Główna czytelnia
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Główna czytelnia
Jest to najczęściej okupowane przez gości pomieszczenie w Bibliotece Londyńskiej. Mimo panującej tu względnej ciszy, pilnowanej przez pracowników instytucji, często usłyszeć można miarowe przewracanie stronic ksiąg, szuranie nóg krzeseł, oraz ciężki odgłos kroczących butów. Nie jest to miejsce tak samo pogrążone w ciszy, jak boczna czytelnia biblioteki. Jednak główna czytelnia znajduje się centralnie we wnętrzu biblioteki, co mimo jej większego zatłoczenia, sprawia, że pomieszczenie te jest wbrew wszystkiemu najatrakcyjniejsze dla znaczącej części użytkowników biblioteki. Warto jednak mieć na uwadze, że znaczna część księgozbiorów - ta napisana przez mugoli - została usunięta; półki powoli uzupełniane są kolejnymi tytułami, które wyszły spod pióra szanowanych magów.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 21:08, w całości zmieniany 3 razy
Podobnie jak Antonia, Caley także ceniła sobie profesjonalizm; podobało jej się, że umówiły się w konkretnym celu i właśnie o tym rozmawiały, nie próbując wzajemnie wyciągać z siebie sekretów ani opinii. Chociaż mogłyby rozmawiać choćby o połączonych gałęziach ich rodzin, nie wpłynęły na tematy prywatne i trzymały się tego, po co obie tu przyszły. Spencer-Moon miała przetłumaczyć mapę, która pomoże pannie Borgin w odnalezieniu skarbu; tylko tyle i aż tyle. Nie było to spotkanie z rodzaju tych pogłębiających znajomość, ale zalążek zaufania dobrze było zasiać na wcześniejszym etapie. Polecając swoich braci, Caley mogła mieć pewność, że każdy z nich wywiąże się z powierzonej mu roli, ale nie zamierzała oczywiście narzucać się znawczyni run. Cierpliwość popłacała i owocowała w najmniej oczekiwanych momentach.
- Nie wszystko złoto, co się świeci – odpowiedziała enigmatycznie.
W gruncie rzeczy zgadzała się z Antonią i podzielała jej zdanie w kwestii mapy – wszystkie groźnie brzmiące frazy miały za zadanie odstraszyć potencjalnych poszukiwaczy skarbów. Tłumaczka zastanowiła się przez moment, jak wielu z nich zginęło, próbując odkryć to, do czego prowadziły wskazówki zachowane na tym starym pergaminie.
- Nabrałam ochoty na odwiedzenie waszego sklepu – wspomniała mimochodem, dzieląc swoją uwagę na rozmowę z Antonią i spisywanie dla niej tego, o co poprosiła. Potrafiła skupiać się na obu rzeczach jednocześnie – Mam oczywiście na myśli Borgina i Burke’a. Czytając tę mapę aż chcę się przekonać co jeszcze zwozicie z różnych części świata – ciekawość bywała pierwszym stopniem do piekła, ale Caley nie miała przecież złych zamiarów.
Przez moment pracowała w ciszy, starannym pismem kreśląc dla panny Borgin wskazówki odnośnie tłumaczenia i łączenia goblideguckiego z runami. Oczywistym było, że nie na każdą wyprawę da się zabrać ze sobą tłumacza, dlatego należało być dogłębnie przygotowanym na każdą ewentualność.
- Proszę, to bardzo wyczerpujące tłumaczenie, nie powinno zmienić już kontekstu pod wpływem różnorakich run – podsunęła ciemnowłosej plik kartek, obserwując jej reakcję.
Przez moment zastanawiała się, czy po raz kolejny powinna życzyć jej powodzenia w wyprawie, ale wtedy do głowy przyszło jej coś zgoła innego.
- Nie pozwól nikomu przywłaszczyć sobie twoich dokonań w tej kwestii – kobieca solidarność nigdy nie była jej specjalnie bliska, ale gdyby pod sukcesem Borgin podpisał się ktoś inny, a zwłaszcza mężczyzna, byłaby to niezwykła strata.
- Nie wszystko złoto, co się świeci – odpowiedziała enigmatycznie.
W gruncie rzeczy zgadzała się z Antonią i podzielała jej zdanie w kwestii mapy – wszystkie groźnie brzmiące frazy miały za zadanie odstraszyć potencjalnych poszukiwaczy skarbów. Tłumaczka zastanowiła się przez moment, jak wielu z nich zginęło, próbując odkryć to, do czego prowadziły wskazówki zachowane na tym starym pergaminie.
- Nabrałam ochoty na odwiedzenie waszego sklepu – wspomniała mimochodem, dzieląc swoją uwagę na rozmowę z Antonią i spisywanie dla niej tego, o co poprosiła. Potrafiła skupiać się na obu rzeczach jednocześnie – Mam oczywiście na myśli Borgina i Burke’a. Czytając tę mapę aż chcę się przekonać co jeszcze zwozicie z różnych części świata – ciekawość bywała pierwszym stopniem do piekła, ale Caley nie miała przecież złych zamiarów.
Przez moment pracowała w ciszy, starannym pismem kreśląc dla panny Borgin wskazówki odnośnie tłumaczenia i łączenia goblideguckiego z runami. Oczywistym było, że nie na każdą wyprawę da się zabrać ze sobą tłumacza, dlatego należało być dogłębnie przygotowanym na każdą ewentualność.
- Proszę, to bardzo wyczerpujące tłumaczenie, nie powinno zmienić już kontekstu pod wpływem różnorakich run – podsunęła ciemnowłosej plik kartek, obserwując jej reakcję.
Przez moment zastanawiała się, czy po raz kolejny powinna życzyć jej powodzenia w wyprawie, ale wtedy do głowy przyszło jej coś zgoła innego.
- Nie pozwól nikomu przywłaszczyć sobie twoich dokonań w tej kwestii – kobieca solidarność nigdy nie była jej specjalnie bliska, ale gdyby pod sukcesem Borgin podpisał się ktoś inny, a zwłaszcza mężczyzna, byłaby to niezwykła strata.
Drag me down to the water and
hold me down until I'm full.
Until I struggle no longer,
until I've drowned in my
sinful will
Caley Goyle
Zawód : tłumaczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
but it's in my roots, it's in my veins, it's in my blood and I stain every heart that I use to heal
the pain
the pain
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Choć zwykle w jej działaniach nie chodziło o znajdujący się na samym końcu trasy majątek to jednak nie należała do bogatych i ów funduszy po prostu potrzebowała. Teraz kiedy nawet Ministerstwo runęło to utrzymanie dwóch mieszkań ze źródła wątpliwego pochodzenia było trudne. Trzymały ją na powierzchni jedynie oszczędności i to, że nie była osobą, która lubi trwonić tak samo pieniądze jak i swój własny czas. Może to właśnie oszczędność czasu sprawiała, że kobieta bardzo szybko przechodziła do konkretów. Dla niektórych była to cecha pożądana, w oczach innych uchodziła za zimną, pozbawioną kultury. Borgin wcale nie uważała się za taką. Była konkretna niemalże w każdej dziedzinie swojego życia. Musiała taka być wiedząc, że bez tego do niczego w życiu nie dojdzie, a świat w jakim żyły doskonale o tym przypominał. To był świat bogaczy, świat ludzi pozbawionych skrupułów, świat mężczyzn. Antonia była pewna, że kobieta siedząca przed nią doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Wniosek nie wynikał z wiedzy jaką posiadała chociaż zwykle to na niej się opierała. Jednak w dzisiejszym świecie kobietom łatwiej było po prostu egzystować. Borgin nie uważała, że to nie wymagało żadnego wysiłku bo sama nie potrafiłaby nic nie robić, ale jednak to była sfera dość często spotykana, a jej towarzyszka na taką kobietę nie wyglądała.
Na wzmiankę o sklepie uśmiechnęła się delikatnie. - Rzadko tam bywam więc jeśli będziesz chciała, żebym cię oprowadziła to wystarczy wysłać sowę. Nie wszyscy tam są gościnni. - a właściwie nikt nie był. Na Noktunie nikt nie lubił ciekawskich i nawet w sklepie taki jak ich to się w jakimś stopniu przyjęło. Antonia nie lubiła tam przychodzić. Współpraca z Burkami była różna i choć prawdopodobnie nie mogła sobie wymarzyć bardziej kompetentnych współpracowników to jednak ich krew nie mogła się ze sobą dogadać. To zawsze była przepaść. - Teraz rzadziej udaje nam się pozyskiwać coś własnymi rękami. Kiedyś takie eskapady były częścią dziedzictwa, ale w obliczu tego co się w ostatnim czasie dzieje wolimy zostawić to innym. - brunetka miała własne zadania, które jak zwykle wykonywała z precyzją. Taka już była. Zwyczajnie nie potrafiła inaczej.
Antonia odebrała starannie zapisaną kartkę od kobiety chcąc jeszcze się jej przyjrzeć. Nie miała wątpliwości co do tego, że wszystko było takie jakie być powinno. W końcu inaczej nie postawiłaby właśnie na kobietę. Uśmiechnęła się. Na jej słowa wzruszyła ramionami podnosząc się z krzesła. - Nie mam zamiaru na to pozwolić. - odpowiedziała bo choć mogłoby się to wydawać trudne to jednak potrafiła postawić na swoim. - Dziękuje ci bardzo za pomoc. To naprawdę nieocenione. Mam nadzieje, że w razie jakichkolwiek pytań mogę wysłać sowę chociaż obym nie musiała już zawracać ci głowy. - odparła i skinęła kobiecie głową w geście pożegnania. Była zadowolona szczególnie dlatego, że trafiła na osobę, która świeciła nie tylko kompetencją.
z.t
Na wzmiankę o sklepie uśmiechnęła się delikatnie. - Rzadko tam bywam więc jeśli będziesz chciała, żebym cię oprowadziła to wystarczy wysłać sowę. Nie wszyscy tam są gościnni. - a właściwie nikt nie był. Na Noktunie nikt nie lubił ciekawskich i nawet w sklepie taki jak ich to się w jakimś stopniu przyjęło. Antonia nie lubiła tam przychodzić. Współpraca z Burkami była różna i choć prawdopodobnie nie mogła sobie wymarzyć bardziej kompetentnych współpracowników to jednak ich krew nie mogła się ze sobą dogadać. To zawsze była przepaść. - Teraz rzadziej udaje nam się pozyskiwać coś własnymi rękami. Kiedyś takie eskapady były częścią dziedzictwa, ale w obliczu tego co się w ostatnim czasie dzieje wolimy zostawić to innym. - brunetka miała własne zadania, które jak zwykle wykonywała z precyzją. Taka już była. Zwyczajnie nie potrafiła inaczej.
