Bedford Square
Czy cokolwiek więcej było potrzebne? Nie, nigdy nie było. Potrzebowała tylko kilku impulsów, by doznać olśnienia, przebudzenia. Aby przetrzeć zamglone oczy.
Przybyła na Bedford Square punktualnie o czasie, dostrzegając Ritę pod jednym z drzew i zachodząc ją cicho, choć spodziewała się, że doskonale wytrenowana w tropieniu kobieta natychmiast dostrzeże jej obecność. Przez chwilę stały obok siebie w milczeniu, Elvira powiodła spojrzeniem za wieżą, o której wspomniała Rita, z uznaniem kiwając głową. Z Runcorn poznały się poprzez Cassandrę, a choć w żadnym razie nie ośmieliłaby się powiedzieć, że łączyły je teraz relacje zażyłe, wiedziała, że czarownica jest ich sojusznikiem, jest zdolna, można na niej polegać. Była godna zaufania, na tyle, na ile w obecnej chwili Elvira ośmielała się ufać komukolwiek. Nie powierzyłaby jej swojego życia, nawet nie zdrowia. Zamierzała jednak uwierzyć, że jest dostatecznie zaprawiona w boju, aby pozbycie się uciążliwych terrorystów poszło im gładko i bez przeszkód.
- Obiecuję. Taka moja rola - powiedziała miękko, bez większych emocji, nadal obserwując wieżę. - Ja nie chcę od ciebie żadnej obietnicy. Zrobisz, co uważasz za słuszne - Mówiła z powagą, nie lekko. Nie wydawała kobiecie rozkazów, nawet nie chciała, ale jasnym pozostawało, kto na kim w tej dwuosobowej grupie powinien zrobić wrażenie. Kto wyszedłby na tym lepiej. - Pozwól, Rito. Immunitaris - Jasnobrązowa różdżka z Tabebuji, wciąż obca w ręku Elviry, dotknęła subtelnym ruchem piersi Runcorn, w piątym międzyżebrzu po stronie lewej w linii środkowoobojczykowej. - Jesteś gotowa? - Proste pytanie, spojrzenie.
Elvira mogła sprawiać wrażenie zmęczonej, byłaby to uwaga słuszna. Porcelanowa cera zdawała się cieńsza niż zwykle, włosy opadały smętnie na ramiona jak woal martwej narzeczonej. Faktycznie osłabiona, wciąż miała zamiar dać z siebie wszystko.
Ekwipunek na konto MG
-5 do kości (rana cięta I stopnia)
will you be satisfied?
'k100' : 26
1. mico na siebie
'k100' : 71
- Immunitaris - szepnęła, magia jednak pozostawała tak samo martwa, jak wcześniej. Wywróciłaby oczami, gdyby chciała pozwolić sobie na słabość w towarzystwie sojusznika. Nie zamierzała tego robić, miała nad sobą kontrolę. Pewnym ruchem wsunęła tabebujowe drewno do kieszeni, tak, że cały czas miała rękojeść pod palcami. - Ja również - Nie miały powodu, by zwlekać.
Przyjrzała się uważnie spokojnej sylwetce towarzyszki. Nienapięte ramiona, włosy związane dokładnie, ale wciąż posiadające pewien nonszalancki urok. Prezentowała się dzisiaj porządniej od Elviry, a wszystko dlatego, że uzdrowicielce niewiele już szczegółów mogło uwierać podczas pojedynku. Oswoiła się w ostatnich tygodniach z uciążliwościami ran, ubytków na ciele i duszy, ciągłego osłabienia i sytuacji, wymagających większej wytrzymałości niż była gotowa oferować. Nawet dziś, w tej chwili, noga protestowała przed zbyt gwałtownymi ruchami, biaława blizna na łydce naciągała się i przypominała o sobie bezwzględnie, w najgorszych momentach. Umiała sobie z tym poradzić. Wyzbywała się jednej słabości za drugą.
- Pierdolenie... - wymamrotała do siebie cicho, obojętnie, kiedy ruszyły w kierunku podnóża wieży i dobiegły je świąteczne piosenki rozleniwionych nastolatków. Kiedyś może dźwięk fałszu wzbudziłby w Elvirze irytację, obecnie nie tknęło ją żadne uczucie poza politowaniem. Niegroźni głupcy. Bez celu, bez wartości. - Pójdziesz przodem - Zdecydowała. To miało sens. Runcorn była wiedźmim strażnikiem, walczącym szpiegiem. Uzdrowiciele trzymali się drugiej linii.
Nie zamierzała wybiegać przed szereg.
link do szafki
[bylobrzydkobedzieladnie]
will you be satisfied?
czarodziej a: martwy
czarodziej b: martwy
Dyszałam. Dyszałam ze zmęczenia, ale byłam zadowolona i wdzięczna Elvirze, że zdołała w międzyczasie uleczyć moje rany. Obity od upadków na podłogę tyłek już nie bolał. - Dzięki - powiedziałam cicho, poprawiając spódnicę, którą wcześniej podniosła. Było to chyba dziwne i nie byłam do końca pewna czy absolutnie konieczne, ale z drugiej strony czy naprawdę mnie to obchodziło? Zrobiłam krok do przodu i spojrzałam na dwa truchła na ziemi. Dwóch mężczyzn, których imion nikt miał nie poznać. Trzeba było pozbyć się ciał, ale to zaraz. - Dobrze poszło - mruknęłam jeszcze, wcale nie będąc zadowoloną z przebiegu tego spotkania. Mogli mnie, chociaż zaprosić na randkę. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Szeroka wieża faktycznie była dobrym punktem widokowym. Wyjrzałam przez okno, wokół paliły się światełka, zapewne z magicznych domów. Szczerze wątpiłam, aby te mugolskie były oświetlone. Z drugiej strony jednak była wigilia, zapewne spędzali ją w gronie bliskich, o ile przeżyli. Szkoda by było popsuć im taki ładny dzień, skoro okazja do świętowania była przednia. - Potrafisz zabezpieczać teren? - spytałam, rozglądając się dookoła. Zaraz trzeba będzie się tym zająć, ale jeszcze ktoś mógł się tu zjawić. Wolałam pozostać czujna. Wieża nie była duża, ale wystarczająco zagracona, by można było stwierdzić, że zawsze ktoś tu żył. Może byli to tylko ci dwaj mężczyźni, których martwe oczy wpatrywały się gdzieś w przeciwną ścianę, a może działali na zmiany i zaraz ktoś miał się tu zjawić? Powinnyśmy poczekać na nich, jeśli zechcą nas odwiedzić. Stanęłam za regałem, tak, aby jedynie ukradkiem spoglądać w stronę. Wzrok skierowałam na Elvirę. No chodź. - Na razie nikogo nie ma, ale mogą się zjawić - wspomniałam, nauczona walki, wciąż schowana za rogiem. Zwykle byłam szybsza, ale dzisiaj pozostało mi jedynie czekać i wypatrywać wroga. Wolałam jak najszybciej stąd wyjść, zjeść pieprzoną świąteczną zupę. Była wigilia, zapewne rebelianci mieli lepsze rzeczy do roboty niż bawienie się ze mną.
- Wybacz tę spódnicę, wolę widzieć, co leczę, przez ubranie mogłabym zrobić więcej szkody jak pożytku - powiedziała cicho, nawet nie z powodu wstydu, jego wszak zupełnie nie czuła, ale by Rita miała świadomość, że ten krótki epizod podczas pojedynku nie został przez Elvirę przedsięwzięty dla jej własnej przyjemności. Nie miała zresztą z czego tej przyjemności czerpać, widziała znacznie lepsze tyłki, z całym szacunkiem.
Okrążyła wieżę wzdłuż ściany, aby przyjrzeć się poszczególnym regałom, wnękom i uchwytom na pochodnie. Szukała czegoś niepokojącego, odstającego od normy, ale koniec końców znalazła się znów przy dwóch pobladłych ciałach, którym posłała niewesoły uśmiech. Nie pierwsi i nie ostatni zdrajcy, którzy odeszli ze świata w ramach kary za idiotyczne decyzje podjęte za życia.
- Tam, gdzie zabezpieczam teren, zawsze zostawiam szpiega, który jest łącznikiem z Białą Wywerną. - Spojrzała na Ritę z ukosa. - Wiesz, czym jest Biała Wywerna, prawda?
