Wydarzenia


Ekipa forum
Sala główna
AutorWiadomość
Sala główna [odnośnik]02.04.15 22:35
First topic message reminder :

Sala główna

★★
Wnętrze "Białej Wiwerny" nie odbiega od wyglądu przeciętnej, niezbyt szanowanej knajpy. Sala główna, która znajduje się na parterze kamienicy, na pierwszy rzut oka wydaje się niezbyt pokaźna, lecz to tylko złudzenie - po przekroczeniu progu widać jedynie jej niewielką część, tę, w której znajdują się dobrze zaopatrzony bar oraz schody prowadzące na piętro. Odnogi izby prowadzą do kilku odrębnych skupisk stolików, gdzie można w spokoju przeprowadzać niezbyt legalne interesy czy rozmawiać w kameralnej, prywatnej atmosferze. Cały lokal oświetlany jest światłem licznych magicznych świec, zaś podniszczone blaty są regularnie czyszczone przez kilka zatrudnionych tam dziewczyn, toteż "Biała Wywerna" nie odstrasza potencjalnych klientów swym stanem, a przynajmniej nie wszystkich.

Możliwość gry w kościanego pokera
[bylobrzydkobedzieladnie]
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sala główna - Page 2 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Sala główna [odnośnik]29.07.15 18:18
Tristan westchnął poetycko, zaglądając wgłąb pustej już szklanki. Zaciągnął się papierosem, wydychając na bok, na raty, nikotynowy dym. Jemu to spotkanie też było potrzebne. Dzięki Benjaminowi mógł zapomnieć, z dala od zdegustowanych spojrzeń, zapomnieć choćby chwilowo, choćby na ten jeden, zbyt krótki zapewne wieczór. Przed niewieloma ludźmi się otwierał, przed Benjaminem - też nie do końca, choć czasem odnosił wrażenie, że ten wiele potrafi wyczytać z jego twarzy i oczu. Potrzebował zrozumienia, jakie ich łączyło, potrzebował go dzisiaj. Zgniótł niedopałek o kraniec stołu i wyrzucił ogarek na podłogę, następnie wsparł zgiętą nogę o pobliskie krzesło - nawet w tak prostackich gestach przejawiał swojego rodzaju książęcą nonszalancję.
- Gdybym się urodził kobietą w mojej rodzinie... chyba zabiłbym się jeszcze zanim w pełni dotarłoby do mnie, jak bardzo mam przesrane. - Arystokratów wiązało wiele konwenansów, ale zdecydowanie więcej z nich tyczyło się dam. Tristanowi ciążyło wiele aspektów związanych z jego szlacheckim pochodzeniem, chociażby to, że nikt nie powinien go tutaj zobaczyć. Ale jednocześnie wiedział, że to wszystko, jak zawsze, ujdzie mu płazem, musiało ujść. Był w końcu dziedzicem. Jedynym, jakiego mieli, czy chcieli tego, czy nie. - Chcesz mi powiedzieć, że twoja matka miała czystszą krew od twojej? - Na jego usta ponownie wstąpił złośliwy, lekko kpiący uśmiech. - Nie wątpię, że i ona jest przeszczęśliwa. Dużo o tobie pisali, kiedy zniknąłeś z Jastrzębi, Ben, pisali, że jesteś szlacheckim bękartem. - Przyjrzał się mu badawczo, zawieszając w powietrze nieme pytanie o pochodzenie. Nie, nie robiło mu to różnicy, mimo niższego statusu krwi Benjamin był doskonałym kompanem, a Tristan żywił względem niego szacunek, nie tylko przez wzgląd na sposób, w jaki zaklinał smoki, ale zapewne przede wszystkim z uwagi na to, co Benjamin potrafił na boisku Quidditcha, czarodziejskiego sportu narodowego. Kierowała nim właściwie wyłącznie ciekawość.
Przewrócił oczyma, kiedy nazwał go bohaterem. Dobrze wiedział, że był jedną z ostatnich osób, które można było w ten sposób nazwać. Częściej tchórzył niż wykazywał się heroizmem, ale nawet jego rozpusta miała swoje granice i niewątpliwie jednym z jej wyznaczników były więzy krwi. Zrobiłby wszystko dla swoich sióstr, a wobec kuzynek, tym bardziej córek ojca chrzestnego, nie mógł czuć się niezobowiązany. Zapalczywy gniew dość szybko jednak rozpuścił się w coraz mocniej rozrzedzającym krew alkoholu. Czuł się już silnie otumaniony.
- Zwinną łanią - powtórzył z niesmakiem i udawaną obrazą. - Co takiego ma taka łania, czego nie mam ja? Mordobicie może uciec, lania poleży i poczeka... o ile nie znajdzie innego... jelenia. - Melancholijnie obrócił w ręku pustą butelkę.
- Na szczęście jestem jeszcze piękny i młody - odpowiedział, tym samym tonem, choć z wyżej uniesionym kącikiem ust. - Póki co mogę przebierać w panienkach.
Coś niebezpiecznie błysnęło w jego oku, kiedy skomentował wybór przyszłej małżonki. Zmarszczył brew i jął delikatnie kołysać się na krześle, trawiąc w myślach jego słowa.
- Oby tak było - przytaknął w końcu. - I oby prędko zrozumiała, że nawet wila nie odciągnie mnie od smoków... ani wywern. - Znów zamyślił się na krótki moment, po chwili z łatwością wracając do mało wybrednych żartów. - Gra na harfie, Ben, jej dłonie... wysmukłych palców zwinna ośmiornica. - W zadumie spojrzał w przestrzeń; nie powinien był wygłaszać sprośnych uwag pod adresem przyszłej narzeczonej, ale przy Benie i po odpowiedniej ilości Ognistej, nie miał oporów. Uniósł wzrok dopiero na niepewnie uśmiechniętą kelnerkę, gdy ta sama przyszła do ich stolika, pytając, czy niczego już im nie trzeba. Z paskudnym grymasem wpierw spojrzał na Benajmina, potem wręczył jej kilka sykli za dwie kolejne butelki Ognistej i odprawił z obojętnością.
- Postawisz następną kolejkę - dodał mimochodem. - Szlachecki podryw to zabawa na dłużej, cierpliwości. U nas wszystko się robi wolniej. Nawet pije się wolniej... - Krytycznie przyjrzał się pustym butelkom, jak długo już tutaj siedzieli? Godzinę? Pół? Pewnie coś pomiędzy, opróżnienie w tak szybkim czasie dwóch butelek Ognistej nie przypominało wystawnej degustacji.
- Chciałbyś - skomentował krótko i roześmiał się podle, kiedy Benjamin opisał pokrótce swoje bujne życie towarzyskie. - Co ostatnio? Wywerna, czy Mantykora?



