różdżka jest głównym narzędziem mojej pracy.
Odetchnęła głęboko. To właśnie były chwile, za którymi tęskniła, kiedy zdawała sobie sprawę, że jest sama. Nie zależało jej na jakimś głupim ślubie albo chodzeniu po ulicach trzymając się za rękę. Tęskniła za dłońmi muskający jej policzek, za drobnymi pocałunkami, za prostym przytuleniem w chłodny wieczór. Dean (prawdopodobnie) nie zdawał sobie sprawy z tego, że Neva potrzebowała męskiego towarzystwa, żeby nie oszaleć z osamotnienia.
Zamrugała nagle kilkakrotnie i syknęła cicho.
- Au, au... możesz sprawdzić? Chyba coś wpadło mi do oka - szepnęła do niego z nutką niepokoju tańczącą w jej głosie i wskazała mu palcem prawe oko.
Gość
Gość
Rozpogodził się nieco, gdy dostrzegł na twarzy Nev nikły uśmiech mimo nieprzyjemnego bólu, którego musiała doświadczać. Współczuł jej, ale jednocześnie był wdzięczny, że samemu wyszedł z tej całej sytuacji bez większych obrażeń. Ucierpiała jedynie jego duma, ale to mógł jeszcze jakoś znieść, w końcu od dawna nie przykładał do niej zbyt wielkiej wagi. Na opinii arystokratów mu nie zależało, chyba że w grę wchodziły interesy. Z większością magicznej magnaterii utrzymywał więc stosunki raczej neutralne niż wrogie lub przesadnie pozytywne. Od niektórych czubków lepiej się było trzymać z daleka, a arystokracja nie była wolna od swoich szalonych przedstawicieli.
- A co ci tu mogło wpaść do oka - mruknął ze zdziwieniem, ale posłusznie pochylił się nad jej łóżkiem, unosząc swoje zgrabne cztery litery ze stołka. Stanął bokiem, by dopuścić jak najwięcej światła wpadającego przez okno i kiedy Nev wskazała na swoje prawe oko, przyjrzał mu się uważnie. - Nic tu nie widzę, mrugaj, może samo wyleci - dodał, obmacując się jednocześnie po kieszeniach w poszukiwaniu jakiejś czystej chusteczki na wypadek, gdyby faktycznie jakiś okruch czy paproch dostał się dziewczynie do oka.
Dotknął kciukiem miejsca tuż pod okiem, pochylając się jeszcze niżej i prawie czuł jej oddech na swojej twarzy. Ostrożnie objął ją dłonią, muskając policzek i odchylił nieco kącik oka, by upewnić się, że żaden paskudny paproszek tam nie utknął. Nie widział jednak nic podejrzanego, ale skoro Nev twierdziła, że coś sie stało... być może to wina złego światła albo jego beznadziejnego wzroku?
- A co ci tu mogło wpaść do oka - mruknął ze zdziwieniem, ale posłusznie pochylił się nad jej łóżkiem, unosząc swoje zgrabne cztery litery ze stołka. Stanął bokiem, by dopuścić jak najwięcej światła wpadającego przez okno i kiedy Nev wskazała na swoje prawe oko, przyjrzał mu się uważnie. - Nic tu nie widzę, mrugaj, może samo wyleci - dodał, obmacując się jednocześnie po kieszeniach w poszukiwaniu jakiejś czystej chusteczki na wypadek, gdyby faktycznie jakiś okruch czy paproch dostał się dziewczynie do oka.
Dotknął kciukiem miejsca tuż pod okiem, pochylając się jeszcze niżej i prawie czuł jej oddech na swojej twarzy. Ostrożnie objął ją dłonią, muskając policzek i odchylił nieco kącik oka, by upewnić się, że żaden paskudny paproszek tam nie utknął. Nie widział jednak nic podejrzanego, ale skoro Nev twierdziła, że coś sie stało... być może to wina złego światła albo jego beznadziejnego wzroku?
Cóż, Colin zapewne nie wiedział, że ta przemiła, cierpiąca dama szykuje dla niego niemiłą/miłą niespodziankę. Niewinna prośba o pomoc przerodziła się w zanurzenie warg w kuszących ustach Colina. Po raz kolejny delektowała się ich ciepłem i kształtem, jakby próbowała utrwalić w głowie ich obraz na tyle długo, na ile musieli się rozstać.
To nie był długi pocałunek. Zakończyła go miękko i ułożyła z powrotem policzek na poduszce, patrząc na niego niewinnie.
- Wybacz, nie mogłam się powstrzymać - odparła z uśmiechem tańczących gdzieś w kącikach jej warg. - Muszę przyznać, że podziałało. Ból na chwilę przeszedł. Ale już cię dłużej nie męczę.
To prawda. Endorfiny zadziałały jak lek, którego podanie jest najprzyjemniejszą rzeczą pod słońcem. Może ich spotkanie było feralne, ale w pewnym sensie... zbliżyło ich do siebie. Przynajmniej według Nevy. Bo przecież nic tak nie zbliża do siebie ludzi jak wspólna wizyta w szpitalu i lizanie ran, prawda?
No... niedosłowne.
- Sądzisz, że jeśli ten woź... lekarz da mi jakąś maść, to będę mogła wrócić do domu? Mam ochotę zrobić sobie gorącą herbatę, zakopać się pod kocem i spać do południa - odparła z cichym westchnieniem.
I nagle, niczym uderzająca błyskawica, dotarła do niej pewna ponura myśl, która poruszyła spazmatycznie jej całym ciałem. Zrobiła ogromne oczy na Colina.
- Gdzie moja różdżka?! - szepnęła przerażona. - Zgubiłam różdżkę!
Sięgnęła dłonią do biodra, na którym od zawsze leżała jej niewielka torebka, w której zawsze spoczywała różdżka! Tak samo zawsze czuła ją pod ręką, a teraz co? No nic, w tym cały szkopuł!
To nie był długi pocałunek. Zakończyła go miękko i ułożyła z powrotem policzek na poduszce, patrząc na niego niewinnie.
- Wybacz, nie mogłam się powstrzymać - odparła z uśmiechem tańczących gdzieś w kącikach jej warg. - Muszę przyznać, że podziałało. Ból na chwilę przeszedł. Ale już cię dłużej nie męczę.
To prawda. Endorfiny zadziałały jak lek, którego podanie jest najprzyjemniejszą rzeczą pod słońcem. Może ich spotkanie było feralne, ale w pewnym sensie... zbliżyło ich do siebie. Przynajmniej według Nevy. Bo przecież nic tak nie zbliża do siebie ludzi jak wspólna wizyta w szpitalu i lizanie ran, prawda?
No... niedosłowne.
- Sądzisz, że jeśli ten woź... lekarz da mi jakąś maść, to będę mogła wrócić do domu? Mam ochotę zrobić sobie gorącą herbatę, zakopać się pod kocem i spać do południa - odparła z cichym westchnieniem.
I nagle, niczym uderzająca błyskawica, dotarła do niej pewna ponura myśl, która poruszyła spazmatycznie jej całym ciałem. Zrobiła ogromne oczy na Colina.
- Gdzie moja różdżka?! - szepnęła przerażona. - Zgubiłam różdżkę!
Sięgnęła dłonią do biodra, na którym od zawsze leżała jej niewielka torebka, w której zawsze spoczywała różdżka! Tak samo zawsze czuła ją pod ręką, a teraz co? No nic, w tym cały szkopuł!
Gość
Gość
Czy mógł się spodziewać tak typowo dziewczęcego podstępu, chwytu, który niewiasty na przestrzeni setek lat wykorzystywały, by zwabić biednych niedoświadczonych młodzieńców i tak ich później pokierować, by to oni dręczeni byli wyrzutami sumienia, że dopuścili się skalania niewinnych dziewczęcych ust? Otóż mógł, drodzy państwo, ale zaaferowanie ostatnimi wydarzeniami i ciągły niepokój o stan fizyczny (o psychicznym nawet nie chciał myśleć, kobieca natura była skomplikowana i bez tego) na moment uśpiło jego czujność. Dlatego też został tak niecnie wykorzystany, jednak absolutnie się przed tym wykorzystaniem nie bronił, o nie, nie, nie!
Z pewnością też nie miałby nic przeciwko dalszemu kontynuowaniu tej przyjemnej czynności, która raz na zawsze (a przynajmniej na jakąś chwilę...) wygnała z jego myśli obraz drapieżnych bahanek i krwiożerczej książki. Nev postanowiła się jednak od niego oderwać i jakby nigdy nic kontynuowała rozmowę, zostawiając go w stanie lekkiego oszołomienia, a może nawet i odrętwienia, a może jednego i drugiego, bo gdy siadał z powrotem na krzesło, ledwie w nie wcelował, potrącając stołek.
Na szczęście chwilę później siedział już na nim bezpiecznie, wsłuchując się w końcówkę wypowiadanych do siebie słów. Spać do południa nie brzmiało wcale tak źle i Colin rozmarzył się na myśl o wygodnym łóżku i ciepłym kocu i pulsującej kulce sierści pod ręką, która dawałaby się drapać, głaskać i miziać na milion różnych sposobów.
- Zabiorę cię do domu, gdy tylko uzdrowiciel pozwoli nam stąd iść - przytaknął, mrugając oczami, aby wyrzucić z pamięci wizję mięciutkiego kociaka w swoim własnym łóżku. - Mam nadzieję, że zaraz wróci, bo zaczynam się denerwować. - Może powinien dodać, że szybszy puls i zawroty w głowie wcale nie są wywołane zdenerwowaniem z powodu oczekiwania na powrót uzdrowiciela, ale pewnym małym pocałunkiem, którym Nev go przed chwilą uraczyła?
- Nie zgubiłaś różdżki - powiedział miękko, łapiąc jej dłoń, która szaleńczo błądziła po biodrze w poszukiwaniu zaginionego przedmiotu. - Leży na stoliku obok, zabrałem ją z księgarni - wyszczerzył się w uśmiechu, nie puszczając jej dłoni i zamykając ją w mocnym uścisku własnej ręki.
