Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Hogsmeade :: Pub pod Trzema Miotłami
Wnętrze pubu
AutorWiadomość
Wnętrze pubu
Pub pod Trzema Miotłami to najbardziej znany bar w Hogsmeade. Położony w centrum wioski, zawsze jest pełny - w weekendy tłumnie odwiedzają go uczniowie Hogwartu, aby skosztować kremowego piwa, lecz w pozostałe dni również tętni życiem, za sprawą pitnego miodu dojrzewającego w dębowych beczkach, słusznie cieszącego się opinią jednego z najlepszych trunków w Wielkiej Brytanii. W środku jest ciepło, przytulnie i czysto. Na parterze znajduje się bar, gdzie mieszczą się stoliki dla licznych przybyszów odwiedzających to miejsce, natomiast na piętrze zlokalizowano część sypialną. Drewniane, spiralne schody prowadzą na górę, do kilku pomieszczeń, które właściciel lokalu przeznaczył na pokoje dla gości.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:59, w całości zmieniany 2 razy
Trudno mu było uwierzyć, że to wszystko działo się naprawdę.
Trzy lata intensywnych poszukiwań oraz starań, podczas których oglądał pogłębiające się zmarszczki troski na czole Charlusa, spełzały na niczym; wszystko jednak szykowało się do niezwykłego apogeum - Dorea żyła, miała się na tyle dobrze, aby napisać mu krótki list i zjawić się w Pubie pod Trzema Miotłami, miejscu wyjątkowo publicznym, gdzie skryć się można było jedynie w gęstym tłumie czarodziejów z ustami pełnymi piany z kremowego piwa.
Był wieczór. Słońce powoli kryło się za horyzontem, ostatnimi podrygami rozświetlając ciemne chmury, między którymi pobłyskiwały pierwsze snopy światła rzucane przez uśmiechnięty księżyc. Poprawił poły marynarki, rozczesał palcami sięgające za uszy włosy i popchnął drzwi pubu, momentalnie rozglądając się po jego wnętrzu. Tonęło ono w dziesiątkach głośno śmiejących się czarodziejów, którzy w dłoniach dzierżyli wypełnione kufle, a w sercu nosili skalaną beztroską radość. W tych ciężkich czasach był to, wbrew pozorom, dość powszechny widok - wszyscy gromadzili się wspólnie w karczmach, by zalewać smutki i wątpliwości w litrach wysokoprocentowych trunków; gdyby ten piątkowy wieczór należał do zwykłych, Garrett również gubiłby się w tym tłumie, starając zapomnieć o swoich zadaniach, obowiązkach, zmartwieniach i wyższych celach. Dzisiejszy dzień był jednak wyjątkowy.
Nie mogąc spostrzec twarzy Dorei wśród oceanu nieznajomych, zajął miejsce przy stoliku na uboczu, jednak wciąż wystarczająco widocznym, aby dostrzec go przy wejściu do pubu. Zamówił kufel Porteru Starego Sue i starał się sączyć go powoli, trwając w oczekiwaniu. Do tej pory nie wiedział, czy ten list nie był po prostu falsyfikatem, spreparowanym starannie podstępem i okrutną pułapką. Tylko kto chciałby wciągnąć w nią jego, skoro w danym momencie łatwiejszym celem był zmartwiony i tęskniący mąż Dorei, Charlus?
Wysłał uśmiech pracownikowi Ministerstwa Magii, który przemknął koło stolika Garretta, kłaniając mu się na powitanie. Weasley nie pamiętał jego nazwiska; wpadali jednak na siebie na korytarzu i ucinali pogawędki na tyle często, iż nietaktem byłoby pytanie przepraszam, lecz nie pamiętam, jak pan się nazywa, może mi pan przypomnieć?
Wciąż wbijał wzrok w drzwi pubu, pomacał wewnętrzną kieszeń marynarki, upewniając się, czy różdżka spoczywa na swoim miejscu - w pracy nauczył się robić to mimochodem - po czym znów uniósł kufel i zatopił usta w goryczy porządnego piwa.
Trzy lata intensywnych poszukiwań oraz starań, podczas których oglądał pogłębiające się zmarszczki troski na czole Charlusa, spełzały na niczym; wszystko jednak szykowało się do niezwykłego apogeum - Dorea żyła, miała się na tyle dobrze, aby napisać mu krótki list i zjawić się w Pubie pod Trzema Miotłami, miejscu wyjątkowo publicznym, gdzie skryć się można było jedynie w gęstym tłumie czarodziejów z ustami pełnymi piany z kremowego piwa.
Był wieczór. Słońce powoli kryło się za horyzontem, ostatnimi podrygami rozświetlając ciemne chmury, między którymi pobłyskiwały pierwsze snopy światła rzucane przez uśmiechnięty księżyc. Poprawił poły marynarki, rozczesał palcami sięgające za uszy włosy i popchnął drzwi pubu, momentalnie rozglądając się po jego wnętrzu. Tonęło ono w dziesiątkach głośno śmiejących się czarodziejów, którzy w dłoniach dzierżyli wypełnione kufle, a w sercu nosili skalaną beztroską radość. W tych ciężkich czasach był to, wbrew pozorom, dość powszechny widok - wszyscy gromadzili się wspólnie w karczmach, by zalewać smutki i wątpliwości w litrach wysokoprocentowych trunków; gdyby ten piątkowy wieczór należał do zwykłych, Garrett również gubiłby się w tym tłumie, starając zapomnieć o swoich zadaniach, obowiązkach, zmartwieniach i wyższych celach. Dzisiejszy dzień był jednak wyjątkowy.
Nie mogąc spostrzec twarzy Dorei wśród oceanu nieznajomych, zajął miejsce przy stoliku na uboczu, jednak wciąż wystarczająco widocznym, aby dostrzec go przy wejściu do pubu. Zamówił kufel Porteru Starego Sue i starał się sączyć go powoli, trwając w oczekiwaniu. Do tej pory nie wiedział, czy ten list nie był po prostu falsyfikatem, spreparowanym starannie podstępem i okrutną pułapką. Tylko kto chciałby wciągnąć w nią jego, skoro w danym momencie łatwiejszym celem był zmartwiony i tęskniący mąż Dorei, Charlus?
Wysłał uśmiech pracownikowi Ministerstwa Magii, który przemknął koło stolika Garretta, kłaniając mu się na powitanie. Weasley nie pamiętał jego nazwiska; wpadali jednak na siebie na korytarzu i ucinali pogawędki na tyle często, iż nietaktem byłoby pytanie przepraszam, lecz nie pamiętam, jak pan się nazywa, może mi pan przypomnieć?
Wciąż wbijał wzrok w drzwi pubu, pomacał wewnętrzną kieszeń marynarki, upewniając się, czy różdżka spoczywa na swoim miejscu - w pracy nauczył się robić to mimochodem - po czym znów uniósł kufel i zatopił usta w goryczy porządnego piwa.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
/po spotkaniu z Lyrą
Teleportowała się w ciemnym zaułku, całkiem blisko Trzech Mioteł. Do jej uszu doszły dźwięki bardzo często towarzyszące takim miejscom jak to. Głośne śmiechy i rozmowy, charakterystyczny stukot szklanych kufli, szuranie krzeseł o podłogę. Liczyła na to. Cieszyła się w duchu, że Garrett wybrał na to spotkanie akurat wieczorową porę. Spragnionych odpoczynku przy kremowym piwie albo Ognistej czarodziejów jest wtedy więcej, hałasu również, co podwaja szanse Dorei na dobry kamuflaż. Jej strój złożony z prostej, ciemnej sukienki i czarnego płaszcza z głębokim kapturem jeszcze jej szanse potrajał. Wyglądała trochę jak zagubiony wędrowiec chcący zakosztować nieco odpoczynku przekraczając progi pubu z rozochoconym towarzystwem.
Potruchtała kilka kroków, bo miała wrażenie, że jest spóźniona. Mocniej naciągnęła kaptur na jasną, już nieco mniej wychudzoną twarz, by żaden przechodzeń nie mógł spojrzeć jej w oczy. Przepuściła kogoś przy wejściu do pubu, nie chcąc wzniecić niepotrzebnej sprzeczki na samym początku. Serce waliło jej jak młot. Oprócz Anthony'ego, który tak troskliwie się nią zajął, nie rozmawiała jeszcze z nikim, kogo mogłaby zaliczyć do skromnego grona swoich przyjaciół. Różne myśli chodziły jej po głowie. Garrett mógł odrzucić jednak jej propozycję, bo stwierdził, że absolutnie mu się nie opłacało to spotkanie. Mógł też przyjść, ale z nieprzyjaznym nastawieniem. W czasie rozmowy mógł jej też powiedzieć rzeczy, o których usłyszeć zupełnie nie chciała. Za bardzo wybiegała w przyszłość.
Zamrugała, żeby wyrwać się z tego natłoku myśli, które co rusz próbowały kruszyć jej pewność siebie.
Kiedy w końcu nadeszła jej kolej, niepewnie przekroczyła próg i delikatnie uniosła kaptur, by rozejrzeć się po czarodziejach tutaj balujących. Nikogo nie kojarzyła, nawet w najmniejszym stopniu. Coś jednak w końcu rzuciło jej się w oczy. Piegi i rude włosy. Cecha rozpoznawcza wszystkich Weasleyów.
Poczuła jak każda komórka jej ciała zaczyna krzyczeć ze strachu. Może jednak powinna się wrócić do bezpiecznego azylu u swojego kuzyna? Ktoś szturchnął ją w ramię zmuszając do wejścia w głębsze rejony lokalu i jej plan spalił na panewce.
Przełknęła ślinę, kiedy złapała kontakt wzrokowy z Garrettem. Nie zmienił się za nadto. Ciekawa była czy on zdołał ją poznać. Jej gęste, kruczo czarne włosy spływające kaskadą aż do łopatek, teraz były skrócone do wysokości brody.
Spróbowała się uśmiechnąć, ale wyszło jej coś na wzór mieszanki grymasu żalu, błagania o wybaczenia i tęsknoty.
Teleportowała się w ciemnym zaułku, całkiem blisko Trzech Mioteł. Do jej uszu doszły dźwięki bardzo często towarzyszące takim miejscom jak to. Głośne śmiechy i rozmowy, charakterystyczny stukot szklanych kufli, szuranie krzeseł o podłogę. Liczyła na to. Cieszyła się w duchu, że Garrett wybrał na to spotkanie akurat wieczorową porę. Spragnionych odpoczynku przy kremowym piwie albo Ognistej czarodziejów jest wtedy więcej, hałasu również, co podwaja szanse Dorei na dobry kamuflaż. Jej strój złożony z prostej, ciemnej sukienki i czarnego płaszcza z głębokim kapturem jeszcze jej szanse potrajał. Wyglądała trochę jak zagubiony wędrowiec chcący zakosztować nieco odpoczynku przekraczając progi pubu z rozochoconym towarzystwem.