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Sala główna - Page 2 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Sala główna [odnośnik]30.07.15 9:57
Kiwnął tylko głową na dość samobójcze podsumowanie życia magicznych szlachcianek. Faktycznie, czystokrwiste dziewczęta nie miały łatwego życia, chociaż znał takie wyjątki od reguły - najsłodsza Venus - które doskonale odnajdywały się w tym połświatku świecidełek i luster, potrafiąc przy tym nudnym aktorstwie wykrzesać z siebie odrobinę pasji. I tą pasją obdzielać strudzonych wędrowców, przypadkowo zabłąkanych w pobliżu jej wygodnego łóżka. Uśmiechnął się przelotnie do swoich myśli. - Niektóre wiodą żywot całkiem rozkoszny - dorzucił tylko tonem uczonego znawcy arystokratek z dwudziestoletnim doświadczeniem. Którym nie był, rzecz jasna i oczywista. Właściwie już pomijając kwestie genetyczne, czuł się bardziej typową szlamą niż księciem półkrwi. Mugolskie mieszkanie, mugolski ojciec, popędliwa mugolska matka, mugolskie plakaty nad mugolskim łóżkiem. W jego życiu nie pozostało nic szlacheckiego, nic, co wskazywałoby na wyjątkowe pochodzenie, krystalizujące się w żyłach specjalną mocą. Jakoś mu to nie przeszkadzało, nigdy też nie dzielił się z nikim opowieściami o wydziedziczonej gałęzi rodu Lestrange. Historia nie warta świeczki, chociaż widocznie jednak opłacalna, skoro ten temat poruszyły plotkarskie gazety.
Uniósł lekko krzaczaste brwi. Kiedy zniknął z Anglii w ogóle nie zajmował się tym, jakie bagno pozostawi po sobie. Mało interesowały go opowieści dziwnej treści, aczkolwiek nie przypuszczał, że pismaki wywęszą akurat taki temat. Nie, żeby w jakikolwiek sposób go to raniło. Nie teraz, nie z Ognistą buzującą w żyłach zamiast krwi.
- Szlachecki Bękart. Muszę przyznać, że brzmi lepiej niż Morderczy Jastrząb. - skomentował ze śmiechem, przypominając sobie świetlane lata swojej kariery. Sześć lat ciągłych sukcesów, bo przecież nawet meczowe porażki przyciągały tłumy widzów. Byleby tylko zobaczyć, jak Wright rozwala komuś szczękę tłuczkiem lub zrzuca na ziemię ulubieńca publiczności. Chociaż skrywał to bardzo dobrze, potwornie tęsknił za tamtymi latami. Nie ze względów finansowych, bogactwo przychodziło i znikało, ale na miotle, w szatni, z drużyną był naprawdę szczęśliwy. I na odpowiednim miejscu. - I kto wie, Tristan, może naprawdę jesteśmy braćmi? - zasugerował, szczerząc niepokojąco białe, ostre zęby, nadające mu wygląd dwumetrowego drapieżcy. Podejrzewał, że gdyby jego matka nie zwariowała na punkcie mugola, mogliby znać się z Rosierem od dziecka, będąc dalekim kuzynostwem. Albo śmiertelnymi wrogami; kompletnie nie znał się na powiązaniach rodowych i animozjach między nimi. I tak traktował Tristana jak pewne zastępstwo młodszego brata, idealistycznego marzyciela o słabszej głowie i silniejszym sercu.
- Chętnie szczegółowo opisałbym części ciała, które posiada łania a których natura poskąpiła tobie, Rosier, ale chyba masz już za sobą tą uświadamiającą rozmowę - odparł radośnie, czując rosnące rozbawienie po autokomplementach kompana. Normalnie jego myśli pokierowałyby się na niegodne, złe tory. Tris jednak był platonicznym wyjątkiem, potwierdzającym braterską regułę. W jego towarzystwie nic nie było niesmaczne czy ryzykowne - no chyba, że próbowali po męsku rywalizować przy smokach. Wtedy zazwyczaj kończyło się na poparzeniach i znieczulaniu Ognistą, co teraz uskuteczniali nawet bez morderczego zwierzęcia tuż za plecami. Chyba, że owym zagrożeniem miała być przyszła pani Rosier. Wila. Ben znów westchnął z mieszaniną zazdrości i zadowolenia, że jego młodszy brat trafił na tak doskonałą narzeczoną.
- Na pewno ustalisz jej jasne zasady działania i powrócisz na stałe do przygód. - odpowiedział dziwnym tonem, mieszczącym się na skali gdzieś pomiędzy ostrą ironią a naiwną nadzieją, że małżeństwo nic nie zmieni w jego relacjach z najdroższym przyjacielem. - Oczywiście po pierwszym zachwycie delikatnym ciałkiem młodej wili. Będę oczekiwał wyczerpującej relacji. - dodał już poważniej, a przynajmniej tak chciałby brzmieć, gdyby nie alkohol, już zaczynający oddziaływać na jego ciało. Zaciągnął się papierosem, znów zgasił go o blat stolika; znów obok ich pojawiła się Catherine, znów zastukało szkło butelek. Tempo, jakie sobie narzucili, należało do tych bardzo szybkich, nawet dla zaprawionego w knajpianych bojach Benjamina, acz odpuszczanie nie wchodziło w rachubę. Nie teraz, kiedy czuł się coraz pewniej, machając łaskawie ręką - mógł postawić kolejkę całej spelunce. A później obić kilka pobliznowaconych pysków stałych bywalców.
- Nie będę ci się spowiadał, paniczyku, bo jeszcze zgorszę twój młody i piękny umysł - odparł z szlachecką (powiedzmy), nonszalancją, sięgając po butelkę i nalewając hojnie zarówno sobie, jak i Rosierowi. - Ale i na Nokturnie możesz znaleźć prawdziwe ślicznotki. Mające zręczne nie tylko palce - westchnął z zbyt sztucznym rozmarzeniem. Nigdy nie był fanem komplementowania urody panienek. Ani długich podchodów, flirtów i romansowania. To zostawiał arystokratom z najwyższych półek.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Sala główna - Page 2 Frank-castle-punisher
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Sala główna [odnośnik]31.07.15 3:59
Tristan uśmiechnął iście diabelsko na uwagę Benjamina, choć pewność jego tonu wzbudziła parsknięcie, którego nie zdołał powstrzymać  - nie spodziewał się tego po nim. Naturalnie miał rację, kobiety z pasją dało się znaleźć wszędzie, również wśród szlacheckich panien; niejednokrotnie słyszał plotki o nacinanych palcach celem zakrwawienia prześcieradła po pierwszej nocy, pasję łatwo dało się odnaleźć również u niektórych mężatek. Kobiety te jednak ryzykowały bardzo dużo - bliskość rodziny, szlachecki tytuł... czyli niejednokrotnie wszystko, co w życiu miały, bo kobietom często na więcej nie pozwalano.
- Chcesz się czymś pochwalić, Ben? - zapytał, z wyraźnym, choć udawanym powątpiewaniem w głosie. Zaskoczył go, ale mógł się przecież domyślać, że Benjamin otarł się kiedyś, dosłownie i w przenośni, o choć jedno szlacheckie łóżko, mimo różnicy krwi. Jeśli nie teraz, to wcześniej, gdy nie znikał z okładek gazet. Wysunął z paczki, którą pozostawił wcześniej na stole, papierosa i zapalił kolejnego - za drugim czy trzecim razem. Alkohol coraz mocniej zaburzał koordynację jego ruchów.
Tristan plotki znał. Nie tylko interesował się Quidditchem (i Jastrzębiami zwłaszcza), ale i obracał się w szlacheckim towarzystwie, gdzie przy męskim stole tematy często schodziły na sportowe. Nie był, rzecz jasna, prenumeratorem Czarownicy, ale tak naprawdę, przez salony, siłą rzeczy i do niego musiały docierać podobne informacje. O dziwo, Benjamin je jednak potwierdził.
- Wolałbym jednak Jastrzębia - przyznał bez ogródek, kącik jest ust uniósł się nieco wyżej. Nie spodziewał się, że tkwiła w tym prawda. - Rosierem nie była, wiedziałbym - dodał z przekonaniem, zaciągając się papierosem; dym wypełnił powietrze między nimi. - Moja matka jest z Crouchów, najwyżej od nich... Ale postawiłbym raczej na Yaxleya albo Rowle'a. Może Macmillan? - Przyjrzał mu się z lekkim rozbawieniem. Miał nadzieję, że z jakiegokolwiek rodu nie pochodziłby Benjamin, nie był to żaden, wobec którego miał zobowiązania. Carrowowie, ot, ich nie obawiałby się obrazić pokazywaniem się z ich bękartem. Nieważne, że inni nie wiedzieli - ten jeden dom z pewnością pamiętał. Po prawdzie Tristan poczuł trochę ukłucie żalu, kuzyn taki jak Benjamin, a brat tym bardziej, byłby dla niego w życiu bardzo silną podporą i, cóż, na pewno zalążkiem setki niesamowitych wspomnień, ale los różnie rozkłada karty i tym razem musiało stać się inaczej. Nigdy nie miał starszego brata  - wychował się z trzema siostrami, a rola, którą musiał przez to przyjąć, czasem go przerastała. Żałował, że nie miał go przy sobie, kiedy był młodszy, w czasach, kiedy rozmowy tego typu rzeczywiście go krępowały.
- Futro? - zapytał, wciąż z niesmakiem, dekadencko obracając w ręku czarodziejskiego papierosa. Nie przestawał huśtać się na krześle; raczej chciał się odgryźć, niż prowokować. Tristan, choć uwielbiał bez reszty oddawać się cielesnym rozkoszom każdego rodzaju, nie myślał w ten sposób również o mężczyznach. Wszelkie podteksty traktował jedynie w kategoriach żartu, pozostając koneserem jedynie kobiecego piękna. Benjamin słusznie wątpił w poradność Tristana po ślubie, znając go, wiedział, jak łatwo tracił rozum dla pięknych kobiet. Tristan zaś zatuszował własną obawę śmiechem na wspomnienie jej młodego ciałka. Dobrze wiedział, że nie powinien mówić w taki sposób o swojej narzeczonej, podobnie, jak nie powinien pozwalać mówić o niej w ten sposób innym - ale alkohol mocno uderzył mu już do głowy, a kolejne samcze przechwałki sypnęły się zbyt trudną do powstrzymania lawiną.
- Możesz na to liczyć - oświadczył z lekkością. - Ale ja nie mam zamiaru wyciągać cię z dołka, kiedy zbyt rozbudzoną wyobraźnię ugasisz potem w jakimś ciemnym zaułku. - Na jego ustach drgał uśmiech balansujący pomiędzy drwiną a rozbawieniem. - Ta panna jest tak rozkapryszona, ze pewnie będzie mnie kosztowała więcej, niż stałe zakwaterowanie w Wenus z całodobową obsługą - mruknął z gorzką ironią, przechylając napełnioną przez Benjamina szklanicę. - Mam nadzieję, że jej inne przymioty rzeczywiście to zrewanżują, to i wydrapane oczy. Przedstawię, jej zadaniem będzie przecież być mi posłuszną - rzekł, zupełnie jakby sobie to sprytnie obmyślił i wymyślił. - Będzie musiała się dostosować - zakończył, ni to do siebie, ni do Bena, ni to z przekonaniem, ni z obawą. Na odmowę spowiedzi uśmiechnął się już szerzej, jak to po alkoholu.
- Potem się przekonam -  odparł, mimowolnie wodząc spojrzeniem za przechodzącą Cathy. - A jak u was w Peak District? Chodzą słuchy, że jeden z waszych staruszków niedomaga, prawda to? Szkoda byłoby bestii, pamiętam, jak uciekła od was, sześć, czy siedem lat temu...



