Sala numer jeden
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Sala numer jeden
Wszyscy wiemy, jak ma się rzeczywistość w Mungu i że nie jest ona lepsza od tej poza jego murami. Niedawna wojna zrobiła swoje - znaczna większość pomieszczeń potrzebuje remontu dosłownie na gwałt. Pociemniała biała farba na sufitach, którą bardziej określić można jako szaro-żółtą lub zwyczajnie szarą, w zależności od oświetlenia, parapety pomalowane paskudną olejną farbą, wszelkiego rodzaju rysy, obdrapania, ślady po stuknięciach... Chybotliwe łóżka, pod których nogi częstokroć podstawiane są drewniane klocki lub kawałki gazet, by jakoś je ustabilizować, z lekka nieszczelne okna, na które niby rzucane są wszelkiego rodzaju zaklęcia, lecz raczej z dosyć marnym skutkiem... Długo by wymieniać wszelkie mankamenty.
Marianna ponownie przyjrzała się nodze swojej pacjentki. zdawało się, że kość była już prawie nastawione, ale sprawne oko magomedyczki mogło dostrzec, że nadal kość nie jest ze sobą w stu procentach idealnie dopasowana. Nie mogła tego tak zostawić, mogłoby to spowodować złe zrośnięcie, a później problemy ze zdrowiem i dodatkowy, niepotrzebny ból. Pacjenci po drugiej stronie sali rozmawiali, lord Burke powiedział rodzinie, że miał spotkanie z bazyliszkiem, a Marianna nie mogła się doczekać ich reakcji. Może naprawdę powinni wysłać ich na magopsychiatrię? To byłoby w sumie trochę zabawne, bo przecież sami nie mieli możliwości, aby się spetryfikować. Petryfikuje tylko bazyliszek, ale bazyliszek to tak mityczne stworzenie, że naprawdę można było wątpić w jego istnienie. Chcąc nie chcąc chyba musiała zaakceptować fakt, że to się stało. Ale gdzie i jak? Pierw jednak musieli chyba zawiadomić odpowiednie służby, ktoś musiał się tym zająć, bo zaraz będą mieli nawał pacjentów spetryfikowanych. Ale to wcale nie jest takie proste ich wyleczyć, ba, Marianna nawet nie była pewna czy posiadają tyle wywaru z Mandragory. W każdym razie musiała jeszcze poprawić nogę swojej pacjentki i skupiła się na tym dalej.
- Fonsio - machnęła różdżką jeszcze raz.
Naprawdę chciała, aby noga Mii w końcu odpowiednio się zrosła. Takie wielomiejscowe złamania były niezwykle trudne. Oczywiście, można było iść na łatwiznę, usunąć kości i przez najbliższy tydzień podawać Szkiele-Wzro, ale nie mieli tyle łóżek, aby trzymać ją na oddziale tylko z tego powodu. Było tu zdecydowanie więcej chorych z poważniejszymi problemami. Dlatego tak bardzo zależało jej, aby mieć z głowy tę nogę, podać eliksiry wzmacniające i wypuścić do domu, jeśli jej stan będzie zadowalający.
- Fonsio - machnęła różdżką jeszcze raz.
Naprawdę chciała, aby noga Mii w końcu odpowiednio się zrosła. Takie wielomiejscowe złamania były niezwykle trudne. Oczywiście, można było iść na łatwiznę, usunąć kości i przez najbliższy tydzień podawać Szkiele-Wzro, ale nie mieli tyle łóżek, aby trzymać ją na oddziale tylko z tego powodu. Było tu zdecydowanie więcej chorych z poważniejszymi problemami. Dlatego tak bardzo zależało jej, aby mieć z głowy tę nogę, podać eliksiry wzmacniające i wypuścić do domu, jeśli jej stan będzie zadowalający.
A ty? Czy ty? Już rozumiesz też
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Marianna Goshawk
Zawód : Uzdrowicielka rodziny Burke, pomocnica Cassandry
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Marianna Goshawk' has done the following action : rzut kością
'k100' : 46
'k100' : 46
Świat w jednej chwili przeistoczył się z barwnej (i bolesnej) rzeczywistości w ciemna masę, pochłaniającej całą widoczność. Gdzieś w oddali słyszała ciche pomruki? Głosy? Ale wszystko wydawało się przyjemnie odległe i błahe. oddalone na tyle, że Mia czuła się spokojna. I nawet jeśli wrażenie było złudne, oddała się doświadczeniu, by gdzieś na dnie świadomości pamiętać, że za chwilę wróci większość tych nieprzyjemnych doznań.
Na początku było świtało. uchyliła powieki, by jasny promień uderzył w źrenice. Skrzywiła się lekko, ale o dziwo ból nie był tak intensywny. Właściwie wydawało jej się, że nie ma cześć nogi. Zdrętwiała kończyna jednak znajdowała się na miejscu, a okrwawiona skóra wokół ran była zasklepiona. brzydkie, poszarpane rozcięcie wciąż istniało, ale blizn się nie bała. Na złość już nie miała siły.
Pozwoliła wlać w siebie gorzkie eliksiry, a wiadomość, że ma tu znajdować się nie tak długo, jak zapowiadała rzeczywistość - podnosiła na duchu. Nie chciała siedzieć w miejscu bezczynnie, ale nie poinformowała nikogo o swoim pobycie. Dei wiedziała gdzie się znajdowała. każdy miał swoje zadania i misje. Szkoda tylko, że Mia nie potrafiła - tak jak jej kuzyn - spojrzeć na przyszłość trzecim okiem. Może wtedy wszystko potoczyłoby się nieco inaczej.
Prawdopodobnie.
| zt
Na początku było świtało. uchyliła powieki, by jasny promień uderzył w źrenice. Skrzywiła się lekko, ale o dziwo ból nie był tak intensywny. Właściwie wydawało jej się, że nie ma cześć nogi. Zdrętwiała kończyna jednak znajdowała się na miejscu, a okrwawiona skóra wokół ran była zasklepiona. brzydkie, poszarpane rozcięcie wciąż istniało, ale blizn się nie bała. Na złość już nie miała siły.
Pozwoliła wlać w siebie gorzkie eliksiry, a wiadomość, że ma tu znajdować się nie tak długo, jak zapowiadała rzeczywistość - podnosiła na duchu. Nie chciała siedzieć w miejscu bezczynnie, ale nie poinformowała nikogo o swoim pobycie. Dei wiedziała gdzie się znajdowała. każdy miał swoje zadania i misje. Szkoda tylko, że Mia nie potrafiła - tak jak jej kuzyn - spojrzeć na przyszłość trzecim okiem. Może wtedy wszystko potoczyłoby się nieco inaczej.
Prawdopodobnie.
| zt
Mia Mulciber
Zawód : byłam
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And I find it kinda funny, I find it kinda sad
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Faktycznie miałem ochotę wysłać pacjenta na wydział magipsychiatrii. Bazyliszek nadal pozostawał dla mnie jedną wielką niewiadomą, nietrzymającą się kupy. Gdyby chodziło o spetryfikowanie zaklęciem, wszystko wyglądałoby inaczej. A przecież widziałem każdy jeden uraz lorda Burke. Dlatego szczerze wątpiłem, by zmyślał oraz wątpiłem, by mówił prawdę. Postanowiłem się tym nie zajmować, w myślach mając plany na rozmówienie się z odpowiednim personelem. W celu porady. Może kogoś do nich przysłać, by porozmawiał z mężczyzną i dowiedział się, czy oszalał czy może to stres powypadkowy? Lub orzekł, że jest najzwyczajniej w świecie zdrowy, a ja zbyt nieufny. Nie wiem który wariant byłby dla mnie lepszy, ale to nie był czas na tego typu rozmyślania. Musiałem poinformować wszystkich o koniecznych, uzdrowicielskich zaleceniach.
