Sala numer jeden
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Sala numer jeden
Wszyscy wiemy, jak ma się rzeczywistość w Mungu i że nie jest ona lepsza od tej poza jego murami. Niedawna wojna zrobiła swoje - znaczna większość pomieszczeń potrzebuje remontu dosłownie na gwałt. Pociemniała biała farba na sufitach, którą bardziej określić można jako szaro-żółtą lub zwyczajnie szarą, w zależności od oświetlenia, parapety pomalowane paskudną olejną farbą, wszelkiego rodzaju rysy, obdrapania, ślady po stuknięciach... Chybotliwe łóżka, pod których nogi częstokroć podstawiane są drewniane klocki lub kawałki gazet, by jakoś je ustabilizować, z lekka nieszczelne okna, na które niby rzucane są wszelkiego rodzaju zaklęcia, lecz raczej z dosyć marnym skutkiem... Długo by wymieniać wszelkie mankamenty.
Dzisiejszego wieczora brakowało uzdrowicieli, a nagle na terenie szpitala pojawiły się osoby, które potrzebowały pomocy. Została rozesłana wiadomość po wszystkich piętrach prosząca o to, aby uzdrowiciele, którzy aktualnie są wolni udali się do wskazanych sal, gdzie będą czekać na nich pacjenci. Dzisiejszy dzień na oddziale wewnętrznym był całkiem spokojny, dlatego gdy tylko Marianna dostała wiadomość zdecydowała się pójść na piętro pierwsze i tam prosto do sali numer jeden. Leżała tam dwójka pacjentów, ale Mari zdecydowała się podejść do kobiety, mężczyznę zostawiając specjalistom od takich chorób. Szybko dostała informacje, że kobieta prawdopodobnie ma mocno połamaną nogę, co zresztą było na pewno na pierwszy rzut oka widać, chociażby ze względu na opuchliznę. Trzeba było ją zbadać, sprawdzić czy nie ma innych poważnych obrażeń.
- Zajmę się nią - powiedziała od razu, zakasując rękawy.
Marianna szybko podeszła do łóżka przywołując do siebie pielęgniarki, aby służyły pomocą i podawały jej to o co poprosi. Nie mogła przecież marnować czasu na lataniu po odpowiednie specyfiki, kiedy młoda kobieta była w tak fatalnym stanie. Zastanawiała się przez chwilę kto był w gorszym - ona, czy mężczyzna, który leżał obok i zaczynał się kruszyć. Musiała dosięgnąć go jakaś straszna magia, której na tę chwilę Mari nie mogła określić. W owym mężczyźnie rozpoznała pacjenta często bywającego na jej oddziale, była też przy leczeniu jego córek. Ale mogła zająć się tylko jedną osobą więc wybrała kobietę mając nadzieję, że do mężczyzny szybko przybędzie inny magomedyk, który zajmie się jego ciałem. Zwróciła się ponownie w stronę kobietę i wyciągnęła w jej kierunku różdżkę.
- Diagno Haemo - rzuciła.
Musiała sprawdzić, czy w jej ciele nie ma jakiś krwotoków, które trzeba zatamować. Nie da się ukryć, że takie wewnętrzne wylewy krwi są bardzo niebezpieczne dla człowieka. Może to doprowadzić do wstrząsu, który następnie do śmierci. A nigdy, żaden magomedyk nie chciał aby umarł mu pacjent i Marianna też tego nie chciała.
- Zajmę się nią - powiedziała od razu, zakasując rękawy.
Marianna szybko podeszła do łóżka przywołując do siebie pielęgniarki, aby służyły pomocą i podawały jej to o co poprosi. Nie mogła przecież marnować czasu na lataniu po odpowiednie specyfiki, kiedy młoda kobieta była w tak fatalnym stanie. Zastanawiała się przez chwilę kto był w gorszym - ona, czy mężczyzna, który leżał obok i zaczynał się kruszyć. Musiała dosięgnąć go jakaś straszna magia, której na tę chwilę Mari nie mogła określić. W owym mężczyźnie rozpoznała pacjenta często bywającego na jej oddziale, była też przy leczeniu jego córek. Ale mogła zająć się tylko jedną osobą więc wybrała kobietę mając nadzieję, że do mężczyzny szybko przybędzie inny magomedyk, który zajmie się jego ciałem. Zwróciła się ponownie w stronę kobietę i wyciągnęła w jej kierunku różdżkę.
- Diagno Haemo - rzuciła.
Musiała sprawdzić, czy w jej ciele nie ma jakiś krwotoków, które trzeba zatamować. Nie da się ukryć, że takie wewnętrzne wylewy krwi są bardzo niebezpieczne dla człowieka. Może to doprowadzić do wstrząsu, który następnie do śmierci. A nigdy, żaden magomedyk nie chciał aby umarł mu pacjent i Marianna też tego nie chciała.
A ty? Czy ty? Już rozumiesz też
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Marianna Goshawk
Zawód : Uzdrowicielka rodziny Burke, pomocnica Cassandry
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Marianna Goshawk' has done the following action : rzut kością
'k100' : 25
'k100' : 25
Dzień jakich wiele. Obchody, pacjenci, dyżury. Zwykła rutyna mająca na celu ratowania zdrowia oraz życia pacjentów. Ten obecny zapowiadał się raczej nudno, choć bez wątpienia nie leniwie. W Mungu zawsze było coś do roboty, niestety rzadko to było pracą interesującą, rozwojową. Tak naprawdę najwięcej nauczyłem się podczas stażu podczas asysty w różnych przypadkach. Pomijam oczywiście same początki, które do tej pory jawią mi się jako horror na jawie. Po zdobyciu pełnych, uzdrowicielskich uprawnień życie jakby zwolniło. Nadal posiadałem w sobie chęć stawiania sobie wyzwań, pięcia się do przodu w hierarchii szpitalnej oraz poszerzania wiedzy z zakresu lecznictwa, ale sama rzeczywistość niekoniecznie mi tę sprawę ułatwiała. Nie byłem jednak typem, który się poddawał. Dlatego dzisiaj wynalazłem sobie kolejne zadanie do realizacji. Przejrzenie wszystkich zapomnianych kartotek byłych pacjentów. Część z nich była rozwiązana, niektóre wciąż pozostawały nierozszyfrowaną zagadką, przez którą niestety chorzy zmarli nie doczekawszy się wyleczenia. Myślałem, że ze stanem dzisiejszej wiedzy oraz postępu medycyny będę w stanie się zastanowić nad tymi sprawami. Niestety podczas czytania drugiej teczki okazało się, że dostaliśmy pilne przypadki.
