Główna czytelnia
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Główna czytelnia
Jest to najczęściej okupowane przez gości pomieszczenie w Bibliotece Londyńskiej. Mimo panującej tu względnej ciszy, pilnowanej przez pracowników instytucji, często usłyszeć można miarowe przewracanie stronic ksiąg, szuranie nóg krzeseł, oraz ciężki odgłos kroczących butów. Nie jest to miejsce tak samo pogrążone w ciszy, jak boczna czytelnia biblioteki. Jednak główna czytelnia znajduje się centralnie we wnętrzu biblioteki, co mimo jej większego zatłoczenia, sprawia, że pomieszczenie te jest wbrew wszystkiemu najatrakcyjniejsze dla znaczącej części użytkowników biblioteki. Warto jednak mieć na uwadze, że znaczna część księgozbiorów - ta napisana przez mugoli - została usunięta; półki powoli uzupełniane są kolejnymi tytułami, które wyszły spod pióra szanowanych magów.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 21:08, w całości zmieniany 3 razy
Swoje świeżo przywłaszczone rzeczy chowała w pośpiechu, nie zwracając zbytniej uwagi na kobietę, z którą miała nieszczęście się zetknąć. Była tylko przypadkowym przechodniem, obcą twarzą, równie nieistotną, co mugole, których mijała na smaganych deszczem ulicach Londynu. Nie czuła najmniejszej potrzeby, by się z czegokolwiek tłumaczyć ani tym bardziej by sprawiać dobre wrażenie. Biorąc pod uwagę chaos, jaki ostatnimi czas zawładnął pracą oraz umysłem Elviry, aprobata jakiejś wiedźmy z biblioteki była ostatnim, czego potrzebowała do spełnienia. Gdyby wpadły na siebie w innej sytuacji, gdyby nie miała w kieszeniach obciążających ją w świetle prawa skarbów, prawdopodobnie pokusiłaby się o bardziej złośliwą uwagę - ponieważ czuła wyraźnie, że nieznajoma naparła na nią z uporem, jakby jej ślepe oczy nie potrafiły dostrzec osoby idącej z naprzeciwka. Były przecież podobnego wzrostu, na Merlina! Przełknęła jednak przekleństwo zanim zdążyłoby nieelegancko między nimi zawisnąć, ponieważ nie chciała utrzymywać na sobie niczyjej uwagi. Zrezygnowała nawet z planów pozostania w czytelni - miała rzeczy, które należało czym prędzej zabrać i upychała je teraz znowu niedbale w kieszeniach, na tyle nonszalancko, by nie zdawało się to podejrzane. Jedną ręką owinęła się ciaśniej czarnym, męsko skrojonym płaszczem, dzięki czemu wyglądała korzystniej; do piersi docisnęła egzemplarze na temat podstawowej wiedzy astronomicznej.
W ten sposób zostawiłaby wiedźmę sam na sam z jej wątpliwościami i słabym poczuciem orientacji, gdyby nie to, że poczuła te krzywe paluchy na własnym ramieniu, utrzymujące ją w miejscu. Niezależnie od tego, czy była to wina podejrzeń, czy - jak się wkrótce okazało - zwykłego oburzenia, dla blondynki był to gest na tyle upokarzający, że momentalnie wywietrzały jej z głowy wszelkie obawy oraz paranoiczna potrzeba zbieractwa.
Wyprostowała się dumnie i spojrzała chłodno na kobietę, po raz pierwszy przyglądając jej się uważniej. Pod niektórymi względami mogły uznać się za podobne; obydwie posiadały szparę między zębami, jasne włosy, bladą karnację. Elvira jednak - zauważyła to z satysfakcją - nie miała tak topornych, odpychających rys, pozbawionych jakiegokolwiek uroku. Kimkolwiek była ta agresorka, przemierzająca bibliotekę w ciężkich buciorach, zadarła z niewłaściwą osobą. Uzdrowicielka może wyglądała na delikatną i chorowitą, jednak pod wrażliwą powłoką skrywała najprawdziwsze kolce.
- Powiedziałam - wycedziła, wychylając się lekko do przodu - żebyś patrzyła, gdzie łazisz, bo to nie jest twoja prywatna czytelnia. Puść mnie natychmiast - nawet nie drgnęła, czekając na to, aż pokręcona wiedźma sama odzyska rozum. Nie zamierzała dać się sprowokować do szarpaniny ani tym bardziej ryzykować, że znów straci cenne drobiazgi.
W ten sposób zostawiłaby wiedźmę sam na sam z jej wątpliwościami i słabym poczuciem orientacji, gdyby nie to, że poczuła te krzywe paluchy na własnym ramieniu, utrzymujące ją w miejscu. Niezależnie od tego, czy była to wina podejrzeń, czy - jak się wkrótce okazało - zwykłego oburzenia, dla blondynki był to gest na tyle upokarzający, że momentalnie wywietrzały jej z głowy wszelkie obawy oraz paranoiczna potrzeba zbieractwa.
Wyprostowała się dumnie i spojrzała chłodno na kobietę, po raz pierwszy przyglądając jej się uważniej. Pod niektórymi względami mogły uznać się za podobne; obydwie posiadały szparę między zębami, jasne włosy, bladą karnację. Elvira jednak - zauważyła to z satysfakcją - nie miała tak topornych, odpychających rys, pozbawionych jakiegokolwiek uroku. Kimkolwiek była ta agresorka, przemierzająca bibliotekę w ciężkich buciorach, zadarła z niewłaściwą osobą. Uzdrowicielka może wyglądała na delikatną i chorowitą, jednak pod wrażliwą powłoką skrywała najprawdziwsze kolce.
- Powiedziałam - wycedziła, wychylając się lekko do przodu - żebyś patrzyła, gdzie łazisz, bo to nie jest twoja prywatna czytelnia. Puść mnie natychmiast - nawet nie drgnęła, czekając na to, aż pokręcona wiedźma sama odzyska rozum. Nie zamierzała dać się sprowokować do szarpaniny ani tym bardziej ryzykować, że znów straci cenne drobiazgi.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
- Co tam masz? - spytała ostro, podejrzliwie, dostrzegając nerwowe ruchy dłoni nieznajomej, która upychała coś po kieszeniach. Dziwnie to wyglądało. To nie była choćby po trosze jej sprawa, Sigrun nie miała pytać, ale nie zwykła dbać o takie dyrdymały. Pytała tonem nieznoszącym sprzeciwu i chciała odpowiedzi.
Z pewnością jednak nie tak bezczelnej.
Wyraźnie oczekiwała, że blada, wątła blondyneczka, mająca w sobie jakąś mglistą, flegmatyczną jakby aurę - a przynajmniej w taki sposób ją odbierała - spokornieje i pójdzie po rozum do głowy, nie odezwie się do niej więcej tak bezczelnie, co więcej: przeprosi.