Skinąłem towarzyszowi lady Burke głową, słusznie podejrzewając, że są rodziną. Zaprosiłem ich do sali stając z kartą pacjenta obok jego łóżka. Czekając, aż najważniejsze fakty zostaną ustalone, przejrzałem ją raz jeszcze. Odnotowałem trawiącą pacjenta chorobę, która na szczęście nie miała wpływu na jego obecny stan zdrowia. Widziałem też, że regularnie udaje się na wizyty do specjalisty chorób genetycznych, więc nie musiałem się martwić ewentualną transmutacją organu. Mogłem skupić się wyłącznie na obecnym stanie zdrowia, który nieźle rokował. Oprócz nogi, niestety.
- Lord Burke dostał się do szpitala z postępującym spetryfikowaniem oraz odpadającą nogą i gorączką – zacząłem relacjonować wszystkie fakty, nie wdając się w powody wystąpienia niniejszych. – Podałem mu eliksir cofający petryfikację, zasklepiłem ranę, z której na szczęście nie upłynęło zbyt wiele krwi. Następnie została obniżona gorączka, a na koniec rzuciłem zaklęcie pozwalające na zrośnięcie złamanej kończyny, oczywiście pod znieczuleniem – wyjaśniłem, najgorsze tak naprawdę zostawiając na sam koniec. – Niestety w szpitalu znalazł się lord bez trzech palców u nogi, czego nie możemy odczynić. To niestety wpłynie znacząco na pańską koordynację sir. Konieczna będzie rehabilitacja oraz poruszanie się o lasce; na początku nieuniknione będą problemy z poruszaniem się oraz utrzymaniem równowagi – dodałem. Nie lubiłem przekazywać takich wieści, ale musiały one zostać przekazane. – Koniecznie musi lord zostać jeszcze kilka dni w szpitalu na obserwacji. Wstępnie trzy, potem zobaczymy jak wygląda lorda kondycja. Przez najbliższy miesiąc konieczne będzie picie eliksirów wzmacniających – powiedziałem na zakończenie. – Czy mają państwo jakieś pytania? – spytałem rozglądając się po wszystkich.
Skinąłem towarzyszowi lady Burke głową, słusznie podejrzewając, że są rodziną. Zaprosiłem ich do sali stając z kartą pacjenta obok jego łóżka. Czekając, aż najważniejsze fakty zostaną ustalone, przejrzałem ją raz jeszcze. Odnotowałem trawiącą pacjenta chorobę, która na szczęście nie miała wpływu na jego obecny stan zdrowia. Widziałem też, że regularnie udaje się na wizyty do specjalisty chorób genetycznych, więc nie musiałem się martwić ewentualną transmutacją organu. Mogłem skupić się wyłącznie na obecnym stanie zdrowia, który nieźle rokował. Oprócz nogi, niestety.
- Lord Burke dostał się do szpitala z postępującym spetryfikowaniem oraz odpadającą nogą i gorączką – zacząłem relacjonować wszystkie fakty, nie wdając się w powody wystąpienia niniejszych. – Podałem mu eliksir cofający petryfikację, zasklepiłem ranę, z której na szczęście nie upłynęło zbyt wiele krwi. Następnie została obniżona gorączka, a na koniec rzuciłem zaklęcie pozwalające na zrośnięcie złamanej kończyny, oczywiście pod znieczuleniem – wyjaśniłem, najgorsze tak naprawdę zostawiając na sam koniec. – Niestety w szpitalu znalazł się lord bez trzech palców u nogi, czego nie możemy odczynić. To niestety wpłynie znacząco na pańską koordynację sir. Konieczna będzie rehabilitacja oraz poruszanie się o lasce; na początku nieuniknione będą problemy z poruszaniem się oraz utrzymaniem równowagi – dodałem. Nie lubiłem przekazywać takich wieści, ale musiały one zostać przekazane. – Koniecznie musi lord zostać jeszcze kilka dni w szpitalu na obserwacji. Wstępnie trzy, potem zobaczymy jak wygląda lorda kondycja. Przez najbliższy miesiąc konieczne będzie picie eliksirów wzmacniających – powiedziałem na zakończenie. – Czy mają państwo jakieś pytania? – spytałem rozglądając się po wszystkich.
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
To wszystko wydaje się być nierzeczywiste. Sala, rzekomo skąpana wcześniej we krwi Edgara, obecnie przypomina średnio uporządkowane pomieszczenie. Współdzielone z kimś innym - gdybym wiedział, że za parawanem znów czai się Marianna, uznałbym, że chyba mnie śledzi, ewentualnie, że mam większego pecha niż mógłbym się spodziewać. Tak czy inaczej szybko powracam myślami do cierpiącego brata. Jego widok w takim stanie nie wpływa na mnie dobrze. Denerwuję się, martwię - do tej pory to on musiał opiekować się mną przez moją własną nieudolność, ale co będzie teraz? Słyszę całą litanię obrażeń, procedur leczenia… i dociera do mnie, że starszy Burke nie będzie się już poruszać tak sprawnie jak kiedyś. Prawdopodobnie nie będzie mógł nawet dogonić swoich dzieci bawiących się w ogrodzie. Czuję jak puchnie mi mózg od nadmiaru najczarniejszych scenariuszy. I nie wiem jeszcze, że to wszystko okaże się znamienne podczas najbliższego spotkania Rycerzy. Tak naprawdę nawet nie wiem, że Edgar do nich przystąpił. W chwili obecnej nie wiem absolutnie nic, stojąc przy jego łóżku nieobecny myślami. Spoglądam na niego zastanawiając się co teraz. Kto będzie tym niepokonanym Burke? Na pewno nie ja.
Unoszę brwi pełen zdziwienia słysząc o bazyliszku. Odwracam wzrok w kierunku uzdrowiciela pytając go wzrokiem o co chodzi. Czy mój brat oszalał? Czy to majaczenie gorączki? Żart? Najprawdziwsza z prawd? Pełne absurdu wyjaśnienie, którego nie potrafię zdyskredytować na głos, dając do zrozumienia, że nie dowierzam słowom własnemu rodzeństwu. Zerkam zaraz na Zivę analizując jej reakcję na te rewelacje. Ściskam mocniej szczęki próbując dojść do ładu ze wszystkim, czego tu usłyszałem. Leczenie, legendarne stworzenia - to za dużo jak na jeden raz.
- Nie ma żadnej możliwości przywrócenia tych palców? Ile ma trwać rehabilitacja? Jakie są jej rokowania? Czy Edgar odzyska pełnię sprawności? - Zasypuję lorda Blacka masą pytań. Tych najważniejszych. Postanawiając nie komentować okoliczności zajścia tych potwornych rzeczy. Przyczyna zaistnienia tych zniszczeń w jego ciele tak naprawdę niczego nam nie da. Nie cofniemy czasu, nie naprawimy szkód. Nie pomoże w ocaleniu nogi mojego brata. Jesteśmy tak naprawdę zdani na cud? Nie wiem nawet, wiem jedynie, że bezsilność jest dobijająca.
Unoszę brwi pełen zdziwienia słysząc o bazyliszku. Odwracam wzrok w kierunku uzdrowiciela pytając go wzrokiem o co chodzi. Czy mój brat oszalał? Czy to majaczenie gorączki? Żart? Najprawdziwsza z prawd? Pełne absurdu wyjaśnienie, którego nie potrafię zdyskredytować na głos, dając do zrozumienia, że nie dowierzam słowom własnemu rodzeństwu. Zerkam zaraz na Zivę analizując jej reakcję na te rewelacje. Ściskam mocniej szczęki próbując dojść do ładu ze wszystkim, czego tu usłyszałem. Leczenie, legendarne stworzenia - to za dużo jak na jeden raz.
- Nie ma żadnej możliwości przywrócenia tych palców? Ile ma trwać rehabilitacja? Jakie są jej rokowania? Czy Edgar odzyska pełnię sprawności? - Zasypuję lorda Blacka masą pytań. Tych najważniejszych. Postanawiając nie komentować okoliczności zajścia tych potwornych rzeczy. Przyczyna zaistnienia tych zniszczeń w jego ciele tak naprawdę niczego nam nie da. Nie cofniemy czasu, nie naprawimy szkód. Nie pomoże w ocaleniu nogi mojego brata. Jesteśmy tak naprawdę zdani na cud? Nie wiem nawet, wiem jedynie, że bezsilność jest dobijająca.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Potrzebowała kilku chwil na przetrawienie słów wypowiedzianych przez Edgara. Spuściła wzrok na prześcieradło, skupiając się na jego zaskakującej bieli, tak kontrastującej z umorusanym lordem Burke. Zdawała się być nieobecna, a w rzeczywistości przeczesywała każdy skrawek własnej pamięci. W ułamkach sekund analizowała wszystkie znane jej legendy o bazyliszku, doszukując się w nich jakichkolwiek faktów mogących mieć odzwierciedlenie w obecnej sytuacji. Zbierała wszelkie przydatne informacje, aby uporządkować sobie to wszystko w jedną, w miarę logiczną i spójną całość. Studiowanie historii magii nauczyło ją odszukiwania związków przyczynowo-skutkowych. Teraz też musiała jakiś znaleźć. W przeciwnym razie, jej mąż oszalał i rzeczywiście powinien trafić na oddział magipsychiatrii.
Z zamyślenia wyrwały ją słowa lorda Blacka. Spojrzała na mężczyznę, uchylając lekko usta w niemym zaskoczeniu. Mówił o postępującym spetryfikowaniu oraz zastosowaniu eliksiru. Na Merlina, przecież nikt, ani nic prócz samego bazyliszka, nie umie spetryfikować człowieka do tego stopnia, aby ten wymagał zastosowania wywaru z mandragor. Nikt nie chciał dać wiary temu, co mówił Edgar. Dla Zivy również brzmiało to niedorzecznie, ale musiało być prawdą. W szpitalu mieli pewne zasoby wywaru odczyniającego petryfikację, więc z tyłu głowy czarodzieje mieli tę myśl, że bazyliszki istnieją. Wykluwają się rzadko, a ich hodowla jest zakazana od zamierzchłych czasów, ale one istnieją. I właśnie teraz jeden z nich grasuje na wolności, czego dowodem był stan Edgara zaraz po przybyciu do szpitala.
- Edgarze, ja Ci wierzę. Brzmi to niedorzecznie, ale wszystkie fakty przemawiają za tym, że mówisz prawdę. - odpowiedziała. Czując występującą cierpkość na języku spowodowaną tak nieracjonalnym stwierdzeniem, skrzywiła się lekko. Zawsze starała się stać po stronie prawdy, faktów, których prawdziwości można było łatwo dowieść.
Kolejna wypowiedź uzdrowiciela bardzo ją zasmuciła. Konieczność używania laski niczym niedołężny starzec, ugodzi w godność i pewność siebie Edgara. I tak nie należy do najbardziej towarzyskich person, a teraz zechce całkowicie odizolować się od ludzi, chcąc oszczędzić im oglądania siebie w takim stanie. Zechce odciąć się i od niej, a co gorsza, od dzieci. Miała zamiar zadać te same pytania, co Quentin, ale ją uprzedził. Szwagier w pewien sposób odciążał jej barki nadmiarem zmartwień, a przede wszystkim nie zmuszał jej do pytania lorda Blacka o najważniejsze informacje łamiącym się głosem. Starała się być twarda, nie dawać po sobie poznać, że po słowach uzdrowiciela straciła grunt pod nogami, ale prawda była zupełnie inna. Była przerażona wizją najbliższych tygodni.
Z zamyślenia wyrwały ją słowa lorda Blacka. Spojrzała na mężczyznę, uchylając lekko usta w niemym zaskoczeniu. Mówił o postępującym spetryfikowaniu oraz zastosowaniu eliksiru. Na Merlina, przecież nikt, ani nic prócz samego bazyliszka, nie umie spetryfikować człowieka do tego stopnia, aby ten wymagał zastosowania wywaru z mandragor. Nikt nie chciał dać wiary temu, co mówił Edgar. Dla Zivy również brzmiało to niedorzecznie, ale musiało być prawdą. W szpitalu mieli pewne zasoby wywaru odczyniającego petryfikację, więc z tyłu głowy czarodzieje mieli tę myśl, że bazyliszki istnieją. Wykluwają się rzadko, a ich hodowla jest zakazana od zamierzchłych czasów, ale one istnieją. I właśnie teraz jeden z nich grasuje na wolności, czego dowodem był stan Edgara zaraz po przybyciu do szpitala.
- Edgarze, ja Ci wierzę. Brzmi to niedorzecznie, ale wszystkie fakty przemawiają za tym, że mówisz prawdę. - odpowiedziała. Czując występującą cierpkość na języku spowodowaną tak nieracjonalnym stwierdzeniem, skrzywiła się lekko. Zawsze starała się stać po stronie prawdy, faktów, których prawdziwości można było łatwo dowieść.
Kolejna wypowiedź uzdrowiciela bardzo ją zasmuciła. Konieczność używania laski niczym niedołężny starzec, ugodzi w godność i pewność siebie Edgara. I tak nie należy do najbardziej towarzyskich person, a teraz zechce całkowicie odizolować się od ludzi, chcąc oszczędzić im oglądania siebie w takim stanie. Zechce odciąć się i od niej, a co gorsza, od dzieci. Miała zamiar zadać te same pytania, co Quentin, ale ją uprzedził. Szwagier w pewien sposób odciążał jej barki nadmiarem zmartwień, a przede wszystkim nie zmuszał jej do pytania lorda Blacka o najważniejsze informacje łamiącym się głosem. Starała się być twarda, nie dawać po sobie poznać, że po słowach uzdrowiciela straciła grunt pod nogami, ale prawda była zupełnie inna. Była przerażona wizją najbliższych tygodni.