Rita uważała, że w każdej chwili mogą nadejść następni wrogowie, Elvira jednak poważnie w tę myśl powątpiewała. Unieszkodliwili strażników wieży sprawnie i po cichu, nie mieli czasu nikogo zawiadomić; zwolennicy Zakonu spędzali pewnie wieczór z członkami swoich szlamowatych rodzin, a w każdym razie tymi, którzy jeszcze pozostawali żywi. Niewielka istniała szansa, że ktoś odnajdzie je akurat teraz, w Londynie. Żeby jednak uszanować ostrożność sojuszniczki, skinęła głową i z palcami na różdżce zaszyła się w rogu. Stanęła blisko kobiety, muskając oddechem jej kark. Nie powinno być to dla niej niekomfortowe.
192/195 (-3 psychiczne)
-5 do kości za ranę ciętą I stopnia
will you be satisfied?
Za wszelką cenę też próbowała przekonywać się, że nie jest to zazdrość.
Nie miałaby powodu jej czuć. Tłok i męczące towarzystwo podczas wolnego dnia nie były przywilejem, lecz nieprzyjemnym obowiązkiem.
- Tak myślisz? - mruknęła, zbliżając się do okna, gdy czarownica skończyła już ze swoim zaklęciem; nie chciała wchodzić jej w drogę, gdy krążyła po wieży. - Może tak. Może i tak jest. - Nocna panorama Londynu nie robiła na Elvirze najmniejszego wrażenia, żołądek zaciskał jej się za każdym razem, gdy rzucała okiem na rozświetlone okna budynków. Kawałek po kawałku, musiała przyznać przed sobą, że nie była jeszcze tak obojętna, jakby chciała. Wszystko w swoim czasie, księżniczko. - Poradziłam sobie z obrażeniami. A ty? - zapytała tak, jakby interesowała się samopoczuciem Rity, zaraz jednak uzupełniła zaskakującym rozwinięciem. - Lubisz święta? - Starała się brzmieć tak, jakby niewiele obchodziła ją odpowiedź i chyba nawet jej się to udało.
Z torby przy ramieniu wyciągnęła magicznie pomniejszony portret tego samego czarnoksiężnika, którego często spotkać można było w bocznej sali Białej Wywerny. Od jakiegoś czasu obserwował już tereny Isle of Dogs, a teraz wykorzystała jeden z wbitych w mur haczyków, aby pozostawić go tu i poinstruować o tym, na co powinien zwracać uwagę, a kiedy bezwzględnie poinformować któregoś z Rycerzy. Cała jej magiczna praca opierała się na stworzeniu duplikatu dość doskonałego, aby czarnoksiężnik mógł przemieszczać się między jego ramami. Z uwagi na to, że był obrazem i nie miał ludzkiej inteligencji, należało mu też dokładnie objaśnić, czego od niego oczekiwano.
- Ludzie zbyt często bagatelizują obrazy, ponieważ nie wyczuwają oczywistej pułapki - szepnęła po chwili, zadowolona z efektu.
Nakładam czaroszpiega
will you be satisfied?
- Nie bądź prostakiem, Runcorn.
I może było ironiczne, gdy mówiła to akurat ona, może nie miała wystarczającego powodu, aby już sięgać po naganę, ale ta krótka, wyzuta z emocji uwaga pochodziła od niej, a nie od starszej stażem Rycerki. Elvira Multon była zmęczona ludźmi, nie zamierzała dłużej udawać, że jest inaczej.
Portret wisiał na swoim miejscu, zaklęcia zostały nałożone; pozostawało tylko zapewnić ochronę u podnóża wieży, aby żadnemu zbłąkanemu terroryście nie przyszło na myśl błąkać się po Bedford Square.
- Podrzucisz mnie na Pokątną, ale poczekaj, bo to jeszcze nie wszystko - zarządziła, poprawiając rękawy płaszcza i z wyciągniętą różdżką pokonując kamienne schody, które zaprowadziły je na punkt obserwacyjny. Nie musiała kłopotać się ciałami, nie wtedy, gdy zamierzała zostawić za sobą strażnika. Na ulicy przed wieżą spojrzała na Ritę jeszcze raz, krótko - Nie spanikuj - A potem ściągnęła rękawiczkę z lewej ręki i włożyła za krawędź ust dwa najmniejsze palce dłoni. Przenikliwe gwizdnięcie było sygnałem, który obwieściła już wcześniej, więc nie musiała długo czekać na efekt. Spomiędzy dwóch kolorowych kamienic wychynął czarny cień, powłóczący poszarpaną szatą. W jego obecności oddech zmieniał się w obłoki pary, klatka piersiowa ściskała w uczuciu beznadziei. Elvira była już z tym jednak oswojona. - Strzeż tej wieży, niech nikt niepowołany się do niej nie zbliża. Będziesz przepuszczać tylko tych, którzy przychodzą od nas. - Dziwnie było zwracać się do dementora, nie widząc jego twarzy. Z drugiej strony, pysk dementora był ostatnią rzeczą, jaką chciała w życiu zobaczyć.
