Pokój 21
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
Pokój 21
Czy pamiętasz swoją pierwszą wizytę w Dziurawym Kotle? Okoliczności zmusiły Cię do zatrzymania się w nim na noc, choć nikt z Twojego towarzystwa nie miał na to zbytniej ochoty. Mimo wszystko jednak pozostaliście w tym miejscu, po sytej kolacji dając się zaprowadzić do przydzielonych pokojów. Pierwszym, co zobaczyły Twoje oczy, było spore łóżko wyraźnie przeznaczone dla dwóch osób lub wyjątkowej wiercipięty. Bogato zdobione kolumienki zwracały uwagę, kontrastując z jasną, prostą podłogą. Dzielone szybki w części okien wychodzących na ulicę, niewielka szafka i chybotliwe krzesło w kącie pomieszczenia... Dyskretne oświetlenie, przy którym można zarówno odpoczywać, jak i czytać czy pracować. Pokój jest schludny, jednak nie można od niego wymagać niczego specjalnego. Spędzisz tu całkiem miłą noc, o ile nie obawiasz się trzęsącej podłogi i mebli podskakujących za każdym razem, gdy w okolicy przejedzie pociąg.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:19, w całości zmieniany 1 raz
/1 listopad
Czas mijał nieubłaganie, a dni stawały się niezwykle przykre, jakby ktoś wbijał kolejną szpileczkę w drobne ciało, które błagało o chwilę przerwy. Liczyła się z tym, że pewne rzeczy dobiegły końca, ale nie potrafiła pogodzić się z tym, że jej życie miało już wiecznie przypominać pasmo uzależnienia od ojca i braku wolności, której łaknęła tak, jak każdy dziki ptak. Była obsesyjnie zakochana w możliwości bycia sobą, ale im dłużej tkwiła w tej zapyziałej norze, jaką jest Londyn rozumiała, że... To niemożliwe. Posiadała zobowiązania, a także musiała trzymać się wszelkiej maści przyjętych norm, które swego czasu łamała nagminnie, a teraz? Teraz była pod obserwacją, by już nigdy nie splamić nazwiska, a także honoru, który całkowicie zszargał Anthony. Nie wracała jednak we wspomnieniach do czasów Hogwartu, bo one umarły dokładnie tak samo, jak Morpheus. Teraz pogrążona była w innym pragnieniu - równie dzikim, a także pozbawionym wszelkich ograniczeń, bo to w jego towarzystwie czuła się najlepiej, najpełniej.
Pozwalał jej na bycie Katyą.
Tylko - Katyą.
Zatem tęskniła, tak? Oczywiście. Każdego dnia i każdej nocy rozpamiętywała dawne dzieje, kiedy nie musiała się bać o kolejny poranek, a także wieczór, gdy demony ulatywały w przestrzeń i nękały rozrywaną duszę najgorszymi koszmarami. Dzisiaj było jednak inaczej, bo to chęć zasmakowania kolejny raz wspomnień sprawił, że musiała znaleźć się w tym jednym - konkretnym miejscu. Ileż to razy, kiedy była pod jego opieką, znajdowali się w Dziurawym Kotle i sprawiali wrażenie wieloletnich przyjaciół, kompanów, a także kochanków, choć ona za każdym razem była pod inną postacią, jakby od względów bezpieczeństwa miała zależeć także reputacja Percivala. Posiadali sekrety; brudne, a zarazem tak intensywne i należące tylko do nich, że nie była w stanie postawić na szali relacji, która obecnie była dla niej najistotniejsza. Pewnie dlatego cofnęła się do czasów, kiedy to starali się być ostrożni, a zarazem nic z tego nie wychodziło. Panna Ollivander jednak dorosła, stała się bardziej roztropna i dzięki temu... Zabezpieczyła się na wypadek przyłapania przez kogoś ze szlachty, by czasem nie plotkował na jej temat, bo to nie było konieczne. Rude włosy pokryte były głęboką czernią, a drobne i smukłe ciało nabrało na krągłościach, którymi nie mogła się na co dzień poszczycić. Przypominała atrakcyjną czterdziestolatkę i w niczym nie była podobna do młodej istoty, która spragniona była obecności człowieka, o którym dawno nie słyszała.
Metamorfomagiczne przebranie za osobę, której nawet nie znała pomogło w dostaniu się do pokoju numer dwadzieścia jeden. Właśnie tutaj chciała przypomnieć sobie jego rozkoszny uśmiech, przenikające spojrzenie, a finalnie zatrzymać się na cieple ciała, które było skropione niezbyt drażniącą jej delikatny nos wonią perfum. Czy spodziewała się zatem, że dzisiejszego wieczora zaczną czytać w swoich myślach i znajdą się tak blisko siebie, jak od dawna nie byli? Powodziła wzrokiem po łóżku i pościeli, która zdawała się być doskonale ułożona, a także wykrochmalona, bo przecież delikatny zapach unosił się ciągle w powietrzu. Ciemne tęczówki otaksowały także komodę, fotel, by ostatecznie zwrócić się w stronę okiennic, które pozwalały wpadać blademu światłu latarni do środka. Uśmiechnęła się mimowolnie, gdy opuszkami przesunęła po niedużym pianinie, które stało w rogu i powoli wracała do tej subtelniejszej wersji siebie. Rudawo-brązowe pukle okalały policzki, a długie rzęsy tworzyły swoistego rodzaju kurtynę i miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje, ale jak bardzo mogła przewidzieć, że to właśnie dzisiaj - on - zechce dokładnie w ten sam sposób przypomnieć sobie o czasach, w których było dobrze? Odchyliła lekko głowę w bok, uwydatniając tym samym łabędzią szyję i bladą skórę, która w półmroku zdawała się być nieco ciemniejsza, ale to tylko iluzoryczne złudzenie, które nie miało żadnej wartości. Przełknęła głośniej ślinę i wcisnęła jeden klawisz, bo słowa tu nie były potrzebne, gdy ich serca uderzały w tym samym rytmie, a poczucie względnego bezpieczeństwa powoli wracało na właściwe tory.
Kiedy się zjawił? Nie wiedziała, ale musiała cokolwiek wydukać, chociaż żadna fraza nie potrafiła przejść przez jej gardło, które zacisnęło się całkowicie, by nie pozwolić na zbyt duży upust emocji; tęsknocie, która byłaby w stanie zaprowadzić ich na samo dno piekła. Stała więc w bezruchu i pozwalała na siebie patrzeć, ale wiele oddałaby za możliwość odwrócenia się i spojrzenia w piękne oczy mężczyzny i wyszeptaniu jednego zdania.
Nawet nie wiesz, jak tęskniłam...
Czas mijał nieubłaganie, a dni stawały się niezwykle przykre, jakby ktoś wbijał kolejną szpileczkę w drobne ciało, które błagało o chwilę przerwy. Liczyła się z tym, że pewne rzeczy dobiegły końca, ale nie potrafiła pogodzić się z tym, że jej życie miało już wiecznie przypominać pasmo uzależnienia od ojca i braku wolności, której łaknęła tak, jak każdy dziki ptak. Była obsesyjnie zakochana w możliwości bycia sobą, ale im dłużej tkwiła w tej zapyziałej norze, jaką jest Londyn rozumiała, że... To niemożliwe. Posiadała zobowiązania, a także musiała trzymać się wszelkiej maści przyjętych norm, które swego czasu łamała nagminnie, a teraz? Teraz była pod obserwacją, by już nigdy nie splamić nazwiska, a także honoru, który całkowicie zszargał Anthony. Nie wracała jednak we wspomnieniach do czasów Hogwartu, bo one umarły dokładnie tak samo, jak Morpheus. Teraz pogrążona była w innym pragnieniu - równie dzikim, a także pozbawionym wszelkich ograniczeń, bo to w jego towarzystwie czuła się najlepiej, najpełniej.
Pozwalał jej na bycie Katyą.
Tylko - Katyą.
Zatem tęskniła, tak? Oczywiście. Każdego dnia i każdej nocy rozpamiętywała dawne dzieje, kiedy nie musiała się bać o kolejny poranek, a także wieczór, gdy demony ulatywały w przestrzeń i nękały rozrywaną duszę najgorszymi koszmarami. Dzisiaj było jednak inaczej, bo to chęć zasmakowania kolejny raz wspomnień sprawił, że musiała znaleźć się w tym jednym - konkretnym miejscu. Ileż to razy, kiedy była pod jego opieką, znajdowali się w Dziurawym Kotle i sprawiali wrażenie wieloletnich przyjaciół, kompanów, a także kochanków, choć ona za każdym razem była pod inną postacią, jakby od względów bezpieczeństwa miała zależeć także reputacja Percivala. Posiadali sekrety; brudne, a zarazem tak intensywne i należące tylko do nich, że nie była w stanie postawić na szali relacji, która obecnie była dla niej najistotniejsza. Pewnie dlatego cofnęła się do czasów, kiedy to starali się być ostrożni, a zarazem nic z tego nie wychodziło. Panna Ollivander jednak dorosła, stała się bardziej roztropna i dzięki temu... Zabezpieczyła się na wypadek przyłapania przez kogoś ze szlachty, by czasem nie plotkował na jej temat, bo to nie było konieczne. Rude włosy pokryte były głęboką czernią, a drobne i smukłe ciało nabrało na krągłościach, którymi nie mogła się na co dzień poszczycić. Przypominała atrakcyjną czterdziestolatkę i w niczym nie była podobna do młodej istoty, która spragniona była obecności człowieka, o którym dawno nie słyszała.
Metamorfomagiczne przebranie za osobę, której nawet nie znała pomogło w dostaniu się do pokoju numer dwadzieścia jeden. Właśnie tutaj chciała przypomnieć sobie jego rozkoszny uśmiech, przenikające spojrzenie, a finalnie zatrzymać się na cieple ciała, które było skropione niezbyt drażniącą jej delikatny nos wonią perfum. Czy spodziewała się zatem, że dzisiejszego wieczora zaczną czytać w swoich myślach i znajdą się tak blisko siebie, jak od dawna nie byli? Powodziła wzrokiem po łóżku i pościeli, która zdawała się być doskonale ułożona, a także wykrochmalona, bo przecież delikatny zapach unosił się ciągle w powietrzu. Ciemne tęczówki otaksowały także komodę, fotel, by ostatecznie zwrócić się w stronę okiennic, które pozwalały wpadać blademu światłu latarni do środka. Uśmiechnęła się mimowolnie, gdy opuszkami przesunęła po niedużym pianinie, które stało w rogu i powoli wracała do tej subtelniejszej wersji siebie. Rudawo-brązowe pukle okalały policzki, a długie rzęsy tworzyły swoistego rodzaju kurtynę i miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje, ale jak bardzo mogła przewidzieć, że to właśnie dzisiaj - on - zechce dokładnie w ten sam sposób przypomnieć sobie o czasach, w których było dobrze? Odchyliła lekko głowę w bok, uwydatniając tym samym łabędzią szyję i bladą skórę, która w półmroku zdawała się być nieco ciemniejsza, ale to tylko iluzoryczne złudzenie, które nie miało żadnej wartości. Przełknęła głośniej ślinę i wcisnęła jeden klawisz, bo słowa tu nie były potrzebne, gdy ich serca uderzały w tym samym rytmie, a poczucie względnego bezpieczeństwa powoli wracało na właściwe tory.
Kiedy się zjawił? Nie wiedziała, ale musiała cokolwiek wydukać, chociaż żadna fraza nie potrafiła przejść przez jej gardło, które zacisnęło się całkowicie, by nie pozwolić na zbyt duży upust emocji; tęsknocie, która byłaby w stanie zaprowadzić ich na samo dno piekła. Stała więc w bezruchu i pozwalała na siebie patrzeć, ale wiele oddałaby za możliwość odwrócenia się i spojrzenia w piękne oczy mężczyzny i wyszeptaniu jednego zdania.
Nawet nie wiesz, jak tęskniłam...
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
To wcale nie jest tak, że nie zauważyłam posta.
Wąskie schody skrzypiały dokładnie tak samo, jak zapamiętał.
Przystanął na półpiętrze, strzepując z czarnej kurtki pojedyncze krople sączącego się z wieczornego nieba deszczu, zastanawiając się, co właściwie zamierzał. Minęło bardzo dużo chwil – więcej, niż kiedykolwiek by się spodziewał – odkąd po raz ostatni zastał w niewielkim pokoju coś więcej, niż tylko śmiejące mu się w twarz duchy przeszłości, ale i tak od czasu do czasu zdarzało mu się tu zabłądzić, zupełnie jakby stare nawyki były niemożliwe do wykorzenienia, nawet w momencie, w którym przestały mieć jakikolwiek sens. Bo przecież go nie miały; osoba, której podświadomie (mimowolnie?) szukał, znajdowała się tysiące kilometrów od Londynu, prowadząc własne życie, którego od lat nie był już częścią. A jednak; coś (tęsknota? przelotne spojrzenie na datę w przybitym do drewnianej szafy kalendarzu? w intuicję i telepatię nigdy nie wierzył) kazało mu pchnąć drzwi niepozornego z zewnątrz lokalu, przyjąć ze stoickim spokojem podejrzliwe spojrzenie barmana i skierować się prosto na piętro, nawet jeżeli naciskając wytartą klamkę, czuł się jak idiota.
Pierwszą anomalią, jaką zauważył, było to, że zawiasy nie zaskrzypiały nieprzyjemnie; ktoś musiał je naoliwić, bo drzwi odsunęły się od wypaczonej lekko framugi bezszelestnie, ukazując wycinek doskonale znanego pomieszczenia. Odetchnął cicho, po raz ostatni rozważając możliwość odwrócenia się na pięcie i rozpłynięcia się w nocnym powietrzu, ale zamiast tego po prostu zrobił krok do przodu, kierując się pobudkami niezrozumiałymi nawet dla niego. Zupełnie jakby jego podświadomość zdawała sobie sprawę z czegoś, o czym on sam jeszcze nie wiedział, a on zwyczajnie zdecydował się tymczasowo pozwolić jej na przejęcie dowodzenia. Zamknął więc pokój za sobą, wsłuchując się w ledwie słyszalne szczęknięcie zamka i dopiero wtedy wyczuł czyjąś obecność.
Podniósł głowę, automatycznie kierując wzrok na stojącą w rogu postać. Przyćmione światło latarni, wpadające przez zakurzone szyby, oświetliło czarne jak niebo za oknem włosy kobiety. Zamarł w bezruchu, słowa pełnych zażenowania przeprosin niemal zatańczyły mu na ustach… powstrzymane w ostatniej chwili przez cichą przemianę, rozgrywającą się przed jego oczami. Zamrugał, przez moment obserwując z niemą fascynacją, jak głęboka czerń przechodzi w całą paletę kasztanowych i złotych odcieni, a sylwetka staje się drobniejsza. Jeszcze nie rozumiał, dlaczego serce podskoczyło mu nagle do gardła, żeby sekundę później wpaść do żołądka; nie miał pojęcia, skąd wzięło się nieokreślone uczucie ciepła, rozchodzące się po schłodzonej listopadowym powietrzem skórze, ani dlaczego czuł się, jakby właśnie wszedł do dawno nieodwiedzanego domu.
A może wiedział od samego początku, zanim jeszcze przestąpił próg?
Rozluźnił się prawie od razu, ogarnięty z jednej strony niedowierzaniem, z drugiej – dziwną pewnością. Była tu. Zaraz obok, kilka metrów przed nim, starsza, niż zapamiętał, ale żywa, obecna, na wyciągnięcie ręki. Uśmiechnął się bezwiednie, nadal powstrzymując się od jakiegokolwiek ruchu czy wydania dźwięku, jakby się bał, że w ten sposób sprawi, że zniknie; rozpłynie się w półmroku, pozostawiając po sobie tylko jedno z tych wspomnień, które bardziej przypominają sen niż rzeczywistość. Przez niekończącą się chwilę tkwili więc w tym zawieszeniu, a Percival szukał w tej sytuacji jakiejkolwiek niezręczności, wytworzonego przez niedomówienia i mijające lata dystansu, nieprzekraczalnej bariery i… nic takiego nie znalazł. Ogarniało go irracjonalne wrażenie, że cofnął się w czasie do ich ostatniego spotkania, chociaż przecież od tamtej pory wydarzyło się wszystko; świat pogrążył się w ogniu i spłonął do gołej ziemi, by dopiero od niedawna zacząć żmudnie odbudowywać się z pogrążonych w prochu i cuchnących alkoholem zgliszczy. Czy zdawała sobie z tego sprawę, czy nadal potrafiła bezbłędnie czytać mu w myślach? Bał się tego, a jednocześnie za tym tęsknił, chciał ukryć przed nią prawdę i opowiedzieć jej o wszystkim.
To on jako pierwszy wreszcie się poruszył, cóż – cierpliwość nigdy nie należała do jego cech. Zdawał sobie sprawę, że na tym etapie musiała odkryć już jego obecność, podłoga zaskrzypiała kilkakrotnie, gdy przemierzał pokój, żeby zatrzymać się na równi z nią, ramię w ramię. – Gdybym wiedział, że tu będziesz, przyniósłbym ci prezent – powiedział lekko, z trudnym do powstrzymania uśmiechem, odbijającym się w tych słowach jak echo. Spojrzał na nią – prawie dorównywała mu wzrostem, pamiętał, jak w czasach głupiej młodości bał się, że kiedyś go przerośnie – i ledwie powstrzymał się przed objęciem jej ramionami, czekając, aż sama wyznaczy na nowo obowiązujące granice, które ostatnim razem zostały mocno poprzestawiane.
Wąskie schody skrzypiały dokładnie tak samo, jak zapamiętał.
Przystanął na półpiętrze, strzepując z czarnej kurtki pojedyncze krople sączącego się z wieczornego nieba deszczu, zastanawiając się, co właściwie zamierzał. Minęło bardzo dużo chwil – więcej, niż kiedykolwiek by się spodziewał – odkąd po raz ostatni zastał w niewielkim pokoju coś więcej, niż tylko śmiejące mu się w twarz duchy przeszłości, ale i tak od czasu do czasu zdarzało mu się tu zabłądzić, zupełnie jakby stare nawyki były niemożliwe do wykorzenienia, nawet w momencie, w którym przestały mieć jakikolwiek sens. Bo przecież go nie miały; osoba, której podświadomie (mimowolnie?) szukał, znajdowała się tysiące kilometrów od Londynu, prowadząc własne życie, którego od lat nie był już częścią. A jednak; coś (tęsknota? przelotne spojrzenie na datę w przybitym do drewnianej szafy kalendarzu? w intuicję i telepatię nigdy nie wierzył) kazało mu pchnąć drzwi niepozornego z zewnątrz lokalu, przyjąć ze stoickim spokojem podejrzliwe spojrzenie barmana i skierować się prosto na piętro, nawet jeżeli naciskając wytartą klamkę, czuł się jak idiota.
Pierwszą anomalią, jaką zauważył, było to, że zawiasy nie zaskrzypiały nieprzyjemnie; ktoś musiał je naoliwić, bo drzwi odsunęły się od wypaczonej lekko framugi bezszelestnie, ukazując wycinek doskonale znanego pomieszczenia. Odetchnął cicho, po raz ostatni rozważając możliwość odwrócenia się na pięcie i rozpłynięcia się w nocnym powietrzu, ale zamiast tego po prostu zrobił krok do przodu, kierując się pobudkami niezrozumiałymi nawet dla niego. Zupełnie jakby jego podświadomość zdawała sobie sprawę z czegoś, o czym on sam jeszcze nie wiedział, a on zwyczajnie zdecydował się tymczasowo pozwolić jej na przejęcie dowodzenia. Zamknął więc pokój za sobą, wsłuchując się w ledwie słyszalne szczęknięcie zamka i dopiero wtedy wyczuł czyjąś obecność.
Podniósł głowę, automatycznie kierując wzrok na stojącą w rogu postać. Przyćmione światło latarni, wpadające przez zakurzone szyby, oświetliło czarne jak niebo za oknem włosy kobiety. Zamarł w bezruchu, słowa pełnych zażenowania przeprosin niemal zatańczyły mu na ustach… powstrzymane w ostatniej chwili przez cichą przemianę, rozgrywającą się przed jego oczami. Zamrugał, przez moment obserwując z niemą fascynacją, jak głęboka czerń przechodzi w całą paletę kasztanowych i złotych odcieni, a sylwetka staje się drobniejsza. Jeszcze nie rozumiał, dlaczego serce podskoczyło mu nagle do gardła, żeby sekundę później wpaść do żołądka; nie miał pojęcia, skąd wzięło się nieokreślone uczucie ciepła, rozchodzące się po schłodzonej listopadowym powietrzem skórze, ani dlaczego czuł się, jakby właśnie wszedł do dawno nieodwiedzanego domu.
A może wiedział od samego początku, zanim jeszcze przestąpił próg?
Rozluźnił się prawie od razu, ogarnięty z jednej strony niedowierzaniem, z drugiej – dziwną pewnością. Była tu. Zaraz obok, kilka metrów przed nim, starsza, niż zapamiętał, ale żywa, obecna, na wyciągnięcie ręki. Uśmiechnął się bezwiednie, nadal powstrzymując się od jakiegokolwiek ruchu czy wydania dźwięku, jakby się bał, że w ten sposób sprawi, że zniknie; rozpłynie się w półmroku, pozostawiając po sobie tylko jedno z tych wspomnień, które bardziej przypominają sen niż rzeczywistość. Przez niekończącą się chwilę tkwili więc w tym zawieszeniu, a Percival szukał w tej sytuacji jakiejkolwiek niezręczności, wytworzonego przez niedomówienia i mijające lata dystansu, nieprzekraczalnej bariery i… nic takiego nie znalazł. Ogarniało go irracjonalne wrażenie, że cofnął się w czasie do ich ostatniego spotkania, chociaż przecież od tamtej pory wydarzyło się wszystko; świat pogrążył się w ogniu i spłonął do gołej ziemi, by dopiero od niedawna zacząć żmudnie odbudowywać się z pogrążonych w prochu i cuchnących alkoholem zgliszczy. Czy zdawała sobie z tego sprawę, czy nadal potrafiła bezbłędnie czytać mu w myślach? Bał się tego, a jednocześnie za tym tęsknił, chciał ukryć przed nią prawdę i opowiedzieć jej o wszystkim.
To on jako pierwszy wreszcie się poruszył, cóż – cierpliwość nigdy nie należała do jego cech. Zdawał sobie sprawę, że na tym etapie musiała odkryć już jego obecność, podłoga zaskrzypiała kilkakrotnie, gdy przemierzał pokój, żeby zatrzymać się na równi z nią, ramię w ramię. – Gdybym wiedział, że tu będziesz, przyniósłbym ci prezent – powiedział lekko, z trudnym do powstrzymania uśmiechem, odbijającym się w tych słowach jak echo. Spojrzał na nią – prawie dorównywała mu wzrostem, pamiętał, jak w czasach głupiej młodości bał się, że kiedyś go przerośnie – i ledwie powstrzymał się przed objęciem jej ramionami, czekając, aż sama wyznaczy na nowo obowiązujące granice, które ostatnim razem zostały mocno poprzestawiane.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Czas był wrogiem, bo ustalał zmiany, których zazwyczaj wcale nie chcieliśmy. Z Katyą było identycznie, bo przecież od gwałtownych przemian, które mogłyby zniszczyć to, co do tej pory zbudowała, dzielił ją jeden krok. Milowy, ale zdawał się być tym najważniejszym, a przecież nim miała podjać jakąkolwiek decyzję - musiała wrócić i spojrzeć w oczy przeszłości, za którą tęskniła i potrzebowała w codzienności, by wreszcie móc zacząć oddychać pełną piersią, a nie tylko wspomnieniem o tym, co niegdyś było tak istotne.
Prowadzona intuicją, która nigdy jej nie zawodziła, znalazła się w konkretnym pokoju, bo to właśnie tutaj zaczęło się wszystko i żeby tradycji stało się zadość, miało się skończyć? Ollivander tak przykrego finału wcale nie chciała, bo uwielbiała za bardzo obecność tego człowieka w swoim życiu, by rzucać na samą siebie Obliviate, które pozbawiłoby ją sennych mżonek. Zrobiłaby, a przynajmniej spróbowałaby się pogodzić z takim finałem tylko pod jednym warunkiem.
Gdyby to właśnie o n tego chciał.
Stała w bezruchu i napawała się zapachem drewna, które raz po raz wdzierało się do jej drobnego noska i zmuszało do przeniesienia się w lata, które minęły. Zostały zapisane na kartach, ale nie były możliwe do odczytania przez kogokolwiek. To Percival i Katya mieli do tego dostęp i wystarczyło pstryknąć palcami, by odżyło to, co w jej odczuciu zdawało się być już martwe. Może to przez to spięła się w momencie, gdy znajoma woń męskich perfum otuliła zmęczony umysł, który w tej chwili był kompletnie bezbronny. Gdyby Nott tylko chciał, mógłby bez trudu wedrzeć się niczym wytrawny legilimenta w głąb duszy Katyi, by siać tam zamęt i całkowite zniszczenie.
Nabrała powietrza w płuca, gdy zbliżył się i przymknęła powieki, bo odliczała w głowie kroki, które wykonywał, by znaleźć się obok. Oddychała ciężko, choć serce wcale nie pędziło, jak po szybkiej gonitwie, bo wiedziała, że zdradziła się w emocjach, które chciała ukryć. Musiała dać sobie z tym radę, żeby tylko nie dać upustu tęsknocie, jaka targała nią przez ostatnie tygodnie; w szczególności po tym, gdy otrzymała list od Percivala, w którym informował ją o narzeczeństwie. Prawdopodobnie to było impulsem, że w swoje urodziny (o których notabene zapomniała), zjawiła się w Dziurawym Kotle.
Odezwał się.
Zrobił to jako pierwszy, a ona w ułamku sekundy straciła grunt pod nogami, co zmusiło ją do opuszczenia głowy, gdyż jej policzki pokryły się delikatną czerwienią. Przygryzła policzek od środka i nie wydusiła z siebie żadnej odpowiedzi, a gdy silne, męskie ramiona objęły ją - poddała się całkowicie. Chciała walczyć i mierzyć się z tym, co było dla niej istotne, a przecież Percival miał ogrom wpływu na nią i potrafił stropić lód, który ją od dawna otaczał. Zetknęła opuszki palców z jego dłońmi, a następnie paznokcie wbiła delikatnie w skóre, by wyswobodzić się z uścisku. Odwróciła się bez namysłu w stronę kuzyna, który - o, zgrozo - był synem jej chrzestnej, a wbrew pozorom koneksje płynące z więzów krwi były jeszcze bardziej zażyłe niż na pierwszy rzut oka można było ocenić. Dotknęła opuszkami policzka Percivala, by drżącą dłonią przesunąć wzdłuż kąta jego twarzy i przyłożyć je delikatnie do ust, które miała tak blisko. Oddychała spokojnie, a serce uderzało donośnie w młodej piersi, co w ciszy zdawało się być jak melodia, bo czy nie biło równocześnie z tym jego? Uśmiechnęła się delikatnie i przystąpiła krok do przodu, by zniwelować odległość między ich ciałami, co poskutkowało, że zetknęli się ze sobą.
-Najlepszym prezentem jest twoja obecność przy mnie - szepnęła wprost do percivalowych ust, a następnie złamała tę barierę, bo wiedziała, że na pewnych płaszczyznach muszą się pożegnać. Złączyła ich wargi w ulotnym pocałunku, który mógł się wydawać nieistniejącym. Nie wiedziała co ją do tego pchnęło, ale cofnęła się w końcu i wbiła w niego intensywne spojrzenie, by móc przeczytać z niego cokolwiek. Czy coś sięzmieniło. Czy był strapiony. Czy może... Cieszył się, że była obok. -Wybacz mi.
Prowadzona intuicją, która nigdy jej nie zawodziła, znalazła się w konkretnym pokoju, bo to właśnie tutaj zaczęło się wszystko i żeby tradycji stało się zadość, miało się skończyć? Ollivander tak przykrego finału wcale nie chciała, bo uwielbiała za bardzo obecność tego człowieka w swoim życiu, by rzucać na samą siebie Obliviate, które pozbawiłoby ją sennych mżonek. Zrobiłaby, a przynajmniej spróbowałaby się pogodzić z takim finałem tylko pod jednym warunkiem.
Gdyby to właśnie o n tego chciał.
Stała w bezruchu i napawała się zapachem drewna, które raz po raz wdzierało się do jej drobnego noska i zmuszało do przeniesienia się w lata, które minęły. Zostały zapisane na kartach, ale nie były możliwe do odczytania przez kogokolwiek. To Percival i Katya mieli do tego dostęp i wystarczyło pstryknąć palcami, by odżyło to, co w jej odczuciu zdawało się być już martwe. Może to przez to spięła się w momencie, gdy znajoma woń męskich perfum otuliła zmęczony umysł, który w tej chwili był kompletnie bezbronny. Gdyby Nott tylko chciał, mógłby bez trudu wedrzeć się niczym wytrawny legilimenta w głąb duszy Katyi, by siać tam zamęt i całkowite zniszczenie.
Nabrała powietrza w płuca, gdy zbliżył się i przymknęła powieki, bo odliczała w głowie kroki, które wykonywał, by znaleźć się obok. Oddychała ciężko, choć serce wcale nie pędziło, jak po szybkiej gonitwie, bo wiedziała, że zdradziła się w emocjach, które chciała ukryć. Musiała dać sobie z tym radę, żeby tylko nie dać upustu tęsknocie, jaka targała nią przez ostatnie tygodnie; w szczególności po tym, gdy otrzymała list od Percivala, w którym informował ją o narzeczeństwie. Prawdopodobnie to było impulsem, że w swoje urodziny (o których notabene zapomniała), zjawiła się w Dziurawym Kotle.
Odezwał się.
Zrobił to jako pierwszy, a ona w ułamku sekundy straciła grunt pod nogami, co zmusiło ją do opuszczenia głowy, gdyż jej policzki pokryły się delikatną czerwienią. Przygryzła policzek od środka i nie wydusiła z siebie żadnej odpowiedzi, a gdy silne, męskie ramiona objęły ją - poddała się całkowicie. Chciała walczyć i mierzyć się z tym, co było dla niej istotne, a przecież Percival miał ogrom wpływu na nią i potrafił stropić lód, który ją od dawna otaczał. Zetknęła opuszki palców z jego dłońmi, a następnie paznokcie wbiła delikatnie w skóre, by wyswobodzić się z uścisku. Odwróciła się bez namysłu w stronę kuzyna, który - o, zgrozo - był synem jej chrzestnej, a wbrew pozorom koneksje płynące z więzów krwi były jeszcze bardziej zażyłe niż na pierwszy rzut oka można było ocenić. Dotknęła opuszkami policzka Percivala, by drżącą dłonią przesunąć wzdłuż kąta jego twarzy i przyłożyć je delikatnie do ust, które miała tak blisko. Oddychała spokojnie, a serce uderzało donośnie w młodej piersi, co w ciszy zdawało się być jak melodia, bo czy nie biło równocześnie z tym jego? Uśmiechnęła się delikatnie i przystąpiła krok do przodu, by zniwelować odległość między ich ciałami, co poskutkowało, że zetknęli się ze sobą.
-Najlepszym prezentem jest twoja obecność przy mnie - szepnęła wprost do percivalowych ust, a następnie złamała tę barierę, bo wiedziała, że na pewnych płaszczyznach muszą się pożegnać. Złączyła ich wargi w ulotnym pocałunku, który mógł się wydawać nieistniejącym. Nie wiedziała co ją do tego pchnęło, ale cofnęła się w końcu i wbiła w niego intensywne spojrzenie, by móc przeczytać z niego cokolwiek. Czy coś sięzmieniło. Czy był strapiony. Czy może... Cieszył się, że była obok. -Wybacz mi.
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Ostatnio zmieniony przez Katya Ollivander dnia 30.03.16 23:20, w całości zmieniany 1 raz
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Nie potrafił oderwać od niej wzroku, starając się w ciągu kilkunastu sekund nadrobić cały stracony czas, choć przecież wiedział, że gdyby chciała cokolwiek przed nim ukryć, zrobiłaby to bez najmniejszego problemu. Zawsze z fascynacją śledził te płynne transformacje, obserwując, jak z roku na rok stają się coraz bardziej świadome i kontrolowane; zazdrościł jej czasami łatwości, z jaką mogła tak po prostu stać się kimś innym, anonimowym, bez nazwiska, sztywno definiującego całe życie już w momencie narodzin. A gdy nagle zniknęła z jego rzeczywistości, przez długi czas łapał się na przyglądaniu przypadkowym ludziom na ulicy, zastanawiając się, czy to nie przypadkiem Katya kryła się za zmienionymi magicznie rysami.
To dlatego dosyć szybko zdecydował się na przełamanie dystansu, obejmując ją szczelnie ramionami, jakby chciał się upewnić, że na pewno była realna. Była. Tak samo jak w chwili, w której widział ją po raz ostatni, chociaż tamtemu momentowi towarzyszyły zupełnie inne emocje. Teraz czuł głównie ulgę, że była cała i zdrowa, bo mimo że ich relacja od zawsze miała swoją własną, odrębną specyfikę, nie wpasowującą się w żaden utarty schemat, to przede wszystkim niezmiennie była jego rodziną. I to nie tą, z którą wiązały go obowiązki czy konwenanse. Ta więź była prawdziwa i umiejscawiała Katyę na pozycji drugiej osoby we wszechświecie, za którą dosłownie i w przenośni skoczyłby w sam środek szatańskiej pożogi. I jedynej, która wiedziała o nim absolutnie wszystko; wyglądało na to, że krew naprawdę była gęstsza od wody.
Posłusznie rozluźnił uścisk, pozwalając jej na odwrócenie się w jego kierunku i znów zawieszając spojrzenie na jej twarzy. Miał ochotę odwrócić wzrok tylko przez sekundę; krótką, ulotną, w której ich oczy się spotkały, i w której zdał sobie sprawę, że zobaczyła w nich więcej, niż w tamtej chwili chciał jej pokazać. Nie poruszył się jednak, ani gdy opuszkami palców przejechała po jego skórze, ani gdy jednym krokiem zniwelowała dzielącą ich przestrzeń; miał wrażenie, że nie tylko tę fizyczną.
Pocałunek był lekki i przelotny, przypominający echo przeszłości i kojarzący się bardziej z ostatnią nutą wygrywanego utworu, niż z pierwszą. Chociaż miał aż za dużo czasu, żeby go powstrzymać, nie zrobił tego z pełną świadomością, tak samo jak nie próbował w żaden sposób przedłużyć tego momentu, przez chwilę mając wrażenie, że obserwuje go dodatkowa para oczu. – Czym sobie na to zasłużyłem? – zapytał przekornie, uśmiechając się lekko, gdy odsunęła się, znów mierząc go tym przenikliwym spojrzeniem. Na ciche przepraszam tylko pokręcił głową; nie musiała go przepraszać, ani teraz, ani nigdy.
Oderwał w końcu wzrok od jej twarzy, przenosząc go na jakiś nieokreślony punkt za oknem. Miał tyle pytań; czy wróciła na stałe? Czy wszystko było z nią w porządku? Czy dostała jego list? Czy była szczęśliwa? Kiedyś nie musiałby werbalizować żadnej z tych wątpliwości, bo zwyczajnie znałby wszystkie odpowiedzi, ale wbrew temu, w co chciałby wierzyć, nie potrafił tak po prostu wrócić do punktu wyjścia. Nadal była mu bliższa niż rodzona siostra, ale przeszłość, w której pozostała – dobra, prawie beztroska, nie obciążona przyciągającym do ziemi poczuciem winy – już od dawna nie istniała. A przynajmniej była niedostępna dla Percivala, który z uporem psychopaty od dwóch lat palił za sobą wszystkie mosty.
– Nie wiedziałem, że jesteś w kraju – powiedział w końcu, a mimo że stwierdzenie pozbawione było znaku zapytania, to tak naprawdę kryła się w nim niema prośba o wyjaśnienia. I miał nadzieję, że tylko tyle, bo przez moment wydawało mu się, że we własnym głosie usłyszał wyrzut, jakimś cudem odnajdujący drogę na jego usta i bezgłośnie przelewający się między głoskami.
To dlatego dosyć szybko zdecydował się na przełamanie dystansu, obejmując ją szczelnie ramionami, jakby chciał się upewnić, że na pewno była realna. Była. Tak samo jak w chwili, w której widział ją po raz ostatni, chociaż tamtemu momentowi towarzyszyły zupełnie inne emocje. Teraz czuł głównie ulgę, że była cała i zdrowa, bo mimo że ich relacja od zawsze miała swoją własną, odrębną specyfikę, nie wpasowującą się w żaden utarty schemat, to przede wszystkim niezmiennie była jego rodziną. I to nie tą, z którą wiązały go obowiązki czy konwenanse. Ta więź była prawdziwa i umiejscawiała Katyę na pozycji drugiej osoby we wszechświecie, za którą dosłownie i w przenośni skoczyłby w sam środek szatańskiej pożogi. I jedynej, która wiedziała o nim absolutnie wszystko; wyglądało na to, że krew naprawdę była gęstsza od wody.
Posłusznie rozluźnił uścisk, pozwalając jej na odwrócenie się w jego kierunku i znów zawieszając spojrzenie na jej twarzy. Miał ochotę odwrócić wzrok tylko przez sekundę; krótką, ulotną, w której ich oczy się spotkały, i w której zdał sobie sprawę, że zobaczyła w nich więcej, niż w tamtej chwili chciał jej pokazać. Nie poruszył się jednak, ani gdy opuszkami palców przejechała po jego skórze, ani gdy jednym krokiem zniwelowała dzielącą ich przestrzeń; miał wrażenie, że nie tylko tę fizyczną.
Pocałunek był lekki i przelotny, przypominający echo przeszłości i kojarzący się bardziej z ostatnią nutą wygrywanego utworu, niż z pierwszą. Chociaż miał aż za dużo czasu, żeby go powstrzymać, nie zrobił tego z pełną świadomością, tak samo jak nie próbował w żaden sposób przedłużyć tego momentu, przez chwilę mając wrażenie, że obserwuje go dodatkowa para oczu. – Czym sobie na to zasłużyłem? – zapytał przekornie, uśmiechając się lekko, gdy odsunęła się, znów mierząc go tym przenikliwym spojrzeniem. Na ciche przepraszam tylko pokręcił głową; nie musiała go przepraszać, ani teraz, ani nigdy.
Oderwał w końcu wzrok od jej twarzy, przenosząc go na jakiś nieokreślony punkt za oknem. Miał tyle pytań; czy wróciła na stałe? Czy wszystko było z nią w porządku? Czy dostała jego list? Czy była szczęśliwa? Kiedyś nie musiałby werbalizować żadnej z tych wątpliwości, bo zwyczajnie znałby wszystkie odpowiedzi, ale wbrew temu, w co chciałby wierzyć, nie potrafił tak po prostu wrócić do punktu wyjścia. Nadal była mu bliższa niż rodzona siostra, ale przeszłość, w której pozostała – dobra, prawie beztroska, nie obciążona przyciągającym do ziemi poczuciem winy – już od dawna nie istniała. A przynajmniej była niedostępna dla Percivala, który z uporem psychopaty od dwóch lat palił za sobą wszystkie mosty.
– Nie wiedziałem, że jesteś w kraju – powiedział w końcu, a mimo że stwierdzenie pozbawione było znaku zapytania, to tak naprawdę kryła się w nim niema prośba o wyjaśnienia. I miał nadzieję, że tylko tyle, bo przez moment wydawało mu się, że we własnym głosie usłyszał wyrzut, jakimś cudem odnajdujący drogę na jego usta i bezgłośnie przelewający się między głoskami.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Musiał wiedzieć, że tęskniła; znał ją przecież. Tak doskonale jak niemal nikt inny. Czy widział to zatem w jej oczach, które obłapiały go teraz całego i pochłaniały bez reszty? Czekała na ten moment, w którym raz jeszcze będzie mogła mieć go przy sobie i otulić się prowizorycznym płaszczem bezpieczeństwa, a przecież to właśnie tego pragnęła najmocniej. W całym tym zgiełku i nawarstwiających się problemach - potrzebowała jego.
Percivala Nott'a. Najbliższego przyjaciela, ale też powiernika sekretów, który wiedział o niej największe tajemnice, a zarazem potrafił ich strzec jak strażnik. Była mu za to wdzięczna i choć zapewne nie okazywała tego w tej chwili, tak cieszyła się jak nigdy wcześniej, że wreszcie... Wróciła.
O czym zatem myślała, kiedy znalazła się w jego ramionach? Prawdopodobnie na moment wyłączyła się ze świata realnego, który ją tłamsił i zamykał w swej złotej klatce zasad i konwenansów, które ona bez trudu potrafiła łamać. Nie obchodziło jej nawet to, że są rodziną, która nad wyraz bliska - nigdy nie powinna znaleźć się w takim miejscu, jak oni kilka lat temu. Nie żałowała jednak tego, bo i niby dlaczego? Pamiętała każdy najdrobniejszy pocałunek i pieszczotę, którymi ją obdarzał i w odmętach swej wyobraźni wracała do tego, by poczuć się chociaż w swoim umyśle, jak w domu, który tworzyła przy nim i z nim. Traktowała go w końcu jak brata, którym nigdy nie była, ale to jej nie przeszkadzało. Ba! W jakimś stopniu sprawiało, że chciała więcej i więcej, bo dzięki temu czuła się pewnie i swobodnie, a co było piękniejsze od tego, by być sobą?
Spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami, kiedy ich usta wreszcie się od siebie oddaliły, ale tak naprawdę nie chciała tego przerywać. Nie miała zamiaru też się narzucać, choć gdy po raz pierwszy od dawna poczuła smak warg Percivala, nie mogła wyjść z podziwu, że... Nic się nie zmieniło. Był tak samo delikatny i ulotny jak wtedy, gdy miała osiemnaście lat. Patrzyła jednak nieprzerwanie w jego piękne tęczówki i szukała odpowiedzi na milion swoich pytań. Widziała zadumę, smutek i troskę, a zarazem nie chciała na wstępie wchodzić z butami w jego życia, które od dawna nie łączyło się z jej, bo... Nie łączyło, prawda?
-Brakowało mi ciebie - wydukała w końcu, a głos jej się załamał, bo nie dawała upustów emocji, a przy nim wszystko stawało się inne. Czuła, że oboje się zmienilo, ale żeby wszystko nadrobić, potrzebowaliby ogrom czasu, a co jeśli mieli tylko tę jedną noc? -Od momentu, w którym wyszłam wtedy z tego pokoju... Najzwyczajniej w świecie poczułam pustkę i chciałam wrócić, ale nie potrafiłam - jęknęła żałośnie i wypuściła powietrze ze świstem, by już po chwili oprzeć się czołem o jego tors, a dłonie ułożyć na wysokości bioder mężczyzny. Słyszała jego serce, które uderzało rytmicznie i ciepło bijące od niego, jakby to było to, czego potrzebowała najmocniej. Hamowała się i próbowała walczyć z emocjami, a także ze łzami, które wzbierały w kącikach oczu. Nie mogła zacząć teraz wariować jej zdolnośc do przemian, bo o czym by to świadczyło? Że nadal na nią oddziałuje? Że jest tym, z którego zdaniem liczy się najbardziej? Był przecież człowiekiem, za którego byłaby w stanie wskoczyć w ogień, tak jak i on za nią.
-Wróciłam dwa dni temu i... - wytłumaczyła spokojnie, gdy znowu spojrzała na Percivala i posłała mu subtelny uśmiech. -Planowałam do ciebie przyjść, ale nie miałam chyba dostatecznie odwagi. Może to przez to zjawiłam się tutaj? - zagaiła jeszcze niepewnie i odwróciła wzrok, bo rumieniec pokrył jej delikatne policzki. -Podświadomie wiedziałam, że czekasz na mnie, ale wiesz? - zawiesiła nagle głos i pociągnęła kuzyna w stronę łóżka, by tam usiedli, a sama zaczęła poszukiwania pewnej rzeczy, którą dla niego miała. Zapakowała ją w ozdobny papier, a raczej takowy, który miał go przypominać. Gdy w końcu udało się wydostać zgubę z torebki, posłała Percivalowi przeciągłe spojrzenie. -To jedno z dwukierunkowych lusterek. Gdyby coś mi groziło albo tobie - zawsze będziemy o tym wiedzieć.
Percivala Nott'a. Najbliższego przyjaciela, ale też powiernika sekretów, który wiedział o niej największe tajemnice, a zarazem potrafił ich strzec jak strażnik. Była mu za to wdzięczna i choć zapewne nie okazywała tego w tej chwili, tak cieszyła się jak nigdy wcześniej, że wreszcie... Wróciła.
O czym zatem myślała, kiedy znalazła się w jego ramionach? Prawdopodobnie na moment wyłączyła się ze świata realnego, który ją tłamsił i zamykał w swej złotej klatce zasad i konwenansów, które ona bez trudu potrafiła łamać. Nie obchodziło jej nawet to, że są rodziną, która nad wyraz bliska - nigdy nie powinna znaleźć się w takim miejscu, jak oni kilka lat temu. Nie żałowała jednak tego, bo i niby dlaczego? Pamiętała każdy najdrobniejszy pocałunek i pieszczotę, którymi ją obdarzał i w odmętach swej wyobraźni wracała do tego, by poczuć się chociaż w swoim umyśle, jak w domu, który tworzyła przy nim i z nim. Traktowała go w końcu jak brata, którym nigdy nie była, ale to jej nie przeszkadzało. Ba! W jakimś stopniu sprawiało, że chciała więcej i więcej, bo dzięki temu czuła się pewnie i swobodnie, a co było piękniejsze od tego, by być sobą?
Spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami, kiedy ich usta wreszcie się od siebie oddaliły, ale tak naprawdę nie chciała tego przerywać. Nie miała zamiaru też się narzucać, choć gdy po raz pierwszy od dawna poczuła smak warg Percivala, nie mogła wyjść z podziwu, że... Nic się nie zmieniło. Był tak samo delikatny i ulotny jak wtedy, gdy miała osiemnaście lat. Patrzyła jednak nieprzerwanie w jego piękne tęczówki i szukała odpowiedzi na milion swoich pytań. Widziała zadumę, smutek i troskę, a zarazem nie chciała na wstępie wchodzić z butami w jego życia, które od dawna nie łączyło się z jej, bo... Nie łączyło, prawda?
-Brakowało mi ciebie - wydukała w końcu, a głos jej się załamał, bo nie dawała upustów emocji, a przy nim wszystko stawało się inne. Czuła, że oboje się zmienilo, ale żeby wszystko nadrobić, potrzebowaliby ogrom czasu, a co jeśli mieli tylko tę jedną noc? -Od momentu, w którym wyszłam wtedy z tego pokoju... Najzwyczajniej w świecie poczułam pustkę i chciałam wrócić, ale nie potrafiłam - jęknęła żałośnie i wypuściła powietrze ze świstem, by już po chwili oprzeć się czołem o jego tors, a dłonie ułożyć na wysokości bioder mężczyzny. Słyszała jego serce, które uderzało rytmicznie i ciepło bijące od niego, jakby to było to, czego potrzebowała najmocniej. Hamowała się i próbowała walczyć z emocjami, a także ze łzami, które wzbierały w kącikach oczu. Nie mogła zacząć teraz wariować jej zdolnośc do przemian, bo o czym by to świadczyło? Że nadal na nią oddziałuje? Że jest tym, z którego zdaniem liczy się najbardziej? Był przecież człowiekiem, za którego byłaby w stanie wskoczyć w ogień, tak jak i on za nią.
-Wróciłam dwa dni temu i... - wytłumaczyła spokojnie, gdy znowu spojrzała na Percivala i posłała mu subtelny uśmiech. -Planowałam do ciebie przyjść, ale nie miałam chyba dostatecznie odwagi. Może to przez to zjawiłam się tutaj? - zagaiła jeszcze niepewnie i odwróciła wzrok, bo rumieniec pokrył jej delikatne policzki. -Podświadomie wiedziałam, że czekasz na mnie, ale wiesz? - zawiesiła nagle głos i pociągnęła kuzyna w stronę łóżka, by tam usiedli, a sama zaczęła poszukiwania pewnej rzeczy, którą dla niego miała. Zapakowała ją w ozdobny papier, a raczej takowy, który miał go przypominać. Gdy w końcu udało się wydostać zgubę z torebki, posłała Percivalowi przeciągłe spojrzenie. -To jedno z dwukierunkowych lusterek. Gdyby coś mi groziło albo tobie - zawsze będziemy o tym wiedzieć.
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Brakowało mi ciebie.
Nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo potrzebował usłyszeć tego typu zapewnienie, przywracające do jego rzeczywistości jakąś cząstkę właściwego porządku, a jednak – nie potrafił powstrzymać podstępnego uczucia niedowierzania, które nieproszone, wkradło się do jego myśli. Tęsknił. Długo i w sposób wręcz fizyczny, powstrzymując się od stanięcia w jej progu więcej razy, niż poczucie godności pozwalało mu się przyznać. Zawsze jednak w ostatniej chwili odwieszał podróżny płaszcz, wyrzucał do kosza niedokończony list, zawracał w połowie drogi, zatrzymywał się gwałtownie, zanim pełny obrót dookoła własnej osi przeteleportowałby go w odpowiednie miejsce. Tłumaczył sobie, może nieco pokrętnie i na wyrost, że gdyby chciała się z nim skontaktować, to po prostu by to zrobiła; nie zmienił nigdy miejsca zamieszkania, nie otoczył się ochronnymi zaklęciami, ani nie dał jej do zrozumienia, że nie chce jej widzieć. Ich ostatnie spotkanie pozostawiło mu w głowie wystarczający mętlik, żeby nie był w stanie poprawnie zinterpretować własnych myśli. Nie, nie leczył złamanego serca, to nigdy nie było takie proste; gdy zniknęła z jego życia, bijący organ nie pękł na pół, nie uniemożliwił mu normalnego funkcjonowania. Katya zwyczajnie zabrała ze sobą jakąś jego część, której brak co prawda odczuwał, ale po zaaplikowaniu odpowiedniego znieczulenia, był w stanie bez niego żyć. Albo przynajmniej tak mu się wydawało.
Odczekał dokładnie miesiąc, a później po prostu wyjechał, starając się – na pewnym etapie całkiem przekonująco i skutecznie – wypełnić pustkę podróżami, ale skłamałby, gdyby powiedział, że chęć odnalezienia jej, gdziekolwiek aktualnie by się nie znajdowała, nigdy się nie pojawiła. Wracała do niego wielokrotnie, za każdym razem, gdy w jego życiu następowało coś, o czym nie mógł nikomu powiedzieć, a o czym bez chwili zawahania opowiedziałby jej. A teraz była tu, jak gdyby nigdy nic zajęła swoje nadal wolne miejsce, a on nie mógł się zdecydować, czy przez te cztery lata między nimi nie zmieniło się nic, czy może zmieniło się wszystko.
Nie wiedział, co jej odpowiedzieć – z jakiegoś powodu żadne słowa nie wydawały się właściwe – więc przez dłuższą chwilę po prostu milczał, pozwalając jej przytulić się do siebie i gładząc ją lekko po długich, rudobrązowych włosach, na temat których tak często drażnił się z nią w dzieciństwie. Dziwił się, że te wspomnienia wciąż były żywe, ale z drugiej strony to właśnie właścicielka tych miedzianych, wirujących na wietrze kosmyków, stanowiła w jego życiu jedną z nielicznych stałych. Odetchnął bezgłośnie, odprężając się i opierając podbródek o czubek jej głowy. Miał wrażenie, że drżała lekko, ale równie dobrze mógł być to wytwór jego własnej wyobraźni.
Odruchowo odnalazł jej spojrzenie, gdy odsunęła się od niego, odpowiadając na jego pytanie. Dwa dni temu. A więc jedynie roił sobie, że nie chciała go widzieć, jak zwykle, stając się ofiarą swoich własnych paranoi. Odwzajemnił uśmiech, a jego myśli po raz pierwszy powędrowały w stronę trudnego do objęcia umysłem zbiegu okoliczności, składających się na ich spotkanie. – Cóż, wygląda na to, że podświadomie przyciągnęłaś i mnie – mruknął. Nadal nie wierzył w siły wyższe, ale nawet on musiał przyznać, że już wcześniej zdarzało im się porozumiewać bez słów; zrzucał to jednak na kwestię bliskiego pokrewieństwa.
Łóżko ugięło się miękko pod jego ciężarem, przywołując wspomnienia, których stanowczo nie powinien był w tamtym momencie przywoływać. Celowo unikając spoglądania za siebie, skupił się na Katyi i niewielkim pakunku, który właśnie wyciągała z torebki. – Chyba żartujesz – powiedział natychmiast, zanim jeszcze zdążyła mu wyjaśnić, co kryło się pod warstwą ozdobnego papieru. – To ja powinienem ci coś teraz dawać – dodał, z nutą protestu w głosie, która w jakiś sposób kojarzyła się z oślim uporem jego już dawno zapomnianego, kilkunastoletniego ja. Wziął jednak od niej przedmiot, przez kilka sekund ważąc go w dłoni, by następnie, zgodnie z jej słowami, wyłuskać z opakowania niewielkie, kwadratowe lusterko.
Coś przewróciło mu się w żołądku i gdyby jego ośrodek interpretowania i wyrażania własnych emocji nie znajdował się w stanie głębokiego upośledzenia, zapewne byłby w stanie wyartykułować, ile znaczył dla niego ten podarunek; zamiast tego po prostu się na niego patrzył, z półotwartymi ustami i rozszerzonymi nieznacznie oczami.
W końcu zwyczajnie się odwrócił, na moment przyciągając ją bliżej i z czułością muskając ustami jej skroń. – Dobrze, że wróciłaś – powiedział, naiwnie próbując upchnąć w tych słowach wszystko to, czego powiedzieć nie potrafił.
Nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo potrzebował usłyszeć tego typu zapewnienie, przywracające do jego rzeczywistości jakąś cząstkę właściwego porządku, a jednak – nie potrafił powstrzymać podstępnego uczucia niedowierzania, które nieproszone, wkradło się do jego myśli. Tęsknił. Długo i w sposób wręcz fizyczny, powstrzymując się od stanięcia w jej progu więcej razy, niż poczucie godności pozwalało mu się przyznać. Zawsze jednak w ostatniej chwili odwieszał podróżny płaszcz, wyrzucał do kosza niedokończony list, zawracał w połowie drogi, zatrzymywał się gwałtownie, zanim pełny obrót dookoła własnej osi przeteleportowałby go w odpowiednie miejsce. Tłumaczył sobie, może nieco pokrętnie i na wyrost, że gdyby chciała się z nim skontaktować, to po prostu by to zrobiła; nie zmienił nigdy miejsca zamieszkania, nie otoczył się ochronnymi zaklęciami, ani nie dał jej do zrozumienia, że nie chce jej widzieć. Ich ostatnie spotkanie pozostawiło mu w głowie wystarczający mętlik, żeby nie był w stanie poprawnie zinterpretować własnych myśli. Nie, nie leczył złamanego serca, to nigdy nie było takie proste; gdy zniknęła z jego życia, bijący organ nie pękł na pół, nie uniemożliwił mu normalnego funkcjonowania. Katya zwyczajnie zabrała ze sobą jakąś jego część, której brak co prawda odczuwał, ale po zaaplikowaniu odpowiedniego znieczulenia, był w stanie bez niego żyć. Albo przynajmniej tak mu się wydawało.
Odczekał dokładnie miesiąc, a później po prostu wyjechał, starając się – na pewnym etapie całkiem przekonująco i skutecznie – wypełnić pustkę podróżami, ale skłamałby, gdyby powiedział, że chęć odnalezienia jej, gdziekolwiek aktualnie by się nie znajdowała, nigdy się nie pojawiła. Wracała do niego wielokrotnie, za każdym razem, gdy w jego życiu następowało coś, o czym nie mógł nikomu powiedzieć, a o czym bez chwili zawahania opowiedziałby jej. A teraz była tu, jak gdyby nigdy nic zajęła swoje nadal wolne miejsce, a on nie mógł się zdecydować, czy przez te cztery lata między nimi nie zmieniło się nic, czy może zmieniło się wszystko.
Nie wiedział, co jej odpowiedzieć – z jakiegoś powodu żadne słowa nie wydawały się właściwe – więc przez dłuższą chwilę po prostu milczał, pozwalając jej przytulić się do siebie i gładząc ją lekko po długich, rudobrązowych włosach, na temat których tak często drażnił się z nią w dzieciństwie. Dziwił się, że te wspomnienia wciąż były żywe, ale z drugiej strony to właśnie właścicielka tych miedzianych, wirujących na wietrze kosmyków, stanowiła w jego życiu jedną z nielicznych stałych. Odetchnął bezgłośnie, odprężając się i opierając podbródek o czubek jej głowy. Miał wrażenie, że drżała lekko, ale równie dobrze mógł być to wytwór jego własnej wyobraźni.
Odruchowo odnalazł jej spojrzenie, gdy odsunęła się od niego, odpowiadając na jego pytanie. Dwa dni temu. A więc jedynie roił sobie, że nie chciała go widzieć, jak zwykle, stając się ofiarą swoich własnych paranoi. Odwzajemnił uśmiech, a jego myśli po raz pierwszy powędrowały w stronę trudnego do objęcia umysłem zbiegu okoliczności, składających się na ich spotkanie. – Cóż, wygląda na to, że podświadomie przyciągnęłaś i mnie – mruknął. Nadal nie wierzył w siły wyższe, ale nawet on musiał przyznać, że już wcześniej zdarzało im się porozumiewać bez słów; zrzucał to jednak na kwestię bliskiego pokrewieństwa.
Łóżko ugięło się miękko pod jego ciężarem, przywołując wspomnienia, których stanowczo nie powinien był w tamtym momencie przywoływać. Celowo unikając spoglądania za siebie, skupił się na Katyi i niewielkim pakunku, który właśnie wyciągała z torebki. – Chyba żartujesz – powiedział natychmiast, zanim jeszcze zdążyła mu wyjaśnić, co kryło się pod warstwą ozdobnego papieru. – To ja powinienem ci coś teraz dawać – dodał, z nutą protestu w głosie, która w jakiś sposób kojarzyła się z oślim uporem jego już dawno zapomnianego, kilkunastoletniego ja. Wziął jednak od niej przedmiot, przez kilka sekund ważąc go w dłoni, by następnie, zgodnie z jej słowami, wyłuskać z opakowania niewielkie, kwadratowe lusterko.
Coś przewróciło mu się w żołądku i gdyby jego ośrodek interpretowania i wyrażania własnych emocji nie znajdował się w stanie głębokiego upośledzenia, zapewne byłby w stanie wyartykułować, ile znaczył dla niego ten podarunek; zamiast tego po prostu się na niego patrzył, z półotwartymi ustami i rozszerzonymi nieznacznie oczami.
W końcu zwyczajnie się odwrócił, na moment przyciągając ją bliżej i z czułością muskając ustami jej skroń. – Dobrze, że wróciłaś – powiedział, naiwnie próbując upchnąć w tych słowach wszystko to, czego powiedzieć nie potrafił.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Dobrze, że wróciłaś.
Czy to nie ironia, że ona też pragnęła ze wszystkich sił usłyszeć to krótkie zdanie, które szumiałoby w jej umyśle za każdym razem, gdyby tylko myślała o Percivalu? Oboje mieli swoje pragnienia, które mogli kierować pod swoim adresem, a zarazem trzymać je na wodzy, by tylko nie ujrzały światła dziennego. Katya przecież uchodziła za niezwykle zachowawczą osobę ,a jednak pozwalała żeby to emocje targały nią na wszystkie możliwe fronty i działo się tak, gdy...
Gdy znajdował się tak nieprzyzwoicie blisko.
Gdy przenikał ją na wskroś.
Gdy otulał jej drobne ciało swoimi męskimi, silnymi ramionami.
I gdy widziała, że tęsknił i nie mogła na to nic poradzić, bo uciekła. Bezdusznie go zostawiła, nie myśląc o tym co poczuje i czy rozpocznie poszukiwania od dworku ojca czy może odpuści, bo tak byłoby lepiej. Wierzyła, że nie podejmie się żadnej próby, a on wiedząc, że zniknęła - musiała mieć powód. Dla niego na tamten czas zapewne niezrozumiały, ale nie otworzyła się jak książka, z której mógł czytać najpiękniejsze frazy, bo bała się tego co pomyśli, a także co powie. Ileż w niej zatem musiało być egoistycznego fałszu, gdy patrząc na jego spokojną twarz, kiedy spał - odchodziła. Najzwyczajniej w świecie porzuciła go jak kochanka, którego pociągnęła w sidła namiętności, a był jej obcym człowiekiem i jego los zupełnie nie obchodził kogoś takiego jak Katya Ollivander. Percival zajmował zupełnie inne miejsce niż to, które byłby w stanie sobie przypisać po tej nocy, której ona nie żałowała, bo choć była jedyną w jej życiu, w której intensywność zmieszanego alkoholu, ulotnych pocałunków i dotyku zmusiła ją do ugięcia się pod naporem pożądania, była niezapomniana i niepowtarzalna.
Nie wiedziała o jego podróżach, choć z pewnością winna się nimi zainteresować i spróbować go namówić do powrotu. Przez cały jednak kurs unikała wszelkich kontaktów i jedynymi osobami, które do siebie dopuściła, to Samuel i Garrett. Stroniła od ludzi i nie panowała nad tym, bo po co miała to robić? Zawsze unikała jakiegokolwiek kontaktu, a pogrążając się w książkach była w stanie osiągnąć każdy możliwy stan, ale z pewnością nie ten, który charakteryzował śmietankę towarzyską. Teraz jednak wiele spraw uległo zmianie, bo ona miała zostać żoną obcego sobie człowieka, a lęk przed tym wzmagał irytację i brak chęci posłuszeństwa komukolwiek. A to? To zawsze kończyło się tak samo.
Lubiła ten subtelny dotyk, gdy raz po raz muskał jej miedziane włosy i przypominał, że wciąż jest. Kłębilo się w niej multum emocji. Od szczęścia, radości, aż po smutek, który wypełniał każdy kanalik nerwowy. Przygryzła dolną wargę, gdy spojrzał na nią i wyglądała teraz tak figlarnie, dokładnie tak jak wtedy, kiedy zobaczył ją nagą i pozbawioną wszelkich szat, pod którymi skrywała się przed światem.
-To prawda - szepnęła cicho i spuściła wzrok, gdy już siedzieli na łóżku, a ona czuła się tak nieswojo, jakby po raz pierwszy mierzyła się z tymi wszystkimi uczuciami, które uderzyły w nią ze zdwojoną siłą. -Chciałam cię dzisiejszej nocy ukraść światu, by raz jeszcze móc być bliżej niż kiedykolwiek wcześniej - powiedziała spokojnie, ale nie miało to wbrew pozorom erotycznego wydźwięku, o który mogła zostać posądzona. Chodziło o mentalność, o niemy dotyk duszy i przypomnienie, że mimo tego co się stało - nadal jest ważna. Liczyła się z żalem i dystansem, ale przecież ukrywali swój sekret przed rodzinami, które były w stanie wyrządzić im ogromną krzywdę, a teraz cieszyli się własną obecnością i pogrążali w niej, jakby rozłąka była zbyt długa niż początkowo zakładali. To było jedno z tych sekretnych spotkań podczas, którego mogli robić rzeczy, których nie powinni robić, ale żadne się nie cofało. Katya zdawała sobie jednak sprawę, że w pewien sposób musiała go pożegnać, choć wcale nie ochodziła. Miała układać sobie życie z innym mężczyzną, którego niebawem chciała spotkać i dowiedzieć się o nim wszystkiego, a przecież mógł się okazać tym właściwym, czyż nie?
Milczała i obserwowałą go jak układał tak rozkosznie wargi w kolejnych słowach i nic nie odpowiadała. Pozwalała uderzać sercu, które biło nierównomiernie i gdy złożył ten ulotny pocałunek na jej skroni, odwróciła twarz w jego stronę. Oddychała ciężko, a raczej próbowała wyrównać rytm oddechu, który powoli tracił na sile, bo atmosfera była gęsta, a oni? Oni zdawali się istnieć w innej rzeczywistości, kiedy ich usta znalazły się ponownie tak blisko, a Ollivander nie miała pojęcia - co wolno, a czego nie. Powieki mimowolnie się przymknęły, jakby czekała na ten upragniony pocałunek, ale...
-Ja... Ja... - szeptała i speszona odwróciła spojrzenie, by oblać się rumieńcem, który przyozdobił dziewczęcą, delikatną twarzyczkę. -Przepraszam, ja... Ja nie powinnam.
Czy to nie ironia, że ona też pragnęła ze wszystkich sił usłyszeć to krótkie zdanie, które szumiałoby w jej umyśle za każdym razem, gdyby tylko myślała o Percivalu? Oboje mieli swoje pragnienia, które mogli kierować pod swoim adresem, a zarazem trzymać je na wodzy, by tylko nie ujrzały światła dziennego. Katya przecież uchodziła za niezwykle zachowawczą osobę ,a jednak pozwalała żeby to emocje targały nią na wszystkie możliwe fronty i działo się tak, gdy...
Gdy znajdował się tak nieprzyzwoicie blisko.
Gdy przenikał ją na wskroś.
Gdy otulał jej drobne ciało swoimi męskimi, silnymi ramionami.
I gdy widziała, że tęsknił i nie mogła na to nic poradzić, bo uciekła. Bezdusznie go zostawiła, nie myśląc o tym co poczuje i czy rozpocznie poszukiwania od dworku ojca czy może odpuści, bo tak byłoby lepiej. Wierzyła, że nie podejmie się żadnej próby, a on wiedząc, że zniknęła - musiała mieć powód. Dla niego na tamten czas zapewne niezrozumiały, ale nie otworzyła się jak książka, z której mógł czytać najpiękniejsze frazy, bo bała się tego co pomyśli, a także co powie. Ileż w niej zatem musiało być egoistycznego fałszu, gdy patrząc na jego spokojną twarz, kiedy spał - odchodziła. Najzwyczajniej w świecie porzuciła go jak kochanka, którego pociągnęła w sidła namiętności, a był jej obcym człowiekiem i jego los zupełnie nie obchodził kogoś takiego jak Katya Ollivander. Percival zajmował zupełnie inne miejsce niż to, które byłby w stanie sobie przypisać po tej nocy, której ona nie żałowała, bo choć była jedyną w jej życiu, w której intensywność zmieszanego alkoholu, ulotnych pocałunków i dotyku zmusiła ją do ugięcia się pod naporem pożądania, była niezapomniana i niepowtarzalna.
Nie wiedziała o jego podróżach, choć z pewnością winna się nimi zainteresować i spróbować go namówić do powrotu. Przez cały jednak kurs unikała wszelkich kontaktów i jedynymi osobami, które do siebie dopuściła, to Samuel i Garrett. Stroniła od ludzi i nie panowała nad tym, bo po co miała to robić? Zawsze unikała jakiegokolwiek kontaktu, a pogrążając się w książkach była w stanie osiągnąć każdy możliwy stan, ale z pewnością nie ten, który charakteryzował śmietankę towarzyską. Teraz jednak wiele spraw uległo zmianie, bo ona miała zostać żoną obcego sobie człowieka, a lęk przed tym wzmagał irytację i brak chęci posłuszeństwa komukolwiek. A to? To zawsze kończyło się tak samo.
Lubiła ten subtelny dotyk, gdy raz po raz muskał jej miedziane włosy i przypominał, że wciąż jest. Kłębilo się w niej multum emocji. Od szczęścia, radości, aż po smutek, który wypełniał każdy kanalik nerwowy. Przygryzła dolną wargę, gdy spojrzał na nią i wyglądała teraz tak figlarnie, dokładnie tak jak wtedy, kiedy zobaczył ją nagą i pozbawioną wszelkich szat, pod którymi skrywała się przed światem.
-To prawda - szepnęła cicho i spuściła wzrok, gdy już siedzieli na łóżku, a ona czuła się tak nieswojo, jakby po raz pierwszy mierzyła się z tymi wszystkimi uczuciami, które uderzyły w nią ze zdwojoną siłą. -Chciałam cię dzisiejszej nocy ukraść światu, by raz jeszcze móc być bliżej niż kiedykolwiek wcześniej - powiedziała spokojnie, ale nie miało to wbrew pozorom erotycznego wydźwięku, o który mogła zostać posądzona. Chodziło o mentalność, o niemy dotyk duszy i przypomnienie, że mimo tego co się stało - nadal jest ważna. Liczyła się z żalem i dystansem, ale przecież ukrywali swój sekret przed rodzinami, które były w stanie wyrządzić im ogromną krzywdę, a teraz cieszyli się własną obecnością i pogrążali w niej, jakby rozłąka była zbyt długa niż początkowo zakładali. To było jedno z tych sekretnych spotkań podczas, którego mogli robić rzeczy, których nie powinni robić, ale żadne się nie cofało. Katya zdawała sobie jednak sprawę, że w pewien sposób musiała go pożegnać, choć wcale nie ochodziła. Miała układać sobie życie z innym mężczyzną, którego niebawem chciała spotkać i dowiedzieć się o nim wszystkiego, a przecież mógł się okazać tym właściwym, czyż nie?
Milczała i obserwowałą go jak układał tak rozkosznie wargi w kolejnych słowach i nic nie odpowiadała. Pozwalała uderzać sercu, które biło nierównomiernie i gdy złożył ten ulotny pocałunek na jej skroni, odwróciła twarz w jego stronę. Oddychała ciężko, a raczej próbowała wyrównać rytm oddechu, który powoli tracił na sile, bo atmosfera była gęsta, a oni? Oni zdawali się istnieć w innej rzeczywistości, kiedy ich usta znalazły się ponownie tak blisko, a Ollivander nie miała pojęcia - co wolno, a czego nie. Powieki mimowolnie się przymknęły, jakby czekała na ten upragniony pocałunek, ale...
-Ja... Ja... - szeptała i speszona odwróciła spojrzenie, by oblać się rumieńcem, który przyozdobił dziewczęcą, delikatną twarzyczkę. -Przepraszam, ja... Ja nie powinnam.
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Skromny pokój w Dziurawym Kotle wydawał się dziwnie oderwany od rzeczywistości. Wiedział co prawda, że zaraz za drewnianymi drzwiami znajdował się wąski korytarzyk, prowadzący na klatkę schodową, i że piętro niżej co najmniej kilkoro spóźnionych klientów dopijało swoje trunki – od czasu do czasu słyszał nawet niewyraźne stukanie szkła – ale i tak chwilami dawał się ponieść złudnemu wrażeniu dryfowania w nicości. Zupełnie jakby nie istniało nic poza tu i teraz; przekonanie podstępne i zdradliwe, bo prowadziło prosto do realnego zagrożenia popełnienia kilku niewybaczalnych błędów, a jednak wcale nie brzmiące tak obco i świeżo, jak mogłoby się zdawać. Czy to nie ta sama iluzja bezkarności dopadła ich wiele lat temu, gdy siedzieli dokładnie w tym samym miejscu?
Ciche przepraszam odbiło się od jasnych ścian po raz drugi w ciągu kilku ostatnich minut, a on nadal nie wiedział, dlaczego Katya znów uciekała się do tego słowa. Czy potrzebowała jego wybaczenia? To wydawało mu się niedorzeczne, nigdy przecież nie chował do niej urazy, nie potrafiłby; jeżeli na kogoś był zły, to tylko i wyłącznie na samego siebie, bo najwidoczniej nie potrafił dać jej tego, czego oczekiwała. Nawet wtedy – a teraz? Odległy, fantomowy głos roześmiał się głośno w jego głowie, prześmiewcze dźwięki odbiły się kilkakrotnie o wnętrze czaszki i wybrzmiały, cichnąc dokładnie w momencie, w którym Katya odwróciła głowę w drugą stronę. Teraz znajdowali się tak daleko od siebie, jak nigdy wcześniej, oboje zaręczeni z niemal obcymi dla siebie osobami, z widmem skandalu wiszącym w powietrzu i krążącymi wokół duchami przeszłości. Ponownie uderzył go fakt, jak wielu rzeczy o nim nie wiedziała, nieświadoma, że w ciągu tych ostatnich lat przemierzył samotną drogę do piekła i z powrotem, i że najprawdopodobniej nie był już tym samym człowiekiem, którego zostawiła, wymykając się rankiem z wynajętego pokoju.
– Oboje nie powinniśmy – przytaknął cicho, wypuszczając ją z objęć i odsuwając się nieznacznie. Przeniósł spojrzenie na własne dłonie; niewielkie lusterko odbijało przydymione światło zza okna, żółtawe, jak blask ulicznych latarni. Obrócił je lekko i zobaczył spoglądający na niego fragment własnej twarzy. Natychmiast podniósł wzrok.
To nie tak, że żałował; wątpił, czy gdyby pozwolono mu się cofnąć w czasie, to w którymkolwiek momencie postąpiłby inaczej. Ale wtedy wszystko wydawało mu się prostsze – egoizm był jego wiernym i nieodłącznym towarzyszem, i nawet jeżeli zdawał sobie sprawę, że dopuszczając go do głosu, nieodwracalnie mieszał w życiu jednej z najbliższych mu osób, to niemal bez problemu potrafił wyciszyć idące za tym wyrzuty sumienia. Dzisiaj gdzieś zagubił tę umiejętność; może spłonęła razem z mugolską wioską, może utknęła wśród przypominających labirynt uliczek Nokturnu, a może po prostu jego rzeczywistość stała się tak wielkim bałaganem, że wepchnięcie go na czyjeś barki, kłóciło się nawet z jego skrzywionym kręgosłupem moralnym. Tak czy inaczej, wahał się, rozdarty między samolubną potrzebą posiadania Katyi w swoim życiu, a tym, co powinien był zrobić. Jeszcze raz spojrzał na kanciaste lusterko, na niespodziewany prezent, po czym powoli i ostrożnie odłożył je na pościel po swojej stronie łóżka, żałując, że naprawdę, tak całkowicie nieprzyziemnie, nic dla niej nie miał.
Wyciągnął rękę, odnajdując jej dłoń i ściskając lekko drobne palce, chcąc przełamać jakoś wrażenie rosnącego dystansu, z którym zwyczajnie czuł się źle. Nie był przyzwyczajony do czujnego stąpania wokół niej, od zawsze była jedną z nielicznych osób, przy których mógł być po prostu sobą, nie kwestionując niczego i niczego nie udając. Być może nie powinien był aż tak kurczowo trzymać się przeszłości, może faktycznie było to miejsce, do którego nie dało się już wrócić, ale musiał chociaż spróbować. – Opowiedz mi coś – o sobie? Prośba zawisła w powietrzu, jakby niedokończona, ale tak naprawdę nie wiedział, jak mógłby ją doprecyzować. Nie miał pojęcia, co sprowadziło ją do Londynu, czym się teraz zajmowała, co było dla niej ważne i czy była szczęśliwa. Nagle zrobiło mu się wstyd, że nie próbował się czegoś na ten temat dowiedzieć, ale to było coś, czego nie mógł już naprawić, więc po prostu czekał, niepewny, czy wciąż jeszcze miał prawo żądać odpowiedzi.
Ciche przepraszam odbiło się od jasnych ścian po raz drugi w ciągu kilku ostatnich minut, a on nadal nie wiedział, dlaczego Katya znów uciekała się do tego słowa. Czy potrzebowała jego wybaczenia? To wydawało mu się niedorzeczne, nigdy przecież nie chował do niej urazy, nie potrafiłby; jeżeli na kogoś był zły, to tylko i wyłącznie na samego siebie, bo najwidoczniej nie potrafił dać jej tego, czego oczekiwała. Nawet wtedy – a teraz? Odległy, fantomowy głos roześmiał się głośno w jego głowie, prześmiewcze dźwięki odbiły się kilkakrotnie o wnętrze czaszki i wybrzmiały, cichnąc dokładnie w momencie, w którym Katya odwróciła głowę w drugą stronę. Teraz znajdowali się tak daleko od siebie, jak nigdy wcześniej, oboje zaręczeni z niemal obcymi dla siebie osobami, z widmem skandalu wiszącym w powietrzu i krążącymi wokół duchami przeszłości. Ponownie uderzył go fakt, jak wielu rzeczy o nim nie wiedziała, nieświadoma, że w ciągu tych ostatnich lat przemierzył samotną drogę do piekła i z powrotem, i że najprawdopodobniej nie był już tym samym człowiekiem, którego zostawiła, wymykając się rankiem z wynajętego pokoju.
– Oboje nie powinniśmy – przytaknął cicho, wypuszczając ją z objęć i odsuwając się nieznacznie. Przeniósł spojrzenie na własne dłonie; niewielkie lusterko odbijało przydymione światło zza okna, żółtawe, jak blask ulicznych latarni. Obrócił je lekko i zobaczył spoglądający na niego fragment własnej twarzy. Natychmiast podniósł wzrok.
To nie tak, że żałował; wątpił, czy gdyby pozwolono mu się cofnąć w czasie, to w którymkolwiek momencie postąpiłby inaczej. Ale wtedy wszystko wydawało mu się prostsze – egoizm był jego wiernym i nieodłącznym towarzyszem, i nawet jeżeli zdawał sobie sprawę, że dopuszczając go do głosu, nieodwracalnie mieszał w życiu jednej z najbliższych mu osób, to niemal bez problemu potrafił wyciszyć idące za tym wyrzuty sumienia. Dzisiaj gdzieś zagubił tę umiejętność; może spłonęła razem z mugolską wioską, może utknęła wśród przypominających labirynt uliczek Nokturnu, a może po prostu jego rzeczywistość stała się tak wielkim bałaganem, że wepchnięcie go na czyjeś barki, kłóciło się nawet z jego skrzywionym kręgosłupem moralnym. Tak czy inaczej, wahał się, rozdarty między samolubną potrzebą posiadania Katyi w swoim życiu, a tym, co powinien był zrobić. Jeszcze raz spojrzał na kanciaste lusterko, na niespodziewany prezent, po czym powoli i ostrożnie odłożył je na pościel po swojej stronie łóżka, żałując, że naprawdę, tak całkowicie nieprzyziemnie, nic dla niej nie miał.
Wyciągnął rękę, odnajdując jej dłoń i ściskając lekko drobne palce, chcąc przełamać jakoś wrażenie rosnącego dystansu, z którym zwyczajnie czuł się źle. Nie był przyzwyczajony do czujnego stąpania wokół niej, od zawsze była jedną z nielicznych osób, przy których mógł być po prostu sobą, nie kwestionując niczego i niczego nie udając. Być może nie powinien był aż tak kurczowo trzymać się przeszłości, może faktycznie było to miejsce, do którego nie dało się już wrócić, ale musiał chociaż spróbować. – Opowiedz mi coś – o sobie? Prośba zawisła w powietrzu, jakby niedokończona, ale tak naprawdę nie wiedział, jak mógłby ją doprecyzować. Nie miał pojęcia, co sprowadziło ją do Londynu, czym się teraz zajmowała, co było dla niej ważne i czy była szczęśliwa. Nagle zrobiło mu się wstyd, że nie próbował się czegoś na ten temat dowiedzieć, ale to było coś, czego nie mógł już naprawić, więc po prostu czekał, niepewny, czy wciąż jeszcze miał prawo żądać odpowiedzi.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Czy oni również nie byli oderwani od rzeczywistości? Pasowali do tego miejsca, dokładnie tak jak wtedy, gdy znaleźli się tutaj kilka lat temu. W brzdęku szkła, które odbijało się głuchym echem po drewnianych ścianach przybytku, by utwierdzić ich w przeświadczeniu, że nie pasują do tego czasu, w którym rozgrywały się ich drobne grzechy. Byli szlachetnie urodzeni, a poświęcali się czemuś, co było im w dużej mierze tak obce, a zarazem znajome.
Tęskniła za tym.
Teraz było jednak inaczej, a on doskonale wiedział o tym, że w Katyi zmieniło się zbyt wiele, by teraz stać przed nim pewnie i mówić o swoich cichych pragnieniach i żądaniach, które wobec niego rościła. Potrafiłaby je spisać na jednej karcie pergaminu, by potem podsunąć mu je pod nos i zapytać, czy jest w stanie zrealizować to, o co go prosi. W tej krótkiej chwili stała się małą dziewczynką, która nie umie stawiać sama kroków, ale im dłużej przy nim tkwiła, tym nabierała swoistego rodzaju charakteru. Takiego, który zmuszał każdego do tego, by jej ustąpili, ale przed Percivalem nie potrafiła kłamać, bo ileż pięknych bajek musiałaby mu wmówić, gdzie zapewnia o tym, że wszystko jest w jak najlepszym porządku?
-Co się z nami stało, mój słodki... - szepnęła z nieskrywaną irytacją w głosie, by zaraz potem przygryźć od środka policzek, aż metaliczny posmak krwi wypełnił jej usta. Zaciskała smukłe palce w piąstki, w których gniotła materiał zbyt zużytej i wyświechtanej pościeli. Oddech spłycał się z chwili na chwili, a następnie zamarła w bezruchu i jedyne co było słychać, to głośne uderzenia serca, które informowało, że jeszcze żyje. Nie chciała słuchać jego potwierdzenia, bo miała wrażenie, że oszukują się wzajemnie, a tak bardzo pragnęła żeby wszystko wróciło na swoje miejsce, a ich relacja stała się znowu tą jedną z najsilniejszych, które trzymali w ryzach i za murem, by nikt nie wchodził między nich. I pomimo, że byli także inni, to dla siebie mieli wyznaczoną ścieżkę w umyśle, gdzie jednym wspomnieniem potrafili ściągnąć się w swoje objęcia. -Tyle się wydarzyło, a ja nie potrafiłam zapomnieć... - dodała już nieco głośniej, a następnie spojrzała w przenikliwe tęczówki mężczyzny, by mieć pewność, że ją słucha i żadne z wypowiedzianych słów nie uleciało w eter. -Może nie chciałam? - wzruszyła lekko ramionami i zbliżyła się nieznacznie, a kiedy ujął jej dłonie, uśmiechnęła się mimowolnie, a rumieńce przyozdobiły dziewczęce lico. Wyswobidzła prawą dłoń i sięgnęła nią do twarzy Nott'a, by zaraz potem dotknąć opuszkami kości policzkowej kuzyna i przesunąć nią na żuchwę i zaznaczyć subtelnym ruchem kształt, jakby raz jeszcze próbowała sie go nauczyć na pamięć.
-Zostałam aurorem - wydukała w końcu, gdy nieprzerwanie przyglądała się przystojnej twarzy Percivala i egoistycznie - o, ironio - zagarniała jego przestrzeń dla siebie. Nie myślała o żadnych konsekwencjach, wszak byli tutaj sami i nikt nie miał dostępu do ich zbłąkanych dusz, które odnalazły się po zbyt długiej rozłące. -Dlatego zniknęłam o świcie, bo dusiłam się sama ze sobą i wiedziałam, że nie chcę być marionetką ojca - spuściła na moment wzrok, bo myślenie o tym przypominało samobójstwo na samej sobie, a nie chciała po raz kolejny umierać. Pragnęła żyć i eskalować każdy dzień, który nigdy się nie powtórzy, tak jak ich pocałunki, którymi się obdarzali, gdy zamknęli wrota do ich świata przed całym światem. -Wychodzę za mąż... - rzuciła głucho i znów podniosła wzrok na mężczyznę, jakby w obawie przed jego reakcją. Emocje szalały w drobnym ciele Ollivander, prosząc tym samym o dawkę spokoju i zrozumienia. Nie potrafiła go sobie zaserwować, więc oczekiwała na trochę ciepła ze strony człowieka, którego być może niegdyś kochała, a do którego słabość wcale nie przeminęła. Dzisiaj było jednak inaczej, bo jej zlodowaciałe serce nie potrafiło bić tym samym rytmem, co kiedyś. Nie znała tej melodii, a pomimo to głupio wierzyła, że wszystko jest tak jak dawniej. -Nie znam tego człowieka i bardzo się boję...
Tęskniła za tym.
Teraz było jednak inaczej, a on doskonale wiedział o tym, że w Katyi zmieniło się zbyt wiele, by teraz stać przed nim pewnie i mówić o swoich cichych pragnieniach i żądaniach, które wobec niego rościła. Potrafiłaby je spisać na jednej karcie pergaminu, by potem podsunąć mu je pod nos i zapytać, czy jest w stanie zrealizować to, o co go prosi. W tej krótkiej chwili stała się małą dziewczynką, która nie umie stawiać sama kroków, ale im dłużej przy nim tkwiła, tym nabierała swoistego rodzaju charakteru. Takiego, który zmuszał każdego do tego, by jej ustąpili, ale przed Percivalem nie potrafiła kłamać, bo ileż pięknych bajek musiałaby mu wmówić, gdzie zapewnia o tym, że wszystko jest w jak najlepszym porządku?
-Co się z nami stało, mój słodki... - szepnęła z nieskrywaną irytacją w głosie, by zaraz potem przygryźć od środka policzek, aż metaliczny posmak krwi wypełnił jej usta. Zaciskała smukłe palce w piąstki, w których gniotła materiał zbyt zużytej i wyświechtanej pościeli. Oddech spłycał się z chwili na chwili, a następnie zamarła w bezruchu i jedyne co było słychać, to głośne uderzenia serca, które informowało, że jeszcze żyje. Nie chciała słuchać jego potwierdzenia, bo miała wrażenie, że oszukują się wzajemnie, a tak bardzo pragnęła żeby wszystko wróciło na swoje miejsce, a ich relacja stała się znowu tą jedną z najsilniejszych, które trzymali w ryzach i za murem, by nikt nie wchodził między nich. I pomimo, że byli także inni, to dla siebie mieli wyznaczoną ścieżkę w umyśle, gdzie jednym wspomnieniem potrafili ściągnąć się w swoje objęcia. -Tyle się wydarzyło, a ja nie potrafiłam zapomnieć... - dodała już nieco głośniej, a następnie spojrzała w przenikliwe tęczówki mężczyzny, by mieć pewność, że ją słucha i żadne z wypowiedzianych słów nie uleciało w eter. -Może nie chciałam? - wzruszyła lekko ramionami i zbliżyła się nieznacznie, a kiedy ujął jej dłonie, uśmiechnęła się mimowolnie, a rumieńce przyozdobiły dziewczęce lico. Wyswobidzła prawą dłoń i sięgnęła nią do twarzy Nott'a, by zaraz potem dotknąć opuszkami kości policzkowej kuzyna i przesunąć nią na żuchwę i zaznaczyć subtelnym ruchem kształt, jakby raz jeszcze próbowała sie go nauczyć na pamięć.
-Zostałam aurorem - wydukała w końcu, gdy nieprzerwanie przyglądała się przystojnej twarzy Percivala i egoistycznie - o, ironio - zagarniała jego przestrzeń dla siebie. Nie myślała o żadnych konsekwencjach, wszak byli tutaj sami i nikt nie miał dostępu do ich zbłąkanych dusz, które odnalazły się po zbyt długiej rozłące. -Dlatego zniknęłam o świcie, bo dusiłam się sama ze sobą i wiedziałam, że nie chcę być marionetką ojca - spuściła na moment wzrok, bo myślenie o tym przypominało samobójstwo na samej sobie, a nie chciała po raz kolejny umierać. Pragnęła żyć i eskalować każdy dzień, który nigdy się nie powtórzy, tak jak ich pocałunki, którymi się obdarzali, gdy zamknęli wrota do ich świata przed całym światem. -Wychodzę za mąż... - rzuciła głucho i znów podniosła wzrok na mężczyznę, jakby w obawie przed jego reakcją. Emocje szalały w drobnym ciele Ollivander, prosząc tym samym o dawkę spokoju i zrozumienia. Nie potrafiła go sobie zaserwować, więc oczekiwała na trochę ciepła ze strony człowieka, którego być może niegdyś kochała, a do którego słabość wcale nie przeminęła. Dzisiaj było jednak inaczej, bo jej zlodowaciałe serce nie potrafiło bić tym samym rytmem, co kiedyś. Nie znała tej melodii, a pomimo to głupio wierzyła, że wszystko jest tak jak dawniej. -Nie znam tego człowieka i bardzo się boję...
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Ostatnio zmieniony przez Katya Ollivander dnia 24.03.16 21:22, w całości zmieniany 1 raz
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Nie musiała go zapewniać, że wszystko było w porządku, bo doskonale wiedział, że nie było. Nie potrzebował wielu słów, żeby to stwierdzić, ba, nie potrzebował żadnych; przecież tak naprawdę od samego początku zdawał sobie sprawę, że ich życia nie należały do nich samych. Dostali piękne nazwiska i złudną obietnicę świetlanej przyszłości, ale zapłacili za to wolnością wyboru, choć nikt nigdy nie zapytał ich o zdanie na ten temat; ich rzeczywistość nakreślała się z chwilą przyjścia na świat i nikomu nie przychodziło do głowy protestować przed tym jawnym barbarzyństwem, bo zwyczajnie tak miało być. Pozorne próby przejęcia sterów, spontaniczne przejawy nieposłuszeństwa, stanowiły jedynie wypadkową chwilowego, łaskawego przymknięcia oczu na niegroźne wybryki nieznośnego dziecka, we właściwym momencie przywoływanego do porządku. Sam Percival nabrał się na tę starannie skrojoną ułudę, do tej pory naiwnie marząc o ponownym wyrwaniu się w szeroki świat, gdzie nie było układów, statusów krwi, konwenansów i czujnych oczu, śledzących każdy jego krok.
Albo prawie każdy.
Nie odpowiedział, bo właściwa odpowiedź nie istniała, wsłuchiwał się więc po prostu w kolejne słowa Katyi, wciąż z lekkim niedowierzaniem obserwując, jak w znajomym geście przygryzała policzek. Naprawdę chciałby dać jej chociaż to jedno kłamstwo, zapewnić, że życie ułoży się dokładnie tak, jak sobie to zaplanuje, ale chyba i tak nie przeszłoby mu to przez usta. Mógł oszukiwać innych, ale nie ją, nie osobę, która co najmniej tak samo dobrze znała zasady panujące w arystokratycznym światku; światku, który co prawda ogrodził się pięknymi murami, zachwycającymi wszystkich, przyglądających mu się z zewnątrz, ale w środku pozostawał cały czas tak samo zepsuty i duszący. Czy istniał jakiś złoty środek, cudowny sposób, żeby być zarówno tu, jak i tam? Był pewien, że nie, ale jednocześnie na wpół świadomie bawił się w hipokrytę, dzień po dniu wyrywając dla siebie kawałek kradzionego szczęścia, które finalnie miało odbić mu się paskudną czkawką, jednak póki co skutecznie utrzymywało go w pionie i chroniło od szaleństwa.
Przysunął twarz do jej dłoni odruchowo, nie zastanawiając się nad tym nawet przez sekundę i wiedział już, że zrobi wszystko, żeby odbudować popękane zaufanie. Cokolwiek by się nie działo po drodze, była jego rodziną, najbliższą zarówno w dosłownym, jak i metaforycznym znaczeniu. – Aurorem? – powtórzył z lekkim, pełnym uznania uśmiechem, krążącym po ustach, choć tak naprawdę wcale go to nie dziwiło. Mógł bez problemu wyobrazić ją sobie w bojowej postaci, ścigającą czarnoksiężników i broniącą ideałów. Trochę jej tego zazdrościł, tak samo jak zazdrościł każdemu, kto miał wystarczająco odwagi, żeby stawać w interesie czyimkolwiek, oprócz swojego własnego, bo on sam od zawsze odznaczał się w tej kwestii typowym dla Nottów egoizmem.
A jednak na jakiejś płaszczyźnie byli do siebie zdumiewająco wręcz podobni; odkładając na bok okoliczności i odrzucając szczegóły – czy on również nie uciekł z kraju z dokładnie tego samego powodu, mając dość przytrzymujących go i próbujących kontrolować sznurków? I, o ironio, oboje ściągnął z powrotem dokładnie ten sam obowiązek, nie będący niby niczym niezwykłym ani odbiegającym od normy, ale jednocześnie przypominający o sobie jak wyjątkowo uwierający kamień w bucie.
Odruchowo zacisnął dłonie w pięści, gdy wspomniała o swoim narzeczeństwie. Ta informacja również nie była dla niego nowością, słyszał już wcześniej, że wyznaczono jej kandydata do zamążpójścia, ale chyba podświadomie nie chciał w to wierzyć. Przynajmniej dopóki nie usłyszałby tego na własne uszy. – Kiedy? – zapytał bez zastanowienia, trochę głośniej, niż pierwotnie zamierzał. Przyciszył głos w następnej chwili, dostosowując go do niewielkiej, dzielącej ich odległości i kojącej atmosfery skromnego pokoju. – Wiesz jak on się nazywa? – dodał po chwili, bo to również go interesowało. Miał zamiar przyjrzeć mu się dokładnie i mieć na niego oko; nie ufał aranżowanym małżeństwom ani trochę, a już na pewno nie, jeśli chodziło o nią.
Odnalazł ponownie jej spojrzenie, a później zrobił coś, czego nigdy nie powinien był już więcej robić – złożył obietnicę. – Nie pozwolę, żeby zrobił ci krzywdę. – I wbrew pozorom, traktował zupełnie poważnie każde jedno słowo.
Albo prawie każdy.
Nie odpowiedział, bo właściwa odpowiedź nie istniała, wsłuchiwał się więc po prostu w kolejne słowa Katyi, wciąż z lekkim niedowierzaniem obserwując, jak w znajomym geście przygryzała policzek. Naprawdę chciałby dać jej chociaż to jedno kłamstwo, zapewnić, że życie ułoży się dokładnie tak, jak sobie to zaplanuje, ale chyba i tak nie przeszłoby mu to przez usta. Mógł oszukiwać innych, ale nie ją, nie osobę, która co najmniej tak samo dobrze znała zasady panujące w arystokratycznym światku; światku, który co prawda ogrodził się pięknymi murami, zachwycającymi wszystkich, przyglądających mu się z zewnątrz, ale w środku pozostawał cały czas tak samo zepsuty i duszący. Czy istniał jakiś złoty środek, cudowny sposób, żeby być zarówno tu, jak i tam? Był pewien, że nie, ale jednocześnie na wpół świadomie bawił się w hipokrytę, dzień po dniu wyrywając dla siebie kawałek kradzionego szczęścia, które finalnie miało odbić mu się paskudną czkawką, jednak póki co skutecznie utrzymywało go w pionie i chroniło od szaleństwa.
Przysunął twarz do jej dłoni odruchowo, nie zastanawiając się nad tym nawet przez sekundę i wiedział już, że zrobi wszystko, żeby odbudować popękane zaufanie. Cokolwiek by się nie działo po drodze, była jego rodziną, najbliższą zarówno w dosłownym, jak i metaforycznym znaczeniu. – Aurorem? – powtórzył z lekkim, pełnym uznania uśmiechem, krążącym po ustach, choć tak naprawdę wcale go to nie dziwiło. Mógł bez problemu wyobrazić ją sobie w bojowej postaci, ścigającą czarnoksiężników i broniącą ideałów. Trochę jej tego zazdrościł, tak samo jak zazdrościł każdemu, kto miał wystarczająco odwagi, żeby stawać w interesie czyimkolwiek, oprócz swojego własnego, bo on sam od zawsze odznaczał się w tej kwestii typowym dla Nottów egoizmem.
A jednak na jakiejś płaszczyźnie byli do siebie zdumiewająco wręcz podobni; odkładając na bok okoliczności i odrzucając szczegóły – czy on również nie uciekł z kraju z dokładnie tego samego powodu, mając dość przytrzymujących go i próbujących kontrolować sznurków? I, o ironio, oboje ściągnął z powrotem dokładnie ten sam obowiązek, nie będący niby niczym niezwykłym ani odbiegającym od normy, ale jednocześnie przypominający o sobie jak wyjątkowo uwierający kamień w bucie.
Odruchowo zacisnął dłonie w pięści, gdy wspomniała o swoim narzeczeństwie. Ta informacja również nie była dla niego nowością, słyszał już wcześniej, że wyznaczono jej kandydata do zamążpójścia, ale chyba podświadomie nie chciał w to wierzyć. Przynajmniej dopóki nie usłyszałby tego na własne uszy. – Kiedy? – zapytał bez zastanowienia, trochę głośniej, niż pierwotnie zamierzał. Przyciszył głos w następnej chwili, dostosowując go do niewielkiej, dzielącej ich odległości i kojącej atmosfery skromnego pokoju. – Wiesz jak on się nazywa? – dodał po chwili, bo to również go interesowało. Miał zamiar przyjrzeć mu się dokładnie i mieć na niego oko; nie ufał aranżowanym małżeństwom ani trochę, a już na pewno nie, jeśli chodziło o nią.
Odnalazł ponownie jej spojrzenie, a później zrobił coś, czego nigdy nie powinien był już więcej robić – złożył obietnicę. – Nie pozwolę, żeby zrobił ci krzywdę. – I wbrew pozorom, traktował zupełnie poważnie każde jedno słowo.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Znał ją jak nikt inny i zapewne mogła być o to wściekła, bo przecież wiedział jakie emocje w niej królowały w danym momencie. Potrafił dostrzec w czarnych, przepastnych tęczówkach, które były uczuciową studnią bez dna wszystko, choć tak rzadko dawała im upust, ale... Co jeśli zobaczyłaby go z inną? Zazdrość przelewałaby się przez każdy centymentr ciała, a w żyłach buzowałaby złość, którą musiałaby jak najszybciej w sobie słumić, by czasem nie pozwolić na znieważenie samej siebie, bo to co było między nimi - umarło, prawda? Posiadała swoistego rodzaju ogień, a mimo to gasiła go zawsze, gdy na horyzoncie tliło się zagrożenie, które rozbudziłoby w niej za dużo. Teraz nie chciała zmieniać niczego i pomimo, że serce na widok Percivala uderzało mocniej, a dusza w jakimś stopniu zaczęła egoistycznie pragnąć jego obecności i bliskości, tak nie dawała po sobie poznać, że nic się nie zmieniło. Stała się w końcu wyrafinowana, wyniosła, ale przy nim wciąż była tylko Katyą Ollivander, która buntowała się wszystkim zasadom i regułom, które zostały jej narzucone. Czy zatem faktycznie potrafiła się przy nim maskować, skoro nawet po latach było tak samo jak wtedy, gdy byli ze sobą niemal nierozłączni? Cierpieli na ten sam syndrom bycia członkami wyższych sfer, które ewidentnie nie zostały napisane dla nich.
Wystarczyło oddzielić przeszłość grubą kreską i napisać nowy rozdział.
Raz jeszcze.
Nie mógł jej karmić kłamstwami. Zniosłaby to od każdego, ale nie od niego. Był dla niej zbyt istotny, by w żywe oczy potwierdzał utopijny sen, z którego po obudzeniu trafi do ciemnej nory, gdzie dopuści się emocjonalnego samobójstwa. Pojawiały się takowe myśli, gdy tylko wracała we wspomnieniach do dni podczas, których było dobrze, a potem przypominała sobie, że norweskie powietrze w niczym nie przypomina tego londyńskiego. I teoretycznie nie żałowała, choć tęsknota nasilała się za każdym razem, kiedy to musiała pamiętać o najbliższych. Była pewna, że wiele spraw uległo zmianie, ale przecież nie mogło być tak źle, prawda? Jej życie nie musiało dobiegać końca ani tym bardziej zmieniać się na lepsze bądź gorsze; mogło być identyczne, o ile szczerze tego chciała.
-Tak, ale nie pytaj o powody, bo to był impuls - dodała spokojnie, a następnie przygryzła dolną wargę, jakby mechanicznie zmieniała dwie czynności, które pozwalały się uspokoić. Serce uderzało jak po zbyt szybkim biegu i im dłużej to trwało, tym klatka piersiowa zapadała się wolniej, a karminowe usta stawały się coraz bardziej spierzchnięte. Spuściła mimowolnie wzrok, gdy ich skóry po raz kolejny zetknęły się ze sobą, a przestrzeń intymna została zaburzona. Nie stroniła od niej i nie uciekała, bo czuła się przy Percivalu najzwyczajniej w świecie dobrze. Uczył ją reakcji i przypominał o tym, że to wcale nie jest złe, ale przecież musiała to oddać komuś innemu, czyż nie? Była egoistką i w tym także się nie różnili, bo ona chciała, ba! Pragnęła zgarnąć Nott'a dla siebie, ale i z drugiej strony - nie zamierzała rezygnować z zaręczyn, które - tak jak uważał mężczyzna - były drogą do wolności, której pożądała od dawna. Kłopot w tym, że była w stanie poczuć coś do jeszcze obcego sobie mężczyzna i bała się tego, że stopi jej serca lód, by zaraz potem wbijać w nie precyzyjnie szpilki. Ufała nielicznym, a Percival był tą osobą, za którą bez zastanowienia dałaby sobie obciąć rękę; za którą wskoczyłaby w ogień i nie zważając na poharatane ciało żywiołem, przyznałaby bezwstydnie, że nie żałuje. Nie wahałaby się, bo najzwyczajniej w świecie wiedziała, że może być jedynym, któremu wydusi nawet najgorszą prawdę i to pewnie dlatego jej usta raz jeszcze rozchyliły się, a spomiędzy nich uleciały gdzieś w eter słowa, których zapewne się nie spodziewał.
-Bardzo cię potrzebuję - zawsze tak było - szepnęła spokojnie, choć myśli nie wypowiedziała na głos. Chciała wierzyć, że o tym wie, bo... Wiedział, prawda? Przysunęła się bliżej kuzyna i spuściła wzrok, jakby wstydząc się tego, co musi wydukać na temat narzeczeństwa i ślubu. -Wiesz o tym, co się między nami wydarzyło i chcę byś wiedział, że nie żałuję, ale... Boję się tego, co może się stać, kiedy już będę do niego należała - mówiła ściszonym głosem, a strach malował się w czarnych tęczówkach, które na powrót utkwiła w twarzy Nott'a. Opuszkami wodziła po kości policzkowej mężczyzny i przesuwała smukłe palce na jego żuchwę i brodę, by w końcu zaznaczyć linię percivalowych warg. -Nie widzieliśmy się jeszcze, więc wszystko zostaje w sferze domysłów, a ja nie umiem określić - kiedy to się stanie; nazywa się Ramsey. Ramsey Mulciber - dodała nieco głośniej i zaraz potem przybliżyła się do kuzyna, którego policzek otuliła ciepłym oddechem, a zaraz potem złożyła na nim ulotny pocałunek. Nie komentowała kwestii krzywdzenia, bo ufała Percivalowi i wiedziała, że nie musi słuchać potwierdzeń młodej aurorki, by miał pewność, że mu wierzy. Pełnili nad sobą swoistego rodzaju pieczę, ale ona sama musiała zadać kluczowe pytanie, by w jakiś sposób pogrzebać przeszłość, która usilnie dobijała się do drzwy, gdy smutek, żal, złość, frustracja przelewały się przez wątłe ciało Ollivander. -A ty... Jesteś zaręczony?
Wystarczyło oddzielić przeszłość grubą kreską i napisać nowy rozdział.
Raz jeszcze.
Nie mógł jej karmić kłamstwami. Zniosłaby to od każdego, ale nie od niego. Był dla niej zbyt istotny, by w żywe oczy potwierdzał utopijny sen, z którego po obudzeniu trafi do ciemnej nory, gdzie dopuści się emocjonalnego samobójstwa. Pojawiały się takowe myśli, gdy tylko wracała we wspomnieniach do dni podczas, których było dobrze, a potem przypominała sobie, że norweskie powietrze w niczym nie przypomina tego londyńskiego. I teoretycznie nie żałowała, choć tęsknota nasilała się za każdym razem, kiedy to musiała pamiętać o najbliższych. Była pewna, że wiele spraw uległo zmianie, ale przecież nie mogło być tak źle, prawda? Jej życie nie musiało dobiegać końca ani tym bardziej zmieniać się na lepsze bądź gorsze; mogło być identyczne, o ile szczerze tego chciała.
-Tak, ale nie pytaj o powody, bo to był impuls - dodała spokojnie, a następnie przygryzła dolną wargę, jakby mechanicznie zmieniała dwie czynności, które pozwalały się uspokoić. Serce uderzało jak po zbyt szybkim biegu i im dłużej to trwało, tym klatka piersiowa zapadała się wolniej, a karminowe usta stawały się coraz bardziej spierzchnięte. Spuściła mimowolnie wzrok, gdy ich skóry po raz kolejny zetknęły się ze sobą, a przestrzeń intymna została zaburzona. Nie stroniła od niej i nie uciekała, bo czuła się przy Percivalu najzwyczajniej w świecie dobrze. Uczył ją reakcji i przypominał o tym, że to wcale nie jest złe, ale przecież musiała to oddać komuś innemu, czyż nie? Była egoistką i w tym także się nie różnili, bo ona chciała, ba! Pragnęła zgarnąć Nott'a dla siebie, ale i z drugiej strony - nie zamierzała rezygnować z zaręczyn, które - tak jak uważał mężczyzna - były drogą do wolności, której pożądała od dawna. Kłopot w tym, że była w stanie poczuć coś do jeszcze obcego sobie mężczyzna i bała się tego, że stopi jej serca lód, by zaraz potem wbijać w nie precyzyjnie szpilki. Ufała nielicznym, a Percival był tą osobą, za którą bez zastanowienia dałaby sobie obciąć rękę; za którą wskoczyłaby w ogień i nie zważając na poharatane ciało żywiołem, przyznałaby bezwstydnie, że nie żałuje. Nie wahałaby się, bo najzwyczajniej w świecie wiedziała, że może być jedynym, któremu wydusi nawet najgorszą prawdę i to pewnie dlatego jej usta raz jeszcze rozchyliły się, a spomiędzy nich uleciały gdzieś w eter słowa, których zapewne się nie spodziewał.
-Bardzo cię potrzebuję - zawsze tak było - szepnęła spokojnie, choć myśli nie wypowiedziała na głos. Chciała wierzyć, że o tym wie, bo... Wiedział, prawda? Przysunęła się bliżej kuzyna i spuściła wzrok, jakby wstydząc się tego, co musi wydukać na temat narzeczeństwa i ślubu. -Wiesz o tym, co się między nami wydarzyło i chcę byś wiedział, że nie żałuję, ale... Boję się tego, co może się stać, kiedy już będę do niego należała - mówiła ściszonym głosem, a strach malował się w czarnych tęczówkach, które na powrót utkwiła w twarzy Nott'a. Opuszkami wodziła po kości policzkowej mężczyzny i przesuwała smukłe palce na jego żuchwę i brodę, by w końcu zaznaczyć linię percivalowych warg. -Nie widzieliśmy się jeszcze, więc wszystko zostaje w sferze domysłów, a ja nie umiem określić - kiedy to się stanie; nazywa się Ramsey. Ramsey Mulciber - dodała nieco głośniej i zaraz potem przybliżyła się do kuzyna, którego policzek otuliła ciepłym oddechem, a zaraz potem złożyła na nim ulotny pocałunek. Nie komentowała kwestii krzywdzenia, bo ufała Percivalowi i wiedziała, że nie musi słuchać potwierdzeń młodej aurorki, by miał pewność, że mu wierzy. Pełnili nad sobą swoistego rodzaju pieczę, ale ona sama musiała zadać kluczowe pytanie, by w jakiś sposób pogrzebać przeszłość, która usilnie dobijała się do drzwy, gdy smutek, żal, złość, frustracja przelewały się przez wątłe ciało Ollivander. -A ty... Jesteś zaręczony?
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Bardzo długo wydawało mu się, że Katya stanowiła w jego życiu pewną niezmienną; coś, czy może raczej kogoś, do kogo bez problemu mógłby się odnieść, w razie gdyby zagubił się po drodze i nie wiedział, jak wrócić do punktu wyjścia. Znał ją od dziecka, pamiętał wspólnie spędzane święta i zjazdy rodzinne, w czasie których potykała się jeszcze na nieprzyzwyczajonych do chodzenia nóżkach. Pamiętał, jak siedząc dumnie przy stole Slytherinu, obserwował jej ceremonię przydziału i jak skrzywił się mimowolnie, gdy trafiła do Ravenclawu, choć przecież wtedy już dawno przestał uznawać podział na domy za równoznaczny z podziałem na lepszych i gorszych. Pamiętał wreszcie, jak jako pierwszej zdradził jej największy sekret swojego życia, i jak pewnego dnia z charakterystycznym dla braterskich relacji zaskoczeniem stwierdził, że z chudej nastolatki stała się młodą, piękną kobietą. A później zniknęła, zabierając razem ze sobą to wszystko, co wydawało się mieć znaczenie.
Dzisiaj znowu przed nim siedziała, ale choć chciał wierzyć, że wciąż znajdowali się w tym samym miejscu, to im dłużej z nią rozmawiał, tym bardziej był pewny, że coś się zmieniło. Nie potrafił rozczytywać jej już tak dobrze, jak kiedyś; miał wrażenie, że była chłodniejsza, bardziej oddalona, jakby znajdowała się za cienką taflą z przejrzystego szkła. Może powodem był fakt, że wyrosły między nimi nowe niedopowiedzenia i sekrety, a może po prostu byli już innymi ludźmi – ludźmi, którzy tak naprawdę nie znali się wzajemnie, pamiętając jedynie echa przeszłości, aktualnie nie istniejące już nigdzie indziej.
Przymknął na moment oczy, gdy poczuł muśnięcie na policzku, ale w następnej chwili odsunął się nieznacznie, chwytając ją za rękę i ściągając ją w dół. Potrzebowała go, on też jej potrzebował, ale równocześnie nie był w stanie jej oszukiwać, a prawda była taka, że choć nadal stanowiła dla niego jedną z najważniejszych osób na planecie, to nie znajdował już w sobie tych uczuć, które obudziły się w nim lata temu, dokładnie w tym samym pokoju. I nie powinien był ich znajdować, bo gdyby jego obecne życie skomplikowało się odrobinę bardziej, całkowicie by się w nim zagubił. A ona zasługiwała na coś więcej niż to, co mógłby jej zaoferować. – Nic złego się nie stanie – powiedział cicho, pewnie nie powinien był składać tylu zapewnień. – W razie czego – te lusterka chyba działają w obie strony – dodał, na swój niedoskonały, kulawy sposób przypominając jej, że mogła na niego liczyć. Zawsze, bo nawet gdyby otrzymał wcześniej niepokojący list z odległej Norwegii, to bez wahania zjawiłby się tam w mgnieniu oka. Gdy w grę wchodziła rodzina, nie pytało się o wyjaśnienia.
Imię i nazwisko, które wymieniła Katya w jakiś sposób zabrzmiało znajomo, ale nie potrafił przypasować go do żadnej osoby (czy nawet rodziny), którą znał, i ten fakt chyba zaniepokoił go bardziej, niż gdyby słyszał na jego temat jakieś nieprzychylne plotki. – Dlaczego? – zapytał odruchowo, nie precyzując, o co dokładnie mu chodziło. Dlaczego wydają cię za kogoś bez szlacheckiego nazwiska? Nie to, żeby przynależność do konkretnego rodu definiowała charakter (a przynajmniej – nie całkowicie), ale jeżeli nie chodziło o połączenie arystokratycznych rodów, to jaki był w ogóle sens aranżowanego małżeństwa?
Nie zdążył jednak głębiej się nad tym zastanowić, bo kobieta odbiła piłeczkę, poruszając wreszcie temat, którego celowo unikał, odkąd wszedł do pomieszczenia. Westchnął cicho, odwracając spojrzenie w stronę przeciwległej ściany. – Tak, od początku sierpnia – przytaknął, przypominając sobie pierwsze po latach spotkanie z Cassiopeią, które poszło dokładnie tak, jak tego oczekiwał. Czyli tragicznie. – Nienawidzi mnie – stwierdził lekko. – I właściwie to się jej nie dziwię. Mam wrażenie, że z nas dwojga, to ona trafiła gorzej. – Ta myśl krążyła mu po głowie już od jakiegoś czasu i chociaż próbował, nie potrafił jej zaprzeczyć. Black doprowadzała go do szału, wywoływała w nim najgorsze możliwe emocje i sprawiała, że miał ochotę wyciągnąć różdżkę i rzucić na nią jakąś paskudną klątwę, ale prawda była taka, że on sam nie zrobił nic, żeby poprawić relacje między nimi. Wprost przeciwnie.
Odkaszlnął cicho, odpowiedź była niepełna. – Ale jestem z kimś innym – dodał, a rozpierdol, jaki spowodował w swoim własnym życiu, już nawet nie zrobił na nim wrażenia.
Dzisiaj znowu przed nim siedziała, ale choć chciał wierzyć, że wciąż znajdowali się w tym samym miejscu, to im dłużej z nią rozmawiał, tym bardziej był pewny, że coś się zmieniło. Nie potrafił rozczytywać jej już tak dobrze, jak kiedyś; miał wrażenie, że była chłodniejsza, bardziej oddalona, jakby znajdowała się za cienką taflą z przejrzystego szkła. Może powodem był fakt, że wyrosły między nimi nowe niedopowiedzenia i sekrety, a może po prostu byli już innymi ludźmi – ludźmi, którzy tak naprawdę nie znali się wzajemnie, pamiętając jedynie echa przeszłości, aktualnie nie istniejące już nigdzie indziej.
Przymknął na moment oczy, gdy poczuł muśnięcie na policzku, ale w następnej chwili odsunął się nieznacznie, chwytając ją za rękę i ściągając ją w dół. Potrzebowała go, on też jej potrzebował, ale równocześnie nie był w stanie jej oszukiwać, a prawda była taka, że choć nadal stanowiła dla niego jedną z najważniejszych osób na planecie, to nie znajdował już w sobie tych uczuć, które obudziły się w nim lata temu, dokładnie w tym samym pokoju. I nie powinien był ich znajdować, bo gdyby jego obecne życie skomplikowało się odrobinę bardziej, całkowicie by się w nim zagubił. A ona zasługiwała na coś więcej niż to, co mógłby jej zaoferować. – Nic złego się nie stanie – powiedział cicho, pewnie nie powinien był składać tylu zapewnień. – W razie czego – te lusterka chyba działają w obie strony – dodał, na swój niedoskonały, kulawy sposób przypominając jej, że mogła na niego liczyć. Zawsze, bo nawet gdyby otrzymał wcześniej niepokojący list z odległej Norwegii, to bez wahania zjawiłby się tam w mgnieniu oka. Gdy w grę wchodziła rodzina, nie pytało się o wyjaśnienia.
Imię i nazwisko, które wymieniła Katya w jakiś sposób zabrzmiało znajomo, ale nie potrafił przypasować go do żadnej osoby (czy nawet rodziny), którą znał, i ten fakt chyba zaniepokoił go bardziej, niż gdyby słyszał na jego temat jakieś nieprzychylne plotki. – Dlaczego? – zapytał odruchowo, nie precyzując, o co dokładnie mu chodziło. Dlaczego wydają cię za kogoś bez szlacheckiego nazwiska? Nie to, żeby przynależność do konkretnego rodu definiowała charakter (a przynajmniej – nie całkowicie), ale jeżeli nie chodziło o połączenie arystokratycznych rodów, to jaki był w ogóle sens aranżowanego małżeństwa?
Nie zdążył jednak głębiej się nad tym zastanowić, bo kobieta odbiła piłeczkę, poruszając wreszcie temat, którego celowo unikał, odkąd wszedł do pomieszczenia. Westchnął cicho, odwracając spojrzenie w stronę przeciwległej ściany. – Tak, od początku sierpnia – przytaknął, przypominając sobie pierwsze po latach spotkanie z Cassiopeią, które poszło dokładnie tak, jak tego oczekiwał. Czyli tragicznie. – Nienawidzi mnie – stwierdził lekko. – I właściwie to się jej nie dziwię. Mam wrażenie, że z nas dwojga, to ona trafiła gorzej. – Ta myśl krążyła mu po głowie już od jakiegoś czasu i chociaż próbował, nie potrafił jej zaprzeczyć. Black doprowadzała go do szału, wywoływała w nim najgorsze możliwe emocje i sprawiała, że miał ochotę wyciągnąć różdżkę i rzucić na nią jakąś paskudną klątwę, ale prawda była taka, że on sam nie zrobił nic, żeby poprawić relacje między nimi. Wprost przeciwnie.
Odkaszlnął cicho, odpowiedź była niepełna. – Ale jestem z kimś innym – dodał, a rozpierdol, jaki spowodował w swoim własnym życiu, już nawet nie zrobił na nim wrażenia.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Niegdyś szczyciła się beztroską, która nie była w stanie zmącić jej spokoju, a także nieposkromionego ducha, który nosił ją na wszystkie strony świata. Zdawała się być ulotna i to właśnie dlatego odpowiadało jej towarzystwo Percivala, który przyzwalał na wszystko, jakby wiedział, że od początku do końca i tak zrobi po swojemu. Nie przewidział jednak, że zazwyczaj ludzie się zmieniają, a może doskonale o tym wiedział? Katyi także to groziło, gdy z biegem lat z małej dziewczynki stała się nastolatką, a po tej przemianie przypominała kobietę - może nieco zagubioną i pozbawioną struprocentowej pewności siebie, ale nie była już dzieckiem. Nott w tym procesie pomógł jej i to właśnie tym, że poznał ją od samej podszewki, by wreszcie zapewnić ją o tym, że może na niego liczyć. Dlaczego więc zwątpiła? Dlaczego utraciła wiarę w niego i samą siebie? Co się stało z rudowłosą istotą, która z sercem na dłoni wychodziła do każdego?
Dorosła - musiała więc i dojrzeć.
Czekała na to spotkanie; miesiącami marzyła o tym, by znaleźć się w pobliżu kuzyna, przed którym nie musiała tłumaczyć się z niczego, bo on najzwyczajniej w świecie wiedział. Czytał ją niczym najdroższe księgi z mugolskiej biblioteki, która mieściła się w sercu Londynu, a wertowanie kolejnych stronnic pergaminu nie było problematyczne, bo nim się odwróciła i pokazała swoje ukryte dotychczas litery, on znał już prawdę. Tą jedyną, niepowtarzalną. A dziś? bała się w pełni otworzyć, bo czuła, że oboje stali w zupełnie innych miejscach; na rozstaju dróg, z których żadna nie prowadziła do siebie nawzajem.
Odsunięcie się od niej sprawiło, że stała się czujniejsza, rozpoczęła tę swoją psychologiczną analizę odczuć, by mieć pewność w czymś, czego świadomość miała od dawna. Ich uczucia uległy pewnego rodzaju dewastacji, ale to nie stanowiło o złamaniu ich charakterów, które stały się jeszcze silniejsze. Co jeśli jednak jej się tylko wydawało? Katya słynęła z naiwności i ufności, którą obdarzała każdego, co było nierównomierne do szacunku, który każdy musiał sobie wypracować od pierwszej chwili. Ciężki los ją zatem czekał, bo nie przypuszczała, że ludzie, których niegdyś znała... Zmienili się tak diametralnie.
-Nie, Percivalu - szepnęła spokojnie i uśmiechnęła nikle, gdy zapewnił, że nic złego się nie wydarzy. Nie bała się o siebie, a o... -Cokolwiek się nie wydarzy, to ten sekret umrze razem z nami - powiedziała pewnie, choć nie wiedziała co ich czeka. Gdyby tylko odważono się rzucić na nią Imperiusa, to czy naprawdę powiedziałaby wszystko? A może gdyby zawarli Wieczystą Przysięgę, która w obecnym czasie nie była złym pomysłem, to uniknęliby osądu, który zawyrokowałby na wielu istotnych dla nich sprawach. Sądziła, że wiele spraw da się zamieść pod dywan, ale to był błąd i to ogromny, dlatego uśmiechnęła się blado, bo co by się nie działo - musiała go chronić. To był w końcu jej grzech, którego dopuściła się w amoku, gdy spotkali się tuż po informacji dotyczącej Morpheusa i pomimo, że to mogło brzmieć jak wykorzystanie, wcale nim nie było. Percival od lat zajmował jedno z najważniejszych miejsc w drobnym sercu, które poharatane, wciąż żyło i za cholerę nie chciało przestać bić. Nic więc dziwnego, że tamtej nocy emocje jakie w nich buzowały sprawiły, że gubiąc się w białej pościeli, oddali się sobie w pełni.
-To historia, której się wstydzę - odpowiedziała spokojnie i spuściła wzrok, wszak nie wiedziała czy powinna mówić Nottowi o Sheeranie i jego śmierci, która była zmyślona niczym najgorsza bajka. Zamieszanie związane z tamtym związkiem, a także ostre zakazy i nakazy ze strony ojca i nestora sprawiły, że odpuściła, a teraz zbierała żniwo własnych win. Drugą istotną kwestią było to, że jej niewinność była od dawna pogrzebana i choć tylko jeden raz była z mężczyzną - właśnie z tym konkretnym, to jakiż skandal mógł wybuchnąć, gdyby szlachetnie urodzony mąż odkrył sekret dziewczęcia? Chciała uniknąć wszelkich możliwych konsekwencji, toteż wybranie Mulcibera na jej męża miało swoje plusy, bo Katyi nigdy nie zależało na tytułach i szlachectwie; nie pasowała do świata, w którym rządzili chorzy ludzie z przerysowanym kręgosłupem moralnym.
Poczuła napływającą zazdrość niewiadomego pochodzenia, gdy przyznał, że jest zaręczony. Ściągnęła brwi ku sobie, a jedną uniosła dość wymownie jakby nie wiedząc, co powinna teraz powiedzieć. Nie zamierzała mu gratulować, bo to było zbyt świeże, a w jakiś dziwny, pokraczy sposób wciąż znaczył dla niej trochę więcej, choć przecież to dogasało, a teraz zdawało się jedynie żarzyć i pozbawiać blasku, który miało wiele miesięcy temu. Wzmianka o kimś innym sprawiła, że poderwała się do góry i spojrzała na niego kompletnie zaskoczona, bo nie potrafiła tego zrozumieć i musiała sobie to poukładać w głowie, a cóż było lepsze od otwarcia okna i pozwolenia, by zimne powietrze otuliło delikatne lica, na których zaczęły pojawiać się wypieki?
-Jak ma na imię? Chciałabym ją poznać... - i gdyby tylko wiedziała.
Dorosła - musiała więc i dojrzeć.
Czekała na to spotkanie; miesiącami marzyła o tym, by znaleźć się w pobliżu kuzyna, przed którym nie musiała tłumaczyć się z niczego, bo on najzwyczajniej w świecie wiedział. Czytał ją niczym najdroższe księgi z mugolskiej biblioteki, która mieściła się w sercu Londynu, a wertowanie kolejnych stronnic pergaminu nie było problematyczne, bo nim się odwróciła i pokazała swoje ukryte dotychczas litery, on znał już prawdę. Tą jedyną, niepowtarzalną. A dziś? bała się w pełni otworzyć, bo czuła, że oboje stali w zupełnie innych miejscach; na rozstaju dróg, z których żadna nie prowadziła do siebie nawzajem.
Odsunięcie się od niej sprawiło, że stała się czujniejsza, rozpoczęła tę swoją psychologiczną analizę odczuć, by mieć pewność w czymś, czego świadomość miała od dawna. Ich uczucia uległy pewnego rodzaju dewastacji, ale to nie stanowiło o złamaniu ich charakterów, które stały się jeszcze silniejsze. Co jeśli jednak jej się tylko wydawało? Katya słynęła z naiwności i ufności, którą obdarzała każdego, co było nierównomierne do szacunku, który każdy musiał sobie wypracować od pierwszej chwili. Ciężki los ją zatem czekał, bo nie przypuszczała, że ludzie, których niegdyś znała... Zmienili się tak diametralnie.
-Nie, Percivalu - szepnęła spokojnie i uśmiechnęła nikle, gdy zapewnił, że nic złego się nie wydarzy. Nie bała się o siebie, a o... -Cokolwiek się nie wydarzy, to ten sekret umrze razem z nami - powiedziała pewnie, choć nie wiedziała co ich czeka. Gdyby tylko odważono się rzucić na nią Imperiusa, to czy naprawdę powiedziałaby wszystko? A może gdyby zawarli Wieczystą Przysięgę, która w obecnym czasie nie była złym pomysłem, to uniknęliby osądu, który zawyrokowałby na wielu istotnych dla nich sprawach. Sądziła, że wiele spraw da się zamieść pod dywan, ale to był błąd i to ogromny, dlatego uśmiechnęła się blado, bo co by się nie działo - musiała go chronić. To był w końcu jej grzech, którego dopuściła się w amoku, gdy spotkali się tuż po informacji dotyczącej Morpheusa i pomimo, że to mogło brzmieć jak wykorzystanie, wcale nim nie było. Percival od lat zajmował jedno z najważniejszych miejsc w drobnym sercu, które poharatane, wciąż żyło i za cholerę nie chciało przestać bić. Nic więc dziwnego, że tamtej nocy emocje jakie w nich buzowały sprawiły, że gubiąc się w białej pościeli, oddali się sobie w pełni.
-To historia, której się wstydzę - odpowiedziała spokojnie i spuściła wzrok, wszak nie wiedziała czy powinna mówić Nottowi o Sheeranie i jego śmierci, która była zmyślona niczym najgorsza bajka. Zamieszanie związane z tamtym związkiem, a także ostre zakazy i nakazy ze strony ojca i nestora sprawiły, że odpuściła, a teraz zbierała żniwo własnych win. Drugą istotną kwestią było to, że jej niewinność była od dawna pogrzebana i choć tylko jeden raz była z mężczyzną - właśnie z tym konkretnym, to jakiż skandal mógł wybuchnąć, gdyby szlachetnie urodzony mąż odkrył sekret dziewczęcia? Chciała uniknąć wszelkich możliwych konsekwencji, toteż wybranie Mulcibera na jej męża miało swoje plusy, bo Katyi nigdy nie zależało na tytułach i szlachectwie; nie pasowała do świata, w którym rządzili chorzy ludzie z przerysowanym kręgosłupem moralnym.
Poczuła napływającą zazdrość niewiadomego pochodzenia, gdy przyznał, że jest zaręczony. Ściągnęła brwi ku sobie, a jedną uniosła dość wymownie jakby nie wiedząc, co powinna teraz powiedzieć. Nie zamierzała mu gratulować, bo to było zbyt świeże, a w jakiś dziwny, pokraczy sposób wciąż znaczył dla niej trochę więcej, choć przecież to dogasało, a teraz zdawało się jedynie żarzyć i pozbawiać blasku, który miało wiele miesięcy temu. Wzmianka o kimś innym sprawiła, że poderwała się do góry i spojrzała na niego kompletnie zaskoczona, bo nie potrafiła tego zrozumieć i musiała sobie to poukładać w głowie, a cóż było lepsze od otwarcia okna i pozwolenia, by zimne powietrze otuliło delikatne lica, na których zaczęły pojawiać się wypieki?
-Jak ma na imię? Chciałabym ją poznać... - i gdyby tylko wiedziała.
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Okruchy prawdy, niedopowiedziane wyznania, zdania urwane w połowie – wszystko to wydawało mu się dziwne, niewłaściwe, wywoływało w umyśle nieprzyjemny zgrzyt, zupełnie jakby poruszający się utartymi koleinami pociąg, nagle przeskoczył na inny tor. Nie był przyzwyczajony do ważenia własnych słów w jej towarzystwie ani do otrzymywania wymijających odpowiedzi, niemal werbalnie krzyczących – nie teraz. A jednak; sam wykonywał podobne uniki, bo nie był już pewien, czy zwyczajnie mógł pozwolić sobie na absolutną szczerość. Nie wiedział co prawda, czy ziejącą między nimi wyrwę wywołało długotrwałe rozstanie, czy to, co nastąpiło bezpośrednio przed nim – może jedno i drugie – ale w tamtym momencie nie było to aż takie istotne. Nie chciał rozwodzić się nad przeszłością, wywracać do góry nogami pogrzebanych stert wspomnień; teraźniejszość wydawała mu się zbyt nagląca, a niemal każdy gest i każdy dźwięk sprawiały, że zapalały mu się lampki alarmowe.
Coś było nie tak. Nie wiedział jeszcze tylko, co dokładnie.
A może znów zbyt kreatywnie interpretował fakty, doszukiwał się dziury w całym? Zawiesił spojrzenie na ścianie naprzeciwko, drobny wzorek na wyblakłej tapecie rozmazał mu się przed oczami, głos Katyi przepłynął gdzieś obok. Potrzebował, żeby ktoś wyjaśnił mu jasno i wyraźnie, co było prawdziwe, a co jedynie stworzył sobie w głowie, bo chwilami gubił się już w tym wszystkim. Przez ostatnie dwa lata oddzielał się od rzeczywistości szczelnym murem, pozostawiał emocje daleko poza zasięgiem, żył w błogosławionym, pozbawionym niespodzianek marazmie, licząc na to, że bałagan, którego narobił w swoim życiu, odejdzie w zapomnienie. Ale on po prostu czekał; przyczajony zaraz za wysoką barierą, wypatrywał pierwszego pęknięcia, a gdy to w końcu się pojawiło – dokładnie trzy miesiące wcześniej – wszystko, co pozostawił za sobą, wróciło jednocześnie, pogrążając go w chaosie. Tylko że tym razem było już za późno, żeby zamknąć oczy i go zignorować; mógł uciec albo się z nim zmierzyć, i dla odmiany miał zamiar postąpić właściwie, nawet jeżeli miał zapłacić za to własnymi zdrowymi zmysłami.
– Nie musisz wstydzić się jej przede mną – powiedział, ale nie naciskał. Odwrócił się w stronę Katyi, próbując złapać jej spojrzenie, jednak napotkał jedynie na opuszczony ku ziemi profil. Profil znajomy, choć zdecydowanie zmieniony, w sposób, który nie miał nic wspólnego ze zdolnościami metamorfomagicznymi właścicielki.
Nie wiedział, jakiej reakcji oczekiwał, gdy wspominał jej o zaręczynach; na pewno nie gratulacji, oboje wiedzieli doskonale, że nie było tu czego gratulować – żadne z nich nie dopatrywało się szczególnej wartości w płynących z połączenia rodów korzyściach, nie lubowali się w rozważaniach nad szlacheckimi roszadami, nie ciągnęło ich do tego życia. To była zresztą jedna z rzeczy, która ich połączyła, tworząc nić porozumienia wystarczająco silną, żeby nie naderwała jej różnica wieku ani burzliwa młodość. Choć oboje nadal nosili rodowe nazwiska, to ideologicznie byli wyrzutkami, scalonymi przez chowane sekrety. Potrzebowali siebie nawzajem, związani zmową milczenia i tym samym wstydem, który Katya – ten jeden raz, nie był do tego przyzwyczajony – zdecydowała się zatrzymać tylko dla siebie.
Podążył za nią wzrokiem, gdy podnosiła się z łóżka, żeby w następnej chwili zatrzymać się przy oknie. Drewniana rama skrzypnęła; do pokoju wpadła porcja świeżego powietrza, niosąc za sobą zapach deszczu i mokrych cegieł, a dźwięki płynące z biegnącej poniżej ulicy stały się głośniejsze. Nie odpowiedział jej od razu, przez kilka sekund wahając się między powiedzeniem prawdy, a odłożeniem jej na bok. Nie był pewien, dlaczego; nie obawiał się jej reakcji, tę część samego siebie zdradził jej już dawno, jeszcze zanim wszystko rozsypało się w drobny mak, ale jednak coś powstrzymywało go przed przerwaniem ciszy. Może nie chciał psuć ich pierwszego po latach spotkania, a może po prostu nie chciał zagłębiać się w rzeczy, których sam jeszcze do końca nie rozumiał i nie poukładał. Tak czy inaczej, wciąż milczał, gdy wstał w ślad za Katyą, stając z nią ramię w ramię i wyglądając na oświetlone żółtawym światłem podwórko. – To temat na inną rozmowę. Dłuższą – powiedział wymijająco, wyciągając dłoń i bezwiednie bębniąc palcami o gładki parapet. Znów zerknął na jej profil, przymglony blask latarni gubił się w jej długich włosach. – Opowiedz mi coś – poprosił, chcąc usłyszeć cokolwiek – o jej życiu poza granicami kraju, podróżach, szkoleniu, luźnych, przemykających przez głowę myślach. Cokolwiek, co chociaż trochę przybliżyłoby go do kobiety, którą kiedyś znał tak dobrze, a która dzisiaj wydawała mu się oddalona o co najmniej kilka długich opowieści.
| zt x2, dziękuję za grę i przepraszam za poślizgi! < 3
Coś było nie tak. Nie wiedział jeszcze tylko, co dokładnie.
A może znów zbyt kreatywnie interpretował fakty, doszukiwał się dziury w całym? Zawiesił spojrzenie na ścianie naprzeciwko, drobny wzorek na wyblakłej tapecie rozmazał mu się przed oczami, głos Katyi przepłynął gdzieś obok. Potrzebował, żeby ktoś wyjaśnił mu jasno i wyraźnie, co było prawdziwe, a co jedynie stworzył sobie w głowie, bo chwilami gubił się już w tym wszystkim. Przez ostatnie dwa lata oddzielał się od rzeczywistości szczelnym murem, pozostawiał emocje daleko poza zasięgiem, żył w błogosławionym, pozbawionym niespodzianek marazmie, licząc na to, że bałagan, którego narobił w swoim życiu, odejdzie w zapomnienie. Ale on po prostu czekał; przyczajony zaraz za wysoką barierą, wypatrywał pierwszego pęknięcia, a gdy to w końcu się pojawiło – dokładnie trzy miesiące wcześniej – wszystko, co pozostawił za sobą, wróciło jednocześnie, pogrążając go w chaosie. Tylko że tym razem było już za późno, żeby zamknąć oczy i go zignorować; mógł uciec albo się z nim zmierzyć, i dla odmiany miał zamiar postąpić właściwie, nawet jeżeli miał zapłacić za to własnymi zdrowymi zmysłami.
– Nie musisz wstydzić się jej przede mną – powiedział, ale nie naciskał. Odwrócił się w stronę Katyi, próbując złapać jej spojrzenie, jednak napotkał jedynie na opuszczony ku ziemi profil. Profil znajomy, choć zdecydowanie zmieniony, w sposób, który nie miał nic wspólnego ze zdolnościami metamorfomagicznymi właścicielki.
Nie wiedział, jakiej reakcji oczekiwał, gdy wspominał jej o zaręczynach; na pewno nie gratulacji, oboje wiedzieli doskonale, że nie było tu czego gratulować – żadne z nich nie dopatrywało się szczególnej wartości w płynących z połączenia rodów korzyściach, nie lubowali się w rozważaniach nad szlacheckimi roszadami, nie ciągnęło ich do tego życia. To była zresztą jedna z rzeczy, która ich połączyła, tworząc nić porozumienia wystarczająco silną, żeby nie naderwała jej różnica wieku ani burzliwa młodość. Choć oboje nadal nosili rodowe nazwiska, to ideologicznie byli wyrzutkami, scalonymi przez chowane sekrety. Potrzebowali siebie nawzajem, związani zmową milczenia i tym samym wstydem, który Katya – ten jeden raz, nie był do tego przyzwyczajony – zdecydowała się zatrzymać tylko dla siebie.
Podążył za nią wzrokiem, gdy podnosiła się z łóżka, żeby w następnej chwili zatrzymać się przy oknie. Drewniana rama skrzypnęła; do pokoju wpadła porcja świeżego powietrza, niosąc za sobą zapach deszczu i mokrych cegieł, a dźwięki płynące z biegnącej poniżej ulicy stały się głośniejsze. Nie odpowiedział jej od razu, przez kilka sekund wahając się między powiedzeniem prawdy, a odłożeniem jej na bok. Nie był pewien, dlaczego; nie obawiał się jej reakcji, tę część samego siebie zdradził jej już dawno, jeszcze zanim wszystko rozsypało się w drobny mak, ale jednak coś powstrzymywało go przed przerwaniem ciszy. Może nie chciał psuć ich pierwszego po latach spotkania, a może po prostu nie chciał zagłębiać się w rzeczy, których sam jeszcze do końca nie rozumiał i nie poukładał. Tak czy inaczej, wciąż milczał, gdy wstał w ślad za Katyą, stając z nią ramię w ramię i wyglądając na oświetlone żółtawym światłem podwórko. – To temat na inną rozmowę. Dłuższą – powiedział wymijająco, wyciągając dłoń i bezwiednie bębniąc palcami o gładki parapet. Znów zerknął na jej profil, przymglony blask latarni gubił się w jej długich włosach. – Opowiedz mi coś – poprosił, chcąc usłyszeć cokolwiek – o jej życiu poza granicami kraju, podróżach, szkoleniu, luźnych, przemykających przez głowę myślach. Cokolwiek, co chociaż trochę przybliżyłoby go do kobiety, którą kiedyś znał tak dobrze, a która dzisiaj wydawała mu się oddalona o co najmniej kilka długich opowieści.
| zt x2, dziękuję za grę i przepraszam za poślizgi! < 3
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Pokój 21
Szybka odpowiedź