So when you're restless, I will calm the ocean for you
In your sorrow, I will dry your tears
When you need me,
I will be the love beside you☙ ❧
In your sorrow, I will dry your tears
When you need me,
I will be the love beside you☙ ❧
Ziva Burke
Zawód : Badacz Historii Magii i autorka podręczników szkolnych
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Sen
jest chwilowym złudzeniem
bo on podaruje Ci władzę, a Ty bez litości
na tronie we krwi odnajdziesz się.
jest chwilowym złudzeniem
bo on podaruje Ci władzę, a Ty bez litości
na tronie we krwi odnajdziesz się.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Mariannie udało się w końcu poskładać tą nieszczęsną nogę. Zdawało się, że rekonwalescencja nie potrwa długo, a przynajmniej taką miała nadzieję. Nie zapowiadały się żadne komplikacje, a nawet jeśli, to wtedy zajmą się nią już uzdrowiciele bardziej wykształceni jeśli chodzi o leczenie złamań. Marianna potrafiła cofnąć zbyt duży ich rozrost, przemienienie jednego organu w inny, zrośnięcie nóg w płetwę czy powstrzymanie duszności spowodowane chorobą genetyczną, składanie kości i tamowanie krwi zbytnio ją nie interesowało, aczkolwiek oczywiście nie uważała, jakoby miało być to coś mniej ważnego. Podała swojej pacjentce eliksiry wzmacniające, a potem pokierowała jej wywózką do innej sali, gdzie mogła spokojnie odpocząć i poczekać na wypis. A kiedy Mia opuściła już salę, to panna Goshawk podeszła na chwilę do Lupusa oraz jego pacjenta i jego rodziny. Spojrzała na Edgara, następnie na jego małżonkę i Quentina, którego niedawno miała okazję odwiedzić i z którym niezbyt się polubiła, ale teraz była w pracy, więc starała się zachować profesjonalnie i nie patrzyć na niego krzywym wzrokiem.
- Jeśli mogę się wtrącić - zaczęła, korzystając z chwili ciszy. - Przed opuszczeniem Munga bardzo bym prosiła, aby podeszła lady razem ze swoim mężem na szóste piętro, zrobimy kontrolne badania, czy wydarzenia jakie miały miejsce nie wpłynęły negatywnie na stan organów. Nie chcę teraz przeszkadzać, gdyby coś się miało dziać na pewno byśmy już o tym wiedzieli, ale wiedzą państwo, że comiesięczna kontrola jest niezwykle ważna. Proszę nie zapomnieć.
Zerknęła jeszcze raz na Zivę i na Edgara, nadal nie do końca wierząc jego słowom, ale nie chciała już poruszać tego tematu. Następnie swój wzrok ponownie skierowała na Lupusa, oddając mu ponownie niewidzialną pałeczkę, niech prowadzi swoją rozmowę dalej.
- Pójdę już, do widzenia - powiedziała jeszcze, oczywiście dygając na pożegnanie przed szlachtą.
Opuściła salę i wróciła na swój oddział skupiając się już na swoich pacjentach.
zt
- Jeśli mogę się wtrącić - zaczęła, korzystając z chwili ciszy. - Przed opuszczeniem Munga bardzo bym prosiła, aby podeszła lady razem ze swoim mężem na szóste piętro, zrobimy kontrolne badania, czy wydarzenia jakie miały miejsce nie wpłynęły negatywnie na stan organów. Nie chcę teraz przeszkadzać, gdyby coś się miało dziać na pewno byśmy już o tym wiedzieli, ale wiedzą państwo, że comiesięczna kontrola jest niezwykle ważna. Proszę nie zapomnieć.
Zerknęła jeszcze raz na Zivę i na Edgara, nadal nie do końca wierząc jego słowom, ale nie chciała już poruszać tego tematu. Następnie swój wzrok ponownie skierowała na Lupusa, oddając mu ponownie niewidzialną pałeczkę, niech prowadzi swoją rozmowę dalej.
- Pójdę już, do widzenia - powiedziała jeszcze, oczywiście dygając na pożegnanie przed szlachtą.
Opuściła salę i wróciła na swój oddział skupiając się już na swoich pacjentach.
zt
A ty? Czy ty? Już rozumiesz też
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Marianna Goshawk
Zawód : Uzdrowicielka rodziny Burke, pomocnica Cassandry
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Słowa Lupusa wpadały do niego jednym uchem, a wypadały drugim. Jeszcze nie zdążył odczuć braku palców, więc jeszcze nie był w stanie się tym zamartwiać. Poruszanie się o lasce zdecydowanie nie widniało w jego słowniku i słowa te zignorował - przyjdzie czas na mierzenie się z przykrą rzeczywistością. Na razie jego głowę, wciąż poddaną działaniu środków uspokajających, zaprzątała kwestia bazyliszka i cała reszta związana z dzisiejszym (wczorajszym? sprzed tygodnia?) wydarzeniem. Bajkowe stworzenia, lot na jednorożcu, powrót do dzieciństwa - w tym momencie to wszystko wydawało się przedziwnym snem, nie rzeczywistością. Zaczął rozglądać się po sali, na tyle na ile mógł, szukając swojej torby z książkami dla bliźniaczek i małego Mariusa - to one były dla niego swego rodzaju dowodem całego zajścia. Pamiętał, że teleportował się z Durham na Pokątną właśnie po to, by zajść do księgarni. Otworzył jedną z zakupionych książek i zaczęło się - sen czy jednak rzeczywistość? Westchnął cicho, kiedy do jego uszu dotarł deszcz pytań Quentina. Machnął lekko ręką, chcąc uspokoić w ten sposób brata, ale zapewne nikt tego nie zauważył. Odwrócił się za to w stronę Zivy, będąc wdzięcznym za jej słowa. Chociaż ona nie potraktowała go jako nie do końca zdrowego mężczyznę, wymyślającego niestworzone historie. - Z moimi organami wszystko w porządku - odburknął, lecz uzdrowicielka zdążyła wyjść. - Do widzenia - dodał, a głowa ponownie opadła mu na poduszkę. - Gdzieś powinna być moja torba - dodał, ale pomyślał, że jego rzeczy mogły zostać tam i nie będzie miał żadnego dowodu. Pogodziłby się z tym faktem, ale i czuł potrzebę zobaczenia tych książek jeszcze raz.
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Takie informacje nigdy nie staną się przyjemnymi lub wyczekiwanymi, a na ich akceptację potrzeba czasu. Nie naciskałem na powtarzanie moich słów, choć dobrze było wiedzieć czy pacjenci zrozumieli powagę ich stanu zdrowia. Lord Burke ledwie się wybudził, mógł być jeszcze skołowany postępującymi wydarzeniami oraz słowami, które szybko wydostawały się ze strun głosowych. Bardziej liczyłem na jego rodzinę, która powinna myśleć trzeźwiej pomimo niewątpliwego zmartwienia o stan bliskiej osoby. Sam też się martwiłem choćby o kuzynkę, kiedy ta wylądowała w szpitalu z powodu nawrotu choroby; takie emocje były mi znane, ale potrafiłem je oddzielić od racjonalnego podejścia do sprawy. Oby Burkowie mieli podobne podejście.
Oczekiwałem na zadanie pytań kiedy wtrąciła się Marianna, na co tylko pokiwałem jej głową mającym robić za pożegnanie. Pewnie i tak jeszcze dziś się spotkamy w szpitalu.