Sigrun nic nie robiła sobie z jej cedzonych ze złością słów, pochylonej postawy, butnie uniesionej brody, żądań, by cofnęła palce; wprost przeciwnie, zaciskała je na chudym ramieniu coraz mocniej, umyślnie wbijając w nie długie paznokcie. Być może nie różniła ich znaczna ilość centymetrów, ale nie szkodzi - Sigrun i tak patrzyła na nią wyniośle, od kilku tygodni czując się wyniesiona ponad innych, przez znak, który nosiła na przedramieniu. Cała jej postawa - dumnie wyprostowana sylwetka, butnie uniesiona broda - wskazywała wyraźnie na pewność siebie tańczącą na granicy arogancji. Do tego: na upartość, bo odpuścić pierwsza Rookwood nie miała najmniejszego zamiaru.
- Puszczę, kiedy uznam za stosowne, nierozumna wywłoko - odpowiedziała po chwili, cicho, wciąż nie podnosząc na nią głosu, lecz w jej tonie wyraźnie rozbrzmiała groźba. Gdyby tylko nieznajoma nie zachowała się tak niemądrze, by pyskować dalej, najpewniej skończyłaby na kilku wyzwiskach i nieprzyjemnych spojrzeniach - ale nie, trafiła kosa na kamień, więc bardzo proszę. Rookwood nie zwykła odpuszczać zniewag, nie pozwalała nikomu, by odzywał się do niej w ten sposób - i powtarzał ten błąd. W prawej dłoni łowczyni pojawiła się różdżka, którą szarpnęła lekko, w odpowiedni sposób, celując w Elvirę; w myślach wypowiedziała odpowiednią formułę zaklęcia. Bucco. Lekkie uderzenie w ten niewyparzony pysk powinno było nauczyć blondyneczkę pokory; w pobliżu nie dostrzegała nikogo, wąska alejka pomiędzy regałami była cicha i pusta, stwarzając niemal doskonałą atmosferę do dyskretnej rozmowy. Chudzinka sprowokowała ją i powinna była dostać za swoje, a po wszystkim dziękować, że jedynie na ciosie w szczękę się skończyło. - W tej czytelni i wszędzie indziej to ty będziesz łazić tak, jak ci mówię - warknęła z wyższością; nieznajoma nie miała pojęcia z kim zadarła, głupia.
Z pewnością jednak nie tak bezczelnej.
Wyraźnie oczekiwała, że blada, wątła blondyneczka, mająca w sobie jakąś mglistą, flegmatyczną jakby aurę - a przynajmniej w taki sposób ją odbierała - spokornieje i pójdzie po rozum do głowy, nie odezwie się do niej więcej tak bezczelnie, co więcej: przeprosi.
Sigrun nic nie robiła sobie z jej cedzonych ze złością słów, pochylonej postawy, butnie uniesionej brody, żądań, by cofnęła palce; wprost przeciwnie, zaciskała je na chudym ramieniu coraz mocniej, umyślnie wbijając w nie długie paznokcie. Być może nie różniła ich znaczna ilość centymetrów, ale nie szkodzi - Sigrun i tak patrzyła na nią wyniośle, od kilku tygodni czując się wyniesiona ponad innych, przez znak, który nosiła na przedramieniu. Cała jej postawa - dumnie wyprostowana sylwetka, butnie uniesiona broda - wskazywała wyraźnie na pewność siebie tańczącą na granicy arogancji. Do tego: na upartość, bo odpuścić pierwsza Rookwood nie miała najmniejszego zamiaru.
- Puszczę, kiedy uznam za stosowne, nierozumna wywłoko - odpowiedziała po chwili, cicho, wciąż nie podnosząc na nią głosu, lecz w jej tonie wyraźnie rozbrzmiała groźba. Gdyby tylko nieznajoma nie zachowała się tak niemądrze, by pyskować dalej, najpewniej skończyłaby na kilku wyzwiskach i nieprzyjemnych spojrzeniach - ale nie, trafiła kosa na kamień, więc bardzo proszę. Rookwood nie zwykła odpuszczać zniewag, nie pozwalała nikomu, by odzywał się do niej w ten sposób - i powtarzał ten błąd. W prawej dłoni łowczyni pojawiła się różdżka, którą szarpnęła lekko, w odpowiedni sposób, celując w Elvirę; w myślach wypowiedziała odpowiednią formułę zaklęcia. Bucco. Lekkie uderzenie w ten niewyparzony pysk powinno było nauczyć blondyneczkę pokory; w pobliżu nie dostrzegała nikogo, wąska alejka pomiędzy regałami była cicha i pusta, stwarzając niemal doskonałą atmosferę do dyskretnej rozmowy. Chudzinka sprowokowała ją i powinna była dostać za swoje, a po wszystkim dziękować, że jedynie na ciosie w szczękę się skończyło. - W tej czytelni i wszędzie indziej to ty będziesz łazić tak, jak ci mówię - warknęła z wyższością; nieznajoma nie miała pojęcia z kim zadarła, głupia.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 39
--------------------------------
#2 'k10' : 2
--------------------------------
#3 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 39
--------------------------------
#2 'k10' : 2
--------------------------------
#3 'Anomalie - CZ' :
Ciekawość pierwszym stopniem do piekła; czy upierdliwej wiedźmie nikt tego wcześniej nie powiedział? Elvira skrzywiła się brzydko, powstrzymując naturalny instynkt do tego, by szarpać i wierzgać ramieniem uwięzionym w obcym uścisku. Z zaciśniętymi zębami przypominała sobie w myślach, że powinna ochłonąć. Przegadywanie się w mrocznych alejkach biblioteki było domeną hogwarckich gówniarzy, a nie dorosłych czarodziejów, nawet jeżeli szczupłe palce aż świerzbiły ją by wbić je w tępe policzki napastliwej bestii i odepchnąć na najbliższą półkę (jeżeli w ogóle byłaby w stanie to zrobić, podświadomie czuła bowiem jak wątłe były jej własne ramiona w porównaniu z tą wilczycą). Najgorsze, że nie wiedziała, czego tamta właściwie od niej oczekiwała - to nie Elvira rozpychała się jak olbrzym, nie miała najmniejszego prawa do tego, by ją oceniać, a w ten właśnie sposób odebrała to nachalne odpytywanie.
- Nie twój interes - odparła krótko, a potem na kilka sekund wstrzymała oddech, gdy dotarła do niej jawnie rzucona obelga.
Nie tkwiła długo w zamroczeniu. Krew szybko znów uderzyła jej do głowy, ponieważ usłyszenie na swój temat tego, co sama niejednokrotnie mamrotała o stażystach, współpracownikach, nawet pacjentach, okazało się zbyt wielkim ciosem dla jej przesadnie wrażliwej dumy. Zupełnie zapomniała o tak skrupulatnie dobieranych znaleziskach, puściła książki, które z głuchym tąpnięciem opadły na ziemię. Nim jednak zdążyłaby złapać ją za włosy lub płaszcz, wiedźma wyciągnęła różdżkę, przenosząc tym sprzeczkę na zupełnie inny poziom. Siła niewerbalnego zaklęcia odrzuciła Elvirę w tył, choć nie na tyle mocno, by miała zupełnie stracić równowagę. Ból okazał się dużo dotkliwszy niż się spodziewała, promieniował do dziąseł, ucha i wgłąb czaszki. Oczy na ułamek sekundy zaszły jej łzami, ponieważ mimo zawodu opływającego w posokę i cierpienie sama nie była przyzwyczajona do bólu - poza zajęciami szkolnymi nie poświęcała czasu na pojedynki, skreśliła je jako mało interesującą dziedzinę magii, gdy tylko przestała otrzymywać z nich najwyższe stopnie. Nawet jeżeli w tym momencie miałaby rozpalić ją potrzeba wypróbowania zastygłej umiejętności i sięgnięcia po własną różdżkę, ukrytą w wewnętrznej kieszeni, nie było na to czasu.