Z pewnością też nie miałby nic przeciwko dalszemu kontynuowaniu tej przyjemnej czynności, która raz na zawsze (a przynajmniej na jakąś chwilę...) wygnała z jego myśli obraz drapieżnych bahanek i krwiożerczej książki. Nev postanowiła się jednak od niego oderwać i jakby nigdy nic kontynuowała rozmowę, zostawiając go w stanie lekkiego oszołomienia, a może nawet i odrętwienia, a może jednego i drugiego, bo gdy siadał z powrotem na krzesło, ledwie w nie wcelował, potrącając stołek.
Na szczęście chwilę później siedział już na nim bezpiecznie, wsłuchując się w końcówkę wypowiadanych do siebie słów. Spać do południa nie brzmiało wcale tak źle i Colin rozmarzył się na myśl o wygodnym łóżku i ciepłym kocu i pulsującej kulce sierści pod ręką, która dawałaby się drapać, głaskać i miziać na milion różnych sposobów.
- Zabiorę cię do domu, gdy tylko uzdrowiciel pozwoli nam stąd iść - przytaknął, mrugając oczami, aby wyrzucić z pamięci wizję mięciutkiego kociaka w swoim własnym łóżku. - Mam nadzieję, że zaraz wróci, bo zaczynam się denerwować. - Może powinien dodać, że szybszy puls i zawroty w głowie wcale nie są wywołane zdenerwowaniem z powodu oczekiwania na powrót uzdrowiciela, ale pewnym małym pocałunkiem, którym Nev go przed chwilą uraczyła?
- Nie zgubiłaś różdżki - powiedział miękko, łapiąc jej dłoń, która szaleńczo błądziła po biodrze w poszukiwaniu zaginionego przedmiotu. - Leży na stoliku obok, zabrałem ją z księgarni - wyszczerzył się w uśmiechu, nie puszczając jej dłoni i zamykając ją w mocnym uścisku własnej ręki.
Przed ponownym wejściem do sali pozwolił sobie zapukać w drzwi i chrząknąć coby dodatkowo zasygnalizować swą ponowną obecność. Pracował w szpitalu dostatecznie długo by wiedzieć, że pościel po każdym pacjencie jest prana nie bez powodu pomimo, że nieraz wygląda jedynie na wygniecioną. Miłość, młodość...Uśmiechnął się i ruszył w stronę łóżka. Gdy znalazł się dostatecznie blisko nachylił się nieznacznie by zobaczyć działanie magii.
- Ładnie. Efekt zaklęcia będzie utrzymywał się jeszcze przez jakiś czas. Może odczuwać Pani przez to pewien dyskomfort przez kilka dni, lecz to minie. Zalecam nie stosować na rany żadnych balsamów, perfumowanych mydeł i innych specyfików, póki rana się nie zagoi. Do tego czasu przemywać zwykłą wodą, smarować tą maścią i zakładać luźny, jałowy opatrunek. - Mówił pokazując niewielkie szklane opakowanie wypełnione żółtawą maścią. - Teoretycznie jest to maść na poparzenia, jednak zapobiega również powstawaniu blizn. W Pani przypadku jedna, dwie aplikacje dziennie wystarczą. Najlepiej stosować rano i późniejszym popołudniem rozprowadzając cienką warstwę bezpośrednio na ranę pozwalając by się wchłonęła. Teoretycznie czas nie ma znaczenia, lecz lek ten ma silny ziołowy zapach i może drażnić wrażliwy nos utrudniając zaśnięcie. Opakowanie powinno wystarczyć. Ponadto rozmawiałem z koleżanka i przypomniała mi istotną rzecz - zdarza się, że bahanki są nosicielami kąsającego świerzbu. Bardzo łatwo jest go od nich nabyć, zatem jeśli odczują państwo uporczywy świąd, który przybiera na sile i towarzyszą mu małe ranki proszę nie bagatelizować sprawy tylko stawić się u swojego magomedyka bądź ponownie nas odwiedzić. Nie jest to coś od czego umiera się od razu...Właściwie nie umiera się w ogóle. - Trafnie zauważył. - Dolegliwość ta szybko ustępuje po stosowaniu pewnych eliksirów więc proszę się nie obawiać. - Gdy skończył mówić postawił mały słoiczek na przyległym do łóżka stolika. - A teraz wybacza Państwo, lecz obowiązki wzywają. Jeśli czegoś by Państwo potrzebowali proszę wzywać salowe. Zawsze służą radą. A teraz...- Stanął lekko na baczność i ukłonił się w geście pożegnania. - ...Żegnam i życzę prędkiego powrotu do zdrowia. - Po tych słowach żwawym krokiem wyszedł z pokoju i pokierował się do kolejnej części budynku. Nagłe wezwanie, a jak zwykle rąk do pracy brakło. Ciekawe ile dziś wydziałów nawiedzi? Huh.
//zt
- Ładnie. Efekt zaklęcia będzie utrzymywał się jeszcze przez jakiś czas. Może odczuwać Pani przez to pewien dyskomfort przez kilka dni, lecz to minie. Zalecam nie stosować na rany żadnych balsamów, perfumowanych mydeł i innych specyfików, póki rana się nie zagoi. Do tego czasu przemywać zwykłą wodą, smarować tą maścią i zakładać luźny, jałowy opatrunek. - Mówił pokazując niewielkie szklane opakowanie wypełnione żółtawą maścią. - Teoretycznie jest to maść na poparzenia, jednak zapobiega również powstawaniu blizn. W Pani przypadku jedna, dwie aplikacje dziennie wystarczą. Najlepiej stosować rano i późniejszym popołudniem rozprowadzając cienką warstwę bezpośrednio na ranę pozwalając by się wchłonęła. Teoretycznie czas nie ma znaczenia, lecz lek ten ma silny ziołowy zapach i może drażnić wrażliwy nos utrudniając zaśnięcie. Opakowanie powinno wystarczyć. Ponadto rozmawiałem z koleżanka i przypomniała mi istotną rzecz - zdarza się, że bahanki są nosicielami kąsającego świerzbu. Bardzo łatwo jest go od nich nabyć, zatem jeśli odczują państwo uporczywy świąd, który przybiera na sile i towarzyszą mu małe ranki proszę nie bagatelizować sprawy tylko stawić się u swojego magomedyka bądź ponownie nas odwiedzić. Nie jest to coś od czego umiera się od razu...Właściwie nie umiera się w ogóle. - Trafnie zauważył. - Dolegliwość ta szybko ustępuje po stosowaniu pewnych eliksirów więc proszę się nie obawiać. - Gdy skończył mówić postawił mały słoiczek na przyległym do łóżka stolika. - A teraz wybacza Państwo, lecz obowiązki wzywają. Jeśli czegoś by Państwo potrzebowali proszę wzywać salowe. Zawsze służą radą. A teraz...- Stanął lekko na baczność i ukłonił się w geście pożegnania. - ...Żegnam i życzę prędkiego powrotu do zdrowia. - Po tych słowach żwawym krokiem wyszedł z pokoju i pokierował się do kolejnej części budynku. Nagłe wezwanie, a jak zwykle rąk do pracy brakło. Ciekawe ile dziś wydziałów nawiedzi? Huh.
//zt
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zacisnęła usta, żeby nie zaśmiać się cicho pod wpływem reakcji Colina. Czyżby zaskoczyła go tą niewinną kradzieżą pocałunku? Ciekawa była, czy jeśli uraczy go kolejnym, to znów zobaczy na jego twarzy ten sam grymas.
Natychmiast odwróciła się w stronę stolika, by sprawdzić, czy faktycznie jej różdżka na nim leży. Leżała. Widok znajomych żłobień w kształcie łabędzich skrzydeł uspokoiła jej rozszalałe serce.
- Dziękuję, że ją tu przyniosłeś. Robię sobie u ciebie całkiem pokaźnych rozmiarów dług wdzięczności - uśmiechnęła się rozbawiona całą sytuacją.
Usłyszała na korytarzu odgłos kroków, więc spojrzała w kierunku drzwi, by sprawdzić, kto też chciał wejść do sali. Znajomego lekarza zobaczyła dopiero wtedy, kiedy wszedł za parawan. Chłonęła jego słowa niczym gąbka. Wiedziała, że były kluczem do jej całkowitego wyzdrowienia.
Przyjęła z wdzięcznością zamknięte naczynko i obejrzała dokładnie. Teraz nie miała na to siły, ale kiedy dojdzie do domu, na pewno zainteresuje się jego wypełnieniem.
- Dziękuję panu bardzo. Jeśli poczuję, że miejsce zranienia zaczyna mnie piec, szczypać lub swędzieć, od razu przybiegnę do Munga.
Martwiła się tylko o jedną rzecz - kto ją będzie smarował?! Dean? Miała nadzieję, że da się jakoś namówić.
Przeniosła na Colina swój wzrok, kiedy lekarz wyszedł z sali. Podała mu swoją lewą dłoń, a łokciem prawej lekko się podparła
- Pomożesz mi wstać?
Natychmiast odwróciła się w stronę stolika, by sprawdzić, czy faktycznie jej różdżka na nim leży. Leżała. Widok znajomych żłobień w kształcie łabędzich skrzydeł uspokoiła jej rozszalałe serce.
- Dziękuję, że ją tu przyniosłeś. Robię sobie u ciebie całkiem pokaźnych rozmiarów dług wdzięczności - uśmiechnęła się rozbawiona całą sytuacją.
Usłyszała na korytarzu odgłos kroków, więc spojrzała w kierunku drzwi, by sprawdzić, kto też chciał wejść do sali. Znajomego lekarza zobaczyła dopiero wtedy, kiedy wszedł za parawan. Chłonęła jego słowa niczym gąbka. Wiedziała, że były kluczem do jej całkowitego wyzdrowienia.
Przyjęła z wdzięcznością zamknięte naczynko i obejrzała dokładnie. Teraz nie miała na to siły, ale kiedy dojdzie do domu, na pewno zainteresuje się jego wypełnieniem.
- Dziękuję panu bardzo. Jeśli poczuję, że miejsce zranienia zaczyna mnie piec, szczypać lub swędzieć, od razu przybiegnę do Munga.
