Czarny Kot
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Czarny Kot
"Czarny Kot" znajduje się w dzielnicy Borough of Enfield, gdzieś nad Tamizą, wśród licznych mugolskich teatrów, kin, muzeów oraz sklepów. Dlaczego właściciele wybrali akurat taką lokalizację? Dlaczego nie założyli lokalu w czarodziejskiej części miasta? Krążą różne plotki na ten temat, jednak najprawdopodobniejszym wytłumaczeniem będzie to nawiązujące do buntu przeciwko panującym normom społecznym. Zrobili to, bo takie mają do tego prawo. Tak, obłożyli go zaklęciami ochronnymi, skryli przed oczami wścibskich mugoli, jednak jedynie z przymusu, by nie podpaść władzy.
Wejście do "Czarnego Kota" znajduje się nie od strony ulicy, a z jednego ze ślepych zaułków, dodatkowo chronione jest hasłem. Lokal został umiejscowiony w piwnicy, dlatego najpierw należy pokonać krótkie kamienne schodki, by dostać się do jego wnętrza. Przy drzwiach wisi nieco podniszczony szyld, który może przywieść na myśl plakat bohemy francuskiej.
W "Czarnym Kocie" wiecznie panuje półmrok, rozświetlany jedynie blaskiem lewitujących świec i lampionów. Powietrze jest gęste, przesycone zapachem tytoniu oraz piołunu. Wysoko zawieszone sufity, kamienne ściany, niewielka ilość ozdób - to wszystko tworzy dosyć oszczędny, nieco ascetyczny wystrój wnętrza. Okolica przy kontuarze zawsze jest gęściej zaludniona, zaś miejsca znajdujące się w odleglejszych mu pomieszczeniach - puste.
Wejście do "Czarnego Kota" znajduje się nie od strony ulicy, a z jednego ze ślepych zaułków, dodatkowo chronione jest hasłem. Lokal został umiejscowiony w piwnicy, dlatego najpierw należy pokonać krótkie kamienne schodki, by dostać się do jego wnętrza. Przy drzwiach wisi nieco podniszczony szyld, który może przywieść na myśl plakat bohemy francuskiej.
W "Czarnym Kocie" wiecznie panuje półmrok, rozświetlany jedynie blaskiem lewitujących świec i lampionów. Powietrze jest gęste, przesycone zapachem tytoniu oraz piołunu. Wysoko zawieszone sufity, kamienne ściany, niewielka ilość ozdób - to wszystko tworzy dosyć oszczędny, nieco ascetyczny wystrój wnętrza. Okolica przy kontuarze zawsze jest gęściej zaludniona, zaś miejsca znajdujące się w odleglejszych mu pomieszczeniach - puste.
A jednak usłyszał i nie wiedziała czy się cieszyć, czy raczej szukać najkrótszej drogi ucieczki do drzwi, gdyby był kolejną osobą bez humoru próbującą się na niej wyżyć. Komentarz Raidena przywołał na usta dziewczęcia lekki uśmiech, skwitowany zaraz potem zrezygnowanym westchnieniem. Nie uniosła jednak na niego wzroku, wyraźnie zainteresowana rdzawym płynem w swojej szklaneczce i niewielkim uszczerbku na rancie szkła, które tak zawzięcie pocierała. Faktycznie, nie wyglądała najlepiej, ale i na to nie miała żadnego wpływu - była po całym dniu pracy, nieprzespanej nocy a na końcu po bliżej nieokreślonej szarpaninie i wylaniu jej cennego alkoholu na ubranie. Żyć nie umierać, c'est la vie. W gruncie rzeczy sama jej obecność w tym miejscu, jak i wygląd, wyznaczały trop względem jej statusu krwi i upewniały w przekonaniu, że szlachcianką nie była.
- Najwidoczniej tak wyglądają kobiety, które potrafią się same bronić - wzruszając ramionami wyprostowała się, by wreszcie chwycić szklankę i upić trochę whiskey. Barman wyczuwając, że albo czeka za rogiem pełna niezgody dyskusja między tą dwójką albo wylewanie gorzkich żali lub też niezręczna cisza oddalił się w przeciwną stronę baru zabierając się za brudny stos szkła, który zbierał się w kącie chyba od wczoraj.
- Kłótnia z kobietą, czy praca? - zagaiła ponownie, strzelając w pierwsze wyjaśnienie humoru Raidena, które przyszło jej do głowy. Przeniosła również na niego wzrok, pusty i obojętny, podpierając się z powrotem o blat.
- Najwidoczniej tak wyglądają kobiety, które potrafią się same bronić - wzruszając ramionami wyprostowała się, by wreszcie chwycić szklankę i upić trochę whiskey. Barman wyczuwając, że albo czeka za rogiem pełna niezgody dyskusja między tą dwójką albo wylewanie gorzkich żali lub też niezręczna cisza oddalił się w przeciwną stronę baru zabierając się za brudny stos szkła, który zbierał się w kącie chyba od wczoraj.
- Kłótnia z kobietą, czy praca? - zagaiła ponownie, strzelając w pierwsze wyjaśnienie humoru Raidena, które przyszło jej do głowy. Przeniosła również na niego wzrok, pusty i obojętny, podpierając się z powrotem o blat.
Gość
Gość
Naprawdę wizja powrotu do domu była przyjemną odmianą. I całkiem pokrzepiającą. Aż dziwne było że aż tak potrafiła go uspokoić, chociaż jeszcze chwilę temu mógłby komuś strzelić prosto w środek czoła i nawet nie mrugnąć. Na razie jeszcze nie musiał używać klamki po powrocie z Ameryki, chociaż zawsze miał ją ze sobą z przyzwyczajenia. Z przyzwyczajenia czy może na wszelki wypadek? Każdy mógł go pozbawić różdżki, nawet jeśliby walczył, mogło się okazać, że coś pójdzie nie tak. Dlatego zawsze miał w zanadrzu właśnie ją. Małą pamiątkę. Lubił je mieć, podobnie jak naszyjnik, który nigdy nie opuszczał jego szyi. Czasami bezwiednie bawił się nim, gdy czytał akta sprawy lub siedział za długo za biurkiem. Sam nawet nie zwracał uwagi, dopiero gdy ktoś podpytał co to za trzy monety, zauważał, że przebierał nimi w palcach. Wiedział, że za jakiś czas będzie musiał zdobyć jeszcze jedną. Nie miał pojęcia jednak z czego miałaby być zrobiona i z jakiego kontynentu. Złota oznaczająca ojca pochodziła z Europy jako dawnego centrum świata, w które tak sztywno wierzono. Srebro było z Ameryki Północnej i chociaż nie było tam szalonej gorączki na ten metal tak bardzo jak na złoto, jednak Marleen Carter zawsze miała słabość do tego materiału. Wykonana z brązu najmniejsza moneta symbolizująca Sophię była znaleziona przez niego podczas jednej z akcji, którą prowadzili poza granicami Stanów Zjednoczonych, po drugiej stronie Panamy. Nieźle ich tam wtedy wywiało... Uśmiechnął się lekko, ponownie sięgając do naszyjnika. Dla mini Cartera powinien w takim razie znaleźć coś z Afryki, Azji lub Australii. Niezależnie co by się nie działo, zamierzał dostać się do jednego z tych kontynentów i zabrać stamtąd pamiątkę. Ciekawe czy ci wszyscy zgromadzeni tu Angole też potrafili wyjść poza teren swojego domu i poszukać przygód czy byli typowymi Anglikami, którzy wierni są tylko swojemu państwu? Wielu takich już tutaj spotkał i pewnie miało to być koło nie do powstrzymania. Nic dziwnego że tak bardzo odpowiadała mu mentalność Amerykanów, którzy byli o wiele bardziej otwarci i modernistyczni od konserwatywnych mieszkańców Wielkiej Brytanii. Do tego społeczeństwo czarodziejów wciąż było dość mocno podzielone na szlachtę, a w Chicago te granice powoli się zamazywały. Nikt nie uciekał gdzie popadnie przed którymś z wyżej urodzonych. Tak naprawdę większość osób miało do tego takie samo podejście co on. Zdecydowanie nie zwracała na to uwagi. Gdyby naprawdę tak było, trzymałby się z daleka od Artis, ale nie zamierzał tego robić. Nie byłby sobą, gdyby postanowił podkulić ogon i robić coś według dyktanda. Prędzej zrezygnowałby z pracy, nim zamierzał zmieniać swoje przekonania.
Słysząc słowa dziewczyny, zaśmiał się na jej odpowiedź. Zdecydowanie bardziej szczerze niż przypuszczał i popił to, co przyniósł mu barman. No, dobrze. Postawił na Ognistą. Ciekawe czy wciąż Macmillanowie zamierzali na niego polować? Na pewno zresztą wiedzieli już kto stał za wydziedziczeniem ich córki, bo nie raz i nie dwa czuł na sobie palące i uważne spojrzenia. Mimo wszystko zamierzał zrobić wszystko, byle tylko Finnleigh było jak najlepiej i jak najłatwiej. Dziewczyna obok niego raczej nie przeżyła niczego podobnego. Po prostu była niezadowolona z dnia.
- Wzruszająca historia. Aż mi się łza zakręciła - odpowiedział, kręcąc głową. No, tak. Kobiety lubiły robić z siebie ofiary, chociaż mężczyźni również. Odstawił szkło i przywołał spojrzeniem barmana, który nim zniknął, postawił przed Raidenem butelkę. - Odpowiedziałbym może i szczerze, ale widzę, że chcemy poudawać nieszczęśników, więc odpowiem, że właśnie stanąłem oko w oko ze śmiercią. Odpowiada ci taka historyjka? - spytał, nawet na nią nie patrząc i dolewając sobie Ognistej do szklanki. - Na pewno ciekawsza niż ten cały syf dookoła.