Odwróciła się do Rity i skinęła głową. Już koniec.
Zostawiam strażnika-dementora
/zt
[bylobrzydkobedzieladnie]
will you be satisfied?
Bedford Square to ulica umiejscowiona w pobliżu wielu bogatych mugolskich domów, opanowanie jej przez zwolenników Lorda Voldemorta odetnie całkowicie dostęp do domów tychże i ułatwi kontrolowanie spowinowaconych z nimi czarodziejów. Mieszka tu - lub mieszkało - kilku wpływowych ludzi niemagicznego świata, być może część z nich wciąż ukrywa się w pobliżu lub będzie pragnęło wrócić do swoich domów, bo pozostawione kosztowności. Może być istotnym punktem Londynu
Bedford Square znajduje się pod kontrolą Rycerzy Walpurgii.
Na lokację nałożono zabezpieczenia.
W lokacji znajduje się dementor. Należy go przegonić udanym zaklęciem Expecto Patronum w przeciągu jednej tury, inaczej odbiera przytomność. Postaci nie mogą wykonać innej akcji, póki w temacie jest dementor.
Możliwe jest rzucenie carpiene w szafce zniknięć i ustosunkowanie się do rzutu już w pisanym poście (a zatem przekazanie informacji o wykrytych pułapkach drugiej postaci w tym samym poście, w którym carpiene zostało rzucone).
Udane carpiene z mocą 75 pozwala dostrzec Czaroszpiega i Strach na gremliny, a udane carpiene z mocą 85 pozwala dostrzec Cicho-szę.
Aktywacja Czaroszpiega sprawia, że postać drzemiąca na obrazie wiszącym na ścianie budzi się, obserwuje sytuacje oraz donosi o niej rycerzom przebywającym w bocznej sali Białej Wywerny.
Aktywacja Stracha na gremliny przywołuje bogina postaci, która napisała jako pierwsza.
Aktywacja Cicho-szy powoduje całkowitą głuchotę ludzi przechodzących przez drzwi, okna lub ściany.
Po rozpoznaniu pułapek można przejść do ich przełamywania zgodnie z obowiązującą mechaniką. Pułapki przełamywać można w dowolnej kolejności, lecz Cicho-sza powinno zostać przełamane jako pierwsze.
WYKLUCZONA
W pobliżu Bedford Square znajduje się wieża widokowa, skąd łatwo patrolować przestrzeń; zdobycie jej warunkuje zdobycie całego terenu i możliwość patrolowania okolicy, w tym wyłapanie lub ochrona ewentualnych mugoli.
Zakon Feniksa: Na wieży widokowej znajduje się mini posterunek. Całą dobę przebywa na nim dwoje czarodziejów należących do magicznej policji, obserwując otoczenie wieży.
Rolę czarodziejów broniących tego terenu może przejąć również dowolny Rycerz przy pomocy lusterka; wówczas walczy z Rycerzami bez udziału mistrza gry, zgodnie ze statystykami rozpisanymi powyżej, ale bez ograniczeń co do kolejności oraz wyboru rzucanych zaklęć.
Walka: Walka: Postać, która napisze jako pierwsza, kieruje czarodziejem A, postać, która napisze jako druga, kieruje czarodziejem B.
Czarodziej A (OPCM 10, uroki 15, żywotność 80) będzie atakował kolejno zaklęciami: ignitio, orcumiano, commotio oraz bronił się zawsze wtedy, kiedy wymagać będzie tego od niego sytuacja.
Czarodziej B (OPCM 10, uroki 15, żywotność 80) będzie atakował kolejno zaklęciami: lamino, deprimo, drętwota oraz bronił się zawsze wtedy, kiedy wymagać będzie tego od niego sytuacja.
Gracz nie ma prawa zmienić woli postaci broniącej lokacji, jedyne, co robi, to rzuca za nią kością i opisuje jej działania w sposób fabularny.
Aby przejść do etapu III, należy odczekać 48 godzin, w trakcie których para (grupa) może zostać zaatakowana przez przeciwną organizację.
Postaci mają 2 tury na nałożenie zabezpieczeń, pułapek lub klątw oraz wydanie dyspozycji strażnikom należącym do organizacji.
Gra w tej lokacji jest dozwolona.
Rycerze Walpurgii
Bogata ulica kusiła pogrzebanymi w domach mugoli skarbami, a kontrola nad spokrewnionymi z nimi czarodziejami była narzędziem na tyle potężnym, by ostatecznie zmotywować popleczników lorda Voldemorta do przejęcia lokalizacji i utrzymania pełnego nadzoru. Dzięki temu wielu czarodziejów skrycie sprzyjającym mugolom lub stroniących od idei wyznawanych przez Rycerzy zostało wykrytych i osądzonych lub nakłonionych do współpracy.
W Noc Tysiąca Gwiazd ulicę przeorał odłamek meteorytu, niszcząc bogate i dostosowane do potrzeb czarodziejów domy; wielu z nich pozostało bez dachu nad głową i po cichu liczy na pomoc organizacji sprawującej kontrolę nad tym miejscem.
Ludzie stali w kolejce, zdawało się, że masa ludzka ustawiona w nierównym rzędzie pełnym głosów, pokrzykiwań i lamentu stała się codziennością, a przecież meteoryt spadł nie tak dawno temu.
Domy rozpadły się w pył, po bogatej ulicy zostały jedynie straszące ruiny. To w takim otoczeniu powstał punkt pomocowy dla tych, którzy w okolicy stracili dach nad głową. Pył wciąż unosił się w powietrzu i osiadał drapiąc w gardle. Na widok przybywających świstoklikiem pomocników korpulentna kobieta wyszła z jednego z namiotów. Włosy zebrane miała w ciasny kok na czubku głowy, a jasny fartuch uzdrowicielski mocno przykurzony.
-Jesteście już, dobrze. - Zwróciła się do nich, a potem wyciągnęła dłoń po kartkę jaką otrzymali jeszcze w Ministerstwie Magii. -Patrin Tremaine… - Podniosła wzrok na James’a, a potem wróciła wzrokiem do kartki. -Yana Blythe? Dobrze… i Vivienne Rosier, tak? - Odhaczyła na kartce, że wszystko się zgadza i podpisała. Westchnęła ciężko. -Mieliśmy bójkę w kolejce po wodę oraz jedzenie. Jedna osoba nie żyje. Ty! - Wskazała palcem na James’a. -Pomożesz kopać grób. Idź do Caspara, powie ci co masz robić. - Wskazała na mężczyzn stojących z łopatami kawałek dalej. Na wozie, pod plandeką leżało już ciało. -Idź. - Ponagliła chłopaka. -Potem wróć do mnie.
Następnie całą swoją uwagę skupiła na dwóch dziewczynach. -Potrzebuję jednej osoby do pomocy przy opatrywaniu rannych i drugiej do zapisywania nazwisk. - Przyglądała się Yanie i Vivienne przez dłuższą chwilę. Ta druga wydawała się taką co to jak zobaczy więcej krwi to zemdleje na miejscu, a nazwisko Rosier nie było przecież obce. Panna z dobrego domu, na pewno miała ładny charakter pisma. -Usiądź za biurkiem. Pytaj o imię i nazwisko, wiek, czy mają dzieci. Uzupełniaj po kolei rubryki. Potem kieruj do kolejki po racje żywnościowe, a jak ranni to do twojej koleżanki. - Teraz skupiła swoją uwagę na Yanie. -Pomożesz z rannymi. Nic trudnego, otarcia i zadrapania.
Tym razem pokazała miejsce niedaleko od stanowiska dla Vivienne. Znajdowało się tam łóżko, mała szafka z bandażami, czystą wodą i podstawowymi opatrunkami. -Przemywasz ranę, nakładasz maść, ochraniasz bandażem i do kolejki po żywność. - Dała szybkie instrukcje, a zaraz po tym rozległ się dźwięk kolejnego świstoklika, który zapewne oznajmił przybycie kolejnych ochotników wysłanych przez Ministerstwo Magii.
James gdy podszedł do Caspara stanął oko w oko z mężczyzną w sile wieku o ogorzałej twarzy.
-No młody, łapaj za łopatę i idziemy. - On sam pochwycił wózek i zaczął prowadzić zniszczonymi ulicami w stronę cmentarza, którego też meteoryt nie oszczędził, ale na tyle, że mogli jeszcze grzebać ludzi.
Vivienne stos dokumentów się piętrzył, a kolejka powiększała. Pióro już czekało tak samo jak pierwsza osoba.
-Anna Rivers. - Przedstawiła się kobieta. -A to Tommy, Jimmy i Claire. - Wskazała na trójkę dzieci w wieku od siedmiu do jedenastu lat. -Tamten, zatłukł im ojca! - Wskazała oskarżycielskim palcem w kierunku gdzie siedziała Yana.
Yana, jak tylko zajęłaś miejsce przy opatrunkach podszedł mężczyzna, który miał podbite oko, rozciętą wargę i łuk brwiowy, z którego solidnie leciała krew. Łypał na ciebie zdrowym okiem i czekał, aż się nim zajmiesz. Widać, że rany były świeże.
-Byle szybko. - Sarknął i wskazał na dwóch czarodziejów, którzy stali w pewnej odległości; uważnie mu się przyglądali. -Czekają tylko, żeby mnie zamknąć w Azkabanie. - Obejrzał się na krzyczącą kobietę, ale niczego nie skomentował.
MG nie kontynuuje rozgrywki, ale nad nią czuwa i w razie potrzeby interweniuje.
James, zostałeś skierowany do wykopania grobu i pochowania ciała. Po wykonaniu zadania możesz dołączyć do Yany lub Vivienne.
Yana, zostałaś przydzielona do opatrywania rannych, a Vivienne do spisywania poszkodowanych. Możecie wchodzić w interakcje z ludźmi, tworzyć własnych npców na potrzeby rozgrywki.
Wraz z zakończeniem wątku zgłoście to do Mistrza Gry (Primrose Burke).
Po wylądowaniu Yana rozejrzała się uważnie. Okolica jeszcze niedawno musiała wyglądać pięknie, teraz była jedynie smutnym wspomnieniem dawnej świetności; najwyraźniej meteoryty musiały obejść się z nią wyjątkowo dotkliwie. Od razu zaczęła się zastanawiać nad tym, co przyjdzie im robić. Ani ona, ani towarzysząca jej delikatna dama, która wyglądała jakby dopiero co skończyła szkołę, niespecjalnie nadawały się do odgruzowywania tego obszaru. Ale nie musieli długo czekać na dalsze instrukcje; chwilę później podeszła do nich czarownica w zakurzonym fartuchu.
- Yana Blythe – potwierdziła, kiedy czarownica wyczytała nazwiska.
Wysłuchała jej uważnie, godząc się na taki podział obowiązków. Do uzdrowicielki było jej daleko, ale miała podstawowe pojęcie o anatomii i opatrywaniu niegroźnych ran. Nie skończyła zaczętego niegdyś kursu alchemicznego, ale zdążyła tam poznać trochę wiedzy anatomicznej, która przecież dość mocno wiązała się z eliksirami leczniczymi i ich dawkowaniem. Czasem też zdarzało jej się skaleczyć podczas obróbki kamieni do biżuterii i talizmanów, więc dawno już nauczyła się radzić sobie samodzielnie z niegroźnymi przecięciami czy siniakami. Lady Rosier nie wyglądała na taką, która dobrze znosi widok krwi, ale być może Yana po prostu patrzyła na nią stereotypowo przez pryzmat większości lady, które poznała, może z wyjątkiem wymykającej się schematom Primrose. Wiele dam które pamiętała z Hogwartu jawiło jej się jako delikatne mimozy zamknięte w złotych klatkach.
- Dam sobie radę – zapewniła korpulentną czarownicę. Podejrzewała, że ewentualni ranni zapewne są skutkiem bójki o której wspomniała czarownica, a nie samej Nocy Tysiąca Gwiazd, od której, bądź co bądź, minął ponad miesiąc i nikt przez tak długi czas nie mógł mieć świeżych ran. W sytuacjach tak trudnych z ludzi często wychodziły najbardziej prymitywne, zwierzęce instynkty. Kiedy ilość zasobów była ograniczona, wszelkie normy społeczne odchodziły na dalszy plan i każdy myślał tylko o zaspokojeniu własnych potrzeb. W takich momentach niczym nie różnili się od zwierząt.
Nie dawała po sobie poznać emocji. Musiała zacisnąć zęby i po prostu zrobić swoje. Kontrolnie zerknęła jednak na towarzyszkę, dla której te wszystkie widoki musiały być jeszcze większym wstrząsem niż dla samej Yany, która przecież widziała Londyn bezpośrednio po tamtej nocy i jako dziewczyna z ludu, krwi czystej, ale pozbawionej szlachectwa, nie była chroniona pod ciasnym kloszem rodowej opieki. Ojciec starał się ją chronić jak mógł, ale nie miał takich możliwości i zasobów jak wielkie rody, więc całkowite uchronienie się przed skutkami ostatnich wydarzeń nie było możliwe. Tym bardziej, że w Noc Tysiąca Gwiazd go przy niej nie było i musiała chronić się sama, z pomocą zupełnie przypadkowych ludzi którzy znaleźli się wtedy w podobnym położeniu do niej.
- Wszystko w porządku? – zapytała ją zanim zaczęły. Nie znała jej, ale okazała zainteresowanie i życzliwość. Z wysoko urodzonymi lepiej było żyć w poprawnych stosunkach, choć miała nadzieję, że dziewczyna nie należy do kategorii tych najbardziej rozkapryszonych, kręcących nosem i trudnych, i że ich współpraca przebiegnie w dobrej atmosferze.
Zajęła miejsce we wskazanej części namiotu, a po chwili podszedł do niej mężczyzna, który miał podbite oko, rozciętą wargę i łuk brwiowy, co ewidentnie wyglądało na skutek bójki. Yana nie wiedziała, ile prawdy było w tym, co krzyczała nieznajoma kobieta przy Vivienne. Nie było jej tu w momencie kiedy trwało całe zamieszanie, więc nie jej rolą było ocenianie, kto był winny i kto zaczął. Miała po prostu udzielić podstawowej pomocy uczestnikom bójki, ich ewentualnymi przewinieniami z pewnością zajmie się ktoś inny. Poczuła się jednak trochę nieswojo na myśl o znalezieniu się pośrodku jakiegoś ludzkiego dramatu, to było gorsze niż widok krwi. Świadomość, że okoliczni mieszkańcy stracili dach nad głową i byli zmuszeni do zwierzęcej walki o jedzenie, i że pociągnęła ona za sobą nawet ofiarę śmiertelną. A jeszcze kilka tygodni temu wszyscy ci ludzie mogli być normalnymi, zwyczajnymi obywatelami takimi jak ona, tylko po prostu mieli tamtej nocy mniej szczęścia.
Nie pozostało jej nic innego jak próbować pomóc na miarę swoich możliwości. Znała kilka najprostszych zaklęć leczniczych, którymi nie wyleczyłaby żadnych poważnych ran, ale do zwykłych rozcięć w zupełności powinny wystarczyć, tym bardziej, że miała jeszcze pod ręką maści i bandaże, którymi mogła opatrzyć to, na co nie wystarczały proste czary. W Mungu z pewnością wyleczono by tych ludzi szybciej i lepiej, ale na pewno też zmagali się ze sporym obłożeniem i zapewne osoby kontrolujące ten punkt pomocowy nie widziały sensu, żeby kłopotać profesjonalnych uzdrowicieli rozcięciami po bójce, z którymi, jak się okazywało, mogła sobie poradzić nawet młoda dziewczyna-samouk która zaliczyła może połowę kursu alchemicznego, ale żadnego uzdrowicielskiego. No cóż, biorąc pod uwagę skalę kryzysu w kraju, każda para rąk do pomocy była na wagę złota, nawet taka bez przysłowiowego papierka.
Po opatrzeniu ran mężczyzny odprawiła go do punktu wydającego żywność, zastanawiając się, jak potoczą się jego dalsze losy. Jeśli rzeczywiście dopuścił się jakiegoś ohydnego czynu zapewne poniesie konsekwencje. Yana tymczasem miała już zająć się kolejnym mężczyzną z rozcięciami na twarzy i dłoniach.