Wstrząsający huk z początku podrażnił obolałe nerwy, lecz następująca po nim seria rozbłysków i eksplozji wpłynęła na Elvirę pobudzająco. Nie słyszała już co mówi ta przeklęta gorylica, bo wszystko zagłuszyły pęknięcia i rozbryzgi odłamków szkła z roztrzaskanych lamp, wrzaski zaskoczonych ludzi, paniczne kroki. Źródło tej anomalii mogło wydawać się niejasne, ale czasu było niewiele zanim ktoś zacznie go szukać. Powinna wykorzystać moment chwilowego oszołomienia i zostawić kobietę z wywołanym przez nią zamieszaniem, jednak potępieńczy wrzask, który narastał w jej sercu nie pozwolił jej się ruszyć dopóki nie odegra się choćby częściowo. Nie do końca zdawała sobie sprawę z tego co robi, ale moment później, jakby za sprawą Accio, ściskała w dłoni jeden ze skradzionych kałamarzy, kciukiem zrywając zakrętkę. Wykorzystała ogarniającą czytelnię ciemność oraz gwar za półkami, by z krótkim zamachem rozbryzgać jego zawartość na poziomie oczu przeciwniczki, a zaraz potem cisnąć szklaną buteleczkę prosto w jej nos.
- Ty szlamia suko - syknęła mimo opuchniętej wargi, zbyt wściekła, by przykładać wagę do kultury języka. Pal licho, czy wiedźma była w ogóle w stanie zrozumieć to seplenienie.
Nie zamierzała już czekać na jej reakcję, instynkt ucieczki zwyciężył wreszcie z nienawistną dumą, więc gdy tylko mogła, wyrwała rękę i rzuciła się wzdłuż alejki, nie dbając o to, że z powiewającego płaszcza ostatecznie posypały się serwety. Nadal nie opuszczało ją emocjonalne uniesienie; nigdy wcześniej nikt nie ośmielił się zaatakować jej tak bezczelnie, bez żadnego ostrzeżenia.
- Nie twój interes - odparła krótko, a potem na kilka sekund wstrzymała oddech, gdy dotarła do niej jawnie rzucona obelga.
Nie tkwiła długo w zamroczeniu. Krew szybko znów uderzyła jej do głowy, ponieważ usłyszenie na swój temat tego, co sama niejednokrotnie mamrotała o stażystach, współpracownikach, nawet pacjentach, okazało się zbyt wielkim ciosem dla jej przesadnie wrażliwej dumy. Zupełnie zapomniała o tak skrupulatnie dobieranych znaleziskach, puściła książki, które z głuchym tąpnięciem opadły na ziemię. Nim jednak zdążyłaby złapać ją za włosy lub płaszcz, wiedźma wyciągnęła różdżkę, przenosząc tym sprzeczkę na zupełnie inny poziom. Siła niewerbalnego zaklęcia odrzuciła Elvirę w tył, choć nie na tyle mocno, by miała zupełnie stracić równowagę. Ból okazał się dużo dotkliwszy niż się spodziewała, promieniował do dziąseł, ucha i wgłąb czaszki. Oczy na ułamek sekundy zaszły jej łzami, ponieważ mimo zawodu opływającego w posokę i cierpienie sama nie była przyzwyczajona do bólu - poza zajęciami szkolnymi nie poświęcała czasu na pojedynki, skreśliła je jako mało interesującą dziedzinę magii, gdy tylko przestała otrzymywać z nich najwyższe stopnie. Nawet jeżeli w tym momencie miałaby rozpalić ją potrzeba wypróbowania zastygłej umiejętności i sięgnięcia po własną różdżkę, ukrytą w wewnętrznej kieszeni, nie było na to czasu.
Wstrząsający huk z początku podrażnił obolałe nerwy, lecz następująca po nim seria rozbłysków i eksplozji wpłynęła na Elvirę pobudzająco. Nie słyszała już co mówi ta przeklęta gorylica, bo wszystko zagłuszyły pęknięcia i rozbryzgi odłamków szkła z roztrzaskanych lamp, wrzaski zaskoczonych ludzi, paniczne kroki. Źródło tej anomalii mogło wydawać się niejasne, ale czasu było niewiele zanim ktoś zacznie go szukać. Powinna wykorzystać moment chwilowego oszołomienia i zostawić kobietę z wywołanym przez nią zamieszaniem, jednak potępieńczy wrzask, który narastał w jej sercu nie pozwolił jej się ruszyć dopóki nie odegra się choćby częściowo. Nie do końca zdawała sobie sprawę z tego co robi, ale moment później, jakby za sprawą Accio, ściskała w dłoni jeden ze skradzionych kałamarzy, kciukiem zrywając zakrętkę. Wykorzystała ogarniającą czytelnię ciemność oraz gwar za półkami, by z krótkim zamachem rozbryzgać jego zawartość na poziomie oczu przeciwniczki, a zaraz potem cisnąć szklaną buteleczkę prosto w jej nos.
- Ty szlamia suko - syknęła mimo opuchniętej wargi, zbyt wściekła, by przykładać wagę do kultury języka. Pal licho, czy wiedźma była w ogóle w stanie zrozumieć to seplenienie.
Nie zamierzała już czekać na jej reakcję, instynkt ucieczki zwyciężył wreszcie z nienawistną dumą, więc gdy tylko mogła, wyrwała rękę i rzuciła się wzdłuż alejki, nie dbając o to, że z powiewającego płaszcza ostatecznie posypały się serwety. Nadal nie opuszczało ją emocjonalne uniesienie; nigdy wcześniej nikt nie ośmielił się zaatakować jej tak bezczelnie, bez żadnego ostrzeżenia.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Owszem, upierdliwej wiedźmie ktoś kiedyś powiedział, że ciekawość jest pierwszym stopniem do piekła, zupełnie się tym jednak nie przejęła; odebrała to raczej jako zachętę, uparcie wsadzając nos tam, gdzie nie powinna i od długich lat podążając ścieżką, która mogła zaprowadzić ją jedynie w ognie piekielne - ale Sigrun najwyraźniej tego własnie pragnęła. Poczucie taktu było jej obce, z konwenansów i zasad dobrego wychowania zazwyczaj niewiele sobie robiła, dlatego bezczelnie zapytała co Elvira ma w kieszeni i oczekiwała, że dostanie odpowiedź.
