Bedford Square
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Bedford Square
Miasto Bloomsbury słynie z najlepiej zachowanych zabytków o gregoriańskim stylu budownictwa. Wytworne domy otaczające rynek datuje się na okres XVII i XVIII wieku, a ich właścicielami są osoby zamożne, a nawet sami mugolscy lordowie. Bedford Square to jeden z pobliskich placów, zamykających w sobie miejskie pola zieleni, które rozciągają się wokół najważniejszych budynków w centrum miasta - między innymi muzeum i siedziby uniwersytetu Londyńskiego; uczęszczany jest więc zarówno przez mieszkańców, turystów, jak i studentów. Przechodniów nie zniechęca nawet najgorsza pogoda - zimą czynne jest sztuczne lodowisko natomiast wiosną kwitną tu najróżniejsze gatunki kwiatów i drzew, umilających przechadzki wśród uliczek osobom, które odwiedzają to niezwykłe, aczkolwiek całkowicie niemagiczne miejsce.
Musieli się spieszyć - oboje wiedzieli, że tak. To był wyścig - z czasem i z przeciwnikami, których udało im się chwilowo wyprzedzić. Sprawne kłamstwo, a może jedynie nagięcie prawdy przez Anthony’ego kupiło im uwagę ludzi. Sprawiło, że ci ruszyli za nimi i Just na kilka chwil odetchnęła, choć wiedziała, że to nie jeszcze nie był koniec. Ruszyli korytarz, a za nimi podążała grupa jeszcze zdezorientowanych mugoli. Liczyła po cichu na to, że dzięki szybkości działania uda im się wyprowadzić ludzi, nim odnajdą ich ich przeciwnicy, którzy prędzej czy później musieli zyskać świadomość ich obecności w budynku.
Jej ciche prośby nie zostały jednak wysłuchane. Zrozumiała to - sądziła, że zrozumieli to oboje z Anthonym w tym samym momencie, czyli w czasie, gdy do ich uszu doszła inkantacja wypowiedziana przez jednego z mężczyzn. Uniosła dłoń, by obronić głowę przed spadającym fragmentem sufitu, który ukruszył zielony promień zaklęcia. Zacisnęła wargi mając ochotę przeklnąć. Spojrzała na Anthony’ego krzyżując z nim wzrok jedynie na kilka chwil. Musieli działać, nie było innej możliwości. Zwłaszcza, gdy głuch dźwięk oznaczający upadek i złowrogi śmiech rozszedł się po korytarzu. Nie mogli pozwolić na to, by po prostu pozabijali ich, gdy będą prowadzili ludzi do wyjścia. Pierwszy odwrócił się Anthony.
- Do wyjścia, szybko. - zarządziła, puszczając resztę ludzi przodem. Sama odwróciła się, spoglądając w tył korytarza na przeciwników, których mieli teraz przed sobą. Tak po prostu zabić. Tylko dla chorych ideologii, tylko dla złudnego wrażenia bycia lepszym, przez niby czystszą i lepszą krew. Nie, nie potrafiła tego zrozumieć. Nie chciała. Nie mogła. Nie umiała.
- Petryfikus totalus! - zarządziła, kierując różdżkę w stronę mężczyzny, którego śmiech jeszcze dźwięczał w jej uszach. Zaledwie kilka chwil po Anthonym. Poprawiła uścisk na białej różdżce i skierowała ją w kierunku drugiego z mężczyzn przesuwając się kawałek, by mieć do niego prostą linię strzału. - Obscuro. - wybrała, licząc na to, że różdżka i jej magia nie zawiedzie jej tym razem. Nie mogła przecież, nie kiedy tyle żyć było na szali. Ale wiedziała dokładnie przecież, że magia potrafiła odmówić współpracy - czasem właśnie wtedy, kiedy potrzebowali jej najmocniej.
Jej ciche prośby nie zostały jednak wysłuchane. Zrozumiała to - sądziła, że zrozumieli to oboje z Anthonym w tym samym momencie, czyli w czasie, gdy do ich uszu doszła inkantacja wypowiedziana przez jednego z mężczyzn. Uniosła dłoń, by obronić głowę przed spadającym fragmentem sufitu, który ukruszył zielony promień zaklęcia. Zacisnęła wargi mając ochotę przeklnąć. Spojrzała na Anthony’ego krzyżując z nim wzrok jedynie na kilka chwil. Musieli działać, nie było innej możliwości. Zwłaszcza, gdy głuch dźwięk oznaczający upadek i złowrogi śmiech rozszedł się po korytarzu. Nie mogli pozwolić na to, by po prostu pozabijali ich, gdy będą prowadzili ludzi do wyjścia. Pierwszy odwrócił się Anthony.
- Do wyjścia, szybko. - zarządziła, puszczając resztę ludzi przodem. Sama odwróciła się, spoglądając w tył korytarza na przeciwników, których mieli teraz przed sobą. Tak po prostu zabić. Tylko dla chorych ideologii, tylko dla złudnego wrażenia bycia lepszym, przez niby czystszą i lepszą krew. Nie, nie potrafiła tego zrozumieć. Nie chciała. Nie mogła. Nie umiała.
