Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Hogsmeade
Miodowe Królestwo
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 21:04, w całości zmieniany 5 razy
Wzięła głęboki oddech. Poprawiła włosy. Postarała się nieco uspokoić myśli i serce.
– Na… naprawdę nie ma o czym mówić, Johny. Ja… nie wiem, nie rozumiem tego wiesz? Jest dużo starszy i… i… ja nie powinnam w ogóle o tym wspominać. Nic… nic nie ma miedzy nami, na pewno nie z jego strony! No i on… on ma duża rodzinę, nie, nie jest żonaty, Johny. Ale ma o kogo się troszczyć. I ma dużo własnych problemów, nie mam zamiaru wchodzić z butami w jego życie. Pewnie jest zakochany w kimś innym, a poza tym trwa wojna. To nie czas na miłość, Johny. Minie mi. Niedługo. Na pewno. – Pokiwała głową. – On po prostu jest utalentowanym człowiekiem, to wszystko przez to – dodała. Niech pierwszy kamieniem rzuci ten, kto nigdy nie spojrzał łasym okiem na swojego nauczyciela. Nawet jeśli to, co mówiła przyjacielowi nie było w pełni prawdą.
Bo przecież w i w jej kuchni, i w Oazie COŚ się jednak zadziało. A potem na weselu… a potem w jego własnym domu… Tylko to było tak drobne i tak nieznaczące, i czy przypadkiem niejednostronne? Serce krzyczało jej, że nie. Rozum ze wszystkich sił próbował uwierzyć w słowa, które powiedziała młodemu malarzowi.
– Oby, Johny. Lepiej podbuduj je tak bardzo, jak się da, nim będzie za późno. Oni nie pytają. Gdy maja wątpliwości, przychodzą w nocy. Po prostu. Nawet się nie spodziewasz. – Zadrżała, wspominając jedna z historii pięcioletniego chłopca przebywającego w Oazie. Przetrwał atak tylko dzięki chronionemu czarami schowkowi w podłodze. – Bo jestem zmęczona. Tym wszystkim. Jak każdy. – Wzruszyła ramionami. – Ty nie jesteś?
Przygryzła wargi. Johnatan naprawdę się o nią martwił. Wiedziała o tym i widziała to teraz, w jego spojrzeniu. Tylko czy mogła mu cokolwiek o b i e c a ć? Doskonale wiedziała, ze nawet jeśli to zrobi, prędko złamie daną obietnice. Nie mogła… nie potrafiła stać bezczynnie, gdy działo się to wszystko. I gdyby ktokolwiek dal jej zielone światło, już dziś ruszyłaby z różdżka na Londyn. Mimo że wewnątrz trzęsłaby się pewnie ze strachu.
– Obiecuje, że spróbuje nie dać się ponieść emocjom, Johny. – To jedno mogła zrobić. Ba, to jedno starała się robić cały czas, choć z marnym skutkiem – Naprawdę, nie martw się o mnie. Nie jestem sama – dodała, nie mając jednak zamiaru wyjawiać w tym względzie nic więcej. Nawet nie wiedziała, czy mogła.
Pokręciła głową.
– Nie, ja… mam chyba za bardzo ściśnięty żołądek. Możemy się przejść? – spytała. – Przydałoby mi się chyba trochę świeżego powietrza. – Zaczęła wstawać. Całe te opowieści miłosne i wojenne były co najmniej… meczące. Miała już dość trudnych tematów jak na dzisiejszy dzień. Nie przywykła do takich zwierzeń.
love than fight
– Johny, to nie tak, on nie ma ku temu p o w o d u, a mi na pewno zaraz p r z e j d z i e. Naprawdę. – W końcu słowa powtarzane po tysiąckroć zmieniają się w rzeczywistość. Podobno. – To jest… skomplikowane. Jak no… mówiłam. – Podrapała się nerwowo po szyi i ściszyła głos: – No bo… on… jest wilkołakiem. To chyba nie jest tajemnica i… i w ogóle, ale no wiesz, to delikatny temat dość. Spotkałam go kilka razy, przypadkiem i właściwie wtedy… był trochę natrętny. Chciał mi za bardzo pomóc, a wiesz, że teraz lepiej nie ufać obcym. Więc trochę się bałam. Ale potem okazało się, że znam jego młodszego brata. To bardzo miły człowiek. A potem… pewnego dnia szukałam miejsc na plenery. Jeszcze przed… przed tym wszystkim. Ruszyłam przed świtem, aby sprawdzić światło. I w ruinach trafiłam na wilkołaka, Johny. Przywiązanego do murów. A potem wstało słońce i to był on. Michael. To było trochę… zawstydzające spotkanie. Dla nas obojga. Rozumiesz.
Czy rozumiał? Czy miał jakiekolwiek pojęcie o tym, ze wilkołak po przemianie był nagi? Wydawało się do oczywiste, choć może nie aż tak. W każdym razie, ktokolwiek, kto zna pannę Grey nie powinien dziwić się temu, ze męska nagość wzbudza w niej wstyd i chęć natychmiastowego odwrócenia wzroku. Nawet, jeśli tylko o niej wspominała.