Martwiła się tylko o jedną rzecz - kto ją będzie smarował?! Dean? Miała nadzieję, że da się jakoś namówić.
Przeniosła na Colina swój wzrok, kiedy lekarz wyszedł z sali. Podała mu swoją lewą dłoń, a łokciem prawej lekko się podparła
- Pomożesz mi wstać?
Gość
Gość
W dalszym roztrząsaniu podstępnego pocałunku i w dalszym planowaniu, jak mógłby skraść jeszcze jeden i kolejny, a potem odgrodzić ich parawanem od całego świata i skradać ich jeszcze więcej, przerwało mu bezwstydne pukanie do drzwi. Zaraz później stanął w nich uzdrowiciel, który na szczęście nie miał (a może miał i stąd zapukał?) zielonego pojęcia, jakie bezczelne sidła zastawiła na Colina Nev.
- Tak, tak, poradzimy sobie - machnął na niego ręką, słuchając co drugiego słowa, bo myślami błądził już gdzieś zupełnie indziej. Jakiś mały chochlik... no, w sumie to nie taki mały, powoli układał już plan, w którym Nev zajmowała jedną z głównych ról. Nie widział większych przeszkód, by zaznajomić się z dziewczyną nieco bliżej, a kto wie, może nawet pozwoli sobie na znajomość o wiele konkretniejszą niż spotkania w zaciszu gabinetu, który wcale nie okazał się aż tak zaciszny. W końcu skoro są już małżeństwem, to powinni być nim bardziej oficjalnie, nieprawdaż?
Uśmiechnął się na samą myśl, jak zareagowałoby szlacheckie społeczeństwo, gdyby nagle przedstawił im pannę Carter jako wybrankę swojego serca. Z pewnością niektórzy patrzyliby na niego jak na wariata, większość jednak kiwałaby pobłażliwie głowami, bo przecież nie było niczym niezwykłym, że panowie z towarzystwa wybierali sobie mniej towarzyskie panny do wspólnej zabawy, a potem odprawiali je z kwitkiem, by ożenić się zgodnie ze swoim stanem. Oczywiście Colin nawet w najśmielszych fantazjach nie posuwał się do tego, by poprosić leżącą obok rudowłosą dziewczynę o rękę; jednakże było w niej co, co kazało mu kontynuować niespodziewaną znajomość, a może pewnego dnia będzie mógł - będą mogli - czerpać z tego jakieś istotne korzyści.
Dotarł do niego fragment o smarowaniu maścią, coś o opatrunku, ale chwilowo nie zastanawiał się nad tym, jak Nev sobie z tym poradzi. Była przecież czarownicą i chyba umiała rzucić jakieś zaklęcie, które załatwiłoby sprawę. A gdyby nie, cóż, sieć Fiuu działała wystarczająco dobrze, by mógł do niej wpadać, składając jej kurtuazyjne wizyty pod nieobecność brata i miał dziwne przeczucie, że dziewczyna absolutnie by nie protestowała. Pomógł jej wstać, nie zwracając uwagi na strzępki sukienki, które przytrzymał dłonią, by zasłaniały jak najwięcej ciała.
- Jeśli ludzie zobaczą cię w takim stroju, rzucą się na mnie jak na domniemanego gwałciciela - jękną, oceniając krytycznie materiałowe nitki, które smętnie przytrzymywały sukienkę. Na wszelki wypadek zwinął jeszcze prześcieradło i owinął nim dziewczynę, która bardziej przypominała teraz mumię niż żywego człowieka i po chwili ewakuowali się ze szpitala.
z/t x2 :lama:
- Tak, tak, poradzimy sobie - machnął na niego ręką, słuchając co drugiego słowa, bo myślami błądził już gdzieś zupełnie indziej. Jakiś mały chochlik... no, w sumie to nie taki mały, powoli układał już plan, w którym Nev zajmowała jedną z głównych ról. Nie widział większych przeszkód, by zaznajomić się z dziewczyną nieco bliżej, a kto wie, może nawet pozwoli sobie na znajomość o wiele konkretniejszą niż spotkania w zaciszu gabinetu, który wcale nie okazał się aż tak zaciszny. W końcu skoro są już małżeństwem, to powinni być nim bardziej oficjalnie, nieprawdaż?
Uśmiechnął się na samą myśl, jak zareagowałoby szlacheckie społeczeństwo, gdyby nagle przedstawił im pannę Carter jako wybrankę swojego serca. Z pewnością niektórzy patrzyliby na niego jak na wariata, większość jednak kiwałaby pobłażliwie głowami, bo przecież nie było niczym niezwykłym, że panowie z towarzystwa wybierali sobie mniej towarzyskie panny do wspólnej zabawy, a potem odprawiali je z kwitkiem, by ożenić się zgodnie ze swoim stanem. Oczywiście Colin nawet w najśmielszych fantazjach nie posuwał się do tego, by poprosić leżącą obok rudowłosą dziewczynę o rękę; jednakże było w niej co, co kazało mu kontynuować niespodziewaną znajomość, a może pewnego dnia będzie mógł - będą mogli - czerpać z tego jakieś istotne korzyści.
Dotarł do niego fragment o smarowaniu maścią, coś o opatrunku, ale chwilowo nie zastanawiał się nad tym, jak Nev sobie z tym poradzi. Była przecież czarownicą i chyba umiała rzucić jakieś zaklęcie, które załatwiłoby sprawę. A gdyby nie, cóż, sieć Fiuu działała wystarczająco dobrze, by mógł do niej wpadać, składając jej kurtuazyjne wizyty pod nieobecność brata i miał dziwne przeczucie, że dziewczyna absolutnie by nie protestowała. Pomógł jej wstać, nie zwracając uwagi na strzępki sukienki, które przytrzymał dłonią, by zasłaniały jak najwięcej ciała.
- Jeśli ludzie zobaczą cię w takim stroju, rzucą się na mnie jak na domniemanego gwałciciela - jękną, oceniając krytycznie materiałowe nitki, które smętnie przytrzymywały sukienkę. Na wszelki wypadek zwinął jeszcze prześcieradło i owinął nim dziewczynę, która bardziej przypominała teraz mumię niż żywego człowieka i po chwili ewakuowali się ze szpitala.
z/t x2 :lama:
|6 stycznia
Niech Merlin to strzeli. Nie. Niech ten mugolski bożek elektryczności, czy jak to tam leciało, ześle piorun z nieba i podpali ten szpital. Niech płonie długo i widowiskowo. Cece stanie wtedy na zgliszczach i będzie patrzeć jak dogorywa wszystko, w czym była zakochana przez ostatnie miesiące. Jak płoną szafki przy łóżkach, eliksiry, maści, pacjenci, ordynator (tego akurat z zakochania proszę wykreślić)… Nosz, do diaska, nawet zaśmieje się demonicznie. Długo i groźnie, taka będzie! Nikt nie będzie pamiętał wariatki radującej się ze zniszczenia szpitala, a ona będzie miała satysfakcję. Chociaż raz, bo teraz wcale nie było jej do śmiechu. Chyba udzieliło jej się od Morissona. Oblężenie. Tylko tym słowem dało się w miarę realistycznie oddać charakter dzisiejszego popołudnia. Cece jeszcze nigdy nie widziała takich tłumów w izbie przyjęć i jak słowo daję, zaczynała sądzić, że idioci rozmnażają się przez pączkowanie. Od samego rana miała takie urwanie głowy, że teraz była już wręcz blada z wysiłku. Wszystkie potrzeby fizjologiczne musiała załatwiać w dzikim pośpiechu, nic już nie mówiąc o lunchu. Miała najeść się dopiero po powrocie do domu. Około siódmej godziny walki, straciła rachubę. Teoretycznie, powinno jej już tu nie być, ale w praktyce zgodziła się na odebranie jednego dnia wolnego w przyszłym miesiącu w zamian za pozostanie na oddziale do czasu przyjazdu jeszcze jednego uzdrowiciela. Tyle, że miała już tak serdecznie dosyć ukąszonych, podrapanych i przebitych strzałami, iż nie wiedziała właściwie czy gra była warta wygaszacza. Była okropnie zła, zmordowana i zapracowana na tyle, aby zupełnie nie przejmować się tym co się do niej mówiło, jeśli się jej przy okazji nie szturchnęło w ramię, a obrzucała człowieka wtedy takim spojrzeniem, że ho ho, diabeł nie człowiek. Niemniej jednak, miała powody. Przez cały dzień na jej oddział napływały nowe grupy pacjentów. Rannych tak, że wymagali jej natychmiastowej pomocy. Pomimo szaleńczego uwijania się przy nich, wciąż pojawiali się kolejni i kolejni. Okazało się później, że wszyscy się znali. Przyjechali zza granicy szukać wrażeń. W praktyce znaleźli ich aż zanadto, nadziewając się kolejno na przeróżne magiczne stworzenia. Nie pytajcie Cece co jeszcze się w tym kryło, wolała się nie dopytywać. W każdym razie, teraz właśnie próbowała opanować piątkę pacjentów naraz. Podziurawiły strzałami i stratowały ich centaury, więc Sykes darowała sobie pouczanie ich, obawiając się, że z powodu przebytego wstrząsu mózgu i tak nie dotrze do nich jej przekaz. Po prostu pracowała w niezwykle napiętej, mrocznej wręcz ciszy, starając się nie słuchać zniecierpliwionych westchnień, gdy wyciągała z pacjenta numer dwa kolejną strzałę.
Niech ten dzień się wreszcie skończy.
