Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja
Głębia lasu
Strona 24 z 25 • 1 ... 13 ... 23, 24, 25
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Głębia lasu
W południowej części Szkocji znajduje się osnuty dziwną aurą las - wydaje się, że aż pulsuje on magią. Mieszkający w pobliżu czarodzieje doskonale wiedzą, że na zarośnięty niebosiężnymi drzewami teren nałożona jest niezliczona ilość zaklęć ochronnych, nikt nie ma jednak pojęcia, z jakiego powodu. Pewne jest jedno: zaklęcia są zbyt silne, by je złamać i tak stare, że wyłącznie legendy opowiadają o ich źródle.
Powietrze w lesie zawsze jest świeże, jakby na podobieństwo tego towarzyszącego burzy. Wśród gęsto rosnących drzew nie mieszkają jednak żadne zwierzęta - w koronach drzew nie świergolą ptaki, przy grubych korzeniach nie wylegują się jeże, a na horyzoncie nie skaczą nawet wiewiórki. Niekiedy tylko pomiędzy nogami przybyszów przemykają żądne magii chropianki.
Powietrze w lesie zawsze jest świeże, jakby na podobieństwo tego towarzyszącego burzy. Wśród gęsto rosnących drzew nie mieszkają jednak żadne zwierzęta - w koronach drzew nie świergolą ptaki, przy grubych korzeniach nie wylegują się jeże, a na horyzoncie nie skaczą nawet wiewiórki. Niekiedy tylko pomiędzy nogami przybyszów przemykają żądne magii chropianki.
Wytropiona ofiara nie była w stanie przed nim uciec, zostając gwałtownie powalona na twardą ziemię. Wszystko było tak, jak być powinno. W chwili, w której zatopił zębiska w prawej ręce tego mężczyzny, jego żuchwy wypełniły się ciepłą posoką wypływającą z brutalnie rozrywanego ciała. Miało ono zaspokoić odczuwany przez niego głód, powracający zawsze co miesiąc gdy okrągła tarcza księżyca pojawiała się na nocnym niebie. Jego nozdrza wypełniał znany mu zapach ludzkiej krwi. Jej charakterystyczna woń wciąż mieszała się z zapachem wilgoci, ziemi i tętniącego życiem lasu. Tym razem w przyśpieszonym rytmie bicia ludzkiego serca. Dochodziło w tym momencie do jeszcze istotnej rzeczy. Jego ślina zmieszała się z krwią ofiary, przekazując temu człowiekowi to samo przekleństwo. Tak jak to uczynił przed laty ten wilkołak, na którego postanowił wtedy zapolować.
Nie miało znaczenia, kim był zaatakowany przez niego mężczyzna. Ani jakiego był statusu krwi. Nie było istotne, czy był biedny czy bogaty. Nawet nie było istotne to, czy przeżyje czy umrze, gdy z nim skończy. Wszyscy byli równi wobec praw natury i śmierci. Wydawać by się mogło, że los tego człowieka jest już z góry przesądzony, gdy rozrywał go na strzępy. A jednak ten mężczyzna zdołał wykrzesać z siebie wolę walki o swoje życie, chęć przetrwania tego ataku i wyjścia żywym. Jedyne, co tak naprawdę się liczyło w tym świecie.
Nic nie zrozumiał z tego, co wykrzyknął ten człowiek. Jego ludzka jaźń pozostawała uśpiona, niezdolna do przebicia się przez wszystkie pierwotne instynkty, agresję i żądzę krwi. Odczuł to jednak bardzo dobrze. Przez jego ciało przeszedł potężny ładunek elektryczny, powodujący zesztywnienie wszystkich kończyn oraz przeszywające ciało bólem. Porażenie prądem uniemożliwiło mu przez chwilę jakikolwiek ruch, dając czarodziejowi cenny czas na wyswobodzenie się z pułapki i dało mu sposobność do wykonania kolejnego ataku albo podjęcia próby ucieczki przed czyhającą na niego bestią. Tam, gdzie po jego ciele przebiegły ładunki elektryczne, pozostawiły po sobie osmolone ciemnobrązowe futro oraz małe, boleśnie piekące oparzenia na skórze. Nie powstrzyma go to na długo. Polowanie dopiero się rozpoczęło.
PŻ w postaci ludzkiej: 162 - 29 = 133 (obrażenia od elektryczności, kara -10)
PŻ w postaci wilczej: 312 - 29 = 283 (obrażenia od elektryczności, kara -5)
Spostrzegawczość w wilczej formie: IV (III + I)
Odporność magiczna: +100
Nie miało znaczenia, kim był zaatakowany przez niego mężczyzna. Ani jakiego był statusu krwi. Nie było istotne, czy był biedny czy bogaty. Nawet nie było istotne to, czy przeżyje czy umrze, gdy z nim skończy. Wszyscy byli równi wobec praw natury i śmierci. Wydawać by się mogło, że los tego człowieka jest już z góry przesądzony, gdy rozrywał go na strzępy. A jednak ten mężczyzna zdołał wykrzesać z siebie wolę walki o swoje życie, chęć przetrwania tego ataku i wyjścia żywym. Jedyne, co tak naprawdę się liczyło w tym świecie.
Nic nie zrozumiał z tego, co wykrzyknął ten człowiek. Jego ludzka jaźń pozostawała uśpiona, niezdolna do przebicia się przez wszystkie pierwotne instynkty, agresję i żądzę krwi. Odczuł to jednak bardzo dobrze. Przez jego ciało przeszedł potężny ładunek elektryczny, powodujący zesztywnienie wszystkich kończyn oraz przeszywające ciało bólem. Porażenie prądem uniemożliwiło mu przez chwilę jakikolwiek ruch, dając czarodziejowi cenny czas na wyswobodzenie się z pułapki i dało mu sposobność do wykonania kolejnego ataku albo podjęcia próby ucieczki przed czyhającą na niego bestią. Tam, gdzie po jego ciele przebiegły ładunki elektryczne, pozostawiły po sobie osmolone ciemnobrązowe futro oraz małe, boleśnie piekące oparzenia na skórze. Nie powstrzyma go to na długo. Polowanie dopiero się rozpoczęło.
PŻ w postaci ludzkiej: 162 - 29 = 133 (obrażenia od elektryczności, kara -10)
PŻ w postaci wilczej: 312 - 29 = 283 (obrażenia od elektryczności, kara -5)
Spostrzegawczość w wilczej formie: IV (III + I)
Odporność magiczna: +100
Sebastian Bartius
Zawód : Myśliwy, taksydermista
Wiek : 50
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Don’t shake me
Don’t make me bear my teeth
You really don’t wanna meet that guy
Don’t make me bear my teeth
You really don’t wanna meet that guy
OPCM : 14 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 6
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 13
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Wyczarowany przez Rigela ładunek elektryczny uderzył bestię, dzięki czemu czarodziej zyskał tę cenną niczym samo życie chwilę, by wyrwać ramię spomiędzy jej szczęk, nim te jeszcze bardziej zesztywniały pod wpływem zaklęcia. Lubiący rozwiązywać wszelkie problemy w sposób pokojowy lord Black nigdy nie pomyślałby, że będzie w końcu zmuszony do zaatakowania drugiej osoby - bo przecież dokładnie wiedział, że gdzieś tam, zduszony i zagłuszony przez zew księżyca w pełni krył się człowiek - nawet w obronie własnej. Jednak chęć przetrwania, ucieczki, powrotu do bezpiecznego domu była w nim równie silna, co żądza krwi, jaką kierował się wilkołak. Dziś Rigel miał zginąć, opuścić świat, ale na własnych zasadach. Bez bólu, w spokoju, otulony lodowatą wodą, z umysłem zamroczonym alkoholem i smoczym pazurem - a nie rozerwany na strzępy przez potwora… co najgorsza - w szpony którego sam dobrowolnie się wpakował.
Nie, to nie będzie koniec. To nie może się tak skończyć.
Korzystając z tego, że napastnik chwilowo walczył ze skutkami ubocznymi zaklęcia, czarodziej rzucił się co sił biegiem przed siebie. Nie zamarł w panice niczym przestraszona zwierzyna. Nie, nie tym razem. Dzięki szybkiemu spojrzeniu na księżyc i przebijające się jaśniejsze gwiazdy był w stanie założyć, gdzie mogło znajdować się jego obozowisko. Mgła nadal była bardzo gęsta, tak że trudno było oszacować odległość, jaką dzieliła go do upragnionego celu. Słyszał jedynie ryk krwi w swoich uszach, trzask suchych gałązek, które miażdżył podeszwami butów. Serce waliło jak szalone, odbierało dech, a zraniona ręka przy próbie jej zgięcia promieniowała przeraźliwym bólem, który paraliżował kręgosłup. Mokre ubranie ciążyło podczas biegu, szczególnie czerwona peleryna, która zahaczała o wystające konary i kamienie, spowalniając mężczyznę jeszcze bardziej. Krew mieszała się z wodą, po czym kapała na leśną ściółkę.
Ale jeszcze chwila.
Jeszcze tylko parę kroków.
Umysł Blacka pracował na najwyższych obrotach, mimo że kompletnie nie był nauczony, jak reagować w obliczu zagrożenia. Całe swoje życie spędził w bezpiecznej kamienicy, czytając o wszelkich krwawych wypadkach jedynie w książkach, naukowych traktatach i gazetach. Ale teraz naprawdę czuł przenikający do szpiku kości lodowaty oddech śmierci na swoim karku.
Przyzwanie miotły? Nie, lepiej nie. Nie dam rady jej złapać. Transmutacja? Zbyt ryzykowne…
Próbował przypomnieć sobie wszystko, co słyszał oraz co wiedział o wilkołakach. Wiedza to potęga. Tylko wiedza w tej chwili może uratować mu życie. Ona i refleks gracza w quidditcha.
Żywotność: 174/205 (kara: -5 | -31 zranienie)
Energia magiczna: 48/50
Pula na bieg: 10
Nie, to nie będzie koniec. To nie może się tak skończyć.
Korzystając z tego, że napastnik chwilowo walczył ze skutkami ubocznymi zaklęcia, czarodziej rzucił się co sił biegiem przed siebie. Nie zamarł w panice niczym przestraszona zwierzyna. Nie, nie tym razem. Dzięki szybkiemu spojrzeniu na księżyc i przebijające się jaśniejsze gwiazdy był w stanie założyć, gdzie mogło znajdować się jego obozowisko. Mgła nadal była bardzo gęsta, tak że trudno było oszacować odległość, jaką dzieliła go do upragnionego celu. Słyszał jedynie ryk krwi w swoich uszach, trzask suchych gałązek, które miażdżył podeszwami butów. Serce waliło jak szalone, odbierało dech, a zraniona ręka przy próbie jej zgięcia promieniowała przeraźliwym bólem, który paraliżował kręgosłup. Mokre ubranie ciążyło podczas biegu, szczególnie czerwona peleryna, która zahaczała o wystające konary i kamienie, spowalniając mężczyznę jeszcze bardziej. Krew mieszała się z wodą, po czym kapała na leśną ściółkę.
Ale jeszcze chwila.
Jeszcze tylko parę kroków.
Umysł Blacka pracował na najwyższych obrotach, mimo że kompletnie nie był nauczony, jak reagować w obliczu zagrożenia. Całe swoje życie spędził w bezpiecznej kamienicy, czytając o wszelkich krwawych wypadkach jedynie w książkach, naukowych traktatach i gazetach. Ale teraz naprawdę czuł przenikający do szpiku kości lodowaty oddech śmierci na swoim karku.