- Petryfikus totalus! - zarządziła, kierując różdżkę w stronę mężczyzny, którego śmiech jeszcze dźwięczał w jej uszach. Zaledwie kilka chwil po Anthonym. Poprawiła uścisk na białej różdżce i skierowała ją w kierunku drugiego z mężczyzn przesuwając się kawałek, by mieć do niego prostą linię strzału. - Obscuro. - wybrała, licząc na to, że różdżka i jej magia nie zawiedzie jej tym razem. Nie mogła przecież, nie kiedy tyle żyć było na szali. Ale wiedziała dokładnie przecież, że magia potrafiła odmówić współpracy - czasem właśnie wtedy, kiedy potrzebowali jej najmocniej.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 9
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
--------------------------------
#3 'k3' : 3
--------------------------------
#4 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 9
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
--------------------------------
#3 'k3' : 3
--------------------------------
#4 'Anomalie - CZ' :
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 94
'k100' : 94
Zapanowanie nad wystraszonym i zdezorientowanym tłumem nie należało do zadań prostych, Anthony wykazał się jednak w tej kwestii niezwykłą jasnością umysłu, sprawnie wykorzystując umiejętności i doświadczenie; jego słowa, choć nieprawdziwe, zabrzmiały na tyle wiarygodnie, że prowadzeni przez członków Zakonu Feniksa mugole ruszyli we wskazanym kierunku bez protestów, przemieszczając się zwartą grupą ku wyjściu z budynku. Niestety - nie udało im się opuścić go w sposób niezauważony, a rzucane przez Justine i Anthony'ego zaklęcia okazały się w większości niecelne. Tonks zdołała co prawda pozbawić zmysłu wzroku jednego z napastników, to zdawało się go jednak jedynie rozsierdzić: nim się spostrzegliście, wiązki zielonego światła ugodziły trzech kolejnych mugoli, a wasze ciała oplotły parzące łańcuchy, unieruchamiając was w miejscu i zmuszając do obserwowania rozgrywającej się przed waszymi oczami sceny.
Części mugoli udało się uciec - przekonani wcześniejszą przemową Anthony'ego, nie zwolnili kroku nawet w obliczu zagrożenia, a kilku z nich spróbowało wręcz samodzielnie poprowadzić ewakuację. Inni nie mieli jednak tyle szczęścia: czarnoksiężnicy wybili ich jednego po drugim, śmiejąc się szaleńczo, a jako jedynych żywych świadków pozostawiając was - poparzonych, niezdolnych do dalszego pościgu.
Mistrz Gry nie kontynuuje z Wami rozgrywki, możecie dokończyć ją samodzielnie.
Części mugoli udało się uciec - przekonani wcześniejszą przemową Anthony'ego, nie zwolnili kroku nawet w obliczu zagrożenia, a kilku z nich spróbowało wręcz samodzielnie poprowadzić ewakuację. Inni nie mieli jednak tyle szczęścia: czarnoksiężnicy wybili ich jednego po drugim, śmiejąc się szaleńczo, a jako jedynych żywych świadków pozostawiając was - poparzonych, niezdolnych do dalszego pościgu.
Mistrz Gry nie kontynuuje z Wami rozgrywki, możecie dokończyć ją samodzielnie.
Być może to była kwestia słabej widoczności w ogarniętym półmrokiem korytarzu budynku. Być może presja wywoływana przez kolejne klątwy powalające kolejnych mugoli bezwładnie na posadzkę. Nie było to istotne - uroki po prostu nie dosięgły celu. Nie było też drugiej szansy. Mieli jedną, a ta przesypała im się przez palce niczym piasek. Palące łańcuchy będące konsekwencją błędu owinęły się momentalnie wokół sylwetki aurora. Ciasno, z siłą podcinając nogi, przyciskając ramiona do tułowia, niemalże zmuszając je do skruszenia żeber i zapadnięcia się w głąb ciała, które runęło momentalnie na podłogę. Jakakolwiek próba poruszenia różdżką, ręką, wyrwania się była niemożliwością. Napór na łańcuchy wzmagał żar, spiekotę. Wiedział to, a jednak nie mógł nie spróbować zerwać się nie godząc się na bezsilność, przypieczętowaną już porażkę. Swąd palonego materiału, a potem skóry uszedł do powietrza. Leżał powalony i przyglądał się masowej śmierci. Déjà vu. Niewiele minęło od ostatniego razu. Być może dlatego po którymś z kolejnych agonalnych dźwięków nie pojawiła się złość, frustracja, a dziwna pustka, jakieś oderwanie. Mając zaciśnięte usta w wąską kreską wyczekiwał już tylko końca. Swojego - bo wątpił, by i w tym momencie przybył znikąd Brendan lub ktokolwiek inny. Życie jednak zaskoczyło go po raz kolejny decydując się sprawić mu okrutny kredyt - śmiech odchodzących w zadowoleniu oprawców, którzy nie zrobili z nich kolejnych ofiar makabry, a wieszczy. Justin nie stała się również żadna większa krzywda niż jemu samemu. To chyba jakiś ponury żart.
Podniósł się powoli starając się starając się ignorować ból zadany przez klątwę. Widział, że gwardzistka się porusza. Jako jedyna wśród rozłożonych dookoła martwych ciał po których w skupieniu kolejno się przyglądał. Liczył.
- Nie dorwali wszystkich - zawyrokował pusto, beznamiętnie pomimo iż dłoń lewej dłoni zacisneła się boleśnie w pieść, a sylwetka aurora zesztywniała pod wzmagającym się napięciem- zbierajmy się stąd zanim przybędą służby - jako ofiara Ministralnego pożaru, burzyciel Stonehenge był ostatnią osobą, która chciała się w tym momencie tłumaczyć z zaistniałej sytuacji. Skinął zatem porozumiewawczo w stronę czarownicy i podążając za nią opuścił okolicę.
|zt
Podniósł się powoli starając się starając się ignorować ból zadany przez klątwę. Widział, że gwardzistka się porusza. Jako jedyna wśród rozłożonych dookoła martwych ciał po których w skupieniu kolejno się przyglądał. Liczył.