Niech Merlin to strzeli. Nie. Niech ten mugolski bożek elektryczności, czy jak to tam leciało, ześle piorun z nieba i podpali ten szpital. Niech płonie długo i widowiskowo. Cece stanie wtedy na zgliszczach i będzie patrzeć jak dogorywa wszystko, w czym była zakochana przez ostatnie miesiące. Jak płoną szafki przy łóżkach, eliksiry, maści, pacjenci, ordynator (tego akurat z zakochania proszę wykreślić)… Nosz, do diaska, nawet zaśmieje się demonicznie. Długo i groźnie, taka będzie! Nikt nie będzie pamiętał wariatki radującej się ze zniszczenia szpitala, a ona będzie miała satysfakcję. Chociaż raz, bo teraz wcale nie było jej do śmiechu. Chyba udzieliło jej się od Morissona. Oblężenie. Tylko tym słowem dało się w miarę realistycznie oddać charakter dzisiejszego popołudnia. Cece jeszcze nigdy nie widziała takich tłumów w izbie przyjęć i jak słowo daję, zaczynała sądzić, że idioci rozmnażają się przez pączkowanie. Od samego rana miała takie urwanie głowy, że teraz była już wręcz blada z wysiłku. Wszystkie potrzeby fizjologiczne musiała załatwiać w dzikim pośpiechu, nic już nie mówiąc o lunchu. Miała najeść się dopiero po powrocie do domu. Około siódmej godziny walki, straciła rachubę. Teoretycznie, powinno jej już tu nie być, ale w praktyce zgodziła się na odebranie jednego dnia wolnego w przyszłym miesiącu w zamian za pozostanie na oddziale do czasu przyjazdu jeszcze jednego uzdrowiciela. Tyle, że miała już tak serdecznie dosyć ukąszonych, podrapanych i przebitych strzałami, iż nie wiedziała właściwie czy gra była warta wygaszacza. Była okropnie zła, zmordowana i zapracowana na tyle, aby zupełnie nie przejmować się tym co się do niej mówiło, jeśli się jej przy okazji nie szturchnęło w ramię, a obrzucała człowieka wtedy takim spojrzeniem, że ho ho, diabeł nie człowiek. Niemniej jednak, miała powody. Przez cały dzień na jej oddział napływały nowe grupy pacjentów. Rannych tak, że wymagali jej natychmiastowej pomocy. Pomimo szaleńczego uwijania się przy nich, wciąż pojawiali się kolejni i kolejni. Okazało się później, że wszyscy się znali. Przyjechali zza granicy szukać wrażeń. W praktyce znaleźli ich aż zanadto, nadziewając się kolejno na przeróżne magiczne stworzenia. Nie pytajcie Cece co jeszcze się w tym kryło, wolała się nie dopytywać. W każdym razie, teraz właśnie próbowała opanować piątkę pacjentów naraz. Podziurawiły strzałami i stratowały ich centaury, więc Sykes darowała sobie pouczanie ich, obawiając się, że z powodu przebytego wstrząsu mózgu i tak nie dotrze do nich jej przekaz. Po prostu pracowała w niezwykle napiętej, mrocznej wręcz ciszy, starając się nie słuchać zniecierpliwionych westchnień, gdy wyciągała z pacjenta numer dwa kolejną strzałę.
Niech ten dzień się wreszcie skończy.
DANCE, ballerina, DANCE AND DO YOUR PIROUETTE
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
Cece Sykes
Zawód : uzdrowicielka, oddz. urazów magizoologicznych
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
To możliwość spełnienia marzeń sprawia, że życie jest tak fascynujące.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Różnie się działo na pogotowiu i w samym Mungu. Bywały dni kiedy siedziałam z nogami zarzuconymi na oparcie krzesła, plecy na siedzeniu miałam a głowa zwisała mi w dół. Ja zaś wtedy podziwiałam świat do góry nogami licząc rysy na suficie i wręcz marząc o tym by coś w końcu zaczęło się dziać. Czasem graliśmy w jakieś bzdurne gdy na dyżurce czekając aż dyspozytorka odbierze jakieś zlecenie i dane będzie nam ruszyć w teren ku chwale Merlina i na ratunek czarodziejom. Innym razem siedzieliśmy w milczeniu każdy zajęty sobą. Tak samo zresztą było podczas wyruszania w teren. Zdarzały się dni kiedy to usta nam się nie zamykały by później dość swobodnie przejść do cichych dni w których nie mieliśmy sobie nic do powiedzenia i po prosty wykonywaliśmy swoją robotę.
Dzisiaj był jeden z tych dni kiedy to nasze urocze miejsce pracy, zawsze pachnące babeczkami którymi zajadała się dyspozytorka zalane było ciszą. A przynajmniej tak mnie się wydawało. Każdy już dostał zlecenie w terenie i jakby nagle okazało się, że brakuje zajęcia dla mnie. Łaziłam się z kąta w kąt co chwilę zagadując do pani od przydziału zadań aż w końcu nie wytrzymała moich słów i najzwyczajniej w świecie zamknęła drzwi do swojej małej klitki którą zazwyczaj miała otwartą. Westchnęłam i zrzuciłam się na krzesło nie mając za bardzo pomysłu co więcej ze sobą zrobić.
Siedziałam tak, dłonią wystukując jakiś rytm o stół, spokojnie z pół godziny-choć dla mnie trwało to więcej niż wieczność-zanim zamknięte mi przed nosem drzwi otworzyły się. Nie byłam pewna czy zrobiło jej się mnie żal, czy może już na nerwy działało jej moje głośne wzdychanie i stukanie i ogólne pałętanie się bez sensu.
-Tonks mają zasyp na magizoologicznym. Idź im pomóż bo tylko mi na nerwy dzia…- właściwie to nie daje jej skończyć bo już lece. Dwa razy mi powtarzać nie trzeba. Serwuję jej jeszcze buziaka w policzek w podzięce ze skrócenie mych męczarni i już mnie nie ma. Krzyczy jeszcze coś za mną że jak wezwanie będzie to patronusa po mnie pośle ale tylko unoszę jej dłoń na pożegnanie znikając za rogiem.
Właściwie susami przeskakuje schody jak najszybciej chcąc dostać się na miejsce. Lubiłam swoją pracę. Lubiłam też czuć się pożyteczną i w końcu miałam ku temu okazję. Naciskam na klamkę i wchodzę do sali. Rozglądam się zaciekawiona. Cóż, pewnie gdybym poczekała chwilę dłużej dyspozytorka zdążyłaby powiedzieć mi do czego idę i co się dzieje, ale po co czekać na jej wyjaśnienia jak na miejscu można się przekonać?
Robię trzy kroki a uśmiech nawet na chwilę nie schodził mi z ust. Zerknęłam w stronę młodej kobiety która zajmuje się jednym z pacjentów. A potem po prostu gwiżdżę. Fiii. Fuu. Fooo. Wydobywa się z mych ust w postaci trzy tonowego gwizdu i właściwie to tylko jego słychać w Sali.
-Atmosfera taka, że nożem można by ciąć. – stwierdziłam na sam początek bo poza jednym westchnięciem i dwoma jęknięciami nie dało się więcej usłyszeć. Ona sama zaś nie wyglądała na zadowoloną. – Z odsieczą przybywam. – dodaję jeszcze poprawiając uchwyt na różdżce. Łapię ją na chwilę w zęby tylko po to by włosy zebrać i splątać w jakiś dziwny wielokolorowy kok – dzisiaj niebiesko zielony. – Tonks jestem. W czym Ci pomóc…? – pytam i zawieszam na końcu pytania głos mając nadzieję że i ona się przedstawi. Nie biegnę od razu i nie zaczynam działać, niektórzy nie lubią jak się im łapy w pracę wkłada. Może jakiś system ma, którego przestrzegać należy? Lepiej poczekać aż powie co robić niż robić i potem zbierać opiernicz za dobre chęci.
Dzisiaj był jeden z tych dni kiedy to nasze urocze miejsce pracy, zawsze pachnące babeczkami którymi zajadała się dyspozytorka zalane było ciszą. A przynajmniej tak mnie się wydawało. Każdy już dostał zlecenie w terenie i jakby nagle okazało się, że brakuje zajęcia dla mnie. Łaziłam się z kąta w kąt co chwilę zagadując do pani od przydziału zadań aż w końcu nie wytrzymała moich słów i najzwyczajniej w świecie zamknęła drzwi do swojej małej klitki którą zazwyczaj miała otwartą. Westchnęłam i zrzuciłam się na krzesło nie mając za bardzo pomysłu co więcej ze sobą zrobić.
Siedziałam tak, dłonią wystukując jakiś rytm o stół, spokojnie z pół godziny-choć dla mnie trwało to więcej niż wieczność-zanim zamknięte mi przed nosem drzwi otworzyły się. Nie byłam pewna czy zrobiło jej się mnie żal, czy może już na nerwy działało jej moje głośne wzdychanie i stukanie i ogólne pałętanie się bez sensu.
-Tonks mają zasyp na magizoologicznym. Idź im pomóż bo tylko mi na nerwy dzia…- właściwie to nie daje jej skończyć bo już lece. Dwa razy mi powtarzać nie trzeba. Serwuję jej jeszcze buziaka w policzek w podzięce ze skrócenie mych męczarni i już mnie nie ma. Krzyczy jeszcze coś za mną że jak wezwanie będzie to patronusa po mnie pośle ale tylko unoszę jej dłoń na pożegnanie znikając za rogiem.
Właściwie susami przeskakuje schody jak najszybciej chcąc dostać się na miejsce. Lubiłam swoją pracę. Lubiłam też czuć się pożyteczną i w końcu miałam ku temu okazję. Naciskam na klamkę i wchodzę do sali. Rozglądam się zaciekawiona. Cóż, pewnie gdybym poczekała chwilę dłużej dyspozytorka zdążyłaby powiedzieć mi do czego idę i co się dzieje, ale po co czekać na jej wyjaśnienia jak na miejscu można się przekonać?
Robię trzy kroki a uśmiech nawet na chwilę nie schodził mi z ust. Zerknęłam w stronę młodej kobiety która zajmuje się jednym z pacjentów. A potem po prostu gwiżdżę. Fiii. Fuu. Fooo. Wydobywa się z mych ust w postaci trzy tonowego gwizdu i właściwie to tylko jego słychać w Sali.
