Pasaż Laverne de Montmorency
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Pasaż Laverne de Montmorency
Jedna z bocznych uliczek Pokątnej, pomimo niepokojących czasów, zwracająca uwagę swoją elegancją. Panuje tutaj o wiele mniejszy tłok niż na głównej ulicy, być może to przez wysokie ceny, a być może przez nietypowość sprzedawanych rzeczy? Znajdują się tutaj małe kawiarenki, kilka restauracji, malutkich księgarni oraz bardziej nietypowe sklepy, gdzie można odnaleźć rzadkie przedmioty. Zegary wskazujące miejsce pobytu, a może wrzeszczące lustro? Mówi się, że pierwszy sklep założyła tutaj sama Laverne de Montmorency, czarownica, która wymyśliła eliksir miłosny, by zamaskować własną brzydotę - być może jest w tym odrobina prawdy, gdyż tuż u wylotu pasażu znajduje się niewielki sklep z gotowymi eliksirami.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:23, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Heath Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
- Ja jestem Elora- odparła, przystając w końcu na boku.
Przesunęła spojrzeniem po okolicy, jakby spodziewając się, że oto zza rogu wybiegnie zaaferowana kobieta, w panice poszukując swojej pociechy. Niestety nic takiego nie miało miejsca. Utknęła tu po prostu z czyimś dzieckiem.
Z drugiej jednak strony zrozumiała go, kiedy tylko wspomniał o sklepach z odzieżą. Dla dzieciaka, a przynajmniej z nią tak było, nigdy nie było to najbardziej interesujące z miejsc, a już szczególnie, kiedy tylko towarzyszyła, czy może raczej była ciągnięta tam na przymus z powodu braku osoby, z którą mogłaby zostać.
Nie zamierzała go zatem strofować tu i teraz, nie była w końcu jego matką, niech ona mu mówi, jak niebezpieczne może być teraz dla takiego dzieciaka samotne włóczenie się. Chociaż raz postara się wyjść na tą dobrą.
- A które konkretnie witryny cię zainteresowały?- zapytała z uprzejmym zainteresowaniem, szybko dochodząc do wniosku, że nie chce się jej szukać kobiety, która nawet jednego podopiecznego nie potrafi dopilnować.
Generalnie nie była osobą, którą lubiłaby szukać czegokolwiek, gdziekolwiek, bo do tego potrzebna była cierpliwość, a ona nie miała jej za wiele. Uznała, że odrobina stresu i zdenerwowania mogą natomiast nauczyć czegoś nieudolną opiekunkę na przyszłość, a prędzej czy później, w końcu ich odnajdzie. Ten pasaż nie jest nie wiadomo jak wielki.
Oni natomiast mogą spędzić ten czas odrobinę ciekawiej. I chociaż nie była fanką dzieci, bo zwyczajnie nie wiedziała jak się z nimi obchodzić, tak właśnie teraz ta wizja wydała się jej z dwojga złego atrakcyjniejsza.
- Zabawki? Egzotyczne okazy fauny i flory, hm? A może miotły?- uśmiechnęła się kącikiem ust, gdyż na te sama lubiła od czasu do czasu rzucić okiem, chociaż przemożnej potrzeby posiadania któreś z nich, nie miała. Ot, nasycała oczy widokiem zgrabnie wystruganych, lśniących od nowości rączek, a zawsze interesowały ją najszybsze i najlepsze, a przy okazji także najdroższe.
Przesunęła spojrzeniem po okolicy, jakby spodziewając się, że oto zza rogu wybiegnie zaaferowana kobieta, w panice poszukując swojej pociechy. Niestety nic takiego nie miało miejsca. Utknęła tu po prostu z czyimś dzieckiem.
Z drugiej jednak strony zrozumiała go, kiedy tylko wspomniał o sklepach z odzieżą. Dla dzieciaka, a przynajmniej z nią tak było, nigdy nie było to najbardziej interesujące z miejsc, a już szczególnie, kiedy tylko towarzyszyła, czy może raczej była ciągnięta tam na przymus z powodu braku osoby, z którą mogłaby zostać.
Nie zamierzała go zatem strofować tu i teraz, nie była w końcu jego matką, niech ona mu mówi, jak niebezpieczne może być teraz dla takiego dzieciaka samotne włóczenie się. Chociaż raz postara się wyjść na tą dobrą.
- A które konkretnie witryny cię zainteresowały?- zapytała z uprzejmym zainteresowaniem, szybko dochodząc do wniosku, że nie chce się jej szukać kobiety, która nawet jednego podopiecznego nie potrafi dopilnować.
Generalnie nie była osobą, którą lubiłaby szukać czegokolwiek, gdziekolwiek, bo do tego potrzebna była cierpliwość, a ona nie miała jej za wiele. Uznała, że odrobina stresu i zdenerwowania mogą natomiast nauczyć czegoś nieudolną opiekunkę na przyszłość, a prędzej czy później, w końcu ich odnajdzie. Ten pasaż nie jest nie wiadomo jak wielki.
Oni natomiast mogą spędzić ten czas odrobinę ciekawiej. I chociaż nie była fanką dzieci, bo zwyczajnie nie wiedziała jak się z nimi obchodzić, tak właśnie teraz ta wizja wydała się jej z dwojga złego atrakcyjniejsza.
- Zabawki? Egzotyczne okazy fauny i flory, hm? A może miotły?- uśmiechnęła się kącikiem ust, gdyż na te sama lubiła od czasu do czasu rzucić okiem, chociaż przemożnej potrzeby posiadania któreś z nich, nie miała. Ot, nasycała oczy widokiem zgrabnie wystruganych, lśniących od nowości rączek, a zawsze interesowały ją najszybsze i najlepsze, a przy okazji także najdroższe.
Elora Wright
Zawód : Opiekunka testrali
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
„If ‚why’ was the first and last question, then ‚because i was curious to see what would happen’ was the first and last answer.”
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Młody ucieszył się z tego, że kobieta zbytnio nie naciskała na odszukiwanie opiekunki. Niby wiedział, że wkrótce powinien ją znaleźć, żeby uniknąć jakiejś większej awantura, a z drugiej strony wcale nie chciał tego robić. Dookoła przecież było tyle ciekawych przedmiotów do oglądania. Po co tracić czas na przymiarkach krawieckich i tego typu bzdurach. Nuda. Do tego jeszcze trzeba stać prosto i się nie ruszać.
A tak w ogóle to spodobało mu się towarzystwo czarodziejki. Wydawała się sympatyczna i nie próbowała go nastraszyć, że łażenie samemu po pasażu jest niebezpieczne i ktoś go porwie.
Co do nieudolności opiekunki, cóż. Ocena Elory była nieco niesprawiedliwa. Heath był prawie, że ekspertem od nagłego znikania z oczu. To nie pierwszy raz gdy uciekał swojej guwernantce, no i pewnie też nie był ostatnim.
-Och, zawsze fajna jest witryna z różnymi magicznymi gadżetami – odpowiedział Elorze. –nigdy nie wiadomo, w sumie co się zobaczy- dorzucił jeszcze. – Ale tam już byłem- stwierdził i spojrzał na Elorę. Wyszczerzył się w szerokim uśmiechu gdy zaproponowała różne miejsca, gdzie mogliby się udać.
-Najfajniejsze są miotły!- prawie podskoczył w miejscu. Co tu dużo mówić. Jako prawdziwy Macmillan miał totalną szajbę na punkcie mioteł i quidditcha. Najbardziej na świecie chciałby mieć prawdziwą miotłę wyścigową, ale na razie był jeszcze na to trochę za mały. Chociaż już od czasu do czasu próbował lotów na zwykłej miotle, taką jakiej używali dorośli czarodzieje, a nie małej, dziecinnej. No ale popatrzeć zawsze można, nikt mu przecież nie zabroni.
Gdy szli w stronę rzeczonego sklepu Heath postanowił przejść do istotnych kwestii.
-Komu kibicujesz? – oczywiście chodziło mu o quidditcha, a nie jakąś drużynę od gargulków, ale to chyba było dość jasne? – Latasz na miotle? – wpadł w swój typowy tryb tysiąca pytań. Oby tylko Elorze nie wydawały się zbyt męczące.
Paradoksalnie krążenie w okolicy sklepu miotlarskiego mogło zwiększyć szanse na odnalezienie Heatha przez opiekunkę. Jakby nie było kobieta pewnie się zorientuje, że młody wreszcie tam trafi.
A tak w ogóle to spodobało mu się towarzystwo czarodziejki. Wydawała się sympatyczna i nie próbowała go nastraszyć, że łażenie samemu po pasażu jest niebezpieczne i ktoś go porwie.
Co do nieudolności opiekunki, cóż. Ocena Elory była nieco niesprawiedliwa. Heath był prawie, że ekspertem od nagłego znikania z oczu. To nie pierwszy raz gdy uciekał swojej guwernantce, no i pewnie też nie był ostatnim.
-Och, zawsze fajna jest witryna z różnymi magicznymi gadżetami – odpowiedział Elorze. –nigdy nie wiadomo, w sumie co się zobaczy- dorzucił jeszcze. – Ale tam już byłem- stwierdził i spojrzał na Elorę. Wyszczerzył się w szerokim uśmiechu gdy zaproponowała różne miejsca, gdzie mogliby się udać.
-Najfajniejsze są miotły!- prawie podskoczył w miejscu. Co tu dużo mówić. Jako prawdziwy Macmillan miał totalną szajbę na punkcie mioteł i quidditcha. Najbardziej na świecie chciałby mieć prawdziwą miotłę wyścigową, ale na razie był jeszcze na to trochę za mały. Chociaż już od czasu do czasu próbował lotów na zwykłej miotle, taką jakiej używali dorośli czarodzieje, a nie małej, dziecinnej. No ale popatrzeć zawsze można, nikt mu przecież nie zabroni.
Gdy szli w stronę rzeczonego sklepu Heath postanowił przejść do istotnych kwestii.
-Komu kibicujesz? – oczywiście chodziło mu o quidditcha, a nie jakąś drużynę od gargulków, ale to chyba było dość jasne? – Latasz na miotle? – wpadł w swój typowy tryb tysiąca pytań. Oby tylko Elorze nie wydawały się zbyt męczące.
Paradoksalnie krążenie w okolicy sklepu miotlarskiego mogło zwiększyć szanse na odnalezienie Heatha przez opiekunkę. Jakby nie było kobieta pewnie się zorientuje, że młody wreszcie tam trafi.
The member 'Heath Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
No proszę, a jednak potrafiła odnaleźć wspólny język z dzieckiem, co okazało się nawet bardziej satysfakcjonujące, niż mogłaby się spodziewać. Gratulując sobie świetnego doboru strategi, pozwoliła na poprowadzenie się malcowi w chyba bardzo dobrze znanym mu kierunku.
- Ach, kojarzę tę witrynę, chociaż co prawda nie oglądam jej na tyle często, by móc wypowiadać się na temat jej wystaw okiem znawcy- mruknęła w rozbawieniu, utwierdzając się tym samym w przekonaniu, że dzieciak musi pochodzić z dobrej rodziny, skoro to tutaj przychodzi mu robić zakupy.
I tylko mogła mieć teraz nadzieję, że nie natknie się lada moment na nasrożoną kobietę, oburzoną iż jej małoletni podopieczny szlaja się z nieznajomą, z z byle kim. Jedna zwariowana czarownica zdecydowanie wystarczyła jej na cały dzień, a świadoma przykrego faktu, iż większość szlachetnie urodzonych miała kompletnego bzika na punkcie pochodzenia, nie chciała znaleźć się w pobliżu kogoś, kto mógłby sprowokować ją do kolejnej bezowocnej szarpaniny słownej, samą swoją postawą lub nieprzemyślanym komentarzem.
- Jedynej właściwej. Zjednoczonym- odparła, puszczając oczko swemu małemu towarzyszowi. Jastrzębie także były świetne, ale w pewnych sytuacjach, gdy nie chciało się jej dzielić włosa na czworo, wolała obstawać przy swoim oficjalnym, niezmiennym wyborze. Nie mogła stać murem za nikim innym, jak właśnie za drużyna z sąsiedztwa, która w przeszłości dała im wystarczająco wiele powodów do dumy, a teraz na dodatek grał w niej jeden z jej kuzynów.- Latać latam, potrafię, ale nie jestem wybitna na tym polu.
Odparła ze śmiechem. Odbijanie tłuczków w kierunku swoich, nie pomaga w zdobyciu sławy, czy nawet sympatii na boisku.. zdecydowanie.
- A ty, masz jakiś ulubiony zespół?- zapytała, doskonale wiedząc, że przecież musi tak być, w przypadku kogoś tak zapalonego samym widokiem mioteł.- Chcesz może wejść tam do środka? Czy może i ten sklep znasz już na pamięć?
Zapytała, bez uszczypliwości jednak. Jako dziecko także miała swoje ulubione miejsca, do których chciała wracać przy każdej nadarzającej się okazji, nawet jeżeli nie dane było jej dostać wymarzonej zabawki, samo podpatrzenie jej, warte było zachodu. Zupełnie jak gdyby liczyła iż wyrycie jej obrazu w głowie, pomoże jej potem w materializowaniu tego. No niestety, akurat tak magia nie działała.
Teraz było zgoła inaczej. Szkoda było marnować jej czasu na zachwycanie się czymś, na co wiedziała, że nie będzie mogła sobie pozwolić.
- Ach, kojarzę tę witrynę, chociaż co prawda nie oglądam jej na tyle często, by móc wypowiadać się na temat jej wystaw okiem znawcy- mruknęła w rozbawieniu, utwierdzając się tym samym w przekonaniu, że dzieciak musi pochodzić z dobrej rodziny, skoro to tutaj przychodzi mu robić zakupy.
I tylko mogła mieć teraz nadzieję, że nie natknie się lada moment na nasrożoną kobietę, oburzoną iż jej małoletni podopieczny szlaja się z nieznajomą, z z byle kim. Jedna zwariowana czarownica zdecydowanie wystarczyła jej na cały dzień, a świadoma przykrego faktu, iż większość szlachetnie urodzonych miała kompletnego bzika na punkcie pochodzenia, nie chciała znaleźć się w pobliżu kogoś, kto mógłby sprowokować ją do kolejnej bezowocnej szarpaniny słownej, samą swoją postawą lub nieprzemyślanym komentarzem.
- Jedynej właściwej. Zjednoczonym- odparła, puszczając oczko swemu małemu towarzyszowi. Jastrzębie także były świetne, ale w pewnych sytuacjach, gdy nie chciało się jej dzielić włosa na czworo, wolała obstawać przy swoim oficjalnym, niezmiennym wyborze. Nie mogła stać murem za nikim innym, jak właśnie za drużyna z sąsiedztwa, która w przeszłości dała im wystarczająco wiele powodów do dumy, a teraz na dodatek grał w niej jeden z jej kuzynów.- Latać latam, potrafię, ale nie jestem wybitna na tym polu.
Odparła ze śmiechem. Odbijanie tłuczków w kierunku swoich, nie pomaga w zdobyciu sławy, czy nawet sympatii na boisku.. zdecydowanie.
- A ty, masz jakiś ulubiony zespół?- zapytała, doskonale wiedząc, że przecież musi tak być, w przypadku kogoś tak zapalonego samym widokiem mioteł.- Chcesz może wejść tam do środka? Czy może i ten sklep znasz już na pamięć?
Zapytała, bez uszczypliwości jednak. Jako dziecko także miała swoje ulubione miejsca, do których chciała wracać przy każdej nadarzającej się okazji, nawet jeżeli nie dane było jej dostać wymarzonej zabawki, samo podpatrzenie jej, warte było zachodu. Zupełnie jak gdyby liczyła iż wyrycie jej obrazu w głowie, pomoże jej potem w materializowaniu tego. No niestety, akurat tak magia nie działała.
Teraz było zgoła inaczej. Szkoda było marnować jej czasu na zachwycanie się czymś, na co wiedziała, że nie będzie mogła sobie pozwolić.
Elora Wright
Zawód : Opiekunka testrali
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
„If ‚why’ was the first and last question, then ‚because i was curious to see what would happen’ was the first and last answer.”
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strategia zdecydowanie była niezła. Na pewno lepsza niż "chodź, odprowadzę Cię do twojej opiekunki". Wtedy Heath pewnie spróbowałby się jej wywinąć i podbiegłby gdzieś wgłąb pasażu. Na szczęście tak się nie stało i zwyczajnie kontynuowali spacer w stronę sklepu z miotłami.
-No... w sumie chyba jej też tak często nie zmieniają. Na Pokątnej jestem tylko co jakiś czas- wyjaśnił jeszcze. Fakt faktem, jak już bywał na tej najsłynniejszej ulicy czarodziejów, to często wpadał do tego pasażu, ale z Puddlemere to była trochę wyprawa. Szczególnie od momentu odkąd sieć Fiuu żyje własnym życiem, a teleportacja jest bardziej ryzykowna.
Elora raczej nie powinna się obawiać wściekłej opiekunki. Ta powinna być raczej zadowolona, że ze wszystkich dostępnych opcji młody trafił akurat na kogoś z Wrightów, o ile oczywiście byłaby w stanie skojarzyć sobie czarodziejkę z tą konktretną rodziną. Z drugiej strony Macmillanowie też nie mieli zbyt dużego problemu jeśli chodzi o czystość krwi i tego typu dyrdymały.
-Zjednoczeni są najlepsi!- oznajmił z entuzjazmem, przy okazji zapewne odpowiadając Elorze na pytanie komu kibicuje on sam. -Mój tata jest trenerem Zjednoczonych, a ja tam będę grać w przyszłości, jako obrońca- wypalił od razu, przy okazji dzieląc się z czarownicą swoimi planami na przyszłość. Co prawda może się okazać, że Heath zmieni poglądy i w przyszłości nie będzie chciał jednak być obrońcą, ale raczej już było przesądzone, że zostanie graczem quidditcha. Przy okazji ta wypowiedź odnośnie Zjednoczonych z Puddlemere mogła nieco naprowadzić Elorę na to, że rozmawia z małym Macmillanem.
-Nie musimy wchodzić do środka - wzruszył ramionami. W sumie to czarownica wiele się nie pomyliła. Heath praktycznie znał wystrój tego sklepu na pamięć. Poza tym w środku i tak nie było takiej miotły jaka mu się marzyła. Ba, taka miotła pewnie jeszcze nie powstała. Heath chciałby mieć sportową miotłę, która pasowałaby do jego wzrostu. Coś jak zarąbiście szybką dziecięcą miotełkę. Gdyby taką dostał to pewnie szalałby z radości.
-No... w sumie chyba jej też tak często nie zmieniają. Na Pokątnej jestem tylko co jakiś czas- wyjaśnił jeszcze. Fakt faktem, jak już bywał na tej najsłynniejszej ulicy czarodziejów, to często wpadał do tego pasażu, ale z Puddlemere to była trochę wyprawa. Szczególnie od momentu odkąd sieć Fiuu żyje własnym życiem, a teleportacja jest bardziej ryzykowna.
Elora raczej nie powinna się obawiać wściekłej opiekunki. Ta powinna być raczej zadowolona, że ze wszystkich dostępnych opcji młody trafił akurat na kogoś z Wrightów, o ile oczywiście byłaby w stanie skojarzyć sobie czarodziejkę z tą konktretną rodziną. Z drugiej strony Macmillanowie też nie mieli zbyt dużego problemu jeśli chodzi o czystość krwi i tego typu dyrdymały.
-Zjednoczeni są najlepsi!- oznajmił z entuzjazmem, przy okazji zapewne odpowiadając Elorze na pytanie komu kibicuje on sam. -Mój tata jest trenerem Zjednoczonych, a ja tam będę grać w przyszłości, jako obrońca- wypalił od razu, przy okazji dzieląc się z czarownicą swoimi planami na przyszłość. Co prawda może się okazać, że Heath zmieni poglądy i w przyszłości nie będzie chciał jednak być obrońcą, ale raczej już było przesądzone, że zostanie graczem quidditcha. Przy okazji ta wypowiedź odnośnie Zjednoczonych z Puddlemere mogła nieco naprowadzić Elorę na to, że rozmawia z małym Macmillanem.
-Nie musimy wchodzić do środka - wzruszył ramionami. W sumie to czarownica wiele się nie pomyliła. Heath praktycznie znał wystrój tego sklepu na pamięć. Poza tym w środku i tak nie było takiej miotły jaka mu się marzyła. Ba, taka miotła pewnie jeszcze nie powstała. Heath chciałby mieć sportową miotłę, która pasowałaby do jego wzrostu. Coś jak zarąbiście szybką dziecięcą miotełkę. Gdyby taką dostał to pewnie szalałby z radości.
The member 'Heath Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Na wieść, że oto trafiła na drugiego fana Zjednoczonych, uśmiechnęła się szeroko. Taki młody, a już wiedział co najlepsze! Wyjaśnienie jednak szybko nadeszło, bo doskonale wiedziała kto jest trenerem Zjednoczonych.
- Och, Macmillan! wykrzyknęła, zaraz jednak musząc się poprawić.- Zatem mam przyjemność z młodym paniczem Macmillanem. No cóż, w takim razie na pewno kojarzysz jednego z moich kuzynów, Joseph Wright?
Zerknęła na twarz chłopca, czując jak na miejsce dawnej niezręczności pojawia się rozluźnienie. Znikła także obawa przed konfrontacją z opiekunką Heatha, gdyż nie mogła spodziewać się wrogości po kimś pracującym u zamieszkałej nieopodal niej rodziny. Co prawda sama nigdy tam nie była i nie miała bliskich relacji z nikim o tym nazwisku jak do tej pory, ale słyszała wiele dobrego i to od wielu osób.
- Nie przedstawiłam się tak jak trzeba, jestem Elora Wright- tym razem i z nazwiskiem, wyciągnęła dłoń do malca.- Przynajmniej będę wiedziała gdzie cię odstawić w razie gdyby twoje opiekunka zapomniała, że cię ma.
Stwierdziła z rozbawieniem, podnosząc się akurat w porę, aby u wylotu ulicy dostrzec czarownicę bardzo elegancką ale i przy tym dość skromnie wyglądającą, która najwyraźniej kogoś szukała. Wtem dojrzawszy ich, skierowała w ich kierunku energicznym krokiem.
Elora zerknęła w kierunku młodego panicza, uśmiechając kącikiem ust.
- Wydaje się, że ktoś nas znalazł, więc to ostatnia chwila aby dać drapaka- w oczach zabłysnął jej łobuzerski błysk.- No chyba, że panicz wyszalał się już i ma teraz ochotę na kilka drobnych przymiarek.
Puściła mu oczko, zwracając przodem do zbliżającej coraz bardziej kobiety z uprzejmym uśmiechem na wargach. Nie aby podjudzała tu kogoś do brojenia, jednakże nie byłaby sobą, gdyby w skrytości nie kibicowała małemu uciekinierowi, sama przecież robiła to wiele razy.
A kiedy ktoś w końcu ją znalazł, z wrzaskiem wracała do domu, tam wpadała prosto do swojego łóżka i udawała, że natychmiast usnęła., aby tylko uniknąć klapsa. Oczywiście oszukać jej się nikogo zapewne nie udało, ale sposób jakkolwiek szalony wydawał się być skuteczny.
- Och, Macmillan! wykrzyknęła, zaraz jednak musząc się poprawić.- Zatem mam przyjemność z młodym paniczem Macmillanem. No cóż, w takim razie na pewno kojarzysz jednego z moich kuzynów, Joseph Wright?
Zerknęła na twarz chłopca, czując jak na miejsce dawnej niezręczności pojawia się rozluźnienie. Znikła także obawa przed konfrontacją z opiekunką Heatha, gdyż nie mogła spodziewać się wrogości po kimś pracującym u zamieszkałej nieopodal niej rodziny. Co prawda sama nigdy tam nie była i nie miała bliskich relacji z nikim o tym nazwisku jak do tej pory, ale słyszała wiele dobrego i to od wielu osób.
- Nie przedstawiłam się tak jak trzeba, jestem Elora Wright- tym razem i z nazwiskiem, wyciągnęła dłoń do malca.- Przynajmniej będę wiedziała gdzie cię odstawić w razie gdyby twoje opiekunka zapomniała, że cię ma.
Stwierdziła z rozbawieniem, podnosząc się akurat w porę, aby u wylotu ulicy dostrzec czarownicę bardzo elegancką ale i przy tym dość skromnie wyglądającą, która najwyraźniej kogoś szukała. Wtem dojrzawszy ich, skierowała w ich kierunku energicznym krokiem.
Elora zerknęła w kierunku młodego panicza, uśmiechając kącikiem ust.
- Wydaje się, że ktoś nas znalazł, więc to ostatnia chwila aby dać drapaka- w oczach zabłysnął jej łobuzerski błysk.- No chyba, że panicz wyszalał się już i ma teraz ochotę na kilka drobnych przymiarek.
Puściła mu oczko, zwracając przodem do zbliżającej coraz bardziej kobiety z uprzejmym uśmiechem na wargach. Nie aby podjudzała tu kogoś do brojenia, jednakże nie byłaby sobą, gdyby w skrytości nie kibicowała małemu uciekinierowi, sama przecież robiła to wiele razy.
A kiedy ktoś w końcu ją znalazł, z wrzaskiem wracała do domu, tam wpadała prosto do swojego łóżka i udawała, że natychmiast usnęła., aby tylko uniknąć klapsa. Oczywiście oszukać jej się nikogo zapewne nie udało, ale sposób jakkolwiek szalony wydawał się być skuteczny.
Elora Wright
Zawód : Opiekunka testrali
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
„If ‚why’ was the first and last question, then ‚because i was curious to see what would happen’ was the first and last answer.”
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jak to mówią świat jest mały... chociaż z drugiej strony, to na tym świecie też jest sporo Wrightów. Zawsze można się na jakiegoś natknąć.
-Wujek Joe! Pewnie, że kojarzę! - akurat na Josepha natykał się dość często. Ostatnio nawet Joe go odstawił do domu po tym jak anomalia wyniosła go na Pokątną. No, ale zanim to zrobił udało im się zaliczyć jeszcze lodziarnię na Pokątnej. Mały Macmillan też się ewidentnie rozluźnił wiedząc, że ma do czynienia z Wrightem, chociaż Elory nie miał szans poznać wcześniej, to i tak miał wrażenie jakby znali się już od jakiegoś czasu. Częściowo pewnie z tego względu, że czarodziejka w ogóle wydawała się sympatyczna, a częściowo dlatego że przecież była Wrightem. Oni zawsze są fajni! Przynajmniej w mniemaniu małego Macmillana tak było.
-Nie… ona mnie nie zapomni - pokręcił głową. Swoją drogą to tylko dlatego Heath potem nie dostawał porządnej kary, bo jego opiekunka raczej nie wspominała o częstych ucieczkach Heatha w domu. Nie chciała przecież stracić swojej posady z powodu niedopilnowania małego arystokraty. Można powiedzieć, że w pewnym sensie doszedł ze swoją guwernantką do pewnego porozumienia. Dopóki w miarę szybko się odnalazł i nie zawędrował za daleko oboje udawali, że nie ma problemu. Co prawda po takim wybryku Heath nie mógł liczyć na wizytę w lodziarni czy cukierni, ale przynajmniej nie dostawał za to jeszcze w skórę w domu.
Chłopiec również zauważył kobietę ewidentnie czegoś lub kogoś szukającą. Skończyło się patatajowanie. W sumie trochę szybciej go znalazła niż się spodziewał. Trudno, następnym razem jej zniknie jak będzie bardziej zajęta i tyle.
-Nie…- znów pokręcił przecząco głową.- Trochę głupio by wyglądało jakby mnie goniła przez pół Pokątnej, nie?- wyszczerzył zęby w uśmiechu spoglądając na Elorę. -Zwieję jej jak się nie będzie spodziewała- dodał jeszcze z szelmowskim uśmieszkiem.
-Ochoty nie mam, ale chyba muszę- mruknął trochę zrezygnowany. Nie miał wyjścia.
-Do zobaczenia!- pożegnał się jeszcze z czarownicą i przejęła go opiekunka. Podziękowała tylko szybko Elorze i chwyciła Heatha mocno za rękę ciągnąc go w stronę sklepików z ubraniami. Przy okazji młody Macmillan musial wysłuchać tyrady na temat uciekania i oddalania się bez pozwolenia.
/zt
-Wujek Joe! Pewnie, że kojarzę! - akurat na Josepha natykał się dość często. Ostatnio nawet Joe go odstawił do domu po tym jak anomalia wyniosła go na Pokątną. No, ale zanim to zrobił udało im się zaliczyć jeszcze lodziarnię na Pokątnej. Mały Macmillan też się ewidentnie rozluźnił wiedząc, że ma do czynienia z Wrightem, chociaż Elory nie miał szans poznać wcześniej, to i tak miał wrażenie jakby znali się już od jakiegoś czasu. Częściowo pewnie z tego względu, że czarodziejka w ogóle wydawała się sympatyczna, a częściowo dlatego że przecież była Wrightem. Oni zawsze są fajni! Przynajmniej w mniemaniu małego Macmillana tak było.
-Nie… ona mnie nie zapomni - pokręcił głową. Swoją drogą to tylko dlatego Heath potem nie dostawał porządnej kary, bo jego opiekunka raczej nie wspominała o częstych ucieczkach Heatha w domu. Nie chciała przecież stracić swojej posady z powodu niedopilnowania małego arystokraty. Można powiedzieć, że w pewnym sensie doszedł ze swoją guwernantką do pewnego porozumienia. Dopóki w miarę szybko się odnalazł i nie zawędrował za daleko oboje udawali, że nie ma problemu. Co prawda po takim wybryku Heath nie mógł liczyć na wizytę w lodziarni czy cukierni, ale przynajmniej nie dostawał za to jeszcze w skórę w domu.
Chłopiec również zauważył kobietę ewidentnie czegoś lub kogoś szukającą. Skończyło się patatajowanie. W sumie trochę szybciej go znalazła niż się spodziewał. Trudno, następnym razem jej zniknie jak będzie bardziej zajęta i tyle.
-Nie…- znów pokręcił przecząco głową.- Trochę głupio by wyglądało jakby mnie goniła przez pół Pokątnej, nie?- wyszczerzył zęby w uśmiechu spoglądając na Elorę. -Zwieję jej jak się nie będzie spodziewała- dodał jeszcze z szelmowskim uśmieszkiem.
-Ochoty nie mam, ale chyba muszę- mruknął trochę zrezygnowany. Nie miał wyjścia.
-Do zobaczenia!- pożegnał się jeszcze z czarownicą i przejęła go opiekunka. Podziękowała tylko szybko Elorze i chwyciła Heatha mocno za rękę ciągnąc go w stronę sklepików z ubraniami. Przy okazji młody Macmillan musial wysłuchać tyrady na temat uciekania i oddalania się bez pozwolenia.
/zt
Ostatnio zmieniony przez Heath Macmillan dnia 27.12.18 11:07, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Heath Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Był przyzwyczajony do podróżowania w towarzystwie. Ledwie czasami, w te lepsze dni, nie zabierał nikogo ze sobą. Początek września był dla niego bardzo życzliwy. Nie doskwierały mu dolegliwości, a, jeszcze, letnie powietrze dobrze działało na jego zmęczone kurzem płuca. W pewnym momencie nudzić zaczęły go powolne spacerki po Bulstrode Park, im lepiej się czuł tym bardziej brakowało mu zatłoczonych ulic Londynu i przechadzek wśród magicznej społeczności, cichych obserwacji tłumu. Aby wybrać się na taki spacer, nie mógł się wyróżniać tak bardzo jak zazwyczaj, swoim drogim wyglądem, ubrał się więc bardzo stonowanie, tak by pasować do ogólnego wystroju ulicy Pokątnej. Pasaż de Montmorency przyciągał go często masą małych sklepików z antykami. Rinnal był bowiem zakochany we wszelkiego rodzaju zabytkach, starych meblach czy dziełach sztuki. Rozprawiał o nich często, przy okazji wieczorków poetyckich choćby, czasami nawet udawało mu sie nabyć coś cenniejszego niż mogłoby się wydawać, a sam fakt, że ma to w rękach lord Bulstrode nadawało przedmiotowi o wiele większej wartości. Mówiono, że się znał, a on nie miał zamiaru temu zaprzeczać. Nie mógł czekać do kolejnej giełdy antyków, więc wybrał się na inne polowanie - polowanie na przygody spisane na pożółkłych pergaminach. Tak, był wielbicielem literatury, a czasami zdobycie pewnych książek wymagało sporego wkładu własnego.
Wyszedł właśnie z antykwariatu, trzymając w dłoni mały pakunek, którego zawartością były dwie książki, mocno dotknięte destrukcją czasu. W jednej z nich niemal wypadały strony, będzie musiał zapłacić, by ktoś ją reanimował, jednak pozycje były na tyle rzadkie, że skusił się nawet pomimo nieznacznie zawyżonej ceny. Wydawało mu się, że papierowa torba była trzymana w dłoniach mocno, jednak pomylił się, gdy usłyszał trzask, a na jego palce padło nagłe uderzenie. Syknął cicho, upuszczając na bruk pakunek, z którego wysypały się jego cenne zdobycze, zaś sprawca całego wydarzenia wcale nie ułatwiał mu pozbierania tego. Okazała się nim... nadpobudliwa miotła. Bulstrode zamrugał zaskoczony i zdziwiony tym wypadkiem, gdy przedmiot zaczął zamiatać jego ksiązki gdzieś w po bruku. Westchnął zrezygnowany i złapał za różdżkę i w tym samym momencie... Oberwał w głowę trzonkiem upierdliwej miotły! Syknął głośno. Co za piekielny przedmiot!
Rinnal Bulstrode
Zawód : ekonomista
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Nie wiem o czym myśleć mam,
żeby mi się przyśnił taki świat,
w którym się nie boję spać.
żeby mi się przyśnił taki świat,
w którym się nie boję spać.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Rzadko bywała w pasażu Laverne de Motmorency. Jak nietrudno się domyślić, przeszkodą okazywały się wygórowane ceny sprzedawanych tutaj dóbr. Ria nawet jako przeciętny zawodnik Quidditcha nie zarabiała wcale tak mało, plasując się na półce szerokiego pasma osób średniozamożnych, ale zdecydowaną większość wypłaty przeznaczała na utrzymanie rodzinnego domu oraz pomoc najuboższym czarodziejom i mugolom, głównie tych mieszkających wraz z nią w Ottery St. Catchpole, acz nie tylko. Na swoje, drobne wydatki nie pozostawało już tak wiele galeonów i stąd powód do omijania drogich sklepów szerokim łukiem. Od najmłodszych lat uczona oszczędności i zaradności Weasley roztropnie podchodziła do kwestii finansowych - w przeciwieństwie do wszystkich innych, naznaczonych gryfońską brawurą do spółki z ciekawością krążącą w żyłach zamiast krwi. To nigdy nie mogło kończyć się dobrze, po prostu nigdy. A jednak - Harpia wciąż żyła i wiodło jej się nie najgorzej. Ba, wyśmienicie wręcz.
Wciąż pozostawała pod ogromnym wpływem niedawnego ślubu Ollivanderów oraz tego, co wydarzyło się podczas jego trwania. Sprawiało to, że Rhiannon chodziła jednocześnie uśmiechnięta jak i zaczerwieniona od wstydu. Wzbudzała tym samym w matce głębokie uczucie niepokoju - kobieta codziennie sprawdzała, czy córka nie miała aby gorączki jakiejś albo innego choróbska przywleczonego z Lancashire; nie umniejszając w niczym gospodarzom tamtejszych terenów. Po prostu mogło ją gdzieś przewiać, albo zbyt długo stała na zimnie; szczególnie, że podczas konkurencji Tony wylosował piękne lodowisko, na którym kręcili się jakiś czas. Rudowłosa nie omieszkała opowiedzieć o tym rodzicom - tak jak ojciec śmiał się wraz z nią, tak matka znalazła już tysiące powodów do narzekań i od tamtej pory Ria średnio raz na godzinę słyszała od rodzicielki a nie mówiłam, że przeziębisz się? Wyglądasz jakbyś miała czterdzieści stopni gorączki! Ale mnie się nie słucha, przecież ja zawsze chcę na źle… (…), co w pewnym momencie wlatywało do piegowatego ucha, zaraz wylatując kolejnym. Czarownica z radością zjadła szpinakowe tosty i wypiła gorącą czekoladę z miętą, po czym ruszyła do pracy jak gdyby nigdy nic.
Na bocznej uliczce od Pokątnej zjawiła się tylko i wyłącznie z powodu prośby pana MacPhersona, który zawołał sąsiadkę spacerującą wzdłuż ogrodzenia jego posiadłości. Uczynna kobieta od razu podeszła do wiekowego staruszka domniemywając, że miał jakiś problem lub potrzebował jej pomocy. Nie pomyliła się. Mężczyzna potrzebował dość obszernej ilości eliksirów, ale zapewnił młodą czarownicę, że każdy z nich dostanie w aptece na Pokątnej. Uwierzyła mu, dlaczego nie? Przecież nie znała się na tych miksturach. Zapewniła, że na pewno wszystko zdobędzie i wróciła do domu po miotłę. Wypiła eliksir kameleona, po czym ruszyła w podniebną, długą trasę do centrum Londynu. Nie przeszkadzało jej to, latanie kochała nade wszystko.
Wywar przestał działać wraz z dotknięciem stóp na ziemi, dzięki czemu Ria mogła bez przeszkód udać się na polowanie po niezbędne fiolki. Odwiedziła kilka różnych sklepów na magicznej uliczce, aczkolwiek mimo szczerych chęci rudzielec nie zdobył wszystkich pozycji zapisanych na liście. Sympatyczna sprzedawczyni poinformowała Weasley, że resztę na pewno odnajdzie w pasażu, tam więc kobieta udała się niemal od razu.
Miotłę zostawiła przy wejściu do sklepu - czarownica nie spodziewała się, że magiczna anomalia sprawi tyle problemów. Zbyt przejęta dopytaniem o pozostałe na pergaminie eliksiry nie zauważyła, jak drewniany przedmiot samodzielnie oddalił się od frontowych drzwi i zaatakował Merlina winnego mężczyznę. Skoncentrowana na dogadaniu się ze sprzedawcą pochłonęły ją pertraktacje dotyczące ceny - niestety była kiepska w retoryce.
Wciąż pozostawała pod ogromnym wpływem niedawnego ślubu Ollivanderów oraz tego, co wydarzyło się podczas jego trwania. Sprawiało to, że Rhiannon chodziła jednocześnie uśmiechnięta jak i zaczerwieniona od wstydu. Wzbudzała tym samym w matce głębokie uczucie niepokoju - kobieta codziennie sprawdzała, czy córka nie miała aby gorączki jakiejś albo innego choróbska przywleczonego z Lancashire; nie umniejszając w niczym gospodarzom tamtejszych terenów. Po prostu mogło ją gdzieś przewiać, albo zbyt długo stała na zimnie; szczególnie, że podczas konkurencji Tony wylosował piękne lodowisko, na którym kręcili się jakiś czas. Rudowłosa nie omieszkała opowiedzieć o tym rodzicom - tak jak ojciec śmiał się wraz z nią, tak matka znalazła już tysiące powodów do narzekań i od tamtej pory Ria średnio raz na godzinę słyszała od rodzicielki a nie mówiłam, że przeziębisz się? Wyglądasz jakbyś miała czterdzieści stopni gorączki! Ale mnie się nie słucha, przecież ja zawsze chcę na źle… (…), co w pewnym momencie wlatywało do piegowatego ucha, zaraz wylatując kolejnym. Czarownica z radością zjadła szpinakowe tosty i wypiła gorącą czekoladę z miętą, po czym ruszyła do pracy jak gdyby nigdy nic.
Na bocznej uliczce od Pokątnej zjawiła się tylko i wyłącznie z powodu prośby pana MacPhersona, który zawołał sąsiadkę spacerującą wzdłuż ogrodzenia jego posiadłości. Uczynna kobieta od razu podeszła do wiekowego staruszka domniemywając, że miał jakiś problem lub potrzebował jej pomocy. Nie pomyliła się. Mężczyzna potrzebował dość obszernej ilości eliksirów, ale zapewnił młodą czarownicę, że każdy z nich dostanie w aptece na Pokątnej. Uwierzyła mu, dlaczego nie? Przecież nie znała się na tych miksturach. Zapewniła, że na pewno wszystko zdobędzie i wróciła do domu po miotłę. Wypiła eliksir kameleona, po czym ruszyła w podniebną, długą trasę do centrum Londynu. Nie przeszkadzało jej to, latanie kochała nade wszystko.
Wywar przestał działać wraz z dotknięciem stóp na ziemi, dzięki czemu Ria mogła bez przeszkód udać się na polowanie po niezbędne fiolki. Odwiedziła kilka różnych sklepów na magicznej uliczce, aczkolwiek mimo szczerych chęci rudzielec nie zdobył wszystkich pozycji zapisanych na liście. Sympatyczna sprzedawczyni poinformowała Weasley, że resztę na pewno odnajdzie w pasażu, tam więc kobieta udała się niemal od razu.
Miotłę zostawiła przy wejściu do sklepu - czarownica nie spodziewała się, że magiczna anomalia sprawi tyle problemów. Zbyt przejęta dopytaniem o pozostałe na pergaminie eliksiry nie zauważyła, jak drewniany przedmiot samodzielnie oddalił się od frontowych drzwi i zaatakował Merlina winnego mężczyznę. Skoncentrowana na dogadaniu się ze sprzedawcą pochłonęły ją pertraktacje dotyczące ceny - niestety była kiepska w retoryce.
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
28 grudzień
Po całonocnym dyżurze Elvira Multon wlokła się do mieszkania szybko i bez postojów, rozglądając zaczerwienionymi ze zmęczenia oczami za każdym potencjalnym zagrożeniem, które przed świtem - gdy jedyne światło zapewniały latarnie i pojedyncze świece w oknach kamienic - mogłoby czaić się na samotną kobietę. Była niezadowolona i rozkojarzona, nie tylko z powodu wyczerpania, ale również napierających na nią z dwóch stron dat, które od niepamiętnych czasów, już podczas pierwszego lub drugiego roku w szkole, wprawiały ją w poczucie osaczenia. Naprawdę nienawidziła świąt. Wesołe kolędy i zapach jodłowych igieł kojarzyła z obłąkaną rodziną, wystrojoną w paskudne szaty oraz toną gości, którzy nigdy nie słuchali, ale mieli najwięcej do powiedzenia o jej życiu. Charakterystyczny, zimowy syk drewien w kominku przypominał o samotności w Pokoju Wspólnym, gdzie przysiadała z książką między kolanami i udawała, że nie słyszy jak inni przechwalają się bezsensownie swoimi prezentami i dyskutują o tym, na jakie przyjęcie zabrali ich rodzice. Nowy rok natomiast był pustą okazją do świętowania, dniem jak każdy inny, a Elvira przestała się nim ekscytować i tworzyć długie listy postanowień po tym, gdy jako siedemnastolatka w Hogwarcie musiała zamknąć się w łazience, żeby nie słuchać jak jej współlokatorki rozprawiają nad tym, że wkrótce czeka je pierwszy Sabat. Zacisnęła zęby. Jej nigdy nigdzie nie zapraszano, więc trudno oczekiwać, by czuła tę radość narzucaną przez obyczaje. W tym roku po raz pierwszy od dawna nie wzięła świątecznego dyżuru, żeby choć na chwilę uwolnić się od szpitala, ale na szczęście rodzinne spotkanie okazało się dużo skromniejsze i bardziej ponure niż zapamiętała to przed laty. Nawet na tym dniu wojna odbiła swoje piętno; razem z matką udała, że wznosi krótki toast za członków dalszej rodziny ojca, którzy zginęli w Ministerstwie. Nie narzekała, przynajmniej nie musiała udawać, że jest zadowolona.
Obecnie nocny wysiłek zupełnie wyrzucił jej z głowy tamten krótki urlop. Mając w perspektywie podsumowanie starego roku - roku, w którym w swoim osobistym życiu nie zmieniała niemal nic, jeżeli nie liczyć samodzielnego dokształcania się w kilku pomniejszych dziedzinach, znowu wpadła w błędne koło frustracji i poczucia bezsensu.
Nie wiedziała, jak długo jeszcze będzie w stanie żyć w ten sposób.
Trafiła właśnie na kolorowy pasaż Laverne, o tej godzinie zupełnie opustoszały, kiedy poranne niebo nad jej głową rozbłysnęło jasnymi odcieniami, zatrzymując ją w pół kroku. W pierwszej chwili rzuciła się w bok i przyparła plecami do muru, nigdy bowiem nie było wiadomo jaki efekt mogła nieść kolejna anomalia. Machinalnie oparła dłoń na kieszeni, w której zazwyczaj nosiła różdżkę, choć nie próbowała jej wyjmować - od kilku miesięcy regularnie odmawiała posłuszeństwa, poddana działaniu chaotycznej magii. Pod niewielkim zadaszeniem sklepu z eliksirami oczekiwała na kolejne nasilenie burzy, na huk piorunów. Nic takiego jednak nie miało miejsca; chmury wydawały się łagodnieć, a deszcz, który tym razem opadł na brukowane uliczki Pokątnej nie był ciężki i ulewny, lecz lekki oraz dziwnie połyskliwy. Wyciągnęła ostrożnie dłoń, by upewnić się, że wzrok jej nie mylił; tak, to płatki śniegu i lodu spływały teraz po jej bladych palcach, jakby w przeciągu kilku minut, w pierwszych promieniach świtu do Londynu zawitała zima.
Odepchnęła się od ściany i ruszyła dalej w stronę domu, odczuwając nieznanego rodzaju przyjemność z powodu tej chłodnej, przyjaznej wody, oczyszczającej lekko spocone czoło i odkryte włosy. W ciągu ostatnich tygodni zapomniała już chyba jak to jest cieszyć się z pogody.
Zanim Elvira zdążyłaby opuścić pasaż, w jej oczy rzuciła się jeszcze następna osobliwość. Pod czarnymi kozakami uzdrowicielki zaczynały zbierać się fragmenty lodu z białego deszczu, nie wyglądające jednak na typową, prędko roztapiającą się breję. Nie była to zapewne najbardziej odpowiedzialna decyzja z jej strony, lecz nie powstrzymywała się, gdy dopadła ją chęć schwytania któregoś ze świecących elementów; wbrew wszelkiej logice wydawały się one bowiem ciepłe.
Spodziewała się, że lód zacznie skraplać się w jej dłoni, lecz zamiast tego gdy rozpostarła palce ujrzała niewielki, twardy byt, przypominający kryształ.
Zaskoczona schowała go do kieszeni i pomknęła szybciej, znikając z pola widzenia innych czarodziei, którzy wychylali się teraz z okien, by na własne oczy ujrzeć niecodzienne zjawisko
/zt
Po całonocnym dyżurze Elvira Multon wlokła się do mieszkania szybko i bez postojów, rozglądając zaczerwienionymi ze zmęczenia oczami za każdym potencjalnym zagrożeniem, które przed świtem - gdy jedyne światło zapewniały latarnie i pojedyncze świece w oknach kamienic - mogłoby czaić się na samotną kobietę. Była niezadowolona i rozkojarzona, nie tylko z powodu wyczerpania, ale również napierających na nią z dwóch stron dat, które od niepamiętnych czasów, już podczas pierwszego lub drugiego roku w szkole, wprawiały ją w poczucie osaczenia. Naprawdę nienawidziła świąt. Wesołe kolędy i zapach jodłowych igieł kojarzyła z obłąkaną rodziną, wystrojoną w paskudne szaty oraz toną gości, którzy nigdy nie słuchali, ale mieli najwięcej do powiedzenia o jej życiu. Charakterystyczny, zimowy syk drewien w kominku przypominał o samotności w Pokoju Wspólnym, gdzie przysiadała z książką między kolanami i udawała, że nie słyszy jak inni przechwalają się bezsensownie swoimi prezentami i dyskutują o tym, na jakie przyjęcie zabrali ich rodzice. Nowy rok natomiast był pustą okazją do świętowania, dniem jak każdy inny, a Elvira przestała się nim ekscytować i tworzyć długie listy postanowień po tym, gdy jako siedemnastolatka w Hogwarcie musiała zamknąć się w łazience, żeby nie słuchać jak jej współlokatorki rozprawiają nad tym, że wkrótce czeka je pierwszy Sabat. Zacisnęła zęby. Jej nigdy nigdzie nie zapraszano, więc trudno oczekiwać, by czuła tę radość narzucaną przez obyczaje. W tym roku po raz pierwszy od dawna nie wzięła świątecznego dyżuru, żeby choć na chwilę uwolnić się od szpitala, ale na szczęście rodzinne spotkanie okazało się dużo skromniejsze i bardziej ponure niż zapamiętała to przed laty. Nawet na tym dniu wojna odbiła swoje piętno; razem z matką udała, że wznosi krótki toast za członków dalszej rodziny ojca, którzy zginęli w Ministerstwie. Nie narzekała, przynajmniej nie musiała udawać, że jest zadowolona.
Obecnie nocny wysiłek zupełnie wyrzucił jej z głowy tamten krótki urlop. Mając w perspektywie podsumowanie starego roku - roku, w którym w swoim osobistym życiu nie zmieniała niemal nic, jeżeli nie liczyć samodzielnego dokształcania się w kilku pomniejszych dziedzinach, znowu wpadła w błędne koło frustracji i poczucia bezsensu.
Nie wiedziała, jak długo jeszcze będzie w stanie żyć w ten sposób.
Trafiła właśnie na kolorowy pasaż Laverne, o tej godzinie zupełnie opustoszały, kiedy poranne niebo nad jej głową rozbłysnęło jasnymi odcieniami, zatrzymując ją w pół kroku. W pierwszej chwili rzuciła się w bok i przyparła plecami do muru, nigdy bowiem nie było wiadomo jaki efekt mogła nieść kolejna anomalia. Machinalnie oparła dłoń na kieszeni, w której zazwyczaj nosiła różdżkę, choć nie próbowała jej wyjmować - od kilku miesięcy regularnie odmawiała posłuszeństwa, poddana działaniu chaotycznej magii. Pod niewielkim zadaszeniem sklepu z eliksirami oczekiwała na kolejne nasilenie burzy, na huk piorunów. Nic takiego jednak nie miało miejsca; chmury wydawały się łagodnieć, a deszcz, który tym razem opadł na brukowane uliczki Pokątnej nie był ciężki i ulewny, lecz lekki oraz dziwnie połyskliwy. Wyciągnęła ostrożnie dłoń, by upewnić się, że wzrok jej nie mylił; tak, to płatki śniegu i lodu spływały teraz po jej bladych palcach, jakby w przeciągu kilku minut, w pierwszych promieniach świtu do Londynu zawitała zima.
Odepchnęła się od ściany i ruszyła dalej w stronę domu, odczuwając nieznanego rodzaju przyjemność z powodu tej chłodnej, przyjaznej wody, oczyszczającej lekko spocone czoło i odkryte włosy. W ciągu ostatnich tygodni zapomniała już chyba jak to jest cieszyć się z pogody.
Zanim Elvira zdążyłaby opuścić pasaż, w jej oczy rzuciła się jeszcze następna osobliwość. Pod czarnymi kozakami uzdrowicielki zaczynały zbierać się fragmenty lodu z białego deszczu, nie wyglądające jednak na typową, prędko roztapiającą się breję. Nie była to zapewne najbardziej odpowiedzialna decyzja z jej strony, lecz nie powstrzymywała się, gdy dopadła ją chęć schwytania któregoś ze świecących elementów; wbrew wszelkiej logice wydawały się one bowiem ciepłe.
Spodziewała się, że lód zacznie skraplać się w jej dłoni, lecz zamiast tego gdy rozpostarła palce ujrzała niewielki, twardy byt, przypominający kryształ.
Zaskoczona schowała go do kieszeni i pomknęła szybciej, znikając z pola widzenia innych czarodziei, którzy wychylali się teraz z okien, by na własne oczy ujrzeć niecodzienne zjawisko
/zt
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
To nie był najlepszy dzień Heatha. Najpierw cieszył się na wieść, że ciocia Emma weźmie go ze sobą na zakupy na Pokątną. Gdyby tylko wtedy wiedział co to oznacza to na pewno nie dałby się tak łatwo wyciągnąć. Otóż to nie były takie fajne zakupy, ciotka najpierw postanowiła uzupełnić zapasy w swoich kosmetykach. Już przy samym wejściu do sklepu Heatha zaczynało wiercić w nosie. Wynudził się tam okropnie, a ciocia od razu go obsztorcowała, gdy tylko próbował sięgnąć po jakieś pudełko z takim kolorowym proszkiem. Nuda. W końcu, gdy już miar wrażenie, że jego cierpienia dobiegną końca czarownica oznajmiła radośnie, że muszą kupić dla Heatha płaszczyk na resztę zimy, bo z tego co ma już trochę wyrósł. Chytre. Gdyby wiedział o tym wcześniej to za Chiny Ludowe nie dałby się wyciągnąć z Puddlemere. Co gorsza, gdy mijali sklep z zabawkami to ta zła kobieta wcale mu nie pozwoliła wejść do środka. To było nie fair.
Mały Macmillan wlókł się za swoją krewną z naburmuszoną miną i kiedy już dotarli do sklepu, to z wielkim fochem przymierzał różne okrycia wierzchnie. Całym sobą dawał znać, że wcale tu nie chce być, bo tak w sumie było. Ciotka zdawała się nie zwracać uwagi na humory młodego lorda… i może tu był błąd. Bo kiedy tylko obróciła się na dłużej, Heath postanowił wykorzystać okazję i czmychnął między wieszaki, póki ciocia Emma była zajęta czymś innym. Przebiegł szybko parę metrów, aż w końcu zamelinował się za jakimś manekinem. Kryjówka wydawała się dość dobra, a do tego jak się wychylił mógł zobaczyć miejsce, w którym była jego ciotka.
Zerknął szybko czy ta zauważyła już jego zniknięcie, wychodziło na to, że jeszcze nie, wobec czego Heath szybko schował się tak żeby przypadkiem go nie dostrzegła tłumiąc chichot. Za jakiś czas jak już go znajdzie pewnie nie będzie mu do śmiechu, ale na razie o tym nie myślał. Poza tym przecież nigdzie nie uciekł, co nie? Dalej był w sklepie.
Zbliżające się walentynki dla każdej damy, niezależnie od tego czy była panną czy mężatką, oznaczały nową kreację. I bez miłosnego święta Isabella pozwalała sobie na zakup kolejnej sukienki. Tym bardziej teraz, kiedy obiecano jej rękę dostojnemu lordowi i winna oddać się dodatkowym obowiązkom. Zapewne przez wzgląd na to ojciec pozwolił jej w ten zimowy dzień wyciągnąć ze skarbca jeszcze więcej galonów. Gościła wszak coraz częściej w pięknym Chateau Rose i musiała zachwycać. Dlatego też wspólnie z Balbiną kręciły się po drogim butiku w poszukiwaniu butów, kolorowych wstążek i dwudziestej już pelerynki, bo przecież każda sukienka potrzebowała indywidualnie dobranego płaszczyka. Wędrując po londyńskich, ekskluzywnych butikach, mimowolnie też przypomniała sobie o pewnym młodzieńcu, którego kilka miesięcy temu poznała niedaleko stąd. To nie był jednak odpowiedni moment, nie powinna ożywiać tego wspomnienia podczas przygotowywania się do spotkania z narzeczonym. Dopiero przechadzka ulicą Pokątną uświadomiła Bellę, jak dawno tutaj nie była. Niemal cały grudzień spędziła na robieniu zakupów i odwiedzaniu cudownych lokali w Londynie, a przez ostatnie tygodnie nie odnalazła nawet jednej okazji, by tu zajrzeć. Widząc nowe kolekcje, milutkie futerka i błyszczące klejnoty prawie natychmiast poczuła, że ominęło ją zbyt wiele. Z zachwytem więc odkrywała wszelkie nowości prezentowane przez zaufanych handlarzy.
Tak i teraz, gdy przymierzała kolejne szale, gdy wdychała zapach nienoszonego, świeżego i miłego materiału, zapragnęła nie wracać dzisiaj do domu. Balbina wcale nie zdziwiłaby się, gdyby nagle padłaby decyzja o nocowaniu u ciotki mieszającej niedaleko. Przecież nie starczy czasu na odwiedziny w tych wszystkich butikach. W długim, dziwacznym szalu tak sobie przemierzyła kilka kroków, nie będą pewną, czy mimo wszystko oliwkowy jest jej kolorem. Wtedy niespodziewanie dostrzegła poruszenie za jednym z manekinów. Stanęła bliżej, a z jej szyi zsunął się materiał. Teraz już wyłapała chowającego się małego lorda.
– Popatrz, Balbino, jaki piękny dziecięcy manekin. Nie wiedziałam, że mają tu tak piękne ubranka dla paniczyków. Muszę o tym wspomnieć ciotce Beatrice, jak myślisz? – powiedziała głośno, znacząco też zerkając w stronę usłużnej dwórki. Nie osaczała Heatha i nie próbowała wypędzić go z kryjówki. – Szkoda tylko, że nie mogę przyjrzeć się bliżej. Poproś ekspedientkę, droga Balbino. Aż żal chować tego manekina, powinni go postawić na wystawie – dodała, nie mogąc jednak powstrzymać uśmiechu. Dwórka w nienaturalnie głośnym kroku udała, że odchodzi, aby zawołać sprzedawcę. Bella była prawie pewna, że uda jej się dobrowolnie wypłoszyć chłopca z tej kryjówki. Gdzieś tu pewnie kręciła się jakaś bardzo zajęta pani Macmillan, która pewnie nawet nie zauważyła braku małego lorda u swego boku. Jakoś wcale nie zdziwiło to Isabelli.
Tak i teraz, gdy przymierzała kolejne szale, gdy wdychała zapach nienoszonego, świeżego i miłego materiału, zapragnęła nie wracać dzisiaj do domu. Balbina wcale nie zdziwiłaby się, gdyby nagle padłaby decyzja o nocowaniu u ciotki mieszającej niedaleko. Przecież nie starczy czasu na odwiedziny w tych wszystkich butikach. W długim, dziwacznym szalu tak sobie przemierzyła kilka kroków, nie będą pewną, czy mimo wszystko oliwkowy jest jej kolorem. Wtedy niespodziewanie dostrzegła poruszenie za jednym z manekinów. Stanęła bliżej, a z jej szyi zsunął się materiał. Teraz już wyłapała chowającego się małego lorda.
– Popatrz, Balbino, jaki piękny dziecięcy manekin. Nie wiedziałam, że mają tu tak piękne ubranka dla paniczyków. Muszę o tym wspomnieć ciotce Beatrice, jak myślisz? – powiedziała głośno, znacząco też zerkając w stronę usłużnej dwórki. Nie osaczała Heatha i nie próbowała wypędzić go z kryjówki. – Szkoda tylko, że nie mogę przyjrzeć się bliżej. Poproś ekspedientkę, droga Balbino. Aż żal chować tego manekina, powinni go postawić na wystawie – dodała, nie mogąc jednak powstrzymać uśmiechu. Dwórka w nienaturalnie głośnym kroku udała, że odchodzi, aby zawołać sprzedawcę. Bella była prawie pewna, że uda jej się dobrowolnie wypłoszyć chłopca z tej kryjówki. Gdzieś tu pewnie kręciła się jakaś bardzo zajęta pani Macmillan, która pewnie nawet nie zauważyła braku małego lorda u swego boku. Jakoś wcale nie zdziwiło to Isabelli.
Pasaż Laverne de Montmorency
Szybka odpowiedź