- Nie dorwali wszystkich - zawyrokował pusto, beznamiętnie pomimo iż dłoń lewej dłoni zacisneła się boleśnie w pieść, a sylwetka aurora zesztywniała pod wzmagającym się napięciem- zbierajmy się stąd zanim przybędą służby - jako ofiara Ministralnego pożaru, burzyciel Stonehenge był ostatnią osobą, która chciała się w tym momencie tłumaczyć z zaistniałej sytuacji. Skinął zatem porozumiewawczo w stronę czarownicy i podążając za nią opuścił okolicę.
|zt
Find your wings
Nie tak. Wiedziała to już, gdy pierwszy z uroków nie wydobył się z jej różdżki. Czasem sekunda ważyła na wszystkim. A oni właśnie nie podołali swojej. Jej drugi urok był celny i poprawny, ale zdawał się jedynie wyrządzić więcej szkód rozsierdzając napastnika. Nie zdążyła nawet obronić się przed zaklęciem, które całkowicie uniemożliwiło jej rzucanie jakichkolwiek zaklęć. Ból rozchodził się od łańcuchów, parząc i nie pozwalając na ruchy. Chciała coś zrobić, ale skutecznie unieruchomiona nie była w stanie. Zaciskała usta w wąską linię wiedząc, że jakiekolwiek słowa jedynie rozbawią ich i żadne do nich nie trafi. Nie ruszała się, licząc jedynie na to, że choć części mugoli uda się uciec przed śmiercią o konkretnych twarzach.
Bezsilna. Niezależnie od tego, jak mocno się rozwijała, dlaczego zawsze czuła się tak samo? Niewystarczająco silna, źle reagująca. Dzisiaj jej decyzje przyniosły śmierć. Wiedziała, że zaraz przyjdzie kolej i na nich. Ale ta nie nadeszła. Słyszała szaleńczy śmiech gdy rzucali kolejne śmiertelne zaklęcia, jednak żadne nie dotarło do nich. Pozwolili im żyć, tylko po to, by nieśli na swoich barkach stracone życie tych wszystkich ludzi. Obserwowała jak odchodzą, tak długo jak długo była w stanie dostrzec ich plecy. Jasne oczy przesunęły się po sylwetkach zmarłych, zawieszając się na zastygłej w przerażeniu twarzy kobiety - nie mogła być starsza od niej. Jej pusty wzrok wpatrywał się w sufit. Nie była w stanie oderwać od niej wzroku. Dłoń samoistnie zacisnęła się w pięść. Rozwarła palce i uniosła dłoń, by zamknąć kobiecie oczy. Była wściekła, choć nie pozwalała by wściekłość wylewała się poza obszar jej oczu. Chyba trzęsła się odrobinę - choć nie była pewna czy ze złości, czy też z rozpaczy. Głos Skamandera przyciągnął jej spojrzenie ku niemu.
Nie dorwali wszystkich.
Dorwali zbyt wielu, wiedzieli to oboje. Miała ochotę splunąć ze złością, rozwalić coś gołymi rękami, ale i te odruchy powstrzymała. Wzięła wdech, czując jak ból rozchodzi się po jej ciele.
- Znikajmy. Mam eliksiry, który wzmocni mnie na chwilę, zdążę cię uleczyć. - powiedziała jedynie, kierując się do wyjścia. Sobie mogła pomóc później, jedną z fiolek, które zostawiła w domu.
| zt
Bezsilna. Niezależnie od tego, jak mocno się rozwijała, dlaczego zawsze czuła się tak samo? Niewystarczająco silna, źle reagująca. Dzisiaj jej decyzje przyniosły śmierć. Wiedziała, że zaraz przyjdzie kolej i na nich. Ale ta nie nadeszła. Słyszała szaleńczy śmiech gdy rzucali kolejne śmiertelne zaklęcia, jednak żadne nie dotarło do nich. Pozwolili im żyć, tylko po to, by nieśli na swoich barkach stracone życie tych wszystkich ludzi. Obserwowała jak odchodzą, tak długo jak długo była w stanie dostrzec ich plecy. Jasne oczy przesunęły się po sylwetkach zmarłych, zawieszając się na zastygłej w przerażeniu twarzy kobiety - nie mogła być starsza od niej. Jej pusty wzrok wpatrywał się w sufit. Nie była w stanie oderwać od niej wzroku. Dłoń samoistnie zacisnęła się w pięść. Rozwarła palce i uniosła dłoń, by zamknąć kobiecie oczy. Była wściekła, choć nie pozwalała by wściekłość wylewała się poza obszar jej oczu. Chyba trzęsła się odrobinę - choć nie była pewna czy ze złości, czy też z rozpaczy. Głos Skamandera przyciągnął jej spojrzenie ku niemu.
Nie dorwali wszystkich.
Dorwali zbyt wielu, wiedzieli to oboje. Miała ochotę splunąć ze złością, rozwalić coś gołymi rękami, ale i te odruchy powstrzymała. Wzięła wdech, czując jak ból rozchodzi się po jej ciele.
- Znikajmy. Mam eliksiry, który wzmocni mnie na chwilę, zdążę cię uleczyć. - powiedziała jedynie, kierując się do wyjścia. Sobie mogła pomóc później, jedną z fiolek, które zostawiła w domu.
| zt
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
21 marca '57
Bedford Square 43/12.