Antonia odebrała starannie zapisaną kartkę od kobiety chcąc jeszcze się jej przyjrzeć. Nie miała wątpliwości co do tego, że wszystko było takie jakie być powinno. W końcu inaczej nie postawiłaby właśnie na kobietę. Uśmiechnęła się. Na jej słowa wzruszyła ramionami podnosząc się z krzesła. - Nie mam zamiaru na to pozwolić. - odpowiedziała bo choć mogłoby się to wydawać trudne to jednak potrafiła postawić na swoim. - Dziękuje ci bardzo za pomoc. To naprawdę nieocenione. Mam nadzieje, że w razie jakichkolwiek pytań mogę wysłać sowę chociaż obym nie musiała już zawracać ci głowy. - odparła i skinęła kobiecie głową w geście pożegnania. Była zadowolona szczególnie dlatego, że trafiła na osobę, która świeciła nie tylko kompetencją.
z.t
Udziel mi więc tych cierpień
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
Antonia Borgin
Zawód : pracownik urzędu niewłaściwego użycia czarów & znawca run
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
ognistych nocy głodne przebudzenia
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
OPCM : 7 +2
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 15 +1
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
To był męski świat i Caley przekonała się o tym już niejeden raz; dorastała w przekonaniu, że nigdy nie będzie tak samo wartościowa, jak jej bracia i jedynie wpędzenie samej siebie w próżność zdołało wyrównać deficyt pewności siebie, jaki wtedy osiągnęła. Teraz była już pozornie pogodzona ze swoim losem jako wierna żona Cedrika Spencer-Moona, lecz los szykował dla niej całą rzeszę niespodzianek. Daleka była od pokrzepiania innych kobiet i wołania do zjednoczenia czy równouprawnienia, bo wygodnie jej było wieść takie życie, jakie wiodła. Nie zaznała materialnej nędzy, od zawsze mając prawie wszystko, czego tylko zapragnęła – zmieniała się jedynie osoba zarządzająca jej finansami. Dlatego właśnie tłumaczka przyjmowała zlecenia takie, jak te, z których dochód absolutnie nie lądował we wspólnej, małżeńskiej skrytce.
- Zapamiętam – kiwnęła głową, przyjmując ostrzeżenie dotyczące odwiedzin w osławionym już sklepie.
Od jakiegoś czasu coraz bardziej ciągnęło ją na Nokturn, a choć postawiła tam swoją stopę jedynie kilka razy, nie miała dość. Atmosfera zepsucia z doków już jej nie wystarczyła, Caley potrzebowała mocniejszych wrażeń. Wiedziała, ze jako kobieta musi uzbroić się nie tylko w czujność, ale także dobry refleks i najlepiej jakiś eliksir bojowy na „w razie czego”, ale nie wykluczała opcji wycieczki na podejrzaną ulicę.
Fakt wysługiwania się innymi przez Borginów i ich partnerów biznesowych przyjęła porozumiewawczym spojrzeniem, które wymieniła z Antonią. Mogła się spodziewać takiej polityki, lecz wyznawała zasadę, że jeśli chciało się, by coś zostało wykonane dobrze, należało zrobić to samemu. Dopuszczała współpracę, oczywiście, przecież nawet teraz pomagała tłumaczyć mapę stanowiącą jedynie środek do celu, lecz na miejscu poszukiwaczy skarbów sama wybrałaby się po najcenniejsze z nich.
- Możesz pisać do mnie o każdej porze dnia i nocy – zapewniła, również powstając ze swojego miejsca – Jako żona nie mam zbyt napiętego grafiku – dodała gorzko i ruszyła za Antonią w stronę wyjścia z Biblioteki. Pożegnały się zdawkowo i każda z nich udała się w swoją stronę z poczuciem zrealizowania zadania.
| zt
- Zapamiętam – kiwnęła głową, przyjmując ostrzeżenie dotyczące odwiedzin w osławionym już sklepie.
Od jakiegoś czasu coraz bardziej ciągnęło ją na Nokturn, a choć postawiła tam swoją stopę jedynie kilka razy, nie miała dość. Atmosfera zepsucia z doków już jej nie wystarczyła, Caley potrzebowała mocniejszych wrażeń. Wiedziała, ze jako kobieta musi uzbroić się nie tylko w czujność, ale także dobry refleks i najlepiej jakiś eliksir bojowy na „w razie czego”, ale nie wykluczała opcji wycieczki na podejrzaną ulicę.
Fakt wysługiwania się innymi przez Borginów i ich partnerów biznesowych przyjęła porozumiewawczym spojrzeniem, które wymieniła z Antonią. Mogła się spodziewać takiej polityki, lecz wyznawała zasadę, że jeśli chciało się, by coś zostało wykonane dobrze, należało zrobić to samemu. Dopuszczała współpracę, oczywiście, przecież nawet teraz pomagała tłumaczyć mapę stanowiącą jedynie środek do celu, lecz na miejscu poszukiwaczy skarbów sama wybrałaby się po najcenniejsze z nich.
- Możesz pisać do mnie o każdej porze dnia i nocy – zapewniła, również powstając ze swojego miejsca – Jako żona nie mam zbyt napiętego grafiku – dodała gorzko i ruszyła za Antonią w stronę wyjścia z Biblioteki. Pożegnały się zdawkowo i każda z nich udała się w swoją stronę z poczuciem zrealizowania zadania.
| zt
Drag me down to the water and
hold me down until I'm full.
Until I struggle no longer,
until I've drowned in my
sinful will
Caley Goyle
Zawód : tłumaczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
but it's in my roots, it's in my veins, it's in my blood and I stain every heart that I use to heal
the pain
the pain
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
| 7 listopada
Gwen spędziła ostatnio wiele czasu na poznawaniu czarodziejskiej literatury. Czytała do poduszki „Baśnie…”, poznawała podręczniki dotyczące obrony przed czarną magią oraz magicznych zwierząt i nie przeciwstawiała się, gdy w oko wpadła jej ciekawa, magiczna literatura piękna. Brakowało jej jednak tej literatury, na której się wychowała. „Zwykłej”, mugolskiej, która dużo częściej współgrała z jej duszą niż opowieści tworzone przez czarodziejów.
Była środa – nie mogła więc spędzić w bibliotece całego dnia, ale tuż po pracy zjadła coś prędko na mieście i pośpiesznie ruszyła w stronę przybytku nauki, mając zamiar grzebać w książkach nie tyle mądrych, co ciekawych i pięknych. Miała ochotę przeczytać coś od Jane Austen… a może lepiej sięgnąć po Wiktora Hugo? Albo po którąś z sióstr Brontë? Zdecydowanie miała ochotę na romans, szczególnie, że wyglądało na to, że jej życie uczuciowe raczej nie będzie szczególnie szczęśliwe.
Odziana w prostą sukienkę oraz mokry od deszczu płaszcz wparowała do mugolskiej części biblioteki. Zaczęła krążyć między regałami, ale nie wiedziała, na co może się zdecydować. W końcu wzięła całe naręcze powieści i zdecydowała, że przejrzy z każdej pierwsze strony, a potem zdecyduje, na którą ma ochotę. Musiała wyglądać absolutnie karykaturalnie, niosąc tuzin książek do niewielkiego, pustego stolika na samym środku głównej czytelni. Nie zrażała się tym jednak, z hukiem opuszczając je na blat.
Usiadła przy stoliku, zapaliła niewielką, elektryczną lampkę i zaczęła przeglądać to, co sobie przygotowała. Wybrała faktycznie przede wszystkim klasyczne romanse, ale nie tylko. Miała także Doyle’a, którego już dawno chciała poznać. Książkę o Draculi, którą polecał jej ojciec. Frankenstein także ją interesował. Tylko czy będzie w stanie przebrnąć przez te wszystkie rzeczy? Najchętniej wzięłaby wszystkie ze sobą od razu, ale przecież nie byłaby w stanie ani ich unieść, ani przeczytać w wyznaczonym przez bibliotekę terminie. Mimo wszystko nie mogła odpuszczać czarodziejskiej edukacji. Jeśli miała choćby próbować być tarczą chroniącą mugolskie społeczeństwo (choć jeszcze nie do końca wiedziała, co miało się pod tym stwierdzeniem kryć) musiała być wszechstronnie wykształcona, prawda?
Gwen spędziła ostatnio wiele czasu na poznawaniu czarodziejskiej literatury. Czytała do poduszki „Baśnie…”, poznawała podręczniki dotyczące obrony przed czarną magią oraz magicznych zwierząt i nie przeciwstawiała się, gdy w oko wpadła jej ciekawa, magiczna literatura piękna. Brakowało jej jednak tej literatury, na której się wychowała. „Zwykłej”, mugolskiej, która dużo częściej współgrała z jej duszą niż opowieści tworzone przez czarodziejów.
Była środa – nie mogła więc spędzić w bibliotece całego dnia, ale tuż po pracy zjadła coś prędko na mieście i pośpiesznie ruszyła w stronę przybytku nauki, mając zamiar grzebać w książkach nie tyle mądrych, co ciekawych i pięknych. Miała ochotę przeczytać coś od Jane Austen… a może lepiej sięgnąć po Wiktora Hugo? Albo po którąś z sióstr Brontë? Zdecydowanie miała ochotę na romans, szczególnie, że wyglądało na to, że jej życie uczuciowe raczej nie będzie szczególnie szczęśliwe.
Odziana w prostą sukienkę oraz mokry od deszczu płaszcz wparowała do mugolskiej części biblioteki. Zaczęła krążyć między regałami, ale nie wiedziała, na co może się zdecydować. W końcu wzięła całe naręcze powieści i zdecydowała, że przejrzy z każdej pierwsze strony, a potem zdecyduje, na którą ma ochotę. Musiała wyglądać absolutnie karykaturalnie, niosąc tuzin książek do niewielkiego, pustego stolika na samym środku głównej czytelni. Nie zrażała się tym jednak, z hukiem opuszczając je na blat.
Usiadła przy stoliku, zapaliła niewielką, elektryczną lampkę i zaczęła przeglądać to, co sobie przygotowała. Wybrała faktycznie przede wszystkim klasyczne romanse, ale nie tylko. Miała także Doyle’a, którego już dawno chciała poznać. Książkę o Draculi, którą polecał jej ojciec. Frankenstein także ją interesował. Tylko czy będzie w stanie przebrnąć przez te wszystkie rzeczy? Najchętniej wzięłaby wszystkie ze sobą od razu, ale przecież nie byłaby w stanie ani ich unieść, ani przeczytać w wyznaczonym przez bibliotekę terminie. Mimo wszystko nie mogła odpuszczać czarodziejskiej edukacji. Jeśli miała choćby próbować być tarczą chroniącą mugolskie społeczeństwo (choć jeszcze nie do końca wiedziała, co miało się pod tym stwierdzeniem kryć) musiała być wszechstronnie wykształcona, prawda?
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Nie wiedział co go takiego opętało, by udać się do mugolskiej biblioteki pełnej mugoli. Pewnie zachorował na coś okropnego, bo nawet Krytyka Czystego Rozumu Kanta nie była warta spotkania tylu ludzi o najniższym i najbardziej niemagicznym statusie krwi w jednym miejscu. Było ich tutaj zdecydowanie za dużo. Tak szczerze mówiąc – było ich za dużo w ogóle na świecie. Gdyby ich populacja zmniejszyła się chociażby o połowę to o wiele łatwiej by było każdemu oddychać.
Minęły dokładnie cztery tygodnie od wydarzeń w Stonhenge, co prawda Iapetosa nie było wtedy na nieszczęsnym wiecu arystokratów, ale zdawał sobie sprawę jak poważne było to wydarzenie. Nie tylko przyniosło śmierć wielu wielkim czarodziejom, ale także doprowadziło do poważnych komplikacji w relacjach między szlachetnymi rodami i zaostrzenia sytuacji politycznej na Wyspach. Jego mieszanych uczuć co do tego zdarzenia dopełniał fakt, że to jego kuzyn, Anthony był jednym ze sprawców, którzy spowodowali trzęsienie ziemi, które pozostawiło tamte miejsce w ruinach. Starał się o tym nie myśleć wiele, ale było to trudnym zadaniem. Postanowił jednakże spróbować pokierować swoje myśli w innym kierunku, a filozofia zawsze pomagała mu zapomnieć o swoich problemach i skupić się nad czymś większym i bardziej duchowym, uniwersalnym. Niestety wszystkie książki jakie jego matka posiadała o filozofii już przeczytał, a on wyjątkowo nie miał ochoty kartkować kolejny raz O godności człowieka Mirandoli. Postanowił nabyć nowe tytuły, a żeby to zrobić z jak najmniejszym ryzykiem, że ktoś pozna się na tym, że Lord Slughorn kupuje mugolską literaturę było udać się do świata niemagicznego. W jego głowie było to o wiele łatwiejsze niż w praktyce. Przeciskanie się przez tłumy było czymś co irytowało go niezmiernie.
Dotarł w końcu do biblioteki i udał się w poszukiwaniach najatrakcyjniejszych tytułów. Miejsce to było, pomimo ilości ludzi ciche, co było dla niego wytchnieniem. Musiał trochę się namęczyć, by znaleźć interesujący go dział i z niemałą satysfakcją zobaczył, że większość publikacji jakie miała to zaoferowania wypożyczalnia już posiadał w swojej posiadłości w Craigenputtock. Mimo to zdołał wyszukać kilka tomów, których jeszcze nie przeczytał i zaniósł je do głównej czytelni, gdzie minął jakąś rudowłosą dziewczynę niosącą wielki stos ksiąg i niepewnie zmierzając w tym samym kierunku co on. Przez głowę przeszła mu myśl, że skądś ją kojarzy, ale coś takiego byłoby komiczne. Mugolaków i mugolów zawsze omijał szerokim łukiem, a szansa, że jakiś szlachcic byłby akurat tutaj w tym samym czasie co on było absurdalne i mało prawdopodobne.
Z wysoko podniesioną głową do góry usiadł przy jednym ze stolików jak najdalej od jakiejkolwiek żywej duszy i przejrzał dokładniej tytuły jakie wpadły mu w ręce. Trochę neoplatonizmu, filozofii religii, transcendentalizmu i idealizmu. Uśmiechnął się sam do siebie patrząc na książki z błyskiem w oku. Kochał filozofię.
Oczywiście jak zawsze musiał mieć pecha, nie inaczej było tym razem. Gdy oderwał na chwilę nosa od lektury i skrzyżował spojrzenia z rudowłosą, którą wcześniej minął to zrozumiał czemu wydawało mu się, że ją zna. W tym momencie poznał dziewczynę niemal od razu. Gwendolyn Elisse Grey, niezdarna puchonka, która raz doprowadziła go do ataku Klątwy Odyna. Słaba mugolaczka, która na siłę wtrącała się w świat czarodziei patrzyła na niego, a po jej oczach wiedział, że ona także go poznała. Zlał go zimny pot, a jego oddech stawał się coraz płytszy. Niedobrze. Wziął kilka głębokich wdechów próbując się uspokoić, jeszcze tylko brakuje, by dostał ataku tutaj. Jest przecież Slughornem, a ona nic nieznaczącą ofiarą czarodziejską. Da radę. Posłał jej swoje najlepsze mrożące krew w żyłach spojrzenie i z wyuczoną gracją i udawanym spokojem zamknął okładkę książki i powoli zbliżył się do jej stanowiska. Grey powiedziałaby komukolwiek, że go tu spotkała, a miałby niezłe problemy. Usiadł na krześle naprzeciwko niej tylko pobieżnie zerkając na tytuły jakie ze sobą przyniosła.
– Grey – odezwał się spokojnie, ale można było wyczuć w jego głosie pewną wrogość i niebezpieczeństwo – Nie spodziewałem się Ciebie tutaj.
Z boku wyglądało to jak zwykła pogawędka dwójki znajomych, ale oboje byli świadomi, że nie było to zwykłe przywitanie, a ostrzeżenie i groźba zarazem.
Minęły dokładnie cztery tygodnie od wydarzeń w Stonhenge, co prawda Iapetosa nie było wtedy na nieszczęsnym wiecu arystokratów, ale zdawał sobie sprawę jak poważne było to wydarzenie. Nie tylko przyniosło śmierć wielu wielkim czarodziejom, ale także doprowadziło do poważnych komplikacji w relacjach między szlachetnymi rodami i zaostrzenia sytuacji politycznej na Wyspach. Jego mieszanych uczuć co do tego zdarzenia dopełniał fakt, że to jego kuzyn, Anthony był jednym ze sprawców, którzy spowodowali trzęsienie ziemi, które pozostawiło tamte miejsce w ruinach. Starał się o tym nie myśleć wiele, ale było to trudnym zadaniem. Postanowił jednakże spróbować pokierować swoje myśli w innym kierunku, a filozofia zawsze pomagała mu zapomnieć o swoich problemach i skupić się nad czymś większym i bardziej duchowym, uniwersalnym. Niestety wszystkie książki jakie jego matka posiadała o filozofii już przeczytał, a on wyjątkowo nie miał ochoty kartkować kolejny raz O godności człowieka Mirandoli. Postanowił nabyć nowe tytuły, a żeby to zrobić z jak najmniejszym ryzykiem, że ktoś pozna się na tym, że Lord Slughorn kupuje mugolską literaturę było udać się do świata niemagicznego. W jego głowie było to o wiele łatwiejsze niż w praktyce. Przeciskanie się przez tłumy było czymś co irytowało go niezmiernie.
Dotarł w końcu do biblioteki i udał się w poszukiwaniach najatrakcyjniejszych tytułów. Miejsce to było, pomimo ilości ludzi ciche, co było dla niego wytchnieniem. Musiał trochę się namęczyć, by znaleźć interesujący go dział i z niemałą satysfakcją zobaczył, że większość publikacji jakie miała to zaoferowania wypożyczalnia już posiadał w swojej posiadłości w Craigenputtock. Mimo to zdołał wyszukać kilka tomów, których jeszcze nie przeczytał i zaniósł je do głównej czytelni, gdzie minął jakąś rudowłosą dziewczynę niosącą wielki stos ksiąg i niepewnie zmierzając w tym samym kierunku co on. Przez głowę przeszła mu myśl, że skądś ją kojarzy, ale coś takiego byłoby komiczne. Mugolaków i mugolów zawsze omijał szerokim łukiem, a szansa, że jakiś szlachcic byłby akurat tutaj w tym samym czasie co on było absurdalne i mało prawdopodobne.
Z wysoko podniesioną głową do góry usiadł przy jednym ze stolików jak najdalej od jakiejkolwiek żywej duszy i przejrzał dokładniej tytuły jakie wpadły mu w ręce. Trochę neoplatonizmu, filozofii religii, transcendentalizmu i idealizmu. Uśmiechnął się sam do siebie patrząc na książki z błyskiem w oku. Kochał filozofię.
Oczywiście jak zawsze musiał mieć pecha, nie inaczej było tym razem. Gdy oderwał na chwilę nosa od lektury i skrzyżował spojrzenia z rudowłosą, którą wcześniej minął to zrozumiał czemu wydawało mu się, że ją zna. W tym momencie poznał dziewczynę niemal od razu. Gwendolyn Elisse Grey, niezdarna puchonka, która raz doprowadziła go do ataku Klątwy Odyna. Słaba mugolaczka, która na siłę wtrącała się w świat czarodziei patrzyła na niego, a po jej oczach wiedział, że ona także go poznała. Zlał go zimny pot, a jego oddech stawał się coraz płytszy. Niedobrze. Wziął kilka głębokich wdechów próbując się uspokoić, jeszcze tylko brakuje, by dostał ataku tutaj. Jest przecież Slughornem, a ona nic nieznaczącą ofiarą czarodziejską. Da radę. Posłał jej swoje najlepsze mrożące krew w żyłach spojrzenie i z wyuczoną gracją i udawanym spokojem zamknął okładkę książki i powoli zbliżył się do jej stanowiska. Grey powiedziałaby komukolwiek, że go tu spotkała, a miałby niezłe problemy. Usiadł na krześle naprzeciwko niej tylko pobieżnie zerkając na tytuły jakie ze sobą przyniosła.
– Grey – odezwał się spokojnie, ale można było wyczuć w jego głosie pewną wrogość i niebezpieczeństwo – Nie spodziewałem się Ciebie tutaj.
Z boku wyglądało to jak zwykła pogawędka dwójki znajomych, ale oboje byli świadomi, że nie było to zwykłe przywitanie, a ostrzeżenie i groźba zarazem.