– W każdym razie… od tamtego czasu… spotkaliśmy się kilka razy i czasami się po prostu widzimy. Na weselu Macmillanów byliśmy razem w grupie razem z jego siostrą. Ona… ona w ogóle jest cudowna, wiesz? To ona chyba trzyma ich wszystkich w szachu, choć Michaelowi i Justine wydaje się, ze jest inaczej. – Zaśmiała się cicho i ciepło na wspomnienie mugolskiej pielęgniarki. – Ja… po prostu… Michael to dobry człowiek i bardzo lubię jego rodzinę i… i… Johny, to mi przejdzie. Mamy za dużo swoich rzeczy na głowie, aby no wiesz. – Westchnęła, licząc, że to już będzie koniec tego całego przesłuchania. Co jeszcze mogłaby mu w końcu powiedzieć?
Przygryzła wargi.
– Wiesz, co jest najgorsze? W tej całej wojnie? – spytała, patrząc się na swoje dłonie. – Że jeśli my jej nie zakończymy to albo wszyscy zginiemy, albo po prostu nikt nie zrobi jej tego za nas – dodała gorzko. – Chodźmy. Pójdziemy zobaczyć zamek? Choćby z daleka? Nie widziałam go od trzech lat – spytała, ostrożnie wkładając chłopakowi rękę pod ramię.
love than fight
/ztx2
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
Po ugryzieniu zaklętego ciastka padliście ofiarą niechcianej teleportacji – a po krótkiej chwili wylądowaliście tutaj: postać A za ladą lokalu, postać B – na zapleczu. Zaniepokojenie sytuacją i dezorientacja związana z nagłą zmianą miejsca sprawi, że odnalezienie się zabierze wam chwilę, ale wreszcie – kierując się hałasami – wpadniecie sobie w ramiona.
Gdy tylko wasze spojrzenia się spotkają, ogarną was silne emocje, do złudzenia przypominające miłość: będziecie mieć wrażenie, że dla drugiej osoby zrobicie absolutnie wszystko, poczujecie oddanie, szczęście i tęsknotę do czegoś, czego nie będziecie potrafili określić; wyda wam się najpiękniejsza na świecie; będziecie gotowi poświęcić wiele, by spędzić z nią resztę życia.
Cudowne zanurzenie we wzajemnych zachwytach zostanie przerwane w momencie, gdy na wasze głowy zostaną zrzucone cukierki. Podnosząc spojrzenie, dostrzeżecie ducha małego chłopca, który będzie celował w was słodyczami tak długo, aż nie ruszycie jego śladem. Idąc dróżką usianą z rozsypanych cukierków, dotrzecie do jednego z magazynów. Na jego środku ktoś stworzył namiot z miękkich koców, w którego wnętrzu znajdziecie miękkie pufy oraz wasze ulubione desery z czasów dzieciństwa - jak widać, nawet pomimo zamknięcia, w Miodowym Królestwie wciąż ostały się złoża najwspanialszych słodkości. Gdy tylko zajmiecie miejsca, duszek chłopca zniknie. Możecie być pewni, że nikt nie będzie wam już dzisiaj przeszkadzać.
W dowolnym momencie trwania wątku możecie wykonać rzut na dodatkowe zdarzenie kością podpisaną jako Kupidynek.
Efekty zjedzenia zaklętego ciastka ustąpią następnego dnia, wraz ze wschodem słońca; po romantycznej schadzce pozostaną wam wspomnienia i potężny ból głowy, który ustąpi dopiero po 24 godzinach.
Zapomniałem jak bardzo nienawidzę wydarzeń szlacheckich. Te udawane uśmiechy i słowa, które nie opuszczają ust w obawie o to, że mogłyby stać się iskrą, która wznieci pożar pomiędzy dumnymi rodami. Przekonanie o własnej wielkości, umniejszanie innemu rodowi i te wszędobylskie szepty plotkar. Tego nie lubiłem najbardziej. Plotek, które mogłyby mi zaszkodzić. Zabawa dla dam, które nie mają nic lepszego do roboty, dla mnie mogą być zgubą. Świętowanie naszych zaręczyn było na szczęście zorganizowane dość kameralnie. Trzydzieści tancerek, czterdziestu tancerzy... A jednak i tak była wyczuwalna pewna sztywność w zachowaniu, taka za którą nie przepadałem. Czując jak tyłek mnie boli od kija, który musiałem w nim trzymać przez kilka godzin, z ulgą oddaliłem się po pożegnaniu gości a także drogiej narzeczonej do pokoju. Na przyjęciu nie brakło alkoholu, a jednak ja go sobie szczędziłem i dopiero wchodząc do swojego skrzydła, dopadłem do szklanki z brązowo złotym napojem. Wypiłem drinka nie czekając na kostki lodu. Dopiero przy drugim, zadbałem o całe to przybranie - trochę skórki pomarańczowej, tu kostki lodu, tu czysta szklanka.. Z owym drinkiem w dłoni przechodzę do pokoju i widzę, że na stoliku czeka na mnie prezent. Owinięty w ładny kwiatowy papier, przypomina mi Aurorę. Poczułem jakąś przemożną chęć otworzenia tego podarku, chociaż zdawałem sobie sprawę z tego, że może być tam list, który spędzi mi sen z oczu. Ale podchodzę do pakunku i rozchylam papier. Brak listu nawet mnie nie poruszył, bowiem moim oczom ukazało się pięknie wypieczone korzenne ciastko dyniowe. Zastanowiła mnie mocno ta sprawa, ale nie zadzwoniłem po służbę czy skrzata, aby dowiedzieć się od kogo dostałem ten prezent. Musiał być od ważnej osoby, skoro czekał na mnie w pokoju. Mój zmęczony wzrok ożywił się, kiedy do moich zmysłów doszły zapachy jednoznacznie kojarzące mi się z ukochanymi przeze mnie rzeczami: zapach siana, stajni i perfumy z magnolii. Tak, to musiało być ciastko od Aurory. Czyli nawet po tym wszystkim co jej zrobiłem, uznała że chce mi pogratulować? Nawet przez moment nie wydawało mi się to podejrzane, bo to ciastko emanowało jaką uspokajającą energię. Wsadziłem palca w sam środek, by nabrać nadzienia i kiedy tylko dyniowy mus spoczął na moim języku, jednocześnie poczułem trzy rzeczy: po pierwsze smakową rozkosz. Uśmiech rozlał mi się po twarzy (po raz pierwszy tego dnia był prawdziwy), po drugie mocne pociągnięcie w okolicy brzucha daje mi znać, że właśnie wciągnął mnie świstoklik i po trzecie wpadam na jakieś kartony, coś mi się na głowę sypie, wypuszczam szklankę z drinkiem, ona się rozpada na milion kawałeczków i siedzę taki zdezorientowany na ziemi gdzieś na zapleczu. I przeklnąłem cicho, masując sobie głowę.
- Co to jest do stu olbrzymskich smarków -wymknęło mi się takie urocze przekleństwo, kiedy rozglądałem się po zawalonym skrzyniami zapleczu. Pudła na które wpadłem miały w środku najwyraźniej jakieś butelki z syropem, bo kiedy wstałem pod moimi nogami rozlewała się ciemna plama czegoś lepkiego. Aż się skrzywiłem, bo wyglądało to trochę jak krew. Zaraz przypomina mi się to co widziałem nie dalej jak tydzień temu z rąk Schmidta i coś przewraca mi sie w żołądku. Wycofuję się, ale słyszę za ścianą jakieś poruszenie. Może to niemądre, by w trakcie wojny, wpadając do podejrzanego pokoju, wydzierać się i dawać o sobie znać, ale... no, ale nie myślałem zbyt jasno. - Haloo?! Ktoś tu jest?
- H..halo? - pyta nieśmiało zbliżając się do zaplecza (?), w duchu powtarzając mantrę proszębądźprzystojnyproszębądźprzystojnyproszębądźprzystojny ponieważ śmierć z rąk jakiegoś brzydala byłaby wielce upokarzająca. Czyjaś sylwetka wbija się do pomieszczenia z impetem i lady potyka się, starając się cofnąć w nagłym zaskoczeniu, lecz dłonie wyciągają się rozpaczliwie w stronę mężczyzny, chcąc pochwycić się koszuli i nie utracić na dobre równowagi. Powoli unosi głowę, zaszklonym spojrzeniem niebieskich oczu wychodząc na spotkanie tym jasnobrązowym. Och. Ojej.
sighed in unison
Czy patrzyłem na tą samą dziewczynkę, której od czasu do czasu posyłałem prezenty ze wszystkich zakątków świata? Nikt nie powiedział mi, że wyrosła na tak piękną kobietę. Jej uroda dosłownie oślepia mnie swoim blaskiem, obawiam sie, że stracę wzrok od uroku, który na mnie wywiera. Wstrzymuję oddech, poprawiam marynarkę, chcąc prezentować się przed nią równie dostojnie. - Lady... gdzie byłaś cały ten czas? Obawiam się, że to właśnie na Ciebie czekałem... - mówię jakby sam do siebie, czując że moje serce zostało właśnie sprzedane za jeden kęs ciasta dyniowego. Oto ona, która dziś mnie spotkała, jest tą, przez którą nie chciałem się dotąd żenić. Ale już czas. Typowa dla mnie postawa, wyprostowanego dżentelmena o beznamiętnej minie, gdzieś umyka, kiedy mój nadwyraz zainteresowany wzrok przewierca młodą pannę Nott na wskroś. Przecież to właśnie taką chcę żonę. Tak, koniecznie musze się z ną ożenić. Chociażby dziś.
- Zgubiłam się - szepce, miękko, delikatnie, drżąco, jakby zaraz miała się rozpaść i tylko jego oddech, tylko jego obecność trzymała ją wciąż w całości - Zgubiłam się w waszym spojrzeniu, lecz wasz głos wydaje się mnie prowadzić - prosto ku tobie, lecz nie ośmiela się tego wyznać, woal czernionych rzęs skrywa na chwilę chaber spojrzenia, jakby Eurydice sama nie mogła uwierzyć we własną śmiałość słów. Czy wydawała się niegrzeczna? Nie, nie mogłaby. Przecież ją znał, jak ona znała jego. Łączące ich więzy krwi wydawały się nie mieć znaczenia, nie, kiedy lord Carrow był tuż obok, broniąc przed okrucieństwem - i twardością! - podłogi, dzielnie spozierając w głąb sklepu w poszukiwaniu potencjalnych zagrożeń. Jest niczym rycerz, ma chęć westchnąć przeciągle, lecz tylko wciąga głębiej powietrze, kiedy powraca do pozycji pionowej, kiedy ramię troskliwie owija się wokół wąskiej talii i nagle nie może dotknąć podłogi. Czy to męska siła, czy też uczucie szumiące w jej głowie niczym najprzedniejszy szampan sprawia, iż unosi się w powietrzu upojona towarzystwem bruneta?
- Ja...ach - co powinna rzec? Iż również nie sądziła, że kiedykolwiek Ares mógłby wywołać w niej coś więcej, niźli zirytowane przewrócenie oczami? Że nie wierzyła, iż może poznać smak tych nie do końca zidentyfikowanych emocji z osobą, dotąd lekceważąco braną za część rodziny? Jak mogła być tak ślepa? Czy ignorancja, z jaką nosiło się lwiątko, mogło zaprzepaścić te wewnętrzne iskry? Tę radość, to oszołomienie? Tę niepewność nakazującą płocho odwracać wzrok, jak przystało na niewinną panienkę?
- Czekałeś? - szeroko otwarte oczęta, patrzą na Carrowa niepewnie, przygryzana dolna warga zdradza zgryzotę, z jaką się boryka lady Nott - Więc dlaczego mnie opuściłeś? Dlaczego nie byłeś tuż obok? - pyta gorączkowo, trochę plamiąc słodycz głosu oburzeniem, czyż nie dostrzegł eterycznej sylwetki dziewczątka na pogrzebie? Czy nie zasiadał tak blisko, na wyciągnięcie ręki, a mimo to nie wysłał nawet listu, nie podarował kwiatów, nie zaprosił nigdzie? Mogłaby się zezłościć, pozwolić wilemu dziedzictwu wzniecić prawdziwą pożogę, jednak chciała usłyszeć skruchę w głębokim głosie, najszczersze przeprosiny zapewniające o tym, iż nigdy jej nie zostawi - Byłam taka samotna - szepce zraniona, nie rozumiejąc, czemu się zwierza w ten sposób. Nigdy jednak nie czuła takiej tęsknoty, bólu rozłąki, która nawet jeszcze nie nadeszła. Chciała powiedzieć coś więcej, poskarżyć się, świadoma, iż Ares ją wysłucha, że nie wyśmieje w żaden sposób obaw Eurydice, że nie umniejszy ich w żaden sposób. Ale wtem coś twardego uderza o jej ramię i przestraszona dłoń opiera na piersi mężczyzny, przybliżając się do niego jeszcze bardziej. Czyżby nie byli tutaj sami?
sighed in unison
Jej odpowiedź miękko spada na moje czoło, nie mogę się nie uśmiechnąć, słysząc te nieśmiałe słowa. Euridice Nott, moja kuzynka droga. Jej matka, moja matka, to były siostry, pewnie serdeczne. Nie wiedziałem do końca, ale zawsze lubiłem ciotkę. Jak miałem kilka lat byłem nawet na jej ślubie z panem Nott. Czy w takim razie historia zatacza dziś koło? Patrząc z nadzieją w te pięknie błękitne - przypominające barwą chabry - oczy, marzę na jawie o naszej wspólnej przyszłości. Wzdycham i stawiam ją na ziemi.
-Czekałem - tym razem łapię jej dłoń i unoszę, jakbym bardzo chciał ją sobie dotknąć o policzek. - Czekałem tyle lat, najdroższa Eurydyko. Zwiedziłem wiele krajów, przemierzyłem kilometry, lasy i doliny, widziałem tysiące różnych kobiet, ale nie zgodziłem się na ślub nawet kiedy mój brat spytał, czy nie wolałbym brać ślubu w kolejce przed nim. Nie chciałem. Czekałem, a teraz już wiem, że czekałem na ciebie - przyciągam tę jej dłoń do ust i składam na niej jeden, drugi, trzeci całus. - Wybacz mi, Eurydyko, czy kiedykolwiek mi to wybaczysz? Ty pewnie wcale tego nie czujesz, ale wiedz, że mi bardzo zależy na naszych dobrych kontaktach. Nie zdołałem ci powiedzieć, że kilka tygodni temu, kiedy siedzieliśmy obok siebie na pogrzebie... odchodziłem od zmysłów, ledwo co udało mi się wytrwać do końca wydarzenia. To, że siedziałaś obok, tak bardzo mnie rozpraszało - mówię w odpowiedzi na jej ton lekko obrażony. Zachowuję się, jakbym miał się jej tłumaczyć z czeogoś, poniekąd tak jest. Tłumacze jej się z tego, jak nie zadbałem o nią wcale. Że nie odezwałem się podczas pogrzebu, nie skomplementowałem jak pięknie prezentuje się w eleganckiej czerni. Dziś widzię, jak pięknie prezentuje się w innym kolorze i rozpływam się nad nią, a czułość wypełnia me serce, kiedy dziewczyna mówi z wrodzoną delikatnością o samotności. Naraz wzbiera we mnie fala pchająca mnie do rozłożenia nad nią parasola ochronnego. - Od dziś nie będziesz nigdy samotna... - obiecuję jej i chcę przysięgę tą jakoś uświetnić, nic więc dziwnego, że przysuwam się do niej, jakbym miał ją pocałować. Tylko.. tylko że nim to się wydarzyło, nagle dostałem w głowę. Panna Nott przylgnęła do mnie i zamknąłem ją w uścisku, patrzę w górę i nagle zaatakował nas deszcz cukierków. - Odejdź, chcemy być sami - rzuciłem do niego, ale odpowiedział mi celując we mnie landrynką. Po chwili zdajęsobie sprawę, że chyba mamy go posłuchać. Wyswobodzeni z uścisku idziemy gdzie prowadzi nas mały duszek. Nagły brak Eurydyki w ramionach odczuwam ze zdwojoną siłą. Teraz ja czuję samotność. Jest mi pusto. Zerkam w bok, czekając na sygnał, że nie będzie uznane to za przekroczenie pewnych umownych granic, jeżeli teraz ją obejmę. Eurydyka nie daje nic po sobie znać, wiem dobrze, że to dlatego, że jest prawdziwą damą. Ale nie drażni mnie to wcale. Tym razem, po raz piewszy, uważam to za zaletę.
