Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki :: Parszywy Pasażer
Syreni obraz
AutorWiadomość
Syreni obraz
Ku brzegom angielskim już ruszać nam pora, i smak waszych ust, hiszpańskie dziewczyny, w noc ciemną i złą nam będzie się śnił... Zabłysną nam bielą skał zęby pod Dover i znów noc w kubryku wśród legend i bajd...
W tawernie już od wejścia czuć przejmujący swąd nade wszystko męskiego potu, a w drugiej kolejności - męskiego moczu. Silny zapach alkoholi drażniąco przesyca powietrze, skądinąd wyczuć można również nuty aromatów zgniłych ryb. Huk pijackich przyśpiewek dominuje nad wszechobecnym gwarem - prawie nie słychać przechwalającego się przy szynku mężczyzny, który opowiada o swojej ostatniej batalii, w której rzekomo wypatroszył morskiego smoka, mało kto zwraca uwagę na marynarzy tłukących się po mordach po przeciwległej ścianie. Zrezygnowany barman dekadencko przeciera brudną szklankę brudną szmatą, spode łba łypiąc na drzwi, które właśnie otworzyłeś...
W tawernie już od wejścia czuć przejmujący swąd nade wszystko męskiego potu, a w drugiej kolejności - męskiego moczu. Silny zapach alkoholi drażniąco przesyca powietrze, skądinąd wyczuć można również nuty aromatów zgniłych ryb. Huk pijackich przyśpiewek dominuje nad wszechobecnym gwarem - prawie nie słychać przechwalającego się przy szynku mężczyzny, który opowiada o swojej ostatniej batalii, w której rzekomo wypatroszył morskiego smoka, mało kto zwraca uwagę na marynarzy tłukących się po mordach po przeciwległej ścianie. Zrezygnowany barman dekadencko przeciera brudną szklankę brudną szmatą, spode łba łypiąc na drzwi, które właśnie otworzyłeś...
Możliwość gry w czarodziejskie oczko, darta, kościanego pokera
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:27, w całości zmieniany 1 raz
Jayden mało kiedy pamiętał o umówionych spotkaniach o ile nie dotyczyły rozmów o astronomii, chociaż i daty takowych mogły mu wylecieć z głowy. Co mógł poradzić człowiek, który żył na zupełnie innej orbicie niż inni? Ci którzy go znali mogli przywyknąć do tego że trzeba mu o wielu rzeczach przypominać nawet co pięć minut, bo zwyczajnie da się porwać kolejnym odkryciom o gwiazdach i zapomnieć o bożym świecie. Taki był i nie można było tego zmienić. Jedną jedyną rzecz potrafił spamiętać - gdy umawiał się z kimś na odbiór nowego egzemplarza nadchodzącej książki poświęconej tematyce jego pasji. Miał korespondentów na wszystkich kontynentach i zapewne w sporej części krajów, jednak i tak dla niego było to za mało. Zeszyty, dzienniki, zapiski nie przychodziły wcale tak często i czasami Jayden musiał się oprzeć pokusie wtargnięcia do biblioteki i zabraniu któregoś woluminy byle tylko poszerzyć wiedzę astronomiczną, którą już posiadał. Było to niezwykle frustrujące, ale gdy tylko dowiedział się o tym, że Glaucus wrócił z Grecji i przywiózł mu coś ciekawego nie mógł wysiedzieć na miejscu. Przystał nawet na miejsce spotkania bez mrugnięcia okiem, chociaż nie przepadał za takimi okolicami. Mógł spokojnie wytrzymać wpatrzone w niego oczy uczniów na zajęciach, ale za wielkimi tłumami nie przepadał. Po prostu go to przerażało. Jak w amoku jednak tym razem porwał swój fioletowy, filcowy płaszcz i przeniósł się do dzielnicy portowej, gdzie już ze wskazówkami udzielonymi mu od samego Traversa miał dostać się do doków, a stamtąd do Parszywego Pasażera. Nie znał reputacji tego miejsca, ale nie było to ważne. Nie w tej chwili, bo Vane był niezwykle zmobilizowany by odebrać to czego tak długo oczekiwał. Do tego mógł zaufać Glaucusowi całkowicie. Znali się przecież nie od dziś. Nie tylko potrafili się porozumieć za czasów własnej edukacji w Szkole Magii i Czarodziejstwa, ale również i po niej, gdy obaj znaleźli się w szeregach Zakonu Feniksa. Było to początkowo dość dużym zaskoczeniem dla Jaydena, że organizacja istniała, a on zupełnie o niej nie wiedział, ale cieszył się, że stał się jej częścią. Podczas wcześniejszych podróży Travers również przywoził mu odpowiednie pozycje, o których wspominał mu astronom i jak dotąd szlachcic jeszcze nigdy nie zawiódł. Było to niezwykle zadowalający układ - Vane jako nauczyciel miał ograniczony czas wolny, a każdą chwilę dla siebie przeznaczał na dalsze badania. O tyle o ile ktoś go zaopatrywał w księgi, nie musiał się nigdzie udawać. No, może prócz ich odebrania. Wszedł do Parszywego Pasażera z dość ciekawym wyrazem i odszukał spojrzeniem syreni obraz, gdzie miał się spotkać z Glauem. Od razu na wejściu uderzył go paskudny smród, ale musiał do tego przywyknąć. Zapewne tak właśnie pachniało marynarskie życie... Wzruszył ramionami i poszedł czekać na towarzysza.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Grecja przyniosła ze sobą więcej spraw do załatwienia niż się spodziewałem. Choć ta dla Jaya była dość… spontaniczna. O ile wyruszałem z myślą o konieczności zakupu prezentów ślubnych dla państwa Nott oraz zabrania jak najlepszych ziół dla lady Parkinson, o tyle sprawa ksiąg astronomicznych była ledwie tłem. Jeżeli znalazłbym coś ciekawego, miałem to zabrać ze sobą w podróż powrotną, ale jeśli nie, to miałbym jedną sprawę mniej na liście. Jednak okazało się, przez zupełny przypadek, że natrafiłem chyba na prawdopodobnie ciekawą perełkę. Nie byłem tego pewien, w końcu się na tym nie znałem, ale wiedziałem jedno: jeśli Vane nie przygarnie książki, to byłem gotów zabrać ją ze sobą do domu. Jako pamiątkę po dziwnym zdarzeniu mającym miejsce niedaleko portu. Uśmiechnąłem się szerzej spoglądając na okładkę tomu. Idealnie granatowego, z delikatnymi, srebrnymi gwiazdkami mieniącymi się zarówno w dzień jak i w nocy oraz brązowym, nieco wytartym tytułem. Grafika była idealna w swojej prostocie, a w środku widniało mnóstwo odręcznych zapisków oraz odklejających się map nieba. Stan daleki był od idealnego, ale ta książka musiała przejść naprawdę wiele, a do najmłodszych też nie należała. Niestety ani autor, ani tytuł niczego mi nie mówiły, a i nie miałem za bardzo czasu przeglądać wszystkich stronic oraz szukać informacji na temat tego astronomicznego dzieła. Spakowałem je do mojej nieodłącznej torby zwalając cały trud na zakonowego kumpla. Najlepszy układ z możliwych.
Nie bez powodu wybrałem miejsce spotkania. Od jakiegoś czasu chodził za mną pomysł porządnego picia, a do tej pory nie bardzo miałem z kim. Szczęście nadal promieniowało od klatki piersiowej na zewnątrz; mógłbym przysiąc, że świeciły mi oczy, a postawa też była bardziej pewna siebie niż zwykle. Z cichym pogwizdywaniem po zakończeniu mąk teleportacji udałem się w kierunku knajpy o mocno podejrzanej renomie. Zagwizdałem mocniej tuż po przekroczeniu progu Parszywego Pasażera. Wszystko to w celu pochwały niebywałej czystości pomieszczenia. To było takie małe, niewinne kłamstewko, by utrzymać dobre kontakty z właścicielem. Tak naprawdę miejsce to nadal pozostawało w nieustannym syfie oraz harmidrze. Obejrzałem się za trzaskiem rozbijanego o czyjąś głowę krzesła i pokiwałem z uznaniem napastnikowi.
Dopiero wtedy skierowałem się pod obraz, gdzie siedział już Jay. Ponowiłem swój uśmiech, a kiedy zbliżyłem się do mężczyzny, poklepałem go przyjacielsko po plecach.
- Kopę lat! – rzuciłem głośno, bo hałas nabierał na sile. – Liczę, że dotrzymasz mi dziś kroku – dodałem, mrugając do niego znacząco. Zasiadłem ociężale na ledwo trzymającym się w ryzach krześle, po czym zamachałem barmanowi, by przyniósł nam najlepszy, miejscowy rum. – Co tam słychać? – spytałem jeszcze. Zanim przejdziemy do sprawy mojego znaleziska. A tak naprawdę to znaleziska Chytrego Louiego.
Nie bez powodu wybrałem miejsce spotkania. Od jakiegoś czasu chodził za mną pomysł porządnego picia, a do tej pory nie bardzo miałem z kim. Szczęście nadal promieniowało od klatki piersiowej na zewnątrz; mógłbym przysiąc, że świeciły mi oczy, a postawa też była bardziej pewna siebie niż zwykle. Z cichym pogwizdywaniem po zakończeniu mąk teleportacji udałem się w kierunku knajpy o mocno podejrzanej renomie. Zagwizdałem mocniej tuż po przekroczeniu progu Parszywego Pasażera. Wszystko to w celu pochwały niebywałej czystości pomieszczenia. To było takie małe, niewinne kłamstewko, by utrzymać dobre kontakty z właścicielem. Tak naprawdę miejsce to nadal pozostawało w nieustannym syfie oraz harmidrze. Obejrzałem się za trzaskiem rozbijanego o czyjąś głowę krzesła i pokiwałem z uznaniem napastnikowi.
Dopiero wtedy skierowałem się pod obraz, gdzie siedział już Jay. Ponowiłem swój uśmiech, a kiedy zbliżyłem się do mężczyzny, poklepałem go przyjacielsko po plecach.
- Kopę lat! – rzuciłem głośno, bo hałas nabierał na sile. – Liczę, że dotrzymasz mi dziś kroku – dodałem, mrugając do niego znacząco. Zasiadłem ociężale na ledwo trzymającym się w ryzach krześle, po czym zamachałem barmanowi, by przyniósł nam najlepszy, miejscowy rum. – Co tam słychać? – spytałem jeszcze. Zanim przejdziemy do sprawy mojego znaleziska. A tak naprawdę to znaleziska Chytrego Louiego.
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ufał Glaucusowi. Wiedział, że jeśli jego dobry znajomy kazał mu przyjść do tego miejsca, nie powinien mieć żadnych obiekcji, żeby się tu pojawić. I może nie był to absolutnie jego klimat, ale nie miał wyjścia. Jayden był człowiekiem, który nie miał powodów do poddawania wątpliwości działań swoich bliskich. A na pewno nie tych, których znał z Zakonu Feniksa. Znajomość z Traversem była przecież o wiele wcześniejsza niż sam zakon. Nic więc dziwnego, że postanowił poczekać dzielnie na swojego towarzysza w dzikim Parszywym Pasażerze. Gdy zwalisty barman podszedł do niego i spytał co chciałby do picia, Vane spojrzał na niego pytająco, po czym rozejrzał się po wnętrzu lokalu. Odpowiedź, że chętnie napiłby się wody chyba wyszłaby źle, o ile nie wyrzuciliby go za drzwi, a on musiał tu zostać. Czekał przecież na kogoś. Przez chwilę milczał, po czym mruknął, że napiłby się ale, chociaż kto tam wie... Niewiele było w tym prawdy, ale lepiej było się ubezpieczyć, żeby te łyse łotrzyki z rogu nie łypali na niego spojrzeniami jak lew na swoją ofiarę. Jayden nikomu przecież nie szkodził, najwidoczniej to miejsce rządziło się swoimi prawami. I mógł wyglądać na kogoś, kto szuka kłopotów. Szeroko uśmiechnięty astronom chyba nie był tutaj częstym widokiem.