Tak pilne, że musieliśmy się udać na dział urazów magizoologicznych. Spodziewałem się zastać na tym piętrze Celeste, której trochę unikałem od naszej ostatniej nieudanej współpracy, ale okazało się, że brakuje uzdrowicieli. W większości wybrali się oni na urlop, co było dość dziwne, ale nie oponowałem. Po prostu wpadłem do sali myśląc o tym, że muszę zabrać się do pracy.
- Panno Goshawk – przywitałem się oszczędnie z kobietą, która zajęła się już poszkodowaną. Mnie przypadł wątpliwy udział w poskładaniu mężczyzny, lorda Burke o ile dobrze pamiętałem. Spojrzałem krótko na nieprzytomnego arystokratę. Poprosiłem krzątającą się niedaleko pomoc o podanie poszkodowanemu wywaru z mandragory, która miała usunąć postępujące spetryfikowanie. Sam natomiast skierowałem w jego kierunku różdżkę.
- Renervate – powiedziałem z całą swoją mocą oraz stanowczością mając nadzieję, że uda mi się pomóc temu pacjentowi. A przynajmniej nie zaszkodzić mu jeszcze bardziej. Chciałem, by nabrał więcej sił oraz by jego organizm przeszedł skomplikowany proces regeneracji. Będzie mu potrzebny sądząc po stanie jego ciała. Nie posiadał już trzech palców, a stopa również nie wyglądała najlepiej. Pozostało mi wierzyć, że eliksir oraz rzucony czar wszystko załatwią. W międzyczasie zajrzałem też jak radzi sobie uzdrowicielka przy łóżku obok.
Tak pilne, że musieliśmy się udać na dział urazów magizoologicznych. Spodziewałem się zastać na tym piętrze Celeste, której trochę unikałem od naszej ostatniej nieudanej współpracy, ale okazało się, że brakuje uzdrowicieli. W większości wybrali się oni na urlop, co było dość dziwne, ale nie oponowałem. Po prostu wpadłem do sali myśląc o tym, że muszę zabrać się do pracy.
- Panno Goshawk – przywitałem się oszczędnie z kobietą, która zajęła się już poszkodowaną. Mnie przypadł wątpliwy udział w poskładaniu mężczyzny, lorda Burke o ile dobrze pamiętałem. Spojrzałem krótko na nieprzytomnego arystokratę. Poprosiłem krzątającą się niedaleko pomoc o podanie poszkodowanemu wywaru z mandragory, która miała usunąć postępujące spetryfikowanie. Sam natomiast skierowałem w jego kierunku różdżkę.
- Renervate – powiedziałem z całą swoją mocą oraz stanowczością mając nadzieję, że uda mi się pomóc temu pacjentowi. A przynajmniej nie zaszkodzić mu jeszcze bardziej. Chciałem, by nabrał więcej sił oraz by jego organizm przeszedł skomplikowany proces regeneracji. Będzie mu potrzebny sądząc po stanie jego ciała. Nie posiadał już trzech palców, a stopa również nie wyglądała najlepiej. Pozostało mi wierzyć, że eliksir oraz rzucony czar wszystko załatwią. W międzyczasie zajrzałem też jak radzi sobie uzdrowicielka przy łóżku obok.
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Lupus Black' has done the following action : rzut kością
'k100' : 68
'k100' : 68
Wystarczył moment, w którym rzeczywistość po prostu się rozmyła. Mia w ciągu kilku tych wirujących chwil nie była pewna, czy po prostu straciła przytomność, czy jednak baśniowa magia zadziałała. Kiedy jednak jej oczom ukazała się jedna z sal św. Munga - prawie odetchnęła z ulgą. Prawie, bo mimo osiągnięcia względnej stabilności czuła koszmarne zawroty głowy i pulsujące gorąco. O bólu - nawet nie wspominając, który teraz atakował przy każdym najmniejszym poruszeniu. Mogła przypuszczać, że całe jej oblicze mieniło się od emocji, które próbowała zatrzymać.
Kobiecy głos nad jej głową zwiastował, że pojawił się obok niej uzdrowiciel. A przynajmniej taką miała nadzieję. Zmierzyła gorączkowym spojrzeniem przybyłą, jakby potrafiła ocenić jej zdolności - nie potrafiła, ale skrzywiła się i wypuściła gwałtownie powietrze przez zaciśnięte zęby, gdy nieprzyjemne ciepło zajęło jej zmiażdżoną nogę.
- Nie chcę tracić nogi - syknęła, czując jak kropelki potu roszą jej skronie. Podniosła drżącą dłoń do twarzy, próbując przetrzeć oczy i cisnące się do oczy łzy bólu. Piekielne fale cierpienia wciąż intensywnie informowały, że żyje, ale nie licząc urwanego oddechu i machinalnie zaciskanych zębów - nie krzyknęła. Musiała skupić się na czymś innym, bo próby przyglądania się poszarpanej i puchnącej nodze - wywoływały nieprzyjemne i narastające mdłości.
Przekręciła głowę spoglądając na drugiego przybyłego uzdrowiciela, który zajmował się Edgarem - To działanie spojrzenia bazyliszka - petryfikacja była (z tego co pamiętała) zazwyczaj zwalczania w podobny sposób, ale wiedza o przyczynach jej powstawania, powinna była ułatwić zadanie.
Nie dostrzegała w całym zamieszaniu, gdzie podział się Tristan i Dei, ale nie miała siły interesować się tym faktem. Przybyli na miejsce wszyscy, a nie potrzebując pomocy leczniczej, zapewne umknęli...gdziekolwiek indziej. Mulciber chciała wrócić do siebie. Niestety najpierw musiała przecierpieć swój stan i spróbować ogarnąć, czego właściwie w baśniowej przygodzie doświadczyli.