Dochodzimy do kocyków przy których stoją same słodkości. Przez chwilę patrzę na nie, ale odwracam się do dziewczyny i to w niej mam utkwiony od teraz wzrok. Nie mam już nic do stracenia, a może mam wszystko do stracenia. Nie mogę się powstrzymać i po tym jak już usiedliśmy pośród tych słodkości, mówię: - Piękne otoczenie, nie sądzisz moja pani? Ale nawet wszystkie słodycze nie są tak słodkie jak wyobrażam sobie, że słodkie są twoje usta. - czując, że jest to zbyt otwarte jak na nasze szlacheckie standardy, złpałem za ciasto i odciągnąłem porcję, żeby podsuąć jej pod usta. - Skosztujesz?
Pod palcami niewielkich stóp ponownie czuć twardość podłogi, a mimo to panienka ma wrażenie, iż wciąż unosi się ponad ziemią, niepoprawnie lekka, tak łatwo gotowa znaleźć się pośród miękkich obłoków poprzez jedno słowo wypowiedziane przez lorda Carrow, jedno zdanie topiące narastający gniew płynący w błękitnych liniach żył wraz z dziedzictwem wil. Chciała zanurzyć się w oburzeniu, dziewczęcym nadąsaniu dodającym wrażenia delikatności młodziutkiej damie, bo jak to spotkał tysiące kobiet? Czy spozierał nań w podobny sposób? Lecz dotknięcie warg na wrażliwej skórze dłoni, nieco chłodniejszej niż być powinna, sprawia, iż cała złość zanika i mogłaby tak pozostać, z pocałunkami roszącymi drobną rączkę, z zapewnieniami o uwielbieniu łechcącym ego.
- Wybaczę - odpowiada łagodnie, z uśmiechem rozjaśniającym prześliczną buzię, z chabrem spojrzenia skierowanym tylko w stronę Aresa - Wybaczę, jeśli obiecasz mi, że każda twa kolejna wędrówka zaprowadzi cię do mnie, że w przyszłości żadna kobieta nie zagości w twym sercu poza mną - egzekwowała swe prawa śmiało, niewinnie spod rzęs patrząc na bruneta, przygryzając dolną wargę, jakby sądziła, iż właśnie dopuszczała się prawdziwie okrutnego czynu. A przecież prosiła o niewiele, pozwalała mu wspaniałomyślnie opuścić w przyszłości swe towarzystwo, bo mimo wszystko była zajętą panienką, a długie patrzenie sobie w oczy w całkowitym oczarowaniu będą zarezerwowane na czas po podwieczorku - I chcę coś ładnego - dodała, bo może i amortencja zawładnęła wszystkimi zmysłami oraz zdrowym rozsądkiem, lecz nie mogła nijak zapanować nad prawdziwie sroczym łaknieniem błyskotek - Ach, wybacz. Pewnie proszę o zbyt wiele, musisz być tak rozczarowany - szepce płocho, wierzchem wolnej dłoni zasłaniając oczy, gdy tak odwraca od niego twarz w smutku nad samą sobą. Ale Ares znowu mówi tak pięknie, obiecuje, że nie będzie nigdy sama i mała lwica odwraca się ku niemu, z nadzieją, ze słodką prośbą przypieczętowania obietnicy, kiedy zostają okrutnie zaatakowani przez cukierki! Zgroza! Tragedia! Powinna uderzyć stópką o posadzkę, jawnie rozgniewana, ale niecny duszek rzuca w nich cukierkami i lady Nott, rezolutna młoda dama wkraczająca w dorosłość z wdziękiem zastanawia się, czy może pozbierać te łakocie owinięte w papierki. Ale nie ma czasu! Duszek prowadzi ich najwyraźniej zadowolony, swej ścieżki nie uświetnia już cukierkami i Euri ma chęć roześmiać się na widok jego dumnej miny, chichocze więc niczym dziewczynka, nie kobieta, usta skrywając pod opuszkami smukłych palców, kiedy w tęczówkach niebieskich pojawia się psotna iskra wyzierająca ponad otumaniające zauroczenie. Bo to wygląda jak przygoda, na wskroś niewinna, ale cudownie zaskakująca i wydaje z siebie ucieszone westchnienie, unosząc się na bosych stópkach w zachwycie na widok namiotu z koców. W oczekiwaniu zerka na lorda Carrow, by to on pierwszy zanurzył się w głąb fortu, by pomógł jej przedostać się do środka, albowiem srebrno-biała suknia zdobiona koronką na linii dekoltu oraz ramion nie pozwala na pełne zgrabności skradanie się. Powierzając mu swoją dłoń, z delikatnie uniesionym rąbkiem spódnicy, lecz nie na tyle, by mogła odsłonić kostki, nie była przecież istotą wulgarną, wślizguje się do środka, z kolejnym westchnieniem dostrzegając pufy. Cytrynowe ciastka pysznią się na paterach, dostrzega różowiutkie trufle o smaku szampana, nad którymi pląsają bąbelki, nawet malinowe makaroniki są prześlicznie ułożone. Rączki splata ze sobą, by móc je do serca przyłożyć wyraźnie poruszona, bo jest tak pięknie, tak ślicznie, bo tak bardzo potrzebowała porządnej patery z karmelowym ciastem, odkąd tylko powróciła do kraju.
