Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Hogsmeade :: Pub pod Trzema Miotłami
Wnętrze pubu
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Wnętrze pubu
Pub pod Trzema Miotłami to najbardziej znany bar w Hogsmeade. Położony w centrum wioski, zawsze jest pełny - w weekendy tłumnie odwiedzają go uczniowie Hogwartu, aby skosztować kremowego piwa, lecz w pozostałe dni również tętni życiem, za sprawą pitnego miodu dojrzewającego w dębowych beczkach, słusznie cieszącego się opinią jednego z najlepszych trunków w Wielkiej Brytanii. W środku jest ciepło, przytulnie i czysto. Na parterze znajduje się bar, gdzie mieszczą się stoliki dla licznych przybyszów odwiedzających to miejsce, natomiast na piętrze zlokalizowano część sypialną. Drewniane, spiralne schody prowadzą na górę, do kilku pomieszczeń, które właściciel lokalu przeznaczył na pokoje dla gości.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:59, w całości zmieniany 2 razy
W sumie, to całkiem prawda. Skoro jeszcze jej nie złapali to oficjalnie nijak się miała do niej etykietka złodzieja, bo przecież nikt prócz niej i Mite nie wie, że to właśnie ona była sprawcą danego przestępstwa. Taka świadomość z pewnością natychmiastowo mogłaby wprawić Verę w nieco lepszy stan, dodać pewności siebie no i jakotakiej samoakceptacji. Bo przecież póki co to ona sama ganiła się za to co robiła, a przecież... nikt nie wiedział, że Catwright w ogóle była do tego typu rzeczy zdolna. GENIALNE.
- Na Merlina! - podskoczyła uderzając kolanem w blat stołu, jej oczy były szeroko otwarte a mina wyrażała prawdziwy szok - Zostałeś tatą?! Nie... nie możliwe. - bąknęła i otrząsnęła się z tego dziwnego zaskoczenia, kiedy tylko rzucił kolejne słowa w jej stronę, bo przecież na co komu podzielność uwagi czy jakiekolwiek skupienie się na jednym temacie, skoro można skakać jak z kwiatka na kwiatek. O tak, jeśli chodziło o zbaczanie z tematu i natłok myśli to Catwright była prawdziwym lovelasem.
- O nie, nie zgadzam się, ta fretka jest bardzo zajęta, na pewno nie znajdzie ani chwili by służyć za twój szalik - stwierdziła z niesamowitą pewnością siebie i pewnego rodzaju przemądrzałością, by pogłębić się w ogromnym smutku okazałym za pomocą podkowy zrobionej z ust kiedy Mite jeszcze bardziej wtuliła się w Sylvainowy kark, chrapiąc smacznie i nie zważając na słowa Very. - Zdrajca - wysyczała tylko przez zęby i splotła dłonie pod biustem, zupełnie jakby się obraziła. Chwilę później jednak na jej twarz znów wpłynął uśmiech.
- No jasne, ja też lubię się tak włóczyć... wiesz, kiedyś możemy powłóczyć się razem, poszukać kryjówki, jak kiedyś - pokiwała głową, zupełnie jakby pragnęła tylko swojego potwierdzenia odnośnie tej akcji - Brakuje mi przygód, a i ty mógłbyś się troszkę rozruszać - dodała z szelmowskim uśmiechem i wstała od stołu. Zegar wybijał jedną z tych późniejszych godzin, więc Verethe postanowiła, że to najlepsza pora aby wrócić do Kotła. W końcu ostatnio nie wydawało jej się aby ulice były bezpieczne, a może to ona straciła poczucie bezpieczeństwa po zachodzie słońca? Schyliła się przy Sylvainie, a Mite zgrabnie przeskoczyła na jej ramię. Catwright nie omieszkała też ucałować radośnie policzka towarzysza.
- Dziękuję za miłe spotkanie, będę oczekiwać twojej sowy, dobrze? Tylko nie zawiedź mnie tym razem - pogroziła mu palcem - Bo porządnie skopię ci tyłek! - zagroziła i rzuciła na stół dwie monety wyciągnięte z sakiewki znalezionej przez fretkę by po chwili zniknąć za drzwiami pubu.
//zt
- Na Merlina! - podskoczyła uderzając kolanem w blat stołu, jej oczy były szeroko otwarte a mina wyrażała prawdziwy szok - Zostałeś tatą?! Nie... nie możliwe. - bąknęła i otrząsnęła się z tego dziwnego zaskoczenia, kiedy tylko rzucił kolejne słowa w jej stronę, bo przecież na co komu podzielność uwagi czy jakiekolwiek skupienie się na jednym temacie, skoro można skakać jak z kwiatka na kwiatek. O tak, jeśli chodziło o zbaczanie z tematu i natłok myśli to Catwright była prawdziwym lovelasem.
- O nie, nie zgadzam się, ta fretka jest bardzo zajęta, na pewno nie znajdzie ani chwili by służyć za twój szalik - stwierdziła z niesamowitą pewnością siebie i pewnego rodzaju przemądrzałością, by pogłębić się w ogromnym smutku okazałym za pomocą podkowy zrobionej z ust kiedy Mite jeszcze bardziej wtuliła się w Sylvainowy kark, chrapiąc smacznie i nie zważając na słowa Very. - Zdrajca - wysyczała tylko przez zęby i splotła dłonie pod biustem, zupełnie jakby się obraziła. Chwilę później jednak na jej twarz znów wpłynął uśmiech.
- No jasne, ja też lubię się tak włóczyć... wiesz, kiedyś możemy powłóczyć się razem, poszukać kryjówki, jak kiedyś - pokiwała głową, zupełnie jakby pragnęła tylko swojego potwierdzenia odnośnie tej akcji - Brakuje mi przygód, a i ty mógłbyś się troszkę rozruszać - dodała z szelmowskim uśmiechem i wstała od stołu. Zegar wybijał jedną z tych późniejszych godzin, więc Verethe postanowiła, że to najlepsza pora aby wrócić do Kotła. W końcu ostatnio nie wydawało jej się aby ulice były bezpieczne, a może to ona straciła poczucie bezpieczeństwa po zachodzie słońca? Schyliła się przy Sylvainie, a Mite zgrabnie przeskoczyła na jej ramię. Catwright nie omieszkała też ucałować radośnie policzka towarzysza.
- Dziękuję za miłe spotkanie, będę oczekiwać twojej sowy, dobrze? Tylko nie zawiedź mnie tym razem - pogroziła mu palcem - Bo porządnie skopię ci tyłek! - zagroziła i rzuciła na stół dwie monety wyciągnięte z sakiewki znalezionej przez fretkę by po chwili zniknąć za drzwiami pubu.
//zt
Gość
Gość
Vera podskoczyła, jakby w nią piorun strzelił, a Sylvain zmarszczył brwi początkowo nie bardzo ogarniając co się właśnie stało.
- Co? Nie! Zwariowałaś?! - wyrzucił z siebie, kiedy do niego dotarło jak odebrała jego słowa. Zaraz potem zaś parsknął śmiechem. Jeszcze tego brakowało, żeby wpadł z jakąś kobietą, wtedy to już nie pozostałoby nic innego jak zapakować się do trumny.
- Przez chwilę zajmowałem się chorą nastolatką i marnie mi poszło - wytłumaczył oględnie wzruszając ramionami. - Spokojnie, przeżyła - zapewnił czym prędzej, coby Vera znów nie wysnuła jakichś błędnych wniosków. W końcu była mistrzynią czytania między wierszami, prawda?
A jej fretka spokojnie mogłaby startować w konkursie na najdziwniejsze miejsca i pozycje do spania... razem z Kobalt.
Parsknął śmiechem, kiedy zwierzątko zamiast pokazać jakie jest "zajęte", wtuliło się w niego jeszcze bardziej.
- Dobra, grzeczna Mite - na przekór Verze, pochwalił fretkę cicho, znów drapiąc ją za uchem.
Och, a więc i ona była chętna na wspólne wciskanie nosa w najciemniejsze zakamarki Nokturnu? Doskonale, bo szczerze mówiąc cholernie brakowało mu jej towarzystwa. Szczególnie przy takich przedsięwzięciach.
Wstała i o ile Sylvain spodziewał się, że weźmie od niego zwierzątko, to zupełnie nie przewidział tego jej całusa. Zaskoczyła go z tym, nie ma co... ale niemiłe to to z pewnością nie było. Nawet uśmiechnął się lekko. Na te jej pogróżki zaś wciąż z uśmiechem kiwnął jej głową.
- Też się za tobą stęskniłem, Vera - odpowiedział pogodnie. Dopił jeszcze swój alkohol i też się zebrał z pubu.
[zt]
- Co? Nie! Zwariowałaś?! - wyrzucił z siebie, kiedy do niego dotarło jak odebrała jego słowa. Zaraz potem zaś parsknął śmiechem. Jeszcze tego brakowało, żeby wpadł z jakąś kobietą, wtedy to już nie pozostałoby nic innego jak zapakować się do trumny.
- Przez chwilę zajmowałem się chorą nastolatką i marnie mi poszło - wytłumaczył oględnie wzruszając ramionami. - Spokojnie, przeżyła - zapewnił czym prędzej, coby Vera znów nie wysnuła jakichś błędnych wniosków. W końcu była mistrzynią czytania między wierszami, prawda?
A jej fretka spokojnie mogłaby startować w konkursie na najdziwniejsze miejsca i pozycje do spania... razem z Kobalt.
Parsknął śmiechem, kiedy zwierzątko zamiast pokazać jakie jest "zajęte", wtuliło się w niego jeszcze bardziej.
- Dobra, grzeczna Mite - na przekór Verze, pochwalił fretkę cicho, znów drapiąc ją za uchem.
Och, a więc i ona była chętna na wspólne wciskanie nosa w najciemniejsze zakamarki Nokturnu? Doskonale, bo szczerze mówiąc cholernie brakowało mu jej towarzystwa. Szczególnie przy takich przedsięwzięciach.
Wstała i o ile Sylvain spodziewał się, że weźmie od niego zwierzątko, to zupełnie nie przewidział tego jej całusa. Zaskoczyła go z tym, nie ma co... ale niemiłe to to z pewnością nie było. Nawet uśmiechnął się lekko. Na te jej pogróżki zaś wciąż z uśmiechem kiwnął jej głową.
- Też się za tobą stęskniłem, Vera - odpowiedział pogodnie. Dopił jeszcze swój alkohol i też się zebrał z pubu.
[zt]
Sylvain Crouch
Zawód : aktor
Wiek : 24 lata
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler
Shadows are falling and I’ve been here all day
It’s too hot to sleep, time is running away
Feel like my soul has turned into steel
I’ve still got the scars that the sun didn’t heal
It’s too hot to sleep, time is running away
Feel like my soul has turned into steel
I’ve still got the scars that the sun didn’t heal
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
| koniec października
Po ostatnich zajęciach udał się bezpośrednio do swojego gabinetu. Dzisiejszego dnia nie miał żadnych korepetycji, których zwykł udzielać uczniom chcącym dowiedzieć się czegoś więcej na temat zaklęć. Mimo jego wątpliwego pochodzenia, nie brakowało uczniów, którzy nawiedzali go, pytając o różne zagadnienia. Michael nie miał serca odmawiać nikomu, kto naprawdę się starał. Pomaganie uczniom sprawiało mu dużą przyjemność. I po tych czterech latach pracy w Hogwarcie musiał stwierdzić, że naprawdę polubił to, co robił. Czuł się tu znacznie lepiej niż w ministerstwie. Układy były, jak wszędzie, ale z pewnością nie tak widoczne, jak w jego poprzedniej pracy. I ciągle łudził się, że może mieć jakiś wpływ na uczniów, udowadniać im, że jeśli chodzi o uzdolnienia, pochodzenie to nie wszystko.
Może czasami był nadmiernie idealistyczny, ale wierzył w to, co robił i do czego dążył.
Po uporządkowaniu kilku stosików wypracowań postanowił wybrać się do Hogsmeade. Za sprawdzanie prac mógł zabrać się wieczorem; teraz czuł, że potrzebuje paru godzin przerwy od papierkowej roboty. Naprawdę jej nie lubił, więc zazwyczaj preferował prowadzić zajęcia w sposób praktyczny, ilość prac pisemnych ograniczając do absolutnie niezbędnego minimum. Licząc, że nikt nie zatrzyma go po drodze, opuścił więc zamek. Poza czekającymi na sprawdzenie esejami nie miał dziś żadnych pilnych spraw.
W ciągłą konsternację wprawiał go ogłoszony wczoraj dekret zakazujący używania magii na obszarze Pokątnej i Hogsmeade. Było to dla niego absurdalne; zabraniać używania magii w tak na wskroś magicznych miejscach. Będąc w Londynie, właściwie cudem uniknął zgarnięcia z ulicy, więc idąc do wioski, musiał być bardzo ostrożny. Kilka razy rozejrzał się po ulicy Głównej, ale nie zauważając niczego podejrzanego, po chwili wsunął się do przyjemnie ciepłego wnętrza Trzech Mioteł, przesyconego rozkoszną wonią kremowego piwa i innych trunków. Z racji swojej pracy unikał jednak sięgania w tygodniu po coś mocniejszego, więc zamówił kremowe piwo, a potem, wciąż rozmyślając o nowym zarządzeniu i zastanawiając się nad jego długofalowymi skutkami, usiadł przy stoliku pod oknem. Przelotnie lustrował wzrokiem innych obecnych, jednak nie wypatrzył żadnych niesfornych uczniaków potajemnie wymykających się z zamku. Przeniósł wzrok na okno, patrząc na zabłoconą ulicę i rachityczne, drewniane domki i sklepiki po obydwóch jej stronach.
Po ostatnich zajęciach udał się bezpośrednio do swojego gabinetu. Dzisiejszego dnia nie miał żadnych korepetycji, których zwykł udzielać uczniom chcącym dowiedzieć się czegoś więcej na temat zaklęć. Mimo jego wątpliwego pochodzenia, nie brakowało uczniów, którzy nawiedzali go, pytając o różne zagadnienia. Michael nie miał serca odmawiać nikomu, kto naprawdę się starał. Pomaganie uczniom sprawiało mu dużą przyjemność. I po tych czterech latach pracy w Hogwarcie musiał stwierdzić, że naprawdę polubił to, co robił. Czuł się tu znacznie lepiej niż w ministerstwie. Układy były, jak wszędzie, ale z pewnością nie tak widoczne, jak w jego poprzedniej pracy. I ciągle łudził się, że może mieć jakiś wpływ na uczniów, udowadniać im, że jeśli chodzi o uzdolnienia, pochodzenie to nie wszystko.
Może czasami był nadmiernie idealistyczny, ale wierzył w to, co robił i do czego dążył.
Po uporządkowaniu kilku stosików wypracowań postanowił wybrać się do Hogsmeade. Za sprawdzanie prac mógł zabrać się wieczorem; teraz czuł, że potrzebuje paru godzin przerwy od papierkowej roboty. Naprawdę jej nie lubił, więc zazwyczaj preferował prowadzić zajęcia w sposób praktyczny, ilość prac pisemnych ograniczając do absolutnie niezbędnego minimum. Licząc, że nikt nie zatrzyma go po drodze, opuścił więc zamek. Poza czekającymi na sprawdzenie esejami nie miał dziś żadnych pilnych spraw.
W ciągłą konsternację wprawiał go ogłoszony wczoraj dekret zakazujący używania magii na obszarze Pokątnej i Hogsmeade. Było to dla niego absurdalne; zabraniać używania magii w tak na wskroś magicznych miejscach. Będąc w Londynie, właściwie cudem uniknął zgarnięcia z ulicy, więc idąc do wioski, musiał być bardzo ostrożny. Kilka razy rozejrzał się po ulicy Głównej, ale nie zauważając niczego podejrzanego, po chwili wsunął się do przyjemnie ciepłego wnętrza Trzech Mioteł, przesyconego rozkoszną wonią kremowego piwa i innych trunków. Z racji swojej pracy unikał jednak sięgania w tygodniu po coś mocniejszego, więc zamówił kremowe piwo, a potem, wciąż rozmyślając o nowym zarządzeniu i zastanawiając się nad jego długofalowymi skutkami, usiadł przy stoliku pod oknem. Przelotnie lustrował wzrokiem innych obecnych, jednak nie wypatrzył żadnych niesfornych uczniaków potajemnie wymykających się z zamku. Przeniósł wzrok na okno, patrząc na zabłoconą ulicę i rachityczne, drewniane domki i sklepiki po obydwóch jej stronach.
| przed spotkaniem z Mortem.
Gregory Bott, to zapewne jeden z najbardziej znanych profesorów w Hogwarcie, z racji swojego stażu. Chociaż także jego metody, sposób nauczania, oraz jego nieodłączna towarzyszka, drewniana laska mogły zapadać w pamięć. Greg nie myślał, że w nauczaniu odnajdzie się prawie tak samo dobrze jak w łapaniu wilkołaków. Jakby nie patrzeć to dwa zupełnie różne zawodu. Jednak na starość zaczynał doceniać spokój pracy pedagoga. No może nie był taki stary, bo patrząc na długość życia czarodziejów, to przed nim jeszcze drugie tyle, a może nawet i trzecie jak Merlin da sił. Dzisiaj wyjątkowo nie miał żadnej kozy. Nie udzielał też dodatkowych lekcji i nie wdawał się w niepotrzebne dyskusję z profesorem Binnsem. Chyba był jednym z niewielu profesorów, którzy mieli do niego cierpliwości, ale nawet jego cierpliwość ma swoje granice. Dlatego zamiast siedzieć nad esejami piątoklasistów zarzucił na grzbiet wysłużony prochowiec, który zdecydowanie pamiętał i udał się do Hogsmeade. Miał kilka ważnych spraw do załatwienia. Przy okazji stamtąd wyśle sowę do Louisa, gdyż swoją zostawił on na jakiś czas bratankowi.
Opuściwszy mury zamku udał się do Hogsmeade. Trochę zaniepokoiło go to całe zamieszanie z zakazem używania magii, kompletnie nie wiedział skąd się coś takiego wzięło. No, ale nie on siedzi w Ministerstwie, a w Londynie w czasie roku szkolnego bywa nad wyraz rzadko. I tak stara się w tym roku jak najczęściej pojawiać w domu, ze względu na bratanka, który i tak już sobie nieźle radził. Jak można się łatwo domyślić, Gregory po załatwieniu wszystkich spraw, takich jak zakupienie pergaminu, zapasu atramentu i uzupełnieniu zapasów słodyczy w swojej szafce w gabinecie, udał się do Trzech Mioteł. Jako, że w rok szkolny, a tym bardziej w tygodniu nie wypadało zalewać się w trupa w miejscach publicznych, bo wiadomo jacy są uczniowie, postanowił wejść jedynie na kremowe piwo. No, ale zawsze coś.
Wszedł do środka i rozejrzał się dookoła. Nie musiał długo szukać, jego wzrok napotkał sylwetkę jego zięcia. Nie, spokojnie, Michael nie mógł narzekać na teściów. Świętej pamięci teściowa była złotą kobietą, a Gregory nawet teraz traktował Michaela jak syna. Przedarł się przez tłum zebrany w knajpie i podszedł do stolika Tonksa. Jak na Grega przystało laską odsunął sobie krzesło, a na krześle obok położył torbę ze swoimi rzeczami.
-Zgaduję, że mogę.-rzucił wesoło w stronę zięcia i złożył swoje szanowne cztery litery na drewnianym siedzeniu.
Gregory Bott, to zapewne jeden z najbardziej znanych profesorów w Hogwarcie, z racji swojego stażu. Chociaż także jego metody, sposób nauczania, oraz jego nieodłączna towarzyszka, drewniana laska mogły zapadać w pamięć. Greg nie myślał, że w nauczaniu odnajdzie się prawie tak samo dobrze jak w łapaniu wilkołaków. Jakby nie patrzeć to dwa zupełnie różne zawodu. Jednak na starość zaczynał doceniać spokój pracy pedagoga. No może nie był taki stary, bo patrząc na długość życia czarodziejów, to przed nim jeszcze drugie tyle, a może nawet i trzecie jak Merlin da sił. Dzisiaj wyjątkowo nie miał żadnej kozy. Nie udzielał też dodatkowych lekcji i nie wdawał się w niepotrzebne dyskusję z profesorem Binnsem. Chyba był jednym z niewielu profesorów, którzy mieli do niego cierpliwości, ale nawet jego cierpliwość ma swoje granice. Dlatego zamiast siedzieć nad esejami piątoklasistów zarzucił na grzbiet wysłużony prochowiec, który zdecydowanie pamiętał i udał się do Hogsmeade. Miał kilka ważnych spraw do załatwienia. Przy okazji stamtąd wyśle sowę do Louisa, gdyż swoją zostawił on na jakiś czas bratankowi.