I. Przynajmniej podziękował. Dedykacja na pierwszej stronie i łuska, którą będzie mogła ukryć w błękitnym pudełeczku.
Kobiecy głos nad jej głową zwiastował, że pojawił się obok niej uzdrowiciel. A przynajmniej taką miała nadzieję. Zmierzyła gorączkowym spojrzeniem przybyłą, jakby potrafiła ocenić jej zdolności - nie potrafiła, ale skrzywiła się i wypuściła gwałtownie powietrze przez zaciśnięte zęby, gdy nieprzyjemne ciepło zajęło jej zmiażdżoną nogę.
- Nie chcę tracić nogi - syknęła, czując jak kropelki potu roszą jej skronie. Podniosła drżącą dłoń do twarzy, próbując przetrzeć oczy i cisnące się do oczy łzy bólu. Piekielne fale cierpienia wciąż intensywnie informowały, że żyje, ale nie licząc urwanego oddechu i machinalnie zaciskanych zębów - nie krzyknęła. Musiała skupić się na czymś innym, bo próby przyglądania się poszarpanej i puchnącej nodze - wywoływały nieprzyjemne i narastające mdłości.
Przekręciła głowę spoglądając na drugiego przybyłego uzdrowiciela, który zajmował się Edgarem - To działanie spojrzenia bazyliszka - petryfikacja była (z tego co pamiętała) zazwyczaj zwalczania w podobny sposób, ale wiedza o przyczynach jej powstawania, powinna była ułatwić zadanie.
Nie dostrzegała w całym zamieszaniu, gdzie podział się Tristan i Dei, ale nie miała siły interesować się tym faktem. Przybyli na miejsce wszyscy, a nie potrzebując pomocy leczniczej, zapewne umknęli...gdziekolwiek indziej. Mulciber chciała wrócić do siebie. Niestety najpierw musiała przecierpieć swój stan i spróbować ogarnąć, czego właściwie w baśniowej przygodzie doświadczyli.
I. Przynajmniej podziękował. Dedykacja na pierwszej stronie i łuska, którą będzie mogła ukryć w błękitnym pudełeczku.
Mia Mulciber
Zawód : byłam
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And I find it kinda funny, I find it kinda sad
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zaklęcie Marianny pokazało jej zabarwioną na błękit skórę obejmującą całą łydkę - od kostki po kolano. Oprócz krwotoków, które obejmowały połowę dolnej kończyny, z rany na lewej stronie łydki wylewała się krew, barwiąc już nie tylko ubranie przyszłej aurorki, ale również podłogę szpitala na karminowo. Zapewne to stąd były dreszcze i gorączka, które wciąż doskwierały Mii.
Stażysta natychmiast wybiegł z sali i, posłuchawszy życzenia uzdrowiciela, udał się w pędzie po wywar z mandragory. Nie było go chwilę. Eliksir został zaaplikowany, ale trzeba było jeszcze chwilę poczekać, aż zacznie działać. Renervate jednak znacznie to przyspieszyło.
Noga utraciła szary kolor i w jednej chwili z otwartych ran na złamanej nodze trysnęła krew, jakby wstrzymywane ciśnienie nagle wybuchło. Czerwona posoka rozlała się po podłodze i pościeli, barwiąc karminem również i ubranie uzdrowiciela. Lord Burke zaczął się krztusić z powodu zbyt długo zatrzymanego w płucach oddechu. Oczy okrutnie szczypały, ale mięśnie były jakby drętwe. Zaczęły drżeć razem z napływającą do czoła gorączką.
| Na odpis macie 48h.
Stażysta natychmiast wybiegł z sali i, posłuchawszy życzenia uzdrowiciela, udał się w pędzie po wywar z mandragory. Nie było go chwilę. Eliksir został zaaplikowany, ale trzeba było jeszcze chwilę poczekać, aż zacznie działać. Renervate jednak znacznie to przyspieszyło.
Noga utraciła szary kolor i w jednej chwili z otwartych ran na złamanej nodze trysnęła krew, jakby wstrzymywane ciśnienie nagle wybuchło. Czerwona posoka rozlała się po podłodze i pościeli, barwiąc karminem również i ubranie uzdrowiciela. Lord Burke zaczął się krztusić z powodu zbyt długo zatrzymanego w płucach oddechu. Oczy okrutnie szczypały, ale mięśnie były jakby drętwe. Zaczęły drżeć razem z napływającą do czoła gorączką.
| Na odpis macie 48h.
Naiwnie sądziła, że od momentu rozwiązania nieprzyjemnej sytuacji z martwym Rosjaninem i nieciekawą szkatułką, w domostwie rodu Burke zapanuje spokój. Marzenie ściętej głowy. Kiedy zaczyna się coś psuć, to po kolei. Niczym w efekcie domina, którego nikt nie pragnął przecież zapoczątkować. Lady Burke wstawała właśnie od stołu w jadalni, skończywszy posiłek w towarzystwie swoich dzieci, kiedy do pomieszczenia lotem błyskawicy wpadła nieznana jej sowa. Zrzuciła kopertę prosto w dłonie Zivy i niczym poparzona opuściła posiadłość. Stworzenie wzbudziło niemałe zainteresowanie i ciekawość wśród domowników. Dziewczynki pytały o nadawcę listu, a mały Marius zaczął się niecierpliwie wiercić w swoim dziecięcym krzesełku i marudzić. Kobieta zerknęła na stempel odciśnięty w ciemnobrązowym laku. Szpital imienia świętego Munga nigdy nie zwiastował niczego dobrego. Przez ułamek sekundy przez jej głowę przemknęła myśl, aby list dotyczył jej ojca lub brata. Kogokolwiek, byle nie jego. Drżącymi dłońmi dłońmi otworzyła kopertę i wyjęła z niej pergamin. Czytała kolejne linijki krótkiego, zwięzłego tekstu i próbowała powstrzymać mdłości. Wszystko, co zjadła na kolację wróciło jej do gardła. Poczuła, że któraś z bliźniaczek ciągnie ją za szatę, dopytując, co takiego jej rodzicielka przeczytała. Przecież musiał być jakiś powód tego nagłego zblednięcia. Z całego stresu nawet nie pamiętała, czy była to Esmee, czy Alivia. Bez słowa wytłumaczenia, opuściła jadalnię i zleciła krzątającej się opiekunce opiekę nad dziećmi do momentu jej powrotu.