Słysząc słowa dziewczyny, zaśmiał się na jej odpowiedź. Zdecydowanie bardziej szczerze niż przypuszczał i popił to, co przyniósł mu barman. No, dobrze. Postawił na Ognistą. Ciekawe czy wciąż Macmillanowie zamierzali na niego polować? Na pewno zresztą wiedzieli już kto stał za wydziedziczeniem ich córki, bo nie raz i nie dwa czuł na sobie palące i uważne spojrzenia. Mimo wszystko zamierzał zrobić wszystko, byle tylko Finnleigh było jak najlepiej i jak najłatwiej. Dziewczyna obok niego raczej nie przeżyła niczego podobnego. Po prostu była niezadowolona z dnia.
- Wzruszająca historia. Aż mi się łza zakręciła - odpowiedział, kręcąc głową. No, tak. Kobiety lubiły robić z siebie ofiary, chociaż mężczyźni również. Odstawił szkło i przywołał spojrzeniem barmana, który nim zniknął, postawił przed Raidenem butelkę. - Odpowiedziałbym może i szczerze, ale widzę, że chcemy poudawać nieszczęśników, więc odpowiem, że właśnie stanąłem oko w oko ze śmiercią. Odpowiada ci taka historyjka? - spytał, nawet na nią nie patrząc i dolewając sobie Ognistej do szklanki. - Na pewno ciekawsza niż ten cały syf dookoła.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
|24 kwietnia
Dopiero zaczynałem zbawiać świat, a już miałem tego dosyć. Dostawałem nerwowych drgawek na samą myśl o jutrzejszej wyprawie - tym bardziej nie mogłem sobie wyobrazić, co się będzie działo na miejscu. Żaden ze mnie wojownik. Moje doświadczenie w walce ograniczało się do kilkukrotnego udziału w Klubie Pojedynków, a zdecydowaną większość konfliktów rozwiązywałem słowem, nie różdżką. Byłem stuprocentowym Puchonem, którego największe przewinienie dotyczyło wieczornego pójścia do biblioteki po kolejną pozycję poświęconą paleniu czarownic. Merlinie, prowadziłem lodziarnię! Nie dało się być właścicielem mniej szkodliwego biznesu, choć z niewiadomych przyczyn dwukrotnie musiałem gościć u siebie funkcjonariuszy Wiedźmiej Straży. Może to przez mój pstrokaty styl ubierania się? Czasy były na tyle nieciekawe, że uśmiechnięty człowiek w jaskrawożółtej koszuli musiał być kryminalistą?
Dzisiaj miałem na sobie czarne spodnie i koszulę w odcieniach szarości, wyjątkowo chcąc wtopić się w tłum. Umówiłem się ze starym znajomym z Wydziału Duchów w nieco podejrzanym miejscu, w którym miałem okazję przebywać tylko raz, ale w zasadzie nie miałem nic przeciwko ponownej wizycie. Teleportowałem się w ciemny zaułek i rozejrzałem dookoła, poszukując spojrzeniem znajomej twarzy. Byłem jednak sam. Wiatr delikatnie smagał moje włosy, którym już od tygodni obiecywałem skrócenie, a wszechobecna ciemność przywoływała nieprzyjemne wspomnienia. Jak na zawołanie przed oczami stanął mi Nokturn i zgniłe ciało, w które nadepnąłem. Wciąż pamiętałem każdy szczegół tamtej chwili: miękkość nieboszczyka i ostry zapach, niemalże palący drogi oddechowe. Poczułem na plecach dreszcz, lecz przypomniałem sobie, że w tym momencie znajduję się w cywilizowanej części Londynu i nie powinienem obawiać się powtórki z rozrywki. I tu znowu pomyślałem o odsieczy i o tym, że skoro pięć minut na Nokturnie tak na mnie wpłynęło, to na niewiele się zdam tam.
Podałem hasło i wszedłem do środka, niemal nie spadając ze schodów. Całkiem zapomniałem o ich istnieniu, ale na szczęście udało mi się oprzeć dłonią o chłodną ścianę i nie narobić sobie wstydu. Zszedłem spokojnie do głównej sali, po raz kolejny wyciągając szyję w poszukiwaniu starego znajomego, lecz moje poszukiwania po raz kolejny zakończyły się fiaskiem. Podszedłem więc do baru, usiadłem na wysokim stołku i zerknąłem na znoszony zegarek, sprawdzając godzinę. Mógłbym już dawno go oddać i kupić sobie nowy; pasek zdecydowanie wymagał wymiany, na tarczy pod odpowiednim kątem dało się zauważyć rysy. Wiązałem z nim jednak zbyt wiele wspomnień, by tak po prostu wrzucić go kosza razem ze starymi skarpetami i obierkami od jabłek. Zamówiłem kufel kremowego piwa, nie chcąc siedzieć tak o suchym pysku. Żłopałem je spokojnie, co i rusz kontrolując czas, lecz on wciąż się nie pojawiał. Ostatecznie stwierdziłem, że już nie przyjdzie, ale nie było mi z tego powodu smutno. W końcu to nie była randka - wtedy z pewnością bardziej bym to przeżył, szczególnie przez wgląd na mojego pecha w miłości. Zacząłem myśleć o Anastazji, znowu, choć starałem się tego nie robić. To było silniejsze ode mnie; udawałem, że jej zniknięcie wcale mnie nie rusza, ale tak naprawdę ten temat powracał do mnie jak bumerang i, wbrew pozorom, z mijającym czasem coraz silniej. Po wypiciu kremowego piwa zamówiłem czarne ale, sądząc, że w bardziej ponurym nastroju już być nie mogę. Try me pomyślałem, biorąc pierwszego łyka. I wtedy do moich uszu dotarł głos sąsiadów, którzy prowadzili ożywioną rozmowę na temat buntów goblinów. Przez chwilę przysłuchiwałem się im uważnie, skupiając uwagę na wszystkich opowiadanych przez nich głupotach, byle tylko przestać się nad sobą użalać. - To był ten, Mrug Paskudny! Mówię ci, stary, znam się na historii magii. Mój bachor zbiera karty z czekoladowych żab, ty wiesz, ile można się z tego dziadostwa nauczyć? - Wtedy odwróciłem się w ich stronę, co uczyniło ich rozmowę jeszcze bardziej interesującą, bo do dźwięku dołączył obraz. Swoją wiedzą postanowił podzielić się brodaty mężczyzna z nieprzyjemną blizną przechodzącą przez lewy policzek. Słuchał go dość pulchny jegomość z wyraźną łysinką na czubku głowy. - Urg Obrzydliwy - powiedziałem na tyle głośno, by mnie usłyszeli. - To był Urg Obrzydliwy, stał na czele buntów goblinów w XVIII wieku - dodałem, w zasadzie czując się tak jakbym właśnie spełniał dobry uczynek. Szerzyłem podstawową wiedzę wśród społeczeństwa! No, podstawową dla mnie, bo bunty goblinów zdawały się nikogo nie interesować. - I nie mam pojęcia dlaczego jest na kartach z czekoladowych żab - mruknąłem już bardziej do siebie, a raczej w kufel, kiedy upijałem kolejnego łyka gorzkiego piwa.
Dopiero zaczynałem zbawiać świat, a już miałem tego dosyć. Dostawałem nerwowych drgawek na samą myśl o jutrzejszej wyprawie - tym bardziej nie mogłem sobie wyobrazić, co się będzie działo na miejscu. Żaden ze mnie wojownik. Moje doświadczenie w walce ograniczało się do kilkukrotnego udziału w Klubie Pojedynków, a zdecydowaną większość konfliktów rozwiązywałem słowem, nie różdżką. Byłem stuprocentowym Puchonem, którego największe przewinienie dotyczyło wieczornego pójścia do biblioteki po kolejną pozycję poświęconą paleniu czarownic. Merlinie, prowadziłem lodziarnię! Nie dało się być właścicielem mniej szkodliwego biznesu, choć z niewiadomych przyczyn dwukrotnie musiałem gościć u siebie funkcjonariuszy Wiedźmiej Straży. Może to przez mój pstrokaty styl ubierania się? Czasy były na tyle nieciekawe, że uśmiechnięty człowiek w jaskrawożółtej koszuli musiał być kryminalistą?
Dzisiaj miałem na sobie czarne spodnie i koszulę w odcieniach szarości, wyjątkowo chcąc wtopić się w tłum. Umówiłem się ze starym znajomym z Wydziału Duchów w nieco podejrzanym miejscu, w którym miałem okazję przebywać tylko raz, ale w zasadzie nie miałem nic przeciwko ponownej wizycie. Teleportowałem się w ciemny zaułek i rozejrzałem dookoła, poszukując spojrzeniem znajomej twarzy. Byłem jednak sam. Wiatr delikatnie smagał moje włosy, którym już od tygodni obiecywałem skrócenie, a wszechobecna ciemność przywoływała nieprzyjemne wspomnienia. Jak na zawołanie przed oczami stanął mi Nokturn i zgniłe ciało, w które nadepnąłem. Wciąż pamiętałem każdy szczegół tamtej chwili: miękkość nieboszczyka i ostry zapach, niemalże palący drogi oddechowe. Poczułem na plecach dreszcz, lecz przypomniałem sobie, że w tym momencie znajduję się w cywilizowanej części Londynu i nie powinienem obawiać się powtórki z rozrywki. I tu znowu pomyślałem o odsieczy i o tym, że skoro pięć minut na Nokturnie tak na mnie wpłynęło, to na niewiele się zdam tam.