Gość
Gość
On? Tutaj? Gwen była po prostu zdziwiona. Kojarzyła Iapetosa ze szkoły, głównie z przykrego incydentu, w którym przypadkiem wzięła udział. Naprawdę nie chciała mu nic zrobić, tak po prostu wyszło… a nie miała pojęcia, że chłopak choruje. W końcu uczył się na innym roku niż ona, byli w innych domach. Skąd miała o tym wiedzieć? Nie był wtedy dla niej szczególnie miły (wręcz przeciwnie), ale Gwen wcale mu się nie dziwiła. Gdy zrozumiała, że chłopak wcale nie chce jej towarzystwa po prostu odpuściła, zaczynając omijać go szerokim łukiem.
Ten incydent wystarczył jednak, aby twarz Iapetosa wryła się w pamięć malarki na stałe. Nie pamiętała większości Ślizgonów, nie chcąc wracać myślami do tych niemiłych chwil złego traktowania, jednak o nim nie była w stanie zapomnieć. Jednocześnie doskonale znała jego ówczesne poglądy związane z mugolskim światem, dlatego jego pojawienie się w niemagicznej części biblioteki po prostu wprawiło ją w zdziwienie. Gwen utkwiła w nim wzrok, zastanawiając się, co też ten człowiek tu robi. Czyżby postanowił otworzyć się na ten niemagiczny świat? Gdyby tak w rzeczywistości było, malarka tylko by się z tego ucieszyła.
Gdy Iapetos ją zauważył, już miała rzucić w jego stronę „Cześć, jak się masz, wszystko gra?”, nie mając zamiaru rozdrapywać starych ran. Byli w końcu dorosłymi ludźmi, czasy Hogwartu minęły bezpowrotnie. Mogli po prostu normalnie porozmawiać. Dawny szkolny kolega nie dał jej jednak na to szansy, spoglądając na nią wrogo, a potem równie agresywnie się do niej odzywając.
Z tym, że Gwen nie była już tą małą, niezdarną puchonką, która bała się wszystkich wokół. No dobrze, dalej była mała i trochę niezdarna, ale raczej nie krzywdził jej już taki ton głosu. Malarka spoglądała tylko na Iapetosa ze zdziwieniem, zaskoczona jego agresyną reakcją, ale w żadnym razie nie przestraszona.
– Emm… cześć – odparła, marszcząc brwi i uśmiechając się delikatnie. – Ja chyba ciebie tym bardziej. – Gwen siliła się na pogodny, przyjazny ton. Może Iapetos myślał, że będzie się z niego wyśmiewać i dlatego tak reagował? – Jak się masz? Szukasz tu czegoś konkretnego?
Ten incydent wystarczył jednak, aby twarz Iapetosa wryła się w pamięć malarki na stałe. Nie pamiętała większości Ślizgonów, nie chcąc wracać myślami do tych niemiłych chwil złego traktowania, jednak o nim nie była w stanie zapomnieć. Jednocześnie doskonale znała jego ówczesne poglądy związane z mugolskim światem, dlatego jego pojawienie się w niemagicznej części biblioteki po prostu wprawiło ją w zdziwienie. Gwen utkwiła w nim wzrok, zastanawiając się, co też ten człowiek tu robi. Czyżby postanowił otworzyć się na ten niemagiczny świat? Gdyby tak w rzeczywistości było, malarka tylko by się z tego ucieszyła.
Gdy Iapetos ją zauważył, już miała rzucić w jego stronę „Cześć, jak się masz, wszystko gra?”, nie mając zamiaru rozdrapywać starych ran. Byli w końcu dorosłymi ludźmi, czasy Hogwartu minęły bezpowrotnie. Mogli po prostu normalnie porozmawiać. Dawny szkolny kolega nie dał jej jednak na to szansy, spoglądając na nią wrogo, a potem równie agresywnie się do niej odzywając.
Z tym, że Gwen nie była już tą małą, niezdarną puchonką, która bała się wszystkich wokół. No dobrze, dalej była mała i trochę niezdarna, ale raczej nie krzywdził jej już taki ton głosu. Malarka spoglądała tylko na Iapetosa ze zdziwieniem, zaskoczona jego agresyną reakcją, ale w żadnym razie nie przestraszona.
– Emm… cześć – odparła, marszcząc brwi i uśmiechając się delikatnie. – Ja chyba ciebie tym bardziej. – Gwen siliła się na pogodny, przyjazny ton. Może Iapetos myślał, że będzie się z niego wyśmiewać i dlatego tak reagował? – Jak się masz? Szukasz tu czegoś konkretnego?
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Pani Pince była charłakiem i od lat żyła spokojnie w mugolskim społeczeństwie. Poślubiła mugola, mieszkała w mugolskiej dzielnicy Londynu i od prawie trzech dekad pracowała w mugolskiej części biblioteki. Jedyną ekstrawagancją, na którą sobie pozwoliła, był kuguchar. Mugolskie koleżanki zazdrościły go jej, uważając Puszka za wyjątkowo urodziwego kota. Chociaż czarodziejska część rodziny stopniowo się od niej izolowała (najpierw z powodu charłactwa, a potem wyboru mugolskiego sposobu życia), pani Pince czuła się spełniona i szczęśliwa. Do czasu wybuchu anomalii, które niezmiernie komplikowały jej życie. Nienawidziła nieprzewidywalności, a magia była teraz poza wszelką kontrolą. Nie zważając jednak na niedogodności, starała się pracować jak dawniej. Tutaj, w bibliotece, mogła przynajmniej panować nad wszystkimi regułami odnośnie obyczajnego zachowania i wypożyczania określonej liczby książek.
Wypatrzyła właśnie istny s t o s książek na stole jakiejś młodej dziewczyny, więc zdecydowanym krokiem ruszyła w jej stronę. Co ta ruda sobie myślała, pierwszy raz była w bibliotece? Maksymalnie t r z y pozycje na raz, tak głosił regulamin.
Zupełnie ignorując młodego człowieka naprzeciwko niegrzecznej czytelniczki (on miał przed sobą regulaminowy stosik), pani Pince stanęła nad Gwen i zwróciła się do niej surowym tonem.
-Młoda damo, czy zapoznałaś się z regulaminem czytelni? - oczywiście, że nie, wszyscy młodzi go ignorowali! A przecież warunkiem korzystania z biblioteki było zapoznanie się z jej zasadami.
-Z półki można zabrać maksymalnie trzy pozycje. Nie mogę zrobić wyjątku od tej reguły, więc proszę wybrać, które trzy książki zatrzyma panna na stoliku, a resztę zwrócić. - poprosiła, nawet nieświadoma, że być może wybawia właśnie dziewczynę od bardzo niezręcznej rozmowy.
Rzuciła krytycznym okiem na jej stos.
-Dracula i Frankenstein są bardzo...drastyczne, ale mogę polecić Conan Doyle'a. Panienki gust w kwestii romansów jest dość dyskusyjny, widzę tutaj zarówno wartościowe pozycje, jak i zwykły chłam. Może coś doradzić? - spytała z faktyczną chęcią niesienia pomocy, zapominając o tym, że już i tak zaczęła doradzać (dość apodyktycznie zresztą) zanim zapytała rudowłosą o zgodę.
I rzucam na anomalie charłakomugoli!
Wypatrzyła właśnie istny s t o s książek na stole jakiejś młodej dziewczyny, więc zdecydowanym krokiem ruszyła w jej stronę. Co ta ruda sobie myślała, pierwszy raz była w bibliotece? Maksymalnie t r z y pozycje na raz, tak głosił regulamin.
Zupełnie ignorując młodego człowieka naprzeciwko niegrzecznej czytelniczki (on miał przed sobą regulaminowy stosik), pani Pince stanęła nad Gwen i zwróciła się do niej surowym tonem.
-Młoda damo, czy zapoznałaś się z regulaminem czytelni? - oczywiście, że nie, wszyscy młodzi go ignorowali! A przecież warunkiem korzystania z biblioteki było zapoznanie się z jej zasadami.
-Z półki można zabrać maksymalnie trzy pozycje. Nie mogę zrobić wyjątku od tej reguły, więc proszę wybrać, które trzy książki zatrzyma panna na stoliku, a resztę zwrócić. - poprosiła, nawet nieświadoma, że być może wybawia właśnie dziewczynę od bardzo niezręcznej rozmowy.
Rzuciła krytycznym okiem na jej stos.
-Dracula i Frankenstein są bardzo...drastyczne, ale mogę polecić Conan Doyle'a. Panienki gust w kwestii romansów jest dość dyskusyjny, widzę tutaj zarówno wartościowe pozycje, jak i zwykły chłam. Może coś doradzić? - spytała z faktyczną chęcią niesienia pomocy, zapominając o tym, że już i tak zaczęła doradzać (dość apodyktycznie zresztą) zanim zapytała rudowłosą o zgodę.
I rzucam na anomalie charłakomugoli!
I show not your face but your heart's desire
The member 'Ain Eingarp' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Nie spodziewała się, że ktoś przeszkodzi im w rozmowie. Dlatego też gdy pani Prince stanęła pomiędzy nią a Iapetosem, Gwen odruchowo cofnęła się, w pierwszym odruchu nie rozumiejąc, kim jest ta wchodząca między nich kobieta. Dopiero, gdy bibliotekarka się odezwała, do rudowłosej dotarło z kim ma do czynienia.
– Och, tak, oczywiście, że tak – zapewniła odruchowo, choć mijało się to z prawdą. W końcu co takiego może być w regulaminie poza „bądź cicho”, „nie jedz” i „nie wyginaj książek”? Każdy dorosły człowiek znał zasady obsługi biblioteki (szczególnie, jeśli dorastał w Hogawarcie), a Gwen nie pierwszy raz korzystała z takiego przybytku.
Dlatego też szczęka malarki opadła, gdy pani Prince wytknęła jej złamanie bibliotecznych zasad.
– Ale proszę panią, tamten pan też ma więcej książek – powiedziała, wskazując na mężczyznę z kaczym dziobem siedzącego na drugim końcu czytelni. – Nie wiem, na co się zdecydować, chciałam przeczytać po kawałku każdej z tych książek – wyjaśniła ze skruszoną miną. Nie chciała przecież zirytować bibliotekarki. Poza tym czy wzięcie większej ilości książek na raz naprawdę było aż takim grzechem?