Teleportowała się przed dom handlowy Purge & Dowse Ltd i zdenerwowana wykrztusiła manekinowi kobiety cel swojej wizyty. Po przejściu do szpitala, w drodze na oddział urazów magizoologicznych, powtórzyła to samo czarownicy z punktu informacji, która uparcie próbowała zatrzymać Zivę do momentu, aż padło nazwisko Burke. Pracownica rzuciła jedynie sala numer jeden i momentalnie się wycofała, a następnie wróciła do swojego stanowiska. Lady Burke zaś wbiegła na pierwsze piętro. Nie pytając nikogo o zgodę, wpadła do pomieszczenia. Zakładała, że stan jej męża był już w miarę ustabilizowany. Rzeczywistość okazała się całkowicie inna. Weszła w apogeum akcji ratowniczej. Wszędzie była krew, ściekała z łóżka, na którym leżał Egdar. Poczuła jak blednie jeszcze bardziej i zaczyna jej się robić słabo. Miała wrażenie, że znajduje się pod wodą. Wszystkie dźwięki były dla niej jakby przytłumione. Opadła na najbliższe krzesło stojące przy drzwiach, nie mogąc wydusić z siebie słowa. Nie powinna była tu wchodzić.
Teleportowała się przed dom handlowy Purge & Dowse Ltd i zdenerwowana wykrztusiła manekinowi kobiety cel swojej wizyty. Po przejściu do szpitala, w drodze na oddział urazów magizoologicznych, powtórzyła to samo czarownicy z punktu informacji, która uparcie próbowała zatrzymać Zivę do momentu, aż padło nazwisko Burke. Pracownica rzuciła jedynie sala numer jeden i momentalnie się wycofała, a następnie wróciła do swojego stanowiska. Lady Burke zaś wbiegła na pierwsze piętro. Nie pytając nikogo o zgodę, wpadła do pomieszczenia. Zakładała, że stan jej męża był już w miarę ustabilizowany. Rzeczywistość okazała się całkowicie inna. Weszła w apogeum akcji ratowniczej. Wszędzie była krew, ściekała z łóżka, na którym leżał Egdar. Poczuła jak blednie jeszcze bardziej i zaczyna jej się robić słabo. Miała wrażenie, że znajduje się pod wodą. Wszystkie dźwięki były dla niej jakby przytłumione. Opadła na najbliższe krzesło stojące przy drzwiach, nie mogąc wydusić z siebie słowa. Nie powinna była tu wchodzić.
So when you're restless, I will calm the ocean for you
In your sorrow, I will dry your tears
When you need me,
I will be the love beside you☙ ❧
In your sorrow, I will dry your tears
When you need me,
I will be the love beside you☙ ❧
Ziva Burke
Zawód : Badacz Historii Magii i autorka podręczników szkolnych
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Sen
jest chwilowym złudzeniem
bo on podaruje Ci władzę, a Ty bez litości
na tronie we krwi odnajdziesz się.
jest chwilowym złudzeniem
bo on podaruje Ci władzę, a Ty bez litości
na tronie we krwi odnajdziesz się.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pochwycony pantofelek na szczęście nie przeniósł jej od razu do głębszego kręgu baśniowego piekła, pozostając zwykłym przedmiotem, aż do czasu, gdy słowa Tristana, układające się w rymowaną przypowieść, nie zadziałały na ukrytą w czerwonym buciku magię. Deirdre początkowo z powątpiewaniem przyglądała się niskiemu obcasowi i rozciągającemu się nad całą ich nieszczęsną czwórką cieniowi, lecz nie zdążyła podzielić się z innymi odruchową podejrzliwością, bowiem sekundę później poczuła mocne szarpnięcie w dole brzucha i świat wokół niej zawirował a potem zniknął, pozostawiając po sobie nagłą pustkę. Zniknęło długie, martwe cielsko bazyliszka, zniknęły zielone kępki trawy, wyrastające spod topniejącego czernią lodu, zniknął wiosenny wiatr rozganiający ciemne chmury. Zostawili za sobą świat baśni, lądując z powrotem w rzeczywistości.
Deirdre stanęła pewnie na wyłożonej kafelkami posadzce, od razu uważnie rozglądając się dookoła. Spodziewała się niemilej niespodzianki, lecz na szczęście wszystko wskazywało na to, że na dobre uwolnili się z tego niedorzecznego snu, nie musząc widzieć ponownie nawiedzonego staruszka, fioletowej polany i dziwacznego zwierzątka. Wiersz Tristana zaprowadził ich, zgodnie z jego wolą, do Munga. Najrozsądniejszego miejsca, biorąc pod uwagę poważne obrażenia Mii i Edgara, którzy to prawie natychmiast zostali przeniesieni z korytarza do osobnej sali przez gorliwych medyków i pielęgniarki. Tsgairt przez sekundę wahała się nawet, czy nie ruszyć do drzwi, które zatrzasnęły się za Mulciber, ale i tak w niczym nie pomogłaby Mii, stanowiąc jedynie przeszkodę w udzieleniu fachowej pomocy uzdrowicielskiej. Spoglądała więc ze spokojem na znikającą na noszach dziewczynę, dopiero po chwili orientując się, że ściska w dłoniach dwie książki. Przeklęte Baśnie, kosztujące ją kilka godzin z życia, dziecięcy rozstrój nerwowy, czerwony szal i setki niedorzecznych halucynacji. Machinalnie otworzyła pierwszy egzemplarz, dedykowany Mii, lecz od razu zamknęła okładkę, wsuwając obydwie książki do kieszeni płaszcza. Odda go Mulciberównie, gdy ta już wydobrzeje; z pewnością powiadomi ją sową o terminie wyjścia z Munga. Nie zamierzała tutaj zostać i marnować jeszcze więcej czasu na bezsensownym oczekiwaniu. Od nadmiaru dziwacznych doznań zaczynała boleć ją głowa, a nic tak nie leczyło ćmiącego dyskomfortu jak...chwila odpoczynku? Przesunęła już spokojne, leniwe spojrzenie na Tristana, odgarniając powoli ciemną taflę włosów, opadających na ramię. - Wychodzimy? - spytała cicho, prawie niezauważalnie używając liczby mnogiej, po czym, odwróciła się, ruszając stronę wyjścia, pewna, że odpowiedź dogoni ją razem z obecnością Rosiera tuż za plecami.
