Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki :: Parszywy Pasażer
Syreni obraz
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Syreni obraz
Ku brzegom angielskim już ruszać nam pora, i smak waszych ust, hiszpańskie dziewczyny, w noc ciemną i złą nam będzie się śnił... Zabłysną nam bielą skał zęby pod Dover i znów noc w kubryku wśród legend i bajd...
W tawernie już od wejścia czuć przejmujący swąd nade wszystko męskiego potu, a w drugiej kolejności - męskiego moczu. Silny zapach alkoholi drażniąco przesyca powietrze, skądinąd wyczuć można również nuty aromatów zgniłych ryb. Huk pijackich przyśpiewek dominuje nad wszechobecnym gwarem - prawie nie słychać przechwalającego się przy szynku mężczyzny, który opowiada o swojej ostatniej batalii, w której rzekomo wypatroszył morskiego smoka, mało kto zwraca uwagę na marynarzy tłukących się po mordach po przeciwległej ścianie. Zrezygnowany barman dekadencko przeciera brudną szklankę brudną szmatą, spode łba łypiąc na drzwi, które właśnie otworzyłeś...
W tawernie już od wejścia czuć przejmujący swąd nade wszystko męskiego potu, a w drugiej kolejności - męskiego moczu. Silny zapach alkoholi drażniąco przesyca powietrze, skądinąd wyczuć można również nuty aromatów zgniłych ryb. Huk pijackich przyśpiewek dominuje nad wszechobecnym gwarem - prawie nie słychać przechwalającego się przy szynku mężczyzny, który opowiada o swojej ostatniej batalii, w której rzekomo wypatroszył morskiego smoka, mało kto zwraca uwagę na marynarzy tłukących się po mordach po przeciwległej ścianie. Zrezygnowany barman dekadencko przeciera brudną szklankę brudną szmatą, spode łba łypiąc na drzwi, które właśnie otworzyłeś...
Możliwość gry w czarodziejskie oczko, darta, kościanego pokera
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:27, w całości zmieniany 1 raz
Nie nabrałem się więc na kłamstwo, które wypłynęło z ust Goyle na chwilę po moim pytaniu, nie byłem w końcu ślepy ani też naiwny. Moje usta same rozciągnęły się w szeroki uśmiech, gdy wpatrywałem się w nią z uniesionymi do góry brwiami, jakbym choć przez chwilę był skłonny uwierzyć w jej słowa i nie mógł się temu nadziwić. Łykałem haczyk, pozwalałem się prowokować, świadomie dawałem się wciągnąć w gierkę, balansując niebezpiecznie na granicy wszystkiego co sobie obiecałem po powrocie do Londynu. Miałem być dobrym człowiekiem, miałem odciąć się od przeszłości i, na Merlina, naprawdę starałem się to robić, ale w dni takie jak dziś, gdy od rana czułem szarpiącą trzewiami samotność, pragnąłem choć na chwilę poczuć się inaczej. Zyskać choćby na moment odrobinę kontroli i zatracić się w tym łatwiejszym sposobie bycia. Co prawda, wiedziałem, że tej nocy nie pozwolę sobie na wiele, że to spotkanie nie zakończy się tak jak nasze poprzednie, przecież jeszcze chwilę temu towarzysząca mi kobieta podkreśliła ten fakt, przywołując tym samym uczucie autentycznej ulgi (nie chciałem aż do tego stopnia się zapominać), nic jednak nie stało na przeszkodzie temu, bym siedząc przed nią nie sięgnął myślami do przeszłości. Próbowałem przywołać smak jej skóry, którą kiedyś przecież już całowałem, przypomnieć sobie czy dotyk jej dłoni był łagodny. Caley zdecydowanie dała mi do myślenia.
- Sądzę, że udało ci się to zrobić – odparłem więc na jej słowa, by następnie znowu napić się piwa.
Nie uciekłem od jej spojrzenia, podejmując wyzwanie, które wydawała mi się rzucać. Nie zamierzałem uciekać od intensywności, na którą sam pozwoliłem, nie byłem tchórzem, już nie.
- Drobne rzeczy, jak zwykle – odparłem na kolejne pytanie, by następnie puścić towarzyszce oczko. – Na razie nie, mam pewne nierozwiązane sprawy w Londynie – dodałem wiedząc, że nie mogę pozwolić sobie na przemilczenie danego pytania. Tajemniczość była dobra, ale nie mogłem z nią przesadzać, za dużo ciszy wzbudziłoby w końcu niepotrzebne podejrzenia.
Wolałem nie poruszać głębiej tematów, które wcale nie poprawiłyby mi humoru, ani też narażać się na kolejne pytania, choć wiedziałem, że to zapewne dość płonne marzonki. Nie oznaczało to jednak, że z pewnym uporem nie zamierzałem bronić się przed zbytnim zagłębianiem się w moją codzienność. Prawda była taka, że moje aktualne życie i tak nie było czymś, co Goyle uznałaby go za sprawę interesującą. Niepewność o kolejny dzień i potulne przestrzeganie prawa było zbyt mocno odmienne od tego, co reprezentowałem w dniu, w którym się poznaliśmy, a ja nie chciałem w jej oczach zabijać swojej bardziej pewnej siebie wersji.
- Touché – nie mogłem powstrzymać rozbawienia, które zakradło się do mojego głosu w odpowiedzi na jej prychnięcie. – Ale mógłbym powiedzieć to samo w odpowiedzi na twoje pytanie – dodałem cicho, pozwalając sobie na odrobinę ironii w głosie. Caley broniła się obecnością w przybytku, w którym i ja właśnie byłem, a przecież sama podejrzewała mnie o skłonności do mieszczuchowania. Całkiem słusznie, nie zamierzałem jednak potwierdzać tego przypuszczenia.
Ledwo powstrzymałem ciche westchnienie, które chciało wyrwać się z moich ust w odpowiedzi na kolejne słowa kobiety. Przygody były czymś, co zostawiłem za sobą już dawno, czymś co nie współgrało z wizją ułożonego i stabilnego życia, które pragnąłem stworzyć tutaj, w Londynie. Mimo to tęskniłem za nimi straszliwie, za tym dreszczykiem emocji, którego nie potrafiło mi dostarczyć żadne przyjmowane stacjonarnie zlecenie. Brakowało mi emocji, których doświadczyłem pracując w dla goblinów i łamiąc klątwy w starożytnych miejscach, ba, brakowało mi nawet tych, których dostarczał mi przemyt i łamanie prawa. Nie byłem stworzony do siedzenia w miejscu, a jednak walczyłem z tym i odpychałem od siebie tęsknotę, która zbyt łatwo mogłaby zrujnować to co budowałem od paru miesięcy. Która również sprawiła, że w tym momencie mój wzrok skupił się na towarzyszce jeszcze bardziej niż chwilę temu.
– Przygody w moim towarzystwie bywają niebezpieczne. – Szczególnie te, które odbywały się w noc pełni. - Może gdybym wiedział jakich przygód szukasz mógłbym ci coś zaoferować, Caley.
- Sądzę, że udało ci się to zrobić – odparłem więc na jej słowa, by następnie znowu napić się piwa.
Nie uciekłem od jej spojrzenia, podejmując wyzwanie, które wydawała mi się rzucać. Nie zamierzałem uciekać od intensywności, na którą sam pozwoliłem, nie byłem tchórzem, już nie.
- Drobne rzeczy, jak zwykle – odparłem na kolejne pytanie, by następnie puścić towarzyszce oczko. – Na razie nie, mam pewne nierozwiązane sprawy w Londynie – dodałem wiedząc, że nie mogę pozwolić sobie na przemilczenie danego pytania. Tajemniczość była dobra, ale nie mogłem z nią przesadzać, za dużo ciszy wzbudziłoby w końcu niepotrzebne podejrzenia.
Wolałem nie poruszać głębiej tematów, które wcale nie poprawiłyby mi humoru, ani też narażać się na kolejne pytania, choć wiedziałem, że to zapewne dość płonne marzonki. Nie oznaczało to jednak, że z pewnym uporem nie zamierzałem bronić się przed zbytnim zagłębianiem się w moją codzienność. Prawda była taka, że moje aktualne życie i tak nie było czymś, co Goyle uznałaby go za sprawę interesującą. Niepewność o kolejny dzień i potulne przestrzeganie prawa było zbyt mocno odmienne od tego, co reprezentowałem w dniu, w którym się poznaliśmy, a ja nie chciałem w jej oczach zabijać swojej bardziej pewnej siebie wersji.
- Touché – nie mogłem powstrzymać rozbawienia, które zakradło się do mojego głosu w odpowiedzi na jej prychnięcie. – Ale mógłbym powiedzieć to samo w odpowiedzi na twoje pytanie – dodałem cicho, pozwalając sobie na odrobinę ironii w głosie. Caley broniła się obecnością w przybytku, w którym i ja właśnie byłem, a przecież sama podejrzewała mnie o skłonności do mieszczuchowania. Całkiem słusznie, nie zamierzałem jednak potwierdzać tego przypuszczenia.
Ledwo powstrzymałem ciche westchnienie, które chciało wyrwać się z moich ust w odpowiedzi na kolejne słowa kobiety. Przygody były czymś, co zostawiłem za sobą już dawno, czymś co nie współgrało z wizją ułożonego i stabilnego życia, które pragnąłem stworzyć tutaj, w Londynie. Mimo to tęskniłem za nimi straszliwie, za tym dreszczykiem emocji, którego nie potrafiło mi dostarczyć żadne przyjmowane stacjonarnie zlecenie. Brakowało mi emocji, których doświadczyłem pracując w dla goblinów i łamiąc klątwy w starożytnych miejscach, ba, brakowało mi nawet tych, których dostarczał mi przemyt i łamanie prawa. Nie byłem stworzony do siedzenia w miejscu, a jednak walczyłem z tym i odpychałem od siebie tęsknotę, która zbyt łatwo mogłaby zrujnować to co budowałem od paru miesięcy. Która również sprawiła, że w tym momencie mój wzrok skupił się na towarzyszce jeszcze bardziej niż chwilę temu.
– Przygody w moim towarzystwie bywają niebezpieczne. – Szczególnie te, które odbywały się w noc pełni. - Może gdybym wiedział jakich przygód szukasz mógłbym ci coś zaoferować, Caley.
I created a monster, a hell within my head
I created a monster
a beast inside my brain
I created a monster
a beast inside my brain
Aidan Bagman
Zawód : Łamacz Klątw, do niedawna przemytnik i krętacz
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
My fingers claw your skin, try to tear my way in
You are the moon that breaks the night for which I have to howl
You are the moon that breaks the night for which I have to howl
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Wydawało jej się, że ją rozgryzł, lecz to było przecież niemożliwe – przez lata osiągnęła naprawdę wiele w dziedzinie półprawd i kłamstewek, a maski potrafiła przywoływać na zawołanie. Mimo wszystko Aidan wyglądał tak, jakby przejrzał ją na wylot i wcale jej się to nie podobało. Zmarszczyła na moment brwi, dochodząc do nieprzyjemnego wniosku, że być może każdy znajomy z przeszłości będzie w stanie odkryć fałsz, jakim się posługiwała. Gdziekolwiek tkwił więc jej błąd, zamierzała go odnaleźć, pracować nad nim i w końcu wyeliminować, by w grze pozorów lawirować zwycięsko i z podniesioną głową.
- Nie wnikam w twoje nierozwiązane sprawy, ale nie obiecuję, że nie odezwę się w sprawie służbowej, gdybym potrzebowała wykwalifikowanej pomocy – zapowiedziała bez zająknięcia, spoglądając mężczyźnie prosto w oczy.
Był łamaczem klątw i nic nie wskazywało na to, by porzucił dawne zajęcie. Jeśli jej plany na przyszłość miały się powieść, potrzebowała takiego rodzaju kontaktu, który mógłby zapewnić jej profesjonalną znajomość run i obrony przed czarną magią. Sięgnęła pamięcią do norweskiego spotkania z Bagmanem i uznała, że bardzo chętnie powtórzyłaby taką eskapadę, nie szczędząc galeonów.
Jakich przygód szukała?
Dopiła swój trunek i odstawiła pusty kufel na stół, nie zamierzając nawet fatygować się z odstawieniem go w odpowiednie miejsce. Zmierzyła Aidana badawczym wzrokiem, zanim zdecydowała się ujawnić mu choć odrobinę swoich ambicji.
- Mrożących krew w żyłach – uśmiechnęła się sardonicznie, podnosząc z krzesła, lecz nie przerywając kontaktu wzrokowego – Takich, które kilkadziesiąt lat później wciąż opowiada się z dumą – sięgnęła do sakiewki skrytej przy pasku i wyciągnęła sykla, którego rzuciła na stół – Zapełniających bankowy skarbiec aż po same brzegi – poprawiła skórzaną kamizelkę i wyprostowała się dumnie – Jeśli usłyszysz o takich, daj mi znać. Bywaj zdrów – puściła mu oczko i odwróciła się bez oczekiwania na jakąkolwiek odpowiedź.
Pragnęła zostawić Parszywego Pasażera daleko za sobą, lecz w drodze do domu wciąż wracała myślami do spotkania z Bagmanem i hipotetycznych wypraw, na które mogliby się wybrać, gdyby tylko los był dla obojga odrobinę łaskawszy.
| zt x2
- Nie wnikam w twoje nierozwiązane sprawy, ale nie obiecuję, że nie odezwę się w sprawie służbowej, gdybym potrzebowała wykwalifikowanej pomocy – zapowiedziała bez zająknięcia, spoglądając mężczyźnie prosto w oczy.