Po chwili jednak zreflektowała się. Kłócenie się chyba i tak nie miało większego sensu.
– Ale skoro takie są zasady to je odniosę – powiedziała, kątem oka spoglądając na Iapetosa. Ciekawe, cóż ten sobie teraz o niej pomyśli, skoro i tak raczej nie był pozytywnie wobec niej nastawiony.
– Och, ale Doyle’a już poznałam! – powiedziała Gwen, wybierając książki, które miała zostawić. – Chcę sprawdzić jak najwięcej, ostatnio… mam na głowie za dużo trudnych spraw, chciałam sięgnąć po coś lekkiego – przyznała. Kto wie, może „Dracula” i „Frankenstein” były drastyczne, ale jednocześnie może zapewniłyby jej trochę rozrywki? Z drugiej strony może lepiej byłoby sięgnąć po jakąś tragedię z kochankami w roli głównej. W końcu ostatnio czuła się, jakby w takiej właśnie się znalazła.
Ech, Artur…
Nie, lepiej o nim teraz nie myśleć. Miała znaleźć sobie ciekawą książkę, na której będzie mogła skupić swoje myśli. Dlatego po chwili znów się odezwała:
– Ale właściwie… może poleci coś pani… ale bez żadnego romansu? Ostatnio chyba ciut za dużo ich wokół mnie, przydałaby mi się jakaś odskocznia – stwierdziła najpogodniej, jak potrafiła.
– Och, tak, oczywiście, że tak – zapewniła odruchowo, choć mijało się to z prawdą. W końcu co takiego może być w regulaminie poza „bądź cicho”, „nie jedz” i „nie wyginaj książek”? Każdy dorosły człowiek znał zasady obsługi biblioteki (szczególnie, jeśli dorastał w Hogawarcie), a Gwen nie pierwszy raz korzystała z takiego przybytku.
Dlatego też szczęka malarki opadła, gdy pani Prince wytknęła jej złamanie bibliotecznych zasad.
– Ale proszę panią, tamten pan też ma więcej książek – powiedziała, wskazując na mężczyznę z kaczym dziobem siedzącego na drugim końcu czytelni. – Nie wiem, na co się zdecydować, chciałam przeczytać po kawałku każdej z tych książek – wyjaśniła ze skruszoną miną. Nie chciała przecież zirytować bibliotekarki. Poza tym czy wzięcie większej ilości książek na raz naprawdę było aż takim grzechem?
Po chwili jednak zreflektowała się. Kłócenie się chyba i tak nie miało większego sensu.
– Ale skoro takie są zasady to je odniosę – powiedziała, kątem oka spoglądając na Iapetosa. Ciekawe, cóż ten sobie teraz o niej pomyśli, skoro i tak raczej nie był pozytywnie wobec niej nastawiony.
– Och, ale Doyle’a już poznałam! – powiedziała Gwen, wybierając książki, które miała zostawić. – Chcę sprawdzić jak najwięcej, ostatnio… mam na głowie za dużo trudnych spraw, chciałam sięgnąć po coś lekkiego – przyznała. Kto wie, może „Dracula” i „Frankenstein” były drastyczne, ale jednocześnie może zapewniłyby jej trochę rozrywki? Z drugiej strony może lepiej byłoby sięgnąć po jakąś tragedię z kochankami w roli głównej. W końcu ostatnio czuła się, jakby w takiej właśnie się znalazła.
Ech, Artur…
Nie, lepiej o nim teraz nie myśleć. Miała znaleźć sobie ciekawą książkę, na której będzie mogła skupić swoje myśli. Dlatego po chwili znów się odezwała:
– Ale właściwie… może poleci coś pani… ale bez żadnego romansu? Ostatnio chyba ciut za dużo ich wokół mnie, przydałaby mi się jakaś odskocznia – stwierdziła najpogodniej, jak potrafiła.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Pani Pince wiedziała, po prostu wiedziała, że nikt nie czyta tego regulaminu. Doprowadzało ją to do białej gorączki, bo potem młodzież myślałam, że wystarczy nie jeść nad książkami aby być w porządku. Nie pojmowali nawet, ile trybików i procedur składa się na to, aby w tej bibliotece nie panował zupełny chaos! A potem nie wyrażali nawet żalu, że zakłócili mechanizm swoją ignorancją, tylko tratkowali ją nieco protekcjonalnym "ale proszę panią"!
-A więc jego niedokładna znajomość regulaminu ma usprawiedliwiać panny własną? - wytknęła dziewczynie. Tłumaczenie własnych pomyłek cudzymi było wyjątkowo niesmaczne, a ponadto przypominało pani Pince o jej własnej niekompetencji. Powinna była zauważyć tego mężczyznę, ale jego kaczy nos musiał ją rozproszyć. Brzydziła się takimi anomalicznymi przejawami magii, które teraz utrudniały wszystkim życie, więc pewnie nie zerkała w jego stronę i nie dostrzegła jego stosiku książek. Była wdzięczna rudej za donos, ale postanowiła udawać, że już o tym wie.
-Właśnie jestem w drodze, by go upomnieć. - obwieściła nieco szorstko. Zanim skierowała się do kolejnego łamacza regulaminu, zatrzymało ją jeszcze pytanie dziewczyny o książki. Było inteligentne, a poza tym Gwen zaimponowała bibliotekarce znajomością dzieł Doyle'a, niechęcią do romansów i szczerą skruchą. Może jednak mądra z niej dziewczyna!
Mina pani Pince złagodniała, a sama kobieta wyprężyła się dumnie. Zbyt wiele czasu spędzała w ciszy, lub ofukując tych, którzy zbyt gwałtownie ową ciszę zakłócali. Dlatego zawsze cieszyła się, mogąc porozmawiać o książkach. W końcu przeczytała większość pozycji w tej bibliotece!
-Jeśli podobał się pannie Doyle, to polecam Agathę Christie. Jest pisana lżejszym językiem niż przygody Holmesa, więc nieco mniej ambitna, ale zagadki kryminale trzymają w napięciu i doskonale opisuje psychologię postaci. - poleciła dziewczynie kolejne kryminały, skoro to najbardziej oczywisty kierunek jej zainteresowań.
-Polecam zacząć od serii przygód panny Marple, to samowystarczalna i niezależna kobieta, której mężczyźni ani uroda nie są potrzebni do ratowania świata przed unikającymi sprawiedliwości kryminalistami! - nakręciła się. Nie byłaby prawdziwą bibliotekarką, gdyby poleciła tylko jednego autora, więc pomyślała o kolejnej pozycji:
-Chociaż są tam elementy romansowe, to polecam również "Annę Kareninę" Tołstoja. Tak naprawdę, to głębokie i bolesne studium ludzkiego charakteru, przestrzegające przed niegodziwością, jaką jest łamanie nierozerwalnego związku małżeńskiego! Tołstoj napomina, że najcięższe grzechy mogą wyrosnąć nawet z niby niewinnej fascynacji. - rzekła z pełnym przekonaniem. Skoro dziewczyna narzeka na romanse wokół siebie, to niech dowie się, że nie wynika z nich nic dobrego. Lepiej oddać się kontemplacji przyrody i sensu życia niczym Lewin, moralne przeciwieństwo Anny Kareniny.
-A więc jego niedokładna znajomość regulaminu ma usprawiedliwiać panny własną? - wytknęła dziewczynie. Tłumaczenie własnych pomyłek cudzymi było wyjątkowo niesmaczne, a ponadto przypominało pani Pince o jej własnej niekompetencji. Powinna była zauważyć tego mężczyznę, ale jego kaczy nos musiał ją rozproszyć. Brzydziła się takimi anomalicznymi przejawami magii, które teraz utrudniały wszystkim życie, więc pewnie nie zerkała w jego stronę i nie dostrzegła jego stosiku książek. Była wdzięczna rudej za donos, ale postanowiła udawać, że już o tym wie.
-Właśnie jestem w drodze, by go upomnieć. - obwieściła nieco szorstko. Zanim skierowała się do kolejnego łamacza regulaminu, zatrzymało ją jeszcze pytanie dziewczyny o książki. Było inteligentne, a poza tym Gwen zaimponowała bibliotekarce znajomością dzieł Doyle'a, niechęcią do romansów i szczerą skruchą. Może jednak mądra z niej dziewczyna!
Mina pani Pince złagodniała, a sama kobieta wyprężyła się dumnie. Zbyt wiele czasu spędzała w ciszy, lub ofukując tych, którzy zbyt gwałtownie ową ciszę zakłócali. Dlatego zawsze cieszyła się, mogąc porozmawiać o książkach. W końcu przeczytała większość pozycji w tej bibliotece!
-Jeśli podobał się pannie Doyle, to polecam Agathę Christie. Jest pisana lżejszym językiem niż przygody Holmesa, więc nieco mniej ambitna, ale zagadki kryminale trzymają w napięciu i doskonale opisuje psychologię postaci. - poleciła dziewczynie kolejne kryminały, skoro to najbardziej oczywisty kierunek jej zainteresowań.
-Polecam zacząć od serii przygód panny Marple, to samowystarczalna i niezależna kobieta, której mężczyźni ani uroda nie są potrzebni do ratowania świata przed unikającymi sprawiedliwości kryminalistami! - nakręciła się. Nie byłaby prawdziwą bibliotekarką, gdyby poleciła tylko jednego autora, więc pomyślała o kolejnej pozycji:
-Chociaż są tam elementy romansowe, to polecam również "Annę Kareninę" Tołstoja. Tak naprawdę, to głębokie i bolesne studium ludzkiego charakteru, przestrzegające przed niegodziwością, jaką jest łamanie nierozerwalnego związku małżeńskiego! Tołstoj napomina, że najcięższe grzechy mogą wyrosnąć nawet z niby niewinnej fascynacji. - rzekła z pełnym przekonaniem. Skoro dziewczyna narzeka na romanse wokół siebie, to niech dowie się, że nie wynika z nich nic dobrego. Lepiej oddać się kontemplacji przyrody i sensu życia niczym Lewin, moralne przeciwieństwo Anny Kareniny.
I show not your face but your heart's desire
Gwen była wyraźnie nieco speszona i nie wiedziała, co ma odpowiedzieć szanownej bibliotekarce.
– N… nie, ale… - zaczęła niepewnie, nie kończąc myśli. Bo tej właściwie nie było, rudowłosa nie miała na swoje usprawiedliwienie żadnego argumentu. Pani Prince miała rację: to był bardzo słaby argument. Sama powinna się pilnować i czytać ten regulamin, a nie zwalać winę na innych.
Nie kontynuowała dalej tego tematu. Widać było, że jest skruszona i miała nadzieję, że pani Prince to wystarczy. Czuła zażenowanie i nie chciała tego pogłębiać jeszcze bardziej. Ech, właściwie to… ostatnio jakoś dziwnie często je czuła. Musiała w końcu zadbać bardziej o samą siebie.
Wysłuchała poleceń pani Prince. O Agacie Christie słyszała wcześniej, jednak jeszcze nigdy nie sięgnęła po żadną z jej książek, więc być może to była na to odpowiednia pora? W końcu kryminały faktycznie potrafiły stanowić bardzo dobrą rozrywkę. Gwen może nie była największą ich fanką, zdecydowanie wolała romanse, ale od tych chyba powinna się na jakiś czas odciąć.
– Och, a gdzie znajdę jej książki? Panna Marple brzmi całkiem ciekawie– przyznała z delikatnym, grzecznym uśmiechem i odrobioną entuzjazmu w głosie; wciąż była zbyt speszona, aby wydobyć z siebie cokolwiek więcej. Widać było po dziewczynie, że ta w dalszym ciągu nie jest w pełni sobą.
Następnie bibliotekarka przeszła do opisu kolejnej książki.
– To jakiś Rosjanin? – wtrąciła się cicho pomiędzy słowa kobiety, słuchając ją z zainteresowaniem. Z każdym jej słowem mina Gwen zaczęła jednak rzednąć. Och, ale o czymś takim to ona naprawdę nie miała ochoty teraz czytać! Przecież doskonale wiedziała, jak złym czynem jest niszczenie małżeństwa w taki sposób, nie miał w żadnym razie takiego zamiaru! Co ona mogła poradzić na to, że Artur… że Artur był tak dobrym człowiekiem? I że nie wiedziała o jego żonie? Gdyby jej wcześniej powiedział na pewno trzymałby się od niego z daleka od początku!
Nie miała jednak zamiaru tłumaczyć się z tego bibliotekarce, dlatego szybko ponownie przybrała na twarz oficjalny, grzeczny wyraz i spytała pani Prince:
– A może jednak ma pani coś… innego? Christie brzmi bardzo ciekawie, ale może jest coś podobnego do „Hobbita” Tolkiena? Czytałam to jakiś czas temu i całkiem mi się podobało.
– N… nie, ale… - zaczęła niepewnie, nie kończąc myśli. Bo tej właściwie nie było, rudowłosa nie miała na swoje usprawiedliwienie żadnego argumentu. Pani Prince miała rację: to był bardzo słaby argument. Sama powinna się pilnować i czytać ten regulamin, a nie zwalać winę na innych.
Nie kontynuowała dalej tego tematu. Widać było, że jest skruszona i miała nadzieję, że pani Prince to wystarczy. Czuła zażenowanie i nie chciała tego pogłębiać jeszcze bardziej. Ech, właściwie to… ostatnio jakoś dziwnie często je czuła. Musiała w końcu zadbać bardziej o samą siebie.
Wysłuchała poleceń pani Prince. O Agacie Christie słyszała wcześniej, jednak jeszcze nigdy nie sięgnęła po żadną z jej książek, więc być może to była na to odpowiednia pora? W końcu kryminały faktycznie potrafiły stanowić bardzo dobrą rozrywkę. Gwen może nie była największą ich fanką, zdecydowanie wolała romanse, ale od tych chyba powinna się na jakiś czas odciąć.
– Och, a gdzie znajdę jej książki? Panna Marple brzmi całkiem ciekawie– przyznała z delikatnym, grzecznym uśmiechem i odrobioną entuzjazmu w głosie; wciąż była zbyt speszona, aby wydobyć z siebie cokolwiek więcej. Widać było po dziewczynie, że ta w dalszym ciągu nie jest w pełni sobą.
Następnie bibliotekarka przeszła do opisu kolejnej książki.
– To jakiś Rosjanin? – wtrąciła się cicho pomiędzy słowa kobiety, słuchając ją z zainteresowaniem. Z każdym jej słowem mina Gwen zaczęła jednak rzednąć. Och, ale o czymś takim to ona naprawdę nie miała ochoty teraz czytać! Przecież doskonale wiedziała, jak złym czynem jest niszczenie małżeństwa w taki sposób, nie miał w żadnym razie takiego zamiaru! Co ona mogła poradzić na to, że Artur… że Artur był tak dobrym człowiekiem? I że nie wiedziała o jego żonie? Gdyby jej wcześniej powiedział na pewno trzymałby się od niego z daleka od początku!
Nie miała jednak zamiaru tłumaczyć się z tego bibliotekarce, dlatego szybko ponownie przybrała na twarz oficjalny, grzeczny wyraz i spytała pani Prince:
– A może jednak ma pani coś… innego? Christie brzmi bardzo ciekawie, ale może jest coś podobnego do „Hobbita” Tolkiena? Czytałam to jakiś czas temu i całkiem mi się podobało.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
-Sekcja F, regał C, pod literą C. - wyrecytowała pani Pince z pamięci. Od lat była niemalże chodzącą encyklopedią, zresztą system był naprawdę prosty. F jak fiction, C jak crime, a potem nazwisko autora. Następnie były jeszcze cyferki, które składały się na kod z katalogu i zawierały datę wydania książki, ale to już nie było potrzebnie dziewczynie do znalezienia książek o pannie Marple. Czytelników często przerażał ten system, a pani Pince w ogóle nie wiedziała czemu. Był taki logiczny!
-To najwspanialszy rosyjski pisarz, nieśmiertelny jak Dostojewski! - chyba wiedziała, kim jest Dostojewski, prawda? Z roku na rok młodzież robiła się coraz mniej wykształcona. Mugolskie szkoły schodziły zapewne na psy!
-Niech panny nie zraża, że pisze o dziewiętnastym wieku. Opisane przez niego problemy są jak najbardziej aktualne. Szczególnie w zakresie oszustw i romansów. Na przykład tacy mężczyźni się nie zmieniają, nigdy. Żonie będzie przysięgał dodanie, kochance majątek, a tak naprawdę zaangażuje się w politykę! - zacmokała, streszczając Gwen Tołstoja dziwnie złowieszczym głosem. Wystarczyło posłuchać plotek przyjaciółek, a potem otworzyć "Annę Kareninę" aby zrozumieć, że świat zawsze był tak samo brudny. Jedynie mąż pani Pince był chwalebnym, poczciwym wyjątkiem wśród tego zepsucia. Zapewne dlatego, że jego własna żona wpoiła mu (podobnie jak wszystkim wokół siebie) miłość do przestrzegania reguł.
Nie rozumiała, czemu młodej zrzedła mina. Dziewczęta najpierw nie chciały czytać o brzydocie świata, a potem rzucały się w ramiona byle jakiego bawidamka i kończyły jako samotne panny z bękartem niczym Fantyna z "Nędzników." Pani Pince już miała polecić Gwen dzieło Victora Hugo, gdy dziewczyna zadała jej całkiem konkretne i mądre pytanie. Tolkien wielkim pisarzem jest!
Pani Pince uśmiechnęła się szeroko.
-Jeszcze nie wiesz, moja droga? Rok temu Tolkien wydał trylogię, która jest bezpośrednią kontynuacją "Hobbita"! Genialne dzieło, genialne! Poszukaj "Władcy Pierścieni" w sekcji F, regale F, pod T. Tylko odnieś wcześniej te książki, bo "Władca Pierścieni" jest akurat wydany w trzech mieszczących się w regulaminie tomach. - wyjaśniła rudowłosej. Tolkien powinien wystarczyć Gwen na długie, deszczowe wieczory, więc pani Pince uznała, że jej zadanie jest spełnione. Skinęła dziewczynie głową i zdecydowanym krokiem ruszyła w stronę wskazanego jej uprzednio mężczyzny, który również wypożyczył za dużo książek. Już się z nim policzy!
/zt
-To najwspanialszy rosyjski pisarz, nieśmiertelny jak Dostojewski! - chyba wiedziała, kim jest Dostojewski, prawda? Z roku na rok młodzież robiła się coraz mniej wykształcona. Mugolskie szkoły schodziły zapewne na psy!
-Niech panny nie zraża, że pisze o dziewiętnastym wieku. Opisane przez niego problemy są jak najbardziej aktualne. Szczególnie w zakresie oszustw i romansów. Na przykład tacy mężczyźni się nie zmieniają, nigdy. Żonie będzie przysięgał dodanie, kochance majątek, a tak naprawdę zaangażuje się w politykę! - zacmokała, streszczając Gwen Tołstoja dziwnie złowieszczym głosem. Wystarczyło posłuchać plotek przyjaciółek, a potem otworzyć "Annę Kareninę" aby zrozumieć, że świat zawsze był tak samo brudny. Jedynie mąż pani Pince był chwalebnym, poczciwym wyjątkiem wśród tego zepsucia. Zapewne dlatego, że jego własna żona wpoiła mu (podobnie jak wszystkim wokół siebie) miłość do przestrzegania reguł.
Nie rozumiała, czemu młodej zrzedła mina. Dziewczęta najpierw nie chciały czytać o brzydocie świata, a potem rzucały się w ramiona byle jakiego bawidamka i kończyły jako samotne panny z bękartem niczym Fantyna z "Nędzników." Pani Pince już miała polecić Gwen dzieło Victora Hugo, gdy dziewczyna zadała jej całkiem konkretne i mądre pytanie. Tolkien wielkim pisarzem jest!
Pani Pince uśmiechnęła się szeroko.
-Jeszcze nie wiesz, moja droga? Rok temu Tolkien wydał trylogię, która jest bezpośrednią kontynuacją "Hobbita"! Genialne dzieło, genialne! Poszukaj "Władcy Pierścieni" w sekcji F, regale F, pod T. Tylko odnieś wcześniej te książki, bo "Władca Pierścieni" jest akurat wydany w trzech mieszczących się w regulaminie tomach. - wyjaśniła rudowłosej. Tolkien powinien wystarczyć Gwen na długie, deszczowe wieczory, więc pani Pince uznała, że jej zadanie jest spełnione. Skinęła dziewczynie głową i zdecydowanym krokiem ruszyła w stronę wskazanego jej uprzednio mężczyzny, który również wypożyczył za dużo książek. Już się z nim policzy!
/zt
I show not your face but your heart's desire
Starała się zapamiętać to, co mówiła do niej kobieta. Sekcja F, regał C, litera C. To chyba nie było takie trudne: F, C, C. Byle tylko nie pomieszała. Doskonale wiedziała, że ma do tego tendencje.
Uśmiechała się grzecznie, kiwając głową. Oczywiście, że nie wiedziała, kim był Dostojewski. Do mugolskiej szkoły przestała uczęszczać lata temu, Hogwart nie uczył o literaturze, a jej rodzice nie byli raczej zainteresowani takimi tematami. Ona sama zaś nigdy nie trafiła na żadnego rosyjskiego pisarza; najzwyczajniej w świecie nie była tym zainteresowana. Nic więc dziwnego, że o tym panu nie słyszała. Bibliotekarka nie musiała jednak o tym wiedzieć. Niech wierzy, że dziewczyna zrozumiała jej porównanie. Po co Gwen miałaby zasmucać tę kobietę?
– Brzmi, jakby autor był mądrym człowiekiem – stwierdziła, próbując uciąć dyskusję. Naprawdę nie miała najmniejszej ochoty na dyskusje na ten temat. To było zbyt… drażliwe, szczególnie w tej chwili. Miała jednak nadzieję, że przytaknięcie wystarczy i najwyraźniej – wystarczyło, bo kobieta więcej nie poruszyła tej kwestii.
Ech, na pewno jej to zauroczenie przejdzie, na pewno. Musi. Przecież to chyba normalne, że młodzieńcze serce wyrywa się z piersi, szukając „czegoś więcej”? Ale też jest zmienne, prawda? Prawda, że jest? Choć z drugiej strony… jak miłość do kogoś takiego jak Artur mogłaby być grzechem? Nie chciała przecież niszczyć jego małżeństwa, nie miała najmniejszego zamiaru wchodzić z butami w jego życie, a on na pewno traktował ją tylko jako znajomą. Koleżankę. Może przyjaciółkę, nic więcej. Ale jednocześnie był tak dobrym człowiekiem! Chyba zasługiwał na podziw więcej, niż jednej kobiety?
Na całe szczęście pani Prince zmieniła tor swojej wypowiedzi po kolejnym pytaniu Gwen. Nie miała pojęcia, że Tolkien wydał coś jeszcze, dlatego ucieszyła się na tę wieść.
– W takim razie odłożę te książki i pójdę go poszukać – powiedziała natychmiast. – Bardzo dziękuję za pomoc – rzekła, zbierając ze stolika nadmiar książek i ruszając na poszukiwanie wspomnianych przez kobietę książek.
Oddaliła się jak najszybciej, nie chcąc znów podpaść bibliotekarce, jednak nim dotarła do sekcji „F” zapomniała już w jakim regale ma szukać. Westchnęła więc, zaczynając znów grzebać między półkami, przestając zwracać uwagę na jakiekolwiek wcześniejsze polecenia pani Prince.
| z/t
Uśmiechała się grzecznie, kiwając głową. Oczywiście, że nie wiedziała, kim był Dostojewski. Do mugolskiej szkoły przestała uczęszczać lata temu, Hogwart nie uczył o literaturze, a jej rodzice nie byli raczej zainteresowani takimi tematami. Ona sama zaś nigdy nie trafiła na żadnego rosyjskiego pisarza; najzwyczajniej w świecie nie była tym zainteresowana. Nic więc dziwnego, że o tym panu nie słyszała. Bibliotekarka nie musiała jednak o tym wiedzieć. Niech wierzy, że dziewczyna zrozumiała jej porównanie. Po co Gwen miałaby zasmucać tę kobietę?
– Brzmi, jakby autor był mądrym człowiekiem – stwierdziła, próbując uciąć dyskusję. Naprawdę nie miała najmniejszej ochoty na dyskusje na ten temat. To było zbyt… drażliwe, szczególnie w tej chwili. Miała jednak nadzieję, że przytaknięcie wystarczy i najwyraźniej – wystarczyło, bo kobieta więcej nie poruszyła tej kwestii.
Ech, na pewno jej to zauroczenie przejdzie, na pewno. Musi. Przecież to chyba normalne, że młodzieńcze serce wyrywa się z piersi, szukając „czegoś więcej”? Ale też jest zmienne, prawda? Prawda, że jest? Choć z drugiej strony… jak miłość do kogoś takiego jak Artur mogłaby być grzechem? Nie chciała przecież niszczyć jego małżeństwa, nie miała najmniejszego zamiaru wchodzić z butami w jego życie, a on na pewno traktował ją tylko jako znajomą. Koleżankę. Może przyjaciółkę, nic więcej. Ale jednocześnie był tak dobrym człowiekiem! Chyba zasługiwał na podziw więcej, niż jednej kobiety?
Na całe szczęście pani Prince zmieniła tor swojej wypowiedzi po kolejnym pytaniu Gwen. Nie miała pojęcia, że Tolkien wydał coś jeszcze, dlatego ucieszyła się na tę wieść.
– W takim razie odłożę te książki i pójdę go poszukać – powiedziała natychmiast. – Bardzo dziękuję za pomoc – rzekła, zbierając ze stolika nadmiar książek i ruszając na poszukiwanie wspomnianych przez kobietę książek.
Oddaliła się jak najszybciej, nie chcąc znów podpaść bibliotekarce, jednak nim dotarła do sekcji „F” zapomniała już w jakim regale ma szukać. Westchnęła więc, zaczynając znów grzebać między półkami, przestając zwracać uwagę na jakiekolwiek wcześniejsze polecenia pani Prince.
| z/t
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
13 grudzień?
Trzynaście osób. Jak na główną czytelnię Biblioteki Londyńskiej nie był to żaden nadzwyczajny tłum. Musiała trafić na spokojniejszą, a co za tym idzie szczęśliwszą dla siebie godzinę - to nie tak, że oczekiwała izolacji, gdyby tak było nie wybierałaby się w publiczne miejsce, tylko została we własnym mieszkaniu, jednak istniał jakiś nienazwany próg, po którym ilość ludzi wokół stawała się niewygodna, frustrująca i rozpraszająca, niezależnie od tego, czy zachowywali ciszę. Powietrze przefiltrowywane na okrągło przez masy traciło na jakości, dziesiątki spojrzeń, westchnień i nagłych ruchów mogły skrzętniej maskować zagrożenie. Nie po to tu jednak przyszła, by dokładać sobie nerwów i powodów do przemyśleń. Potrzebowała chwili spokoju, odpoczynku od wyczerpującej pracy, a przebywanie w samotności już od dawna jej tego nie dostarczało; im dłużej siedziała sama ze sobą tym w mroczniejsze miejsca zaczynała wędrować myślami. Te trzynaście osób, ledwie słyszalne szuranie krzeseł, wysokie sklepienie ogromnej biblioteki wypełnionej nieodkrytymi tytułami - tak próbowała się rozproszyć, nie po raz pierwszy w ciągu ostatniego tygodnia.
Wchodząc do biblioteki Elvira czuła się jeszcze zupełnie w porządku. Dzisiejszy leniwy dzień nie obfitował w żadne stresujące wydarzenia; wstała dość późno, chyba po raz pierwszy od rozpoczęcia kariery korzystając z przysługujących jej dni wolnych, a potem większość poranka siedziała w kawiarni oglądając deszcz za witryną. Jeżeli nie liczyć zamówienia na śniadanie, a potem oczernienia roztrzęsionej kelnerki, która próbując sprzątnąć naczynia wywołała przypadkiem anomalię (oślepiła ona Elvirę na kilka sekund, lecz na szczęście nie wydawała się mieć trwałego efektu) nie musiała nawet do nikogo się odzywać. Nie należała przecież do ludzi odpowiadających na powitania przypadkowych przechodniów.
Jej neutralna, nieco znużona postawa zmieniła się dopiero, gdy wniknęła między regały, by skompletować zestaw ksiąg o tematyce medycznej lub - zgodnie ze swoim świeżo odkrytym zainteresowaniem - związanych z astronomią. Zamiast skupić się na tytułach zaczęła jednak odczuwać niepokojące przyciąganie do przedmiotów, na które zazwyczaj nie zwracała najmniejszej uwagi. Przy małym stoliku na zetknięciu pasaży przyszło jej do głowy, że w gruncie rzeczy nie ma już w mieszkaniu żadnych porządnych świec zapachowych, a ta czerwona wygląda nadzwyczaj kusząco. Bardzo rzadko miała czas na to, by je odpalać, lecz to nic, zawsze mogła się przydać, a nikt przecież nie ukaże jej za przywłaszczenie sobie takiego drobiazgu. W pobliżu nie kręcił się zresztą żaden świadek. Trochę dalej wetknęła do kieszeni zwiniętą serwetkę w brzydkie, żółte grochy i niewielkich rozmiarów poradnik o rodzajach szkodników ogrodowych. Nie miała ogrodu, nienawidziła ogrodów od czasów dzieciństwa, ale zawsze mogła ją zatrzymać na wypadek, gdyby potrzebowała kiedyś przekupić matkę jakimś prezentem. Przebudzona nagle do życia potrzeba chomikowania była nie do okiełznania i zanim w końcu zdołała przymusić się do tego, by złapać poszukiwane wcześniej księgi i ruszyć z nimi do czytelni, zdołała jeszcze upchnąć w płaszczu dwa kałamarze podpisane jako własność biblioteki oraz kilka kolejnych obrusów. Tak jakby ktokolwiek ich tutaj potrzebował.
Przyciskała rękoma książki do piersi, by w ten sposób ograniczyć powiew płaszcza i zabezpieczyć przepełnione kieszenie, jednak wystarczyło, że otarła się w wąskim przejściu między regałami o ramię innej kobiety, by część rzeczy wysunęła się z grzechoczącego miszmaszu i opadła na ziemię między ich nogami. Sytuacja była zawstydzająca, Elvira jednak potrafiła zamaskować zażenowanie gniewem, więc pochyliła się prędko i schwyciła obrusy, mając nadzieję, że nieznajoma nie dostrzeże, że takie same rozpostarto na każdym stoliku czytelni.
- Uważaj jak chodzisz - tyle z siebie wyrzuciła.
I dobrze, tylko winni się tłumaczą.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Trzynaście osób. Jak na główną czytelnię Biblioteki Londyńskiej nie był to żaden nadzwyczajny tłum. Musiała trafić na spokojniejszą, a co za tym idzie szczęśliwszą dla siebie godzinę - to nie tak, że oczekiwała izolacji, gdyby tak było nie wybierałaby się w publiczne miejsce, tylko została we własnym mieszkaniu, jednak istniał jakiś nienazwany próg, po którym ilość ludzi wokół stawała się niewygodna, frustrująca i rozpraszająca, niezależnie od tego, czy zachowywali ciszę. Powietrze przefiltrowywane na okrągło przez masy traciło na jakości, dziesiątki spojrzeń, westchnień i nagłych ruchów mogły skrzętniej maskować zagrożenie. Nie po to tu jednak przyszła, by dokładać sobie nerwów i powodów do przemyśleń. Potrzebowała chwili spokoju, odpoczynku od wyczerpującej pracy, a przebywanie w samotności już od dawna jej tego nie dostarczało; im dłużej siedziała sama ze sobą tym w mroczniejsze miejsca zaczynała wędrować myślami. Te trzynaście osób, ledwie słyszalne szuranie krzeseł, wysokie sklepienie ogromnej biblioteki wypełnionej nieodkrytymi tytułami - tak próbowała się rozproszyć, nie po raz pierwszy w ciągu ostatniego tygodnia.
Wchodząc do biblioteki Elvira czuła się jeszcze zupełnie w porządku. Dzisiejszy leniwy dzień nie obfitował w żadne stresujące wydarzenia; wstała dość późno, chyba po raz pierwszy od rozpoczęcia kariery korzystając z przysługujących jej dni wolnych, a potem większość poranka siedziała w kawiarni oglądając deszcz za witryną. Jeżeli nie liczyć zamówienia na śniadanie, a potem oczernienia roztrzęsionej kelnerki, która próbując sprzątnąć naczynia wywołała przypadkiem anomalię (oślepiła ona Elvirę na kilka sekund, lecz na szczęście nie wydawała się mieć trwałego efektu) nie musiała nawet do nikogo się odzywać. Nie należała przecież do ludzi odpowiadających na powitania przypadkowych przechodniów.
Jej neutralna, nieco znużona postawa zmieniła się dopiero, gdy wniknęła między regały, by skompletować zestaw ksiąg o tematyce medycznej lub - zgodnie ze swoim świeżo odkrytym zainteresowaniem - związanych z astronomią. Zamiast skupić się na tytułach zaczęła jednak odczuwać niepokojące przyciąganie do przedmiotów, na które zazwyczaj nie zwracała najmniejszej uwagi. Przy małym stoliku na zetknięciu pasaży przyszło jej do głowy, że w gruncie rzeczy nie ma już w mieszkaniu żadnych porządnych świec zapachowych, a ta czerwona wygląda nadzwyczaj kusząco. Bardzo rzadko miała czas na to, by je odpalać, lecz to nic, zawsze mogła się przydać, a nikt przecież nie ukaże jej za przywłaszczenie sobie takiego drobiazgu. W pobliżu nie kręcił się zresztą żaden świadek. Trochę dalej wetknęła do kieszeni zwiniętą serwetkę w brzydkie, żółte grochy i niewielkich rozmiarów poradnik o rodzajach szkodników ogrodowych. Nie miała ogrodu, nienawidziła ogrodów od czasów dzieciństwa, ale zawsze mogła ją zatrzymać na wypadek, gdyby potrzebowała kiedyś przekupić matkę jakimś prezentem. Przebudzona nagle do życia potrzeba chomikowania była nie do okiełznania i zanim w końcu zdołała przymusić się do tego, by złapać poszukiwane wcześniej księgi i ruszyć z nimi do czytelni, zdołała jeszcze upchnąć w płaszczu dwa kałamarze podpisane jako własność biblioteki oraz kilka kolejnych obrusów. Tak jakby ktokolwiek ich tutaj potrzebował.
Przyciskała rękoma książki do piersi, by w ten sposób ograniczyć powiew płaszcza i zabezpieczyć przepełnione kieszenie, jednak wystarczyło, że otarła się w wąskim przejściu między regałami o ramię innej kobiety, by część rzeczy wysunęła się z grzechoczącego miszmaszu i opadła na ziemię między ich nogami. Sytuacja była zawstydzająca, Elvira jednak potrafiła zamaskować zażenowanie gniewem, więc pochyliła się prędko i schwyciła obrusy, mając nadzieję, że nieznajoma nie dostrzeże, że takie same rozpostarto na każdym stoliku czytelni.
- Uważaj jak chodzisz - tyle z siebie wyrzuciła.
I dobrze, tylko winni się tłumaczą.
[bylobrzydkobedzieladnie]
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Wszystkie książki, które zdążyła nabyć w sklepie z artykułami podróżniczymi, zdążyła już przeczytać; niektóre z nich były lekturą zbyt zaawansowaną, więc niewiele z nich wyniosła, inne były piekielnie nudne. Mogła wybrać się znów do Esów i Floresów, aby uzupełnić swą domową biblioteczkę o kolejne dzieła, traktujące o astronomii, lecz nabycie tylu psów i stworzenia im odpowiednich warunków, bardzo słono ją kosztowało. Sprowadzenie dobermanów o dobrym zdrowiu, fizycznym i psychicznym, zdolnych do rozpłodu, tym bardziej szczennych suk, zdobycie pozwoleń - nie było tak tanie, jak się tego spodziewała, ale sprawę musiała przeprowadzić do końca, skoro już zaczęła.
Postanowiła przyoszczędzić. Wybrała się do biblioteki. Obleczona w ciemną szatę, ciężkie buty z wysoką cholewą, z włosami splecionymi w warkocz, przemierzała korytarze londyńskiej biblioteki, sama będąc zdziwioną własną obecnością tam. To nie tak, że nigdy nie czytała książek. Po prostu nie lubiła większości dzieł, które ta biblioteka miała do zaoferowania - brakowało tu tych o czarnej magii, o klątwach i siłach nieczystych. Tej wiedzy naprawdę pożądała, to interesowało Sigrun najmocniej, czuła jednak wewnętrzną potrzebę, by dowiedzieć się o ciałach niebieskich więcej - to był niemal wstyd, że po tylu latach spędzonych w lesie nie potrafiła podążać za gwiazdą polarną.
Niezbyt przyjemna bibliotekarka wskazała niedbałym gestem odpowiednie regały, w których Sigrun mogła odnaleźć dzielą o fazach księżyca, podążyła więc bez zwłoki w tamtym kierunku, obiecując sobie, że znajdzie to okropne babsko pewnego dnia i zmusi ją do zjedzenia własnych sękatych paluchów. W jeszcze większą irytację wprawiła ją drobna blondynka, która pchała się przez wąskie przejście między półkami, choć stała już w nich Sigrun; otarła się o jej ramię, zbyt mocno, aby to zignorować. Czarownica zaparła się mocniej, nie mając zamiaru ustąpić, przez co wytrąciła drugiej sprawunki z ręki. Miała już na nią warknąć, gdy to tamta odezwała się pierwsza - i t wyjątkowo bezczelnie.
- Coś ty do mnie powiedziała? - wycedziła przez zaciśnięte zęby, twardym tonem, zdziwiona, że dziewucha miała w sobie na tyle tupetu, by odzywać się do niej w podobny sposób. Nie miała pojęcia naprzeciw kogo właśnie stanęła. Wyciągnęła przed siebie lewą dłoń, którą sięgnęła do wątłego ramienia dziewczyny, by zacisnąć na nim palce.
- Czy mam cię nauczyć kultury osobistej? - spytała gniewnie, spoglądając w oczy nieznajomej; w jej własnych, brązowych tęczówkach pojawiły się pierwsze iskierki złości. Nie trzeba było wiele, aby Sigrun wytrącić z równowagi, a Elvirze udało się uczynić to już na dzień dobry; nie tyle swoim gapiostwem, co bezczelną odzywką. Sigrun nie zamierzała pozwolić, aby obce dziewuchy zwracały się do niej tak bezczelnie.
Postanowiła przyoszczędzić. Wybrała się do biblioteki. Obleczona w ciemną szatę, ciężkie buty z wysoką cholewą, z włosami splecionymi w warkocz, przemierzała korytarze londyńskiej biblioteki, sama będąc zdziwioną własną obecnością tam. To nie tak, że nigdy nie czytała książek. Po prostu nie lubiła większości dzieł, które ta biblioteka miała do zaoferowania - brakowało tu tych o czarnej magii, o klątwach i siłach nieczystych. Tej wiedzy naprawdę pożądała, to interesowało Sigrun najmocniej, czuła jednak wewnętrzną potrzebę, by dowiedzieć się o ciałach niebieskich więcej - to był niemal wstyd, że po tylu latach spędzonych w lesie nie potrafiła podążać za gwiazdą polarną.
Niezbyt przyjemna bibliotekarka wskazała niedbałym gestem odpowiednie regały, w których Sigrun mogła odnaleźć dzielą o fazach księżyca, podążyła więc bez zwłoki w tamtym kierunku, obiecując sobie, że znajdzie to okropne babsko pewnego dnia i zmusi ją do zjedzenia własnych sękatych paluchów. W jeszcze większą irytację wprawiła ją drobna blondynka, która pchała się przez wąskie przejście między półkami, choć stała już w nich Sigrun; otarła się o jej ramię, zbyt mocno, aby to zignorować. Czarownica zaparła się mocniej, nie mając zamiaru ustąpić, przez co wytrąciła drugiej sprawunki z ręki. Miała już na nią warknąć, gdy to tamta odezwała się pierwsza - i t wyjątkowo bezczelnie.
- Coś ty do mnie powiedziała? - wycedziła przez zaciśnięte zęby, twardym tonem, zdziwiona, że dziewucha miała w sobie na tyle tupetu, by odzywać się do niej w podobny sposób. Nie miała pojęcia naprzeciw kogo właśnie stanęła. Wyciągnęła przed siebie lewą dłoń, którą sięgnęła do wątłego ramienia dziewczyny, by zacisnąć na nim palce.
- Czy mam cię nauczyć kultury osobistej? - spytała gniewnie, spoglądając w oczy nieznajomej; w jej własnych, brązowych tęczówkach pojawiły się pierwsze iskierki złości. Nie trzeba było wiele, aby Sigrun wytrącić z równowagi, a Elvirze udało się uczynić to już na dzień dobry; nie tyle swoim gapiostwem, co bezczelną odzywką. Sigrun nie zamierzała pozwolić, aby obce dziewuchy zwracały się do niej tak bezczelnie.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Główna czytelnia
Szybka odpowiedź