| zt dla Dei i Tristana
[bylobrzydkobedzieladnie]
Deirdre stanęła pewnie na wyłożonej kafelkami posadzce, od razu uważnie rozglądając się dookoła. Spodziewała się niemilej niespodzianki, lecz na szczęście wszystko wskazywało na to, że na dobre uwolnili się z tego niedorzecznego snu, nie musząc widzieć ponownie nawiedzonego staruszka, fioletowej polany i dziwacznego zwierzątka. Wiersz Tristana zaprowadził ich, zgodnie z jego wolą, do Munga. Najrozsądniejszego miejsca, biorąc pod uwagę poważne obrażenia Mii i Edgara, którzy to prawie natychmiast zostali przeniesieni z korytarza do osobnej sali przez gorliwych medyków i pielęgniarki. Tsgairt przez sekundę wahała się nawet, czy nie ruszyć do drzwi, które zatrzasnęły się za Mulciber, ale i tak w niczym nie pomogłaby Mii, stanowiąc jedynie przeszkodę w udzieleniu fachowej pomocy uzdrowicielskiej. Spoglądała więc ze spokojem na znikającą na noszach dziewczynę, dopiero po chwili orientując się, że ściska w dłoniach dwie książki. Przeklęte Baśnie, kosztujące ją kilka godzin z życia, dziecięcy rozstrój nerwowy, czerwony szal i setki niedorzecznych halucynacji. Machinalnie otworzyła pierwszy egzemplarz, dedykowany Mii, lecz od razu zamknęła okładkę, wsuwając obydwie książki do kieszeni płaszcza. Odda go Mulciberównie, gdy ta już wydobrzeje; z pewnością powiadomi ją sową o terminie wyjścia z Munga. Nie zamierzała tutaj zostać i marnować jeszcze więcej czasu na bezsensownym oczekiwaniu. Od nadmiaru dziwacznych doznań zaczynała boleć ją głowa, a nic tak nie leczyło ćmiącego dyskomfortu jak...chwila odpoczynku? Przesunęła już spokojne, leniwe spojrzenie na Tristana, odgarniając powoli ciemną taflę włosów, opadających na ramię. - Wychodzimy? - spytała cicho, prawie niezauważalnie używając liczby mnogiej, po czym, odwróciła się, ruszając stronę wyjścia, pewna, że odpowiedź dogoni ją razem z obecnością Rosiera tuż za plecami.
| zt dla Dei i Tristana
[bylobrzydkobedzieladnie]
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Ostatnio zmieniony przez Deirdre Tsagairt dnia 08.03.17 13:02, w całości zmieniany 1 raz
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Edgar Burke nie musiał długo czekać na swojego magomedyka, zaraz po Mariannie do środka wszedł Lupus Black, mężczyzna, którego znała jeszcze ze szkoły, z którym razem odbywała część swojego stażu i nie raz spędzała z nim popołudnia wypełniając dokumenty dla innych magomedyków. Teraz jednak to oni byli tymi, którzy leczyli i mieli na swoich barkach ogromną odpowiedzialność. Zaklęcie Marianny dużo nie powiedziało, to że krwawiła noga, to sama mogła wydedukować. Liczyła na to, że dowie się, czy kobieta nie posiada innych urazów wewnętrznych, ale najwidoczniej noga była tutaj najważniejszym i głównym problemem, z którym póki co musiała sobie poradzić.
- Lordzie Black - przywitała mężczyznę, ale nie oderwała wzroku od pacjentki.
Tym bardziej gdy ta stwierdziła, że nie chce stracić nogi. Marianna była pewna, że zrobi wszystko by do tego nie dopuścić. Według niej złamanie było najmniejszym problemem, jeśli nie da się poskładać kości to zawsze można je usunąć i podać eliksir powodujący ich ponowny wzrost, większy problem był z poszarpanymi tkankami, które trzeba było jakoś poskładać razem. Przez wypływającą krew Marianna nawet nie widziała jakie miejsce dokładnie krwawi. Nie rozumiała co się stało kobiecie i jakim cudem mieli do czynienia z bazyliszkiem. I CO NA BRODĘ MERLINA ROBIŁ BAZYLISZEK OT TAK SOBIE NA WOLNOŚCI!? W każdym razie musieli sobie jakoś poradzić, na pytania przyjdzie czas później.
- Lordzie, musimy zatamować krwotoki, bo jak tak dalej pójdzie, to… - zaczęła, ale nie skończyła.
Nie był to odpowiedni moment na żarciki. W dodatku nie w momencie, kiedy drzwi otworzyły się z hukiem, a w progu stanęła kobieta. Lady Burke, żona mężczyzny, którego noga właśnie zaczęła krwawić jeszcze bardziej niż ta pacjentki, która zajmowała się Marianna. Wywróciła tylko oczami, nie był to widok dla lady i miała nadzieję, że zaraz ktoś się nią zajmie a lord Black odpowiednio stanowczo wyprosi.
- Dobra, dwa krwawienia, wewnętrzne i zewnętrzne, trzeba najpierw zatamować to wewnętrzne - mruczała do siebie celując różdżką w nogę kobiety. - Fosilio ab intra.
Rzuciła zaklęcie, mając nadzieję, że trafi idealnie.
- Lordzie Black - przywitała mężczyznę, ale nie oderwała wzroku od pacjentki.
