Uroczysko
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
Uroczysko
Zejście na uroczysko odchodzi od sali balowej rezydencji - prowadzą tam strome, kamienne schodki otoczone gęstymi zielonymi krzewami. Jest to zaczarowany skrawek plaży, przeobrażony z kamienistej, wąskiej plaży w piaszczyste zacisze odgrodzone magicznymi barierami od miejsc znanych mugolom. Wszechobecna cisza mącona jest jedynie przez delikatny, kojący szum morza. Osłonięte przed wiatrem klifami daje przepiękny obraz na znajdującą się nie tak daleko Francję.
Uwaga: Postaci, które nie znajdują się na liście gości proszone są o kontakt przed napisaniem pierwszej wiadomości – niezaproszone postaci nie mają wstępu. Nie są wpuszczane również postaci ubrane w mugolskie ubrania. Lista gości została ustalona na podstawie deklaracji złożonych zgodnie z wytycznymi w odpowiednim wątku.
Jeżeli Twojej postaci nie ma na liście, a chcesz wziął udział, skontaktuj się z organizatorami wydarzenia.
Gości witano u progu posiadłości, skąd prowadzono ich na to skromne uroczysko, po uprzednim sprawdzeniu zaproszeń od wszystkich, którzy nie znajdowali się w najbliższym rodzinnym kręgu. Na miejscu można było usiąść na ustawionych metalowych ławeczkach kutych w różane wzory oraz skorzystać z poczęstunku – na lewitujących srebrnych tacach przystrojonych soczystymi winogronami znajdowały się kielichy z krwistym winem z Bordeaux oraz lampki z szampanem, a także wykwintne francuskie przystawki – różki z owocami morza, dojrzałe sery, ostrygi i zapiekane krojone bagietki.
Jeżeli Twojej postaci nie ma na liście, a chcesz wziął udział, skontaktuj się z organizatorami wydarzenia.
- Lista gości:
- - Darcy Rosier;
- Druella z d. Rosier;
- Remi Lestrange i Odette Baudelaire;
- Morgoth Yaxley;
- Rosalie Yaxley;
- Rowan Yaxley;
- Liliana Yaxley;
- Leia Yaxley;
- Cyneric Yaxley;
- Evelyn Slughorn;
- Emery Parkinson;
- Marcel Parkinson;
- Victoria Parkinson;
- Libra Black;
- Lucinda Selwyn;
- Inara Carrow;
- Majesty Carrow;
- Percival Nott;
- Nicholas Nott;
- Astoria Nott;
- Nicholas Nott;
- Alastair Nott;
- Raphael Nott i Nemesis Valhakis;
- Cassius Nott;
- Gustaw Rowle;
- Medea Rowle;
- Ulla Nott;
- Perseus Avery;
- Lilith Avery;
- Samael Avery;- Artis Macmillan;WYKREŚLONO
- Harriett Lovegood;
- Glaucus Travers;
- Lyra Travers;
- Cressida Travers;
- Ziva Burke;
- Edgar Burke;
- Quentin Burke;
- Craig Burke;
- Wynonna Burke;
- Travis Greengrass;
- Elizabeth Fawley;
- Mortimer Flint;
- Ramsey Mulciber.
Gości witano u progu posiadłości, skąd prowadzono ich na to skromne uroczysko, po uprzednim sprawdzeniu zaproszeń od wszystkich, którzy nie znajdowali się w najbliższym rodzinnym kręgu. Na miejscu można było usiąść na ustawionych metalowych ławeczkach kutych w różane wzory oraz skorzystać z poczęstunku – na lewitujących srebrnych tacach przystrojonych soczystymi winogronami znajdowały się kielichy z krwistym winem z Bordeaux oraz lampki z szampanem, a także wykwintne francuskie przystawki – różki z owocami morza, dojrzałe sery, ostrygi i zapiekane krojone bagietki.
I show not your face but your heart's desire
Od morza wiał wiatr, a spokojny szum wody, choć znajomy, nie dawał mu zapomnieć, że jego pochodząca spod herbu syreny narzeczona zostanie mu oddania dzisiejszego dnia. Stał przed obliczem Llowella Rosiera, przed momentem kornie i z pochyloną głową przyjmując od niego pouczenie. Nestor miał połączyć ich na zawsze, udzielając Tristanowi pozwolenia na ten ślub, a Evandrę – przyjmując do rodziny jako ich najświeższy kwiat, matkę kolejnych pędów osłoniętą przed brutalnością świata ich kolcami. Bliskość wuja nie budziła w nim komfortu, niekwestionowany szacunek, jakim go darzył, nie pozwalał mu w jego obecności zachować się trywialnie. Obrączka na jego dłoni i powiązane z nią obowiązki wzbudzały w nim jedynie lęk, trudny do okiełznania strach, nie był gotów na dorosłość – choć miał już dwadzieścia siedem lat. Kawalerski stan dodawał mu animuszu i pozwalał swobodnie czuć się wśród młodych panien, teraz – czy nie powinien spoważnieć? Albo chociaż, nauczyć się dyskrecji? Przysięga złożona przed wujem jako świadkiem tej ceremonii nie mogła mieć dla niego błahego znaczenia, wszak przysięgnąć miał przed rodem, własną krwią. Czy istniało cokolwiek, co mogłoby być dla niego ważniejsze?
Narzeczona – była piękna jak ze snu, nie musiał jej teraz widzieć, żeby o tym wiedzieć. Dzisiaj będzie wyglądała jeszcze piękniej, dla niego, nieistotne czy z własnej woli czy z woli jej ojca. Pragnął jej od siedmiu lat, przez siedem lat się przed nim nie ugięła, lecz im mocniej nim gardziła, tym mocniej on tracił dla niej rozum – aż musiał ją wziąć. Sama do tego doprowadziła, nęcąc zalotnym okiem, kusząc czerwienią ust, milczeniem zbywając jego niestrudzone zaloty, z uczuciami nie igra się tak brutalnie, to niebezpieczne. Wbrew własnej woli oddał jej swoje serce już dawno, a podarunek, choć odrzucony, nigdy nie zaznał już później wolności. Zrobiłby dla niej wszystko, dlaczego nie potrafiła tego dostrzec? Złożyłby u jej stóp cały świat, wszystko, czego by pragnęła – choćby miał pociągnąć za sobą tuzin trupów.
Dźwięki Mendelsona, nadszedł czas, nie oglądając się na wuja stanął doń bokiem i spojrzał przed siebie – w dal, pomimo wiatru wiejącego mu do oczu, z dumnie uniesioną brodą, oczekując, aż jego przyszła żona się ku nim zbliży. Nie spojrzał w stronę, z której miała nadejść, przed nestorem i innymi znamienitymi gośćmi, którzy się tutaj zgromadzili, nie mógł sobie pozwolić na najmniejsze nawet potknięcie. Trzymając się najlepszych manier, oczekiwał nieruchomo, prosty jak strzała; odziany w czarodziejską szatą szytą na tę okazję – z czarnego płótna, elegancko haftowaną srebrną nicią, upięta pod szyją, wraz z białym fularem i długimi, wywiniętymi na bok klapami spiętymi złotą broszą o kształcie róży. W pasie szata przewiązana została szkarłatną szarfą opiętą skórzanym pasem ze złotą klamrą – zachowując rodowe barwy. Skórzane elementy jego stroju wykonane zostały ze smoczej skóry – za tradycją Rosierów. Twarz, dokładnie wygolona, o włosach niecodziennie zaczesanych do tyłu, nie zdradzała żadnych emocji, kiedy w oczekiwaniu złożył ręce razem, za idealnie prostymi ramionami.
Narzeczona – była piękna jak ze snu, nie musiał jej teraz widzieć, żeby o tym wiedzieć. Dzisiaj będzie wyglądała jeszcze piękniej, dla niego, nieistotne czy z własnej woli czy z woli jej ojca. Pragnął jej od siedmiu lat, przez siedem lat się przed nim nie ugięła, lecz im mocniej nim gardziła, tym mocniej on tracił dla niej rozum – aż musiał ją wziąć. Sama do tego doprowadziła, nęcąc zalotnym okiem, kusząc czerwienią ust, milczeniem zbywając jego niestrudzone zaloty, z uczuciami nie igra się tak brutalnie, to niebezpieczne. Wbrew własnej woli oddał jej swoje serce już dawno, a podarunek, choć odrzucony, nigdy nie zaznał już później wolności. Zrobiłby dla niej wszystko, dlaczego nie potrafiła tego dostrzec? Złożyłby u jej stóp cały świat, wszystko, czego by pragnęła – choćby miał pociągnąć za sobą tuzin trupów.
Dźwięki Mendelsona, nadszedł czas, nie oglądając się na wuja stanął doń bokiem i spojrzał przed siebie – w dal, pomimo wiatru wiejącego mu do oczu, z dumnie uniesioną brodą, oczekując, aż jego przyszła żona się ku nim zbliży. Nie spojrzał w stronę, z której miała nadejść, przed nestorem i innymi znamienitymi gośćmi, którzy się tutaj zgromadzili, nie mógł sobie pozwolić na najmniejsze nawet potknięcie. Trzymając się najlepszych manier, oczekiwał nieruchomo, prosty jak strzała; odziany w czarodziejską szatą szytą na tę okazję – z czarnego płótna, elegancko haftowaną srebrną nicią, upięta pod szyją, wraz z białym fularem i długimi, wywiniętymi na bok klapami spiętymi złotą broszą o kształcie róży. W pasie szata przewiązana została szkarłatną szarfą opiętą skórzanym pasem ze złotą klamrą – zachowując rodowe barwy. Skórzane elementy jego stroju wykonane zostały ze smoczej skóry – za tradycją Rosierów. Twarz, dokładnie wygolona, o włosach niecodziennie zaczesanych do tyłu, nie zdradzała żadnych emocji, kiedy w oczekiwaniu złożył ręce razem, za idealnie prostymi ramionami.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Ten dzień nadszedł szybciej niż się spodziewała. Choć wyrok wisiał nad jej głową od wielu długich miesięcy, to właśnie ze względu na ten długoterminowy charakter stawał się coraz mniej rzeczywisty, coraz mniej realny. Zima minęła, zaś ona nadal mogła mieszkać na wyspie, zamykać się w swoim pokoju i pracować w samotności. Przez chwilę wierzyła nawet, że – nim nadejdzie dzień ceremonii – ich wspólne wizyty w rezerwacie skrócą dzielący ich dystans do zera. Lecz im bliżej zaślubin, z każdą kolejną przymiarką sukni, z każdym kolejnym spotkaniem mającym na celu wybranie serwetek czy z każdym kolejnym spakowanym kufrem, jej zdenerwowanie rosło. Zdenerwowanie doprowadzające do kompletnego rozchwiania między upartym milczącym buntem a furią godną pełnokrwistej wili. Z matką nie chciała zamienić nawet słowa, z ojcem nie potrafiła, zaś pomagająca przy ubieraniu sukni służka z trudem uniknęła lecącego w jej kierunku wazonu, gdy – dosyć nieroztropnie – próbowała podnieść dziedziczkę na duchu.
Nie pamiętała, jak i kiedy przeteleportowali ją do Dover, zbyt otumaniona wizją rychłego zniewolenia – oraz zwiększoną dawką eliksiru, która miał zapobiec skompromitowaniu się przed zaproszonymi na uroczystość gośćmi. Rosierowie, Lestrange’owie, a zaraz za nimi Yaxleyowie, Blackowie… Przedstawiciele każdego z większych rodów. Matka do znudzenia powtarzała, by nie robiła nic głupiego, nie robiła przedstawień i z godnością spełniła swój obowiązek – wszak przygotowania trwały tyle długich miesięcy, suknia została uszyta przez najlepszego z francuskich krawców, a przykładnym zachowaniem mogła odwrócić uwagę od tych paskudnych plotek krążących o Caesarze. Jednak o ile słowa matki odbijały się od niej jak od ściany, o tyle przemowa, którą uraczył ją nestor rodu, na chwilę przyćmiła wszelkie objawy cichego buntu. Wiekowy czarodziej wzbudzał niemały szacunek, lecz to nie szacunek nakazał powściągnąć wili temperament, a fakt, że czarodziej ten trzymał ją w garści. Miał prawo decyzji i gdyby naraziła ich nazwisko na pośmiewisko, gdyby tylko spróbowała… Mógłby ją zgnieść niczym najmarniejszego z robaków.
Już, teraz, Evandro, już pora skierować swe kroki ku przyszłemu małżonkowi, temu, z którym będziesz dzielić wzloty i upadki, temu, któremu urodzisz dzieci – albo zginiesz próbując.
Droga ku altanie wydawała się nie mieć końca. Ojciec zapewniał jej wsparcie, trzymał ją mocno, jak gdyby czytając jej w myślach – nie przewróci się, nawet się nie potknie. Pogoda nie rozpieszczała, jednak suknia uszyta z najdelikatniejszej z koronek nie miała przecież uchronić przed chłodem. Odsłonięte ramiona, wyeksponowana łabędzia szyja, czy ciągnący się za nią śnieżnobiały tren miały robić wrażenie i zapaść widowni w pamięć na długie miesiące, dobrze wyglądać na zdjęciach. Wyglądała pięknie, najpiękniej jak tylko mogła – gdyby nie liczyć chmurnego wejrzenia, czającej się w nich rezygnacji i walczącej z nią furii.
Próbowała na niego nie patrzeć, próbowała nie patrzeć na nikogo, lecz w końcu, kiedy ojciec, w rytm Mendelsona, podprowadził ją tuż przed oblicze narzeczonego, nie mogła dłużej uciekać. Plecy idealnie proste, podbródek wzniesiony ku górze, zaś delikatna, alabastrowa skóra dekoltu naznaczona gęsią skórką. Mimowolnie poszukała jego oczu, próbując z nich wyczytać cokolwiek, co mogłoby jej dać nadzieję. Przecież i on nie mógł być zadowolony, przecież i on wolałby zachować swe kawalerskie życie… Prawda?
Nie pamiętała, jak i kiedy przeteleportowali ją do Dover, zbyt otumaniona wizją rychłego zniewolenia – oraz zwiększoną dawką eliksiru, która miał zapobiec skompromitowaniu się przed zaproszonymi na uroczystość gośćmi. Rosierowie, Lestrange’owie, a zaraz za nimi Yaxleyowie, Blackowie… Przedstawiciele każdego z większych rodów. Matka do znudzenia powtarzała, by nie robiła nic głupiego, nie robiła przedstawień i z godnością spełniła swój obowiązek – wszak przygotowania trwały tyle długich miesięcy, suknia została uszyta przez najlepszego z francuskich krawców, a przykładnym zachowaniem mogła odwrócić uwagę od tych paskudnych plotek krążących o Caesarze. Jednak o ile słowa matki odbijały się od niej jak od ściany, o tyle przemowa, którą uraczył ją nestor rodu, na chwilę przyćmiła wszelkie objawy cichego buntu. Wiekowy czarodziej wzbudzał niemały szacunek, lecz to nie szacunek nakazał powściągnąć wili temperament, a fakt, że czarodziej ten trzymał ją w garści. Miał prawo decyzji i gdyby naraziła ich nazwisko na pośmiewisko, gdyby tylko spróbowała… Mógłby ją zgnieść niczym najmarniejszego z robaków.
Już, teraz, Evandro, już pora skierować swe kroki ku przyszłemu małżonkowi, temu, z którym będziesz dzielić wzloty i upadki, temu, któremu urodzisz dzieci – albo zginiesz próbując.
Droga ku altanie wydawała się nie mieć końca. Ojciec zapewniał jej wsparcie, trzymał ją mocno, jak gdyby czytając jej w myślach – nie przewróci się, nawet się nie potknie. Pogoda nie rozpieszczała, jednak suknia uszyta z najdelikatniejszej z koronek nie miała przecież uchronić przed chłodem. Odsłonięte ramiona, wyeksponowana łabędzia szyja, czy ciągnący się za nią śnieżnobiały tren miały robić wrażenie i zapaść widowni w pamięć na długie miesiące, dobrze wyglądać na zdjęciach. Wyglądała pięknie, najpiękniej jak tylko mogła – gdyby nie liczyć chmurnego wejrzenia, czającej się w nich rezygnacji i walczącej z nią furii.
Próbowała na niego nie patrzeć, próbowała nie patrzeć na nikogo, lecz w końcu, kiedy ojciec, w rytm Mendelsona, podprowadził ją tuż przed oblicze narzeczonego, nie mogła dłużej uciekać. Plecy idealnie proste, podbródek wzniesiony ku górze, zaś delikatna, alabastrowa skóra dekoltu naznaczona gęsią skórką. Mimowolnie poszukała jego oczu, próbując z nich wyczytać cokolwiek, co mogłoby jej dać nadzieję. Przecież i on nie mógł być zadowolony, przecież i on wolałby zachować swe kawalerskie życie… Prawda?
Evandra C. Rosier
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Smile, because it confuses people. Smile, because it's easier than explaining what is killing you inside.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Czuł, słyszał ich kroki coraz bliżej – ale nie spojrzał na nią. Stał wciąż prosto, z rękoma założonymi z tyłu, brodą ułożoną dość wysoko, by nie napotkać jej spojrzenia. Kiedy stanęła naprzeciw, obniżył ją tylko trochę – utkwiwszy wzrok gdzieś ponad jej wątłym ramieniem, obok twarzy, patrząc przed siebie – w przestrzeń. Myślał, za dużo myślał. O tym, jak ucinał jej skrzydła. Jak przyparł do muru, biorąc na swoją małżonkę, choć wcale tego nie chciała. Jak ją wziął – bo jej pragnął i tylko jego pragnienie się liczyło. Jak ją wziął – bo żadnej innej kobiety nie chciał jako swojej żony i matki swoich dzieci, czysta jak łza, nieskalana, niewiarygodnie wręcz piękna – perfekcyjna mieszanina najlepszych genów połączonych ze wschodnią dzikością, która nadawała jej ognistego temperamentu. Półwila piękność, choć ostatnimi czasy patrzyła na niego przychylniej, to doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Evandra nie chciała stać w tym momencie w tym miejscu, przed nim, w białej sukni tkanej miesiącami przez najlepszych krawców, którą wciąż omijał spojrzeniem. Była tutaj – ubrana tak dla niego i przygotowana specjalnie dla niego.
Czułby się bezpieczniej jeszcze nie dorastając, dryfując gdzieś w bezpiecznej przestrzeni wiecznego dziecka, w kadzi hedonizmu, z której właściwie wcale nie miał zamiaru się wynurzać. Oddalał od siebie wszystkie obowiązki, jakie od dzisiejszego dnia miały za nim pójść. Nie myślał o ojcostwie, które miało przysporzyć mu jedynie kolejnych trosk; wciąż w snach widział czasem twarz martwej siostrzenicy, wciąż zdawał sobie sprawę z choroby, która mogła przeszkodzić Evandrze urodzić syna. Nie myślał o błyszczącej obrączce, której ciężar miałby go powstrzymać od wizyty w pachnącym jaśminem burdelu. Nie myślał o obecności jej samej, pod jego dachem, noc po nocy, aż do końca ich dni. Nie myślał o odpowiedzialności – odtąd miał otulić Evandrę własnymi skrzydłami troski, miała stać się jego lady Rosier, królową i matką róż. Miał o nią zadbać. Zapewnić jej bezpieczeństwo w tych straszliwych, ponurych czasach, osłonić przed krzywdą. I zrobiłby to, za wszelką cenę. Ale czy istniał ktoś, kto ochroniłby ją przed nim samym?
Jestem złym człowiekiem, Evandro. Zawsze nim byłem, a ty zawsze wiedziałaś.
Wysunął ręce przed siebie, opieszale, nieśpiesznie, nagle wyczuwając nigdy dotąd nieznany opór powietrza. Wysunął – wnętrzem ku górze, oczekując, aż poczuje na nich opuszki dłoni Evandry. Dopiero wówczas odważył się na nią spojrzeć – zachwycającą bardziej jeszcze niż zwykle. Wpierw spojrzał w oczy, błyszczące i… modre, zupełnie jakby w tych oczach łudził się znaleźć odpowiedź na targające go wątpliwości – zupełnie jakby, choć wiedział, że dostrzeże w nich najwyżej iskry złości. Jej czerwone usta, wąskie, ale kształtne, już tylko jego. Upięte misternie złote włosy odsłaniałby alabastrową łabędzią szyję, a głęboki dekolt przyciągał spojrzenie ku jej białej, naznaczonej błękitnymi żyłami, w których płynąć musiała błękitna krew, skórze. Czuł na sobie ciężejące spojrzenie nestora.
- Evandro – szepnął, powoli zakładając kciuki na wierzch jej delikatnych dłoni, delikatnie, nieprzytłaczająco. Dość miała dziś przymusu. Opuścił wzrok na splecione dłonie, powtarzając w myślach małżeńską przysięgę; obserwowana z zewnątrz wydawała się po stokroć łatwiejsza. – Obejmując twoje dłonie, składam w nie swoje serce. Bądź moją różą, najpiękniejszym kwiatem naszego ogrodu. Pozwól mi być swoją wodą, dać ci szczęście, opiekę i troskę. Przy świadkach, na wszystko co nam drogie, na siebie samego i na honor naszych przodków, przysięgam aż po kres istnienia wiernie być twoją ostoją i twoją tarczą, której ciernie odegnają każde lęki. – Słodycz mieszana z goryczą nieprzyjemnie drapała jego podniebienie, kiedy wpatrywał się w jej źrenice, tak czarne, tak odległe i tak niedorzecznie smutne. – Niech ta obrączka będzie symbolem, że jesteś moja. – Lekko wsunął węższy złoty krążek na jej palec, tuż obok pierścionka zaręczynowego, dyskretnie przekazując jej drugi. Ty jesteś moja, a ja jestem twój.
Czułby się bezpieczniej jeszcze nie dorastając, dryfując gdzieś w bezpiecznej przestrzeni wiecznego dziecka, w kadzi hedonizmu, z której właściwie wcale nie miał zamiaru się wynurzać. Oddalał od siebie wszystkie obowiązki, jakie od dzisiejszego dnia miały za nim pójść. Nie myślał o ojcostwie, które miało przysporzyć mu jedynie kolejnych trosk; wciąż w snach widział czasem twarz martwej siostrzenicy, wciąż zdawał sobie sprawę z choroby, która mogła przeszkodzić Evandrze urodzić syna. Nie myślał o błyszczącej obrączce, której ciężar miałby go powstrzymać od wizyty w pachnącym jaśminem burdelu. Nie myślał o obecności jej samej, pod jego dachem, noc po nocy, aż do końca ich dni. Nie myślał o odpowiedzialności – odtąd miał otulić Evandrę własnymi skrzydłami troski, miała stać się jego lady Rosier, królową i matką róż. Miał o nią zadbać. Zapewnić jej bezpieczeństwo w tych straszliwych, ponurych czasach, osłonić przed krzywdą. I zrobiłby to, za wszelką cenę. Ale czy istniał ktoś, kto ochroniłby ją przed nim samym?
Jestem złym człowiekiem, Evandro. Zawsze nim byłem, a ty zawsze wiedziałaś.
Wysunął ręce przed siebie, opieszale, nieśpiesznie, nagle wyczuwając nigdy dotąd nieznany opór powietrza. Wysunął – wnętrzem ku górze, oczekując, aż poczuje na nich opuszki dłoni Evandry. Dopiero wówczas odważył się na nią spojrzeć – zachwycającą bardziej jeszcze niż zwykle. Wpierw spojrzał w oczy, błyszczące i… modre, zupełnie jakby w tych oczach łudził się znaleźć odpowiedź na targające go wątpliwości – zupełnie jakby, choć wiedział, że dostrzeże w nich najwyżej iskry złości. Jej czerwone usta, wąskie, ale kształtne, już tylko jego. Upięte misternie złote włosy odsłaniałby alabastrową łabędzią szyję, a głęboki dekolt przyciągał spojrzenie ku jej białej, naznaczonej błękitnymi żyłami, w których płynąć musiała błękitna krew, skórze. Czuł na sobie ciężejące spojrzenie nestora.
- Evandro – szepnął, powoli zakładając kciuki na wierzch jej delikatnych dłoni, delikatnie, nieprzytłaczająco. Dość miała dziś przymusu. Opuścił wzrok na splecione dłonie, powtarzając w myślach małżeńską przysięgę; obserwowana z zewnątrz wydawała się po stokroć łatwiejsza. – Obejmując twoje dłonie, składam w nie swoje serce. Bądź moją różą, najpiękniejszym kwiatem naszego ogrodu. Pozwól mi być swoją wodą, dać ci szczęście, opiekę i troskę. Przy świadkach, na wszystko co nam drogie, na siebie samego i na honor naszych przodków, przysięgam aż po kres istnienia wiernie być twoją ostoją i twoją tarczą, której ciernie odegnają każde lęki. – Słodycz mieszana z goryczą nieprzyjemnie drapała jego podniebienie, kiedy wpatrywał się w jej źrenice, tak czarne, tak odległe i tak niedorzecznie smutne. – Niech ta obrączka będzie symbolem, że jesteś moja. – Lekko wsunął węższy złoty krążek na jej palec, tuż obok pierścionka zaręczynowego, dyskretnie przekazując jej drugi. Ty jesteś moja, a ja jestem twój.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Ostatnio zmieniony przez Tristan Rosier dnia 27.11.16 21:24, w całości zmieniany 1 raz
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Liczyła na to, że znajdzie w nim sojusznika – przecież on również nie chciał tej uroczystości, nie chciał być mężem, ojcem. Zachowywał się nienagannie, jak przykładny, posłuszny woli rodu arystokrata, lecz nie musiała być legilimentą, by wiedzieć, że to jedynie gra. Gra, której oboje uczyli się od dziecka, właśnie z myślą o tym wyjątkowym dniu.
Żałowała, że musiało do tego dojść, że zostali do tego zmuszeni. Może gdyby mieli więcej czasu, może gdyby bywali w rezerwacie dłużej – wtedy z czasem łącząca ich relacja miałaby szansę, by nabrać zupełnie odmiennego charakteru. Oni jednak odebrali im tę szansę, zdeptali zalążek porozumienia, który udało im się wypracować i podsycili trwając już tyle długich lat konflikt. Była tu kuzynka Adelajda, była Druella, byli też ludzie, których twarze pamiętała z nokturnowej rudery, w której przyszło jej występować w trakcie porwania. Czarodzieje, których nie chciała widywać, czarodzieje, którzy nie powinni znaleźć się na tej ceremonii. Wszyscy patrzyli, jak ta butna, niby to niezależna czarownica zostaje zmuszona do ukorzenia się przed przyjętym przez ród kawalerem. Kiedy spróbuje zabronić jej pracować? Za dzień, dwa? Zaś kiedy ona dostanie kolejnego ataku, który zagrozi jej życiu?
Powoli, z bijącym głucho sercem, wyciągnęła przed siebie zaróżowione od chłodu dłonie i złożyła je w uścisku Tristana; wreszcie udało jej się pochwycić jego odległe, pochmurne spojrzenie, którym – jak do tej pory – skutecznie ją mijał. Czyżby już zaczął żałować powziętej decyzji? A może dotarło doń, z czym wiąże się przysięga, którą zaraz jej złoży? Już każdego dnia – i każdej nocy… Nie wierzyła przecież, by przestała mu się podobać, fizycznie pociągać; matka dyrygująca sztabem służek już zadbała o to, by żaden z obecnych tu mężczyzn nie mógł oderwać odeń wzroku. By towar aż do ostatniej chwili prezentował się najlepiej. A może to choroba? Może to jej się tak obawiał – albo wybrał ją właśnie ze względu na nią, by szybko zostać wdowcem…?
Wodziła wzrokiem po jego licu, rozdarta między chęcią wysłuchania słów, które zaraz spłyną z jego ust, a chęcią ucieczki. Wierzyła, że on sam ułożył przysięgę i że będzie ona równie poetycka, co reszta jego wyznań – choć zarezerwowana jedynie dla uszu ich dwojga oraz stojących najbliżej członków rodziny. Gdyby tylko mogli panować nad swym losem, gdyby nie byli niewolnikami tradycji, których wartość mierzona jest ilością spłodzonych potomków…! Na szczęście nie była już w stanie płakać, dłużej użalać się nad swym losem.
Każde kolejne słowo przysięgi echem odbijało się po głowie młódki, potęgując smak goryczy i delikatne do tej pory zawroty głowy. Ile oddała by za to, by były one prawdą! By nie musiały brzmieć jak wyrok! Gdy obok pierścienia zaręczynowego pojawiła się obrączka, dotarło do niej, że nie ma już ucieczki, że została złapana w złotą klatkę.
- Tristanie – zaczęła ledwo słyszalnie, drżącym z emocji głosem. – Z zaufaniem powierzam Ci moje życie. Pozwól mi być wsparciem i ostoją, która syrenim śpiewem odegna wszelkie Twoje lęki, a brzmieniem harfy ukoi skołatane nerwy. Bądź moim obrońcą, moim rycerzem, na którego oczekiwać będę z tęsknotą i miłością. Przy świadkach, na wszystko, co nam drogie, na moje życie, obiecuję wiernie trwać u Twego boku. Być Twoją przyjaciółką, Twoją żoną, matką Twoich dzieci. – Przyjęła od narzeczonego większą ze złotych obręczy i powoli wsunęła ją na jego palec, bojąc się podnieść wzrok, bojąc się tego, co mogłaby zobaczyć w jego oczach. Przysięga miała być dłuższa, lepiej wyważona, lecz przez obezwładniające podenerwowanie ledwo pamiętała, gdzie jest i co się dzieje.
Żałowała, że musiało do tego dojść, że zostali do tego zmuszeni. Może gdyby mieli więcej czasu, może gdyby bywali w rezerwacie dłużej – wtedy z czasem łącząca ich relacja miałaby szansę, by nabrać zupełnie odmiennego charakteru. Oni jednak odebrali im tę szansę, zdeptali zalążek porozumienia, który udało im się wypracować i podsycili trwając już tyle długich lat konflikt. Była tu kuzynka Adelajda, była Druella, byli też ludzie, których twarze pamiętała z nokturnowej rudery, w której przyszło jej występować w trakcie porwania. Czarodzieje, których nie chciała widywać, czarodzieje, którzy nie powinni znaleźć się na tej ceremonii. Wszyscy patrzyli, jak ta butna, niby to niezależna czarownica zostaje zmuszona do ukorzenia się przed przyjętym przez ród kawalerem. Kiedy spróbuje zabronić jej pracować? Za dzień, dwa? Zaś kiedy ona dostanie kolejnego ataku, który zagrozi jej życiu?
Powoli, z bijącym głucho sercem, wyciągnęła przed siebie zaróżowione od chłodu dłonie i złożyła je w uścisku Tristana; wreszcie udało jej się pochwycić jego odległe, pochmurne spojrzenie, którym – jak do tej pory – skutecznie ją mijał. Czyżby już zaczął żałować powziętej decyzji? A może dotarło doń, z czym wiąże się przysięga, którą zaraz jej złoży? Już każdego dnia – i każdej nocy… Nie wierzyła przecież, by przestała mu się podobać, fizycznie pociągać; matka dyrygująca sztabem służek już zadbała o to, by żaden z obecnych tu mężczyzn nie mógł oderwać odeń wzroku. By towar aż do ostatniej chwili prezentował się najlepiej. A może to choroba? Może to jej się tak obawiał – albo wybrał ją właśnie ze względu na nią, by szybko zostać wdowcem…?
Wodziła wzrokiem po jego licu, rozdarta między chęcią wysłuchania słów, które zaraz spłyną z jego ust, a chęcią ucieczki. Wierzyła, że on sam ułożył przysięgę i że będzie ona równie poetycka, co reszta jego wyznań – choć zarezerwowana jedynie dla uszu ich dwojga oraz stojących najbliżej członków rodziny. Gdyby tylko mogli panować nad swym losem, gdyby nie byli niewolnikami tradycji, których wartość mierzona jest ilością spłodzonych potomków…! Na szczęście nie była już w stanie płakać, dłużej użalać się nad swym losem.
Każde kolejne słowo przysięgi echem odbijało się po głowie młódki, potęgując smak goryczy i delikatne do tej pory zawroty głowy. Ile oddała by za to, by były one prawdą! By nie musiały brzmieć jak wyrok! Gdy obok pierścienia zaręczynowego pojawiła się obrączka, dotarło do niej, że nie ma już ucieczki, że została złapana w złotą klatkę.
- Tristanie – zaczęła ledwo słyszalnie, drżącym z emocji głosem. – Z zaufaniem powierzam Ci moje życie. Pozwól mi być wsparciem i ostoją, która syrenim śpiewem odegna wszelkie Twoje lęki, a brzmieniem harfy ukoi skołatane nerwy. Bądź moim obrońcą, moim rycerzem, na którego oczekiwać będę z tęsknotą i miłością. Przy świadkach, na wszystko, co nam drogie, na moje życie, obiecuję wiernie trwać u Twego boku. Być Twoją przyjaciółką, Twoją żoną, matką Twoich dzieci. – Przyjęła od narzeczonego większą ze złotych obręczy i powoli wsunęła ją na jego palec, bojąc się podnieść wzrok, bojąc się tego, co mogłaby zobaczyć w jego oczach. Przysięga miała być dłuższa, lepiej wyważona, lecz przez obezwładniające podenerwowanie ledwo pamiętała, gdzie jest i co się dzieje.
Evandra C. Rosier
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Smile, because it confuses people. Smile, because it's easier than explaining what is killing you inside.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Na krótki moment utkwił wzrok na jej twarzy, czując zimną, złotą obrączkę powoli nasuwającą się na jego palec; ale nie chodziło o błyskotkę, chodziło o przyszłość, która tak bardzo miała ulec zmianie. Niezależnie od tego, jak bardzo się oszukiwał, te zmiany miały zaistnieć – miał być mężem i ojcem, który sprosta swojej roli. Evandra z domu Lestrange, już Rosier, półwila róża, której rozkwitnie w pełni dzisiejszej nocy. Tristan nie chciał stawać na ślubnym kobiercu – ale jeśli miał to zrobić, nie chciał na nim stawać z żadną inną kobietą. Pragnął, pożądał Evandry – od siedmiu lat, odkąd ją poznał. I chciał ją posiąść, za jej zgodą lub wbrew jej woli. Wolałby za zgodą – ale do tego Evandra potrzebowała czasu, którego nikt nie chciał jej dać. Uścisnął jej dłonie, poszukując palcem złotego krążka – od tego dnia, po kres naszych dni, ty jesteś moja, a ja jestem twój.
Odebrawszy błogosławieństwo wuja, skłonił się przed nim z szacunkiem, po czym przełożył obie dłonie Evandry w uścisk lewej, prawą ręką unosząc lekko jej podbródek – i ucałował kącik jej czerwonych ust, subtelnie, delikatnie, beznamiętnie; tak, jak wypadało wśród ludzi i tak, jak nie będzie całował jej nigdy. Nie była już nierealnym obiektem westchnień i tęsknoty, nie była już przyrzeczoną – była jego żoną, choć wciąż pozostawała werterowskim sztyletem wbitym w serce; pragnął nie tylko jej ciała. Pragnął jej łaski, przebicia się przez mur oddzielający go od swojej lodowej królowej. Jak w kalejdoskopie, raz bliżej, raz dalej, nigdy satysfakcjonująco, nigdy wystarczająco. Czas zaleczy rany, teraz będzie musiała zapomnieć o przeszłości.
Otoczył ją ramieniem, opiekuńczo, odwracając się w kierunku gości; ceremonia dobiegła końca. Wszystko będzie dobrze, Evandro, część oficjalna jest podobno najtrudniejsza. Dalej masz tylko przybrać na twarz uśmiech, który będzie wyglądać na szczery, wyglądać perfekcyjnie, witać gości, dziękować za życzenia i prezentować najlepsze maniery pomimo okropnego samopoczucia – uczyłaś się tego od dziecka, dasz radę. A on – on chciał już stąd wyjść i zostać z nią sam na sam. Użyczając Evandrze ramienia, odprowadził ją na bok, gdzie mieli przyjmować życzenia.
Odebrawszy błogosławieństwo wuja, skłonił się przed nim z szacunkiem, po czym przełożył obie dłonie Evandry w uścisk lewej, prawą ręką unosząc lekko jej podbródek – i ucałował kącik jej czerwonych ust, subtelnie, delikatnie, beznamiętnie; tak, jak wypadało wśród ludzi i tak, jak nie będzie całował jej nigdy. Nie była już nierealnym obiektem westchnień i tęsknoty, nie była już przyrzeczoną – była jego żoną, choć wciąż pozostawała werterowskim sztyletem wbitym w serce; pragnął nie tylko jej ciała. Pragnął jej łaski, przebicia się przez mur oddzielający go od swojej lodowej królowej. Jak w kalejdoskopie, raz bliżej, raz dalej, nigdy satysfakcjonująco, nigdy wystarczająco. Czas zaleczy rany, teraz będzie musiała zapomnieć o przeszłości.
Otoczył ją ramieniem, opiekuńczo, odwracając się w kierunku gości; ceremonia dobiegła końca. Wszystko będzie dobrze, Evandro, część oficjalna jest podobno najtrudniejsza. Dalej masz tylko przybrać na twarz uśmiech, który będzie wyglądać na szczery, wyglądać perfekcyjnie, witać gości, dziękować za życzenia i prezentować najlepsze maniery pomimo okropnego samopoczucia – uczyłaś się tego od dziecka, dasz radę. A on – on chciał już stąd wyjść i zostać z nią sam na sam. Użyczając Evandrze ramienia, odprowadził ją na bok, gdzie mieli przyjmować życzenia.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Cześć oficjalna dobiegła końca, możecie założyć, że Wasze postaci były w wątku od jej rozpoczęcia. Służba pomaga gościom się odnaleźć i oprowadza po posiadłości:
- na uroczysku przyjmowane są gratulacje oraz podarki dla panny młodej;
- na sali balowej można odpocząć lub zatańczyć;
- w ogrodach większość gości gromadzi się przy labiryncie z różanego żywopłotu - zasady zabawy zostały wyjaśnione w pierwszym poście;
- na wybrzeżu rozpocznie się polowanie na lisa – postaci, które chcą wziąć w nim udział, powinny się tam pojawić przed 30.11.
- na uroczysku przyjmowane są gratulacje oraz podarki dla panny młodej;
- na sali balowej można odpocząć lub zatańczyć;
- w ogrodach większość gości gromadzi się przy labiryncie z różanego żywopłotu - zasady zabawy zostały wyjaśnione w pierwszym poście;
- na wybrzeżu rozpocznie się polowanie na lisa – postaci, które chcą wziąć w nim udział, powinny się tam pojawić przed 30.11.
I show not your face but your heart's desire
Dziwnie się czuję w poczcie tak ogromnych zmian zachodzących w moim życiu. Uwiera mnie ta myśl przed pójściem spać, po otwarciu rankiem oczu. Trudno przyzwyczajam się do odstępstw od typowej dla mnie rutyny - nigdy nie wiem jak postępować z nowościami. Trochę się męczę we własnym sosie niedopasowania do odmiennych standardów życia, nieobjawiających się wcale zmianą statusu majątkowego. Wszystko pędzi w nieznanym mi kierunku. Kierunku, który paradoksalnie sam sobie wyznaczyłem któregoś dnia budząc się w rosyjskiej ziemi z tak szalonym planem na me dalsze losy. Zadziwiającym jest jak wiele osób od tamtej pory dąży do ułatwienia mi obranego s p o n t a n i c z n i e celu; spodziewałem się raczej szyderstw, kpiny oraz niedowierzania niż tak niemej aprobaty dla własnych poczynań. Napełniło mnie to bliżej nieokreśloną energią, którą wkładam dziś w przygotowania do ślubu Tristana oraz Evandry. O ile sylwetka lorda Rosiera jest mi przynajmniej oględnie znana, tak jego wybranka pozostaje dla mnie zagadką. Zdziwiłbym się w ten przyjemny sposób gdybym był wścibski i zaciągnął języka, w zamian dowiadując się, że jeszcze lady Lestrange lubuje się w alchemii. Każdy, kto zajmuje się tą dziedziną magii musi być ponadprzeciętnie wartościowy - bez względu z jakiego rodu pochodzi. Przy założeniu, że nie kala swojego nazwiska, ale to inna historia. Gdybym tylko posiadł taką wiedzę, to i mój entuzjazm (niewyrażony absolutnie w niczym prócz spojrzenia) byłby większy, a i prezent dla panny młodej zupełnie inny. Niestety niezainteresowani jak widać dwa razy tracą. Posiłkuję się więc sztampowymi zasadami obowiązującymi w tej warstwie społecznej wierząc, że tak jest w porządku.
W idealnie ciemnej, uroczystej szacie ozdobionej jedynie niewielką, srebrną przypinką z wężem (symbolem Slytherinu) oraz znajdującą się obok, nieco większą broszą ze srebrną strzałą, również okalaną przez ciało węża (symbol Burków) postanawiam zjawić się na ziemi w Dover. Wybieram się tam wraz z moją ukochaną siostrą Wynonną, z którą na wstępie się rozstaję po to, żeby finalnie na miejsce uroczystości przyjść z tobą, Darcy. Najczerwieńszą różą spośród wszystkich tu obecnych; jednocześnie z najostrzejszymi kolcami. Delikatnie podaję ci ramię - czuję się lepiej od naszego ostatniego spotkania. Jestem pewniejszy, silniejszy (jak na mnie), mocniej stąpam po ziemi. Nie łudzę się, że to dostrzegasz. Zajmujemy miejsca blisko głównego punktu zaślubin, przez co dane mi jest usłyszeć oba teksty przysięgi. Zastanawiam się nad ich treścią raptem przez ulotną chwilę, gdyż oficjalna część ceremonii szybko się kończy. Tak szybko, że nawet nie zauważam kiedy. Wraz z innymi wyrażam zadowolenie z powodu zawarcia tego małżeństwa. Ustawiamy się w kolejce do składania życzeń oraz wręczania podarunków dla panny młodej. Z racji tego, że chodzi tu o twojego brata, jesteśmy raczej na przedzie tego skupiska ludzi - nie umiem jeszcze powiedzieć czy to dobrze, czy źle. Oddaję ci palmę pierwszeństwa - jesteś kobietą oraz siostrą pana młodego, podczas gdy ja stanowię dalekiego znajomego, więc nie pcham się na przód. Cierpliwie oczekuję na moją kolej, dość nerwowo w myślach poszukując odpowiednich słów. Które nie układają się jak na zawołanie w soczystą przemowę, ale skręcam wzrok na piękne pejzaże wokół pełen naiwnej nadziei, że dostarczą mi one należytej inspiracji.
W idealnie ciemnej, uroczystej szacie ozdobionej jedynie niewielką, srebrną przypinką z wężem (symbolem Slytherinu) oraz znajdującą się obok, nieco większą broszą ze srebrną strzałą, również okalaną przez ciało węża (symbol Burków) postanawiam zjawić się na ziemi w Dover. Wybieram się tam wraz z moją ukochaną siostrą Wynonną, z którą na wstępie się rozstaję po to, żeby finalnie na miejsce uroczystości przyjść z tobą, Darcy. Najczerwieńszą różą spośród wszystkich tu obecnych; jednocześnie z najostrzejszymi kolcami. Delikatnie podaję ci ramię - czuję się lepiej od naszego ostatniego spotkania. Jestem pewniejszy, silniejszy (jak na mnie), mocniej stąpam po ziemi. Nie łudzę się, że to dostrzegasz. Zajmujemy miejsca blisko głównego punktu zaślubin, przez co dane mi jest usłyszeć oba teksty przysięgi. Zastanawiam się nad ich treścią raptem przez ulotną chwilę, gdyż oficjalna część ceremonii szybko się kończy. Tak szybko, że nawet nie zauważam kiedy. Wraz z innymi wyrażam zadowolenie z powodu zawarcia tego małżeństwa. Ustawiamy się w kolejce do składania życzeń oraz wręczania podarunków dla panny młodej. Z racji tego, że chodzi tu o twojego brata, jesteśmy raczej na przedzie tego skupiska ludzi - nie umiem jeszcze powiedzieć czy to dobrze, czy źle. Oddaję ci palmę pierwszeństwa - jesteś kobietą oraz siostrą pana młodego, podczas gdy ja stanowię dalekiego znajomego, więc nie pcham się na przód. Cierpliwie oczekuję na moją kolej, dość nerwowo w myślach poszukując odpowiednich słów. Które nie układają się jak na zawołanie w soczystą przemowę, ale skręcam wzrok na piękne pejzaże wokół pełen naiwnej nadziei, że dostarczą mi one należytej inspiracji.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie podobało mu się przesycenie, które wręcz biło od najmniejszego elementu wesela - od bogato zdobionych tac po misternie robione guziki we frakach służących. Ale znając Tristana, wiedział, że nie będzie oszczędzał na swoim weselu, ukazując przybyłym jak i swojej przyszłej małżonce umiłowanie Rosierów do wyszukania, elegancji i bogactwa. Wszystko wręcz oddawało charakter tego rodu i nie można było się pomylić, na czyim ślubie się pojawiło. Nic nie pozwoliło o tym zapomnieć, krzycząc głośno o swoim przeznaczeniu. Można było się tego spodziewać i Morgoth wcale nie był zaskoczony. Pozwolił więc się poprowadzić do określonego miejsce przeznaczenia, gdzie miała się odbyć główna część uroczystości. Gdy usłyszał dochodzące z bliska dźwięki muzyki, niezauważalnie się skrzywił. Wolał jednak gdyby panowała cisza przerywana jedynie szumem morza, ale były to jedynie płonne marzenia. Zerknął na Majesty, po czym skierowali się do wybranego miejsca, by razem ze wszystkimi czekać na małżeńską przysięgę, którą mieli sobie złożyć narzeczeni. A wraz z nią również mąż i żona.
Yaxley nie czuł się tam dobrze. Wiedział, że nie była to jedynie sprawa chwilowego kaprysu - nigdy nie przepadał za tłumnymi zebraniami w jakiejkolwiek formie, by nie były. I mimo że jego wyjazd nie trwał długo, przyzwyczaił się do spokoju i chwilowy powrót na ślub dalekiego kuzyna, nie był przyjemnym doświadczeniem. Pocieszała go myśl, że miał przy swoim boku godną towarzyszkę, a wraz ze świtem następnego dnia miał wracać skąd przybył. Nie chciał oglądać tych wszystkich znajomych i nieznajomych twarzy, które uśmiechały się fałszywie, zachwycając się przy tym wzniosłą uroczystością zaślubin jednego ze sławniejszych czarodziejów swojego pokolenia. Przejechał spojrzeniem po centrum całego zajścia i zerknął jedynie na lewo, by spotkać się spojrzeniem z ojcem pana młodego, któremu delikatnie skinął głową.
W końcu zjawili się sami zainteresowani jak i powody całego zamieszania. Chwila przyrzekania sobie wytrwałości trwała zaledwie chwilę. Tak naprawdę nie było wiadomo, kiedy się zaczęła i kiedy się skończyła, chociaż słowa przysięgi, zdecydowanie zbyt przetykanej poetycznymi metaforami jak na jego gusta, wciąż obijały mu się w głowie. Słyszał je jeszcze przez chwilę, gdy zaczęła się formować kolejka do składania życzeń jak i podarunków dla panny młodej. Przez dalsze pokrewieństwo razem z Majesty stanęli w odpowiedniej odległości, przepuszczając bliższych członków rodziny Lestrange jak i Rosier. Wrócił chwilowo myślami do początku. Zjawił się jeszcze chwilę przed czasem przed posiadłością Carrowów, by odebrać z niej kuzynkę i zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami, rozdzielił się ze swoją rodziną, która udała się na miejsce bez niego. Yaxley musiał przyznać, że widok Majesty nieco poprawił mu humor i dziękował za to, że to właśnie z nią spędzi czas na ślubie jak i weselu. Nie chciał, żeby zostawiała go samego z tymi ludźmi. Miał nadzieję, że dalej tak będzie, bo patrząc na wszystkich gości w wyczekującym sznureczku nie napawało go to optymizmem. Kilka osób przed nimi zobaczył swoich rodziców z siostrą, która niosła podarunek dla panny młodej. Nie rozglądał się więcej, czekając jak pozostali, aż stanie przed Evandrą Rosier.
Yaxley nie czuł się tam dobrze. Wiedział, że nie była to jedynie sprawa chwilowego kaprysu - nigdy nie przepadał za tłumnymi zebraniami w jakiejkolwiek formie, by nie były. I mimo że jego wyjazd nie trwał długo, przyzwyczaił się do spokoju i chwilowy powrót na ślub dalekiego kuzyna, nie był przyjemnym doświadczeniem. Pocieszała go myśl, że miał przy swoim boku godną towarzyszkę, a wraz ze świtem następnego dnia miał wracać skąd przybył. Nie chciał oglądać tych wszystkich znajomych i nieznajomych twarzy, które uśmiechały się fałszywie, zachwycając się przy tym wzniosłą uroczystością zaślubin jednego ze sławniejszych czarodziejów swojego pokolenia. Przejechał spojrzeniem po centrum całego zajścia i zerknął jedynie na lewo, by spotkać się spojrzeniem z ojcem pana młodego, któremu delikatnie skinął głową.
W końcu zjawili się sami zainteresowani jak i powody całego zamieszania. Chwila przyrzekania sobie wytrwałości trwała zaledwie chwilę. Tak naprawdę nie było wiadomo, kiedy się zaczęła i kiedy się skończyła, chociaż słowa przysięgi, zdecydowanie zbyt przetykanej poetycznymi metaforami jak na jego gusta, wciąż obijały mu się w głowie. Słyszał je jeszcze przez chwilę, gdy zaczęła się formować kolejka do składania życzeń jak i podarunków dla panny młodej. Przez dalsze pokrewieństwo razem z Majesty stanęli w odpowiedniej odległości, przepuszczając bliższych członków rodziny Lestrange jak i Rosier. Wrócił chwilowo myślami do początku. Zjawił się jeszcze chwilę przed czasem przed posiadłością Carrowów, by odebrać z niej kuzynkę i zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami, rozdzielił się ze swoją rodziną, która udała się na miejsce bez niego. Yaxley musiał przyznać, że widok Majesty nieco poprawił mu humor i dziękował za to, że to właśnie z nią spędzi czas na ślubie jak i weselu. Nie chciał, żeby zostawiała go samego z tymi ludźmi. Miał nadzieję, że dalej tak będzie, bo patrząc na wszystkich gości w wyczekującym sznureczku nie napawało go to optymizmem. Kilka osób przed nimi zobaczył swoich rodziców z siostrą, która niosła podarunek dla panny młodej. Nie rozglądał się więcej, czekając jak pozostali, aż stanie przed Evandrą Rosier.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Lyra pojawiła się na terenie posiadłości Rosierów wraz z Glaucusem; był to ślub jego krewnych, a ona, jak przystało na dobrą żonę, towarzyszyła mu. Odziana w zwiewną, niebieską suknię i z włosami upiętymi z tyłu głowy, uchwyciła się jego ramienia chwilę po tym, jak aportowali się w odpowiednim miejscu. Chociaż przeżyła już własny ślub, parę sabatów i artystyczny debiut, czuła pewną tremę na myśl o znalezieniu się wśród samych prawdziwych szlachciców. Delikatne, piegowate policzki leciutko się zarumieniły, a szczupłe palce nieco mocniej zacisnęły się na ręce męża. Czuła się niepewnie, ale mimo to rozejrzała się z ciekawością, chłonąc nowe dla siebie widoki, będące ciekawym doświadczeniem dla artystycznej duszy.
- Naprawdę tu ładnie – powiedziała cicho; okolica była piękna. Wybrzeże (zupełnie jak w Norfolk, chociaż oba miejsca dzielił spory kawałek drogi), zapach morza, okazały dworek, wonne róże wydające się być w doskonałej formie, mimo że był to zaledwie początek wiosny. Wyciągnęła wolną dłoń i musnęła jeden z najbliższych kwiatów, tak piękny i delikatny. Idealny. – To twoja rodzina? – zapytała przyciszonym głosem; wciąż słabo znała dalszych krewnych męża, więc liczyła, że opowie jej pokrótce, kto jest kim i jakie relacje ich łączą, aby później uniknęła jakiejś towarzyskiej wpadki. Tristana Rosiera pamiętała, jako że kiedyś, dawno temu, poznali się na jej pierwszym w życiu sabacie, debiucie w życiu towarzyskim wyższych sfer, które wcześniej pozostawały odległe, niczym należące do zupełnie innego świata. I choć później jeszcze spotkali się ponownie podczas przyjęcia na statku Traversa, jakoś wtedy umknął jej fakt jego pokrewieństwa z Glaucusem, ale chyba nie powinno być to dla niej takim zaskoczeniem, skoro większość rodów była ze sobą spokrewniona. Zdając sobie z tego sprawę, tym bardziej poczuła się tutaj obco i niezręcznie (była niejako osobą z zewnątrz), ale spojrzała ukradkiem na męża, czerpiąc odwagę z jego obecności.
Podczas ceremonii ślubnej Rosiera i jego pięknej narzeczonej (czyżby półwili?) przez cały czas stała obok męża, mimowolnie wracając myślami do chwil, kiedy to ona była prowadzona w stronę Glaucusa i przed urzędnikiem przysięgała mu wierność, by następnie stać się żoną. Wtedy czuła stres i obawy, dzisiaj nie żałowała tamtego dnia. Ciekawe, jakie myśli krążyły teraz w głowie tej pięknej panny młodej, która chłodna i dumna szła na spotkanie przyszłego męża? Czy pewnego dnia odnajdzie ze swoim mężem takie porozumienie, jakie odnajdywała Lyra? Zastanawiając się nad tym, uścisnęła lekko jego ciepłą dłoń, splatając swoje palce z jego palcami i na moment odwracając spojrzenie od nowożeńców, by spojrzeć na twarz Traversa.
- Z daleka wyglądają na bardzo szczęśliwych, prawda? – zapytała, nie wiedząc przecież, jak w rzeczywistości wyglądały relacje tych dwojga, którzy właśnie zostali małżeństwem. Wyglądali pięknie, ale może była to tylko fasada? Naiwna Lyra wolała widzieć to, co dobre.
- Może powinniśmy złożyć im gratulacje? – zapytała, kiedy już ceremonia dobiegła końca, a goście mogli pogratulować parze młodej, a potem rozejść się po miejscach przygotowanych do planowanej zabawy. Lyra niestety jednak nie znała się zbytnio na ślubnych zwyczajach, ale próbowała przypomnieć sobie, jak wyglądało to na jej własnym ślubie. Niestety czuła wtedy taką tremę, że niektóre szczegóły zacierały się w jej pamięci, więc postanowiła się zdać na obycie i doświadczenie Glaucusa. Zapewne w swoim życiu odwiedził mnóstwo szlacheckich ślubów.
- Naprawdę tu ładnie – powiedziała cicho; okolica była piękna. Wybrzeże (zupełnie jak w Norfolk, chociaż oba miejsca dzielił spory kawałek drogi), zapach morza, okazały dworek, wonne róże wydające się być w doskonałej formie, mimo że był to zaledwie początek wiosny. Wyciągnęła wolną dłoń i musnęła jeden z najbliższych kwiatów, tak piękny i delikatny. Idealny. – To twoja rodzina? – zapytała przyciszonym głosem; wciąż słabo znała dalszych krewnych męża, więc liczyła, że opowie jej pokrótce, kto jest kim i jakie relacje ich łączą, aby później uniknęła jakiejś towarzyskiej wpadki. Tristana Rosiera pamiętała, jako że kiedyś, dawno temu, poznali się na jej pierwszym w życiu sabacie, debiucie w życiu towarzyskim wyższych sfer, które wcześniej pozostawały odległe, niczym należące do zupełnie innego świata. I choć później jeszcze spotkali się ponownie podczas przyjęcia na statku Traversa, jakoś wtedy umknął jej fakt jego pokrewieństwa z Glaucusem, ale chyba nie powinno być to dla niej takim zaskoczeniem, skoro większość rodów była ze sobą spokrewniona. Zdając sobie z tego sprawę, tym bardziej poczuła się tutaj obco i niezręcznie (była niejako osobą z zewnątrz), ale spojrzała ukradkiem na męża, czerpiąc odwagę z jego obecności.
Podczas ceremonii ślubnej Rosiera i jego pięknej narzeczonej (czyżby półwili?) przez cały czas stała obok męża, mimowolnie wracając myślami do chwil, kiedy to ona była prowadzona w stronę Glaucusa i przed urzędnikiem przysięgała mu wierność, by następnie stać się żoną. Wtedy czuła stres i obawy, dzisiaj nie żałowała tamtego dnia. Ciekawe, jakie myśli krążyły teraz w głowie tej pięknej panny młodej, która chłodna i dumna szła na spotkanie przyszłego męża? Czy pewnego dnia odnajdzie ze swoim mężem takie porozumienie, jakie odnajdywała Lyra? Zastanawiając się nad tym, uścisnęła lekko jego ciepłą dłoń, splatając swoje palce z jego palcami i na moment odwracając spojrzenie od nowożeńców, by spojrzeć na twarz Traversa.
- Z daleka wyglądają na bardzo szczęśliwych, prawda? – zapytała, nie wiedząc przecież, jak w rzeczywistości wyglądały relacje tych dwojga, którzy właśnie zostali małżeństwem. Wyglądali pięknie, ale może była to tylko fasada? Naiwna Lyra wolała widzieć to, co dobre.
- Może powinniśmy złożyć im gratulacje? – zapytała, kiedy już ceremonia dobiegła końca, a goście mogli pogratulować parze młodej, a potem rozejść się po miejscach przygotowanych do planowanej zabawy. Lyra niestety jednak nie znała się zbytnio na ślubnych zwyczajach, ale próbowała przypomnieć sobie, jak wyglądało to na jej własnym ślubie. Niestety czuła wtedy taką tremę, że niektóre szczegóły zacierały się w jej pamięci, więc postanowiła się zdać na obycie i doświadczenie Glaucusa. Zapewne w swoim życiu odwiedził mnóstwo szlacheckich ślubów.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Wydawało mi się, że Tristan będzie raczej szczęśliwy w dniu swojego ślubu. Pamiętam ten błysk w jego oku, słowa, w których zachwalał swoją przyszłą żonę; czy coś mogło pójść nie tak? Oczywiście, że to definitywnie oznaczało ukrócenie wolności, ale czy aby na pewno? Tak naprawdę ja nie odczuwałem przesadnie dużych zmian w swoim życiu odkąd przestałem być kawalerem. Może faktycznie przestałem pragnąć innych kobiet, ale gdybym chciał, to czy ktokolwiek mógłby mnie przed tym powstrzymać? Widocznie nie ciążyło na mnie jeszcze piętno prawdziwej odpowiedzialności: choć odpowiadałem za swoją żonę, to nie byłem jeszcze ojcem; sądziłem nawet, że jeszcze długo nie przyjdzie mi nim być. To naprawdę pokazuje jak mężczyźni niewiele wiedzą o uczuciach innych mężczyzn i jak szybko przegrałbym zakład, gdybym założył się, że mój kuzyn wręcz nie mógł doczekać się tego dnia.
Dość wietrznego dnia; trochę martwiłem się o to, by Lyra za bardzo nie zmarzła nad wodami w Dover. Nasłuchałem się już słów matki na temat tego, że to nieistotne, bo kobietom nie ma być wygodnie, tylko mają pięknie wyglądać. Nie kłóciłem się, wymieniłem porozumiewawcze spojrzenia z ojcem oraz braćmi, a na koniec uśmiechnąłem się do Cressidy. Kiedy Azure upewniła się, że żadne z nas nie przyniesie wstydu nazwisku swoją aparycją, teleportowaliśmy się na miejsce uroczystości. Oczywiście odłączając się od reszty; teraz stanowiliśmy z rudzielcem odrębną, dwuosobową co prawda, ale inną już rodzinę. Podałem jej swoje ramię, by się na nim wsparła, a potem powiodłem nas do wyznaczonych przez gospodarzy miejsc.
- To prawda – stwierdziłem pogodnie (wbrew wszystkiemu) kiedy już zasiedliśmy. Otoczenie faktycznie wydawało się być piękne, przepełnione piaskiem oraz różami. Miło było choć przez chwilę usłyszeć szum obcych fal, nawet przez chwilę.
- Tristan to mój kuzyn, jego babka pochodzi z rodu Travers. Evandra jest kuzynką mojej matki – wyjaśniłem cicho Lyrze nasze rodzinne koligacje. Mając jednocześnie nadzieję, że niczego nie przekręciłem. Prawda była taka, że dość trudno było się połapać w zawiłościach powiązań genealogicznych.
Z racji tego, że siedzieliśmy nieco dalej jako ta nie najbliższa rodzina, z trudem usiłowałem wyłapać słowa państwa młodych. Stąd, gdzie siedzieliśmy, naprawdę mogliśmy odnieść wrażenie co do nieskończonego szczęścia dwojga przedstawicieli dumnych rodów wiążących się przysięgą małżeńską. Właściwie miałem wrażenie, że mieli lepsze miny od naszych kiedy braliśmy w grudniu ślub. To chyba była autosugestia.
- To prawda. Tristan bardzo kocha Evandrę, wierzę, że będą szczęśliwi – wyznałem szeptem nachylając się do ucha żony. Dopiero kiedy ceremonia dobiegła końca miałem trochę zweryfikować swoje przekonania. – Tak, chodźmy – przytaknąłem, ściskając mocniej jej dłoń, po czym skierowałem nas do ślubnej kolejki. Przed nami stanęli moi rodzice nie mogąc przestać nachwalić się zarówno pana młodego jak i panią młodą. Wręczyli im nawet ogromny pakunek, ale przyznam szczerze, że nie miałem pojęcia co tam dla nich przygotowali. Kiedy wreszcie nadeszła nasza kolej uścisnąłem zdecydowanie dłoń Tristana.
- Gratuluję. I życzę wam wielu przeżytych wspólnie lat, w zdrowiu oraz szczęściu, bo właśnie na to zasługujecie – zwróciłem się z tym do obojga. Starając się udawać, że nie widzę ich min. Jak zwykle wszystko zbywałem uśmiechem. – I oczywiście równie wspaniałych, a może nawet lepszych potomków – dodałem, nie wiedząc o chorobie Evandry. Wtedy pewnie ugryzłbym się w język, ale było już na to za późno. - Mam nadzieję, że przypadnie ci do gustu nasz prezent, skompletowany został specjalnie z myślą o tobie – odezwałem się do półwili, kiedy właśnie zmaterializował się skrzat z pakunkiem zawierającym średniej wielkości obraz autorstwa Lyry przedstawiający jeden z zakątków wyspy Wight oraz sznur własnoręcznie złowionych przeze mnie w okolicach Afryki pereł. Co miało nadać nieco akcentu z poprzedniego życia wśród tych wszystkich róż. Całość została wręczona odpowiedzialnej za przyjmowanie podarków służbie. Kiedy formalności dobiegły końca, odsunęliśmy się na większą odległość, by zrobić miejsce kolejnym gościom.
- Gdzie masz ochotę pójść? Sala balowa, ogrody, spacer po plaży? – spytałem w nieco ustronniejszym miejscu Lyrę.
Dość wietrznego dnia; trochę martwiłem się o to, by Lyra za bardzo nie zmarzła nad wodami w Dover. Nasłuchałem się już słów matki na temat tego, że to nieistotne, bo kobietom nie ma być wygodnie, tylko mają pięknie wyglądać. Nie kłóciłem się, wymieniłem porozumiewawcze spojrzenia z ojcem oraz braćmi, a na koniec uśmiechnąłem się do Cressidy. Kiedy Azure upewniła się, że żadne z nas nie przyniesie wstydu nazwisku swoją aparycją, teleportowaliśmy się na miejsce uroczystości. Oczywiście odłączając się od reszty; teraz stanowiliśmy z rudzielcem odrębną, dwuosobową co prawda, ale inną już rodzinę. Podałem jej swoje ramię, by się na nim wsparła, a potem powiodłem nas do wyznaczonych przez gospodarzy miejsc.
- To prawda – stwierdziłem pogodnie (wbrew wszystkiemu) kiedy już zasiedliśmy. Otoczenie faktycznie wydawało się być piękne, przepełnione piaskiem oraz różami. Miło było choć przez chwilę usłyszeć szum obcych fal, nawet przez chwilę.
- Tristan to mój kuzyn, jego babka pochodzi z rodu Travers. Evandra jest kuzynką mojej matki – wyjaśniłem cicho Lyrze nasze rodzinne koligacje. Mając jednocześnie nadzieję, że niczego nie przekręciłem. Prawda była taka, że dość trudno było się połapać w zawiłościach powiązań genealogicznych.
Z racji tego, że siedzieliśmy nieco dalej jako ta nie najbliższa rodzina, z trudem usiłowałem wyłapać słowa państwa młodych. Stąd, gdzie siedzieliśmy, naprawdę mogliśmy odnieść wrażenie co do nieskończonego szczęścia dwojga przedstawicieli dumnych rodów wiążących się przysięgą małżeńską. Właściwie miałem wrażenie, że mieli lepsze miny od naszych kiedy braliśmy w grudniu ślub. To chyba była autosugestia.
- To prawda. Tristan bardzo kocha Evandrę, wierzę, że będą szczęśliwi – wyznałem szeptem nachylając się do ucha żony. Dopiero kiedy ceremonia dobiegła końca miałem trochę zweryfikować swoje przekonania. – Tak, chodźmy – przytaknąłem, ściskając mocniej jej dłoń, po czym skierowałem nas do ślubnej kolejki. Przed nami stanęli moi rodzice nie mogąc przestać nachwalić się zarówno pana młodego jak i panią młodą. Wręczyli im nawet ogromny pakunek, ale przyznam szczerze, że nie miałem pojęcia co tam dla nich przygotowali. Kiedy wreszcie nadeszła nasza kolej uścisnąłem zdecydowanie dłoń Tristana.
- Gratuluję. I życzę wam wielu przeżytych wspólnie lat, w zdrowiu oraz szczęściu, bo właśnie na to zasługujecie – zwróciłem się z tym do obojga. Starając się udawać, że nie widzę ich min. Jak zwykle wszystko zbywałem uśmiechem. – I oczywiście równie wspaniałych, a może nawet lepszych potomków – dodałem, nie wiedząc o chorobie Evandry. Wtedy pewnie ugryzłbym się w język, ale było już na to za późno. - Mam nadzieję, że przypadnie ci do gustu nasz prezent, skompletowany został specjalnie z myślą o tobie – odezwałem się do półwili, kiedy właśnie zmaterializował się skrzat z pakunkiem zawierającym średniej wielkości obraz autorstwa Lyry przedstawiający jeden z zakątków wyspy Wight oraz sznur własnoręcznie złowionych przeze mnie w okolicach Afryki pereł. Co miało nadać nieco akcentu z poprzedniego życia wśród tych wszystkich róż. Całość została wręczona odpowiedzialnej za przyjmowanie podarków służbie. Kiedy formalności dobiegły końca, odsunęliśmy się na większą odległość, by zrobić miejsce kolejnym gościom.
- Gdzie masz ochotę pójść? Sala balowa, ogrody, spacer po plaży? – spytałem w nieco ustronniejszym miejscu Lyrę.
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Śluby. Nostalgiczne, wzbudzające skrajne emocje przeżycia. Uroczystości, o których chce się pamiętać lub czym prędzej o nich zapomnieć wyrzucając z pamięci. Cyneric dość alergicznie podchodził do różnych rodzajów uroczystości pełnych osób, których w dużej mierze nie znał. Części poznawać nawet nie chciał. Te należące do elitarnego, szlacheckiego grona miały jedną, niezaprzeczalną zaletę - nie musiał kisić się w jednym pomieszczeniu z czarodziejami o wątpliwym statusie krwi. Znosić ich towarzystwa, oddychać zanieczyszczonym przez nich powietrzem. Wszelkie Sabaty oraz inne przyjęcia były przerażające tylko z tego względu, że Yaxley nie do końca potrafił się odnaleźć wśród niezobowiązujących pogawędek o niczym. Często lubił dyskutować z przeróżnymi osobami na przeróżne tematy pod warunkiem, że miały one sens, strukturę, na której zdołałby utrzymać swoje własne wnioski. Tak niestety bywało jedynie sporadycznie - nikt nie chciał rozmawiać na poważne tematy podczas balu maskowego - dlatego uchodził w towarzystwie bardziej za odludka niż lwa salonowego. Niespecjalnie mu ta łatka doskwierała, miał wymówkę, żeby pojawiać się na tych uroczystościach jak najrzadziej.
Tylko czy mógł odmówić wspaniałej Rosalie swojego towarzystwa podczas ślubu jej ukochanego kuzyna? Być może mógł, tylko nie potrafił. Po spędzeniu ze sobą jednego z ostatnio minionych popołudni dostrzegł, że najchętniej spędzałby z nią jeszcze więcej czasu - co w żaden sposób nie było możliwe, lecz pięknie było marzyć - dlatego w tej sposobności dostrzegł szansę na nasycenie się jej obecnością. U jego boku. To brzmiało tak surrealistycznie, że nie dowierzał w to aż do momentu pojawienia się w Dover, na dworze Rosierów. Zabawnym był fakt tak bliskich relacji między dwoma wrogimi sobie rodami; i chociaż Cyneric zdawał sobie sprawę z powodu takiego stanu rzeczy, to do dziś nie mógł się temu nadziwić. Widział, że jego kuzynka lepiej się trzyma wśród bliskich, więc cieszył się z jej drobnego szczęścia, samemu wydając się być zadowolonym ze swojej obecności w tym miejscu. Zapach róż był dla niego zbyt intensywny, a wystrój nieco przesadzony, lecz był w stanie to zrozumieć.
Dostrzegłszy wśród tłumu Morgotha raz z uroczą towarzyszką skinął im tylko głową chcąc ich pozdrowić, a następnie wraz z Rosie pogrążyli się w uważnej obserwacji toczącej się przed nimi ceremonii. Dość niewielka odległość pozwoliła mu na uchwycenie kilku, wyrwanych z kontekstu słów, lecz nie przejął się tym brakiem pomyślności. Jego głowę zaprzątały formuły życzeń dla państwa młodych - co wprawiało go w ciche przerażenie. Nie przodował w retoryce, a w dodatku nie bywał na zbyt wielu weselach w swoim życiu; brakowało mu obycia w tej życiowej sferze. Miał nadzieję, że jego partnerka natchnie go do kwiecistej przejmowy lub zwyczajnie, wręcz ordynarnie zgapi od niej treść zmieniając ją tylko tak, żeby wszyscy myśleli o jego niewątpliwym talencie do składania życzeń. Właśnie z tak ironicznymi myślami stał, godnie podpierając półwilę swoją osobą oraz trzymając w dłoniach niewielki, złoty pakunek przewiązany czerwoną wstęgą, skrywający prezent dla panny młodej, nowej lady Rosier.
Tylko czy mógł odmówić wspaniałej Rosalie swojego towarzystwa podczas ślubu jej ukochanego kuzyna? Być może mógł, tylko nie potrafił. Po spędzeniu ze sobą jednego z ostatnio minionych popołudni dostrzegł, że najchętniej spędzałby z nią jeszcze więcej czasu - co w żaden sposób nie było możliwe, lecz pięknie było marzyć - dlatego w tej sposobności dostrzegł szansę na nasycenie się jej obecnością. U jego boku. To brzmiało tak surrealistycznie, że nie dowierzał w to aż do momentu pojawienia się w Dover, na dworze Rosierów. Zabawnym był fakt tak bliskich relacji między dwoma wrogimi sobie rodami; i chociaż Cyneric zdawał sobie sprawę z powodu takiego stanu rzeczy, to do dziś nie mógł się temu nadziwić. Widział, że jego kuzynka lepiej się trzyma wśród bliskich, więc cieszył się z jej drobnego szczęścia, samemu wydając się być zadowolonym ze swojej obecności w tym miejscu. Zapach róż był dla niego zbyt intensywny, a wystrój nieco przesadzony, lecz był w stanie to zrozumieć.
Dostrzegłszy wśród tłumu Morgotha raz z uroczą towarzyszką skinął im tylko głową chcąc ich pozdrowić, a następnie wraz z Rosie pogrążyli się w uważnej obserwacji toczącej się przed nimi ceremonii. Dość niewielka odległość pozwoliła mu na uchwycenie kilku, wyrwanych z kontekstu słów, lecz nie przejął się tym brakiem pomyślności. Jego głowę zaprzątały formuły życzeń dla państwa młodych - co wprawiało go w ciche przerażenie. Nie przodował w retoryce, a w dodatku nie bywał na zbyt wielu weselach w swoim życiu; brakowało mu obycia w tej życiowej sferze. Miał nadzieję, że jego partnerka natchnie go do kwiecistej przejmowy lub zwyczajnie, wręcz ordynarnie zgapi od niej treść zmieniając ją tylko tak, żeby wszyscy myśleli o jego niewątpliwym talencie do składania życzeń. Właśnie z tak ironicznymi myślami stał, godnie podpierając półwilę swoją osobą oraz trzymając w dłoniach niewielki, złoty pakunek przewiązany czerwoną wstęgą, skrywający prezent dla panny młodej, nowej lady Rosier.
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
Ślub Tristana był dla mnie dość dziwnym dniem. Z jednej strony nie uważałam, aby, jeszcze, lady Lestrange była dla niego odpowiednią kobietą, z drugiej jednak cieszyłam się, że znalazł sobie taką pannę, którą naprawdę kochał, a ślub dla niego był przyjemnością, a nie okrutnym obowiązkiem. Rzadko zdarzały się takie śluby, dlatego w ten szczególny dla niego dzień postanowiłam odłożyć wszystkie swoje niechęci na bok, ciesząc się razem z drogim kuzynem jego szczęściem.
Na samym ślubie pojawiłam się u boku Cynerica. Poprosiłam go o towarzystwo, bo nie wypadało mi, abym pojawiła się samotnie. Ostatnio spędzaliśmy ze sobą bardzo dużo czasu. Rozmowy pochłaniały nas na długie godziny, a wypijane wspólnie herbaty smakowały, przynajmniej mi, o wiele bardziej. Pomógł mi tak bardzo, gdy ostatnio nawiedziły mnie kolejne złe chwile, poświęcał mi swój czas, a ja niezwykle dobrze się przy nim czułam. Jego obecność bardziej mi pomagała, niż słowa specjalistów, który nie niosły za sobą nic więcej.
Na dzisiejszy dzień niezwykle się przygotowałam. Zamówiona suknia wpisywała się idealnie w moje rodowe barwy, a ja, opuszczając Yaxley’s Hall niemal skakałam z radości, że postawiłam na coś cieplejszego. Dzisiejsza pogoda nas nie rozpieszczała. Suknia była długa, sięgała mi aż do ziemi. Nie była to jednak zwykła zielona suknia. W pasie i nas piersiami, wszyty został złoty paseczek, który w pierwszym przypadku układał się w literę V, aby podkreślić moją talię, a w drugim idealnie obrysowywał piersi. Pomiędzy tymi złotymi paseczkami i na dole sukni, wiły się delikatne, ciemnozielone wzroki, mające przedstawiać rozwinięte lilie. Góra sukni była zabudowana, na długi rękaw o czarnym kolorze, dłonie ukryte miałam w zielonych rękawiczkach, a za mną ciągnął się, uczepiony przy szyi, fioletowy tren. Miałam na sobie wszystkie swoje rodowe barwy i chyba pierwszy raz w jakiejś kreacji czułam się tak znakomicie. Włosy zostały spięte mi w warkocz i owinięte wokół głowy, a na jej czubku wpięty diadem. W końcu byłam księżniczką bagien i za taką, nadal, chciałam być uważana.
Stałam u boku Cynerica, trzymając dłoń na jego ramieniu i czekając, aż cała ceremonia się zacznie. Widząc Evandrę, która szła ku ołtarzowi, nogi się pode mną ugięły. Przypomniał mi się bowiem moment, gdy sama, niecałe dwa miesiące temu tak kroczyłam, przytrzymywana przez ojca. Pamiętałam te wszystkie twarze, które były ku mnie zwrócone i ten moment gdy lord Black upadł na ziemię…
Pokręciłam delikatnie głową, aby pozbyć się tych okrutnych myśli. Z całych sił skupiłam się na uroczystości, starając się wyłapać słowa przysięgi i stwierdziłam, że brzmią one niezwykle oficjalnie, ale jednocześnie bardzo pięknie i romantycznie. Tego można było spodziewać się po Rosierach. Evandra weszła do rodziny, od teraz miała zostać moją kuzynką, oficjalna część ceremonii została zakończona.
Gdzieś tam niedaleko, zauważyłam Morgotha, który w towarzystwie kobiety, kierował się chyba w stronę Tristana i Evandry, aby złożyć gratulacje. Gdzieś tam byli także mój ojciec wraz z Lilianą. Ja natomiast zwróciłam się w stronę Cynerica, oczekując jego opinii.
- Jak podobała ci się uroczystość? Bardzo wzruszająca - stwierdziłam, lekko ocierając skórę pod oczami.
Nie płakałam, jedynie lekko się wzruszyłam. Byłam jednak romantyczką, uwielbiałam takie historie, więc nic w tym dziwnego, że i ślub spowodował u mnie napływ takich emocji. Uśmiechnęłam się lekko do kuzyna, mocniej zaciskając swoją dłoń na jego ramieniu. Póki co śluby u Yaxley’ów się nie szykowały. A przynajmniej tak mi się wydawało.
- Czy zechcesz mi towarzyszyć przy składaniu gratulacji młodej parze? - zapytałam jeszcze dla pewności.
Na samym ślubie pojawiłam się u boku Cynerica. Poprosiłam go o towarzystwo, bo nie wypadało mi, abym pojawiła się samotnie. Ostatnio spędzaliśmy ze sobą bardzo dużo czasu. Rozmowy pochłaniały nas na długie godziny, a wypijane wspólnie herbaty smakowały, przynajmniej mi, o wiele bardziej. Pomógł mi tak bardzo, gdy ostatnio nawiedziły mnie kolejne złe chwile, poświęcał mi swój czas, a ja niezwykle dobrze się przy nim czułam. Jego obecność bardziej mi pomagała, niż słowa specjalistów, który nie niosły za sobą nic więcej.
Na dzisiejszy dzień niezwykle się przygotowałam. Zamówiona suknia wpisywała się idealnie w moje rodowe barwy, a ja, opuszczając Yaxley’s Hall niemal skakałam z radości, że postawiłam na coś cieplejszego. Dzisiejsza pogoda nas nie rozpieszczała. Suknia była długa, sięgała mi aż do ziemi. Nie była to jednak zwykła zielona suknia. W pasie i nas piersiami, wszyty został złoty paseczek, który w pierwszym przypadku układał się w literę V, aby podkreślić moją talię, a w drugim idealnie obrysowywał piersi. Pomiędzy tymi złotymi paseczkami i na dole sukni, wiły się delikatne, ciemnozielone wzroki, mające przedstawiać rozwinięte lilie. Góra sukni była zabudowana, na długi rękaw o czarnym kolorze, dłonie ukryte miałam w zielonych rękawiczkach, a za mną ciągnął się, uczepiony przy szyi, fioletowy tren. Miałam na sobie wszystkie swoje rodowe barwy i chyba pierwszy raz w jakiejś kreacji czułam się tak znakomicie. Włosy zostały spięte mi w warkocz i owinięte wokół głowy, a na jej czubku wpięty diadem. W końcu byłam księżniczką bagien i za taką, nadal, chciałam być uważana.
Stałam u boku Cynerica, trzymając dłoń na jego ramieniu i czekając, aż cała ceremonia się zacznie. Widząc Evandrę, która szła ku ołtarzowi, nogi się pode mną ugięły. Przypomniał mi się bowiem moment, gdy sama, niecałe dwa miesiące temu tak kroczyłam, przytrzymywana przez ojca. Pamiętałam te wszystkie twarze, które były ku mnie zwrócone i ten moment gdy lord Black upadł na ziemię…
Pokręciłam delikatnie głową, aby pozbyć się tych okrutnych myśli. Z całych sił skupiłam się na uroczystości, starając się wyłapać słowa przysięgi i stwierdziłam, że brzmią one niezwykle oficjalnie, ale jednocześnie bardzo pięknie i romantycznie. Tego można było spodziewać się po Rosierach. Evandra weszła do rodziny, od teraz miała zostać moją kuzynką, oficjalna część ceremonii została zakończona.
Gdzieś tam niedaleko, zauważyłam Morgotha, który w towarzystwie kobiety, kierował się chyba w stronę Tristana i Evandry, aby złożyć gratulacje. Gdzieś tam byli także mój ojciec wraz z Lilianą. Ja natomiast zwróciłam się w stronę Cynerica, oczekując jego opinii.
- Jak podobała ci się uroczystość? Bardzo wzruszająca - stwierdziłam, lekko ocierając skórę pod oczami.
Nie płakałam, jedynie lekko się wzruszyłam. Byłam jednak romantyczką, uwielbiałam takie historie, więc nic w tym dziwnego, że i ślub spowodował u mnie napływ takich emocji. Uśmiechnęłam się lekko do kuzyna, mocniej zaciskając swoją dłoń na jego ramieniu. Póki co śluby u Yaxley’ów się nie szykowały. A przynajmniej tak mi się wydawało.
- Czy zechcesz mi towarzyszyć przy składaniu gratulacji młodej parze? - zapytałam jeszcze dla pewności.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
sukienka
To dla nikogo nie był zwykły dzień. Darcy odnaleziona przez swojego partnera, razem z nim stała na przedzie zaproszonych gości, mogąc z tego zaszczytego miejsca obserwować przebieg ceremonii. Ta była dla niej trudniejszym przeżyciem niż mogłaby się spodziewać. Wzrok utkwiony na sylwetkach pary na ołtarzu zdawał się dla ogółu być okraszony prawidłowym wzruszeniem. Łagodnie, nienachlanie obserwowała składane przysięgi, wzrok spuszczając co jakiś czas w dół ze szczerą refleksją. Słowa, docierające do jej uszu wprawiały ją w mieszany nastrój. Chciała się cieszyć z nowej drogi życia na jaką wkraczał jej brat wraz ze swoją narzeczoną. Nie mogła jednak nie domyślać się, że nawet najszczerzej wyglądające uśmiechy niosą ze sobą znacznie więcej niż widać to na zewnątrz, dla nich wszystkich, gości tej ceremonii. Większość pewnie podziwiała teraz piękno panny młodej, nie mogła jej ująć urody. Wyglądała, cóż, jak Evandra, zjawiskowo, nawet pomimo faktu, że jak Darcy podejrzewała, ten dzień był znacznym obciążeniem dla jej zdrowia. Jednak nie na nią spoglądała. Rosierowska lojalność, kazala jej skupiać się wyłącznie na panu młodym. Spoglądała na przywdziany strój, idealny, jak organizacja tego wesela. Szarpane struny harfy, nadawały rytm jej biciu serca. Nie potrafiła sobie wyobrazić, jak doświadczał tego Tristan, na środku, będąc na oczach wszystkich zebranych. Odetchnęła bezgłośnie.
Tak naprawdę, była przygnębiona tą ceremonią. Niecodziennie traci się w ten sposób jedynego brata, na rzecz innej kobiety. Ta chwila powinna być chwilą wyjątkową, dla Tristana i dla całej rodziny, natomiast Darcy czuła, jak uchodzi z niej powietrze. Wzruszenie, w rzeczywistości, było złością. Bardziej realnie niż kiedykolwiek wcześniej, docierało do niej, że jej brat teraz należy do kogoś więcej niż rodziny. Przelotem zerknęła na Evandrę, nie wątpiła w słowa jej przysięgi, pięknej i oddanej, godnej przyszłego Rosiera, a mimo to, nie potrafiła opanować nieprzyjemnego ukłucia zazdrości. W ten sam sposób straciła już dwie siostry, ale była jeszcze za młoda, żeby rozumieć całkowitą siłę przysięgi małżeńskiej.
Mimo to, uśmiechała się, jak powinna, grzecznie, podchodząc do obecnej żony męża z przygotowanym dla niej podarunkiem. Nie mogła wyśnić bratu lepszej kobiety. Nie w Evandrze widziała problem, tylko w samym procesie ślubowania i przyszłości, jaką ze sobą ono niosło. Chciałaby nie kłamać, mówiąc, że życzy im szczęścia na nowej drodze życia. Jak wszyscy, życzyła tego samego. Dopóki nie chwyciła dłoni Evandry pomiędzy palce, wpatrując się w jej twarz wyraźną intensywnością.
— Evandro… niech Twój śpiew często nie musi nieść się po waszym domu, a Twoja gra niech nie rozbrzmiewa trwale, tylko czasem, utwardzając wasz związek.
W myśl tych słów, podarowała pannie młodej pięknie zdobiony naszyjnik, z łabędzim motywem. Według Quentina, symbol uwięzienia przy jednym mężczyźnie, zdaniem Darcy alegoria najprawdziwszej, oddanej i lojalnej miłości. W połączeniu – dokładnie to, co chciałaby swoimi słowami przekazać Evandrze Darcy, a czego nie musiała mówić głośno. Objęła ją, ucałowując jej policzek.
— Witaj w rodzinie, lady Rosier.
Od tej pory jak rodzinę powinna ja traktować, dlatego pozwoliła sobie przyłożyć dłoń do jej policzka, smagając go krótko, na znak pojednania między rodami, a przynajmniej jakiejś ich części.
Dalej, zbliżyła się do brata. Jemu już nic nie mówiła, miękko wypowiedziała tylko jego imię, obejmując go za szyję. Prawdopodobnie trwała w tym momencie znacznie dłużej niż powinna, wdychając woń nowego stanu z kołnierza jego koszuli. W końcu zmuszona była się odsunąć, wyłapując spojrzenie swojego brata, jeszcze chwilę trzymając dłoń na jego karku, wpatrując się w jego tęczówki oczu z instynktowną tęsknotą, chociaż przecież nigdzie się nie wybierał.
To dla nikogo nie był zwykły dzień. Darcy odnaleziona przez swojego partnera, razem z nim stała na przedzie zaproszonych gości, mogąc z tego zaszczytego miejsca obserwować przebieg ceremonii. Ta była dla niej trudniejszym przeżyciem niż mogłaby się spodziewać. Wzrok utkwiony na sylwetkach pary na ołtarzu zdawał się dla ogółu być okraszony prawidłowym wzruszeniem. Łagodnie, nienachlanie obserwowała składane przysięgi, wzrok spuszczając co jakiś czas w dół ze szczerą refleksją. Słowa, docierające do jej uszu wprawiały ją w mieszany nastrój. Chciała się cieszyć z nowej drogi życia na jaką wkraczał jej brat wraz ze swoją narzeczoną. Nie mogła jednak nie domyślać się, że nawet najszczerzej wyglądające uśmiechy niosą ze sobą znacznie więcej niż widać to na zewnątrz, dla nich wszystkich, gości tej ceremonii. Większość pewnie podziwiała teraz piękno panny młodej, nie mogła jej ująć urody. Wyglądała, cóż, jak Evandra, zjawiskowo, nawet pomimo faktu, że jak Darcy podejrzewała, ten dzień był znacznym obciążeniem dla jej zdrowia. Jednak nie na nią spoglądała. Rosierowska lojalność, kazala jej skupiać się wyłącznie na panu młodym. Spoglądała na przywdziany strój, idealny, jak organizacja tego wesela. Szarpane struny harfy, nadawały rytm jej biciu serca. Nie potrafiła sobie wyobrazić, jak doświadczał tego Tristan, na środku, będąc na oczach wszystkich zebranych. Odetchnęła bezgłośnie.
Tak naprawdę, była przygnębiona tą ceremonią. Niecodziennie traci się w ten sposób jedynego brata, na rzecz innej kobiety. Ta chwila powinna być chwilą wyjątkową, dla Tristana i dla całej rodziny, natomiast Darcy czuła, jak uchodzi z niej powietrze. Wzruszenie, w rzeczywistości, było złością. Bardziej realnie niż kiedykolwiek wcześniej, docierało do niej, że jej brat teraz należy do kogoś więcej niż rodziny. Przelotem zerknęła na Evandrę, nie wątpiła w słowa jej przysięgi, pięknej i oddanej, godnej przyszłego Rosiera, a mimo to, nie potrafiła opanować nieprzyjemnego ukłucia zazdrości. W ten sam sposób straciła już dwie siostry, ale była jeszcze za młoda, żeby rozumieć całkowitą siłę przysięgi małżeńskiej.
Mimo to, uśmiechała się, jak powinna, grzecznie, podchodząc do obecnej żony męża z przygotowanym dla niej podarunkiem. Nie mogła wyśnić bratu lepszej kobiety. Nie w Evandrze widziała problem, tylko w samym procesie ślubowania i przyszłości, jaką ze sobą ono niosło. Chciałaby nie kłamać, mówiąc, że życzy im szczęścia na nowej drodze życia. Jak wszyscy, życzyła tego samego. Dopóki nie chwyciła dłoni Evandry pomiędzy palce, wpatrując się w jej twarz wyraźną intensywnością.
— Evandro… niech Twój śpiew często nie musi nieść się po waszym domu, a Twoja gra niech nie rozbrzmiewa trwale, tylko czasem, utwardzając wasz związek.
W myśl tych słów, podarowała pannie młodej pięknie zdobiony naszyjnik, z łabędzim motywem. Według Quentina, symbol uwięzienia przy jednym mężczyźnie, zdaniem Darcy alegoria najprawdziwszej, oddanej i lojalnej miłości. W połączeniu – dokładnie to, co chciałaby swoimi słowami przekazać Evandrze Darcy, a czego nie musiała mówić głośno. Objęła ją, ucałowując jej policzek.
— Witaj w rodzinie, lady Rosier.
Od tej pory jak rodzinę powinna ja traktować, dlatego pozwoliła sobie przyłożyć dłoń do jej policzka, smagając go krótko, na znak pojednania między rodami, a przynajmniej jakiejś ich części.
Dalej, zbliżyła się do brata. Jemu już nic nie mówiła, miękko wypowiedziała tylko jego imię, obejmując go za szyję. Prawdopodobnie trwała w tym momencie znacznie dłużej niż powinna, wdychając woń nowego stanu z kołnierza jego koszuli. W końcu zmuszona była się odsunąć, wyłapując spojrzenie swojego brata, jeszcze chwilę trzymając dłoń na jego karku, wpatrując się w jego tęczówki oczu z instynktowną tęsknotą, chociaż przecież nigdzie się nie wybierał.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Uroczysko
Szybka odpowiedź