- Gdy pytam, masz odpowiadać - odwarknęła, coraz bardziej zirytowana nierozumnym zachowaniem blondynki; najwyraźniej dziewczyna miała w sobie więcej brawury, niż rozumu. Pouczenie, by poszła po rozum do głowy, byłoby przysłowiowym przyganieniem garnkowi przez kocioł, bo - prawdę mówiąc - na miejscu Elviry zachowałaby się dokładnie tak samo. Jako młoda dziewczyna (bo po delikatnych, łagodnych rysach wnioskowała, że rozmówczyni jest odeń sporo młodsza) sama stawiała się wszystkim naokoło, nawet silniejszym, wiecznie pakując się w kłopoty.
Tak jak ona wielokrotnie się w swoim życiu doigrała - i niewiele się wtedy nauczyła - tak doigrała się wychudła blondyneczka, gdy trafiło ją niewerbalne Bucco. Usta Sigrun wykrzywił pełen satysfakcji uśmiech, kiedy obserwowała jak siła zaklęcia odrzuca do tyłu głowę bezczelnej dziewuchy. Ból z pewnością nie był silny, nie mógł być, a przynajmniej w skali, jaki Rookwood naprawdę mogła jej zadać - plasował się wyjątkowo nisko. Zamierzała na tym poprzestać. Na lekkiej nauczce, by nie trwonić więcej czasu na tę bezsensowną dyskusję, która zmierzała donikąd; jego bowiem miała w ostatnim czasie coraz mniej.
Trudno było jednak Sigrun skupić się na satysfakcji odczuwanej, gdy przyglądała się bólowi malującemu się na twarzy pyskaczki, bo zaklęcie przywołało anomalię - czy nie powinny były do tego już przywyknąć? Za oknami, zbyt blisko biblioteki, uderzyło kilka błyskawic, ich huki wstrząsnęły budynkiem w fundamentach, wszystko zadrżało, na chwilę zrobiło się ciemno.
Nie przypuszczała, że dziewczyna wykorzysta ten moment, by cisnąć w nią kałamarzem. Otwartym kałamarzem, aby atrament zalał jej oczy. W ostatniej chwili zasłoniła się przedramieniem, zaciskając powieki, by ciecz nie dostała się do spojówek - poplamiła jedynie szatę, poczuła paskudny smak na wargach i coraz większą wściekłość.
Naprawdę? Bucco niczego ją nie nauczyło? Najgorszy był jednak nie ten bezczelny atak atramentem, a słowa, które padły z ust blondyneczki - szlamia suko. Nie było większej obelgi niż szlama. Sigrun na kilka chwil zastygła w bezruchu, tak bardzo zdziwiona, że dziewczyna miała czelność, by tak ją obrazić - po czym zaczęła uciekać.
- Nie tak prędko, ty wywłoko. Wracaj tu natychmiast - warknęła, wymierzając w Elvirę ponownie cisową różdżkę. - Jinx!
- Gdy pytam, masz odpowiadać - odwarknęła, coraz bardziej zirytowana nierozumnym zachowaniem blondynki; najwyraźniej dziewczyna miała w sobie więcej brawury, niż rozumu. Pouczenie, by poszła po rozum do głowy, byłoby przysłowiowym przyganieniem garnkowi przez kocioł, bo - prawdę mówiąc - na miejscu Elviry zachowałaby się dokładnie tak samo. Jako młoda dziewczyna (bo po delikatnych, łagodnych rysach wnioskowała, że rozmówczyni jest odeń sporo młodsza) sama stawiała się wszystkim naokoło, nawet silniejszym, wiecznie pakując się w kłopoty.
Tak jak ona wielokrotnie się w swoim życiu doigrała - i niewiele się wtedy nauczyła - tak doigrała się wychudła blondyneczka, gdy trafiło ją niewerbalne Bucco. Usta Sigrun wykrzywił pełen satysfakcji uśmiech, kiedy obserwowała jak siła zaklęcia odrzuca do tyłu głowę bezczelnej dziewuchy. Ból z pewnością nie był silny, nie mógł być, a przynajmniej w skali, jaki Rookwood naprawdę mogła jej zadać - plasował się wyjątkowo nisko. Zamierzała na tym poprzestać. Na lekkiej nauczce, by nie trwonić więcej czasu na tę bezsensowną dyskusję, która zmierzała donikąd; jego bowiem miała w ostatnim czasie coraz mniej.
Trudno było jednak Sigrun skupić się na satysfakcji odczuwanej, gdy przyglądała się bólowi malującemu się na twarzy pyskaczki, bo zaklęcie przywołało anomalię - czy nie powinny były do tego już przywyknąć? Za oknami, zbyt blisko biblioteki, uderzyło kilka błyskawic, ich huki wstrząsnęły budynkiem w fundamentach, wszystko zadrżało, na chwilę zrobiło się ciemno.
Nie przypuszczała, że dziewczyna wykorzysta ten moment, by cisnąć w nią kałamarzem. Otwartym kałamarzem, aby atrament zalał jej oczy. W ostatniej chwili zasłoniła się przedramieniem, zaciskając powieki, by ciecz nie dostała się do spojówek - poplamiła jedynie szatę, poczuła paskudny smak na wargach i coraz większą wściekłość.
Naprawdę? Bucco niczego ją nie nauczyło? Najgorszy był jednak nie ten bezczelny atak atramentem, a słowa, które padły z ust blondyneczki - szlamia suko. Nie było większej obelgi niż szlama. Sigrun na kilka chwil zastygła w bezruchu, tak bardzo zdziwiona, że dziewczyna miała czelność, by tak ją obrazić - po czym zaczęła uciekać.
- Nie tak prędko, ty wywłoko. Wracaj tu natychmiast - warknęła, wymierzając w Elvirę ponownie cisową różdżkę. - Jinx!
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 59
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 59
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Urażone uczucia napastniczki były ostatnią rzeczą, do której Elvira przywiązywałaby wagę, gdy z jej opuchniętych ust padały najbardziej obraźliwe ze słów. Owszem, sama również była zdania, że w przypadku dwóch szanujących się czarownic nie istniała gorsza obelga, ale to dobrze - wypłynęły one na fali nienawiści, jakiej Elvira nie była w stanie powstrzymać, po raz pierwszy stykając się z osobą tak zarozumiałą, tak nieustępliwą, że w determinacji do sprowadzenia rozmówcy do pionu przewyższała nawet ją samą. W zwyczajnej sytuacji uzdrowicielka nigdy nie pozwoliłaby na to, by ktoś zwyciężył nad nią psychologicznie, zmusił do błyskawicznego wycofania. Zazwyczaj jednak miała po drugiej stronie albo snobistyczne arystokratki, które potrafiły co najwyższej rzucać zawoalowanymi groźbami i mieszczącymi się w granicach kultury inwektywami, albo mizoginistycznych mężczyzn, roszczących sobie prawo do uniżania jej ze względu na płeć, zaskoczonych, gdy reagowała wzgardliwie, zbyt porządnych, by uderzyć kobietę niezależnie od tego, jak bardzo mogłaby ich do tego prowokować. Nigdy wcześniej nie miała do czynienia z taką burzą - dosłownie i w przenośni. Obca wiedźma zachowała się tak, jak robiłaby to Elvira, gdyby była mniej zamknięta w sobie, okiełznana, przywiązana do pozycji, których nie chciała tracić.
Nie oznaczało to jednak, że zrobiło to na niej pozytywne wrażenie. Wręcz przeciwnie; gniew na agresorkę, która nie odpuszczała, wciąż nie odpuszczała, chociaż cała ta sytuacja - przestraszone okrzyki za regałami, kawałki szkła chrzęszczące pod ich stopami - była wyłącznie jej winą, wzniecił w niej nareszcie motywację do tego, by odpowiedzieć atakiem na atak. Wkrótce sama ściskała w dłoni długą, białą różdżkę, nie mając zamiaru więcej znosić szyderczych okrzyków kobiety. Zatrzymała się przy skraju alejki, odwracając tak gwałtownie, że jasne włosy załopotały wokół niej, tworząc pełen krąg. Rzuciła własne zaklęcie w tym samym momencie, w którym zrobiła to wiedźma. I chociaż nie znała niemal żadnych czarów bojowych, większość życia poświęciła przecież uzdrowicielstwu, nie znaczyło to, że nie potrafiła zadać bólu.
- Mortiodentio. - syknęła z zamiarem jeszcze większego uwstecznienia tej okropnej gęby.
Nie miała jednak czasu na to, by dosięgnąć końca regału i wrócić do ucieczki, ponieważ jędza zmusiła ją do uniknięcia kolejnego zaklęcia. Odskoczyła w bok, licząc na to, że zdoła zrobić to o czasie.
Rzut na zaklęcie, drugi na unik/zwinność
Nie oznaczało to jednak, że zrobiło to na niej pozytywne wrażenie. Wręcz przeciwnie; gniew na agresorkę, która nie odpuszczała, wciąż nie odpuszczała, chociaż cała ta sytuacja - przestraszone okrzyki za regałami, kawałki szkła chrzęszczące pod ich stopami - była wyłącznie jej winą, wzniecił w niej nareszcie motywację do tego, by odpowiedzieć atakiem na atak. Wkrótce sama ściskała w dłoni długą, białą różdżkę, nie mając zamiaru więcej znosić szyderczych okrzyków kobiety. Zatrzymała się przy skraju alejki, odwracając tak gwałtownie, że jasne włosy załopotały wokół niej, tworząc pełen krąg. Rzuciła własne zaklęcie w tym samym momencie, w którym zrobiła to wiedźma. I chociaż nie znała niemal żadnych czarów bojowych, większość życia poświęciła przecież uzdrowicielstwu, nie znaczyło to, że nie potrafiła zadać bólu.
- Mortiodentio. - syknęła z zamiarem jeszcze większego uwstecznienia tej okropnej gęby.
Nie miała jednak czasu na to, by dosięgnąć końca regału i wrócić do ucieczki, ponieważ jędza zmusiła ją do uniknięcia kolejnego zaklęcia. Odskoczyła w bok, licząc na to, że zdoła zrobić to o czasie.
Rzut na zaklęcie, drugi na unik/zwinność
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
The member 'Elvira Multon' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 66
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
--------------------------------
#3 'k100' : 86
#1 'k100' : 66
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
--------------------------------
#3 'k100' : 86
Trudno powiedzieć, czy winowajcą była lekkomyślność, czy siła negatywnych emocji, ale dwie przebywające w bibliotece czarownice zdawały się zapomnieć, że znajdowały się w miejscu nie tylko publicznym, ale również stosunkowo cichym; ostra wymiana zdań niosła się więc po wypełnionym jedynie szelestem kartek pomieszczeniu donośnie i wyraźnie, początkowo tylko budząc irytację pozostałych trzynastu przebywających w głównej czytelni osób, później - zwracając uwagę również pracowników. Gdy padło pierwsze zaklęcie, rozchodząc się wzdłuż sali trzaskiem pękających lamp i pogrążając ją w półmroku, przez bibliotekę przetoczyła się seria wystraszonych krzyków; chwilę później błysnęły światła ręcznych lamp i zaczęły zbliżać się w stronę alejki, w której schowały się kobiety. W pomieszczeniu rozległy się głosy, niektóre proszące pozostałych obecnych o zachowanie spokoju, inne - skierowane prosto ku źródłu całego zamieszania. - Kto tam jest? Proszę tu natychmiast podejść! - Polecenie padło z ust młodej mugolki, z przypiętą do piersi plakietką pracownicy Biblioteki Londyńskiej. Zbliżyła się do przejścia między regałami w momencie, w którym Sigrun i Elvira wypowiedziały inkantacje kolejnych zaklęć. Błysnęły promienie; wyrywający zęba czar został rzucony poprawnie, młoda uzdrowicielka znajdowała się jednak stanowczo za daleko od celu, by przyniósł jakikolwiek skutek. Widząc mknący ku niej urok, spróbowała odskoczyć, w tym momencie jednak wyrosła przed nią postać mugolki z lampą; Elvira, ugodzona urokiem, wpadła prosto na kobietę, po czym obie upadły twardo na posadzkę. Zabrzęczało tłuczone szkło, gdy roztrzaskał się skradziony przez blondynkę kałamarz, plamiąc jej szatę; rozbiła się również szklana osłona naftowej lampy, a tuż obok obu kobiet wybuchł mały pożar, na razie nie zajmując jednak ich ubrań ani pobliskich półek. - Na miłość boską, co panie wyprawiają! - zdążyła jeszcze krzyknąć mugolka - a w następnej sekundzie przez bibliotekę przetoczył się ogłuszający trzask błyskawicy. Jaskrawe światło wdarło się do oczu wszystkich obecnych, zastąpione następnie ciemnością: wszyscy zostali oślepieni. Rozległy się kolejne krzyki, ktoś nalegał na wezwanie policji, inni wciąż upraszali o spokój, ale ludzie i tak próbowali uciekać, a pozbawieni zmysłu wzroku, wpadali na stoliki i krzesła.
Mistrz Gry wita was serdecznie.
W kwestii wyjaśnienia: zaklęcia z zakresu magii leczniczej z zasady nie są zaklęciami stworzonymi z myślą o pojedynkach, działają więc na nieporównywalnie mniejszych odległościach; uzdrowiciel musi znajdować się tuż przy pacjencie, tak samo Elvira musiałaby znajdować się tuż obok Sigrun, by za pomocą zaklęcia pozbawić ją zęba - nie na końcu czytelnianej alejki.
Unik nie został uznany, ponieważ był drugą akcją w tej samej turze.
Przez cały czas trwania obecnej kolejki nie widzicie nic - wszystkie akcje wymagające celowania są więc obłożone karą -80 do rzutu, niwelowaną przez bonus przysługujący za biegłość spostrzegawczości.
Kolejka: Elvira, Sigrun
Żywotność i obrażenia:
Elvira: 181/204 (-5 do rzutów) (23 - tłuczone)
Sigrun: 213/213
W razie pytań i wątpliwości - zapraszam do kontaktu bezpośrednio ze mną (Percivalem).
Mistrz Gry wita was serdecznie.
W kwestii wyjaśnienia: zaklęcia z zakresu magii leczniczej z zasady nie są zaklęciami stworzonymi z myślą o pojedynkach, działają więc na nieporównywalnie mniejszych odległościach; uzdrowiciel musi znajdować się tuż przy pacjencie, tak samo Elvira musiałaby znajdować się tuż obok Sigrun, by za pomocą zaklęcia pozbawić ją zęba - nie na końcu czytelnianej alejki.
Unik nie został uznany, ponieważ był drugą akcją w tej samej turze.
Przez cały czas trwania obecnej kolejki nie widzicie nic - wszystkie akcje wymagające celowania są więc obłożone karą -80 do rzutu, niwelowaną przez bonus przysługujący za biegłość spostrzegawczości.
Kolejka: Elvira, Sigrun
Żywotność i obrażenia:
Elvira: 181/204 (-5 do rzutów) (23 - tłuczone)
Sigrun: 213/213
W razie pytań i wątpliwości - zapraszam do kontaktu bezpośrednio ze mną (Percivalem).
Gniew Elviry, spotęgowany przez adrenalinę, gdy zdała sobie sprawę, że zupełnie przypadkiem dała się wciągnąć w prawdziwą walkę, w istocie wyrzucił jej z głowy myśli o wszelkich zasadach. Nie chodziło jedynie o miejsce, w którym się znajdowały - o to, że przecież w cichej czytelni ich głosy musiały, pomimo chaosu po anomalii, nieść się echem w sąsiednich alejkach i między regałami - ale również o najbardziej podstawowe, ogólne reguły, zarówno obyczajowe jak i magiczne. Owładnięta pragnieniem zadania bólu, a przy tym nieco spanikowana, ponieważ naprawdę - naprawdę - nie była w stanie przypomnieć sobie żadnego naprawdę skutecznego zaklęcia ofensywnego poza najbardziej podstawowymi, które w tej sytuacji zdawały się niewystarczające, Elvira nie wzięła pod uwagę odległości od wiedźmy. Być może źle oceniła ją w ciemności, a być może w głębi serca uwierzyła w to, że sama moc tej urazy, tej nienawiści, dosięgnie oponentkę pomimo ograniczeń zaklęcia.
Niestety się przeliczyła. Emocje nigdy nie stanowiły dobrego punktu odniesienia, gdy chodziło o precyzyjność magii; jako uzdrowiciel powinna o tym wiedzieć. Choć zaklęcie było skuteczne - musiało być skuteczne - nie zadało żadnych obrażeń. Rozjuszyło to blondynkę do tego stopnia, że nie zdołała także dopełnić uniku; jakby tego było mało przed jej oczami znikąd wyłoniła się inna, obca postać, na którą wpadła niezgrabnie, roztrzaskując jeden z kałamarzy, które jeszcze ostały się w jej kieszeni. Nie zwróciła na to uwagi, nie miała czasu się tym przejmować. Bezceremonialnie odepchnęła od siebie kobietę łokciem w tym samym momencie, w którym przyniesiona przez nią lampa naftowa pękła i zajęła ogniem leżące na podłodze szmatki, ukradzione wcześniej przez Elvirę.
Instynktownie zrzuciła z siebie mugolkę - jak domyśliła się po jej wrzaskach - odsuwając jak najdalej od źródła płomieni. Przypadkiem poraniła przy tym dłoń na zapełniających podłogę drobinach szkła, ale potrzeba ucieczki przyćmiła odczuwany ból.
Zanim zdążyłaby podnieść się na nogi i zniknąć między rozgorączkowanym zbiegowiskiem w głównej czytelni (przybycie osoby trzeciej, zdemolowana czytelnia, pożar i podwójna porażka skutecznie pozbawiły ją dalszej ochoty do walki z wilczycą. Najlepsze, co mogła w tej sytuacji zrobić to zostawić ją z tym bałaganem, za który ponosiła pełną odpowiedzialność) bibliotekę przeszył kolejny ogłuszający trzask, a przed oczami blondynki zabłysnęło światło tak jasne, że wydawało się nakłuwać źrenice swoją intensywnością. Po nim nie mogła zobaczyć już nawet ognia, dostrzegała wokół jedynie rozedrgane żółtawe plamy i migoczące linie. Mimo to podniosła się powoli, obmacując znajdujący się za nią regał i trzymając blisko półki spróbowała jak najciszej przemknąć do czytelni. Pożaru unikała teraz jedynie po temperaturze i sykach spalanego materiału, a krwawiącą lewą dłoń wcisnęła do kieszeni.
Niestety się przeliczyła. Emocje nigdy nie stanowiły dobrego punktu odniesienia, gdy chodziło o precyzyjność magii; jako uzdrowiciel powinna o tym wiedzieć. Choć zaklęcie było skuteczne - musiało być skuteczne - nie zadało żadnych obrażeń. Rozjuszyło to blondynkę do tego stopnia, że nie zdołała także dopełnić uniku; jakby tego było mało przed jej oczami znikąd wyłoniła się inna, obca postać, na którą wpadła niezgrabnie, roztrzaskując jeden z kałamarzy, które jeszcze ostały się w jej kieszeni. Nie zwróciła na to uwagi, nie miała czasu się tym przejmować. Bezceremonialnie odepchnęła od siebie kobietę łokciem w tym samym momencie, w którym przyniesiona przez nią lampa naftowa pękła i zajęła ogniem leżące na podłodze szmatki, ukradzione wcześniej przez Elvirę.
Instynktownie zrzuciła z siebie mugolkę - jak domyśliła się po jej wrzaskach - odsuwając jak najdalej od źródła płomieni. Przypadkiem poraniła przy tym dłoń na zapełniających podłogę drobinach szkła, ale potrzeba ucieczki przyćmiła odczuwany ból.
Zanim zdążyłaby podnieść się na nogi i zniknąć między rozgorączkowanym zbiegowiskiem w głównej czytelni (przybycie osoby trzeciej, zdemolowana czytelnia, pożar i podwójna porażka skutecznie pozbawiły ją dalszej ochoty do walki z wilczycą. Najlepsze, co mogła w tej sytuacji zrobić to zostawić ją z tym bałaganem, za który ponosiła pełną odpowiedzialność) bibliotekę przeszył kolejny ogłuszający trzask, a przed oczami blondynki zabłysnęło światło tak jasne, że wydawało się nakłuwać źrenice swoją intensywnością. Po nim nie mogła zobaczyć już nawet ognia, dostrzegała wokół jedynie rozedrgane żółtawe plamy i migoczące linie. Mimo to podniosła się powoli, obmacując znajdujący się za nią regał i trzymając blisko półki spróbowała jak najciszej przemknąć do czytelni. Pożaru unikała teraz jedynie po temperaturze i sykach spalanego materiału, a krwawiącą lewą dłoń wcisnęła do kieszeni.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Elvira nie miała pojęcia z kim zadarła, gdy odezwała się w sposób tak bezczelny, że nie pozwalający, by Sigrun przeszła obok tego obojętnie; trafiła bowiem na osła tak upartego, drażliwego i kąśliwego, że sama uczyniła ten feralny dzień jeszcze gorszym. Może to wina trzynastego, może niewyparzonego języka Elviry, powinna była jednak zdawać sobie sprawę, że nie wszyscy, na których wpada są tak słabi jak jej pacjenci - wątłe arystokratki i ponurzy lordowie, których dotknęły genetyczne przypadłości - i nie wiadomo jakie licho czyha za rogiem. Tym razem lichem okazała się Sigrun: nie mająca za grosz ni cierpliwości, ni wyrozumiałości. Większość machnęłaby ręką, poszła w swoją stronę, uznając, że wątła blondyneczka albo ma wyjątkowo kiepski dzień i podły nastrój, albo niezwykle nieuprzejme usposobienie i wychowała się w lesie, gdzie nikt nie nauczył jej dobrych manier. Ale nie ona. Ona domagała się przeprosin, a gdy ich nie otrzymała - postanowiła wymierzyć Elvirze karę, łaskawą jak na jej możliwości, powinna być jej za to wdzięczna. Mogło się to dla niej skończyć o wiele, wiele gorzej. Wyzwała ją od szlam, od brudnego robactwa, którym Rookwood gardziła najmocniej; za to powinna była ukarać ją co najmniej Crucio, ale dotychczas cieszyła się niemal dobrym nastrojem.
Niespecjalnie zdziwiła się, gdy hałasy i trzaski, błyski rzucanych zaklęć wzbudziły zainteresowanie. W bibliotece panowała zazwyczaj cisza, a Sigrun nie zwykła panować nad tonem głosu, gdy wpadała w irytację. Zazgrzytała jedynie zębami ze złością, że ktoś ma czelność przeszkadzać i jeszcze wzywać je do siebie - ani jej się śniło nigdzie podchodzić.
Uniosła za to brwi, gdy z ust blondyneczki padła wyjątkowo przykra inkantacja. Kiedyś, gdy była jeszcze dzieckiem uzdrowiciel użył na niej tego zaklęcia, gdy mleczny ząb okazał się zbyt uparty, by wypaść sam - i bolało cholernie. Zmrużyła gniewnie oczy, obserwując jak zza rogu wychodzi jakaś kobieta i wpada w Elvirę; przewróciły się obie i Sigrun prychnęła śmiechem, rozbawiona, gdy ubrudził ich atrament z kałamarzy i wybuchł pożar - śmiałaby się jeszcze głośniej, gdyby tylko zaklęcie bezczelnej dziewuchy nie przyciągnęło anomalii, a błysk pioruna nie oślepił wszystkich obecnych, w tym samą Rookwood.
Sytuacja wydawała się jej co najmniej kuriozalna. Zwalczyła w sobie chęć uniesienia różdżki i posłania w kierunku Elviry i bibliotekarki zaklęcia obszarowego; nie miała wiele czasu, nie mogła tracić go na durne przepychanki w bibliotece. Korzystając z tego, że nikt nie widział nic postanowiła się zdematerializować i przemienić w kłąb czarnej mgły, unieść pod sam sufit.
| zmieniam się we mgłę
Niespecjalnie zdziwiła się, gdy hałasy i trzaski, błyski rzucanych zaklęć wzbudziły zainteresowanie. W bibliotece panowała zazwyczaj cisza, a Sigrun nie zwykła panować nad tonem głosu, gdy wpadała w irytację. Zazgrzytała jedynie zębami ze złością, że ktoś ma czelność przeszkadzać i jeszcze wzywać je do siebie - ani jej się śniło nigdzie podchodzić.
Uniosła za to brwi, gdy z ust blondyneczki padła wyjątkowo przykra inkantacja. Kiedyś, gdy była jeszcze dzieckiem uzdrowiciel użył na niej tego zaklęcia, gdy mleczny ząb okazał się zbyt uparty, by wypaść sam - i bolało cholernie. Zmrużyła gniewnie oczy, obserwując jak zza rogu wychodzi jakaś kobieta i wpada w Elvirę; przewróciły się obie i Sigrun prychnęła śmiechem, rozbawiona, gdy ubrudził ich atrament z kałamarzy i wybuchł pożar - śmiałaby się jeszcze głośniej, gdyby tylko zaklęcie bezczelnej dziewuchy nie przyciągnęło anomalii, a błysk pioruna nie oślepił wszystkich obecnych, w tym samą Rookwood.
Sytuacja wydawała się jej co najmniej kuriozalna. Zwalczyła w sobie chęć uniesienia różdżki i posłania w kierunku Elviry i bibliotekarki zaklęcia obszarowego; nie miała wiele czasu, nie mogła tracić go na durne przepychanki w bibliotece. Korzystając z tego, że nikt nie widział nic postanowiła się zdematerializować i przemienić w kłąb czarnej mgły, unieść pod sam sufit.
| zmieniam się we mgłę
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 82
'k100' : 82
Chaos panujący w czytelni narastał z każdą chwilą, pozwalając Elvirze na zrzucenie z siebie mugolki i podniesienie się do pionu; czarownica ruszyła na oślep, przemieszczając się wzdłuż bibliotecznej alejki, od czasu do czasu popychana przez przepychających się do wyjścia odwiedzających. Chwilowa ciemność zadziałała ostatecznie na jej korzyść: kiedy obecni w pomieszczeniu ludzie zaczęli odzyskiwać wzrok, Elvira znajdowała się już kilka metrów dalej i tymczasowo nikt nie zwracał na nią uwagi. Kobieta leżąca na ziemi zajęła się gaszeniem pożaru, reszta pracowników: opanowaniem zamieszania; w ogólnym rozgardiaszu nic nie stało na drodze między czarownicą, a wyjściem.
Sigrun również skorzystała z chaosu, żeby zmienić się w kłąb czarnej mgły. Zdematerializowała się bez problemu, w postaci gęstego dymu przenosząc się aż pod sufit, skąd mogła udać się w dowolnym kierunku. Kilkoro mugoli, odzyskawszy zdolność widzenia, wydało zduszone okrzyki, wskazując na nietypowe zjawisko palcami, ale żaden z nich nie połączył ciemnej chmury z wysoką blondynką, która jeszcze do niedawna znajdowała się między regałami.
Jeżeli nie chcecie kontynuować rozgrywki, możecie w tej turze opuścić bibliotekę - w innej sytuacji interwencja Mistrza Gry będzie trwała nadal. Kolejność odpisów jest dowolna.
Sigrun również skorzystała z chaosu, żeby zmienić się w kłąb czarnej mgły. Zdematerializowała się bez problemu, w postaci gęstego dymu przenosząc się aż pod sufit, skąd mogła udać się w dowolnym kierunku. Kilkoro mugoli, odzyskawszy zdolność widzenia, wydało zduszone okrzyki, wskazując na nietypowe zjawisko palcami, ale żaden z nich nie połączył ciemnej chmury z wysoką blondynką, która jeszcze do niedawna znajdowała się między regałami.
Jeżeli nie chcecie kontynuować rozgrywki, możecie w tej turze opuścić bibliotekę - w innej sytuacji interwencja Mistrza Gry będzie trwała nadal. Kolejność odpisów jest dowolna.
Miał to być tak spokojny dzień. Niczego innego nie spodziewała się po wizycie w londyńskiej bibliotece. Zamierzała jedynie zabrać kilka książek i zniknąć, powrócić do Yorku, by tam w spokoju i ciszy oddać się lekturze; miała spore braki, jeśli chodziło o astronomię, powinna była je nadrobić czym prędzej. Ostatnimi czasy uczyła się o gwiazdozbiorach, ciałach niebieskich i przede wszystkim - o fazach księżyca i ich wpływie nie tylko na wilkołaki, ale i morskie przypływy. Czuła się niemalże tak, jakby powróciła do Hogwartu, na pogrążoną zazwyczaj w ciszy Wieżę Astronomiczną, kiedy to przyglądali się gwiazdom pod okiem nauczyciela. Tu miało być podobnie - cicho i spokojnie, Sigrun nie spodziewała się, że ze zwykłej wizyty w bibliotece wyniknie taki chaos. Nie była to jej wina, rzecz jasna, skądże znowu. Rookwood nie dostrzegała niej choćby odrobinę. Zawiniła przede wszystkim ta wątła, niezbyt mądra dziewucha. Wyjątkowo bezczelna i głupia. Wydawała się wciąż bardzo młoda, miała czas by zmądrzeć, a zadany ból powinien był dać jej nauczkę - zasłużyła na dużo większą karę, ale Rookwood nie zamierzała dłużej tracić tutaj czasu. To wszystko i tak zamieniało się w ponury żart. W ich alejce znalazło się nagle kilka pracowników biblioteki, wybuchł pożar, dopiero co wszyscy odzyskali wzrok, narastał chaos; nie było tu miejsca na walkę, nie chciała atakować przy świadkach. Z łatwością zdematerializowała się, uniosła ponad ziemię, wciąż w ciemnościach, nikt tego nie dostrzegł; kiedy działanie anomalii przeminęło kilku czytelników dzieł, które zgromadziła w sobie londyńska biblioteka, uniosło ręce, wskazując sobie kłąb czarnej mgły - miała jedynie nadzieję, że będą na tyle głupi, aby nie powiązać tych faktów ze sobą. Bardziej pasowało to wszystko do kolejnej anomalii, aniżeli dziwnej zdolności, którą opanowała dzięki Czarnemu Panu.
Nie traciła więcej czasu - i tak zmarnowała go na tę wątłą blondynkę już dość. Pomknęła w kierunku okiennic, szukając jakiegoś uchylonego, choćby odrobinę; wydostała się na zewnątrz, na śnieżną zamieć. Zniknęła w śniegu, mgle i ponurej pogodzie, czując doskwierające zimno - i obiecując sobie, że gdy następnym razem spotka tę dziewuchę, świat był przecież mały, po prostu wyrwie jej język, skoro była taka bezczelna.
| zt
Nie traciła więcej czasu - i tak zmarnowała go na tę wątłą blondynkę już dość. Pomknęła w kierunku okiennic, szukając jakiegoś uchylonego, choćby odrobinę; wydostała się na zewnątrz, na śnieżną zamieć. Zniknęła w śniegu, mgle i ponurej pogodzie, czując doskwierające zimno - i obiecując sobie, że gdy następnym razem spotka tę dziewuchę, świat był przecież mały, po prostu wyrwie jej język, skoro była taka bezczelna.
| zt
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Dobrze wykorzystała okazję daną przez chwilowe oślepienie wszystkich znajdujących się w bibliotece ludzi. Chociaż zamieszanie ją irytowało, a także nieco przerażało, nie mogła bowiem wiedzieć, kto rozpycha się teraz obok, wbija jej łokieć w żebra i depcze po czarnych pantoflach (ten dzień od samego początku toczył się tak źle, że wcale by się nie zdziwiła, gdyby przypadkiem wpadła na kolejnego zezwierzęconego agresora), bezrozumne wrzaski miały również drugą, korzystniejszą stronę. Kiedy migoczące powidoki zaczęły ustępować, a świat wokół odzyskał kształty po kilku sekundach ciemności, Elvira zdołała już opuścić tamtą przeklętą alejkę i oddalić między stolikami głównej czytelni. Opuściła głowę w dół, by jasne włosy spływające gładko na policzki zasłoniły opuchliznę oraz szorstkość w spojrzeniu; zupełny brak zaskoczenia chaosem, który mógłby zostać odebrany jako rzecz podejrzana. Pomimo piekącego bólu zaciskała dłonie w pięści w obu kieszeniach, także w tej, która od środka z pewnością była już mocno zakropiona krwią z rozciętej na ostrym szkle skóry. Jak wiele mogło wydarzyć się jednego dnia? Najpierw tamta anomalia w kawiarni, a teraz to. Wbrew sobie obejrzała się do tyłu, by zobaczyć, czy niezrównoważona wiedźma próbuje za nią podążać, ale w rozbieganym tłumie nie dostrzegła jej wysokiej sylwetki. Wszyscy wokół wpatrywali się teraz w górę, na kłąb czarnego dymu, który pojawił się znikąd, kolejne niewyjaśnione zdarzenie z rzędu. Elvira również zatrzymała się na sekundę w swoim szybkim marszu w kierunku wyjścia, wyciągając rękę z płaszcza i przykładając ją do obolałej szczęki, przynosząc sobie ulgę chłodnymi palcami. Dym wisiał w powietrzu jedynie przez chwilę, a Elvira tak jak pozostali nie znała jego źródła, lecz w głowie zaczęła mimowolnie układać obrazy palonego, kobiecego ciała, które skwierczałoby i zwijało się z cierpienia, a jego gnijące wnętrze - być może - zabarwiłoby przestrzeń na taki właśnie odcień. Syknęła pod nosem, gdy któryś z gapiów złapał ją za ramię w ramach oparcia, wyrywając mu się i truchtem lawirując między tłumem, w który bez problemu wtopiła się ze swoim długim, ciemnym płaszczem i wilgotnymi, oklapłymi włosami.
Nie czuła się już jak przegrana, jedynie wściekła. Żeby przegrać musiałaby najpierw stanąć do prawdziwej walki z pełnoprawną czarownicą; tajemnicza nieznajoma w oczach Elvira nie plasowała się bowiem wyżej od bezrozumnej bestii.
Gdyby była bardziej przesądna, powiedziałaby, że nigdy więcej nie wybierze się nigdzie, gdy na kalendarzu wypadnie trzynasty.
Zamiast tego obiecała sobie, naiwnie bądź nie, że nie pozwoli się więcej w ten sposób zaskoczyć.
/zt
Nie czuła się już jak przegrana, jedynie wściekła. Żeby przegrać musiałaby najpierw stanąć do prawdziwej walki z pełnoprawną czarownicą; tajemnicza nieznajoma w oczach Elvira nie plasowała się bowiem wyżej od bezrozumnej bestii.
Gdyby była bardziej przesądna, powiedziałaby, że nigdy więcej nie wybierze się nigdzie, gdy na kalendarzu wypadnie trzynasty.
Zamiast tego obiecała sobie, naiwnie bądź nie, że nie pozwoli się więcej w ten sposób zaskoczyć.
/zt
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Główna czytelnia
Szybka odpowiedź