- Twoje - burknął przypominający łyse kolano barman, stawiając mocno brudny kufel przed nosem profesora. Ten zerknął na szkło, a potem z zażenowaną miną na mężczyznę naprzeciwko, ale ten jedynie wykrzywił i tak już paskudną twarz w grymasie niezadowolenia i odszedł. Trudno. Jeśli myślał, że Jayden się tego napije... Nie, żeby był wybrednym człowiekiem, ale ta szklanka chyba nie była myta przez ostatni rok. Trzask rozłamywanego właśnie krzesła spowodował, że odwrócił się, by skontrolować skąd dochodził ten podejrzany odgłos. Zauważył, że jeden z gości jak gdyby nigdy nic złamał swoje siedzisko na głowie innego marynarza. Vane otworzył szerzej oczy, nie wiedząc jak zareagować, ale zaraz poczuł klepnięcie na plecach i zobaczył przed sobą nikogo innego a samego prowodyra tego spotkania - Glaucusa Traversa. Uśmiechnął się na jego widok jakby zapomniał o chaosie za plecami i uścisnął mu dłoń.
- Dobrze cię widzieć! - odkrzyknął. Chyba tak właśnie miała się odbywać ta rozmowa. Na krzykach. Pokręcił głową na kolejne słowa przyjaciela. - Powinienem przynieść chyba własną szklankę, bo ta tutaj... - urwał, podnosząc wymownie tę zabrudzoną, którą podał mu barman. Gdy tylko jednak mężczyzna odwrócił się, Vane różdżką stuknął w swój napój i po chwili stał przed nim czysty kufel z zawartością przypominającą sok pomarańczowy. Astronom uśmiechnął się i wypił to jednym haustem. - Aktualnie unikam zajęć przez spotkanie z tobą - zaśmiał się, widząc, że ciekawe spojrzenia już się od niego odwróciły. Najwidoczniej jego towarzysz był tutaj stałym bywalcem i wyratował go z opresji bycia na pierwszym planie. - Sądzę jednak że ty masz więcej do powiedzenia. Nie wiedziałem na przykład że byłeś żonaty... Znaczy wiedziałem, że wziąłeś ślub, ale z Lyrą Weasley? Spotkałem ją niedawno. Była moją uczennicą - rzucił lekko zdziwiony. Zaraz jednak kontynuował, bo ciekawość wygrywała. - I opowiedz o Grecji!
- Twoje - burknął przypominający łyse kolano barman, stawiając mocno brudny kufel przed nosem profesora. Ten zerknął na szkło, a potem z zażenowaną miną na mężczyznę naprzeciwko, ale ten jedynie wykrzywił i tak już paskudną twarz w grymasie niezadowolenia i odszedł. Trudno. Jeśli myślał, że Jayden się tego napije... Nie, żeby był wybrednym człowiekiem, ale ta szklanka chyba nie była myta przez ostatni rok. Trzask rozłamywanego właśnie krzesła spowodował, że odwrócił się, by skontrolować skąd dochodził ten podejrzany odgłos. Zauważył, że jeden z gości jak gdyby nigdy nic złamał swoje siedzisko na głowie innego marynarza. Vane otworzył szerzej oczy, nie wiedząc jak zareagować, ale zaraz poczuł klepnięcie na plecach i zobaczył przed sobą nikogo innego a samego prowodyra tego spotkania - Glaucusa Traversa. Uśmiechnął się na jego widok jakby zapomniał o chaosie za plecami i uścisnął mu dłoń.
- Dobrze cię widzieć! - odkrzyknął. Chyba tak właśnie miała się odbywać ta rozmowa. Na krzykach. Pokręcił głową na kolejne słowa przyjaciela. - Powinienem przynieść chyba własną szklankę, bo ta tutaj... - urwał, podnosząc wymownie tę zabrudzoną, którą podał mu barman. Gdy tylko jednak mężczyzna odwrócił się, Vane różdżką stuknął w swój napój i po chwili stał przed nim czysty kufel z zawartością przypominającą sok pomarańczowy. Astronom uśmiechnął się i wypił to jednym haustem. - Aktualnie unikam zajęć przez spotkanie z tobą - zaśmiał się, widząc, że ciekawe spojrzenia już się od niego odwróciły. Najwidoczniej jego towarzysz był tutaj stałym bywalcem i wyratował go z opresji bycia na pierwszym planie. - Sądzę jednak że ty masz więcej do powiedzenia. Nie wiedziałem na przykład że byłeś żonaty... Znaczy wiedziałem, że wziąłeś ślub, ale z Lyrą Weasley? Spotkałem ją niedawno. Była moją uczennicą - rzucił lekko zdziwiony. Zaraz jednak kontynuował, bo ciekawość wygrywała. - I opowiedz o Grecji!
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
To miejsce miało swój niewybredny urok. Dla niewymagającej klienteli. Podobało mi się tutaj. Zero nakazów, zakazów, oceniających spojrzeń. Tutaj każdy był zajęty sobą, ewentualnie kłótnią ze swoim towarzyszem. Jeśli nie byłeś kobietą, nie zwracano na ciebie uwagi. Może kogoś przebranego za psidwaka by zauważyli, ale tak? Nie było tematu tabu, nie było potępieńczego łypania zza kufli. Zwyczajny wieczór w podrzędnej knajpie. Pełnej brudu, smrodu oraz alkoholu. Bywałem w takich niejednokrotnie podczas moich podróży po różnych krajach. Nie stanowiło to dla mnie żadnego wyzwania; przedrzeć się oraz przeżyć. Domyślałem się jednak, że Vane nie będzie miał podobnego zdania co do tego lokalu. Wiedziałem natomiast, że tutaj nikt nie będzie nas podglądał ani podsłuchiwał, a o swoje tajemnice mogliśmy być bezpieczni. Przynajmniej ja. No i podobno trzeba próbować w życiu wszystkiego. Ze mną i tak mu nic nie groziło! W razie czego gotowy byłem do wdania się w solidną bójkę. Większość z gentlemanów na sali było mocno pijanych, a ci często mieli nieskoordynowane ruchy, w przeciwieństwie do tych trzeźwych. Owszem, zdarzały się wyjątki o małpiej sile, ale tym się akurat nie przejmowałem. Za to obawiałem się czy Jay dotrze cały do naszego punku zbiórkowego. Całe szczęście, że zobaczyłem go bez krwi na koszuli, za to pod obrazem.
Nie przejmowałem się bijatyką, która właśnie miała miejsce. Skoro nie dotknęła mnie w żaden sposób, nie planowałem ingerować. Zresztą zaraz do niej dołączyło się kilku innych marynarzy, część zaczęła kibicować swoim faworytom. Jeden z nich gruchnął głową o bar. Barman napluł do jednej ze szklanek w celu jej wypolerowania. Patrzył się na to dość obojętnym wzrokiem. W końcu wyciągnął różdżkę reparując szkody, a bokserzy mieli kolejne przedmioty, by sobie nimi natłuc. Tak, wieczór jak wieczór, zdecydowanie.
- To prawda, higiena jest w tym miejscu na bakier. Ale od tego się nie umiera – rzuciłem głośno, mrugając do nauczyciela znacząco. – Alkohol zabija wszystko – dodałem z niegasnącym rozbawieniem. Mina mi zrzedła zobaczywszy sok zamiast piwa. Aż uderzyłem się ręką w czoło. – Na słodką Helgę, co ty masz w tym kuflu? – krzyknąłem niezadowolony. Powinien wiedzieć, że w moim towarzystwie niepicie do towarzystwa jest wysoce ryzykowne. Dlatego wyciągnąłem swoją różdżkę, zamieniając napój w rum porzeczkowy. Taki kompromis między jednym, a drugim światem. Wszystko po to, by nie zabił mnie przypadkiem tym naczyniem. Całe szczęście, że umiałem w transmutację.
- Teraz dużo lepiej. Do dna! – zarządziłem, po czym sam już w ręku trzymałem kufel z rumem. Zwykłym. Porzeczkowy był dobry jako przedsmak, ale ja przecież doskonale znałem te smaki. Usłyszawszy wzmiankę o moim ślubie, zaśmiałem się cicho. No proszę, żadne tajemnice się nie ostaną w tym kraju. – Śmiesznie się w życiu układa, nie? – spytałem zanim upiłem trochę ze swojego naczynia. – To domena aranżowanych ślubów, ale nie żałuję. Pobraliśmy się w grudniu, a kilka dni temu okazało się, że będziemy rodzicami. To dopiero szalone, prawda? Ale to nie o tym miałem mówić! – rozgadałem się, nie przestając się jednak uśmiechać. Dookoła panował chaos, tak samo jak w moim zachowaniu można było zauważyć dużo nieprzemyślanych ruchów, a w wypowiedziach gonitwę myśli. – Grecja była cudowna. Dużo cieplej niż tutaj. I osobliwe widoki. Jeździłem na hipokampusach, łowiłem ryby… i przede wszystkim pracowałem. Ale i tak było świetnie. Zwłaszcza, że pewnego dnia natknąłem się na świetną książkę, o astronomii. Chcesz posłuchać opowieści? – spytałem, unosząc szybko brwi w celu zachęty. Miałem dobry humor.
Nie przejmowałem się bijatyką, która właśnie miała miejsce. Skoro nie dotknęła mnie w żaden sposób, nie planowałem ingerować. Zresztą zaraz do niej dołączyło się kilku innych marynarzy, część zaczęła kibicować swoim faworytom. Jeden z nich gruchnął głową o bar. Barman napluł do jednej ze szklanek w celu jej wypolerowania. Patrzył się na to dość obojętnym wzrokiem. W końcu wyciągnął różdżkę reparując szkody, a bokserzy mieli kolejne przedmioty, by sobie nimi natłuc. Tak, wieczór jak wieczór, zdecydowanie.
- To prawda, higiena jest w tym miejscu na bakier. Ale od tego się nie umiera – rzuciłem głośno, mrugając do nauczyciela znacząco. – Alkohol zabija wszystko – dodałem z niegasnącym rozbawieniem. Mina mi zrzedła zobaczywszy sok zamiast piwa. Aż uderzyłem się ręką w czoło. – Na słodką Helgę, co ty masz w tym kuflu? – krzyknąłem niezadowolony. Powinien wiedzieć, że w moim towarzystwie niepicie do towarzystwa jest wysoce ryzykowne. Dlatego wyciągnąłem swoją różdżkę, zamieniając napój w rum porzeczkowy. Taki kompromis między jednym, a drugim światem. Wszystko po to, by nie zabił mnie przypadkiem tym naczyniem. Całe szczęście, że umiałem w transmutację.
- Teraz dużo lepiej. Do dna! – zarządziłem, po czym sam już w ręku trzymałem kufel z rumem. Zwykłym. Porzeczkowy był dobry jako przedsmak, ale ja przecież doskonale znałem te smaki. Usłyszawszy wzmiankę o moim ślubie, zaśmiałem się cicho. No proszę, żadne tajemnice się nie ostaną w tym kraju. – Śmiesznie się w życiu układa, nie? – spytałem zanim upiłem trochę ze swojego naczynia. – To domena aranżowanych ślubów, ale nie żałuję. Pobraliśmy się w grudniu, a kilka dni temu okazało się, że będziemy rodzicami. To dopiero szalone, prawda? Ale to nie o tym miałem mówić! – rozgadałem się, nie przestając się jednak uśmiechać. Dookoła panował chaos, tak samo jak w moim zachowaniu można było zauważyć dużo nieprzemyślanych ruchów, a w wypowiedziach gonitwę myśli. – Grecja była cudowna. Dużo cieplej niż tutaj. I osobliwe widoki. Jeździłem na hipokampusach, łowiłem ryby… i przede wszystkim pracowałem. Ale i tak było świetnie. Zwłaszcza, że pewnego dnia natknąłem się na świetną książkę, o astronomii. Chcesz posłuchać opowieści? – spytałem, unosząc szybko brwi w celu zachęty. Miałem dobry humor.
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Owszem. Miało swój urok, ale chyba Jayden nie potrafił zbytnio go dostrzec. Nie czuł również klimatu tego miejsca, chociaż wcale nie był sceptycznie nastawiony. Po prostu pierwszy raz musiał przyjść do otwartego chaosu, gdzie nie było zasad. Żadnych zasad. Jedynie trzeba było płacić, a reszta? Hulaj duszo pókiż młoda. Zastanawiające i w pewien sposób intrygujące, choć Vane nie był tutaj dla badania odruchów ludzkich czy ich zachować. Zamierzał się spotkać z przyjacielem, którego nie widział dość długi czas. Jedynie migali sobie na zebraniach Zakonu Feniksa, ale żaden nie miał dłuższej chwili na poważniejszą lub mniej poważną rozmowę. Teraz jednak po powrocie dzielnego marynarza mogli wymienić się spostrzeżeniami nie tylko o tym, co działo się w ich życiu w międzyczasie, ale również o wydarzeniach w Anglii i całym czarodziejskim świecie. JJ potrzebował tego. I chociaż mógł być postrzegany jako zupełnie oderwany od rzeczywistości, nie był taki. Gdyby nie interesowało go życie doczesne, nie byłby w szeregach tajnej organizacji, której zadaniem była walka z Grindelwaldem. Jego pracodawcą w dodatku. Tak to właśnie się wiły te wszystkie losy... Nieprzewidzianie intrygująco. Zaraz jednak przeniósł uwagę na Glaucusa, który wzruszył lekko ramionami, gdy wspominał o higienie. Jayden uniósł jedynie oczu ku niebu, ale zaraz roześmiał się głośno. No, tak. Travers był chyba jego typowym kolegą, który wciskał mu alkohol. Normalnie Jayden nie przepadał za piciem czegoś innego niż kremowe piwo. Wyprostował się gwałtownie, słysząc okrzyk Glaucusa. Zaraz jego napój został zmieniony jednym ruchem różdżki.
- To był mój drogi pewnego rodzaju cydr z pomarańczy, który pokazał mi pewien znajomy, chociaż... Niech ci będzie. Będę pić rum - odparł, skinąwszy głowę z poważną miną, ale obaj wiedzieli, że to była chwila przekomarzania się. Zaraz na powrót na twarz profesora wystąpił uśmiech tak charakterystyczny dla jego osoby. Stuknęli się kuflami i popili swoje napoje, przy czym Jay musiał przyznać, że jego rum był całkiem dobry! Chociaż chyba później skusi się dalej na ten cydr pomarańczowy. Słuchał jednak po chwili przyjaciela z szeroko otwartymi oczami, chłonąc każde słowo, chociaż niektóre musiał sobie dopowiadać. Przez nieznośny hałas dochodziły do niego niektóre zdeformowane wyrazy. Raczej gdy słyszał A kilka dni temu okazało się, że będziemy kocicami Travers nie miał na myśli zwierząt, a rodzicami. Na tę wiadomość jednak Vane podskoczył na swoim siedzeniu i wyglądał jakby się zapowietrzył. I chociaż na jego głowę świat szlachecki zdecydowanie nie był, wieść o nadchodzących dzieciach go uradowała. - Gratuluję! Będę czekał, aż trafią do mojej sali zajęciowej! - zawołał, uśmiechając się szeroko, ale zaraz jego uwaga została ponownie odwrócona. Zapowiadało się na niezłą opowieść, a Jay je uwielbiał. Zaraz też nachylił się w stronę marynarza, kiwając głową raz po raz, by znowu nią pokręcić w niedowierzaniu. - Oczywiście, że chcę! Sądzę, że będzie to tak niesamowite jak sobie wyobrażam - odparł, wbijając ciekawskie spojrzenie w mężczyznę obok i czekając na ciąg dalszy. Ah! Czemu on go tak męczył?! Niech powie wszystko! Już!
- To był mój drogi pewnego rodzaju cydr z pomarańczy, który pokazał mi pewien znajomy, chociaż... Niech ci będzie. Będę pić rum - odparł, skinąwszy głowę z poważną miną, ale obaj wiedzieli, że to była chwila przekomarzania się. Zaraz na powrót na twarz profesora wystąpił uśmiech tak charakterystyczny dla jego osoby. Stuknęli się kuflami i popili swoje napoje, przy czym Jay musiał przyznać, że jego rum był całkiem dobry! Chociaż chyba później skusi się dalej na ten cydr pomarańczowy. Słuchał jednak po chwili przyjaciela z szeroko otwartymi oczami, chłonąc każde słowo, chociaż niektóre musiał sobie dopowiadać. Przez nieznośny hałas dochodziły do niego niektóre zdeformowane wyrazy. Raczej gdy słyszał A kilka dni temu okazało się, że będziemy kocicami Travers nie miał na myśli zwierząt, a rodzicami. Na tę wiadomość jednak Vane podskoczył na swoim siedzeniu i wyglądał jakby się zapowietrzył. I chociaż na jego głowę świat szlachecki zdecydowanie nie był, wieść o nadchodzących dzieciach go uradowała. - Gratuluję! Będę czekał, aż trafią do mojej sali zajęciowej! - zawołał, uśmiechając się szeroko, ale zaraz jego uwaga została ponownie odwrócona. Zapowiadało się na niezłą opowieść, a Jay je uwielbiał. Zaraz też nachylił się w stronę marynarza, kiwając głową raz po raz, by znowu nią pokręcić w niedowierzaniu. - Oczywiście, że chcę! Sądzę, że będzie to tak niesamowite jak sobie wyobrażam - odparł, wbijając ciekawskie spojrzenie w mężczyznę obok i czekając na ciąg dalszy. Ah! Czemu on go tak męczył?! Niech powie wszystko! Już!
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Domyślałem się, że z nas dwojga to Jay będzie mniej zadowolony z powodu wyboru miejsca spotkania, ale i tak pozostawałem w tej materii trochę egoistą. Choć planowałem całe spotkanie właśnie z myślą o kumplu, który miał zasmakować innego od tego mu znanego życia. Wykurzyć go z bańki ochronnej oraz zająć myśli czymś innym niż gwiazdy na niebie. Nie wierzyłem, że to jest do końca możliwe; już sam powód naszej obecności tutaj mocno zahaczał o tematykę astronomii, ale nie zrażałem się tym nieumiejętnym podejściem do własnych planów. Tak naprawdę chodziło o to, by miło spędzić czas. Porozmawiać o tym i owym, poczuć się odrobinę lżej w tych paskudnych czasach, w których musieliśmy drżeć o swoich bliskich na każdym kroków. Wytchnienie. Kto go nie potrzebował?
Nie wyobrażam sobie wizyt w karczmie bez alkoholu. To zresztą podstawa zachowania zdrowia. I dlaczego miałbym sobie żałować skoro jestem szczęśliwy? Chciałem zarazić tym optymizmem kolegę Vane, a nic nie pomaga na takie zabiegi lepiej niż porządny rum, tudzież grog lub inny trunek wyskokowy. Nawet jeśli miałbym się jawić jako kolega od upijania innych, nie przeszkadzało mi to. Styl bycia marynarzy był powszechnie znany; ja na przykład nie robiłem nikomu krzywdy o ile na to nie zasłużył. Banalnie proste podejście do sprawy. Raz na jakiś czas można porzucić przyzwyczajenia na rzecz czegoś odmiennego, co potencjalnie może poszerzyć nasze horyzonty. Nawet jeśli w obliczu upijania się brzmi to absurdalnie.
- Cydr z pomarańczy? Daj spokój – zaśmiałem się oraz machnąłem w powietrzu ręką, trochę nie dowierzając, że ktoś mógłby to pić ze smakiem. – Jestem pewien, że rum porzeczkowy jest o niebo lepszy! To znaczy zwykły stanowi kwintesencję istnienia, ale powiedzmy, że zaczniemy od lżejszego kalibru – krzyknąłem nachylając się przez stolik bliżej niego. Hałasy skutecznie uniemożliwiały swobodną pogawędkę, ale to tylko oznaczało, że należało skrupulatnie zwilżać gardło. Ja akurat miałem wprawę zarówno we wrzaskach jak i piciu, nie wiedziałem tylko jak z tym wszystkim poradzi sobie Jay.
- Dziękuję! Choć na to jeszcze musi minąć mnóstwo czasu – dodałem z rozbawieniem. Przechyliłem kufel upijając z niego kilka solidnych łyków nim wznowiłem dalszą konwersację. Poruszyłem się na krześle, odnajdując wygodniejszą pozycję; mój wesoły wzrok uciekł na bok obserwując kolejną bójkę, tym razem na pięści. Jeden z mężczyzn natrafił na godnego przeciwnika, bo przeleciał przez całą salę upadając niedaleko nas. Powróciłem jednak duchem do towarzysza.
- Było całkiem ciepło, słonecznie. Wody były zaskakująco spokojne. Siedzieliśmy na niewielkim kutrze we czworo: ja, Długi Roy, Chytry Louie, Wander i Ollie. Łowiliśmy ryby. Złowiliśmy kilka sensownych ramor, popiliśmy trochę i mieliśmy się już zbierać z powrotem do portu, ale Louie nagle wyłowił jakiegoś starego buta. Wander chciał go przymierzyć, ale to Chytry dotknął go pierwszy i… zniknął – zacząłem podniesionym głosem snuć opowieść. – Szukaliśmy go dosłownie wszędzie, już mieliśmy wybierać się do miasta obok, ale rano postanowiliśmy przetrzepać jeszcze okoliczne lasy. No i znalazł się! W wieży astronomicznej. Skąd zabrał kilka łupów, w tym książkę, którą mam dla ciebie! Prawie stoczyłem o nią bój, mam nadzieję, że jest coś cenna. Możliwe, że należała do centaurów – dokończyłem, po czym sięgnąłem do torby i podałem mu rzeczony tom. W środku aż cały drżałem z nerwów czy faktycznie jest coś warta. Aż dopiłem do końca swój rum w kuflu, który koniecznie musiałem zaraz napełnić.