- Zawsze warto sprawdzić, profilaktyka to podstawa – skomentowałem słowa dotyczące organów. Pacjent z transmutacyjnymi zanikami organowymi tym bardziej powinien na nie uważać. – Stres czy nadmierny wysiłek fizyczny oraz nawet okaleczenie ciała mogą przyspieszyć transmutację organu, czyli postęp choroby – dodałem spokojnie, zaraz przenosząc uwagę na brata mężczyzny. Należały im się odpowiedzi na zadane pytania.
- Na chwilę obecną nie ma możliwości przywrócenia palców. Gdybyśmy je mieli w posiadaniu, sprawa wyglądałaby inaczej, dużo prościej. Sądzę jednak, że nie jest to przegrana sprawa i na przestrzeni miesięcy będzie można zrekonstruować brakujące palce kuracją eliksiralną. Niestety na chwilę obecną nie potrafię powiedzieć nic więcej – przyznałem z niekrywanym smutkiem. Wolałbym przekazywać dobre wieści, to oczywiste, ale czasem nie było ku temu sposobności. – Rehabilitacja to na pewno też kwestia miesięcy. Rokowania są naprawdę dobre, odzyska lord sprawność, przynajmniej w stopniu nieprzeszkadzającym w codzienności. Tylko trzeba nastawić się na ciężką oraz systematyczną pracę. Wyniki nie pojawią się od razu, ale warto zawalczyć o swoją przyszłość, nie maluje się ona wbrew pozorom tak pesymistycznie jak zdaje się teraz wyglądać – stwierdziłem z pełnym przekonaniem co do słuszności swoich słów. Przełożyłem kartę pacjenta z dłoni pod pachę. – Jeżeli to koniec pytań, to pójdę teraz na oddział i zajrzę do lorda później – powiedziałem na koniec spoglądając na każdego z osobna.
Oczekiwałem na zadanie pytań kiedy wtrąciła się Marianna, na co tylko pokiwałem jej głową mającym robić za pożegnanie. Pewnie i tak jeszcze dziś się spotkamy w szpitalu.
- Zawsze warto sprawdzić, profilaktyka to podstawa – skomentowałem słowa dotyczące organów. Pacjent z transmutacyjnymi zanikami organowymi tym bardziej powinien na nie uważać. – Stres czy nadmierny wysiłek fizyczny oraz nawet okaleczenie ciała mogą przyspieszyć transmutację organu, czyli postęp choroby – dodałem spokojnie, zaraz przenosząc uwagę na brata mężczyzny. Należały im się odpowiedzi na zadane pytania.
- Na chwilę obecną nie ma możliwości przywrócenia palców. Gdybyśmy je mieli w posiadaniu, sprawa wyglądałaby inaczej, dużo prościej. Sądzę jednak, że nie jest to przegrana sprawa i na przestrzeni miesięcy będzie można zrekonstruować brakujące palce kuracją eliksiralną. Niestety na chwilę obecną nie potrafię powiedzieć nic więcej – przyznałem z niekrywanym smutkiem. Wolałbym przekazywać dobre wieści, to oczywiste, ale czasem nie było ku temu sposobności. – Rehabilitacja to na pewno też kwestia miesięcy. Rokowania są naprawdę dobre, odzyska lord sprawność, przynajmniej w stopniu nieprzeszkadzającym w codzienności. Tylko trzeba nastawić się na ciężką oraz systematyczną pracę. Wyniki nie pojawią się od razu, ale warto zawalczyć o swoją przyszłość, nie maluje się ona wbrew pozorom tak pesymistycznie jak zdaje się teraz wyglądać – stwierdziłem z pełnym przekonaniem co do słuszności swoich słów. Przełożyłem kartę pacjenta z dłoni pod pachę. – Jeżeli to koniec pytań, to pójdę teraz na oddział i zajrzę do lorda później – powiedziałem na koniec spoglądając na każdego z osobna.
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Los lubi z nas kpić. Ciekawe co by było, gdybym wiedział, że niebawem to ja będę przykuty do łóżka w szpitalu? I to nawet w dużo poważniejszym stanie? Prychnąłbym z niedowierzaniem. To niemożliwe, żeby na jedną rodzinę przypadało tak wiele nieszczęść. Stoję w tej sali zastanawiając się czy naprawdę na to zasłużyliśmy. Wielu obrońców szlam pewnie przytaknęłoby ochoczo - karma, kara za czarnomagiczne zło. A to przecież tak powinno być - ścisła hierarchia, świat czarodziejów pozbawiony zarazy. Czy chorób nie powinno się zwalczać? Nie widzę w tym nic złego, tak jak w całym naszym życiu poświęconym ideom oraz tradycjom - to one zapewniają pewnego rodzaju ład, porządek, który pozwala światu nadal się kręcić. Tylko głupcy tego nie rozumieją, a z nimi nie chcę mieć nic wspólnego.
Przez to wszystko ogarnia mnie żal oraz poczucie niesprawiedliwości kiedy patrzę na poszkodowanego Edgara. Najchętniej dokonałbym zemsty - tylko na kim? Na mitycznym bazyliszku, który rzekomo spetryfikował mi brata? W tej krótkiej opowieści jest zbyt wiele niewiadomych. Wolałbym jednak o nich porozmawiać z bratem na osobności, a przynajmniej nie w obecności obcego uzdrowiciela, nawet jeśli mu bardzo pomógł. Nie wiedziałem ile rzeczy byłby w stanie zachować dla siebie, a ile zaraz by wypaplał pogrążając naszą rodzinę w niesławie - wolę tego uniknąć.
I ja nieco się krzywię słysząc słowa Zivy. Rzeczywiście brzmią one absurdalnie. Dwie sprzeczności w jednym zdaniu, to zakrawa na komediodramat. Nie komentuję ich jednak, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że na dobrą sprawę nie dałoby się odpowiedzieć lepiej. Tłumię ciężkie westchnięcie w płucach, czekam na odpowiedzi.
Nie są tymi, które chciałbym usłyszeć. Nie są jednak też skrajnie pesymistyczne, wbrew kreującemu się czarnemu scenariuszowi. Przy okazji rozglądam się za rzeczoną torbą brata.
- Widzisz ją gdzieś? - pytam się bratowej, zaraz jednak całkowicie koncentrując się na prognozach dotyczących życia Edgara. Kiwam oszczędnie głową.
- Burkowie mają nadzieję, że zrobicie wszystko, żeby całkowicie wyleczyć swojego pacjenta - mówię dobitnie, z mocą oraz przekonaniem, patrząc tamtemu w oczy. Żeby miał pewność, że zostaną ze swoich działań rozliczeni. Oby na korzyść naszej rodziny, w przeciwnym razie będzie miał dużo problemów. Później kieruję spojrzenie ponownie na Zivę, niemo pytając, czy chciałaby się czegoś jeszcze dowiedzieć od medyka.
Przez to wszystko ogarnia mnie żal oraz poczucie niesprawiedliwości kiedy patrzę na poszkodowanego Edgara. Najchętniej dokonałbym zemsty - tylko na kim? Na mitycznym bazyliszku, który rzekomo spetryfikował mi brata? W tej krótkiej opowieści jest zbyt wiele niewiadomych. Wolałbym jednak o nich porozmawiać z bratem na osobności, a przynajmniej nie w obecności obcego uzdrowiciela, nawet jeśli mu bardzo pomógł. Nie wiedziałem ile rzeczy byłby w stanie zachować dla siebie, a ile zaraz by wypaplał pogrążając naszą rodzinę w niesławie - wolę tego uniknąć.
I ja nieco się krzywię słysząc słowa Zivy. Rzeczywiście brzmią one absurdalnie. Dwie sprzeczności w jednym zdaniu, to zakrawa na komediodramat. Nie komentuję ich jednak, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że na dobrą sprawę nie dałoby się odpowiedzieć lepiej. Tłumię ciężkie westchnięcie w płucach, czekam na odpowiedzi.
Nie są tymi, które chciałbym usłyszeć. Nie są jednak też skrajnie pesymistyczne, wbrew kreującemu się czarnemu scenariuszowi. Przy okazji rozglądam się za rzeczoną torbą brata.
- Widzisz ją gdzieś? - pytam się bratowej, zaraz jednak całkowicie koncentrując się na prognozach dotyczących życia Edgara. Kiwam oszczędnie głową.
- Burkowie mają nadzieję, że zrobicie wszystko, żeby całkowicie wyleczyć swojego pacjenta - mówię dobitnie, z mocą oraz przekonaniem, patrząc tamtemu w oczy. Żeby miał pewność, że zostaną ze swoich działań rozliczeni. Oby na korzyść naszej rodziny, w przeciwnym razie będzie miał dużo problemów. Później kieruję spojrzenie ponownie na Zivę, niemo pytając, czy chciałaby się czegoś jeszcze dowiedzieć od medyka.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zerknęła na młodą uzdrowicielkę, którą kojarzyła z wizyt kontrolnych swojej córki. Asystowała lordowi Nottowi, ale Ziva zawsze patrzyła na nią spode łba. Nie była szlachcianką, więc od początku miała zmniejszony kredyt zaufania. Jednak teraz mówiła nawet sensownie. Z powodu całego zamieszania, lady Burke niemal zapomniała o chorobie genetycznej swojego męża. Czy rzeczywiście stres mógł spowodować transmutację organów?
- Dziękuję za troskę, niemniej jednak wolałabym, aby członkami rodu Burke zajmował się nasz rodzinny uzdrowiciel, lord Nott. - rzuciła, mocno akcentując tytuł Raphaela. Pożegnała kobietę skinieniem głowy i przeniosła wzrok z powrotem na męża. Wciąż próbowała to wszystko zrozumieć. Poukładać tę historię w jedną sensowną, spójną całość. Szukała związków przyczynowo-skutkowych i starała się zagłuszać głos z tyłu głowy, który mówił jej, że to wszystko jest wyssane z palca.
Rozejrzała się po sali w poszukiwaniu torby Edgara jednak nic podobnego nie dostrzegła w sali. Pokręciła przecząco głową. Co miałoby się znajdować w tej torbie? Były teraz ważniejsze sprawy na głowie, chociażby utrata palców, wizja rehabilitacji i chodzenia o lasce niczym niedołężny stażec. Merlinie, jej mąż nie zasłużył sobie na taki los.
- Jeśli później pojawią się jakiekolwiek pytania czy wątpliwości, z całą pewnością skontaktujemy się z lordem. - westchnęła spokojnie, próbując zneutralizować niemą groźbę w w wypowiedzi swojego szwagra. Racja, Burke’owie nie puściliby płazem niefachowej opieki nad swoim krewnym. - I dziękuję za pomoc. - dodała i spojrzała na Quentina. - Jak mniemam, nestor już został poinformowany o całym zajściu?
- Dziękuję za troskę, niemniej jednak wolałabym, aby członkami rodu Burke zajmował się nasz rodzinny uzdrowiciel, lord Nott. - rzuciła, mocno akcentując tytuł Raphaela. Pożegnała kobietę skinieniem głowy i przeniosła wzrok z powrotem na męża. Wciąż próbowała to wszystko zrozumieć. Poukładać tę historię w jedną sensowną, spójną całość. Szukała związków przyczynowo-skutkowych i starała się zagłuszać głos z tyłu głowy, który mówił jej, że to wszystko jest wyssane z palca.
Rozejrzała się po sali w poszukiwaniu torby Edgara jednak nic podobnego nie dostrzegła w sali. Pokręciła przecząco głową. Co miałoby się znajdować w tej torbie? Były teraz ważniejsze sprawy na głowie, chociażby utrata palców, wizja rehabilitacji i chodzenia o lasce niczym niedołężny stażec. Merlinie, jej mąż nie zasłużył sobie na taki los.
- Jeśli później pojawią się jakiekolwiek pytania czy wątpliwości, z całą pewnością skontaktujemy się z lordem. - westchnęła spokojnie, próbując zneutralizować niemą groźbę w w wypowiedzi swojego szwagra. Racja, Burke’owie nie puściliby płazem niefachowej opieki nad swoim krewnym. - I dziękuję za pomoc. - dodała i spojrzała na Quentina. - Jak mniemam, nestor już został poinformowany o całym zajściu?
So when you're restless, I will calm the ocean for you
In your sorrow, I will dry your tears
When you need me,
I will be the love beside you☙ ❧
In your sorrow, I will dry your tears
When you need me,
I will be the love beside you☙ ❧
Ziva Burke
Zawód : Badacz Historii Magii i autorka podręczników szkolnych
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Sen
jest chwilowym złudzeniem
bo on podaruje Ci władzę, a Ty bez litości
na tronie we krwi odnajdziesz się.
jest chwilowym złudzeniem
bo on podaruje Ci władzę, a Ty bez litości
na tronie we krwi odnajdziesz się.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Też nie ufam Goshawk - nie znam jej zresztą zbytnio. Wiem tylko, że nie popisała się swoim wychowaniem w Durham, mówiąc kompletne bzdury kiedy powinna przekonać mnie do służby Czarnemu Panu. Gdyby nie Perseus, najprawdopodobniej straciłbym wiele, może nawet zbyt wiele. Jednak skutecznie ją ignoruję, gdyż tak naprawdę najważniejsze jest dla mnie zdrowie oraz życie brata. Dużo większy szacunek wzbudza we mnie lord Black, nawet jeśli jego również nie znam zbyt dobrze. Przede wszystkim jest mężczyzną, arystokratą, z większym doświadczeniem w uzdrawianiu. Cała sprawa na podobne przemyślenia nie zajmuje więcej niż kilka sekund, bo zaczynam już myśleć o dalszym leczeniu Edgara. Planuję kogo zatrudnimy jako prywatnego uzdrowiciela, który pokieruje rehabilitacją, alchemika, żeby na pewno przygotował roztwór do odtworzenia palców oraz masę innych rzeczy, które dzieją się w mojej głowie zbyt szybko. Pytanie o torbę nieco zbija mnie z tropu, ale skoro i Ziva jej nie widzi, to chyba nie ma sensu jej teraz szukać.
- Znajdzie się - komentuję zatem krótko, tym razem snując już plany wybiegające w jeszcze dalszą przyszłość. Nie podejrzewając, że spotkanie w Wywernie zrujnuje je doszczętnie. Jestem zmartwiony oraz rozzłoszczony własną bezradnością. Nie mogę pomóc Edgarowi w żaden sposób, dlatego staram się wymusić posłuszeństwo na magomedyku. Niewinnym, ale to właśnie na nim kumuluje się cała moja frustracja. Musi wiedzieć, że nie dam brata skrzywdzić i że powinien tego pacjenta traktować najlepiej jak jest to możliwe. Zdarzają się przecież przypadki zaniedbań, a na to nie możemy sobie pozwolić. Tu chodzi o zdrowie i życie Burke’a, dziedzica Durham, a nie byle chłystka z Pokątnej.