-Atmosfera taka, że nożem można by ciąć. – stwierdziłam na sam początek bo poza jednym westchnięciem i dwoma jęknięciami nie dało się więcej usłyszeć. Ona sama zaś nie wyglądała na zadowoloną. – Z odsieczą przybywam. – dodaję jeszcze poprawiając uchwyt na różdżce. Łapię ją na chwilę w zęby tylko po to by włosy zebrać i splątać w jakiś dziwny wielokolorowy kok – dzisiaj niebiesko zielony. – Tonks jestem. W czym Ci pomóc…? – pytam i zawieszam na końcu pytania głos mając nadzieję że i ona się przedstawi. Nie biegnę od razu i nie zaczynam działać, niektórzy nie lubią jak się im łapy w pracę wkłada. Może jakiś system ma, którego przestrzegać należy? Lepiej poczekać aż powie co robić niż robić i potem zbierać opiernicz za dobre chęci.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Cece mogłaby ciąć nożem cokolwiek, byle nie atmosferę. W tym momencie miała ogromną ochotę, aby przesunąć skalpelem wzdłuż mostka pacjenta i sprawdzić co ma w środku. Nie żeby nie wiedziała, ale ileż można słuchać wzdychnięć i jęków. Podała mu eliksir przeciwbólowy, więc była przekonana, że nie robił tego z potrzeby, a z czystej… złośliwości? Znużenia? Nie wiedziała co nim kierowało, ale jedno było pewne - irytowało ją to. Po całym dniu morderczego wyścigu o czyjeś zdrowie, teraz była tak zmęczona, że nie mogła już patrzeć na kolejnych rannych. Rzadko zdarzało jej się myślenie o swojej pracy w ten sposób. Cece z reguły kochała tutaj przebywać. Walka zdrowie innych czarodziejów sprawiała jej niesamowicie dużo satysfakcji, zwłaszcza, że codziennie mogła nauczyć się czegoś nowego. Starała się czerpać jak najwięcej od innych oddziałów, dzięki czemu sądziła, że w razie potrzeby będzie w stanie zareagować nawet wtedy, gdy przypadek nie będzie do końca dotyczył jej specjalizacji. Na razie nie potrafiła zbyt wiele, ale wszystko było przed nią. Była młoda i niezwykle ambitna. Szkoda, że w tej chwili zapału do pracy było w niej tyle, co w worku smoczego nawozu.
Nie odwróciła się nawet, słysząc czyiś głos. Zignorowała go koncertowo, licząc na to, że jak się nie odezwie to jego właściciel da jej święty spokój. Tego właśnie teraz potrzebowała. Kubek kawy też byłby miłym prezentem od losu, ale najwyraźniej miał on pozostać w zwiewnej sferze marzeń. Kolejne słowa głosu wreszcie sprawiły, że Cece się poruszyła. Oderwała wzrok od dopiero co wyciągniętego promienia strzały, ułożywszy go już na metalowej tacy. Zabrzęczała cicho, gdy okrwawiony przedmiot potoczył się po niej, zatrzymując się na jej skraju. Wózek, który stał przy łóżkach nie był nadzwyczaj stabilnym.
- Co za odsiecz? - zapytała dość obcesowo, zupełnie zapominając o swoim dość przyjaznym usposobieniu. Cóż, wystarczyło na nią spojrzeć, żeby dokładnie wiedzieć co teraz czuje i zupełnie zrozumieć jej zachowanie. - Znasz się na czymkolwiek czy szkolisz się na pielęgniarkę? Już mi takie próbowali przysyłać. Nie potrzebuje na oddziale uczniów mdlejących na widok krwi, zwłaszcza w tym momencie. - rozgadała się, może chcąc coś poradzić na tę gęstą atmosferę. Rzuciwszy szybkie spojrzenie na barwną postać przybyłej (nawet nie wyglądała na zgorszoną jej prezencją - po prawdzie, wydawało się, że jest jej wszystko na kogo wygląda jej gość) ponownie zajęła się pacjentem. Przyłożyła do rany dymiący wacik, jaki wcześniej zwilżyła eliksirem.
- Dasz radę rozbroić jeża? - zapytała, wskazując niedbałym ruchem ręki, w której trzymała eliksir, pacjenta po prawo. W istocie, w jego barku tkwiły co najmniej cztery strzały. Dwie następne kolejno w przedramieniu oraz prawej dłoni. Idealnie wymierzone, musiały wejść jedna za drugą. Może starał się zaatakować, a centaury chciały uniemożliwić mu korzystanie z różdżki? Kto wie… w każdym razie uzdrowiciela popisywała się dzisiaj jedynie żartami z kategorii „uwaga, czarny humor”. Przytknęła wacik u wylotu strzały,prosząc upominając pacjenta aby się pochylił.
Nie odwróciła się nawet, słysząc czyiś głos. Zignorowała go koncertowo, licząc na to, że jak się nie odezwie to jego właściciel da jej święty spokój. Tego właśnie teraz potrzebowała. Kubek kawy też byłby miłym prezentem od losu, ale najwyraźniej miał on pozostać w zwiewnej sferze marzeń. Kolejne słowa głosu wreszcie sprawiły, że Cece się poruszyła. Oderwała wzrok od dopiero co wyciągniętego promienia strzały, ułożywszy go już na metalowej tacy. Zabrzęczała cicho, gdy okrwawiony przedmiot potoczył się po niej, zatrzymując się na jej skraju. Wózek, który stał przy łóżkach nie był nadzwyczaj stabilnym.
- Co za odsiecz? - zapytała dość obcesowo, zupełnie zapominając o swoim dość przyjaznym usposobieniu. Cóż, wystarczyło na nią spojrzeć, żeby dokładnie wiedzieć co teraz czuje i zupełnie zrozumieć jej zachowanie. - Znasz się na czymkolwiek czy szkolisz się na pielęgniarkę? Już mi takie próbowali przysyłać. Nie potrzebuje na oddziale uczniów mdlejących na widok krwi, zwłaszcza w tym momencie. - rozgadała się, może chcąc coś poradzić na tę gęstą atmosferę. Rzuciwszy szybkie spojrzenie na barwną postać przybyłej (nawet nie wyglądała na zgorszoną jej prezencją - po prawdzie, wydawało się, że jest jej wszystko na kogo wygląda jej gość) ponownie zajęła się pacjentem. Przyłożyła do rany dymiący wacik, jaki wcześniej zwilżyła eliksirem.
- Dasz radę rozbroić jeża? - zapytała, wskazując niedbałym ruchem ręki, w której trzymała eliksir, pacjenta po prawo. W istocie, w jego barku tkwiły co najmniej cztery strzały. Dwie następne kolejno w przedramieniu oraz prawej dłoni. Idealnie wymierzone, musiały wejść jedna za drugą. Może starał się zaatakować, a centaury chciały uniemożliwić mu korzystanie z różdżki? Kto wie… w każdym razie uzdrowiciela popisywała się dzisiaj jedynie żartami z kategorii „uwaga, czarny humor”. Przytknęła wacik u wylotu strzały,
DANCE, ballerina, DANCE AND DO YOUR PIROUETTE
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
Cece Sykes
Zawód : uzdrowicielka, oddz. urazów magizoologicznych
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
To możliwość spełnienia marzeń sprawia, że życie jest tak fascynujące.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Na odrobinę cieplejsze przyjęcie liczyłam ale nie zamierzam wybrzydzać. W końcu trudne dni też się trafiają, gorsze takie i moja koleżanka po fachu chyba właśnie jeden z nich miała. Więc zanim mi w ogóle odpowiada wzrokiem ogarniam salę skacząc od jednego pacjenta do drugiego by dzięki temu w sytuacji się rozeznać i zrozumieć co zaszło. W końcu mówi do mnie i choć z twarzy na miłą się zdaje to chłodno jej słowa brzmią. Na złą mi wygląda i na zmęczoną mocną.
-Dasz, za to Ty ze złości zaraz sobie skruszysz wszystkie zęby. – mówię szczerze. To co widzę tylko opisuję. Znam ten stan chociaż rzadko go do siebie dopuszczam uznając że narzekanie w środku siebie spowodowane zmęczeniem wcale w pracy nie pomaga, a wręcz przeciwnie tylko ją bardziej nieznośną robi. Więc podchodzę do niej i bezpardonowo za ramiona łapię odciągając od pacjenta którym się zajmuje. Znaczy robię to jak wacik przykłada jak ją odciągnę teraz to życia nie straci. Chwilę się opiera ale w końcu daje się poprowadzić do drzwi ją w ten sposób dopycham wręcz i w ogóle mnie nie obchodzi że pacjenci znów wzdychają – sami sobie taki los zgotowali. – Idź sobie zapal, albo kawę zaparz, może coś słodkiego zjedz. – to w sumie prośba jest, ale dość stanowczo ją wypowiadam. Widzę w ciągu tych kilku minut jakie tu jestem jak się męczy, jak ją irytuje nawet fakt, że ktoś oddycha, pomoc niby przydałaby się, ale jednocześnie zostawić się boi bo na jej kark pójdzie wina. Mnie może zostawić. Przez chwilę wolniej pójdzie, ale jak ona chwilę odpocznie to z inną energią się pracować zacznie. – Ja dalej robić będę. – obiecuję i słowa dotrzymam. Kilka spojrzeń na obniesione rany i łatwo do wniosku dochodzę że poszli tam, gdzie nie miejsce ich było i że własną ich winą jest to, że tu siedzą. I marudzić nawet nie powinni tylko cieszyć się że ktoś łata im rany po tym jakże głupim występu. -Państwo sobie jeszcze pojęczą i powzdychają nad samymi sobą, bo po strzałach widzę że na randkę z centaurami się udali. – to mówię na tyle głośno że cała sala słyszy. Żartobliwy ton mam to też u kilku nawet warga lekko drga jakby do końca nie była zdecydowana czy unieść usta w uśmiechu czy też lepiej dalej się boczyć na innych za swoje własne ubytki w mózgu. Spoglądam znów na młodą uzdrowicielkę. -A ty idź i wróć. – mówię do niej i zaraz dodaję. – I tam gdzie pójdziesz na chwilę odłóż to zmęczenie i frustrację bo ja pogadać lubię a w takiej ciszy to się na pracy nawet skupić nie mogę. – tłumaczę jej. Najwyżej mnie wyrzuci za to że taka bezpośrednia i nawet trochę bezczelna jestem. Bo niby do pomocy tu wpadam a ją z jej własnej sali wyganiam. Ale co ja mogę? Tak już mam. W sumie przydaje się ta moja bezpośredniość podczas wypadów w teren. Najwyżej tu się nie sprawdzi. – Albo ja pójdę, to już Twoja decyzja w końcu Ty tu rządzisz. – wyrokuję na sam koniec i spoglądam na nią w oczekiwaniu na odpowiedź. Najwyżej wrócę dalej zawracać dupsko na dyspozytorni. Ale lepiej żebym została, pomogła trochę i odciążyła. Pewnie że lepiej. We dwóch zawsze raźniej.
