Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Hogsmeade
Ksiegarnia Beedle'a
Można tu znaleźć właściwie wszystko, od podręczników i poradników po harlequiny, horrory, thrillery, dramaty i książeczki z dowcipami. Właścicielka księgarni, Madame Reyes, szczyci się największą w Anglii kolekcją magicznych baśni. Honorowe miejsce na półkach zajmują oczywiście Baśnie Barda Beedle'a.
Na drzwiach zawieszono tabliczkę: "Zakaz wstępu dla psów, insektów i Beatrix Bloxam". Choć od śmierci Beatrix - zatwardziałej przeciwniczki Baśni Barda Beedle'a - minęło blisko czterdzieści pięć lat, właścicielka księgarni utrzymuje, że zakaz jest wciąż aktualny.
Uwaga, niektóre z tutejszych książek są zaczarowane i potrafią płatać figle!
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 21:02, w całości zmieniany 2 razy
Lyra korzystając z wolnego dnia postanowiła wybrać się do księgarni. Według klasycznych trendów książka zawsze potrafiła polepszyć humor, a do tego była idealnym prezentem. Chciała zabić czas w oczekiwaniu na znajomą, a na ulicy było zbyt zimno, aby stać w miejscu. Od razu udała się do działów, które ją najbardziej interesowały. Wszak miała zaledwie chwilkę! Chwyciła jeden z tomów i zaczęła się wczytywać w jego zawartość. Zafascynowana znaleziskiem nie dostrzegła jak stara półka tuż za jej plecami chwieje się niebezpiecznie. Po chwili runęła w jej kierunku wraz ze stertą książek. Dziewczynie w ostatniej chwili udało się uchylić, lecz ciężkie drewno przygniotło rąbek sukienki.Gdy podniosła głowę, zobaczyła Felixa, którego mogła wziąć za winowajcę, choć mężczyzna wyglądał na niewzruszonego zaistniałą sytuacją. Stał z książką w ręku, uważnie wertując ustęp tekstu. Dopiero po chwili zdołał zauważyć Lyrę w opałach. Czy postanowi jej pomóc?
Datę spotkania możecie założyć sami. O skończonym wątku z rozwiązaną sytuacją możecie poinformować w doświadczeniu. Czara Ognia nie kontynuuje z Wami rozgrywki. Wszystko jest w Waszych rękach.
Miłej zabawy!
Nie była w Hogsmeade już od bardzo dawna, ale, korzystając z dnia przerwy między kolejnymi zleceniami na obrazy, postanowiła wybrać się do magicznej wioski. Potrzebowała zresztą odpoczynku, zarówno od malowania, męczących ćwiczeń oklumencji jak i niedawnych problemów z Garrettem, które wciąż nie dawały jej spokoju. Poza tym, miały to być pierwsze święta, kiedy było ją stać na kupno prezentów, więc mogła rozejrzeć się za czymś dla braci, mamy, narzeczonego i kilku bliższych znajomych. W poprzednich latach ograniczała się zwykle do słodyczy lub samodzielnie robionych podarków, ale dzięki pomyślnemu debiutowi na wernisażu jej sytuacja materialna zaczęła się poprawiać.
Pokręciła się trochę po sklepach, kupując słodycze dla siebie i bliskich (zawsze uwielbiała łakocie z Miodowego Królestwa) i buszując w poszukiwaniu innych interesujących drobiazgów. Nie mogła nie zajrzeć i do księgarni, uwielbiała w końcu książki i liczyła że znajdzie coś ciekawego i w przystępniejszych cenach niż na ulicy Pokątnej. Może nawet wypatrzy coś o sztuce?
Przechadzała się jednak pomiędzy regałami; o ile znała upodobania własne i swoich najbliższych, tak tajemnicą były dla niej preferencje Glaucusa. Wciąż nie wiedziała, co chciałaby dla niego kupić, a pojutrze mieli spotkać się w dzielnicy portowej, by porozmawiać o planach na święta (cóż, o przyspieszonym ślubie miała dowiedzieć się dopiero za kilka dni i póki co błogo wierzyła, że ten czeka ją dopiero za miesiąc). Taki był najwyraźniej urok zaaranżowanych związków, że oboje nie wiedzieli nawet, co lubią czytać. Może więc powinna zdecydować się na coś innego?
Podeszła do kolejnego regału, przesuwając dłonią po grzbietach książek i w końcu wysuwając jedną z nich o całkiem obiecującym tytule. Otworzyła ją i zaczęła wertować strony, kiedy nagle usłyszała trzeszczenie starego drewna i łoskot uderzających o ziemię książek. W ostatniej chwili odskoczyła w bok przed spadającym na nią regałem, jednak poczuła, że coś ciągnie ją w dół, przez co straciła równowagę i upadła na ziemię tuż obok niego. Szczęśliwie pod regałem utkwił tylko fragment jej sukienki, jednak dziewczyna nie mogła wstać póki nie uda jej się wyciągnąć brzegu swojego odzienia spod ciężkiej półki.
Początkowo sięgnęła po różdżkę, jednak szybko przypomniała sobie o dekrecie, który obowiązywał nie tylko na Pokątnej, ale również tutaj. Teoretycznie miał dotyczyć tylko otwartej przestrzeni, ale poprzednim razem podczas łapanek wywleczono ją z pomieszczenia, więc nie chciała ryzykować. Westchnęła i schowała ją z powrotem; o stokroć bardziej wolałaby podrzeć sukienkę, a nawet wrócić do domu w samej halce niż wylądować znowu w tym plugawym miejscu, jakim było Tower. Zaczęła więc ciągnąć materiał rękami, jednocześnie próbując jakoś podnieść regał, był jednak za ciężki dla jej drobnych, delikatnych dłoni.
Wtedy jednak usłyszała szelest i podniosła głowę, dostrzegając mężczyznę, będącego może w podobnym wieku co jej brat. Czyżby to on wywrócił regał, czy po prostu był przypadkowym świadkiem jej niezręcznego położenia?
- To twoja sprawka? – zapytała, może nieco zaczepnie, patrząc to na stertę drewna i książek, to na nieznajomego przybysza, którego, jak jej się wydawało, kiedyś już widziała, ale nie potrafiła sobie przypomnieć żadnej konkretnej sytuacji. Jednak siedząc na podłodze, z rąbkiem sukienki przytrzaśniętym regałem zdecydowanie nie wyglądała jak ktoś, kogo można traktować zbyt poważnie.
Minął dokładnie miesiąc - jeden miesiąc, odkąd w pośpiechu opuściłem swoją nokturnową ostoję, rozpoczynając tułaczkę po świecie mugolskich zawiłości. Co może się zdarzyć w przeciągu trzydziestu dni? Stosunkowo niewiele, ale w momencie, gdy następuje efekt domina i jedna katastrofa prowadzi do drugiej… Próbuję zniwelować straty, aczkolwiek na niektóre rzeczy nie mam wpływu. Wciąż jeszcze nie potrafię się otrząsnąć po śmierci Cressie, ale czas żałoby skutecznie zagłusza widmo ciążącego nade mną niebezpieczeństwa. Nie wiem, czy on natrafił już na jakiś ślad mojej bytności, lecz nie mam wątpliwości, że robi wszystko, aby złowić mnie w swoją sieć.
Do tego wszystkiego doszła jeszcze kwestia nadzorujących mnie aurorów, którzy nie mają ode mnie żadnych wieści i pewnie gotowi są pomyśleć, iż najzwyczajniej w świecie zwiałem… bo taki akurat miałem kaprys, albo po prostu znudziła mi się już rola trybiku w ich machinie? Nie wiem, nie mam pojęcia, co sądzą, ale muszę się jakoś z nimi skontaktować. Przekazać im informacje, które udało mi się zdobyć. Wytłumaczyć, że chodzi o osobę samego Valhakisa - że moje zniknięcie to tylko część planu (kłamstwo łatwiej przełkną niż prawdę).
Wróciłem też do ćwiczenia oklumentacji; opanowanie tej umiejętności jest konieczne, jeśli w ogóle chcę myśleć o zbliżeniu się do Greka, który ponoć zna tajniki legilimencji (o ile moje źródło informacji się nie myli). Sam nie dam rady - nie mam też kogo poprosić o pomoc, więc zdecydowałem się poszukać jej tam, gdzie zawsze - na stronicach książek (o tej aktualnie potrzebnej wspomniał mi kiedyś Orpheus). Nie mogłem jednak pojawić się jak gdyby nigdy nic na Pokątnej, więc (by zminimalizować ryzyko spotkania mojego oprawcy bądź któregoś z aurorów) udałem się do księgarni w Hogsmeade. Odwiedzałem ją często podczas wypadów do miasteczka, gdy chodziłem jeszcze do Hogwartu.
Sam fakt, iż zdecydowałem się nielegalnie opuścić Londyn, nabuzował mnie adrenaliną, ale też… dziwnie sentymentalnym uczuciem. Dobrze w końcu zobaczyć inne otoczenie. Nie mogę jednak spędzić tu zbyt wiele czasu - dlatego też od razu udałem się do Beedle’a. Chwilę zajęło mi odszukanie właściwego regału, jednak, gdy już to zrobiłem, na moje szczęście na jednym z książkowych grzbietów pysznił się szkarłatny napis Oklumentacja dla początkujących. Sięgnąłem po pokaźne tomiszcze, po czym otworzyłem je, chcąc upewnić się, czy napisał je Maxwell Barnett.
Wtedy też miało miejsce to niefortunne zdarzenie - stara półka runęła w kierunku rudowłosej czarownicy - dziewczynie na szczęście udało się uskoczyć (to działo się tak szybko, że nie zdążyłem nawet sięgnąć po różdżkę). Gdy upewniłem się, że nic jej nie jest, utkwiłem wzrok w książce, zastanawiając się, czy nawiązywanie z kimkolwiek kontaktu to dobry pomysł. Ale może niepotrzebnie popadałem w paranoję...? Przecież nie mogę tak stać i udawać, że nie widziałem całego zajścia...
Z zamyślenie wyrwał mnie dziewczęcy głos - rudowłosa najwidoczniej przypisała mi całą winę...? Skoro ona sama mnie zaczepiła, nie odejdę stąd tak po prostu, może (nie)znajoma potrzebuje pomocy?
- Ja… nie… Stałem od dłuższego czasu w tym miejscu... Ta półka nie wyglądała na stabilną, chwiała się już kilkanaście minut temu, gdy przechodziłem koło niej… - tłumaczę się jakoś nieskładnie. Sam nawet nie wiem, dlaczego. Nienawidzę takich sytuacji; przez skrępowanie nigdy nie wiem, co powiedzieć.
Dopiero teraz skracam dzielący nas dystans i dostrzegam, że nie może wyciągnąć materiału spod ciężaru balastu. - Podniosę regał zaklęciem - dodaję szybko, sięgając prawą dłonią do kieszeni tylnych spodni, z której to wystawała różdżka. Jednocześnie nie przerywam kontaktu wzrokowego i… wreszcie to do mnie dociera. Przecież ja ją znam! Albo jest łudząco podobna do siostry Garretta… malarki z Pokątnej? Ale tak się składa, iż mam pamięć do twarzy, mógłbym dać sobie różdżkę odebrać, że to ona. - Lyra Weasley? - upewniam się, a mój mózg zaczyna pracować na najwyższych obrotach. Chyba wiem, co zrobię...
chwil, pulsuje rzeka
czerwienią moich win,
gonię sam siebie i znów
zamiera świat.
Podniosła głowę do góry, przyglądając mu się i jej wzrok na moment padł na grzbiet trzymanej przez niego książki; wydała jej się znajoma, w końcu sama była w trakcie nauki oklumencji i w jej dłonie wpadły już różne podręczniki opisujące tę trudną zdolność chronienia swojego umysłu przed mentalnymi atakami. Jednak jego późniejsze słowa szybko odwróciły jej uwagę od książki oraz myśli o własnych nieporadnych początkach z oklumencją i perspektywie ćwiczeń z legilimentą.
- Czy to na pewno dobry pomysł? – zapytała na widok różdżki. Zapomniała nawet o wcześniejszym obwinianiu go o całe zajście, skupiona tylko na obserwowaniu końcówki magicznego drewna. – Dekret...
Puściła brzeg sukienki i rozejrzała się nerwowo, jakby była pewna, że za chwilę do księgarni wpadną przedstawiciele odpowiednich służb i wyciągną oboje na zewnątrz z zamiarem ukarania za używanie magii na obszarze wioski. Nic takiego na szczęście się nie stało (może pod koniec października miała po prostu pecha?), więc po chwili zaczęła się uspokajać. Nadal byli tutaj sami, jeśli nie liczyć starszej sprzedawczyni za ladą w pobliżu wejścia, której jednak nie było stąd widać. Z obu stron otaczały ich kolejne regały z książkami, a powietrze było przesycone zapachem skórzanych okładek, starych stronic i kurzu.
- Tak – potwierdziła, kiedy mężczyzna wypowiedział jej imię. – Czy my się skądś znamy? Nie potrafię sobie przypomnieć...
Może mężczyzna widział ją kiedyś na Pokątnej, lub znał któregoś z jej braci? Jak każdy Weasley miała charakterystyczną, rozpoznawalną urodę i trudno było nie zauważyć jej podobieństwa do innych przedstawicieli rodu. Lyra mogła tylko się zastanawiać, kim był tajemniczy nieznajomy, który ją rozpoznawał... i w dodatku najprawdopodobniej interesował się sztuką oklumencji.
Jednakże nie czekając nawet na wyjaśnienia i rozwinięcie tematu na wszelki wypadek chowam różdżkę - jeszcze tego by brakowało - bym na własne życzenie (i chyba w najgłupszy możliwy sposób) poinformował aurorów, że jednak żyję i - na dodatek - zwiedzam sobie Hogs. Aczkolwiek misja ratunkowa jeszcze się nie skończyła. Pozostaje użycie sposobu, który nie wymaga wypowiadania magicznych formułek. Chwytam mocno za regał i całą siłą swojego wątłego ciała podnoszę to cholerstwo, czując się, jakbym zdecydował się na sparing z dorodnym górskim trollem. Nie muszę chyba mówić, że lepiej, aby się pospieszyła, bo nie wytrzymam tak długo - czerwień zalewająca moją twarz powinna być wystarczająco wymowna.
Czyli jednak pamięć mnie nie zawiodła - to ona, Lyra Weasley. Gdy dziewczyna potwierdza swoją godność, przez chwilę niemalże wstrzymuję oddech. Nie wierzę w to, co się dzieje. Nie wiem, czy to pieprzony żart losu, że właśnie siostra Garretta stoi (khm, siedzi) przede mną - teraz, gdy zastanawiam się, jak najlepiej się z nimi skontaktować. Mam jedynie namiar na skrytkę alarmową Charlusa, ale miejsce, w którym się ona znajduje, zupełnie nie wzbudza mojego zaufania.
Wolałbym to zrobić po swojemu. Może pojawienie się u progu mieszkania aurora to plan dalece niedoskonały, aczkolwiek warto wiedzieć, że ma się więcej opcji, gdyby jedna zawiodła.
Odkurzam szuflady pamięci, wygrzebując z nich przydatne informacje. Był taki chłopak na roku… Przyjaźnił się z Weasleyem…? A przynajmniej dobrze kolegował. Lyra powinna kojarzyć go z opowieści, jeśli w ogóle rozmawia z bratem o takich rzeczach. W sumie nawet wizualnie w jakimś stopniu można by uznać mnie za podobnego do tego… Barrowicka? Tak, chyba właśnie tak się nazywał. Ciemne włosy, niebieskie oczy, chudzielce. Z grubsza wszystko się zgadza. Wprawdzie jakiś głos w myślach szepcze mi - kretynie, co jeśli ona go poznała? Ale w tym momencie nie ma to najmniejszego znaczenia. I tak sporo ryzykuję. Więc równie dobrze mogę wystawić duży palec za krawędź przepaści. - Theodore Barrowick - uśmiech na twarzy, serdeczny ton, dłoń wyciągnięta w jej stronę, by mogła skorzystać z pomocy i podnieść się z podłogi. - To niesamowite, że spotykam tutaj właśnie pannę. Mam nadzieję, że u Garry’ego wszystko w porządku. Merlinie, nie widziałem go już tak długo, koniecznie muszę się z nim spotkać. Jak jego kariera? Został już Szefem Biura Aurorów? - przytłaczam ją szczegółami, wprowadzam do rozmowy dekoncentrujący chaos, niby przypadkiem przemycam informacje o Weasleyu, by Lyra odniosła wrażenie, że naprawdę go znam. Wciąż się uśmiecham, staram się grać całym sobą, ale nie mam pojęcia, czy... wzbudzam jej zaufanie.
chwil, pulsuje rzeka
czerwienią moich win,
gonię sam siebie i znów
zamiera świat.
- Uchwalili nowe zasady. Teraz nie można czarować w Hogsmeade i na Pokątnej. A przynajmniej, nie można na zewnątrz. – Nie licząc tamtego pechowego dnia, kiedy wyciągano ludzi nawet z budynków dla przykładnego ukarania ich mimo że niczego nie zrobili. Ale to zachowała dla siebie. – Trzeba bardzo uważać – stwierdziła tylko.
Ulżyło jej, gdy schował różdżkę i gdy nachylił się, by podnieść regał, natychmiast wyszarpnęła spod niego rąbek sukienki, uwalniając się.
- Dziękuję – rzekła, pozwalając się podnieść. Gdy stanęła pewnie na nogach, otrzepała się z kurzu i spojrzała w dół, by ocenić szkody. Brzeg sukienki był lekko naderwany, ale w domu mogła naprawić go zaklęciem. Tutaj nie będzie tego próbować, bo lepiej nie kusić losu. Wróciła więc do obserwowania tajemniczego przybysza, który po chwili przedstawił się jako znajomy jej brata. Lyra kojarzyła nazwisko Barrowick, choć mgliście. Garrett był od niej dziesięć lat starszy, więc większość jego szkolnych kolegów widziała, kiedy była jeszcze dzieckiem, bo później brat już skończył Hogwart i nie ze wszystkimi dawnymi znajomymi miał regularny kontakt. Tak czy inaczej, teraz nie miała powodu, by zarzucać mu kłamstwa, bo przecież i tak nie pamiętała jak wyglądał prawdziwy Barrowick, zresztą po tylu latach mógł się zmienić.
- U Garretta? Wszystko w porządku, w pracy również – powiedziała, jak zwykle dumna z odwagi i zaradności swojego brata aurora. – Mam mu przekazać, że pana spotkałam?
Lyra była dosyć naiwną osóbką. Wcale nie tak trudno było ją oszukać, a kilka informacji o bracie mogło wystarczyć, by utwierdzić ją w przekonaniu, że mężczyzna faktycznie go zna. Co nie znaczyło, że zupełnie przestała być ostrożna, bo nadal traktowała go z pewnym dystansem, był kimś obcym dla niej, nie widywała go przecież w pobliżu brata, nie przychodził do ich mieszkania, więc może był dalszym znajomym?
- Gdzie leziesz, pan?! - wykrzyknęła, gdy
Doszła do celu swojej podróży - księgarnia Beedle'a. Tak. To do niej kierowała swoje małe, szybkie kroczki. Koniecznie musiała sprawdzić nową dostawę jej ukochanego romansidła! Spędzi kolejne noce na wczytywaniu się w opisy przystojnych mężczyzn i pięknych kobiet, które muszą ocalić z tarapatów, bo zostawił je ten okrutny Hans! Nienawidziła Niemców. Zawsze byli fałszywi, a książki tylko to potwierdzały. Idąc w stronę ulubionej półki, nie zauważyła dziewczęcia po drodze i wpadła na nią, przewracając się na ziemię. Jej zwaliste ciało grzmotnęło z hukiem, a z ust kobiety wydobył się okrzyk:
- Na Merlina!
Stała przy jednym z regałów, wspinając się na palce i próbując dosięgnąć książki, która ją zainteresowała, kiedy nagle usłyszała ciężkie kroki i zanim się obejrzała, czyjeś zwaliste cielsko dosłownie zwaliło ją z nóg. Drobna dziewczyna po raz drugi tego dnia wylądowała na podłodze. Mało tego, lecąc do tyłu wpadła jeszcze na regał, z którego spadły dwie książki. Jedna z nich uderzyła ją w głowę i ześlizgnęła się po jej czole, a jej ostry rant zadrapał delikatną skórę dziewczęcia. Uderzenie może nie było bardzo mocne, ale tomiszcze w twardej okładce zamroczyło ją na parę sekund. Po chwili zamrugała szybko oczami i mogła zobaczyć kobietę o pokaźnej tuszy, która również się wywróciła, zapewne od własnego ciężaru, bo niemożliwością było, żeby zwaliło ją z nóg zderzenie z takim chuchrem, jakim była Weasleyówna. Otyła czarownica zapewne ważyła przynajmniej trzy razy więcej niż Lyra i wydawała się blokować prawie całą alejkę między regałami.
To Lyra pierwsza się podniosła, czując, jak z niewielkiego rozcięcia na czole wypływa kropelka krwi, którą szybko otarła dłonią.
- Nic się pani nie stało? – zapytała grzecznie, otrzepując sukienkę z kurzu. Miała nadzieję, że nieznajomej nic się nie stało przy upadku.
- Proszę mnie nie dotykać! - wykrzyknęła, oddychając szybko i próbując nie wyglądać groteskowo. Nie było to jednak takie proste. Nie dość, że sukienka jej się podwinęła nieco w górę, do tego fałdy rozlały się po ziemi jak gęsta zupa, to jeszcze cała poczerwieniała od wstydu, złości i zmęczenia. Już pociła się jak mysz w połogu, gdy tu wchodziła! A co dopiero teraz?! - Cały świat po prostu się wali! - burczała pod nosem w przerwach między jednym wdechem, a drugim. Świętej pamięci matka, niech duchy przodków świecą nad jej duszą, mówiła, że coraz mniej ogłady w narodzie i gdy młode dziewczęta będą schamiałe to już nie ma dla nich ratunku! Chyba ta chwila właśnie nadeszła. - Już po nas! Jesteśmy zgubieni! Zgubieni!
Hałas, który wywołała przyciągnął pracowników księgarni, a także kilku klientów, którzy pomogli jej wstać. Nie było to zbyt proste zważywszy na objętość jej ciała. W końcu jednak udało się ją postawić na nogi, ale jej fryzura! Jej obraz w społeczeństwie! Na pewno wszyscy zaraz mieli się z niej wyśmiewać, a na pewno ta paskuda dziewucha! Która... Trzymała jej torebkę! Nie brała pod uwagę tego, że rudowłosa chciała jej pomóc i pozbierała rzeczy, które z niej wypadły, a odebrała to jako atak na swoją personę. - Proszę mi to oddać! Nie dość, że podostawia nogi to jeszcze kradnie!
Kobieta przedstawiała sobą dość karykaturalny obraz. Ordynarna, monstrualnie otyła, o obwisłym cielsku i nalanej, czerwonej twarzy, wyglądała niczym balon, który lada chwila miał pęknąć. Kiedy na nią krzyknęła, Lyra natychmiast się odsunęła i korzystając z tego, że zwabieni okrzykami kobiety inni klienci próbowali ją podnieść (co na pewno nie było łatwe, biorąc pod uwagę jej obszerne gabaryty), to Lyra zaczęła zbierać jej rzeczy, które rozsypały się po podłodze alejki. Ludzie także patrzyli na nią dość dziwnie, no ale chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie uwierzyłby, że to wątłe dziewczę, które samo ledwie trzymało się na nogach, byłoby w stanie powalić na ziemię tę kobietę.
- Nic nie zrobiłam. Naprawdę nie rozumiem, o co pani chodzi – powiedziała cicho, natychmiast oddając torebkę. Nie dość, że próbowała pomóc, to jeszcze była traktowana w taki sposób. Zresztą była szlachcianką, co z tego, że ze zubożałego rodu, i w tej wyświechtanej sukienczynie wyglądała jak zwykłe, pospolite dziewczę? Pewnie gdyby miała w sobie więcej buty i pewności siebie, zdobyłaby się na bardziej znaczącą odpowiedź, ale była dobrze wychowana i nie pasowało jej pyskować starszym w miejscu publicznym, nawet jeśli racja była po jej stronie. Chyba najlepiej było po prostu zamilknąć, unieść podbródek i odejść stąd jak najszybciej. Niech kobieta radzi sobie sama, skoro wzgardziła jej próbą pomocy, Lyra z pewnością nie miała zamiaru się narzucać, ani nikomu się tłumaczyć, jak naprawdę wyglądała cała sytuacja.
- Radzę pogratulować rodzicom takiego dziecka! - rzuciła jeszcze, zanim rudowłosa odwróciła się i odeszła. No, co to miało być?! Jednak nie miała zamiaru się tym przejmować. Nikt nie miał już jej dzisiaj upokarzać. Miała swój honor i na Merlina, zamierzała kupić te ckliwe romansidła pomimo tego co przed chwilą się wydarzyło!
|zt x2
Uwidziała jej się dokładnie ta konkretna księgarnia. Często bywała tu za czasów Hogwartu, by przeglądać wiele różnych książek. Na niektóre nie mogła sobie pozwolić, ale czasami wracała do zamku z nowym nabytkiem - lub kilkoma. Sklep pani Reyes nigdy jej nie zawodził, a sama właścicielka kojarzyła się Susanne z dobrymi czasami, wypełnionymi bajkową atmosferą. Przesiadywała tu z kobietą, snując jej swoje opowieści i pomysły - nie umiała pisać wystarczająco zgrabnie, by tworzyć z własnych wymysłów cudowne historie, do tego tak pięknie zilustrowane przez zdolnych artystów. Lovegood wykonywała czasami obrazki, ale mało kto orientował się po nich, co dokładnie chciała przekazać - był to więc zupełnie inny wymiar pracy. Teraz miała ogromną ochotę na odwiedzenie pani Reyes, stęskniła się za jej wiedzą, nie miała też ostatnio styczności z baśniami, a w tej księgarni, poza masą mniej lub bardziej nudnych podręczników, było owych baśni od groma. Pojawiła się w Hogsmeade już rano, licząc na to, że uda jej się złapać właścicielkę przed pracą, by mogły wypić razem najlepszą herbatę w uroczym lokalu nieopodal. Jak można się było domyślić - plan nie powiódł się tak, jak chciała (kto przychodził do pracy tyle czasu wcześniej, by mieć czas na herbatkę?), dlatego przy stoliku zasiadła sama, z zainteresowaniem obserwując klientów. Do gustu w szczególności przypadła jej specyficzna kobieta, na oko trzydziestoletnia, która zmagała się właśnie z odmianą magicznej czkawki. Po każdym czknięciu z jej uszu ulatywały kolorowe bąbelki.
To właśnie bąbelki były dzisiejszą inspiracją panny Lovegood, którą przeniosła przez próg księgarni Beedle'a. Była pierwszą klientką, choć wcale nie wiedziała jeszcze, jaką książkę podsunie jej dziś los. Opowiadała za to kobiecie o podwodnym cesarzu, który wysyłał na powierzchnię barwne bąbelki. Unosiły się niczym bańki i były niezwykle wytrwałe - pokonywały odległość całego oceanu, by wreszcie dotrzeć w różne miejsca. Tam pękały, rozsiewając po świecie różne zdarzenia, dobre i złe. Wyjaśniła pani Reyes, że kolejny klient w tym miejscu, będzie uosobieniem jednego z takich zdarzeń lub emocji. Na podstawie owej osoby, miała opisać jedną z wielu bąbelkowych historii.
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
— Kszzz! Kszzz!
Znacznie więcej mógłby znaleźć na tyłach gospody niż księgarni.
— Głupi kundel.
Widok ten wydał jej się tak żałosny, ze z tej właśnie żałości, wyrzuciła niedopałek na ziemię, obracając się na jednej stopie. Peleryna zaświstała w powietrzu, kiedy szarpnęła nią, przemieszczając się wzdluż budynku, w końcu, decydując się wejść do środka. Dzwonek zadźwięczał irytująco nad jej głową, zwiastując jej wejście, które zdawała się negować, poprzez momentalne zniknięcie pomiędzy regałami. Miała nadzieję czmychnąć przed oczami ciekawskiej klienterii. Zamiast tego ciekawość dopadła ją.
— Lovegood — nazwisko wypowiedziała nie bez nutki zawartej w nim goryczy — A Ciebie stać chociaż na jeden z zawartych tu tytułów?
Zmrużyła oczy z powątpiewaniem, sama zaskoczona faktem, że zapamiętała tą bladą, młodzieńczą twarz ze szkoły. Mało kto jednak odznaczał się tak osobliwą… osobliwością. Skłamałaby, gdyby w myślach nazwała ją trafiającą do niej urodą.
Niejasno kojarzyła postać, ale wydawało się, że wcale nie tak przyjemnie, jak by chciała. Oczami wyobraźni już widziała barwę bąbelka, jakby otaczał kobietę niczym bariera ochronna - ciemna, przydymiona, pachnąca tytoniem - a fe. Spoglądała zaciekawiona na pannę Blythe, ale w Hogwarcie miała zbyt dużo oprawców, by pamiętać jej nazwisko. Coś jej się tylko wydawało, że siedziała przy stole Ślizgonów.
- Ermh - chrząknęła cicho pod nosem, zadziwiona, że wszystkim tak dobrze szło zapamiętywanie jej nazwiska - nie brała pod uwagę swojego ekscentryzmu. - A czy robi ci to jakąś różnicę, szary bąbelku? - zapytała otwarcie, nie robiąc z niej żadnej pani, bo sama wybrała bezpośrednie zwroty. Tylko chwilę poświęciła jej twarzy. Spojrzała na dział, w jakim przebywały. Magomedycyna? Sięgnęła po pierwszą lepszą książkę z półki. Zwalczanie pasożytów. Wcisnęła jej tomik w ręce, mrugając z rozbawieniem. - Nie kupię ci tej książki, jeśli o to chodzi - raz, dwa, trzy kroki, obrót i już zniknęła za regałami, by zaraz znaleźć się z drugiej strony - tuż za Lirienne. - Jesteś duchem? - zapytała abstrakcyjnie. Szarość tego bąbelka przypominała i pachniała dymem. - Dymnym duchem?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Hogsmeade