Nie wyobrażam sobie wizyt w karczmie bez alkoholu. To zresztą podstawa zachowania zdrowia. I dlaczego miałbym sobie żałować skoro jestem szczęśliwy? Chciałem zarazić tym optymizmem kolegę Vane, a nic nie pomaga na takie zabiegi lepiej niż porządny rum, tudzież grog lub inny trunek wyskokowy. Nawet jeśli miałbym się jawić jako kolega od upijania innych, nie przeszkadzało mi to. Styl bycia marynarzy był powszechnie znany; ja na przykład nie robiłem nikomu krzywdy o ile na to nie zasłużył. Banalnie proste podejście do sprawy. Raz na jakiś czas można porzucić przyzwyczajenia na rzecz czegoś odmiennego, co potencjalnie może poszerzyć nasze horyzonty. Nawet jeśli w obliczu upijania się brzmi to absurdalnie.
- Cydr z pomarańczy? Daj spokój – zaśmiałem się oraz machnąłem w powietrzu ręką, trochę nie dowierzając, że ktoś mógłby to pić ze smakiem. – Jestem pewien, że rum porzeczkowy jest o niebo lepszy! To znaczy zwykły stanowi kwintesencję istnienia, ale powiedzmy, że zaczniemy od lżejszego kalibru – krzyknąłem nachylając się przez stolik bliżej niego. Hałasy skutecznie uniemożliwiały swobodną pogawędkę, ale to tylko oznaczało, że należało skrupulatnie zwilżać gardło. Ja akurat miałem wprawę zarówno we wrzaskach jak i piciu, nie wiedziałem tylko jak z tym wszystkim poradzi sobie Jay.
- Dziękuję! Choć na to jeszcze musi minąć mnóstwo czasu – dodałem z rozbawieniem. Przechyliłem kufel upijając z niego kilka solidnych łyków nim wznowiłem dalszą konwersację. Poruszyłem się na krześle, odnajdując wygodniejszą pozycję; mój wesoły wzrok uciekł na bok obserwując kolejną bójkę, tym razem na pięści. Jeden z mężczyzn natrafił na godnego przeciwnika, bo przeleciał przez całą salę upadając niedaleko nas. Powróciłem jednak duchem do towarzysza.
- Było całkiem ciepło, słonecznie. Wody były zaskakująco spokojne. Siedzieliśmy na niewielkim kutrze we czworo: ja, Długi Roy, Chytry Louie, Wander i Ollie. Łowiliśmy ryby. Złowiliśmy kilka sensownych ramor, popiliśmy trochę i mieliśmy się już zbierać z powrotem do portu, ale Louie nagle wyłowił jakiegoś starego buta. Wander chciał go przymierzyć, ale to Chytry dotknął go pierwszy i… zniknął – zacząłem podniesionym głosem snuć opowieść. – Szukaliśmy go dosłownie wszędzie, już mieliśmy wybierać się do miasta obok, ale rano postanowiliśmy przetrzepać jeszcze okoliczne lasy. No i znalazł się! W wieży astronomicznej. Skąd zabrał kilka łupów, w tym książkę, którą mam dla ciebie! Prawie stoczyłem o nią bój, mam nadzieję, że jest coś cenna. Możliwe, że należała do centaurów – dokończyłem, po czym sięgnąłem do torby i podałem mu rzeczony tom. W środku aż cały drżałem z nerwów czy faktycznie jest coś warta. Aż dopiłem do końca swój rum w kuflu, który koniecznie musiałem zaraz napełnić.
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jayden nie miał nic do zarzucenia Glaucusowi. Mógł tak naprawdę wybrać każde miejsce w całym Londynie, a Vane byłby zadowolony. Niekoniecznie z samego lokalu, ale ze spotkania z przyjacielem. To wszystko oczywiście wynagradzało, nawet brud i hałasy, które nie przestawały dochodzić z każdej strony Parszywego Pasażera, którego nazwa oddawała tak wymownie cały klimat tego baru. Na pewno doceniłby chęci Traversa, by popchnąć do ku cywilizacji, ale JJ nie wiedział gdzie ona zaczynała się, a gdzie niknęła, ale w tym miejscu raczej nie zagrzewała ciepłego miejsca. Wiedział jednak że właśnie ten cenny czas, który znaleźli by chwilę porozmawiać było warte tego... Delikatnego poświęcenia. Na pewno też przysporzyło to Glaucusowi trochę śmiechu i rozrywki, gdy zobaczył profesora w takim miejscu. Ten z chęcią zostałby w swoim obserwatorium w Hogwarcie, ale wizja poszerzenia tej wiedzy o nowy egzemplarz interesującej książki i widzenie się z dawno niewidzianym znajomym wygrały. A co jeśli na kartach tej księgi znajdowały się niesamowicie cenne informacje? Musiał je poznać. I musiał wiedzieć, co też miał mu do opowiedzenia obieżyświat. W końcu opowieści z podróży były praktycznie tak samo fascynujące jak gwiazdy! Praktycznie, ale nic nie mogło przebić kosmosu. Takie zboczenie zawodowe.
Oh, optymizm szedł z osobą Jaya jak równy z równym. Tylko on nie potrzebował do tego za wiele. Tak naprawdę cieszył się ze wszystkich rzeczy, które miały miejsce dookoła niego - z małych i tych większych również. Na pewno wielu osobom trudno było patrzeć takim okiem na otaczający ich świat i to co się działo w całej Anglii i poza nią. Vane wolał jednak nie poddawać się myślom, które nie szły w tej chwili z jego humorem. Zdecydowanie czekał na to, co ma do opowiedzenia Travers.
- Zaczniemy. A gdzie skończymy, przyjacielu? - spytał retorycznie Jay, patrząc uważnie w nową zawartość swojego kufla. Mimo to nic już nie powiedział, tylko uśmiechnął się szeroko, zdając sobie sprawę, że to nie miało znaczenia. Cieszył się ze spotkania, a jego myśli tak szybko powędrowały w inny rejon niż zastanawianie się czy to co pił, było lepsze niż cydr pomarańczowy czy nie. Słysząc kolejne słowa Glaucusa, machnął ręką. Jemu akurat czas płynął niezwykle szybko. I zapewne właśnie tego samego miał doświadczyć przyszły ojciec, chociaż uważał, że będzie odwrotnie. Nie trzeba było siedzieć w osamotnieniu nad swoimi notatkami i wpatrywać się w niebo, by to wiedzieć. Tak naprawdę Vane dostrzegał o wiele więcej niż się po nim spodziewano. Zaraz jednak znowu się wyłączył, gdy Zakonnik zaczął opowiadać swoją historię. Jayden pochylił się nad stołem, nie zamierzając dać uciec ani jednemu, najmniejszemu słowu. Otworzył szeroko oczy, by chwilę później zmrużyć je i znowu otworzyć. Musiał wyglądać całkiem zabawnie z tym swoim dziecięcym entuzjazmem, ale to nie było nic nowego, dla kogoś kto go znał. Od razu gdy Glau zaczął mówić, Jay wyobraził sobie całe otoczenie, niemal słyszał szum fal i czuł ciepłe promienie słońca. Podskoczył w momencie, w którym przyjaciel mówił o boju, który w głowie Vane'a wyglądał imponująco. Szczególnie że gdzieś tam w jego wyobraźni latał nad głową dzielnych marynarzy złowieszczy smok. Zaraz jednak wyprostował się i uniósł brwi.
- Znaczy... Ukradł ją? - spytał, ale wspomnienie o książce i fakt, że Travers wiedział co powiedzieć, by odwrócić jego uwagę zmusiło go, by o tym zapomniał. - Pokaż mi ją! - rozkazał z podekscytowania, chociaż nie było to żądanie, a część opowieści Glaucusa. Nie mógł się doczekać, by ją zobaczyć. Ba! Zbadać! Zaraz jednak ktoś wpadł prosto na niego, wylewając zawartość kufla i wywracając samego Jaya, który poleciał w tył prosto w jakieś materiały. Wszystko działo się tak szybko, a zaraz przed nim zaczęła odbywać się jakaś walka na śmierć i życie. Nie mógł jednak przedostać się z powrotem pod obraz, bo wszyscy zaczęli krzyczeć i się pchać i zepchnęli go za bar, gdzie jakaś kobieta zawołała do niego, żeby w końcu przyniósł jej cholerne zamówienie. Co to za chaos? Gdzie był Glaucus? Jayden musiał wyglądać na kompletnie zagubionego w tym momencie.
Oh, optymizm szedł z osobą Jaya jak równy z równym. Tylko on nie potrzebował do tego za wiele. Tak naprawdę cieszył się ze wszystkich rzeczy, które miały miejsce dookoła niego - z małych i tych większych również. Na pewno wielu osobom trudno było patrzeć takim okiem na otaczający ich świat i to co się działo w całej Anglii i poza nią. Vane wolał jednak nie poddawać się myślom, które nie szły w tej chwili z jego humorem. Zdecydowanie czekał na to, co ma do opowiedzenia Travers.
- Zaczniemy. A gdzie skończymy, przyjacielu? - spytał retorycznie Jay, patrząc uważnie w nową zawartość swojego kufla. Mimo to nic już nie powiedział, tylko uśmiechnął się szeroko, zdając sobie sprawę, że to nie miało znaczenia. Cieszył się ze spotkania, a jego myśli tak szybko powędrowały w inny rejon niż zastanawianie się czy to co pił, było lepsze niż cydr pomarańczowy czy nie. Słysząc kolejne słowa Glaucusa, machnął ręką. Jemu akurat czas płynął niezwykle szybko. I zapewne właśnie tego samego miał doświadczyć przyszły ojciec, chociaż uważał, że będzie odwrotnie. Nie trzeba było siedzieć w osamotnieniu nad swoimi notatkami i wpatrywać się w niebo, by to wiedzieć. Tak naprawdę Vane dostrzegał o wiele więcej niż się po nim spodziewano. Zaraz jednak znowu się wyłączył, gdy Zakonnik zaczął opowiadać swoją historię. Jayden pochylił się nad stołem, nie zamierzając dać uciec ani jednemu, najmniejszemu słowu. Otworzył szeroko oczy, by chwilę później zmrużyć je i znowu otworzyć. Musiał wyglądać całkiem zabawnie z tym swoim dziecięcym entuzjazmem, ale to nie było nic nowego, dla kogoś kto go znał. Od razu gdy Glau zaczął mówić, Jay wyobraził sobie całe otoczenie, niemal słyszał szum fal i czuł ciepłe promienie słońca. Podskoczył w momencie, w którym przyjaciel mówił o boju, który w głowie Vane'a wyglądał imponująco. Szczególnie że gdzieś tam w jego wyobraźni latał nad głową dzielnych marynarzy złowieszczy smok. Zaraz jednak wyprostował się i uniósł brwi.
- Znaczy... Ukradł ją? - spytał, ale wspomnienie o książce i fakt, że Travers wiedział co powiedzieć, by odwrócić jego uwagę zmusiło go, by o tym zapomniał. - Pokaż mi ją! - rozkazał z podekscytowania, chociaż nie było to żądanie, a część opowieści Glaucusa. Nie mógł się doczekać, by ją zobaczyć. Ba! Zbadać! Zaraz jednak ktoś wpadł prosto na niego, wylewając zawartość kufla i wywracając samego Jaya, który poleciał w tył prosto w jakieś materiały. Wszystko działo się tak szybko, a zaraz przed nim zaczęła odbywać się jakaś walka na śmierć i życie. Nie mógł jednak przedostać się z powrotem pod obraz, bo wszyscy zaczęli krzyczeć i się pchać i zepchnęli go za bar, gdzie jakaś kobieta zawołała do niego, żeby w końcu przyniósł jej cholerne zamówienie. Co to za chaos? Gdzie był Glaucus? Jayden musiał wyglądać na kompletnie zagubionego w tym momencie.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jayden od zawsze żył trochę we własnym świecie, nie przejmując się tym zwykłym, dostępnym dla każdego; wiedziałem o tym, ale jednak pozostawał w końcu człowiekiem, a nie planetą lub gwiazdą, dlatego miał uczucia, obawy oraz gust, na pewno różniący się od mojego. Gdybyśmy obaj przejmowali się wszystkim bardziej, niż teraz, to któryś z nas byłby z tego spotkania wyjątkowo niezadowolony. Skoro żaden z nas nie traktował życia zbyt poważnie, to i miejsce spotkania należało skomentować przymrużeniem oka. Zresztą, takie atrakcje były godne prawdziwego mężczyzny! Niekoniecznie wywodzącego się z arystokracji, ale skoro ja nie miałem z tym problemu, to Vane też nie powinien. Poza tym ważniejszy był cel, czyli ujrzenie swoich dawno niewidzianych mord oraz interesy związane z księgą. Cenną dla kogoś, kto interesuje się astronomią. Zdobycie jej od Chytrego Louiego wcale nie było takie proste! Chciał mi ją sprzedać, oczywiście po okazyjnej cenie, na szczęście groźby rzucone w jego kierunku odniosły należyty skutek; to ten plus bycia kapitanem. Można zagrozić komuś utratą pracy, a wtedy wszystko dzieje się samoistnie. Nie, żebym lubił to robić, ale na niego nie ma innego sposobu. Brakuje mu empatii oraz wielu innych przymiotów, do których mógłbym się odnieść w oczekiwaniu na pozytywny skutek. Musiałem więc sięgnąć po ostateczność. A to wszystko dla przyjaciela.
Dzielnie znoszącego wszelakie niedogodności związane z doborem miejsca. Do smrodu zdążyłem się już przyzwyczaić, ale on mógł go jeszcze trochę odczuwać jako ten niezaznajomiony w marynarskich spelunkach. Mimo to nie martwiłem się o niego, nawet jeśli bujał w obłokach, to nadal był mężczyzną. I byłem tu ja!
- Gdzie nas nogi poniosą. Albo i nie… – zażartowałem upijając kilka łyków swojego trunku. Potem musiałem wykrzykiwać swoją opowieść, co było dość męczącym zadaniem, dlatego co jakiś czas musiałem zwilżać sobie gardło. Miałem tylko nadzieję, że mój towarzysz dosłyszał wszystko, co chciałem mu przekazać. Podrapałem się po brodzie, drugą dłonią przytrzymując stojący na blacie kufel. Wzrokiem uciekałem do bójki, która niebezpiecznie zbliżała się w naszym kierunku. Nadal wierzyłem, że ta zawierucha nas ominie. Powróciłem nieco bardziej spięty do przerwanej rozmowy.
- Tak technicznie to nawet nie… ta wieża się już rozpadała, cud, że się nie zawaliła pod naszym ciężarem. To było dziwne, bo nikt wcześniej nie rozkradł tych rzeczy… – mówiłem głośniej, ale jednak trochę w zamyśleniu. Przez to nie zdążyłem zareagować w porę, kiedy jeden gość przewrócił Jaya, a drugi zaraz do niego dołączył piorąc go po pysku. Wstałem więc, odpychając ich w przeciwną stronę, by przenieśli się z tą bitwą na inne terytorium. Na szczęście byli już tak pijani, że się nie zorientowali w uczestnictwie osób trzecich. Mogłem więc podejść do kumpla i pomóc mu wstać.
- Tutaj to nie znasz dnia ani godziny – Próbowałem rozładować napiętą atmosferę. Zamówiłem nowy kufel porzeczkowego rumu, bo tamten nie nadawał się już do niczego. – Może dam ci już tę książkę póki jeszcze żyjemy – dodałem pozostając lekko rozbawiony. I faktycznie wyjąłem księgę z torby wręczając ją mężczyźnie. Ciekaw jak na nią zareaguje.
Dzielnie znoszącego wszelakie niedogodności związane z doborem miejsca. Do smrodu zdążyłem się już przyzwyczaić, ale on mógł go jeszcze trochę odczuwać jako ten niezaznajomiony w marynarskich spelunkach. Mimo to nie martwiłem się o niego, nawet jeśli bujał w obłokach, to nadal był mężczyzną. I byłem tu ja!
- Gdzie nas nogi poniosą. Albo i nie… – zażartowałem upijając kilka łyków swojego trunku. Potem musiałem wykrzykiwać swoją opowieść, co było dość męczącym zadaniem, dlatego co jakiś czas musiałem zwilżać sobie gardło. Miałem tylko nadzieję, że mój towarzysz dosłyszał wszystko, co chciałem mu przekazać. Podrapałem się po brodzie, drugą dłonią przytrzymując stojący na blacie kufel. Wzrokiem uciekałem do bójki, która niebezpiecznie zbliżała się w naszym kierunku. Nadal wierzyłem, że ta zawierucha nas ominie. Powróciłem nieco bardziej spięty do przerwanej rozmowy.
- Tak technicznie to nawet nie… ta wieża się już rozpadała, cud, że się nie zawaliła pod naszym ciężarem. To było dziwne, bo nikt wcześniej nie rozkradł tych rzeczy… – mówiłem głośniej, ale jednak trochę w zamyśleniu. Przez to nie zdążyłem zareagować w porę, kiedy jeden gość przewrócił Jaya, a drugi zaraz do niego dołączył piorąc go po pysku. Wstałem więc, odpychając ich w przeciwną stronę, by przenieśli się z tą bitwą na inne terytorium. Na szczęście byli już tak pijani, że się nie zorientowali w uczestnictwie osób trzecich. Mogłem więc podejść do kumpla i pomóc mu wstać.
- Tutaj to nie znasz dnia ani godziny – Próbowałem rozładować napiętą atmosferę. Zamówiłem nowy kufel porzeczkowego rumu, bo tamten nie nadawał się już do niczego. – Może dam ci już tę książkę póki jeszcze żyjemy – dodałem pozostając lekko rozbawiony. I faktycznie wyjąłem księgę z torby wręczając ją mężczyźnie. Ciekaw jak na nią zareaguje.
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Poświęcenie i upór, którym kierował się Glaucus względem osób sobie bliskich wcale nie były nieznane Jaydenowi. Spędził z Traversem tyle czasu, by wiedzieć jak zachowywał się w różnych sytuacjach. Musiał przyznać, że nie miał pojęcia jaki był podczas wypraw, ale na pewno nie przeraziłby się. Przecież działali po tej samej stronie i Vane miał nadzieję, że będzie to trwało jeszcze trochę czasu. Zakon Feniksa potrzebował takich ludzi jak siedzący naprzeciwko niego przyjaciela. Był dobrym człowiekiem i na pewno odważnym, który był potrzebny właśnie w tym świecie. Tak tłamszonym przez innych, którzy odbierali wolność części magicznego społeczeństwa. JJ cieszył się, że miał Glaucusa w gronie osób, które mógł nazywać swoimi druhami. Nie musieli się zgadzać we wszystkim, by dobrze się dogadywać, bo przecież nie na tym polegała przyjaźń. I tak. Marynarz miał w stu procentach rację - to nie miejsce miało znaczenie, ale spotkanie, rozmowa, wypicie jakiegoś alkoholu, chociaż z tym ostatnim punktem to Jay by nie przesadzał. Nigdy jeszcze się nie upił, zresztą nie przepadał za taką formą spędzania czasu. Ale wiedział, że gdyby jego towarzysz chciał, doprowadziłby go do takiego stanu. Co nie byłoby zbyt rozsądne, chociażby ze względów etycznych jak i zdrowotnych. Jayden jako profesor w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie nie mógł się poddawać podobnym pokusom. Bo jakby to wyglądało? Zresztą miał dziwne wrażenie, że dyrektor zamku miał oko na wszystkich członków grona nauczycielskiego. Czasami czuł się obserwowany, ale nigdy nie przyłapał odpowiedzialnych za taki stan ludzi. Zresztą co fajnego było podczas upojenia alkoholowego? Nie, nie. Lepiej żeby uważał na tego cwaniaka naprzeciwko. Doceniał jego obecność, bo był pewnym gwarantem na to, że na pewno Vane nie wpakuje się w jakieś kłopoty, które zawsze lubiły go znajdywać gdziekolwiek by nie poszedł. Ale potem cały wszechświat jakby czuwał nad astronomem i wyciągał go z nich w najbardziej absurdalne czasem sposoby. Jak na przykład wtedy gdy na pustkowiu pojawił się nagle Harold i wyratował go z rąk syren.
Zaraz jednak to Glaucus wyrwał go z bujania w obłokach, wykrzykując swoją opowieść. JJ nie zamierzał przegapić chociażby słowa, co cudem mu się udało w tym miejscu pełnym wrzasków.
- Dobrze, że nic wam się nie stało - odparł, słysząc o rozpadającej się wieży. Czy on ryzykowałby, żeby wyciągnąć z niej ważną księgę? No, pewnie! Akurat jeśli chodziło o astronomię, Jayden naprawdę mógł poświęcić wiele. Taki uraz zawodowy... Zaraz jednak rozdzieliła ich para bijących się mężczyzn. Na szczęście nikt nie patrzył na profesora, który był tam zagubiony jak dziecko we mgle. Zaraz z ratunkiem wyszedł mu naprzeciw Travers, dla którego chyba takie sytuacje były normą, bo nie wyglądał na kogoś, na kim zrobiło to jakiekolwiek wrażenie. - Cóż... Najwidoczniej nie jestem tobą i nie mam oczu dookoła głowy - odparł Jay, przyjmując pomoc przy wstawaniu. Poprawił swój płaszcz i praktycznie jak przy machnięciu różdżką zapomniał o całym zajściu, gdy Glau wspomniał o książce. Astronom otworzył szeroko oczy, a szczęka zjechała mu praktycznie na podłogę, gdy zobaczył w końcu ciemną, twardą oprawę, na której widniały zdobienia w kształcie przeróżnych konstelacji. Gdy złapał ją w dłonie, mógł stwierdzić, że była cięższa niż wyglądała. Nie chcąc czekać, położył ją na ich stoliku i otworzył szybko, wertując strona po stronie. Widząc zapis na jednej z pierwszych kartek, zesztywniał i zerknął na siedzącego naprzeciwko marynarza. - Czy ty wiesz co to jest? - spytał, kręcąc głową z niedowierzania. - To zapiski Cyryla Roditi! Jako pierwszy dostał się do wiedzy, którą posiadały centaury! To jest niesamowite odkrycie, drogi przyjacielu! Teraz to chyba jednak się czegoś napiję - zaśmiał się, chociaż nie mógł pozbyć się tego zafascynowania otrzymanym skarbem. Przeniósł na chwilę uwagę na Glaucusa i uderzył go lekko w ramię, uśmiechając się szeroko.
Zaraz jednak to Glaucus wyrwał go z bujania w obłokach, wykrzykując swoją opowieść. JJ nie zamierzał przegapić chociażby słowa, co cudem mu się udało w tym miejscu pełnym wrzasków.