Podałem hasło i wszedłem do środka, niemal nie spadając ze schodów. Całkiem zapomniałem o ich istnieniu, ale na szczęście udało mi się oprzeć dłonią o chłodną ścianę i nie narobić sobie wstydu. Zszedłem spokojnie do głównej sali, po raz kolejny wyciągając szyję w poszukiwaniu starego znajomego, lecz moje poszukiwania po raz kolejny zakończyły się fiaskiem. Podszedłem więc do baru, usiadłem na wysokim stołku i zerknąłem na znoszony zegarek, sprawdzając godzinę. Mógłbym już dawno go oddać i kupić sobie nowy; pasek zdecydowanie wymagał wymiany, na tarczy pod odpowiednim kątem dało się zauważyć rysy. Wiązałem z nim jednak zbyt wiele wspomnień, by tak po prostu wrzucić go kosza razem ze starymi skarpetami i obierkami od jabłek. Zamówiłem kufel kremowego piwa, nie chcąc siedzieć tak o suchym pysku. Żłopałem je spokojnie, co i rusz kontrolując czas, lecz on wciąż się nie pojawiał. Ostatecznie stwierdziłem, że już nie przyjdzie, ale nie było mi z tego powodu smutno. W końcu to nie była randka - wtedy z pewnością bardziej bym to przeżył, szczególnie przez wgląd na mojego pecha w miłości. Zacząłem myśleć o Anastazji, znowu, choć starałem się tego nie robić. To było silniejsze ode mnie; udawałem, że jej zniknięcie wcale mnie nie rusza, ale tak naprawdę ten temat powracał do mnie jak bumerang i, wbrew pozorom, z mijającym czasem coraz silniej. Po wypiciu kremowego piwa zamówiłem czarne ale, sądząc, że w bardziej ponurym nastroju już być nie mogę. Try me pomyślałem, biorąc pierwszego łyka. I wtedy do moich uszu dotarł głos sąsiadów, którzy prowadzili ożywioną rozmowę na temat buntów goblinów. Przez chwilę przysłuchiwałem się im uważnie, skupiając uwagę na wszystkich opowiadanych przez nich głupotach, byle tylko przestać się nad sobą użalać. - To był ten, Mrug Paskudny! Mówię ci, stary, znam się na historii magii. Mój bachor zbiera karty z czekoladowych żab, ty wiesz, ile można się z tego dziadostwa nauczyć? - Wtedy odwróciłem się w ich stronę, co uczyniło ich rozmowę jeszcze bardziej interesującą, bo do dźwięku dołączył obraz. Swoją wiedzą postanowił podzielić się brodaty mężczyzna z nieprzyjemną blizną przechodzącą przez lewy policzek. Słuchał go dość pulchny jegomość z wyraźną łysinką na czubku głowy. - Urg Obrzydliwy - powiedziałem na tyle głośno, by mnie usłyszeli. - To był Urg Obrzydliwy, stał na czele buntów goblinów w XVIII wieku - dodałem, w zasadzie czując się tak jakbym właśnie spełniał dobry uczynek. Szerzyłem podstawową wiedzę wśród społeczeństwa! No, podstawową dla mnie, bo bunty goblinów zdawały się nikogo nie interesować. - I nie mam pojęcia dlaczego jest na kartach z czekoladowych żab - mruknąłem już bardziej do siebie, a raczej w kufel, kiedy upijałem kolejnego łyka gorzkiego piwa.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Radość zalała go jak alkohol, który później wtłaczał w siebie już nawet na siłę, od stanu ważkiej lekkości, uśmiechu rozciągającego się szerzej od kpiących grymasów, aż po bełkotliwą symfonię dobywającą się z wąskich ust, niebędących w stanie sklecić rozsądnie brzmiącej zgłoski. Brakło mu towarzystwa, lecz samotne szwendanie się po mrocznym Londynie, degustowanie trunków leżakujących w beczkach pamiętających czasy wiktoriańskie oraz weselenie się przy urywanych dźwiękach muzyki, stukocie kieliszków i kobiecych chichotów nie wymagało dodatkowej podniety w postaci przyjaznej duszy tuż obok, gotowej do zalania się w trupa. Dobra nowina wystarczająco dopełniała Magnusa, wlewając w niego specyficzną mieszankę dumy, szczęścia oraz niecierpliwości. Odurzające połączenie wprowadziło Rowle'a w niemal narkotyczny trans, kiedy bawił się przednio w magicznych lokalach rozsianych po terenie całej stolicy. Opuścił Cheshire ze wzruszeniem, jeszcze w drzwiach sypialni rzucając ostatnie, pełne miłości spojrzenie śpiącej Moirze, przedkładając nocne balety nad noc u boku żony. Chyba pragnął takiego obwieszczenia światu albo po prostu nosiła go energia, diabelska moc buzująca w żyłach, wydzielająca adrenalinę i endorfiny w tempie stanowczo odchylającym się od normy. Wyszedł tak, jak stał, w ledwo dopiętej szacie, z rozczochranymi włosami, rozwichrzoną brodą i mętnym szaleństwem w oczach. Tym, z gatunku pozytywnych, lecz wciąż niestałych, niepewnych, niebezpiecznych, grożących iskrą powodującą nie pożar, a pożogę. Gaszoną absyntem, który w fikuśnych kieliszkach prędko donosiły Magnusowi zgrabne kelnereczki, lawirujące w swoich krótkich sukienkach odsłaniających nogi między stolikami, ocierając się od czasu do czasu o eleganckich mężczyzn, palących drogi lub zupełnie odwrotnie - nieprzyzwoicie tani tytoń. Rowle'owi niewiele było trzeba, by stać się całkowicie wstawionym, oderwanym myślami od teraźniejszości w zadymionym, ciasnym klubie. Charakterystyczny zapach piołunu drażnił nozdrza, wprowadzając skuteczniej w świat fantastyczny, lepiej od Zielonej Wróżki - niestety niedostępnej, zastępowanej więc przez Magnusa Magicznym Laudanum. Alkohol działał, w połączeniu z unoszącym się wewnątrz dymem wywoływał pożądane skutki delikatnego rozchwiania prędzej; Rowle kołysał się już lekko, wprowadzony w przyjemny trans, tak dzięki miłemu szumowi nalewki, jak i wieści o pojawieniu się jego dziedzica. Nie był kolejnym dumnym ojcem, bo nie przypominał rozczulonego tatusia. Moira nareszcie dała mu coś, co do niego należało, po latach starań i kłótni, roszczeniem wreszcie dopiął swego. Na świat miał przyjść jego pierworodny syn, więc świętował swój triumf samotnie, rysując pod powiekami scenki rodzajowe z udziałem dzielnego, ciemnowłosego chłopca. Wizje przenoszenia czarnomagicznych tajemnic przerwała jednak głośna dyskusja: Rowle wytężył wzrok, wlepiając mętne spojrzenie w niedaleki stolik, gdzie paru jegomościów spierało się o historyczne fakty tak nieudolnie, że aż mdliła go ta nikła (zerowa) wiedza na temat czarodziejskiej spuścizny. Zanim zdążył się wtrącić, głos zabrał jakiś młody mężczyzna siedzący przy barze tuż obok niego. I odezwał się z sensem.
-Pieprzone gobliny. XVII wiek niczego ich nie nauczył. W głowach im się poprzewracało od pilnowania skarbów. Prawa do różdżek, jeszcze czego. Może jeszcze pozwolić na mezaliansy ze szlachciankami? - rzucił głośno, zwracając się właściwie tylko do nieznajomego, bo towarzystwo stolikowe uznał za niewarte najmniejszej uwagi.
-Pieprzone gobliny. XVII wiek niczego ich nie nauczył. W głowach im się poprzewracało od pilnowania skarbów. Prawa do różdżek, jeszcze czego. Może jeszcze pozwolić na mezaliansy ze szlachciankami? - rzucił głośno, zwracając się właściwie tylko do nieznajomego, bo towarzystwo stolikowe uznał za niewarte najmniejszej uwagi.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie przepadałem za takimi miejscami. Powietrze było duszne, przesiąknięte zapachem tytoniu i alkoholu. Wkoło siedziało wielu podejrzanych typów w przepoconych koszulach, ale za to ich nie winiłem, sam zaczynałem się pocić przez tą duchotę i rozgrzewający trunek w kuflu. Im dłużej tutaj siedziałem, tym bardziej odnosiłem wrażenie, że sufit w tym lokalu znajduje się trochę za nisko. Bardziej komfortowo czułem się w jasnych miejscach i jasnych kolorach, na świeżym powietrzu i otwartej przestrzeni.
Ale przynajmniej piwo mieli tutaj smaczne. Można było siedzieć samotnie przy barze bez wzbudzania litości. Nie trzeba było uśmiechać się i podtrzymywać rozmowy z nieznajomym. Można było po prostu trwać, wdychać cudze cygara i rozmyślać nad sensem życia. Czy ja naprawdę miałem tak zły i melancholijny dzień czy może jednak to piwo zaczynało działać, rozsypując resztki muru w mojej głowie, oddzielającego codzienne życie od rzeczy, o których wolałem zapomnieć. Wszystkie przykre wspomnienia obijały się o moją czaszkę, uniemożliwiając mi zmianę toru myśli na coś przyjemniejszego. Możliwe, że właśnie dlatego zagadałem do tamtych jegomości i odwróciłem zaciekawiony wzrok w kierunku mężczyzny siedzącego obok mnie. - Taką mają naturę - odparłem, wzruszywszy ramionami. Sprawiał wrażenie osoby pewnej swoich racji ale czy miał odpowiednią wiedzę, żeby te racje nią podeprzeć? Nie byłem pewny czy mam ochotę na historyczne dyskusje, lecz jak tonący chwyciłem się brzytwy, byle tylko nie ulec napierającym na mnie myślom. - Zresztą ich bunty nie były niczym niezwykłym. Każda uciśniona grupa prędzej czy później zaczyna walczyć o swoje prawa - czy są one słuszne czy nie dodałem w myślach, choć w tym momencie po raz pierwszy w życiu poczułem nić porozumienia z goblinami. Jeżeli nasze walki nic nie dadzą, wkrótce i nam zabiorą różdżki, pozostawiając je jedynie wysoko urodzonym. Ta myśl i te możliwe analogie nieszczególnie mi się spodobały, więc upiłem łyk ciemnego piwa, pozwalając by dotarło do każdego kubka smakowego na moim języku. - I wątpię, by gobliny chciały brać śluby z ludzkimi kobietami, nawet szlachciankami. Chyba za bardzo nami gardzą - dodałem i znowu spojrzałem na swojego rozmówcę, ale tym razem spróbowałem wyczytać z jego wyglądu trochę więcej niż przed chwilą. Czyżby szlachcic? Byle tylko nie zaczął opowiadać o pieprzonych mugolakach, bo jak Merlin mi świadkiem, rzucę kuflem prosto w jego brodatą twarz.
Ale przynajmniej piwo mieli tutaj smaczne. Można było siedzieć samotnie przy barze bez wzbudzania litości. Nie trzeba było uśmiechać się i podtrzymywać rozmowy z nieznajomym. Można było po prostu trwać, wdychać cudze cygara i rozmyślać nad sensem życia. Czy ja naprawdę miałem tak zły i melancholijny dzień czy może jednak to piwo zaczynało działać, rozsypując resztki muru w mojej głowie, oddzielającego codzienne życie od rzeczy, o których wolałem zapomnieć. Wszystkie przykre wspomnienia obijały się o moją czaszkę, uniemożliwiając mi zmianę toru myśli na coś przyjemniejszego. Możliwe, że właśnie dlatego zagadałem do tamtych jegomości i odwróciłem zaciekawiony wzrok w kierunku mężczyzny siedzącego obok mnie. - Taką mają naturę - odparłem, wzruszywszy ramionami. Sprawiał wrażenie osoby pewnej swoich racji ale czy miał odpowiednią wiedzę, żeby te racje nią podeprzeć? Nie byłem pewny czy mam ochotę na historyczne dyskusje, lecz jak tonący chwyciłem się brzytwy, byle tylko nie ulec napierającym na mnie myślom. - Zresztą ich bunty nie były niczym niezwykłym. Każda uciśniona grupa prędzej czy później zaczyna walczyć o swoje prawa - czy są one słuszne czy nie dodałem w myślach, choć w tym momencie po raz pierwszy w życiu poczułem nić porozumienia z goblinami. Jeżeli nasze walki nic nie dadzą, wkrótce i nam zabiorą różdżki, pozostawiając je jedynie wysoko urodzonym. Ta myśl i te możliwe analogie nieszczególnie mi się spodobały, więc upiłem łyk ciemnego piwa, pozwalając by dotarło do każdego kubka smakowego na moim języku. - I wątpię, by gobliny chciały brać śluby z ludzkimi kobietami, nawet szlachciankami. Chyba za bardzo nami gardzą - dodałem i znowu spojrzałem na swojego rozmówcę, ale tym razem spróbowałem wyczytać z jego wyglądu trochę więcej niż przed chwilą. Czyżby szlachcic? Byle tylko nie zaczął opowiadać o pieprzonych mugolakach, bo jak Merlin mi świadkiem, rzucę kuflem prosto w jego brodatą twarz.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Upił się radością szybciej, niż serwowanymi w tych drogich, jak i tych podrzędnych lokalach trunkami, finalnie lądując w miejscu będącym pośrednio. W połowie drogi między ulubionym Toujours Pur, łechczącym szlacheckie gardło w czułej pieszczocie a tanimi sikaczami spod lady, podawanymi najbardziej urobionym gościom w butelkach drogiego wina. Jeszcze kilka kieliszków i mógłby gotować się do kupna tego miejsca, może nawet i wszystkich ludzi aktualnie znajdujących się w środku - było go stać - lecz i przed tym gestem niezwykłej rozrzutności hamowało Magnusa prostackie krzyki napitego gangu o podłych manierach i nieciekawych twarzach. Póki ich nie słyszał, bawił przednio, lecz herezje wygłaszane z pasją pierwszego proroka mąciły także i to największe szczęście, płynące z wieści o poczęciu tak długo oczekiwanego syna. Humor popsułby mu się do szczętu i nim pomyślał o racjonalnym wytłumaczeniu argumentem posiadanej wiedzy, do głowy uderzył wypity alkohol wraz z chęcią utarczki, w porę stłamszonej rozsądnym, jeszcze nieprzepitym głosem, jasno wskazującym na istotnie następujące fakty. Rowle jak na komendę stracił zainteresowanie pustymi głowami, żywo przenosząc uwagę na szczupłego mężczyznę, od stóp do głów odzianego w pstrokaciznę. Żywe kolory kuły po oczach, lecz trzymał się dzielnie, wytrzymując przesycenie bodźcami dla większego dobra; musiał się przekonać, czy jegomość rzeczywiście coś wie, czy cały swój zasób informacji został już wyczerpany. Karta z czekoladowych żab nie mieściła wielu faktów.
-To nie jest usprawiedliwienie dla krwiożerczych czynów. Wilkołaki mają naturę morderców, ale im stawiane ograniczenia są dość ostre - zakpił lekko, zaczepnie odbijając piłeczkę w kierunku bruneta, całkiem zafrapowany jego opinią. Upił się wystarczająco, by zważać na poglądy obcych w kwestii emancypacji magicznych stworzeń - lub też potworów - co stanowiło komunikat o jasnej treści: stop.
-Czarodzieje mocno na tym ucierpieli. Dwóch kolejnych ministrów urzędujących po sobie tuż po kadencji Botta zmagało się z zostawionym po nim bałaganem. Jedyne dobrego, co pozostało po tym cyrku to wzmocnienie Azkabanu. Na co i tak ludzie się burzyli - prychnął Rowle, ignorując kwestię pogardy żywionej przez gobliny (czy inne magiczne stworzenia) względem czarodziejskiej rasy. Nie wyobrażał sobie traktować centuara jak równego sobie, tak samo jak nie potrafił zdzierżyć myśli o goblinie (jakimkolwiek nie-czarodzieju), trzymającym w ręku różdżkę. Musiał tolerować szlamy (jeszcze) posługujące się magią, a to i tak było za wiele.
-To nie jest usprawiedliwienie dla krwiożerczych czynów. Wilkołaki mają naturę morderców, ale im stawiane ograniczenia są dość ostre - zakpił lekko, zaczepnie odbijając piłeczkę w kierunku bruneta, całkiem zafrapowany jego opinią. Upił się wystarczająco, by zważać na poglądy obcych w kwestii emancypacji magicznych stworzeń - lub też potworów - co stanowiło komunikat o jasnej treści: stop.
-Czarodzieje mocno na tym ucierpieli. Dwóch kolejnych ministrów urzędujących po sobie tuż po kadencji Botta zmagało się z zostawionym po nim bałaganem. Jedyne dobrego, co pozostało po tym cyrku to wzmocnienie Azkabanu. Na co i tak ludzie się burzyli - prychnął Rowle, ignorując kwestię pogardy żywionej przez gobliny (czy inne magiczne stworzenia) względem czarodziejskiej rasy. Nie wyobrażał sobie traktować centuara jak równego sobie, tak samo jak nie potrafił zdzierżyć myśli o goblinie (jakimkolwiek nie-czarodzieju), trzymającym w ręku różdżkę. Musiał tolerować szlamy (jeszcze) posługujące się magią, a to i tak było za wiele.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Leniwie zamieszałem zawartością swojego kufla, przyglądając się kręcącej cieczy. Zauważyłem odbicie swojego oka, brwi i zmarszczonego czoła. Ostatnio coraz częściej tak wyglądałem; pomarszczony przez częsty stres i dręczący niepokój. Na początku myślałem: Merlinie, oby mi tak nie zostało już na zawsze! Potem zacząłem stwierdzać, że nie ma w tym nic złego. Martwię się, mam do tego pełne prawo, tego jednego jeszcze mi nie odebrali. Boję się o swoją przyszłość i przyszłość najbliższych mi osób. Mam też nadzieję, że ten pędzący pociąg zmian da się jeszcze zatrzymać, choć nie byłem pewny, czy te wszystkie walki nie doprowadzą do wykolejenia, które zaprowadzi jeszcze większy bałagan. Chciałem wierzyć, że działania Zakonu nie przyniosą większych szkód, szczególnie, że obecnie Zakon był jedyną nadzieją na lepsze jutro. Dlatego do nich dołączyłem, dlatego wkrótce będę walczyć, co tylko udowadnia jak bardzo przewrotny jest los. Zawsze stroniłem od konfliktów; starałem się być natchnionym dalajlamą, głosem rozsądku, zabraniającym bezpodstawnego używania siły. Myślałem, że moje ideały są nie do ruszenia, głęboko w nie wierzyłem i naprawdę wydawało mi się, że cokolwiek by się nie działo, mogę się ich trzymać. A jednak nie mogłem, rzeczywistość już nie jeden raz zweryfikowała moje plany i marzenia, jasno dając do zrozumienia, że moja wyobraźnia nijak ma się z realnym światem. Dołączyłem do Zakonu i zamierzałem walczyć, nawet jeżeli nie miałem ku temu odpowiedniego doświadczenia. Rzucałem się trochę z motyką na słońce i byłem tego świadomy, ale co innego mogłem zrobić? Zamknąć się na cztery spusty w lodziarni i udawać, że wszystko jest jak dawniej? Musiałem coś zrobić, zawalczyć o normalność. Zapewne podobnie myślały gobliny, naprawdę zaczynałem rozumieć ich pobudki. To chyba był moment, w którym postanowiłem je uszanować (do tej pory dzieliłem to samo zdanie o goblinach z resztą społeczeństwa), nawet jeżeli nie do końca zgadzałem się z ich postulatami. Przynajmniej miały odwagę wziąć sprawy w swoje ręce, powiedzieć nie, stawić opór. My robiliśmy to samo, i choć nie doszło jeszcze do aż takich rozlewów krwi, licznik cały czas nabijał.
Merlinie, to chyba naprawdę to piwo.
- Jest - nie mogłem zgodzić się ze słowami mężczyzny. - Przynajmniej z ich perspektywy. Brak praw to wystarczający powód na bunt - dodałem, w końcu w pewien sposób wiedziałem o czym mówię. Wciąż nie chodziło mi o bronienie goblinów. Sensowność ich buntów pozostawała dyskusyjna, ich przebieg jeszcze bardziej, ale nie można było zaprzeczyć, że mieli powód. - To, że wyszedł tak krwawy to już inna kwestia - chociażby odpowiedzi osób przed którymi przeprowadza się bunt. Może gdyby czarodzieje zareagowali w inny sposób, to i gobliny nie zachowałyby się tak agresywnie. Przynajmniej przez sekundę chciałem w to wierzyć, ale ostatecznie sam zwątpiłem w tą teorię; gobliny chyba miały po prostu rozlew krwi... cóż, we krwi. Upiłem kolejny łyk, i choć nie nastrajał mnie on szczególnie pozytywnie, to coraz bardziej wkręcałem się w dyskusję. Już długo nie miałem okazji do wymiany zdań z kimś, kto wie o czym mówi, a ten oto jegomość wyraźnie posiadał wystarczającą wiedzę z historii magii do prowadzenia podobnych rozmów. - Wilkołaki - westchnąłem, machnąwszy dłonią dla podkreślenia rozległości tego tematu. - Bott nic nie zdziałał, a Flack nawet nie miał czasu na sprzątanie jego bałaganu, kiedy gobliny ramie w ramię z wilkołakami pukały do jego drzwi - wzruszyłem ramionami, zresztą niechętnie musiałem przyznać, że ministrowie magii rzadko mieli realny wpływ na zmiany w polityce. Paradoksalnie! Doprawdy, nie sądziłem, by obecny minister miał znacząco pomoc sprawom Zakonu. - Tu się zgodzę, Gore odwalił kawał dobrej roboty - stwierdziłem, zgadzając się również ze wzmocnieniem Azkabanu. Tam nie trafiali złodzieje cukrowych piór, tam trafiali najgorsi przestępcy, nie mogli więc spać na wygodnym łożu i pachnieć płatkami róż. Upiłem jeszcze jeden łyk, będąc świadom na jak niepewny grunt zaczęliśmy wchodzić. Zerknąłem na swojego rozmówce, po czym dodałem: - Zostawił następcom względny spokój - tak dyplomatycznie, nie chcąc od razu wyskakiwać z nazwiskiem Crowdy'ego. Przyznam się, że akurat XVIII wiek to nie był mój konik, ale rozmowa i tak była ciekawa. Odświeżająca.
Merlinie, to chyba naprawdę to piwo.
- Jest - nie mogłem zgodzić się ze słowami mężczyzny. - Przynajmniej z ich perspektywy. Brak praw to wystarczający powód na bunt - dodałem, w końcu w pewien sposób wiedziałem o czym mówię. Wciąż nie chodziło mi o bronienie goblinów. Sensowność ich buntów pozostawała dyskusyjna, ich przebieg jeszcze bardziej, ale nie można było zaprzeczyć, że mieli powód. - To, że wyszedł tak krwawy to już inna kwestia - chociażby odpowiedzi osób przed którymi przeprowadza się bunt. Może gdyby czarodzieje zareagowali w inny sposób, to i gobliny nie zachowałyby się tak agresywnie. Przynajmniej przez sekundę chciałem w to wierzyć, ale ostatecznie sam zwątpiłem w tą teorię; gobliny chyba miały po prostu rozlew krwi... cóż, we krwi. Upiłem kolejny łyk, i choć nie nastrajał mnie on szczególnie pozytywnie, to coraz bardziej wkręcałem się w dyskusję. Już długo nie miałem okazji do wymiany zdań z kimś, kto wie o czym mówi, a ten oto jegomość wyraźnie posiadał wystarczającą wiedzę z historii magii do prowadzenia podobnych rozmów. - Wilkołaki - westchnąłem, machnąwszy dłonią dla podkreślenia rozległości tego tematu. - Bott nic nie zdziałał, a Flack nawet nie miał czasu na sprzątanie jego bałaganu, kiedy gobliny ramie w ramię z wilkołakami pukały do jego drzwi - wzruszyłem ramionami, zresztą niechętnie musiałem przyznać, że ministrowie magii rzadko mieli realny wpływ na zmiany w polityce. Paradoksalnie! Doprawdy, nie sądziłem, by obecny minister miał znacząco pomoc sprawom Zakonu. - Tu się zgodzę, Gore odwalił kawał dobrej roboty - stwierdziłem, zgadzając się również ze wzmocnieniem Azkabanu. Tam nie trafiali złodzieje cukrowych piór, tam trafiali najgorsi przestępcy, nie mogli więc spać na wygodnym łożu i pachnieć płatkami róż. Upiłem jeszcze jeden łyk, będąc świadom na jak niepewny grunt zaczęliśmy wchodzić. Zerknąłem na swojego rozmówce, po czym dodałem: - Zostawił następcom względny spokój - tak dyplomatycznie, nie chcąc od razu wyskakiwać z nazwiskiem Crowdy'ego. Przyznam się, że akurat XVIII wiek to nie był mój konik, ale rozmowa i tak była ciekawa. Odświeżająca.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Niewielu miał partnerów do równie wspaniałych dyskusji, a już niewielu z nich (żadnych?) zapoznawał pijany w sztok w podrzędnym barze, świętując poczęcie swego pierworodnego syna. Aż dziwne, że nie zaplątał tej informacji w jeden z już odrobinę bełkotliwych wywodów: jako nieodrodny szlachcic, spadkobierca tradycji i nazwiska, wprost uwielbiał mówić o sobie. Zwłaszcza, jeśli wygłaszał pod swym adresem jedynie superlatywy, chwaląc się sprawnością, płodnością oraz swoją żoną, nadal chętną nie tyle do przedłużania gatunku - wiedzę, że nie przepadała za okresem ciąży, a dzieci odsuwała jak najdalej od siebie zachowywał w ścisłej tajemnicy - ile spragnioną przyjemności, której nigdy jej nie skąpił. Zamiłowanie młodego mężczyzny do historii magii kwalifikowało go już na kandydata do zwierzeń; Rowle już prawie uważał go za przyjaciela, bez względu na prezentowane przez niego poglądy. Istniały wszak różne szkoły, a Magnusa zawsze przechodził dreszcz ekscytacji, kiedy miał okazję pospierać się ze znawcami minionych wieków o kwestie, wokół których już od samego początku krążyły kontrowersje. Prawie stracił nadzieję, że jeszcze kiedykolwiek - właściwie kiedy po raz ostatni spotkał się z prawdziwym intelektualistą? Wdając się w ostrą kłótnię z profesorem ulubionego przedmiotu, kiedy był w siódmej klasie Durmstrangu? - natknie się na godnego siebie przeciwnika, rzeczywistego znawcę tematu. Zaskoczył się mile, trafiając najwyraźniej na konesera tych złotych czasów, a przynajmniej na mężczyznę obytego w historii własnego kraju.
-Uważasz, że goblinom powinno się udzielić pozwolenia do posiadania różdżek? - spytał, żywo zainteresowany, nachylając się w jego stronę, nieostrożnie kiwając się na wysokim stołku barowym. Nieco napastliwy ton złagodniał, bo własną opinię brunet mógł przecież posiadać - akurat one nie są uciskaną rasą. Żyjemy we względnej symbiozie. Powierzamy im nasze skarby, a oni w zamian kroją czarodziejów, jak im się podoba - prychnął, lecz z wyraźną wesołością w schrypniętym głosie. Horrendalny procent potrącany przez ten chytry lud i tak był śmiesznie mały, a na pewno niezauważalny gołym okiem w porównaniu z nietopniejącą fortuną.
-Błagam, ani słowa więcej - żachnął się, kiwając na barmana, by podał im prędko jakąś butelkę. Byle dużą - Ognista zdawała się opcją najbezpieczniejszą, lubiana przez (uogólniał) większość, a oboje raczyli się wcześniej słabszymi trunkami - w tamtym okresie pewnie tęsknili za Rowle'em - nie mógł nie wspomnieć swego najbardziej znanego przodka, choć doskonale wiedział, że jego sylwetka nie świeciła dobrą sławą pośród pospólstwa - każdy kolejny warzył większy kocioł piwa. Szczęśliwie, że ktoś w końcu go wypił - wygłosił głośno, pewnie, nalewając z pełnej butli przyniesionej przez rosłego mężczyznę do czystego kufla i podsuwając go swemu towarzyszowi - dzisiaj na mój koszt, przyjacielu - nawiązał, przepijając do bruneta i ocierając wierzchem dłoni pianę pozostającą mu na ustach po pierwszym łyku palącego trunku.
-Uważasz, że goblinom powinno się udzielić pozwolenia do posiadania różdżek? - spytał, żywo zainteresowany, nachylając się w jego stronę, nieostrożnie kiwając się na wysokim stołku barowym. Nieco napastliwy ton złagodniał, bo własną opinię brunet mógł przecież posiadać - akurat one nie są uciskaną rasą. Żyjemy we względnej symbiozie. Powierzamy im nasze skarby, a oni w zamian kroją czarodziejów, jak im się podoba - prychnął, lecz z wyraźną wesołością w schrypniętym głosie. Horrendalny procent potrącany przez ten chytry lud i tak był śmiesznie mały, a na pewno niezauważalny gołym okiem w porównaniu z nietopniejącą fortuną.
-Błagam, ani słowa więcej - żachnął się, kiwając na barmana, by podał im prędko jakąś butelkę. Byle dużą - Ognista zdawała się opcją najbezpieczniejszą, lubiana przez (uogólniał) większość, a oboje raczyli się wcześniej słabszymi trunkami - w tamtym okresie pewnie tęsknili za Rowle'em - nie mógł nie wspomnieć swego najbardziej znanego przodka, choć doskonale wiedział, że jego sylwetka nie świeciła dobrą sławą pośród pospólstwa - każdy kolejny warzył większy kocioł piwa. Szczęśliwie, że ktoś w końcu go wypił - wygłosił głośno, pewnie, nalewając z pełnej butli przyniesionej przez rosłego mężczyznę do czystego kufla i podsuwając go swemu towarzyszowi - dzisiaj na mój koszt, przyjacielu - nawiązał, przepijając do bruneta i ocierając wierzchem dłoni pianę pozostającą mu na ustach po pierwszym łyku palącego trunku.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Niekoniecznie - powiedziałem po chwili namysłu, chwytając za ciężki kufel. W tym temacie nie potrafiłem dojść do jednoznacznej odpowiedzi, która w pełni by mnie zadowoliła. Zastanawiałem się nad tym kilkukrotnie, za każdym razem z inną osobą znającą się na historii, i choć nasłuchałem się wielu za i przeciw to wciąż nie byłem pewny. - Właśnie dlatego - dodałem, zgadzając się ze swoim rozmówcą. Coś zbyt często się zgadzaliśmy, to było niepokojące, historycy zazwyczaj ciskają w siebie tym co akurat mają pod w zasięgu ręki. Odruchowo spojrzałem na jego dłonie, ale jedyne co spostrzegłem to szklany kieliszek. Uderzenie byłoby bolesne, ale raczej nie śmiercionośne. Upiłem więc łyk gorzkiego piwa, spoglądając przed siebie na drewnianą półkę z alkoholami. - Zajmują się metalurgią i liczeniem pieniędzy, dobrze im to wychodzi, nigdy nie posiadali różdżek i nie widzę powodu dla którego mieliby zacząć je mieć - dodałem spokojnie, będąc coraz bardziej przymroczonym przez ciemny trunek. Dopiłem zawartość kufla do końca, stawiając go z cichym brzdękiem na blat. - Ach, Rowle - westchnąłem, odchylając się nieco na barowym stołeczku. - Ten też nie był ideałem, nie bez powodu odsunęli go od władzy - zauważyłem, odbierając od nieznajomego kufel pełen Ognistej, kiwnąwszy mu głową w podzięce za tę szczodrość. Przyglądałem się przezroczystemu trunkowi przez krótką chwilę, nieczęsto sięgałem po tak mocny alkohol, ale zdołowany czarnym ale przestałem się tym przejmować i wypiłem od razu dość spory łyk. - Chociaż dobrze wymyślił z tym Azkabanem - Nie rozumiałem tych protestów - dementorzy są jednymi z najgorszych stworzeń, ale czy więźniowie zasługują na ulgowe traktowanie? Oczywiście pod warunkiem, że są winni swych czynów - obecnie nie byłem przekonany co do działań Wizengamotu, nie wierzyłem w słuszność ich wyroków, tak samo jak nie wierzyłem ministerstwu i jego decyzjom. Magiczny świat coraz bardziej się staczał, a ja postanowiłem nie przyglądać się temu z boku; nie żałowałem tego ale zaczynałem obawiać się konsekwencji. Stop, Florean upomniałem się, to nie był moment na zamartwianie się, to był moment na wyłączenie szalejących myśli. Co zresztą zaczynało być coraz prostsze, przez większą ilość procentów płynącą w mojej krwi. Rzuciłem jakąś goblińską mądrością moim przeciętnym goblideguckim i wypiłem kolejny łyk, tym razem mniejszy, nie chcąc przepalić sobie przełyku.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Alkoholowe libacje nigdy jeszcze nie zaprowadziły Rowle'a aż do kontekstu historycznego; nawet na naukowych sympozjach, na jakich bywał rzeczywiście z chęcią i przyjemnością, po kilku kieliszkach (butelkach? półkach?) nie przypominały one narad najwybitniejszych profesorów; już prędzej zabawę w portowej spelunie z trunkami najniższego sortu oraz rozmowami o wszystkim, tylko nie o przeszłości. Pod delikatnym wpływem rzutkie umysły traciły swoją wartkość, zapominały dat, faktów i nazwisk - także swoich, gdy kończyli pod stołami, nie przejmując się ani utratą pamięci, ani złota. O reputację i godność się nie martwili, balując przecież wśród grona takich samych wybitnych osobistości. Magnus był dziwny, woląc jednak prawić o zamierzchłych czasach rebelii goblinów, niż brnąć po kostki w bagnie obecnej polityki albo sztampowych tematów poruszanych przy piwku w podrzędnym lokalu. Zapach opium stymulował mózg do wzmożonej pracy, alkohol podkręcał intelektualne rozpasanie, prawie żałował, że nie posiada przy sobie żadnych rekwizytów - map, planów konspiracyjnych akcji, opisów dywersji, jakie jeszcze bardziej ożywiłyby dyskusję dwóch pasjonatów, prezentujących zbliżone do siebie poglądy w kwestii niezbyt udanych (mówiąc oględnie) powstań goblinów. Rebelie były krwawe i równie krwawo tłumione, te stworzenia nie zasłużyły na nic innego po rzezi, jakiej się dopuściły. Pod tym względem (jak każdym innym) nie poszedłby na żadne ustępstwo.
-Prawda? - podchwycił ochoczo, przepijając do wciąż nieznajomego kamrata swoim trunkiem, kołysząc się na nóżkach krzesła z coraz większą siłą - czarodziejom to, co magiczne, a goblinom to, co goblińskie - wybełkotał, nieco mniej logicznie, z werwą siadając pewniej na stołku, który z hukiem uderzył o podłogę. Tuman kurzu wzbił się na niewielką wysokość, oklejając nóżki drewnianego mebla i oblepiając nogawki spodni Magnusa. Niechciany brud w stanie trzeźwości niewątpliwie zirytowałby porządnego Rowle'a, który jednak nie dostrzegł nawet tego mankamentu swego wizerunku.
-Zawsze znajdzie się powód do niezadowolenia - powiedział, machinalnie obracając w ręku kufel i mieszając jego zawartość. Bystre spojrzenie załamało się na rysach twarzy młodzieńca, jakby usiłował go odpowiednio sklasyfikować, lecz już po chwili żar nieco przygasł, ugaszony nadzwyczaj dobrym nastrojem Magnusa, wyjątkowo nieskorego do ostrych kłótni i wykrzykiwania obelżywych komentarzy na temat mugoli - bardzo - potwierdził, ciągnąc kolejnego łyka Ognistej, tego wieczora nie wylewał za kołnierz - dementorzy mogli być wrogami, a mamy w nich teraz sprzymierzeńców - tak długo, póki karmimy ich świeżymi duszyczkami - ale co z tą przeszłością, skoro przed nami stoi [i]przyszłość - powiedział głośno i (miał nadzieję) wyraźnie, chcąc zbić wisielczy nastój, stopujący momentalnie cały cykl zabawy - zostałem ojcem - pochwalił się w końcu nieznajomemu - będę miał syna - dodał, niezmiernie zadowolony z siebie, nieświadomy, że jutro rano będzie mu wstyd, za tak infantylne okazywanie dumy.
-Prawda? - podchwycił ochoczo, przepijając do wciąż nieznajomego kamrata swoim trunkiem, kołysząc się na nóżkach krzesła z coraz większą siłą - czarodziejom to, co magiczne, a goblinom to, co goblińskie - wybełkotał, nieco mniej logicznie, z werwą siadając pewniej na stołku, który z hukiem uderzył o podłogę. Tuman kurzu wzbił się na niewielką wysokość, oklejając nóżki drewnianego mebla i oblepiając nogawki spodni Magnusa. Niechciany brud w stanie trzeźwości niewątpliwie zirytowałby porządnego Rowle'a, który jednak nie dostrzegł nawet tego mankamentu swego wizerunku.