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Sala główna - Page 2 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Sala główna [odnośnik]03.08.15 19:50
Chwalenie się podbojami miłosnymi bardzo pasowało do schematu komunikacyjnego Benjamina, naczelnego narcyza Jastrzębi, najbieglejszego w autoerotyzmie. Wspominanie o rozlicznych kochankach było przecież wyłącznie rozpaczliwą próbą upewniania wszystkich w rzeczy dla nich oczywistej: żaden z kompanów Wrighta nie podejrzewał, że pod bujną, kruczoczarną czupryną mogą roić się treści tyleż niegodziwe, co nie do pomyślenia właśnie. Oczywiście Jaimie poniekąd o tym wiedział i zachowywał się niesamowicie swobodnie, co nie zmieniało parnej rzeczywistości jego pokręconego umysłu. Brnął więc w szalone opowieści z autentyczną frajdą, nie tylko snując namiętne baśni ale też i owe baśni odgrywając. Dla samej przyjemności, dla dowodów, dla kompletnego rozwiania jakichkolwiek zwątpień. Przezorny zawsze ubezpieczony, toteż Ben ubezpieczał się z jurną częstotliwością, mogąc teraz bez cienia kłamstwa opowiadać swojemu druhowi o rozlicznych nałożnicach.
Także tych najlepszej klasy. Zanim odpowiedział Tristanowi, uniósł wysoko krzaczaste brwi. Znacząco. - Powiedzmy, że mam jedną bliską przyjaciółkę, chociaż jej błękitna krew nie jest akurat wyznacznikiem mojej fascynacji jej nieskromną osobą - odparł w nieco zawoalowany sposób, zachowując się jak na prawdziwego dżentelmena przystało. Nie chciał, by Venus spotkała jakakolwiek przykrość - za bardzo lubił te drobną diablicę - dlatego wyjątkowo poskromił męską chęć ploteczek. Na jaką miał wielką ochotę, zwłaszcza po alkoholu, zwłaszcza w stanie coraz większego upicia. I rozbawienia. Zaśmiał się cicho, obserwując nieudane próby odpalenia tristanowego papierosa. - Może mam podać ci ogień, moja księżniczko? - wyszczerzył rząd ostrych zębów, poruszając najdoskonalszy temat do żartów. Rosier nigdy nie zachowywał się zbyt arystokratycznie, ale Ben nie odpuścił żadnej okazji do wytknięcia mu zbyt rasowego pochodzenia. Pewnie w jego przypadku dobierano geny z podobną uwagą jak na prawdziwej rasowej hodowli. Może stąd coraz większe podobieństwo do pięknego psa, leżącego grzecznie pod dębowym stolikiem? Idąc tym tropem zwierzęcego porównania Jaimie posiadałby pospolitego kundla. Jednak wcale mu to nie przeszkadzało.
- Próbuj dalej. Ale...czy to ma jakiekolwiek znaczenie? Arystokraci to jeden wielki tygiel tych samych genów. I tak wszyscy hajtacie się pomiędzy sobą. Kazirodztwo - zaakcentował ostatnie słowo z wyraźnym zdegustowaniem, jakby poruszał temat najbardziej chwiejny moralnie. Słodka hipokryzja, tym przyjemniejsza w smaku, im więcej wlewał do gardła Ognistej. Już nie liczył szklanek, koncentrując się tylko na tym, ile płynu ubywa z przeźroczystych butelek, tak pięknie łapiących przytłumione światło baru. Zaczynał rozumieć poetyckie powołanie Rosiera: w tym stanie gorejącego upojenia alkoholem był w stanie pisać poematy o brudnym stoliku. I o pośladkach Cathy odzianych w dość obcisłą sukienkę. I o...futrze Rosiera?
Na tą ostatnią wzmiankę wręcz ryknął pijackim śmiechem, co już zwiastowało niezbyt przyjemną pobudkę następnego ranka. Jeśli nie panował już nad okazywaniem radości, to oczywistym było, że cienka czerwona linia, oddzielająca go od kaca-mordercy, została brutalnie przekroczona. Na szczęście wyrok ulegał zawsze odroczeniu: na razie bawił się doskonale, w końcu uspokajając rechocik, dzięki któremu już całkiem upodabniał się do mugolskiego marynarza. - Rozumiem, że dbasz o siebie tak jak te egzotyczne piękności? Jakaś...depilacja? - dopytał drżącym z rozbawienia głosem. Rosnący komizm sytuacji ugasił w końcu w procentowym trunku, koncentrując się już wyłącznie na palącym alkoholu, przeżerającym mu gardło. To była przyjemniejsze od ewentualnego wyobrażania sobie gibkiej, ślicznej wili w sytuacjach względnej niemoralności. - Cóż, powodzenia. Zawsze możesz rzucić zaklęcie petryfikujące. Na pewno wtedy nie wydrapie ci oczu - poradził dość serio, przyglądając się nieco krytycznie chwiejącemu się krzesłu Tristana. Dobry starszy brat powinien ostrzec go przed możliwością wyrżnięcia potylicą o podłogę, natomiast najlepszy starszy brat (jakim był), wolał, by panicz nauczył się o takich niebezpieczeństwach na własnej skórze. Nawet, jeśli miałby go później zbierać z podłogi. - Ale masz rację, nie wnikam już w waszą noc poślubną. Mam nadzieję, że na samą ceremonię mnie zaprosisz. Dostanę jakieś najgorsze miejsce w rzędzie ze służbą? - dopytał już całkiem poważnie, bo mimo typowego benjaminowego olewactwa w jakiś dziwny pokręcony sposób zależało mu na zobaczeniu przysięgi wierności Rosiera. Okazywanie takiego przywiązania byłoby jednak skrajnie niemęskie, dlatego z ulgą przyjął zmianę tematu na ten związany ze smokami. Nie istniało bardziej męskiej zajęcie od radzenia sobie z tymi olbrzymimi bestiami.
- Niedomaga to za mało powiedziane. Chyba, po prostu, biedaczyna zdycha. - odpowiedział po naprawdę długiej chwili milczenia i picia, jakby potrzebował dodatkowej, śmiertelnej dawki alkoholu do przetrawienia smutnej wiadomości. - Wiesz, jakie są te edalskie. Jeśli w jednym ogonie wda się zakażenie, to nie ma co ratować. A szkoda bestii. Charakterna. Tylko mi pozwala do siebie podchodzić. Nawet jak ją naszprycują lekami, to uzdrowiciela zmiecie samym ruchem łba. A mnie nie ruszy - dodał z niesamowitą czułością, odchrząkując po chwili, jakby zawstydzony tak emocjonalnym podejściem do podopiecznych. Wiedział jednak, że Tristan na pewno go zrozumie. Albo przynajmniej - że taktownie przemilczy niemalże kobiecą wrażliwość w stosunku do tych pokrytych łuskami stworzeń.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Sala główna - Page 2 Frank-castle-punisher
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Sala główna [odnośnik]05.08.15 20:43
Tristan roześmiał się w głos, słysząc o przyjaciółce z salonów - po czym z uznaniem pokręcił głową; dziewczęta z salonów, zazwyczaj, uchodzić próbowały za płochliwe, delikatne i pełne gracji - kobiece w taki sposób, w jaki inni od nich kobiecości oczekiwali. Tristan nie potrafił sobie wyobrazić zbliżenia takiej panny z Benem przypominającym nieokrzesanego niedźwiedzia  - choć każdy przecież wiedział, że brutalność i dzikość od wieków jak nic innego kobiety pociągało, nawet, jeśli kryły to za maską sztucznej poprawności i nieszczerej bojaźni. Uwielbiał tę grę. Zgadzał się z nim, nie o błękitną krew chodziło w przypadku kochanek z wyższych sfer, i choć zapewne Ben miał na myśli co innego, Tristan uwielbiał eteryczne piękno panien, które całe dnie poświęcały wyłącznie na dbaniu o własne delikatne ciało. Nie wnikał w imiona, alkowy arystokratek miały prawo do swoich tajemnic.
- Nie trzeba - warknął, rzeczywiście jak rasowy ogar, odmawiając ognia. Mimo tonu na jego ustach wciąż błądził uśmiech rozbawienia, nim w końcu udało mu się samemu rozpalić papierosa; zaciągnął się nim i wypuścił obfity kłąb dymu na bok.
Wzruszył ramionami, gdy Benjamin wspomniał o znaczeniu pochodzenia; właściwie nie miało znaczenia. Im bardziej Tristan był pijany, tym mniej znaczenia odnajdywał we wszystkim. I tak spotykał się z nim głównie na Nokturnie, gdzie żaden z jego dobrotliwych wujów raczej  go nie widywał. Ograniczali się do obrzeży Alei, gdzie mieścił się Borgin & Burkes, z dala od kurzów, dymów i pijackich okrzyków.
- Nie przesadzaj - odparł z autentycznym niesmakiem, nie zdając sobie sprawy z komizmu własnej reakcji. - Nigdy nie ożeniłbym się z własną siostrą, od dawna się tego już nie praktykuje. Pomyśl, Ben, co by było, gdybyśmy dopuścili do nas geny takie jak, bez urazy, twoje. - Melancholijnie zakołysał szklaneczką whisky, przechylając jej połówkę do dna. Skrzywił się lekko, po czym jął kontynuować:
- Nasze niebiańskie nimfy zamiast łabędzi zaczęłyby przypominać niedźwiedzie. Może nawet wyrosłyby im brody. Niektórym się to zdarza. - Z niesmakiem uniósł spojrzenie na Benjamina, jakby chcąc się upewnić, czy wie, że kobieta może mieć na twarzy zarost. Alkohol coraz mocniej szumiał w głowie Tristana, a podłoga... zaczynała falować. - Tylko doskonale dobrana krew gwarantuje tak piękną twarz, Ben, poza tym, czym bylibyśmy bez Ondyny i Serpentyny? Pustką, z żywotem przepełnionym monotonnością. - Ironizował, oczywiście; przez to, że rzadko dopuszczali do siebie krew spoza wąskiego grona arystokracji, często prześladowały ich różnego rodzaju przypadłości. Z wielu względów temat ten był mu ostatnio bliski i prawdopodobnie dlatego uciekł od niego tak szybko, jak szybko go zaczął. Przetarł w zamyśleniu brodę, zastanawiając się nad jego kolejnymi słowami. Po wystarczająco dużej ilości Ognistej brzmiały dla niego całkiem poważnie.
- Myślisz, żeby spróbować? - zapytał więc zupełnie serio, jakby wcale nie zauważył wybuchu wesołości przyjaciela. - Mieli kiedyś w Wenus dziewczynę z Sudanu. Miała ciało jak aksamit. Całe. - Jego wzrok zastygł w zamyśleniu na pobliskim oknie. Nieco zbyt mocno odepchnął się nogą wspartą o krzesło, zachybotał się, ale nie spadł. I nie przestał się huśtać.
- Jak zaklęcie minie, to wydrapie mi już nie tylko oczy. - Westchnął, z szumiącym w głowie alkoholem zaklęcie petryfikujące wcale nie wydało mu się tak głupim pomysłem, jakim wydałoby mu się na trzeźwo, ale mimo to był dość trzeźwy, by wiedzieć, że podobna zabawa zaprzepaściłaby jego szanse na zdobycie wilich względów na zawsze. Jasne, pewnie mógłby ją okiełznać przemocą, trzasnąć kilkoma klątwami i zmusić do posłuszeństwa, mógł. Ale wtedy byłby chłopcem, nie mężczyzną. Chciał ją chronić. Nie krzywdzić.
- Nie wiem, Ben - odpowiedział szczerze. - Organizacja przyjęcia, razem z listą gości, to ostatnie, o czym decyduje rodzina panny młodej. Ale może pozwolą mi przesłać jakąś... sugerowaną listę, którą po odpowiedniej cenzurze zaakceptują. Byłeś gwiazdą, zobaczymy, czy ten twój rodowód Jastrzębia okaże się wystarczająco długi. - Nie było mu łatwo, choć tego po sobie nie pokazał, wolał jednak postawić sprawę jasno. Nie chciał, by Ben sądził, że Tristan nie przesłał mu zaproszenia z powodu własnej szlacheckiej arogancji, naprawdę nie wiedział, czy będzie mógł to zrobić. Skrzywił się lekko, teoretycznie to wciąż jednak było jego przyjęcie, będzie musiał wymusić to zaproszenie. I on jednak nie chciał pokazać, że chciałby tam zobaczyć Bena, choćby i po to, by obśmiał jego przysięgę wierności, z uwagą więc wysłuchał wyznania odnośnie smoczego zdrowia. Nie zwrócił uwagi na jego czuły ton, a raczej nie dostrzegł w nim niczego niecodziennego, sam się zasępił. Smoki były niezwykłe, legendarne, pradawne bestie, które powoli wymierały. Nie mogły żyć między mugolami, a czarodziejski świat był zbyt mały, żeby je pomieścić. Robili, co mogli, aby je chronić, ale tyle, ile mogli, to wciąż było zbyt mało. Nie było już rozbawiony.
- Jego zdrowie- z grobową miną podniósł szklaneczkę. - Niech nie cierpi długo - dodał, z wyraźną w głosie tęsknotą. - Charakterny to mało powiedziane, wtedy, siedem lat temu, kiedy zwiał, rozwalił tym ogonem chyba trzy mugolskie budynki - z rozrzewnieniem uśmiechnął się sam do siebie. - I strącił jedną maszynę z nieba... Musieli postawić wtedy na nogi chyba wszystkich amnezjatorów. - Pokręcił z niedowierzaniem głową. - Potrzebuje cię, to zrozumiałe - dodał, tonem, jakiego nie powstydziłaby się kobieta stojąca nad kołyską chorego dziecka. - Czuje, co się dzieje... Sam się tak urządził, czy... - splunął na bok z odrazą - kłusownicy... - podczas splunięcia Tristan stracił równowagę. Znów zakołysał się zbyt mocno do tyłu, a krzesło przechyliło się wraz z nim, wpierw uderzając jego czaszką o ścianę, potem z łoskotem walnęło o drewnianą posadzkę. Pies szczeknął niegłośno, zerwał się na cztery łapy i zaszedł za Benjamina, przez moment przyglądając się panu jak idiocie, a po krótkiej chwili do niego przyczłapał. Tristan miotnął kilka parszywych przekleństw...



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Sala główna - Page 2 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Sala główna [odnośnik]09.08.15 9:14
Pijacka rozmowa zahaczała o coraz ciekawsze tematy, płynąc tak swobodnie jak morze alkoholu, przelewające się przez ciała obydwu mężczyzn. Nie był to najzdrowszy sposób spędzania letniego wieczoru, ale eleganckie przyjęcia czy też wizyty w operze zajmowały ostatnie miejsce na liście ulubionych zajęć Benjamina. Inna sprawa, że do żadnego z tych miejsc nie zostałby wpuszczony. Nawet jako kelner: ciężko było pomylić Jaimiego z kimkolwiek innym. Mimo upływu pięciu lat ciągle pozostawał rozpoznawalny, co wcale go nie dziwiło. Wyróżnienie dwumetrowego brodacza w tłumie wymuskanych paniczyków stanowiło najłatwiejszą zagadkę w dziejach. Powinien puchnąć z dumy, że jego legenda jako najbrutalniejszego pałkarza dwudziestolecia przetrwa drugie tyle, acz...chyba przestał lubić popularność. Wtedy smakowała doskonale: czerwienią ust narzeczonej, pieniędzmi, adrenaliną. Lepiej jednak czuł się w słabym świetle podrzędnej spelunki niż w blasku reflektorów. Udawanie, nawet najprzyjemniejsze, zawsze prędzej czy później powodowało psychiczny dyskomfort. Teraz także nie czuł się królem świata, ale przynajmniej mógł pozwolić sobie na kompletne zachlanie mordy z Rosierem, bez obawy, że jutro plotki o jego alkoholizmie rozpełzną się po mieście niczym karaluchy.
Jeden przedstawiciel tego nieśmiertelnego gatunku poruszał się szybko po podłodze w kącie sali, dekoncentrując Bena nagle mocniej niż najkrótsza spódniczka przechodzącej niewiasty. Wywerna stanowiła przybytek niemalże pięciogwiazdkowy przy najgorszych miejscach spod ciemnej gwiazdy (świeć panie nad obrzydliwą duszą Mantykory) i nigdy wcześniej nie spotkał się tutaj z robactwem. Zawiesił wzrok na dłużej na robactwu, zastanawiając się gorączkowo, czy i czasem w jego mieszkaniu nie spaceruje sobie właśnie rodzina karaluchów. Dawno nie sprzątał. Poprzysiągł sobie w duchu, że zajmie się swoim apartamentem. I że zaprosi tam w końcu Rosiera. Może z jego przyszłą narzeczoną?
Zaśmiał się cicho, dopiero teraz włączając odsłuch i wyłapując ostatnie, nieco pogardliwe, zdanie Tristana o jego krwi. Wyszczerzył zęby jeszcze szerzej, powracając wzrokiem do huśtającego się bruneta. Dawał mu pięć minut, zanim wyrżnie o ziemię. - Moje geny są doskonałe. Stuprocentowy samiec ze mnie. Nie to co gładkolicy szlachcice o loczkowanych włoskach - pokręcił ze zdegustowaniem głową, pociągając kolejny łyk prosto z butelki. Szklanka zniknęła gdzieś za horyzontem zdarzeń albo po prostu troiło mu się w oczach. Kolejny sygnał do zaprzestania uczty bożków; kolejny zignorowany sygnał. - Ja mógłbym się ożenić z twoją siostrą. Z tą...niebiańską łabędzicą. O ile nie ma piór. I narzeczonego - podsumował podniosły wywód Tristana, niesamowicie ciekawy jak zareagowałby ród Rosierów na taki podły mezalians. Humor poprawił mu się jeszcze bardziej, kiedy Tris wspomniał o egzotycznej piękności i...kiedy brunet zaczął gorączkowo (tak to przynajmniej wyglądało w zapitych ślepiach Bena) tłumaczyć się z ewentualnego przyjacielskiego faux pas, jakim z pewnością byłby brak zaproszenia na ślub.
Jaimie machnął tylko ręką - szybowała w powietrzu dziwnie powoli, jakby znów połamał sobie prawy bark - odkładając z głośnym stukotem butelkę na blat stołu. - Spokojnie, bracie. Ważne, żebym to ja zorganizował twój wieczór kawalerski. Będą same wypielęgnowane, dzikie piękności - obiecał solennie, unosząc brwi wysoko, kiedy Rosier po raz kolejny rozhuśtał się do granic wytrzymałości krzesła. Ben dalej jednak obserwował balansowanie na krawędzi całkowitego paraliżu w milczeniu, obstawiając w głowie zakłady, po ilu szklankach będzie musiał zbierać paniczyka z podłogi.
- Kocham tego bydlaka - westchnął po wzniesieniu butelkowego toastu. Wspomnienie o ulubionym smoku, zbliżającym się do kresu ziemskiego życia, nieco popsuło mu doskonały humor, wiedział jednak, że rozpacz nie przynosi żadnego pożytku. Wolał korzystać z ostatnich momentów życia charakternej bestyjki i wspominać dobre chwile, takie jak ta, o której opowiadał Tristan. Uśmiech znów powrócił na twarz Wrighta, poszerzając się tylko do granic możliwości i praktycznie znikając w zaroślach brody, kiedy następne pytanie Rosiera zostało przerwane w połowie przez głośny łomot.
Ben nawet nie mrugnął, rechocząc z wielkim ukontentowaniem. Wygrał zakład w swojej głowie, dopił więc swoją butelkę do dna, na hejnał, jednocześnie walcząc z atakiem śmiechu. - Piękny lot, paniczu. Zupełnie nie wiem czemu nie postawiłeś na karierę miotlarską. - skomentował, siląc się na poważny ton. Poklepał zaniepokojonego psa po głowie, podnosząc się z krzesła i wzdychając ciężko. Powinien radośnie poobserwować gramolącego się z podłogi Tristana, ale postanowił wspaniałomyślnie oszczędzić mu kwadransa czołgania po brudnej podłodze. Ominął stolik i podał brunetowi rękę, bez problemu stawiając go do pionu, mało delikatnie otrzepując jego szatę z kurzu. - Na pewno przykułeś ofiarę Cathy. Nikt tak pięknie nie zalicza gleby jak arystokraci - wyszczerzył zęby, po czym postawił krzesło i usadził na nim Rosiera niczym nieposłusznego dzieciaka. Kiedy wrócił na swoje miejsce, zapalił ostatniego papierosa z paczki i powoli wydmuchnął dym.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Sala główna - Page 2 Frank-castle-punisher
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Sala główna [odnośnik]12.08.15 15:39
Skrzywiony, niezbyt z siebie zadowolony Tristan oklapł na krześle przy pomocy Bena i wsparł się lewą ręką o kraniec stołu. Szybki upadek i szybka pomoc Bena spowodowały zbyt szybkie zmiany horyzontów przed jego oczyma, wywołując zawroty głowy... i przewroty żołądka. Przetarł tył głowy prawą dłonią, krytycznie przyglądając się krwi na jej wnętrzu, po czym z niesmakiem wytarł ją o szatę. Musiał zadrzeć się o jakąś drzazgę wystającą z podłogi. Nie zwrócił uwagi na psa, który oblizał jego dłoń.
Zostały mu dwie szklanki whisky... nie, jedna. Dwoiło mu się w oczach, chwycił szklaneczkę i przechylił jej zawartość do dna jednym łykiem. Wzdrygnął się, whisky wciąż wypalała gardło, ale z każdą kolejną szklaneczką smakowała coraz lepiej - jak na Ognistą z Nokturnu, oczywiście. Z roztargnieniem obejrzał się jeszcze na podłogę za papierosem, który musiał wypaść mu z dłoni. Przygniótł go obcasem eleganckiego buta, gasząc żar.
- Dzięki - odburknął tylko, wyraźnie niezadowolony. Wytrącony z równowagi fizycznej potrzebował dłuższej chwili na przetrawienie i zrozumienie słów, które wypowiedział do niego Benjamin, całkiem poważnie zastanawiając się nad jego słowami o karierze miotlarskiej. - Ojciec mówił, że to nieodpowiednie - przyznał po dłuższej chwili milczenia. - Smoki też - dodał. - Ale rodzinny biznes był łatwiejszy do zaakceptowania. Mogliśmy być nie tylko braćmi, Ben, ale i parą niezłych pałkarzy. -  Stuknął palcami w blat stołu, jakby w zamyśleniu. - Może to i lepiej, że nie wyszło. I tak by nas wywalili. - Spojrzał na niego z nieco zgryźliwym uśmiechem. Quidditch przebijał się jako jedno z wielu dziecięcych marzeń, tak naprawdę nigdy nie traktowanych poważnie, dlatego też Tristan nigdy nie żałował. W szkole był dobry - lecz nie miał pojęcia, czy dość dobry, by myśleć o większej karierze, a jego pasją i tak od zawsze były smoki. Gdyby jednak wiedział, że w Jastrzębiach napotka na takiego kompana - na pewno zastanowiłby się nad tym dłużej, byliby razem na boisku jak... huragan. Czasem bawiło go jego drugie imię. Łypnął okiem na Cathy, w zastanowieniu, czy widowiskowy pijacki upadek rzeczywiście odbierał mu szanse na miłe spędzenie tej nocy.
- Moja siostra, Ben - rzekł powoli, opornie przypominając sobie rozmowę sprzed przechylenia się jego krzesła. Ponownie wsparł nogę o pobliskie siedzisko, ale już nie próbował huśtać własnym. Nie konkretyzował imienia, miał więcej sióstr, ale Druella była już przecież dawno po ślubie. - To jedna z tych łabędzic, które wymagają królewskiego traktowania. Trzymaj łapy przy sobie, póki nie postanowisz przestać pić i uganiać się za panienkami. I póki nie awansujesz do wyższego stanu. - Nie sądził, by Ben mówił poważnie, ale handel ręką Darcy nie był tematem, na który miał zamiar żartować. - Mógłbyś też zgolić brodę - dodał od niechcenia. - I znaleźć sobie nowego kumpla.  - Mezalians był wykluczony, Darcy zostałaby pozbawiona nazwiska i wydziedziczona z rodu. Tristan nie zniósłby widoku jej twarzy wykreślonej z drzewa genealogicznego, na szczęście był o to spokojny. Był pewien, że jego siostra nie poświęciłaby rodziny, nie tylko dla Bena, ale i dla żadnego mężczyzny; to za bardzo nie był jej świat.
- Dzikie piękności i dziki wieczór, czekam niecierpliwie. Tymczasem, Ben, chyba pora się zbierać. Muszę jakoś dostać sie do Dover... - Skrzywił się, najbliższy kominek miał dopiero w Dziurawym Kotle, a podróż do niego w podobnym stanie wydawała mu się nie lada daleką wyprawą. Przelany alkohol mocno uderzył mu już do głowy, nie będzie mu łatwo dojść na miejsce. Westchnął, oglądając się za Cathy. Dziewczyna ściągała fartuch, najwyraźniej właśnie kończyła zmianę.
- Przy okazji zapytam, czy mają coś na przemycie ran. - Parsknął, sprawdzając, czy z zadrapania na karku wciąż sączy się krew; znalazł na dłoni kilka niegroźnych kropel. Podryw na ofiarę losu zdecydowanie nie był tym, co Tristan preferował, ale skoro już i tak zleciał z tego krzesła... zamierzał wykorzystać swoją sytuację zamiast obejść się smakiem. Wątpił, by trzymali w Wywernie cokolwiek odpowiedniego, nie wątpił jednakże, że zdoła wykorzystać instynkt opiekuńczy słodkiej Cathy. - Dobrze cię było widzieć. Trzymam kciuki za twojego przyjaciela... Napisz, czy dał radę. 