Potruchtała kilka kroków, bo miała wrażenie, że jest spóźniona. Mocniej naciągnęła kaptur na jasną, już nieco mniej wychudzoną twarz, by żaden przechodzeń nie mógł spojrzeć jej w oczy. Przepuściła kogoś przy wejściu do pubu, nie chcąc wzniecić niepotrzebnej sprzeczki na samym początku. Serce waliło jej jak młot. Oprócz Anthony'ego, który tak troskliwie się nią zajął, nie rozmawiała jeszcze z nikim, kogo mogłaby zaliczyć do skromnego grona swoich przyjaciół. Różne myśli chodziły jej po głowie. Garrett mógł odrzucić jednak jej propozycję, bo stwierdził, że absolutnie mu się nie opłacało to spotkanie. Mógł też przyjść, ale z nieprzyjaznym nastawieniem. W czasie rozmowy mógł jej też powiedzieć rzeczy, o których usłyszeć zupełnie nie chciała. Za bardzo wybiegała w przyszłość.
Zamrugała, żeby wyrwać się z tego natłoku myśli, które co rusz próbowały kruszyć jej pewność siebie.
Kiedy w końcu nadeszła jej kolej, niepewnie przekroczyła próg i delikatnie uniosła kaptur, by rozejrzeć się po czarodziejach tutaj balujących. Nikogo nie kojarzyła, nawet w najmniejszym stopniu. Coś jednak w końcu rzuciło jej się w oczy. Piegi i rude włosy. Cecha rozpoznawcza wszystkich Weasleyów.
Poczuła jak każda komórka jej ciała zaczyna krzyczeć ze strachu. Może jednak powinna się wrócić do bezpiecznego azylu u swojego kuzyna? Ktoś szturchnął ją w ramię zmuszając do wejścia w głębsze rejony lokalu i jej plan spalił na panewce.
Przełknęła ślinę, kiedy złapała kontakt wzrokowy z Garrettem. Nie zmienił się za nadto. Ciekawa była czy on zdołał ją poznać. Jej gęste, kruczo czarne włosy spływające kaskadą aż do łopatek, teraz były skrócone do wysokości brody.
Spróbowała się uśmiechnąć, ale wyszło jej coś na wzór mieszanki grymasu żalu, błagania o wybaczenia i tęsknoty.
Gość
Gość
A jednak.
Z początku żył w zaprzeczeniu - błądził pomiędzy kolejnymi teoriami spiskowymi, w snuciu których tak się lubował, sam siebie prześcigując coraz mniej realnymi wymysłami. Co, jeśli to wszystko podstęp, a zamiast Dorei do pubu przybędzie ktoś inny: ktoś, kto czyha na jego życie, może wielki wróg, co, jeśli Caesar Lestrange?, albo sam Grindelwald po zażyciu eliksiru wielosokowego. Może profesor Slughorn, który oznajmi, że wszystko, co ostatnio miało miejsce, jest tylko mało zabawnym żartem, którego zadaniem było zatrząśnięcie jego światem w posadach i wzbudzenie palącej nienawiści do tych, którzy wcale na nią nie zasługiwali.
Znów uśmiechnął się do czarodzieja przechodzącego nieopodal stolika, wśród zakapturzonych twarzy szukając tej znajomej. Dorei najwyraźniej nie było w pubie. Może w ostatniej chwili zdecydowała się zrezygnować ze spotkania? Wziął kolejny łyk piwa, większy, niż poprzednie, czując pianę zalewającą niespiesznie usta. Westchnął, ścierając opuszką resztki piwa z kącików bladych ust. To wszystko musiało być dobrze przemyślanym dowcipem.
Ale wtedy drzwi otworzyły się, a do pomieszczenia wkroczyła ciemna, tajemnicza postać. Garrettowi mimowolnie zaczęło bić szybciej serce, jakby miało wyrwać się z więzienia żeber - czy właśnie teraz nadejdzie rozwiązanie trzyletniego zamartwiania się, rwania włosów z głowy, obserwowania łez krystalizujących się w oczach Charlusa i nieprzerwanego nigdy poszukiwania, nawet wtedy, kiedy targały nimi wątpliwości?
W cieniu kaptura wyłapał bystre oczy i sięgające brody, ciemne włosy. Zaśmiał się, a z jego ust wypadły jakby kłęby pielęgnowanych przez te lata trosk, wszystkich obaw, zawahań i bólu. Uśmiechał się najszerzej i najszczerzej, najmniej błaho od dłuższego już czasu - poczuł nawet wzruszenie, niemącone już obawami, że to wszystko dopracowany spisek. Bo w ciemnej postaci rozpoznał Doreę, którą tak dobrze znał. Choć wydawała się jeszcze drobniejsza, niż zwykle, może trochę niepewna i zdystansowana, ale to była ona; niezaprzeczalnie w gwarnym pomieszczeniu stała zmęczona, cierpiąca, pełna żalu i wątpliwości, ale wciąż Dorea Potter.
Może powinien poczekać przy stoliku, by zachować pozory, nie łamać zasad etykiety z powodu krótkiej chwili euforii, ale szybko wstał, zostawiając kufel z piwem na drewnianej ławie i szybkim krokiem podszedł do kobiety. Stanął przed nią, położył dłonie na jej ramionach, dokładnie jej się przyjrzał i znów zaśmiał się cicho, nie mogąc powstrzymać radości.
- Dorea. - Imię to, tyle razy bezosobowo poruszane w rozmowach z Charlusem, zasmakowało w jego ustach wyjątkowo słodko. - Jak ja się cieszę, że cię widzę.
Z początku żył w zaprzeczeniu - błądził pomiędzy kolejnymi teoriami spiskowymi, w snuciu których tak się lubował, sam siebie prześcigując coraz mniej realnymi wymysłami. Co, jeśli to wszystko podstęp, a zamiast Dorei do pubu przybędzie ktoś inny: ktoś, kto czyha na jego życie, może wielki wróg, co, jeśli Caesar Lestrange?, albo sam Grindelwald po zażyciu eliksiru wielosokowego. Może profesor Slughorn, który oznajmi, że wszystko, co ostatnio miało miejsce, jest tylko mało zabawnym żartem, którego zadaniem było zatrząśnięcie jego światem w posadach i wzbudzenie palącej nienawiści do tych, którzy wcale na nią nie zasługiwali.
Znów uśmiechnął się do czarodzieja przechodzącego nieopodal stolika, wśród zakapturzonych twarzy szukając tej znajomej. Dorei najwyraźniej nie było w pubie. Może w ostatniej chwili zdecydowała się zrezygnować ze spotkania? Wziął kolejny łyk piwa, większy, niż poprzednie, czując pianę zalewającą niespiesznie usta. Westchnął, ścierając opuszką resztki piwa z kącików bladych ust. To wszystko musiało być dobrze przemyślanym dowcipem.
Ale wtedy drzwi otworzyły się, a do pomieszczenia wkroczyła ciemna, tajemnicza postać. Garrettowi mimowolnie zaczęło bić szybciej serce, jakby miało wyrwać się z więzienia żeber - czy właśnie teraz nadejdzie rozwiązanie trzyletniego zamartwiania się, rwania włosów z głowy, obserwowania łez krystalizujących się w oczach Charlusa i nieprzerwanego nigdy poszukiwania, nawet wtedy, kiedy targały nimi wątpliwości?
W cieniu kaptura wyłapał bystre oczy i sięgające brody, ciemne włosy. Zaśmiał się, a z jego ust wypadły jakby kłęby pielęgnowanych przez te lata trosk, wszystkich obaw, zawahań i bólu. Uśmiechał się najszerzej i najszczerzej, najmniej błaho od dłuższego już czasu - poczuł nawet wzruszenie, niemącone już obawami, że to wszystko dopracowany spisek. Bo w ciemnej postaci rozpoznał Doreę, którą tak dobrze znał. Choć wydawała się jeszcze drobniejsza, niż zwykle, może trochę niepewna i zdystansowana, ale to była ona; niezaprzeczalnie w gwarnym pomieszczeniu stała zmęczona, cierpiąca, pełna żalu i wątpliwości, ale wciąż Dorea Potter.
Może powinien poczekać przy stoliku, by zachować pozory, nie łamać zasad etykiety z powodu krótkiej chwili euforii, ale szybko wstał, zostawiając kufel z piwem na drewnianej ławie i szybkim krokiem podszedł do kobiety. Stanął przed nią, położył dłonie na jej ramionach, dokładnie jej się przyjrzał i znów zaśmiał się cicho, nie mogąc powstrzymać radości.
- Dorea. - Imię to, tyle razy bezosobowo poruszane w rozmowach z Charlusem, zasmakowało w jego ustach wyjątkowo słodko. - Jak ja się cieszę, że cię widzę.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Nieodwołalnie weszła do tej głębokiej wody, do której otworzyła sobie przejście wskakując do kominka w chacie. Niemal fizycznie czuła jak stalowe, zimne objęcia nie dopuszczające, by zmieniła zdanie i wycofała się ze swoich planów, oplatają mocno jej kostki. Nie sądziła, że powrót do rzeczywistości będzie tak trudny. Nie chodziło tu o samo wysunięcie propozycji spotkania po latach nieobecności, bo to akurat przychodziło jej bardzo łatwo. Ileż wysiłku wymagało sięgnięcie po kawałek pergaminu i pióro, napisanie kilka słów i wysłanie z liścikiem sowy?
Chodziło o spojrzenie tej osobie prosto w twarz, zdanie sobie sprawy z tego, że nie było się obecnym w jej życiu przez trzy cholernie długie lata. Każdy dzień mógł nieść za sobą niespodziewane sytuacje, każda godzina niosła za sobą masę sytuacji, każdy tydzień, miesiąc i rok był inaczej podsumowany.
A Dorei przy tym nie było. Jej dni wyglądały tak samo. Wpadła w jeden ogromny schemat, który zamknął jej całą istotę w ciasnej klatce niepewności, strachu i obawy.
Kiedy usłyszała śmiech Garretta, jej wciąż tak samo czekoladowe oczy zaszkliły się w niepowstrzymanym odruchu płaczu. Mimowolnie uniosła dłoń, by zasłonić nią usta. Kolana pod nią zmiękły, zatrzęsły się jak galareta, jakby od dawna jej stawy nie doświadczyły tak ogromnego skumulowania emocji, jakie w tej chwili czuła. Patrzyła na niego, coraz bardziej zbliżającego się do niej, aż w końcu znalazł się tak blisko, że mogła policzyć wszystkie piegi na jego nosie. Odjęła mokrą dłoń od ust, by mogły rozszerzyć się w drżącym uśmiechu ulgi i ogromnej tęsknoty. natychmiast zawiesiła na nim swoje ramiona, zaciskając go w pragnieniu zrozumienia uścisku. Na pewno poczuł jak jej smukłe palce zaciskają się na jego marynarce.
- Ja też, Garrett, ja też! - wyszeptała wilgotnym głosem.
Lekkość, jaką w duchu poczuła, była nie do opisania.
Chodziło o spojrzenie tej osobie prosto w twarz, zdanie sobie sprawy z tego, że nie było się obecnym w jej życiu przez trzy cholernie długie lata. Każdy dzień mógł nieść za sobą niespodziewane sytuacje, każda godzina niosła za sobą masę sytuacji, każdy tydzień, miesiąc i rok był inaczej podsumowany.
A Dorei przy tym nie było. Jej dni wyglądały tak samo. Wpadła w jeden ogromny schemat, który zamknął jej całą istotę w ciasnej klatce niepewności, strachu i obawy.
Kiedy usłyszała śmiech Garretta, jej wciąż tak samo czekoladowe oczy zaszkliły się w niepowstrzymanym odruchu płaczu. Mimowolnie uniosła dłoń, by zasłonić nią usta. Kolana pod nią zmiękły, zatrzęsły się jak galareta, jakby od dawna jej stawy nie doświadczyły tak ogromnego skumulowania emocji, jakie w tej chwili czuła. Patrzyła na niego, coraz bardziej zbliżającego się do niej, aż w końcu znalazł się tak blisko, że mogła policzyć wszystkie piegi na jego nosie. Odjęła mokrą dłoń od ust, by mogły rozszerzyć się w drżącym uśmiechu ulgi i ogromnej tęsknoty. natychmiast zawiesiła na nim swoje ramiona, zaciskając go w pragnieniu zrozumienia uścisku. Na pewno poczuł jak jej smukłe palce zaciskają się na jego marynarce.
- Ja też, Garrett, ja też! - wyszeptała wilgotnym głosem.
Lekkość, jaką w duchu poczuła, była nie do opisania.
Gość
Gość
Śmiał się, tuląc ją do siebie i czując jej palce wrzynające się w materiał marynarki. Sytuacja była kompletnie surrealistyczna, zupełnie, jakby ktoś wyjął ją wprost z pełnych dramatyzmu książek, w których z taką przyjemnością się zaczytywał. Nie wierzył jeszcze, że naprawdę widzi przed sobą Doreę, całą i zdrową, z oczami wypełnionymi łzami, które najpewniej zaczęły wsiąkać w jego ubranie. Nie przeszkadzało mu to, nic nie było w stanie przerwać radosnego uniesienia, w którego sidła bezpowrotnie wpadł.
Nie wypuszczając jej z uścisku, nachylił się lekko do lewego ucha kobiety.
- Pójdźmy lepiej do stolika, bo przyciągamy pewnie niepotrzebną uwagę. A tobie przyda się kufel pitnego miodu. - Głos Garretta wciąż wypełniony był niepowstrzymanym szczęściem i naiwnością, że teraz wszystko będzie już dobrze. Odsunął się lekko od Dorei i zwalczył pokusę złapania jej za rękę, aby przeprowadzić ją zręcznie przez tłum czarodziejów; wciąż była mężatką, a on, choć chętnie i często o tym zapominał, nie dość, że miał narzeczoną, to jeszcze stanowił osobę publiczną, która już zdążyła najpewniej nadszarpnąć swojego wizerunku - po raz kolejny, dodał w myślach - łącząc się w tęsknym uścisku z nieznajomą w pełnym pijanych dostojników pubie. W tej chwili nie przejmował się konsekwencjami nieprzestrzegania etykiety; cieszył się chwilą i czuł wzruszenie rozlewające się ciepło po całym jego ciele.
Odwrócił się i zaczął iść w stronę stolika, przy którym zostawił swoje piwo, spoglądając przez ramię na Doreę i upewniając się, czy idzie za nim.
- Poczekaj tutaj, zaraz przyniosę ci miód... i nie przyjmuję sprzeciwu - rzucił wesoło na odchodne, po czym szybko udał się do barmana i złożył zamówienie. Do stolika wrócił, trzymając już w dłoni kufel po brzegi wypełniony błogo pachnącym trójniakiem i rozpromieniając się w wielkim uśmiechu.
Nie wypuszczając jej z uścisku, nachylił się lekko do lewego ucha kobiety.
- Pójdźmy lepiej do stolika, bo przyciągamy pewnie niepotrzebną uwagę. A tobie przyda się kufel pitnego miodu. - Głos Garretta wciąż wypełniony był niepowstrzymanym szczęściem i naiwnością, że teraz wszystko będzie już dobrze. Odsunął się lekko od Dorei i zwalczył pokusę złapania jej za rękę, aby przeprowadzić ją zręcznie przez tłum czarodziejów; wciąż była mężatką, a on, choć chętnie i często o tym zapominał, nie dość, że miał narzeczoną, to jeszcze stanowił osobę publiczną, która już zdążyła najpewniej nadszarpnąć swojego wizerunku - po raz kolejny, dodał w myślach - łącząc się w tęsknym uścisku z nieznajomą w pełnym pijanych dostojników pubie. W tej chwili nie przejmował się konsekwencjami nieprzestrzegania etykiety; cieszył się chwilą i czuł wzruszenie rozlewające się ciepło po całym jego ciele.
Odwrócił się i zaczął iść w stronę stolika, przy którym zostawił swoje piwo, spoglądając przez ramię na Doreę i upewniając się, czy idzie za nim.
- Poczekaj tutaj, zaraz przyniosę ci miód... i nie przyjmuję sprzeciwu - rzucił wesoło na odchodne, po czym szybko udał się do barmana i złożył zamówienie. Do stolika wrócił, trzymając już w dłoni kufel po brzegi wypełniony błogo pachnącym trójniakiem i rozpromieniając się w wielkim uśmiechu.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Poza, jaką przybrali, na pewno zadziwiła kilku rozbawionych obywateli tego państewka zwanego "Trzema Miotłami". Ona wypłakiwała oczy na jego ramieniu, a on śmiał się w najlepsze! Dorea jednak nie zaprzątała sobie głowy domysłami, bo wywołałyby niepotrzebny zamęt w jej i tak już podkopanej pewności siebie. Dopóki nikt nie wykrzyczał dookoła, że Garret Weasley, dobrze znany wszystkim czarodziejom auror, obściskuje się z jakąś zakapturzoną lafiryndą, byli bezpieczni! Tych parę słów puszczone na przesiąknięte zapachem kremowego piwa i ognistej powietrze mogłoby wyrządzić całkiem sporo szkód.
Na całe szczęście nikt nie wpadł na taki szalony pomysł, a Dorea była z tego faktu bardzo rada!
- Racja - odparła pociągając nosem i próbując otrzeć policzki ze wszelkich śladów rozklejenia się.
Owszem, była małomówna. Jeśli ta rozmowa potoczy się w odpowiednim kierunku, to Garrett z pewnością dowie się, z jakiego powodu ta cecha była u niej tak bardzo widoczna.
Kiedy ją puścił, naciągnęła mocniej kaptur na twarz, by nikt jej nie poznał. Była tu tylko na jedną rozmowę i chciała ją przeprowadzić w absolutnym spokoju. No, ujmując oczywiście pijacką atmosferę tego miejsca, ale to akurat miało swoje zalety. Uwaga spragnionych relaksu czarodziejów była skupiona na nich tylko przez krótką chwilę, a potem znów rozległ się huk stukających o siebie kufli i głośny śmiech imprezowiczów.
Cieszyła się, że Garret wybrał taki stolik, który nikomu nie wadził, ale był też w pewien sposób oddzielony od pozostałych sporym kawałkiem wolnej przestrzeni. Usiadła na krześle znajdującym się tyłem do ludzi. Chwyciła za poły płaszcza nakrywając się nim i opuściła nieco kaptur. Ufała, że krótko ścięte włosy będą myliły ciekawskich obserwatorów?
Dorea Potter? Ah, nie, nie, to nie może być ona. Spójrz, jest taka chuda i blada. Dorea, którą znałem, miała długie włosy, piękne, lśniące, a nie takie krótkie i pozbawione wyrazu.
Drgnęła, kiedy Garrett usiadł obok. Za bardzo odleciała w tych swoich myślach. Gdy znów spojrzała mu w oczy, w jej ustach zadrgał niepewny uśmiech. Przymrużyła powieki czując cudowny, ciepły zapach miodu. Dłonią objęła kufel z jednej strony, ale oczywiście nie dotykając przy tym jego ucha.
- Cudowny... - szepnęła tylko i wsunęła drugą dłoń pod grube dno, by zamoczyć wargi w tym napoju bogów. - Ciągle ten sam posmak przyprawy korzennej... dziękuję, Garrett. Również za to, że przyszedłeś. Bałam się, że się rozmyślisz.
Na całe szczęście nikt nie wpadł na taki szalony pomysł, a Dorea była z tego faktu bardzo rada!
- Racja - odparła pociągając nosem i próbując otrzeć policzki ze wszelkich śladów rozklejenia się.
Owszem, była małomówna. Jeśli ta rozmowa potoczy się w odpowiednim kierunku, to Garrett z pewnością dowie się, z jakiego powodu ta cecha była u niej tak bardzo widoczna.
Kiedy ją puścił, naciągnęła mocniej kaptur na twarz, by nikt jej nie poznał. Była tu tylko na jedną rozmowę i chciała ją przeprowadzić w absolutnym spokoju. No, ujmując oczywiście pijacką atmosferę tego miejsca, ale to akurat miało swoje zalety. Uwaga spragnionych relaksu czarodziejów była skupiona na nich tylko przez krótką chwilę, a potem znów rozległ się huk stukających o siebie kufli i głośny śmiech imprezowiczów.
Cieszyła się, że Garret wybrał taki stolik, który nikomu nie wadził, ale był też w pewien sposób oddzielony od pozostałych sporym kawałkiem wolnej przestrzeni. Usiadła na krześle znajdującym się tyłem do ludzi. Chwyciła za poły płaszcza nakrywając się nim i opuściła nieco kaptur. Ufała, że krótko ścięte włosy będą myliły ciekawskich obserwatorów?
Dorea Potter? Ah, nie, nie, to nie może być ona. Spójrz, jest taka chuda i blada. Dorea, którą znałem, miała długie włosy, piękne, lśniące, a nie takie krótkie i pozbawione wyrazu.
Drgnęła, kiedy Garrett usiadł obok. Za bardzo odleciała w tych swoich myślach. Gdy znów spojrzała mu w oczy, w jej ustach zadrgał niepewny uśmiech. Przymrużyła powieki czując cudowny, ciepły zapach miodu. Dłonią objęła kufel z jednej strony, ale oczywiście nie dotykając przy tym jego ucha.
- Cudowny... - szepnęła tylko i wsunęła drugą dłoń pod grube dno, by zamoczyć wargi w tym napoju bogów. - Ciągle ten sam posmak przyprawy korzennej... dziękuję, Garrett. Również za to, że przyszedłeś. Bałam się, że się rozmyślisz.
Gość
Gość
Denko kufla radośnie stuknęło, kiedy postawił naczynie tuż przed wątłą twarzyczką Dorei, a wzburzona powierzchnia bursztynowego trunku mocno zadrżała. Usiadł naprzeciwko towarzyszki, mimowolnie pragnąc mieć wgląd na wejście do pubu - nie mógł wyzbyć się swych aurorskich natręctw tak licznie kumulujących pod lisią czupryną - i uśmiechnął się chyba milionowy już dziś raz, dalej nie mogąc uwierzyć, jak wielką ulgę przyniósł ten dzień.
- Oczywiście, że przyszedłem, jak mogłaś myśleć inaczej? - spytał dość retorycznie i przyjrzał się sposobowi, w jaki Dorea chwyciła kufel. Miał ochotę roześmiać się raz jeszcze, dać upust wszystkim obawom, bo to naprawdę była ona - niewiele osób rezygnowało z wygodnego uchwytu, który gwarantowało ucho, preferując przytulenie się obiema dłońmi do chłodu bijącego od szklanego naczynia. - Martwiłem się bardziej, że to ty nie przybędziesz na spotkanie. Albo że ujrzę wyłącznie jakiś marny substytut wspaniałej Dorei Potter, jednak wygląda na to, że to naprawdę ty.
Bardzo chciał spytać się, czy wszystko w porządku, czy nie stała jej się krzywda, co spotkało ją przez te trzy lata, podczas których bez śladu zniknęła z życia swoich najbliższych; wiedział jednak, że tam głęboko, pod uśmiechem i świetlikami łez, które czaiły się w jej oczach, skrywała się zdruzgotana duszyczka wyrwana ze świata, a teraz znów wypluta w sam środek jego zawirowań. Mógł wspomnieć też o Charlusie, jednak Dorea poprosiła go o dyskrecję i z jakiegoś powodu zdawało mu się, że poruszenie tematu męża stanowić będzie wyłącznie nieprzemyślane faux pas, a ostatnie, czego pragnął, to żeby jego przyjaciółka odwróciła się teraz na pięcie, rzuciła przykre pożegnanie i wróciła tam, gdzie skrywała się przez dziesiątki ostatnich miesięcy.
- Na pewno nie potrzebujesz miejsca, w którym mogłabyś zostać na kilka nocy? - spytał z troską, zmniejszając wreszcie swój wyszczerzony głupkowato uśmiech do uprzejmego minimum. W akwamarynowych tęczówkach zatańczyło zmartwienie, które przecięło również zmarszczkami usiane piegami czoło. - Dobrze wiesz, że jesteś u nas zawsze mile widziana, chociaż w moim mieszkaniu panuje aktualnie chaos, bo nie dość, że mieszkam z siostrą, to jeszcze wprowadził się ostatnio mój brat... na domiar złego, ze swoim kugucharem, więc równie dobrze na St. Martin's Lane można by otworzyć filię londyńskiego zoo - wysilił się na żart, pragnąc widzieć rozjaśniającą się w uśmiechu twarz Dorei. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo mu jej brakowało. - Nie chcę cię naciskać, ale... na Merlina, co się stało? - spytał po chwili dość nieśmiało, mając nadzieję, że nie wdepnął przez przypadek w grząski grunt i że bagno nie pochłonie go w całości, wypluwając tylko resztki wstydu, które poczułby podczas potencjalnej towarzyskiej gafy.
- Oczywiście, że przyszedłem, jak mogłaś myśleć inaczej? - spytał dość retorycznie i przyjrzał się sposobowi, w jaki Dorea chwyciła kufel. Miał ochotę roześmiać się raz jeszcze, dać upust wszystkim obawom, bo to naprawdę była ona - niewiele osób rezygnowało z wygodnego uchwytu, który gwarantowało ucho, preferując przytulenie się obiema dłońmi do chłodu bijącego od szklanego naczynia. - Martwiłem się bardziej, że to ty nie przybędziesz na spotkanie. Albo że ujrzę wyłącznie jakiś marny substytut wspaniałej Dorei Potter, jednak wygląda na to, że to naprawdę ty.
Bardzo chciał spytać się, czy wszystko w porządku, czy nie stała jej się krzywda, co spotkało ją przez te trzy lata, podczas których bez śladu zniknęła z życia swoich najbliższych; wiedział jednak, że tam głęboko, pod uśmiechem i świetlikami łez, które czaiły się w jej oczach, skrywała się zdruzgotana duszyczka wyrwana ze świata, a teraz znów wypluta w sam środek jego zawirowań. Mógł wspomnieć też o Charlusie, jednak Dorea poprosiła go o dyskrecję i z jakiegoś powodu zdawało mu się, że poruszenie tematu męża stanowić będzie wyłącznie nieprzemyślane faux pas, a ostatnie, czego pragnął, to żeby jego przyjaciółka odwróciła się teraz na pięcie, rzuciła przykre pożegnanie i wróciła tam, gdzie skrywała się przez dziesiątki ostatnich miesięcy.
- Na pewno nie potrzebujesz miejsca, w którym mogłabyś zostać na kilka nocy? - spytał z troską, zmniejszając wreszcie swój wyszczerzony głupkowato uśmiech do uprzejmego minimum. W akwamarynowych tęczówkach zatańczyło zmartwienie, które przecięło również zmarszczkami usiane piegami czoło. - Dobrze wiesz, że jesteś u nas zawsze mile widziana, chociaż w moim mieszkaniu panuje aktualnie chaos, bo nie dość, że mieszkam z siostrą, to jeszcze wprowadził się ostatnio mój brat... na domiar złego, ze swoim kugucharem, więc równie dobrze na St. Martin's Lane można by otworzyć filię londyńskiego zoo - wysilił się na żart, pragnąc widzieć rozjaśniającą się w uśmiechu twarz Dorei. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo mu jej brakowało. - Nie chcę cię naciskać, ale... na Merlina, co się stało? - spytał po chwili dość nieśmiało, mając nadzieję, że nie wdepnął przez przypadek w grząski grunt i że bagno nie pochłonie go w całości, wypluwając tylko resztki wstydu, które poczułby podczas potencjalnej towarzyskiej gafy.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Już zapomniała, że istnieje coś takiego jak miód pitny i że picie go odpręża nawet najbardziej strudzonego wędrowća. Ona również za takiego wędrowca się uważała, mimo tego, źe wcale nie używała do tej wędrówki swoich nóg. Jeszcze raz łyknęła trochę tego złocistgo napoju i dyskretnie otarła usta wierzchem dłoni. No dobrze, dość tego dobrego. Nie wiedziała od czego zacząć, ale miała nadzieję, ż wena na poruszanie tych ciężkich dla niej tematów wkróte zasiądzie z nimi wspólnie przy stoliku.
Podniosła na niego wzrok. Może i przybyło mu parę lat, może dorobił się nowych piegów na nosie i policzkach, może nieco urosły mu włosy, ale to wciąż był ten sam Garrett, najlepszy przyjaciel Charlusa, jej ukochanego.
- Sądziłam, że jestem już tym marnym substytutem Dorei Potter - odparła łagodnie. - Mogłabym się nawet o to z tobą spierać.
Musiała mu powiedzieć o tym, co się stało. Była świadoma tego, że ma obowiązek to zrobić. Była mu to winna, chociaż to wszystko to nie była jej wina. Albo... była...?
- Nie, nie, nie kłopocz się. Mieszkam u Anthony'ego. Wziął mnie pod swoje skrzydła od momentu, w którym wypadłam z kominka w jego domu. - zamrugała słysząc jego następne słowa, a na jej ustach pojawił cień rozbawionego uśmiechu. - Widziałam Lyrę. Ależ ci siostra wyrosła... jest piękna. Niedługo będziesz musiał opędzać się od kandydatów na jej męża. Brat? Jaki brat?
Trzy lata nieobecności to jednak był kawał czasu. Pozapominła rzeczy, które kiedyś wydawały się dla niej tak oczywiste.
Ah... w końcu nastąpił ten moment, którego Dorea wręcz nie mogł się doczekać. W tym negatywnym sensie. Przełknęła ślinę, a palce mocniej zacisnęła na kuflu. Odetchnęła na tyle spokojnie, na ile mogła, powoli wypuszczając powietrze przez usta.
- Garrett... ja wiem, że to, co ci powiem, może wydać się kompletnie wyrwanym z rzeczywistości stekiem bzdur, ale przysięgam, że niczego nie zmyśliłam - jej głos przepłniony był twardą determinacją, którą za wszelką cenę musiała w sobie utrzymać, bo jej utrata skutkowałaby wybiegnięciem przez drzwi lokalu i teleportowaniem się do domu Anthony'ego. Ściszyła go do wymaganego minimum. - Zostałam porwana. Ojciec trzymał mnie w jakiejś chacie przez te trzy cholenie długie lata. To, co teraz przed tobą siedzi, to resztki mojego jestestwa cudem uratowanego z jego łap.
Czuła, że powinna zataić przed nim fakt, iż ojciec, sprawca tego całego bałaganu w jej żyiu, nadal leżał na niewielkim pagórku tam, przy chacie. Martwy.
Podniosła na niego wzrok. Może i przybyło mu parę lat, może dorobił się nowych piegów na nosie i policzkach, może nieco urosły mu włosy, ale to wciąż był ten sam Garrett, najlepszy przyjaciel Charlusa, jej ukochanego.
- Sądziłam, że jestem już tym marnym substytutem Dorei Potter - odparła łagodnie. - Mogłabym się nawet o to z tobą spierać.
Musiała mu powiedzieć o tym, co się stało. Była świadoma tego, że ma obowiązek to zrobić. Była mu to winna, chociaż to wszystko to nie była jej wina. Albo... była...?
- Nie, nie, nie kłopocz się. Mieszkam u Anthony'ego. Wziął mnie pod swoje skrzydła od momentu, w którym wypadłam z kominka w jego domu. - zamrugała słysząc jego następne słowa, a na jej ustach pojawił cień rozbawionego uśmiechu. - Widziałam Lyrę. Ależ ci siostra wyrosła... jest piękna. Niedługo będziesz musiał opędzać się od kandydatów na jej męża. Brat? Jaki brat?
Trzy lata nieobecności to jednak był kawał czasu. Pozapominła rzeczy, które kiedyś wydawały się dla niej tak oczywiste.
Ah... w końcu nastąpił ten moment, którego Dorea wręcz nie mogł się doczekać. W tym negatywnym sensie. Przełknęła ślinę, a palce mocniej zacisnęła na kuflu. Odetchnęła na tyle spokojnie, na ile mogła, powoli wypuszczając powietrze przez usta.
- Garrett... ja wiem, że to, co ci powiem, może wydać się kompletnie wyrwanym z rzeczywistości stekiem bzdur, ale przysięgam, że niczego nie zmyśliłam - jej głos przepłniony był twardą determinacją, którą za wszelką cenę musiała w sobie utrzymać, bo jej utrata skutkowałaby wybiegnięciem przez drzwi lokalu i teleportowaniem się do domu Anthony'ego. Ściszyła go do wymaganego minimum. - Zostałam porwana. Ojciec trzymał mnie w jakiejś chacie przez te trzy cholenie długie lata. To, co teraz przed tobą siedzi, to resztki mojego jestestwa cudem uratowanego z jego łap.
Czuła, że powinna zataić przed nim fakt, iż ojciec, sprawca tego całego bałaganu w jej żyiu, nadal leżał na niewielkim pagórku tam, przy chacie. Martwy.
Gość
Gość
Zmarszczył lekko brwi, słysząc gorzkie stwierdzenie Dorei, jednak powstrzymał się od drążenia tematu - dalsza polemika nie przyniosłaby niczego dobrego, a on tak okrutnie się martwił. Co mogło dziać się z nią przez te lata? Jaka krzywda ją spotkała? Kolejne pytania rodziły się w jego głowie, chcąc spłynąć na język i zgrabnie wypaść z ust, jednak przełykał je, zanim zdążyły ujrzeć światło dziennie i zgubić się w gwarnej atmosferze pubu. Położył prawą dłoń na blacie stołu i zaczął delikatnie wybijać opuszkami tylko znany sobie rytm, zupełnie, jakby muskał palcami nieskalane nieczystością klawisze fortepianu, na którym nie grał już od lat; w natłoku pracy i gromadzących się kaskadami wydarzeń tracił czas na małe przyjemności. Gdy zaledwie parę dni temu zdecydował się na powolną degustację goryczy kawy przy akompaniamencie niemych słów z nowo kupionej książki, chwilę dla siebie przerwał powrót do domu zdruzgotanej siostry, a potem nagłe pojawienie się poobijanego brata.
- W porządku - powiedział ostrożnie, pamiętając Anthony'ego Burke'a ze stypy po pogrzebie Slughorna; stwierdzenie, że nie przypadł mu on do gustu, byłoby sporym niedopowiedzeniem. - Ale w razie czego wiesz, do kogo się zgłosić. Jeśli będziesz potrzebowała jakiejkolwiek pomocy, nigdy nie zawahaj się mnie o nią poprosić. - Uśmiechnął się blado, zaprzestając wybijania rytmu na blacie drewnianego stolika. Lewą ręką sięgnął po uchwyt kufla, by wziąć niewielki łyk ciemnego piwa.
Kiedy widział, że nagle zesztywniała, odstawił powoli naczynie i wbił w nią uważne spojrzenie. Analizował każdy jej gest, najmniejsze drgnięcie kącika ust, palce wbite w szkło kufla, lekko rozchylone wargi.
Gdy skończyła mówić, nie mógł znaleźć żadnego odpowiedniego słowa, więc wybrał milczenie. Patrzył na nią z troską, dopiero teraz dostrzegając, że stanowiła zaledwie cień radosnej Dorei, którą niegdyś była, że te wątłe policzki wielokrotnie musiały być przecięte korytarzykami słonych łez. Miał ochotę objąć ją, lecz zapomniał, jak wstaje się od stołu.
- Dorea... - zaczął, mając wrażenie, że jego głos drży, ale nie odchrząknął. - Tak mi przykro.
Dłoń leżąca na blacie stołu zacisnęła się w pięść.
- Kiedy tylko Charlus się dowie, na pewno mu nie odpuści i zechce dorwać tego bydlaka - zauważył cicho i poczuł, że rodzi się w nim silne, szarpiące nerwy uczucie, którym do tej pory darzył tylko jednego człowieka, zbyt potężnego, aby rozpocząć z nim personalną wojnę. - A ja mu w tym pomogę.
- W porządku - powiedział ostrożnie, pamiętając Anthony'ego Burke'a ze stypy po pogrzebie Slughorna; stwierdzenie, że nie przypadł mu on do gustu, byłoby sporym niedopowiedzeniem. - Ale w razie czego wiesz, do kogo się zgłosić. Jeśli będziesz potrzebowała jakiejkolwiek pomocy, nigdy nie zawahaj się mnie o nią poprosić. - Uśmiechnął się blado, zaprzestając wybijania rytmu na blacie drewnianego stolika. Lewą ręką sięgnął po uchwyt kufla, by wziąć niewielki łyk ciemnego piwa.
Kiedy widział, że nagle zesztywniała, odstawił powoli naczynie i wbił w nią uważne spojrzenie. Analizował każdy jej gest, najmniejsze drgnięcie kącika ust, palce wbite w szkło kufla, lekko rozchylone wargi.
Gdy skończyła mówić, nie mógł znaleźć żadnego odpowiedniego słowa, więc wybrał milczenie. Patrzył na nią z troską, dopiero teraz dostrzegając, że stanowiła zaledwie cień radosnej Dorei, którą niegdyś była, że te wątłe policzki wielokrotnie musiały być przecięte korytarzykami słonych łez. Miał ochotę objąć ją, lecz zapomniał, jak wstaje się od stołu.
- Dorea... - zaczął, mając wrażenie, że jego głos drży, ale nie odchrząknął. - Tak mi przykro.
Dłoń leżąca na blacie stołu zacisnęła się w pięść.
- Kiedy tylko Charlus się dowie, na pewno mu nie odpuści i zechce dorwać tego bydlaka - zauważył cicho i poczuł, że rodzi się w nim silne, szarpiące nerwy uczucie, którym do tej pory darzył tylko jednego człowieka, zbyt potężnego, aby rozpocząć z nim personalną wojnę. - A ja mu w tym pomogę.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Najbardziej denerwował ją fakt, że nikt jej nie wynagrodzi straconego czasu. Nikt nie powie jej, że może użyć Zmieniacza Czasu i cofnąć się do dnia, kiedy jej ojciec chciał ją porwać. Mogłaby mu wtedy powiedzieć, że porywanie jej, męczenie legilimencją i przetrzymywanie w starej, wilgotnej chacie w sumie nie jest takim złym pomysłem na odciągnięcie swojej najmłodszej córki od perspektywy zniszczenia dobrej renomy rodu małżeństwem z Potterem, ale mógłby sobie jednak podarować. Dałaby mu za to ciastko własnej roboty. Najlepiej cytrynowe.
Do diaska, dlaczego chodziły za nią te ciastka cytrynowe?!
- Dziękuję - odparła patrząc na niego z niezmieniającym się wzrokiem pobitego szczeniaka. - Na razie mam wszystko, czego mi potrzeba. Ten kufel miodu jest ponad moje wymagania.
Być może ten krótki błysk humoru nawet jej wyszedł! Będzie musiała naprawdę ciężko nad sobą pracować, żeby jej dawny charakter został zwrócony jej duszy. Tylko jak to zrobić, kiedy dookoła wszystko mówi ci, że n i e p o w i n n o cię tu być?
Naciągnęła płaszcz na twarz, kiedy kątem oka dostrzegła jak ktoś obok nich przechodzi. Puściła materiał dopiero wtedy, gdy była pewna, że od innych czarodziejów dzieli ich większy fragment wolnej, bezpiecznej przestrzeni.
- Chciałabym tylko o tym zapomnieć, to wszystko - szepnęła jakby do siebie.
Słysząc jego następne słowa, wyciągnęła w jego kierunku dłoń i zacisnęła ją na jego pięści. Jednak szybko uświadomiła sobie, że to nie było zbyt mądre posunięcie. Spojrzenie kilku par ciekawskich oczu padło na ich stolik.
- Nie, Garrett, błagam... nie mów mu, proszę! - szepnęła do niego drżącym głosem. - Bo... bo to nie ma sensu. On nie żyje.
Zacisnęła zęby kuląc przy tym ramiona. Jej twarz wykrzywił grymas bólu, który trzymała w sobie przez ten cały czas. Zaatakował ją strach, który czuła, kiedy zobaczyła go na trawie. Ojciec nigdy nie znalazł się w bardziej żałosnej pozycji niż wtedy. Nie stał już dumnie z wysoko zadartą brodą, nie prezentował się jak paw, któremu dopiero co wyczesano pióra. Leżał na trawie jak pierwszy lepszy biedak, jak kloszard zapity w jasną cholerę. Zadziwiające jak bardzo śmierć może cię stłamsić i zdegradować do miana tego najgorszego.
- To nie moja wina - jęknęła jeszcze bardziej zaciskając palce na kuflu, aż te przyjęły trupio blady kolor. - Przysięgam, że nawet go wtedy nie tknęłam... rozumiesz? Wierzysz mi? Nie byłabym w stanie go zabić, przysięgam!
Wzięła głęboki wdech. Dała się za bardzo ponieść emocjom. Już nie czuła się tak bezpiecznie. To nic, że ludzie prawdopodobnie jej nie słyszeli, a wszystko, czym się w tej chwili interesowali, to były opowiadania z dnia dzisiejszego i sprawdzanie stanu swojego kufla; i tak wydawało jej się, że to, co mówiła, mogło przenieść się razem z gęstym pijackim powietrzem do ich płuc.
Być może źle postąpiła mówiąc mu o tym, ale musiała to z siebie wyrzucić. Musiała.
Opuściła wzrok. Nie mogła mu już patrzeć w oczy.
Do diaska, dlaczego chodziły za nią te ciastka cytrynowe?!
- Dziękuję - odparła patrząc na niego z niezmieniającym się wzrokiem pobitego szczeniaka. - Na razie mam wszystko, czego mi potrzeba. Ten kufel miodu jest ponad moje wymagania.
Być może ten krótki błysk humoru nawet jej wyszedł! Będzie musiała naprawdę ciężko nad sobą pracować, żeby jej dawny charakter został zwrócony jej duszy. Tylko jak to zrobić, kiedy dookoła wszystko mówi ci, że n i e p o w i n n o cię tu być?
Naciągnęła płaszcz na twarz, kiedy kątem oka dostrzegła jak ktoś obok nich przechodzi. Puściła materiał dopiero wtedy, gdy była pewna, że od innych czarodziejów dzieli ich większy fragment wolnej, bezpiecznej przestrzeni.
- Chciałabym tylko o tym zapomnieć, to wszystko - szepnęła jakby do siebie.
Słysząc jego następne słowa, wyciągnęła w jego kierunku dłoń i zacisnęła ją na jego pięści. Jednak szybko uświadomiła sobie, że to nie było zbyt mądre posunięcie. Spojrzenie kilku par ciekawskich oczu padło na ich stolik.
- Nie, Garrett, błagam... nie mów mu, proszę! - szepnęła do niego drżącym głosem. - Bo... bo to nie ma sensu. On nie żyje.
Zacisnęła zęby kuląc przy tym ramiona. Jej twarz wykrzywił grymas bólu, który trzymała w sobie przez ten cały czas. Zaatakował ją strach, który czuła, kiedy zobaczyła go na trawie. Ojciec nigdy nie znalazł się w bardziej żałosnej pozycji niż wtedy. Nie stał już dumnie z wysoko zadartą brodą, nie prezentował się jak paw, któremu dopiero co wyczesano pióra. Leżał na trawie jak pierwszy lepszy biedak, jak kloszard zapity w jasną cholerę. Zadziwiające jak bardzo śmierć może cię stłamsić i zdegradować do miana tego najgorszego.
- To nie moja wina - jęknęła jeszcze bardziej zaciskając palce na kuflu, aż te przyjęły trupio blady kolor. - Przysięgam, że nawet go wtedy nie tknęłam... rozumiesz? Wierzysz mi? Nie byłabym w stanie go zabić, przysięgam!
Wzięła głęboki wdech. Dała się za bardzo ponieść emocjom. Już nie czuła się tak bezpiecznie. To nic, że ludzie prawdopodobnie jej nie słyszeli, a wszystko, czym się w tej chwili interesowali, to były opowiadania z dnia dzisiejszego i sprawdzanie stanu swojego kufla; i tak wydawało jej się, że to, co mówiła, mogło przenieść się razem z gęstym pijackim powietrzem do ich płuc.
Być może źle postąpiła mówiąc mu o tym, ale musiała to z siebie wyrzucić. Musiała.
Opuściła wzrok. Nie mogła mu już patrzeć w oczy.
Gość
Gość
Zamarł.
Nieraz obserwował zwłoki kumulujące się na spływających posoką ulicach, a choć widok krwi w rynsztokach wywoływał niepowstrzymany, klekoczący ból głowy, nie był mu obcy. Kiedyś widział nawet ciałko małego, najwyżej pięcioletniego chłopca trafionego podczas rodzinnej sprzeczki zaklęciem, którego młody organizm nie był w stanie przezwyciężyć. Jego blade, zapadające się policzki, wysychające powoli oczy i usta z każdą chwilą przechodzące z malinowej barwy w siną odcisnęły na umyśle Garry'ego piętno tak duże, że kiedy tylko wrócił do mieszkania i ujrzał zatroskaną twarz ukochanej, zapłakał tak gorzko, jak nigdy dotąd, nie potrafiąc opanować i stłamsić w sobie negatywnych emocji.
Trupy, śmierć, zwłoki i złowrogie klątwy były nieodłącznym elementem jego pracy, choć za młodzieńczych lat nawet w swych najśmielszych wyobrażeniach omijał ten epizod, skupiając się na niezapomnianych przygodach, nagłych zwrotach akcji i skokach adrenaliny, gwarantujących poczucie spełnienia. Rzeczywistość okazała się zgoła inna, co nie oznacza, że nie lubił swojej pracy; rozpadał się jednak na drobne kawałeczki za każdym razem, kiedy widział cierpienie ukryte w zaszklonych oczach niewinnego człowieka.
Tym razem poczuł się jak brutalnie potraktowana porcelanowa filiżanka, kryształowa, droga szklanka z furią rzucona o ścianę, lustro, w które ktoś ze złością uderzył pięścią, gwarantując sobie siedem lat niechybnego nieszczęścia. Na sercu rozrastała mu się drobna siateczka cienkich pęknięć, niewystarczająco wielkich, aby rozbić je doszczętnie, ale wywołujących ból z każdym spazmatycznym oddechem Dorei.
Uspokajająco kiwnął głową, bardziej po to, by ujarzmić swoje demony, a nie te należące do przyjaciółki.
- Wierzę - powiedział w końcu cichym, zachrypniętym i poważnym głosem; wcześniejszy uśmiech nie pozostawił po sobie najmniejszego cienia, zniknął bez jakiegokolwiek śladu, blizn dawnej - czuł się, jakby entuzjazm wygasł nie kilkanaście sekund, a stuleci temu - radości. Nie mógł jednak poddać się obawom; w tym równaniu to nie on stanowił ofiarę, a ostoję spokoju i pomocy, choć bał się tej roli, wiedząc, jak bardzo może zawieść.
- Spójrz na mnie - rzucił po chwili, starając się wyzbyć resztek strachu i niepokoju z głosu. Leciutko, nieznacznie, ledwo zauważalnie uniósł kąciki ust, a jego spojrzenie złagodniało. - Coś wymyślimy, żeby to poukładać, ale teraz priorytetem jesteś ty i twój powrót do świata. Powinnaś odezwać się do bliskich, nawet nie wyobrażasz sobie, jak wszyscy za tobą tęsknią - wziął oddech, nie będąc pewnym, czy w tym momencie gra na emocjach kobiety była najlepszym rozwiązaniem. - Isolde wciąż dopytuje się, czy znaleźliśmy jakikolwiek twój ślad, a...
Zawahał się, zważył dwukrotnie słowa, które chciał powiedzieć, jednak padły one, zanim zdążył je powstrzymać.
- ...a Charlus, on... nigdy nie zaprzestał poszukiwań - dokończył, ściszając głos niemal do szeptu.
Nieraz obserwował zwłoki kumulujące się na spływających posoką ulicach, a choć widok krwi w rynsztokach wywoływał niepowstrzymany, klekoczący ból głowy, nie był mu obcy. Kiedyś widział nawet ciałko małego, najwyżej pięcioletniego chłopca trafionego podczas rodzinnej sprzeczki zaklęciem, którego młody organizm nie był w stanie przezwyciężyć. Jego blade, zapadające się policzki, wysychające powoli oczy i usta z każdą chwilą przechodzące z malinowej barwy w siną odcisnęły na umyśle Garry'ego piętno tak duże, że kiedy tylko wrócił do mieszkania i ujrzał zatroskaną twarz ukochanej, zapłakał tak gorzko, jak nigdy dotąd, nie potrafiąc opanować i stłamsić w sobie negatywnych emocji.
Trupy, śmierć, zwłoki i złowrogie klątwy były nieodłącznym elementem jego pracy, choć za młodzieńczych lat nawet w swych najśmielszych wyobrażeniach omijał ten epizod, skupiając się na niezapomnianych przygodach, nagłych zwrotach akcji i skokach adrenaliny, gwarantujących poczucie spełnienia. Rzeczywistość okazała się zgoła inna, co nie oznacza, że nie lubił swojej pracy; rozpadał się jednak na drobne kawałeczki za każdym razem, kiedy widział cierpienie ukryte w zaszklonych oczach niewinnego człowieka.
Tym razem poczuł się jak brutalnie potraktowana porcelanowa filiżanka, kryształowa, droga szklanka z furią rzucona o ścianę, lustro, w które ktoś ze złością uderzył pięścią, gwarantując sobie siedem lat niechybnego nieszczęścia. Na sercu rozrastała mu się drobna siateczka cienkich pęknięć, niewystarczająco wielkich, aby rozbić je doszczętnie, ale wywołujących ból z każdym spazmatycznym oddechem Dorei.
Uspokajająco kiwnął głową, bardziej po to, by ujarzmić swoje demony, a nie te należące do przyjaciółki.
- Wierzę - powiedział w końcu cichym, zachrypniętym i poważnym głosem; wcześniejszy uśmiech nie pozostawił po sobie najmniejszego cienia, zniknął bez jakiegokolwiek śladu, blizn dawnej - czuł się, jakby entuzjazm wygasł nie kilkanaście sekund, a stuleci temu - radości. Nie mógł jednak poddać się obawom; w tym równaniu to nie on stanowił ofiarę, a ostoję spokoju i pomocy, choć bał się tej roli, wiedząc, jak bardzo może zawieść.
- Spójrz na mnie - rzucił po chwili, starając się wyzbyć resztek strachu i niepokoju z głosu. Leciutko, nieznacznie, ledwo zauważalnie uniósł kąciki ust, a jego spojrzenie złagodniało. - Coś wymyślimy, żeby to poukładać, ale teraz priorytetem jesteś ty i twój powrót do świata. Powinnaś odezwać się do bliskich, nawet nie wyobrażasz sobie, jak wszyscy za tobą tęsknią - wziął oddech, nie będąc pewnym, czy w tym momencie gra na emocjach kobiety była najlepszym rozwiązaniem. - Isolde wciąż dopytuje się, czy znaleźliśmy jakikolwiek twój ślad, a...
Zawahał się, zważył dwukrotnie słowa, które chciał powiedzieć, jednak padły one, zanim zdążył je powstrzymać.
- ...a Charlus, on... nigdy nie zaprzestał poszukiwań - dokończył, ściszając głos niemal do szeptu.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Uniosła wierzch dłoni do ust i nosa, żeby tym gestem spróbować jakoś pohamować chęć rozryczenia się jak małe dziecko. Tu nie chodziło nawet o sam widok człowieczego truchła porzuconego samotnie przez spragniony niesamowitych zwrotów akcji los. Tu chodziło o jej ojca, który pewnego ciepłego, majowego popołudnia postanowił porwać ją i ukryć na drugim końcu świata. Może ten sam los postanowił ukarać go z powodu zbyt samodzielnych decyzji? A może jakiś miłosierny samarytanin odkrył miejsce, w którym ją przetrzymywano i podjął decyzję pozbycia się źródła wszystkich jej problemów, pozostając przy tym całkowicie anonimowym?
Cokolwiek to było, uratowało jej życie.
Po tym momencie zachwianej równowagi, odważyła się w końcu na niego spojrzeć. Miała wilgotne oczy, a rzęsy jeszcze nie zdążyły wyschnąć po poprzedniej fali wzruszenia, kiedy to szanowny auror, pan Weasley, zaśmiał się ciepło na widok jej drobnej sylwetki stojącej w drzwiach pubu pod Trzema Miotłami. W wyuczonym odruchu zawinęła za ucho grzywkę.
Uwierzył jej. Zdobyła kolejnego sojusznika. Garrett nie miał zapewne pojęcia jak bardzo ją tym podbudował. Jej usta odpowiedziały mu nieco szerszym uśmiechem, łagodnym i bolesnym, ale szczerym i świadczącym o tym, że rudzielec właśnie dokonał cudu postawienia Dorei na nogi.
- Isolde? Naprawdę? Po ślubie całkiem się na mnie obraziła - odpowiedziała. - Jak dobrze to słyszeć... nie masz pojęcia, Garrett... - odetchnęła spokojnie. - Praktycznie cały czas o was myślałam. Tyle rzeczy mi umykało. Ciekawa byłam czy może awansowałeś, bo w sumie należało ci się. Zastanawiałam się, co z Elisabeth, bo wtedy dopiero chyba zaczynała swoją przygodę z Biurem. Co z Crispinem, Cedrellą... albo co...
Zawahała się w niemal tym samym momencie, co jej rudowłosy przyjaciel. Charlus Potter. Jej mąż, za którym mogła wskoczyć w ogień, ten szalony gałgan z czasów szkolnych, dla którego zupełnie straciła głowę, dowcipniś, ale również człowiek pełen odwagi, rozwagi i miłości. I jednocześnie również temat tabu.
Temat tabu, który szukał ją przez te wszystkie lata.
- Opowiedz mi, co u niego. Opowiedz, proszę. Schudł? Nadal marszczy nos, kiedy okulary mu z niego zlecą? - pochyliła się nieco nad stolikiem pozwalając, mu ten delikatny uśmiech nie spełzł samoczynnie z jej wygładzonych miodem ust. - I jeszcze, jeszcze powiedz mi, jak zareagował Rogers, kiedy zniknęłam. I co na to moja matka, Cassiopeia i Pollux. Szukali mnie? Nie mówili nic o tym, że ojciec znikał codziennie na kilka godzin? Może matka o niczym nie wiedziała...
Nagle odnalazła powód, przez który chowała się pod tym ciemnym, wędrowniczym płaszczem. Po ślubie z Charlusem, Prorok Codzienny oszalał. Wysmarował ją i ród Blacków od góry do dołu. Sądzicie, że to był jeden numer? Oh, skąd! Kilka! Przez kilka numerów Proroka Codziennego wszyscy czarodzieje czytali bełkoty o tym jakiego to dokonała zamachu na dobre imię swojej rodziny. Nie chciała powtórki z rozrywki, chociaż wiedziała, że wiecznie się ukrywać nie będzie mogła.
Cokolwiek to było, uratowało jej życie.
Po tym momencie zachwianej równowagi, odważyła się w końcu na niego spojrzeć. Miała wilgotne oczy, a rzęsy jeszcze nie zdążyły wyschnąć po poprzedniej fali wzruszenia, kiedy to szanowny auror, pan Weasley, zaśmiał się ciepło na widok jej drobnej sylwetki stojącej w drzwiach pubu pod Trzema Miotłami. W wyuczonym odruchu zawinęła za ucho grzywkę.
Uwierzył jej. Zdobyła kolejnego sojusznika. Garrett nie miał zapewne pojęcia jak bardzo ją tym podbudował. Jej usta odpowiedziały mu nieco szerszym uśmiechem, łagodnym i bolesnym, ale szczerym i świadczącym o tym, że rudzielec właśnie dokonał cudu postawienia Dorei na nogi.
- Isolde? Naprawdę? Po ślubie całkiem się na mnie obraziła - odpowiedziała. - Jak dobrze to słyszeć... nie masz pojęcia, Garrett... - odetchnęła spokojnie. - Praktycznie cały czas o was myślałam. Tyle rzeczy mi umykało. Ciekawa byłam czy może awansowałeś, bo w sumie należało ci się. Zastanawiałam się, co z Elisabeth, bo wtedy dopiero chyba zaczynała swoją przygodę z Biurem. Co z Crispinem, Cedrellą... albo co...
Zawahała się w niemal tym samym momencie, co jej rudowłosy przyjaciel. Charlus Potter. Jej mąż, za którym mogła wskoczyć w ogień, ten szalony gałgan z czasów szkolnych, dla którego zupełnie straciła głowę, dowcipniś, ale również człowiek pełen odwagi, rozwagi i miłości. I jednocześnie również temat tabu.
Temat tabu, który szukał ją przez te wszystkie lata.
- Opowiedz mi, co u niego. Opowiedz, proszę. Schudł? Nadal marszczy nos, kiedy okulary mu z niego zlecą? - pochyliła się nieco nad stolikiem pozwalając, mu ten delikatny uśmiech nie spełzł samoczynnie z jej wygładzonych miodem ust. - I jeszcze, jeszcze powiedz mi, jak zareagował Rogers, kiedy zniknęłam. I co na to moja matka, Cassiopeia i Pollux. Szukali mnie? Nie mówili nic o tym, że ojciec znikał codziennie na kilka godzin? Może matka o niczym nie wiedziała...
Nagle odnalazła powód, przez który chowała się pod tym ciemnym, wędrowniczym płaszczem. Po ślubie z Charlusem, Prorok Codzienny oszalał. Wysmarował ją i ród Blacków od góry do dołu. Sądzicie, że to był jeden numer? Oh, skąd! Kilka! Przez kilka numerów Proroka Codziennego wszyscy czarodzieje czytali bełkoty o tym jakiego to dokonała zamachu na dobre imię swojej rodziny. Nie chciała powtórki z rozrywki, chociaż wiedziała, że wiecznie się ukrywać nie będzie mogła.
Gość
Gość
Choć chciał dowiedzieć się od Dorei wszystkiego, co miało miejsce, poznać jej troski i naiwnym wszystko będzie dobrze ukoić jej obawy, wciąż bał się drążyć temat, nadmiernie dociekać i przywoływać do jej oczu drobne łzy gnieżdżące się licznie przy kącikach.
Patrzył, jak układa za uchem kosmyk spływających po jej twarzy, przykrótkich włosów; mimo że pytanie, co stało się z jej lśniącymi, ciemnymi puklami samo cisnęło się bezczelnie na usta, nie zadał go w obawie, że odpowiedź, którą usłyszy, wzruszy go na tyle, że szala żalu przeważy się, a on nie powstrzyma już tłamszącego się pod skórą wzruszenia. To, co spotkało Doreę, zdawało się wahać na granicy absurdu i tragedii, historii godnej pióra najwspanialszego twórcy, który słowa potrafił układać tak, aby przed oczami malowały się barwne, żywe obrazy z emocjami skrzącymi delikatnie pomiędzy kolejnymi linijkami identycznych liter.
Odczuł niewyobrażalną ulgę, kiedy z radością i zaangażowaniem tlącym się w głosie podjęła temat swych najbliższych; swoimi słowami podsycał zapewne jej ciekawość rodzącą się przez lata. Może dopiero docierało do niej, że pomimo faktu, iż ona tkwiła w zamknięciu, cały świat uparcie pędził dalej, nie mając zamiaru przystanąć choćby na chwilę, by z melancholią spojrzeć w tył i uświadomić sobie, jak cenny skarb stracił, wyłączając Doreę z czarodziejskiego świata - kwiat Blacków, który wykwitł tak mocno i przepięknie, że dawna, zamknięta w konwenansach rodzina przestała być go godna.
- Isolde zdołała nawet przełknąć rodową dumę i odezwać się do mnie, Weasley'a, zdrajcy krwi, by dowiedzieć się wszystkiego o twoim zaginięciu - zauważył lekko, zupełnie, jakby brzydkie określenie, którego uparcie nadużywały szlacheckie rody na widok głowy sprószonej rudością, spływał po nim, nie zostawiając najmniejszych nawet uszczerbków na duszy. Przyzwyczaił się - przez lata zdrajca krwi obijało mu się po czaszce, słyszał je z tyłu głowy, podczas snu, na szkolnych korytarzach i szlacheckich przyjęciach, których z czasem zaczął unikać. - Do awansu chyba nieco mi brakuje, ale szef patrzy na mnie czasem łaskawiej, może to dobry znak! - wysilił się na uśmiech, choć w tej chwili przychodziło mu to z trudem. Bawili się w idyllę, z wielkim zaangażowaniem unikając skomplikowanych tematów, z którymi kiedyś trzeba będzie się zmierzyć. - Elizabeth ma się świetnie, nawet przekonała się do mnie, z każdą kolejną akcją idzie jej coraz lepiej i obawiam się, że wkrótce wygryzie nas wszystkich - zażartował, starając się mówić nieprzerwanie, jak najwięcej, tylko po to, żeby myśli Dorei nie dryfowały w kierunku tematów, których nie była jeszcze gotowa dotykać. - Crispin... hm, nie wrócił nigdy do wykonywania zawodu, a widuję go na tyle rzadko, że oprócz błahej wymiany zdań nie mam z nim zbyt dużego kontaktu, niestety. A Cedrella staje się prawdziwą Weasley'ówną, teraz, kiedy słońce łaskocze ją po nosie, pojawiają się na nim tabuny piegów. Wygląda jak jedna z nas.
Kiedy temat zgrabnie spłynął z bezpiecznego gruntu wspólnych znajomych z pracy, zawahał się, nie wiedząc, jak ułożyć słowa, aby nie przysporzyły one Dorei zmartwień.
- Chciałbym powiedzieć, że schudł, ale chyba mu się nie zbiera - rzucił sztucznym, teatralnym i nieco konspiracyjnym szeptem, nachylając nieco w stronę Dorei, a przy kącikach jego ułożonych w lekkim uśmiechu ust nakreślała się delikatna siatka mimicznych zmarszczek. - Tak właściwie, to... wbrew pozorom niewiele się zmieniło. Dla Charlusa świat stanął w miejscu w momencie, w którym zniknęłaś z jego życia. Te trzy lata zweryfikowały jego miłość i na Merlina, Dorea, chciałbym, żeby ktoś kochał mnie tak mocno, jak on ciebie. - I znów myślami powędrował do Margaux, a przez myśl przemknął mu cień gorzkich rozważań, czy kiedykolwiek darzyła go uczuciem gorętszym od zwykłego przywiązania, a nawet jeśli, to w którym momencie to wygasło. - Dalej śmieje się głupkowato w momentach, kiedy przystoi zachować milczenie, dalej zachwyca się zapachem kawy i mokrej trawy, kiedy wyruszamy w teren nad ranem, dalej wyznaje wyższość Sokołów nad innymi drużynami, dalej trzyma się z Gawainem, z zapałem słucha marudzeń Elizabeth i spędza nieprzyzwoitą ilość czasu z Hazel.
Dopiero gdy dokończył ostatnie zdanie, zdał sobie sprawę, że najpewniej znów popełnił błąd, poruszając temat przyjaciółki z dzieciństwa Charlusa; sam zdawał sobie sprawę z tego, że być może spoufalał się z nią zbyt mocno, zważając na fakt, że pomimo nieprzychylnych okoliczności wciąż pozostawał żonaty.
- A twoja rodzina - kontynuował, zanim Dorea zdążyła wtrącić swoje, najpewniej niepochlebne, zdanie na temat Hazel - zachowała się w sposób dość... oczywisty. Przykro mi, jeśli cię tym zranię, ale chyba lepiej, jeśli dowiesz się tego ode mnie. - Zawahał się, spochmurniał, ale nie miał zamiaru milczeć. Zamiast tego kontynuował, uważnie i ostrożnie stawiając kolejne słowa. - W obieg poszła informacja, że, zrozumiawszy wreszcie swój błąd, uciekłaś sama z siebie, cytując któreś wydanie Proroka - okryta płaszczem wstydu i żalu z powodu podjętych przez siebie decyzji, czy coś podobnego. - Ponownie zlustrował wzrokiem Doreę, próbując dostrzec jakiekolwiek zmiany w jej mimice. - Z tym, że ludzie zdążyli już zapomnieć. Minęły trzy lata, Doreo, wiem, że musisz obawiać się powrotu do świata, ale niepotrzebnie. Charlus rwie włosy z głowy i choć tego nie pokazuje, wiem, że zapada się w sobie, zamienia powoli we wrak człowieka. Nie pozwól mu na to i porozmawiaj z nim, proszę. Nie mogę patrzeć już, jak cierpi.
Patrzył, jak układa za uchem kosmyk spływających po jej twarzy, przykrótkich włosów; mimo że pytanie, co stało się z jej lśniącymi, ciemnymi puklami samo cisnęło się bezczelnie na usta, nie zadał go w obawie, że odpowiedź, którą usłyszy, wzruszy go na tyle, że szala żalu przeważy się, a on nie powstrzyma już tłamszącego się pod skórą wzruszenia. To, co spotkało Doreę, zdawało się wahać na granicy absurdu i tragedii, historii godnej pióra najwspanialszego twórcy, który słowa potrafił układać tak, aby przed oczami malowały się barwne, żywe obrazy z emocjami skrzącymi delikatnie pomiędzy kolejnymi linijkami identycznych liter.
Odczuł niewyobrażalną ulgę, kiedy z radością i zaangażowaniem tlącym się w głosie podjęła temat swych najbliższych; swoimi słowami podsycał zapewne jej ciekawość rodzącą się przez lata. Może dopiero docierało do niej, że pomimo faktu, iż ona tkwiła w zamknięciu, cały świat uparcie pędził dalej, nie mając zamiaru przystanąć choćby na chwilę, by z melancholią spojrzeć w tył i uświadomić sobie, jak cenny skarb stracił, wyłączając Doreę z czarodziejskiego świata - kwiat Blacków, który wykwitł tak mocno i przepięknie, że dawna, zamknięta w konwenansach rodzina przestała być go godna.
- Isolde zdołała nawet przełknąć rodową dumę i odezwać się do mnie, Weasley'a, zdrajcy krwi, by dowiedzieć się wszystkiego o twoim zaginięciu - zauważył lekko, zupełnie, jakby brzydkie określenie, którego uparcie nadużywały szlacheckie rody na widok głowy sprószonej rudością, spływał po nim, nie zostawiając najmniejszych nawet uszczerbków na duszy. Przyzwyczaił się - przez lata zdrajca krwi obijało mu się po czaszce, słyszał je z tyłu głowy, podczas snu, na szkolnych korytarzach i szlacheckich przyjęciach, których z czasem zaczął unikać. - Do awansu chyba nieco mi brakuje, ale szef patrzy na mnie czasem łaskawiej, może to dobry znak! - wysilił się na uśmiech, choć w tej chwili przychodziło mu to z trudem. Bawili się w idyllę, z wielkim zaangażowaniem unikając skomplikowanych tematów, z którymi kiedyś trzeba będzie się zmierzyć. - Elizabeth ma się świetnie, nawet przekonała się do mnie, z każdą kolejną akcją idzie jej coraz lepiej i obawiam się, że wkrótce wygryzie nas wszystkich - zażartował, starając się mówić nieprzerwanie, jak najwięcej, tylko po to, żeby myśli Dorei nie dryfowały w kierunku tematów, których nie była jeszcze gotowa dotykać. - Crispin... hm, nie wrócił nigdy do wykonywania zawodu, a widuję go na tyle rzadko, że oprócz błahej wymiany zdań nie mam z nim zbyt dużego kontaktu, niestety. A Cedrella staje się prawdziwą Weasley'ówną, teraz, kiedy słońce łaskocze ją po nosie, pojawiają się na nim tabuny piegów. Wygląda jak jedna z nas.
Kiedy temat zgrabnie spłynął z bezpiecznego gruntu wspólnych znajomych z pracy, zawahał się, nie wiedząc, jak ułożyć słowa, aby nie przysporzyły one Dorei zmartwień.
- Chciałbym powiedzieć, że schudł, ale chyba mu się nie zbiera - rzucił sztucznym, teatralnym i nieco konspiracyjnym szeptem, nachylając nieco w stronę Dorei, a przy kącikach jego ułożonych w lekkim uśmiechu ust nakreślała się delikatna siatka mimicznych zmarszczek. - Tak właściwie, to... wbrew pozorom niewiele się zmieniło. Dla Charlusa świat stanął w miejscu w momencie, w którym zniknęłaś z jego życia. Te trzy lata zweryfikowały jego miłość i na Merlina, Dorea, chciałbym, żeby ktoś kochał mnie tak mocno, jak on ciebie. - I znów myślami powędrował do Margaux, a przez myśl przemknął mu cień gorzkich rozważań, czy kiedykolwiek darzyła go uczuciem gorętszym od zwykłego przywiązania, a nawet jeśli, to w którym momencie to wygasło. - Dalej śmieje się głupkowato w momentach, kiedy przystoi zachować milczenie, dalej zachwyca się zapachem kawy i mokrej trawy, kiedy wyruszamy w teren nad ranem, dalej wyznaje wyższość Sokołów nad innymi drużynami, dalej trzyma się z Gawainem, z zapałem słucha marudzeń Elizabeth i spędza nieprzyzwoitą ilość czasu z Hazel.
Dopiero gdy dokończył ostatnie zdanie, zdał sobie sprawę, że najpewniej znów popełnił błąd, poruszając temat przyjaciółki z dzieciństwa Charlusa; sam zdawał sobie sprawę z tego, że być może spoufalał się z nią zbyt mocno, zważając na fakt, że pomimo nieprzychylnych okoliczności wciąż pozostawał żonaty.
- A twoja rodzina - kontynuował, zanim Dorea zdążyła wtrącić swoje, najpewniej niepochlebne, zdanie na temat Hazel - zachowała się w sposób dość... oczywisty. Przykro mi, jeśli cię tym zranię, ale chyba lepiej, jeśli dowiesz się tego ode mnie. - Zawahał się, spochmurniał, ale nie miał zamiaru milczeć. Zamiast tego kontynuował, uważnie i ostrożnie stawiając kolejne słowa. - W obieg poszła informacja, że, zrozumiawszy wreszcie swój błąd, uciekłaś sama z siebie, cytując któreś wydanie Proroka - okryta płaszczem wstydu i żalu z powodu podjętych przez siebie decyzji, czy coś podobnego. - Ponownie zlustrował wzrokiem Doreę, próbując dostrzec jakiekolwiek zmiany w jej mimice. - Z tym, że ludzie zdążyli już zapomnieć. Minęły trzy lata, Doreo, wiem, że musisz obawiać się powrotu do świata, ale niepotrzebnie. Charlus rwie włosy z głowy i choć tego nie pokazuje, wiem, że zapada się w sobie, zamienia powoli we wrak człowieka. Nie pozwól mu na to i porozmawiaj z nim, proszę. Nie mogę patrzeć już, jak cierpi.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Rozmowa z Garrettem była dla niej jak otwarcie starego albumu i wyjmowanie z nich poszczególnych zdjęć, by przypomnieć sobie to, co kiedyś się wydarzyło. Jednak te zdjęcia były dla niej zamazane, szczegóły zostały zakryte przez kurz lawirujący w powietrzu przez trzy lata, zarysy twarzy i całego ciała były tylko prostymi liniami łączącymi ze sobą najważniejsze części ciała. Codziennie próbowała myśleć o wszystkich tych, których kochała, ale nie było to proste zadanie. Po kilkunastu miesiącach jej serce zabiło mocniej, kiedy uświadomiła sobie, że jej pamięć nie zachowała dla niej tak ważnej informacji jak to, że Charlus miał zielone oczy. Jedynym bodźcem, który umożliwiał jej ścieranie tego kurzu ze zdjęć, było spotkanie w cztery oczy. Właśnie z tego powodu rozpoznała Garretta. W czasie, gdy wysyłała mu sowę z listem, wielokrotnie pytała samą siebie o to, jak teraz wygląda. Zmienił się? Może też nosi okulary od zbyt długiego wlepiania wzroku w maczkowy druk na dokumentach? Nowa blizna? Kilka świeżych piegów na policzku?
Wpatrywała się w niego jak zagubione dziecko, które znalazło drogę do domu. Trawiła przekazywane przez niego fakty na tyle szybko, na ile pozwalała jej jeszcze trochę uśpiona świadomość. Miała nadzieję, że Isolde nie wznowi tej fali złości, kiedy ją zobaczy. I że Garrett w końcu dostanie awans, bo naprawdę mu się należał! Rogers nie powinien mieć uprzedzeń co do jakości krwi swoich pracowników. Elisabeth radziła sobie doskonale jako auror? ?Cudowna wiadomość! Może sama już podawała pomocną dłoń młodszym kolegom i koleżankom z Biura? Miała taką nadzieję. Będzie musiała napisać do Crispina. Do Cedrelli również. Malutki Arthur na pewno nie był już taki malutki.
Każde z nich niosło za sobą odrębną historię, którą za wszelką cenę chciała poznać.
Zwłaszcza Charlus, na imię którego zadrżało jej serce. Dokładnie tak, jak wtedy, w czasie ich pierwszego spotkania przy kawie w Hogsmeade. Weasley na pewno dostrzegł na jej twarzy rozmarzenie, które wymalowało się na niej niczym promienie słońca spływające przez palce w ciepły, sierpniowy poranek. Kciukiem mimowolnie obróciła obrączkę spoczywającą na serdecznym palcu prawej dłoni.
Jednak ta chwila nie trwała długo. Zamrugała kilkakrotnie.
- Słucham? - spytała łagodnie. - Spędza... czas z... Hazel? Coś ich łączy? Bądź ze mną szczery, Garrett. Nawet, jeśli to mogłoby mnie zaboleć.
Nie, nie, Doreo, nie chcesz, żeby cię to zabolało. Wolałabyś zakryć uszy dłońmi i przeczekać, aż on wytłumaczy tę sytuację, a potem powrócić do tematu... który, sądząc po tym, co usłyszałaś, nie był dla ciebie zbyt pocieszający.
Zmarszczyła cienkie brwi i spojrzała w bok, szukając tam nie wiadomo czego. Chyba gwiazdki z nieba.
- Wiesz, ja... tak sądziłam - zacisnęła usta na krótką chwilę. - Podejrzewałam, że nie tylko ojciec to zaplanował. Wygląda na to, że miałam rację. I wiem, że nie będę mogła nawet przejść przez próg mojego rodzinnego domu.
Uspokój się, powtarzała sobie w duchu, uspokój się i zbierz myśli do kupy. Dowiedziałaś się, co działo się w twoim otoczeniu w czasie nieobecności, a teraz musisz wstać na nogi i zacząć żyć.
Zacisnęła powieki, wzięła głęboki wdech. Potem następny.
- Odezwę się do wszystkich, obiecuję - uśmiechnęła się do niego łagodnie. - Ale najpierw muszę się tu odnaleźć, bo czuję się tak, jakbym zbierała swoje kawałki z podłogi. Muszę pooddychać tutejszym powietrzem i zjeść kilka czekoladowych żab. Odwiedzić Rogersa, bo nie wiem, czy mój status aurora wciąż jest aktualny. Ale to później... później... - chwyciła w dłonie kufel i znów napiła się trochę miodu, po czym kontynuowała. - Poobserwuję ludzi, rozejrzę się, poczuwam. A potem zrobię następny krok. Wybacz mi, że tak się ociągam, ale powrót naprawdę nie był łatwy. Chyba jestem jeszcze trochę drętwa po eliksirach, jakie wlali we mnie w Mungu.
Wpatrywała się w niego jak zagubione dziecko, które znalazło drogę do domu. Trawiła przekazywane przez niego fakty na tyle szybko, na ile pozwalała jej jeszcze trochę uśpiona świadomość. Miała nadzieję, że Isolde nie wznowi tej fali złości, kiedy ją zobaczy. I że Garrett w końcu dostanie awans, bo naprawdę mu się należał! Rogers nie powinien mieć uprzedzeń co do jakości krwi swoich pracowników. Elisabeth radziła sobie doskonale jako auror? ?Cudowna wiadomość! Może sama już podawała pomocną dłoń młodszym kolegom i koleżankom z Biura? Miała taką nadzieję. Będzie musiała napisać do Crispina. Do Cedrelli również. Malutki Arthur na pewno nie był już taki malutki.
Każde z nich niosło za sobą odrębną historię, którą za wszelką cenę chciała poznać.
Zwłaszcza Charlus, na imię którego zadrżało jej serce. Dokładnie tak, jak wtedy, w czasie ich pierwszego spotkania przy kawie w Hogsmeade. Weasley na pewno dostrzegł na jej twarzy rozmarzenie, które wymalowało się na niej niczym promienie słońca spływające przez palce w ciepły, sierpniowy poranek. Kciukiem mimowolnie obróciła obrączkę spoczywającą na serdecznym palcu prawej dłoni.
Jednak ta chwila nie trwała długo. Zamrugała kilkakrotnie.
- Słucham? - spytała łagodnie. - Spędza... czas z... Hazel? Coś ich łączy? Bądź ze mną szczery, Garrett. Nawet, jeśli to mogłoby mnie zaboleć.
Nie, nie, Doreo, nie chcesz, żeby cię to zabolało. Wolałabyś zakryć uszy dłońmi i przeczekać, aż on wytłumaczy tę sytuację, a potem powrócić do tematu... który, sądząc po tym, co usłyszałaś, nie był dla ciebie zbyt pocieszający.
Zmarszczyła cienkie brwi i spojrzała w bok, szukając tam nie wiadomo czego. Chyba gwiazdki z nieba.
- Wiesz, ja... tak sądziłam - zacisnęła usta na krótką chwilę. - Podejrzewałam, że nie tylko ojciec to zaplanował. Wygląda na to, że miałam rację. I wiem, że nie będę mogła nawet przejść przez próg mojego rodzinnego domu.
Uspokój się, powtarzała sobie w duchu, uspokój się i zbierz myśli do kupy. Dowiedziałaś się, co działo się w twoim otoczeniu w czasie nieobecności, a teraz musisz wstać na nogi i zacząć żyć.
Zacisnęła powieki, wzięła głęboki wdech. Potem następny.
- Odezwę się do wszystkich, obiecuję - uśmiechnęła się do niego łagodnie. - Ale najpierw muszę się tu odnaleźć, bo czuję się tak, jakbym zbierała swoje kawałki z podłogi. Muszę pooddychać tutejszym powietrzem i zjeść kilka czekoladowych żab. Odwiedzić Rogersa, bo nie wiem, czy mój status aurora wciąż jest aktualny. Ale to później... później... - chwyciła w dłonie kufel i znów napiła się trochę miodu, po czym kontynuowała. - Poobserwuję ludzi, rozejrzę się, poczuwam. A potem zrobię następny krok. Wybacz mi, że tak się ociągam, ale powrót naprawdę nie był łatwy. Chyba jestem jeszcze trochę drętwa po eliksirach, jakie wlali we mnie w Mungu.
Gość
Gość
Wnętrze pubu
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Hogsmeade :: Pub pod Trzema Miotłami