Nie pamięta już, jak dużo czasu spędził, snując się wokół mieszkania na najwyższym piętrze budynku rozbrojonego wzrokiem na drobne elementy przestrzenne; wizualizował sobie, jak wygląda w środku, ile ma pomieszczeń, analizując to, co osadzić w przypuszczeniach można było po uprzednim zerknięciu na każde z pnących się aż do sufitu okien. Obserwował to mieszkanie z każdej płaszczyzny i perspektywy - szczodrze zdobione, opakowane było przepychem i ornamentami, które może nie dziwiły mieszkańców tej dzielnicy, lecz on czuł się nie na miejscu, kalając samą swoją obecnością wymuskany pył na idealnych chodnikach. Miał wrażenie, że tak bardzo odstaje od sporadycznie mijających go ludzi, jak to tylko możliwe. A nawet owe granice możliwości przekraczając.
Dotychczas wzburzał go niepokój za każdym razem, gdy musiał tutaj wracać.
Gdy żłobił w pamięci najmniejszy niuans, informację uszczkniętą dzięki dobrodziejstwu przypadku - stał się kolekcjonerem pozornie nieistotnych fragmentów układanki czyjegoś życia. Tylko po to, by ułożyć z nich obraz, który pozwolić mu miał na zrozumienie tego, co kryje się w pięknych, bogatych ramach.
Dzisiaj - dla odmiany - w końcu towarzyszył mu spokój. Był pewien, że przygotował się należycie. Nie pozwolił, by ekscytacja i szumiąca w skroni adrenalina przyćmiła zdrowy rozsądek. Wyzwoliła w nim skłonność do roztrzepania - wiedział, iż czas jest cenny, lecz świadomy jego nurtu... po prostu mu się poddał.
Miał go zanadto.
Uspokajała go myśl, że w końcu znalazł ten jeden stały element w życiu obserwowanego czarodzieja - element, który wyłaniał się z chaosu przypadkowości (po pierwszym tygodniu wydawało mu się, że już go rozgryzł, że wie, kiedy pojawia się u progu domostwa, a kiedy znika, podążając za obowiązkami - drugi zamiast potwierdzenia przyniósł jedynie większy nieład - układanka rozsypała się, nic już nie było pewne).
Czwartkowe popołudnia okazały się jedyną stałą w kalendarzu zasępionego jegomościa.
Punkt osiemnasta - srebrzysta laska stukotała rytmicznie o kostkę wyściełającą ścieżkę wiodącą do monumentalnego płotu (co ciekawe - Burroughs utwierdził się już w przekonaniu, że furtka pełniła jedynie funkcję ozdobną, nie chroniło jej żadne zabezpieczenie). Potem charakterystyczny dźwięk deportacji.
I dwie godziny. Dokładnie tyle mieli na oględziny. Choć wolał zmierzyć się z czekającym ich wyzwaniem jak najszybciej - na wszelki wypadek. Gdyby i ten element skąpej rutyny okazał się tylko przypadkiem. Gdyby z jakiegoś powodu Wilfred wrócił do mieszkania wcześniej.
Niespiesznym krokiem podszedł do Lucindy, z którą rozdzielili się już chwilę wcześniej, gdy zajmowali inne punkty obserwacyjne.
- Nikt go dzisiaj nie odwiedzał, a według informacji, które udało mi się zdobyć, mieszka sam - nie był jednak w stanie zagwarantować, że nikogo nie ma w środku - aczkolwiek bez wątpienia na jakiś czas pozbyli się przynajmniej właściciela - być może pojawi się futerkowy problem, Fudge ponoć przepada za kugucharami... - dodał jeszcze, ekstrahując najważniejsze fragmenty z listu Alexa.
O wszystkim innym już wiedziała.
Różdżka sama znalazła się w jego dłoni, palce oparły się o jej fakturę, szukając drobnych wgnieceń, znajomych punktów zaczepienia. Nie było na co czekać.
Ruszył przodem, chcąc, by to jego pierwszego dosięgnął strumień zaklęcia ochronnego - w jakiejkolwiek formie nie przyjdzie im się z nim zmierzyć, bo że przyjdzie - tego był pewien; spodziewać się mogli wszystkiego, pełne spektrum wykorzystywanych przez magów pułapek na włamywaczy trudno zawęzić bez jakichkolwiek informacji.
Furtka nie stanowiła problemu, uchyliła się cicho, wpuszczając ich do monolitycznego świata. To drzwi okazać się miały pierwszą przeszkodą.
Nachylił się nad gałką, szukając w niej osłoniętego miejsca, przez które swoim scyzorykiem mógłby spróbować dostać się do samego serca mechanizmu, rozbrajając zarówno magiczne, jak i niemagiczne trybiki od środka.
- Niektóre zaklęcia ochronne aktywuje jedynie ładunek magiczny... - wyszeptał z nosem niemalże rysującym po fakturze drzwi, przykucając przed nimi tak, by opuszkami lewej dłoni zbadać każdy cal kulistego mosiądzu - a wykorzystanie magii nie zawsze jest konieczne, by otworzyć wszystkie zamki... - nawet w magicznym świecie.