Opuściwszy mury zamku udał się do Hogsmeade. Trochę zaniepokoiło go to całe zamieszanie z zakazem używania magii, kompletnie nie wiedział skąd się coś takiego wzięło. No, ale nie on siedzi w Ministerstwie, a w Londynie w czasie roku szkolnego bywa nad wyraz rzadko. I tak stara się w tym roku jak najczęściej pojawiać w domu, ze względu na bratanka, który i tak już sobie nieźle radził. Jak można się łatwo domyślić, Gregory po załatwieniu wszystkich spraw, takich jak zakupienie pergaminu, zapasu atramentu i uzupełnieniu zapasów słodyczy w swojej szafce w gabinecie, udał się do Trzech Mioteł. Jako, że w rok szkolny, a tym bardziej w tygodniu nie wypadało zalewać się w trupa w miejscach publicznych, bo wiadomo jacy są uczniowie, postanowił wejść jedynie na kremowe piwo. No, ale zawsze coś.
Wszedł do środka i rozejrzał się dookoła. Nie musiał długo szukać, jego wzrok napotkał sylwetkę jego zięcia. Nie, spokojnie, Michael nie mógł narzekać na teściów. Świętej pamięci teściowa była złotą kobietą, a Gregory nawet teraz traktował Michaela jak syna. Przedarł się przez tłum zebrany w knajpie i podszedł do stolika Tonksa. Jak na Grega przystało laską odsunął sobie krzesło, a na krześle obok położył torbę ze swoimi rzeczami.
-Zgaduję, że mogę.-rzucił wesoło w stronę zięcia i złożył swoje szanowne cztery litery na drewnianym siedzeniu.
Gość
Gość
Wyglądając przez okno na ulicę, zatopił się w myślach. Spokojne, senne uliczki Hogsmeade stanowiły ogromny kontrast dla tych londyńskich. Po czterech latach pracy w Hogwarcie zdążył jednak już się do tego przyzwyczaić. W magicznej szkole często miał wrażenie pewnego oderwania od zewnętrznego świata, jego jedyną łącznością z nim były gazety, listy i oczywiście wypady do Londynu, kiedy to doglądał swojego domu, odwiedzał bliskich czy załatwiał różne sprawy. To wtedy miał szansę nadrobić zaległości; nie lubił w końcu być niedoinformowany w jakichś ważnych kwestiach. Bo skandale towarzyskie czy plotki kompletnie go nie obchodziły. Za to rzetelne fakty uważał za potencjalnie przydatne.
Nagle jednak usłyszał głos, który wyrwał go z zadumy. Podniósł wzrok, dostrzegając swojego teścia. Ojca jego żony, który w Hogwarcie stał się jego współpracownikiem... I nawet po śmierci Annabeth nadal miał do niego pozytywny stosunek. Michael zresztą zawsze lubił rodzinę żony i nawet po tylu latach starał się utrzymywać z nimi jakiś kontakt. Szczególnie z Gregorym, którego widywał właściwie codziennie i którego podziwiał zarówno za doświadczenie życiowe, jak i za to, jakim był ojcem dla Annabeth i dziadkiem dla jego córki.
- Oczywiście – powiedział, a na jego chwilę temu zamyślonej twarzy pojawił się lekki uśmiech. – Nie miałem pojęcia, że także wybierasz się do wioski. Zaczekałbym na ciebie.
Upił łyk kremowego piwa. Jego smak nieodmiennie kojarzył mu się z latami, kiedy sam był uczniem i korzystał z uroków wycieczek do wioski.
- Mam nadzieję, że uczniowie nie dawali ci się dziś zbytnio we znaki? – zagadał, postanawiając zacząć od lekkiego tematu. – Czwarty rok był dziś wyjątkowo energiczny na moich zajęciach. Pannie Davis udało się nawet sprawić, że jej ławka porosła piórami, choć kazałem im jedynie ćwiczyć zaklęcia przywołujące i odsyłające na poduszkach. Przyznaję, że po pracowni latały także dużo cięższe obiekty, w tym niektórzy uczniowie.
Był jednak rozbawiony tą sytuacją. Dzieciaki uczące się nowych zaklęć często dopuszczały się różnych zabawnych wpadek, jednak Tonks był wyjątkowo przystępny i tolerancyjny, choć oczywiście, starał się pilnować sytuacji, by nic nie wymknęło się spod kontroli i nie skończyło się czymś bardziej nieprzyjemnym.
Miał nadzieję, że Gregory również nie miał na co narzekać.
Nagle jednak usłyszał głos, który wyrwał go z zadumy. Podniósł wzrok, dostrzegając swojego teścia. Ojca jego żony, który w Hogwarcie stał się jego współpracownikiem... I nawet po śmierci Annabeth nadal miał do niego pozytywny stosunek. Michael zresztą zawsze lubił rodzinę żony i nawet po tylu latach starał się utrzymywać z nimi jakiś kontakt. Szczególnie z Gregorym, którego widywał właściwie codziennie i którego podziwiał zarówno za doświadczenie życiowe, jak i za to, jakim był ojcem dla Annabeth i dziadkiem dla jego córki.
- Oczywiście – powiedział, a na jego chwilę temu zamyślonej twarzy pojawił się lekki uśmiech. – Nie miałem pojęcia, że także wybierasz się do wioski. Zaczekałbym na ciebie.
Upił łyk kremowego piwa. Jego smak nieodmiennie kojarzył mu się z latami, kiedy sam był uczniem i korzystał z uroków wycieczek do wioski.
- Mam nadzieję, że uczniowie nie dawali ci się dziś zbytnio we znaki? – zagadał, postanawiając zacząć od lekkiego tematu. – Czwarty rok był dziś wyjątkowo energiczny na moich zajęciach. Pannie Davis udało się nawet sprawić, że jej ławka porosła piórami, choć kazałem im jedynie ćwiczyć zaklęcia przywołujące i odsyłające na poduszkach. Przyznaję, że po pracowni latały także dużo cięższe obiekty, w tym niektórzy uczniowie.
Był jednak rozbawiony tą sytuacją. Dzieciaki uczące się nowych zaklęć często dopuszczały się różnych zabawnych wpadek, jednak Tonks był wyjątkowo przystępny i tolerancyjny, choć oczywiście, starał się pilnować sytuacji, by nic nie wymknęło się spod kontroli i nie skończyło się czymś bardziej nieprzyjemnym.
Miał nadzieję, że Gregory również nie miał na co narzekać.
Hogsmeade, Gregory lubił tu przychodzić, to miasteczko z oczywiście wszystkim znanych powodów miało swój urok. W końcu było typowym miasteczkiem magicznym. A sam fakt, że mieściło się bardzo blisko jednej z najlepszych szkół sprawiał, że jej wartość rosła, przynajmniej w oczach Botta. Warto wspomnieć, że przez tyle lat nauki jako uczeń, a tym bardziej jako nauczyciel wyrobił w sobie pewien sentyment względem tejże placówki. Być może dlatego tak bardzo bolał go fakt kim był obecny dyrektor placówki i jakie drastyczne i opłakane w skutkach zmiany mógł jej przynieść. Może to tylko przewrażliwienie, ale Bott czuł, że w Hogwarcie nie jest tak bezpiecznie jak kiedyś. Wszyscy doskonale wiedzieli za co odpowiadał Grindelwald, ale nikt nie chciał mówić tego głośno. Nikt się nie sprzeciwiał, a przecież nie mógł karać ludzi za myśli. To wszystko to indywidualna sprawa. Tylko smutne, że przez to wszystko zapłacą dzieci. Może i dobrze się stało, że jego wnuczka nie uczęszcza do Hogwartu?
Uśmiechnął się poczciwie do swojego zięcia. Był osobą, która przypominała mu o Annabeth. Meagan też ją przypominała. Tak samo jak każde jego dziecko przywodziło mu na myśl Grace, a spojrzenie bystrych oczu Louisa, sprawiało, że wracał do przeszłości, myślami do swego brata.
-Ach, powiedzmy, że to spontaniczny wypad. Skończyły mi się czekoladowe żaby.-odparł z rozgoryczeniem. Trzeba przyznać, że Bott miał słabość do słodyczy. Machnął dłonią w stronę kelnerki, u której po chwili zamówił kufel kremowego piwa. Wysłuchał uważnie opowiadania Tonksa. Zaśmiał się bo naprawdę musiało być komicznie.
-Trzecia klasa była też dosyć...rozemocjonowana. Wyobraź sobie, mieliśmy lekcję o boginach. Zrobiłem małe zadania praktyczne. Nie mówiłem ci? Bogin nam się w zamku przypałętał. Oczywiście, obyło się bez problemu, ale bardzo zabawne. Czasem nie wiesz co możesz znaleźć w zamku. Zupełnie jakby pojawił się specjalnie na moje zajęcia, ale wracając do tematu. Bogin jednej z uczennic zamienił się z wilka w potulnego szczeniaczka. Rozkoszny malec. Nie to co ta moja owłosiona fretka, Eugeniusz.- no i Gregory dostał małego słowotoku, ale cóż się dziwić. Zawsze miał coś do powiedzenia i bardzo często odbiegał od tematu, dlatego jego lekcje były bogate w liczne, aczkolwiek krótkie i trafne dygresje. Kiedy kobieta przyniosła mu kufel z piwem uśmiechnął się i upił łyka.
Uśmiechnął się poczciwie do swojego zięcia. Był osobą, która przypominała mu o Annabeth. Meagan też ją przypominała. Tak samo jak każde jego dziecko przywodziło mu na myśl Grace, a spojrzenie bystrych oczu Louisa, sprawiało, że wracał do przeszłości, myślami do swego brata.
-Ach, powiedzmy, że to spontaniczny wypad. Skończyły mi się czekoladowe żaby.-odparł z rozgoryczeniem. Trzeba przyznać, że Bott miał słabość do słodyczy. Machnął dłonią w stronę kelnerki, u której po chwili zamówił kufel kremowego piwa. Wysłuchał uważnie opowiadania Tonksa. Zaśmiał się bo naprawdę musiało być komicznie.
-Trzecia klasa była też dosyć...rozemocjonowana. Wyobraź sobie, mieliśmy lekcję o boginach. Zrobiłem małe zadania praktyczne. Nie mówiłem ci? Bogin nam się w zamku przypałętał. Oczywiście, obyło się bez problemu, ale bardzo zabawne. Czasem nie wiesz co możesz znaleźć w zamku. Zupełnie jakby pojawił się specjalnie na moje zajęcia, ale wracając do tematu. Bogin jednej z uczennic zamienił się z wilka w potulnego szczeniaczka. Rozkoszny malec. Nie to co ta moja owłosiona fretka, Eugeniusz.- no i Gregory dostał małego słowotoku, ale cóż się dziwić. Zawsze miał coś do powiedzenia i bardzo często odbiegał od tematu, dlatego jego lekcje były bogate w liczne, aczkolwiek krótkie i trafne dygresje. Kiedy kobieta przyniosła mu kufel z piwem uśmiechnął się i upił łyka.
Gość
Gość
Michael również żałował, że jego córka nie będzie mogła poznać uroków Hogwartu i jego okolic. Takich, jakie były w jego czasach, zanim zaczął panoszyć się tutaj Grindelwald. Choć na pozór wszystko wydawało się spokojne, Tonks doskonale wiedział, że wiele się zmieniło. I że posłanie tutaj Meagan nie byłoby dobrym pomysłem. Oczywiście, że bardzo za nią tęsknił, gdy znajdowała się tak daleko, setki kilometrów od niego, ale najważniejsze było jej bezpieczeństwo. Nigdy by sobie nie wybaczył, gdyby ktoś skrzywdził ją z jego powodu. Wystarczyłoby, że podpadłby czymś dyrektorowi, którego wielu działań nie popierał, nawet jeśli nie mówił o tym głośno. Nie, nie mógł pozwolić, by jego córka była wykorzystywana do lepszego trzymania go w ryzach. W Beauxbatons przynajmniej była bezpieczna, nawet jeśli będą widywać się tylko w wakacje i ferie. Dla niej Michael zrobiłby dosłownie wszystko, żeby tylko żaden włos nie spadł z jej ślicznej, jasnej główki tak podobnej do zmarłej żony.
- Ach tak, słodycze. To mi przypomniało, że miałem jeszcze wpaść do Miodowego Królestwa. Meagan uwielbia tutejsze łakocie, regularnie jej je wysyłam – rzekł. Mimo dzielącej ich odległości, regularnie pisał do córki, która była w pierwszej klasie i dopiero uczyła się funkcjonowania w szkole. – Zajęcia z boginami! Sam dobrze to pamiętam ze swoich czasów, wydaje mi się, że mój zmieniał się wtedy w wielkiego pająka, ale nie jestem tego taki pewny.
Oczywiście, że pamiętał te zajęcia z trzeciej klasy. Wtedy jednak boginy na jego widok zmieniały się w rzeczy, które teraz zapewne nie wzbudziłyby w nim większego lęku, bo wiedział, że mógłby poradzić sobie z nimi za pomocą zaklęć. Teraz zapewne ujrzałby martwe ciała Annabeth lub Meagan. Był tego niemal całkowicie pewny. Jedną z nich widział naprawdę martwą i był pewien, że nigdy nie zapomni tego widoku. Annie była tak krucha, delikatna... Czasem wciąż się obwiniał, na samym początku zdarzało mu się obwiniać także Meagan, ale mimo tej tragedii, bardzo szybko pokochał córkę.
- Szkoda, że tak wielu z nas w dorosłym życiu musi obawiać się innych rzeczy niż niepokojące stworzenia – stwierdził tylko, świadom, że i Gregory mógł widzieć różne niepokojące rzeczy, w końcu sam stracił już żonę i córkę. – Zwłaszcza w takich czasach – dodał już znacznie ciszej, tak, by usłyszał to tylko Greg. Nie byłoby w końcu zbyt rozsądne, gdyby ktoś usłyszał, że nauczyciel Hogwartu uskarża się na obecny system, więc musiał być ostrożny. Zwłaszcza że było jeszcze parę spraw, które również chciał później poruszyć.
- Ach tak, słodycze. To mi przypomniało, że miałem jeszcze wpaść do Miodowego Królestwa. Meagan uwielbia tutejsze łakocie, regularnie jej je wysyłam – rzekł. Mimo dzielącej ich odległości, regularnie pisał do córki, która była w pierwszej klasie i dopiero uczyła się funkcjonowania w szkole. – Zajęcia z boginami! Sam dobrze to pamiętam ze swoich czasów, wydaje mi się, że mój zmieniał się wtedy w wielkiego pająka, ale nie jestem tego taki pewny.
Oczywiście, że pamiętał te zajęcia z trzeciej klasy. Wtedy jednak boginy na jego widok zmieniały się w rzeczy, które teraz zapewne nie wzbudziłyby w nim większego lęku, bo wiedział, że mógłby poradzić sobie z nimi za pomocą zaklęć. Teraz zapewne ujrzałby martwe ciała Annabeth lub Meagan. Był tego niemal całkowicie pewny. Jedną z nich widział naprawdę martwą i był pewien, że nigdy nie zapomni tego widoku. Annie była tak krucha, delikatna... Czasem wciąż się obwiniał, na samym początku zdarzało mu się obwiniać także Meagan, ale mimo tej tragedii, bardzo szybko pokochał córkę.
- Szkoda, że tak wielu z nas w dorosłym życiu musi obawiać się innych rzeczy niż niepokojące stworzenia – stwierdził tylko, świadom, że i Gregory mógł widzieć różne niepokojące rzeczy, w końcu sam stracił już żonę i córkę. – Zwłaszcza w takich czasach – dodał już znacznie ciszej, tak, by usłyszał to tylko Greg. Nie byłoby w końcu zbyt rozsądne, gdyby ktoś usłyszał, że nauczyciel Hogwartu uskarża się na obecny system, więc musiał być ostrożny. Zwłaszcza że było jeszcze parę spraw, które również chciał później poruszyć.
Gregory jak nikt inny rozumiał Michaela, sam miał sporą gromadkę dzieci, którą kochał i oddałby za nich swoje życie, ale nie chciałby, aby one oddawały życie za niego. Jakby nie patrzeć był starszy, swoje już widział i swoje już przeżył, a dzieciaki jak jedno miało jeszcze daleką przyszłość przed sobą. Szkoda, że Annabeth jej nie miała. Utrata dziecka to najgorsza z możliwych utrat. Chyba jeszcze gorsza niż strata ukochanej osoby, partnerki. Gregory już przeżył śmierć swojej żony, swojego dziecka i niedawno dowiedział się o śmierci brata. Ciężko mu było przekazać tą wiadomość rodzicom, ale musieli wiedzieć, że ich syn nie żyje. Czuł się źle z tym, że nie był ze swoim bratem w chwili śmierci, że nie było go na jego ślubie z kobietą jego marzeń, że nie wspierał go, wtedy kiedy potrzebował pomocy. Zawiódł, jako starszy brat zawiódł. Nie chciał zawieść jako stryj, ojciec i pedagog.
-O, właśnie! Co słychać u naszej małej? Jak podoba jej się w szkole? Nie ma problemów z językiem?- zagadnął. Pewnie sam pisał do swojej jedynej wnuczki, ale wiadomo, ona dziadkowi też wszystkiego nie powie, a poza tym Gregory należał do bardzo roztrzepanych osób i pewne informacje czasami mu po prostu umykały. Trzeba mu to jednak wybaczyć. Zawsze starał się pamiętać o wszystkim, czasem jednak pamięć jest zawodna. Jak widać zawodziła także i jego. Greg uśmiechnął się szeroko.
-Ja swojego pierwszego bogina już nie pamiętam. A twój? Nie, chyba jeszcze nie zdążyłem cię uczyć.-stwierdził, zamyślając się chwilę. Nie, jeszcze nie miał tej przyjemności nauczania swojego zięcia. Boginy zmieniają się. Gregory nie wie w co teraz zmieniłby się jego bogin. Wolał nie ryzykować tego widoku przy uczniach. Nie chciałby, żeby martwe ciało żony, córki czy brata pojawiło się w klasie. Nie było to przecież nikomu potrzebne. Gregory skinął głową.
-Och tak. Mój drogi Michaelu, życie nie rozpieszcza. I kiedy będziesz miał tyle lat co ja powiesz dokładnie to samo. Żyjemy w ciężkich czasach. Każdy z nas stara się zapomnieć o tym co działo się dziesięć lat temu, ale ja mój drogi nie zapomnę. I dopóki społeczeństwo nie zapomni, nie będzie wyleczone.-powiedział. Wiedział doskonale, a przynajmniej tak mu się wydawało, co Michael miał na myśli. Grindelwald. Coraz śmielsze pokazywanie niechęci w stronę tak zwanych "szlam". Wypił kolejny łyk piwa kremowego. Przypomniały mu się czasy kiedy on był uczniakiem i uganiał się za Grace. Cudowne czasy, wtedy wszystko było proste, teraz już niekoniecznie.
-O, właśnie! Co słychać u naszej małej? Jak podoba jej się w szkole? Nie ma problemów z językiem?- zagadnął. Pewnie sam pisał do swojej jedynej wnuczki, ale wiadomo, ona dziadkowi też wszystkiego nie powie, a poza tym Gregory należał do bardzo roztrzepanych osób i pewne informacje czasami mu po prostu umykały. Trzeba mu to jednak wybaczyć. Zawsze starał się pamiętać o wszystkim, czasem jednak pamięć jest zawodna. Jak widać zawodziła także i jego. Greg uśmiechnął się szeroko.
-Ja swojego pierwszego bogina już nie pamiętam. A twój? Nie, chyba jeszcze nie zdążyłem cię uczyć.-stwierdził, zamyślając się chwilę. Nie, jeszcze nie miał tej przyjemności nauczania swojego zięcia. Boginy zmieniają się. Gregory nie wie w co teraz zmieniłby się jego bogin. Wolał nie ryzykować tego widoku przy uczniach. Nie chciałby, żeby martwe ciało żony, córki czy brata pojawiło się w klasie. Nie było to przecież nikomu potrzebne. Gregory skinął głową.
-Och tak. Mój drogi Michaelu, życie nie rozpieszcza. I kiedy będziesz miał tyle lat co ja powiesz dokładnie to samo. Żyjemy w ciężkich czasach. Każdy z nas stara się zapomnieć o tym co działo się dziesięć lat temu, ale ja mój drogi nie zapomnę. I dopóki społeczeństwo nie zapomni, nie będzie wyleczone.-powiedział. Wiedział doskonale, a przynajmniej tak mu się wydawało, co Michael miał na myśli. Grindelwald. Coraz śmielsze pokazywanie niechęci w stronę tak zwanych "szlam". Wypił kolejny łyk piwa kremowego. Przypomniały mu się czasy kiedy on był uczniakiem i uganiał się za Grace. Cudowne czasy, wtedy wszystko było proste, teraz już niekoniecznie.
Gość
Gość
Michael bardzo mocno przeżył utratę żony i miał nadzieję, że straty Meagan nie będzie musiał nigdy przeżywać. Nie zniósłby utraty także córki, przez co siedzący naprzeciwko mężczyzna musiał już przejść. Westchnął tylko, jednak natychmiast się ożywił, słysząc pytania o małą.
- Zanim ją tam wysłałem, zatroszczyłem się, by poznała trochę języka i tamtejszych zwyczajów. Jest pojętnym dzieckiem, szybko się uczy i myślę, że wkrótce dogoni rówieśników, zresztą nie jest jedyną osobą z Anglii, która tam uczęszcza – odpowiedział. Ostatecznie nie wszyscy Brytyjczycy posyłali dzieci do Hogwartu, byli tacy, którzy decydowali się na zagraniczne szkoły lub edukację domową, która jednak była kosztowna. W przypadku Michaela na decyzji zaważyły tylko i wyłącznie względy bezpieczeństwa i chęć trzymania Meagan jak najdalej od Grindelwalda i jego zwolenników. – Póki co wygląda na to, że podoba jej się w szkole, choć często pisze, że za nami tęskni. Niedawno wysłała mi nawet kilka rysunków, mam je w swoim gabinecie i z przyjemnością ci je pokażę. Wygląda na to, że polubiła tamtejsze zajęcia artystyczne...
Cieszyło go to. Czuł, że Meagan będzie utalentowana zarówno do sztuki, jak i do magii. Nieskromnie zakładał, że mając takich rodziców jak on i Annabeth, musiała być zdolna.
- Chyba jeszcze nie załapałem się na twoje nauczanie. Mieliśmy wtedy innego nauczyciela – rzekł, upijając łyk kremowego piwa. – Lubiłem ten przedmiot i doceniałem jego przydatność, choć jak wiesz, moją największą pasją już wtedy były zaklęcia.
Zamyślił się na moment, znowu zerkając na ulicę. Gregory rzeczywiście wyczuł jego wcześniejszą aluzję, bo sam nawiązał do tego, co się działo w ich świecie. Od poprzednich zawirowań minęło dziesięć lat, jednak Michael miał wrażenie, że te wszystkie lata względnego spokoju to tylko cisza przed burzą. Wolałby się mylić, wolałby, żeby nic złego się nie działo, ale musiał być ostrożny i coraz częściej utwierdzał się w przekonaniu, że dobrze zrobił, nie posyłając córki do Hogwartu. Choć póki co w samej szkole wydawało się względnie spokojnie. Nie dało się jednak zapomnieć o konieczności ciągłego udawania, miarkowania bierności, a jego myśli ostatnio znowu często błądziły wokół kwestii zagadkowej śmierci profesora Slughorna parę miesięcy temu.
- Mam wrażenie, że coś się szykuje – zaczął ostrożnie; na szczęście w pobliżu nikt nie siedział, ale i tak był bardzo ostrożny. – Słyszałeś o tym ostatnim rozporządzeniu, zakazującym używania magii w wiosce i na ulicy Pokątnej?
Był pewien, że do Gregory’ego też to już dotarło, i był ciekaw, co on o tym myślał, i czy również budziło to w nim taki niepokój, jak w Tonksie.
- Zanim ją tam wysłałem, zatroszczyłem się, by poznała trochę języka i tamtejszych zwyczajów. Jest pojętnym dzieckiem, szybko się uczy i myślę, że wkrótce dogoni rówieśników, zresztą nie jest jedyną osobą z Anglii, która tam uczęszcza – odpowiedział. Ostatecznie nie wszyscy Brytyjczycy posyłali dzieci do Hogwartu, byli tacy, którzy decydowali się na zagraniczne szkoły lub edukację domową, która jednak była kosztowna. W przypadku Michaela na decyzji zaważyły tylko i wyłącznie względy bezpieczeństwa i chęć trzymania Meagan jak najdalej od Grindelwalda i jego zwolenników. – Póki co wygląda na to, że podoba jej się w szkole, choć często pisze, że za nami tęskni. Niedawno wysłała mi nawet kilka rysunków, mam je w swoim gabinecie i z przyjemnością ci je pokażę. Wygląda na to, że polubiła tamtejsze zajęcia artystyczne...
Cieszyło go to. Czuł, że Meagan będzie utalentowana zarówno do sztuki, jak i do magii. Nieskromnie zakładał, że mając takich rodziców jak on i Annabeth, musiała być zdolna.
- Chyba jeszcze nie załapałem się na twoje nauczanie. Mieliśmy wtedy innego nauczyciela – rzekł, upijając łyk kremowego piwa. – Lubiłem ten przedmiot i doceniałem jego przydatność, choć jak wiesz, moją największą pasją już wtedy były zaklęcia.
Zamyślił się na moment, znowu zerkając na ulicę. Gregory rzeczywiście wyczuł jego wcześniejszą aluzję, bo sam nawiązał do tego, co się działo w ich świecie. Od poprzednich zawirowań minęło dziesięć lat, jednak Michael miał wrażenie, że te wszystkie lata względnego spokoju to tylko cisza przed burzą. Wolałby się mylić, wolałby, żeby nic złego się nie działo, ale musiał być ostrożny i coraz częściej utwierdzał się w przekonaniu, że dobrze zrobił, nie posyłając córki do Hogwartu. Choć póki co w samej szkole wydawało się względnie spokojnie. Nie dało się jednak zapomnieć o konieczności ciągłego udawania, miarkowania bierności, a jego myśli ostatnio znowu często błądziły wokół kwestii zagadkowej śmierci profesora Slughorna parę miesięcy temu.
- Mam wrażenie, że coś się szykuje – zaczął ostrożnie; na szczęście w pobliżu nikt nie siedział, ale i tak był bardzo ostrożny. – Słyszałeś o tym ostatnim rozporządzeniu, zakazującym używania magii w wiosce i na ulicy Pokątnej?
Był pewien, że do Gregory’ego też to już dotarło, i był ciekaw, co on o tym myślał, i czy również budziło to w nim taki niepokój, jak w Tonksie.
Gregory z całego serca życzył Michaelowi szczęścia. Nie chciał, żeby mężczyzna musiał przeżywać to co on. A gdyby Meagan odeszła. To Gregory uznałby już za złośliwość losu i jakieś fatum. Na szczęście małej nic nie było i Bott miała nadzieję, że ma przed sobą długie i przede wszystkim szczęśliwe życie.
-Cieszy mnie to. Faktycznie, Meg zawsze była bardzo pojętnym dzieckiem. Mam nadzieję, że nie zmarnują jej talentu, w przeciwnym razie, chyba osobiście zjawię się w Akademii.-oznajmił i chociaż na jego twarzy widniał uśmiech, to Tonks powinien na tyle dobrze znać swojego teścia, żeby doskonale zdawać sobie sprawę z tego, że naprawdę jest do tego zdolny. Wystarczyłoby, aby młoda napisała, iż dzieje jej się krzywda. Wtedy chyba współczuję francuskiej akademii najazdu Botta na zamek. Jeżeli coś działo się członkowi rodziny, Gregory był w stanie zrobić wszystko. Dosłownie.
-Ach, no tak. Przecież Akademia ma program artystyczny. Sama pisała mi o tym. Z chęcią zobaczę.-powiedział, chociaż znając małą Tonks, pewnie dziadkowi też coś przysłała, a on powiesił go sobie w gabinecie, a jak któryś z uczniów pyta, skąd ma ten rysunek Gregory bardzo elokwentnie odpowiada "Nie twój interes, wracaj do zajęcia, masz co robić". No chyba, że to jeden z jego pupilków. Wtedy puszy się jak najdumniejszy paw, wspominając o swojej jedynej na razie wnuczce. Pewnie liczył na Bertiego, ale ten wolał sprowadzać mu co rusz nową pannę, udając, że to jego wielka miłość. A Gregory jako dobry ojciec znosił te "żarciki" swojego syna.
-Nie, nie, niestety, a może stety twój rocznik się jeszcze nie załapał.-powiedział rozbawiony. No, ciekawe jakby się czuł, gdyby chodząc z młodą Annabeth Bott na każdej lekcji obrony przed czarną magią musiał znosić podejrzliwe i z pewnością niezbyt przyjemne spojrzenie profesora. Zapewne nikt by tego nie chciał, a wątpię, aby Anna zdołała ukryć przed Gregorym fakt posiadania chłopaka. Nie ma osoby, która wiedziałaby skąd mężczyzna czerpie swoje informacje, ale je ma. I to chyba było przerażające. To i jego laska, która potrafiła zrobić jaki hałas, żeby zwrócić na siebie uwagę rozentuzjazmowanych Gryfonów przed lub po meczu Quidditcha z drużyną Slytherinu. Widać, nie tylko jego zastanawiał dekret wydany przez Ministerstwo. Zmarszczył swoje i tak już pomarszczone czoło.
-Słyszałem.Gdyby nic się nie działo, dekret nie zostałby wydany. Gdyby podali listę konkretnych zaklęć, przyznaliby, że coś się dzieje.-stwierdził. Wiedział, że coś musiało się zacząć dziać, a on? Siedział bezczynnie, bo co miał robić?
-Cieszy mnie to. Faktycznie, Meg zawsze była bardzo pojętnym dzieckiem. Mam nadzieję, że nie zmarnują jej talentu, w przeciwnym razie, chyba osobiście zjawię się w Akademii.-oznajmił i chociaż na jego twarzy widniał uśmiech, to Tonks powinien na tyle dobrze znać swojego teścia, żeby doskonale zdawać sobie sprawę z tego, że naprawdę jest do tego zdolny. Wystarczyłoby, aby młoda napisała, iż dzieje jej się krzywda. Wtedy chyba współczuję francuskiej akademii najazdu Botta na zamek. Jeżeli coś działo się członkowi rodziny, Gregory był w stanie zrobić wszystko. Dosłownie.
-Ach, no tak. Przecież Akademia ma program artystyczny. Sama pisała mi o tym. Z chęcią zobaczę.-powiedział, chociaż znając małą Tonks, pewnie dziadkowi też coś przysłała, a on powiesił go sobie w gabinecie, a jak któryś z uczniów pyta, skąd ma ten rysunek Gregory bardzo elokwentnie odpowiada "Nie twój interes, wracaj do zajęcia, masz co robić". No chyba, że to jeden z jego pupilków. Wtedy puszy się jak najdumniejszy paw, wspominając o swojej jedynej na razie wnuczce. Pewnie liczył na Bertiego, ale ten wolał sprowadzać mu co rusz nową pannę, udając, że to jego wielka miłość. A Gregory jako dobry ojciec znosił te "żarciki" swojego syna.
-Nie, nie, niestety, a może stety twój rocznik się jeszcze nie załapał.-powiedział rozbawiony. No, ciekawe jakby się czuł, gdyby chodząc z młodą Annabeth Bott na każdej lekcji obrony przed czarną magią musiał znosić podejrzliwe i z pewnością niezbyt przyjemne spojrzenie profesora. Zapewne nikt by tego nie chciał, a wątpię, aby Anna zdołała ukryć przed Gregorym fakt posiadania chłopaka. Nie ma osoby, która wiedziałaby skąd mężczyzna czerpie swoje informacje, ale je ma. I to chyba było przerażające. To i jego laska, która potrafiła zrobić jaki hałas, żeby zwrócić na siebie uwagę rozentuzjazmowanych Gryfonów przed lub po meczu Quidditcha z drużyną Slytherinu. Widać, nie tylko jego zastanawiał dekret wydany przez Ministerstwo. Zmarszczył swoje i tak już pomarszczone czoło.
-Słyszałem.Gdyby nic się nie działo, dekret nie zostałby wydany. Gdyby podali listę konkretnych zaklęć, przyznaliby, że coś się dzieje.-stwierdził. Wiedział, że coś musiało się zacząć dziać, a on? Siedział bezczynnie, bo co miał robić?
Gość
Gość
Oby tak było. Michael póki co nie brał pod uwagę powtórnego związku (może po prostu jeszcze nie napotkał osoby, do której potrafiłby poczuć równie silne uczucia, co do Annabeth?), więc podporządkowywał wszystko córce, a także, w nieco mniejszym stopniu reszcie rodziny, pracy, swoim zainteresowaniom i tak dalej.
- Na razie wygląda na to, że wszystko toczy się pomyślnie. Oby tak dalej – powiedział. Była to dla niego jednak pierwsza tak długa rozłąka z córką, bo nawet gdy zaczął pracować w Hogwarcie, a ona mieszkała u jego siostry, co tydzień ją odwiedzał. Wprost nie umiał się doczekać jej przyjazdu. I nie wątpił, że Gregory faktycznie byłby zdolny pojawić się w jej szkole, gdyby tylko wnuczka napisała mu, że dzieje się coś złego. Sam też rzuciłby wszystko i próbował jej pomóc. – W grudniu się zobaczymy, kiedy przyjedzie na ferie świąteczne. Na pewno wszystko nam opowie. Swoją drogą, dobrze byłoby się spotkać w większym gronie, w ciągu roku nie mamy zbyt wielu okazji do widywania się.
O ile widywał Gregory’ego w pracy, tak jego kontakt z rodzeństwem zmarłej żony i innymi jej krewnymi był już dużo słabszy, a przecież wiedział, że dobry kontakt z rodziną był ważny dla Meagan, która nigdy nawet nie poznała matki.
Michael zaczął spotykać się z Annabeth już po Hogwarcie, kiedy pracował już w ministerstwie, a ona zaczynała staż; czasem sam się dziwił, że jakoś nie mieli okazji poznać się wcześniej, choć różnica wieku pomiędzy nimi była niewielka, dzieliły ich może dwa, trzy lata. Czyżby był aż tak bardzo skupiony na nauce? Możliwe; w końcu w czasach szkolnych nie interesował się zbytnio dziewczętami, a przede wszystkim książkami i ćwiczeniem coraz to nowych zaklęć.
Kiedy jego myśli zeszły na temat początków znajomości z Annabeth, na jego twarzy pojawił się nostalgiczny uśmiech, który mógł zauważyć także Gregory. Tęsknił, tak bardzo tęsknił za tamtymi dniami. Mógł nie lubić ministerstwa, ale gdyby nie ta praca, ścieżki jego i Annabeth pewnie nigdy by się nie przecięły.
Dekret był kolejną sprawą, która zwiększała jego sceptyczne nastawienie. Trudno mu było uwierzyć, że chodzi tylko o zwiększenie bezpieczeństwa magicznych obszarów, ponieważ utrudniało to mnóstwo innych sytuacji, gdzie mogłoby być konieczne użycie magii. Poza tym, w przypadku Hogsmeade, trudno było oczekiwać pełnej ostrożności i samokontroli od wybierających się do wioski uczniów. To nauczyciele będą musieli zachować większą czujność i bardziej pilnować szkolnych psotników. Gorzej, gdyby zorganizowano kolejne łapanki i zabierano ludzi bez potwierdzenia, że faktycznie używali czarów.
- I tak budzi to we mnie pewien niepokój – stwierdził półgębkiem. – Ale chyba nie będą zabierać dzieciaków do Tower, co nie? Miałem dużo szczęścia, że sam tam nie wylądowałem, chociaż nie używałem zaklęć w obrębie ulicy.
Westchnął, pocierając dłonią policzek pokryty jednodniowym zarostem.
- Oby to wszystko znalazło jakieś pozytywne rozwiązanie – podsumował, rzucając spojrzenie na okno, za którym znowu zaczynało padać.
- Na razie wygląda na to, że wszystko toczy się pomyślnie. Oby tak dalej – powiedział. Była to dla niego jednak pierwsza tak długa rozłąka z córką, bo nawet gdy zaczął pracować w Hogwarcie, a ona mieszkała u jego siostry, co tydzień ją odwiedzał. Wprost nie umiał się doczekać jej przyjazdu. I nie wątpił, że Gregory faktycznie byłby zdolny pojawić się w jej szkole, gdyby tylko wnuczka napisała mu, że dzieje się coś złego. Sam też rzuciłby wszystko i próbował jej pomóc. – W grudniu się zobaczymy, kiedy przyjedzie na ferie świąteczne. Na pewno wszystko nam opowie. Swoją drogą, dobrze byłoby się spotkać w większym gronie, w ciągu roku nie mamy zbyt wielu okazji do widywania się.
O ile widywał Gregory’ego w pracy, tak jego kontakt z rodzeństwem zmarłej żony i innymi jej krewnymi był już dużo słabszy, a przecież wiedział, że dobry kontakt z rodziną był ważny dla Meagan, która nigdy nawet nie poznała matki.
Michael zaczął spotykać się z Annabeth już po Hogwarcie, kiedy pracował już w ministerstwie, a ona zaczynała staż; czasem sam się dziwił, że jakoś nie mieli okazji poznać się wcześniej, choć różnica wieku pomiędzy nimi była niewielka, dzieliły ich może dwa, trzy lata. Czyżby był aż tak bardzo skupiony na nauce? Możliwe; w końcu w czasach szkolnych nie interesował się zbytnio dziewczętami, a przede wszystkim książkami i ćwiczeniem coraz to nowych zaklęć.
Kiedy jego myśli zeszły na temat początków znajomości z Annabeth, na jego twarzy pojawił się nostalgiczny uśmiech, który mógł zauważyć także Gregory. Tęsknił, tak bardzo tęsknił za tamtymi dniami. Mógł nie lubić ministerstwa, ale gdyby nie ta praca, ścieżki jego i Annabeth pewnie nigdy by się nie przecięły.
Dekret był kolejną sprawą, która zwiększała jego sceptyczne nastawienie. Trudno mu było uwierzyć, że chodzi tylko o zwiększenie bezpieczeństwa magicznych obszarów, ponieważ utrudniało to mnóstwo innych sytuacji, gdzie mogłoby być konieczne użycie magii. Poza tym, w przypadku Hogsmeade, trudno było oczekiwać pełnej ostrożności i samokontroli od wybierających się do wioski uczniów. To nauczyciele będą musieli zachować większą czujność i bardziej pilnować szkolnych psotników. Gorzej, gdyby zorganizowano kolejne łapanki i zabierano ludzi bez potwierdzenia, że faktycznie używali czarów.
- I tak budzi to we mnie pewien niepokój – stwierdził półgębkiem. – Ale chyba nie będą zabierać dzieciaków do Tower, co nie? Miałem dużo szczęścia, że sam tam nie wylądowałem, chociaż nie używałem zaklęć w obrębie ulicy.
Westchnął, pocierając dłonią policzek pokryty jednodniowym zarostem.
- Oby to wszystko znalazło jakieś pozytywne rozwiązanie – podsumował, rzucając spojrzenie na okno, za którym znowu zaczynało padać.
Greg nie uważał, żeby takie podejście Michaela było dobre. Jego dzieci były prawie dorosłe kiedy Grace umarła. On był już nie był najmłodszy. Poza tym miał całkiem pokaźną grupkę potomstwa. Ale Michael był młody, Meagan dorastała i musiała wiedzieć, że w jej życiu pojawi się kobieta, z którą będzie mogła porozmawiać na typowo babskie sprawy, jak okres na przykład. Takiego zdania był Gregory. Absolutnie nie miałby nic przeciwko, gdyby mężczyzna znalazłby sobie kobietę. Ważne, aby była osobą rozsądną i dobrze traktowała jego wnuczkę.
-Widzę, że ci jej brakuje. Podejrzewam, że nawet bardziej ty jej potrzebujesz, niż ona ciebie. Dam ci radę, jak ojciec ojcu. Daj jej trochę przestrzeni. Nie narzucaj się. Wiesz, że nie możesz jej wszędzie chronić. Dzieciom czasem trzeba dać się sparzyć, przewrócić i zedrzeć kolano.-powiedział. W żadnym wypadku Bott nie chciał sugerować, że Michael jest złym ojcem. Był wspaniałym opiekunem dla jego wnuczki, ale wiedział, że mężczyzna troszczy się o córkę. Tym bardziej, że była tak podobna do Annabeth. Kto inny może to wiedzieć, jak nie Greg? W końcu to on był z nią od najmłodszych lat.
-Szczerze mówiąc, myślałem o zorganizowaniu wigilii rodzinnej. Tym bardziej, że teraz goszczę u siebie syna mojego zmarłego brata. Mortimer wrócił. Mam nadzieję, że uda nam się zwołać wszystkich, ale chyba nie będą mogli mi odmówić.-powiedziałem z lekkim uśmiechem. W święta to może najlepsza okazja do zebrania całej rodziny w jednym miejscu. Bott był dosyć upartą i upierdliwą osobą i nie da o sobie zapomnieć. Dzieciaki mogły mieć swoje życie, ale o ojcu trzeba pamiętać. Widząc uśmiech na twarzy Michaela wiedział gdzie teraz krążą jego myśli. Annabeth, Gregory też za nią tęsknił. Gdyby mógł wrócić jej życie, nawet kosztem swojego na pewno by to zrobił. Niestety, nawet magia ma swoje granice, których nie wolno przekroczyć. Gregory nawet nie próbował, chociaż wiele razy był bliski szukania rozwiązania i pomocy w czarnej magii. Wiedział jednak, że nie może. Znał ją może w teorii jako nauczyciel. Znał jej okrucieństwo i wiedział jak bardzo jest niebezpieczna.
Dekret? Gregory coś podejrzewał, niestety od kiedy stracił pracę brygadzisty nie miał wtyków w Ministerstwie i nie wiedział już co się tam działo. Ale może uda mu się jeszcze czegoś dowiedzieć od jego byłych uczniów? W końcu kilku z nich pracowało jako aurorzy, może mają jakieś pojęcie na temat tej ustawy. Zmarszczył czoło.
-To już byłaby przesada. Trzeba na lekcjach kłaść nacisk na używanie czarów przez starszych uczniów. Nie chcę afery i skarg rodziców, którzy będą mieli pretensje. I słusznie zresztą. Coś mi tu nie pasuje. Tak czy siak coś musiało się stać, bo bez powodu tego nie wprowadzili.-stwierdził. Gregory zdecydowanie podzielał niepokój Tonksa.
-Widzę, że ci jej brakuje. Podejrzewam, że nawet bardziej ty jej potrzebujesz, niż ona ciebie. Dam ci radę, jak ojciec ojcu. Daj jej trochę przestrzeni. Nie narzucaj się. Wiesz, że nie możesz jej wszędzie chronić. Dzieciom czasem trzeba dać się sparzyć, przewrócić i zedrzeć kolano.-powiedział. W żadnym wypadku Bott nie chciał sugerować, że Michael jest złym ojcem. Był wspaniałym opiekunem dla jego wnuczki, ale wiedział, że mężczyzna troszczy się o córkę. Tym bardziej, że była tak podobna do Annabeth. Kto inny może to wiedzieć, jak nie Greg? W końcu to on był z nią od najmłodszych lat.
-Szczerze mówiąc, myślałem o zorganizowaniu wigilii rodzinnej. Tym bardziej, że teraz goszczę u siebie syna mojego zmarłego brata. Mortimer wrócił. Mam nadzieję, że uda nam się zwołać wszystkich, ale chyba nie będą mogli mi odmówić.-powiedziałem z lekkim uśmiechem. W święta to może najlepsza okazja do zebrania całej rodziny w jednym miejscu. Bott był dosyć upartą i upierdliwą osobą i nie da o sobie zapomnieć. Dzieciaki mogły mieć swoje życie, ale o ojcu trzeba pamiętać. Widząc uśmiech na twarzy Michaela wiedział gdzie teraz krążą jego myśli. Annabeth, Gregory też za nią tęsknił. Gdyby mógł wrócić jej życie, nawet kosztem swojego na pewno by to zrobił. Niestety, nawet magia ma swoje granice, których nie wolno przekroczyć. Gregory nawet nie próbował, chociaż wiele razy był bliski szukania rozwiązania i pomocy w czarnej magii. Wiedział jednak, że nie może. Znał ją może w teorii jako nauczyciel. Znał jej okrucieństwo i wiedział jak bardzo jest niebezpieczna.
Dekret? Gregory coś podejrzewał, niestety od kiedy stracił pracę brygadzisty nie miał wtyków w Ministerstwie i nie wiedział już co się tam działo. Ale może uda mu się jeszcze czegoś dowiedzieć od jego byłych uczniów? W końcu kilku z nich pracowało jako aurorzy, może mają jakieś pojęcie na temat tej ustawy. Zmarszczył czoło.
-To już byłaby przesada. Trzeba na lekcjach kłaść nacisk na używanie czarów przez starszych uczniów. Nie chcę afery i skarg rodziców, którzy będą mieli pretensje. I słusznie zresztą. Coś mi tu nie pasuje. Tak czy siak coś musiało się stać, bo bez powodu tego nie wprowadzili.-stwierdził. Gregory zdecydowanie podzielał niepokój Tonksa.
Gość
Gość
Michael najprawdopodobniej powinien więc przestać tak mocno skupiać się na przeszłości. Tęskniąc za Annabeth, czasem nie zauważał, że nawet najlepszy ojciec nie jest w stanie zastąpić dziecku obojga rodziców, i dorastająca Meagan potrzebowała w swoim życiu także kobiety, która mogłaby w pewnym sensie przejąć rolę jej matki. Przez swoje samotne ojcostwo był aż za bardzo przewrażliwiony, niekiedy wręcz trząsł się nad córką jak kwoka, bojąc się, żeby nie stało się jej nic złego.
Może to była prawda, że on potrzebował jej nawet bardziej, niż ona jego. Potrzebował kogoś, kim mógł się opiekować i o kogo troszczyć i po wyjeździe córki do szkoły bardzo mu tego brakowało. Ale nie mógł nie przyznać Gregory’emu racji. Skinął więc powoli głową.
- Wiesz, że zrobiłbym wszystko, żeby tylko była szczęśliwa i bezpieczna – powiedział, patrząc wprost na starszego mężczyznę. – Ale może rzeczywiście często przesadzałem i zbyt mocno trzymałem ją pod kloszem. Może jej wyjazd do szkoły będzie sprawdzianem nie tylko dla niej, ale i dla mnie.
Tak czy inaczej, czekał z niecierpliwością na grudzień i powrót Meg do domu. A z czasem pewnie wszystko samo się ułoży i przekona się, że jego nadmierne przewrażliwienie jest bezpodstawne.
- To jest bardzo dobry pomysł – przytaknął. – Chętnie poznam syna twojego brata, nie miałem jeszcze ku temu sposobności. I co z Mortimerem? Wydaje mi się, że także dawno nie dawał żadnego znaku życia.
Niestety, nic nie można było zrobić. Na samym początku Michael długo miotał się w depresji i złości do świata o tę rażącą niesprawiedliwość, która odebrała mu młodą, kochaną żonę, obwiniał wszystkich i tak bardzo żałował, że nic więcej nie dało się zrobić, bo nawet magiczne sposoby miały swoje granice i było za późno, żeby uratować Annabeth, nawet przy pomocy czarów. Dopiero później przyszedł czas godzenia się z tym wszystkim, choć chyba nigdy nie udało mu się pogodzić w pełni i z czystym sumieniem pójść dalej.
Westchnął.
- Tak, trzeba wcześniej zatroszczyć się o przekazanie uczniom odpowiednich ostrzeżeń. Jednak znając życie, i tak nie raz i nie dwa trafi się ktoś, kto będzie próbował naginać zasady. – Michael nie był taki stary, by nie pamiętać, jak to było być młodym i myśleć, że jest się ponad wszystkim i można dowolnie kusić los. – Musimy jednak się starać, by mimo tej ostrożności wszystko toczyło się w miarę normalnie. Nie ma sensu wzbudzać wśród dzieciaków zbyt dużej paniki, to by nam raczej nie pomogło, a tylko zrodziło inne, dodatkowe problemy.
Znowu się zamyślił, zastanawiając nad jak najlepszym rozwiązaniem tej kwestii.
- Mi także coś tutaj nie pasuje – podsumował. – Ale cóż, pozostaje czekać i bacznie obserwować rozwój sytuacji. I mieć nadzieję, że gorzej nie będzie.
Może to była prawda, że on potrzebował jej nawet bardziej, niż ona jego. Potrzebował kogoś, kim mógł się opiekować i o kogo troszczyć i po wyjeździe córki do szkoły bardzo mu tego brakowało. Ale nie mógł nie przyznać Gregory’emu racji. Skinął więc powoli głową.
- Wiesz, że zrobiłbym wszystko, żeby tylko była szczęśliwa i bezpieczna – powiedział, patrząc wprost na starszego mężczyznę. – Ale może rzeczywiście często przesadzałem i zbyt mocno trzymałem ją pod kloszem. Może jej wyjazd do szkoły będzie sprawdzianem nie tylko dla niej, ale i dla mnie.
Tak czy inaczej, czekał z niecierpliwością na grudzień i powrót Meg do domu. A z czasem pewnie wszystko samo się ułoży i przekona się, że jego nadmierne przewrażliwienie jest bezpodstawne.
- To jest bardzo dobry pomysł – przytaknął. – Chętnie poznam syna twojego brata, nie miałem jeszcze ku temu sposobności. I co z Mortimerem? Wydaje mi się, że także dawno nie dawał żadnego znaku życia.
Niestety, nic nie można było zrobić. Na samym początku Michael długo miotał się w depresji i złości do świata o tę rażącą niesprawiedliwość, która odebrała mu młodą, kochaną żonę, obwiniał wszystkich i tak bardzo żałował, że nic więcej nie dało się zrobić, bo nawet magiczne sposoby miały swoje granice i było za późno, żeby uratować Annabeth, nawet przy pomocy czarów. Dopiero później przyszedł czas godzenia się z tym wszystkim, choć chyba nigdy nie udało mu się pogodzić w pełni i z czystym sumieniem pójść dalej.
Westchnął.
- Tak, trzeba wcześniej zatroszczyć się o przekazanie uczniom odpowiednich ostrzeżeń. Jednak znając życie, i tak nie raz i nie dwa trafi się ktoś, kto będzie próbował naginać zasady. – Michael nie był taki stary, by nie pamiętać, jak to było być młodym i myśleć, że jest się ponad wszystkim i można dowolnie kusić los. – Musimy jednak się starać, by mimo tej ostrożności wszystko toczyło się w miarę normalnie. Nie ma sensu wzbudzać wśród dzieciaków zbyt dużej paniki, to by nam raczej nie pomogło, a tylko zrodziło inne, dodatkowe problemy.
Znowu się zamyślił, zastanawiając nad jak najlepszym rozwiązaniem tej kwestii.
- Mi także coś tutaj nie pasuje – podsumował. – Ale cóż, pozostaje czekać i bacznie obserwować rozwój sytuacji. I mieć nadzieję, że gorzej nie będzie.
Tonksowi na pewno było trudno i jasne, że nie patrzył na wszystko obiektywnie. Właśnie po to był Greg, aby jako dziadek, osoba stojąca z boku i dysponująca zdecydowanie większym doświadczeniem, aby pomóc. Nie pouczać, ale służyć radą. Zresztą Gregory nigdy nie należał do osób, które próbują wtykać nos w nie swoje sprawy. Oczywiście, jeżeli były to sprawy uczniów, w które jako nauczyciel miał obowiązek wtykać nos, albo sprawy Ministerstwa, które dotykają bezpośrednio jego, albo jego bliskich to wtedy pchał ten swój długi nochal gdzie tylko to było możliwe. Z pewnością nie miał jednak zamiaru ingerować w sposób wychowania Michaela. Mógł jedynie służyć radą, co zresztą starał się robić i starałby się nawet wtedy, kiedy Annabeth by żyła. Trzeba przyznać, że Greg inaczej podszedł do śmierci córki.
-Co te dzieci, robią z nami, ojcami. Owiną sobie wokół palca. Nawet nie widzimy jak dorastają. Najpierw są małe, potem idą do szkoły, a potem...-tu na chwilę zawiesił głos. W końcu przeżył śmierć własnego dziecka.-a potem wychodzą za mąż i rodzą dzieci.- powiedział z uśmiechem. Z pewnością Greg czekał, aż reszta jego dorosłych dzieci znajdzie sobie partnerów i zadbają oto, aby miał gromadkę własnych wnucząt. Potem na stare lata jednemu z nich odda mieszkanie (a może dostanie je Lou), a on wyprowadzi się na wieś, albo chociaż przedmieścia, żeby mieć święty spokój. Chociaż, czy przy tak wielkiej rodzinie można mieć święty spokój? Chyba nie. Na wzmiankę o Mortimerze Greg sposępniał. Obiecał Mortowi, że nikomu nie powie, więc miał zamiar dotrzymać słowa, dlatego machnął jedynie ręką.
-Powiedzmy, że wystąpiły pewne komplikacje na jego kursie. Wszystko opowie ci sam jak się spotkacie. I uważaj na Louisa. Zadaje bardzo dużo pytań. Całkowite przeciwieństwo swojego ojca. Jego ojciec nigdy nie chciał wiedzieć. Zerwał z nami kontakt, był charłakiem. Ale Louis? Uczy się na uniwersytecie i do tego pyta o wszystko związane z magią.-wyjaśnił, specjalnie chcąc odejść od tematu Mortimera. Nie chciał niepotrzebnie narobić kłopotu. Gregory naprawdę rozumiał ból Michaela, chociaż Grace odeszła będąc starszą. Nie wiem co jest gorsze, świadomość utraty osoby, która była ostoją, z którą wychowało się gromadkę dzieci i przeżyło najgorsze, czy to, że utraciło się kogoś, nie mogąc tego wszystkiego zaznać.
-Uczniowie są jak tłum ludzi w obliczu katastrofy. Kiedy mówisz nie panikować oni robią dokładnie na odwrót. Nie można przesadzić, ale każdy z dzieciaków może przeczytać Proroka. Mam nadzieję, że śmiałków nie znajdzie się za wiele. Nie chcę wiedzieć jakie mogłyby być tego konsekwencje.-powiedział i zamyślił się chwilę. Nie chciał się przekonywać o tym co w takiej sytuacji zrobiłoby ministerstwo.
-No własnie, nie pozostało nam nic innego, jak tylko czekać...-dodał po chwili posępnie, kończąc swoje kremowe piwo.
-Co te dzieci, robią z nami, ojcami. Owiną sobie wokół palca. Nawet nie widzimy jak dorastają. Najpierw są małe, potem idą do szkoły, a potem...-tu na chwilę zawiesił głos. W końcu przeżył śmierć własnego dziecka.-a potem wychodzą za mąż i rodzą dzieci.- powiedział z uśmiechem. Z pewnością Greg czekał, aż reszta jego dorosłych dzieci znajdzie sobie partnerów i zadbają oto, aby miał gromadkę własnych wnucząt. Potem na stare lata jednemu z nich odda mieszkanie (a może dostanie je Lou), a on wyprowadzi się na wieś, albo chociaż przedmieścia, żeby mieć święty spokój. Chociaż, czy przy tak wielkiej rodzinie można mieć święty spokój? Chyba nie. Na wzmiankę o Mortimerze Greg sposępniał. Obiecał Mortowi, że nikomu nie powie, więc miał zamiar dotrzymać słowa, dlatego machnął jedynie ręką.
-Powiedzmy, że wystąpiły pewne komplikacje na jego kursie. Wszystko opowie ci sam jak się spotkacie. I uważaj na Louisa. Zadaje bardzo dużo pytań. Całkowite przeciwieństwo swojego ojca. Jego ojciec nigdy nie chciał wiedzieć. Zerwał z nami kontakt, był charłakiem. Ale Louis? Uczy się na uniwersytecie i do tego pyta o wszystko związane z magią.-wyjaśnił, specjalnie chcąc odejść od tematu Mortimera. Nie chciał niepotrzebnie narobić kłopotu. Gregory naprawdę rozumiał ból Michaela, chociaż Grace odeszła będąc starszą. Nie wiem co jest gorsze, świadomość utraty osoby, która była ostoją, z którą wychowało się gromadkę dzieci i przeżyło najgorsze, czy to, że utraciło się kogoś, nie mogąc tego wszystkiego zaznać.
-Uczniowie są jak tłum ludzi w obliczu katastrofy. Kiedy mówisz nie panikować oni robią dokładnie na odwrót. Nie można przesadzić, ale każdy z dzieciaków może przeczytać Proroka. Mam nadzieję, że śmiałków nie znajdzie się za wiele. Nie chcę wiedzieć jakie mogłyby być tego konsekwencje.-powiedział i zamyślił się chwilę. Nie chciał się przekonywać o tym co w takiej sytuacji zrobiłoby ministerstwo.
-No własnie, nie pozostało nam nic innego, jak tylko czekać...-dodał po chwili posępnie, kończąc swoje kremowe piwo.
Gość
Gość
Michael naprawdę to doceniał. Cieszył się, że mimo wszystko nie został z tym sam, że rodzina żony nie odrzuciła go i mógł nadal mieć z nimi kontakt. Ich obecność bywała nieoceniona, także w postaci wsparcia Grega w Hogwarcie. Na początku miał w końcu pewne problemy z wczuciem się w swoją nową rolę, ale teść bardzo mu w tym pomógł.
- Te lata bardzo szybko zleciały. Nawet nie zauważyłem, kiedy. Ledwie Meg była tak mała, że ledwie widziałem czubek jej głowy zza stołu, a teraz... Poszła już do szkoły – rzekł. Ani się obejrzy, będzie nastolatką, może wkroczy w etap buntu, może będzie przeżywać pierwsze młodzieńcze zauroczenia, poszukiwać swoich marzeń... A on, Michael, będzie się o nią martwił, patrzył na jej dorastanie z radością, ale i obawą, wiedząc, że nie był stanie ustrzec jej przed absolutnie każdym potencjalnym nieszczęściem.
Nie naciskał w kwestii Mortimera, choć było po nim widać, że jest zaciekawiony tą sprawą.
- Z pewnością chętnie się z nim spotkam, może sam opowie, co się u niego działo – zapewnił. – I Louisa także z przyjemnością poznam i odpowiem na jego pytania. Mugole są bardzo różni; jedni próbują unikać wszystkiego, co obce i nieznane, inni chcą dowiedzieć się jak najwięcej. Mój ojciec również jest mugolem, i także był bardzo ciekawy świata magii, kiedy matka zdecydowała się wyznać mu, że jest czarownicą, i kiedy już po tej wieści doszedł do siebie na tyle, by pojąć, że na świecie naprawdę istnieje magia – wyjaśnił z lekkim rozbawieniem; kiedy był dzieckiem, rodzice często opowiadali mu o swoich początkach i dylematach, jakie mieli w związku z tym. – Swoją drogą, jak już jesteśmy przy Louisie, musisz nas kiedyś sobie przedstawić, w listopadzie muszę znaleźć dzień, by wpaść do was do domu na weekend.
Niestety, Michael utracił ukochaną osobę, zanim zdążył poznać smak wielu lat życia u jej boku. Otrzymali bardzo niewiele wspólnego czasu, zaledwie parę lat, ale nawet za ten krótki czas był wdzięczny losowi, i jednocześnie sfrustrowany, że zostało im to odebrane. Czy kiedykolwiek jeszcze pozna smak dzielenia życia z kobietą, którą darzyłby uczuciem? Tego nie wiedział.
- Obawiam się, że i w tej kwestii masz rację. Właśnie dlatego to tak delikatna sprawa – powiedział, powoli kończąc swoje kremowe piwo. Zdawał sobie sprawę, że uczniowie lubili kusić los i naginać zasady. Wielu wymykało się nocami z dormitoriów mimo zakazu, chodziło do Zakazanego Lasu, może nawet wymykało się do wioski poza organizowanymi wyjściami... Nie sposób było wszystkich upilnować, a on też nie był tak zawzięty i złośliwy, by desperacko wyłapywać wszystkich poszukiwaczy wrażeń, chyba że akurat kogoś nakrył na łamaniu regulaminu.
- Masz jakieś plany na dzisiejszy wieczór? Czy tylko przedzieranie się przez kolejne sterty wypracowań? – zapytał, uśmiechając się nieznacznie.
- Te lata bardzo szybko zleciały. Nawet nie zauważyłem, kiedy. Ledwie Meg była tak mała, że ledwie widziałem czubek jej głowy zza stołu, a teraz... Poszła już do szkoły – rzekł. Ani się obejrzy, będzie nastolatką, może wkroczy w etap buntu, może będzie przeżywać pierwsze młodzieńcze zauroczenia, poszukiwać swoich marzeń... A on, Michael, będzie się o nią martwił, patrzył na jej dorastanie z radością, ale i obawą, wiedząc, że nie był stanie ustrzec jej przed absolutnie każdym potencjalnym nieszczęściem.
Nie naciskał w kwestii Mortimera, choć było po nim widać, że jest zaciekawiony tą sprawą.
- Z pewnością chętnie się z nim spotkam, może sam opowie, co się u niego działo – zapewnił. – I Louisa także z przyjemnością poznam i odpowiem na jego pytania. Mugole są bardzo różni; jedni próbują unikać wszystkiego, co obce i nieznane, inni chcą dowiedzieć się jak najwięcej. Mój ojciec również jest mugolem, i także był bardzo ciekawy świata magii, kiedy matka zdecydowała się wyznać mu, że jest czarownicą, i kiedy już po tej wieści doszedł do siebie na tyle, by pojąć, że na świecie naprawdę istnieje magia – wyjaśnił z lekkim rozbawieniem; kiedy był dzieckiem, rodzice często opowiadali mu o swoich początkach i dylematach, jakie mieli w związku z tym. – Swoją drogą, jak już jesteśmy przy Louisie, musisz nas kiedyś sobie przedstawić, w listopadzie muszę znaleźć dzień, by wpaść do was do domu na weekend.
Niestety, Michael utracił ukochaną osobę, zanim zdążył poznać smak wielu lat życia u jej boku. Otrzymali bardzo niewiele wspólnego czasu, zaledwie parę lat, ale nawet za ten krótki czas był wdzięczny losowi, i jednocześnie sfrustrowany, że zostało im to odebrane. Czy kiedykolwiek jeszcze pozna smak dzielenia życia z kobietą, którą darzyłby uczuciem? Tego nie wiedział.
- Obawiam się, że i w tej kwestii masz rację. Właśnie dlatego to tak delikatna sprawa – powiedział, powoli kończąc swoje kremowe piwo. Zdawał sobie sprawę, że uczniowie lubili kusić los i naginać zasady. Wielu wymykało się nocami z dormitoriów mimo zakazu, chodziło do Zakazanego Lasu, może nawet wymykało się do wioski poza organizowanymi wyjściami... Nie sposób było wszystkich upilnować, a on też nie był tak zawzięty i złośliwy, by desperacko wyłapywać wszystkich poszukiwaczy wrażeń, chyba że akurat kogoś nakrył na łamaniu regulaminu.
- Masz jakieś plany na dzisiejszy wieczór? Czy tylko przedzieranie się przez kolejne sterty wypracowań? – zapytał, uśmiechając się nieznacznie.
Wnętrze pubu
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Hogsmeade :: Pub pod Trzema Miotłami