Był łamaczem klątw i nic nie wskazywało na to, by porzucił dawne zajęcie. Jeśli jej plany na przyszłość miały się powieść, potrzebowała takiego rodzaju kontaktu, który mógłby zapewnić jej profesjonalną znajomość run i obrony przed czarną magią. Sięgnęła pamięcią do norweskiego spotkania z Bagmanem i uznała, że bardzo chętnie powtórzyłaby taką eskapadę, nie szczędząc galeonów.
Jakich przygód szukała?
Dopiła swój trunek i odstawiła pusty kufel na stół, nie zamierzając nawet fatygować się z odstawieniem go w odpowiednie miejsce. Zmierzyła Aidana badawczym wzrokiem, zanim zdecydowała się ujawnić mu choć odrobinę swoich ambicji.
- Mrożących krew w żyłach – uśmiechnęła się sardonicznie, podnosząc z krzesła, lecz nie przerywając kontaktu wzrokowego – Takich, które kilkadziesiąt lat później wciąż opowiada się z dumą – sięgnęła do sakiewki skrytej przy pasku i wyciągnęła sykla, którego rzuciła na stół – Zapełniających bankowy skarbiec aż po same brzegi – poprawiła skórzaną kamizelkę i wyprostowała się dumnie – Jeśli usłyszysz o takich, daj mi znać. Bywaj zdrów – puściła mu oczko i odwróciła się bez oczekiwania na jakąkolwiek odpowiedź.
Pragnęła zostawić Parszywego Pasażera daleko za sobą, lecz w drodze do domu wciąż wracała myślami do spotkania z Bagmanem i hipotetycznych wypraw, na które mogliby się wybrać, gdyby tylko los był dla obojga odrobinę łaskawszy.
| zt x2
Drag me down to the water and
hold me down until I'm full.
Until I struggle no longer,
until I've drowned in my
sinful will
Caley Goyle
Zawód : tłumaczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
but it's in my roots, it's in my veins, it's in my blood and I stain every heart that I use to heal
the pain
the pain
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
20 listopada '56
Zapach męskiego potu, szczyn z najdalszego kąta, gdzieniegdzie rozlanego piwa, które to Huxley z wściekłością na twarzy zmywała ścierą ze stołu. Po tym jak któregoś razu, jakieś dwa miesiące temu, barmanowi udało się wysadzić całą beczkę dobrego piwa przez anomalie, w pubie pojawił się zakaz używania magii. I odziwo jest to jedyny zakaz, którego przestrzegają wszyscy bez wyjątku. Nie ważne czy jest się szefem tego pubu, dziwką jak Huxley czy marynarzem, który wrócił z długiej wyprawy. Absolutnie wszystkim anomalie już dały w kość i unikano ich jak ognia. Było to upierdliwe, dodawało więcej pracy do której czarodzieje nie byli przyzwyczajeni, ale przynajmniej dzięki temu można było tu chlać, bić się po mordach i sikać pod drzwiami nie martwiąc się, że nagle coś się wydarzy.
Rain od kilku dni chodziła spięta, ostatnią kelnerkę szlag trafił i stracili parę rąk do pracy. Nie mogła się już rozdwoić, barman nie wystawiał nosa zza lady, a ktoś musiał te kufle podać. Była przy tym chyba najbardziej kompetentna, chociaż nie wchodziło to w zakres jej obowiązków. Przechadzając się od stołu do stołu rozmawiała z klientami, co jakiś czas przysiadła któremuś na kolanach, innego biła po rękach gdy wsuwał je pod jej spódnicę śmiejąc się przy tym z żartów znanego jej od dzieciństwa marynarza. Dzisiejszego wieczoru było podobnie, ruch był średni, a przy stolikach siedzieli głównie stali bywalcy. Większość z nich czarnowłosa poznała już gdy zaczynała tu pracę, potrafiła się z nimi porozumieć, zaspokoić i wejść do umysłu bez najmniejszego problemu. Mieszkańcy doków rzadko kiedy okazywali się wybitnymi czarodziejami. Także znała ich sekrety i ich żony, z którymi przecież żyła po sąsiedzku.
- Huxley, masz klienta! - usłyszała krzyk barmana. - Stary Borman czeka na ciebie pod dziewiątką.
Odwróciła się w jego stronę i zmarszczyła brwi. Nie lubiła tego mężczyzny, miał dziwaczne upodobania i gdy tylko mogła oddawała go innym, sama nie chcąc się z nim męczyć. Postawiła z hukiem puste kufle na stole i oparła dłoń o biodro.
- Niech się nim Amie zajmie, ja się nie rozdwoję - warknęła, wszakże barman dobrze wiedział, że Huxley ze starym Bormanem nie chce mieć nic do czynienia.
- Ale on chce ciebie, zapłaci podwójnie - słyszała.
- Niech się w chuja pocałuje - odparła ze złością.
Na sali rozniosła się fala śmiechu, co i rusz ktoś zaczął wtórować Huxley “Niech się w chuja pocałuje” i jak się niedługo miało okazać, to określenie stało się nowym zawołaniem na mężczyznę, który zajmował się przemytem trunków za morze. Kobieta mogła być pewna, że te chlejusy to dadzą mu o tym zapomnieć.
- Hahaha niech się w chuja pocałuje, na Merlina, to było dobre Huxley - usłyszała podchodząc do kolejnego stolika by wytrzeć wylane piwo. - Słuchaj, bo nas to niezwykle bardzo ciekawi. Bo ty wiesz zawsze tyle, słuchaj no dupeczko, co to za panienka tam w tym kącie przesiaduje? Taka jakaś dziwna, nigdy jej nie widziałem. Brzuch ma, to pewnie jakiegoś bękarta urodzi, wiesz ty? I taka z twarzy dziwna, Felix mówił, że jak do Azji raz zapłynął, to tam takie mieli. Żem nigdy takich na oczy nie widział. Ty wiesz coś?
Huxley zamrugała kilkakrotnie i uśmiechnęła się do niego uroczo. Przysunęła się bliżej i chwytając go za włosy przycisnęła do swoich piersi. Po chwili poczuła jego łapska na swoich pośladkach, ale po tylu latach przestało ją to ruszać i nie reagowała, przynajmniej dopóki nie miała ochoty podroczyć się z mężczyznami.
- A nawet jeśli coś wiem, to ci Wilson nie powiem, bo jakbyś nie wiedział, to coś takiego jak kobieca solidarność istnieje i widocznie kobiecina swoje powody ma. I ty się bój bym ja solidarności z twoją żoną nie zawiązała, bo obawiam się, że nie stać cię na wynajęcie najgorszego pokoju w tym pubie - prychnęła odsuwają mężczyznę od siebie. - Także nie wtykaj nosa tam gdzie nie powinieneś.
Pogrywała z pijakiem, który nagle wstał i górował nad nią co najmniej o głowę. Już unosił na nią rękę kiedy na sali rozniosło się głośne “E!”, barman nigdy nie pozwalał bić swoich pracownic w głównej sali. To co robili w pokojach na górze go nie obchodziło, ale żadna przy barze nie oberwie. I wszyscy o tym dobrze wiedzieli.
Gdy Huxley przechodziła później obok stolika obcej kobiety zatrzymała się przy niej. Nie tylko stałych bywalców tego pubu interesowała obecność owej Azjatki i jej brzuch. Oparła się o krzesło stojące obok i wpatrywała w nią przez chwilę.
- Wzbudzasz spore zainteresowanie. Nie dziwię się, rzadko tu u nas takie jak ty - zerknęła na jej brzuch, a potem prosto na twarz.
Ciekawa była tej osoby i nic nie mogła na to poradzić, Rain była taka jaka była.
Drzwi się do baru otworzyły, do środka wpadło zimne powietrze które zatrzepotało jej spódnicą. W Londynie panowała burza.
Zapach męskiego potu, szczyn z najdalszego kąta, gdzieniegdzie rozlanego piwa, które to Huxley z wściekłością na twarzy zmywała ścierą ze stołu. Po tym jak któregoś razu, jakieś dwa miesiące temu, barmanowi udało się wysadzić całą beczkę dobrego piwa przez anomalie, w pubie pojawił się zakaz używania magii. I odziwo jest to jedyny zakaz, którego przestrzegają wszyscy bez wyjątku. Nie ważne czy jest się szefem tego pubu, dziwką jak Huxley czy marynarzem, który wrócił z długiej wyprawy. Absolutnie wszystkim anomalie już dały w kość i unikano ich jak ognia. Było to upierdliwe, dodawało więcej pracy do której czarodzieje nie byli przyzwyczajeni, ale przynajmniej dzięki temu można było tu chlać, bić się po mordach i sikać pod drzwiami nie martwiąc się, że nagle coś się wydarzy.
Rain od kilku dni chodziła spięta, ostatnią kelnerkę szlag trafił i stracili parę rąk do pracy. Nie mogła się już rozdwoić, barman nie wystawiał nosa zza lady, a ktoś musiał te kufle podać. Była przy tym chyba najbardziej kompetentna, chociaż nie wchodziło to w zakres jej obowiązków. Przechadzając się od stołu do stołu rozmawiała z klientami, co jakiś czas przysiadła któremuś na kolanach, innego biła po rękach gdy wsuwał je pod jej spódnicę śmiejąc się przy tym z żartów znanego jej od dzieciństwa marynarza. Dzisiejszego wieczoru było podobnie, ruch był średni, a przy stolikach siedzieli głównie stali bywalcy. Większość z nich czarnowłosa poznała już gdy zaczynała tu pracę, potrafiła się z nimi porozumieć, zaspokoić i wejść do umysłu bez najmniejszego problemu. Mieszkańcy doków rzadko kiedy okazywali się wybitnymi czarodziejami. Także znała ich sekrety i ich żony, z którymi przecież żyła po sąsiedzku.
- Huxley, masz klienta! - usłyszała krzyk barmana. - Stary Borman czeka na ciebie pod dziewiątką.
Odwróciła się w jego stronę i zmarszczyła brwi. Nie lubiła tego mężczyzny, miał dziwaczne upodobania i gdy tylko mogła oddawała go innym, sama nie chcąc się z nim męczyć. Postawiła z hukiem puste kufle na stole i oparła dłoń o biodro.
- Niech się nim Amie zajmie, ja się nie rozdwoję - warknęła, wszakże barman dobrze wiedział, że Huxley ze starym Bormanem nie chce mieć nic do czynienia.
- Ale on chce ciebie, zapłaci podwójnie - słyszała.
- Niech się w chuja pocałuje - odparła ze złością.
Na sali rozniosła się fala śmiechu, co i rusz ktoś zaczął wtórować Huxley “Niech się w chuja pocałuje” i jak się niedługo miało okazać, to określenie stało się nowym zawołaniem na mężczyznę, który zajmował się przemytem trunków za morze. Kobieta mogła być pewna, że te chlejusy to dadzą mu o tym zapomnieć.
- Hahaha niech się w chuja pocałuje, na Merlina, to było dobre Huxley - usłyszała podchodząc do kolejnego stolika by wytrzeć wylane piwo. - Słuchaj, bo nas to niezwykle bardzo ciekawi. Bo ty wiesz zawsze tyle, słuchaj no dupeczko, co to za panienka tam w tym kącie przesiaduje? Taka jakaś dziwna, nigdy jej nie widziałem. Brzuch ma, to pewnie jakiegoś bękarta urodzi, wiesz ty? I taka z twarzy dziwna, Felix mówił, że jak do Azji raz zapłynął, to tam takie mieli. Żem nigdy takich na oczy nie widział. Ty wiesz coś?
Huxley zamrugała kilkakrotnie i uśmiechnęła się do niego uroczo. Przysunęła się bliżej i chwytając go za włosy przycisnęła do swoich piersi. Po chwili poczuła jego łapska na swoich pośladkach, ale po tylu latach przestało ją to ruszać i nie reagowała, przynajmniej dopóki nie miała ochoty podroczyć się z mężczyznami.
- A nawet jeśli coś wiem, to ci Wilson nie powiem, bo jakbyś nie wiedział, to coś takiego jak kobieca solidarność istnieje i widocznie kobiecina swoje powody ma. I ty się bój bym ja solidarności z twoją żoną nie zawiązała, bo obawiam się, że nie stać cię na wynajęcie najgorszego pokoju w tym pubie - prychnęła odsuwają mężczyznę od siebie. - Także nie wtykaj nosa tam gdzie nie powinieneś.
Pogrywała z pijakiem, który nagle wstał i górował nad nią co najmniej o głowę. Już unosił na nią rękę kiedy na sali rozniosło się głośne “E!”, barman nigdy nie pozwalał bić swoich pracownic w głównej sali. To co robili w pokojach na górze go nie obchodziło, ale żadna przy barze nie oberwie. I wszyscy o tym dobrze wiedzieli.
Gdy Huxley przechodziła później obok stolika obcej kobiety zatrzymała się przy niej. Nie tylko stałych bywalców tego pubu interesowała obecność owej Azjatki i jej brzuch. Oparła się o krzesło stojące obok i wpatrywała w nią przez chwilę.
- Wzbudzasz spore zainteresowanie. Nie dziwię się, rzadko tu u nas takie jak ty - zerknęła na jej brzuch, a potem prosto na twarz.
Ciekawa była tej osoby i nic nie mogła na to poradzić, Rain była taka jaka była.
Drzwi się do baru otworzyły, do środka wpadło zimne powietrze które zatrzepotało jej spódnicą. W Londynie panowała burza.