Kiwam mężczyźnie głową po wypowiedzianych przez bratową słowach. Obchodzę łóżko stawiając nierówne, pospieszne kroki, jakbym był gotów do poprawienia Edgarowi poduszki, ale tak naprawdę dalej szukam tej przeklętej torby. Nie zauważywszy jej nigdzie daję za wygraną. Spoglądam na Zivę kiedy pada pytanie - zupełnie wypadło mi to z głowy.
- Nie, właśnie pójdę go powiadomić - mówię zatem. Tak, lord Alaric powinien zostać niezwłocznie o tym poinformowany, a lepiej, żebym zrobił to ja niż postronni ludzie. Od razu wyślę też list ojcu. On zapewne powiadomi wszystkich z rodziny.
Powiedziawszy to żegnam się z rodziną i wychodzę z sali.
zt. wszyscy!
- Znajdzie się - komentuję zatem krótko, tym razem snując już plany wybiegające w jeszcze dalszą przyszłość. Nie podejrzewając, że spotkanie w Wywernie zrujnuje je doszczętnie. Jestem zmartwiony oraz rozzłoszczony własną bezradnością. Nie mogę pomóc Edgarowi w żaden sposób, dlatego staram się wymusić posłuszeństwo na magomedyku. Niewinnym, ale to właśnie na nim kumuluje się cała moja frustracja. Musi wiedzieć, że nie dam brata skrzywdzić i że powinien tego pacjenta traktować najlepiej jak jest to możliwe. Zdarzają się przecież przypadki zaniedbań, a na to nie możemy sobie pozwolić. Tu chodzi o zdrowie i życie Burke’a, dziedzica Durham, a nie byle chłystka z Pokątnej.
Kiwam mężczyźnie głową po wypowiedzianych przez bratową słowach. Obchodzę łóżko stawiając nierówne, pospieszne kroki, jakbym był gotów do poprawienia Edgarowi poduszki, ale tak naprawdę dalej szukam tej przeklętej torby. Nie zauważywszy jej nigdzie daję za wygraną. Spoglądam na Zivę kiedy pada pytanie - zupełnie wypadło mi to z głowy.
- Nie, właśnie pójdę go powiadomić - mówię zatem. Tak, lord Alaric powinien zostać niezwłocznie o tym poinformowany, a lepiej, żebym zrobił to ja niż postronni ludzie. Od razu wyślę też list ojcu. On zapewne powiadomi wszystkich z rodziny.
Powiedziawszy to żegnam się z rodziną i wychodzę z sali.
zt. wszyscy!
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Tracący przytomność ogrodnik.
Szkło wbite w udo, nieudolne próby opatrzenia rany.
Ponownie budząca się do życia roślinność.
Grube, zielone gałęzie z wściekłym świstem przecinające powietrze.
Miażdżąca siła przygniatająca ciało.
Umysł rozpływający się w czerni.
Nie miała pojęcia, kiedy i jakim cudem dostała się do Szpitala; razem z Charlene uległy wypadkowi w trakcie naprawy anomalii, ich starania ostatecznie spełzły na niczym, a umorzona wcześniej flora nabrała nowej siły i potraktowała je pełnią swojego gniewu, naciskając na kości, łomocząc żebrami, rozgniatając kobiece ciała. Czy odnaleźli je kolejni śmiałkowie zwabieni możliwością ujarzmienia drzemiącej w szklarniach anomalii? Czy może był to jeden z niedoinformowanych ogrodników stawiający się do pracy, zastający tam ruinę - i dwie nieprzytomne czarownice leżące obok wykrwawiającego się znajomego? Trudno powiedzieć. Faktem było to, że dzień później Elyon otworzyła niemrawo oczy, dochodziła powoli do siebie. Jedna z pielęgniarek wyjaśniła jej, jak obszerne obrażenia otrzymała w trakcie skonkludowanej niepowodzeniem misji; grymas bólu na twarzy mieszał się wówczas z niezadowoleniem, z rozczarowaniem, z rozgoryczeniem - były przecież tak blisko. Gdyby tylko znaleziony pośród roślin ogrodnik był w stanie wskazać im drogę ucieczki, a ich próby opatrzenia jego rany były mniej raptowne, bardziej przemyślane, być może wszyscy teraz cieszyliby się dobrym zdrowiem, a zrujnowana szklarnia nie tonęłaby w objęciach niestabilnej magii.
Jej kości zrastały się powoli, organy wewnętrzne budziły do prawidłowego funkcjonowania; raz po raz odpływała w krainę nieświadomości, by potem biel gdzieniegdzie zdrapanej ze ścian farb przywoływała ją z powrotem. Większość otaczających ją wydarzeń widziała jakby przez mgłę; gdzieś obok leżeli inni pacjenci, ktoś przechadzał się korytarzem za lekko uchylonymi drzwiami, dochodziły stamtąd przeróżne głosy. Ktoś czytał gazetę, papier szeleścił przy przewracaniu stron. Ktoś kaszlał, jakby zaraz miał wypluć płuca. Czy obok była Charlene? Została już opatrzona, leżała na innej sali? Majacząca świadomość Elyon oscylowała na granicy absolutnego zapomnienia - tylko niekiedy przypominała sobie, że towarzyszka niedoli najpewniej podzieliła jej los, a zaraz potem znów zapominała, uginała się pod bólem powracających do normalności kości.
we saw the power to change the future in our dream
[09.12]
Crucio, zielona smuga światła biegnie w jego stronę. Tym razem nie spudłował, a jego ciało pod wpływem czarnomagicznej klątwy wygina się w łuk. On, wysoki, rosły mężczyzna w jednej chwili zaczął wić się z bólu. Z jego gardła nie wydarł się jednak krzyk - nie było go na niego stać. Zjawisko bólu nie było mu obce, zetknął się z nim wiele razy, ale był szczęściarzem, którego do tej pory klątwa cruciatusa omijała szerokim łukiem. A może to czarnoksiężnicy stali się bardziej wyrachowani? Czuł bolesny paraliż całego ciała, każdego jego centymetra, zakamarka. Żadna komórka nie uchroniła się przed niewyobrażalną agonią. Jednakże w tej sprawie zasznurował usta, jedynie Skamander wiedział co się stało i Tonks żywił głęboką nadzieję co do tego, że zostanie to między nimi. Nie lubił pełnych współczucia spojrzeń i nawet jeżeli nie chciał przeceniać swojej osoby to mógł spodziewać się takiej reakcji.
Jednakże dziewiąty grudnia zrzucił na głowę Tonksa inną bombę. W Mungu pojawił się w celach służbowych, odwiedzając uzdrowicielkę, od której miał odebrać raport dotyczących niedawno znalezionych przez niego zwłok. Jednakże to nie one wywołały w nim falę bliżej nieokreślonym emocji, które sprawiły, że zbyt energicznym krokiem ruszył przez korytarze świętego Munga, aby - wykorzystując przy tym zbyt dużo siły - otworzyć drzwi prowadzące do jednej z sal. I stanął w wejściu, sparaliżowany po raz kolejny. Przez dłuższą, pełną napięcia chwilę wpatrywał się w leżącą na jednym z łóżek sylwetkę młodej czarownicy o blond włosach, której jasna twarz przyprószona piegami obecnie przywodziła na myśl zszarzały papier. Teraz dużo delikatniej stawiał kolejne kroki, kierując się coraz bliżej łóżka. Miał nadzieję, że ktoś się pomylił i tak jak on stwierdził, że czarownica z rozległymi obrażeniami znaleziona na miejscu anomalii jest jedynie łudząco podobna do Elyon. Niestety, z każdym kolejnym pokonanym przez siebie metrem tracił nadzieję. Szczęki zacisnęły się mocno, zarysowując wyraźniej swój kontur mimo zarostu Tonksa. Najciszej, jak to tylko było możliwe złapał za krawędź wyjątkowo niewygodnego taboretu. Niepewnie wysunął rękę, delikatnie układając ją na dłoni Ely. Czy to dziwne, że bał się nawet oddychać? Na razie jego czujne spojrzenie wodziło po jej ciele, chcąc zarejestrować wszystkie uszczerbki na zdrowiu jakich doznała.
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Do jak dalekich krain odpływała jej świadomość?
Gdzie dryfowała szarość bezsnu, co dokładnie igrało z zamazanymi wspomnieniami pragnącymi wydostać się na powierzchnię, zachłysnąć się świeżym powietrzem? Czy pogruchotane kości i zmiażdżone kończyny nie okazały się aby przyjemnym czasem spokojnego odpoczynku? Pomimo tego, że jej sen raz po raz przerywały okoliczności panujące w sali oznaczonej niewyraźnym już numerem jeden, o tyle sama Elyon znajdowała pociechę w fakcie, że krok w krok do szpitala nie ruszyły za nią koszmary, okropne, niechlubnie zaprzyjaźnione. Nie było w jej głowie cienia Cecily. Nie było echa kaszlu rozdzierającego nocną aurę, duszącego się gardełka małej dziewczynki, która nie zasługiwała na swój los. Nie było dychrania umierającej kobiety, matki, która w niemalże identycznych okolicznościach straciła córkę lata wcześniej. Nie. W Mungu panował blady spokój; choć lekarstwa sprawiały, że organizm powracał do pełni zdrowia w mozolnym, tępym bólu, o tyle Elyon chętnie odpływała gdzieś daleko, zapominając o otaczającym ją świecie. Sam magomedyk nakazał jej zażyć właśnie jak najwięcej zbawiennego snu, podał odpowiednie medykamenty, a ona, wiedziona radą doświadczonego uzdrowiciela, korzystała.
Do momentu, w którym jej dłoń ujęta została przyjemnym ciepłem.
Dotyk sprawił, że jej powieki zadrżały ponownie, uniosły się powoli, na rzęsach wciąż gdzieś majaczyły resztki błogiej nieświadomości. Patrolujące szpitalne sale pielęgniarki nie miały w zwyczaju traktować pacjentów z podobną czułością, budzenia polegały raczej na delikatnym poruszeniu ramieniem - jeśli w ogóle. Elyon otworzyła zatem oczy, mrugnęła kilkakrotnie; rozpościerający się przed nią świat wydawał się zamroczony, nieostry, zbyt biały. Pozwoliła zatem zmysłom przyzwyczaić się do obecności wśród żywych. Pozwoliła im wyostrzyć się do granic możliwości, a gdy była w stanie rozróżniać już kształty i kolory, przypasowywać je do istniejących przedmiotów i osób, przechyliła powoli głowę, powiodła spojrzeniem w kierunku, z którego pochodzić mogło ciepło. Dłoń na jej dłoni. Silna, odrobinę podrapana, znajoma. A gdzieś powyżej niej zatroskana twarz. Piękna. Zmęczona. Zmartwiona.
- Czy umarłam? - spytała, a głos wydobywający się z gardła przypominał ledwie dosłyszalny szmer - choć dźwięczny, delikatny. Pozbawiony charakterystycznej jej nuty żartobliwości, rozbójnictwa, beztroskiego sarkazmu. Zamiast tego główną symfonię grała w nim ciekawość. A przy tym, być może, dziwna, pełna nadziei ulga.
Gdzie dryfowała szarość bezsnu, co dokładnie igrało z zamazanymi wspomnieniami pragnącymi wydostać się na powierzchnię, zachłysnąć się świeżym powietrzem? Czy pogruchotane kości i zmiażdżone kończyny nie okazały się aby przyjemnym czasem spokojnego odpoczynku? Pomimo tego, że jej sen raz po raz przerywały okoliczności panujące w sali oznaczonej niewyraźnym już numerem jeden, o tyle sama Elyon znajdowała pociechę w fakcie, że krok w krok do szpitala nie ruszyły za nią koszmary, okropne, niechlubnie zaprzyjaźnione. Nie było w jej głowie cienia Cecily. Nie było echa kaszlu rozdzierającego nocną aurę, duszącego się gardełka małej dziewczynki, która nie zasługiwała na swój los. Nie było dychrania umierającej kobiety, matki, która w niemalże identycznych okolicznościach straciła córkę lata wcześniej. Nie. W Mungu panował blady spokój; choć lekarstwa sprawiały, że organizm powracał do pełni zdrowia w mozolnym, tępym bólu, o tyle Elyon chętnie odpływała gdzieś daleko, zapominając o otaczającym ją świecie. Sam magomedyk nakazał jej zażyć właśnie jak najwięcej zbawiennego snu, podał odpowiednie medykamenty, a ona, wiedziona radą doświadczonego uzdrowiciela, korzystała.
Do momentu, w którym jej dłoń ujęta została przyjemnym ciepłem.
Dotyk sprawił, że jej powieki zadrżały ponownie, uniosły się powoli, na rzęsach wciąż gdzieś majaczyły resztki błogiej nieświadomości. Patrolujące szpitalne sale pielęgniarki nie miały w zwyczaju traktować pacjentów z podobną czułością, budzenia polegały raczej na delikatnym poruszeniu ramieniem - jeśli w ogóle. Elyon otworzyła zatem oczy, mrugnęła kilkakrotnie; rozpościerający się przed nią świat wydawał się zamroczony, nieostry, zbyt biały. Pozwoliła zatem zmysłom przyzwyczaić się do obecności wśród żywych. Pozwoliła im wyostrzyć się do granic możliwości, a gdy była w stanie rozróżniać już kształty i kolory, przypasowywać je do istniejących przedmiotów i osób, przechyliła powoli głowę, powiodła spojrzeniem w kierunku, z którego pochodzić mogło ciepło. Dłoń na jej dłoni. Silna, odrobinę podrapana, znajoma. A gdzieś powyżej niej zatroskana twarz. Piękna. Zmęczona. Zmartwiona.
- Czy umarłam? - spytała, a głos wydobywający się z gardła przypominał ledwie dosłyszalny szmer - choć dźwięczny, delikatny. Pozbawiony charakterystycznej jej nuty żartobliwości, rozbójnictwa, beztroskiego sarkazmu. Zamiast tego główną symfonię grała w nim ciekawość. A przy tym, być może, dziwna, pełna nadziei ulga.
we saw the power to change the future in our dream
Sala numer jeden
Szybka odpowiedź