Jadalnia
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Jadalnia
W każdym domu powinno być miejsce, w którym spożywa się posiłki. U Sproutów zwykle jest to kuchnia, ale kiedy w ich domu pojawiali się goście wszystko przenosiło się właśnie to jadalni. Duży, drewniany stół na którym zawsze stoi flakon ze świeżymi kwiatami. Pokój jest jasny i przestronny, a także ma połączenie z kuchnią by szybko przejść z kolejnymi potrawami.
[bylobrzydkobedzieladnie]
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Ostatnio zmieniony przez Peony Sprout dnia 11.01.17 18:40, w całości zmieniany 2 razy
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Cóż, podobno tylko krowa nie zmienia swojego zdania… więc i ja kiedyś zmienię zdanie co do przemocy. W imię wyższego dobra poświęcę wszystko, nawet własną niewinność w kontekście użycia siły, czy nawet… ostatecznych rozwiązań. Wszystko ulega zmianom. Pewne sytuacje są w stanie doprowadzić człowieka do ostateczności, zmusić do przewartościowania dotychczasowych poglądów. Teraz jeszcze o tym nie wiem. I chociaż myślami szybuję między wesołą doczesnością, a przykrą przyszłością zbliżającą się wielkimi krokami, to staram się jak mogę wszystko zatuszować. Właśnie gadaniem głupot, objadaniem się pysznościami królującymi na stole, chłonąc skromną, ale piękną atmosferę rodziny. Nie wiedząc, że to prawdopodobnie jedno z ostatnich takich spotkań, które czekają mnie w tym wcieleniu. Wtedy pomarkotniałabym jeszcze mocniej - z pewnością widocznie. W chwili obecnej na mojej pulchnej twarzyczce widnieje uśmiech, mniej lub bardziej szczery, jednak zawsze to coś, co rozgramia wszystkie ciemne chmury. Tak dobrze, że nikt nie podejrzewa mnie o coś takiego jak smutek.
Kiwam głową przytakując bystremu podsumowaniu Piwci, a następnie pałaszuję wszystko, co znajduje się na moim talerzu. Już dużo przerw na rozmowę zrobiłam - teraz tylko już słucham. Och, wspaniała pieczeń ciotki Skamander, tak, to były czasy. Nie mogę powstrzymać cisnącego się na usta chichotu.
- Tak, pałaszował aż mu się uszy trzęsły… nie rozumiałam jak mu to mogło smakować, ale chyba to był wstrzymywany odruch wymiotny - mówię w lekkim zamyśleniu, kiedy odkładam sztućce na talerz. - Nie wiesz tego, Piwka? To samcza rywalizacja o bycie alfą - śmieję się spoglądając na siostrę. Potem na Nate’a, który dzielnie skończył jeść. - Pączki miała przepyszne, tego jej nie odmówię… zjadłabym jednego. Albo dwa. Ewentualnie dziesięć - rozmarzam się trochę, podpierając policzki na dłoniach. Tak, to byłoby cudownym zwieńczeniem tego obiadu. Na szczęście są jeszcze moje babeczki, które pałaszujemy w mig.
A kiedy już nie ma absolutnie nic, pomagam gospodyni sprzątać w kuchni oraz jadalni, a następnie udajemy się podziwiać mężczyzn rąbiących drewno. Znów, przynajmniej na chwilę, jest tak zwyczajnie.
zt.
Kiwam głową przytakując bystremu podsumowaniu Piwci, a następnie pałaszuję wszystko, co znajduje się na moim talerzu. Już dużo przerw na rozmowę zrobiłam - teraz tylko już słucham. Och, wspaniała pieczeń ciotki Skamander, tak, to były czasy. Nie mogę powstrzymać cisnącego się na usta chichotu.
- Tak, pałaszował aż mu się uszy trzęsły… nie rozumiałam jak mu to mogło smakować, ale chyba to był wstrzymywany odruch wymiotny - mówię w lekkim zamyśleniu, kiedy odkładam sztućce na talerz. - Nie wiesz tego, Piwka? To samcza rywalizacja o bycie alfą - śmieję się spoglądając na siostrę. Potem na Nate’a, który dzielnie skończył jeść. - Pączki miała przepyszne, tego jej nie odmówię… zjadłabym jednego. Albo dwa. Ewentualnie dziesięć - rozmarzam się trochę, podpierając policzki na dłoniach. Tak, to byłoby cudownym zwieńczeniem tego obiadu. Na szczęście są jeszcze moje babeczki, które pałaszujemy w mig.
A kiedy już nie ma absolutnie nic, pomagam gospodyni sprzątać w kuchni oraz jadalni, a następnie udajemy się podziwiać mężczyzn rąbiących drewno. Znów, przynajmniej na chwilę, jest tak zwyczajnie.
zt.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
|7 kwietnia
Jeszcze raz spojrzał na adres zapisany na karteczce, gdy stał jeszcze w swoim mieszkaniu planując teleportację. Westchnął i przejechał dłonią po swoich włosach pod włos. Nie spodziewał się tego. Znał Peony z czasów Hogwartu, choć "znał" być może było nieodpowiednim słowem. Byli znajomymi, czasem wymienili ze sobą kilka słów lub nawet zdań, ale nic więcej. Miał o niej ogólną wiedzę, ale jeżeli ktoś zapytałby się czy ma pozytywne czy negatywne odczucia w związku z jej osobą - z pewnością odpowiedziałby, że pozytywne. Była miła, pilna, nie zadzierała nosa, nie traktowała czarodziei półkrwi oraz mugolskiego pochodzenia jako gorszych. Była dobrą osobą, a przynajmniej takiej wrażenie sprawiała. Nie miał więc żadnych powodów do tego, aby mieć negatywne zdanie o tej osobie. I tak ją właśnie zapamiętał, choć przez te wszystkie lata jej osoba zatarła się w jego pamięci. On miał swoje życie, ona miała swoje. On poszedł w stronę magomedycyny (co dla większości było sporą niespodzianką), ona w stronę swojego ukochanego zielarstwa. Jej osoba jednak przestała być zamazaną plamą w jego pamięci, gdy usłyszał jej imię i nazwisko, gdy dostarczała mandragory do szpitala. I choć trochę zajęło mu przypomnienie sobie skąd ją znał, w końcu udało mu się. Nie spodziewał się jednak, że podczas jednej z niewielu rozmów kobieta poprosi go o pomoc. Cóż, nie miał w zwyczaju odmawiać, gdy komuś takowa była potrzebna.
Ścisnął karteczkę w dłoni i teleportował się do Doliny Godryka w miejscu, które, jak mu się zdawało, powinno być w miarę blisko adresu, który mu podała. Rozejrzał się dookoła i ruszył z miejsca, w miarę łatwo odnajdując miejsce, którego szukał. Już wkrótce stał przed drzwiami i pukał w nie. Już wkrótce ktoś mu otworzył, a on przekroczył próg witając się i zdejmując ciepłe ubrania oraz buty. Potem szedł grzecznie tam, gdzie go prowadzono - do jadalni. Rozejrzał się mniej więcej po wystroju pomieszczenia. A potem przeniósł wzrok na właścicielkę tego domu.
- No dobrze, czy jest coś konkretnego, czego chciałabyś się nauczyć? - Zagaił rozmowę po krótkiej ciszy. Nie był pewien czy jest z niego dobry nauczyciel. Nigdy nie miał okazji sprawdzać się w tej roli. I nie bardzo też potrafił sobie wyobrazić jak coś takiego miałoby wyglądać. Miał nadzieję, że Peony nie będzie żałowała poproszenia o pomoc właśnie jego.
Jeszcze raz spojrzał na adres zapisany na karteczce, gdy stał jeszcze w swoim mieszkaniu planując teleportację. Westchnął i przejechał dłonią po swoich włosach pod włos. Nie spodziewał się tego. Znał Peony z czasów Hogwartu, choć "znał" być może było nieodpowiednim słowem. Byli znajomymi, czasem wymienili ze sobą kilka słów lub nawet zdań, ale nic więcej. Miał o niej ogólną wiedzę, ale jeżeli ktoś zapytałby się czy ma pozytywne czy negatywne odczucia w związku z jej osobą - z pewnością odpowiedziałby, że pozytywne. Była miła, pilna, nie zadzierała nosa, nie traktowała czarodziei półkrwi oraz mugolskiego pochodzenia jako gorszych. Była dobrą osobą, a przynajmniej takiej wrażenie sprawiała. Nie miał więc żadnych powodów do tego, aby mieć negatywne zdanie o tej osobie. I tak ją właśnie zapamiętał, choć przez te wszystkie lata jej osoba zatarła się w jego pamięci. On miał swoje życie, ona miała swoje. On poszedł w stronę magomedycyny (co dla większości było sporą niespodzianką), ona w stronę swojego ukochanego zielarstwa. Jej osoba jednak przestała być zamazaną plamą w jego pamięci, gdy usłyszał jej imię i nazwisko, gdy dostarczała mandragory do szpitala. I choć trochę zajęło mu przypomnienie sobie skąd ją znał, w końcu udało mu się. Nie spodziewał się jednak, że podczas jednej z niewielu rozmów kobieta poprosi go o pomoc. Cóż, nie miał w zwyczaju odmawiać, gdy komuś takowa była potrzebna.
Ścisnął karteczkę w dłoni i teleportował się do Doliny Godryka w miejscu, które, jak mu się zdawało, powinno być w miarę blisko adresu, który mu podała. Rozejrzał się dookoła i ruszył z miejsca, w miarę łatwo odnajdując miejsce, którego szukał. Już wkrótce stał przed drzwiami i pukał w nie. Już wkrótce ktoś mu otworzył, a on przekroczył próg witając się i zdejmując ciepłe ubrania oraz buty. Potem szedł grzecznie tam, gdzie go prowadzono - do jadalni. Rozejrzał się mniej więcej po wystroju pomieszczenia. A potem przeniósł wzrok na właścicielkę tego domu.
- No dobrze, czy jest coś konkretnego, czego chciałabyś się nauczyć? - Zagaił rozmowę po krótkiej ciszy. Nie był pewien czy jest z niego dobry nauczyciel. Nigdy nie miał okazji sprawdzać się w tej roli. I nie bardzo też potrafił sobie wyobrazić jak coś takiego miałoby wyglądać. Miał nadzieję, że Peony nie będzie żałowała poproszenia o pomoc właśnie jego.
There are no escapes There is no more world Gone are the days of mistakes There is no more hope
Ostatnio zmieniony przez Alan Bennett dnia 09.04.17 16:45, w całości zmieniany 1 raz
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Peony zawsze była ambitna. Chciała z życia wynieść jak najwięcej i łapała każdą okazje by czegoś się nauczyć. Wierzyła, że życie powinno być przez nas wykorzystane w pełni. Jeżeli chodziło o pozyskiwanie wiedzy… była w tym dobra. Od dziecka nauczona tego by cenić wszystko co się posiada. Wychowana w miłości do natury. Bycie Sproutem równało się byciu zielarzem. Nawet jeśli ktokolwiek z ich rodziny wyłamywał się z tego schematu to smykałkę do tego miał po prostu we krwi, a krwi nie dało się oszukać. Jeszcze w Hogwarcie marzyło jej się zostanie uzdrowicielem. Obok potrzebnej wiedzy miała równie potrzebny altruizm. Jednak jej marzenie szybko się rozwiało wraz z śmiercią jej starszej siostry. Strach przed rozpamiętywaniem tego zdarzenia był zbyt przytłaczający. To, że ciągle będzie widzieć to, że nikt nie mógł jej pomóc. Została alchemikiem, założyła własną hodowlę i mogło się wydawać, że to wszystko jest wystarczające. Było. Jednak zawsze tkwiło w niej przekonanie, że mogłaby jeszcze więcej. Odkąd wróciła do uprawiania mandragor często z dostawami pojawiała się w szpitalu św Munga. To dobre uczucie; wiedzieć, że nie wszyscy twoi dawni klienci się od ciebie odwrócili. Patrzyła na te białe ściany, zgromadzonych tam ludzi, wszystkich potrzebujących pomocy i stwierdziła, że chciałaby móc coś z tym zrobić. Wiedziała, że już jest za późno by zacząć szkolić się na uzdrowiciela i wcale nie chciała bawić się w prywatne praktyki. Potrzebowała tej wiedzy i tych umiejętności dla siebie samej. Dlatego też kiedy kolejny raz dostarczała mandragory do szpitala postanowiła poprosić o pomoc jedyną właściwie znaną jej osobę. Chociaż ze szkoły tylko się kojarzyli to kilka jej dostaw zwieńczyła rozmową z nim. Alan ku jej radości zgodził się nauczyć Piwkę kilku zaklęć leczniczych. To była podstawa, której potrzebowała. A może też podstawa, która miała być jej motywacją do dalszej nauki? Słysząc kołatanie w drzwi szybko do nich ruszyła. Z szerokim uśmiechem na ustach zaprowadziła swojego gościa do jadalni. Nie wiedziała w sumie, które z pomieszczeń byłoby najbardziej odpowiednie do treningu zaklęć, a z racji tego, że jadalnia była największym pomieszczeniem i było tam najmniej rzeczy mogące ulec zniszczeniu właśnie na to pomieszczenie postawiła. Na jego pytanie zamyśliła się. W sumie sama nie wiedziała od czego powinna zacząć. - Może od czegoś prostego? - zapytała spoglądając na mężczyznę z delikatnym uśmiechem. - Chociaż kiedyś już próbowałam zaklęć leczniczych to zwykle kończyło się to kiepsko. Będziemy czegoś potrzebować? - zapytała. Nie miała pojęcia jak to wyglądało przy kursie na uzdrowiciela. Raczej nie ćwiczono tych zaklęć na sobie. Chociaż w końcowym etapie? Kto wie.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kiedyś nie znosił pilnych, uczących się ludzi. To były jego pierwsze lata w Hogwarcie, gdy uparcie twierdził, że tiara przydziału pomyliła się przydzielając go do Hufflepuffu. Nie w głowie były mu książki czy "ratowanie świata". Był poszukującym. Poszukującym swego miejsca i drogi, którą powinien iść. Tak jak większość dzieciaków, które tak jak on - w końcu ją odnalazły. Początkowo nie dostrzegał faktu, że mimo, iż on sam nie widzi sensu w przynależności do tego domu, pomiędzy jego psotami i bójkami można dopatrzeć się cech, które to właśnie naprowadziły tiarę na właściwą drogę. Aż gdy w końcu znalazł swą drogę - bez wahania podążył nią, zostawiając za sobą wszystko i wszystkich. Schował się pomiędzy księgami na lata, na długo pozbawiając się czasu, zabaw, a także towarzyszy niegdyś mu bliskich. Mung wymagał, nawet jeżeli jeszcze się do niego nie należało. Wtedy tez zaczął doceniać tych, którzy również byli pilni, pracowici, rządni wiedzy. Jakże więc mógłby odciąć od tego kogokolwiek? Nie mógł odmówić, gdy Peony stanęła przed nim. Z tego właśnie powodu był tutaj teraz - stawiając swe kroki najpierw w korytarzu, potem zaś w jadalni, do której został zaprowadzony.
Pomieszczenie było pustawe, pozbawione zbędnych ozdób i wszystkich innych rzeczy, które mogłyby zostać uszkodzone podczas nieudanych zaklęć, które bywały nieprzewidywalne. Nie było za duże, nie było też za małe. Zdawało się być więc niemal perfekcyjne do tego, do czego się przymierzali. Stanął przy stole, dotykając go opuszkami palców, choć nie wiedział nawet w jakim celu to uczynił. Odpuścił sobie zbędne słowa czy zagadywanie licząc na to, że ona odezwie się pierwsza. Nie przeliczył się.
- Oczywiście. - Kiwnął głową, wyginając usta w lekkim uśmiechu. Wyjął różdżkę z kieszeni i obrócił ją w dłoniach. - Łatwiej byłoby mi dobrać odpowiednie zaklęcia jeżeli powiedziałabyś mi w jakim celu chcesz się ich uczyć. - Usta jeszcze szerzej wygięły się, podczas gdy on okrążył stół, stając po przeciwnej stronie niż ta, po której stała Peony. Odsunął krzesło na bok. Nie będzie im potrzebne.
- Mam wszystko co potrzeba. Ty potrzebujesz jedynie różdżki.
Wyjął z kieszeni coś, co ułożył na środku stołu. Było to coś maleńkiego, tak malutkiego, że ciężko było dopatrzeć się cóż takiego to jest. Wtedy machnął różdżką, wypowiadając inkantację ,,Engiorgio", a przedmiot powiększył się znacznie, osiągając dość spore rozmiary.
- To manekin. Początkowo na kursie to właśnie na nim uczymy się podstawowych zaklęć. - Wyjaśnił jej, spoglądając na nią. Uśmiechnął się, a potem spojrzał na manekina. - No dobrze... Od czego tu zacząć? Może... Może zaklęcie udrażniające drogi oddechowe? Przydatne nie tylko w katarze, ale również wtedy, gdy ktoś ma problemy z oddychaniem. - Spojrzał kontrolnie na Peony. Gdy się zgodziła, dotknął różdżką manekina. Klatka piersiowa zaczęła się poruszać, lecz manekin zaczął flikać, charczeć i wydawać z siebie inne odgłosy, które mogłyby świadczyć o tym, że najwyraźniej ma katar. Uśmiechnął się do siebie. Zawsze bawił go manekin z katarem.
- No dobra. Zaklęcie to Anapneo. Jest jednym z najłatwiejszych zaklęć, którego celem, jak wspominałem, udrażnianie dróg oddechowych. Wystarczy machnąć różdżką, o tak. - Wykonał dość prosty ruch różdżką w powietrzu. - Wypowiadając inkantację i zbliżyć różdżkę do pacjenta. No, śmiało. - Obszedł stół i stanął przy niej. Gdyby jakimś cudem nie wyszło jej także tak proste zaklęcie, mógłby oberwać rykoszetem stojąc po drugiej stronie stołu.
Pomieszczenie było pustawe, pozbawione zbędnych ozdób i wszystkich innych rzeczy, które mogłyby zostać uszkodzone podczas nieudanych zaklęć, które bywały nieprzewidywalne. Nie było za duże, nie było też za małe. Zdawało się być więc niemal perfekcyjne do tego, do czego się przymierzali. Stanął przy stole, dotykając go opuszkami palców, choć nie wiedział nawet w jakim celu to uczynił. Odpuścił sobie zbędne słowa czy zagadywanie licząc na to, że ona odezwie się pierwsza. Nie przeliczył się.
- Oczywiście. - Kiwnął głową, wyginając usta w lekkim uśmiechu. Wyjął różdżkę z kieszeni i obrócił ją w dłoniach. - Łatwiej byłoby mi dobrać odpowiednie zaklęcia jeżeli powiedziałabyś mi w jakim celu chcesz się ich uczyć. - Usta jeszcze szerzej wygięły się, podczas gdy on okrążył stół, stając po przeciwnej stronie niż ta, po której stała Peony. Odsunął krzesło na bok. Nie będzie im potrzebne.
- Mam wszystko co potrzeba. Ty potrzebujesz jedynie różdżki.
Wyjął z kieszeni coś, co ułożył na środku stołu. Było to coś maleńkiego, tak malutkiego, że ciężko było dopatrzeć się cóż takiego to jest. Wtedy machnął różdżką, wypowiadając inkantację ,,Engiorgio", a przedmiot powiększył się znacznie, osiągając dość spore rozmiary.
- To manekin. Początkowo na kursie to właśnie na nim uczymy się podstawowych zaklęć. - Wyjaśnił jej, spoglądając na nią. Uśmiechnął się, a potem spojrzał na manekina. - No dobrze... Od czego tu zacząć? Może... Może zaklęcie udrażniające drogi oddechowe? Przydatne nie tylko w katarze, ale również wtedy, gdy ktoś ma problemy z oddychaniem. - Spojrzał kontrolnie na Peony. Gdy się zgodziła, dotknął różdżką manekina. Klatka piersiowa zaczęła się poruszać, lecz manekin zaczął flikać, charczeć i wydawać z siebie inne odgłosy, które mogłyby świadczyć o tym, że najwyraźniej ma katar. Uśmiechnął się do siebie. Zawsze bawił go manekin z katarem.
- No dobra. Zaklęcie to Anapneo. Jest jednym z najłatwiejszych zaklęć, którego celem, jak wspominałem, udrażnianie dróg oddechowych. Wystarczy machnąć różdżką, o tak. - Wykonał dość prosty ruch różdżką w powietrzu. - Wypowiadając inkantację i zbliżyć różdżkę do pacjenta. No, śmiało. - Obszedł stół i stanął przy niej. Gdyby jakimś cudem nie wyszło jej także tak proste zaklęcie, mógłby oberwać rykoszetem stojąc po drugiej stronie stołu.
There are no escapes There is no more world Gone are the days of mistakes There is no more hope
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Uważam, że każdy powinien znać podstawy pierwszej pomocy… w sumie kto wie kiedy nam się te zaklęcia mogą przydać. - zaczęła z delikatnym wzruszeniem ramion. Ciężko było powiedzieć czego tak naprawdę chciałaby się nauczyć. Nie miała zamiaru w końcu nic z tą magią złego robić. To, że chciała się rozwijać przecież nie było niczym złym, a jednak niektórzy ludzie uważają, że zbyt dużo informacji jest nas w stanie przecenić. Ludzie sięgający po zbyt dużo pokłady wiedzy często od tej wiedzy poddają się szaleństwu. Peony na szczęście nie miała aż tak ambitnych planów. To tylko niespełniona część jej, która właśnie znalazła sposobność by znaleźć czas dla siebie. - Chyba po prostu minęłam się trochę z powołaniem… - odparła i uśmiechnęła się szeroko. Zawsze uważała, że ludziom jest dana jedna ścieżka. Ścieżka, która powinna wbrew wszystkiemu zakończyć się powodzeniem. Mogła bez wyrzutów sumienia powiedzieć, że zrobiła wszystko by znaleźć się w miejscu, w którym była teraz. Chociaż nie wierzyła, że to już koniec. Obserwowała wszystkie ruchy mężczyzny tylko utwierdzając się w przekonaniu, że naprawdę dobrze zrobiła prosząc go o pomoc. Oczywiście nie miała zamiaru zajmować mu cennego, uzdrowicielskiego czasu całkowicie za darmo, ale to i tak znaczyło dużo. To, że w ogóle się zgodził, to, że nie podszedł do niej jak do kolejnej z bujnym pomysłem dziewuchy, że naprawdę postawił na to by ją czegoś nauczyć. Peony zwykle widziała w ludziach dobro. Nie potrafiła zobaczyć tego co złe chociaż Merlin jej świadkiem, że często próbowała. Dlatego też ciężko było jej odróżnić prawdziwą chęć pomocy od tej zabarwionej kpiną. Tutaj jednak nie miała żadnych wątpliwości. Nie odrywając spojrzenia od leżącego na stole manekina podeszła bliżej. W ręku zacisnęła mocniej różdżkę. Była podekscytowana. Uczenie się zaklęć zawsze było dla niej frajdą chociaż te miały być inne od wszystkich. Skinęła głową gdy przedstawił jej pierwsze zaklęcie od razu przenosząc spojrzenie na poruszającego się już manekina. Dźwięki odbiegały raczej od tych, które wydawałby człowiek podczas duszenia się, ale przecież nie jej to oceniać. Kolejny raz wchodziła w grę wyobraźnia. Uśmiechnęła się lekko kiedy pokazywał co powinna zrobić by odpowiednio rzucić zaklęcie. Skupiła się tak jak zwykle przy innych zaklęciach, wzięła głęboki oddech tak jak zwykle przy nowych i powiedziała z pewnością w głosie. - Anapneo – ręką powtórzyła ruch, który wcześniej zaprezentował jej mężczyzna. Miała nadzieje, że jej się uda chociaż nie liczyła na niesamowite wyniki. W końcu to były podstawy, pierwsze zaklęcia. Musiało minąć dużo czasu, żeby się tego wszystkiego nauczyła. Było warto go poświęcić.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Peony Sprout' has done the following action : rzut kością
'k100' : 72
'k100' : 72
Nie uważał, iż łaknienie większej ilości wiedzy jest czymś złym, podchodzącym pod szaleństwo. Wręcz przeciwnie - bardzo cenił osoby, które chciały się uczyć. Mówiło się bowiem, że człowiek uczył się całe życie. Jedni mogli tę naukę pobierać od codzienności, ucząc się rzeczy prostych, najczęściej od życia lub od innych ludzi. Inni natomiast próbowali uczyć się samodzielnie tego, co nie przychodziło samo, a po co trzeba było wyciągnąć dłoń. Nie uważał, by któraś z tych grup była lepsza, a któraś gorsza. A skoro Peony wyciągnęła dłoń w jego kierunku, sięgając w ten sposób po wiedzę o magii leczniczej - nie zamierzał jej tego utrudniać.
- Rozumiem. W Twoim podejściu jest dużo racji. - Uśmiechnął się. Nie krytykował, nie kpił, mówił całkowicie szczerze. Choć magiczne pogotowie było niezwykle szybkie i sprawne, zdarzały się kryzysowe sytuację, gdy nie mieli wystarczająco wielu pracowników. Bądź, gdy pogotowie nie mogło się od tak zjawić, bo w okolicy byli mugole. Wtedy umiejętność rzucania chociażby najprostszych zaklęć uzdrawiających była nieoceniona. Dobrze, że Peony chciała je przyswoić.
- Chciałabyś być magomedykiem? - Zapytał, spoglądając na nią przelotnie, by następnie oddać się przygotowaniom. Naszykował manekina, wybrał zaklęcie, wyjaśnił jej działanie, a także sposób jego rzucania. Na początek dał coś bardzo prostego, w duchu wierząc, że poradzi sobie już za pierwszym razem. Wiedział też, że gdy coś zaczyna się od powodzenia, a nie od porażki, ma się o wiele więcej energii i motywacji, by potem ćwiczyć i nie poddawać się, gdy coś nie wyjdzie. Był to więc poniekąd celowy zabieg. Zaśmiał się (ale nie złośliwie), gdy kobieta rzuciła czar, a manekin przestał wydawać z siebie te okropne dźwięki. Klasnął w dłonie z zadowolenia i nachylił się nad nim.
- Zobacz, udało Ci się za pierwszym razem. Nie chlipie już i nie charczy. - Wskazał jej dłonią na manekina, zachęcając, by sama sprawdziła. Odsunął się, robiąc jej miejsce. - To skoro już jesteśmy przy problemach tego typu - może czar na zakrztuszenia? - Spojrzał na nią z uśmiechem. Podobała mu się rola nauczyciela. Zawsze lubił przekazywać innym swoją wiedzę, dlatego na przykład zawsze odpowiadała mu opieka nad stażystami. - Potem możemy poćwiczyć też czar utrzymujący zimny okład na czole oraz utrzymujący go w niskiej temperaturze, choć to mniej ważne i mniej do "pierwszej pomocy" - mówił dalej. - Albo coś na zmiany skórne. Mam za dużo pomysłów. - Wzruszył ramionami i roześmiał się. Odchrząknął i przeprosił za swoje gadulstwo.
- Czar na zakrztuszenia to Begma. Prosty, ale nieco trudniejszy od poprzedniego. - Dotknął różdżką manekina, który zaczął się zachowywać jak człowiek przy zakrztuszeniu. A potem machnął różdżką, wypowiadając inkantację, a manekin uspokoił się. - Ton przy wypowiadaniu inkantacji nieco ostrzejszy, ruch różdżki nieco szybszy. - Nieco wolniej machnął różdżką, naśladując wykonany wcześniej ruch. Dotknął manekina, który ponownie zaczął się krztusić, a potem zerknął na Peony. Teraz jej kolej.
- Rozumiem. W Twoim podejściu jest dużo racji. - Uśmiechnął się. Nie krytykował, nie kpił, mówił całkowicie szczerze. Choć magiczne pogotowie było niezwykle szybkie i sprawne, zdarzały się kryzysowe sytuację, gdy nie mieli wystarczająco wielu pracowników. Bądź, gdy pogotowie nie mogło się od tak zjawić, bo w okolicy byli mugole. Wtedy umiejętność rzucania chociażby najprostszych zaklęć uzdrawiających była nieoceniona. Dobrze, że Peony chciała je przyswoić.
- Chciałabyś być magomedykiem? - Zapytał, spoglądając na nią przelotnie, by następnie oddać się przygotowaniom. Naszykował manekina, wybrał zaklęcie, wyjaśnił jej działanie, a także sposób jego rzucania. Na początek dał coś bardzo prostego, w duchu wierząc, że poradzi sobie już za pierwszym razem. Wiedział też, że gdy coś zaczyna się od powodzenia, a nie od porażki, ma się o wiele więcej energii i motywacji, by potem ćwiczyć i nie poddawać się, gdy coś nie wyjdzie. Był to więc poniekąd celowy zabieg. Zaśmiał się (ale nie złośliwie), gdy kobieta rzuciła czar, a manekin przestał wydawać z siebie te okropne dźwięki. Klasnął w dłonie z zadowolenia i nachylił się nad nim.
- Zobacz, udało Ci się za pierwszym razem. Nie chlipie już i nie charczy. - Wskazał jej dłonią na manekina, zachęcając, by sama sprawdziła. Odsunął się, robiąc jej miejsce. - To skoro już jesteśmy przy problemach tego typu - może czar na zakrztuszenia? - Spojrzał na nią z uśmiechem. Podobała mu się rola nauczyciela. Zawsze lubił przekazywać innym swoją wiedzę, dlatego na przykład zawsze odpowiadała mu opieka nad stażystami. - Potem możemy poćwiczyć też czar utrzymujący zimny okład na czole oraz utrzymujący go w niskiej temperaturze, choć to mniej ważne i mniej do "pierwszej pomocy" - mówił dalej. - Albo coś na zmiany skórne. Mam za dużo pomysłów. - Wzruszył ramionami i roześmiał się. Odchrząknął i przeprosił za swoje gadulstwo.
- Czar na zakrztuszenia to Begma. Prosty, ale nieco trudniejszy od poprzedniego. - Dotknął różdżką manekina, który zaczął się zachowywać jak człowiek przy zakrztuszeniu. A potem machnął różdżką, wypowiadając inkantację, a manekin uspokoił się. - Ton przy wypowiadaniu inkantacji nieco ostrzejszy, ruch różdżki nieco szybszy. - Nieco wolniej machnął różdżką, naśladując wykonany wcześniej ruch. Dotknął manekina, który ponownie zaczął się krztusić, a potem zerknął na Peony. Teraz jej kolej.
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Kiedyś. Przez jakiś czas miałam taki plan chociaż niewiele osób o tym wie. Nie myślę aż tak przyszłościowo, ale kto wie? Wierzę, że nigdy nie jest za późno by zrobić coś w swoim życiu, a już na pewno coś co mogło być nam pisane. - powiedziała z lekkim wzruszeniem ramion. W jej rodzinie ten zawód krążył. Odkąd sięga pamięcią jej najstarsza siostra powtarzała, że chce zostać uzdrowicielem, ojciec prowadził aptekę więc wiedział dużo o magii leczniczej, a Pomka prawie dotarła do celu przerywając swój staż. Peony wiedziała, że to wszystko łączy się z licznymi wyrzeczeniami. Nie wiedziała jednak czy może sobie na to pozwolić. Teraz mając wychowanie syna najwyżej w hierarchii działań. Tylko, że on nie był już małym chłopcem, a za kilka lat miał trafić do szkoły. Były dni kiedy marzyła by usłyszeć… ciszę. Tylko czy kiedy ona nastąpi Peony nadal będzie tak się z niej cieszyć? Tak na nią czekać? Tego nie wiedziała, a podświadomość uciekła od tego by się dowiedzieć. - Zresztą… ile musiałeś zrobić, żeby zostać uzdrowicielem. To bardzo długa droga. Rozpoczęta jeszcze w szkole. Kto wie, może okaże się, że jestem w tym beznadziejna i tylko bym szkodziła wszystkim? Jeśli nie spróbuje to się nie dowiem. - dodała jeszcze lekko się uśmiechając. Nie bała się, że zaklęcie jej nie wyjdzie. Nie miała w sobie takiej pewność siebie. Zresztą wiedziała, że porażki podczas nauki są czymś normalnym i nie można zbyt wiele oczekiwać. Chociaż oczekiwanie… czy to nie przekłada się na późniejsze życie? Oczekujemy mniej myśląc, że więcej i tak nie dostaniemy. Dźwięk charczącego manekina wbrew pozorom wcale jej nie rozpraszał. Chociaż nie był to żywy człowiek to Peony miała motywacje by rzucić zaklęcie dobrze. A przynajmniej tej motywacji się trzymała. Kiedy jej się udało uśmiechnęła się szeroko z niedowierzaniem przenosząc spojrzenie z manekina na Alana. - Tylko mi nie mów, że to szczęście początkującego. - zaśmiała się. Naprawdę była zadowolona z pierwszego zaklęcia. Przynajmniej nie zaszkodziłaby potrzebującej osobie, a może nawet by jej pomogła. Wsłuchała się w słowa mężczyzny kiwając przy tym głową. Chłonęła każdą radę dostosowując się do niej. Alan był dobrym uzdrowicielem i Sprout o tym wiedziała. Inaczej przecież nie poprosiłaby go o pomoc. Teraz okazało się, że całkiem dobry z niego jest też nauczyciel. - Przećwiczmy… wszystko. - odpowiedziała z szerokim uśmiechem. Akurat to, że miał tyle pomysłów bardzo jej się podobało. - Może jak będzie mi to jakoś szło to znajdziesz czas na jeszcze jedną lekcje? Wiem, że jestem okropna bo na pewno masz dużo pacjentów, ale chyba naprawdę zaczyna mi się to podobać. - powiedziała zanim zdradził jej formułę kolejnego zaklęcia. Patrzyła jak Alan rzuca zaklęcie i jak manekin się uspokaja. Skupiła się, odetchnęła głęboko i uniosła różdżkę. Powtórzyła ruch ręką w tym samym czasie wypowiadając słowa zaklęcia. - Begma
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Peony Sprout' has done the following action : rzut kością
'k100' : 63
'k100' : 63
- To dobra wiara - stwierdził łagodnie. Postawa Pomony była czymś, czego poniekąd jej zazdrościł i sądził, że podobną powinien mieć każdy. Sprawiała, iż w jej obecności czuł ciepło i spokój. Czy zawsze wytwarzała dookoła siebie taką aurę, czy dopiero teraz? A może wcześniej po prostu tego nie zauważył? - Ciężej jest sprawdzić co jest nam pisane. Ale o tym nie przekonasz się dopóki nie spróbujesz. - On sam gubił się i plątał. Często zadawał sobie pytanie czy postąpił dobrze oraz czy droga, którą przed laty obrał była tą właściwą? Nie potrafił odpowiedzieć na żadne z nich, a niewiedza pogłębiała jedynie wyrzuty sumienia spowodowane ofiarami, które pojawiły się po wybraniu przez niego tej, a nie innej ścieżki. Nie wiedział dokąd prowadzi go życie i czy koniec drogi jest satysfakcjonujący. Miał jednak nadzieję, że bez względu na to, czy wybrał dobrze, czy źle - na końcu drobi znajdzie to, na co zasłużył. - Tak, to dość długa i wyboista droga. Wielu poddawało się nim dotarło do celu. I jeśli mam być szczery to nie mam pojęcia czy podjęcie szkolenia teraz jest możliwe; do tej pory widziałem takowe tylko bezpośrednio po ukończeniu Hogwartu. Ale kto wie? Próbuj.
Przyglądał jej się jak próbowała rzucać czar w taki sposób, w jaki jej to zaprezentował. Widział zainteresowanie w jej oczach, pragnienie zdobywania wiedzy i umiejętności. W pewien sposób imponowała mu tym, ale również pobudzała jego chęć do nauczania jej. Jej zapał nie tylko powodował, iż Alan miał wyjątkowo dobry humor i czerpał przyjemność z uczenia jej, ale również zaklęcia wychodziły jej wyjątkowo dobrze. Roześmiał się słysząc jej słowa.
- Nic takiego nie mówię. - Uniósł ręce w geście bezbronności. Przez chwilę przemknęła mu po głowie myśl, iż to wszystko jest właśnie szczęściem początkującego, jednak szybko wyrzucił ją z głowy. A już na pewno nie zamierzał mówić tego na głos.
- A więc przećwiczymy tak wiele zaklęć, ile zdołamy. - Uśmiechnął się. Machnął różdżką, a z jego kieszeni wyleciał kawałek pergaminu oraz pióro. Wkrótce na pergaminie zapisane zostały nazwy przećwiczonych już zaklęć oraz ich działanie. - Ale polecam również nie ćwiczyć zbyt wielu zaklęć na jednym spotkaniu. Lepiej ćwiczyć pomału, pojedynczo, aż będziesz pewna, że opanowałaś je. - Posłał jej dość ciepły, łagodny uśmiech i pokiwał głową, odpowiadając tym samym na jej pytanie. - Z chęcią znajdę czas na kolejną lekcję. I jeśli będzie trzeba - na kolejną również.
Przeniósł wzrok na manekina, obserwując jej poczynania. Początkowo miał wrażenie, iż Peony włożyła nieco zbyt dużo siły w machnięcie różdżką, robiąc to zbyt szybko, ale gdy tylko z końca jej różdżki wydobył się snop magii - nie miał wątpliwości. Jego usta wykrzywił szeroki uśmiech zadowolenia, gdy i te zaklęcie się udało.
- Teraz już z pewnością nie mogę powiedzieć, że to szczęście początkującego. - Zaśmiał się. - Dobra. To teraz przećwiczymy coś innego, nieco trudniejszego. Zmienimy też nieco warunki, by było trudniej, bo zamiast na manekina, następne zaklęcie rzucisz na mnie. - Spojrzał na nią z zaciekawieniem, chcąc ocenić jej reakcję na jego słowa. Była gotowa na rzucanie zaklęcia na żywą osobę zamiast na manekin? To było pewne utrudnienie, bowiem dochodził swego rodzaju stres, pewna presja. Ale wierzył, że sobie poradzi. Wziął głębszy oddech.
- Attrequio - zaczął - to punktowe zaklęcie znieczulające. Ma swoją nieco bardziej skomplikowaną wersję, która znieczula całkowicie, a wręcz wprowadza w śpiączkę. Attrequio jest użyteczne przy zabiegach, ale użycie ich przy dużym bólu, przy na przykład złamaniu wydaje mi się dobrym rozwiązaniem. My je rzucimy głównie po to, by przejść do następnego zaklęcia. - Podszedł do manekina i skierował w jego stronę różdżkę. Machnął nią w specyficzny, odpowiedni dla tego zaklęcia sposób i wypowiedział inkantacje, a następnie końcem różdżki dotknął losowego miejsca na manekinie. Na nim było jednak ciężko stwierdzić, czy zaklęcie się udało, dlatego wyciągnął dłoń w stronę Peony. Obrócił rękę spodem do góry i wskazał palcem w pewnym miejscu - pod nadgarstkiem, lecz nieco bliżej zgięcia łokcia. - Po wypowiedzeniu inkantacji i wykonaniu ruchu różdżką dotknij tego miejsca.
Uśmiechnął się do niej zachęcająco. Był pewien, że jej się uda. Niektórzy mieli talent do zaklęć medycznych, dzięki czemu nauka szła im łatwiej. Ona wydawała mu się jedną z tych osób.
Przyglądał jej się jak próbowała rzucać czar w taki sposób, w jaki jej to zaprezentował. Widział zainteresowanie w jej oczach, pragnienie zdobywania wiedzy i umiejętności. W pewien sposób imponowała mu tym, ale również pobudzała jego chęć do nauczania jej. Jej zapał nie tylko powodował, iż Alan miał wyjątkowo dobry humor i czerpał przyjemność z uczenia jej, ale również zaklęcia wychodziły jej wyjątkowo dobrze. Roześmiał się słysząc jej słowa.
- Nic takiego nie mówię. - Uniósł ręce w geście bezbronności. Przez chwilę przemknęła mu po głowie myśl, iż to wszystko jest właśnie szczęściem początkującego, jednak szybko wyrzucił ją z głowy. A już na pewno nie zamierzał mówić tego na głos.
- A więc przećwiczymy tak wiele zaklęć, ile zdołamy. - Uśmiechnął się. Machnął różdżką, a z jego kieszeni wyleciał kawałek pergaminu oraz pióro. Wkrótce na pergaminie zapisane zostały nazwy przećwiczonych już zaklęć oraz ich działanie. - Ale polecam również nie ćwiczyć zbyt wielu zaklęć na jednym spotkaniu. Lepiej ćwiczyć pomału, pojedynczo, aż będziesz pewna, że opanowałaś je. - Posłał jej dość ciepły, łagodny uśmiech i pokiwał głową, odpowiadając tym samym na jej pytanie. - Z chęcią znajdę czas na kolejną lekcję. I jeśli będzie trzeba - na kolejną również.
Przeniósł wzrok na manekina, obserwując jej poczynania. Początkowo miał wrażenie, iż Peony włożyła nieco zbyt dużo siły w machnięcie różdżką, robiąc to zbyt szybko, ale gdy tylko z końca jej różdżki wydobył się snop magii - nie miał wątpliwości. Jego usta wykrzywił szeroki uśmiech zadowolenia, gdy i te zaklęcie się udało.
- Teraz już z pewnością nie mogę powiedzieć, że to szczęście początkującego. - Zaśmiał się. - Dobra. To teraz przećwiczymy coś innego, nieco trudniejszego. Zmienimy też nieco warunki, by było trudniej, bo zamiast na manekina, następne zaklęcie rzucisz na mnie. - Spojrzał na nią z zaciekawieniem, chcąc ocenić jej reakcję na jego słowa. Była gotowa na rzucanie zaklęcia na żywą osobę zamiast na manekin? To było pewne utrudnienie, bowiem dochodził swego rodzaju stres, pewna presja. Ale wierzył, że sobie poradzi. Wziął głębszy oddech.
- Attrequio - zaczął - to punktowe zaklęcie znieczulające. Ma swoją nieco bardziej skomplikowaną wersję, która znieczula całkowicie, a wręcz wprowadza w śpiączkę. Attrequio jest użyteczne przy zabiegach, ale użycie ich przy dużym bólu, przy na przykład złamaniu wydaje mi się dobrym rozwiązaniem. My je rzucimy głównie po to, by przejść do następnego zaklęcia. - Podszedł do manekina i skierował w jego stronę różdżkę. Machnął nią w specyficzny, odpowiedni dla tego zaklęcia sposób i wypowiedział inkantacje, a następnie końcem różdżki dotknął losowego miejsca na manekinie. Na nim było jednak ciężko stwierdzić, czy zaklęcie się udało, dlatego wyciągnął dłoń w stronę Peony. Obrócił rękę spodem do góry i wskazał palcem w pewnym miejscu - pod nadgarstkiem, lecz nieco bliżej zgięcia łokcia. - Po wypowiedzeniu inkantacji i wykonaniu ruchu różdżką dotknij tego miejsca.
Uśmiechnął się do niej zachęcająco. Był pewien, że jej się uda. Niektórzy mieli talent do zaklęć medycznych, dzięki czemu nauka szła im łatwiej. Ona wydawała mu się jedną z tych osób.
There are no escapes There is no more world Gone are the days of mistakes There is no more hope
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Peony nie była aż taką optymistką. Wiedziała, że niektóre decyzje nie mogą być odwlekane. Czasami trzeba zdecydować się na coś kiedy nie ma się do końca pojęcia czy to jest to czego się chce od życia. Wybieramy zawód i ścieżkę jaką chcemy iść kiedy jeszcze jesteśmy przepełnieni niepewnościami co do własnego losu. Byli nauczeni tak działać. Szybko, bez zastanowienia i z przygotowaną listą planów awaryjnych bo przecież może stać się wszystko. Każdy płacił za popełnione błędy, a jej błędem było szukanie problemu tam gdzie niekoniecznie on występuje. Dlatego też to wszystko trwało tak długo. Zawsze było coś innego, zawsze był ktoś inny. Tylko ona nigdy w tym wszystkim nie była na pierwszym miejscu. To tak jakby sama sobie przeszkadzała, a przynajmniej tak teraz już myślała. - Nie myślę, żeby było to już możliwe. Chociaż… nie mam w zwyczaju poddawać się tylko dlatego, że nie widzę w czymś nadziei. Jeżeli po wszystkim będę potrafiła komuś pomóc to mi to wystarczy. - powiedziała zgodnie z prawdą i uśmiechnęła się do mężczyzny. Wiedziała, że to nie jest wszystko. Ludzie mieli więcej możliwości, ale nie potrafili tych możliwości wykorzystać. Byli krnąbrni, zadufani i nastawieni tylko na zysk. Świat potrzebował uzdrowicieli, dobrych uzdrowicieli. Takich jak Alan. W końcu nie bez powodu właśnie do niego się zgłosiła. Podziwiała to co robił dla ludzi w szpitalu i podziwiała to, że tak wiele im poświęcał. Peony tak naprawdę nie wiedziała skąd wzięło jej się szczęście do rzucania tych zaklęć. Nigdy wcześniej się ich nie uczyła. Tylko jak była mała ojciec pokazał jej kilka zaklęć potrzebnych w aptece, ale tak naprawdę nigdy nie miała nawet szansy by je przećwiczyć. Sama nie mogła wyrzucić z głowy myśli, że to tylko traf, niepojętne szczęście. Jednak była zbyt zadowolona z rezultatów by się tym przejmować. Może później miało być trudniej? Może te zaklęcia po prostu wychodziły jej dobrze bo były proste, ale gdyby miała wyczarować coś trudniejszego to po prostu by poległa? Nie chciała o tym myśleć. Alan był dobrym nauczycielem, doskonale rozumiała to co próbował jej przekazać i jeżeli nawet efekty później miały być odwrotne to Peony wierzyła, że i tak to naprostują. - Pewnie masz rację. Tym bardziej, że o parę za dużo i zapomnę co kiedy się stosuje. - odparła. Trzeba było podchodzić do tego z rozsądkiem. Rozsądkiem, który traciła właśnie w takich momentach jak ten. - Wszystkie je sobie wieczorem zapiszę, poćwiczę i następnym razem będziemy mogli zająć się czymś innym. - dodała jeszcze chociaż chyba mówiła to bardziej do siebie niż do niego. To był dobry plan. Może nie było tego po nie widać, ale naprawdę podchodziła do tych lekcji poważnie. Uśmiechnęła się szeroko. - Cieszę się – odparła. W końcu liczyła, że się zgodzi. Spojrzała zaskoczona gdy zaklęcie kolejny raz jej się udało. Może to nie było wcale szczęście? Może naprawdę miała choć trochę smykałki do tej magii w swoich żyłach? Nie zastanawiała się nad tym tylko zaskoczona przeniosła spojrzenie na uśmiechniętego mężczyznę. Jednak uśmiech szybko zszedł z jej twarzy, kiedy powiedział, ze kolejne zaklęcie rzuci na niego. - Alan… jesteś tego pewien? -zapytała unosząc brew. - To, że dwa razy mi się udało… - nie znaczyło wcale, że tym razem wszystko pójdzie dobrze. Jednak to on był nauczycielem i on podejmował decyzje. Odetchnęła głęboko przygotowując różdżkę. Skinęła głową na znak, że rozumie, ale musiał widzieć, że nerwy zżerają ją od środka. - Attrequio – mruknęła rzucając zaklęcie i powtarzając ruch jego ręki. Oby nic się nie stało!
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Peony Sprout' has done the following action : rzut kością
'k100' : 42
'k100' : 42
Wysłuchał jej słów, w pierwszym odruchu zamierzając zaprzeczyć, choć sam nie wiedział czy byłoby to zgodne z prawdą. Chciał jej powiedzieć, że się myli, że nie powinna o tym myśleć tak pesymistycznie i może ciągle mogła zostać uzdrowicielem. Powstrzymał się jednak, w porę zamykając usta i nie pozwalając swojemu głosowi na ulecenie z gardła. Zamiast tego uśmiechnął się, spoglądając na nią ciepło. Nie znał jej tak naprawdę, jedyne co mógł o niej powiedzieć to to, co udało mu się zaobserwować w Hogwarcie i to, co prezentowała sobą właśnie w tej chwili. Nie wiedział kim była, jak wyglądało jej życie, czy była szczęśliwa. Wiedział tak niewiele, lecz wśród tych wszystkich rzeczy było coś bardzo ważnego - miała dobre serce. I udowadniała mu to ciągle i ciągle, a przy tym całkiem nieświadomie.
- Jesteś dobrą osobą. Cieszę się, że zgodziłem się Ci pomóc - mruknął cicho, jakby wcale nie do niej, a do siebie lub w przestrzeń. Takich słów nie wypowiadało się łatwo, choć świat byłby lepszy, gdyby ludzie słyszeli je częściej. Odchrząknął więc, czując się nieco zakłopotany tym, co przed chwilą wyleciało z jego gardła i natychmiast przechodząc do rzeczy. Spotkali się tu, aby ćwiczyć zaklęcia, prawda? No właśnie. Nie po to, aby gadać i wymieniać się miłymi słowami, choć to mogło być miłym dodatkiem.
- Dlatego przećwiczymy jeszcze tylko dwa zaklęcia, a wszystko dostaniesz zapisane na pergaminie. - Zerknął w stronę lewitującego zwitka, do którego przytykała się końcówka samopiszącego pióra, czekająca jedynie na polecenie pisania oraz na treść, którą musiał jej podać. Ale jeszcze nie teraz, jeszcze chwila. - Chyba, że sama wolisz zapisać. - Wiedział, że czasami własne notatki były lepsze niż jakiekolwiek inne, bowiem słowa układały się z Twoich myśli i łatwiej było je wtedy zrozumieć.
Z przyjemnością oglądał jej sukcesy, gdy kolejne zaklęcia niemal idealnie działały wprawione w ruch magią ulatującą z jej różdżki. Miała szczęście, a może talent? Sam się nad tym zastanawiał. Jeżeli chodziło o to drugie - tym bardziej był przekonany, że powinna spróbować swoich sił w uzdrowicielstwie. I tym bardziej zadowolony z tego, iż zdecydował się jej pomóc. Musiał jednak przyznać, że zaklęcia, których jej uczył były dość proste. Mimo wszystko jednak mało komu udawało się wykonywać je bezbłędnie za pierwszym razem. Była pojętną uczennicą, z naturalnym talentem do tego typu magii. Był zadowolony, a wręcz dumny, co zdawało się odbijać w jego oczach.
- Nie bój się, to niegroźne zaklęcie. Raczej nie stanie się nic gorszego od... po prostu braku efektów. Ewentualnie znieczulisz więcej niż mieliśmy w zamyśle, ale sądzę, że sobie z tym poradzę. - Zachęcił ją. Tak naprawdę konsekwencji nieudanego zaklęcia nie sposób było przewidzieć. Mimo to wierzył w nią. Przeczucie podpowiadało mu, że miała do tego talent, który pomoże jej także przy kolejnym zaklęciu. Spojrzał na snop magii wydobywający się z jej różdżki, a potem na jej wystraszoną, zmartwioną minę. Uśmiechnął się szeroko i już po chwili po pomieszczeniu rozszedł się dźwięk jego śmiechu.
- Widzisz? Żyję. Sprawdźmy na ile Ci się udało. - Uszczypnął się w tamto miejsce, a jego twarzy nie wykrzywił grymas bólu. - Wygląda na to, że zadziałało jak powinno. To teraz dalsza część... - zaczął. Wyjął różdżkę i odwrócił się w stronę manekina. - Scalpo. - Wypowiedział inkantację i końcówką różdżki wyznaczył ścieżkę, po której utworzyło się niewielkie nacięcie na boku manekina. - Scalpo używamy najczęściej podczas poważniejszych zabiegów. Jednak to nie to zaklęcie chciałem Ci pokazać. - Machnął różdżką ponownie, powoli, jakby z ostrożnością wypowiadając inkantację: - Vulnera Sanantur - snop magii skierowany na ranę sprawił, że powoli zaczynała się zasklepiać. - To jest chyba najtrudniejsze zaklęcie z wszystkich, które dziś ćwiczyliśmy. Jest jeszcze łatwiejsza jego odmiana - zaklęcie Episkey, jednak leczy ona jedynie powierzchowne, małe rany jak zadrapania lub siniaki. Te natomiast leczy głębokie rany, w tym rany cięte. - Skierował różdżkę na własną rękę, własnie w miejsce, które przed paroma chwilami zostało znieczulone. Ponownie posługując się narzędziem skalpo, powoli wykonał niezbyt głębokie nacięcie na własnej skórze. Z rany spłynęła kropelka krwi, a on spojrzał kontrolnie na Peony. Nie skrzywił się, nie syknął, bo tak właściwie to nie czuł nic. Nie wiedział jak na to zareaguje, jednak miał nadzieję, iż zrozumie, że jeżeli naprawdę chciała opanować te zaklęcia - nie mogła ćwiczyć tylko na manekinie.
- Teraz użyj Vulnera Sanantur na tę ranę. - Podsunął własną rękę w jej stronę. Uśmiechnął się do niej zachęcająco. Rozumiał jej obawy, więc jeżeli chciała, to ponownie pokazał jej jaki ruch wykonać różdżką, podpowiadając jej także sposób wypowiadania inkantacji.
- Jesteś dobrą osobą. Cieszę się, że zgodziłem się Ci pomóc - mruknął cicho, jakby wcale nie do niej, a do siebie lub w przestrzeń. Takich słów nie wypowiadało się łatwo, choć świat byłby lepszy, gdyby ludzie słyszeli je częściej. Odchrząknął więc, czując się nieco zakłopotany tym, co przed chwilą wyleciało z jego gardła i natychmiast przechodząc do rzeczy. Spotkali się tu, aby ćwiczyć zaklęcia, prawda? No właśnie. Nie po to, aby gadać i wymieniać się miłymi słowami, choć to mogło być miłym dodatkiem.
- Dlatego przećwiczymy jeszcze tylko dwa zaklęcia, a wszystko dostaniesz zapisane na pergaminie. - Zerknął w stronę lewitującego zwitka, do którego przytykała się końcówka samopiszącego pióra, czekająca jedynie na polecenie pisania oraz na treść, którą musiał jej podać. Ale jeszcze nie teraz, jeszcze chwila. - Chyba, że sama wolisz zapisać. - Wiedział, że czasami własne notatki były lepsze niż jakiekolwiek inne, bowiem słowa układały się z Twoich myśli i łatwiej było je wtedy zrozumieć.
Z przyjemnością oglądał jej sukcesy, gdy kolejne zaklęcia niemal idealnie działały wprawione w ruch magią ulatującą z jej różdżki. Miała szczęście, a może talent? Sam się nad tym zastanawiał. Jeżeli chodziło o to drugie - tym bardziej był przekonany, że powinna spróbować swoich sił w uzdrowicielstwie. I tym bardziej zadowolony z tego, iż zdecydował się jej pomóc. Musiał jednak przyznać, że zaklęcia, których jej uczył były dość proste. Mimo wszystko jednak mało komu udawało się wykonywać je bezbłędnie za pierwszym razem. Była pojętną uczennicą, z naturalnym talentem do tego typu magii. Był zadowolony, a wręcz dumny, co zdawało się odbijać w jego oczach.
- Nie bój się, to niegroźne zaklęcie. Raczej nie stanie się nic gorszego od... po prostu braku efektów. Ewentualnie znieczulisz więcej niż mieliśmy w zamyśle, ale sądzę, że sobie z tym poradzę. - Zachęcił ją. Tak naprawdę konsekwencji nieudanego zaklęcia nie sposób było przewidzieć. Mimo to wierzył w nią. Przeczucie podpowiadało mu, że miała do tego talent, który pomoże jej także przy kolejnym zaklęciu. Spojrzał na snop magii wydobywający się z jej różdżki, a potem na jej wystraszoną, zmartwioną minę. Uśmiechnął się szeroko i już po chwili po pomieszczeniu rozszedł się dźwięk jego śmiechu.
- Widzisz? Żyję. Sprawdźmy na ile Ci się udało. - Uszczypnął się w tamto miejsce, a jego twarzy nie wykrzywił grymas bólu. - Wygląda na to, że zadziałało jak powinno. To teraz dalsza część... - zaczął. Wyjął różdżkę i odwrócił się w stronę manekina. - Scalpo. - Wypowiedział inkantację i końcówką różdżki wyznaczył ścieżkę, po której utworzyło się niewielkie nacięcie na boku manekina. - Scalpo używamy najczęściej podczas poważniejszych zabiegów. Jednak to nie to zaklęcie chciałem Ci pokazać. - Machnął różdżką ponownie, powoli, jakby z ostrożnością wypowiadając inkantację: - Vulnera Sanantur - snop magii skierowany na ranę sprawił, że powoli zaczynała się zasklepiać. - To jest chyba najtrudniejsze zaklęcie z wszystkich, które dziś ćwiczyliśmy. Jest jeszcze łatwiejsza jego odmiana - zaklęcie Episkey, jednak leczy ona jedynie powierzchowne, małe rany jak zadrapania lub siniaki. Te natomiast leczy głębokie rany, w tym rany cięte. - Skierował różdżkę na własną rękę, własnie w miejsce, które przed paroma chwilami zostało znieczulone. Ponownie posługując się narzędziem skalpo, powoli wykonał niezbyt głębokie nacięcie na własnej skórze. Z rany spłynęła kropelka krwi, a on spojrzał kontrolnie na Peony. Nie skrzywił się, nie syknął, bo tak właściwie to nie czuł nic. Nie wiedział jak na to zareaguje, jednak miał nadzieję, iż zrozumie, że jeżeli naprawdę chciała opanować te zaklęcia - nie mogła ćwiczyć tylko na manekinie.
- Teraz użyj Vulnera Sanantur na tę ranę. - Podsunął własną rękę w jej stronę. Uśmiechnął się do niej zachęcająco. Rozumiał jej obawy, więc jeżeli chciała, to ponownie pokazał jej jaki ruch wykonać różdżką, podpowiadając jej także sposób wypowiadania inkantacji.
There are no escapes There is no more world Gone are the days of mistakes There is no more hope
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Dobrze, że nie zaprzeczał. Peony łatwo chwytała się nadziei nawet tak niepewnej jak ta. Wolała myśleć zdroworozsądkowo niż w duchu planować coś co mogło nigdy się nie wydarzyć. Mało kto chwyta się jakiejś myśli, a potem konsekwentnie do niej dąży. Ona zaczęła i miała nadzieje, że nie na próżno. Chociaż kto wie? Rozczarowanie zwykle przychodziło w całkowicie niespodziewanym momencie. Chyba właśnie dlatego nazywamy to rozczarowaniem. Jego słowa były tak ciche, że przez chwile myślała, że się przesłyszała. Dopiero kiedy przeniosła spojrzenie z manekina na mężczyznę uśmiechnęła się delikatnie. Nie wyobrażał sobie nawet ile takie słowa dla niej znaczyły. W świecie ciągłe stygmatyzacji, oceniania, stereotypowania. Można było bardzo łatwo się w tym zgubić. Stracić własną autonomię. Miała nadzieje, że to wszystko co wydarzyło się w jej życiu już nigdy do niej nie wróci. Zaczęła życie, którego nie chciałaby za nic już oddać. - Jeżeli tylko samopiszące pióro nie ma charakteru pisma niemalże każdego uzdrowiciela to dam radę. - powiedziała z rozbawieniem i uśmiechnęła się szeroko. Oh ileż to razy musiała się domyślać co w ogóle było na karteczkach, które dostawała od uzdrowicieli. Zastanawiała się czy na kursach uczą też bazgrolenia, albo szybkiego pisania. Nie twierdziła, że Alan należy do tych niemalże wszystkich uzdrowicieli, bo przecież od każdej reguły są jakieś wyjątki, ale też w żaden sposób nie chciała go urazić. Czuła się wystarczająco dobrze w jego towarzystwie by bez problemu sięgnąć do swoich żartów na każdą godzinę. Nie wiedziała skąd wzięła się ta jej dobra passa. Przecież nigdy nie rzucała zaklęć tego typu, a i w normalnych często miała problem, kiedy chodziło o jakieś trudniejsze zaklęcia. Te może do trudnych nie należały, ale to była nowa magia. Nigdy wcześniej nie przepływająca przez jej różdżkę. Mogła tylko patrzeć z zaskoczeniem jak snop światła mknie z jej różdżki prosto w jego stronę. Ufał jej? Te zaklęcia nie były mocno szkodliwe, albo może nawet i wcale, ale tak naprawdę wszystko mogło pójść nie tak. Była zaskoczona powierzonym jej zaufaniem i może właśnie to zaufanie sprawiło, że nie chciała go zawieść. Może. Uśmiechnęła się delikatnie słysząc jego pociechę. - Gorzej jak zaklęcie pójdzie mi aż za dobrze – zaśmiała się obracając różdżkę w dłoniach. Raczej to nie było możliwe, ale kto wie? Wtedy kompletnie nie wiedziałaby co robić gdyby on nie był w stanie się odczarować. Cieszyła się z udanego zaklęcia wyczekując efektów. - To głupie. Cieszyć się jak dziecko z udanego zaklęcia. Tylko co ja mogę na to poradzić? - uniosła brew z szerokim uśmiechem. Musiał widzieć jak bardzo ją to cieszy. Tak bardzo, że kiedy zobaczyła kolejne zaklęcie nawet nie pomyślała na początku, że to będzie jeszcze gorsze. Patrzyła jak na manekinie robi się delikatne nacięcie, a potem niknie pod wpływem jego kolejnego zaklęcia. Skinęła głową czekając aż zrobi na manekinie kolejne zaklęcie nie domyślając się, że to nie na manekinie będzie musiała ćwiczyć. - Alan… - zaczęła widząc co robi, ale było już za późno bo na znieczulonym przed chwilą miejscu pojawiło się delikatne cięcie. Nie bała się krwi. Ta nigdy jej nie przerażała. Bała się za to, że pogorszy sprawę. Dobrze wiedział jak takie zaklęcia mogą być niebezpieczne. Wiedział do lepiej od niej. Postanowiła jednak tego nie mówić. Czasami lepiej gdy słowa nie są wypowiedziane na głos. Westchnęła. - Jeszcze trochę i zacznę myśleć, że jesteś szalony – mruknęła z uśmiechem i odetchnęła nie zdając sobie sprawy z tego, że jeszcze chwile temu wstrzymywała oddech. - Na Merlina niech chociaż przestanie krwawić – odparła bardziej do siebie, a potem ze skupieniem skierowała różdżkę w stronę mężczyzny. - Vulnera Sanantur – no i trudno. Mleko się rozlało.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Peony Sprout' has done the following action : rzut kością
'k100' : 44
'k100' : 44
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Jadalnia
Szybka odpowiedź