Przyzwanie miotły? Nie, lepiej nie. Nie dam rady jej złapać. Transmutacja? Zbyt ryzykowne…
Próbował przypomnieć sobie wszystko, co słyszał oraz co wiedział o wilkołakach. Wiedza to potęga. Tylko wiedza w tej chwili może uratować mu życie. Ona i refleks gracza w quidditcha.
Żywotność: 174/205 (kara: -5 | -31 zranienie)
Energia magiczna: 48/50
Pula na bieg: 10
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Ostatnio zmieniony przez Rigel Black dnia 19.08.22 0:40, w całości zmieniany 1 raz
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
The member 'Rigel Black' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 97
'k100' : 97
Chwilę zajęło mu otrząśnięcie z tego stanu wywołanego bólem towarzyszącym przejściu potężnego ładunku przez jego ciało. Ciche skomlenie zostało zastąpione przez kolejny gardłowy warkot, wyrażający spotęgowaną przez to doświadczenie złość. Odczuwana przez niego agresja i żądza krwi miała zostać ukierunkowana w całości przeciwko jego ofierze, która nie była tak bezbronna, jakby mogło się wydawać w pierwszej chwili. Choć opór tego czarodzieja na wiele się nie zdał. Nawet, jeśli dało mu czas na ucieczkę, to wciąż pozostawał w wielkim niebezpieczeństwie. Nie zdołał go powalić. Zawarczał po raz kolejny, rozwierając szeroko ociekające krwią ofiary żuchwy. Spostrzegłszy, że jego ofiara rzuca się do ucieczki, opadł znów na cztery łapy i pognał za nim. Wzrok bywał przydatny, lecz przede wszystkim kierował się węchem. Pozostawał on skupiony na zapachu ciała i charakterystycznej woni posoki, wypływającej z rozległej rany zadanej przez niego czarodziejowi.
Podczas biegu na czterech łapach poprzez leśną gęstwinę poruszał się o wiele sprawniej od gnającego zdawać by się mogło na oślep mężczyzny. Wystające z ziemi, ukryte pod ściółką korzenie i kamienie oraz wszelkie nierówności jak dotąd nie stanowiły dla niego wielkiej przeszkody. Nawet pomimo panującej mgły. Szarpiące jego futro gałęzie nie mogły go powstrzymać. Przemierzając w pogoni las pozostawił na pobliskim pniu drzewa podłużny ślad po pazurach. Z każdą chwilą zbliżał się coraz bardziej do swojej ofiary, nawet jeśli nie był w stanie oszacować dzielącego ich dystansu w postaci niepełna trzydziestu metrów. Dystansu, który z każdą chwilą stawał się coraz mniejszy. Sięgnął szponiastą łapą przed siebie, chcąc pochwycić fragment peleryny. Z łatwością rozdarł ciężki od wody materiał, choć to jeszcze nie był koniec. Wypadł raz jeszcze do przodu, gwałtownie i z głuchym warkotem, aby zaatakować uciekającego mężczyznę. Zamachnął się raz jeszcze szponiastą łapą, obierając tym razem na cel plecy czarodzieja chcąc nie tylko rozorać pazurami jego plecy, ale również powalić go na ziemię przed zadaniem mu ostatecznego ciosu.
Rzucam k60 na odległość od ofiary - klik - 27 metrów
Rzucam k100 na dostrzeżenie/tropienie ofiary + 100 bonusu za IV (III + I) spostrzegawczości; kara -5: klik - 91 - 5 = 86 + 100 = 186
Rzucam k100 na powodzenie ataku: (wyważony cios - zmodyfikowany atak z zaskoczenia (tył -głowa plecy); rany cięte i upadek (zakres ST 60 - 79) + 2 x Sprawność (26)
Obrażenia: 10+ ½ S (3k8) + dodatkowy bonus do obrażeń od pazurów/zębów +10
PŻ w postaci ludzkiej: 162 - 29 = 133 (obrażenia od elektryczności, kara -10)
PŻ w postaci wilczej: 312 - 29 = 283 (obrażenia od elektryczności, kara -5)
Spostrzegawczość w wilczej formie: IV (III + I)
Odporność magiczna: +100
Podczas biegu na czterech łapach poprzez leśną gęstwinę poruszał się o wiele sprawniej od gnającego zdawać by się mogło na oślep mężczyzny. Wystające z ziemi, ukryte pod ściółką korzenie i kamienie oraz wszelkie nierówności jak dotąd nie stanowiły dla niego wielkiej przeszkody. Nawet pomimo panującej mgły. Szarpiące jego futro gałęzie nie mogły go powstrzymać. Przemierzając w pogoni las pozostawił na pobliskim pniu drzewa podłużny ślad po pazurach. Z każdą chwilą zbliżał się coraz bardziej do swojej ofiary, nawet jeśli nie był w stanie oszacować dzielącego ich dystansu w postaci niepełna trzydziestu metrów. Dystansu, który z każdą chwilą stawał się coraz mniejszy. Sięgnął szponiastą łapą przed siebie, chcąc pochwycić fragment peleryny. Z łatwością rozdarł ciężki od wody materiał, choć to jeszcze nie był koniec. Wypadł raz jeszcze do przodu, gwałtownie i z głuchym warkotem, aby zaatakować uciekającego mężczyznę. Zamachnął się raz jeszcze szponiastą łapą, obierając tym razem na cel plecy czarodzieja chcąc nie tylko rozorać pazurami jego plecy, ale również powalić go na ziemię przed zadaniem mu ostatecznego ciosu.
Rzucam k60 na odległość od ofiary - klik - 27 metrów
Rzucam k100 na dostrzeżenie/tropienie ofiary + 100 bonusu za IV (III + I) spostrzegawczości; kara -5: klik - 91 - 5 = 86 + 100 = 186
Rzucam k100 na powodzenie ataku: (wyważony cios - zmodyfikowany atak z zaskoczenia (tył -
Obrażenia: 10+ ½ S (3k8) + dodatkowy bonus do obrażeń od pazurów/zębów +10
PŻ w postaci ludzkiej: 162 - 29 = 133 (obrażenia od elektryczności, kara -10)
PŻ w postaci wilczej: 312 - 29 = 283 (obrażenia od elektryczności, kara -5)
Spostrzegawczość w wilczej formie: IV (III + I)
Odporność magiczna: +100
Sebastian Bartius
Zawód : Myśliwy, taksydermista
Wiek : 50
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Don’t shake me
Don’t make me bear my teeth
You really don’t wanna meet that guy
Don’t make me bear my teeth
You really don’t wanna meet that guy
OPCM : 14 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 6
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 13
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
The member 'Sebastian Bartius' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 88
--------------------------------
#2 'k8' : 2, 3, 2
#1 'k100' : 88
--------------------------------
#2 'k8' : 2, 3, 2
Black nie miał pojęcia, czy jego zaklęcie będzie wystarczająco silne, by powalić wilkołaka, chociaż gdzieś w duchu bardzo na to liczył. Może tym razem będzie mieć szczęście? Przynajmniej ten jeden jedyny raz w życiu?
Mówi się, że nadzieja umiera ostatnia. I ta właśnie sczezła, kiedy tuż za sobą mężczyzna usłyszał za sobą narastający odgłos łamanych gałęzi, zwiastujący, że przeciwnik był tuż za nim. Rigel zacisnął mocno zęby, przyspieszając bieg. Wilgotne, ciężkie leśne powietrze rozrywało jego płuca, kiedy próbował łapać kolejne oddechy, a mięśnie paliły żywym ogniem. Z każdą chwilą uświadamiał sobie, że te wszystkie próby ucieczki nie na wiele się zdadzą. Musiał zaryzykować, sięgając po najmniej przewidywalne wyjście.
-Accio miotła! - ostatnim tchem wypowiedział inkantację, lecz nie zdążył zrobić już nic więcej, gdyż w tej samej chwili poczuł gwałtowne szarpnięcie, a do jego uszu dobiegł przeszywający trzask rozrywanego materiału. Misternie zdobiona fibula, będąca pamiątką po przodkach i prawdziwym dziełem sztuki z białego złota, na której trzymała się peleryna, przegrała w starciu z potworną siłą ataku. Wygięła się, a jedna z jej części pękła, upadając gdzieś w plątaninę korzeni, liści i mchu. Bez ciężkiego materiału na ramionach biec było o wiele łatwiej, ale i bez niego czarodziej był jeszcze bardziej bezbronny - nie miał już nic, co mogłoby ochronić jego ciało przed kolejnym atakiem bestii.
Przejmujący ryk sprawił, że serce Rigela na chwilę zamarło. Nie było już ratunku. Coś uderzyło go w plecy z taką siłą, że nie był w stanie utrzymać równowagi i upadł wprost na wilgotne, gnijące liście. Rana na plecach pulsowała, a z rozerwanych ostrymi szponami mięśni zaczęła sączyć się gęsta, gorąca krew. Mężczyzna cicho jęknął z bólu, nie mając już siły, by dalej uciekać. Tak bardzo liczył na to, że zaklęcie się powiodło i miotła odnajdzie go wcześniej, niż wilkołak rozszarpie go na strzępy.
|Żywotność: 150/205 (kara: -10 | -55 zranienie)
Energia magiczna: 47/50
Mówi się, że nadzieja umiera ostatnia. I ta właśnie sczezła, kiedy tuż za sobą mężczyzna usłyszał za sobą narastający odgłos łamanych gałęzi, zwiastujący, że przeciwnik był tuż za nim. Rigel zacisnął mocno zęby, przyspieszając bieg. Wilgotne, ciężkie leśne powietrze rozrywało jego płuca, kiedy próbował łapać kolejne oddechy, a mięśnie paliły żywym ogniem. Z każdą chwilą uświadamiał sobie, że te wszystkie próby ucieczki nie na wiele się zdadzą. Musiał zaryzykować, sięgając po najmniej przewidywalne wyjście.
-Accio miotła! - ostatnim tchem wypowiedział inkantację, lecz nie zdążył zrobić już nic więcej, gdyż w tej samej chwili poczuł gwałtowne szarpnięcie, a do jego uszu dobiegł przeszywający trzask rozrywanego materiału. Misternie zdobiona fibula, będąca pamiątką po przodkach i prawdziwym dziełem sztuki z białego złota, na której trzymała się peleryna, przegrała w starciu z potworną siłą ataku. Wygięła się, a jedna z jej części pękła, upadając gdzieś w plątaninę korzeni, liści i mchu. Bez ciężkiego materiału na ramionach biec było o wiele łatwiej, ale i bez niego czarodziej był jeszcze bardziej bezbronny - nie miał już nic, co mogłoby ochronić jego ciało przed kolejnym atakiem bestii.
Przejmujący ryk sprawił, że serce Rigela na chwilę zamarło. Nie było już ratunku. Coś uderzyło go w plecy z taką siłą, że nie był w stanie utrzymać równowagi i upadł wprost na wilgotne, gnijące liście. Rana na plecach pulsowała, a z rozerwanych ostrymi szponami mięśni zaczęła sączyć się gęsta, gorąca krew. Mężczyzna cicho jęknął z bólu, nie mając już siły, by dalej uciekać. Tak bardzo liczył na to, że zaklęcie się powiodło i miotła odnajdzie go wcześniej, niż wilkołak rozszarpie go na strzępy.
|Żywotność: 150/205 (kara: -10 | -55 zranienie)
Energia magiczna: 47/50
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Pogoń za ofiarą miała skończyć się wraz z jej śmiercią, nie ucieczką. Charakterystyczna, drażniąca czuły wilkołaczy nos woń krwi i potęgująca odczuwaną, niemożliwą do zwalczenia agresję i żądzę krwi. Ta minie dopiero po powrocie do ludzkiej postaci gdy księżyc schowa się za horyzontem i wzejdzie słońce. Pozostawał niestrudzony, będąc tak bardzo blisko celu którym było dopadnięcie swojej ofiary. A ta w końcu była bezbronna, gdy została powalona przez niego na leśną ściółkę. Czarodziej nie stawiał już oporu. Nie sprawił, że poraził go prądem. Nie próbował już uciekać przed nim i unikać nieuchronnego, czyli własnej śmierci. Wszak wyszedł jej naprzeciw, wręcz witając ją z otwartymi ramionami niczym starego druha.
Poruszając się nadal na czterech łapach pokonał niewielki dystans, jaki ostatecznie dzieliła go od leżącego na ziemi człowieka i gdy już zamierzał przypuścić ostateczny atak na swoją ofiarę, ponad spowitym mlecznobiałą mgłą lasem rozniosło się po okolicy charakterystyczne wilcze wycie. Niezależnie od tego, czy to był zwyczajny wilk wyjący do księżyca, czy jego terenie łowieckim pojawił się kolejny wilkołak albo użyto wabika na wilkołaki, skutecznie odciągnęło to jego uwagę od niewykazującej nawet najmniejszego ruchu swojej ofiary, która najwyraźniej była już martwa i niewarta uwagi.
Z rozwartej paszczy, z głębi pokrytych zasychających krwią szczęk wydobyło się gardłowe warknięcie, a następnie wiłkołacze wycie będące odpowiedzią na ten zew. Odwróciwszy się od ciała swojej ofiary pognał na czterech łapach w kierunku linii gęstych drzew, znikając pośród nich i podążając w stronę, z której dobiegł go tamten odgłos. Do świtu pozostawało jeszcze co najmniej kilka godzin. Po ich upływie zacznie się przejaśniać. Gdy księżyc schowa się za horyzontem i wzejdzie słońce powróci do ludzkiej postaci. Wtedy będzie mógł powrócić do miejsca, w którym ukrył swoje rzeczy, doprowadzić się do względnego porządku oraz wrócić do domu aby tam dochodzić w spokoju do siebie i względnego zdrowia.
[zt][bylobrzydkobedzieladnie]
Poruszając się nadal na czterech łapach pokonał niewielki dystans, jaki ostatecznie dzieliła go od leżącego na ziemi człowieka i gdy już zamierzał przypuścić ostateczny atak na swoją ofiarę, ponad spowitym mlecznobiałą mgłą lasem rozniosło się po okolicy charakterystyczne wilcze wycie. Niezależnie od tego, czy to był zwyczajny wilk wyjący do księżyca, czy jego terenie łowieckim pojawił się kolejny wilkołak albo użyto wabika na wilkołaki, skutecznie odciągnęło to jego uwagę od niewykazującej nawet najmniejszego ruchu swojej ofiary, która najwyraźniej była już martwa i niewarta uwagi.
Z rozwartej paszczy, z głębi pokrytych zasychających krwią szczęk wydobyło się gardłowe warknięcie, a następnie wiłkołacze wycie będące odpowiedzią na ten zew. Odwróciwszy się od ciała swojej ofiary pognał na czterech łapach w kierunku linii gęstych drzew, znikając pośród nich i podążając w stronę, z której dobiegł go tamten odgłos. Do świtu pozostawało jeszcze co najmniej kilka godzin. Po ich upływie zacznie się przejaśniać. Gdy księżyc schowa się za horyzontem i wzejdzie słońce powróci do ludzkiej postaci. Wtedy będzie mógł powrócić do miejsca, w którym ukrył swoje rzeczy, doprowadzić się do względnego porządku oraz wrócić do domu aby tam dochodzić w spokoju do siebie i względnego zdrowia.
[zt][bylobrzydkobedzieladnie]
Sebastian Bartius
Zawód : Myśliwy, taksydermista
Wiek : 50
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Don’t shake me
Don’t make me bear my teeth
You really don’t wanna meet that guy
Don’t make me bear my teeth
You really don’t wanna meet that guy
OPCM : 14 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 6
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 13
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Zapach lasu zawsze kojarzył się Rigelowi z beztroskim czasem, który spędzał w rodzinnym gnieździe Flintów. Wtedy to razem z dziadkiem przemierzał najbardziej odległe zakątki lasu Charnwood, ucząc się od niego o magicznych roślinach, ich właściwościach i cyklach życia. Czuł się wtedy integralną częścią czegoś większego. Las nie był mu obcy - był jego serdecznym przyjacielem. Miejscem, gdzie czuł się bezpiecznie.
Teraz... wszystko było zupełnie inaczej. Zapach rozkładających się wilgotnych liści, ziemi i mchu nie przynosił upragnionego ukojenia. W obliczu katastrofy, jaka go spotkała, Rigel Black czuł się tak bardzo mały. Tak słaby i nic nieznaczący. Las milczał, cierpliwie czekał, aż będzie mógł pożywić się resztkami jego rozszarpanych zwłok. Miał na to dużo czasu.
Było przeraźliwie cicho, a jedynym odgłosem zaburzającym ten bezgłos był ciężki oddech wilkołaka, który czarodziej słyszał tuż nad sobą. Zagłuszał on wszystkie myśli, nawet jego własne głośne bicie serca.
Czas zwolnił na tyle, że każda sekunda trwała wieczność.
To był koniec. Definitywny i ostateczny.
Czy kiedykolwiek ktoś odnajdzie jego kości? Złoży je do rodzinnej krypty, by mógł dołączyć do grona rodziny? Nie miał co liczyć na piękny pogrzeb, mowy, które wychwalałyby jego poczynania. W swoim krótkim życiu nie osiągnął niczego wielkiego. Niczego, co realnie mogłoby poprawić los ludzi. Był zwyczajnym idiotą, który rzucił się w objęcia śmierci i nawet nie mógł opuścić tego padołu łez na własnych zasadach.
Może najwyraźniej… tak po prostu musiało być?
Jedyne, na co obecnie liczył, że bestia szybko zakończy jego cierpienie, by mógł odejść do swojego ukochanego i tym samym nie pozwoli, by został tu w postaci ducha na zawsze.
Mężczyzna zamknął oczy, po czym brudną od krwi ręką sięgnął do kieszeni, by ująć drżącymi palcami kieszonkowy zegarek, sprawiając, że ukryty tam skrawek materiału - jedyna pamiątka - stał się szkarłatny.
I nagle w powietrzu wybrzmiało przenikliwe wilcze wycie.
Czy już po wszystkim?
Umarłem?
Oddalający szelest wilkołaczych łap świadczył, że jeszcze nie. Kiedy dźwięk ten ucichł, Rigel powoli podniósł się na nogi i w tej samej sekundzie, zauważył swoją miotłę, przyzwaną zaklęciem, która, niczym ostrze, przecinała gęstą mgłę, lecąc wprost w jego stronę. Widok ten znowu obudził w nim wolę walki. Nie chciał czekać, aż potwór wróci. Musiał uciekać - jak najszybciej i jak najdalej stąd. Od utraty krwi kręciło mu się w głowie, lecz jedynie mocniej zacisnął zęby, kurczowo chwytając się chłodnego, gładkiego drewna, po czym wystartował wprost ku sklepieniu ze splecionych ze sobą gałęzi i dalej - ku gwiaździstemu niebu. Zmierzał w stronę domu, mierząc się z zimnym, przenikliwym wiatrem i narastającym bólem, odbierającym dech. Ze łzami, napływającymi do oczu. Łkaniem ściskającym za gardło. Mimo tej uporczywej walki Black zaczął tracić te ostatnie posiadane resztki sił, a kiedy w końcu poczuł, jak zaczyna spowijać go ciepła, przyjemnie ciężka ciemność - zniżył lot, pozwalając jej, by całkowicie go otuliła.
/zt
Teraz... wszystko było zupełnie inaczej. Zapach rozkładających się wilgotnych liści, ziemi i mchu nie przynosił upragnionego ukojenia. W obliczu katastrofy, jaka go spotkała, Rigel Black czuł się tak bardzo mały. Tak słaby i nic nieznaczący. Las milczał, cierpliwie czekał, aż będzie mógł pożywić się resztkami jego rozszarpanych zwłok. Miał na to dużo czasu.
Było przeraźliwie cicho, a jedynym odgłosem zaburzającym ten bezgłos był ciężki oddech wilkołaka, który czarodziej słyszał tuż nad sobą. Zagłuszał on wszystkie myśli, nawet jego własne głośne bicie serca.
Czas zwolnił na tyle, że każda sekunda trwała wieczność.
To był koniec. Definitywny i ostateczny.
Czy kiedykolwiek ktoś odnajdzie jego kości? Złoży je do rodzinnej krypty, by mógł dołączyć do grona rodziny? Nie miał co liczyć na piękny pogrzeb, mowy, które wychwalałyby jego poczynania. W swoim krótkim życiu nie osiągnął niczego wielkiego. Niczego, co realnie mogłoby poprawić los ludzi. Był zwyczajnym idiotą, który rzucił się w objęcia śmierci i nawet nie mógł opuścić tego padołu łez na własnych zasadach.
Może najwyraźniej… tak po prostu musiało być?
Jedyne, na co obecnie liczył, że bestia szybko zakończy jego cierpienie, by mógł odejść do swojego ukochanego i tym samym nie pozwoli, by został tu w postaci ducha na zawsze.
Mężczyzna zamknął oczy, po czym brudną od krwi ręką sięgnął do kieszeni, by ująć drżącymi palcami kieszonkowy zegarek, sprawiając, że ukryty tam skrawek materiału - jedyna pamiątka - stał się szkarłatny.
I nagle w powietrzu wybrzmiało przenikliwe wilcze wycie.
Czy już po wszystkim?
Umarłem?
Oddalający szelest wilkołaczych łap świadczył, że jeszcze nie. Kiedy dźwięk ten ucichł, Rigel powoli podniósł się na nogi i w tej samej sekundzie, zauważył swoją miotłę, przyzwaną zaklęciem, która, niczym ostrze, przecinała gęstą mgłę, lecąc wprost w jego stronę. Widok ten znowu obudził w nim wolę walki. Nie chciał czekać, aż potwór wróci. Musiał uciekać - jak najszybciej i jak najdalej stąd. Od utraty krwi kręciło mu się w głowie, lecz jedynie mocniej zacisnął zęby, kurczowo chwytając się chłodnego, gładkiego drewna, po czym wystartował wprost ku sklepieniu ze splecionych ze sobą gałęzi i dalej - ku gwiaździstemu niebu. Zmierzał w stronę domu, mierząc się z zimnym, przenikliwym wiatrem i narastającym bólem, odbierającym dech. Ze łzami, napływającymi do oczu. Łkaniem ściskającym za gardło. Mimo tej uporczywej walki Black zaczął tracić te ostatnie posiadane resztki sił, a kiedy w końcu poczuł, jak zaczyna spowijać go ciepła, przyjemnie ciężka ciemność - zniżył lot, pozwalając jej, by całkowicie go otuliła.
/zt
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
|18.06.1958
To miał być kolejny zwyczajny dzień w pracy. Katalogowanie dokumentów, sprawdzenie zbiornicy podejrzanych przedmiotów, czekających na przekazanie do właściwych Sal, drobne zadania dla Niewymownych oraz niezobowiązujące rozmowy z innymi stażystami, jak i pracownikami Ministerstwa Magii. Nic nie zapowiadało katastrofy, która miała się wydarzyć wraz z małą, zapieczętowaną kopertą, oznaczoną pieczątką z hasłem “poufne”, która w pewnej chwili znalazła się na biurku Rigela.
Lord Black już zdążył zapomnieć o tym, że kiedyś, wydawałoby się w zupełnie innym życiu, zbierał w Szkocji jakieś próbki roślin, by przekazać je do dalszych badań nad miejscami o wyjątkowych właściwościach magicznych. Niestety, Departament Tajemnic doskonale pamiętał o tym zleceniu, więc kiedy mężczyzna przełamał pieczęć i rozwinął list, jego oczom ukazała się prośba, by ponownie udał się w tamto miejsce i przeprowadził szersze badania, gdyż, jak podejrzewano, gdzieś pod ziemią mogły znajdować się odłamki meteorytu, wpływające na otaczającą faunę i florę. Rigel poczuł, jak coś nieprzyjemnie ściska jego wnętrzności. Wiedział, że jeśli chce w przyszłości znaleźć się w gronie Niewymownych, to musi się postarać i kontynuować rozpoczętą pracę… tylko że zmuszenie się do wyprawy, graniczyło w jego przypadku z cudem. Nie był jeszcze gotów, żeby przybyć na miejsce, gdzie został zaatakowany i tym samym obdarzony makabryczną klątwą, przekreślającą całe jego życie. Tylko że nie mógł nikomu o tym powiedzieć. I mimo ciężaru, jaki czuł w sercu, musiał nadal grać w grę, że wszystko jest w porządku. Dlatego ostatecznie spakował się i wyruszył w stronę gęstych szkockich lasów.
Kiedy przybył na miejsce, zdziwił się, jak bardzo nic się w okolicy nie zmieniło. Wciąż te same drzewa, to samo słodkawe powietrze o zapachu zgniłych liści. Dało się dostrzec również ślady jego starego obozowiska. Była tam też ona - rzucona gdzieś w krzaki, rozdarta wilkołaczymi pazurami jego czerwona peleryna, która obecnie przybrała barwę brudnego, zapleśniałego brązu.
Było też jeszcze coś. Leśne jezioro, którego tafla, błyszczała wesoło w promieniach przebijającego się przez korony drzew słońca. To właśnie w nim mężczyzna miał dokonać żywota.
Szkoda, że się nie udało - pomyślał, odruchowo chwytając się za ramię. Ugryzienie bolało nadal. Rana, choć w odpowiedni sposób odkażona i opatrzona, goiła się bardzo powoli.
Wspomnienia przerażającej nocy uderzały go jak morskie fale, ale czarodziej robił wszystko, by się od tego odciąć i zająć się powierzonym zadaniem, wychodząc z założenia, że im szybciej się uwinie, tym wcześniej wróci do domu. Praca było jego ucieczką i lekarstwem już od dłuższego czasu.
Rigel zaczął od tego, że rozłożył wyjątkowo delikatną aparaturę z Departamentu, po czym zagłębił się w jeden ze wziętych przez siebie astronomicznych tomów, poświęconych spadającym gwiazdom. Czytał je wcześniej w ramach przygotowań do wyprawy, by się podszkolić, ale teraz, kiedy musiał przełożyć teorie na praktykę, potrzebował dodatkowych wskazówek. Nie chciał przecież niczego popsuć.
To miał być kolejny zwyczajny dzień w pracy. Katalogowanie dokumentów, sprawdzenie zbiornicy podejrzanych przedmiotów, czekających na przekazanie do właściwych Sal, drobne zadania dla Niewymownych oraz niezobowiązujące rozmowy z innymi stażystami, jak i pracownikami Ministerstwa Magii. Nic nie zapowiadało katastrofy, która miała się wydarzyć wraz z małą, zapieczętowaną kopertą, oznaczoną pieczątką z hasłem “poufne”, która w pewnej chwili znalazła się na biurku Rigela.
Lord Black już zdążył zapomnieć o tym, że kiedyś, wydawałoby się w zupełnie innym życiu, zbierał w Szkocji jakieś próbki roślin, by przekazać je do dalszych badań nad miejscami o wyjątkowych właściwościach magicznych. Niestety, Departament Tajemnic doskonale pamiętał o tym zleceniu, więc kiedy mężczyzna przełamał pieczęć i rozwinął list, jego oczom ukazała się prośba, by ponownie udał się w tamto miejsce i przeprowadził szersze badania, gdyż, jak podejrzewano, gdzieś pod ziemią mogły znajdować się odłamki meteorytu, wpływające na otaczającą faunę i florę. Rigel poczuł, jak coś nieprzyjemnie ściska jego wnętrzności. Wiedział, że jeśli chce w przyszłości znaleźć się w gronie Niewymownych, to musi się postarać i kontynuować rozpoczętą pracę… tylko że zmuszenie się do wyprawy, graniczyło w jego przypadku z cudem. Nie był jeszcze gotów, żeby przybyć na miejsce, gdzie został zaatakowany i tym samym obdarzony makabryczną klątwą, przekreślającą całe jego życie. Tylko że nie mógł nikomu o tym powiedzieć. I mimo ciężaru, jaki czuł w sercu, musiał nadal grać w grę, że wszystko jest w porządku. Dlatego ostatecznie spakował się i wyruszył w stronę gęstych szkockich lasów.
Kiedy przybył na miejsce, zdziwił się, jak bardzo nic się w okolicy nie zmieniło. Wciąż te same drzewa, to samo słodkawe powietrze o zapachu zgniłych liści. Dało się dostrzec również ślady jego starego obozowiska. Była tam też ona - rzucona gdzieś w krzaki, rozdarta wilkołaczymi pazurami jego czerwona peleryna, która obecnie przybrała barwę brudnego, zapleśniałego brązu.
Było też jeszcze coś. Leśne jezioro, którego tafla, błyszczała wesoło w promieniach przebijającego się przez korony drzew słońca. To właśnie w nim mężczyzna miał dokonać żywota.
Szkoda, że się nie udało - pomyślał, odruchowo chwytając się za ramię. Ugryzienie bolało nadal. Rana, choć w odpowiedni sposób odkażona i opatrzona, goiła się bardzo powoli.
Wspomnienia przerażającej nocy uderzały go jak morskie fale, ale czarodziej robił wszystko, by się od tego odciąć i zająć się powierzonym zadaniem, wychodząc z założenia, że im szybciej się uwinie, tym wcześniej wróci do domu. Praca było jego ucieczką i lekarstwem już od dłuższego czasu.
Rigel zaczął od tego, że rozłożył wyjątkowo delikatną aparaturę z Departamentu, po czym zagłębił się w jeden ze wziętych przez siebie astronomicznych tomów, poświęconych spadającym gwiazdom. Czytał je wcześniej w ramach przygotowań do wyprawy, by się podszkolić, ale teraz, kiedy musiał przełożyć teorie na praktykę, potrzebował dodatkowych wskazówek. Nie chciał przecież niczego popsuć.
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Niewiele było miejsc, które wprawiały Evelyn Despenser w szeroko pojętą ruletkę emocjonalną. Las ten, któremu właśnie powierzała swe kroki, był tym, który wywoływał u kobiety gęsią skórkę, a zarazem ekscytację uwalniającą się w mrowieniu opuszków palców. Lubiła to uczucie, jakby natura dyktowała tu własne warunki, nie pozwalając na ingerencję ludzką, broniąc się przed światem nawet przy użyciu nieczystych praktyk. Szkotka respektowała wolę tego miejsca, odwiedzając je i dbając o dobrostan ciężkich od jagód krzewów, czy przerośniętych korzonków, którymi potem karmiła własne zwierzęta. Dziś jednak na misję wyruszyła z najbardziej niefrasobliwym stworzeniem, które od samego początku ujawniało swoją nadaktywność biegając bez celu od lewej do prawej, nie omieszkując wpadać pod nogi kruczowłosej przy każdym przecięciu ich ścieżek. Rufus nie przejawiał nawet odrobiny dobrego wychowania i choć można było to zrzucić na jego niuchaczową naturę gatunkową, to jednak kobieta uważała, że trafił jej się wyjątkowo nieznośny egzemplarz. Z tym niewielkim, poznaczonym siwizną stworzeniem żyła całe swoje życie i wiedziała, że nic już nie zmieni jego nader nadpobudliwego, psotnego charakteru. Mogła jednak z tego korzystać, co też zamierzała dziś uczynić, bowiem stworzonko miało niezłego nosa do wyszukiwania swoich ulubionych smakołyków, a dzięki temu sam zbiór w założeniu przebiegnie o wiele szybciej. Kobiecie zależało na obróceniu w tę i z powrotem w jak najkrótszym czasie – w końcu czekało na nią wiele pracy, hodowla sama się nie oporządzi.
Nie podążała żadną konkretną ścieżką, większość z nich już i tak porosła gęstą zielenią, ukrywając pozornie wyryte szlaki. Niemniej pilnowała swojego położenia, głównie po to, by nie zagubić się w gęstwinie i łatwo odnaleźć drogę powrotną. Dzięki obraniu prostej drogi mogła oddać się rozmyślaniom, uwolnić dziko galopujące serce, które zgrywało się z rytmem dudnienia lasu, jakby szalały po nim tysiące kopyt i łap duchów tych, którym niegdyś przyszło tu żyć, a których zarazem już dawno tu nie było. Zawsze miała wrażenie, że właśnie w tym miejscu czuje się bardziej sobą niż wśród ludzi, jakby jej druga natura informowała ją, że od lat należy do dwóch zupełnie innych światów i tylko w jednym może czuć się bezpieczna. Prychnęła cicho, zdając sobie sprawę z tej bezsensownej myśli – bezpieczeństwo już dawno było czymś w rodzaju towaru deficytowego, a wilkołak sam w sobie, choć silny i szybki, nie mógł czuć się bezpieczny nawet w takiej głuszy.
Zmarszczyła brwi, próbując odnaleźć wzrokiem Rufusa, zdając sobie sprawę, że już od jakiegoś czasu nie musiała podskakiwać, gdy ten przebiegał jej tuż przed nogami. Zmartwiło ją to, tym bardziej, że zazwyczaj było zwiastunem kłopotów. Rozejrzała się prędko, nie wydając żadnego dźwięku, prócz trzasku łamanych gałązek pod stopami. Wtedy też dostrzegła jezioro, a jej serce zaczęło wzmożoną pracę, gdy wyobraźnia podkładała obrazy znikającego pod taflą wody ciałka. Zerwała się do biegu, przyrzekając sobie, że jeśli odnajdzie tego małego drania, to go udusi gołymi rękoma. Był jej rodziną, a bez niego musiałaby przyznać, że została na tym ziemskim padole sama. Niedoczekanie.
I wtedy właśnie, gdy już przywitała się z myślą wkroczenia w martwe jezioro, kątem oka dostrzegła małego czorta. Próżno jednak było sądzić, że to czas w którym można uspokoić się i odetchnąć, bo stworzenie było niebezpiecznie blisko jakiegoś błyszczącego ustrojstwa rozstawionego w środku głuszy, zapewne zamiarując się na przechwycenie choć małego, świecącego elementu. Evelyn zauważyła, że właściciel ów tałatajstwa wcale nie zauważył małego złodzieja, co tylko pogarszało sytuację i niejako wymuszało na niej reakcję, a tak nie chciała mierzyć się z innym czarodziejem, to zazwyczaj przynosiło zły obrót wydarzeń. Wtedy też zdała sobie sprawę, że zniszczenia, których Rufus mógłby dokonać mogą przełożyć się na zniknięcie ogromnej ilości galeonów z jej własnej kieszeni, a to sprawiło, że nie miała już zamiaru dłużej ukrywać swojej obecności i tym bardziej silić się na delikatne wejście.
- Rufus, zostaw! – krzyknęła w kierunku stworzenia, zwracając na siebie uwagę, choć zapewne jej pokraczny bieg przy którym z rąk wypadały jej wcześniej uzbierane korzonki, poczerwieniała i mocno ściągnięta ze złości twarz, oraz lodowaty ton głosu, podszyty drżeniem mogły sugerować, że nie jest pewna iż ten sposób zatrzyma jej podopiecznego. Była gwałtowna, a mimo to czarne łapki były już o cal od celu, który mógł wywołać lawinę nieprzewidywalnych zdarzeń i mogła mieć tylko nadzieję, że mężczyzna ma lepszy refleks niż ona sama i zdąży powstrzymać niuchacza.
Nie podążała żadną konkretną ścieżką, większość z nich już i tak porosła gęstą zielenią, ukrywając pozornie wyryte szlaki. Niemniej pilnowała swojego położenia, głównie po to, by nie zagubić się w gęstwinie i łatwo odnaleźć drogę powrotną. Dzięki obraniu prostej drogi mogła oddać się rozmyślaniom, uwolnić dziko galopujące serce, które zgrywało się z rytmem dudnienia lasu, jakby szalały po nim tysiące kopyt i łap duchów tych, którym niegdyś przyszło tu żyć, a których zarazem już dawno tu nie było. Zawsze miała wrażenie, że właśnie w tym miejscu czuje się bardziej sobą niż wśród ludzi, jakby jej druga natura informowała ją, że od lat należy do dwóch zupełnie innych światów i tylko w jednym może czuć się bezpieczna. Prychnęła cicho, zdając sobie sprawę z tej bezsensownej myśli – bezpieczeństwo już dawno było czymś w rodzaju towaru deficytowego, a wilkołak sam w sobie, choć silny i szybki, nie mógł czuć się bezpieczny nawet w takiej głuszy.
Zmarszczyła brwi, próbując odnaleźć wzrokiem Rufusa, zdając sobie sprawę, że już od jakiegoś czasu nie musiała podskakiwać, gdy ten przebiegał jej tuż przed nogami. Zmartwiło ją to, tym bardziej, że zazwyczaj było zwiastunem kłopotów. Rozejrzała się prędko, nie wydając żadnego dźwięku, prócz trzasku łamanych gałązek pod stopami. Wtedy też dostrzegła jezioro, a jej serce zaczęło wzmożoną pracę, gdy wyobraźnia podkładała obrazy znikającego pod taflą wody ciałka. Zerwała się do biegu, przyrzekając sobie, że jeśli odnajdzie tego małego drania, to go udusi gołymi rękoma. Był jej rodziną, a bez niego musiałaby przyznać, że została na tym ziemskim padole sama. Niedoczekanie.
I wtedy właśnie, gdy już przywitała się z myślą wkroczenia w martwe jezioro, kątem oka dostrzegła małego czorta. Próżno jednak było sądzić, że to czas w którym można uspokoić się i odetchnąć, bo stworzenie było niebezpiecznie blisko jakiegoś błyszczącego ustrojstwa rozstawionego w środku głuszy, zapewne zamiarując się na przechwycenie choć małego, świecącego elementu. Evelyn zauważyła, że właściciel ów tałatajstwa wcale nie zauważył małego złodzieja, co tylko pogarszało sytuację i niejako wymuszało na niej reakcję, a tak nie chciała mierzyć się z innym czarodziejem, to zazwyczaj przynosiło zły obrót wydarzeń. Wtedy też zdała sobie sprawę, że zniszczenia, których Rufus mógłby dokonać mogą przełożyć się na zniknięcie ogromnej ilości galeonów z jej własnej kieszeni, a to sprawiło, że nie miała już zamiaru dłużej ukrywać swojej obecności i tym bardziej silić się na delikatne wejście.
- Rufus, zostaw! – krzyknęła w kierunku stworzenia, zwracając na siebie uwagę, choć zapewne jej pokraczny bieg przy którym z rąk wypadały jej wcześniej uzbierane korzonki, poczerwieniała i mocno ściągnięta ze złości twarz, oraz lodowaty ton głosu, podszyty drżeniem mogły sugerować, że nie jest pewna iż ten sposób zatrzyma jej podopiecznego. Była gwałtowna, a mimo to czarne łapki były już o cal od celu, który mógł wywołać lawinę nieprzewidywalnych zdarzeń i mogła mieć tylko nadzieję, że mężczyzna ma lepszy refleks niż ona sama i zdąży powstrzymać niuchacza.
I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Neutralni
Tym razem las żył. Nie tonął w nienaturalnej ciszy, zupełnie jak przestraszony człowiek, który próbuje się ukryć i wstrzymuje oddech, by nawet najdrobniejszy odgłos nie mógł zdradzić jego kryjówki. Dzisiaj dało się słyszeć dźwięki leśnego życia - śpiewające ptaki, szelest liści na wietrze, skrzypienie gałęzi. Czasem coś przemknęło wysoko w koronach drzew.
Obecność innych istot niejako dodawała Blackowi otuchy, dzięki czemu mógł spokojnie dać się porwać lekturze. Nie sądził, że temat meteorytów może być aż tak fascynujący. Chociaż w eksperymentach z eliksirami zdarzało mu się używać sproszkowanych odłamków spadających gwiazd, które w niespotykany sposób były w stanie zastąpić wiele znanych mu składników, nigdy specjalnie nie zagłębiał się w tematy, skąd właściwie owe “gwiazdy” pochodzą. Jakie odległości mogą pokonywać, z czego się składać. Myślenie o ogromie kosmosu potrafiło przerażać. Nie każdy czuł się dobrze, wiedząc, że wobec potęgi Wszechświata, jest tylko małym, nic nieznaczącym pyłkiem, ze wszystkimi swoimi marnymi problemami. Black jednak nie miał z tym problemu - czuł się tak już od dłuższego czasu.
Ustawione przyrządy pomiarowe cicho buczały - odłamki meteorytów umieszczone w nich, rezonowały z miejscem; monotonnie, wręcz hipnotycznie, klekotały nakręcane trybiki. Tylko jedno nie pasowało w tej idealnej symfonii, wprost stworzonej do badań naukowych. Rigel zauważył jednak to zbyt późno - w chwili, kiedy zdał sobie sprawę z zamieszania, usłyszawszy obcy głos. Szybko odwrócił się i zobaczył rozczochraną, zziajaną kobietę.
-Kim pani… - zaczął, jednak urwał, podążając wzrokiem w miejsce, w które się wpatrywała. Był tam… niuchacz. Niuchacz, który właśnie sięgał po element, odpowiadający za utrzymanie mocy kawałka meteorytu, zamkniętego w szklanym naczyniu.
-Nie! Zostaw! - Black rzucił się w jego kierunku, lecz zachłanne łapki stworzenia były szybsze i błyszczący przedmiot w mgnieniu okaz zniknął w jego torbie.
W tej samej chwili trzasnęło szkło, a ciche buczenie, zmieniło się w niski, wibrujący odgłos, zagłuszający myśli.
-O nie, nie! - Czarodziej uniósł różdżkę, próbując naprawić rezerwuar z meteorytem…
I wtedy wszystko eksplodowało.
Coś szarpnęło jego ciałem, a świat szaleńczo zawirował przed jego oczami. Nie był w stanie zrozumieć, co się dzieje, ani nic zrobić. Ocknął się dopiero w chili, kiedy uderzył całym sobą w coś miękkiego.
Dookoła było straszliwie ciemno i dziwacznie pachniało - wyczulone wilkołacze zmysły za grosz nie były w stanie pomóc Rigelowi w określeniu, gdzie właściwie się znajduje.
-Lumos - cicho wypowiedział zaklęcie. Jasne światło z końca różdżki oświetliło ciemną… jaskinię? Miejsce było wypełnione po brzegi przeróżnymi rupieciami. Tu i ówdzie leżały monety. Klamki. Jakiś widelec.
-Co na Merlina…?
Obecność innych istot niejako dodawała Blackowi otuchy, dzięki czemu mógł spokojnie dać się porwać lekturze. Nie sądził, że temat meteorytów może być aż tak fascynujący. Chociaż w eksperymentach z eliksirami zdarzało mu się używać sproszkowanych odłamków spadających gwiazd, które w niespotykany sposób były w stanie zastąpić wiele znanych mu składników, nigdy specjalnie nie zagłębiał się w tematy, skąd właściwie owe “gwiazdy” pochodzą. Jakie odległości mogą pokonywać, z czego się składać. Myślenie o ogromie kosmosu potrafiło przerażać. Nie każdy czuł się dobrze, wiedząc, że wobec potęgi Wszechświata, jest tylko małym, nic nieznaczącym pyłkiem, ze wszystkimi swoimi marnymi problemami. Black jednak nie miał z tym problemu - czuł się tak już od dłuższego czasu.
Ustawione przyrządy pomiarowe cicho buczały - odłamki meteorytów umieszczone w nich, rezonowały z miejscem; monotonnie, wręcz hipnotycznie, klekotały nakręcane trybiki. Tylko jedno nie pasowało w tej idealnej symfonii, wprost stworzonej do badań naukowych. Rigel zauważył jednak to zbyt późno - w chwili, kiedy zdał sobie sprawę z zamieszania, usłyszawszy obcy głos. Szybko odwrócił się i zobaczył rozczochraną, zziajaną kobietę.
-Kim pani… - zaczął, jednak urwał, podążając wzrokiem w miejsce, w które się wpatrywała. Był tam… niuchacz. Niuchacz, który właśnie sięgał po element, odpowiadający za utrzymanie mocy kawałka meteorytu, zamkniętego w szklanym naczyniu.
-Nie! Zostaw! - Black rzucił się w jego kierunku, lecz zachłanne łapki stworzenia były szybsze i błyszczący przedmiot w mgnieniu okaz zniknął w jego torbie.
W tej samej chwili trzasnęło szkło, a ciche buczenie, zmieniło się w niski, wibrujący odgłos, zagłuszający myśli.
-O nie, nie! - Czarodziej uniósł różdżkę, próbując naprawić rezerwuar z meteorytem…
I wtedy wszystko eksplodowało.
Coś szarpnęło jego ciałem, a świat szaleńczo zawirował przed jego oczami. Nie był w stanie zrozumieć, co się dzieje, ani nic zrobić. Ocknął się dopiero w chili, kiedy uderzył całym sobą w coś miękkiego.
Dookoła było straszliwie ciemno i dziwacznie pachniało - wyczulone wilkołacze zmysły za grosz nie były w stanie pomóc Rigelowi w określeniu, gdzie właściwie się znajduje.
-Lumos - cicho wypowiedział zaklęcie. Jasne światło z końca różdżki oświetliło ciemną… jaskinię? Miejsce było wypełnione po brzegi przeróżnymi rupieciami. Tu i ówdzie leżały monety. Klamki. Jakiś widelec.
-Co na Merlina…?
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Kątem oka dojrzała skonsternowany wzrok czarnych oczu i ruch ust, choć nie doszedł do niej dźwięk wypowiadanych słów. Zbliżyli się do czarnego stworzenia razem, będąc tak blisko, że mogła przysiąc iż któreś z nich musnęło futro Rufusa opuszkami palców. Źrenice kruczowłosej rozszerzyły się, gdy stworzenie chwyciło za przedmiot. Nie zdołała go upilnować, ochronić, skryć, a przecież była mu opiekunką, jedyną opoką. Powinna była zdążyć go złapać, skryć przed konsekwencjami. Stalowoniebieskimi oczami patrzyła jak czarodziej chwyta różdżkę, jak próbuje zrobić coś, cokolwiek, by zmienić bieg wydarzeń i wtedy…
Szarpnięcie wywołało głuche odbicie w jej trzewiach, jakby dostała obuchem. Mgła przesłoniła wzrok, jakby ktoś przysypał jej oczy drażniącym piaskiem. Trwało to chwilę, choć zdecydowanie zbyt długą, dającą się odczuć przez ociężałość powiek, które próbowały się otworzyć tuż po zderzeniu z nowym podłożem. Spomiędzy ust wydostał się przeciągły jęk, zdecydowanie bolesny, odrobinę zabarwiony rezygnacją. Wiedziała, że cos w nią uderzyło, coś cięższego, nieokreślonego, choć wydającego dźwięki. Oszołomienie ustępowało zbyt powolnie, by móc określić to, co się konkretnie wydarzyło. Próbowała się skupić, zmusić do uniesienia powiek, choć to było tak trudne, wymagające…
Wreszcie się udało, otoczenie nabierało barw i kształtów, chociaż… Nie, to były jedynie cienie ciemności goszczącej wokół. Uniosła się na łokciach, obracając głowę w lewo, jakby dosłyszała tam znajomy dźwięk. Co się właściwie stało?
Światłość. Blask wydobytego z różdżki zaklęcia zamroczył ją, zmuszając do przymrużenia oczu, kolejnego jęku wydobytego spomiędzy ust w cichym proteście. Dlaczego to robił? Mógł poczekać, dać jej chwilę na uspokojenie zmysłów, przygotowanie ich do tej chwili. Zamiast tego ponownie mierzyła się z nagłą zmianą kontrastu, potrzebą złapania ostrości spojrzenia. Potrząsnęła głową, krzywiąc się tak, jakby nawet nie chciała próbować, a mimo to prędko otworzyła oczy, przyzwyczajając się do nowej sytuacji. Dostrzegła wielkie, zdecydowanie przerysowane przedmioty. Monety przypominające ogromne galeony. Klamki, jak te, których zwykle brakowało w jej drzwiach i… Widelec. Osłupiała, maślanym wzrokiem śledząc przedmiot, zdobioną rączkę i zakrzywiony ząb. To ten. Ten jedyny, z zastawy jej prababki, który odziedziczyła matka, a potem ona. Ten, którego nie mogła znaleźć latami, którego szukała pieczołowicie od kilkunastu lat. Czyżby…? Nie, to nie było możliwe.
Wstała z ziemi, otrzepując spódnicę z pyłu i próbując jednocześnie zrozumieć to, co właśnie zaszło. Byli w torbie Rufusa? Tylko on mógł mieć te rzeczy, nikt inny, nawet jej umysł nie wymyśliłby takiego miejsca, więc to nie mogła być fikcja.
Skierowała gniewne spojrzenie ku mężczyźnie, najwyraźniej i on trafił do tego miejsca. Dobrze, doskonale, przynajmniej nie była tu sama i miała na kogo bruździć, bo to nie była jedynie jej wina, któż zostawia tego typu rzeczy pośród lasu bez szczególnego nadzoru? Byle dziecko by się do tego dorwało. – Kim ty, na Merlina i wszystkie chrobotki, jesteś? – rzuciła z oskarżeniem w głowie zanim jeszcze przyszło jej wydać niepochlebne słowa. – I dlaczego nie pilnujesz swojego ustrojstwa? Las nie jest wyłącznie dla ludzi – mruknęła, podchodząc do pozornej ściany, dotykając dłonią jej miękkiej struktury. Zmarszczyła brwi, wciskając dłoń na tyle na ile pozwoliła jej siła, co zaraz wywołało lawinę mikro wstrząsów. Nie wzdrygnęła się, choć uczucie wcale nie należało do przyjemnych. Jeżeli się nie myliła, to mieli zdecydowanie większy problem.
- Niuchacz złapał to twoje ustrojstwo? – zadała pytanie, obchodząc najbliższy teren wokół, jakby nie chciała się oddalać i rozdzielać. Mogła wiedzieć gdzie są, ale to on powinien mieć pomysł na to jak ich stąd wydostać. – Najwyraźniej gdy wybuchło… Nie wiem, wessało nas w jego torbę? To są moje cholerne klamki! – dla mężczyzny pewnie mówiła bez ładu i składu, ale dla niej cała ta sytuacja była jasna. To były jej rzeczy, tylko zdecydowanie większe niż pierwotnie, a ściany… Ściany były miękkie, jak Rufus, gdy głaskała go każdego wieczoru. Mógł się poruszać? Był sam, jeżeli nie wchłonęła go ta magia, to… Został w tym lesie na pastwę losu. Bez opieki i nadzoru, a to oznaczało, że sytuacja mogła być znacznie poważniejsza, niż sądziła na początku – Coś ty narobił? – głos poniósł się echem; pamiętała jego próbę dobycia różdżki, nic więcej. Nie była pewna, co chciał wtedy uczynić, jak chciał chronić swój przedmiot? Skąd miał to ustrojstwo i do czego służyło? Czy się stąd wydostaną? Panika wzbierała w umyśle Szkotki. Nie mogła tu zostać, miała jeszcze tyle do zrobienia…
Szarpnięcie wywołało głuche odbicie w jej trzewiach, jakby dostała obuchem. Mgła przesłoniła wzrok, jakby ktoś przysypał jej oczy drażniącym piaskiem. Trwało to chwilę, choć zdecydowanie zbyt długą, dającą się odczuć przez ociężałość powiek, które próbowały się otworzyć tuż po zderzeniu z nowym podłożem. Spomiędzy ust wydostał się przeciągły jęk, zdecydowanie bolesny, odrobinę zabarwiony rezygnacją. Wiedziała, że cos w nią uderzyło, coś cięższego, nieokreślonego, choć wydającego dźwięki. Oszołomienie ustępowało zbyt powolnie, by móc określić to, co się konkretnie wydarzyło. Próbowała się skupić, zmusić do uniesienia powiek, choć to było tak trudne, wymagające…
Wreszcie się udało, otoczenie nabierało barw i kształtów, chociaż… Nie, to były jedynie cienie ciemności goszczącej wokół. Uniosła się na łokciach, obracając głowę w lewo, jakby dosłyszała tam znajomy dźwięk. Co się właściwie stało?
Światłość. Blask wydobytego z różdżki zaklęcia zamroczył ją, zmuszając do przymrużenia oczu, kolejnego jęku wydobytego spomiędzy ust w cichym proteście. Dlaczego to robił? Mógł poczekać, dać jej chwilę na uspokojenie zmysłów, przygotowanie ich do tej chwili. Zamiast tego ponownie mierzyła się z nagłą zmianą kontrastu, potrzebą złapania ostrości spojrzenia. Potrząsnęła głową, krzywiąc się tak, jakby nawet nie chciała próbować, a mimo to prędko otworzyła oczy, przyzwyczajając się do nowej sytuacji. Dostrzegła wielkie, zdecydowanie przerysowane przedmioty. Monety przypominające ogromne galeony. Klamki, jak te, których zwykle brakowało w jej drzwiach i… Widelec. Osłupiała, maślanym wzrokiem śledząc przedmiot, zdobioną rączkę i zakrzywiony ząb. To ten. Ten jedyny, z zastawy jej prababki, który odziedziczyła matka, a potem ona. Ten, którego nie mogła znaleźć latami, którego szukała pieczołowicie od kilkunastu lat. Czyżby…? Nie, to nie było możliwe.
Wstała z ziemi, otrzepując spódnicę z pyłu i próbując jednocześnie zrozumieć to, co właśnie zaszło. Byli w torbie Rufusa? Tylko on mógł mieć te rzeczy, nikt inny, nawet jej umysł nie wymyśliłby takiego miejsca, więc to nie mogła być fikcja.
Skierowała gniewne spojrzenie ku mężczyźnie, najwyraźniej i on trafił do tego miejsca. Dobrze, doskonale, przynajmniej nie była tu sama i miała na kogo bruździć, bo to nie była jedynie jej wina, któż zostawia tego typu rzeczy pośród lasu bez szczególnego nadzoru? Byle dziecko by się do tego dorwało. – Kim ty, na Merlina i wszystkie chrobotki, jesteś? – rzuciła z oskarżeniem w głowie zanim jeszcze przyszło jej wydać niepochlebne słowa. – I dlaczego nie pilnujesz swojego ustrojstwa? Las nie jest wyłącznie dla ludzi – mruknęła, podchodząc do pozornej ściany, dotykając dłonią jej miękkiej struktury. Zmarszczyła brwi, wciskając dłoń na tyle na ile pozwoliła jej siła, co zaraz wywołało lawinę mikro wstrząsów. Nie wzdrygnęła się, choć uczucie wcale nie należało do przyjemnych. Jeżeli się nie myliła, to mieli zdecydowanie większy problem.
- Niuchacz złapał to twoje ustrojstwo? – zadała pytanie, obchodząc najbliższy teren wokół, jakby nie chciała się oddalać i rozdzielać. Mogła wiedzieć gdzie są, ale to on powinien mieć pomysł na to jak ich stąd wydostać. – Najwyraźniej gdy wybuchło… Nie wiem, wessało nas w jego torbę? To są moje cholerne klamki! – dla mężczyzny pewnie mówiła bez ładu i składu, ale dla niej cała ta sytuacja była jasna. To były jej rzeczy, tylko zdecydowanie większe niż pierwotnie, a ściany… Ściany były miękkie, jak Rufus, gdy głaskała go każdego wieczoru. Mógł się poruszać? Był sam, jeżeli nie wchłonęła go ta magia, to… Został w tym lesie na pastwę losu. Bez opieki i nadzoru, a to oznaczało, że sytuacja mogła być znacznie poważniejsza, niż sądziła na początku – Coś ty narobił? – głos poniósł się echem; pamiętała jego próbę dobycia różdżki, nic więcej. Nie była pewna, co chciał wtedy uczynić, jak chciał chronić swój przedmiot? Skąd miał to ustrojstwo i do czego służyło? Czy się stąd wydostaną? Panika wzbierała w umyśle Szkotki. Nie mogła tu zostać, miała jeszcze tyle do zrobienia…
I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Ostatnio zmieniony przez Evelyn Despenser dnia 06.02.23 22:30, w całości zmieniany 2 razy
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Neutralni
Miejsce to było dziwne. Nie tylko przez kompletne egipskie ciemności, jakie tu panowały, przypominające prędzej jakąś podziemną pieczarę lub tunele w kopalni. Było tu jeszcze coś. Zapach. Dziwna, piżmowo-słodka woń wypełniała nozdrza, przez co chciało się kichać. A może działo się tak za sprawą kurzu, który również wypełniał powietrze?
Gdzieś w ciemnościach, zupełnie poza kręgiem wyczarowanego przez siebie światła Rigel zobaczył ruch. Czując, jak łomocze mu serce, odwrócił się nagle, świecąc tajemniczej figurze prosto w twarz. To była ta osobliwa kobieta, którą widział tuż przed tym, jak wszystko wybuchło.
Czarodziej opuścił różdżkę.
-Proszę wybaczyć. Nazywam się Rigel Black. A Pani? - odpowiedział kulturalnie na dość ostre pytanie. Nie zamierzał się ukrywać. W końcu nie robił niczego bezprawnego. Podejrzanego? Może. W końcu większość pracy, jaką wykonywał w Departamencie Tajemnic, do takich właśnie należała. - Cóż, nie spodziewałem się, że będę miał gości. Tamta część lasu jest wyjątkowo… mało popularna wśród spacerowiczów oraz zwierząt.
Miała jednak najwyraźniej w sobie coś, co przyciągało wilkołaki, jak się okazało ponad miesiąc temu. O tym jednak Rigel wolał nie mówić.
Odprowadził wzrokiem nieznajomą, która to zaczęła robić coś ze ścianą… po czym w sadziła w nią rękę. Zanim jednak arystokrata zdążył powiedzieć cokolwiek, jak również zebrać przysłowiową szczękę z podłogi, kobieta rzuciła teorią, która była szalona. Na tyle szalona, że w obecnej sytuacji mogłaby okazać się prawdą.
-Torba niuchacza… - powiedział cicho i również dotknął nietypowo miękkiej i, jak się okazało w świetle różdżki, włochatej “ściany”. - Ależ to jest niesamowite!
To niewyobrażalne! Jeśli opowie o tym w Departamencie, przygotuje odpowiednie sprawozdanie i analizę, jak przez zawirowania magii, wzmocnione rdzeniem maszyny pomiarowej, mogło dojść do podobnej sytuacji, może przyczynić się do odkrycia czegoś nadzwyczajnego. Kto by pomyślał, że coś takiego w ogóle jest możliwe!
Musiał jednak zachować się profesjonalnie, chociaż energia wprost rozpierała go z ekscytacji. Odchrząknął i zaczął mówić dalej, odczekując moment, aż czarnowłosa wykrzyczy się w przestrzeń… albo też na niego?
-Nie jestem do końca pewien, co dokładnie zaszło, jednak prawdopodobnie magiczne właściwości niuchacza zostały wzmocnione przez składnik, zasilający moje urządzenie pomiarowe - odparł, rozglądając się dookoła. - Tamta część lasu również była nietypowa, chociaż nie sądzę, że to wina jej nietypowej aury.
Czas potężnych anomalii magicznych już dawno minął. A przynajmniej tak sądził. Nadal jeszcze istniało wiele niezbadanych miejsc, które jak były niebezpieczne magicznie, tak są nadal.
-Cóż, nie możemy tu zostać. Trzeba wypracować jakiś plan... - powiedział bardziej do siebie. - To pani nichacz? Muszę przyznać, że nigdy z takowymi nie obcowałem i wiem o nich zatrważająco mało… - Po czym uśmiechnął się delikatnie i dodał niepewnie. - Z dwojga złego to dobrze się stało, że tu trafiliśmy, bo odnalazła pani swoje klamki.
Gdzieś w ciemnościach, zupełnie poza kręgiem wyczarowanego przez siebie światła Rigel zobaczył ruch. Czując, jak łomocze mu serce, odwrócił się nagle, świecąc tajemniczej figurze prosto w twarz. To była ta osobliwa kobieta, którą widział tuż przed tym, jak wszystko wybuchło.
Czarodziej opuścił różdżkę.
-Proszę wybaczyć. Nazywam się Rigel Black. A Pani? - odpowiedział kulturalnie na dość ostre pytanie. Nie zamierzał się ukrywać. W końcu nie robił niczego bezprawnego. Podejrzanego? Może. W końcu większość pracy, jaką wykonywał w Departamencie Tajemnic, do takich właśnie należała. - Cóż, nie spodziewałem się, że będę miał gości. Tamta część lasu jest wyjątkowo… mało popularna wśród spacerowiczów oraz zwierząt.
Miała jednak najwyraźniej w sobie coś, co przyciągało wilkołaki, jak się okazało ponad miesiąc temu. O tym jednak Rigel wolał nie mówić.
Odprowadził wzrokiem nieznajomą, która to zaczęła robić coś ze ścianą… po czym w sadziła w nią rękę. Zanim jednak arystokrata zdążył powiedzieć cokolwiek, jak również zebrać przysłowiową szczękę z podłogi, kobieta rzuciła teorią, która była szalona. Na tyle szalona, że w obecnej sytuacji mogłaby okazać się prawdą.
-Torba niuchacza… - powiedział cicho i również dotknął nietypowo miękkiej i, jak się okazało w świetle różdżki, włochatej “ściany”. - Ależ to jest niesamowite!
To niewyobrażalne! Jeśli opowie o tym w Departamencie, przygotuje odpowiednie sprawozdanie i analizę, jak przez zawirowania magii, wzmocnione rdzeniem maszyny pomiarowej, mogło dojść do podobnej sytuacji, może przyczynić się do odkrycia czegoś nadzwyczajnego. Kto by pomyślał, że coś takiego w ogóle jest możliwe!
Musiał jednak zachować się profesjonalnie, chociaż energia wprost rozpierała go z ekscytacji. Odchrząknął i zaczął mówić dalej, odczekując moment, aż czarnowłosa wykrzyczy się w przestrzeń… albo też na niego?
-Nie jestem do końca pewien, co dokładnie zaszło, jednak prawdopodobnie magiczne właściwości niuchacza zostały wzmocnione przez składnik, zasilający moje urządzenie pomiarowe - odparł, rozglądając się dookoła. - Tamta część lasu również była nietypowa, chociaż nie sądzę, że to wina jej nietypowej aury.
Czas potężnych anomalii magicznych już dawno minął. A przynajmniej tak sądził. Nadal jeszcze istniało wiele niezbadanych miejsc, które jak były niebezpieczne magicznie, tak są nadal.
-Cóż, nie możemy tu zostać. Trzeba wypracować jakiś plan... - powiedział bardziej do siebie. - To pani nichacz? Muszę przyznać, że nigdy z takowymi nie obcowałem i wiem o nich zatrważająco mało… - Po czym uśmiechnął się delikatnie i dodał niepewnie. - Z dwojga złego to dobrze się stało, że tu trafiliśmy, bo odnalazła pani swoje klamki.
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Nagłym ruchem zasłoniła twarz ręką, chroniąc oczy przed zdecydowanie zbyt mocnym światłem zaklęcia. Zazgrzytała zębami, bo choć rozumiała ten zdecydowany ruch zaskoczenia, to jednak światło nie było ani trochę przyjemne, tym bardziej w takich ciemnościach. Czujnym ruchem obserwowała dłoń mężczyzny z dobytą różdżką, śledziła jej drogę ku dołowi, zupełnie jakby musiała się upewnić, że na pewno znów nie zostanie podniesiona w kierunku jej twarzy. Nie ufała obcym, prawdopodobnie zdecydowanie bardziej niż inni, jakby jej natura była dzika, nienaturalna w obliczu ludzkich przyzwyczajeń, nie znająca zwyczajów. Ostatnio zdecydowanie zbyt często jednak napataczała się na tych, którzy w pierwszym odruchu próbowali ją atakować, ta myśl wciąż błądziła gdzieś z tyłu jej głowy.
Westchnęła cicho, jakby uważała, że wymiana personaliów i kierowanie się uprzejmością to ostatnie na co teraz powinni się porywać. Niemniej zwróciła spojrzenie ku oczom swojego nowego osobliwego jeszcze nie do końca znajomego, gdy tylko wyjawił własne imię i nazwisko. Powtórzyła je szeptem, znała to nazwisko, jednak nie wywoływało ono w niej żadnych szczególnych uczuć, ot kolejny czarodziej na jej drodze. Nie przywiązywała się do ewentualnych plotek i nowinek, nie wykazywała się szczególną znajomością otoczenia czarodziejów – nie interesowało jej to, a gdyby nawet, to zwyczajnie nie miała czasu na to, by się takimi rzeczami zajmować. – Ach, tak, gdzie moje maniery… – krótka drwina towarzyszyła kwaśnej minie - Evelyn Despenser – nie miała problemu z wyjawianiem własnych personaliów, była zwykłym hodowcą, nikim mniej i nikim więcej, a i zapewne jej hodowla była znana bardziej niż ona sama, co nie było niczym dziwnym, gdy wolało się być niewidzialnym. – Właśnie dlatego bywam głównie w tamtej części – przytaknęła jak gdyby była to oczywista oczywistość. Skąd mogła zakładać, że akurat dziś będzie inaczej…
Spojrzała na nieznajomego, rozchylając usta ze zdziwienia wobec jego zachwytu. No nie, jeszcze trafiła na obłąkanego, jak teraz miała się stąd wydostać? Jedna z brwi podjechała ku górze podsycając szok i niedowierzanie. – Niesamowite? To jest całkowita katastrofa! – nie rozumiała jak można było myśleć o tym w inny sposób. Byli uwięzieni i to nie zwyczajnie, ale w torbie. Torbie. Cholernego. Rufusa. Tak gwoli ścisłości. Czy temu tu życie nie było miłe, śnił o rozszerzonym samobójstwie i tak, o spodobała mu się perspektywa pozostania tu na zawsze, aż kiedyś Rufus użyje ich kości jako wykałaczek? Niedoczekanie.
Skrzyżowała ręce na piersi w obronnym geście, jakby już swoje wiedziała i tylko słuchała tego, co Rigel ma do powiedzenia, by odwrócić tym swoją uwagę od paniki, która narastała w jej szalejącym sercu. Nie podobały jej się te słowa, ba, nic jej się nie podobało, a szczególnie możliwy opis przebiegu wydarzeń. Miała ochotę pourywać łapy Rufusowi, szkoda tylko, że teraz te łapy były zdecydowanie większe od niej.
Plan? No nareszcie!
Parsknęła śmiechem, dość szaleńczym i zdecydowanie nienaturalnym. Klamki, naprawdę? Przecież ich teraz stąd nie wydostanie, niby jak? – Wytrząsam z niego te klamki codziennie, ale ten łajdak kradnie je każdego dnia na nowo… - mruknęła niechętnie, jakby musiała się przyznać do porażki wychowawczej. Nie była odpowiednią osobą do rozprawiania na temat niuchaczy, jej się trafił wyjątkowo niezwykły pod względem siania zniszczenia egzemplarz i od trzydziestu lat marzyła, by się zmieni. Jak widać nie każde marzenie może się spełnić, tym bardziej, że stworzenie było już w na tyle sędziwym wieku, że wiara w jego przemianę zaczynała być głupotą – Ale tak, jest mój i właśnie dlatego śmiem sądzić, że nie jesteśmy w najlepszej sytuacji, więc jeżeli istnieje jakiś sposób na wydostanie nas stąd, to proszę zacząć się sprężać zanim zaczną na nas spadać inne błyszczące elementy z reszty tamtego dziwnego urządzenia – głos miała nad wyraz spokojny i mówiła wolno, zdecydowanie wolniej niż zazwyczaj, jakby chciała, by te słowa dotarły do Blacka i wzbudziły w nim choć odrobinę zdrowego rozsądku. Niuchacz mógł zacząć pchać kolejne przedmioty do torby w każdej chwili, nawet nie będzie się wahać, a oni… W tym rozmiarze mogli mieć problem.
Nagle zapaliła jej się lampka. – Nie zrobimy mu krzywdy próbą wydostania się, prawda? To będzie dla niego w pełni bezpieczne? – dopytała, bo choć nie znosiła tego małego gamonia, to kochała to równie mocno. Tak to już jest z przywiązaniem, mogła na niego narzekać, krzyczeć, załamywać ręce z bezsilności, ale nie zrobiłaby mu krzywdy za nic w świecie.
Westchnęła cicho, jakby uważała, że wymiana personaliów i kierowanie się uprzejmością to ostatnie na co teraz powinni się porywać. Niemniej zwróciła spojrzenie ku oczom swojego nowego osobliwego jeszcze nie do końca znajomego, gdy tylko wyjawił własne imię i nazwisko. Powtórzyła je szeptem, znała to nazwisko, jednak nie wywoływało ono w niej żadnych szczególnych uczuć, ot kolejny czarodziej na jej drodze. Nie przywiązywała się do ewentualnych plotek i nowinek, nie wykazywała się szczególną znajomością otoczenia czarodziejów – nie interesowało jej to, a gdyby nawet, to zwyczajnie nie miała czasu na to, by się takimi rzeczami zajmować. – Ach, tak, gdzie moje maniery… – krótka drwina towarzyszyła kwaśnej minie - Evelyn Despenser – nie miała problemu z wyjawianiem własnych personaliów, była zwykłym hodowcą, nikim mniej i nikim więcej, a i zapewne jej hodowla była znana bardziej niż ona sama, co nie było niczym dziwnym, gdy wolało się być niewidzialnym. – Właśnie dlatego bywam głównie w tamtej części – przytaknęła jak gdyby była to oczywista oczywistość. Skąd mogła zakładać, że akurat dziś będzie inaczej…
Spojrzała na nieznajomego, rozchylając usta ze zdziwienia wobec jego zachwytu. No nie, jeszcze trafiła na obłąkanego, jak teraz miała się stąd wydostać? Jedna z brwi podjechała ku górze podsycając szok i niedowierzanie. – Niesamowite? To jest całkowita katastrofa! – nie rozumiała jak można było myśleć o tym w inny sposób. Byli uwięzieni i to nie zwyczajnie, ale w torbie. Torbie. Cholernego. Rufusa. Tak gwoli ścisłości. Czy temu tu życie nie było miłe, śnił o rozszerzonym samobójstwie i tak, o spodobała mu się perspektywa pozostania tu na zawsze, aż kiedyś Rufus użyje ich kości jako wykałaczek? Niedoczekanie.
Skrzyżowała ręce na piersi w obronnym geście, jakby już swoje wiedziała i tylko słuchała tego, co Rigel ma do powiedzenia, by odwrócić tym swoją uwagę od paniki, która narastała w jej szalejącym sercu. Nie podobały jej się te słowa, ba, nic jej się nie podobało, a szczególnie możliwy opis przebiegu wydarzeń. Miała ochotę pourywać łapy Rufusowi, szkoda tylko, że teraz te łapy były zdecydowanie większe od niej.
Plan? No nareszcie!
Parsknęła śmiechem, dość szaleńczym i zdecydowanie nienaturalnym. Klamki, naprawdę? Przecież ich teraz stąd nie wydostanie, niby jak? – Wytrząsam z niego te klamki codziennie, ale ten łajdak kradnie je każdego dnia na nowo… - mruknęła niechętnie, jakby musiała się przyznać do porażki wychowawczej. Nie była odpowiednią osobą do rozprawiania na temat niuchaczy, jej się trafił wyjątkowo niezwykły pod względem siania zniszczenia egzemplarz i od trzydziestu lat marzyła, by się zmieni. Jak widać nie każde marzenie może się spełnić, tym bardziej, że stworzenie było już w na tyle sędziwym wieku, że wiara w jego przemianę zaczynała być głupotą – Ale tak, jest mój i właśnie dlatego śmiem sądzić, że nie jesteśmy w najlepszej sytuacji, więc jeżeli istnieje jakiś sposób na wydostanie nas stąd, to proszę zacząć się sprężać zanim zaczną na nas spadać inne błyszczące elementy z reszty tamtego dziwnego urządzenia – głos miała nad wyraz spokojny i mówiła wolno, zdecydowanie wolniej niż zazwyczaj, jakby chciała, by te słowa dotarły do Blacka i wzbudziły w nim choć odrobinę zdrowego rozsądku. Niuchacz mógł zacząć pchać kolejne przedmioty do torby w każdej chwili, nawet nie będzie się wahać, a oni… W tym rozmiarze mogli mieć problem.
Nagle zapaliła jej się lampka. – Nie zrobimy mu krzywdy próbą wydostania się, prawda? To będzie dla niego w pełni bezpieczne? – dopytała, bo choć nie znosiła tego małego gamonia, to kochała to równie mocno. Tak to już jest z przywiązaniem, mogła na niego narzekać, krzyczeć, załamywać ręce z bezsilności, ale nie zrobiłaby mu krzywdy za nic w świecie.
I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Neutralni
Imię ciemnowłosej kobiet nic mu nie mówiło, lecz nic w tym dziwnego. Rigel nie obracał się za bardzo w środowisku hodowców zwierząt, zajmując się bardziej roślinami. Dodatkowo zwierzęta nie cieszyły się specjalnie popularnością wśród domowników Grimmauld Place 12, gdyż często były głośne i czyniły dookoła siebie chaos, nad jakim nie dało się zapanować, a tego Blackowie z reguły nie lubili. Na przykład taki niuchacz mógłby siać prawdziwe spustoszenie: kraść srebrną zastawę, drogą rodową biżuterię po ciotecznych prababkach, elementy wypolerowanych na błysk żyrandoli i innych świeczników. Jedyne zwierzęta, jakie były tolerowane to ptaki. Te milczące i zamknięte w klatkach.
-Miło Panią poznać - skłonił się lekko, dopełniając tym samym tradycji. Widział, że była poirytowana, uznał jednak, że te emocje były skutkiem tego nietypowego wypadku, także nie brał jej zachowania blisko do serca. - Muszę się zgodzić. Tamta część jest… Osobliwa.
Nie wiedział, jak jeszcze ma określić miejsce, które mogło stać się jego mogiłą na wieki. Nie był jednak to czas, żeby o tym myśleć.
Black mógłby się od razu domyśleć, że Evelyn jest właścicielką tego niuchacza. Najpierw tego nie zauważył, otoczony zewsząd tym dziwacznym zwierzęcym zapachem, który nie pozwalał mu się skupić. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że kobieta pachniała podobnie. Ale co w tym dziwnego, czarodziej dopiero przyzwyczajał się do specyfiki codziennego życia wilkołaka.
-Nie do końca się na tym znam, ale czy dawała mu Pani jakieś… zabawki, by przestał kraść elementy wystroju wnętrz? Jest coś takiego dla nichaczy? - zapytał ostrożnie, by podtrzymać rozmowę, gdy jego umysł działał na najwyższych obrotach, próbując poskładać plan, pozwalający opuścić im to miejsce. - Kot mojej siostry straszliwie drapał fotele, ale od kiedy dostał więcej zabawek i pień drzewa do zabawy, to przestał niszczyć meble.
Elementy urządzeń pomiarowych!
Jak mógł zapomnieć o tym, że pozostawienie zwierzaka sam na sam z niesamowicie delikatnymi przyrządami, było najgorszym możliwym rozwojem wydarzeń. Tym bardziej że wszystkie te rzeczy nie należały do niego. A jeśli przyjdzie do Departamentu Tajemnic z uszkodzonymi urządzeniami, a na pytanie, co się z nimi stało, odpowie, że niuchacz mu je rozmontował, to zdegradują go do noszenia herbaty Niewymownym i sortowania poczty.
Na samą myśl Rigel poczuł na plecach nieprzyjemny dreszcz. Nie można dopuścić do tej katastrofy.
-Oczywiście, że nie! - Arystokrata uniósł brwi. - Przecież to by było okrutne i bezcelowe. Możemy sprawić w inny sposób, żeby nas zauważył… Może łaskotki? Albo może wyczarować zapach dymu? Tak, żeby niuchacz myślał, że tu się pali?
Nie zamierzał przecież wzniecać tu płomieni - nie czuł się bezpiecznie w ich otoczeniu.
-Miło Panią poznać - skłonił się lekko, dopełniając tym samym tradycji. Widział, że była poirytowana, uznał jednak, że te emocje były skutkiem tego nietypowego wypadku, także nie brał jej zachowania blisko do serca. - Muszę się zgodzić. Tamta część jest… Osobliwa.
Nie wiedział, jak jeszcze ma określić miejsce, które mogło stać się jego mogiłą na wieki. Nie był jednak to czas, żeby o tym myśleć.
Black mógłby się od razu domyśleć, że Evelyn jest właścicielką tego niuchacza. Najpierw tego nie zauważył, otoczony zewsząd tym dziwacznym zwierzęcym zapachem, który nie pozwalał mu się skupić. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że kobieta pachniała podobnie. Ale co w tym dziwnego, czarodziej dopiero przyzwyczajał się do specyfiki codziennego życia wilkołaka.
-Nie do końca się na tym znam, ale czy dawała mu Pani jakieś… zabawki, by przestał kraść elementy wystroju wnętrz? Jest coś takiego dla nichaczy? - zapytał ostrożnie, by podtrzymać rozmowę, gdy jego umysł działał na najwyższych obrotach, próbując poskładać plan, pozwalający opuścić im to miejsce. - Kot mojej siostry straszliwie drapał fotele, ale od kiedy dostał więcej zabawek i pień drzewa do zabawy, to przestał niszczyć meble.
Elementy urządzeń pomiarowych!
Jak mógł zapomnieć o tym, że pozostawienie zwierzaka sam na sam z niesamowicie delikatnymi przyrządami, było najgorszym możliwym rozwojem wydarzeń. Tym bardziej że wszystkie te rzeczy nie należały do niego. A jeśli przyjdzie do Departamentu Tajemnic z uszkodzonymi urządzeniami, a na pytanie, co się z nimi stało, odpowie, że niuchacz mu je rozmontował, to zdegradują go do noszenia herbaty Niewymownym i sortowania poczty.
Na samą myśl Rigel poczuł na plecach nieprzyjemny dreszcz. Nie można dopuścić do tej katastrofy.
-Oczywiście, że nie! - Arystokrata uniósł brwi. - Przecież to by było okrutne i bezcelowe. Możemy sprawić w inny sposób, żeby nas zauważył… Może łaskotki? Albo może wyczarować zapach dymu? Tak, żeby niuchacz myślał, że tu się pali?
Nie zamierzał przecież wzniecać tu płomieni - nie czuł się bezpiecznie w ich otoczeniu.
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Strona 24 z 25 • 1 ... 13 ... 23, 24, 25
Głębia lasu
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja