Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Wiltshire
Gospoda "Pod Bazyliszkiem"
Po wejściu do środka pierwsze wrażenie nie ulega zmianie - izba jest zaniedbana, zakurzona, zwyczajnie zapuszczona. Blaty nielicznych stolików są wyszczerbione, a ich nogi chwiejne. Kontuar znajdujący się naprzeciw wejścia sprawia wrażenie, jakby nie sprzątano go od dawien dawna; podobnie jak i zapuszczona podłoga skrzypiąca przy każdym kroku. Naczynia, by nie odstawać od reszty, są brudne i poobtłukiwane, nijak nie zachęcające do licznych wizyt. Chyba, iż w poszukiwaniu nielegalnego hazardu czy handlu kradzionymi rzeczami.
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
Minuty mijały nieubłaganie, a on, miętosząc w rękach chustę przechadzał się, tym razem po salonie. W głowie wirowały mu myśli, w sercu czuł niepokój. Wreszcie upragniona wiadomość nadeszła, a jej treść, choć pozostawiała wiele do życzenia, tchnęła w niego nową nadzieję. Co zaowocowało skrupulatnymi przygotowaniami do wyjścia, rozmycia się w chmurze teleportacyjnej i cichym trzasku jej towarzyszącym.
Znalazł się w pobliżu Salisbury, gdzie prawdopodobieństwo spotkania kogoś znajomego oscylowała wokół zera. Nott wyglądał zgoła normalnie, nawet, jeżeli nie pasował do wystroju ciemnych uliczek, które przemierzał. Nie wykazywał żadnych emocji, ciesząc się jedynie w duchu. I ta radość ze spotkania przysłoniła lęk i frustrację spowodowaną faktem zaręczyn, na które powiedzieć, że nie miał ochoty było zbytnim eufemizmem. Teraz liczyło się jedynie to, iż ją zobaczy, że będą mogli spokojnie (aby na pewno?) porozmawiać, będzie mógł dotknąć jeszcze raz jej dłoni i spróbować wszystko naprawić. Tylko te myśli pchnęły go do tego, aby otworzył ciężkie drzwi gospody i wejść do zatęchłego środka. Pełnego smrodu i brudu, a także typków łypiących na niego spode łba. Zignorował ich zupełnie i przysiadł się do jednego z wolnych stolików. Takiego, którego blat nie wyglądał na lep na muchy. Ponieważ oparł na nim ręce, w której wciąż trzymał chustę. Bacznie patrzył w kierunku wejścia, oczekując, że już za chwilę jego serce na nowo zabije szybciej.
The shackles of commitment fell, In pieces on the ground
- Zastanawiałam się kiedy napiszesz. – powiedziała ściągając kaptur i patrząc na niego uważnie. Mimo, że jego twarz była jej znajoma to zauważała różnice jaka zaszła od pewnego czasu – głównie w oczach. – Jak się czujesz? – zapytała, gdyż mimo różnic jakie obecnie ich dzielą był jej bliski albo jest – na razie lepiej zostawić ten temat.
Usłyszał dźwięk otwieranych drzwi, a potem zobaczył zakapturzoną postać. Kierującą się do jego stolika, do i c h stolika. Zgodnie z przewidywaniami zastygłe serce zabiło mocniej, ukuło wręcz boleśnie od dawien dawna przypominając właścicielowi o swoim jestestwie. To wprawiło go w nieme zdziwienie, zatuszowane ledwo widocznym uśmiechem pełnym arogancji. Był przecież Nottem.
- Witaj - powiedział, tylko po to, by sytuacji stało się za dość. Wstał, zostawiając chustę na stole. Po to, by móc zrobić ten jeden ruch ręką zapraszający do wspólnej posiadówki. W tak niesamowicie ohydnym miejscu. Pocieszał się, że nie było innego wyjścia, tylko czy aby na pewno?
- Dobrze - skłamał gładko. Bo co miał jej powiedzieć? Że nie czuje nic, żadnych emocji, chyba, że niesamowitą złość, z którą trudno walczyć? Banał. Zdradzała go tylko ziejąca z oczu pustka. - Mam nadzieję, że u ciebie w porządku? - zdobył się na to pytanie, by uprzejmości stało się zadość. - To dla ciebie - wysunął rękę z chustą w jej kierunku. Lekko pogniecioną z powodu targających nim nerwów. - Tak na zgodę - dopowiedział. Sam nie był pewien czy powinien w ten sposób rozpatrywać ich znajomość.
The shackles of commitment fell, In pieces on the ground
Zobaczyła ten jego uśmiech, który bardziej należał do tego dawnego Juliusa niż obecnego. Kiedy zaczęła ich rozgraniczać? Może to z powodu chęci idealizacji tamtych lat i tamtego Notta, to na pewno było to. Jak bardzo by chciała nie mogła pozbyć się obaw- nie ufała mu. Teraz ciężko będzie mu odbudować zaufanie, zapewne nigdy mu się to nie uda- niech nie ma złudzeń. Ona też się w jakiś sposób zmieniła tylko nie potrafiła jeszcze określić jaki zasięg miały te modyfikacje. Każdy człowiek miał wpływ na innych i ona nie była samotną wyspą. Była zależna od innych i oddziaływali oni na nią, choć najbardziej odczuwalne było to gdy miała naście lat i problemy ze wybraniem drogi, którą powinna obrać.
- Cieszy mnie, że dobrze Ci się wiedzie. – stwierdziła zupełnie mu nie wierząc. Może to oznaka arogancji, ale uważała, że trochę go jeszcze znała. Dobra, powinno zmienić zdanie, bo obecnie go nie znała ani nie rozumiała. Nie miała żadnego prawa tak osądzać jego wypowiedzi – w końcu był dla niej prawie obcym człowiekiem obecnie. – Tak, wszystko jest w najlepszym porządku. – odpowiedziała mu zdając sobie sprawę jak bardzo mało go to obchodzi. Zadał to pytanie tylko z przyzwoitości i wyuczonych regułek od dziecka. Kiedy stali się wobec siebie tak sztuczni? W chwili rozstania czy już związek był farsą, z której powinna się śmiać? Patrzy na chustkę, którą jej prezentuje i nie do końca wie czy powinna ją przyjąć. – Wiesz, że nie powinnam jej przyjąć. Nie teraz. A może chciałbyś, bym ją wzięła, zawiązała oczy i udawała, że nie widzę problemów i wszystko jest w porządku?- zapytała a w jej głosie pobrzmiewał smutek, gdyż ciężko było jej mu odmówić. Czuła jednak, że chustka była formą przekupstwa jakby mógł kupić jej przebaczenie. – Dlaczego chciałeś się ze mną spotkać? Mam nadzieje, że w twoich intencjach było coś więcej od podarowania mi prezentu. - pozwoliła sobie nawet na uśmiech w jego stronę.
Miał ochotę parsknąć śmiechem kiedy tylko usłyszał, że dobrze mu się wiedzie. Wybornie. Był więźniem samego siebie, własnego rodu i cudzych przekonań. Wiodło mu się wręcz wyśmienicie w tej zimnej celi z równie chłodnymi kratami, aczkolwiek nie mówił nic. Być może jego twarz się nieco wykrzywiła w lekko kpiącym uśmiechu, ale nic ponadto.
Obchodziło go i to bardzo, tylko czy potrafił to należycie okazać? Czy chciał? Czy powinien? Przyjął jej odpowiedź oszczędnym skinieniem głowy, przynajmniej do momentu, kiedy nie wypowiedziała się o chuście. Tym razem nie mógł powstrzymać uśmiechu błąkającego się po twarzy.
- To tylko chusta, zwykły prezent, nie dopatruj się w tym wszystkim podstępu i drugiego dna. Po prostu nie chcę, aby się marnowała, skoro możesz jej swoją urodą dodać nieco blasku - odpowiedział wreszcie, wciąż trzymając ją wyciągniętą ku Elizabeth. W geście poddańczym? Zachęcającym? Proszącym?
- Naprawdę chcesz przechodzić do sedna? - spytał, wyraźnie niezadowolony. Nie chciał przynosić t r a g i c z n y c h wieści w ogóle, a już na pewno nie tak od razu. - Może najpierw się napijmy - zaproponował niemrawo, popędzając kręcącą się wokół wyraźnie niezadowoloną kelnerkę, która chyba bardzo nie chciała do nich podchodzić.
The shackles of commitment fell, In pieces on the ground
Wysłuchała jego tłumaczenia, nadal nieprzekonana do przyjęcia podarunku, ale w końcu zezwoliła sobie na ten czyn. Nadal miała do niego słabość, jak łatwo dała sobie wcisnąć owy podarunek.
- Oh, Juliusie. Zawsze potrafiłeś prawić pięknie komplementy. – stwierdziła biorąc od niego chustkę na znak zgody. Przecież gdy zburzyli to co było między nimi w przyszłości to może powinni z tych kamieni zbudować coś innego? Mniej intensywnego, romantycznego, ale przecież nadal istotnego. – Ale nadal uważam, że ta chustka z łatwością mogłaby znaleźć lepszą właścicielkę. I wolę nawet nie myśleć kto wcześniej nosił ją przy sobie. – zażartowała sobie nawet co rozluźniło trochę atmosferę. Przecież wiedziała trochę o nim (nie wszystko się w nim zmieniło), umiała z nim rozmawiać (a przynajmniej kiedyś), więc może powinni do pewnych rzeczy wrócić. – Masz w sobie tyle odwagi, że chcesz pić w tym miejscu? – zapytała się go sceptycznie patrząc dookoła po tej spelunie. – Niech będzie piwo, chyba będzie to najbardziej bezpieczna opcja. – zauważyła nadal niepewna czy to dobry pomysł, by czegokolwiek tu próbować. Wróciła wzrokiem do jego osoby i uśmiechnęła się szeroko. – Uważasz, że powinnam się znieczulić przed tą rozmową? Coś aż tak poważnego? – zapytała chcąc jednak uciec chwilę od powagi, bo nie czuła się zbyt pewnie w jego towarzystwie obecnie. Obawiała się jego dalszych słów i chyba nawet wolałaby, by jednak nie przechodzili do tych istotnych, dorosłych spraw.
Nic.
Musiał jej jednak wszystko powiedzieć, dusił się już we własnym strachu, niepewności i bezradności. Same złe odczucia, które chciał od siebie odepchnąć. Chciał wrócić do przeszłości, zmienić ją i przekonać Fawley, że jest gotów na to, by olać ich wszystkich. Teraz nie miał wcale pewności czy ona chciałaby to ciągnąć. Co jeśli dla niej to jedynie mgliste wspomnienie? Coś, co było i nigdy nie wróci? Co jeśli jedynym jej marzeniem jest to, by zapomnieć? Siedział jak na szpilkach zastanawiając się nad tą kwestią. A kiedy przyszła, całość wcale się nie rozjaśniła. Był zadowolony, że przyszła. Tyle i nic poza tym. Starał się zdobyć na coś więcej, na coś, co dałoby jej do zrozumienia, że mu wciąż zależy pomimo błędów jakie popełnił. Teraz chciał je naprawić. Nie, nie za pomocą chusty.
- Wolę nazywać to prawdą. Dla mnie zawsze byłaś wyjątkowa, nieważne czy w to wierzysz czy nie, dalej tak jest - powiedział spokojnie. Kąciki jego ust drgnęły, a rozpogodził się bardziej w momencie, kiedy przyjęła jego skromny prezent. - Tylko ja ją miałem przy sobie - sprostował krótko. Nie chciał rozwodzić się nad przedmiotem kiedy cudem zdołał ją namówić na spotkanie. Chociaż może lepiej byłoby to odłożyć na jak najpóźniej.
Nie, Lizzy. To desperacja.
- Najwyżej zginiemy razem. Romantycznie - mruknął bez większego przekonania. I zamówił dwa piwa. Niebezpiecznie. - Trzeba w życiu ryzykować... a co do znieczulania... nie wiem. To znaczy, chciałbym z tobą porozmawiać. Na poważnie. To chyba wymaga alkoholu - dodał. Ostatnio go nawet nadużywał.
The shackles of commitment fell, In pieces on the ground
- Nie kwestionuje tego. Tylko czy cokolwiek to zmienia? – zapytała go opierając się wygodnie o oparcie krzesła i przyglądając mu się uważnie. Stanowił bardzo istotny element jej życia, który towarzyszył jej w czasie lepszych i gorszych dni. Tak, był wyjątkowy, bo takiego go w swojej głowie stworzyła, ale musiała się pogodzić z ich rozstaniem. Nie oznacza to, że stracił on na ważności, bo nadal zależało jej na nim i nie można tak szybko pozamiatać bałaganu w sercu. Chciałaby mu powiedzieć, by ruszył dalej i zapomniał, bo tak byłoby dla niego o wiele lepiej. Chciała jego szczęścia, a nie mógł tego znaleźć w tym miejscu, bo ona mu na to nie pozwoli. – Będę o tym pamiętać, gdy będą ją nosić. – zapewniła go pocierając między palcami tkaninę chustki. Była to naprawdę ładna ozdoba i na pewno będzie miała okazje, by ją założyć, choć nie była pewna czy wytrzyma z duchem Juliusa na ramieniu, bo na pewno wtedy o nim nie zapomni. – Nie jestem ani romantyczką ani samobójczynią, a śmierć z powodu zatrucia alkoholem byłaby żałosna. Musisz to przyznać. – stwierdziła patrząc na postawione przed nimi piwna nie mogąc się pozbyć złego przeczucia. Teraz czekał ich jeszcze „poważny” temat. Nie chciała tego, ale i tak to nadejdzie. – Albo wymaga to stalowych nerwów. – odpowiedziała mu czekając, gdy w końcu przemówi. – Dobra, czas mówić. Julius, co się dzieje? – zapytała go poważnie, nie uśmiechając się i nie zachęcając by sam to zrobił. Byli dorośli, niech tak się zachowują.
Obojętnie co by się nie działo, zwykle znajdą się tacy, którzy wręcz uwielbiają igrać z ogniem; cała czarodziejska Anglia żyła w cieniu strachu przed zaburzeniami magii, które nie tylko utrudniały wszystkim życie, uniemożliwiając bezpieczne korzystanie z magii, lecz narażały życie i zdrowie. Codziennością na Pokątnej stał się widok czarodziejów i czarownic wycierających chusteczkami krew spod nosa, bądź osuwających się na kolana przez nagłe osłabienie, spowodowane przez anomalię. Byli jednak także tacy śmiałkowie, którzy nawet w obliczu zagrożenia potrafili stroić sobie żarty.
Blisko Gospody "Pod Bazyliszkiem" stała stara, kamienna studnia. Do końca kwietnia używano jej wciąż do czerpania zeń wody, lecz od momentu wybuchu magii podczas nocy pierwszego jest to zwyczajnie niemożliwe. Nieustannie słychać z niej przedziwne wycie, jęki i zawodzenie, a ponadto przy każdej próbie zbliżenia się - wypluwa z siebie obficie glutowatą, zieloną substancję, która rani skórę i sprawia, że pojawiają się na niej gęsto bolące bąble jak po poparzeniach. Obrastające studnię pnącze pod wpływem magii atakowało każdego, kto się zbliżał i próbowało go wciągnąć do środka. Pracownicy Ministerstwa nie zdołali się z nią uporać, odpuścili po kilku próbach, twierdząc, że i tak ma niską szkodliwość społeczną, a oni muszą się zająć terenami objętymi przez dużo groźniejsze anomalie.
Był późny wieczór, nad dachami budynków błąkały się gdzieś lśniące gwiazdy Wielkiego Wozu. Goście pubu "Pod Bazyliszkiem" z pewnością nie pogrążyli się jednak w spokojnym śnie, wprost przeciwnie, wszyscy byli niezwykle ożywieni. Alkohol lał się strumieniami, a pod jego wpływem wszyscy wpadali na coraz głupsze pomysły. Śmiałkowie po kolei stawali w szranki ze studnią, na którą właściciel przybytku przelewitował swoje złote trofeum za wygraną w jedynym międzymiastowym turnieju Wybuchającego Durnia, nagrodą za zdobycie go miał być darmowy alkohol przez resztę nocy. Nikt jednak nie zdołał przechytrzyć studni, która zdawała się coraz bardziej rozwścieczona, a żrąca substancja zadawała coraz dotkliwsze rany.
- Ty i ty, nie siedźcie tak, spróbujcie! - zawołała wyjątkowo ładna czarownica w tiarze z wyszytymi gwiazdkami, dłonią wskazując najpierw na Matthew, potem na Johnatana; tonem głosu i spojrzeniem wyraźnie rzucała im wyzwanie, by nie siedzieli tak dalej nad swoimi kuflami, a spróbowali swoich sił.
- Etap 1 - zdobycie trofeum:
- Gdzie jest szlama Bojczuk? Słyszałem, że się tu pojawił - ryknął najwyższy z nich, barczysty mężczyzna o gęstej, czarnej brodzie. Johnatan miał wrażenie jakby widział go już wcześniej, lecz nie potrafił do tej twarzy przypasować żadnego nazwiska. Przywódca bandy powiódł spojrzeniem po zebranych, lecz zatrzymał się dopiero na twarzy Matthew. - To ty?
- Etap 2 - typy spod ciemnej gwiazdy:
- Etap 3a:
- Etap 3b:
- Etap 3c:
Miłej zabawy!
Dzień zaczął się jak każdy inny - kac, ból głowy, klin na kreskę w lokalnej knajpie, krótka rozmowa z barmanem i ciąg dalszy, w zdecydowanie lepszym humorze. Lubiłem takie dni, czas leciał wtedy w zastraszającym tempie, bo zanim się obejrzałem lałem w siebie kolejne porcje alkoholu, śpiewałem ze zgromadzonym wewnątrz towarzystwem i w akompaniamencie głośnych śmiechów wytańczyłem z jednym równie pijanym gościem iście rock'n'rollową choreografię. Co prawda walnąłem na podłogę przy pierwszym podnoszeniu, ale ktoś inny postawił mi za to kolejny kufel bursztynowego piwa, więc nie narzekałem. Zaczynało już zmierzchać, co zauważyłem dopiero kiedy wyszedłem przed drzwi by zapalić papierosa i nieco się przewietrzyć. Krzywo skręcona szluga z tytoniu najgorszej jakości zostawiła po sobie nieprzyjemny smak, więc przepiłem go trunkiem wracając do gospody i wtedy zobaczyłem wycelowaną we mnie dłoń. Właściwie w moim krwiobiegu krążyło już tyle procentów, że owa niewiasta wydała mi się najpiękniejszą na świecie, a jeśli najcudowniejsze stworzenie w okolicy chciało bym i ja spróbował swoich sił, to jakże mógłbym odmówić, szczególnie, że... BOTT, patrzę na tego typa i się krzywię, bo znam przecież doskonale tę mordę. Już w Hogwarcie rywalizowaliśmy o... w zasadzie o wszystko i to dosłownie. Więc nic dziwnego, że jak tylko go zobaczyłem, to aż mnie zgrzało od środka! A jeśli dodatkowo w grę wchodził darmowy alkohol przez całą noc i ten wspaniały puchar, który być może miał nawet jakąś wartość, a do tego wieczna chwała i uwielbienie tutejszych kelnerek to ja w to wchodzę i to bez żadnych nawilżaczy!
- Pffff! Już możecie mi lać kolejny kufel! - mówię i mrugam do Matta jednym okiem, żeby go troszkę podkurwić w tym wszystkim. Wychylam na hejnał to co mam, po czym podciągam gacie i obmyślam plan. No cóż, do najprostszych to nie należało może, ale styl pijanego mistrza, który opanowałem do perfekcji mógł mnie zaprowadzić do celu, trzeba było tylko tutaj się trochę zgiąć, tu przyspieszyć, tam odskoczyć, nóżka w prawo, nóżka w lewo, takie rzeczy. Strzelam sobie jeszcze plaskacza na ożywienie i machając dłońmi zachęcam tłum do skandowania, a później ruszam biegiem prosto przed siebie, do tej całej studni, starając się po drodze omijać wszelkie toksyczne splunięcia i dzikie pnącza. Wbrew pozorom ten puchar nie był przecież tak daleko! Albo tak mi się wydawało przez zaburzone postrzeganie rzeczywistości. W każdym razie Godryku uchowaj swoje dziecię od wszelkich nieszczęść, dej się nawalić za darmoszkę.
'k100' : 38
- Jebany... - prychnąłem pod nosem z rozbawieniem kiwając z politowaniem głową na boki. Stałem na zewnątrz lokalu podpierając ciężko całym sobą fasadę budynku. Zabrałem się za to po co tu przeszedłem - wypalenia papierosa lub nawet kilku. Niewiele mi zostało i choć towarzyszące mi mendy lubię to nie zamierzałem się dzielić zwitkami nikotyny. Przecierałem kciukiem końcówkę papierosa zdając sobie dopiero po chwili sprawę, że ten jest niemagiczny i w ten sposób go nie odpalę. Mało zgrabnie zabrałem się za przetrzepanie kieszeni w poszukiwaniu zapalniczki. Patrzyłem jednocześnie na to jak idioci nieporadnie lgnęli do rzygającej i smagających pejczami studni. Chwila... Rozejrzałem się dookoła zdając sobie sprawę, że nie jestem raczej już w centrum Londynu. Moje zagubione spojrzenie przyciągnęła ona - chodzący grzech, a nie czarownica. Snuła przede mną zuchwale wyzwanie i cóż, podskoczyłem brwiami dając niemo do zrozumienia, że nie takie rzeczy gotowy jestem dla niej zrobić. Hehe. Moje nastawienie zmieniło się diametralnie, gdy na horyzoncie musiał pojawić się on - Bojczuk. Skrzywiłem się zupełnie tak, jakbym na talerzu zobaczył brukselkę. Tyle spelun w Anglii (byliśmy ciągle w Anglii?), a on musiał pojawić się akurat tu. Jakoś nie docierało do mnie, że to był przypadek. No kurde, mały był ten kraj?! Na pewno wyczuł, że mogę mieć lepiej niż on i teraz zamierzał mi to wyszarpać - zainteresowanie tej dziuni, trofeum i noc pełną najlepszego (bo darmowego!) alkoholu. Pięść mnie aż zaswędziała więc zacisnąłem ją mocniej. Patrzyłem wilkiem na ten szajs co odwalał, a potem, no cóż - chyba byłem jednym z tych którzy ryknęli ze śmiechu najgłośniej gdy ten se polazł i ta studnia ten tą głupia twarz mu obiła. Zamierzałem mu pokazać jak tu się wygrywa więc wyrwałem się po trofeum pękając z pewności siebie.
somehow i always do
'k100' : 9
- Hej, gbury, to nie on! Bojczuka już tu dawno nie ma, zerzygał się przy barze i zniknął gdzieś w mroku, spóźniliście się. Ale może go jeszcze dogonicie, bo poruszał się slalomem. - tak do nich mówię, wciskając dłonie za pazuchę, coby zacisnąć jedną z nich na różdżce - warto było mieć ją w gotowości, ostatecznie nie wiedziałem na ile wiarygodnie to brzmiało, chociaż ja bym uwierzył! Często rzygałem i zawsze chodziłem slalomem.
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Wiltshire