Tym bardziej gdy ta stwierdziła, że nie chce stracić nogi. Marianna była pewna, że zrobi wszystko by do tego nie dopuścić. Według niej złamanie było najmniejszym problemem, jeśli nie da się poskładać kości to zawsze można je usunąć i podać eliksir powodujący ich ponowny wzrost, większy problem był z poszarpanymi tkankami, które trzeba było jakoś poskładać razem. Przez wypływającą krew Marianna nawet nie widziała jakie miejsce dokładnie krwawi. Nie rozumiała co się stało kobiecie i jakim cudem mieli do czynienia z bazyliszkiem. I CO NA BRODĘ MERLINA ROBIŁ BAZYLISZEK OT TAK SOBIE NA WOLNOŚCI!? W każdym razie musieli sobie jakoś poradzić, na pytania przyjdzie czas później.
- Lordzie, musimy zatamować krwotoki, bo jak tak dalej pójdzie, to… - zaczęła, ale nie skończyła.
Nie był to odpowiedni moment na żarciki. W dodatku nie w momencie, kiedy drzwi otworzyły się z hukiem, a w progu stanęła kobieta. Lady Burke, żona mężczyzny, którego noga właśnie zaczęła krwawić jeszcze bardziej niż ta pacjentki, która zajmowała się Marianna. Wywróciła tylko oczami, nie był to widok dla lady i miała nadzieję, że zaraz ktoś się nią zajmie a lord Black odpowiednio stanowczo wyprosi.
- Dobra, dwa krwawienia, wewnętrzne i zewnętrzne, trzeba najpierw zatamować to wewnętrzne - mruczała do siebie celując różdżką w nogę kobiety. - Fosilio ab intra.
Rzuciła zaklęcie, mając nadzieję, że trafi idealnie.
A ty? Czy ty? Już rozumiesz też
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Marianna Goshawk
Zawód : Uzdrowicielka rodziny Burke, pomocnica Cassandry
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Marianna Goshawk' has done the following action : rzut kością
'k100' : 81
'k100' : 81
Nie wyglądało to najlepiej. I choć eliksir zaaplikowany przez stażystę zaczął działać, a zaklęcie powiodło się, mężczyzna nie był w najlepszym stanie. Petryfikacja ustępowała powoli, przynosząc kolejną garść skutków ubocznych. Ze skamieniałej nogi obfitej w pęknięcia wytrysnęła krew, czego jeszcze nie wiedziałem, skoro nie była to tętnica. Dlatego w jednej chwili na mojej twarzy odmalowało się zdziwienie. Na domiar złego lord Burke nie potrafił złapać oddechu. Nie mogłem się rozdwoić, musiałem podjąć trudną decyzję starając się uszeregować swoje czynności w czasie. Obie rzeczy były równie niebezpieczne, więc wszystko w tym momencie zależało od łutu szczęścia. A czasu było coraz mniej. Niemal czułem, jak przecieka mi między palcami.
Nieważne jak bardzo starałem się skupić na ciężkim przypadku oraz odizolować od świata zewnętrznego, do moich uszu i tak dotarła wzmianka o bazyliszku. Spojrzałem ze zdziwieniem na pacjentkę panny Goshawk, zastanawiając się czy nie majaczy w gorączce. To niemożliwe, by gdziekolwiek spotkali to legendarne stworzenie. Posłałem młodszej uzdrowicielce zaniepokojone spojrzenie, ale całość trwała wybitnie krótko. Czas, wszystko rozchodziło się o czas.
- Zaiste dobrze by było – mruknąłem w odpowiedzi celując różdżką w krwawiącą stopę. – Fosilio – rzuciłem, mając nadzieję, że przynajmniej trochę uda mi się zapanować nad tą rzeźnią w postaci tryskającej posoki. Nienawidziłem takich chwil, kiedy wszystko było nią ubabrane, w zdecydowanej większości oznaczało to niestety, że czas pacjenta minął lub minie w przeciągu najbliższych chwil. Nie chciałem do tego dopuścić. Za to już otwierałem usta do stażysty, by mi pomógł.
Niestety moje skupienie trafił szlag kiedy drzwi do sali otworzyły się. Nie wydałem z siebie żadnego dźwięku widząc słabnącą kobietę. Świetnie. Tylko tego nam tu brakowało. Zmarszczyłem czoło czując, jak ogarnia mnie zdenerwowanie.
- Proszę stąd wyjść. Wprowadza lady tylko niepotrzebny zamęt – powiedziałem sucho, zaraz dając znać stażyście, by zajął się tą nieszczęsną kobietą. Więc dzięki niej pozbyłem się kolejnych rąk do pomocy. Spojrzałem więc błagalnie na Mariannę. Gdyby chociaż rzuciła zaklęcie udrażniające drogi oddechowe, to bylibyśmy już bliżej końca niż dalej. Podejrzewałem, że zatamowanie krwi zajmie dużo więcej czasu.
Nieważne jak bardzo starałem się skupić na ciężkim przypadku oraz odizolować od świata zewnętrznego, do moich uszu i tak dotarła wzmianka o bazyliszku. Spojrzałem ze zdziwieniem na pacjentkę panny Goshawk, zastanawiając się czy nie majaczy w gorączce. To niemożliwe, by gdziekolwiek spotkali to legendarne stworzenie. Posłałem młodszej uzdrowicielce zaniepokojone spojrzenie, ale całość trwała wybitnie krótko. Czas, wszystko rozchodziło się o czas.
- Zaiste dobrze by było – mruknąłem w odpowiedzi celując różdżką w krwawiącą stopę. – Fosilio – rzuciłem, mając nadzieję, że przynajmniej trochę uda mi się zapanować nad tą rzeźnią w postaci tryskającej posoki. Nienawidziłem takich chwil, kiedy wszystko było nią ubabrane, w zdecydowanej większości oznaczało to niestety, że czas pacjenta minął lub minie w przeciągu najbliższych chwil. Nie chciałem do tego dopuścić. Za to już otwierałem usta do stażysty, by mi pomógł.
Niestety moje skupienie trafił szlag kiedy drzwi do sali otworzyły się. Nie wydałem z siebie żadnego dźwięku widząc słabnącą kobietę. Świetnie. Tylko tego nam tu brakowało. Zmarszczyłem czoło czując, jak ogarnia mnie zdenerwowanie.
- Proszę stąd wyjść. Wprowadza lady tylko niepotrzebny zamęt – powiedziałem sucho, zaraz dając znać stażyście, by zajął się tą nieszczęsną kobietą. Więc dzięki niej pozbyłem się kolejnych rąk do pomocy. Spojrzałem więc błagalnie na Mariannę. Gdyby chociaż rzuciła zaklęcie udrażniające drogi oddechowe, to bylibyśmy już bliżej końca niż dalej. Podejrzewałem, że zatamowanie krwi zajmie dużo więcej czasu.
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Lupus Black' has done the following action : rzut kością
'k100' : 91
'k100' : 91
Irytowała się. Na siebie, na otaczający ją szum, nawet uzdrowicieli i własna niemoc. Dręczył ja naprzemiennie przeraźliwy chłód i uporczywe gorąco, jakby ciało nie mogło się zdecydować na jedną wrażeniową niemoc. I miała nieodparte uczucie, że nikt jej nie słuchał. Mówiła do uzdrowicieli, ale...no własnie. Zajmowali się ratowaniem jej i leżącego obok Edgara, którego w końcu puszczała bazyliszkowa moc.
- Kiedy będę mogła wyjść? - wyrwało się z wykrzywionych w bólu i rozdartych warg. Deirdre i Tristan zniknęli nim zdążyła zapytać o cokolwiek, a sama Mia próbowała myśleć o tym, że potrzebuje wrócić do mieszkania. I kurs. na wszystkie Merlinowe różdżki. Jeśli nie pojawi się na zajęciach i przypadkiem padnie jej w udziale jakaś akcja - zmieszają ją z błotem i znowu zawieszą. A tego nie chciała. Zapewne niektórzy niezwykle ucieszyliby się z podobnej nowiny, ale nie ona.
Z ukosa między jednym rozmyciem obrazu a zaciskaniem zębów dostrzegła kobiecą sylwetkę zdecydowanie nie należącą do personelu medycznego. Sądząc po przerażonym spojrzeniu - należała do rodziny Burke. Czy ktoś...ktoś martwiłby się tak o nią? Nie była pewna. I chociaż niewidzialna nitka zacisnęła się gdzieś w zakamarkach serca, wbijała sobie do głowy, że nie potrzebuje nikogo. Radziła sobie świetnie sama, a próby odnalezienia w sobie tych pierwiastków altruizmu - zazwyczaj kończyło się nieszczęściem. Tak jak teraz.
Bzdura.
- Muszę wysłać list - odezwała się nieprzytomnie, gdy uzdrowicielka raz jeszcze nachyliła się nad jej poszarpaną nogą. Było jej coraz bardziej słabo, a dostrzegany kątem oka szkarłat, który bez przeszkód kapał na podłogę, nie poprawiał jej nastroju. Nie poprawiał też fakt, że jej towarzysz niedoli zalewał się zdecydowanie większą falą krwi niż ona. Petryfikacja cofała się, a do głosu doszły naturalne dla organizmu reakcje. Jak krwawienie. Bardzo obfite - Jego nogę zmiażdżyło cielsko tej bestii - odwróciła wzrok w stronę drugiego medyka - Tak jak moją - czy Mia przypadkiem nie mówiła za dużo? Tak niestosowne dla jej charakteru, prawie wylewne, krótkie stwierdzenia potwierdzały, że miała gorączkę.
- Kiedy będę mogła wyjść? - wyrwało się z wykrzywionych w bólu i rozdartych warg. Deirdre i Tristan zniknęli nim zdążyła zapytać o cokolwiek, a sama Mia próbowała myśleć o tym, że potrzebuje wrócić do mieszkania. I kurs. na wszystkie Merlinowe różdżki. Jeśli nie pojawi się na zajęciach i przypadkiem padnie jej w udziale jakaś akcja - zmieszają ją z błotem i znowu zawieszą. A tego nie chciała. Zapewne niektórzy niezwykle ucieszyliby się z podobnej nowiny, ale nie ona.
Z ukosa między jednym rozmyciem obrazu a zaciskaniem zębów dostrzegła kobiecą sylwetkę zdecydowanie nie należącą do personelu medycznego. Sądząc po przerażonym spojrzeniu - należała do rodziny Burke. Czy ktoś...ktoś martwiłby się tak o nią? Nie była pewna. I chociaż niewidzialna nitka zacisnęła się gdzieś w zakamarkach serca, wbijała sobie do głowy, że nie potrzebuje nikogo. Radziła sobie świetnie sama, a próby odnalezienia w sobie tych pierwiastków altruizmu - zazwyczaj kończyło się nieszczęściem. Tak jak teraz.
Bzdura.
- Muszę wysłać list - odezwała się nieprzytomnie, gdy uzdrowicielka raz jeszcze nachyliła się nad jej poszarpaną nogą. Było jej coraz bardziej słabo, a dostrzegany kątem oka szkarłat, który bez przeszkód kapał na podłogę, nie poprawiał jej nastroju. Nie poprawiał też fakt, że jej towarzysz niedoli zalewał się zdecydowanie większą falą krwi niż ona. Petryfikacja cofała się, a do głosu doszły naturalne dla organizmu reakcje. Jak krwawienie. Bardzo obfite - Jego nogę zmiażdżyło cielsko tej bestii - odwróciła wzrok w stronę drugiego medyka - Tak jak moją - czy Mia przypadkiem nie mówiła za dużo? Tak niestosowne dla jej charakteru, prawie wylewne, krótkie stwierdzenia potwierdzały, że miała gorączkę.
Ostatnio zmieniony przez Mia Mulciber dnia 09.03.17 21:03, w całości zmieniany 1 raz
Mia Mulciber
Zawód : byłam
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And I find it kinda funny, I find it kinda sad
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Noga Mii została usztywniona wewnętrznie cienką, kamienną pokrywą, która skutecznie zatamowała wewnętrzne krwawienie i zatrzymała opuchliznę na względnie stabilnym i nieszkodliwym poziomie. Dopóki Mia leżała na szpitalnym łóżku i nie ruszała nogą, nie odczuwała bólu. Podszedł do niej blady, młody stażysta, gdy tylko usłyszał, że kobieta potrzebuje napisać list.
- Ja… mogę pani pomóc, jeśli pilnie potrzebuje pani nadać do kogoś list – uśmiechnął się nerwowo, szybko.
Noga Edgara, za pomocą rzuconego przez Lupusa zaklęcia, owinęła się czarną, twardą skamieliną, która natychmiast zatamowała krwawienie. Mężczyzna wciąż krztusił się powietrzem, a gorączka wcale nie miała zamiaru spadać. Do tego dołączyły drgawki i dreszcze na ciele. Objawy należało zbić natychmiast.
| Na odpis macie 48h.
- Ja… mogę pani pomóc, jeśli pilnie potrzebuje pani nadać do kogoś list – uśmiechnął się nerwowo, szybko.
Noga Edgara, za pomocą rzuconego przez Lupusa zaklęcia, owinęła się czarną, twardą skamieliną, która natychmiast zatamowała krwawienie. Mężczyzna wciąż krztusił się powietrzem, a gorączka wcale nie miała zamiaru spadać. Do tego dołączyły drgawki i dreszcze na ciele. Objawy należało zbić natychmiast.
| Na odpis macie 48h.
Na szczęście noga przestała krwawić. Posuwałem się do przodu, ale nadal dalekie było to od stanu idealności lub przynajmniej względnego zadowolenia ze zdrowia pacjenta. Starałem się działać szybko, ale jednocześnie przemyślanie. Niestety nie potrafiłem zrobić wszystkiego na raz, dlatego musiałem wybierać. Oby nie było za późno. Spojrzałem badawczo na pacjentkę, której noga nie wymagała już natychmiastowej pomocy w przeciwieństwie do organizmu lorda Burke. Postanowiłem sobie, że nie dam mu umrzeć, choćbym miał się sklonować. Popędziłem głową drugą uzdrowicielkę, by na chwilę zostawiła swoją podopieczną i mi pomogła, skoro nie mogłem już liczyć na stażystę. Musieliśmy spróbować naprawić ten bałagan razem, potem możemy interweniować w sprawie kończyny drugiej poszkodowanej.
- Kiedy jego oddech się ustabilizuje, podaj mu eliksir obniżający gorączkę. Chyba, że się nie ustabilizuje, to wtedy trzeba go będzie jakoś zaaplikować dożylnie – zacząłem w momencie, kiedy Marianna podchodziła. – Nie ma co jednak do tego czasu stać bezczynnie. Nałóż mu zimne okłady na głowę oraz klatkę piersiową, to najważniejsze – doradziłem, poprosiłem lub zażądałem, w zależności od interpretacji. Której aktualnie nie chciałem mieć na sumieniu. Ważne, by nie ugotować mu mózgu lub wnętrzności.
Istotny był też oddech, w tym momencie bardzo nieprawidłowy.
- Anapneo – powiedziałem kierując różdżkę na twarz mężczyzny. Musiałem udrożnić mu drogi oddechowe, by się nie udusił. Obserwowałem jego ruchy, klatkę piersiową, wszystko. Byleby tylko stwierdzić jego kondycję oraz stan płuc. Starałem się wierzyć, że wszystko się uda i od tej chwili wszystko się unormuje. Mimo to bliżej niż do wiary było mi do faktów, dlatego musiałem zwyczajnie poczekać na efekty i dopiero wtedy podjąć ewentualne dalsze działania. Najgorsze było to, że czas był zdecydowanie na wagę złota z powodu jego niewielkiej ilości. Musieliśmy go wykorzystać maksymalnie oraz efektywnie. Pytanie tylko czy los się do nas uśmiechnie.
Dopiero później zorientowałem się, że kobieta obok zadała pytanie.
- Kiedy my o tym zadecydujemy. Na razie proszę leżeć i czekać – odparłem spokojnie, choć mogła w moim głosie pobrzmiewać nuta zniecierpliwienia. Bardzo starałem się nie pokazywać zmartwienia całą tą sytuacją, ale póki co emocje brały górę. Mimo wszystko nie codziennie walczy się o czyjeś życie. W większości dni dyżury są dosyć monotonne.
W tym wszystkim nie przestawałem obserwować pacjenta.
- Kiedy jego oddech się ustabilizuje, podaj mu eliksir obniżający gorączkę. Chyba, że się nie ustabilizuje, to wtedy trzeba go będzie jakoś zaaplikować dożylnie – zacząłem w momencie, kiedy Marianna podchodziła. – Nie ma co jednak do tego czasu stać bezczynnie. Nałóż mu zimne okłady na głowę oraz klatkę piersiową, to najważniejsze – doradziłem, poprosiłem lub zażądałem, w zależności od interpretacji. Której aktualnie nie chciałem mieć na sumieniu. Ważne, by nie ugotować mu mózgu lub wnętrzności.
Istotny był też oddech, w tym momencie bardzo nieprawidłowy.
- Anapneo – powiedziałem kierując różdżkę na twarz mężczyzny. Musiałem udrożnić mu drogi oddechowe, by się nie udusił. Obserwowałem jego ruchy, klatkę piersiową, wszystko. Byleby tylko stwierdzić jego kondycję oraz stan płuc. Starałem się wierzyć, że wszystko się uda i od tej chwili wszystko się unormuje. Mimo to bliżej niż do wiary było mi do faktów, dlatego musiałem zwyczajnie poczekać na efekty i dopiero wtedy podjąć ewentualne dalsze działania. Najgorsze było to, że czas był zdecydowanie na wagę złota z powodu jego niewielkiej ilości. Musieliśmy go wykorzystać maksymalnie oraz efektywnie. Pytanie tylko czy los się do nas uśmiechnie.
Dopiero później zorientowałem się, że kobieta obok zadała pytanie.
- Kiedy my o tym zadecydujemy. Na razie proszę leżeć i czekać – odparłem spokojnie, choć mogła w moim głosie pobrzmiewać nuta zniecierpliwienia. Bardzo starałem się nie pokazywać zmartwienia całą tą sytuacją, ale póki co emocje brały górę. Mimo wszystko nie codziennie walczy się o czyjeś życie. W większości dni dyżury są dosyć monotonne.
W tym wszystkim nie przestawałem obserwować pacjenta.
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Sala numer jeden
Szybka odpowiedź