- Jest magicznie - przyznaje rozmarzona, zasiadając ostrożnie na pufie, zadowolona ponad miarę z jakże romantycznego nastroju. Och, myśli ze smutkiem nagłym. Gdyby ciało nie było tak wątłe, poddające się okrutnej chorobie jakże łatwo, tak teraz uroczy pąs zrosiłby blade policzki, gdy wsłuchała się w jakże odważną wypowiedź kuzyna - Ośmielę się rzec, iż brzmi to jak wyzwanie, aż proszące się by skosztować wszystkich tych słodyczy i może wtedy, gdy będziecie już odurzeni łakociami, szepnę, czy wasze przypuszczenia są prawdą - odpowiada wdzięcznie, miękko, palcem wskazującym dotykając figlarnie dolnej wargi, jakby właśnie zastanawiała się nad swym zmyślnym planem. Na widok podsuwanego ciastka peszy się wyraźnie, nie do końca wiedząc cóż czynić, wychowana pod kloszem za nauczycieli mając tylko romantyczne książki, wyobrażała sobie miłosne zrywy gwałtownych uczuć obracające się wokół ciągłych próśb o taniec, słodkich liścików niesionych przez kolorowe ptaszki, pięknych kwiecistych bukietów, o które nie musiała się dopraszać wcale. Nie wiedziała jak się zachować względem tak śmiałych gestów. Dotyka więc jego dłoni, cieplejszej, większej, chłodnymi opuszkami muskając szeroki nadgarstek, jakby tym samym mogła poczuć szaleńczo bijące tętno mężczyzny, półksiężycami paznokci zahacza o linie znaczące wnętrze dłoni, aż wreszcie spacer paluszków kończy się na subtelnej kradzieży ciasteczka spomiędzy uścisku czarodzieja - Jak mogłabym nie - odpowiada niewinnie, odgryzając kawałeczek, przymykając oczy, bo to były cytrynowe ciasteczka, najlepsze na świecie.
sighed in unison
- Dlaczego jakakolwiek mogłaby jeszcze próbować dobijać się do mojego serca, skoro klucz do niego nosisz tylko ty, żadna inna? - w tym pytaniu chciałem jej jednocześnie zawrzeć obietnicę na wymagania, które postawiła. Uśmiecham się, ucieszony, że gotowa jest mi wybaczyć wcześniejsze romanse. Och, tak, moją głupotę niech mi wybaczy. Spojrzeniem ciepłym przesuwam po jej buzi, podejmuję zaraz decyzję, że muszę odwołać zaręczyny, które dopiero co ślubowałem. Nie mogę dalej zostać mężem Primrose, skoro właśnie odryłem, że pod ręką mam swoją prawdziwą miłość. Czy to dlatego nie umiałem tak na prawdę sprzeciwić sie ojcu i nestorowi i nie uciekłem z Aurorą? Tak, przeczuwałem, że jeszcze nie spotkałem tej jednej, jednej jedynej. Mój uśmiech przebiegle się rozciąga, kiedy młoda Nottka mówi, że chciałaby coś ładnego dostać. Odchylam się i oceniam jej prezencję, a skoro wciąż trzymam za dłoń, to zachęcam do tego, żeby obkręciła się w powolnym tanecznym kroku. - Wcale nie prosisz o zbyt wiele. Jestem oczarowany. Powiedz tylko słowo, a zaraz pójdę do złotnika. Pierścienie, naszyjniki, brylanty, kolczyki, łańcuszki i sukienki, piękne buciki, szale i chusty, kapelusze - mogę iść zaraz, chociaż... wolałbym spędzić jeszcze trochę czasu z tobą, moja droga - kiedy znów staneliśmy twarzą w twarz, zachwyca mnie, że mógłbym patrzeć na nią codziennie. -... ale powiedz, zrobię, co zechcesz. Wszystko
Oddawanie takiej władzy w ręce młodej damy jest możliwe tylko w dwóch przypadkach, a ja odchaczam oba: straciłem głowę dla niej i nie mogę myśleć sam za siebie. Myślami moimi kieruje już tylko zauroczenie, ba! Miłość do Eurydyki. Kiedy chichocze, spoglądam na nią, a że jest niższa, to widzę dokładnie jej buzię roześmianą. Nagle znów unosi na mnie spojrzenie i orientuję się, że jesteśmy na miejscu i czas na wejście pośród poduszki. Widząc, że to ona mnie zaprasza do wejścia tam jako pierwszy, bez większego zastanowienia robię krok, szybko jednak odwracam się i wyciągam rękę do niej, by na niej wsparta mogła ze mną siąść w gnieździe z miękkich puf. Usadowiła się jak laleczka, a w otoczeniu tych wszystkich slodkości mieni mi się znów podobna do snu na jawie. Stąd już krótka droga do spełnienia