Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Hogsmeade
Miodowe Królestwo
AutorWiadomość
First topic message reminder :
-
Lokal zamknięty
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Miodowe Królestwo
Miodowe Królestwo to słynny sklep ze słodyczami oraz cukiernia założona przez państwo Flume. Zlokalizowana jest przy głównej ulicy Hogsmeade i należy do najchętniej odwiedzanych obiektów w wiosce - nie tylko przez studentów Hogwartu, ale również przez dorosłych amatorów słodyczy. Specjalnością Miodowego Królestwa są czekolady - w rozmaitych smakach i z najbardziej wymyślnymi nadzieniami, lecz oprócz nich, w ofercie znajdują się także inne, pyszne łakocie - każdy znajdzie tam coś dobrego dla swojego podniebienia. Od słynnych fasolek wszystkich smaków Bertiego Botta i czekoladowych żab, przez lewitujące kulki oraz pieprzne diabełki, aż po takie smakołyki jak karaluchowy blok. Miodowe Królestwo to prawdziwy raj dla łasuchów, który zaspokoi nawet najbardziej wyrafinowane gusta kulinarne.
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
Lokal został zamknięty do odwołania. Można jednak prowadzić rozgrywki mające miejsce przed budynkiem.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 21:04, w całości zmieniany 5 razy
Potrzebował chwili oddechu po tak wielkim i wspaniałym przeżyciu, jakim była ostatnia noc. Możliwość zobaczenia niemowlęcej gwiazdy dała mu nową siłę do pracy, ale równocześnie te wyczekiwania zupełnie go wypaliły. Był zmęczony i dobrze o tym wiedział. Oczywiście gdyby było trzeba wyjechać na drugi koniec świata w celu zbadania nowego meteorytu, nie wahałby się i nieprzespane noce oddaliłyby się na kolejne parę dni. Chociaż zapewne dopadłyby go okrutniej niż teraz te tygodniowe braki snu. Nie miało to jednak znaczenia. Nie dla kogoś tak poświęconemu swojej pracy. Mimo wszystko dzień krył się pod symbolem snu i spotkania z Jocie. Nie miał pojęcia jakim cudem zwlókł się z łóżka i ubrał, chociaż może to jakieś niekontrolowane machnięcie różdżki sprawiło, że ubranie trafiło tam, gdzie powinno i nie miał spodni na głowie i nie próbował wcisnąć nogi w rękaw marynarki. Zaspanemu człowiekowi wiele uchodzi na sucho, ale na szczęście dziś nic nie musiało być wybaczane. No, może prócz tego nieogarniętego kilkudniowego zarostu, którego nie było czasu zgolić. Chociaż prawda była taka, że Jayden zwyczajnie tego nie zauważył. Jocelyn i tak wiele razy widziała kuzyna wyglądającego jak bezdomny, ale chyba niezbyt jej to przeszkadzało. Przecież doskonale go znała, nawet jeśli ostatnio nie widywali się za często. Mimo wszystko nie zamierzał dać jej czekać! I tak był spóźniony. Dosłownie wyfrunął z mieszkania w Hogsmeade i pobiegł w stronę Miodowego Królestwa, gdzie się umówili na dzisiejsze spotkanie. Zbliżając się do tego miejsca, zastanawiał się co słychać u kuzynki. To prawda że nie mieli dla siebie czasu przez kilka miesięcy, do tego różnica wieku nie pozwalała im na większe zażyłości, gdy byli młodsi, ale oboje traktowali rodzinę jako ważny element dlatego nie uważali, że należy porzucić tę relację. Wręcz przeciwnie - kontakt z bliskimi był mu niesamowicie potrzebny. Nie przypadkowo zdecydował się wybrać na miejsce spotkania miasteczko leżące nieopodal Hogwartu. Nie dlatego że zwyczajnie był leniwy. Przecież teleportacja mogła go przenieść gdzie tylko zapragnął, ale ciekawiło go czy Jocelyn tęskniła za szkołą.
Jak ona była dumna z niego, tak on był również z niej. Praca uzdrowiciela nie była prosta, a szczególnie dla kobiety. Nie demonizował. W żadnym razie! Ale Jocie zawsze była drobna i spokojna, a teraz musiała ratować życie innych ludzi. Naprawdę... Podziwiał ją za obranie tak stresującej ścieżki kariery. Pamiętał jeszcze jak chodziła do niego na zajęcia, chociaż wszystkich swoich uczniów zawsze traktował jednakowo. I nie z powodu swojej dyscypliny, ale ogólnego podejścia do ludzi. Mimo wszystko mogli częściej rozmawiać niż teraz. Było to w pewien sposób smutne, że nie mógł się widywać z bliskimi tak często, ale nie był to koniec świata. W końcu miał całe wolne wakacje i ferie świąteczne! Niektórzy nie mieli nawet tyle.
Gdy na horyzoncie pojawiło się Miodowe Królestwo, dostrzegł znajomą postać czekającą przed wejściem i zwolnił kroku. Nie zmachał się nawet. W końcu bieganie za centaurami wyrobiło mu formę, chociaż było to całkiem zabawne. Zaraz też uśmiech na jego twarzy się powiększył i pomachał w stronę kuzynki.
- W środę mam tylko wieczorne zajęcia - odparł na wstępie, przeczesując dłonią włosy. Pochylił się, by przygarnąć ramieniem drobną dziewczynę do siebie. W końcu nie widzieli się tak długo! I tylko fakt, że napisała do niego list powodował, że rozróżniał ją od jej siostry bliźniaczki... - Witaj, Jocie! Cieszę się, że poczekałaś na mnie z jedzeniem - zaśmiał się, po czym wskazał na wejście. - To co? Idziemy?
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jayden był specyficzny i od dawna o tym wiedziała. Może była to charakterystyczna cecha astronomów, a może było odwrotnie i to właśnie taki charakter mężczyzny zdeterminował jego pasję i zawód? Nie wiadomo. Dzieliło ich dziesięć lat; kiedy Josie i Iris miały zaledwie rok, on już poszedł do Hogwartu. Taka różnica wieku uniemożliwiała większą zażyłość w dzieciństwie i właściwie dopiero gdy była trochę starsza mogli się lepiej poznać, choć Jaydenowi nawet teraz wciąż zdarzało się je mylić.
W rodzinie Vane nie brakowało ludzi z pasją, którzy przykładali dużą wagę do swojego zajęcia. Przykładem był choćby ojciec Jocelyn, zaangażowany w swoją pracę uzdrowiciel. Najprawdopodobniej to za jego sprawą Josie zainteresowała się tym zawodem. Choć matka wolała ją widzieć jako artystkę, dziewczyna wiedziała, że nie posiada tak dużego talentu i wolała, by sztuka pozostała po prostu jej pasją. Jednak poza wyborem zawodu, gdzie ostatecznie postawiła na swoim, rzadko negowała zdanie matki, podświadomie wciąż pragnąc ją zadowolić. Robiła to od dziecka, łatwo ulegając sprytnym manipulacjom Thei Vane, która wiedziała, co robić, by wzbudzać w córce poczucie winy.
Mogła zauważyć, że był nieco zapuszczony, ale przynajmniej nie przyszedł w piżamie ani w płaszczu założonym tył na przód. Uśmiechnęła się do niego, naprawdę zadowolona z jego przyjścia, bo brakowało jej tych spotkań, o które było trudniej niż kiedyś.
- Już trochę się bałam, że coś cię zatrzymało. Jakieś zajęcia, eseje do sprawdzenia lub któraś z twoich ksiąg – przyznała. – I tak, idziemy! Specjalnie zaczekałam na ciebie z wejściem do środka. Wiedziałam, że nie mógłbyś sobie odmówić tej przyjemności.
Pierwsza przeszła przez drzwi, wchodząc do pomieszczenia przesyconego wonią słodyczy, od których dosłownie uginały się sklepowe półki. Chyba nigdzie indziej nie można było znaleźć równie dużego wyboru łakoci; oczy Josie natychmiast zauważyły wybór czekolad, cukrowe pióra, miętowe żaby, dyniowe paszteciki, kociołkowe pieguski i czekoladowe żaby, a także mnóstwo innych smakowitości tak doskonale znanych jej z czasów nauki. Jako, że był środek tygodnia, a uczniowie mogli odwiedzać wioskę tylko w niektóre weekendy, sklep był prawie pusty, jeśli nie licząc sprzedawcy siedzącego za ladą i czytającego gazetę.
- Tak dawno tu nie byłam, a to był przecież jeden z moich ulubionych sklepów. Zawsze tu zaglądałam, będąc w Hogsmeade – powiedziała, przechadzając się wzdłuż półek. – Podejrzewam, że ty bywasz tu znacznie częściej, odkąd zamieszkałeś w wiosce. – Ale miała nadzieję, że nie przesadzał, bo jeszcze trochę i na szczyt Wieży Astronomicznej musiałby się wtaczać. – Ale powiedz mi lepiej, co u ciebie słychać. Czy wszystko w porządku? Nic się nie... działo? – Ściszyła głos, tak, żeby tylko on mógł słyszeć jej słowa. Pytanie, choć brzmiało lakonicznie, zawierało w sobie treść ukrytą między wierszami. Jak wyglądała sytuacja w Hogwarcie? Czy w ostatnim czasie nie przydarzyło się nic złego? Miała nadzieję, że się tego domyśli. Sama też chciała z nim porozmawiać o pewnych rzeczach, choć wiedziała, że nie będzie mógł jej w żaden konkretny sposób pomóc.
W rodzinie Vane nie brakowało ludzi z pasją, którzy przykładali dużą wagę do swojego zajęcia. Przykładem był choćby ojciec Jocelyn, zaangażowany w swoją pracę uzdrowiciel. Najprawdopodobniej to za jego sprawą Josie zainteresowała się tym zawodem. Choć matka wolała ją widzieć jako artystkę, dziewczyna wiedziała, że nie posiada tak dużego talentu i wolała, by sztuka pozostała po prostu jej pasją. Jednak poza wyborem zawodu, gdzie ostatecznie postawiła na swoim, rzadko negowała zdanie matki, podświadomie wciąż pragnąc ją zadowolić. Robiła to od dziecka, łatwo ulegając sprytnym manipulacjom Thei Vane, która wiedziała, co robić, by wzbudzać w córce poczucie winy.
Mogła zauważyć, że był nieco zapuszczony, ale przynajmniej nie przyszedł w piżamie ani w płaszczu założonym tył na przód. Uśmiechnęła się do niego, naprawdę zadowolona z jego przyjścia, bo brakowało jej tych spotkań, o które było trudniej niż kiedyś.
- Już trochę się bałam, że coś cię zatrzymało. Jakieś zajęcia, eseje do sprawdzenia lub któraś z twoich ksiąg – przyznała. – I tak, idziemy! Specjalnie zaczekałam na ciebie z wejściem do środka. Wiedziałam, że nie mógłbyś sobie odmówić tej przyjemności.
Pierwsza przeszła przez drzwi, wchodząc do pomieszczenia przesyconego wonią słodyczy, od których dosłownie uginały się sklepowe półki. Chyba nigdzie indziej nie można było znaleźć równie dużego wyboru łakoci; oczy Josie natychmiast zauważyły wybór czekolad, cukrowe pióra, miętowe żaby, dyniowe paszteciki, kociołkowe pieguski i czekoladowe żaby, a także mnóstwo innych smakowitości tak doskonale znanych jej z czasów nauki. Jako, że był środek tygodnia, a uczniowie mogli odwiedzać wioskę tylko w niektóre weekendy, sklep był prawie pusty, jeśli nie licząc sprzedawcy siedzącego za ladą i czytającego gazetę.
- Tak dawno tu nie byłam, a to był przecież jeden z moich ulubionych sklepów. Zawsze tu zaglądałam, będąc w Hogsmeade – powiedziała, przechadzając się wzdłuż półek. – Podejrzewam, że ty bywasz tu znacznie częściej, odkąd zamieszkałeś w wiosce. – Ale miała nadzieję, że nie przesadzał, bo jeszcze trochę i na szczyt Wieży Astronomicznej musiałby się wtaczać. – Ale powiedz mi lepiej, co u ciebie słychać. Czy wszystko w porządku? Nic się nie... działo? – Ściszyła głos, tak, żeby tylko on mógł słyszeć jej słowa. Pytanie, choć brzmiało lakonicznie, zawierało w sobie treść ukrytą między wierszami. Jak wyglądała sytuacja w Hogwarcie? Czy w ostatnim czasie nie przydarzyło się nic złego? Miała nadzieję, że się tego domyśli. Sama też chciała z nim porozmawiać o pewnych rzeczach, choć wiedziała, że nie będzie mógł jej w żaden konkretny sposób pomóc.
Specyficzny było dobrym, bardzo dyplomatycznym opisem postaci profesora, jednak nie przeszkadzało mu to, co inni ludzie o nim mówili. Wiedział, że jego rodzina kochała go takiego, jakim był, bo mimo wszystko odłam tej rodziny Vane właśnie taki był. I ojciec, i matka, i ojciec matki. Nic dziwnego że Jayden też miał inne podejście do życia niż większość osób z tym wychowaniem i tym charakterem. Iris i Joss były od zawsze też ich ofiarami, gdy nagminnie mylił ze sobą bliźniaczki. Zdarzało mu się trafić, ale był to najczęściej czysty przypadek. Pięć minut później już nie pamiętał, która była która i zataczało to okrąg, wracając do normy.
To prawda że rodzice dziewczyny byli osobami niezwykle pochłoniętymi i zdolnymi w swoim zawodzie. Nie znał nigdy za specjalnie ciotki Thei, ale miał o niej zdanie statecznej kobiety, która chciała mieć po prostu święty spokój. Obaj bracia Vane za to byli uzdrowicielami na wysokim szczeblu i potrafili zdziałać czasem naprawdę cuda, zaskakując przy tym swoich współpracowników. Chociaż tata JJa był skromnym człowiekiem i nigdy nie chwalił się swoimi dokonaniami. Zresztą jak cała reszta członków rodziny o tym zacnym nazwisku, co dla niektórych nie mieściło się w głowie. Teraz spotkanie z dawno niewidzianą kuzynką było dużą pociechą dla Jaydena, któremu brakowało w ostatnim czasie swoich krewnych. Niekoniecznie dlatego że spotykał się z nimi tak rzadko, ale pracując w Hogwarcie czasem wydawało się, że nie opuszcza się go wiele lat, a tak naprawdę minął miesiąc. Uczniowie nawet z niego potrafili wyssać całą energię prawie jak wampiry. Teraz jednak odżył dzięki samemu zobaczeniu Josie.
- Ah, nigdy nie byłem zwolennikiem takich długich prac - zaśmiał się, machnąwszy ręką na słowa kuzynki. Jakby była to Iris, nie zauważyłby różnicy. - Oh, mam nadzieję, że nie czekasz długo? - spytał z wyraźną nutą zaniepokojenia w głosie. Nigdy nie chciał być kłopotem dla innych, a na pewno nie dla młodej uzdrowicielki. Zaraz jednak jego głowa uwolniła się od trosk, gdy weszli do środka i mógł poczuć znajomy zapach słodkości. Uśmiechnął się momentalnie i rozejrzał dookoła, zupełnie jakby chciał ogarnąć wszystko spojrzeniem, ale oczywiście, że nie było to możliwe. A przynajmniej praktycznie. Nie mógł zrozumieć jak to tak - nie bywać w Miodowym Królestwie mniej niż przynajmniej kilka razy w tygodniu? Ba! Kilka razy w ciągu dnia! Czasami wysyłał ulubione łakocie rodzicom, dla których to również było wspomnienie Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Bo aż tacy starzy w końcu nie byli. Już miał odpowiedzieć na słowa Joss, gdy sprzedawca odłożył gazetę, by spojrzeć kto przyszedł i uśmiechnął się szeroko, dostrzegając znajomą postać.
- Jayden! Jak miło widzieć pana profesora! - zakrzyknął i podszedł do dwójki klientów. - Takie pustki, że można się zapłakać. Ale kim jest twoja urocza towarzyszka?
- Witam, panie Ambrozjuszu - odparł JJ i uścisnął dłoń starszemu jegomościowi. - Jocelyn, moja kuzynka. Josie, to pan Flume - przedstawił sobie obie postacie, ale zaraz jednak właściciel podskoczył, słysząc wołanie żony. Przeprosił ich i udał się w kierunku, skąd dochodziło wołanie.
- Rozgośćcie się! - rzucił jeszcze na koniec, zanim zniknął we wnętrzu sklepu.
Dopiero gdy zostali sami, Vane mógł lekko się przybić słowami Joss. Chociażby z tego względu, że wiele już na ten temat opowiadał i było to niezwykle trudne, że właśnie w pięknym Hogwarcie sprawy miały się tak paskudnie. Zresztą nie tylko w szkole. To było straszne.
- Wszystko w porządku - odparł asekuracyjnie. Nie dlatego że nie ufał kuzynce, ale nie chciał jej zamartwiać. - Na zamku jednak wszyscy chodzą podenerwowani, odkąd dyrektor wygląda na bardziej rozzłoszczonego niż zwykle. Nie wiadomo na kogo wypadnie rozładowanie tego... Gniewu - umilkł na chwilę, marszcząc brwi i zagryzając lekko dolną wargę. Zaraz jednak się uśmiechnął blado i zerknął na Jocelyn. - Ale znasz mnie. Cieszę się ze wszystkiego, gdy mogę pracować z astronomią. A u ciebie?Mam nadzieję, że w Mungu nie masz urwania głowy.
To prawda że rodzice dziewczyny byli osobami niezwykle pochłoniętymi i zdolnymi w swoim zawodzie. Nie znał nigdy za specjalnie ciotki Thei, ale miał o niej zdanie statecznej kobiety, która chciała mieć po prostu święty spokój. Obaj bracia Vane za to byli uzdrowicielami na wysokim szczeblu i potrafili zdziałać czasem naprawdę cuda, zaskakując przy tym swoich współpracowników. Chociaż tata JJa był skromnym człowiekiem i nigdy nie chwalił się swoimi dokonaniami. Zresztą jak cała reszta członków rodziny o tym zacnym nazwisku, co dla niektórych nie mieściło się w głowie. Teraz spotkanie z dawno niewidzianą kuzynką było dużą pociechą dla Jaydena, któremu brakowało w ostatnim czasie swoich krewnych. Niekoniecznie dlatego że spotykał się z nimi tak rzadko, ale pracując w Hogwarcie czasem wydawało się, że nie opuszcza się go wiele lat, a tak naprawdę minął miesiąc. Uczniowie nawet z niego potrafili wyssać całą energię prawie jak wampiry. Teraz jednak odżył dzięki samemu zobaczeniu Josie.
- Ah, nigdy nie byłem zwolennikiem takich długich prac - zaśmiał się, machnąwszy ręką na słowa kuzynki. Jakby była to Iris, nie zauważyłby różnicy. - Oh, mam nadzieję, że nie czekasz długo? - spytał z wyraźną nutą zaniepokojenia w głosie. Nigdy nie chciał być kłopotem dla innych, a na pewno nie dla młodej uzdrowicielki. Zaraz jednak jego głowa uwolniła się od trosk, gdy weszli do środka i mógł poczuć znajomy zapach słodkości. Uśmiechnął się momentalnie i rozejrzał dookoła, zupełnie jakby chciał ogarnąć wszystko spojrzeniem, ale oczywiście, że nie było to możliwe. A przynajmniej praktycznie. Nie mógł zrozumieć jak to tak - nie bywać w Miodowym Królestwie mniej niż przynajmniej kilka razy w tygodniu? Ba! Kilka razy w ciągu dnia! Czasami wysyłał ulubione łakocie rodzicom, dla których to również było wspomnienie Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Bo aż tacy starzy w końcu nie byli. Już miał odpowiedzieć na słowa Joss, gdy sprzedawca odłożył gazetę, by spojrzeć kto przyszedł i uśmiechnął się szeroko, dostrzegając znajomą postać.
- Jayden! Jak miło widzieć pana profesora! - zakrzyknął i podszedł do dwójki klientów. - Takie pustki, że można się zapłakać. Ale kim jest twoja urocza towarzyszka?
- Witam, panie Ambrozjuszu - odparł JJ i uścisnął dłoń starszemu jegomościowi. - Jocelyn, moja kuzynka. Josie, to pan Flume - przedstawił sobie obie postacie, ale zaraz jednak właściciel podskoczył, słysząc wołanie żony. Przeprosił ich i udał się w kierunku, skąd dochodziło wołanie.
- Rozgośćcie się! - rzucił jeszcze na koniec, zanim zniknął we wnętrzu sklepu.
Dopiero gdy zostali sami, Vane mógł lekko się przybić słowami Joss. Chociażby z tego względu, że wiele już na ten temat opowiadał i było to niezwykle trudne, że właśnie w pięknym Hogwarcie sprawy miały się tak paskudnie. Zresztą nie tylko w szkole. To było straszne.
- Wszystko w porządku - odparł asekuracyjnie. Nie dlatego że nie ufał kuzynce, ale nie chciał jej zamartwiać. - Na zamku jednak wszyscy chodzą podenerwowani, odkąd dyrektor wygląda na bardziej rozzłoszczonego niż zwykle. Nie wiadomo na kogo wypadnie rozładowanie tego... Gniewu - umilkł na chwilę, marszcząc brwi i zagryzając lekko dolną wargę. Zaraz jednak się uśmiechnął blado i zerknął na Jocelyn. - Ale znasz mnie. Cieszę się ze wszystkiego, gdy mogę pracować z astronomią. A u ciebie?Mam nadzieję, że w Mungu nie masz urwania głowy.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jocelyn czasami zastanawiała się, jak wiele mógł zauważyć Jayden przez te wszystkie lata, gdy odwiedzał ich rodzinny dom. Czy widział, że relacje w rodzinie mimo wszystko nie były w pełni zdrowe? Thea nigdy w pełni nie zaakceptowała swojego małżeństwa, nowego życia ani choroby, która wydarła jej marzenia. Swoje frustracje przenosiła na męża i dzieci, a jedynym jasnym płomykiem w jej obecnym życiu były córki, na które mogła przelać niespełnione aspiracje i wmówić im, że one także pragną tego samego, co ona. Swojego syna, a starszego brata dziewczynek nawet nie zauważała. Nawet, gdy zniknął, zdawała się niespecjalnie przejęta, w końcu zawsze był tym najmniej godnym uwagi dzieckiem, przynajmniej w jej oczach.
Pytanie tylko, czy żyjący w swoim świecie Jayden w ogóle to zauważał i był świadomy bolączek swoich młodszych kuzynów, na których odbijało się zachowanie ich matki oraz presja z jej strony. Zajęty pracą ojciec nie mógł nic na to poradzić, zresztą nigdy nie zabraniał Thei nauczania córek tego, co uważała za stosowne. W tym przypadku był zaskakująco bierny, choć zapewne obwiniał się o zniknięcie Toma dużo bardziej niż Thea, skupiona głównie na sobie samej.
- Nie, nie czekam – powiedziała z uśmiechem. – I zgadzam się, długie wypracowania zawsze były zmorą większości moich kolegów i koleżanek, ale pewnie także nauczycieli, którzy musieli je potem sprawdzać.
Jeśli chodzi o Josie, jakoś to znosiła, choć podobnie jak większość, wolała naukę bardziej praktyczną lub czytanie książek dotyczących interesujących zagadnień. Pochłaniała ich naprawdę dużo jeszcze w czasach szkoły, wpasowując się w stereotypowy obraz Krukona jako pilnego, oczytanego ucznia.
Miodowe Królestwo sprawiało wrażenie, jakby nic tutaj się nie zmieniło przez ostatnie dwa lata. Te same półki zastawione słodyczami i przyjemny zapach unoszący się w powietrzu; brakowało tylko tłumu podekscytowanych uczniów, żeby wiernie odtworzyć wyprawę do wioski z dawnych lat.
Na ich widok sprzedawca odłożył gazetę i ożywił się, po czym szybko podszedł do Jaydena, którego najwyraźniej doskonale znał. Nic dziwnego, biorąc pod uwagę, że jej kuzyn z pewnością był stałym bywalcem tego sklepu. Josie przedstawiła się grzecznie, ale po chwili sprzedawca został zawołany przez kogoś na zapleczu i zniknął tam, zostawiając Jaydena i Josie samych.
W pewnym sensie trochę jej ulżyło, bo teraz mogli porozmawiać swobodniej. Utkwiła wzrok w twarzy mężczyzny, zastanawiając się, jakie słowa usłyszy z jego ust. Chciała usłyszeć coś o obecnych wydarzeniach w Hogwarcie, ale z drugiej strony obawiała się trochę, że ostatnie niepokojące zmiany dotknęły również jej byłą już szkołę.
- Och – westchnęła, gdy wspomniał o gniewie dyrektora; mimowolnie poczuła niepokój, pamiętała ten nastrój grozy, który nastał, gdy Grindelwald przejął Hogwart i zaczął zaprowadzać w nim własny porządek. – Mam nadzieję, że na siebie uważasz. I że to wszystko nie skończy się źle dla nikogo z was. – Jayden nie wydawał się osobą mieszającą w nieswoje sprawy, chociaż... kto wie? Lepiej jednak, żeby się nie wychylał i zajmował się swoją astronomią.
Nad jego pytaniem zamyśliła się na moment.
- Bywa ciężko, to fakt. Wciąż wielu rzeczy muszę się uczyć, żeby lepiej pracować – przyznała. Miała wrażenie, że staż każdego dnia testuje jej wytrzymałość i opanowanie, poszerza granice tego, co była w stanie znieść. O ile na początku zderzenie było dość brutalne, teraz nie wpadała już w panikę, a potrafiła skupiać się na swoich czynnościach. – Ale w pewien sposób to lubię. Lubię uczyć się nowych rzeczy, a potem wykorzystywać je w dobry sposób.
Można było powiedzieć, że łączyła w sobie dwa różne elementy, jakimi byli jej rodzice. Dobre wychowanie, obycie i artyzm matki oraz pracowitość i pasję ojca. Stojąc na pograniczu dwóch światów próbowała znaleźć sobie właściwe miejsce.
- Niestety, z mamą jest gorzej. Ostatnio znowu wylądowała w Mungu – powiedziała po chwili, krzywiąc się lekko i zastanawiając się mimowolnie, kiedy Meduza ostatecznie zatriumfuje nad uporem Thei i wydrze jej resztki normalności, której kurczowo próbowała się trzymać. – Niestety są choroby, których nawet magia nie jest w stanie całkowicie uleczyć, a matka dobrze o tym wie i coraz częściej zachowuje się, jakby już wybierała się na tamten świat.
A Josie i Iris odczuwały to chyba najmocniej.
Pytanie tylko, czy żyjący w swoim świecie Jayden w ogóle to zauważał i był świadomy bolączek swoich młodszych kuzynów, na których odbijało się zachowanie ich matki oraz presja z jej strony. Zajęty pracą ojciec nie mógł nic na to poradzić, zresztą nigdy nie zabraniał Thei nauczania córek tego, co uważała za stosowne. W tym przypadku był zaskakująco bierny, choć zapewne obwiniał się o zniknięcie Toma dużo bardziej niż Thea, skupiona głównie na sobie samej.
- Nie, nie czekam – powiedziała z uśmiechem. – I zgadzam się, długie wypracowania zawsze były zmorą większości moich kolegów i koleżanek, ale pewnie także nauczycieli, którzy musieli je potem sprawdzać.
Jeśli chodzi o Josie, jakoś to znosiła, choć podobnie jak większość, wolała naukę bardziej praktyczną lub czytanie książek dotyczących interesujących zagadnień. Pochłaniała ich naprawdę dużo jeszcze w czasach szkoły, wpasowując się w stereotypowy obraz Krukona jako pilnego, oczytanego ucznia.
Miodowe Królestwo sprawiało wrażenie, jakby nic tutaj się nie zmieniło przez ostatnie dwa lata. Te same półki zastawione słodyczami i przyjemny zapach unoszący się w powietrzu; brakowało tylko tłumu podekscytowanych uczniów, żeby wiernie odtworzyć wyprawę do wioski z dawnych lat.
Na ich widok sprzedawca odłożył gazetę i ożywił się, po czym szybko podszedł do Jaydena, którego najwyraźniej doskonale znał. Nic dziwnego, biorąc pod uwagę, że jej kuzyn z pewnością był stałym bywalcem tego sklepu. Josie przedstawiła się grzecznie, ale po chwili sprzedawca został zawołany przez kogoś na zapleczu i zniknął tam, zostawiając Jaydena i Josie samych.
W pewnym sensie trochę jej ulżyło, bo teraz mogli porozmawiać swobodniej. Utkwiła wzrok w twarzy mężczyzny, zastanawiając się, jakie słowa usłyszy z jego ust. Chciała usłyszeć coś o obecnych wydarzeniach w Hogwarcie, ale z drugiej strony obawiała się trochę, że ostatnie niepokojące zmiany dotknęły również jej byłą już szkołę.
- Och – westchnęła, gdy wspomniał o gniewie dyrektora; mimowolnie poczuła niepokój, pamiętała ten nastrój grozy, który nastał, gdy Grindelwald przejął Hogwart i zaczął zaprowadzać w nim własny porządek. – Mam nadzieję, że na siebie uważasz. I że to wszystko nie skończy się źle dla nikogo z was. – Jayden nie wydawał się osobą mieszającą w nieswoje sprawy, chociaż... kto wie? Lepiej jednak, żeby się nie wychylał i zajmował się swoją astronomią.
Nad jego pytaniem zamyśliła się na moment.
- Bywa ciężko, to fakt. Wciąż wielu rzeczy muszę się uczyć, żeby lepiej pracować – przyznała. Miała wrażenie, że staż każdego dnia testuje jej wytrzymałość i opanowanie, poszerza granice tego, co była w stanie znieść. O ile na początku zderzenie było dość brutalne, teraz nie wpadała już w panikę, a potrafiła skupiać się na swoich czynnościach. – Ale w pewien sposób to lubię. Lubię uczyć się nowych rzeczy, a potem wykorzystywać je w dobry sposób.
Można było powiedzieć, że łączyła w sobie dwa różne elementy, jakimi byli jej rodzice. Dobre wychowanie, obycie i artyzm matki oraz pracowitość i pasję ojca. Stojąc na pograniczu dwóch światów próbowała znaleźć sobie właściwe miejsce.
- Niestety, z mamą jest gorzej. Ostatnio znowu wylądowała w Mungu – powiedziała po chwili, krzywiąc się lekko i zastanawiając się mimowolnie, kiedy Meduza ostatecznie zatriumfuje nad uporem Thei i wydrze jej resztki normalności, której kurczowo próbowała się trzymać. – Niestety są choroby, których nawet magia nie jest w stanie całkowicie uleczyć, a matka dobrze o tym wie i coraz częściej zachowuje się, jakby już wybierała się na tamten świat.
A Josie i Iris odczuwały to chyba najmocniej.
Tata nigdy nie mówił mu jak to naprawdę było z małżeństwem swojego brata. Najwidoczniej mężczyzna nie chciał w żaden sposób obarczać swojego syna, któremu do szczęścia ta wiedza nie była potrzebna. To była decyzja Vane'a, że zdecydował się mimo wszystko poślubić ową szlachciankę i nikt nie miał na nią wpływu. Jayden nie bywał też za często w domu swojego wujostwa po ślubie, chociażby dlatego że nie było takiej potrzeby. Gdy był mały, rodzice Jocelyn mieli tylko jednego syna, z którym pomimo bliskich więzów krwi JJowi ciężko było złapać kontakt. Później poszedł do Hogwartu i urodziły się dziewczynki. To głównie rodzina Pettigrew była czymś w rodzaju kuzynostwa dla małego astronoma, bo Rufus był naprawdę otwartym dzieckiem, a ich kłopoty na podwórku były wręcz legendarne. Jay nie miał pojęcia, co działo się pod dachem rodziny Vane, ale nawet on wiedział o zniknięciu najstarszego syna. Czy była to ucieczka? Długo zastanawiał się nad tym, przeglądając wspólne zdjęcia, które mieli z kuzynem. Gdzie był teraz? Czy wciąż żył? Ciężko było mu przyjąć do wiadomości, że członek rodziny może już nigdy się nie pojawić. Bolała go ta świadomość, a co dopiero musiały czuć jego siostry?
- To świetnie - odpowiedział z uśmiechem i przytaknął na słowa kuzynki. Oj, tak. Najgorszą częścią sprawdzania podobnych prac było rozczytanie się z pisma niektórych uczniów. Część pisała wspaniale, ale spora grupa... Wolał o tym nie myśleć na spotkaniu z Josie. Akurat w praktyce byli do siebie podobni - dwójka wychowanków domu Roweny Ravenclaw. Raczej zawsze najszybsza nauka działa się wtedy, gdy można było ją doznać podczas praktyki. Wszystko dwa razy szybciej było zapamiętywane i nie trzeba było się specjalnie męczyć. Gdy Joss zaczęła wyrażać swoje obawy, spojrzał na nią ciepło. Nie chciał, żeby się martwiła. - To nie pierwszy już raz. Pracuję tam sześć lat i uwierz mi. Działo się wiele w międzyczasie - pocieszył ją, przy okazji pstrykając lekko w nos. Zaraz jednak ich uwaga została odwrócona na temat samej zainteresowanej. Astronom słuchał uważnie jej słów, czasem kiwając głową. - Bardzo mnie cieszy to, że się spełniasz. W końcu to najważniejsze w pracy.
Bo nie wyobrażam sobie robić coś, czego bym nie kochał. Chociaż bardzo przykro słyszeć mi, że twoja mama ma się gorzej.
Umilkł na chwilę, starając sobie przypomnieć chociażby jeden moment, w którym ciotka Thae się uśmiechała. Nie. Nic takiego nie pamiętał, co zasmuciło go jeszcze bardziej.
- Myślisz, że gdybym ją odwiedził, ucieszyłaby się? - zagadnął w pewnym momencie, wiedząc, że stąpał po grząskim gruncie. W końcu kobieta była zimną osobą, która nie lubiła, gdy jej przeszkadzano. Ale jednak nie chciał, żeby była w nastroju, w którym znajdowała się obecnie zgodnie ze słowami Jocelyn. To okropne.
- To świetnie - odpowiedział z uśmiechem i przytaknął na słowa kuzynki. Oj, tak. Najgorszą częścią sprawdzania podobnych prac było rozczytanie się z pisma niektórych uczniów. Część pisała wspaniale, ale spora grupa... Wolał o tym nie myśleć na spotkaniu z Josie. Akurat w praktyce byli do siebie podobni - dwójka wychowanków domu Roweny Ravenclaw. Raczej zawsze najszybsza nauka działa się wtedy, gdy można było ją doznać podczas praktyki. Wszystko dwa razy szybciej było zapamiętywane i nie trzeba było się specjalnie męczyć. Gdy Joss zaczęła wyrażać swoje obawy, spojrzał na nią ciepło. Nie chciał, żeby się martwiła. - To nie pierwszy już raz. Pracuję tam sześć lat i uwierz mi. Działo się wiele w międzyczasie - pocieszył ją, przy okazji pstrykając lekko w nos. Zaraz jednak ich uwaga została odwrócona na temat samej zainteresowanej. Astronom słuchał uważnie jej słów, czasem kiwając głową. - Bardzo mnie cieszy to, że się spełniasz. W końcu to najważniejsze w pracy.
Bo nie wyobrażam sobie robić coś, czego bym nie kochał. Chociaż bardzo przykro słyszeć mi, że twoja mama ma się gorzej.
Umilkł na chwilę, starając sobie przypomnieć chociażby jeden moment, w którym ciotka Thae się uśmiechała. Nie. Nic takiego nie pamiętał, co zasmuciło go jeszcze bardziej.
- Myślisz, że gdybym ją odwiedził, ucieszyłaby się? - zagadnął w pewnym momencie, wiedząc, że stąpał po grząskim gruncie. W końcu kobieta była zimną osobą, która nie lubiła, gdy jej przeszkadzano. Ale jednak nie chciał, żeby była w nastroju, w którym znajdowała się obecnie zgodnie ze słowami Jocelyn. To okropne.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Josie czasami sama zastanawiała się, dlaczego ojciec poślubił matkę. Ze zwykłej dobroci wobec kobiety odsuniętej na boczny tor przez własną rodzinę, czy może powód był inny? Pewne było, że zgodził się przyjąć Theę nawet mając wiedzę o jej chorobie. Kobieta jednak nie była mu wdzięczna, izolowała się od męża, a później też dzieci. Punktem zwrotnym było ujawnienie się magii u dziewczynek, wtedy Thea nagle zaczęła się mocniej angażować w ich wychowanie i dbać o to, by nauczyć je wszystkich umiejętności, które sama posiadła będąc dzieckiem. Josie pamiętała, jak w dzieciństwie pragnęła zyskać uwagę i aprobatę matki, dlatego skwapliwie wypełniała jej polecenia, byle tylko zobaczyć w jej twarzy i spojrzeniu wyraz zadowolenia i dumy. Chciała być dobrą córką, bała się podzielenia losu Toma, bo przecież już jako dziecko widziała, że mama nie obdarzała go takimi względami, jak ją i Iris, ale dopiero będąc dużo starszą zrozumiała, dlaczego tak było. Zdawała sobie też sprawę, że relacje z matką mogły mieć jakiś wpływ na zniknięcie młodego mężczyzny i to, dlaczego nie wracał i nie chciał skontaktować się nawet z nimi, swoimi siostrami. Być może uważał je za współwinne, skoro ulegały matce i nie próbowały się przeciwstawić? Nie wiadomo. Mogli tylko się zastanawiać i mieć nadzieję, że Thomas się odnajdzie.
- Nie pierwszy raz? – zapytała, unosząc lekko brwi. Ostatecznie ostatnie dwa lata spędziła poza Hogwartem, a nawet jak jeszcze była uczennicą, to też wielu rzeczy nie była świadoma, woląc udawać, że nic złego się nie dzieje i skupiać się na nauce. Nigdy nie ciągnęło ją do centrum wydarzeń ani do szukania kłopotów. Brawura i bezmyślność były jej obce, nie na darmo została Krukonką. Zdawała sobie sprawę, że Jayden jako nauczyciel widział i słyszał więcej. Pod warunkiem, że akurat nie tkwił na szczycie Wieży Astronomicznej, obserwując niebo. – I jak kończyły się... poprzednie razy?
Choć jej myśli krążyły wokół zagadkowych słów Jaydena o Hogwarcie, przeszła wzdłuż jednego z regałów, wybierając sobie parę czekolad, paczkę kociołkowych piegusków i kilka czekoladowych żab. Oczywiście miała zamiar później podzielić się zakupami z Iris.
- Minie jeszcze dużo czasu, zanim ukończę kurs i stanę się pełnoprawnym uzdrowicielem. Ale mam wrażenie, że najtrudniejszy był dla mnie ten pierwszy rok. Teraz już... można powiedzieć, że się przyzwyczaiłam, choć czasami wciąż przeżywam momenty zaskoczenia a nawet niepewności, choć nad tym staram się panować – stwierdziła, choć wciąż pamiętała początki, szczególnie swoje pierwsze asystowanie przy czymś poważniejszym. Pamiętała też bardzo żywo pierwszy zgon, którego była świadkiem; to jeszcze długo śniło jej się po nocach, mimo że ani ona, ani uzdrowiciel, któremu pomagała, naprawdę nie mogli nic więcej zrobić.
Do myśli o chorobie matki też była przyzwyczajona, w końcu to towarzyszyło jej od zawsze. Z roku na rok było jednak coraz gorzej i Thea miała coraz większe problemy z poruszaniem się. Prawie nie mogła już malować, nie tak jak dawniej, co nakręcało spiralę frustracji i żalu do świata. Jej matka przez cały okres młodego życia Josie wydawała się bardzo smutną i nieszczęśliwą osobą, co także miało duży wpływ na pragnienie zadowolenia jej.
- Odwiedzam ją regularnie, gdy tylko mam chwilę przerwy od swoich obowiązków. Ja, Iris albo tata... Myślę jednak, że czasami brakuje jej towarzystwa innych ludzi, dawni znajomi zaglądają do niej coraz rzadziej. – Thea coraz bardziej odchodziła w zapomnienie i z tego także zdawała sobie sprawę. Choroba przez lata wydzierała jej po kawałku wszystko, co było jej drogie. – Możesz spróbować ją odwiedzić, przyda jej się trochę odmiany i towarzystwa kogoś innego niż uzdrowiciele lub któreś z naszej trójki. Jest zgorzkniała i bywa trudna w obyciu, ale w gruncie rzeczy po prostu cierpi, tylko nie potrafi powiedzieć tego wprost.
Uśmiechnęła się do niego, wdzięczna za tą propozycję. Bo mimo wszystko matka była jej droga.
- Nie pierwszy raz? – zapytała, unosząc lekko brwi. Ostatecznie ostatnie dwa lata spędziła poza Hogwartem, a nawet jak jeszcze była uczennicą, to też wielu rzeczy nie była świadoma, woląc udawać, że nic złego się nie dzieje i skupiać się na nauce. Nigdy nie ciągnęło ją do centrum wydarzeń ani do szukania kłopotów. Brawura i bezmyślność były jej obce, nie na darmo została Krukonką. Zdawała sobie sprawę, że Jayden jako nauczyciel widział i słyszał więcej. Pod warunkiem, że akurat nie tkwił na szczycie Wieży Astronomicznej, obserwując niebo. – I jak kończyły się... poprzednie razy?
Choć jej myśli krążyły wokół zagadkowych słów Jaydena o Hogwarcie, przeszła wzdłuż jednego z regałów, wybierając sobie parę czekolad, paczkę kociołkowych piegusków i kilka czekoladowych żab. Oczywiście miała zamiar później podzielić się zakupami z Iris.
- Minie jeszcze dużo czasu, zanim ukończę kurs i stanę się pełnoprawnym uzdrowicielem. Ale mam wrażenie, że najtrudniejszy był dla mnie ten pierwszy rok. Teraz już... można powiedzieć, że się przyzwyczaiłam, choć czasami wciąż przeżywam momenty zaskoczenia a nawet niepewności, choć nad tym staram się panować – stwierdziła, choć wciąż pamiętała początki, szczególnie swoje pierwsze asystowanie przy czymś poważniejszym. Pamiętała też bardzo żywo pierwszy zgon, którego była świadkiem; to jeszcze długo śniło jej się po nocach, mimo że ani ona, ani uzdrowiciel, któremu pomagała, naprawdę nie mogli nic więcej zrobić.
Do myśli o chorobie matki też była przyzwyczajona, w końcu to towarzyszyło jej od zawsze. Z roku na rok było jednak coraz gorzej i Thea miała coraz większe problemy z poruszaniem się. Prawie nie mogła już malować, nie tak jak dawniej, co nakręcało spiralę frustracji i żalu do świata. Jej matka przez cały okres młodego życia Josie wydawała się bardzo smutną i nieszczęśliwą osobą, co także miało duży wpływ na pragnienie zadowolenia jej.
- Odwiedzam ją regularnie, gdy tylko mam chwilę przerwy od swoich obowiązków. Ja, Iris albo tata... Myślę jednak, że czasami brakuje jej towarzystwa innych ludzi, dawni znajomi zaglądają do niej coraz rzadziej. – Thea coraz bardziej odchodziła w zapomnienie i z tego także zdawała sobie sprawę. Choroba przez lata wydzierała jej po kawałku wszystko, co było jej drogie. – Możesz spróbować ją odwiedzić, przyda jej się trochę odmiany i towarzystwa kogoś innego niż uzdrowiciele lub któreś z naszej trójki. Jest zgorzkniała i bywa trudna w obyciu, ale w gruncie rzeczy po prostu cierpi, tylko nie potrafi powiedzieć tego wprost.
Uśmiechnęła się do niego, wdzięczna za tą propozycję. Bo mimo wszystko matka była jej droga.
Zerknął na kuzynkę i zdał sobie sprawę, że bardzo wiele osób nie wiedziało jak się żyło pod kuratelą Gellerta Grindelwalda. Funkcjonowali na tyle na ile było to możliwe i jeśli dyrektor nie panoszył się w trakcie zajęć, nie było tak źle. Reżim po prostu dotykał częściej biednych uczniów, którzy zmuszeni byli uczyć się czarnej magii podczas zajęć obrony przed nią. Oczywiście nie wolno było o tym mówić, jednak Jayowi ten obrót spraw jedynie łamał serce i był bardzo rozdarty. Co się teraz bardziej liczyło? Brak otwartej reakcji i próba ratowania umysłów młodych ludzi, czy próba podziemnej nauki czegoś wartościowego? Rozmawiał o tym ze swoim starszym kolegą po fachu, który również wciągnął go do Zakonu Feniksa, ale ten kazał się astronowi nie wychylać. Jeśli to zrobisz narazisz nie tylko siebie, ale również i studentów. Spokojnie. Przyjdzie odpowiedni czas, kiedy wszyscy to zrobimy. Te słowa kotłowały się od wielu miesięcy po głowie Jaydena, który najzwyczajniej w świecie chciał działać. Może i nie wyglądał na aktywistę, ale naprawdę czułby się spełniony, jeśli mógłby otwarcie coś zrobić. Ale ufał swojemu przyjacielowi i wierzył, że wszystko będzie miało się ku lepszemu. Może nie dziś, nie jutro, nie za tydzień, ale w końcu...
- Najczęściej obrywali nauczyciele krwi mugolskiej lub półkrwi. Chociaż wcale nie było to takie lepsze - odparł, znowu uśmiechając się blado i chcąc zakończyć ten temat. Po co w ogóle się odzywał i o tym mówił? Jednak nie chciał jej kłamać, a zupełnie ucinać rozmowy też nie zamierzał. Gdy ona wybrała już kilka łakoci, Jayden nagminnie zdejmował z półek swoje ulubione słodycze, nie przestając iść za kuzynką. Słuchając o jej pracy, kiwnął w pewnym momencie głową, zdając sobie sprawę, że najtrudniej było zaczynać. Później już jak mówiła - starczyło przywyknąć. - A wiesz już w jakim kierunku chciałabyś pójść? Bo w końcu nasi ojcowie raczej nie byli zbyt kreatywni - odparł, uśmiechając się na wspomnienie dwóch braci Vane na tym samym oddziale. Był ciekaw co też kuzynka zamierzała wybrać. Musiała w końcu lubić coś bardziej od reszty. Co więc to było? O śmierć nie chciał pytać i nawet przez myśl mu to nie przeszło. Na pewno zdarzały się wypadki, ale nie to go interesowało, a Joss i jej postanowienia na przyszłość. - A jakie są rokowania lekarzy? - spytał, znowu przechodząc na temat ciotki. - Może to tylko chwilowe pogorszenie się stanu? - dodał. Różnie to bywało z ludźmi i może naprawdę kobieta przeżywała załamanie, bo czuła się gorzej niż zwykle, ale niedługo miało się to zmienić? - Skoro tak to niech się mnie spodziewa w szpitalu. Powiedz mi tylko jakie kwiaty lubi? Przecież nie mogę się pojawić z pustymi rękami. Jeszcze mnie wyrzuci - zaśmiał się delikatnie, nie chcąc, by pochłonęła ich nostalgia. Nie po to się spotkali.
- Najczęściej obrywali nauczyciele krwi mugolskiej lub półkrwi. Chociaż wcale nie było to takie lepsze - odparł, znowu uśmiechając się blado i chcąc zakończyć ten temat. Po co w ogóle się odzywał i o tym mówił? Jednak nie chciał jej kłamać, a zupełnie ucinać rozmowy też nie zamierzał. Gdy ona wybrała już kilka łakoci, Jayden nagminnie zdejmował z półek swoje ulubione słodycze, nie przestając iść za kuzynką. Słuchając o jej pracy, kiwnął w pewnym momencie głową, zdając sobie sprawę, że najtrudniej było zaczynać. Później już jak mówiła - starczyło przywyknąć. - A wiesz już w jakim kierunku chciałabyś pójść? Bo w końcu nasi ojcowie raczej nie byli zbyt kreatywni - odparł, uśmiechając się na wspomnienie dwóch braci Vane na tym samym oddziale. Był ciekaw co też kuzynka zamierzała wybrać. Musiała w końcu lubić coś bardziej od reszty. Co więc to było? O śmierć nie chciał pytać i nawet przez myśl mu to nie przeszło. Na pewno zdarzały się wypadki, ale nie to go interesowało, a Joss i jej postanowienia na przyszłość. - A jakie są rokowania lekarzy? - spytał, znowu przechodząc na temat ciotki. - Może to tylko chwilowe pogorszenie się stanu? - dodał. Różnie to bywało z ludźmi i może naprawdę kobieta przeżywała załamanie, bo czuła się gorzej niż zwykle, ale niedługo miało się to zmienić? - Skoro tak to niech się mnie spodziewa w szpitalu. Powiedz mi tylko jakie kwiaty lubi? Przecież nie mogę się pojawić z pustymi rękami. Jeszcze mnie wyrzuci - zaśmiał się delikatnie, nie chcąc, by pochłonęła ich nostalgia. Nie po to się spotkali.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nawet uczniowie nie byli świadomi wszystkiego. Jocelyn, będąc czystej krwi i nie szukając guza, nie odczuła represji w takim stopniu, w jakim mogli odczuć je ci, którzy się buntowali. Wiedziała, że w ciągu tych paru lat ze szkoły zniknęła część uczniów o niższym statusie krwi, zapewne zabrana przez rodziny. Niektórzy uczniowie zapewne zostali wysłani do szkół za granicą. Na zajęciach z obrony przed czarną magią sprytnie przemycano czarnomagiczne treści, chociaż w tym przypadku umysł Josie okazał się oporny, dziewczyna nie chciała przyswoić tak złej magii i istniało duże prawdopodobieństwo, że prędzej zrobiłaby krzywdę sobie samej niż rzuciła udaną klątwę. Magia, która krążyła w jej ciele, dużo chętniej współpracowała z białą magią i czarami leczniczymi. Trudniejsze zadanie mieli zapewne nauczyciele, z których z pewnością nie wszyscy byli zadowoleni z nowego ładu. Ale dopiero teraz, gdy była już dorosła, mogła uświadomić sobie w pełni, jak bardzo było trudne dla nich lawirowanie między nie drażnieniem dyrektora a dbaniem o to, by ochronić młode umysły i zapobiec ich nasiąknięciu wypaczonymi wartościami. Bywały momenty, kiedy Jocelyn miała wyrzuty sumienia z powodu swojej bierności, ale kierował nią także paniczny lęk przed odczuciem czarnej magii na własnej skórze, a to skutecznie kazało jej się nie wychylać i siedzieć cicho.
Wyczuła, że Jayden nie miał większej ochoty o tym mówić. Miejsce też nie było najodpowiedniejsze na bardziej szczegółowe rozmowy, więc postanowiła nie ciągnąć tematu i zająć się wyborem słodyczy dla siebie i siostry, która z pewnością ucieszy się na widok łakoci z Miodowego Królestwa.
- Właściwie to... wciąż nie podjęłam konkretnej decyzji. Kiedyś myślałam nad pójściem w ślady ojca, ale z drugiej strony, czułabym się dziwnie pracując pod jego pieczą, więc możliwe, że jednak wybiorę coś innego, może urazy pozaklęciowe – odpowiedziała. Na razie to były tylko luźne myśli, miała jeszcze rok na podjęcie konkretnej, pewnej decyzji. Z powodu pracy ojca oraz choroby matki długo myślała o specjalizacji z chorób genetycznych, ale te same względy przemawiały też za tym, żeby wybrać inną drogę, ponieważ zbyt mocne angażowanie się mogło przynieść fatalne skutki. Lepiej było w tej sytuacji zachować bezpieczniejszy dystans, dbać o matkę, ale nie być bezpośrednio odpowiedzialną za jej leczenie, bo temu mogłaby w dłuższej perspektywie nie podołać, a wypalenie się przyszłoby do niej stanowczo zbyt szybko. Nie na darmo mówiło się, że nie powinno się leczyć swoich bliskich, bo osobiste zaangażowanie wypaczało trzeźwy osąd.
- Mam jeszcze trochę czasu, żeby dokonać wyboru. Ale już teraz czuję, że nie chcę brać na siebie tak dużego ciężaru, jakim byłaby odpowiedzialność za matkę. Coś w tym jest, że nie powinno się leczyć własnej rodziny i czasami zastanawiam się, jak tata sobie radzi, musząc dbać o matkę w domu... Lub na oddziale, jeśli akurat musi się tam pojawić – powiedziała cicho. Choroba matki już wywarła ogromny wpływ na jej życie, nawet ona zdawała sobie z tego sprawę, dlatego tym bardziej nie mogła dopuścić, by to zaszło jeszcze dalej, a gdyby z tego powodu popełniła jakiś błąd, jej wyrzuty sumienia byłyby tym większe. – To choroba, która rozwija się całymi latami. W zależności od nasilenia może to trwać różny czas. Moja matka nie cierpi na najgorszą odmianę, ale... z upływem czasu będzie coraz gorzej i fazy zaostrzenia objawów będą pojawiać się coraz częściej i trwać dłużej – wyznała drżącym głosem, wiedząc, że Thea pewnego dnia odejdzie. To mogło nastąpić równie dobrze za rok, jak i za dziesięć lat. Biorąc pod uwagę to życie z wyrokiem, nie można było się dziwić zgorzknieniu matki. Josie zdawała sobie też sprawę, że któreś z nich, ona lub jej rodzeństwo, też może być obciążone; choroba matki ujawniła się ponoć w okolicach jej dwudziestego piątego roku życia i trwała już dobre trzydzieści lat.
- Zawsze lubiła tulipany. Dawniej na wiosnę dbała o to, żeby stały w wazonie w naszym salonie i w jej pracowni. A później to ja z Iris przynosiłyśmy jej świeże kwiaty – powiedziała, a kącik jej ust lekko się uniósł, choć jeszcze chwilę temu poruszali tak przygnębiający, dręczący ją od dłuższego czasu temat. Ale mimo wszystko trochę jej ulżyło, że mogła podzielić się z kimś tym ciężarem.
Wyczuła, że Jayden nie miał większej ochoty o tym mówić. Miejsce też nie było najodpowiedniejsze na bardziej szczegółowe rozmowy, więc postanowiła nie ciągnąć tematu i zająć się wyborem słodyczy dla siebie i siostry, która z pewnością ucieszy się na widok łakoci z Miodowego Królestwa.
- Właściwie to... wciąż nie podjęłam konkretnej decyzji. Kiedyś myślałam nad pójściem w ślady ojca, ale z drugiej strony, czułabym się dziwnie pracując pod jego pieczą, więc możliwe, że jednak wybiorę coś innego, może urazy pozaklęciowe – odpowiedziała. Na razie to były tylko luźne myśli, miała jeszcze rok na podjęcie konkretnej, pewnej decyzji. Z powodu pracy ojca oraz choroby matki długo myślała o specjalizacji z chorób genetycznych, ale te same względy przemawiały też za tym, żeby wybrać inną drogę, ponieważ zbyt mocne angażowanie się mogło przynieść fatalne skutki. Lepiej było w tej sytuacji zachować bezpieczniejszy dystans, dbać o matkę, ale nie być bezpośrednio odpowiedzialną za jej leczenie, bo temu mogłaby w dłuższej perspektywie nie podołać, a wypalenie się przyszłoby do niej stanowczo zbyt szybko. Nie na darmo mówiło się, że nie powinno się leczyć swoich bliskich, bo osobiste zaangażowanie wypaczało trzeźwy osąd.
- Mam jeszcze trochę czasu, żeby dokonać wyboru. Ale już teraz czuję, że nie chcę brać na siebie tak dużego ciężaru, jakim byłaby odpowiedzialność za matkę. Coś w tym jest, że nie powinno się leczyć własnej rodziny i czasami zastanawiam się, jak tata sobie radzi, musząc dbać o matkę w domu... Lub na oddziale, jeśli akurat musi się tam pojawić – powiedziała cicho. Choroba matki już wywarła ogromny wpływ na jej życie, nawet ona zdawała sobie z tego sprawę, dlatego tym bardziej nie mogła dopuścić, by to zaszło jeszcze dalej, a gdyby z tego powodu popełniła jakiś błąd, jej wyrzuty sumienia byłyby tym większe. – To choroba, która rozwija się całymi latami. W zależności od nasilenia może to trwać różny czas. Moja matka nie cierpi na najgorszą odmianę, ale... z upływem czasu będzie coraz gorzej i fazy zaostrzenia objawów będą pojawiać się coraz częściej i trwać dłużej – wyznała drżącym głosem, wiedząc, że Thea pewnego dnia odejdzie. To mogło nastąpić równie dobrze za rok, jak i za dziesięć lat. Biorąc pod uwagę to życie z wyrokiem, nie można było się dziwić zgorzknieniu matki. Josie zdawała sobie też sprawę, że któreś z nich, ona lub jej rodzeństwo, też może być obciążone; choroba matki ujawniła się ponoć w okolicach jej dwudziestego piątego roku życia i trwała już dobre trzydzieści lat.
- Zawsze lubiła tulipany. Dawniej na wiosnę dbała o to, żeby stały w wazonie w naszym salonie i w jej pracowni. A później to ja z Iris przynosiłyśmy jej świeże kwiaty – powiedziała, a kącik jej ust lekko się uniósł, choć jeszcze chwilę temu poruszali tak przygnębiający, dręczący ją od dłuższego czasu temat. Ale mimo wszystko trochę jej ulżyło, że mogła podzielić się z kimś tym ciężarem.
Jayden uwielbiał swoich uczniów. To właśnie oni głównie motywowali go do zostania w Hogwarcie. Nie zostawał tam przecież dla Astronomii czy dla wiedzy czerpanej od centaurów. Pracując w Wieży Astrologów również miał to zapewnione. Nie. W Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie trzymali go właśnie studenci. To młode pokolenie nie mogło być tłamszone przez szalonego człowieka, który chciał odkrycia się przed mugolami. I robił to naprawdę w niebezpieczny sposób. Zabił Albusa Dumbledore'a - osobę tak poważaną i szanowaną w świecie czarodziejów, uczył Czarnej Magii i wcale się z tym nie krył. Jakie jeszcze spiski planował we współpracy z Ministerstwem Magii? Jay czuł się źle, wiedząc, że to właśnie on jest odpowiedzialny za dzieci przybywające na naukę, ale mógł im przecież dać chwilę zapomnienia na swoich zajęciach. A przynajmniej miał nadzieję, że pomaga to się oderwać od wojskowego reżimu. A on? Pomagał im na tyle na ile mógł. Każdy musiał walczyć i nawet ktoś tak stroniący od przemocy i wszelkich konfliktów jak Jayden nie mógł pozostawać biernym. Bo niepodjęcie decyzji było również wyborem i decyzją. Neutralnie nastawieni do wszystkiego ludzie byli pozbawieni motywacji, a nic nie napędzało do pracy czy działania właśnie jak walka o to, w co się wierzy. I chociaż JJ nie myślał nigdy nad śmiercią, gdyby go zapytano, odpowiedziałby, że chciałby odejść z tego świata podczas obrony swoich przekonań.
Podziękował spojrzeniem Jocelyn za to, że nie pytała już o nic więcej. Zamiast tego słuchał co dziewczyna miała do powiedzenia. On nie widział nic złego w pracy z rodziną, ale wiadomo było nie od dziś, że różnie to bywało. On miał wspólną pasję wraz z dziadkiem, ale rodziców miał zgodnych. U kuzynostwa nie było to takie pewne. Może Joss czuła się rozbita między tym czego mogłaby się nauczyć od taty, a co pomogłoby matce? Przecież to głównie ona z tego co mówiła o nią dbała. Jayden nie wyobrażał sobie jakie to musiało być cierpienie - bycie tak rozdartym między najbliższe sobie osoby. Do tego miała rację. Można było być wybitnym uzdrowicielem, ale gdy przychodziło do stanięcia twarzą w twarz z chorobą własnej rodziny dla niektórych było to zatrważające. JJ na szczęście nigdy nie miał takich problemów. Mama też była dość odporna jak chyba wszyscy Sheridanowie, więc George Vane nie musiał się martwić o podobne wypadki. Byli dosłownie oblewani jakimiś łaskami, żyjąc bez problemów i ciesząc się swoją bliskością i każdym wspólnie spędzonym dniem. Zresztą mieli tak do teraz. Zerknął na Josie i położył jej dłoń na ramieniu.
- Zawsze będę obok, Jocelyn. Nie musisz przez to przechodzić sama - odezwał się, pochylając się lekko, by mieć twarz na tym samym poziomie co ona. Uśmiechnął się delikatnie, po czym przygarnął ją do siebie. Nie wiedział ile tak trwali, ale w końcu się odsunął i włożył sobie do ust jeden z lizaków, które trzymała. Wszystkie smutki jakby odpłynęły razem z tym momentem. - A teraz chodź. Trzeba za to zapłacić - zaśmiał się i ruszył do kasy. To było naprawdę dobre spotkanie. I był to dopiero początek.
|zt
[bylobrzydkobedzieladnie]
Podziękował spojrzeniem Jocelyn za to, że nie pytała już o nic więcej. Zamiast tego słuchał co dziewczyna miała do powiedzenia. On nie widział nic złego w pracy z rodziną, ale wiadomo było nie od dziś, że różnie to bywało. On miał wspólną pasję wraz z dziadkiem, ale rodziców miał zgodnych. U kuzynostwa nie było to takie pewne. Może Joss czuła się rozbita między tym czego mogłaby się nauczyć od taty, a co pomogłoby matce? Przecież to głównie ona z tego co mówiła o nią dbała. Jayden nie wyobrażał sobie jakie to musiało być cierpienie - bycie tak rozdartym między najbliższe sobie osoby. Do tego miała rację. Można było być wybitnym uzdrowicielem, ale gdy przychodziło do stanięcia twarzą w twarz z chorobą własnej rodziny dla niektórych było to zatrważające. JJ na szczęście nigdy nie miał takich problemów. Mama też była dość odporna jak chyba wszyscy Sheridanowie, więc George Vane nie musiał się martwić o podobne wypadki. Byli dosłownie oblewani jakimiś łaskami, żyjąc bez problemów i ciesząc się swoją bliskością i każdym wspólnie spędzonym dniem. Zresztą mieli tak do teraz. Zerknął na Josie i położył jej dłoń na ramieniu.
- Zawsze będę obok, Jocelyn. Nie musisz przez to przechodzić sama - odezwał się, pochylając się lekko, by mieć twarz na tym samym poziomie co ona. Uśmiechnął się delikatnie, po czym przygarnął ją do siebie. Nie wiedział ile tak trwali, ale w końcu się odsunął i włożył sobie do ust jeden z lizaków, które trzymała. Wszystkie smutki jakby odpłynęły razem z tym momentem. - A teraz chodź. Trzeba za to zapłacić - zaśmiał się i ruszył do kasy. To było naprawdę dobre spotkanie. I był to dopiero początek.
|zt
[bylobrzydkobedzieladnie]
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Ostatnio zmieniony przez Jayden Vane dnia 06.05.17 20:19, w całości zmieniany 1 raz
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jocelyn z pewnością doceniała starania Jaydena, gdy sama była uczennicą. Co prawda już nie uczyła się astronomii wtedy, kiedy dla Hogwartu nastały nowe czasy, ale zapewne nie raz i nie dwa wpadała do gabinetu kuzyna lub szukała go w innych miejscach. Obecność kogoś z rodziny była pokrzepiająca w tamtym okresie, kiedy nawet spokojna, wycofana Josie zaczęła odczuwać obawy przed nowym porządkiem. W przeciwieństwie do niektórych Ślizgonów wcale nie odczuwała radości z perspektywy obecności czarnej magii. Chociaż jej rodzina nie była promugolska ani nie uczestniczyła w żadnych zakazanych działalnościach (z wyjątkiem Jaydena, ale o tym nie wiedziała), Josie czuła, że zmiany, które nastały, są zmianami na gorsze. Ale jej czas w Hogwarcie dobiegł końca, więc już nie wiedziała, co tam się działo później. Zamiast tego skupiła się na swoim stażu i wiodła swoje normalne, poukładane życie, nie myśląc już zbyt wiele o tym, co pozostawiła za sobą. Może jedynie czasami nostalgiczne myśli uciekały do pierwszych lat w Hogwarcie, ale teraźniejszość była zbyt absorbująca przez obowiązki, naukę oraz problemy rodzinne w postaci choroby matki oraz zaginięcia Toma, który od dawna nie dawał żadnego znaku życia i nie było nawet wiadomo, czy wciąż żył. Ta niepewność była okropna, ponieważ Josie wiedziała, że z jej bratem mogło stać się dosłownie wszystko. Po prawie dwóch latach kursu na uzdrowiciela i naoglądaniu się różnych nieprzyjemnych rzeczy wyobraźnia potrafiła podsuwać różne niepokojące obrazy.
Josie też nie widziałaby nic złego w pracy z rodziną, gdyby była to praca innego rodzaju, nie niosąca takiej ilości bolesnych dylematów, jak relacja uzdrowiciel-pacjent. Nie chciała, żeby jej relacja z matką wyglądała właśnie w taki sposób, poza tym zbyt duże zaangażowanie emocjonalne mogło okazać się szkodliwe zarówno dla matki, jak i dla niej samej. Mimo dokonanego przez siebie wyboru ścieżki życiowej wolała przyglądać się z boku i pozostawać dla Thei przede wszystkim córką. Nawet to potrafiło być męczące dla jej młodej psychiki, bo po prostu myślała o tym zbyt dużo. Gdzieś z tyłu głowy czaił się też głosik, że ona, jej siostra albo brat również mogli podzielić jej los. Przyjmowała z ulgą, że jak dotąd nic takiego się z nimi nie działo, oraz to, że matka miała naprawdę dobrą opiekę i sama nie musiała się angażować w innej roli niż rola córki.
Niestety jej część rodziny Vane miała trochę mniej szczęścia niż rodzina Jaydena – właśnie przez nieuleczalną chorobę genetyczną matki i zniknięcie Toma. Jednak pomijając te aspekty z pewnością nie można byłoby ich nazwać nieszczęśliwą rodziną.
- Dziękuję – powiedziała cicho, spoglądając na twarz Jaydena, gdy ten położył rękę na jej ramieniu i okazał jej wsparcie. – Dobrze wiedzieć, że wciąż są na świecie osoby, którym takie rzeczy nie są całkowicie obojętne. I dobrze mieć takich krewnych jak ty.
Była mu naprawdę wdzięczna za to, że był i się interesował. Równie dobrze mógłby całkowicie zbyć jej słowa, w końcu to nie on poznał smak życia z chorą matką, nie on przyglądał jej się z wiedzą, do czego nieuchronnie doprowadzą jej dolegliwości. Ale nie zrobił tego, więc Josie trochę ulżyło, że mogła się wygadać, wyznać mu, co leżało jej na sercu od dłuższego czasu.
- Tak... chodźmy – przyznała mu rację, patrząc z uśmiechem, jak wyciągnął z jej dłoni jednego z lizaków i wpakował go do ust. Było w tym coś zabawnego, zupełnie jakby Jayden wcale nie był dorosłym mężczyzną piastującym poważne stanowisko nauczyciela w Hogwarcie. – A może zajrzymy jeszcze do Trzech Mioteł? Chętnie posiedziałabym w znajomym wnętrzu z kuflem kremowego piwa. To też był obowiązkowy punkt każdego szkolnego wyjścia do Hogsmeade.
W międzyczasie sprzedawca wrócił do sklepu; Josie zapłaciła za swoje zakupy, po czym spakowała je do torby i poczekała na Jaydena, po czym razem opuścili Miodowe Królestwo.
| zt.
Josie też nie widziałaby nic złego w pracy z rodziną, gdyby była to praca innego rodzaju, nie niosąca takiej ilości bolesnych dylematów, jak relacja uzdrowiciel-pacjent. Nie chciała, żeby jej relacja z matką wyglądała właśnie w taki sposób, poza tym zbyt duże zaangażowanie emocjonalne mogło okazać się szkodliwe zarówno dla matki, jak i dla niej samej. Mimo dokonanego przez siebie wyboru ścieżki życiowej wolała przyglądać się z boku i pozostawać dla Thei przede wszystkim córką. Nawet to potrafiło być męczące dla jej młodej psychiki, bo po prostu myślała o tym zbyt dużo. Gdzieś z tyłu głowy czaił się też głosik, że ona, jej siostra albo brat również mogli podzielić jej los. Przyjmowała z ulgą, że jak dotąd nic takiego się z nimi nie działo, oraz to, że matka miała naprawdę dobrą opiekę i sama nie musiała się angażować w innej roli niż rola córki.
Niestety jej część rodziny Vane miała trochę mniej szczęścia niż rodzina Jaydena – właśnie przez nieuleczalną chorobę genetyczną matki i zniknięcie Toma. Jednak pomijając te aspekty z pewnością nie można byłoby ich nazwać nieszczęśliwą rodziną.
- Dziękuję – powiedziała cicho, spoglądając na twarz Jaydena, gdy ten położył rękę na jej ramieniu i okazał jej wsparcie. – Dobrze wiedzieć, że wciąż są na świecie osoby, którym takie rzeczy nie są całkowicie obojętne. I dobrze mieć takich krewnych jak ty.
Była mu naprawdę wdzięczna za to, że był i się interesował. Równie dobrze mógłby całkowicie zbyć jej słowa, w końcu to nie on poznał smak życia z chorą matką, nie on przyglądał jej się z wiedzą, do czego nieuchronnie doprowadzą jej dolegliwości. Ale nie zrobił tego, więc Josie trochę ulżyło, że mogła się wygadać, wyznać mu, co leżało jej na sercu od dłuższego czasu.
- Tak... chodźmy – przyznała mu rację, patrząc z uśmiechem, jak wyciągnął z jej dłoni jednego z lizaków i wpakował go do ust. Było w tym coś zabawnego, zupełnie jakby Jayden wcale nie był dorosłym mężczyzną piastującym poważne stanowisko nauczyciela w Hogwarcie. – A może zajrzymy jeszcze do Trzech Mioteł? Chętnie posiedziałabym w znajomym wnętrzu z kuflem kremowego piwa. To też był obowiązkowy punkt każdego szkolnego wyjścia do Hogsmeade.
W międzyczasie sprzedawca wrócił do sklepu; Josie zapłaciła za swoje zakupy, po czym spakowała je do torby i poczekała na Jaydena, po czym razem opuścili Miodowe Królestwo.
| zt.
Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.
|08.05.1956r
Dopiero co wrócił do szkoły. Spodziewał się gigantycznych kłopotów, okazało się jednak, iż nie tylko jego anomalie wyrzuciły z Hogwartu w różne krańce świata. Okazało się wręcz, że miał dużo szczęścia, jego obrażenia zaleczono w Mungu i już nie było po nich śladu, za to były osoby zmuszone do dłuższego leżenia w szpitalu, słyszał także o kilku osobach, które się nie znalazły. Patrząc przez fakt, iż mieli na sobie namiar - to nie był dobry znak.
Skojarzyło mu się to oczywiście z tym o czym chwilę później wspominał bliski mu przyjaciel.
Szkoła odżyła - mimo wszystko zmianę dyrektora dało się odczuć. Wszyscy powoli testowali, pozwalali sobie na więcej i sprawdzali, co będzie. Dość szybko pojawiły się także plany wyjścia do wioski.
Teraz więc siedział Oscar w najbardziej zatłoczonym miejscu w Hogsmeade, trzymał w dłoni kufer kremowego piwa, wczuwając się w rolę na tyle dobrze, iż faktycznie możnaby zwątpić czy w naczyniu nie znajduje się jednak alkohol.
- Dobrze cię w końcu widzieć.
Odezwał się, kiedy tylko Norman się zjawił. Nie dał po sobie poznać - a przynajmniej sądził, że udało mu się nie dać - że na prawdę ucieszył się na jego widok.
- Sądzę, że masz mi wiele do wyjaśnienia.
Dodał tonem godnym prawdziwego rycerza, ponieważ sytuacja sytuacją, tym przecież w tej chwili byli, prawda? Zaledwie kilka miesięcy temu zakończył się ich dwuosobowy, acz wieloczęściowy turniej walki nadługie badyle miecze.
Ton jego wypowiedzi jednak nie całkiem bez przyczyny był absolutnie poważny, działo się wiele i musieli temu zaradzić, obrady zdecydowanie były potrzebne. Na tę okazję nie istniał więc tłum uczniów dookoła, był on co najwyżej tłem do poważnej dyskusji na temat ucieczki z domu i poszukiwania matki BEZ NIEGO. Oscar równie mocno co całą sytuacją był poruszony faktem, iż nie jest w stanie po prostu uciec i wyruszyć razem z przyjacielem, nie wątpił iż we dwoje daliby radę w ciągu tygodnia.
Dopiero co wrócił do szkoły. Spodziewał się gigantycznych kłopotów, okazało się jednak, iż nie tylko jego anomalie wyrzuciły z Hogwartu w różne krańce świata. Okazało się wręcz, że miał dużo szczęścia, jego obrażenia zaleczono w Mungu i już nie było po nich śladu, za to były osoby zmuszone do dłuższego leżenia w szpitalu, słyszał także o kilku osobach, które się nie znalazły. Patrząc przez fakt, iż mieli na sobie namiar - to nie był dobry znak.
Skojarzyło mu się to oczywiście z tym o czym chwilę później wspominał bliski mu przyjaciel.
Szkoła odżyła - mimo wszystko zmianę dyrektora dało się odczuć. Wszyscy powoli testowali, pozwalali sobie na więcej i sprawdzali, co będzie. Dość szybko pojawiły się także plany wyjścia do wioski.
Teraz więc siedział Oscar w najbardziej zatłoczonym miejscu w Hogsmeade, trzymał w dłoni kufer kremowego piwa, wczuwając się w rolę na tyle dobrze, iż faktycznie możnaby zwątpić czy w naczyniu nie znajduje się jednak alkohol.
- Dobrze cię w końcu widzieć.
Odezwał się, kiedy tylko Norman się zjawił. Nie dał po sobie poznać - a przynajmniej sądził, że udało mu się nie dać - że na prawdę ucieszył się na jego widok.
- Sądzę, że masz mi wiele do wyjaśnienia.
Dodał tonem godnym prawdziwego rycerza, ponieważ sytuacja sytuacją, tym przecież w tej chwili byli, prawda? Zaledwie kilka miesięcy temu zakończył się ich dwuosobowy, acz wieloczęściowy turniej walki na
Ton jego wypowiedzi jednak nie całkiem bez przyczyny był absolutnie poważny, działo się wiele i musieli temu zaradzić, obrady zdecydowanie były potrzebne. Na tę okazję nie istniał więc tłum uczniów dookoła, był on co najwyżej tłem do poważnej dyskusji na temat ucieczki z domu i poszukiwania matki BEZ NIEGO. Oscar równie mocno co całą sytuacją był poruszony faktem, iż nie jest w stanie po prostu uciec i wyruszyć razem z przyjacielem, nie wątpił iż we dwoje daliby radę w ciągu tygodnia.
Dużo się wokół niego ostatnio działo. Były to rzeczy przewrotne, smutne, ponure. Można by pomyśleć, że za wielkie biorąc pod uwagę ciałko drobnego chłopca, dziecka - jak to lubiła mu przypominać ciotka. Tak jednak nie było. Małe ciało posiadało bowiem ogromnego ducha o lwim sercu. Dlatego, gdy dowiedział się o zaginięciu matki nie mógł rozpaczać, czekać, słuchać zatroskanych, pocieszających głosów swojego wujostwa. To znaczy - mógł i to robił, lecz szybko zdał sobie sprawę, że to wszystko może robić jednocześnie nie stojąc w miejscu, a idąc naprzód. Nagle oczywistym stała się potrzeba opuszczenia bezpiecznego domu i ruszenie na poszukiwania, ratunek. Spakował więc do szkolnego tornistra o sztywnych ściankach skarpetek, bielizny, swetra, podręcznik do matematyki (bez względu na to co go czeka wątpił by udałomu się wymigać ze sprawdzianu w przyszłym tygodniu), notatnik, ołówek, zawartość chlebaka i swoją skarbonkę, poduszkę i kocyk. Wziął też broń - procę wraz z amunicją za którą robiły pestki brzoskwiń z sezonu poprzedzającego ta zimę oraz miecz - trzydziestocalowy patyk obwiązany na jednym końcu będącym rękojeścią wstążką. Naciągnął kurtkę, zawiązał trzewiczki i wraz ze swoim krukiem czmychnął nocą z domu przez okno w kierunku wioskowego kominka. Jakie to romantyczne - pomyślał - Oknem w ciemność. Tak! Tak zatytułuje historię swoich poszukiwań! Jeśli ją przeżyje. Niefortunnością dramatów było to, że ich bohaterowie zwykle konali. Nim jednak tego dokonywali dzielili się przewrotnością swego losu z widownią poprzez dialog ze swym wiernym druhem. W przypadku Normana ta rola jak zwykle była obsadzona przez Oscara. Skontaktował się z nim więc i rozmówił, by następnego dnia pozwolić się wypluć kominkowi w Hogsmeade. Chłopiec dziarsko otrzepał się z resztek proszku fiu. Kruk również nastroszył piórka, a potem zasiadł na noszonym na plecach tornistrze chłopca bujając się w rytm jego krótkiego kroku. Gdy znalazł się pod cukiernią odwiązał od pasa swój patyk opierając go o ścianę przed wejściem. Ściągnął i postawił na ziemi też Arondighta.
- Wybacz, Arondight, lecz musisz pozostać na zewnątrz. Im mniej wiesz, tym jesteś bezpieczniejszy - rzekł do zwierzęcia z powagą i troską jaką obdarza rycerz swego wiernego pachołka nie rozumiejącego jeszcze nic o niesprawiedliwościach,które targają światem.
Wszedł do sali. Nie zatrzymując się podążał ku karczmiarce, jednocześnie wyłapał swoim spojrzeniem towarzysza. Dosiadł się do niego. Piana kremowego piwa zachybotała się niebezpiecznie przy gwałtowności tego ruchu.
- Miałem problem z pozyskaniem nominału - dawno już nie dostał kieszonkowego w innej walucie niż funtach. To w tym momencie wiele utrudniało. Spoważniał potem i skinął głową potakująco. Zamierzał wyjaśnić mu wszystko i więcej. Przed tym upił jednak kremowego piwa. Nachylił się bardziej nad stołem, wzrokiem spojrzał za plecy przyjaciela, a potem zaczął mu szeptem z przejęciem składać wyjaśnienia
- Nie wiem jaką to skalę miało i co się wydarzyło konkretnie, mój przyjacielu, lecz wraz z nadejściem maja na zamku zapanował jakiś popłoch i paranoja. Nie mogłem zweryfikować w czym rzecz, wiesz dobrze, że tam gdzie służenie dochodzą żadne sensowne wieści - żadnych magicznych gazet, żadnych magicznych plotek pochodzących spoza rodziny - Jednak pachołek króla uległ i zaczął kłapać dziobem. Pewnie nadworny kat już pochylił się nad jego duszą. Ziemia niechaj będzie mu lekką - Norman westchnął, kiwając na boki głową jak gdyby faktycznie dopadło go rozżalenie nad człowiekiem niezwykle młodym, który niefortunnie dokonał żywota. W rzeczywistości kuzyn dostał pewnie w potylice od dziadka za mówienie czegoś czego mówić nie miał i tyle. To nie było jednak takie istotne. Ważne było to czego Norman się dowiedział za jego pośrednictwem. Dramatyczna pauza, spojrzenie w głąb oczodołów przyjaciela, a potem w pienistą toń trunku - Moja matka...ona zaginęła w pierwszomajową noc, Reidzie.
- Wybacz, Arondight, lecz musisz pozostać na zewnątrz. Im mniej wiesz, tym jesteś bezpieczniejszy - rzekł do zwierzęcia z powagą i troską jaką obdarza rycerz swego wiernego pachołka nie rozumiejącego jeszcze nic o niesprawiedliwościach,które targają światem.
Wszedł do sali. Nie zatrzymując się podążał ku karczmiarce, jednocześnie wyłapał swoim spojrzeniem towarzysza. Dosiadł się do niego. Piana kremowego piwa zachybotała się niebezpiecznie przy gwałtowności tego ruchu.
- Miałem problem z pozyskaniem nominału - dawno już nie dostał kieszonkowego w innej walucie niż funtach. To w tym momencie wiele utrudniało. Spoważniał potem i skinął głową potakująco. Zamierzał wyjaśnić mu wszystko i więcej. Przed tym upił jednak kremowego piwa. Nachylił się bardziej nad stołem, wzrokiem spojrzał za plecy przyjaciela, a potem zaczął mu szeptem z przejęciem składać wyjaśnienia
- Nie wiem jaką to skalę miało i co się wydarzyło konkretnie, mój przyjacielu, lecz wraz z nadejściem maja na zamku zapanował jakiś popłoch i paranoja. Nie mogłem zweryfikować w czym rzecz, wiesz dobrze, że tam gdzie służenie dochodzą żadne sensowne wieści - żadnych magicznych gazet, żadnych magicznych plotek pochodzących spoza rodziny - Jednak pachołek króla uległ i zaczął kłapać dziobem. Pewnie nadworny kat już pochylił się nad jego duszą. Ziemia niechaj będzie mu lekką - Norman westchnął, kiwając na boki głową jak gdyby faktycznie dopadło go rozżalenie nad człowiekiem niezwykle młodym, który niefortunnie dokonał żywota. W rzeczywistości kuzyn dostał pewnie w potylice od dziadka za mówienie czegoś czego mówić nie miał i tyle. To nie było jednak takie istotne. Ważne było to czego Norman się dowiedział za jego pośrednictwem. Dramatyczna pauza, spojrzenie w głąb oczodołów przyjaciela, a potem w pienistą toń trunku - Moja matka...ona zaginęła w pierwszomajową noc, Reidzie.
Gość
Gość
The member 'Norman Rineheart' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Dobrze było zobaczyć znajomą twarz. Nie znalazł dla przyjaciela czasu, gdy przez krótką chwilę znów znajdował się w Londynie: wpierw zajęła go sprawa dziadków, później gdy ochłonął, trzeba było wracać do szkoły prawie od razu. Normana jednak czasami udawało mu się spotkać w Hogsmeade jak dzisiaj. Napił się piwa, uważnie obserwując postać o którą się martwił. Ucieczka z domu była czymś, co mogliby zrobić wspólnie, uciec nad jezioro latem i obozować pod namiotami, by za kilka dni wrócić i pozbierać szlabany od rodzin. To o czym pisał brzmiało jednak całkowicie inaczej.
Na wspomnienie o pieniądzach, bez słowa wyjął kilka sykli, które powinny wystarczyć na kremowe piwo. Sam nie był bogaczem, nie miał jednak także żadnych wielkich wydatków, czasami trzeba było uzupełnić pergamin czy kupić nowe pióro, a Leo bez rozmowy wysyłał mu miesiąc w miesiąc jakieś kieszonkowe.
Zaraz pochylił się nad stołem, przysłuchując się temu co mówi Norman i bez problemu rozszyfrowując każde słowo. Nie pamiętał właściwie, kiedy ta zabawa się zaczęła, jednak po prostu nigdy się nie skończyła, stała się czymś tak naturalnym, że właściwie nigdy żaden nie musiał niczego wyjaśniać przerywając ją. Było to fajne urozmaicenie dla kreatywnych dziecięcych umysłów na codzień, wymówka do wielu głupich chłopięcych zabaw i idealny sposób na rozmawianie o tym co ważne: przebrane w kostium bajki o rycerzach wszystko wydawało się jakby lżejsze.
- Tej nocy wydarzyło się wiele złego, przyjacielu. Nieznana moc stanęła na drodze wielu osób. Zdaje się jakby świat oszalał, chodziły plotki o planowanej wielkiej napaści na twoją nację, brzmiały wręcz jak zapowiedzi nadchodzącej wojny.
Zacisnął usta na moment, uważnie przyglądając się Normanowi przez kilka chwil, zanim kontynuował. Jak bardzo rodzina odgrodziła go od faktów, ile przed nim ukrywano? Oscar nie sądził żeby było to dobre posunięcie, wydawało mu się wręcz kompletnie bezsensowne.
- Tamtej nocy dużo się zmieniło, jednak nieznana moc dotknęła wiele osób. Sam w niejasny sposób usiłując wymknąć się niepostrzeżenie z zamkowych komnat, nagle znalazłem się w zapadłej norze której nie chciałbyś oglądać poparzony magicznym ogniem, w towarzystwie rozhisteryzowanej nieznajomej. - coś podobnego musiało spotkać matkę Normana, najpewniej w tej chwili bardzo potrzebowała pomocy, być może dlatego nie wróciła? Choć minął już tydzień i właśnie z tego powodu sytuacja wyglądała bardzo źle. - Nie wiadomo jaki zasięg miało to zjawisko, nie wiadomo czy twoja matka znajduje się na terenie kraju i nie możemy domyślać się w jakim jest stanie, o ile moje informacje są słuszne.
Nie mógł mieć pewności. Interesował się, choć być może nie wszystko rozumiał, a i tak był ograniczony tym, co można wyczytać w gazetach, co nie zawsze ma dużo wspólnego z prawdą.
- Co zamierzasz?
Nie sądził by Norman wrócił do domu tak po prostu. I w gruncie rzeczy całkowicie go rozumiał.
Na wspomnienie o pieniądzach, bez słowa wyjął kilka sykli, które powinny wystarczyć na kremowe piwo. Sam nie był bogaczem, nie miał jednak także żadnych wielkich wydatków, czasami trzeba było uzupełnić pergamin czy kupić nowe pióro, a Leo bez rozmowy wysyłał mu miesiąc w miesiąc jakieś kieszonkowe.
Zaraz pochylił się nad stołem, przysłuchując się temu co mówi Norman i bez problemu rozszyfrowując każde słowo. Nie pamiętał właściwie, kiedy ta zabawa się zaczęła, jednak po prostu nigdy się nie skończyła, stała się czymś tak naturalnym, że właściwie nigdy żaden nie musiał niczego wyjaśniać przerywając ją. Było to fajne urozmaicenie dla kreatywnych dziecięcych umysłów na codzień, wymówka do wielu głupich chłopięcych zabaw i idealny sposób na rozmawianie o tym co ważne: przebrane w kostium bajki o rycerzach wszystko wydawało się jakby lżejsze.
- Tej nocy wydarzyło się wiele złego, przyjacielu. Nieznana moc stanęła na drodze wielu osób. Zdaje się jakby świat oszalał, chodziły plotki o planowanej wielkiej napaści na twoją nację, brzmiały wręcz jak zapowiedzi nadchodzącej wojny.
Zacisnął usta na moment, uważnie przyglądając się Normanowi przez kilka chwil, zanim kontynuował. Jak bardzo rodzina odgrodziła go od faktów, ile przed nim ukrywano? Oscar nie sądził żeby było to dobre posunięcie, wydawało mu się wręcz kompletnie bezsensowne.
- Tamtej nocy dużo się zmieniło, jednak nieznana moc dotknęła wiele osób. Sam w niejasny sposób usiłując wymknąć się niepostrzeżenie z zamkowych komnat, nagle znalazłem się w zapadłej norze której nie chciałbyś oglądać poparzony magicznym ogniem, w towarzystwie rozhisteryzowanej nieznajomej. - coś podobnego musiało spotkać matkę Normana, najpewniej w tej chwili bardzo potrzebowała pomocy, być może dlatego nie wróciła? Choć minął już tydzień i właśnie z tego powodu sytuacja wyglądała bardzo źle. - Nie wiadomo jaki zasięg miało to zjawisko, nie wiadomo czy twoja matka znajduje się na terenie kraju i nie możemy domyślać się w jakim jest stanie, o ile moje informacje są słuszne.
Nie mógł mieć pewności. Interesował się, choć być może nie wszystko rozumiał, a i tak był ograniczony tym, co można wyczytać w gazetach, co nie zawsze ma dużo wspólnego z prawdą.
- Co zamierzasz?
Nie sądził by Norman wrócił do domu tak po prostu. I w gruncie rzeczy całkowicie go rozumiał.
Gra. To wszystko było grą, przez którą przemawiała prawdziwa historia. Prawdziwa tragedia. Dlatego właśnie Norman postanowił się skryć za jednym z wcieleń. Stać się Normanem Walecznym za którym zawsze wiernie podążał nieco opóźniony, lecz pocieszny giermek Arondight. Rycerzem, który oparcie miał zawsze w równie walecznym Oscarem Mocodzierżcą. W ten sposób było łatwiej dźwignąć powagę sprawy, tymi chociażby i udawanymi barkami mężczyzny, a nie dziecka. Nie musiała się przy tym martwić, ze zostanie źle zrozumiany przez przyjaciela. To była ich gra. Byli jej współautorami - rozumieli się więc doskonale nawet gdy się nie rozumieli.
- To... aż tak daleko sprawy się posunęły przez tych ledwie kilka miesięcy...? - wpatrywał się w pianę swego kufla upijając z niego sążnistego łyka, jak gdyby chcąc przełknąć tą informacje i choć ton miał pytający to wcale nie oczekiwał odpowiedzi. Zmrużył bystro ślepia - Czy radykalizacja poglądów wśród Twych władców przybrała na sile kwietniową porą...? Matka moja z początkiem tegoż odmawiała mi zawzięcie wizytowania na terenach im podległym. Zasłaniała się nadmiarem obowiązków,wszyscy inni również ją w ten sposób tłumaczyli... - powód najwyraźniej był poważniejszy. Norman oczywiście nie był naiwny. Miał wystarczająco dużo lat by zdawać sobie sprawę z tego, że magiczny świat niechętnie odnosił się do tych, którym magia nie była po drodze - do mugoli lub takich jak on. Nie zdawał sobie jednak sprawy, że wszystko pogarszało się do tego stopnia by móc mówić o wojnie. Nie uświadamiano go o tym prawdopodobnie uznając, że dzięki niewiedzy go to ominie. A to ponoć dzieci są naiwne.
Nie wiem - chciałby rzec Norman, jednak Norman Waleczny wiedział lepiej.
- Nie będę próbował dostać się na jej włości. Sądzę, że to było pierwsze miejsce które krewni za mymi plecami zinfiltrowali. Zacznę od ustalenia czy wszczęto poszukiwania. Nie wiem tylko czy mogę ufać straży - policjanci, aurorzy? Do kogo bardziej powinien się kierować? Kogo bardziej powinien obdarzyć zaufaniem w tym momencie jako charłak i czy w ogóle mógł. Może lepiej jednak było w tym celu posłużyć się kimś starszym - Masz jakichś zaufanych pomagierów? - Znasz jakichś dorosłych, których mógłbym wykorzystać?
- To... aż tak daleko sprawy się posunęły przez tych ledwie kilka miesięcy...? - wpatrywał się w pianę swego kufla upijając z niego sążnistego łyka, jak gdyby chcąc przełknąć tą informacje i choć ton miał pytający to wcale nie oczekiwał odpowiedzi. Zmrużył bystro ślepia - Czy radykalizacja poglądów wśród Twych władców przybrała na sile kwietniową porą...? Matka moja z początkiem tegoż odmawiała mi zawzięcie wizytowania na terenach im podległym. Zasłaniała się nadmiarem obowiązków,wszyscy inni również ją w ten sposób tłumaczyli... - powód najwyraźniej był poważniejszy. Norman oczywiście nie był naiwny. Miał wystarczająco dużo lat by zdawać sobie sprawę z tego, że magiczny świat niechętnie odnosił się do tych, którym magia nie była po drodze - do mugoli lub takich jak on. Nie zdawał sobie jednak sprawy, że wszystko pogarszało się do tego stopnia by móc mówić o wojnie. Nie uświadamiano go o tym prawdopodobnie uznając, że dzięki niewiedzy go to ominie. A to ponoć dzieci są naiwne.
Nie wiem - chciałby rzec Norman, jednak Norman Waleczny wiedział lepiej.
- Nie będę próbował dostać się na jej włości. Sądzę, że to było pierwsze miejsce które krewni za mymi plecami zinfiltrowali. Zacznę od ustalenia czy wszczęto poszukiwania. Nie wiem tylko czy mogę ufać straży - policjanci, aurorzy? Do kogo bardziej powinien się kierować? Kogo bardziej powinien obdarzyć zaufaniem w tym momencie jako charłak i czy w ogóle mógł. Może lepiej jednak było w tym celu posłużyć się kimś starszym - Masz jakichś zaufanych pomagierów? - Znasz jakichś dorosłych, których mógłbym wykorzystać?
Gość
Gość
Miodowe Królestwo
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Hogsmeade