- Dobrze, że nic wam się nie stało - odparł, słysząc o rozpadającej się wieży. Czy on ryzykowałby, żeby wyciągnąć z niej ważną księgę? No, pewnie! Akurat jeśli chodziło o astronomię, Jayden naprawdę mógł poświęcić wiele. Taki uraz zawodowy... Zaraz jednak rozdzieliła ich para bijących się mężczyzn. Na szczęście nikt nie patrzył na profesora, który był tam zagubiony jak dziecko we mgle. Zaraz z ratunkiem wyszedł mu naprzeciw Travers, dla którego chyba takie sytuacje były normą, bo nie wyglądał na kogoś, na kim zrobiło to jakiekolwiek wrażenie. - Cóż... Najwidoczniej nie jestem tobą i nie mam oczu dookoła głowy - odparł Jay, przyjmując pomoc przy wstawaniu. Poprawił swój płaszcz i praktycznie jak przy machnięciu różdżką zapomniał o całym zajściu, gdy Glau wspomniał o książce. Astronom otworzył szeroko oczy, a szczęka zjechała mu praktycznie na podłogę, gdy zobaczył w końcu ciemną, twardą oprawę, na której widniały zdobienia w kształcie przeróżnych konstelacji. Gdy złapał ją w dłonie, mógł stwierdzić, że była cięższa niż wyglądała. Nie chcąc czekać, położył ją na ich stoliku i otworzył szybko, wertując strona po stronie. Widząc zapis na jednej z pierwszych kartek, zesztywniał i zerknął na siedzącego naprzeciwko marynarza. - Czy ty wiesz co to jest? - spytał, kręcąc głową z niedowierzania. - To zapiski Cyryla Roditi! Jako pierwszy dostał się do wiedzy, którą posiadały centaury! To jest niesamowite odkrycie, drogi przyjacielu! Teraz to chyba jednak się czegoś napiję - zaśmiał się, chociaż nie mógł pozbyć się tego zafascynowania otrzymanym skarbem. Przeniósł na chwilę uwagę na Glaucusa i uderzył go lekko w ramię, uśmiechając się szeroko.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Chyba nie do końca przemyślałem wybór miejsca spotkania jeśli dotyczyło ono w miarę spokojnej atmosfery. Bijatyka w Pasażerze zaczęła się rozrastać, wydostając się spod jarzma względnej, niepisanej kontroli. Szybko dotarła też do nas, przeszkadzając w opowieści oraz dobijaniu targu. Na mnie nie robiło to wrażenia, pływałem po wodach odkąd skończyłem szkołę; towarzystwo marynarzy było mi więcej niż znane. Odwiedzanie przyportowych karczm było na porządku dziennym, a wiadomo jak tam jest. Trapieni samotnością oraz wodnymi zmaganiami mężczyźni odreagowują wszystkie nieprzyjemności w tak prozaiczny, wręcz prostacki sposób. Nie byłem dużo lepszy od nich, najprawdopodobniej gdyby nie moje urodzenie, byłbym jednym z tych, którzy przetaczali się przez salę. W większości to nie byli źli ludzie, wręcz bardzo honorowi, tylko kiedy alkohol odbierał im zmysły, nie potrafili do końca kontrolować swojego zachowania. Agresja napędzała agresję; mi rzadko, ale zdarzało się uczestniczyć w bójkach. Głównie wtedy, kiedy trzeba było stanąć w czyjejś obronie, czy to pod wpływem obrażania słownego czy skakania do przyjaciela. Sam nigdy nie wszczynałem burd, miałem zbyt ugodowy oraz niefrasobliwy charakter, by świadomie pchać się w paszczę lwa. Mającego często naprawdę sporo siły w pięściach. Żałowałem, że nie udało mi się uchronić Jaydena od tej zawieruchy. Choć przeniosła się ona w końcu na drugą stronę lokalu, straty w alkoholu oraz komforcie kumpla były znaczne. Odczuwałem lekki dyskomfort wiedząc, że to wszystko było moją winą. Mogłem jednak zaniechać prób edukacji oraz potrzeby wypicia portowego alkoholu. Teraz było już za późno.
- Spokojnie, nie takie rzeczy się robiło – odparłem rozweselony. Przynajmniej byłem nim do momentu ściągnięcia kolegi Vane na brudną posadzkę. Nie wyglądał na bardzo złego, jednak jego słowa odebrałem jako… frustrację? Nie potrafiłem tego nazwać, nie byłem też dobry z nazywania uczuć, wiedziałem tylko, że nie było ono pozytywne. Nawet nie mogłem wystosować pojednawczej kwestii takiej jak na przykład nauczysz się, bo ktoś bujający głową w chmurach, czy raczej gwiazdach, raczej pozbawiony będzie refleksu oraz analizy świata wokół niego. Dlatego uśmiechnąłem się jedynie przepraszająco, mając nadzieję, że mężczyzna naprawdę nie będzie mocno zniesmaczony tym spotkaniem. Prawdopodobnie następnym razem sam wybierze miejsce docelowe.
Rum przybył krótko po obejrzeniu przez niego księgi, ale ten pewnie tego nie zauważył i być może już nie zauważy, jak stwierdziłem szybko po jego podekscytowaniu. Uśmiechnąłem się szeroko widząc, że nasza podróż nie do końca była na marne. I jednak nawet alkohol wrócił do łask! Szybko dołączyłem do śmiechu, dzierżąc w dłoni już drugi kufel.
- Cieszę się bardzo, że to cenna książka. W takim razie wypijmy za nowe, gwiezdne odkrycia – zaproponowałem wznosząc toast. Uniosłem wyżej naczynie z zamiarem oddania się tej przyjemnej czynności jaką jest picie w dobrym towarzystwie. Szczególnie, że barman wreszcie znudził się demolowaniem jego mebli, dlatego wyrzucił obu prowodyrów bójki, która przeniosła się teraz na ulice. Zamiast tego zniszczone stoły czy krzesła mężczyzna dzielnie naprawiał.
Kiedy było po wszystkim, każdy poszedł w swoją stronę.
/zt oboje
- Spokojnie, nie takie rzeczy się robiło – odparłem rozweselony. Przynajmniej byłem nim do momentu ściągnięcia kolegi Vane na brudną posadzkę. Nie wyglądał na bardzo złego, jednak jego słowa odebrałem jako… frustrację? Nie potrafiłem tego nazwać, nie byłem też dobry z nazywania uczuć, wiedziałem tylko, że nie było ono pozytywne. Nawet nie mogłem wystosować pojednawczej kwestii takiej jak na przykład nauczysz się, bo ktoś bujający głową w chmurach, czy raczej gwiazdach, raczej pozbawiony będzie refleksu oraz analizy świata wokół niego. Dlatego uśmiechnąłem się jedynie przepraszająco, mając nadzieję, że mężczyzna naprawdę nie będzie mocno zniesmaczony tym spotkaniem. Prawdopodobnie następnym razem sam wybierze miejsce docelowe.
Rum przybył krótko po obejrzeniu przez niego księgi, ale ten pewnie tego nie zauważył i być może już nie zauważy, jak stwierdziłem szybko po jego podekscytowaniu. Uśmiechnąłem się szeroko widząc, że nasza podróż nie do końca była na marne. I jednak nawet alkohol wrócił do łask! Szybko dołączyłem do śmiechu, dzierżąc w dłoni już drugi kufel.
- Cieszę się bardzo, że to cenna książka. W takim razie wypijmy za nowe, gwiezdne odkrycia – zaproponowałem wznosząc toast. Uniosłem wyżej naczynie z zamiarem oddania się tej przyjemnej czynności jaką jest picie w dobrym towarzystwie. Szczególnie, że barman wreszcie znudził się demolowaniem jego mebli, dlatego wyrzucił obu prowodyrów bójki, która przeniosła się teraz na ulice. Zamiast tego zniszczone stoły czy krzesła mężczyzna dzielnie naprawiał.
Kiedy było po wszystkim, każdy poszedł w swoją stronę.
/zt oboje
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
|8 maja?, nadchodzi wieczór
Przez całą noc pracował nad miksturami dlatego też z łóżka podniósł się sam z siebie koło południa. Nim doprowadził się i swój umysł do stanu używalności minęły kolejne godziny. Nie spieszyło mu się nigdzie,miał dużo czasu. Wbrew pozorom był człowiekiem planującym, mającym wszystko, zwłaszcza swój czas, pod kontrolą. Obejrzał więc wytworzone przez siebie eliksiry, obracając wszystkie na drugą stronę, tak by się równomiernie leniły. Te obiecane Bottowi odłożył jednak na bok. Każdą z osobna fiolkęowinął z nabożnością w gazetę,a następnie ułożyłw worku wyścielanym od spodu szmatkami. Tak przygotowany pakunek położył na stoliku by na niego poczekał. Sam jeszcze się krzątał po pracowni przeglądając świeżość swoich ingrediencji i dokarmiając inne...ingrediencje. Gdy nadeszła odpowiednia pora wyszedł z kamienicy kierując swoje kroki w stronę portu. Ostrożnie przemieszał się ulicami Nokturny, a potem również portowymi. To nie było miejsce i pora na poobiednie przechadzki dla relaksu. Zachowując czujność i korzystając ze swoich umiejętności znalazł się w Parszywym Pasażerze. O dziwo irytujący harmider przybytku sprawił, że Rosjanin nieco się rozluźnił. Tak bowiem,jak na zewnątrz mógł zostać zaskoczony, tak tutaj wcale by się nie zdziwił, jakby zdarzyło mu się oberwać.
Gestem ręki, po nawiązaniu kontaktu wzrokowego z barmanem w niemy sposób dał do zrozumienia, że potrzebuje ognistej przy stoliku pod obrazem syreny. Ten skinął porozumiewawczo głową, a Dolohov widząc to zaczął kierować kroki w stronę upatrzonego miejsca, przy którym już wyczekiwał Olie. Co prawda nie wyglądał, jak Olie ale alchemik miał pewność że to Bott. W końcu się z nim umówił. Wyciągnął w jego kierunku dłoń jeszcze przed tym, jak usiadł.
- Widzę, kreatywność cie nie odpuszcza. To dobrze - pochwalił, a potem przedramieniem oprawionym w rękaw przetarł wierzch blatu. Gest ten mógł się wydać zuchwały, biorąc pod uwagę, że wisiała nad nim kelnerka. Na szczęście był to Parszywy Pasażer i nikt się nie krył z tym, że tu jest syf, kiła i mogiła. Kobieta machinalnie postawiła szklankę, a gdy odeszła Valerij ją przestawił bliżej krawędzi robiąc w centrum miejsce na przyniesiony przez siebie pakunek - Mam obiecane eliksiry. Całe cztery na zmianę głosu, choć wolę bardziej podręcznikowe określenie - eliksiry volubilisa...Mam jednak też coś, co może ci się spodobać... - ostrożnie grzebał w worku wyciągając jedną z fiolek zawiniętą w kartkę gazety. Ostrożnie ją rozwiną by zademonstrować Bottowi fiolę z jaskrawo żółtą cieczą o połysku złota - To może ci się spodobać - uśmiechną się konspiracyjnie nie zdradzając jeszcze działania mikstury, chcąc zaskoczyć i zachwycić przyjaciela
[bylobrzydkobedzieladnie]
Przez całą noc pracował nad miksturami dlatego też z łóżka podniósł się sam z siebie koło południa. Nim doprowadził się i swój umysł do stanu używalności minęły kolejne godziny. Nie spieszyło mu się nigdzie,miał dużo czasu. Wbrew pozorom był człowiekiem planującym, mającym wszystko, zwłaszcza swój czas, pod kontrolą. Obejrzał więc wytworzone przez siebie eliksiry, obracając wszystkie na drugą stronę, tak by się równomiernie leniły. Te obiecane Bottowi odłożył jednak na bok. Każdą z osobna fiolkęowinął z nabożnością w gazetę,a następnie ułożyłw worku wyścielanym od spodu szmatkami. Tak przygotowany pakunek położył na stoliku by na niego poczekał. Sam jeszcze się krzątał po pracowni przeglądając świeżość swoich ingrediencji i dokarmiając inne...ingrediencje. Gdy nadeszła odpowiednia pora wyszedł z kamienicy kierując swoje kroki w stronę portu. Ostrożnie przemieszał się ulicami Nokturny, a potem również portowymi. To nie było miejsce i pora na poobiednie przechadzki dla relaksu. Zachowując czujność i korzystając ze swoich umiejętności znalazł się w Parszywym Pasażerze. O dziwo irytujący harmider przybytku sprawił, że Rosjanin nieco się rozluźnił. Tak bowiem,jak na zewnątrz mógł zostać zaskoczony, tak tutaj wcale by się nie zdziwił, jakby zdarzyło mu się oberwać.
Gestem ręki, po nawiązaniu kontaktu wzrokowego z barmanem w niemy sposób dał do zrozumienia, że potrzebuje ognistej przy stoliku pod obrazem syreny. Ten skinął porozumiewawczo głową, a Dolohov widząc to zaczął kierować kroki w stronę upatrzonego miejsca, przy którym już wyczekiwał Olie. Co prawda nie wyglądał, jak Olie ale alchemik miał pewność że to Bott. W końcu się z nim umówił. Wyciągnął w jego kierunku dłoń jeszcze przed tym, jak usiadł.
- Widzę, kreatywność cie nie odpuszcza. To dobrze - pochwalił, a potem przedramieniem oprawionym w rękaw przetarł wierzch blatu. Gest ten mógł się wydać zuchwały, biorąc pod uwagę, że wisiała nad nim kelnerka. Na szczęście był to Parszywy Pasażer i nikt się nie krył z tym, że tu jest syf, kiła i mogiła. Kobieta machinalnie postawiła szklankę, a gdy odeszła Valerij ją przestawił bliżej krawędzi robiąc w centrum miejsce na przyniesiony przez siebie pakunek - Mam obiecane eliksiry. Całe cztery na zmianę głosu, choć wolę bardziej podręcznikowe określenie - eliksiry volubilisa...Mam jednak też coś, co może ci się spodobać... - ostrożnie grzebał w worku wyciągając jedną z fiolek zawiniętą w kartkę gazety. Ostrożnie ją rozwiną by zademonstrować Bottowi fiolę z jaskrawo żółtą cieczą o połysku złota - To może ci się spodobać - uśmiechną się konspiracyjnie nie zdradzając jeszcze działania mikstury, chcąc zaskoczyć i zachwycić przyjaciela
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Valerij Dolohov dnia 24.08.17 18:34, w całości zmieniany 1 raz
Wygląd: Klik
Ten dzień, a właściwie wieczór, miałem zaplanowany już od dawna. Z premedytacją więc odmawiałem wszystkim, którzy próbowali zająć mi ten czas w inny sposób, przesuwając również wszystko, co mogłoby mi zakłócić ten czas. W ten sposób byłem pewien, że wieczór 8 kwietnia będę miał całkowicie wolny i tak też się stało. Nie w smak byłoby mi, gdyby jednak coś wypadło, gdybym z jakichś powodów musiał przełożyć zaplanowane spotkanie. Nie tylko nie otrzymałbym zamówionego przeze mnie eliksiru, ale również straciłbym szansę na spotkanie się z moim przyjacielem. Być może jedynym, jakiego posiadałem. I choć nie miałem co obawiać się zepsucia tej małej zażyłości między nami w tak błahy i głupi sposób, po prostu lubiłem spędzać z nim czas. Najczęściej po prostu pijąc gdzieś w knajpie lub robiąc coś głupiego. Od tego się miało przyjaciół, prawda?
Od mojego powrotu do Anglii minął już prawie miesiąc, jednak ciągle nie czułem się tu bezpiecznie. Pytanie brzmiało - czy kiedykolwiek, ktokolwiek mógł się czuć bezpiecznie na Nokturnie? W moim przypadku rzecz jednak miała się nieco inaczej i niebezpieczeństwo za mną podążające było wynikiem niczego innego jak moich własnych działań. Długi. Część z nich już spłaciłem, część ciągle czekała, paląc mnie niczym ogień i nieustannie przypominając mi o tym, że nie byłem bezpieczny dopóki nie spłaciłbym ich w całości, a moi "pożyczkodawcy" coraz bardziej się niecierpliwili. Nie mogłem więc pozwolić sobie na pojawienie się w Parszywym Pasażerze we własnej postaci, nawet jeżeli ten znajdował się daleko od ulicy, na której grasowali Ci, którzy chcieli mi dopiec. W tym celu stanąłem przed lusterkiem i skupiłem się, by przy pomocy metamorfomagii zmienić rysy mojej twarzy, wydłużyć włosy, dodać sobie wąsy i brodę. Włosy związałem niedbale, na siebie zarzuciłem ubrania w samej czerni, na wszystko to zarzucając typowy dla czarodziejów płaszcz, który powiewał na wietrze, gdy przemierzałem ulice Londynu, by znaleźć dogodne miejsce do teleportacji. Tylko oczy pozostawały te same. I głos, który nie raz i nie dwa razy niwelował moje plany. Wiedziałem też, że Valerij od razu mnie rozpozna.
Usiadłem w umówionym miejscu i czekałem, powstrzymując się przed zamówieniem alkoholu do przybycia mojego przyjaciela. Gdy przyszedł - nie podnosiłem się z miejsca, nie wołałem go, nie machałem - dobrze wiedziałem, że ten wie, gdzie mnie szukać. Czekałem więc aż zajmie miejsce.
- Oczywiście. Tej nigdy mi nie brakowało. - Odezwałem się swoim zwyczajowym głosem. Nie bez powodu potrzebowałem eliksiru umożliwiającego jego zmianę. Uśmiechnąłem się więc, gdy Dolohov postawił przede mną paczkę z skrywającą właśnie ten cud alchemii. - Dobrze wiesz, że nie zapamiętam tej nazwy. Nawet nie chcę. - Parsknąłem śmiechem, kręcąc głową z politowaniem. Nie raz i nie dwa razy próbował mnie uczyć nazw eliksirów, które mi pokazywał, którymi mnie poił lub które mi wręczał. Nie zapamiętywałem ich z premedytacją; uważałem bowiem, że powinienem chować miejsce w pamięci na inne, ważniejsze rzeczy.
- Spodobać mówisz? - Mruknąłem cicho, wbijając wzrok w złotawą ciecz pływającą w trzymanej przez Valerija fiolce. Jedna z moich brwi powędrowała do góry dając wyraz temu jak mnie zaintrygował. - A cóż to za eliksir? Co powoduje? - dopytywałem. To oczywiste, że nie wypiłbym czegoś, czego działania nie byłem pewien. Wierzyłem przyjacielowi na słowo, nigdy w życiu nie podejrzewając go o działanie ku mojej szkodzie (czy byłem naiwny?), jednak musiałem zapytać. Złoty połysk wewnątrz fiolki kusił, zaciekawiał, wręcz mamił. Aż zjadała mnie ciekawość co do właściwości tego eliksiru.
Ten dzień, a właściwie wieczór, miałem zaplanowany już od dawna. Z premedytacją więc odmawiałem wszystkim, którzy próbowali zająć mi ten czas w inny sposób, przesuwając również wszystko, co mogłoby mi zakłócić ten czas. W ten sposób byłem pewien, że wieczór 8 kwietnia będę miał całkowicie wolny i tak też się stało. Nie w smak byłoby mi, gdyby jednak coś wypadło, gdybym z jakichś powodów musiał przełożyć zaplanowane spotkanie. Nie tylko nie otrzymałbym zamówionego przeze mnie eliksiru, ale również straciłbym szansę na spotkanie się z moim przyjacielem. Być może jedynym, jakiego posiadałem. I choć nie miałem co obawiać się zepsucia tej małej zażyłości między nami w tak błahy i głupi sposób, po prostu lubiłem spędzać z nim czas. Najczęściej po prostu pijąc gdzieś w knajpie lub robiąc coś głupiego. Od tego się miało przyjaciół, prawda?
Od mojego powrotu do Anglii minął już prawie miesiąc, jednak ciągle nie czułem się tu bezpiecznie. Pytanie brzmiało - czy kiedykolwiek, ktokolwiek mógł się czuć bezpiecznie na Nokturnie? W moim przypadku rzecz jednak miała się nieco inaczej i niebezpieczeństwo za mną podążające było wynikiem niczego innego jak moich własnych działań. Długi. Część z nich już spłaciłem, część ciągle czekała, paląc mnie niczym ogień i nieustannie przypominając mi o tym, że nie byłem bezpieczny dopóki nie spłaciłbym ich w całości, a moi "pożyczkodawcy" coraz bardziej się niecierpliwili. Nie mogłem więc pozwolić sobie na pojawienie się w Parszywym Pasażerze we własnej postaci, nawet jeżeli ten znajdował się daleko od ulicy, na której grasowali Ci, którzy chcieli mi dopiec. W tym celu stanąłem przed lusterkiem i skupiłem się, by przy pomocy metamorfomagii zmienić rysy mojej twarzy, wydłużyć włosy, dodać sobie wąsy i brodę. Włosy związałem niedbale, na siebie zarzuciłem ubrania w samej czerni, na wszystko to zarzucając typowy dla czarodziejów płaszcz, który powiewał na wietrze, gdy przemierzałem ulice Londynu, by znaleźć dogodne miejsce do teleportacji. Tylko oczy pozostawały te same. I głos, który nie raz i nie dwa razy niwelował moje plany. Wiedziałem też, że Valerij od razu mnie rozpozna.
Usiadłem w umówionym miejscu i czekałem, powstrzymując się przed zamówieniem alkoholu do przybycia mojego przyjaciela. Gdy przyszedł - nie podnosiłem się z miejsca, nie wołałem go, nie machałem - dobrze wiedziałem, że ten wie, gdzie mnie szukać. Czekałem więc aż zajmie miejsce.
- Oczywiście. Tej nigdy mi nie brakowało. - Odezwałem się swoim zwyczajowym głosem. Nie bez powodu potrzebowałem eliksiru umożliwiającego jego zmianę. Uśmiechnąłem się więc, gdy Dolohov postawił przede mną paczkę z skrywającą właśnie ten cud alchemii. - Dobrze wiesz, że nie zapamiętam tej nazwy. Nawet nie chcę. - Parsknąłem śmiechem, kręcąc głową z politowaniem. Nie raz i nie dwa razy próbował mnie uczyć nazw eliksirów, które mi pokazywał, którymi mnie poił lub które mi wręczał. Nie zapamiętywałem ich z premedytacją; uważałem bowiem, że powinienem chować miejsce w pamięci na inne, ważniejsze rzeczy.
- Spodobać mówisz? - Mruknąłem cicho, wbijając wzrok w złotawą ciecz pływającą w trzymanej przez Valerija fiolce. Jedna z moich brwi powędrowała do góry dając wyraz temu jak mnie zaintrygował. - A cóż to za eliksir? Co powoduje? - dopytywałem. To oczywiste, że nie wypiłbym czegoś, czego działania nie byłem pewien. Wierzyłem przyjacielowi na słowo, nigdy w życiu nie podejrzewając go o działanie ku mojej szkodzie (czy byłem naiwny?), jednak musiałem zapytać. Złoty połysk wewnątrz fiolki kusił, zaciekawiał, wręcz mamił. Aż zjadała mnie ciekawość co do właściwości tego eliksiru.
Oliver Bott
Zawód : Złodziej i oszust do wynajęcia
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Bo większość ludzi to durnie. Więc trzeba to wykorzystać.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Skinął głową potwierdzająco, a przy tym wyszczerzył zęby. Cenił ludzi z wyobraźnią. Uważał też, że sam się do takich zalicza, nie zamyka w schematy, wychodzi poza nie. Z ta różnicą, że Valerij robił to przy kotle, a Olie wykorzystując swój talent do metamorfomagi.
- Oczywiście, ze wiem, lecz warto próbować. Eliksir volubilisa - powtórzył z premedytacją i rozbawieniem na które w tym towarzystwie sobie mógł pozwolić. Pomimo swojej dziwaczności oraz lubowaniu się w nie opuszczaniu swojej pracowni umiał rozmawiać z ludźmi czerpiąc czasem nawet z tego jakąś przyjemność. Tak jak teraz. Lubił się też, jak każdy alchemik, przechwalać swoimi tworami.
- Ano, spodobać - powtórzył konspiracyjnie. Rosyjski akcent zadźwięczał mocniej, a on sam przechylił trzymaną fiolkę, tak, że znajdująca się w niej substancja przelewała się na drugą stronę iskrząc magią. Dolohov domyślał się, że już sam kolor intrygował, wabił. Przynajmniej alchemika bo był to jego ulubiony kolor.
- Skąd ta powściągliwość, Olivierze - w jego głosie dało się dosłyszeć rozbawienie. Podłużną fiolkę ostatecznie ujął tak, że wyciągnął ją w stronę przyjaciela, podając mu ją. Niech sobie popatrzy z bliska, przyjrzy się, popodziwia, potrzyma w rękach - Nie dałbym ci do rąk trucizny, jeśli nad tym się zastawiasz - obje wiemy, że to nie w twoim stylu. Nie jest też to nic co siałoby zniszczenie - wyjaśniał miękko, zachęcając - Jestem przekonany, że będziesz zachwycony. No już, napij się, zobaczysz - poruszył brwiami zachęcająco niczym dobry wujek, a potem umoczył usta w szklance swojej ognistej. Jego niebieskie oczy nabrały w tym momencie na zuchwałości, zupełnie jakby go wyzywały do jakiejś niepisanej gry. No chyba, że się boisz, Bott. Wprawnie podjudzały. Oliver lubił ryzyko, lubił balansować na krawędzi, a wiec alchemik popychał go w tym kierunku spodziewając się zaraz usłyszeć zachwyt w jego głosie. Eliksir kameleona sprawiał, że osoba zażywająca wywaru znikała. Dla złodzieja, dowcipnisia takiego jak Oliver byłoby to bardziej niż dokonały eliksir. Dolohov to wiedział dlatego nie mógł się doczekać tego, aż ten się go napije i połechta jego alchemiczne ego.
- Oczywiście, ze wiem, lecz warto próbować. Eliksir volubilisa - powtórzył z premedytacją i rozbawieniem na które w tym towarzystwie sobie mógł pozwolić. Pomimo swojej dziwaczności oraz lubowaniu się w nie opuszczaniu swojej pracowni umiał rozmawiać z ludźmi czerpiąc czasem nawet z tego jakąś przyjemność. Tak jak teraz. Lubił się też, jak każdy alchemik, przechwalać swoimi tworami.
- Ano, spodobać - powtórzył konspiracyjnie. Rosyjski akcent zadźwięczał mocniej, a on sam przechylił trzymaną fiolkę, tak, że znajdująca się w niej substancja przelewała się na drugą stronę iskrząc magią. Dolohov domyślał się, że już sam kolor intrygował, wabił. Przynajmniej alchemika bo był to jego ulubiony kolor.
- Skąd ta powściągliwość, Olivierze - w jego głosie dało się dosłyszeć rozbawienie. Podłużną fiolkę ostatecznie ujął tak, że wyciągnął ją w stronę przyjaciela, podając mu ją. Niech sobie popatrzy z bliska, przyjrzy się, popodziwia, potrzyma w rękach - Nie dałbym ci do rąk trucizny, jeśli nad tym się zastawiasz - obje wiemy, że to nie w twoim stylu. Nie jest też to nic co siałoby zniszczenie - wyjaśniał miękko, zachęcając - Jestem przekonany, że będziesz zachwycony. No już, napij się, zobaczysz - poruszył brwiami zachęcająco niczym dobry wujek, a potem umoczył usta w szklance swojej ognistej. Jego niebieskie oczy nabrały w tym momencie na zuchwałości, zupełnie jakby go wyzywały do jakiejś niepisanej gry. No chyba, że się boisz, Bott. Wprawnie podjudzały. Oliver lubił ryzyko, lubił balansować na krawędzi, a wiec alchemik popychał go w tym kierunku spodziewając się zaraz usłyszeć zachwyt w jego głosie. Eliksir kameleona sprawiał, że osoba zażywająca wywaru znikała. Dla złodzieja, dowcipnisia takiego jak Oliver byłoby to bardziej niż dokonały eliksir. Dolohov to wiedział dlatego nie mógł się doczekać tego, aż ten się go napije i połechta jego alchemiczne ego.
- Jasne, może kiedyś się uda - wyszczerzyłem zęby w zadziornym uśmieszku. Dobrze wiedzieliśmy, że nawet jeżeli rzeczywiście zapamiętałbym nazwę eliksiru - nigdy w życiu bym się do tego nie przyznał. Ot, dla zabawy, dla śmiechu i z czystej uszczypliwości. Już w tym momencie mniej więcej kojarzyłem nazwę, na tyle, że gdyby wymienić mi ją pomiędzy innymi - zapewne bym ją rozpoznał. Najważniejszy był fakt, że umiałem mniej więcej rozpoznać ją po wyglądzie i wiedziałem jakie działanie przynosiła.
Nieświadomie przechyliłem głowę na bok, przyglądając się fiolce w dłoni Valerija. Złoto błyszczało, połyskiwało delikatnie, a tym samym przyciągało i dobrze wiedziałem, że było to celowe zagranie rosjanina. Celowo pokazywał mi eliksir, obracał w dłoni sprawiając, że złote zabarwienie tak przyciągało mój wzrok, intrygowało. Moje usta wyginały się w coraz większym uśmiechu, gdy zaczynałem czuć ten swoisty rodzaj zaciekawienia mieszany z podekscytowaniem. Byłem ciekaw, cholernie ciekaw działania eliksiru i tego, czy mój przyjaciel nie pomylił się co do mojej satysfakcji po zażyciu go. Spojrzałem na niego nieco obruszony jego słowami.
- Dobrze wiesz, że nie podejrzewałbym Cię o coś takiego. Miałeś już wiele okazji by mnie otruć, a nie przypominam sobie, bym w ostatnim czasie podpadł Ci na tyle, byś postanowił w końcu to zrobić. - Wyszczerzyłem zęby i wziąłem do ręki fiolkę. Usiadłem teraz bardziej prosto na swoim krześle i oglądałem zawartość, traktując ją ze swego rodzaju nabożnością i delikatnością, której Dolohov z pewnością ode mnie oczekiwał. Ostatecznie zezowałem to na fiolkę, to na Valerija, a powaga i powściągliwość znikały z mojej twarzy zastępowane przez charakterystyczny wyraz i błysk oczu, które pojawiały się u mnie zawsze, gdy wyczuwałem zabawę, czy przygodę.
- No dobra. Zobaczmy co tu mamy. - Odkorkowałem fiolkę i jeszcze raz obróciłem ją w dłoniach. Przez myśl nawet przeszło mi pytanie dlaczego akurat tutaj miałem zarzyć eliksir, traktując to jak po prostu marnotrawstwo. Przeszło mi przez myśl również to jak bardzo naiwny bylem i jak źle mogłem kiedyś skończyć właśnie przez tą naiwność. Ale komu miałem ufać jak nie rodzinie i człowiekowi, którego zwałem przyjacielem?
Ostatni raz łypnąłem okiem w stronę Valerija, powoli przechylając fiolkę. A widząc w jego oczach to samo podekscytowanie w końcu przechyliłem ją, spożywając jej zawartość. No więc... co teraz?
Nieświadomie przechyliłem głowę na bok, przyglądając się fiolce w dłoni Valerija. Złoto błyszczało, połyskiwało delikatnie, a tym samym przyciągało i dobrze wiedziałem, że było to celowe zagranie rosjanina. Celowo pokazywał mi eliksir, obracał w dłoni sprawiając, że złote zabarwienie tak przyciągało mój wzrok, intrygowało. Moje usta wyginały się w coraz większym uśmiechu, gdy zaczynałem czuć ten swoisty rodzaj zaciekawienia mieszany z podekscytowaniem. Byłem ciekaw, cholernie ciekaw działania eliksiru i tego, czy mój przyjaciel nie pomylił się co do mojej satysfakcji po zażyciu go. Spojrzałem na niego nieco obruszony jego słowami.
- Dobrze wiesz, że nie podejrzewałbym Cię o coś takiego. Miałeś już wiele okazji by mnie otruć, a nie przypominam sobie, bym w ostatnim czasie podpadł Ci na tyle, byś postanowił w końcu to zrobić. - Wyszczerzyłem zęby i wziąłem do ręki fiolkę. Usiadłem teraz bardziej prosto na swoim krześle i oglądałem zawartość, traktując ją ze swego rodzaju nabożnością i delikatnością, której Dolohov z pewnością ode mnie oczekiwał. Ostatecznie zezowałem to na fiolkę, to na Valerija, a powaga i powściągliwość znikały z mojej twarzy zastępowane przez charakterystyczny wyraz i błysk oczu, które pojawiały się u mnie zawsze, gdy wyczuwałem zabawę, czy przygodę.
- No dobra. Zobaczmy co tu mamy. - Odkorkowałem fiolkę i jeszcze raz obróciłem ją w dłoniach. Przez myśl nawet przeszło mi pytanie dlaczego akurat tutaj miałem zarzyć eliksir, traktując to jak po prostu marnotrawstwo. Przeszło mi przez myśl również to jak bardzo naiwny bylem i jak źle mogłem kiedyś skończyć właśnie przez tą naiwność. Ale komu miałem ufać jak nie rodzinie i człowiekowi, którego zwałem przyjacielem?
Ostatni raz łypnąłem okiem w stronę Valerija, powoli przechylając fiolkę. A widząc w jego oczach to samo podekscytowanie w końcu przechyliłem ją, spożywając jej zawartość. No więc... co teraz?
Oliver Bott
Zawód : Złodziej i oszust do wynajęcia
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Bo większość ludzi to durnie. Więc trzeba to wykorzystać.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Syreni obraz
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki :: Parszywy Pasażer