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Sala główna - Page 2 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Sala główna [odnośnik]14.08.15 14:59
Na słowa o nieodpowiedniej profesji Benjamin tylko zacmokał z wyraźnym zdegustowaniem i teatralnością starej fanki opery, słuchającej jakichś nowoczesnych arii. Gdyby kiedykolwiek, chociaż przez sekundę żałował swojego bękarciego pochodzenia, z pewnością rzewny smutek za czystą krwią zostałby pokonany po jednym wieczorze opowieści Rosiera o życiu prawdziwego panicza. Zero wolności, narzucone małżeństwa, konwenanse sztywne jak wykrochmalone kołnierzyki. Prawdziwa mordęga. Właściwie z każdym poznanym arystokratą, uwięzionym w złotej klatce własnych genów, Jaimie coraz bardziej cenił swoją szaloną matkę za jej odwagę. Zostawiła za sobą fortunę, pozycje w społeczeństwie, świetlaną przyszłość. Wszystko dla miłości. Skończyła oczywiście marnie - tak przynajmniej słyszał od ojca; sam nie pałał chęcią zobaczenia nadopiekuńczej mamusi - ale tym przekreśleniem swojego pochodzenia dla byle mugola naprawdę Benowi zaimponowała. Rzecz jasna nie wpoiła mu nienawiści do czystej krwi. Tak jak niektórzy przedstawiciele arystokracji łaskawie ignorowali szlamowatość rozmówcy, tak i Wright z równą empatią pozwalał sobie na kontakt z błękitną krwią. Obustronne zaślepienie na genetyczne kwestie wychodziło wszystkim na dobre. Mógł przecież teraz upijać się do nieprzytomności z najlepszym kompanem, który nawet w stanie lekkiego rauszu potrafił bronić honoru siostry.
Jaimie pokiwał z uznaniem głową, szczerząc zęby w najsympatyczniejszym, niedźwiedzim uśmiechu. - To samo mógłbym powiedzieć o tobie, bracie. Dopóki nie przestaniesz pić i uganiać się za kelnereczkami, nie wróżę dobrze twojemu narzeczeństwu - wychrypiał, szalenie zadowolony z odwrócenia winy i kary, chociaż sam nie rozpatrywał tego zachowania w tych kategoriach. Po prostu...korzystał z życia. Pełnymi garściami. - Ale spokojnie, traktuję piękną Darcy z należytym szacunkiem. Dla jej wrażeń estetycznych mógłbym nawet zgolić brodę. Albo...nie, jednak nie. - zastanowił się na głos, naprawdę miło wspominając siostrę Tristana. Miała w sobie dużo energii, kobiecej żywiołowości, którą podziwiał. Nie w głowie było mu bałamucenie Rosierówny: właściwie traktował ją poniekąd jako daleką, ulubioną kuzynkę, i gdyby zaistniała potrzeba bronienia jej honoru, chętnie obiłby delikwentowi mordkę ramię w ramię z Trisem. Braterstwo mentalne znaczyło w tym przypadku naprawdę wiele.
Na tyle, że Benjamin nawet odrobinę zaniepokoił się stanem Rosiera. Alkoholowe libacje nie były im obce, ale narzucone dzisiaj tempo wymagało wysokiego stopnia profesjonalizacji. Najchętniej zaprowadziłby panicza do swojego obskurnego mieszkania i tam opatrzył ranę. Taka nadopiekuńczość byłaby jednak oznaką skrajnej zniewieściałości. Pohamował więc jakieś starszobraterskie odruchy, po raz ostatni wznosząc toast resztką whisky. - Za dzisiejszą upojną noc. I zdrowie ukochanego bydlaka - powiedział ze śmiertelną powagą, także zerkając na Cathy, po raz ostatni przecierającą blat baru. - Ale i tak ja zaliczę dzisiaj lepszy okaz - dodał teatralnym szeptem, po czym roześmiał się radośnie, wypijając duszkiem alkohol i odstawiając butelkę na stolik. Noc była jeszcze młoda. Kiedy Tristan wyruszył w kierunku ślicznej kelnereczki, Benjamin odpalił papierosa i zniknął za drzwiami Wywerny, postanawiając zrobić sobie długi spacer.

zt x2
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Sala główna - Page 2 Frank-castle-punisher
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Sala główna [odnośnik]28.08.15 0:09
Nie powinna się tu znajdować. Nie powinna. To było jasne jak słońce, które aktualnie chyliło się ku zachodowi. W końcu była damą, arystokratką, a na której ciążyły nieznośne konwenanse. Szlachectwo miało przyjemny wydźwięk, jeśli chodziło o finanse, swoistą dumę, ale większość kwestii rzuciłaby w kąt i przyklepała. Gdyby ktoś niepowołany dowiedziałby się o jej wizycie w takim miejscu, miałaby przynajmniej "mały" skandal.
Inara zacisnęła drobne pięści, poprawiła rozpuszczone włosy pod kapturem i...w męskim stroju (czytaj w spodniach, długich butach, zapiętej pod szyję, ciemnej koszuli i marynarce) oraz naciągniętym na to czarodziejskim płaszczu, weszła do środka. Nie mogła wyglądać jak panienka z dobrego domu, ale zadbała, by z jej spojrzenia nie zniknęła duma. Oczywiście, czarne rzęsy kryły za sobą niepokój, którego nie potrafiła się wyzbyć. Jednak nie mogła siedzieć grzecznie w pokoju. Nie potrafiła usiedzieć w miejscu, ani tym bardziej widzieć swoją osobę, jako układną, szlachetkę- alchemiczkę, wyrabiającą upiększające eliksiry. Wolałaby chyba skoczyć z mostu. Chyba.
Młoda panienka chciała czegoś więcej. Skoro już zdecydowała się na powrót do Londynu, musiała zadbać o satysfakcjonujące zajęcie. Szczególnie w dziedzinie alchemii i warzenia eliksirów. A gdzie znaleźć na tyle ciekawą naukę? na tyle interesujące zlecenia? Na pewno nie na dworach. Jeszcze.
Możliwe, że jej aktualne działanie było lekkomyślne, zdawała sobie  z tego sprawę. Nie była naiwna. Wrodzona jednak ciekawość, chęć wykraczania poza pewne stereotypy - wzięła górę i oto, Inara znalazła się w niesławnym lokalu, o którym zdążyła już kilka słów usłyszeć. "Biała wiwerna", brzmiało nad wyraz zachęcająco. Z tej racji, swoje pierwsze kroki postawiła pewnie, starając się nie oglądać na innych gości. Celem był bar, przy którym - jak miała nadzieję i trochę plotek - znajdzie kilka informacji. Chyba jednak była naiwna, jeśli myślała, że od tak wciśnie się do całkiem zatłoczonego pomieszczenia. Już po chwili, zanim dotarła do upatrzonego celu, niefortunnie została potrącona, przez przechodzącego - i zdecydowanie pijanego - jegomościa. Dziewczyna zatoczyła się lekko do tyłu, a kaptur płaszcza opadł, odsłaniając nieznajomemu twarz Inary. Na usta pijanego, momentalnie wypełzł dość obleśny uśmiech. Zanim czarnowłosa zareagowała, mężczyzna, boleśnie chwycił ją za nadgarstek.
- Jakha...pikna...dzie.. - tu nastąpiło głośne beknięcie - ...wka mi sięęę trafiła! - Gdyby nie żółte zęby, nieświeży oddech i przetłuszczone włosy, jegomość mógłby być prawie przystojny. Prawie. Panienka Carrow wykrzywiła niemiło kształtne wargi, ni to w bólu, ni to w niesmaku. A może odrobinę w strachu?
- Puszczaj - syknęła przez zęby. Próbowała w tym czasie wyrwać rękę z (niestety) mocnego uścisku. Na próżno. Mężczyzna widocznie wzmocnił uchwyt, posiłkując się drugą ręką. Podobno nieszczęścia chodzą parami. Nieszczęście w postaci nieprzyjemnego osiłka, oczywiście miało towarzystwo, które widząc (równie prawdopodobnie zamglonym spojrzeniem) swego uradowanego druha, podniósł się z miejsca. Świetnie panno Inaro. I co teraz?



The knife that has pierced my heart,
I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped

Inara Carrow
Inara Carrow
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I might only have one match
but I can make an explosion
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Sala główna - Page 2 7893d0df08b53155187ac4c38e6136a0
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1023-inara-carrow https://www.morsmordre.net/t1405-tu-jest-smok-ale-sowa https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f236-nottinghamshire-ashfield-manor https://www.morsmordre.net/t3433-skrytka-bankowa-nr-99#59656 https://www.morsmordre.net/t1598-inara-carrow
Re: Sala główna [odnośnik]31.08.15 0:36
Podwinął rękawy przepoconej koszuli, splunął na podłogę i zatarł dłonie. Z uwagą zważył rzutkę; między jego grubymi, szorstkimi palcami wydawała się śmiesznie mała. Stara, wysłużona tarcza została obłożona urokiem, który nie pozwalał na magiczne oszustwa, ale dzisiaj Thomas nawet nie miał zamiaru sprawdzać jego mocy i skuteczności. Stanął na linii, wysunął rękę do przodu. Odezwały się gwizdy przeciwników, wszyscy otwarcie życzyli mu skuchy, ale on nie słuchał; wydawał się spokojny i skupiony, co stanowiło nie lada wyczyn po ilości piwa, jaką wlał w siebie tego wieczora. Rzucił trzy razy - tuż po sobie, jedna za drugą. Osiemnaście, dwanaście i potrójne dwadzieścia. Lokal ryknął niezadowoleniem; ktoś splunął, ktoś machnął na grę ręką, ktoś aż z tego wszystkiego wylał komuś innemu piwo na buty i rozgorzała intensywna, ale bardzo krótka sprzeczka, zakończona tym, że winowajca legł bez przytomności na brudnej podłodze.
Wszystko to straciło jednak na znaczeniu, kiedy do środka weszła Inara. Zamarły rozmowy, zamarły gry, zamarły nawet unoszone do ust kufle.

Thomas nie miał zamiaru się nią interesować. Ot, kolejna ładna dziewczyna w złym miejscu i jeszcze gorszym czasie. Jednemu może by się wywinęła, ale dwóm? Nie, raczej nie.
Zanurzył usta w ciężkim kuflu. Piwo orzeźwiało, ale nie pozwalało zapomnieć. Czterdziesty trzeci, podczas ofensywy na Rzym. Ile miała wtedy tamta drobna, przestraszona Włoszka, siedemnaście lat? Ścięli jej włosy przy samej skórze, pędzili nagą przez wieś, rzucali kamieniami. Cywile, więc nie można było otworzyć do nich ognia. Padł rozkaz, żeby się nie wtrącać.

Kompania C pochowała ją obok niemieckich oficerów, z którymi ponoć sypiała.

To nie miało żadnego znaczenia, oczywiście; Włochy były daleko, a tamta historia nijak nie wiązała się z tą, która rozgrywała się właśnie w Białej Wiwernie. Ale to jedno bolesne skojarzenie w zupełności wystarczyło, by obudzić w Tomie rzadki pokład altruizmu, o którego istnienie nikt nie mógłby go podejrzewać. Westchnął ciężko i dokończył piwo. Ciżba rozstępowała się przed nim samoistnie; Barkley górował o głowę nad najwyższymi nawet dryblasami, a to zdecydowanie pomagało.
Położył łapska na ramionach tego, który trzymał dziewczynę; owłosione i grube, wyglądały tak, jakby były w stanie zmiażdżyć jego czaszkę, gdyby objęły ją zbyt mocno.
- Won - powiedział krótko. Nie sprawiał wrażenia kogoś, kto miałby zamiar się powtarzać.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Sala główna [odnośnik]31.08.15 11:43
Kiedyś Inara uważała, że miała szczęście wychodzić cało z niemal każdej opresji. W końcu potrafiła nawet wdawać się w szkolne bójki, była dzielna! A jednak, teraz było inaczej. Nie była w szkole, w granicach wciąż bezpiecznych murów. Znalazła się na własne życzenie w takim miejscu. Teraz ponosi konsekwencje. Zupełnie, jakby zbiły się ze sobą dwie rzeczywistości. W końcu - sama się o to prosiła? Czemu w niej tyle zdziwienia?
Miała wrażenie, że czas odrobinę zwolnił, że nastała jakaś cisza, w której jej głos odbijał się echem, tłumiony śmiechem pijaka. Wolną ręką próbowała dostać się do ukrytej w połach płaszcza różdżki. Tylko co zrobi? Jeśli uda jej się potraktować drętwotą pierwszego napastnika, to drugi spokojnie będzie mógł się nią zająć. No i...pozostali goście lokalu. Absolutnie nie wiedziała, czego może się spodziewać. Usta zadrgały, ale hardo ściągnęła wargi w cienką linię. Akurat w momencie, gdy dostrzegła jego. Thomas górował nad wszystkimi, a tłum rozstępował się przed nim niczym morze przed prorokiem. Miała lepszy widok niż jej przeciwnik, więc przestała szarpać ręką. Co się działo? Ze spojrzenia nadchodzącego mężczyzny wyzierała jakaś niepokojąco, spokojna zawziętość. Jeśli przybył pomóc dwóm oprawcom - była całkowicie zgubiona. Jednak...stało się inaczej.
Ciężkie dłonie opadły na ramiona opoja, który (prawdopodobnie zbyt pijany, by zrozumieć sytuację) szarpnął się, próbując wyrwać się z uścisku. Zabieg ów był marny, zupełnie jak przed chwilą Inary. Dopiero kiedy odwrócił zamglone spojrzenie na mężczyznę za sobą - wyraźnie zbladł i w końcu puścił dłoń dziewczyny. Jego kompan - jak wstał, tak teraz posadził swoją mniej zacną cześć ciała, znowu na swoim miejscu.
Czarnowłosa próbowała rozmasować obolałe miejsce. pewnie będzie miała siniaka, ale...nie przejmowała się tym zbytnio. Wzrok skupiła na Thomasie, wręcz "uroczo" (jeśli można mówić o takich zabiegach w tym miejscu) zadzierając głowę do góry. Próbowała złapać jego spojrzenie. Chciała wiedzieć.
- Dziękuję - powiedziała wyraźnie, dźwięcznie, bez zająknięcia. Przez chwilę chciała także dygnąć po szlachecku, ale zreflektowała się, że nie powinna. Nie tutaj. Chwila strachu minęła, a oto...do głowy zawitała myśl, że właśnie znalazła swój cel wizyty. Była teraz ostrożna, bo jeśli coś więcej pójdzie nie tak, jakby chciała, to dla pewności zaciskała w dłoni różdżkę.
Mimowolnie jednak pojawił się delikatny uśmiech na jej twarzy. Z oczu, poza ciemną otoczką tajemnicy, wyzierała wdzięczność. Czuła na sobie spojrzenia gości lokalu, ale na siłę je ignorowała.
- Czy... - zawahała się przez chwilę - mogłabym postawić ci piwo..i chwilę porozmawiać? - ryzykowała. Jasne, ale jeśli już zaczęła, nie będzie się wycofywać. Miała nadzieję, że jej głos zabrzmiał tak, jakby od początku Thomas był celem jej wizyty. Z jednej bowiem strony, była narażona na niewiadomą, jaką sobą prezentował. Z drugiej - jeszcze większą niewiadomą i strach, gdyby stąd wybiegła, jak struchlała panienka. Szczególnie, że wciąż nie opanowała dobrze teleportacji, by zniknąć jak najszybciej. Wybrała niebezpieczną, ale - pewniejszą dla niej opcję. Chyba.



The knife that has pierced my heart,
I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped

Inara Carrow
Inara Carrow
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I might only have one match
but I can make an explosion
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Sala główna - Page 2 7893d0df08b53155187ac4c38e6136a0
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1023-inara-carrow https://www.morsmordre.net/t1405-tu-jest-smok-ale-sowa https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f236-nottinghamshire-ashfield-manor https://www.morsmordre.net/t3433-skrytka-bankowa-nr-99#59656 https://www.morsmordre.net/t1598-inara-carrow
Re: Sala główna [odnośnik]31.08.15 22:53
Nie odpowiedział. Po prostu skierował się w stronę baru, krótkim gestem wskazując, by ruszyła za nim. Oparł się o szynk. Zamówił kolejne piwo.
- Jest ze mną - rzucił; mówił po trochu do barmana, a po trochu do całej reszty tej hałastry, na wypadek, gdyby krótki pokaz sprzed momentu nie wystarczył, żeby uzmysłowić absolutnie wszystkim, dlaczego nie powinni szukać tutaj kłopotów.
- Ile bierze? - razem z kuflem postawionym przed Tomem padło również to właśnie pytanie. Na pysku Barkley'a na moment pojawił się wąski, nieco drapieżny uśmiech, a potem zaśmiał się gromko; jego śmiech dudnił i grzmiał, przebijając się ponad knajpianym hałasem.
- Za dużo, ale raz na jakiś czas można sobie pozwolić, nie? Mówiłem ci, Henry, dobre zlecenie. Takich dupeczek tutaj nie znajdziesz, liczą sobie ekstra - odpowiedział i mrugnął do barmana.
- Ech, Barkley, ty lisie zawszony! - tylko na taki komentarz zasłużył sobie Tom.

Z kieszeni koszuli wyciągnął dwa wymięte papierosy bez filtra - mugolskie, z rodzaju takich, jakie kupuje się na sztuki. Odpalił jednego - od zapalniczki, nie od różdżki. Drugiego wyciągnął w kierunku dziewczyny, chyba odruchowo.
Milczał. Czekał.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Sala główna [odnośnik]01.09.15 0:40
Już nie było sensu na powrót zakrywać twarzy. I tak nikt jej tutaj nie znał, więc mogli sobie snuć domysły, jakie chcieli. Nie interesowało jej to w tej chwili. Swój wzrok skupiła na mężczyźnie - lwie jak go w myślach określiła. Bo w końcu sama wdarła się na do jaskini pełnej takich niebezpiecznych stworzeń. Najwyraźniej, Thomas był jednym z tych największych i najbardziej groźnych, przed którym nawet sala gości truchlała. I choć w głowie Inary czerwona, ostrzegawcza lampka błyskała wściekle, to wolała się skupić na innym odczuciu - ciekawości. Kim był ten człowiek? I czy...zgodzi się na jej propozycję?
Na gest Barkley'a, kiwnęła głową, by ruszyć za mężczyzną. Zatrzymała się się za nim, przez chwile obserwując i przysłuchując się krótkiej wymianie zdań, jaką wymienił z barmanem. Policzki mimowolnie zarumieniły się, ale ugryzła się w język, by nie rzucić wymowna ripostą. Zacisnęła drobne dłonie, mrugnęła kilka razy, by się uspokoić. To, co było ważne - poznała nazwisko swego wybawcy.
- Panie Barkley, możemy tam usiąść? - wskazała dłonią stolik, przy który - najprawdopodobniej siedział Thomas. I skoro dostała "protekcję" (przynajmniej chwilową), ruszyła powoli do wskazanego miejsca, starając się nie zwracać uwagi na innych. Nie chciała rozmawiać przy barze, przynajmniej teraz. Miała nadzieję, że "pan Lew" pojawił się zaraz przy niej. Usiadła na nieco chwiejnym krześle, czekając, aż mężczyzna zrobi to samo.
- Ile pan bierze...w swojej profesji? - nie mogła się powstrzymać przed delikatną ripostą, za słowa przy barze. Nie powiedziała tego złośliwie, nie było w słowach wyniosłości. Ot, żart, który serwowała znajomemu. Choć w tej sytuacji było to absurdalne - uśmiechnęła się -  i możesz liczyć ekstra - dodała jeszcze. Jej słowa były zdecydowanie wieloznaczne, ale mówiła jak najbardziej poważnie. Oferowała mu...zatrudnienie. Choć wydźwięk słów był żartobliwy, interpretacja była oczywista. Przynajmniej, tak myślała panienka Carrow.



The knife that has pierced my heart,
I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped



Ostatnio zmieniony przez Inara Carrow dnia 01.09.15 0:53, w całości zmieniany 1 raz
Inara Carrow
Inara Carrow
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I might only have one match
but I can make an explosion
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Sala główna - Page 2 7893d0df08b53155187ac4c38e6136a0
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1023-inara-carrow https://www.morsmordre.net/t1405-tu-jest-smok-ale-sowa https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f236-nottinghamshire-ashfield-manor https://www.morsmordre.net/t3433-skrytka-bankowa-nr-99#59656 https://www.morsmordre.net/t1598-inara-carrow
Re: Sala główna [odnośnik]01.09.15 0:49
Nie usiadł - głównie dlatego, że w całym lokalu nie było ani jednego krzesła, na którym by się zmieścił, a tym bardziej takiego, któremu mógłby bez niepokoju zawierzyć swoją masę. Stał więc, zamiast tego pochylając się ku dziewczynie ponad blatem; łokcie wsparł na drewnie, które nosiło ślady licznych cięć nożem.
Czy jej słuchał? Tak - męski strój skutecznie niwelował wszelki dekolt, w który mógłby teraz spoglądać, siłą rzeczy więc zmuszony został skupić się na jej słowa. Nie znaczy to, że odpowiedział od razu, wręcz przeciwnie; najpierw zaciągnął się raz i drugi, wypuszczając dym ciężkimi kłębami; papierosy śmierdziały niemiłosiernie, ale Tom wydawał się nie zwracać na to uwagi.
- Zależy, o jakiej profesji mówimy, mała - odparł w końcu lakonicznie. Ich oczy spotkały się na moment - ale tylko na moment, zbyt krótki, by móc cokolwiek z nich wyczytać.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Sala główna [odnośnik]01.09.15 1:12
Jeśli jej aktualny towarzysz z jakichkolwiek względów nie chciał/mógł siadać, nie nalegała. Odczekała cierpliwie chwilę milczenia, którą jej zaserwował, wciąż nie opuszczając go spojrzeniem. Może nie było to zbyt grzeczne zachowanie, ale chwilowo nie dbała o takie rzeczy. Dłonie oparła przed sobą. Z perspektywy jakiej spoglądała, mogła przyjrzeć się wyraźniej Thomasowi. Potężna, umięśniona sylwetka, zdecydowanie nawykła do bójek, krzaczasta broda i odległe spojrzenie. Zdecydowanie nie należał do zwyczajnych osób. I choć pewnie już gdzieś się powtarzała - lubiła to i tych, co niezwykli.
na tytoniowy zapach przestała zwracać uwagę. Tylko na początku miała chwilowy problem z oddychaniem. I tak wiedziała, że przesiąkła tym "zapachem", więc zignorowała tę kwestię.
- Inara - kiwnęła głową - ...ale "mała" też może być - i kolejny uśmiech. Chciała wziąć głębszy wdech, ale powstrzymała się. Dymu zdecydowanie było za dużo na takie hausty. - Mówię o tej, z którą się dziś przedstawiłeś...tym samym ratując mnie z opresji. Nie wiem, czym się kierowałeś, ale jeszcze raz dziękuję. I potwierdzam swoje pytanie - teraz to Inara czekała. Równie dobrze, Thomas mógł ja wyśmiać. Unikał wyraźnego kontaktu wzrokowego, ale nie znała go. każdy w końcu miał tajemnice, z którymi się krył przed innymi. A, że podobno oczy są zwierciadłem duszy - kto wie, co zobaczyłaby dziewczyna?



The knife that has pierced my heart,
I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped

Inara Carrow
Inara Carrow
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I might only have one match
but I can make an explosion
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Sala główna - Page 2 7893d0df08b53155187ac4c38e6136a0
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1023-inara-carrow https://www.morsmordre.net/t1405-tu-jest-smok-ale-sowa https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f236-nottinghamshire-ashfield-manor https://www.morsmordre.net/t3433-skrytka-bankowa-nr-99#59656 https://www.morsmordre.net/t1598-inara-carrow

Strona 1 z 32 1, 2, 3 ... 16 ... 32  Next

Sala główna
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach