Ulica Henryka Kapryśnego
Ulica ta jest cicha i spokojna, rzadko kiedy bywają na niej jakiekolwiek tłumy. Z oddali dostrzec można przepływające Tamizą statki, a gdyby wytężyć wzrok jeszcze bardziej, dostrzegłoby się stąd jeden z urokliwych mostów tejże dzielnicy. Po obu stronach znajdują się liczne drzwi do klatek schodowych, a także mrowie maleńkich balkoników jak zwykle pełnych zielonych kwieci, które cudownie odcinają się na tle bieli ścian. Na samym końcu ulicy umiejscowiono warzywniak ze straganem najświeższych w całym Londynie warzyw, a także niewielki mugolski antykwariat. Wieczorami słychać tu bicie dzwonów pobliskiego kościoła, co jeszcze bardziej dopełnia tę miłą i uroczą atmosferę.
Podobał mu się. Ciemny, lśniący kolor powierzchni zachęcał do spojrzenia z bliska. Przyciągał. Niemal wołał Benjamina, który wracając zbyt późnym wieczorem mijał uliczkę, w jakiej dostrzegł to cudo, które przykuło jego uwagę. Motor. Zdawało się, że opalizujący blask przymglonych latarni zatrzymywał się na metalicznej powierzchni pojazdu tylko po to, by przyciągnąć uwagę Wrighta. Ale nie tylko jego. Eks-gwiazda Quidditcha mogła wypatrzyć jeszcze jedną sylwetkę, całkiem blisko, które - odwrócona tyłem, opierając się o śliską ścianę kamieniczki - wyraźnie przypatruje się niezwykłemu zjawisku, jakie wyraźnie go fascynowało. I gniewało. Dostrzegalny papierosowy dym ulatywał z trzymanego w zaciśniętej dłoni peta, który chwilę potem zniknął pod ciężkim butem. Nadal nie dostrzegając ukrytego w cieniu mężczyzny, ruszył w kierunku maszyny... z wyciągniętą różdżką i z dziwnym zgrzytem odbicia się metalu o kamień. Nie wyglądał na właściciela. Tego można było być pewnym.
Bertie tymczasem w końcu wychodził od znajomego. Było późno, ale dokładnie o to chodziło. Jedyne o czym teraz marzył to... wbrew pozorom, wcale nie sen, a przejażdżka motorem. Nocą ulice były niemal puste, oferując otwartą przestrzeń pozbawioną ciekawskich spojrzeń i zirytowanych narzekań na "szatańskie" odgłosy, jakie według nich wydawał motor - cokolwiek to znaczyło. Zatrzymał się przed pustą klatką i pchnął drzwi tylko po to, by dostrzec przy swoim pojeździe właśnie kucającego nieznajomego i drugą, potężną, znajdującą się niedaleko sylwetkę... Czyżby zbliżało się niebezpieczeństwo? Czy był świadkiem zorganizowanej kradzieży?
Datę spotkania możecie założyć sami. O skończonym wątku z rozwiązaną sytuacją możecie poinformować w doświadczeniu. Czara Ognia nie kontynuuje z Wami rozgrywki. Wszystko jest w Waszych rękach.
Miłej zabawy!
Było zimno. Było ciemno. Było wietrznie. Te i inne nieprzyjemne bodźce wskazywały na to, że Wright znajdował się na zewnątrz. Dziwne, że zorientował się w tym dopiero po kilku godzinach spaceru brzegiem Tamizy, jakby wędrówka po oblodzonych kocich łbach w mrok styczniowej nocy stanowiła rozkoszną przechadzkę po łące pełnej róż, w promieniach cieplutkiego, letniego słońca. Jawa mieszała się z iluzją, wstrząśnięta i zmieszana sproszkowanymi pazurami smoka, rozchodzącymi się z pożegnalnym szelestem po gorących żyłach Benjamina. Kiedy wyszedł z Nokturnowej kawalerki? Co robił, odkąd przekroczył próg mieszkania, znajdując się na zasypanym śniegiem po pas Śmiertelnym? Gdzie zawędrował, w jakiej spelunie pił, kogo pobił - bo chyba wygrał, skoro jego knykcie czerwieniły się zaschniętą krwią i przemarznięciem a nie odczuwał bólu? A może zjazd z euforycznego naćpania tłumił dyskomfort płynący z połamanych rąk? Machnął kontrolnie prawą dłonią, ale właściwie jej nie czuł. Płynęła w powietrzu obok niego niczym wahadło pozbawione kości. Dziwne uczucie; zaśmiał się cicho do siebie a złośliwy rechot rozniósł się echem po zaułku Londynu.