-Dasz, za to Ty ze złości zaraz sobie skruszysz wszystkie zęby. – mówię szczerze. To co widzę tylko opisuję. Znam ten stan chociaż rzadko go do siebie dopuszczam uznając że narzekanie w środku siebie spowodowane zmęczeniem wcale w pracy nie pomaga, a wręcz przeciwnie tylko ją bardziej nieznośną robi. Więc podchodzę do niej i bezpardonowo za ramiona łapię odciągając od pacjenta którym się zajmuje. Znaczy robię to jak wacik przykłada jak ją odciągnę teraz to życia nie straci. Chwilę się opiera ale w końcu daje się poprowadzić do drzwi ją w ten sposób dopycham wręcz i w ogóle mnie nie obchodzi że pacjenci znów wzdychają – sami sobie taki los zgotowali. – Idź sobie zapal, albo kawę zaparz, może coś słodkiego zjedz. – to w sumie prośba jest, ale dość stanowczo ją wypowiadam. Widzę w ciągu tych kilku minut jakie tu jestem jak się męczy, jak ją irytuje nawet fakt, że ktoś oddycha, pomoc niby przydałaby się, ale jednocześnie zostawić się boi bo na jej kark pójdzie wina. Mnie może zostawić. Przez chwilę wolniej pójdzie, ale jak ona chwilę odpocznie to z inną energią się pracować zacznie. – Ja dalej robić będę. – obiecuję i słowa dotrzymam. Kilka spojrzeń na obniesione rany i łatwo do wniosku dochodzę że poszli tam, gdzie nie miejsce ich było i że własną ich winą jest to, że tu siedzą. I marudzić nawet nie powinni tylko cieszyć się że ktoś łata im rany po tym jakże głupim występu. -Państwo sobie jeszcze pojęczą i powzdychają nad samymi sobą, bo po strzałach widzę że na randkę z centaurami się udali. – to mówię na tyle głośno że cała sala słyszy. Żartobliwy ton mam to też u kilku nawet warga lekko drga jakby do końca nie była zdecydowana czy unieść usta w uśmiechu czy też lepiej dalej się boczyć na innych za swoje własne ubytki w mózgu. Spoglądam znów na młodą uzdrowicielkę. -A ty idź i wróć. – mówię do niej i zaraz dodaję. – I tam gdzie pójdziesz na chwilę odłóż to zmęczenie i frustrację bo ja pogadać lubię a w takiej ciszy to się na pracy nawet skupić nie mogę. – tłumaczę jej. Najwyżej mnie wyrzuci za to że taka bezpośrednia i nawet trochę bezczelna jestem. Bo niby do pomocy tu wpadam a ją z jej własnej sali wyganiam. Ale co ja mogę? Tak już mam. W sumie przydaje się ta moja bezpośredniość podczas wypadów w teren. Najwyżej tu się nie sprawdzi. – Albo ja pójdę, to już Twoja decyzja w końcu Ty tu rządzisz. – wyrokuję na sam koniec i spoglądam na nią w oczekiwaniu na odpowiedź. Najwyżej wrócę dalej zawracać dupsko na dyspozytorni. Ale lepiej żebym została, pomogła trochę i odciążyła. Pewnie że lepiej. We dwóch zawsze raźniej.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Tak było i Cece nie mogłaby temu zaprzeczyć. Zmęczenie jeszcze nigdy nie okazywało się dla niej na tyle motywujące, aby mogła przełknąć humory pacjentów bez utraty morale, ale na nieszczęście dla kolorowego ptaka przekraczającego właśnie progi piekła, irytacja wzmagała u Sykes coś zupełnie innego od bezsilności. Zaparła się w sobie jak jeszcze nigdy wcześniej.
- No co Ty? - jęknęła, utrzymując równowagę, ale niezwykle poruszona tym zachowaniem. Niemalże wyrzucona za drzwi, stanęła w progu krzyżując ramiona i taksując Tonks spojrzeniem zupełnie do jej samej niepasującym. Wyglądała, jakby zaraz zamierzała ją spetryfikować, ale po chwili jej spojrzenie złagodniało. Pojęła, że dziewczyna robiła to dla niej… lub dla siebie, bo jak mówiła „skupić się nie mogła”, ale szczegóły nie były ważne. Liczyło się to, że kawa nagle stała się odrobinę bardziej realna. Cece ścisnęła przelotnie grzbiet nosa, najwidoczniej walcząc sama ze sobą.
- Nie mogę Cię tu zostawić, nie mając pewności jakie są Twoje kwalifikacje. - oznajmiła, spoglądając na Just w taki sposób, jakby nawet nie oczekiwała ich potwierdzenia. Niespodziewanie w oczach medyczki zajaśniał psotny ognik. - Pamiętam Cię z Hogwartu. W razie buntu pacjentów na pewno sobie poradzisz, więc zaufam Ci.
Nie przyglądała się temu, w jaki sposób dziewczyna odbierze jej słowa. Odwróciwszy się na pięcie, odeszła w stronę dyżurki, aby przygotować napar z diabelskiego hibiskusa. Ostatnimi czasy nie oszczędzała się, jeśli chodziło o tę używkę, ale niespecjalnie się tym przejmowała. Była młoda, zdrowa i nieuzależniona od czegokolwiek innego. Jeden kubek w tę czy we w tę nie powinien zrobić różnicy nikomu.
Wróciła zdecydowanie zbyt szybko jak na kogoś, kto miał sobie odpocząć. Nawet szybciej niż byłaby w stanie zagotować się zwykła woda. Cece musiała pomóc jej różdżką. Ręce miała zajęte dwoma kubkami parującego naparu i miseczką z jakimiś ciasteczkami.
- Panowie mogą poczęstować się w dyżurce. - ustaliła od razu granicę, wciąż bocząc się trochę na swoich pacjentów. Wysunęła nogą spod ściany kolejny wózek medyczny, ustawiając na tacy ten cały majdan i przysunęła się do kolejnego pacjenta, chrupiąc ciacho i zostawiając karocę na środku sali. - Częstuj się - zwróciła się jeszcze do Tonks, gdy ponownie wciągała na jedną z dłoni rękawiczkę. - i… dzięki.
Aromat hibiskusowej herbaty natychmiast wypełnił salę. Trudno było powiedzieć czy to jej zapach wprawił Cece w lepszy nastrój czy była to kwestia samego wyrwania się z tej sali, chociażby i na krótką chwilę. Chociaż, mogło też rozchodzić się jedynie o odrobinę życzliwości.
`- No, panowie - zaczęła, „rozbrajając” kolejnego pacjenta po podaniu mu eliksiru przeciwbólowego. - We dwie szybko z wami skończymy. - Chwila, czy ona nawet zaczęła pogwizdywać przy pracy?
- No co Ty? - jęknęła, utrzymując równowagę, ale niezwykle poruszona tym zachowaniem. Niemalże wyrzucona za drzwi, stanęła w progu krzyżując ramiona i taksując Tonks spojrzeniem zupełnie do jej samej niepasującym. Wyglądała, jakby zaraz zamierzała ją spetryfikować, ale po chwili jej spojrzenie złagodniało. Pojęła, że dziewczyna robiła to dla niej… lub dla siebie, bo jak mówiła „skupić się nie mogła”, ale szczegóły nie były ważne. Liczyło się to, że kawa nagle stała się odrobinę bardziej realna. Cece ścisnęła przelotnie grzbiet nosa, najwidoczniej walcząc sama ze sobą.
- Nie mogę Cię tu zostawić, nie mając pewności jakie są Twoje kwalifikacje. - oznajmiła, spoglądając na Just w taki sposób, jakby nawet nie oczekiwała ich potwierdzenia. Niespodziewanie w oczach medyczki zajaśniał psotny ognik. - Pamiętam Cię z Hogwartu. W razie buntu pacjentów na pewno sobie poradzisz, więc zaufam Ci.
Nie przyglądała się temu, w jaki sposób dziewczyna odbierze jej słowa. Odwróciwszy się na pięcie, odeszła w stronę dyżurki, aby przygotować napar z diabelskiego hibiskusa. Ostatnimi czasy nie oszczędzała się, jeśli chodziło o tę używkę, ale niespecjalnie się tym przejmowała. Była młoda, zdrowa i nieuzależniona od czegokolwiek innego. Jeden kubek w tę czy we w tę nie powinien zrobić różnicy nikomu.
Wróciła zdecydowanie zbyt szybko jak na kogoś, kto miał sobie odpocząć. Nawet szybciej niż byłaby w stanie zagotować się zwykła woda. Cece musiała pomóc jej różdżką. Ręce miała zajęte dwoma kubkami parującego naparu i miseczką z jakimiś ciasteczkami.
- Panowie mogą poczęstować się w dyżurce. - ustaliła od razu granicę, wciąż bocząc się trochę na swoich pacjentów. Wysunęła nogą spod ściany kolejny wózek medyczny, ustawiając na tacy ten cały majdan i przysunęła się do kolejnego pacjenta, chrupiąc ciacho i zostawiając karocę na środku sali. - Częstuj się - zwróciła się jeszcze do Tonks, gdy ponownie wciągała na jedną z dłoni rękawiczkę. - i… dzięki.
Aromat hibiskusowej herbaty natychmiast wypełnił salę. Trudno było powiedzieć czy to jej zapach wprawił Cece w lepszy nastrój czy była to kwestia samego wyrwania się z tej sali, chociażby i na krótką chwilę. Chociaż, mogło też rozchodzić się jedynie o odrobinę życzliwości.
`- No, panowie - zaczęła, „rozbrajając” kolejnego pacjenta po podaniu mu eliksiru przeciwbólowego. - We dwie szybko z wami skończymy. - Chwila, czy ona nawet zaczęła pogwizdywać przy pracy?
DANCE, ballerina, DANCE AND DO YOUR PIROUETTE
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
Cece Sykes
Zawód : uzdrowicielka, oddz. urazów magizoologicznych
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
To możliwość spełnienia marzeń sprawia, że życie jest tak fascynujące.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jeśli chodziło o moją pracę skłamałabym jeśli bym powiedziała że od razu odnalazłam się w tym zawodzie. Początki były ciężkie. Nawet nie tyle co medycznie a psychicznie bardziej. Nie raz na bok należało odłożyć własne zmęczenie czy humor i potrzebowałam kilku lat by nauczyć się tej trudnej sztuki. Być może właśnie dlatego poza miejscem pracy moja twarz i włosy wyrażały każdą najdrobniejszą emocję podczas gdy w godzinach pełnienia dyżuru zatrzymywałam dobry humor i logiczne myślenie resztę szczelnie zamykając i pilnując by nie wydostała się na zewnątrz.
Kompletnie nie reagują na pierwsze słowa młodej uzdrowicielki nadal niestrudzenie pchając ją w stronę drzwi. Dopiero tam ściągam dłonie z jej pleców. Jedną z nich układam sobie na biodrze.
-Pewnie że możesz. – zapewniam ją spokojnie, pewnie kiwając przy tym głową. Jestem pewna, że poradzę sobie z sytuacją którą zastałam. Na wzmiankę o Hogwarcie uśmiecham się – tam też wszędzie mnie było pełno. I już wtedy lubiłam pomagać, zwłaszcza innym mugolakom dręczonym przez tych co sami siebie od lepszej rasy nazywali.
W końcu wychodzi jakby zawierzając w jej umiejętności. Cieszę się że nie musiałam jej dłużej namawiać. Szkoda było czasu na sprzeczki o rzeczy o które sprzeczać się nie należało. Odwracam się do pacjentów i częstuję ich uśmiechem.
-Tak naprawdę nie mam pojęcia co robić, ale nie mówcie nikomu. – mówię puszczając w ich kierunku oczko i zmierzając w stronę jednego z nich. Widać, że żartuję i oni doskonale też to wiedzą bowiem już po chwili solennie zapewniają mnie że nikomu nie powiedzą o moim rzekomym braku w umiejętnościach. Cece wraca w momencie w którym wyciągam z jeżozwierza czwartą z kolei strzałę w międzyczasie opowiadając wszystkim pacjentom znajdującym się w sali jak to postanowiłam wejść na most by swój lęk pokonać i na samym środku ugrzęzłam nie mogąc ani wrócić ani pójść dalej na przód. Śmieją się co chwilę, bo opowiadam specyficznie w sposób dziwny sposób, ale i śmieszny. Taki że na pozór groźna czy nieśmieszna sytuacja rozbawia ludzi do łez. -Panie Alfredzie pan śmiać się może, ale proszę nie wiercić mi się tutaj. – upominam pacjenta gdy ten szarpnął się w spazmatycznym śmiechu po kulminacyjnym momencie mojej opowieści. Oczywiście, że znam już ich wszystkich imiona – nie mogło być inaczej. Jednym okiem obserwuję jak Cece stawia na tacy herbatę i ciastka. Wzrok zaraz na jej twarz przenoszę i widzę że zły humor odparował z w momencie gdy wrząca woda zalała kubek i wydobyła zapach i smak napoju. Macham dłonią na jej słowa. Nie potrzeba było mi dziękować. Oczywiste, czy nawet naturalne było dla mnie takie zachowanie. -Jestem Tonks. Just Tonks. – przedstawiam się w końcu bo jakoś wcześniej nie wpadła mi do głowy myśl by to zrobić. Lepiej będzie wiedzieć jak zwracać się do siebie niż bezimiennie do siebie się zwracać. Patrzę na ostatnią ranę od której odciągam wacik. W sumie i tak mieli szczęście że strzały nie wbiły się w żadne newralgiczne punkty. Choć wątpiłam by była to zasługa szczęścia. Większa w tym rola sprawnego centaurzego oka – z moich obserwacji i doświadczeń doskonale wiem że rzadko kiedy chybiali celu. Kładę dłoń na ramieniu Alfreda. – Zrobione. – Informuję go, jednocześnie gestem zapraszając do zrobienia miejsca kolejnemu z poszkodowanych. Uśmiecham się do Maddoxa i głową wskazuję mu miejsce które przed chwilą zajmował jego znajomy. – Zapraszam. – zaraz jednak spoglądam na Cece i sugestywnie brwiami poruszam jakby zachęcając ją by i ona podzieliła się może jakąś opowieścią czy spostrzeżeniem. Nie kłamałam, lubiłam sobie pogadać przy pracy, lepiej mi wtedy się skupiało.
Kompletnie nie reagują na pierwsze słowa młodej uzdrowicielki nadal niestrudzenie pchając ją w stronę drzwi. Dopiero tam ściągam dłonie z jej pleców. Jedną z nich układam sobie na biodrze.
-Pewnie że możesz. – zapewniam ją spokojnie, pewnie kiwając przy tym głową. Jestem pewna, że poradzę sobie z sytuacją którą zastałam. Na wzmiankę o Hogwarcie uśmiecham się – tam też wszędzie mnie było pełno. I już wtedy lubiłam pomagać, zwłaszcza innym mugolakom dręczonym przez tych co sami siebie od lepszej rasy nazywali.
W końcu wychodzi jakby zawierzając w jej umiejętności. Cieszę się że nie musiałam jej dłużej namawiać. Szkoda było czasu na sprzeczki o rzeczy o które sprzeczać się nie należało. Odwracam się do pacjentów i częstuję ich uśmiechem.
-Tak naprawdę nie mam pojęcia co robić, ale nie mówcie nikomu. – mówię puszczając w ich kierunku oczko i zmierzając w stronę jednego z nich. Widać, że żartuję i oni doskonale też to wiedzą bowiem już po chwili solennie zapewniają mnie że nikomu nie powiedzą o moim rzekomym braku w umiejętnościach. Cece wraca w momencie w którym wyciągam z jeżozwierza czwartą z kolei strzałę w międzyczasie opowiadając wszystkim pacjentom znajdującym się w sali jak to postanowiłam wejść na most by swój lęk pokonać i na samym środku ugrzęzłam nie mogąc ani wrócić ani pójść dalej na przód. Śmieją się co chwilę, bo opowiadam specyficznie w sposób dziwny sposób, ale i śmieszny. Taki że na pozór groźna czy nieśmieszna sytuacja rozbawia ludzi do łez. -Panie Alfredzie pan śmiać się może, ale proszę nie wiercić mi się tutaj. – upominam pacjenta gdy ten szarpnął się w spazmatycznym śmiechu po kulminacyjnym momencie mojej opowieści. Oczywiście, że znam już ich wszystkich imiona – nie mogło być inaczej. Jednym okiem obserwuję jak Cece stawia na tacy herbatę i ciastka. Wzrok zaraz na jej twarz przenoszę i widzę że zły humor odparował z w momencie gdy wrząca woda zalała kubek i wydobyła zapach i smak napoju. Macham dłonią na jej słowa. Nie potrzeba było mi dziękować. Oczywiste, czy nawet naturalne było dla mnie takie zachowanie. -Jestem Tonks. Just Tonks. – przedstawiam się w końcu bo jakoś wcześniej nie wpadła mi do głowy myśl by to zrobić. Lepiej będzie wiedzieć jak zwracać się do siebie niż bezimiennie do siebie się zwracać. Patrzę na ostatnią ranę od której odciągam wacik. W sumie i tak mieli szczęście że strzały nie wbiły się w żadne newralgiczne punkty. Choć wątpiłam by była to zasługa szczęścia. Większa w tym rola sprawnego centaurzego oka – z moich obserwacji i doświadczeń doskonale wiem że rzadko kiedy chybiali celu. Kładę dłoń na ramieniu Alfreda. – Zrobione. – Informuję go, jednocześnie gestem zapraszając do zrobienia miejsca kolejnemu z poszkodowanych. Uśmiecham się do Maddoxa i głową wskazuję mu miejsce które przed chwilą zajmował jego znajomy. – Zapraszam. – zaraz jednak spoglądam na Cece i sugestywnie brwiami poruszam jakby zachęcając ją by i ona podzieliła się może jakąś opowieścią czy spostrzeżeniem. Nie kłamałam, lubiłam sobie pogadać przy pracy, lepiej mi wtedy się skupiało.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Cece natychmiast zanotowała w pamięci nazwisko pomagającej jej dziewczyny. Pewnie tak jak większość nie wiedziała czy powinna mówić do niej po prostu Tonks czy to była jakaś gra słów związana z jej imieniem. Założyła, że po prostu woli, gdy mówi się po niej do nazwisku, ale z czystej ciekawości, adekwatnej dla uzdrowiciela, postanowiła potem sprawdzić ją w szpitalnej bazie danych. Pewnie wtedy dopiero zrozumie żart i z pewnością nawet nie będzie udawała, że jej to nie rozbawi!
- Cece Sykes - przedstawiła się też, pewnie lekko konfundując tym pacjentów, jacy to znali ją tylko jako Celeste. No, ale mniejsza. Just Tonks też na pewno nie widniała na żadnych drzwiach.
Ciemnowłosa ceniła sobie pracę w ciszy i samotności. Teraz, gdy jeden z tych dwóch aspektów był zaburzony, a jej pacjenci wydawali się dziwnie rozluźnieni, ona sama utraciła jeden ważny, dla zachowania zwyczajowej równowagi, element. Poświęciła się więc w całości temu, aby zadbać o drugi. Wciąż milcząc, uwijała się wokół pacjenta o wiele sprawniej niż wcześniej. Najwyraźniej odzyskanie sił przełożyła na produktywność, w istocie nawet zapominając o czymś takim jak możliwość prowadzenia rozmowy. Wyciągnąwszy wszystkie strzały przetarła je lekarstwem, aby przez kilka sekund obserwować jak rana delikatnie dymi. Potem zaklęciem połączyła ze sobą dwie warstwy skóry, ostatecznie wygładzając bliznę. Powtórzyła ten proces jeszcze co najmniej cztery razy, zanim zwolniła kolejnego rannego do domu, akurat w dobrym momencie, aby pochwycić spojrzenie Justine. Och, rozmowa nad cierpiącymi… to nie do końca leżało w zakresie tolerancji Cece, a przynajmniej jeśli chodziło o mówienie. Słuchać mogła, a nawet pewnie chciałaby.
- To czym tak rozbawiłaś naszych pacjentów, Tonks? - zrobiła unik od konieczności zabawiania tłumu. Nigdy nie planowała zostać wodzirejem, a raczenie opowieściami ludzi, którzy aż tak nadepnęli jej na odcisk zdecydowanie nie mieściło się w jej pojęciu o opiece nad nimi. Zdecydowanie wolała posłuchać i skupić się na tym co właśnie robiła, chociaż akurat to zajęcie aż tak bardzo tego nie wymagało skoro każdego pacjenta traktowało się tak samo. Pochyliła się nad kolejnym, chyba już ostatnim lub prawie ostatnim mężczyzną, odcinając grot i pozbywając się promienia.
- Czym się właściwie zajmujesz? Wciąż nie powiedziałaś. - Cece bardzo się starała, aby jej słowa nie zabrzmiały jak pretensja, ale niestety, gdzieś tam w jej ton wdarła się odrobina przygany. No bo Sykes wciąż nie wiedziała jakie są je kwalifikacje. Nie żeby to było ważne po tym jak zajęła się jej postrzelonym Alfredem, ale jednak. Ciekawość niekiedy była trudna do przezwyciężenia.
- Cece Sykes - przedstawiła się też, pewnie lekko konfundując tym pacjentów, jacy to znali ją tylko jako Celeste. No, ale mniejsza. Just Tonks też na pewno nie widniała na żadnych drzwiach.
Ciemnowłosa ceniła sobie pracę w ciszy i samotności. Teraz, gdy jeden z tych dwóch aspektów był zaburzony, a jej pacjenci wydawali się dziwnie rozluźnieni, ona sama utraciła jeden ważny, dla zachowania zwyczajowej równowagi, element. Poświęciła się więc w całości temu, aby zadbać o drugi. Wciąż milcząc, uwijała się wokół pacjenta o wiele sprawniej niż wcześniej. Najwyraźniej odzyskanie sił przełożyła na produktywność, w istocie nawet zapominając o czymś takim jak możliwość prowadzenia rozmowy. Wyciągnąwszy wszystkie strzały przetarła je lekarstwem, aby przez kilka sekund obserwować jak rana delikatnie dymi. Potem zaklęciem połączyła ze sobą dwie warstwy skóry, ostatecznie wygładzając bliznę. Powtórzyła ten proces jeszcze co najmniej cztery razy, zanim zwolniła kolejnego rannego do domu, akurat w dobrym momencie, aby pochwycić spojrzenie Justine. Och, rozmowa nad cierpiącymi… to nie do końca leżało w zakresie tolerancji Cece, a przynajmniej jeśli chodziło o mówienie. Słuchać mogła, a nawet pewnie chciałaby.
- To czym tak rozbawiłaś naszych pacjentów, Tonks? - zrobiła unik od konieczności zabawiania tłumu. Nigdy nie planowała zostać wodzirejem, a raczenie opowieściami ludzi, którzy aż tak nadepnęli jej na odcisk zdecydowanie nie mieściło się w jej pojęciu o opiece nad nimi. Zdecydowanie wolała posłuchać i skupić się na tym co właśnie robiła, chociaż akurat to zajęcie aż tak bardzo tego nie wymagało skoro każdego pacjenta traktowało się tak samo. Pochyliła się nad kolejnym, chyba już ostatnim lub prawie ostatnim mężczyzną, odcinając grot i pozbywając się promienia.
- Czym się właściwie zajmujesz? Wciąż nie powiedziałaś. - Cece bardzo się starała, aby jej słowa nie zabrzmiały jak pretensja, ale niestety, gdzieś tam w jej ton wdarła się odrobina przygany. No bo Sykes wciąż nie wiedziała jakie są je kwalifikacje. Nie żeby to było ważne po tym jak zajęła się jej postrzelonym Alfredem, ale jednak. Ciekawość niekiedy była trudna do przezwyciężenia.
DANCE, ballerina, DANCE AND DO YOUR PIROUETTE
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
Cece Sykes
Zawód : uzdrowicielka, oddz. urazów magizoologicznych
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
To możliwość spełnienia marzeń sprawia, że życie jest tak fascynujące.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Cece, tak była miła. Wiedziałam to już od momentu kiedy ją zobaczyłam. Trafiłam na nią po prostu w nieodpowiednim momencie który bardzo szybko udało nam się zamienić na odpowiedni. Byłam pewna że nie zapamiętam nazwiska. Nawet gdyby – nie przywiązywałam do niego wielkiej wagi. Nie pochodziłam z grona szlachetnie urodzonych dla których ważniejsze było nazwisko niż rzeczywista wartość człowieka.
Nie lubiłam ciszy. Głównie dlatego że skłaniała do rozmyślań. A w moim przypadku – dawała większe pole do popisu demonowi który siedział mi w głowie. Dlatego podczas pracy mówiłam, nuciłam, albo mamrotałam coś sama do siebie – głównie tłumacząc samej sobie co należy zrobić. Cece zdawała się woleć pracę w ciszy. Podczas gdy ona zajmowała się kolejnymi pacjentami w milczeniu ja nuciłam najnowszy kawałek zasłyszany na potańcówce. Jeden z pacjentów nawet zawtórował mi podśpiewując ze mną refren. W końcu gdy nasze spojrzenia spotkały się zadała pytanie. Najpierw poczęstowałam ją uśmiechem.
-Wyobraź sobie że kiedyś wybrałam się na most by zwalczyć moją fobię bezkresu która lubi objawiać się przy dużych zbiornikach wodnych…. – zaczyna, ale zanim zdążyć skończę salę zalewa krótki śmiech pacjentów na przypomnienie historii.
-Tonks na siłę przestawiała nogi by w ogóle się poruszać – tłumaczy usłużnie jeden z tych czekających na kolejkę patrzę na niego grożąc mu żartobliwie palcem. Swoją historię niech opowiada a nie moją próbuje lepiej niż ja opowiedzieć. Ale nie gniewam się ani trochę. Zamiast tego tłumaczę dalej.
-Dotarłam do połowy mostu. I tam postanowiłam sprawdzić jak daleko zaszłam. – kontynuuję i już otwieram usta by dalej mówić gdy kolejny z nich znów mnie wyręcza.
-I zamarła, pani Sykes. Dłonie na barierce zakleszczyła i ruszyć się nie mogła. – uśmiecham się i do niego a potem spoglądam na Cece i przytakuję głową że rzeczywiście właśnie tak się działo.
- I myślę sobie wtedy, że ani z tego mostu się nie rzucę, ani nie zejdę – bo za bardzo się boje. W skrócie – siłą mnie z niego ściągana bo mocno tych barierek się trzymałam. – kończę streszczając na szybko historię. Poszkodowani którzy słyszeli już wcześniej tę historię znów śmieją się radośnie jakby i oni przeżywali ze mną to zdarzenie. Zaklęciem łącze dwie warstwy skóry leczonego przeze mnie delikwenta.
-Jestem z pogotowia ratunkowego. – wyjaśniam jej w końcu mówiąc skąd właściwie się wzięłam. Nie od dzisiaj wysyłano nas do pomocy w Mungu gdy dyżury mijały nam w spokoju na graniu w darta.
Nie lubiłam ciszy. Głównie dlatego że skłaniała do rozmyślań. A w moim przypadku – dawała większe pole do popisu demonowi który siedział mi w głowie. Dlatego podczas pracy mówiłam, nuciłam, albo mamrotałam coś sama do siebie – głównie tłumacząc samej sobie co należy zrobić. Cece zdawała się woleć pracę w ciszy. Podczas gdy ona zajmowała się kolejnymi pacjentami w milczeniu ja nuciłam najnowszy kawałek zasłyszany na potańcówce. Jeden z pacjentów nawet zawtórował mi podśpiewując ze mną refren. W końcu gdy nasze spojrzenia spotkały się zadała pytanie. Najpierw poczęstowałam ją uśmiechem.
-Wyobraź sobie że kiedyś wybrałam się na most by zwalczyć moją fobię bezkresu która lubi objawiać się przy dużych zbiornikach wodnych…. – zaczyna, ale zanim zdążyć skończę salę zalewa krótki śmiech pacjentów na przypomnienie historii.
-Tonks na siłę przestawiała nogi by w ogóle się poruszać – tłumaczy usłużnie jeden z tych czekających na kolejkę patrzę na niego grożąc mu żartobliwie palcem. Swoją historię niech opowiada a nie moją próbuje lepiej niż ja opowiedzieć. Ale nie gniewam się ani trochę. Zamiast tego tłumaczę dalej.
-Dotarłam do połowy mostu. I tam postanowiłam sprawdzić jak daleko zaszłam. – kontynuuję i już otwieram usta by dalej mówić gdy kolejny z nich znów mnie wyręcza.
-I zamarła, pani Sykes. Dłonie na barierce zakleszczyła i ruszyć się nie mogła. – uśmiecham się i do niego a potem spoglądam na Cece i przytakuję głową że rzeczywiście właśnie tak się działo.
- I myślę sobie wtedy, że ani z tego mostu się nie rzucę, ani nie zejdę – bo za bardzo się boje. W skrócie – siłą mnie z niego ściągana bo mocno tych barierek się trzymałam. – kończę streszczając na szybko historię. Poszkodowani którzy słyszeli już wcześniej tę historię znów śmieją się radośnie jakby i oni przeżywali ze mną to zdarzenie. Zaklęciem łącze dwie warstwy skóry leczonego przeze mnie delikwenta.
-Jestem z pogotowia ratunkowego. – wyjaśniam jej w końcu mówiąc skąd właściwie się wzięłam. Nie od dzisiaj wysyłano nas do pomocy w Mungu gdy dyżury mijały nam w spokoju na graniu w darta.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Sala numer jeden
Szybka odpowiedź