mojego marzenia, bo przecież tak właśnie jest w moich snach. Upewniwszy się o tym, że i druga strona jest zainteresowana, w kilka sekund przechodzimy do sedna i czując ten taniec paluszków na mojej dłoni, jestem przekonany, ze tak będzie. Przychylam do niej, by kiedy tylko przysunie usta do dłoni, schwycić je swoimi, ale ona wtedy wytrąca ciasteczko i sama się karmi. A ja, czuję się jak zwierzę, które zwodzone jest na pokuszenie. Nie tracę jednak dobrego humoru, może to napięcie dobrze mi wyjdzie? Już teraz czując dreszczyk na plecach, odkrywam że po raz pierwszy w życiu ktoś mnie tak potraktował... i to mi się podoba. Niespodziewane, że nawet ja mogę nauczyć się czegoś od młodszej damy. Poprawiam się, rozkładając w poduszkach. Jedna z moich nóg jest wyprostowana, druga zaś zgięta w kolanie, niczym grecki bóg rozłożyłem się wygodnie i spoglądam na lady Nott, zjadającą słodkości. Ja wziąłem rogalika z nadzieniem z gorącą czekoladą. Już z pierwszym gryzem przychodzi do mnie wspomnienie tych kilku przyjemnych dni w Hogwarcie, które dziś wyliczyć mogę na palcach jednej ręki. Kiedy wraz z Francisem nakupiliśmy sobie rogalików i zajadaliśmy się nimi obserwując koleżanki biegające po błoniach. To wspomnienie jest przyjemne, rozgrzewa mnie tak samo jak temperatura słodyczy, a także obecność damy u mojego boku. Podśmiewam się pod nosem, wspominając jaką minę miał lord Lestragne, kiedy mając zęby czarne od czekolady próbował zaimponować pewnej dziewczynie. Obym i ja dziś tak nie skończył, jak mój piętnastoletni wówczas kuzyn.
- Przypomniałem sobie, kiedy ostatni raz jadłem te rogaliki. To dziś wydaje mi się tak odległym wspomnieniem.. ty Lady masz o wiele świeższe wspomnienia ze szkoły, prawda? A jednak po raz pierwszy od dawna, czuję, że chciałbym zrobić nowe wspomnienia i mieć marzenia na przyszłość. I chciałbym, byś ty była w tej przyszłości. Jako moja żona - czy już wcześniej nie wyraziłem się jasno? Teraz dopiero mówię to dosłownie. Odkładam nieukończonego rogalika, znów trochę sztywniej podnosząc się w poduszkach by spytać ją o to, czy chce za mnie wyjść - Lady Nott, wiem, że na prawdziwe zaręczyny padnę przed Tobą z wielkim bukietem i największym brylantem, ale skoro jesteśmy tutaj, daj mi proszę odpowiedź, czy i ty, byłabyś chętna do tego? Wiem, że to szalone, ale jestem przekonany, że nie znajdę drugiej takiej jak ty
I czekam na odpowiedź, a serce moje wisi w napięciu, bo jeżeli lady Nott mnie odrzuci to gotowy jestem skoczyć z mostu Tower.
- Ponieważ kobiece oko potrafi dostrzec najprawdziwszy skarb, jaki jawi się w zasięgu jej wzroku - odpowiada miękko, długimi rzęsami skrywając chaber tęczówek czernią pierścieni obramowanych, jakby samo wyobrażenie obcej niewiasty, próbującej ściągnąć na siebie uwagę Aresa, bolało ją niezmiernie. Och, czy tym właśnie była najprawdziwsza zazdrość? To nie były ledwie srebrne szpilki naruszające fakturę jasnej skóry, godzące w ego oraz ogrom odczuwanej dumy. Nie, to była pożoga rozprowadzająca się po całym wątłym ciele, zmuszająca myśli do brzydkich fantazji oraz zaborczości znaczącej każdy gest i słowo. Czy powinna kazać mu zasłaniać twarz, by żadna z lady nie osiadła nań spojrzeniem na dłużej? Lecz jak inaczej mogłaby się chwalić, iż oto ten mężczyzna, o oczach żarem tchniętych i rękach zaskakująco łagodnych wobec kruchego lwiątka, pragnie jej i tylko jej? Och, to było takie trudne! To podejmowanie decyzji, kiedy zieleń podgryza duszę, ale potrzeba ukazaniu światu wszystkiego, co najlepsze walczy weń zaciekle. Te rozważania ulatują niczym zdrowy rozsądek, po skosztowaniu dyniowego wypieku, bo oto obraca się wokół własnej osi, poddając się większej dłoni i śmieje się perliście, jakby ten moment spontaniczności cenniejszy był niźli wszystkie futerka sprowadzane prosto z Rosji.
- Ojej - paluszki sięgają miękkich ust, gdy słyszy zapewnienia, a srocza natura nakazuje w jasnej głowie urządzić najprawdziwsze tańce bucików z najnowszych kolekcji, ślicznych sukienek o krótszych rękawach, które zrobią niebywałą furorę na wiosnę. Zachwyca ją gorliwość, gotowość pójścia za melodią jej głosu, przy jednoczesnym zapewnieniu, iż to przy boku młodziutkiej panienki pragnie trwać. Ach, ojejku jejku! Czy nie na podobne chwile przygotowały ją tomiki romantyczne? Opowieści padające spomiędzy warg zamężnych kuzynek oraz zaręczonych przyjaciółek, które chłonęła z lśniącymi od podekscytowania oczami i szczerym oczarowaniem. Czy to naprawdę był jej moment? Serce trzepoce, szaleńczo, niespokojnie. Wzrok czarodzieja sięga jej twarzy i Eurydice płonie, a przynajmniej sądzi, że płonie, bo dokładnie takich określeń używano we wszystkich czytanych powieściach - Nie chcę jeszcze się żegnać, choć mówią, że słodycz rozstania i ponownego połączenia jest nie do opisania. A jednak nie jestem gotowa jej poznać, czy to źle? - pyta zatroskana, nie wiedząc już sama, czego chce, co powinna zrobić, jaką ścieżkę wskazać. Ma mętlik w głowie, próżność nakazuje ofiar w postaci drogocennych kolczyków, słodycz charakteru wymaga nieskończonej atencji. Lady Nott jest jednak niezrozumiale pewna, iż opuszczenie jego towarzystwa, brak ciepła bijącego od złączonych rąk skrzywdzi ją okrutnie, pozbawi tchu oraz sił - Ale wybierzemy się na zakupy, obiecujesz? - dopytuje zaraz, ponieważ mogła przepełniać ją miłość najwspanialsza, jednak garderoba nie uzupełni się sama. Unosi więc wolną dłoń, ze wszystkimi paluszkami zgiętymi poza tym najmniejszym, bo obietnice na mały palec są najważniejsze w świecie.
I mała lwica jest szczęśliwa, pogodzona sama z własnym wnętrzem, kiedy tak wdzięcznie przemyka za mężczyzną, idąc ku przygodzie prowadzonej przez psotnego duszka. Radość wciąż pląsa w delikatnym ciele, kiedy opuszki muskają szorstką skórę lorda Carrow, poddając się pokusie drobnej psoty. Bo nie musieli się spieszyć nigdzie, przecież żar uczuć nie zagaśnie, coś tak wyjątkowego nie może zniknąć łatwo. Mogli cieszyć się chwilą, karmić oczekiwaniem, jak właśnie karmili się słodkościami. Nie potrzebowali szumnych gestów, gdy piękno słów rozrastało się między nimi niby kwietny ogród. Cierpkość cytryn rozpuszcza się na języku, dłoń w zachwycie przykłada do prawego policzka, bo dawno żadne wypieki nie smakowały tak cudownie. Drga jednak, a uwaga kieruje się na szlachetne oblicze towarzysza i Euri roztapia się jak ciasteczko, kiedy powietrze drży od śmiechu Aresa. Dźwięcznego, niosącego się prosto z piersi, obejmującego całą jego osobę.
- A jednak są równie dalekie, te szkolne wspomnienia, im częściej wzrok kieruję ku przyszłości... - i chyba chce coś jeszcze dodać, kiedy zastyga, kiedy wargi rozchylają się, a zaskoczone spojrzenie zderza się z brązem tęczówek czarodzieja. Dłonie unoszą się do twarzy, skrywają pod sobą jej część, gdy oczy skrzą się od łez zbierających się w kącikach. Czy skąpany w romantycznych oparach umysł oszalał? Czy myśli młódki włożyły w usta mężczyzny słowa, które zawsze pragnęła usłyszeć? Czy naprawdę dosięgnęło ją szczęście niemożliwe i oświadczyny padają, nim nastanie debiut? Trzepoce rzęsami, powstrzymując się przed wpadnięciem w ramiona tego, który był niezaprzeczalnie jej przeznaczeniem.
- Ja...ja... - dłonie drżą, rumieńce przebijają się przez bladość skóry. Na słodką Marion, cóż winna rzec? Cóż uczynić ma? - Odpowiem tak, jeśli twoje serce wciąż będzie mknęło ku mnie - rozpoczyna cicho, słodko, niewinnie, ponieważ jest damą, ponieważ musi pamiętać o tym, iż należą się jej poprawne zaloty.
- Jeśli w dniu mojego debiutu zatańczysz ze mną pierwsze trzy tańce, jeśli listy od ciebie zdobić będą mój parapet, a każdy kwiat podarowany przywodził będzie na myśl twą osobę. Jeśli sekretny uśmiech ozdobi nasze twarze, ponieważ my wiemy, że losy nasze są splecione, inni zaś niech sądzą, że jest to ledwie przypadek. Ale my będziemy wiedzieć, prawda? - prostuje się, dumnie, z wiarą, że oto stoją przed progiem najwspanialszego romansu, że nie samo padnięcie na kolana jest istotne, lecz droga, jaka do tego prowadzi (ale pierścionek z wielkim diamentem musi być). Ach, ale co jeśli Ares nie podziela jej chęci? Co jeśli tortura oczekiwania jest mu prawdziwie nie do zniesienia? Czy nie może się chociaż trochę poświęcić? Czy skry złości zatańczą płomykami wokół jej dłoni? A może łzy zroszą jasne policzki? Och, chwila się wydłuża, a chaber oczu szkli się okrutnie, bo popsuła wszystko! Och, jak strasznie wszystko popsuła!
sighed in unison
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Hogsmeade