Gdyby udało im się dostać do środka użycia czarów, byliby narażeni na konfrontację już tylko z częścią możliwych zabezpieczeń. Marne pocieszenie, ale zawsze jakieś.
| zręczne dłonie (II)
ekwipunek: scyzoryk, kocimiętka, różdżka, plecak
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Keat Burroughs' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 8
'k100' : 8
Ostatnie miesiące były niezwykle intensywne. Nie tylko dla Lucindy, ale prawdopodobnie dla całego Zakonu Feniksa. Blondynka każde przydzielone zadanie traktowała jako krok do lepszego świata. Wciąż mieli do pokonania długą drogę, ale rośli w siłę nawet jeśli sam nie do końca mieli tego świadomość. Mało mówiło się o czarodziejach, którzy postanowili oddać swoją różdżkę Zakonowi. Sojusznicy, którzy zwykle po cichu nie zdradzając swoich personaliów wspierali działania organizacji tym samym zwiększając ich szansę w tej nierównej walce. Szlachcianka wiedziała jak to jest działać w pojedynkę. Sama zanim dołączyła do Zakonu Feniksa właśnie tak robiła. Na własną rękę pomagała ludziom, ryzykowała życie nie wiedząc nawet o co tak naprawdę walczy. Widziała tylko to całe zło, cierpienie i nienawiść, która rosła w ich świecie. Czas pokazał jej jak naiwna czasem w tej walce była. Teraz znała swój cel i wiedziała do czego dążyć, ale przecież każdy kiedyś zaczynał. Może to wszystko sprawiło, że blondynka bez zastanowienia zgodziła się pomóc Keatowi w jego misji sojuszniczej.
Samo włamanie się do mieszkania nie miało być trudnym zadaniem. W szczególności dla kogoś kto całe życie spędził na wkradaniu się do miejsc podwyższonego ryzyka. Lucinda nie znała możliwości towarzyszącego jej czarodzieja. Tak naprawdę widzieli się tylko raz i to ona wtedy miała ręce pełne roboty. Domyśliła się jednak, że Alex nie zleciłby podobnej misji komuś kto nie miałby o tym wszystkim bladego pojęcia. Mężczyzna obserwował Bedford Square od dłuższego czasu. Wiedział już kiedy mieszkający w nim czarodziej wychodzi z domu i ile mniej więcej mieli czasu by dokładnie przeszukać wszystkie zakamarki mieszkania.
Rozdzielenie się było dobrym posunięciem. Lucinda musiała rozejrzeć się po okolicy, sprawdzić wszystkie ewentualne wyjścia awaryjne. Blondynka znała ryzyko i doskonale pamiętała o przekorności losu, która lubi psuć wszystkie plany. Wcale nie byłaby zaskoczona gdyby Fudge wrócił do mieszkania wcześniej. Wolała być przygotowana na każdą ewentualność.
Kiedy urzędnik zatrzasnął za sobą drzwi mieszkania blondynka ruszyła w stronę schodów. – Kuguchar? – zapytała unosząc brew z zaciekawieniem. – Robi się ciekawie – dodała i spojrzała w stronę drzwi. Musieli zachować ostrożność. Kuguchar mógł nie być jedynym problemem pomijając też zaklęcia ochronne, których była pewna.
Podeszła do drzwi zaraz za Keatem rozglądając się jeszcze na boki tym samym upewniając się, że nikt ich nie obserwuje. Kiedy mężczyzna zaczął badać zamek w drzwiach szukając sposobu na otwarcie go bez użycia magii, blondynka pokręciła głową. – Poczekaj – zaczęła chcąc dać mu do zrozumienia, że to może być o wiele trudniejsze niżeli się wydaje. – To, że wejdziemy tam bez użycia magii niczego nie zmieni. Nie wiemy jakie zaklęcia ochronne nałożone są na mieszkanie. Niektóre uruchamiają się po przekroczeniu progu i są najbardziej popularne. Jeżeli je uruchomimy to będzie po wszystkim. Najpierw musimy dowiedzieć się czy w domu na pewno nikogo nie ma, spróbować rozpoznać nałożone zaklęcia, pozbyć się ich, a dopiero później skupić się na drzwiach. – powiedziała tym samym dając towarzyszowi do zrozumienia, że mogą narobić niepotrzebnego hałasu zaczynając właśnie od drzwi. – Mamy trochę czasu. Oby tylko nie wrócił wcześniej. Carpiene. – rzuciła mając nadzieje, że uda jej tym zaklęciem rozwiać wątpliwości.
Samo włamanie się do mieszkania nie miało być trudnym zadaniem. W szczególności dla kogoś kto całe życie spędził na wkradaniu się do miejsc podwyższonego ryzyka. Lucinda nie znała możliwości towarzyszącego jej czarodzieja. Tak naprawdę widzieli się tylko raz i to ona wtedy miała ręce pełne roboty. Domyśliła się jednak, że Alex nie zleciłby podobnej misji komuś kto nie miałby o tym wszystkim bladego pojęcia. Mężczyzna obserwował Bedford Square od dłuższego czasu. Wiedział już kiedy mieszkający w nim czarodziej wychodzi z domu i ile mniej więcej mieli czasu by dokładnie przeszukać wszystkie zakamarki mieszkania.
Rozdzielenie się było dobrym posunięciem. Lucinda musiała rozejrzeć się po okolicy, sprawdzić wszystkie ewentualne wyjścia awaryjne. Blondynka znała ryzyko i doskonale pamiętała o przekorności losu, która lubi psuć wszystkie plany. Wcale nie byłaby zaskoczona gdyby Fudge wrócił do mieszkania wcześniej. Wolała być przygotowana na każdą ewentualność.
Kiedy urzędnik zatrzasnął za sobą drzwi mieszkania blondynka ruszyła w stronę schodów. – Kuguchar? – zapytała unosząc brew z zaciekawieniem. – Robi się ciekawie – dodała i spojrzała w stronę drzwi. Musieli zachować ostrożność. Kuguchar mógł nie być jedynym problemem pomijając też zaklęcia ochronne, których była pewna.
Podeszła do drzwi zaraz za Keatem rozglądając się jeszcze na boki tym samym upewniając się, że nikt ich nie obserwuje. Kiedy mężczyzna zaczął badać zamek w drzwiach szukając sposobu na otwarcie go bez użycia magii, blondynka pokręciła głową. – Poczekaj – zaczęła chcąc dać mu do zrozumienia, że to może być o wiele trudniejsze niżeli się wydaje. – To, że wejdziemy tam bez użycia magii niczego nie zmieni. Nie wiemy jakie zaklęcia ochronne nałożone są na mieszkanie. Niektóre uruchamiają się po przekroczeniu progu i są najbardziej popularne. Jeżeli je uruchomimy to będzie po wszystkim. Najpierw musimy dowiedzieć się czy w domu na pewno nikogo nie ma, spróbować rozpoznać nałożone zaklęcia, pozbyć się ich, a dopiero później skupić się na drzwiach. – powiedziała tym samym dając towarzyszowi do zrozumienia, że mogą narobić niepotrzebnego hałasu zaczynając właśnie od drzwi. – Mamy trochę czasu. Oby tylko nie wrócił wcześniej. Carpiene. – rzuciła mając nadzieje, że uda jej tym zaklęciem rozwiać wątpliwości.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Lucinda Selwyn' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 31
'k100' : 31
Mieszkanie o numerze trzynastym zajmowało całe piętro: ostatnie piętro niezwykle pięknego budynku w niebotycznie drogiej dzielnicy. Plus był taki, że teoretycznie mieszkańcy innych mieszkań nie powinni zwrócić uwagi na to, co działoby się na piętrach wyższych. A zapowiadało się na to, że stanie się wiele. Keat przygotował się dokładnie do swojego zadania, zbierając o ministerialnym urzędniku naprawdę wiele informacji. Był niczym drugi cień Fudge'a, krok za krokiem analizując jego poczynania. Godzina za godziną, dzień po dniu. Poznał jego rutyny i przyzwyczajenia, jednak czy to wystarczy? Ile niespodzianek czekało na nich w środku? O tym mieli się przekonać już wkrótce.
Pokryte futrem uszy drgnęły, kiedy coś zaczęło chrobotać przy drzwiach. Tych największych drzwiach, przez które uszy same nigdy nie wychodziły. Co to było? Czy to szkodnik? Czy to intruz? Ogon zafalował nerwowo, a nos poruszył się, węsząc. Co to było? Co to było?
Był to scyzoryk, ale tego kosmate uszy nie wiedziały. Burroughs zabrał się do pracy z wprawą, jednak kiedy smukłe ostrze wślizgnęło się do środka i zachrobotało to Keat zrozumiał, że nie był to zwykły zamek. Owszem, kliknęło, ale próba otworzenia drzwi zakończyła się fiaskiem. Zamek musiał być podwójny, a scyzoryk na razie poradził sobie z tylko jednym mechanizmem.
Kiedy czarodziej majstrował przy zabezpieczeniach fizycznych, Lucinda skoncentrowała się na tych magicznych. Jako łamaczka klątw doskonale wiedziała, jak radzić sobie z różnymi - często również i paskudnymi - zabezpieczeniami na przedmiotach czy też miejscach. Lady Selwyn uniosła różdżkę i wymówiła inkantację, jednak czar, który wydostał się spod jej dłoni okazał się zbyt słaby. Czarownica wiedziała, że zaklęcie było wadliwe, a to, co dzięki niemu wyczuła stanowiło tylko bardzo nieskonkretyzowane echo tego, co na mieszkanie zostało nałożone.
Uszy drgnęły. Wyłowiły przytłumione głosy. Samiec, niskie tony. Samica, wyższe. Tylko para. Ogon zafalował prędzej, nerwowo. Furto nastroszyło się, uszy strzygły. Uszy strzegły. Uszy wiedziały.
Pokryte futrem uszy drgnęły, kiedy coś zaczęło chrobotać przy drzwiach. Tych największych drzwiach, przez które uszy same nigdy nie wychodziły. Co to było? Czy to szkodnik? Czy to intruz? Ogon zafalował nerwowo, a nos poruszył się, węsząc. Co to było? Co to było?
Był to scyzoryk, ale tego kosmate uszy nie wiedziały. Burroughs zabrał się do pracy z wprawą, jednak kiedy smukłe ostrze wślizgnęło się do środka i zachrobotało to Keat zrozumiał, że nie był to zwykły zamek. Owszem, kliknęło, ale próba otworzenia drzwi zakończyła się fiaskiem. Zamek musiał być podwójny, a scyzoryk na razie poradził sobie z tylko jednym mechanizmem.
Kiedy czarodziej majstrował przy zabezpieczeniach fizycznych, Lucinda skoncentrowała się na tych magicznych. Jako łamaczka klątw doskonale wiedziała, jak radzić sobie z różnymi - często również i paskudnymi - zabezpieczeniami na przedmiotach czy też miejscach. Lady Selwyn uniosła różdżkę i wymówiła inkantację, jednak czar, który wydostał się spod jej dłoni okazał się zbyt słaby. Czarownica wiedziała, że zaklęcie było wadliwe, a to, co dzięki niemu wyczuła stanowiło tylko bardzo nieskonkretyzowane echo tego, co na mieszkanie zostało nałożone.
Uszy drgnęły. Wyłowiły przytłumione głosy. Samiec, niskie tony. Samica, wyższe. Tylko para. Ogon zafalował prędzej, nerwowo. Furto nastroszyło się, uszy strzygły. Uszy strzegły. Uszy wiedziały.
I show not your face but your heart's desire
Oparł głowę o fakturę drzwi, przysuwając się jak najbliżej, by wyłowić melodię mechanizmu, rozbić ją na części składowe - wyłapać te nuty, które przepełnione były fałszem i zwiastowały wpadnięcie w pułapkę zabezpieczenia; podążać za przeczuciem, pozwalając prowadzić mu się na ślepo - widział rękami, tyle wystarczyło... zazwyczaj.
W końcu zorientował się, że zamek ten tworzy znacznie bardziej skomplikowana struktura niż te, w które przyszło mu się dotychczas wgryzać. W dokowych mieszkaniach sięgało się po prostsze rozwiązania, w Bloomsbury żadnego elementu przestrzeni nie dałoby się opisać tym mianem.
Dźwięk, który w jego świecie zastępował Alohomorę, tutaj był tylko preludium do kolejnego etapu zmagań z drzwiami, obwarowanymi wciąż nieznajomymi im zaklęciami.
Ciche przekleństwo urwało się w połowie, gdy Keat zerknął niepewnie ku górze, na towarzyszącą mu kobietę, która z racji swojego pochodzenia wprawiała go w zakłopotanie samą swoją obecnością - tak jak przy Eunice nie miał pojęcia, co mu wypada, a czego nie. Obstawiał jednak w ciemno, że jej uszu nie skalało zbyt wiele wulgaryzmów.
- Połowiczny sukces - wyjaśnił pokrótce, co spowodowało jego niezadowolenie - zaobserwowane odstępstwo od normy oraz jej słowa zmusiły go jednak do zastanowienia się nad tym, czy rozsądnie było po prostu kalkować zwyczajowy schemat.
Okazało się, że to ona była jego zdrowym rozsądkiem.
Prawdziwym spokojem.
- To brzmi... rozsądnie - przyznał w końcu, przyznał się - choć nie wprost - do błędu. Musiał się jeszcze wielu rzeczy nauczyć, dobrze jednak mieć cierpliwego nauczyciela, który wskaże drogę niekoniecznie na skróty, lecz przynajmniej bezpieczną.
Podniósł się, stając tuż obok niej, by przyjrzeć się jej działaniu.
Wyglądała tak pewnie, jakby miała już za sobą wiele takich misji; choć ciekawy był, ile czasu działa w Zakonie, nie był do końca pewien, czy o takie rzeczy można pytać - jakie prawidła rządzą się takimi spotkaniami, czy są niepisane zasady, których należy przestrzegać.
On sam unikał wykorzystywania magii w kluczowych momentach, będąc pewien, że może go zawieść w każdej chwili - ufał swoim dłoniom i scyzorykowi, w którym znał każde wyszczerbienie. Jednak ona zdawała się być pewna, że najpierw powinni sięgnąć po różdżki.
Zaklęcie, którego użyła, było mu znane, lecz on sam nie korzystał z niego już od dawna.
- Carpiene - powtórzył za nią, przypominając sobie niezbędne do rzucenia tego czaru ułożenie nadgarstka, miękko opadającego wraz z zatoczeniem koła koniuszkiem różdżki, którym to gestem obejmowało się prześwietlany obszar.
W końcu zorientował się, że zamek ten tworzy znacznie bardziej skomplikowana struktura niż te, w które przyszło mu się dotychczas wgryzać. W dokowych mieszkaniach sięgało się po prostsze rozwiązania, w Bloomsbury żadnego elementu przestrzeni nie dałoby się opisać tym mianem.
Dźwięk, który w jego świecie zastępował Alohomorę, tutaj był tylko preludium do kolejnego etapu zmagań z drzwiami, obwarowanymi wciąż nieznajomymi im zaklęciami.
Ciche przekleństwo urwało się w połowie, gdy Keat zerknął niepewnie ku górze, na towarzyszącą mu kobietę, która z racji swojego pochodzenia wprawiała go w zakłopotanie samą swoją obecnością - tak jak przy Eunice nie miał pojęcia, co mu wypada, a czego nie. Obstawiał jednak w ciemno, że jej uszu nie skalało zbyt wiele wulgaryzmów.
- Połowiczny sukces - wyjaśnił pokrótce, co spowodowało jego niezadowolenie - zaobserwowane odstępstwo od normy oraz jej słowa zmusiły go jednak do zastanowienia się nad tym, czy rozsądnie było po prostu kalkować zwyczajowy schemat.
Okazało się, że to ona była jego zdrowym rozsądkiem.
Prawdziwym spokojem.
- To brzmi... rozsądnie - przyznał w końcu, przyznał się - choć nie wprost - do błędu. Musiał się jeszcze wielu rzeczy nauczyć, dobrze jednak mieć cierpliwego nauczyciela, który wskaże drogę niekoniecznie na skróty, lecz przynajmniej bezpieczną.
Podniósł się, stając tuż obok niej, by przyjrzeć się jej działaniu.
Wyglądała tak pewnie, jakby miała już za sobą wiele takich misji; choć ciekawy był, ile czasu działa w Zakonie, nie był do końca pewien, czy o takie rzeczy można pytać - jakie prawidła rządzą się takimi spotkaniami, czy są niepisane zasady, których należy przestrzegać.
On sam unikał wykorzystywania magii w kluczowych momentach, będąc pewien, że może go zawieść w każdej chwili - ufał swoim dłoniom i scyzorykowi, w którym znał każde wyszczerbienie. Jednak ona zdawała się być pewna, że najpierw powinni sięgnąć po różdżki.
Zaklęcie, którego użyła, było mu znane, lecz on sam nie korzystał z niego już od dawna.
- Carpiene - powtórzył za nią, przypominając sobie niezbędne do rzucenia tego czaru ułożenie nadgarstka, miękko opadającego wraz z zatoczeniem koła koniuszkiem różdżki, którym to gestem obejmowało się prześwietlany obszar.
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Keat Burroughs' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 80
'k100' : 80
Blondynka wcale nie chciała się wywyższać czy mówić mu co powinien zrobić. Rozumiała, że była tutaj jako wsparcie jego misji sojuszniczej i właśnie to starała się robić. Lucinda doskonale zdawała sobie sprawę z tego jak wyglądają takie misje i na co zwykle trzeba zwrócić uwagę. Zaklęcia ochronne miały trzymać wszystkich ciekawskich ludzi daleko od mieszkania. Gdyby były tak łatwe do przejścia to nikt by się nie fatygował ich zakładaniem. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że czasami używanie magii było najgorszym z wyborów, ale w takich sytuacjach jak ta to właśnie z nią musieli zmierzyć się na samym początku. – To dobry pomysł. Tylko najpierw pozbądźmy się tego co może nas zaskoczyć w środku – odparła. Nie chciała, żeby mężczyzna poczuł tak jakby jej rola była tutaj ważniejsza. Tak naprawdę to Lucinda chciała przede wszystkim zobaczyć jakimi umiejętnościami dysponuje mężczyzna. Sam fakt, że zdecydował się wziąć udział w takiej misji, być częścią Zakonu Feniksa i wspierać sprawę mając na względzie ryzyko. W końcu działali przeciw prawu i mogło się to różnie skończyć.
Inna sprawą był czekający na nich w domu kuguchar. Na nich nie znała się zbyt dobrze. Wiedziała jakim zaklęciem ewentualnie można je unieszkodliwić, ale to zawsze była jakaś niewiadoma. Miała nadzieje, że na tej płaszczyźnie to Keat okaże się być bardziej biegły od niej. - No, ale nie oszukujmy się… dobrze sobie radzisz z zamkami – odparła i uśmiechnęła się delikatnie. Jakby nie patrzeć była mistrzem rozładowywania sytuacji. Miała za sobą kilka misji i sama była zaskoczona tym jak wiele się przez ten rok nauczyła. Czasami była nerwowa. Czasami nie potrafiła zapanować nad targającym nią przeczuciem czy wrodzonym instynktem ratowania sytuacji. Nabrała obławy, ale też i cierpliwości do tego wszystkiego co dzieje się aktualnie. W końcu wszystko miało swój czas.
Lucinda rozejrzała się po najbliższej okolicy. Zazwyczaj takie sytuacje przyciągają niepotrzebnych gapiów. Pech złodzieja, który ze złodziejstwem nie ma zbyt wiele do czynienia. Blondynka spojrzała jak mężczyzna unosi różdżkę i powtarza za nią nieudane zaklęcie. Na pewno uda mu się dojrzeć obecność innych ludzi czy też nałożone na miejsce zasadzki, ale potrzebowali więcej. Lucinda wiedziała, że rozwinięta umiejętność obrony przed czarną magią pomoże w rozpoznaniu nałożonych zaklęć. – Carpiene – rzuciła ponownie mając nadzieje, że tym razem jej się uda.
Inna sprawą był czekający na nich w domu kuguchar. Na nich nie znała się zbyt dobrze. Wiedziała jakim zaklęciem ewentualnie można je unieszkodliwić, ale to zawsze była jakaś niewiadoma. Miała nadzieje, że na tej płaszczyźnie to Keat okaże się być bardziej biegły od niej. - No, ale nie oszukujmy się… dobrze sobie radzisz z zamkami – odparła i uśmiechnęła się delikatnie. Jakby nie patrzeć była mistrzem rozładowywania sytuacji. Miała za sobą kilka misji i sama była zaskoczona tym jak wiele się przez ten rok nauczyła. Czasami była nerwowa. Czasami nie potrafiła zapanować nad targającym nią przeczuciem czy wrodzonym instynktem ratowania sytuacji. Nabrała obławy, ale też i cierpliwości do tego wszystkiego co dzieje się aktualnie. W końcu wszystko miało swój czas.
Lucinda rozejrzała się po najbliższej okolicy. Zazwyczaj takie sytuacje przyciągają niepotrzebnych gapiów. Pech złodzieja, który ze złodziejstwem nie ma zbyt wiele do czynienia. Blondynka spojrzała jak mężczyzna unosi różdżkę i powtarza za nią nieudane zaklęcie. Na pewno uda mu się dojrzeć obecność innych ludzi czy też nałożone na miejsce zasadzki, ale potrzebowali więcej. Lucinda wiedziała, że rozwinięta umiejętność obrony przed czarną magią pomoże w rozpoznaniu nałożonych zaklęć. – Carpiene – rzuciła ponownie mając nadzieje, że tym razem jej się uda.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Lucinda Selwyn' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 68
'k100' : 68
Bedford Square
Szybka odpowiedź