Jeszcze nigdy tutaj nie był. Widocznie nogi pokierowały go na białe części mapy, by nie przesuwać bodźców po tych samych ścieżkach neuronów, jakie wydeptał razem z Percivalem. Lub mając Percy'ego w sercu. Na samo wspomnienie mężczyzny oddech Wrighta przyśpieszył i brodacz rozejrzał się nerwowo dookoła, spodziewając się szlachcica wychodzącego z pobliskiej bramy. Bał się go potwornie - przynajmniej w tej sekundzie, bo w kolejnej zapominał o całym merlińskim świecie, zauważając coś równie kuszącego. Spełnienie męskich pragnień. Cudowna maszyna, lśniąca w słabym blasku latarni niczym łuski rogogona węgierskiego lub aksamitna sierść testrala, opinająca wystające żebra.
Ruszył ku motocyklowi dość chwiejnie acz cicho, w ostatniej chwili zauważając innego amatora dwóch kółek. Czaił się w mroku, robił coś dziwnego, co wydawało dziwne dźwięki: w obecnym stanie odrealnienia Ben nie był w stanie określić dokładnie co. Zatrzymał się więc w pół kroku, po prostu obserwując całą sytuację, choć jego potężna sylwetka musiała być doskonale widoczna w blasku wysokiej latarni, chwiejącej się kilka stóp ponad zakapturzoną głową. Może to właściciel? A może ktoś ubiegł go w idiotycznej chęci odpalenia tego cuda i pojechania gdzieś daleko, byle przed siebie?
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
Chciał już wsiąść na swoją wspaniałą, lśniącą, czarną miłość, która przemarzła czekając na niego kilka dobrych godzin, pchnął już drzwi klatki schodowej, kiedy jego oczom ukazał się dość... nietypowy widok. Zaraz wyjął różdżkę z kieszeni. Od razu się w nim zagotowało i nie dał sobie czasu nawet na przemyślenie, co powinien zrobić. Działał instynktownie, bronił swojej własności, jednej z najcenniejszych rzeczy, jakie posiadał.
- Hej! Co się dzieje! - zawołał do kucającego przy jego motorze w nadziei, że ten wystraszy się jak to złodziej i ucieknie, nie zostawiając przy tym żadnych szkód na jego drogiej (bardzo drogiej jak na jego możliwości) Sally. Gorzej, jeśli olbrzym trochę dalej faktycznie jest z nim, wtedy Bertie mógłby mieć problem. Niby rozmiar czarodzieja nie ma znaczenia, choć ten jest imponujący - ale nadal dwóch na jednego to kiepski układ. Nawet, jeśli Bertie zawsze radził sobie z zaklęciami. Tak, czy inaczej jeśli są razem, plan z odstraszeniem złodziejaszka może nie wypalić tak, jak by tego chciał.
Jedyne, czego był pewien to to, że nikomu, ale to absolutnie nikomu nie pozwoli ukraść Sally.
Brawura? Głupota? Przywiązanie do swojej własności? A może zwyczajne bycie Bottem? Bez znaczenia. Ten motor jest święty i niech go lepiej nikt nawet nie próbuje ruszać.
- Odsuń się od mojego motoru. - ostrzegł, zbliżając się powoli. Jego ton zdradzał zdenerwowanie i groźbę - był dla Botta bardzo nietypowy. Trzeba go było poważnie zdenerwować, żeby nie brzmiała w Berty'owym tonie naturalna wesołość.
Co chwila zerkał także na drugiego nieznajomego - jeśli ten wykona jakikolwiek podejrzany ruch, Bott od razu spróbuje go rozbroić. Lepiej nie ryzykować.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Mimowolnie ruszył do przodu, przechodząc z blasku latarni w mrok a gdy wynurzył się po drugiej stronie ciemności i przystanął tuż za motocyklem, nieznajomego, kucającego przy maszynie już nie było. Zniknął. Może za zakrętem, może rozpłynął się w powietrzu? Wright przez dłuższą chwilę milczał, próbując pojąć niezbadane wyroki losu i materii - coś jest a później tego nie ma, cóż za straszna, filozoficzna prawda, dotycząca także ludzi - ale ocknął się, spoglądając na zdezorientowanego chłopaka.
- Świetna maszyna - powiedział cichym tonem, wyglądając zapewne dość groźnie. Dwumetrowy brodacz, kaptur na głowie, tatuaże widoczne spod podciągniętych rękawów dziwnej kurtki, jakby pomimo śniegu było mu niezmiernie gorąco. Ben obszedł dookoła motor, przyglądając się mu z uwagą. Najchętniej sięgnąłby po różdżkę, by rzucić lumos i przyjrzeć się szczegółom, ale...nieznajomy pozostawał nieznajomym. I gdyby Jaimie nie przeżywał właśnie naćpanego zjazdu, zapewne odszedłby w mrok. Teraz jednak zapoznanie się z boskimi dwoma kółkami wydawało mu się najważniejszym zadaniem życia, dlatego też wyprostował się nagle, zerkając na stojącego obok młodzieńca. - Dumbledore - rzucił niezwykle bystrze, starając się wybadać reakcję miłośnika motoryzacji. Dla mugola byłoby to nic nie mówiące nazwisko i zapewne nie wywołałoby żadnej reakcji - oprócz pisku i ucieczki przed wariatem, wygadującym bzdury w środku nocy - dla czarodzieja...no cóż, powinno go ujawnić. Chyba, że miał do czynienia z jakimś czarnoksiężnikiem, który utnie mu głowę przy samym karku jakąś paskudną klątwą. W obecnym stanie ducha każda opcja wydawała się Wrightowi tak samo interesująca.
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I w tej chwili dziwny człowiek zapewne bez czucia w rękach (wnioskując po podciągniętych rękawach kurtki) podszedł bliżej. Bott nie wypuszczał z dłoni różdżki, choć też nie trzymał jej na widoku. Dopiero, kiedy nieznajomy odezwał się... cóż, wtedy Bott uznał go za jeszcze dziwniejszego.
A po chwili uśmiech wrócił na jego twarz, bo zaciekawienie tym dziwnie zachowującym się i dziwnie wyglądającym dziwakiem zaczęło wygrywać z ledwie opadającą obawą o jego blaszaną miłość na dwóch kółkach.
- Niewątpliwie. Gdybyś był tylko trochę niższy... i trochę mniej olbrzymi ogólnie. I wyglądał całkiem inaczej. Tak, wtedy możnaby cię było z nim pomylić. - stwierdził lekko rozbawiony i podszedł bliżej Sally. Skoro już obaj wiedzą, że drugi nie jest mugolem, trzymaną wciąż w dłoni różdżką oświetlił motor, żeby sprawdzić czy uciekinier nie zostawił po sobie jakichś szkód.
- Robiłem jak wół, żeby ją kupić, więc bardzo się cieszę, że nie zmieniła właściciela. - nie znajdując większych uszkodzeń odsunął się trochę, choć jego wzrok jeszcze uciekał na motor, o który dbał o wiele bardziej, niż o dziewięćdziesiąt procent posiadanych przedmiotów. To pierwsza rzecz, na którą na prawdę w całości zapracował, przynajmniej pierwsza, o jaką na prawdę musiał się starać. Drobiazgi dnia codziennego nie wchodzą na tę listę. Dom też, bo póki co Bott tonie przez niego w długach, a jego nawiedzone cztery kąty nadal zasługują raczej na miano rudery. Z resztą motor był pierwszy.
- Po części dzięki tobie. Nie wątpię, że mogłeś go trochę bardziej nastraszyć. - dodał, uśmiechając się szczerze. Nawet, jeśli w świecie magii tak na prawdę postura nie ma znaczenia, ona zawsze robi wrażenie. Z resztą nie wiadomo, czy nie mieli do czynienia z mugolem.
A, gdyby facet ukradł Sally i odjechał..? I przypadkiem uruchomił jej nie-legalną-stronę? Bott nie wątpił, że miałby z tego powodu niemałe problemy, aż przeszły go ciarki, kiedy uświadomił sobie, że ryzykowal nie tylko stratę ukochanego blaszaka.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie chciał jednak tam wracać. Noc wołała a razem z nią wołał i motoryzacyjny cud, wokół którego dalej krążył, oglądając motocykl ze wszystkich stron i próbując przyjrzeć się każdemu zakamarkowi stalowej konstrukcji. Dopiero po dłuższej chwili załapał żart nieznajomego: długa cisza została przerwana głośnym rechotem a Wright w końcu się wyprostował i roztarł przemarznięte ręce. A więc nie mugol. Doskonale. Ten kij w ręce mógł przecież okazać się zwykłym patykiem a nie różdżką, prawda? Bezpieczeństwo wydawało się Wrightowi najważniejsze...przynajmniej na kolejne ułamki sekund, ponownie odpływające w niepamięć. Kradzież? Kto ośmieliłby się ukraść to cudeńko? Czyżby on sam?
Zmarszczył brwi, przestając w końcu rechotać jak szalony. - Cudeńko - skomplementował ponownie, przesuwając czerwoną od zimna dłonią po boku maszyny, tak, jakby gładził młode smoczątko. - Ulepszyłeś go trochę? - spytał szczerze zainteresowany, odwzajemniając szeroki uśmiech młodzieńca. Sympatyczny facecik, czarodziej, miłośnik motocykli. Gdyby nie obecny stan Benjamina, z pewnością Wright wpisałby go na listę ludzi-do-zaprzyjaźnienia-się, ale był zbyt odrealniony, by trwale wiązać przyczynowo-skutkowe sznurki powiązań. - Żadna moja zasługa. Gdybyś nie wyszedł, pewnie sam bym go ukradł - sprostował niefrasobliwie, dzieląc się z nim niezbyt szlachetną prawdą.
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
Pozostawmy to pytanie bez odpowiedzi, proszę.
Zaczynał się domyślać, że z jego rozmówcą jest coś nie tak. Że może być pod wpływem czegoś. Nie przeszkadzało mu to wybitnie, sam czasami był ciekaw, jak owe "coś" działa. Choć nie był raczej typem, który by się w to wkręcał i nigdy zbytnio nie kusiły go mroczne odmęty Nokturnu w inny sposób, niż przez dziecinny pociąg do wszystkiego, co groźne i niebezpieczne.
- Odrobinkę.
Nie powinien się tym chwalić. Jasne, że nie. Ale głupia duma z jego z ukochanej Sally i jej szczególnych zdolności była zbyt silna, żeby o tym nie wspomnieć. No, przecież to nie jakiś auror, czy ktoś z ministerstwa! No... wiedział, że jeśli tak to mógłby mieć problemy, ale auror albo ktoś z ministerstwa raczej nie byłby w tej chwili w podobnym stanie. Zdecydowanie.
Kolejną uwagę Bott uznał za żart. W końcu kto mówi o czymś takim poważnie?
- Nie wątpię. Nie ma człowieka, który by się w Sally na zabój nie zakochał. Cieszę się w każdym razie, że nadal jest cała moja. - stwierdził wciąż wesoło, wygrzebując jej kluczyki w kieszeniach. Gdyby rozmówca był ładną, miłą panią, pewnie zaprosiłby go na przejażdżkę, w obecnej sytuacji jednak nie tylko by się nie zmieścili, ale byłoby to dziwne, niekomfortowe i niepożądane zapewne przez żadnego z nich. Bertie zdecydowanie nie miał ochoty na olbrzyma przylepionego do swoich pleców.
Jaka szkoda, że jego motoru nie pomogła, choćby przypadkiem uratować jakaś ładna, drobna pani!
- Masz ochotę na piwo? Musiałbym tylko przestawić gdzieś moją piękną. - zaproponował jeszcze, bo i czemu nie? Bottowi nigdy do domu nadmiernie się nie spieszyło, w każdym razie do samotnego siedzenia w domu. Nie miał z tym wielkiego problemu, ale skoro można z kimś posiedzieć to czemu nie..?
Choć czy proponowanie komuś, kto chyba, ale tylko chyba nie jest w pełni swoich sił umysłowych za sprawą zapewne jakiejś używki jest rozsądne? Cóż. Się zobaczy, olbrzym ma własny mózg.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
- Lata? - spytał niezwykle konkretnie, właściwie myśląc dość logicznie. Owszem, nowy znajomy mógł zaczarować motocykl, sprawiając, że ten wygrywałby na zakrętach najnowsze hity tej gwiazdeczki Celestyny Warbeck, ale nie podejrzewał bruneta o aż tak dziwaczne fetysze. Najważniejsze w poruszaniu się: szybkość przemieszczenia z miejsce na miejsce. Wątpił, by można było teleportować się z tym ciężkim sprzętem, dalekim przecież od świata czarodziejów, pozostawało więc tylko skupienie się na prędkości. Perspektywa poruszania się tym cudeńkiem w powietrzu wydała się Benjaminowi jednocześnie najsensowniejsza i najpiękniejsza zarazem. Prawie się wzruszył, a raczej wzruszyłby się, gdyby nie płynne szaleństwo, rozwijające się coraz słabiej w napompowanych narkotykiem żyłach.
- Powinieneś na to cudeńko uważać. I raczej nie zostawiać jej samej w podejrzanych dzielnicach - poradził mu całkiem poważnie, choć nie znajdywali się przecież na Śmiertelnym Nokturnie a na całkiem przyjemnej ulicy, przyprószonej śniegiem. Wydawała się dość spokojna, ale przecież obydwaj widzieli złodzieja, czyhającego na zachwycającą własność...nieznajomego. No tak, ciągle nie znał jego imienia i nawet przez przyćpany mózg Benjamina przebiła się chęć zapoznania z młodzieńcem. - Ben - wyciągnął do niego rękę, ponownie wystawiając dłoń na niesprzyjające warunku atmosferyczne. Wypicie alkoholu wydawało się w tej chwili idealnym pomysłem na dokończenie wieczoru, dlatego Wright nie wahał się długo, uśmiechając się szeroko do nowo poznanego Bertie'go. - Piwo jest dla cieniasów - skomentował z wyraźnym obrzydzeniem, odwracając się na pięcie. - Wypijemy Ognistą. Poopowiadasz mi przy niej skąd można wytrzasnąć taki sprzęt - zdecydował dość konkretnie, zerkając przez ramię. Ciekawe, gdzie Bertie zamierzał odstawić motor. I dlaczego nie mógł jeździć na nim po wyłojeniu kilku butelek tego doskonałego trunku? Niezbadane jest rozumowanie godnych i odpowiedzialnych ludzi.
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
Wystarczy pomyśleć o tym, że Ciapajła w ogóle posiada motor, posiadając jednocześnie duże problemy z koncentracją i tendencję do powodowania mniejszych i większych katastrof. Owa Oferma nawet ten motor podrasowała, żeby mógł latać, a teraz jeszcze myśli o tym, czy nie znalazłyby się zaklęcia, które by Sally "dodały kopa", czy też sprawiły, by mogła poruszać się szybciej.
Gdzie tu więc myśleć o tym, co powinien zrobić Bott, skoro on sam ma to w głębokim poważaniu?
- Tak. Chcę jeszcze ją trochę przyspieszyć. Mugolskie zabawki są świetne, kiedy trochę się je popoprawia. Ogólnie. - stwierdził. Bo i na prawdę był pełen podziwu dla mugoli! Uważał ich za niesamowitych geniuszy, skoro kompletnie bez magii potrafią robić świetne rzeczy.
- Właściwie to jakim sposobem Błędny Rycerz jest legalny? - zmarszczył brwi. Przecież to zaczarowany mugolski autobus. Może się zmniejszać i rozszerzać i ma podkręconą szybkość. Może przez to, że jest niewidzialny dla mugoli? To w sumie logiczne. Ale to nadal zaczarowany mugolski środek transportu, no!
No dobra, niewidoczny dla mugoli. Jeśli on polata między mugolami, będzie problem, jest różnica.
Wracając jednak to sedna: mugolskie wynalazki to prawdziwe cuda i nie korzystanie z nich to grzech! A skoro oni mają możliwość sprawić, by były jeszcze lepsze to niby dlaczego nie?
- Uważam. Ale pech może się trafić wszędzie. - przyznał. Nie ma sensu popadać w paranoję, w każdej okolicy może się trafić akurat ktoś, kto będzie chciał się bliżej zapoznać z Sally i Bott nic na to nie poradzi. Choć na pewno nie parkowałby jej na Nokturnie. Zdecydowanie.
- Bertie. - wiedział, że jego dłoń zostanie zmiażdżona, ale cóż poradzić? O ile Bott na pewno nie musiał się wstydzić swojego uścisku, już na dzień dobry wiedział, że jakiekolwiek siłowanie nie miałoby sensu.
I właściwie to bawiła go postura olbrzymiego rozmówcy. Był jak ktoś z mugolskich bajek.
Informacja dotycząca piwa także Botta rozbawiła. No tak. Ciekawe, ile piw musiałby pochłonąć jego rozmówca, żeby w ogóle cokolwiek poczuć.
- Ookej. Kocioł? - zaproponował, podrzucając kluczyki. Zamierzał przestawić Sally na większą ulicę, może i samą Pokątną - gdzieś, gdzie pałęta się więcej osób, jest po prostu bezpieczniej. A, skoro i tak tam zmierzają? To z resztą zaraz tu, obok.
- W sumie to myślę, że mogę zostawić motor w tamtej okolicy. Okolice w których kręcą się ludzie peszą złodziei. - wzruszył ramionami, wsuwając kluczyk w stacyjkę i w końcu wsiadając na motor. Nie czuł typowej ekscytacji - nie będzie się nawet rozpędzał, powolutku przekula się gdzie należy. I jutro po nią wróci.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Zadumał się jeszcze chwilę nad dość sensownym pytaniem o Błędnego Rycerza, ale nie udzielił żadnej odpowiedzi, czując, że robi mu się coraz chłodniej i nieprzyjemniej. Powrót do rozwalonego, obcego mieszkania nie wchodził w rachubę - nawet po to, by wspomóc się działaniem Złotej Rybki - dlatego też niecierpliwie wyczekiwał ciepłych objęć Dziurawego Kotła. Usiądą razem przy kontuarze, wypiją tyle butelek Ognistej, ile tylko uda się im zdobyć (miał nadzieję, że Frank dalej potraktuje go ulgowo, oferując spore zniżki) a potem...potem wolał nie myśleć, co los postawi mu na horyzoncie. Żył chwilą, histerycznie trzymając się momentu teraźniejszości, by nie popaść w prawdziwe szaleństwo, sygnowane wykaligrafowanymi inicjałami pewnego szlachcica. Działał więc jak w amoku, szczerząc przyjacielsko zęby, by oszukać własną, poszarpaną psychikę.
- Dziurawy Kocioł. Boczna sala. Nie ociągaj się - potwierdził, gdy już uścisnął rękę Bertie'go, po czym...odwrócił się na pięcie i zniknął w jednej z bocznych uliczek, by tylko sobie znanym skrótem dotrzeć do bezpiecznego zaułka, w którym przeteleportował się blisko jednego z ulubionych przybytków alkoholizacji. Wolałby zapuścić się w ciemność Nokturnu, ale tam z pewnością nie skończyłoby się na kulturalnym piciu a słodka Sally, należąca do Botta, bardzo szybko znalazłaby nowego właściciela.
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
Zaraz Benjamin odszedł, a Bott nie zamierzał siedzieć sam na tym śniegu tym bardziej, że miał o wiele lepszą perspektywę.
Tak, czy inaczej na słowa olbrzyma skinął głową, może z lekkim opóźnieniem (czyżby udzielił mu się dziwny nastrój Bena?) i jak planował, nie rozpędzając się nawet zbytnio przejechał pod wspomnianą knajpę. Tym razem zadbał, żeby zostawić motor w lepszym miejscu - bardziej na widoku - i także zniknął w odmętach Dziurawego Kotła, nie zamierzając wynurzać się z nich przed porankiem. A może po prostu wynajmie potem pokój?
Lepiej uważaj na portfel, Bott.
zt x 2
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Każda pora roku zawierała w sobie coś, za co można było ją lubić. Lato było przyjemnie cieple. Miało w sobie wiele cech, które cenili sobie inni ludzie. Posiadało też w sobie najwięcej ciepła. Bowiem kto nie lubił budzić się, czując blask słońca wpadającego przez okno, jakby nieśmiało muskającego ramiona wystające spod cienkiego przykrycia, które wręcz zapraszała by wyjść na dwór. By przeżyć kolejną przygodę. O ile łatwiej funkcjonowało się, gdy nasze ciało skryte było tylko pod jedną, lekką i przewiewną, warstwą ubrań, nie zaś pod trzeba ciepłymi i puchowymi. Ale i zima posiadała w sobie magię. No bo i co z tego, że czasem trzeba było sobie odmrozić tyłek. A także, co z tego, że trzeba było okryć się ubraniami, które ważyły prawie połowę tego, co ty sama? Kompletnie nic. Bowiem zima miała też swoje plusy! Lubiła zatrzymywać się na środku ulicy gdy padał śnieg. I co z tego, że ktoś szedł. Co z tego, że stałam komuś na drodze? Kiedy to wystarczyło unieść lekko głowę, by moc obserwować jak małe płatki o różnych kształtach spadają z nieba. A jak się do tego wystawiało dłoń odzianą w ciepłą wełnianą rękawiczkę można było podziwiać, jak układają się one właśnie na niej, tylko i wyłącznie po to, by za chwilę podzielić straszny los - rozpuszczenia się od ciepła. Lubiłam patrzeć też jak dzieci lepią bałwany w swoich przydomowych ogródkach, śmiejąc się i wtykając w wielkie kule ze śniegu marchewki, czy węgiel. I chciałam mocno do nich dołączyć. Czasem nawet to robiłam, oblatając szyję powstałego jegomościa własnym szalikiem. Dlatego prawie zawsze chodziłam bez niego, co chwilę tylko słysząc, że z gardłem na wierzchu szybko złapię grypę. Ale co mi było po szaliku, w którym bałwan lepiej wyglądał?
Co dzisiaj sprawiało, że wyściubiłam nos poza dom? Poza najlepszym warzywniakiem w mieście? Z pewnością była to Nist. Ostatnio znów zaczęła do mnie mówić. Słyszałam jej głos w swojej głowie często, nawet za często. I zdecydowanie zbyt wyraźnie. Nie chciałam jej, nie potrzebowałam - ona jednak twierdziła inaczej. Twierdziła, że nie mam nikogo poza nią, że tylko ona mi została i że bez niej ja pozostanę sama - a to było ostatnie czego chciałam. Na razie nie przybierała materialnej formy, ale i ostatnio właśnie tak się zaczęło.
Musiałam więc wyjść. Do ludzi, na świeże powietrze. W tłumie rzadziej zabierała głos w dysputach, które toczyły się w mojej głowie, choć jeszcze kilka lat temu miała czelność paradować wokół mnie w każdej, wybranej przez siebie chwili. Potem ucichła, zniknęła, myślałam, że na dobre - myliłam się.
Szłam ulica nucąc coś pod nosem. Szalik nawet nie oplatał mi szyi, tylko zwisał luźno na około niej bujając się z każdym moim krokiem, który był czymś pomiędzy chodem, a podrygiwaniem w rytm nuconej melodii. Bardziej wyglądałam, jakbym podskakiwała leciutko i nie za wysoko, przy co drugim kroku, głową też bujając. Tak, jakbym tylko w ten sposób potrafiła iść. Jakaś starsza babcia spojrzała na mnie dziwnie, a może to krzywo było? Ja zaś tylko pozdrowiłam ją skinieniem głowy i uśmiechem i nie zatrzymałam się nawet na chwilę. Miałam niesowitą ochotę na jabłka, a każdy wiedział, że tu były najlepsze. W końcu opuściłam głowę, bo moją uwagę przykuł wzór kostki po której dreptałam. Przez chwilę mu się przyglądałam, by uznać, że droga minie mi szybciej i zabawniej gdy będę przeskakiwać co drugi - to nic, że była zima i było ślisko. Zdecydowanie mam za dużo lat na takie zabawy, a przynajmniej ludzie nie raz lubią mi tak wypominać mój wiek. Wzruszam ramionami wtedy - nie moja wina, że nie potrafią się bawić. Włosy mam upchnięte pod czapką, wystają tylko końcówki kosmyków w zwyczajowo neutralnym piaskowym kolorze z lekkimi, błękitnymi refleksami. Czuję się dobrze, więc i na mojej głowie zachowany jest względny spokój.
Jakby kózka nie skakała, to by nóżki nie złamała. A kostka mówi:
0-33 skacze dalej, całkiem nieźle mi idzie z nogi na nogę, z kostki na kostkę. Krzywię się lekko, gdy nadeptuje na linię, ale dzielnie walczę dalej.
34-66 skaczę, ale trafiam na lód. Więc lecę jak długa i obijam sobie dupsko. Tak, z pewnością będzie na nim jutro siniak.
67-100 tak się skupiam na skakaniu, że nie patrze przed siebie. Więc wpadam na ciebie z impetem. Sam mi powiedz, czy powaliłam Cię na łopatki i oboje leżymy jęcząc, co nas boli, czy może na tyle w sobie masz refleksu, żeś upaść mi nie dał?
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
'k100' : 26
I wyszedł na ulicę, chowając dłonie do kieszeni. Uśmiechał się pod nosem mimo iż miał zmęczony nieco wzrok. Nie było tak źle, jest w stanie siebie kontrolować, póki nie poczuje złowrogiego zapachu narkotycznego. Postanowił cieszyć się chwilą i zaczął spacerować, zerkając sobie na kamieniczki, które może i nie zapierały wdechu w piersiach, ale były intrygujące. Może powinien sobie w tych okolicach poszukać nowego mieszkania? Bo nie będzie przecież przez wieczność mieszkać w skromnym pokoju w Dziurawym Kotle. Coś musi wkrótce wykombinować.
Może popytam się paru osób, może coś widzieli ostatnio stwierdził w myślach i przymknął oczy. Zamiast stanąć, jak normalny, cywilizowany człowiek, szedł do przodu, starając się iść prosto, bo nie widział, aby przez kilka minut droga miałaby jakikolwiek zakręt.
Ślepota czasem boli, ale jak bardzo?
1-30 - idzie dalej nie zauważając nikogo, jedynie to potrąca jakieś małe dziecko, które zbyt żwawo biegło do przodu chcąc wymusić zmienienie szlaku rudzielca
31-60 - wpada prosto w Justine, która akurat wtedy podskoczyła i obydwoje lądują na lodzie, w tym że to rudzielec leży na lodzie, a Tonks na niej
61-99 - trąca Justice ręką i nagle budzi się ze swych myśli
100 - zahacza ręką o jej szalik i sobie sam go zakłada na swoją szyję
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
'k100' : 16