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Trafiła do najgłębszego kręgu piekielnego, nie miała co do tego żadnych wątpliwości: w końcu płaciła za swe występki, przechodząc przez wymyślne tortury. Parszywy Pasażer był przecież miejscem wyjętym z najgorszego koszmaru, wypełnionym gęstym odorem, ciężkimi od wulgaryzmów okrzykami i atmosferą rozkładu. Toksycznego, nie mogła nawet żerować na tym śmierdzącym truchle niczym na padlinie, była zbyt słaba, nie potrafiąc przyzwyczaić się do swej nowej codzienności, w której obskurny pokoik na drugim piętrze stał się jej domem, a krzywy stolik ustawiony we wnęce pod portretem syreny: namiastką jadalni.
Rzadko schodziła do głównej sali speluny, brzydziła się tym miejscem, najczęściej przemykając po skrzypiącej klatce schodowej lub materializując się z mgły tuż przy niewygodnym łóżku, na którym kuliła się przed snem. Musiała jednak coś jeść, organizm domagał się energii, a sensowne restauracje znajdowały się poza jej finansowym zasięgiem. Karmił ją więc Parszywy Pasażer; także i tego późnego popołudnia pochylała się nad obtłuczoną miską z ciepłym rosołem, jedyną względnie zjadliwą potrawą. Nie miała apetytu, zmuszała się do kolejnych łyżek, a wyuczona do perfekcji w Wenus dysocjacja pozwalała jakoś przeżyć porę ciepłego posiłku. Tak naprawdę nie była tutaj, w kącie, przy lepiącym się blacie, a gdzieś indziej, w martwej pustce. Nawet jednak najdoskonalsze umiejętności separacji od własnego ciała rozpadały się w kontakcie z pulsującą siłą wnętrz Parszywego. Niczym epicentrum anomalii, jego woń, dźwięki, nawet dotyk boleśnie przywracały ją do rzeczywistości. Gorąca zupa parzyła w język, twarde krzesło skrzypiało przy każdym ruchu, a z skupiska stolików na środku dochodziły coraz trudniejsze do zniesienia wrzaski, przekleństwa i wybuchy śmiechu. Deirdre wzięła głęboki oddech i potrząsnęła głową, a czarna kurtyna niezwykle prostych włosów przesłoniła jej bladą twarz. Gdyby zamknęła oczy i skupiła się raz jeszcze, mocniej, może udałoby się jej znów się wyłączyć, znów czuć tylko pustkę i…
Próby spełzły na niczym, bowiem ktoś beztrosko przekroczył granicę strefy prywatnej Deirdre, bez pytania przystając przy stoliku. Czy nie wyglądała wystarczająco niechętnie? Sygnalizowała wszelkimi dostępnymi sposobami, że nie życzy sobie towarzystwa, a mimo to, gdy podniosła wzrok, napotkała…kobietę. Tyle dobrze, gdyby znów przystawiał się do niej jakiś obleśny pijak, nie wytrzymałaby, ryzykując użycie czarnej magii.
Spojrzała w górę, beznamiętna, uważnie przyglądając się twarzy nieznajomej. Ładnej, ale zniszczonej życiem; nieco umorusana buzia, rozczochrane włosy, wymięte ubranie: wyglądała jak większość kobiet, mających pecha, by znaleźć się w tym zapadłym miejscu. – Takie jak ja? To znaczy? – spytała, nie wykazując jednak większego zainteresowania; czuła, jak wzrok kobiety omiata jej brzuch. Sądziła, że brzemienny stan zagwarantuje jej bezpieczeństwo, że mężczyźni będą omijać ją szerokim łukiem, ale srogo się myliła. Degeneraci z dzielnicy portowej nie przepuszczają żadnej czarownicy. – Nie potrzebuję zainteresowania. Ani, tym bardziej, towarzystwa – ucięła stanowczo, mając nadzieję, że brunetka zrozumie, że nie zamierza kontynuować wesołej pogawędki. Coś w spojrzeniu nieznajomej sugerowało jednak, iż ma do czynienia z wyjątkowo upartą i silną przeciwniczką, nie odpuszczającą tak łatwo możliwości w pozyskaniu cennych informacji.
Rzadko schodziła do głównej sali speluny, brzydziła się tym miejscem, najczęściej przemykając po skrzypiącej klatce schodowej lub materializując się z mgły tuż przy niewygodnym łóżku, na którym kuliła się przed snem. Musiała jednak coś jeść, organizm domagał się energii, a sensowne restauracje znajdowały się poza jej finansowym zasięgiem. Karmił ją więc Parszywy Pasażer; także i tego późnego popołudnia pochylała się nad obtłuczoną miską z ciepłym rosołem, jedyną względnie zjadliwą potrawą. Nie miała apetytu, zmuszała się do kolejnych łyżek, a wyuczona do perfekcji w Wenus dysocjacja pozwalała jakoś przeżyć porę ciepłego posiłku. Tak naprawdę nie była tutaj, w kącie, przy lepiącym się blacie, a gdzieś indziej, w martwej pustce. Nawet jednak najdoskonalsze umiejętności separacji od własnego ciała rozpadały się w kontakcie z pulsującą siłą wnętrz Parszywego. Niczym epicentrum anomalii, jego woń, dźwięki, nawet dotyk boleśnie przywracały ją do rzeczywistości. Gorąca zupa parzyła w język, twarde krzesło skrzypiało przy każdym ruchu, a z skupiska stolików na środku dochodziły coraz trudniejsze do zniesienia wrzaski, przekleństwa i wybuchy śmiechu. Deirdre wzięła głęboki oddech i potrząsnęła głową, a czarna kurtyna niezwykle prostych włosów przesłoniła jej bladą twarz. Gdyby zamknęła oczy i skupiła się raz jeszcze, mocniej, może udałoby się jej znów się wyłączyć, znów czuć tylko pustkę i…
Próby spełzły na niczym, bowiem ktoś beztrosko przekroczył granicę strefy prywatnej Deirdre, bez pytania przystając przy stoliku. Czy nie wyglądała wystarczająco niechętnie? Sygnalizowała wszelkimi dostępnymi sposobami, że nie życzy sobie towarzystwa, a mimo to, gdy podniosła wzrok, napotkała…kobietę. Tyle dobrze, gdyby znów przystawiał się do niej jakiś obleśny pijak, nie wytrzymałaby, ryzykując użycie czarnej magii.
Spojrzała w górę, beznamiętna, uważnie przyglądając się twarzy nieznajomej. Ładnej, ale zniszczonej życiem; nieco umorusana buzia, rozczochrane włosy, wymięte ubranie: wyglądała jak większość kobiet, mających pecha, by znaleźć się w tym zapadłym miejscu. – Takie jak ja? To znaczy? – spytała, nie wykazując jednak większego zainteresowania; czuła, jak wzrok kobiety omiata jej brzuch. Sądziła, że brzemienny stan zagwarantuje jej bezpieczeństwo, że mężczyźni będą omijać ją szerokim łukiem, ale srogo się myliła. Degeneraci z dzielnicy portowej nie przepuszczają żadnej czarownicy. – Nie potrzebuję zainteresowania. Ani, tym bardziej, towarzystwa – ucięła stanowczo, mając nadzieję, że brunetka zrozumie, że nie zamierza kontynuować wesołej pogawędki. Coś w spojrzeniu nieznajomej sugerowało jednak, iż ma do czynienia z wyjątkowo upartą i silną przeciwniczką, nie odpuszczającą tak łatwo możliwości w pozyskaniu cennych informacji.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Oczywiście, że widziała, że kobieta nie życzy sobie towarzystwa. Ale czy ją to interesowało? Nie koniecznie. To tym bardziej utwierdziło ją w przekonaniu, że kobieta jest tu nową osobą, która nie wie z kim rozmawiała. Gdyby cokolwiek wcześniej słyszała od Huxley wiedziałaby, że nie jest to osoba, która z łatwością odpuszcza i się poddaje. Należała do ludzi, którzy bardzo nie lubili nie osiągać swoich celów i nie uzyskiwać informacji, które chciała pozyskać. W tym momencie obca jej kobieta była jej małym celem, a dowiedzenie się czemu tu przebywa pewnego rodzaju priorytetem. Niestety, musiała zdać się na rozmowę, ponieważ używanie legilimencji w pomieszczeniu pełnym ludzi nie wchodziło w grę.
Rain przyglądała jej się uważnie. Wyglądała co najmniej słabo. Huxley nie prezentowała się dobrze ze względu na pracę, ale towarzyszka z naprzeciwka po prostu wyglądała źle. Jakby jej dość dolegało. Coś złego.
- Nowe, nie jesteś stąd... to znaczy, nie bywasz często w dokach i to widać. Nie tylko po twojej twarzy ale i zachowaniu - zauważyła.
Huxley była bardzo dobrą obserwatorką i mogła cieszyć się dość dobrymi umiejętnościami spostrzegawczymi. Potrafiła wyłapać niuanse, chociaż z obcą jej kobietą wcale nie było najłatwiej. Była trudnym obiektem, a im trudniej tym bardziej ciekawie i interesująco. Z takiego założenia Huxley wychodziła.
- Wiem - przytaknęła. - Ale oni tego nie wiedzą. Czy też bardziej… nie chcą zaakceptować. Dopytują, interesują się. Zaraz zrobią się bardzo upierdliwi
Obróciła się by zerknąć na towarzystwo w pubie. Mężczyźni bacznie się im przyglądali, rozmawiali ze sobą półszeptem zakrywając się kuflami piw. Był to dla nich ciekawy obrazek. A Rain to niezwykle irytowało, z jakiegoś powodu bardzo przeszkadzał jej fakt, że tak interesują się tą kobietą. Może dlatego, że płaciła im za wynajem, za posiłki i czystą pościel i ich zachowanie może przyczynić się do tego, że znajdzie sobie inne lokum, a wtedy pub straci zarobek? O klientów trzeba dbać, tym bardziej o tych, którzy płacą więcej niż za kufel piwa.
- Co mogę im powiedzieć? - zapytała prosto z mostu. - Dopóki im czegoś nie sprzedam nie dadzą spokoju ani tobie ani mi.
Już ją tu wysłali, aby się czegoś dowiedziała. Minie parę dni i sami zaczną się naprzykrzać. Kobieta nie wiedziała ile doświadczenia z takimi mężczyznami ma jej towarzyszka, z góry więc założyła, że niewielkie. Dlatego obawiała się, że gdy nie będzie komu jej pomóc, to sobie nie poradzi i wyląduje w jakimś zakamarku razem z paroma chlejusami. Niektórym z nich jej brzuch absolutnie nie przeszkadzał i ślinili się na samą myśl o egzotycznej kobiecie z dalekich krajów.
- Posłuchaj, muszą widzieć, że coś mi o sobie opowiadasz. Mogą to być kompletne bzdury, ale nie uwierzą mi jeśli nie będą widzieć, że faktycznie mam te informacje od ciebie. Może na takich wyglądają, ale nie są głupcami - szepnęła. - A ja postaram się ich utrzymać w ryzach, aby ci nie przeszkadzali.
Wyprostowała się i dla zabicia czasu oraz by dać kobiecie chwilę czasu do przemyśleń przetarła jej stół, który był już brudny, ścierką. Następnie przycisnęła ją przez pasek od spódnicy, przeczesała dłońmi włosy i rozejrzała się po pubie. Nie usiadła nawet na chwilę od dobrych paru godzin, nie mówiąc już o wypiciu czegoś.
- Przy okazji, podać ci coś jeszcze? Nie wyglądasz… dobrze - mruknęła, znów patrząc na brzuch kobiety.
Rain przyglądała jej się uważnie. Wyglądała co najmniej słabo. Huxley nie prezentowała się dobrze ze względu na pracę, ale towarzyszka z naprzeciwka po prostu wyglądała źle. Jakby jej dość dolegało. Coś złego.
- Nowe, nie jesteś stąd... to znaczy, nie bywasz często w dokach i to widać. Nie tylko po twojej twarzy ale i zachowaniu - zauważyła.
Huxley była bardzo dobrą obserwatorką i mogła cieszyć się dość dobrymi umiejętnościami spostrzegawczymi. Potrafiła wyłapać niuanse, chociaż z obcą jej kobietą wcale nie było najłatwiej. Była trudnym obiektem, a im trudniej tym bardziej ciekawie i interesująco. Z takiego założenia Huxley wychodziła.
- Wiem - przytaknęła. - Ale oni tego nie wiedzą. Czy też bardziej… nie chcą zaakceptować. Dopytują, interesują się. Zaraz zrobią się bardzo upierdliwi
Obróciła się by zerknąć na towarzystwo w pubie. Mężczyźni bacznie się im przyglądali, rozmawiali ze sobą półszeptem zakrywając się kuflami piw. Był to dla nich ciekawy obrazek. A Rain to niezwykle irytowało, z jakiegoś powodu bardzo przeszkadzał jej fakt, że tak interesują się tą kobietą. Może dlatego, że płaciła im za wynajem, za posiłki i czystą pościel i ich zachowanie może przyczynić się do tego, że znajdzie sobie inne lokum, a wtedy pub straci zarobek? O klientów trzeba dbać, tym bardziej o tych, którzy płacą więcej niż za kufel piwa.
- Co mogę im powiedzieć? - zapytała prosto z mostu. - Dopóki im czegoś nie sprzedam nie dadzą spokoju ani tobie ani mi.
Już ją tu wysłali, aby się czegoś dowiedziała. Minie parę dni i sami zaczną się naprzykrzać. Kobieta nie wiedziała ile doświadczenia z takimi mężczyznami ma jej towarzyszka, z góry więc założyła, że niewielkie. Dlatego obawiała się, że gdy nie będzie komu jej pomóc, to sobie nie poradzi i wyląduje w jakimś zakamarku razem z paroma chlejusami. Niektórym z nich jej brzuch absolutnie nie przeszkadzał i ślinili się na samą myśl o egzotycznej kobiecie z dalekich krajów.
- Posłuchaj, muszą widzieć, że coś mi o sobie opowiadasz. Mogą to być kompletne bzdury, ale nie uwierzą mi jeśli nie będą widzieć, że faktycznie mam te informacje od ciebie. Może na takich wyglądają, ale nie są głupcami - szepnęła. - A ja postaram się ich utrzymać w ryzach, aby ci nie przeszkadzali.
Wyprostowała się i dla zabicia czasu oraz by dać kobiecie chwilę czasu do przemyśleń przetarła jej stół, który był już brudny, ścierką. Następnie przycisnęła ją przez pasek od spódnicy, przeczesała dłońmi włosy i rozejrzała się po pubie. Nie usiadła nawet na chwilę od dobrych paru godzin, nie mówiąc już o wypiciu czegoś.
- Przy okazji, podać ci coś jeszcze? Nie wyglądasz… dobrze - mruknęła, znów patrząc na brzuch kobiety.
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Tak jak przypuszczała, nieznajoma kobieta nie odsunęła się od stolika nawet o cal – ciągle wpatrywała się w nią świdrującym, nieustępliwym wzrokiem, nic nie robiąc sobie z zasad dobrego wychowania. Nie powinno jej to dziwić, znajdowały się w obskurnej, portowej spelunie, a nie w restauracjach, w których bywała za czasów swej świetności. Nawet jako prostytutka, kobieta sprzedająca swe ciało, odwiedzała lokale o znacznie wyższej klasie, z jedwabnymi obrusami, wygodnymi krzesłami i uprzejmą, dyskretną obsługą. Czyż Rosier nie sprawił, że upadła jeszcze niżej, choć wtedy, gdy pojękiwała pod lepkimi ciałami klientów, sądziła, że to niemożliwe? Kolejny dreszcz nienawiści i żalu przeszył ciało, prowokując dziecko do gwałtowniejszego poruszenia się. Kilka łyków rosołu podeszło do gardła, ale nie dała po sobie poznać dyskomfortu, dzielnie wytrzymując prześwietlenie stojącej przed nią brunetki. – Więc co w moim zachowaniu wskazuje, że nie jestem stąd? – spytała retorycznie, zaczynając się niecierpliwić. Chciała jedynie spokoju, by zmusić się do zjedzenia porcji tłustej, niezbyt smacznej zupy: naprawdę wymagała tak wiele? – To, że nie życzę sobie nachalnego towarzystwa podczas posiłku? – podsunęła, licząc, że kobieta zrozumie wręcz prymitywnie oczywistą sugestię. Właściwie nie miała co do tego wątpliwości, ciemne oczy lśniły może nie inteligencją, ale uliczną mądrością. Sprytem bezpańskich zwierząt, uczących się na własnych, krwawych i zaropiałych błędach. – Nie mam zamiaru zaspokajać chorej ciekawości tutejszych mętów – odrzekła surowo, wyżej unosząc brodę. Groteskowa duma w miejscu zapomnianym przez Merlina i ludzi posiadających choć odrobinę klasy i rozsądku. Co tutaj robiła? Oszalała, ale nie mogła się do tego przyznać, rozpaczliwie trzymając się przekonania, że postąpiła słusznie, nie chcąc zależności od oferującego gościnę Ramseya. – Na pewno jest tu pełno czarownic, na których chętniej zawieszą oko. Łatwych i dostępnych – dodała przez prawie zaciśnięte wargi; Parszywy słynął z plugawej klienteli oraz dorabiających tu sobie portowych kurew, pokładających się na brudnych, niezmienianych od miesięcy prześcieradłach w tutejszych pokoikach. Nie miała pewności, czy kobieta, która do niej podeszła również zajmuje się tym fachem, ale widząc rozanielone spojrzenia pijaków, wbijane w krągłości skryte pod ubrudzoną szatą, mogła wyciągnąć odpowiednie wnioski co do profesji kelnerki. Ta świadomość nieco złagodziła irytację, niewiele, lecz na tyle, by nie ignorowała pytań czarownicy. – Powiedz im, żeby zajęli się własnymi sprawami. A jeśli to nie pomoże, opisz z wulgarną dokładnością skłonności Azjatek do odgryzania męskiego przyrodzenia - pochyliła się nieco ku niej, mówiąc spokojnym szeptem. Doceniała propozycję brunetki, chcącą ograniczyć męskie naprzykrzanie się; chciała wierzyć też w kobiecą solidarność, ale nie obdarzała zaufaniem nowo napotkanych osób, zwłaszcza w tak paskudnych miejscach. I w grobowym, ponurym nastroju, wypełzającym na wierzch w postaci podkrążonych oczu i bladej cery. Uniosła odrobinę brwi, słysząc troskliwe pytanie o dodatkowe zamówienie. – Nie, dziękuję – skwitowała po prostu, nie chcąc wdawać się w opowieść o tym, co sprawiło, że wygląda tak źle. Zdawała sobie z tego sprawę, była przemarznięta, sfrustrowana, samotna i brzemienna. W porównaniu z nią, zapracowana po łokcie, wymięta kelnerka wydawała się zadbaną gwiazdką estrady.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Otaczały się innym towarzystwem i bywały w zupełnie różnych miejscach. Huxley nie znała się na zasadach panujących w droższych restauracjach, operach, bogatych domach. Brakowało jej obycia, ale czy można było się temu dziwić? Wychowywała się na ulicy, sama nauczyła się wszystkiego, aby przetrwać. Znała innego rodzaju zasady i przyzwyczajona była do innego typu zachowań. Dla Rain smród piwa, szczyn, głośne śmiechy, groźby i wycieranie krwi po mordobiciu było czymś całkowicie normalny. Czy ciągnęło ją do zmian? Nie koniecznie. Dzięki temu, że w porcie znała każdy kąt i każda twarz była tu znajoma żyło i pracowało się łatwiej. W jednej i w drugiej pracy. Dlatego też po jej towarzyszce tak widać było, że nie jest przyzwyczajona do zachowań tubylców. Nikt z wyższych sfer się tu nie pojawiał, a jeśli już, to z bardzo konkretnego powodu. I każdy nowy krzywił się dokładnie tak samo. Dlatego też nie odpowiedziała na kobiece pytanie, obie dobrze wiedziały o czym mówią.
Co nie oznaczało, że Rain miała odpuścić. Słuchała słów Azjatki i patrzyła na nią z zainteresowaniem. I nie mogła powiedzieć, aby kobieta nie miała racji. Bo miała i to zdecydowanie. Ale czy naprawdę nie rozumiała, że to co inne, egzotyczne, niedostępne jest zdecydowanie ciekawsze?
- To prawda - zaczęła spokojnie. - Ale mnie i Amie tutaj znają, a ciebie… jeszcze nie.
Nie musiała dodawać więcej, brzemienna również wyglądała na osobę inteligentną. Miła odmiana od towarzystwa durniów, za których miała większość swoich klientów. Głównie tych, którym użyczała swoje ciało. Pozostali znajdowali się poza skalą, mierzeni wobec zupełnie innych wartości.
Nachyliła się lekko, aby dobrze usłyszeć słowa kobiety i gdy tylko do niej dotarły roześmiała się. Nie szydząco, po prostu bardzo ją to rozbawiło. Zwróciła przez to na siebie uwagę dodatkowych osób, ale może to i dobrze? Uśmiechnęła się zadowolona.
- Podobasz mi się - zauważyła i odwróciła do niej bokiem, aby spojrzeć na jednego z mężczyzn. - Ej, Wilson! Pani oferuje, że jak nie przestaniesz się nią interesować, to ci odgryzie twoje przyrodzenie. Gdyby jeszcze było co odgryzać, biedaku - prychnęła, a na sali rozniósł się gromki śmiech. Dopiero gdy się uciszyli, bo Wilson wstał z krzesła, Huxley zdecydowała się kontynuować. - Nie radzę pani przeszkadzać, a teraz wynoś się i jak jutro wrócisz, to proszę się nią już nie interesować.
Nie musiała mówić, że dotyczy to wszystkich panów tu zebranych. Kurwa zawsze miała haczyk na swojego klienta i mogła mu bardzo poprzeszkadzać w życiu. Każdy kto korzystał z jej usług musiał się z tym liczyć i godzić na ryzyko. Dlatego też swoich klientów potrafiła trzymać w ryzach. Oni wiedzieli, że to ona jest tu panią.
Odwróciła się do Azjatki, dopiero po chwili usłyszała trzask drzwi i odetchnęła. Być może któregoś dnia za to zapłaci i to solidnie, ale czy się tym przejęła? Nie. Ponieważ nie będzie to ani pierwszy, ani ostatni raz. Takie było życie na ulicy.
- Mam nadzieję, że zrozumieli i jednak faktycznie nie są kompletnymi durniami. Gdyby jednak jakiś się naprzykrzał, to daj znać - dodała uprzejmie. - W swoim... stanie... nie powinnaś się denerwować.
Już miała odchodzić kiedy zatrzymała się jednak w półkroku i spojrzała na kobietę. Mieszkała już tu od dobrych paru dni, czyli tyle ile zostali bez kelnerki, która również dbała o czystość w pokojach. Zacisnęła usta, Huxley była wściekła, że nadal nikogo nie zatrudnili do pracy.
- Ah, długo będziesz tu mieszkać? Chyba od początku nikogo u ciebie nie było, wyślę jutro rano Amie żeby posprzątała. Parę dni temu straciliśmy jedną z pracownic i - zwróciła spojrzenie w stronę baru - ociągają się z zatrudnieniem kogoś nowego. Niedługo kompletnie przestanę ogarniać. Klienci, jeszcze mam alkohol roznosić i sprzątać…
A gdzie tu czas na zajmowanie się zleceniami?
Westchnęła ciężko.
Co nie oznaczało, że Rain miała odpuścić. Słuchała słów Azjatki i patrzyła na nią z zainteresowaniem. I nie mogła powiedzieć, aby kobieta nie miała racji. Bo miała i to zdecydowanie. Ale czy naprawdę nie rozumiała, że to co inne, egzotyczne, niedostępne jest zdecydowanie ciekawsze?
- To prawda - zaczęła spokojnie. - Ale mnie i Amie tutaj znają, a ciebie… jeszcze nie.
Nie musiała dodawać więcej, brzemienna również wyglądała na osobę inteligentną. Miła odmiana od towarzystwa durniów, za których miała większość swoich klientów. Głównie tych, którym użyczała swoje ciało. Pozostali znajdowali się poza skalą, mierzeni wobec zupełnie innych wartości.
Nachyliła się lekko, aby dobrze usłyszeć słowa kobiety i gdy tylko do niej dotarły roześmiała się. Nie szydząco, po prostu bardzo ją to rozbawiło. Zwróciła przez to na siebie uwagę dodatkowych osób, ale może to i dobrze? Uśmiechnęła się zadowolona.
- Podobasz mi się - zauważyła i odwróciła do niej bokiem, aby spojrzeć na jednego z mężczyzn. - Ej, Wilson! Pani oferuje, że jak nie przestaniesz się nią interesować, to ci odgryzie twoje przyrodzenie. Gdyby jeszcze było co odgryzać, biedaku - prychnęła, a na sali rozniósł się gromki śmiech. Dopiero gdy się uciszyli, bo Wilson wstał z krzesła, Huxley zdecydowała się kontynuować. - Nie radzę pani przeszkadzać, a teraz wynoś się i jak jutro wrócisz, to proszę się nią już nie interesować.
Nie musiała mówić, że dotyczy to wszystkich panów tu zebranych. Kurwa zawsze miała haczyk na swojego klienta i mogła mu bardzo poprzeszkadzać w życiu. Każdy kto korzystał z jej usług musiał się z tym liczyć i godzić na ryzyko. Dlatego też swoich klientów potrafiła trzymać w ryzach. Oni wiedzieli, że to ona jest tu panią.
Odwróciła się do Azjatki, dopiero po chwili usłyszała trzask drzwi i odetchnęła. Być może któregoś dnia za to zapłaci i to solidnie, ale czy się tym przejęła? Nie. Ponieważ nie będzie to ani pierwszy, ani ostatni raz. Takie było życie na ulicy.
- Mam nadzieję, że zrozumieli i jednak faktycznie nie są kompletnymi durniami. Gdyby jednak jakiś się naprzykrzał, to daj znać - dodała uprzejmie. - W swoim... stanie... nie powinnaś się denerwować.
Już miała odchodzić kiedy zatrzymała się jednak w półkroku i spojrzała na kobietę. Mieszkała już tu od dobrych paru dni, czyli tyle ile zostali bez kelnerki, która również dbała o czystość w pokojach. Zacisnęła usta, Huxley była wściekła, że nadal nikogo nie zatrudnili do pracy.
- Ah, długo będziesz tu mieszkać? Chyba od początku nikogo u ciebie nie było, wyślę jutro rano Amie żeby posprzątała. Parę dni temu straciliśmy jedną z pracownic i - zwróciła spojrzenie w stronę baru - ociągają się z zatrudnieniem kogoś nowego. Niedługo kompletnie przestanę ogarniać. Klienci, jeszcze mam alkohol roznosić i sprzątać…
A gdzie tu czas na zajmowanie się zleceniami?
Westchnęła ciężko.
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
A więc nie myliła się – kobieta bez żadnego skrępowania uznała, że mówiąc o damach łatwych i dostępnych Deirdre miała na myśli ją. Nie zamierzała tego insynuować, na ułamek sekundy poczuła się wręcz zakłopotana, ale brunetka nie wydawała się obrażona. Jasno, konkretnie i wręcz beztrosko akcentowała swą przynależność do wspomnianej, potocznie uznawanej za niezbyt chlubną, grupy zawodowej. Chłodna niechęć Mericourt odrobinę stopniała, spoglądała już na krągłą dziewczynę nie jak na irytującą magiczną muchę, ale jak na dość bystrego chrząszcza, próbującego poradzić sobie w tym cuchnącym świecie. – Och – a więc pracujesz w ten sposób? – spytała bez cienia zawstydzenia czy moralnej zgrozy, ujmując jednak profesję czarownicy w dość eufemistyczny sposób. Chyba tak mogłaby zareagować dość otwarta, liberalna kobieta, po raz pierwszy spotykając się z panną lekkich obyczajów: mieszanina zakłopotania, współczucia i niezrozumienia. Nie chciała dać po sobie poznać, że mają ze sobą więcej wspólnego niż mogłoby się wydawać. - I nie poznają: z całym szacunkiem, nie jestem kimś, za kogo mogli by mnie uważać – wyjaśniła dość sztywno, a podsycona ciążowymi hormonami paranoja przybrała na sile. Szansa na to, że ktoś z Wenus pojawił się w tym zapchlonym przybytku była znikoma, tak samo jak możliwość rozpoznania w zmęczonej, ciężarnej kobiecie smukłej i zwinnej Miu, lśniącej od makijażu, olejków i najdroższych tkanin. Czy więc mogli wyczuć jej przeszłość? Zobaczyć w oczach coś na wskroś dziwkarskiego; a może unosiła się wokół niej ciężka od piżma woń moralnej rozwiązłości? Stłumiła irracjonalne wątpliwości, biorąc głębszy, uspokajający oddech, zbiegający się w czasie z wojowniczą przemową brunetki. Nie sądziła, że tak szybko przejdzie do akcji, ale widocznie miała w sobie wiele energii i portowej drapieżności, nakazującej nie przebierać w środkach i chwytać każdą chwilę. Mericourt nie oglądała się na mężczyzn, przenosząc wzrok na coraz chłodniejszy, zaczynający gęstnieć rosół. Troska – specyficzna, żywcem wyjęta z spelunkowego koszmaru – nieznajomej prawie ją wzruszyła, brzemienny stan uwrażliwiał ją na takie akty przypadkowego wsparcia, którego przecież niezwykle potrzebowała. Co nie oznaczało, że zamieniała się w płaczącą ze wzruszenia przyjaciółkę; uśmiechnęła się tylko lekko, znów podnosząc głowę na wyraźnie triumfującą kobietę. – Jak masz na imię? – spytała w końcu, spodziewając się personaliów przaśnych lub portowo wyrafinowanych. Obydwa pasowały do dziwki o pełnych kształtach i rubasznym poczuciu humoru; miała w sobie wiele siły, której Deirdre w tym momencie niezwykle jej zazdrościła. – Poradzę sobie z nimi. Znam kilka sprawdzonych sposobów na natrętnych mężczyzn – zdradziła ze spokojem; biegle władała w różdżką i w normalnych okolicznościach z satysfakcją pastwiłaby się nad każdym, kto wszedłby jej w drogę, lecz anomalie i ciąża wpływały druzgocząco na jej umiejętności magiczne. Bezradność i bezsilność przenikała do każdego aspektu roztrzaskanego życia. – Dobrze wiedzieć, że kobieca solidarność jednak istnieje, doceniam twą troskę, ale – nie potrzebuję opieki – odparła dość łagodnie i absolutnie niezgodnie z prawdą. Kłamała jak z nut, nawet czarne, matowe oczy wydawały się mieć w sobie wystarczająco wiele życia, by uwierzyć w jej determinację.
Wystarczającą, nieznajoma bowiem już odwracała się, by wrócić do swych obowiązków, lecz widocznie ciekawość – albo inne, ukryte intencje – zatrzymały ją przy niej jeszcze na moment. – Opłaciłam pokój do końca miesiąca, ale możliwe, że zostanę do wiosny – odpowiedziała powoli, wewnętrznie przerażona tą perspektywą. Wątpiła, że wytrzyma tutaj tak długo, egzystowanie w ponurej, brudnej karczmie było czystą torturą, na razie jednak nie miała innego wyjścia. Zamieszała letnią zupę, tłumiąc obrzydzenie, tłumiąc wrzask sprzeciwu: nie chciała zostać tu nawet jednego dnia dłużej. Wątpiła, by posprzątanie pokoju coś dało, skinęła jednak głową w niemym podziękowaniu. – Zajmujecie się tu wszystkim? Od kelnerowania, po wizyty w prywatnych pokojach? – spytała z niedowierzaniem, odnajdując w wściekłości Rain pewną pociechę: przynajmniej nie musiała pracować w takich warunkach. Na razie, Deirdre, na razie nie musisz, szepnął zjadliwy, piskliwy głos w tyle głowy.
Wystarczającą, nieznajoma bowiem już odwracała się, by wrócić do swych obowiązków, lecz widocznie ciekawość – albo inne, ukryte intencje – zatrzymały ją przy niej jeszcze na moment. – Opłaciłam pokój do końca miesiąca, ale możliwe, że zostanę do wiosny – odpowiedziała powoli, wewnętrznie przerażona tą perspektywą. Wątpiła, że wytrzyma tutaj tak długo, egzystowanie w ponurej, brudnej karczmie było czystą torturą, na razie jednak nie miała innego wyjścia. Zamieszała letnią zupę, tłumiąc obrzydzenie, tłumiąc wrzask sprzeciwu: nie chciała zostać tu nawet jednego dnia dłużej. Wątpiła, by posprzątanie pokoju coś dało, skinęła jednak głową w niemym podziękowaniu. – Zajmujecie się tu wszystkim? Od kelnerowania, po wizyty w prywatnych pokojach? – spytała z niedowierzaniem, odnajdując w wściekłości Rain pewną pociechę: przynajmniej nie musiała pracować w takich warunkach. Na razie, Deirdre, na razie nie musisz, szepnął zjadliwy, piskliwy głos w tyle głowy.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
A dlaczego miałaby się tego wstydzić? Już dawno przestało ją to krępować, zarabiała na życie i radziła sobie najlepiej jak potrafiła. Widocznie takie było jej przeznaczenie, żeby właśnie to było jej główną pracą. A fakt, że możliwe było połączenie tego z jej umiejętnością legilimencji i uzyskiwać dzięki temu dodatkowy zarobek było dla niej ogromnym szczęściem. Nie wiedziała, czy jej towarzyszka wypowiedziała te słowa specjalnie czy był to tylko zbieg okoliczności, niczego nie zauważyła, a Huxley sama wyłożyła się jak na tacy. Nie ważne. Przecież jeśli zostanie tu trochę dłużej, to i tak by się wszystkiego dowiedziała. Nie było to nic, co Rain by ukrywała. Nie przy swoich.
- Tak - wzruszyła lekko ramionami.
Wenus a doki to jakby pracować w kompletnie dwóch różnych światach i nie było pewne, że gdyby Huxley spotkała kobietę w innych okolicznościach, to czy by cokolwiek wyczuła. Wychodziła z założenia, że tę profesję po prostu widać po ruchach ciała i sposobie bycia i bardzo trzeba było się postarać, aby wyglądać całkowicie normalnie. Przez to, że klientka była brzemienna i jeszcze wyglądała tak mizernie, to Rain nawet przez głowę nie przemknęło, że mogą mieć ze sobą aż tyle wspólnego. Tym bardziej po jej słowach, kobieta wyglądała na “normalną” i dla Huxley, póki ta nie poznała jej bliżej, wyglądała jak typowa pracownica sklepu, albo nawet Ministerstwa, tylko wpadła w jakieś problemy dlatego znajduje się tu, a nie gdzie indziej.
Oczywiście, że było w niej dużo energii i portowej drapieżności. Szare myszki tu nie wytrwają, zostają zjedzone na przystawkę albo wiodą niezwykle nędzne życie. Wielu z tych mężczyzn znało matkę Huxley, a ona nie posiadała w sobie tej energii, która umożliwiłaby jej zapewnienie sobie jakiegoś wysokiego miejsca w hierarchii. Rain zawsze chciała być inna niż swoja matka. Chociaż zajęła się dokładnie tym samym, to plasowała się zdecydowanie wyżej i na ulicach się z nią liczono. Coś było w niej takiego, że mężczyźni ustępowali jej drogi. Pozwalała im na wiele, ale sama te granice tak daleko przesunęła i gdyby chciała, mogłaby to ukrócić. Ale czy chciała? Dobrze bawiła się drocząc z mężczyznami, po tylu latach właściwie nie znała innego życia i trudno byłoby się jej przystosować. Kiedyś będzie musiała, w końcu stanie się na to wszystko za stara. Ale póki co o tym nie myślała. W każdym razie w Huxley było tyle pewności siebie i tyle przytłaczającej energii, że potrafiła sobie tu żyć całkiem dobrze.
- Rain. Bardzo adekwatne do aktualnej pogody, heh? - zaśmiała się lekko, bo cóż innego mogła począć.
Nie rozumiała tego co działo się aktualnie z pogodą. I chociaż uwielbiała deszcz, to nie była zachwycona faktem ciągłej burzy. Pioruny waliły, szalała wichura i coraz mniej statków witało do portu, ponieważ było to dla nich zbyt niebezpieczne. A im mniej marynarzy, którzy podróżowali po świecie tym mniej ciekawych informacji docierało do jej ucha. Czy też bywało wyciągane z umysłu.
- Jak uważasz, ale gdyby coś, to wiesz gdzie mnie szukać - odparła.
Powiedzmy, że jej uwierzyła. Nie miała powodu, aby tego nie zrobić, w kobiecym głosie wyczuła pewność siebie chociaż jej stan nie wskazywał na jej prawdziwe pochodzenie. Huxley jednak nie chciała naciskać zbyt mocno, przynajmniej nie podczas pierwszej rozmowy. Istnieje coś takiego jak budowanie zaufania, nikt nie otwiera się obcej osobie i nie opowiada nagle o swoim życiu. W dzisiejszych czasach nie wiadomo na kogo się trafi, skąd Rain mogła wiedzieć, czy przypadkiem nie rozmawia z poszukiwaną kryminalistką z innego kraju? No właśnie nie mogła i najprawdopodobniej podobne wątpliwości mogła mieć jej rozmówczyni. Bo bycie dziwką nie musi być tylko jednym zajęciem.
- Aż do wiosny? Sporo czasu - zauważyła. - Nie wiem kiedy masz, em, rozwiązanie, ale od razu mówię, że nie mamy tu nikogo kto mógłby się tym zająć.
Lepiej żeby kobieta wiedziała z góry i była przygotowana na fakt, że albo będzie musiała poradzić sobie sama, sprowadzić kogoś albo liczyć na niedoświadczone ręce pracownic Parszywego Pasażera. Oczywiście jeśli faktycznie zostanie tu aż tak długo.
- Od niedawna tak i, przyznam szczerze, jestem wręcz wykończona. Czasami tylko w ciągu dnia pomagałam na barze gdy było trzeba i akurat byłam w pubie. Wieczory miałyśmy dla klientów, a teraz sama widzisz. Kompletny chaos - pochyliła się lekko. - Ponoć naszą kelnerkę piorun trzasnął, takie plotki chodzą.
Na ile to było prawdą, to chyba nikt póki co nie wiedział. Ale mniejsza z tym, bo było coś ważniejszego. Rain cieszyła się w duchu, że kobieta zaczęła z nią rozmawiać, a nie burczeć pod nosem. Czyli zrobiły krok do przodu. Może coś z tej nowej znajomości jeszcze będzie.
- Tak - wzruszyła lekko ramionami.
Wenus a doki to jakby pracować w kompletnie dwóch różnych światach i nie było pewne, że gdyby Huxley spotkała kobietę w innych okolicznościach, to czy by cokolwiek wyczuła. Wychodziła z założenia, że tę profesję po prostu widać po ruchach ciała i sposobie bycia i bardzo trzeba było się postarać, aby wyglądać całkowicie normalnie. Przez to, że klientka była brzemienna i jeszcze wyglądała tak mizernie, to Rain nawet przez głowę nie przemknęło, że mogą mieć ze sobą aż tyle wspólnego. Tym bardziej po jej słowach, kobieta wyglądała na “normalną” i dla Huxley, póki ta nie poznała jej bliżej, wyglądała jak typowa pracownica sklepu, albo nawet Ministerstwa, tylko wpadła w jakieś problemy dlatego znajduje się tu, a nie gdzie indziej.
Oczywiście, że było w niej dużo energii i portowej drapieżności. Szare myszki tu nie wytrwają, zostają zjedzone na przystawkę albo wiodą niezwykle nędzne życie. Wielu z tych mężczyzn znało matkę Huxley, a ona nie posiadała w sobie tej energii, która umożliwiłaby jej zapewnienie sobie jakiegoś wysokiego miejsca w hierarchii. Rain zawsze chciała być inna niż swoja matka. Chociaż zajęła się dokładnie tym samym, to plasowała się zdecydowanie wyżej i na ulicach się z nią liczono. Coś było w niej takiego, że mężczyźni ustępowali jej drogi. Pozwalała im na wiele, ale sama te granice tak daleko przesunęła i gdyby chciała, mogłaby to ukrócić. Ale czy chciała? Dobrze bawiła się drocząc z mężczyznami, po tylu latach właściwie nie znała innego życia i trudno byłoby się jej przystosować. Kiedyś będzie musiała, w końcu stanie się na to wszystko za stara. Ale póki co o tym nie myślała. W każdym razie w Huxley było tyle pewności siebie i tyle przytłaczającej energii, że potrafiła sobie tu żyć całkiem dobrze.
- Rain. Bardzo adekwatne do aktualnej pogody, heh? - zaśmiała się lekko, bo cóż innego mogła począć.
Nie rozumiała tego co działo się aktualnie z pogodą. I chociaż uwielbiała deszcz, to nie była zachwycona faktem ciągłej burzy. Pioruny waliły, szalała wichura i coraz mniej statków witało do portu, ponieważ było to dla nich zbyt niebezpieczne. A im mniej marynarzy, którzy podróżowali po świecie tym mniej ciekawych informacji docierało do jej ucha. Czy też bywało wyciągane z umysłu.
- Jak uważasz, ale gdyby coś, to wiesz gdzie mnie szukać - odparła.
Powiedzmy, że jej uwierzyła. Nie miała powodu, aby tego nie zrobić, w kobiecym głosie wyczuła pewność siebie chociaż jej stan nie wskazywał na jej prawdziwe pochodzenie. Huxley jednak nie chciała naciskać zbyt mocno, przynajmniej nie podczas pierwszej rozmowy. Istnieje coś takiego jak budowanie zaufania, nikt nie otwiera się obcej osobie i nie opowiada nagle o swoim życiu. W dzisiejszych czasach nie wiadomo na kogo się trafi, skąd Rain mogła wiedzieć, czy przypadkiem nie rozmawia z poszukiwaną kryminalistką z innego kraju? No właśnie nie mogła i najprawdopodobniej podobne wątpliwości mogła mieć jej rozmówczyni. Bo bycie dziwką nie musi być tylko jednym zajęciem.
- Aż do wiosny? Sporo czasu - zauważyła. - Nie wiem kiedy masz, em, rozwiązanie, ale od razu mówię, że nie mamy tu nikogo kto mógłby się tym zająć.
Lepiej żeby kobieta wiedziała z góry i była przygotowana na fakt, że albo będzie musiała poradzić sobie sama, sprowadzić kogoś albo liczyć na niedoświadczone ręce pracownic Parszywego Pasażera. Oczywiście jeśli faktycznie zostanie tu aż tak długo.
- Od niedawna tak i, przyznam szczerze, jestem wręcz wykończona. Czasami tylko w ciągu dnia pomagałam na barze gdy było trzeba i akurat byłam w pubie. Wieczory miałyśmy dla klientów, a teraz sama widzisz. Kompletny chaos - pochyliła się lekko. - Ponoć naszą kelnerkę piorun trzasnął, takie plotki chodzą.
Na ile to było prawdą, to chyba nikt póki co nie wiedział. Ale mniejsza z tym, bo było coś ważniejszego. Rain cieszyła się w duchu, że kobieta zaczęła z nią rozmawiać, a nie burczeć pod nosem. Czyli zrobiły krok do przodu. Może coś z tej nowej znajomości jeszcze będzie.
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Imię kobiety wywołało na twarzy Deirdre lekki uśmiech, podobało się jej – pasowało też do wizerunku panny lżejszych niż obowiązujące obyczajów. Przyjmowanie nazw żywiołów, pięknych kwiatów czy wyrafinowanie brzmiących słów było standardową praktyką; nawet personalia ladacznicy powinny budzić zachwyt i zaintrygowanie, podejrzewała więc, że deszczowa czarownica przedstawiła się swym pseudonimem. – Pasuje do ciebie, do twoich oczu – odpowiedziała lekko, miękko, już bez obojętnej wyniosłości. Potrzebowała sojuszniczki i choć Rain była dość natrętna, co budziło niepokój związany z narastającymi pytaniami, to chwilowo była także przydatna. Znała to miejsce, nieźle radziła sobie z biesiadującym tu tłumem, zapewne posiadała też dużą wiedzę na temat okolicy oraz ludzi – mogła z niej czerpać, o ile odpowiednio delikatnie rozegra nawiązanie ich relacji. – Mów mi Jixi. Miło mi cię poznać, pomimo tego…wszystkiego[/i] – dodała, wyciągając ku spracowanej dłoni Huxley własną, jeszcze delikatną, z gasnącym już łukiem jaśniejszej skóry, którą do niedawna przykrywały rubiny Rosierów. Nie zająknęła się przy wypowiadaniu imienia, doskonale kłamała, skrywając prawdziwą twarz – mimo wszystko nie chciała być tutaj rozpoznawana, Deirdre, choć martwa, była intensywnym wspomnieniem. Portowa Jixi, zagubiona, zmęczona, brzemienna, lepiej pasowała do tych obskurnych wnętrz. –Mieszkasz też tutaj? – spytała, zastanawiając się, czy Rain składa głowę na przepoconych poduszkach Parszywego Pasażera nie tylko podczas wykonywania dodatkowych obowiązków. Dobrze byłoby mieć względnie zaufaną czarownicę za sąsiadkę, mogącą mieć oko na skromny dobytek podczas nieobecności. Jak zwykle warzyła potencjalne znajomości, liczyła zyski i straty, przyglądając się brunetce z tym samym, lekkim, odrobinę zagubionym uśmiechem. – To chyba jeszcze trochę, ale poradzę sobie, jedna z moich przyjaciółek jest uzdrowicielką– odparła, tym razem szczerze zdezorientowana; nie miała pojęcia, kiedy spodziewać się rozwiązania i jakie są jego symptomy: wszystko, co związane z ciążą i porodem, przerażało ją do szpiku kości. Zwłaszcza, że zdawała sobie sprawę z tego, że nie mogła liczyć na Cassandrę – ona także zbliżała się do końca ciąży, wyczekiwała córki, być może nie będzie w stanie pomóc jej w tym koszmarnym dniu, gdy dziecko zapragnie wydostać się na świat. Deirdre przeszył chłodny dreszcz, na moment spojrzała w bok, uwiarygodniając jedynie nową historię – Jixi z doków, słabej i bezradnej, wdzięcznej za pomoc zapracowanej kelnerki.
Poświęcającej jej wiele względnie wolnego czasu. Miała wiele pracy, ciężkiej, brudnej, upokarzającej, ale mimo to zachowywała pogodę niemoralnego ducha, potrafiąc dostrzec zabawne zbiegi okoliczności w każdej sytuacji. Gdy pochyliła się nad nią, informując o losie kelnerki, Deirdre uniosła nieco brwi, w dobrze udawanym zdziwieniu i przejęciu losem nieboszczki. – Biedna dziewczyna: chociaż patrząc na to, co się dzieje…może mniej cierpi niż ci, którzy znoszą te burzę na co dzień – westchnęła cicho, słusznie uznając, że brzemienny stan powinien rozbudzić w niej empatię. Odgarnęła coraz gęstsze i dłuższe włosy na plecy i wstała zza stołu, jeszcze raz dotykając dłoni brunetki. - Mam nadzieję, że będziemy mieć okazję jeszcze porozmawiać, Rain. Mieszkam w trzynastce, gdybyś chciała mnie odwiedzić, zapraszam – dodała, wpatrując się w zarumienioną i nieco poszarzałą twarz czarownicy. Kto wie, kiedy przyda się jej tak dziarska i pewna siebie sojuszniczka, biegle przemykająca pomiędzy brudnymi stolikami i zatęchłymi uliczkami doków.
| zt
Poświęcającej jej wiele względnie wolnego czasu. Miała wiele pracy, ciężkiej, brudnej, upokarzającej, ale mimo to zachowywała pogodę niemoralnego ducha, potrafiąc dostrzec zabawne zbiegi okoliczności w każdej sytuacji. Gdy pochyliła się nad nią, informując o losie kelnerki, Deirdre uniosła nieco brwi, w dobrze udawanym zdziwieniu i przejęciu losem nieboszczki. – Biedna dziewczyna: chociaż patrząc na to, co się dzieje…może mniej cierpi niż ci, którzy znoszą te burzę na co dzień – westchnęła cicho, słusznie uznając, że brzemienny stan powinien rozbudzić w niej empatię. Odgarnęła coraz gęstsze i dłuższe włosy na plecy i wstała zza stołu, jeszcze raz dotykając dłoni brunetki. - Mam nadzieję, że będziemy mieć okazję jeszcze porozmawiać, Rain. Mieszkam w trzynastce, gdybyś chciała mnie odwiedzić, zapraszam – dodała, wpatrując się w zarumienioną i nieco poszarzałą twarz czarownicy. Kto wie, kiedy przyda się jej tak dziarska i pewna siebie sojuszniczka, biegle przemykająca pomiędzy brudnymi stolikami i zatęchłymi uliczkami doków.
| zt
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Jeżeli jej imię było brane za pseudonim, to było to najlepsze imię jakie mogła dać jej matka. I jedyne za co właściwie mogła być jej wdzięczna. Być może Huxley powinna przybrać jakąś ksywę, może posługiwanie się swoim imieniem nie było najmądrzejsze? Ale czy ją to obchodziło? Tyle co nic. Czuła się tu pewnie i miała, być może złudne, wrażenie, że w dokach jest bezpieczna i nikt jej tu nie może zagrozić. Uśmiech zagościł na jej ustach słysząc odpowiedź Azjatki i jej zdecydowanie przyjemniejszy ton. Zrobiły wspólnie krok do przodu, pierwszy etap znajomości mają za sobą i jeśli tylko pójdzie zgodnie z planem, to Huxley znajdzie u niej miłą towarzyszkę, która może któregoś dnia wyjawi jej czemu tak nagle się tu pojawiła. Huxley nigdy nie robiła czegoś, co nie byłoby w jej interesie. A może za kobietą kryją się jakieś ciekawe informacje? Kto wie, kto wie?
- Mi też cię miło poznać, Jixi - odparła.
Uścisnęła jej dłoń pewnym ruchem. Skóra brzemiennej była gładka, delikatna, nie to co spracowane dłonie Huxley. Widać Jixi kiedyś szczególnie o to dbała, można więc sądzić, że żyło jej się całkiem dobrze. Tym bardziej intrygujący był fakt, co się wydarzyło, że znalazła się tu w takim stanie. Może Huxley powinna być zaskoczona nagłą zmianą tonu rozmówczyni, wystarczyło, że pokazała, że nie jest zwykłą dziwką, że ma tu poszanowanie, a kobieta od razu zmieniła swój stosunek. W taki sposób działała wdzięczność?
- Nie, mam mieszkanie w jednej z kamienic niedaleko portu - wyznała zgodnie z prawdą.
Oczywiście nie dodała nic więcej, wszakże nie powinno się zapraszać do domu każdej nowo poznanej osoby, po za tym pytanie Jixi odebrała jako upewnienie się, czy w razie problemów będzie mogła zapukać do jednego z pokoi, znaleźć tam Rain i poprosić ją o pomoc.
Na odpowiedź związaną z rozwiązaniem jedynie pokiwała głową. Prawdę mówiąc ulżyło jej, że kobieta ma kogoś, kto się tym będzie mógł zająć. Huxley nie miała o tym zielonego pojęcia, nie potrafiła nawet określić w jakim, mniej więcej, miesiącu ciąży jest jej rozmówczyni i ostatnią rzeczą jaką pragnęła było właśnie odbieranie porodu.
Huxley taka była. Chociaż życie nigdy jej nie oszczędzało, to potrafiła się nim cieszyć. Potrafiła się śmiać, droczyć z klientami, plotkować - dla wszystkich tutaj była zwykłą kobietą, która po prostu pracuje tak, a nie inaczej. A ci, którzy poznali jej drugą naturę wiedzieli że nigdy nic nie robi bezinteresownie; że jest suką, która dla własnej satysfakcji i aby pokazać swoją wyższość wtargnie do umysłu i przypomni najgorsze wspomnienia; że większość jej klientów służy jej do tego, aby wyciągnąć z ich umysłu informacje, które może sprzedać lub wykorzystać do znalezienia osoby, która zapadła się jak igła w stogu siana. I wiedzieli o tym ludzie, których nawet nie mogła darzyć zaufaniem, a przyjaciele uważali ją za zwykłą dziwkę bez żadnych innych umiejętności. Bo najciemniej jest pod latarnią i twój przyjaciel w każdej chwili może okazać się twoim wrogiem. Dlatego też Jixi pokazała się z tej lepszej strony, nie było potrzeby, aby kobieta kiedykolwiek dowiedziała się o Huxley czegoś więcej. Póki co, przynajmniej. Bo kto wie co przyniesie jutro.
- Będę pamiętać - puściła do niej oczko z zawadiackim uśmiechem.
Gdy Jixi tylko zniknęła z jej pola widzenia zebrała naczynia, przetarła brudny stół i wróciła do swojej pracy. Dzisiejszej nocy już nikt nie powinien jej podskoczyć.
/zt
- Mi też cię miło poznać, Jixi - odparła.
Uścisnęła jej dłoń pewnym ruchem. Skóra brzemiennej była gładka, delikatna, nie to co spracowane dłonie Huxley. Widać Jixi kiedyś szczególnie o to dbała, można więc sądzić, że żyło jej się całkiem dobrze. Tym bardziej intrygujący był fakt, co się wydarzyło, że znalazła się tu w takim stanie. Może Huxley powinna być zaskoczona nagłą zmianą tonu rozmówczyni, wystarczyło, że pokazała, że nie jest zwykłą dziwką, że ma tu poszanowanie, a kobieta od razu zmieniła swój stosunek. W taki sposób działała wdzięczność?
- Nie, mam mieszkanie w jednej z kamienic niedaleko portu - wyznała zgodnie z prawdą.
Oczywiście nie dodała nic więcej, wszakże nie powinno się zapraszać do domu każdej nowo poznanej osoby, po za tym pytanie Jixi odebrała jako upewnienie się, czy w razie problemów będzie mogła zapukać do jednego z pokoi, znaleźć tam Rain i poprosić ją o pomoc.
Na odpowiedź związaną z rozwiązaniem jedynie pokiwała głową. Prawdę mówiąc ulżyło jej, że kobieta ma kogoś, kto się tym będzie mógł zająć. Huxley nie miała o tym zielonego pojęcia, nie potrafiła nawet określić w jakim, mniej więcej, miesiącu ciąży jest jej rozmówczyni i ostatnią rzeczą jaką pragnęła było właśnie odbieranie porodu.
Huxley taka była. Chociaż życie nigdy jej nie oszczędzało, to potrafiła się nim cieszyć. Potrafiła się śmiać, droczyć z klientami, plotkować - dla wszystkich tutaj była zwykłą kobietą, która po prostu pracuje tak, a nie inaczej. A ci, którzy poznali jej drugą naturę wiedzieli że nigdy nic nie robi bezinteresownie; że jest suką, która dla własnej satysfakcji i aby pokazać swoją wyższość wtargnie do umysłu i przypomni najgorsze wspomnienia; że większość jej klientów służy jej do tego, aby wyciągnąć z ich umysłu informacje, które może sprzedać lub wykorzystać do znalezienia osoby, która zapadła się jak igła w stogu siana. I wiedzieli o tym ludzie, których nawet nie mogła darzyć zaufaniem, a przyjaciele uważali ją za zwykłą dziwkę bez żadnych innych umiejętności. Bo najciemniej jest pod latarnią i twój przyjaciel w każdej chwili może okazać się twoim wrogiem. Dlatego też Jixi pokazała się z tej lepszej strony, nie było potrzeby, aby kobieta kiedykolwiek dowiedziała się o Huxley czegoś więcej. Póki co, przynajmniej. Bo kto wie co przyniesie jutro.
- Będę pamiętać - puściła do niej oczko z zawadiackim uśmiechem.
Gdy Jixi tylko zniknęła z jej pola widzenia zebrała naczynia, przetarła brudny stół i wróciła do swojej pracy. Dzisiejszej nocy już nikt nie powinien jej podskoczyć.
/zt
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
| 4 grudnia, stąd
Parszywy Pasażer nie należał do tych lokali, w których swój czas wolny powinny spędzać rozsądne, szanujące się czarownice. Maeve miała tego świadomość i zapewne bez przemiany swej aparycji nigdy nie przekroczyłaby progu wspomnianego przybytku - pachnącego tytoniem i diablim zielem, pełnego upojonych alkoholem, bijących się bez opamiętania mężczyzn. Teraz jednak nie była układną urzędniczką ministerstwa magii, która za wszelką cenę unikała precyzowania, czym się zajmuje - była mieszkającą na Nokturnie, zainteresowaną przemytem czarnomagicznego artefaktu wiedźmą i nie znała pojęcia strachu. Nie znała również lepszego miejsca w porcie niż Pasażer, by bez wzbudzania podejrzeń umówić się z nieświadomym podstępu żeglarzem.
Zawieja nie dawała za wygraną, to słabła, to przybierała na sile, nie przestawała jednak choćby na chwilę nękać Anglii gęstym śniegiem czy zamarzającym deszczem. Dlatego też kiedy dotarła do portu, była przemarznięta do kości, co tylko pogorszyło i tak kiepski już nastrój. Nie mogła jednak pozwolić, by szalejąca nad Londynem śnieżyca odwróciła jej uwagę od celu tego spotkania; musiała być pewna siebie, skupiona i zdeterminowana, jeśli chciała wyciągnąć od Gerarda interesujące ją informacje. Od długich miesięcy starała się dowiedzieć wszystkiego o kwitnącym w porcie przemycie; pozyskiwała kolejnych informatorów, skrupulatnie analizowała ich bardziej lub mniej wylewne doniesienia na temat kolejnych wykroczeń, by następnie tworzyć skrupulatne raporty. Jednak ile jeszcze miało zająć jej rozpracowanie siatki szmuglerów? I czy w ogóle było to możliwe...?
Pozornie pewnym siebie krokiem przekroczyła próg Pasażera, uważając przy tym na stojącego przy wejściu, zgiętego wpół marynarza, który najwyraźniej wypił już o jeden kufel za dużo. Noc była jeszcze młoda, miała więc nadzieję, że świętujący przybicie do portu Gerard nie leżał jeszcze pod stołem. Spod naciągniętego na głowę kaptura powiodła dookoła czujnym, chłodnym wzrokiem; nie mogła ufać nikomu i niczemu, jeśli nie chciała dać się zaskoczyć. Mimowolnie skrzywiła się, gdy poczuła mieszające się ze sobą zapachy męskiego potu i moczu, a następnie przekroczyła leżącego na brudnych deskach podłogi czarodzieja, by ostrożnie ruszyć w stronę kontuaru; cały czas zaciskała palce na trzymanej w kieszeni płaszcza różdżce. Zamówiła coś, co nazywano w tej norze piwem, i ruszyła w głąb lokalu, wprawnie lawirując między wyjącymi szanty czy bijącymi się marynarzami. Myślała, że wtapia się w tłum, że nie zwraca na siebie niczyjej uwagi; w drodze do roześmianego, zarumienionego majtka, z którym umówiła się listownie, zdążyła ściągnąć z głowy kaptur.
- No proszę, myślałam, że będziesz już pijany w sztok - zaczęła pewnym siebie tonem głosu; choć barwę miała tę samą, co zwykle, to mówiła zupełnie inaczej. Ostrzej, szybciej, z lekceważeniem. Wygięła usta w kpiącym uśmieszku i odszukała wzrokiem zamglone spojrzenie Gerarda, próbując przypomnieć mu, na co się umawiali. Nie zajmowała miejsca przy jego stoliku, powinni udać się w bardziej dyskretne miejsce, choć prawdopodobieństwo, że ktoś ich podsłucha, było niewielkie.
Parszywy Pasażer nie należał do tych lokali, w których swój czas wolny powinny spędzać rozsądne, szanujące się czarownice. Maeve miała tego świadomość i zapewne bez przemiany swej aparycji nigdy nie przekroczyłaby progu wspomnianego przybytku - pachnącego tytoniem i diablim zielem, pełnego upojonych alkoholem, bijących się bez opamiętania mężczyzn. Teraz jednak nie była układną urzędniczką ministerstwa magii, która za wszelką cenę unikała precyzowania, czym się zajmuje - była mieszkającą na Nokturnie, zainteresowaną przemytem czarnomagicznego artefaktu wiedźmą i nie znała pojęcia strachu. Nie znała również lepszego miejsca w porcie niż Pasażer, by bez wzbudzania podejrzeń umówić się z nieświadomym podstępu żeglarzem.
Zawieja nie dawała za wygraną, to słabła, to przybierała na sile, nie przestawała jednak choćby na chwilę nękać Anglii gęstym śniegiem czy zamarzającym deszczem. Dlatego też kiedy dotarła do portu, była przemarznięta do kości, co tylko pogorszyło i tak kiepski już nastrój. Nie mogła jednak pozwolić, by szalejąca nad Londynem śnieżyca odwróciła jej uwagę od celu tego spotkania; musiała być pewna siebie, skupiona i zdeterminowana, jeśli chciała wyciągnąć od Gerarda interesujące ją informacje. Od długich miesięcy starała się dowiedzieć wszystkiego o kwitnącym w porcie przemycie; pozyskiwała kolejnych informatorów, skrupulatnie analizowała ich bardziej lub mniej wylewne doniesienia na temat kolejnych wykroczeń, by następnie tworzyć skrupulatne raporty. Jednak ile jeszcze miało zająć jej rozpracowanie siatki szmuglerów? I czy w ogóle było to możliwe...?
Pozornie pewnym siebie krokiem przekroczyła próg Pasażera, uważając przy tym na stojącego przy wejściu, zgiętego wpół marynarza, który najwyraźniej wypił już o jeden kufel za dużo. Noc była jeszcze młoda, miała więc nadzieję, że świętujący przybicie do portu Gerard nie leżał jeszcze pod stołem. Spod naciągniętego na głowę kaptura powiodła dookoła czujnym, chłodnym wzrokiem; nie mogła ufać nikomu i niczemu, jeśli nie chciała dać się zaskoczyć. Mimowolnie skrzywiła się, gdy poczuła mieszające się ze sobą zapachy męskiego potu i moczu, a następnie przekroczyła leżącego na brudnych deskach podłogi czarodzieja, by ostrożnie ruszyć w stronę kontuaru; cały czas zaciskała palce na trzymanej w kieszeni płaszcza różdżce. Zamówiła coś, co nazywano w tej norze piwem, i ruszyła w głąb lokalu, wprawnie lawirując między wyjącymi szanty czy bijącymi się marynarzami. Myślała, że wtapia się w tłum, że nie zwraca na siebie niczyjej uwagi; w drodze do roześmianego, zarumienionego majtka, z którym umówiła się listownie, zdążyła ściągnąć z głowy kaptur.
- No proszę, myślałam, że będziesz już pijany w sztok - zaczęła pewnym siebie tonem głosu; choć barwę miała tę samą, co zwykle, to mówiła zupełnie inaczej. Ostrzej, szybciej, z lekceważeniem. Wygięła usta w kpiącym uśmieszku i odszukała wzrokiem zamglone spojrzenie Gerarda, próbując przypomnieć mu, na co się umawiali. Nie zajmowała miejsca przy jego stoliku, powinni udać się w bardziej dyskretne miejsce, choć prawdopodobieństwo, że ktoś ich podsłucha, było niewielkie.
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
4 grudnia
W październiku Mike i Justine zostali wezwani do ciała martwej denatki w porcie, nawet nie przypuszczając jak dziwne okaże się to śledztwo. Just, jako stażystka, została odsunięta od sprawy. Michael, na jakiś miesiąc, również. Przyczyną zgonu okazały się narkotyki i sprawa trafiła z rąk aurorów do czarodziejskiej policji. A potem akta wróciły na biurko Tonksa, bo okazało się, że główny podejrzany - nieuchwytny dotąd przemytnik o ksywce "Badyl" - zajmował się nie tylko dilowaniem, ale i przemytem czarnomagicznych artefaktów. Sprawiedliwość dla wprowadzonej przez niego w błąd narkomanki okazała się mniej pilna niż próba podążenia szlakiem przeklętego przedmiotu, który wepchnął komuś innemu. Chociaż Badyl działał jak na razie na małą skalę, Tonks podejrzewał, że był częścią jakiejś większej szajki i chętnie zabrał się dla z pozoru zbyt nudną dla innych aurorów sprawę. Poza tym, cała sytuacja miała dla Michaela nieco osobisty wydźwięk. Po pierwsze, to pierwsze śledztwo, które zaczął prowadzić z własną siostrą i czuł się źle z myślą, że dotąd tkwiło w martwym punkcie. Po drugie, największą niespodzianką i zarazem bezpośrednią przyczyną śmierci kobiety w porcie był fakt, że zażyła nie czarodziejskie, a mugolskie narkotyki. Badyl najwyraźniej wepchnął jej trefny towar, a czarodziejka omyłkowo potraktowała go tak, jak znany sobie środek. Michael czuł się niekomfortowo z myślą, że ktoś w porcie miesza te dwa światy, jego światy i to ze skutkiem śmiertelnym. Ponadto obawiał się, że również mugole padają ofiarą chciwego dileroprzemytnika, a ich służbom trudniej będzie dojść do prawdy niż czarodziejom. Może podejrzany spędzał najwięcej czasu właśnie w świecie mugoli i dlatego Tonksowi tak trudno było go gdzieś zastać?
Nie miał jeszcze dowodów na to, że przemytnik może być częścią większej szajki - nikt w policji nie powiązał go z grupą, którą rozpracowywała obecnie młoda metamorfag z Wiedźmiej Straży. Michael nie miał więc pojęcia, że zastanie w porcie znajomą z widzenia Maeve. Nie wyglądała zresztą jak Maeve. Siedząc w kącie, przypatrywał się piegowatej kobiecie, odkąd ta ściągnęła kaptur. Pasowała do opisu jednej z klientek, która zaopatrywała się w Pasażerze w nielegalne środki. Narkomani mogli doprowadzić go do celu, choć nie chciał oskarżać nikogo pochopnie - mało było na świecie rudowłosych i piegowatych dziewczyn?
Pewności dodał mu fakt, że skierowała się do stolika Gerarda - zapijaczonego majtka, który sprzedawał czasem diable ziele i mógł mieć dostęp do cięższych narkotyków. Wyglądał na zbyt głupiego aby być Badylem, ale kto wie, może oboje - przydybani i zaskoczeni przez aurora - wyduszą coś z siebie o prawdziwym podejrzanym?
Tonks wstał i podążył przez salę do tej dwójki. Barman, zastraszony jeszcze w październiku, udawał grzecznie, że nie zwraca na niego uwagi.
Blondwłosy auror stanął przy stole naprzeciw kobiety, spoglądając na całą dwójkę z góry.
-Smaczne to piwo? - wychrypiał; samemu nie trzymając żadnego napiwku. W dłoni trzymał za to różdżkę, którą - dyskretnie, ale w sposób widoczny dla kobiety i Gerarda - skierował na "damę." Stał plecami do całej sali, więc nikt oprócz tej dwójki nie zauważył tej subtelnej groźby.
-Proszę siadać, Biuro Aurorów chce zadać wam kilka pytań. - nakazał ściszonym głosem.
W październiku Mike i Justine zostali wezwani do ciała martwej denatki w porcie, nawet nie przypuszczając jak dziwne okaże się to śledztwo. Just, jako stażystka, została odsunięta od sprawy. Michael, na jakiś miesiąc, również. Przyczyną zgonu okazały się narkotyki i sprawa trafiła z rąk aurorów do czarodziejskiej policji. A potem akta wróciły na biurko Tonksa, bo okazało się, że główny podejrzany - nieuchwytny dotąd przemytnik o ksywce "Badyl" - zajmował się nie tylko dilowaniem, ale i przemytem czarnomagicznych artefaktów. Sprawiedliwość dla wprowadzonej przez niego w błąd narkomanki okazała się mniej pilna niż próba podążenia szlakiem przeklętego przedmiotu, który wepchnął komuś innemu. Chociaż Badyl działał jak na razie na małą skalę, Tonks podejrzewał, że był częścią jakiejś większej szajki i chętnie zabrał się dla z pozoru zbyt nudną dla innych aurorów sprawę. Poza tym, cała sytuacja miała dla Michaela nieco osobisty wydźwięk. Po pierwsze, to pierwsze śledztwo, które zaczął prowadzić z własną siostrą i czuł się źle z myślą, że dotąd tkwiło w martwym punkcie. Po drugie, największą niespodzianką i zarazem bezpośrednią przyczyną śmierci kobiety w porcie był fakt, że zażyła nie czarodziejskie, a mugolskie narkotyki. Badyl najwyraźniej wepchnął jej trefny towar, a czarodziejka omyłkowo potraktowała go tak, jak znany sobie środek. Michael czuł się niekomfortowo z myślą, że ktoś w porcie miesza te dwa światy, jego światy i to ze skutkiem śmiertelnym. Ponadto obawiał się, że również mugole padają ofiarą chciwego dileroprzemytnika, a ich służbom trudniej będzie dojść do prawdy niż czarodziejom. Może podejrzany spędzał najwięcej czasu właśnie w świecie mugoli i dlatego Tonksowi tak trudno było go gdzieś zastać?
Nie miał jeszcze dowodów na to, że przemytnik może być częścią większej szajki - nikt w policji nie powiązał go z grupą, którą rozpracowywała obecnie młoda metamorfag z Wiedźmiej Straży. Michael nie miał więc pojęcia, że zastanie w porcie znajomą z widzenia Maeve. Nie wyglądała zresztą jak Maeve. Siedząc w kącie, przypatrywał się piegowatej kobiecie, odkąd ta ściągnęła kaptur. Pasowała do opisu jednej z klientek, która zaopatrywała się w Pasażerze w nielegalne środki. Narkomani mogli doprowadzić go do celu, choć nie chciał oskarżać nikogo pochopnie - mało było na świecie rudowłosych i piegowatych dziewczyn?
Pewności dodał mu fakt, że skierowała się do stolika Gerarda - zapijaczonego majtka, który sprzedawał czasem diable ziele i mógł mieć dostęp do cięższych narkotyków. Wyglądał na zbyt głupiego aby być Badylem, ale kto wie, może oboje - przydybani i zaskoczeni przez aurora - wyduszą coś z siebie o prawdziwym podejrzanym?
Tonks wstał i podążył przez salę do tej dwójki. Barman, zastraszony jeszcze w październiku, udawał grzecznie, że nie zwraca na niego uwagi.
Blondwłosy auror stanął przy stole naprzeciw kobiety, spoglądając na całą dwójkę z góry.
-Smaczne to piwo? - wychrypiał; samemu nie trzymając żadnego napiwku. W dłoni trzymał za to różdżkę, którą - dyskretnie, ale w sposób widoczny dla kobiety i Gerarda - skierował na "damę." Stał plecami do całej sali, więc nikt oprócz tej dwójki nie zauważył tej subtelnej groźby.
-Proszę siadać, Biuro Aurorów chce zadać wam kilka pytań. - nakazał ściszonym głosem.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Z początku zamarła w bezruchu, zdziwiona zarówno tym, że ktoś ich od razu zaczepił, jak i faktem, że ewidentnie groził jej różdżką. Dopiero po chwili, gdy dojrzała twarz górującego nad nią mężczyzny, gdy dosłyszała kolejne słowa, zachciało jej się śmiać. Było to tak absurdalna sytuacja, zostać zatrzymaną przez aurora, że aż nie mogła w nią uwierzyć. Nie bez powodu przybrała tego wieczoru twarz piegowatej mieszkanki Nokturnu, stanowiła dobrą, wiarygodną przykrywkę dla jej prawdziwych zamiarów - teraz jednak była bezużyteczna. Gdyby przyszła tu jako Maeve, możliwe, że uniknęłaby tej błazenady, lecz naraziłaby się na wiele innych, realniejszych zagrożeń niż stróż prawa. Gdyby tylko mogła przekazać mu, jak bardzo się pomylił - i jak bardzo ją tym faktem zdenerwował. Zmrużyła gniewnie oczy, nie łudząc się nawet, że Michael rozpozna jej spojrzenie; zwykle mijali się tylko na korytarzach. - Nie wiem, przez ciebie nie zdążyłam go nawet spróbować - syknęła niechętnie, próbując zarówno nie wyjść z roli, jak i dając upust narastającemu rozdrażnieniu. Nie mogła przewidzieć tego, jak na taką zaczepkę zareaguje Gerard i czy nie spróbuje obarczyć jej winą za przyprowadzenie do niego szpicla. O ile oczywiście nie uzna za stosowne wyciągnąć własną różdżkę i wszcząć burdę nim będą mieli okazję porozmawiać sam na sam.
Posłusznie zajęła jedno z wolnych krzeseł i postawiła trzymany w dłoni kufel na wyszczerbiony, ponadpalany blat stołu. Przelotnie spojrzała ku twarzy marynarza, próbując wyczytać z niej jakiekolwiek emocje, ten zdawał się jednak zbyt pijany, by w lot zrozumieć, co się właśnie działo. Niedbale odchyliła się w krześle, wsparła łokcie na oparciach - tym samym wypuszczając z dłoni trzymaną w kieszeni różdżkę - i wbiła w aurora uważne, szczerze poirytowane spojrzenie. Reszta sali zdawała się nie zwracać na nich najmniejszej uwagi - żeglarze wciąż wykrzykiwali szanty i rozlewali alkohol na wszystko dookoła, barman uparcie polerował swe szkła. Jednak czy na pewno nikt nie usłyszał słów Tonksa, Biuro Aurorów? Sama nie wiedziała, czy powinna wziąć taką otwartość za gryfońską brawurę, czy zwykłą głupotę. Zastanawiała się, co go tu sprowadzało, zawsze mógł udać się z prośbą o pomoc do wiedźmiej straży, lecz nie przypominała sobie, by otrzymali jakiekolwiek zadania związane z Pasażerem. Przynajmniej nie ostatnio.
- Pytań? - powtórzyła po nim w celu ponaglenia. Nie mieli całego wieczoru, zamierzała jeszcze doprowadzić swe przesłuchanie do końca, gdy tylko on da im spokój. Wpierw jednak musieli z nim porozmawiać; stawianie oporu było bezcelowe, nie chciała zostać potraktowana Petryficusem i zamknięta w Tower, a może nawet gorzej - wszak aurorzy nie zajmowali się zwykłymi złodziejaszkami. Gerard spoglądał to ku nieznajomemu, to ku niej, wciąż nie do końca rozumiejąc sytuację; nie uśmiechał się już, nie był odprężony jak jeszcze kilka chwil temu i przestał snuć swe zuchwałe wyobrażenia na temat spotkania z wiedźmą, która przecież sama do niego napisała.
Posłusznie zajęła jedno z wolnych krzeseł i postawiła trzymany w dłoni kufel na wyszczerbiony, ponadpalany blat stołu. Przelotnie spojrzała ku twarzy marynarza, próbując wyczytać z niej jakiekolwiek emocje, ten zdawał się jednak zbyt pijany, by w lot zrozumieć, co się właśnie działo. Niedbale odchyliła się w krześle, wsparła łokcie na oparciach - tym samym wypuszczając z dłoni trzymaną w kieszeni różdżkę - i wbiła w aurora uważne, szczerze poirytowane spojrzenie. Reszta sali zdawała się nie zwracać na nich najmniejszej uwagi - żeglarze wciąż wykrzykiwali szanty i rozlewali alkohol na wszystko dookoła, barman uparcie polerował swe szkła. Jednak czy na pewno nikt nie usłyszał słów Tonksa, Biuro Aurorów? Sama nie wiedziała, czy powinna wziąć taką otwartość za gryfońską brawurę, czy zwykłą głupotę. Zastanawiała się, co go tu sprowadzało, zawsze mógł udać się z prośbą o pomoc do wiedźmiej straży, lecz nie przypominała sobie, by otrzymali jakiekolwiek zadania związane z Pasażerem. Przynajmniej nie ostatnio.
- Pytań? - powtórzyła po nim w celu ponaglenia. Nie mieli całego wieczoru, zamierzała jeszcze doprowadzić swe przesłuchanie do końca, gdy tylko on da im spokój. Wpierw jednak musieli z nim porozmawiać; stawianie oporu było bezcelowe, nie chciała zostać potraktowana Petryficusem i zamknięta w Tower, a może nawet gorzej - wszak aurorzy nie zajmowali się zwykłymi złodziejaszkami. Gerard spoglądał to ku nieznajomemu, to ku niej, wciąż nie do końca rozumiejąc sytuację; nie uśmiechał się już, nie był odprężony jak jeszcze kilka chwil temu i przestał snuć swe zuchwałe wyobrażenia na temat spotkania z wiedźmą, która przecież sama do niego napisała.
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Maeve miała ogromnego pecha. Tonks nawet nie zwróciłby uwagi na inną kobietę, rozmawiającą z Gerardem. Pijaczka znał z widzenia i czekał z przesłuchiwaniem go, a nawet trochę lekceważył. To piegowata pasowała do rysopisu kobiety, którą widywano w towarzystwie prawdziwego podejrzanego. A jej kontakty wciągały w krąg podejrzeń także marynarza. Michael był świadkiem wielu dziwacznych zdarzeń w swojej karierze, ale nie przewidział, że metamorfog może niechcący upodobnić się do kryminalisty. Rude włosy i piegi były zbyt niekonkretne aby zostać przypisane do konkretnej osoby, więc Maeve nie mogła wiedzieć, że wygląda trochę jak ktoś, kogo szukał tutaj Tonks. Tymczasem ten zbieg okoliczności mógł zasabotować dwa śledztwa na raz. Szczera irytacja Maeve pomogła jej nie wypaść z roli, więc Mike wciąż sądził, że przerwał transakcję dwojga ćpunów. Przedstawił się jako auror by ich zastraszyć, tak jak uczynił to z barmanem jeszcze w październiku. W zamian za zostawienie w spokoju jego innych sprawek, właściciel Pasażera pozwalał Tonksowi tutaj węszyć i nie naruszył jeszcze ich niepisanej umowy, choć ewidentnie nie był zbyt zadowolony. Dlatego Mike czuł się tutaj na tyle pewnie aby obcesowo przesłuchać kilka osób, a w decyzji o interwencji ewidentnie pomógł mu upojony stan Gerarda. Mimo wszystko, nie chciał jednak zwracać na siebie uwagi innych klientów, więc dosiadł się do stolika, udając zwykłego znajomego tej dwójki.
-Mocniejszy towar, gdzie się zaopatrujecie? Kiedy mogę tu zastać waszego dostawcę? - nie użył jeszcze pseudonimu Badyla aby nikogo przedwcześnie nie przestraszyć. Ewidentnie uważał oboje za dwójkę ćpunów, a swoje słowa skierował ku - zaskakująco trzeźwej - kobiecie. Cały czas miał na oku to ją, to Gerarda, aby upewnić się, że nikt nie sięga z powrotem po różdżkę.
-Hola...cz..emu wtrącasz się do naszego spotkania? Jak chcesz...to sobie kup! - Gerard zareagował nagle na pytanie o narkotyki, nie do końca rozumiejąc czemu auror szuka tutaj towaru, ale co kto lubi. Miał jednak na tyle przytomności, aby nie zaoferować Michealowi swojego diablego ziela. Zdążył się nawet oburzyć.
-I nie obrażaj pięknej damy. Ma do mnie...hik!...sprawę. - stanął w obronie Maeve, również chcąc się pozbyć intruza. Jak na razie jego irytacja zwróciła się ku Michaelowi, zaś ciekawość Michaela - ku Maeve.
-Sprawę? Jaką? - ponaglił czarownicę.
-Mocniejszy towar, gdzie się zaopatrujecie? Kiedy mogę tu zastać waszego dostawcę? - nie użył jeszcze pseudonimu Badyla aby nikogo przedwcześnie nie przestraszyć. Ewidentnie uważał oboje za dwójkę ćpunów, a swoje słowa skierował ku - zaskakująco trzeźwej - kobiecie. Cały czas miał na oku to ją, to Gerarda, aby upewnić się, że nikt nie sięga z powrotem po różdżkę.
-Hola...cz..emu wtrącasz się do naszego spotkania? Jak chcesz...to sobie kup! - Gerard zareagował nagle na pytanie o narkotyki, nie do końca rozumiejąc czemu auror szuka tutaj towaru, ale co kto lubi. Miał jednak na tyle przytomności, aby nie zaoferować Michealowi swojego diablego ziela. Zdążył się nawet oburzyć.
-I nie obrażaj pięknej damy. Ma do mnie...hik!...sprawę. - stanął w obronie Maeve, również chcąc się pozbyć intruza. Jak na razie jego irytacja zwróciła się ku Michaelowi, zaś ciekawość Michaela - ku Maeve.
-Sprawę? Jaką? - ponaglił czarownicę.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Syreni obraz
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki :: Parszywy Pasażer