-Zawsze znajdzie się powód do niezadowolenia - powiedział, machinalnie obracając w ręku kufel i mieszając jego zawartość. Bystre spojrzenie załamało się na rysach twarzy młodzieńca, jakby usiłował go odpowiednio sklasyfikować, lecz już po chwili żar nieco przygasł, ugaszony nadzwyczaj dobrym nastrojem Magnusa, wyjątkowo nieskorego do ostrych kłótni i wykrzykiwania obelżywych komentarzy na temat mugoli - bardzo - potwierdził, ciągnąc kolejnego łyka Ognistej, tego wieczora nie wylewał za kołnierz - dementorzy mogli być wrogami, a mamy w nich teraz sprzymierzeńców - tak długo, póki karmimy ich świeżymi duszyczkami - ale co z tą przeszłością, skoro przed nami stoi [i]przyszłość - powiedział głośno i (miał nadzieję) wyraźnie, chcąc zbić wisielczy nastój, stopujący momentalnie cały cykl zabawy - zostałem ojcem - pochwalił się w końcu nieznajomemu - będę miał syna - dodał, niezmiernie zadowolony z siebie, nieświadomy, że jutro rano będzie mu wstyd, za tak infantylne okazywanie dumy.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Z początku czarne ale leniwie płynęło w moich żyłach, powodując raczej marazm niźli pijacką gadaninę, jednak z każdym kolejnym łykiem Ognistej Whiskey wszystko zaczęło się zmieniać. Na moich policzkach zaczęły pojawiać się czerwone rumieńce, a usta zbyt często wykrzywiały się w rozbawionym uśmiechu. Gdybym mógł obserwować siebie z boku, zapewne załamałbym ręce. Jak często upijałem się samotnie w barze? Średnio raz na rok, o ile nie rzadziej, jednak pierścień zakonu czasem mi ciążył na palcu. Nie dlatego, że nie chciałem walczyć - chciałem i starałem się dać z siebie wszystko, ale zdarzało mi się być zmęczonym. Po prostu. - Święte słowa! - Powiedziałem dość głośno, jakby mój rozmówca faktycznie wykazał się niezwykłą elokwencją. Ponownie, gdybym mógł obserwować siebie z boku, pokręciłbym z rozczarowaniem głową na tę historyczną dyskusję. Nie była najwyższych lotów, przynajmniej nie z mojej strony, ot co. Może to i lepiej, że temat w końcu zszedł na mojego tajemniczego rozmówcę. Już chciałem machnąć ręką i skwitować z głośnym westchnieniem przyszłość jakby już żadna na mnie nie czekała, ale wtedy mężczyzna pochwalił się nowonarodzonym dzieckiem. I jak tu się nie ucieszyć z takiej wiadomości? Co prawda trochę mnie przygnębiła, ponownie przypominając sobie o Anastazji i o tym, że i ja równie dobrze mogłem już mieć syna, ale tamtego dnia wszystko potrafiło mnie zdołować. - Gratuluję! - Powiedziałem więc, unosząc kielich Ognistej z zamiarem toastu. - Oby zdrowe się chowało - tak, bo zdrowie było w tym wszystkim najważniejsze. Powiedziałem to głośno i wyraźnie, chcąc, by usłyszeli mnie również ludzie siedzący najbliżej nas. I, o ironio, swe kufle unieśli również dyskutanci którym wcześniej udzieliłem krótkiego wykładu z historii magii. Zerknąwszy na nich, czknąłem, po czym dodałem - i mądre - bo nikt nie chciałby użerać się całe życie z dzieckiem, które nie potrafi sobie z niczym poradzić. Mogłem dodawać takich przymiotów i dodawać, ale nawet mój rozweselony umysł stwierdził, że te dwa najważniejsze wystarczą. Uniosłem wyżej swój kielich, po czym jednym haustem dokończyłem jego zawartość. Doprawdy, jedna samotna wizyta w Czarnym Kocie sprawiła, że wtopiłem się w tłum jego stałych bywalców. Musiałem tylko zapuścić brodę i przybrać kilka kilogramów, wtedy już z pewnością niczym bym się nie wyróżniał.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Historyczne dywagacje pod wpływem krążącego we krwi alkoholu przypominały akrobacje, ekwilibrystyczne sztuczki na grzbiecie wyjątkowo niepokornego wierzchowca. Panował nad słowami - tak mu się zdawało - trzymając cugle jeszcze dość pewnie, by wydobywać ze swych ust prawidłowo złożone zdania o nienagannej składni oraz wyszukanej i poprawnie merytorycznie treści. Zahaczającej o filozoficzny wywód - co już akurat stanowiło jeden z syndromów nieznacznego upojenia. Jeszcze kilka kuflów, a śmiało przeszedłby do całkiem abstrakcyjnych rozważań szkodliwości połączenia magii oraz mugolskiej techniki, naukowego udowadniania niższości tych plugawych niedorozwojów, stworzonych do ciężkiej harówki - bo niby czym, jeśli nie wadliwym uwarunkowaniem genetycznym wytłumaczyć fakt, iż pracowali siłą własnych rąk, imając się zajęć upokarzających, nieprzystających ludziom, a w wykonaniu magii trwającymi kilka sekund? Nie snuł jednak śmiałych teorii, skupiony na utrzymaniu równowagi na barowym stołku i trafieniem do ust kolejną porcją Ognistej Whisky, spływającej przełykiem wraz ze zbawiennym paleniem. Smak alkoholu drażnił gardło jak papier ścierny, ale w środku Rowle odczuwał tylko przyjemne ciepło - rozgrzewał prawie jak kobieta, a wyjątkowo wolał siedzieć w Czarnym Kocie sam (z nieznajomym amatorem-historykiem) niż leżeć w łóżku u boku ciężarnej żony - tudzież przygniatać do ściany ją, drugą kobietę jaką pokochał i stracił, zapamiętały w afekcie - zalewając się w trupa, prymitywnie oddając swoją radość. Lub strach, spowijający go lepkimi mackami, wciągającymi ostrożnie w grząskie bagno niepewności o setkach pytań. Miał córki, ale syna zdążył już stracić; mimowolnie cofał się do przebłysków złożonych z piskliwych wrzasków, słabych protestów, a wreszcie - cichych lamentów. Wyrwane z głowy ciemne włosy, kosmyki zostające w jego garści, czerwień krwi na nieskazitelnie białym kamieniu wanny, mętna woda, obraz pierwszego ojcostwa Magnusa zacierał się pośród północnych koszmarków, budzących go krzykiem w środku nocy. Uśmiechnął się krzywo - nieznajomy towarzysz broni dzielnie się starał, wznosząc toasty, w swej prostocie dodające mu siły, na uniesienie kufla. I zatarcie niechcianych aspektów powrotów do przeszłości. Skończyli już z tym, pijąc za zdrowie chłopca, rozwijającego się pod łonem Moiry.
-Mądre - powtórzył, przechylając kielich, zdrowie było rosyjską ruletką, zwłaszcza w ich rodzinie, gdzie kombinacje genów przechodziły nawet i giętkie szlacheckie pojęcie. Syna-tępaka osobiście by wyklął i wydziedziczył, nie dopuszczając nawet przebłagania i próby powrotu jako dziecka marnotrawnego. Chłopiec miał iść w jego ślady, odziedziczyć spuściznę, przejąć rodzinną schedę, wraz z czarnomagiczną tajemnicą. Musiał być mądry i silny, by zdołać to udźwignąć.
-Rowle - oznajmił, ściskając dłoń swego kompana, przedstawiającego się nieważnym nazwiskiem - jeśli cię zapamiętam - bo to nie było wcale takie oczywiste - szepnę słówko tu i tam - mam potężnych przyjaciół Floreanie, którzy przymkną oko na plebejskie pochodzenie. Wiedza w pewnym punkcie zaciera granice - udało ci się je zburzyć znakomicie, skoro poradziłeś sobie ze mną, przekonasz też do siebie gromadkę zjadliwych historyków.
zt
-Mądre - powtórzył, przechylając kielich, zdrowie było rosyjską ruletką, zwłaszcza w ich rodzinie, gdzie kombinacje genów przechodziły nawet i giętkie szlacheckie pojęcie. Syna-tępaka osobiście by wyklął i wydziedziczył, nie dopuszczając nawet przebłagania i próby powrotu jako dziecka marnotrawnego. Chłopiec miał iść w jego ślady, odziedziczyć spuściznę, przejąć rodzinną schedę, wraz z czarnomagiczną tajemnicą. Musiał być mądry i silny, by zdołać to udźwignąć.
-Rowle - oznajmił, ściskając dłoń swego kompana, przedstawiającego się nieważnym nazwiskiem - jeśli cię zapamiętam - bo to nie było wcale takie oczywiste - szepnę słówko tu i tam - mam potężnych przyjaciół Floreanie, którzy przymkną oko na plebejskie pochodzenie. Wiedza w pewnym punkcie zaciera granice - udało ci się je zburzyć znakomicie, skoro poradziłeś sobie ze mną, przekonasz też do siebie gromadkę zjadliwych historyków.
zt
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
To nie tak, ze realnie potrzebowała magicznych używek do normalnego funkcjonowania. W gruncie rzeczy wyczerpała w tym miesiącu już wyznaczony przez siebie limit i po następne zioło, zgodnie ze swoimi zasadami, sięgnąć mogłaby za kilka następnych tygodni, czy miesięcy. Mimo to, miała już ustalone spotkanie z kimś, ponoć, z czystego źródła. Jej informatorzy nie podali jej nazwiska. Nawet imienia. Opisali po prostu typa. W sposób, który nie mówił jej o nim nic więcej niż tylko, że był przeciętnym facetem o nieprzeciętnym wzroście.
Czekała na niego w jednym z pustych, niedostępnych dla wszystkich pomieszczeniu wgłęb lokalu. Maj przywiódł ze sobą wiele zmian, dlatego nic dziwnego, że Lirienne w tym miesiącu miała wzmożoną czujność niż w poprzednim. Anomalie i wydarzenia mające swoje źródło w narastających niepokojach społecznych, w każdym powinny budzić większą czujność. Presję tą zabijała spalaną aktualnie przez siebie fajką. Papierosowy dym sięgający jej płuc, przez nałóg, przestał przynosić jej ulgę. To był już tylko odruch. Chodziło o sam ruch unoszenia papierosa do warg. Miał jej przynieść moment relaksacji, a nie wyglądała na zrelaksowaną. Póki znajdowała się w samotności, przebierała nogami, uderzając podeszwą buta o brukowaną kostkę. Czarną suknię opływająca jej chude ramiona i sylwetkę, otulała długa peleryna, sięgająca kostek. Materiał zafalował w powietrzu, kiedy obróciła się na dźwięk otwieranych za swoimi plecami drzwi.
Już w pierwszym momencie rozpoznała pojawiającą się po ich drugiej stronie twarz. Nie od razu skojarzyła ją z imieniem, od dawna go już nie używając, ale ostatnie słowa, jakimi się z nią podzielił, dalej zakorzenione miała gdzieś z tylu głowy. Wstrzymując dym w płucach, razem z powietrzem, przechyliła głowę jeszcze bardziej na bok. Symulowany spokój niczym nie różnił się od tego naturalnego, jaki wstępował na jej twarz. Nie zdradzała swojego zamyślenia. Żadnego zainteresowania. Tylko czystą obojętność, kiedy obróciła się całym ciałem przodem do niego i podeszła bliżej. Bez pardonu, stanęła kilka centymetrów przed nim. Zadzierając podbródek do góry – ale nie więcej niż przeciętna kobieta – przypominała sobie te rysy twarzy, ten wzrok i te perfidne usta, wypuszczające perfidne słowa.
— Rhysand — burknęła w końcu, krztusząc się albo dymem, albo tym imieniem.
— Jak bardzo musiałeś się stoczyć, żeby znaleźć się w tym miejscu? Razem ze mną — prychnęła, wypuszczając resztkę oparów na bok, obok twarzy mężczyzny — Mam dla Ciebie trzy słowa. Zgadnij jakie.
Gość
Gość
|4 maja, wieczór
Czwartego maja wciąż miał dużo do roboty. Pacjenci wciąż pojawiali się w Szpitalu Świętego Munga w zadziwiających ilościach. Chyba nikt jeszcze tak naprawdę nie wiedział co się działo, jak sobie z tym radzić lub jak unikać. Od pierwszego maja Mung był przepełniony, w salach brakowało miejsc, a sami magomedycy nie mieli w co włożyć rąk. Spali po kilka godzin, często byli na nogach dłużej niż dobę czy dwie. Świat stawał na głowie i nawet taki pracoholik jak Alan był już tym wszystkim zmęczony. Nic więc dziwnego, że dyrektor szpitala na zmianę wysyłał swoich pracowników do domów, by Ci odpoczywali, nabierali sił do pracy, by wracali do Szpitala pełni energii i sił, by zacząć całą tą akcję od nowa. I tak w kółko, od kilku dni toczyło się niewidzialne koło szpitalnego życia.
Tego dnia Alan skończył pracę po południu. Zmęczony, wyczerpany wręcz, zgodził się na wolne od razu, a wręcz o nie poprosił. Wrócił do domu - jego bezpiecznej ostoi - gdzie złapasł godzinę czy dwie snu, wypił eliksir dodający sił i ruszył przed siebie, by o siłach własnych nóg udać się w stronę umówionego miejsca - Czarnego Kota. Z opowieści wiedział bowiem bardzo dobrze, że teleportacja nie była teraz bezpiecznym sposobem komunikacji.
Czarny kot był idealnym miejscem na spotkanie z członkiem Zakonu, a przynajmniej tak mu się wydawało. Wszedł więc tylnym wejściem, mając nadzieję, że Florean nie będzie miał prolemu z trafieniem. W samym lokalu zajął mały stolik ustawiony na rogu pomieszczenia, zapewniający choć odrobinę prywatności. Lokal już był przepełniony, a mieszające się ze sobą odgłosy rozmów tworzyły jeden hałas, który był nie tylko denerwujący, ale dla nich też zbawienny. Ich głosy również miały zlać się w całość, pozostać zrozumiałe tylko dla nich.
Usiadł, zdjął odzienie wierzchnie, które odwiesił na stojącym nieopodal wieszaku, po czym usiadł na lekko zmęczonym już krześle i zwilżył usta w zamówionej wcześniej szklance szkockiej whiskey. Tego było mu potrzeba, to właśnie to miało ukoić zmęczenie, niepokój i coś jeszcze, co siedziało w nim od jakiegoś czasu, a co zamierzał z siebie wyrzucić, choć dobrze wiedział, że prawdopodobnie zostanie to źle przyjęte.
Czwartego maja wciąż miał dużo do roboty. Pacjenci wciąż pojawiali się w Szpitalu Świętego Munga w zadziwiających ilościach. Chyba nikt jeszcze tak naprawdę nie wiedział co się działo, jak sobie z tym radzić lub jak unikać. Od pierwszego maja Mung był przepełniony, w salach brakowało miejsc, a sami magomedycy nie mieli w co włożyć rąk. Spali po kilka godzin, często byli na nogach dłużej niż dobę czy dwie. Świat stawał na głowie i nawet taki pracoholik jak Alan był już tym wszystkim zmęczony. Nic więc dziwnego, że dyrektor szpitala na zmianę wysyłał swoich pracowników do domów, by Ci odpoczywali, nabierali sił do pracy, by wracali do Szpitala pełni energii i sił, by zacząć całą tą akcję od nowa. I tak w kółko, od kilku dni toczyło się niewidzialne koło szpitalnego życia.
Tego dnia Alan skończył pracę po południu. Zmęczony, wyczerpany wręcz, zgodził się na wolne od razu, a wręcz o nie poprosił. Wrócił do domu - jego bezpiecznej ostoi - gdzie złapasł godzinę czy dwie snu, wypił eliksir dodający sił i ruszył przed siebie, by o siłach własnych nóg udać się w stronę umówionego miejsca - Czarnego Kota. Z opowieści wiedział bowiem bardzo dobrze, że teleportacja nie była teraz bezpiecznym sposobem komunikacji.
Czarny kot był idealnym miejscem na spotkanie z członkiem Zakonu, a przynajmniej tak mu się wydawało. Wszedł więc tylnym wejściem, mając nadzieję, że Florean nie będzie miał prolemu z trafieniem. W samym lokalu zajął mały stolik ustawiony na rogu pomieszczenia, zapewniający choć odrobinę prywatności. Lokal już był przepełniony, a mieszające się ze sobą odgłosy rozmów tworzyły jeden hałas, który był nie tylko denerwujący, ale dla nich też zbawienny. Ich głosy również miały zlać się w całość, pozostać zrozumiałe tylko dla nich.
Usiadł, zdjął odzienie wierzchnie, które odwiesił na stojącym nieopodal wieszaku, po czym usiadł na lekko zmęczonym już krześle i zwilżył usta w zamówionej wcześniej szklance szkockiej whiskey. Tego było mu potrzeba, to właśnie to miało ukoić zmęczenie, niepokój i coś jeszcze, co siedziało w nim od jakiegoś czasu, a co zamierzał z siebie wyrzucić, choć dobrze wiedział, że prawdopodobnie zostanie to źle przyjęte.
There are no escapes There is no more world Gone are the days of mistakes There is no more hope
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
To dopiero czwarty dzień maja, a ja mam wrażenie jakby ciągnął się od miesięcy. Nie rozumiem co się stało z magią i dlaczego jest tak nieposłuszna; przeraża mnie to, że nie mogę na niej polegać. Dzięki różdżce wszędzie mogłem się czuć bezpiecznie - teraz jestem zdany jedynie na spryt i siłę mięśni, która w moim przypadku nigdy nie wzrosła ponad przeciętny poziom. Czarodzieje na radzą sobie z nową sytuacją, ale wcale się im nie dziwię, w końcu sam też mam z tym problem. Jedynie Florence, spośród wszystkich osób które ostatnio spotkałem, sprawia wrażenie jakby w ogóle się tym nie przejęła. Ja jednak wiem swoje; Flo jest naprawdę dobra w ukrywaniu swoich emocji, czego nie mogę powiedzieć o sobie. Już wiele razy słyszałem, że jestem jak otwarta księga - wątpię, by była to pozytywna cecha mojej osoby, ale już nic nie mogę z nią zrobić. Zarzuciłem na siebie swój ulubiony granatowy płaszcz, który swoje lata świetności miał dawno za sobą, i wyszedłem z mieszkania na pustą ulicę. O tej godzinie powinny się tędy przechadzać zakochane pary, a właściciele sklepików szykować się do zamknięcia lokali. Teraz jednak nie było tutaj nikogo, a w żadnej witrynie nie świeciło się światło. Nie chciałem korzystać z teleportacji - bałem się rozszczepienia, dlatego też dotarcie na miejsce zajęło mi trochę więcej czasu niż zakładałem. Wszedłem do Czarnego Kota spóźniony, odruchowo przypominając sobie ostatnie spotkanie z nieznajomym brodatym mężczyzną. Rozejrzałem się po ciemnym lokalu, poszukując znajomej twarzy Alana. Cieszyłem się, że w końcu udało nam się spotkać - już dawno temu powinniśmy byli zamienić parę słów, a po wydarzeniach ostatnich dni to było nie do uniknięcia. W końcu go zauważyłem, ruszyłem więc w kierunku ukrytego w tyle stolika. - Mam nadzieję, że długo na mnie nie czekasz - powiedziałem, siadając na przeciwko niego, uprzednio zdejmując z siebie płaszcz. Tym razem nie kryła się pod nim różowa koszula w zielone kropki, a zwykły ciemny tiszert. Nie wiedziałem od czego zacząć, przez ostatnie tygodnie nawarstwiło się zbyt wiele tematów.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czarny Kot
Szybka odpowiedź