Uroczysko
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Uroczysko
Zejście na uroczysko odchodzi od sali balowej rezydencji - prowadzą tam strome, kamienne schodki otoczone gęstymi zielonymi krzewami. Jest to zaczarowany skrawek plaży, przeobrażony z kamienistej, wąskiej plaży w piaszczyste zacisze odgrodzone magicznymi barierami od miejsc znanych mugolom. Wszechobecna cisza mącona jest jedynie przez delikatny, kojący szum morza. Osłonięte przed wiatrem klifami daje przepiękny obraz na znajdującą się nie tak daleko Francję.
Śluby, tak samo jak inne szlacheckie wydarzenia na których zbierało się więcej niż dziesięć osób, nie były dla mnie. Tłumy wprawiały mnie w poczucie niedopasowania. Zwłaszcza w momentach w którym zbierało się innym na rozmowy. Nie byłam typem gaduły. Ba, prowadzenie ze mną dialogu należało do rzeczy ciężkich i przeznaczonych tylko dla wytrwałych – lub też potrafiących czytać w myślach czy spojrzeniach. Zazwyczaj w typowym dla siebie geście po prostu obserwowałam otoczenie w środku odliczając minuty do zakończenia wydarzenia.
Prawdopodobnym było że nie zjawiałbym się na ślubie Tristana gdyby nie pewne wydarzenia. Nasze ostatnie spotkanie nadal niewygodnie przypominało mi o sobie. Wykrzywione w uśmiechu usta lorda Rosiera gdy tak otwarcie kpił sobie ze mnie rozlewały gdzieś w środku falę irytacji. Jednak zarówno zaręczyny Quentina z Darcy – siostrą Tristana, jak i fakt że mój narzeczony był kuzynem pana młodego sprawiały że moja obecność tutaj była oczekiwana, żeby nie powiedzieć wręcz że obowiązkowa. Nie sprawiało mi to radości. Ale ostatnie czego chciałam to popełnić nietakt towarzyski tak mocno rażący w moją – już niedługo – rodzinę.
Na miejsce docieram z bratem i dopiero tam spotykam się z moim przyszłym mężem. Moja dzisiejsza kreacja jest prosta – jak ja. I podobno „ zachwycająca w swojej prostocie”. Sięgająca poza kostki, ale jednocześnie też nie ciągnąca się po podłożu. Nosi odcień szarości wię idealnie wpisuje się w rodowe kolory zarówno Averych jak i Burke’ów. Ujmuję Sorena pod ramię wymieniając z nim jedynie spojrzenia. Mówią jednak one wszystko co potrzebujemy powiedzieć. Dziwnym trafem rozumiemy się bez słów. Stajemy w oczekiwaniu na naszą kolej by złożyć młodej parze gratulacje. Gdy przychodzi nasza kolej pozwalam by to Soren przemówił w naszym umieniu. Ja zaś po prostu składam gratulacje i wręczam ręcznie robioną szkatułkę w której skryta jest broszka w kształcie syreny zdobiona turkusowymi kamieniami. Nie mogę jednak przestać stawiać samej siebie w sytuacji Evandry. Odbieranie gratulacji i życzeń od tylu osób – w większości kompletnie dla mnie obojętnych – będzie dla mnie drogą przez męki. Odrobinę pociesza mnie fakt że nie będę w tym piekle sama. Obecność Sorena choć nowa, nie zdaje się przytłaczająca. Pomimo tego z ulgą przyjmuję moment w którym odchodzimy. Nawet nie wiedząc kiedy zezwalając sobie na ciche wypuszczenie powietrza, które – całkiem nieświadomie – wstrzymywałam do tej pory. Unoszę spojrzenie na trwającego przy moim boku mężczyznę nadal nie wypowiadając słów, a myśli zostawiając tylko dla siebie.
Prawdopodobnym było że nie zjawiałbym się na ślubie Tristana gdyby nie pewne wydarzenia. Nasze ostatnie spotkanie nadal niewygodnie przypominało mi o sobie. Wykrzywione w uśmiechu usta lorda Rosiera gdy tak otwarcie kpił sobie ze mnie rozlewały gdzieś w środku falę irytacji. Jednak zarówno zaręczyny Quentina z Darcy – siostrą Tristana, jak i fakt że mój narzeczony był kuzynem pana młodego sprawiały że moja obecność tutaj była oczekiwana, żeby nie powiedzieć wręcz że obowiązkowa. Nie sprawiało mi to radości. Ale ostatnie czego chciałam to popełnić nietakt towarzyski tak mocno rażący w moją – już niedługo – rodzinę.
Na miejsce docieram z bratem i dopiero tam spotykam się z moim przyszłym mężem. Moja dzisiejsza kreacja jest prosta – jak ja. I podobno „ zachwycająca w swojej prostocie”. Sięgająca poza kostki, ale jednocześnie też nie ciągnąca się po podłożu. Nosi odcień szarości wię idealnie wpisuje się w rodowe kolory zarówno Averych jak i Burke’ów. Ujmuję Sorena pod ramię wymieniając z nim jedynie spojrzenia. Mówią jednak one wszystko co potrzebujemy powiedzieć. Dziwnym trafem rozumiemy się bez słów. Stajemy w oczekiwaniu na naszą kolej by złożyć młodej parze gratulacje. Gdy przychodzi nasza kolej pozwalam by to Soren przemówił w naszym umieniu. Ja zaś po prostu składam gratulacje i wręczam ręcznie robioną szkatułkę w której skryta jest broszka w kształcie syreny zdobiona turkusowymi kamieniami. Nie mogę jednak przestać stawiać samej siebie w sytuacji Evandry. Odbieranie gratulacji i życzeń od tylu osób – w większości kompletnie dla mnie obojętnych – będzie dla mnie drogą przez męki. Odrobinę pociesza mnie fakt że nie będę w tym piekle sama. Obecność Sorena choć nowa, nie zdaje się przytłaczająca. Pomimo tego z ulgą przyjmuję moment w którym odchodzimy. Nawet nie wiedząc kiedy zezwalając sobie na ciche wypuszczenie powietrza, które – całkiem nieświadomie – wstrzymywałam do tej pory. Unoszę spojrzenie na trwającego przy moim boku mężczyznę nadal nie wypowiadając słów, a myśli zostawiając tylko dla siebie.
You say
"I can fix the broken in your heart You're worth saving darling".
But I don't know why you're shooting in the dark I got faith in nothing.
Kochał śluby. Zwłaszcza, że jego jeszcze nie zdołali zmusić do zaplątania się w małżeńskie obowiązki, zagonić do płodzenia dzieci oraz zrezygnowania (przynajmniej oficjalnego) z posiadania wielu kobiet równocześnie. Inną kwestię stanowił fakt, że już od dawna marzył tylko o jednej, która... okrutnie go zbyła. Marcel więc obraził się śmiertelnie, zwłaszcza, że zamierzał zaprosić ową harpię na cermonię w Dover. Znał estetyczny gust Tristana i nie wątpił, że oprawa balu będzie nieziemska, tak samo jak jego cudowna, młodziutka narzeczona. Figa z makiem - postanowił, że nie zamierza prosić się Thalii o nic i dlatego postanowił spełnić dobry uczynek i zabrać ze sobą Odette w charakterze osoby towarzyszącej. Miała partnerować innemu szlachcicowi i na pewno opuszczenie wydarzenia roku (a na pewno miesiąca!) byłoby dla niej policzkiem nie do przyjęcia. Dlatego też Parkinson z dumą ofiarował ramię panience Baudelaire, prowadząc ją ku siedzibie Rosierów. Krajobrazy Dover rozpościerały przed nimi niezwykłe widoki - tiulowe suknie, atłasowe kreacje, jedwabne halki, morze kolorów oraz dodatków, mieniących się klejnotów oraz eleganckich parasolek. Wszystko wyglądało pysznie i istotnie, Marce rozszarpywał te damy wzrokiem, jakby chciał je połknąć. Przynajmniej te, które nie wybrały na ten niezwykły dzień sukni sygnowanej jego nazwiskiem. Cóż za tupet.
Sam miał na sobie wyjątkowo stonowany garnitur wzbogacony o odpowiednią szatę - sam nigdy by takiego nie włożył, ale tuż przed wyjściem został wezwany na dywanik do któregoś ze starszych Parkinsonów i pouczony o konieczności reprezentowania ich rodu odpowiednimi barwami. Nuda. Wolałby włożyć coś w kolorze fuksji (wyróżniałby się z tłumu) lub granatu... Niestety, mus to mus. Witając się z Odettą musiał za to praktycznie zbierać szczękę z podłogi. Wiedział, że jego maskotka jest śliczna, ale...
-Wyglądasz zachwycająco, moja droga - skomplementował ją, entuzjastycznie całując ją po trzykroć w policzki, zamiast nudzić tym oklepanym muśnięciem dłoni - nie powiem tego głośno, ale... - tu Marce znacznie ściszył głos, faktycznie bojąc się, aby ktoś przypadkiem go nie usłyszał - myślę, że przyćmiewasz i samą pannę młodą - dodał, uśmiechając się filuternie. Po czym zamilkł, uciszony ostrym fuknięciem czyjejś starej ciotki. Dopiero po zakończeniu ceremoniałów (och, miał nadzieję, że nikt nie widział, jak kilka łez stoczyło się po jego pełnych policzkach), poderwał się z miejsca, zamierzając złożyć Tristanowi i Evandrze gratulacje.
-Panie przodem, moja piękna - kurtuazyjnie przepuścił Odette, po czym wyszedł tuż za nią, by ustawić się w sporej kolejce chętnych do obdarowania prezentami pary młodej.
Sam miał na sobie wyjątkowo stonowany garnitur wzbogacony o odpowiednią szatę - sam nigdy by takiego nie włożył, ale tuż przed wyjściem został wezwany na dywanik do któregoś ze starszych Parkinsonów i pouczony o konieczności reprezentowania ich rodu odpowiednimi barwami. Nuda. Wolałby włożyć coś w kolorze fuksji (wyróżniałby się z tłumu) lub granatu... Niestety, mus to mus. Witając się z Odettą musiał za to praktycznie zbierać szczękę z podłogi. Wiedział, że jego maskotka jest śliczna, ale...
-Wyglądasz zachwycająco, moja droga - skomplementował ją, entuzjastycznie całując ją po trzykroć w policzki, zamiast nudzić tym oklepanym muśnięciem dłoni - nie powiem tego głośno, ale... - tu Marce znacznie ściszył głos, faktycznie bojąc się, aby ktoś przypadkiem go nie usłyszał - myślę, że przyćmiewasz i samą pannę młodą - dodał, uśmiechając się filuternie. Po czym zamilkł, uciszony ostrym fuknięciem czyjejś starej ciotki. Dopiero po zakończeniu ceremoniałów (och, miał nadzieję, że nikt nie widział, jak kilka łez stoczyło się po jego pełnych policzkach), poderwał się z miejsca, zamierzając złożyć Tristanowi i Evandrze gratulacje.
-Panie przodem, moja piękna - kurtuazyjnie przepuścił Odette, po czym wyszedł tuż za nią, by ustawić się w sporej kolejce chętnych do obdarowania prezentami pary młodej.
Marcel Parkinson
Zawód : Doradca wizerunkowy "he he"
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Na górze wino
na dole dwa
jestem przystojny
soł chapeau bas
na dole dwa
jestem przystojny
soł chapeau bas
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Podczas przygotowań do tego wyjścia Lyra stresowała się (jak zawsze przed wszystkimi szlacheckimi wyjściami, chociaż na pewno nie aż tak, jak przed własnym ślubem), ale zarazem była podekscytowana. Miała znowu pójść gdzieś z mężem, ubrać się w piękną suknię, poznać odrobinę tego towarzyskiego życia oraz, rzecz jasna, rodzinę Glaucusa, o której wciąż nie wiedziała wszystkiego. Matka Glaucusa dopilnowała, żeby wszyscy wyglądali należycie, zresztą parę dni wcześniej Cressida pomogła jej w wyborze odpowiedniej sukni i pokazała jej trochę tanecznych kroków, żeby Lyra nie skompromitowała się swoimi mizernymi umiejętnościami.
Z zaciekawieniem wysłuchała tego, co Glaucus powiedział jej o swoich krewnych. Ciekawiło ją to, te wszystkie powiązania. To było na swój sposób fascynujące, że w tym świecie sieci pokrewieństwa były bardzo gęste, i zapewne poza parą młodą znajdowało się tutaj mnóstwo innych krewnych jej męża.
- Macie bliskie relacje? Często utrzymywaliście ze sobą kontakt? – dopytywała go; była ciekawa, czy jego relacje z rodziną (poza tą najbliższą, jak rodzice i rodzeństwo) były bliskie i regularne, czy może widywał dalszych krewnych tylko przy takich okazjach, jak ta.
Po zakończeniu oficjalnej części oboje podeszli do pary młodej by złożyć gratulacje. Na szczęście to Glaucus mówił, więc Lyra nie musiała się bać, że zacznie się jąkać, spłonie rumieńcem lub nie będzie wiedziała, co powiedzieć. Stała dzielnie u boku swojego małżonka, przyglądając się jego bliskim. Ciekawe, czy spodobają im się prezenty, które przygotowali z Glaucusem? Niedawno sam zabrał ją na wyspę Wight, żeby namalowała jakiś ładny pejzaż z rodzinnych stron jego kuzynki, a naszyjnik z pereł wzbudził spory zachwyt także w niej. Przed ślubem nie miała żadnych błyskotek poza tanimi, metalowymi pierścionkami czy bransoletkami ze sznurków i koralików, ale podejrzewała, że Evandra Rosier musiała mieć wszystkiego pod dostatkiem. Czy mimo to zachwyci się perłami? Stojąc przy niej, tak pięknej, doskonałej, Lyra poczuła się bardzo niepewnie.
Dołączyła się także do życzeń Glaucusa, a później z ulgą oboje mogli odejść, ustępując miejsca kolejnym gościom, którzy chcieli pogratulować nowożeńcom. Gdzieś po drodze mignęła jej Rosalie, której skinęła lekko głową, zanim oddaliła się z mężem.
- Muszę przyznać, trochę się stresowałam – wyznała, kiedy stanęli obok jakiegoś różanego krzewu. Korzystając z tego, że akurat nikt nie patrzył w ich stronę, wspięła się na palce i przelotnie musnęła ustami policzek męża. Dzięki bucikom na obcasach było jej odrobinę łatwiej, bo różnica wzrostu jakby się nieco zmniejszyła. – Czy śluby zawsze są takie stresujące, nawet cudze?
Chwyciła znowu dłoń Glaucusa i zamyśliła się.
- Może przejdźmy się po ogrodach? – zaproponowała po chwili. Później, kiedy już zmarzną i będą mieli dość spacerowania po ogrodzie, mogli udać się do sali balowej i spędzić resztę weselnej zabawy, tańcząc ze sobą.
Z zaciekawieniem wysłuchała tego, co Glaucus powiedział jej o swoich krewnych. Ciekawiło ją to, te wszystkie powiązania. To było na swój sposób fascynujące, że w tym świecie sieci pokrewieństwa były bardzo gęste, i zapewne poza parą młodą znajdowało się tutaj mnóstwo innych krewnych jej męża.
- Macie bliskie relacje? Często utrzymywaliście ze sobą kontakt? – dopytywała go; była ciekawa, czy jego relacje z rodziną (poza tą najbliższą, jak rodzice i rodzeństwo) były bliskie i regularne, czy może widywał dalszych krewnych tylko przy takich okazjach, jak ta.
Po zakończeniu oficjalnej części oboje podeszli do pary młodej by złożyć gratulacje. Na szczęście to Glaucus mówił, więc Lyra nie musiała się bać, że zacznie się jąkać, spłonie rumieńcem lub nie będzie wiedziała, co powiedzieć. Stała dzielnie u boku swojego małżonka, przyglądając się jego bliskim. Ciekawe, czy spodobają im się prezenty, które przygotowali z Glaucusem? Niedawno sam zabrał ją na wyspę Wight, żeby namalowała jakiś ładny pejzaż z rodzinnych stron jego kuzynki, a naszyjnik z pereł wzbudził spory zachwyt także w niej. Przed ślubem nie miała żadnych błyskotek poza tanimi, metalowymi pierścionkami czy bransoletkami ze sznurków i koralików, ale podejrzewała, że Evandra Rosier musiała mieć wszystkiego pod dostatkiem. Czy mimo to zachwyci się perłami? Stojąc przy niej, tak pięknej, doskonałej, Lyra poczuła się bardzo niepewnie.
Dołączyła się także do życzeń Glaucusa, a później z ulgą oboje mogli odejść, ustępując miejsca kolejnym gościom, którzy chcieli pogratulować nowożeńcom. Gdzieś po drodze mignęła jej Rosalie, której skinęła lekko głową, zanim oddaliła się z mężem.
- Muszę przyznać, trochę się stresowałam – wyznała, kiedy stanęli obok jakiegoś różanego krzewu. Korzystając z tego, że akurat nikt nie patrzył w ich stronę, wspięła się na palce i przelotnie musnęła ustami policzek męża. Dzięki bucikom na obcasach było jej odrobinę łatwiej, bo różnica wzrostu jakby się nieco zmniejszyła. – Czy śluby zawsze są takie stresujące, nawet cudze?
Chwyciła znowu dłoń Glaucusa i zamyśliła się.
- Może przejdźmy się po ogrodach? – zaproponowała po chwili. Później, kiedy już zmarzną i będą mieli dość spacerowania po ogrodzie, mogli udać się do sali balowej i spędzić resztę weselnej zabawy, tańcząc ze sobą.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Od mojego przyjazdu nie bywałem w Dover - być może to wkrótce się zmieni, skoro mój ukochany kuzyn zaręczył się z nikim innym jak lady Darcy Rosier. Przesycający powietrze zapach róż, choć słodki jest dla mnie niemal nienaturalny. Nie mógłbym jednak przegapić ślubu Tristana, nawet jeżeli ta uroczystość sprawia, że moją głowę zaprząta coraz więcej myśli dotyczących moich własnych, rychłych zaręczyn. W wewnętrznej kieszeni mojego garnituru znajduje się pergamin, który choć pozornie lekki ciąży mi niesłychanie - nie łudzę się już, że znajdujący się tam list od rodziców, z rozkazem spotkania ma na celu przyjazną rozmowę o pogodzie. Dziś jednak z całych sił staram się korzystać z życia i wolności, póki jeszcze nic mnie nie ogranicza. Na mojej twarzy maluje się wyszukany polityczny uśmiech, uśmiech prawdziwego Notta z krwi i kości, niemal taki sam jak ten mojego ojca.
Nie ukrywam tego, że niezmiernie cieszę się, że to Ty mi towarzyszysz Lucindo - kiedy spotykamy się już w hrabstwie Kent, chwytam Twoją uniesioną dłoń i składam na niej delikatny pocałunek, w typowo szlacheckim geście.
- Pragnę zauważyć, że wyglądasz dzisiaj wspaniale lady Selwyn. Muszę nawet wyrazić swoją obawę, iż przyćmisz wszystkie inne damy, łącznie z panną młodą - mówię i choć wiesz, że są to niezwykle kuriozalne słowa, których w innej sytuacji bym nie użył, nie są one pustymi kłamstwami.
Zaraz potem dyskretnie zbliżam swoje usta do Twojego ucha, by wyszeptać do niego:
- Chociaż przyznaję, że osobiście raczej wolę Cię w codziennej wersji, Lynn.
Podaję Ci swoje ramię i razem przemierzamy posiadłość Rosierów, aż docieramy do Uroczyska. Zapach morza i szum fal przypomina mi o niedawnych doświadczeniach w Rosji, ale w przeciwieństwie do innych, nie myślę o nich ze smutkiem czy zdenerwowaniem. Wizja zamarznięcia w obcym kraju, odniesione obrażenia, czy nawet zdrada trefnego przewodnika wydają mi się niczym w porównaniu z wizją utraty własnej wolności, która przecież staje się coraz bardziej realna.
W milczeniu obserwuję przebieg ceremonii, uważnie śledząc zarówno Rosiera, jak i jego narzeczoną, która nie jest mi już tak dobrze znana. Odznacza się zjawiskową urodą półwil - ja jednak muszę przyznać, że od pewnego czasu jestem do nich raczej zniechęcony. Ich uroda wydaję się być idealna i z pewnością pasująca do tego miejsca, do wytworności i przepychu lordów Kent, może nawet do mojego wizerunku godnego Notta - poza salonami muszę jednak przyznać, że preferuję inny typ kobiet, niż ten który reprezentuje młoda alchemiczka. Kruchy, delikatny. Być może dlatego, że moją pierwszą miłością byłaś właśnie Ty, ambitna i rezolutna krukonka. Być może dlatego, że moje kuzynki, Wynnona i Ursula nigdy nie były zupełnie typowymi szlachciankami.
Bezdźwięcznie sięgam ku jednej z tac, zdejmując z niej dwa kieliszki wina, z których jeden podaję Tobie. Wszystko tutaj kojarzy mi się z moją ukochaną Francją i jednocześnie z najlepszymi latami mojego życia, daję się więc porwać błogiemu uczuciu spokoju, który do mnie dociera. Udaję mi się wreszcie uspokoić wszystkie błądzące myśli i kiedy część oficjalna dobiega końca, razem ustawiamy się w swego rodzaju kolejce, by pogratulować młodej parze. Dostrzegam tam Quentina i Darcy i bezgłośnie kiwam głową na znak powitania. Podobny gest czynię w stronę starego znajomego - Glaucusa i towarzyszącej mu żony. Kiedy moje spojrzenie napotyka wzrok Wynonny, przesyłam jej niewerbalny komunikat, który tylko ona jest w stanie zrozumieć - wygląda na to, że oboje nie czujemy się tutaj w stu procentach na miejscu.
W końcu pojawiamy się przy nowożeńcach, ściskam pewnie dłoń pana młodego i zwracam się do niego z uśmiechem:
- Félicitations, Tristan - zaczynam, pod wpływem jakiegoś impulsu wtrącając francuskie słowo.
Nie jesteśmy może we Francji, ale mam wrażenie, że on, podobnie jak i ja, wiąże z nią ciepłe wspomnienia.
- Wierzę, że odnajdziesz mnóstwo szczęścia na nowej drodze życia - dodaję, obracając się teraz w kierunku Evandry.
Również jej składam uprzejme gratulacje oraz układam wymyślne słowa w eleganckie zapewnienie, iż z mojego punktu widzenia, będzie z pewnością wspaniałą lady Rosier.
Tymczasem spoglądam na Ciebie, przekazującą nasz wspólny prezent, zarówno dla alchemiczki, jak i łowcy smoków, jednemu ze służących. Kiedy odchodzimy na bok, mimowolnie cicho wzdycham z ulgą, z wyczekiwaniem zwracając się w Twoją stronę, jakby czekając, co zaproponujesz jako następne.
Nie ukrywam tego, że niezmiernie cieszę się, że to Ty mi towarzyszysz Lucindo - kiedy spotykamy się już w hrabstwie Kent, chwytam Twoją uniesioną dłoń i składam na niej delikatny pocałunek, w typowo szlacheckim geście.
- Pragnę zauważyć, że wyglądasz dzisiaj wspaniale lady Selwyn. Muszę nawet wyrazić swoją obawę, iż przyćmisz wszystkie inne damy, łącznie z panną młodą - mówię i choć wiesz, że są to niezwykle kuriozalne słowa, których w innej sytuacji bym nie użył, nie są one pustymi kłamstwami.
Zaraz potem dyskretnie zbliżam swoje usta do Twojego ucha, by wyszeptać do niego:
- Chociaż przyznaję, że osobiście raczej wolę Cię w codziennej wersji, Lynn.
Podaję Ci swoje ramię i razem przemierzamy posiadłość Rosierów, aż docieramy do Uroczyska. Zapach morza i szum fal przypomina mi o niedawnych doświadczeniach w Rosji, ale w przeciwieństwie do innych, nie myślę o nich ze smutkiem czy zdenerwowaniem. Wizja zamarznięcia w obcym kraju, odniesione obrażenia, czy nawet zdrada trefnego przewodnika wydają mi się niczym w porównaniu z wizją utraty własnej wolności, która przecież staje się coraz bardziej realna.
W milczeniu obserwuję przebieg ceremonii, uważnie śledząc zarówno Rosiera, jak i jego narzeczoną, która nie jest mi już tak dobrze znana. Odznacza się zjawiskową urodą półwil - ja jednak muszę przyznać, że od pewnego czasu jestem do nich raczej zniechęcony. Ich uroda wydaję się być idealna i z pewnością pasująca do tego miejsca, do wytworności i przepychu lordów Kent, może nawet do mojego wizerunku godnego Notta - poza salonami muszę jednak przyznać, że preferuję inny typ kobiet, niż ten który reprezentuje młoda alchemiczka. Kruchy, delikatny. Być może dlatego, że moją pierwszą miłością byłaś właśnie Ty, ambitna i rezolutna krukonka. Być może dlatego, że moje kuzynki, Wynnona i Ursula nigdy nie były zupełnie typowymi szlachciankami.
Bezdźwięcznie sięgam ku jednej z tac, zdejmując z niej dwa kieliszki wina, z których jeden podaję Tobie. Wszystko tutaj kojarzy mi się z moją ukochaną Francją i jednocześnie z najlepszymi latami mojego życia, daję się więc porwać błogiemu uczuciu spokoju, który do mnie dociera. Udaję mi się wreszcie uspokoić wszystkie błądzące myśli i kiedy część oficjalna dobiega końca, razem ustawiamy się w swego rodzaju kolejce, by pogratulować młodej parze. Dostrzegam tam Quentina i Darcy i bezgłośnie kiwam głową na znak powitania. Podobny gest czynię w stronę starego znajomego - Glaucusa i towarzyszącej mu żony. Kiedy moje spojrzenie napotyka wzrok Wynonny, przesyłam jej niewerbalny komunikat, który tylko ona jest w stanie zrozumieć - wygląda na to, że oboje nie czujemy się tutaj w stu procentach na miejscu.
W końcu pojawiamy się przy nowożeńcach, ściskam pewnie dłoń pana młodego i zwracam się do niego z uśmiechem:
- Félicitations, Tristan - zaczynam, pod wpływem jakiegoś impulsu wtrącając francuskie słowo.
Nie jesteśmy może we Francji, ale mam wrażenie, że on, podobnie jak i ja, wiąże z nią ciepłe wspomnienia.
- Wierzę, że odnajdziesz mnóstwo szczęścia na nowej drodze życia - dodaję, obracając się teraz w kierunku Evandry.
Również jej składam uprzejme gratulacje oraz układam wymyślne słowa w eleganckie zapewnienie, iż z mojego punktu widzenia, będzie z pewnością wspaniałą lady Rosier.
Tymczasem spoglądam na Ciebie, przekazującą nasz wspólny prezent, zarówno dla alchemiczki, jak i łowcy smoków, jednemu ze służących. Kiedy odchodzimy na bok, mimowolnie cicho wzdycham z ulgą, z wyczekiwaniem zwracając się w Twoją stronę, jakby czekając, co zaproponujesz jako następne.
Alastair Nott
Zawód : Urzędnik Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Hell is empty and all the devils are here
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
przed ogrodami, przed polowaniem
Kołnierzyk wyjściowej szaty nieprzyjemnie wpijał się w szyję i drażnił grdykę.
Nie sposób było jednak pojawić się tutaj w czymś choć odrobinę mniej eleganckim, jeśli tylko nie miało się zamiaru obrazić gospodarzy niewątpliwie wyróżniającej się wykwintem uroczystości. A o takie intencje trudno mnie było posądzić. Aby stawić się o czasie, poruszyłem niemalże niebo i ziemię (tę znajdującą się praktycznie po drugiej stronie globu, gdzie tkwiłem od trzech miesięcy, zgłębiając arkana uzdrowicielskiej magii). Towarzyszący temu pośpiech z całą pewnością wpłynął niezbyt korzystnie na moją dzisiejszą prezencję, bowiem pod mymi oczami wykwitły sinawe plamy zmęczenia, niemniej jednak przynajmniej udało mi się tutaj dotrzeć, by alkoholowym namaszczeniem pożegnać ostatnie chwile wolności Tristana.
Cierpliwie czekałem, aż najbliższa rodzina pary młodej złoży im życzenia, a czas umiliłem sobie sięgając po kieliszek wina z Bordeaux, idealnie komponującego się z tłem stworzonym przez krwistoczerwone, różane festony. Bezwiednie zawiesiłem wzrok na ich dwójce - niemal zupełnie ginęli w przepychu sztucznych dekoracji oraz wśród napierających na nich gości, choć, trzeba przyznać, odnajdowali się w tej sytuacji bezbłędnie. Trzymali fason, jednak intuicyjnie czułem, że idealnie skrojone pod ten dzień uśmiechy były tylko fasadą, za którą kryła się przede wszystkim niepewność.
Jakże łatwo było mi wyobrazić sobie, że na tym weselnym obrazku pojawiam się u boku przyodzianej w biel Calanthe - ciekawe, czy uśmiechalibyśmy się równie przekonująco? Do innych, ale przede wszystkim - do siebie? Czy moja piękna, smutna Calanthe byłaby w stanie uwierzyć, że słowa przysięgi płyną prosto z mego serca?
Gdy w końcu miałem szansę skraść młodym choć kilka chwil, pokazałem skrzatce, gdzie powinna zostawić podarki, a sam zbliżyłem się do najważniejszej tego dnia pary. - Lady Rosier - skinąłem jej głową - Tristanie - powiodłem wzrokiem do niego - jesteście niewątpliwie dowodem na to, że miłość to najpotężniejszy rodzaj magii. Gdy was dzisiaj obserwowałem, utwierdziłem się w przekonaniu, iż emanuje z was ogromna siła. Odwieczna siła drzemiąca w niezwykłym artefakcie - tym, który bije w ludzkim ciele. Żywię nadzieję, że w waszej wieczności każdy dzień będzie przypominał dzisiejszy - przepełniony szczęściem, spokojem ducha oraz poczuciem stabilności - być może przesadziłem z patetycznością, ale towarzyszący wydarzeniu podniosły nastrój skłaniał ku sileniu się na górnolotne słowa. - Nie wierzę w to, że cokolwiek jest w stanie to szczęście zmącić. Że istnieją takie przeciwności losu, których nie bylibyście w stanie razem pokonać - na usta cisnęło mi się jeszcze dzierżąc w sercach starożytny oręż, ale uznałem, że to już byłaby przesada. - Moje najszczersze gratulacje - i kondolencje. - Wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia - dodałem na sam koniec, po czym pozwoliłem sobie jeszcze po bratersku uścisnąć pana młodego. - Nawet firmament zdaje się pogrążać w rozpaczy, opłakując ostatnie chwile kawalerstwa Tristana Rosiera - nie mogłem się powstrzymać przed tym komentarzem - acz wyszeptałem go tak cicho, że niewątpliwie dotarł jedynie do uszu adresata. Zdążyłem jeszcze tylko posłać Rosierowi enigmatyczny uśmiech, nim zrobiłem miejsce kolejnemu weselnikowi.
Prezent dla Evandry to komplet sześciu przepięknych, srebrnych fiolek, wykonanych specjalnie na tę okazję - na każdej z nich wygrawerowane są symbole rodu Lestrange. Natomiast Tristan otrzymał przywiezioną z Egiptu księgę - białego kruka, traktującego o gatunkach najprawdopodobniej wszystkich magicznych gadów, które od czasów starożytności pojawiały się na obszarze Żyznego Półksiężyca. Knigę oprawiono smoczą skórą; w środku znajduje się mnóstwo rycin stworzonych z największą dbałością o szczegóły.
Kołnierzyk wyjściowej szaty nieprzyjemnie wpijał się w szyję i drażnił grdykę.
Nie sposób było jednak pojawić się tutaj w czymś choć odrobinę mniej eleganckim, jeśli tylko nie miało się zamiaru obrazić gospodarzy niewątpliwie wyróżniającej się wykwintem uroczystości. A o takie intencje trudno mnie było posądzić. Aby stawić się o czasie, poruszyłem niemalże niebo i ziemię (tę znajdującą się praktycznie po drugiej stronie globu, gdzie tkwiłem od trzech miesięcy, zgłębiając arkana uzdrowicielskiej magii). Towarzyszący temu pośpiech z całą pewnością wpłynął niezbyt korzystnie na moją dzisiejszą prezencję, bowiem pod mymi oczami wykwitły sinawe plamy zmęczenia, niemniej jednak przynajmniej udało mi się tutaj dotrzeć, by alkoholowym namaszczeniem pożegnać ostatnie chwile wolności Tristana.
Cierpliwie czekałem, aż najbliższa rodzina pary młodej złoży im życzenia, a czas umiliłem sobie sięgając po kieliszek wina z Bordeaux, idealnie komponującego się z tłem stworzonym przez krwistoczerwone, różane festony. Bezwiednie zawiesiłem wzrok na ich dwójce - niemal zupełnie ginęli w przepychu sztucznych dekoracji oraz wśród napierających na nich gości, choć, trzeba przyznać, odnajdowali się w tej sytuacji bezbłędnie. Trzymali fason, jednak intuicyjnie czułem, że idealnie skrojone pod ten dzień uśmiechy były tylko fasadą, za którą kryła się przede wszystkim niepewność.
Jakże łatwo było mi wyobrazić sobie, że na tym weselnym obrazku pojawiam się u boku przyodzianej w biel Calanthe - ciekawe, czy uśmiechalibyśmy się równie przekonująco? Do innych, ale przede wszystkim - do siebie? Czy moja piękna, smutna Calanthe byłaby w stanie uwierzyć, że słowa przysięgi płyną prosto z mego serca?
Gdy w końcu miałem szansę skraść młodym choć kilka chwil, pokazałem skrzatce, gdzie powinna zostawić podarki, a sam zbliżyłem się do najważniejszej tego dnia pary. - Lady Rosier - skinąłem jej głową - Tristanie - powiodłem wzrokiem do niego - jesteście niewątpliwie dowodem na to, że miłość to najpotężniejszy rodzaj magii. Gdy was dzisiaj obserwowałem, utwierdziłem się w przekonaniu, iż emanuje z was ogromna siła. Odwieczna siła drzemiąca w niezwykłym artefakcie - tym, który bije w ludzkim ciele. Żywię nadzieję, że w waszej wieczności każdy dzień będzie przypominał dzisiejszy - przepełniony szczęściem, spokojem ducha oraz poczuciem stabilności - być może przesadziłem z patetycznością, ale towarzyszący wydarzeniu podniosły nastrój skłaniał ku sileniu się na górnolotne słowa. - Nie wierzę w to, że cokolwiek jest w stanie to szczęście zmącić. Że istnieją takie przeciwności losu, których nie bylibyście w stanie razem pokonać - na usta cisnęło mi się jeszcze dzierżąc w sercach starożytny oręż, ale uznałem, że to już byłaby przesada. - Moje najszczersze gratulacje - i kondolencje. - Wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia - dodałem na sam koniec, po czym pozwoliłem sobie jeszcze po bratersku uścisnąć pana młodego. - Nawet firmament zdaje się pogrążać w rozpaczy, opłakując ostatnie chwile kawalerstwa Tristana Rosiera - nie mogłem się powstrzymać przed tym komentarzem - acz wyszeptałem go tak cicho, że niewątpliwie dotarł jedynie do uszu adresata. Zdążyłem jeszcze tylko posłać Rosierowi enigmatyczny uśmiech, nim zrobiłem miejsce kolejnemu weselnikowi.
Prezent dla Evandry to komplet sześciu przepięknych, srebrnych fiolek, wykonanych specjalnie na tę okazję - na każdej z nich wygrawerowane są symbole rodu Lestrange. Natomiast Tristan otrzymał przywiezioną z Egiptu księgę - białego kruka, traktującego o gatunkach najprawdopodobniej wszystkich magicznych gadów, które od czasów starożytności pojawiały się na obszarze Żyznego Półksiężyca. Knigę oprawiono smoczą skórą; w środku znajduje się mnóstwo rycin stworzonych z największą dbałością o szczegóły.
zt
Nie odczuwałem stresu, wyjście jak każde inne. Zamiast tego byłem raczej szczęśliwy, że i mój kuzyn będzie szczęśliwy. W końcu żenił się z upragnioną przez tyle lat kobietą, nestor nie podważał jego wyboru, więc żaden problem nie istniał, prawda? To wprawiało mnie w zadowolenie, mierzone uśmiechem nieschodzącym mi z twarzy. Nawet niewygodne, eleganckie ciuchy nie psuły mi humoru dopóki wszystko wydawało się być na swoim miejscu. Nie spodziewałem się, że Lyra będzie aż tak zestresowana, ale starałem się podawać jej swoje ramię lub ściskać dłoń przekazując swoją energię. W tym dniu tak naprawdę nic mnie nie niepokoiło, czasem tylko wybiegałem myślami w wyprawę, którą miałem za kilka dni wyruszyć, a to tylko polepszało mój nastrój, a nie psuło.
Z zamyślenia wyrwało mnie pytanie żony, nad którym musiałem się chwilę zastanowić. Krótką chwilę.
- Bliskie to raczej nie… ale kontakt głównie utrzymujemy z Tristanem. Z kobietami jest o tyle gorzej, że nie wypada, nawet jeśli to twoja rodzina. Bo to dość dalekie pokrewieństwo, a nikt nie chciałby być posądzony o nieprzyzwoitość. O plotki nietrudno, a pozbycie się złego wrażenia jest prawie niemożliwe – wyjaśniłem cicho, kierując te słowa do jej ucha. Nie chciałem przeszkadzać w ceremonii, a kilka osób odwracało się w naszym kierunku. Pewnie każdy chciał usłyszeć słowa przysiąg.
Po skończeniu oficjalnej części przyszła pora na stanie w kolejce, życzenia oraz ofiarowanie prezentu pannie młodej. Może kiedyś dojdzie do mnie jak bardzo się zbłaźniłem, teraz jednak miałem dobry humor, więc bez niepokoju oddaliłem się od nowożeńców i skierowałem nas w odosobnione miejsce.
Uśmiechnąłem się czując muśnięcie na policzku, ale bardziej skupiony byłem na całym wydarzeniu oraz na słowach rudzielca.
- Jeszcze kilka wyjść i zaczną cię nudzić – odparłem żartobliwie. Kiwałem głową mijanym czarodziejom i czarownicom, myśląc jednocześnie nad dalszym przebiegiem wesela. Na szczęście Lyra nie wyręczyła z dylematu. – To dobry pomysł – przytaknąłem. Znów wziąłem ją pod rękę, a potem skierowaliśmy się właśnie w stronę przepięknych rosierowych ogrodów.
z/t oboje
Z zamyślenia wyrwało mnie pytanie żony, nad którym musiałem się chwilę zastanowić. Krótką chwilę.
- Bliskie to raczej nie… ale kontakt głównie utrzymujemy z Tristanem. Z kobietami jest o tyle gorzej, że nie wypada, nawet jeśli to twoja rodzina. Bo to dość dalekie pokrewieństwo, a nikt nie chciałby być posądzony o nieprzyzwoitość. O plotki nietrudno, a pozbycie się złego wrażenia jest prawie niemożliwe – wyjaśniłem cicho, kierując te słowa do jej ucha. Nie chciałem przeszkadzać w ceremonii, a kilka osób odwracało się w naszym kierunku. Pewnie każdy chciał usłyszeć słowa przysiąg.
Po skończeniu oficjalnej części przyszła pora na stanie w kolejce, życzenia oraz ofiarowanie prezentu pannie młodej. Może kiedyś dojdzie do mnie jak bardzo się zbłaźniłem, teraz jednak miałem dobry humor, więc bez niepokoju oddaliłem się od nowożeńców i skierowałem nas w odosobnione miejsce.
Uśmiechnąłem się czując muśnięcie na policzku, ale bardziej skupiony byłem na całym wydarzeniu oraz na słowach rudzielca.
- Jeszcze kilka wyjść i zaczną cię nudzić – odparłem żartobliwie. Kiwałem głową mijanym czarodziejom i czarownicom, myśląc jednocześnie nad dalszym przebiegiem wesela. Na szczęście Lyra nie wyręczyła z dylematu. – To dobry pomysł – przytaknąłem. Znów wziąłem ją pod rękę, a potem skierowaliśmy się właśnie w stronę przepięknych rosierowych ogrodów.
z/t oboje
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jestem cierpliwy. Niewzruszony. Siedzę spokojnie, stoję spokojnie, czekam spokojnie. Jest tak jednostajnie. Część problemów ucieka z wąskiego kręgu świadomości, część zostaje w środku. Nie zajmuję się jednak nimi podziwiając dekoracje, widoki, oficjalną część uroczystości. Jest miło, statecznie, niemal bajkowo. Nie zwracasz na mnie uwagi, ale to nic - to nie mój dzień, to dzień Rosierów. Przyjmuję to do wiadomości, uznaję za coś najoczywistszego na świecie. Nie ma we mnie ani pośpiechu, ani zniecierpliwienia. Nie, nie czuję się komfortowo pośród takiego tłumu osób, ale bez fanaberii. Obracam głową dookoła, a kiedy widzę kogoś znajomego lub kogoś, komu uwagę powinienem poświęcić, kiwam do niego w geście powitalnym. Nic trudnego, nic ponad moje siły. Których od wczoraj mam znacznie więcej niż do tej pory - zdjęcie klątwy wpływa na mnie pozytywnie. W granicach rozsądku, naturalnie.
Piękna muzyka, piękne pejzaże, piękni ludzie. Chłonę to wszystko póki jeszcze tu jesteśmy. Czekam, obserwuję jak składasz życzenia, jak wręczasz prezent. Staram się uśmiechać, ale to taka trudna, uporczywa sztuka. Może kąciki ust lekko się wygięły do góry, ale nie mam pewności. Nie mam też przed sobą lustra, nie mogę więc tego zweryfikować. Pozostaje mi wiara w to, że prezentuję się przynajmniej przyzwoicie.
Nadchodzi moja kolej. Ściskam dłoń Tristana wypowiadając bardzo oszczędne słowa gratulacji oraz najlepszych życzeń. Z własnego doświadczenia wiem, że pary młodej nie bardzo interesują te wszystkie słowa, w większości uznając je za puste lub kłamliwe. Nie ma więc sensu bić peanów, składać wymyślne słowa w równie urokliwe zdania. Prawdą jest, że życzę wam jak najlepiej, dlatego to właśnie te życzenia kieruję do lorda i lady Rosier. Dla niej właśnie przygotowałem skromny prezent - za to sam go wybrałem. To złoty, drobny łańcuszek z przezroczystym kryształem, w którym zaklęta jest bardzo miniaturowa czerwona róża. Zachowuje się ona inaczej w zależności od pory roku - na wiosnę nieustannie rozkwita, w lecie porusza nią drobny wiaterek, a jej płatki lekko mienią się w promieniach słońca, na jesień cyklicznie zrzuca płatki, a zimą ciągle zamyka się w pąk przed prószącym śniegiem. Niby nic, ale co można ofiarować kobiecie, która ma już wszystko? Niech to będzie drobną pamiątką, jedną z wielu dzisiaj otrzymanych. Składam ją na ręce tego, kto te podarki odbiera.
Wtedy w końcu wraz z Darcy odchodzimy. Podaję jej swoje ramię, pozwalając się prowadzić. Do ogrodów różanych, naturalnie.
zt. x2
Piękna muzyka, piękne pejzaże, piękni ludzie. Chłonę to wszystko póki jeszcze tu jesteśmy. Czekam, obserwuję jak składasz życzenia, jak wręczasz prezent. Staram się uśmiechać, ale to taka trudna, uporczywa sztuka. Może kąciki ust lekko się wygięły do góry, ale nie mam pewności. Nie mam też przed sobą lustra, nie mogę więc tego zweryfikować. Pozostaje mi wiara w to, że prezentuję się przynajmniej przyzwoicie.
Nadchodzi moja kolej. Ściskam dłoń Tristana wypowiadając bardzo oszczędne słowa gratulacji oraz najlepszych życzeń. Z własnego doświadczenia wiem, że pary młodej nie bardzo interesują te wszystkie słowa, w większości uznając je za puste lub kłamliwe. Nie ma więc sensu bić peanów, składać wymyślne słowa w równie urokliwe zdania. Prawdą jest, że życzę wam jak najlepiej, dlatego to właśnie te życzenia kieruję do lorda i lady Rosier. Dla niej właśnie przygotowałem skromny prezent - za to sam go wybrałem. To złoty, drobny łańcuszek z przezroczystym kryształem, w którym zaklęta jest bardzo miniaturowa czerwona róża. Zachowuje się ona inaczej w zależności od pory roku - na wiosnę nieustannie rozkwita, w lecie porusza nią drobny wiaterek, a jej płatki lekko mienią się w promieniach słońca, na jesień cyklicznie zrzuca płatki, a zimą ciągle zamyka się w pąk przed prószącym śniegiem. Niby nic, ale co można ofiarować kobiecie, która ma już wszystko? Niech to będzie drobną pamiątką, jedną z wielu dzisiaj otrzymanych. Składam ją na ręce tego, kto te podarki odbiera.
Wtedy w końcu wraz z Darcy odchodzimy. Podaję jej swoje ramię, pozwalając się prowadzić. Do ogrodów różanych, naturalnie.
zt. x2
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie znajdował słów, którymi mógłby należycie skomplementować wygląd Rosalie. Mężczyźni w ogóle mieli trudniej pod tym względem - czy skoro dziś wyglądam oszałamiająco, to znaczy, że wczoraj wyglądałam brzydko? Czy może dziwi cię moja uroda akurat tego jedynego dnia? - i inne, tym podobne uwagi mogły okazać się bronią obosieczną. Bardzo, bardzo nie lubił z nią igrać, uważając za gorszą nawet od prawdziwego ostrza miecza. Na pewno schlebił przy wyjściu swojej kuzynce, na pewno pochwalił jej strój oraz aparycję, lecz czy tak naprawdę mógł być pewien jakie skutki tym wywołał? Nie. Na pewno były to więc raptem nieśmiałe, pochwalne przebąkiwania, ginące jednak wśród klimatu Dover. Był za to przekonany, że Rosie zwyczajnie wie oraz nie będzie mu mieć za złe tak skąpego wychwalania jej urody, iście nieproporcjonalnego do stanu rzeczywistości. Kolejny błąd? Nie wiedział; wolał nie dokładać sobie tego do listy zmartwień.
Fascynowało go natomiast to, że on sam do tej pory uniknął prób swatów. Być może lady Adelaide Nott wysłała kiedyś do niego kilka listów w tej sprawie, lecz sam jego ród nigdy nie wystosował do niego podobnych żądań. Miał już prawie dwadzieścia pięć lat, nie wątpił, że to tylko nieumyślne przeoczenie, które mimo wszystko wywoływało w nim zdziwienie. Zapomnieli, chcieli mu dać odpocząć po tragicznych wydarzeniach z wieku nastoletniego? Wydawało się to niedorzeczne o tyle, że minęło już tyle czasu od tamtych upiornych dni. Cyneric zaczął podejrzewać, że być może skazali go już na porażkę. Istniała jeszcze opcja oczekiwania na właściwą, godną kandydatkę, niestety w to wierzył jakby mniej.
Czy w takim razie podczas jego własnego ślubu będą mu towarzyszyć podobne emocje? Czy tak to właśnie będzie wyglądać? Tłum mniej lub bardziej znanych czarodziejów, gratulacje, podarunki dla jego przyszłej żony? Wiedział tylko, że zabraknie pewnej konkretnej osoby, dzięki której to wszystko trzymałoby się kupy - a która teraz mu towarzyszy uspokajając niepotrzebne nerwy. Zbyt daleko wybiegł w przyszłość, zbyt mocno przejmuje się czymś, co go jeszcze nie dotyczy. Na szczęście - lub nie - nerwy spowodowane zbliżającą się kolejką składania życzeń.
- Tak - skomentował bardzo krótko całą ceremonię. Nie znał uczucia wzruszenia, nie domyślał się, dlaczego Rosalie zebrało się na łzy, lecz trochę go to zmartwiło. Obawiał się, że może wspominała niedoszły ślub z Blackiem, co wywołało w nim lekkie rozdrażnienie. Próbował je zatuszować uprzejmym uśmiechem, który wyglądał jednak tak neutralnie, że aż chyba nie do odczytania.
- Będę zaszczycony - odpowiedział natomiast na kolejne pytanie. Przytrzymał jej rękę na swoim ramieniu, żeby mogli spokojnie zająć miejsce w formującym się tłumie ludzi. Kiedy jego kuzynka jako pierwsza złożyła życzenia oraz wręczyła swój prezent, w ślad za nią podążył Yaxley. Bez zbytniej wylewności życzył im pomyślności na nowej drodze życia oraz spełnienia marzeń. Na koniec wręczył niewielki pakunek, w którym znajdował się złoty grzebień wysadzany diamentami, z roślinnymi motywami. Nie posiadał obeznania w czymś tak wyjątkowo kobiecym - zdał się na gust sprzedawczyni - lecz wszystkie inne błyskotki albo mu się nie podobały, albo uznał je za zbyt poufałe w stosunku do kobiety, której nie znał. Ten grzebień natomiast miał wyczesać każdą fryzurę, o jakiej się tylko pomyśli, więc Cyneric miał nadzieję, że w swej nieprzydatności będzie nosił znamiona praktyczności.
- Jak mniemam chcesz udać się do różanych ogrodów? - spytał kuzynkę, kiedy formalności stało się zadość, a oni oddalili się od państwa młodych.
Fascynowało go natomiast to, że on sam do tej pory uniknął prób swatów. Być może lady Adelaide Nott wysłała kiedyś do niego kilka listów w tej sprawie, lecz sam jego ród nigdy nie wystosował do niego podobnych żądań. Miał już prawie dwadzieścia pięć lat, nie wątpił, że to tylko nieumyślne przeoczenie, które mimo wszystko wywoływało w nim zdziwienie. Zapomnieli, chcieli mu dać odpocząć po tragicznych wydarzeniach z wieku nastoletniego? Wydawało się to niedorzeczne o tyle, że minęło już tyle czasu od tamtych upiornych dni. Cyneric zaczął podejrzewać, że być może skazali go już na porażkę. Istniała jeszcze opcja oczekiwania na właściwą, godną kandydatkę, niestety w to wierzył jakby mniej.
Czy w takim razie podczas jego własnego ślubu będą mu towarzyszyć podobne emocje? Czy tak to właśnie będzie wyglądać? Tłum mniej lub bardziej znanych czarodziejów, gratulacje, podarunki dla jego przyszłej żony? Wiedział tylko, że zabraknie pewnej konkretnej osoby, dzięki której to wszystko trzymałoby się kupy - a która teraz mu towarzyszy uspokajając niepotrzebne nerwy. Zbyt daleko wybiegł w przyszłość, zbyt mocno przejmuje się czymś, co go jeszcze nie dotyczy. Na szczęście - lub nie - nerwy spowodowane zbliżającą się kolejką składania życzeń.
- Tak - skomentował bardzo krótko całą ceremonię. Nie znał uczucia wzruszenia, nie domyślał się, dlaczego Rosalie zebrało się na łzy, lecz trochę go to zmartwiło. Obawiał się, że może wspominała niedoszły ślub z Blackiem, co wywołało w nim lekkie rozdrażnienie. Próbował je zatuszować uprzejmym uśmiechem, który wyglądał jednak tak neutralnie, że aż chyba nie do odczytania.
- Będę zaszczycony - odpowiedział natomiast na kolejne pytanie. Przytrzymał jej rękę na swoim ramieniu, żeby mogli spokojnie zająć miejsce w formującym się tłumie ludzi. Kiedy jego kuzynka jako pierwsza złożyła życzenia oraz wręczyła swój prezent, w ślad za nią podążył Yaxley. Bez zbytniej wylewności życzył im pomyślności na nowej drodze życia oraz spełnienia marzeń. Na koniec wręczył niewielki pakunek, w którym znajdował się złoty grzebień wysadzany diamentami, z roślinnymi motywami. Nie posiadał obeznania w czymś tak wyjątkowo kobiecym - zdał się na gust sprzedawczyni - lecz wszystkie inne błyskotki albo mu się nie podobały, albo uznał je za zbyt poufałe w stosunku do kobiety, której nie znał. Ten grzebień natomiast miał wyczesać każdą fryzurę, o jakiej się tylko pomyśli, więc Cyneric miał nadzieję, że w swej nieprzydatności będzie nosił znamiona praktyczności.
- Jak mniemam chcesz udać się do różanych ogrodów? - spytał kuzynkę, kiedy formalności stało się zadość, a oni oddalili się od państwa młodych.
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
Uczestniczenie w szlacheckich spędach było wpisane w tradycje każdego arystokraty. Śluby, sabaty, pogrzeby i wykwintne przyjęcia. I choć każdy zdawał sobie sprawę z tego, że takie uroczystości to tylko pretekst do pokazania swojej pozycji. I choć nikt nie ukrywał, że wszystkie wypowiadane słowa to tylko ślady hipokryzji i obłudy, która w ich środowisku tak bardzo się szerzy. Choć to wszystko aż biło po oczach to nikt się temu nie sprzeciwiał. Lucinda nienawidziła takich uroczystości. Praca jaką wykonywała dawała jej ten luksus, że omijały ją te wszystkie spędy, a ona tak naprawdę nie musiała później tłumaczyć swojej nieobecności niestworzonymi opowieściami. Teraz kiedy wróciła do Londynu nie mogła od tego uciec. Wymagano od niej przykładnego zachowania, a i ona nie była całkowicie obojętna na szlacheckie tytuły. Dumna z arystokratycznego pochodzenia nie mogła sobie pozwolić na niczym nieusprawiedliwioną nieobecność. Dlatego ignorując wszelkie głosy nakazujące jej by zostać w domu wybrała się do hrabstwa Kent, gdzie miała spotkać się z towarzyszącym jej dzisiejszego dnia Alastairem. Nie tylko dlatego, że uroczystości te były przepełnione obłudą i hipokryzją nie lubiła w nich uczestniczyć. Nie lubiła bo to oznaczało całkowite odepchnięcie siebie na drugi plan. W końcu w stosunku do tych wszystkich ludzi była nienaganną arystokratką. Z ulgą przyjęła fakt, że nie wybiera się tam sama. Z ulgą przyjęła fakt, że nie wybiera się tam z wybranym przez jej matkę młodym kawalerem, który jej zdaniem i tylko jej byłby idealnym kandydatem na męża. A przede wszystkim ulgę przyniósł jej fakt, że to Alek będzie jej towarzyszył. Z nim przy boku nie musiała całkowicie odtrącać swojej prawdziwej twarzy. Właściwie gdyby nie fakt, że takie przyjęcia nie zestawiały się z zabawą pod żadnym kątem to mogłaby sobie nawet pozwolić na luksus rozluźnienia. Słysząc słowa przyjaciela uniosła pytająco brew i kłaniając się w typowym arystokratycznym przywitaniu. Uśmiech przyklejony do jej twarzy nie był jednak zarezerwowany dla niego. Bardzo dobrze wiedział, że nie ma w nim krzty naturalności. Był zarezerwowany dla tych wszystkich spoglądających na nią arystokratek i arystokratów. Tych szepczących za plecami ciekawskich kobiet. Jego słowa choć całkowicie przebarwione przyjęła z wdzięcznością. Nigdy tak naprawdę nie interesowały ją suknie, fryzury i makijaże. Choć przywiązywała sporą wagę do tego by wyglądać… dobrze to dopiero w takich miejscach i podczas takich uroczystości pozwalała sobie na coś wyszukanego. - Choć słowa te wydają się być wielce przesadzone to przyjmuje komplement z wielką przyjemnością, lordzie Nott. - powiedziała, a na jej ustach pojawił się szczery uśmiech. Jednak to te wyszeptane słowa były dla niej prawdziwym komplementem. Dobrze wiedzieli, że to tylko szopka, w której muszą zagrać. Cieszył ją fakt, że przez tafle tej wielkiej hipokryzji przebijała się ona sama. - Muszę przyznać, że lord także dzisiaj zachwyca szlachetną dostojnością. - mruknęła z uśmiechem przyjmując jego ramię. Choć tytuły są tutaj zbędne to dla Lynn są podkreśleniem tego kim w tym momencie są. Widok morza Lynn chłonie będąc pewna, że to jedyny naturalny widok jaki przyjdzie jej dzisiejszego dnia zobaczyć. Silny zapach kwiatów skutecznie maskował ten niosący przez wiatr zapach wody. Przyjęła z wdzięcznością kieliszek wina i skupiła uwagę na parze młodych. Nie znała ich zbyt dobrze dlatego słuchając ich przysięgi zastanawiała się czy naprawdę jest między tą dwójką jakieś uczucie. Rzadko w ich arystokratycznym świadku w małżeństwach można było mówić o miłości czy innych ciepłych uczuciach. Od narodzin byli na to przygotowani i uczyli się tego by wiarygodnie oddawać uczucia, którym nigdy nie przyjdzie im się darzyć. To też jeden z powodów przez który Lynn tak bardzo uciekała od małżeństwa. Żyć obok kogoś z kim nic ją nie łączy? To wymaganie, któremu sprostać nie było łatwo. - Syrenim śpiewem? - powtórzyła nachylając się do przyjaciela tak by tylko on ją słyszał. - Pamiętasz jak rozwścieczyliśmy Hogwarckie trytony? Tego śpiewu już więcej słyszeć bym nie chciała. - szepnęła uśmiechając się. Kiedy główna uroczystość dobiegła końca, a lady Lestrange stała się oficjalnie lady Rosier ludzie zaczęli opuszczać swoje miejsca i zbliżać się do państwa młodych by życzyć szczęścia na nowej drodze życia, Lynn rozejrzała się chcąc wychwycić jakieś znane jej twarze. Jej uśmiech co chwile zmieniał się z formalnego na ten prawdziwy naturalny by zaraz znowu powrócić do formalnego. Nowożeńcom życzyła przyjemności z nowych początków, radości ze spędzonego razem czasu i cierpliwości to zmian jakie teraz nadejdą. Kiedy już odeszli na bok Lynn przeniosła spojrzenie na towarzyszącego jej przyjaciela. Ujęła jego ramię i uśmiechnęła się także odczuwając ulgę. - Chodźmy. Czuje, że przyda nam się jeszcze jeden kieliszek wina i spacer. - powiedziała wiedząc, że czeka ich jeszcze wiele dzisiejszego dnia.
z.t x2
z.t x2
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Doskonale wiedziałam jak dzisiaj wyglądałam i chociaż Cyneric nie musiał, to było mi niezwykle miło, nawet gdy jedynie pobąkiwał coś pod nosem na temat mojego dzisiejszego stroju. Nie winiłam go, jeśli udało mu się powiedzieć coś nieodpowiedniego, wiedziałam jacy byli Yaxley’e i zdawałam sobie sprawę z tego, że dla niego samo wyjście do ludzi było już niesamowitym przeżyciem. Byłam tutaj razem z nim, trzymając dłoń na jego ramieniu i czułam wewnętrzną potrzebę, aby go w tym trudnym okresie wspierać.
Staliśmy obok siebie obserwując całą ceremonię, a ja tylko czułam jak mój tren powiewa na wietrze. Myślami byłam jednak gdzieś bardzo daleko. Krążyłam pomiędzy tym wszystkim co się ostatnio wydarzyło, co miało się wydarzyć i doszłam do wniosku, że los był okrutnie przewrotny. Może w całym tym cierpieniu jakie mi zadał nic nie poszło na marne, a to że mogłam tu stać u boku mojego kuzyna było właśnie jednym z tych plusów, którego, póki co, nie potrafiłam jeszcze dostrzec? W całym tym okresie to Cyneric pomógł mi chyba najbardziej, dał mi to, czego niesamowicie potrzebowałam - ciszy, zrozumienia, rozmowy, ramienia do wsparcia się. Pomógł mi wstać z kolan, za co byłam mu niezwykle wdzięczna, a ja sama nawet nie zorientowałam się, kiedy jak ćma do światła lgnęłam do jego osoby. I jeszcze długo miałam tego nie zauważyć.
Przyłapałam się na tym, gdy stałam tak trochę zbyt długo wpatrzona w jego twarz z lekkim uśmiechem na twarzy. Gdy zdałam sobie z tego sprawę, poczułam jak rumieńce wpłynęły mi na policzki i szybko odwróciłam wzrok, swoje zaczerwienienie zwalając oczywiście na zimny wiatr, jaki nam doskwierał. Już nawet zapomniałam jakie pytanie zadałam swojemu kuzynowi, a jego “tak” lekko wytrąciło mnie z równowagi. Postanowiłam więc się nie odzywać w tej kwestii, aby nie zrobić z siebie małego pośmiewiska. Chociaż znając Cynerica, to prędzej on zdenerwowałby się na siebie, że pozwolił mi się ośmieszyć, niż na mnie, że straciłam wątek w naszej rozmowie. Otarłam ostatnie oznaki wzruszenia, jeszcze raz spoglądając na kuzyna, posyłając mu ciepły uśmiech.
- W takim razie chodźmy - poprosiłam.
Szłam obok niego, pozwoliłam, aby prowadził mnie wokół innych par, które ustawiły się do złożenia życzeń. Gdzieś mignęły mi znajome twarze, ale wiedziałam, że znajdę jeszcze czas, aby z nimi porozmawiać więc póki co skupiłam się na swojej powinności. Gdy przyszła nasza kolej, zwróciłam się najpierw w stronę Evandry.
Nasze relacje nigdy nie należały do najprzyjemniejszych, zawsze, od najmłodszych lat ze sobą konkurowałyśmy niemal o wszystko, cały czas ostatnie wydarzenia jakie miały miejsce w Yaxley’s Hall pozostawiały po sobie widmo niewyjaśnionej sprawy i prawdę mówiąc ostatni raz kiedy spokojnie porozmawiałyśmy to była właśnie wigilia w Dover. Jakże dawno to było.
Dygnęłam delikatnie, uprzejmie schylając głowę. Przekazałam jej prezent, małe pudełeczko, w którym zamknięty był wisiorek z postacią jednorożca i dopiero gdy paczuszka powędrowała w dłonie służby zbierającej upominki, zdecydowałam się odezwać.
- Lady Rosier, jak mniemam Darcy już przywitała cię w rodzinie, pozwolę sobie również cię powitać, wszakże z dzisiejszym dniem się nią stałyśmy. Mam nadzieję, że będziesz się tu dobrze czuła i wierzę, czy raczej ja to wiem, że Tristan zadba o ciebie jak najlepiej - powiedziałam ciepłym głosem, przerzucając wzrok na Tristana.
Zwróciłam się teraz w jego kierunku, przed nim również delikatnie dygając, by zaraz stanąć delikatnie na palcach i w krótkim uścisku zamknąć w swoich ramionach jego ciało. Odsunęłam się jednak szybko, aby nie drażnić jego młodej żony i spojrzałam mu w oczy.
- Nawet nie wyobrażasz sobie jak bardzo się cieszę z twojego szczęścia, mam nadzieję, że nigdy cię ono nie opuści.
Nie zajmując dłużej czasu i umożliwiając innym gościom złożenie życzeń, oddaliliśmy się od pary młodej. Spojrzałam na Cynerica, układając ponownie swoją dłoń na jego ramieniu i delikatnie kiwnęłam głową.
- Bardzo chętnie, nie pamiętam kiedy ostatni raz spędzałam w nich czas - stwierdziłam melancholijnie.
Wraz z Cynericem opuściliśmy Uroczysko.
zt oboje
Staliśmy obok siebie obserwując całą ceremonię, a ja tylko czułam jak mój tren powiewa na wietrze. Myślami byłam jednak gdzieś bardzo daleko. Krążyłam pomiędzy tym wszystkim co się ostatnio wydarzyło, co miało się wydarzyć i doszłam do wniosku, że los był okrutnie przewrotny. Może w całym tym cierpieniu jakie mi zadał nic nie poszło na marne, a to że mogłam tu stać u boku mojego kuzyna było właśnie jednym z tych plusów, którego, póki co, nie potrafiłam jeszcze dostrzec? W całym tym okresie to Cyneric pomógł mi chyba najbardziej, dał mi to, czego niesamowicie potrzebowałam - ciszy, zrozumienia, rozmowy, ramienia do wsparcia się. Pomógł mi wstać z kolan, za co byłam mu niezwykle wdzięczna, a ja sama nawet nie zorientowałam się, kiedy jak ćma do światła lgnęłam do jego osoby. I jeszcze długo miałam tego nie zauważyć.
Przyłapałam się na tym, gdy stałam tak trochę zbyt długo wpatrzona w jego twarz z lekkim uśmiechem na twarzy. Gdy zdałam sobie z tego sprawę, poczułam jak rumieńce wpłynęły mi na policzki i szybko odwróciłam wzrok, swoje zaczerwienienie zwalając oczywiście na zimny wiatr, jaki nam doskwierał. Już nawet zapomniałam jakie pytanie zadałam swojemu kuzynowi, a jego “tak” lekko wytrąciło mnie z równowagi. Postanowiłam więc się nie odzywać w tej kwestii, aby nie zrobić z siebie małego pośmiewiska. Chociaż znając Cynerica, to prędzej on zdenerwowałby się na siebie, że pozwolił mi się ośmieszyć, niż na mnie, że straciłam wątek w naszej rozmowie. Otarłam ostatnie oznaki wzruszenia, jeszcze raz spoglądając na kuzyna, posyłając mu ciepły uśmiech.
- W takim razie chodźmy - poprosiłam.
Szłam obok niego, pozwoliłam, aby prowadził mnie wokół innych par, które ustawiły się do złożenia życzeń. Gdzieś mignęły mi znajome twarze, ale wiedziałam, że znajdę jeszcze czas, aby z nimi porozmawiać więc póki co skupiłam się na swojej powinności. Gdy przyszła nasza kolej, zwróciłam się najpierw w stronę Evandry.
Nasze relacje nigdy nie należały do najprzyjemniejszych, zawsze, od najmłodszych lat ze sobą konkurowałyśmy niemal o wszystko, cały czas ostatnie wydarzenia jakie miały miejsce w Yaxley’s Hall pozostawiały po sobie widmo niewyjaśnionej sprawy i prawdę mówiąc ostatni raz kiedy spokojnie porozmawiałyśmy to była właśnie wigilia w Dover. Jakże dawno to było.
Dygnęłam delikatnie, uprzejmie schylając głowę. Przekazałam jej prezent, małe pudełeczko, w którym zamknięty był wisiorek z postacią jednorożca i dopiero gdy paczuszka powędrowała w dłonie służby zbierającej upominki, zdecydowałam się odezwać.
- Lady Rosier, jak mniemam Darcy już przywitała cię w rodzinie, pozwolę sobie również cię powitać, wszakże z dzisiejszym dniem się nią stałyśmy. Mam nadzieję, że będziesz się tu dobrze czuła i wierzę, czy raczej ja to wiem, że Tristan zadba o ciebie jak najlepiej - powiedziałam ciepłym głosem, przerzucając wzrok na Tristana.
Zwróciłam się teraz w jego kierunku, przed nim również delikatnie dygając, by zaraz stanąć delikatnie na palcach i w krótkim uścisku zamknąć w swoich ramionach jego ciało. Odsunęłam się jednak szybko, aby nie drażnić jego młodej żony i spojrzałam mu w oczy.
- Nawet nie wyobrażasz sobie jak bardzo się cieszę z twojego szczęścia, mam nadzieję, że nigdy cię ono nie opuści.
Nie zajmując dłużej czasu i umożliwiając innym gościom złożenie życzeń, oddaliliśmy się od pary młodej. Spojrzałam na Cynerica, układając ponownie swoją dłoń na jego ramieniu i delikatnie kiwnęłam głową.
- Bardzo chętnie, nie pamiętam kiedy ostatni raz spędzałam w nich czas - stwierdziłam melancholijnie.
Wraz z Cynericem opuściliśmy Uroczysko.
zt oboje
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Nie chciała tego dnia. Tak bardzo go nie chciała. Wzdrygała się przed nim bardziej niż przed własnym ślubem, który doskonale pamiętała - przerażał ją. Każdy krok, każdy uśmiech przypominał jej o dniu, w którym to ona, niepokorna Druella została poskromiona przez lorda Blacka. Wciśnięta w jego objęcia, w ramy rodu, do którego przecież nie pasowała, do życia, którego nigdy dla siebie nie chciała. Czy takie same emocja targały właśnie Tristanem? Czy też słuchając tych wszystkich życzeń wyrażających szczęście i zadowolenie doszukiwał się w nich fałszu, pozornej szczerości? Czy też miał wrażenie, że ktoś próbuje zamknąć go w klatce? Jego, który przecież szczycił się wolnością, któremu bliżej było do smoka niż potulnego puszka. Czy zdawał już sobie sprawę, że ten jeden dzień zmieni jego życie całkowicie? Tak bardzo nie chciała, żeby ten dzień nadszedł. Odliczała dni, gdy dostała zaproszenie licząc po cichu na to, że jednak stanie się coś, co pozwoli odwołać tę uroczystość, na której wcale nie chciała się pojawiać.
Czy Druella zniosłaby całe przyjęcie lepiej, gdyby nie to, że u boku Tristana stała Evandra? Odpowiedź była raczej prosta - nie. Kimkolwiek nie byłaby nowa kobieta w życiu jej brata, Dru by jej nie zaakceptowała. Tristan był jej. Jej, Darcy, Marie, matki. Jej i rodziny. Nie powinien należeć do nikogo innego. Ta złota obrączka na jego palcu boleśnie kuła w oczy. A to dlatego że Evandra nie była rodziną. Była Lestrange, nigdy nie zostanie Rosierem. Nie można ufać nikomu. Nie można wpuszczać nikogo, a strzec trzeba wszystkich.
Takie rzeczy jak postawienie się na miejscu innej osoby, spojrzenie na sprawę z innej perspektywy były dla Druelli zdecydowanie za trudne i jeszcze bardziej niepotrzebne. Na szczęście nie były takie dla Cygnusa, który potrafił być znacznie roztropniejszy od żony i wiedział, jak do niej trafić. To dlatego Dru na ślubie ostatecznie pojawiła się z prezentem również dla nowej siostry gotowa przynajmniej spróbować dać jej szansę. A przynajmniej z takim założeniem przybyła na ślub. Bo całość oczywiście rozpadła się na malutkie kawałeczki, kiedy obrączka zagościła na palcu Tristana tak bardzo tam nie pasując. Ale Druella postarała się odłożyć swoją niechęć na bok. Dla brata, któremu z pewnością nie było łatwo. I z jeszcze większą pewnością - nie będzie łatwiej, gdy przyjdzie mu mierzyć się w tym okropnym dniu z niezadowoleniem swojej siostry.
Ustawiła się w kolejce, by wręczyć prezenty młodej parze. Stała sama, Cygnus miał ważną sprawę w Ministerstwie. Przynajmniej tym się wykpił, w rzeczywistości nie miał ochoty się tu pojawiać. Ochoty, by go tu gościć nie mieli też Rosierowie, dlatego wszyscy w ostatecznym rozrachunku byli mniej lub bardziej zadowoleni. Nawet Druella, która wreszcie mogła ubrać się w barwy rodu, z którego się wywodziła. Gdyby przyszła z Cygnusem nietakt byłby znacznie większy. Włosy upięte w kształt róży, mieniące się czerwienią i złotem nie pozostawiały wątpliwości, święto której rodziny Dru przybyła celebrować. Wreszcie też nadeszła i jej kolej na wręczenie prezentu.
- Tris, Evandro, bardzo przepraszam za nieobecność Cygnusa, zatrzymały go bardzo ważne sprawy w pracy - nie musiała nawet kłamać, jej mąż naprawdę znalazł coś niezwykle pilnego do zrobienia. - Prosił jednak bym przekazała wam jego prezent wraz z najlepszymi życzeniami szczęście na nowej drodze życia - wręczyła młodej parze dwa czarne, drewniane opakowanie ze srebrnymi zapięciami w kształcie nogi kruka. Nie było wątpliwości co do pochodzenia człowieka, który ten prezent wręczał. W środku były jednak znacznie przyjemniejsze przedmioty - złote spinki z ornamentem w kształcie róży dla Tristana, dla Evandry zaś wisiorek z symbolem Rosierów, w którym po otworzeniu znajdowała się syrena Lestrange'ów.
- Ja też coś dla was mam - dodała z uśmiechem na ustach, który lekko zbladł, gdy w niepewności pstrykała palcami bojąc się, że jej podarek nie wzbudzi zbytniego zachwytu. Ostatecznie ładny wcale nie był. Pojawił się jednak chwilę po tym jak umilkł odgłos pstryknięcia. - Jest młody, ale w pełni wyszkolony, w dodatku ma doświadczenie z dziećmi, więc będzie wiedział, przed czym należy je bronić. Nazywa się Smoczek. Jest wasz.
Przed Tristanem i Evandrą zginał się w ukłonach skrzat domowy z różą włożoną za jedno ucho. Ubrany w bezkształtną szatę zrobioną z prześcieradła wyglądał niezbyt reprezentacyjnie.
- Mam nadzieję, że będziecie razem szczęśliwi i tego wam życzę - dodała jeszcze z uśmiechem zanim odeszła napić się odrobiny wina. Zasłużyła na nagrodę, nawet na chwilę nie skrzywiła się na myśl, że od dzisiaj Evandra nosi nazwisko, z którym Druella musiała się pożegnać.
Czy Druella zniosłaby całe przyjęcie lepiej, gdyby nie to, że u boku Tristana stała Evandra? Odpowiedź była raczej prosta - nie. Kimkolwiek nie byłaby nowa kobieta w życiu jej brata, Dru by jej nie zaakceptowała. Tristan był jej. Jej, Darcy, Marie, matki. Jej i rodziny. Nie powinien należeć do nikogo innego. Ta złota obrączka na jego palcu boleśnie kuła w oczy. A to dlatego że Evandra nie była rodziną. Była Lestrange, nigdy nie zostanie Rosierem. Nie można ufać nikomu. Nie można wpuszczać nikogo, a strzec trzeba wszystkich.
Takie rzeczy jak postawienie się na miejscu innej osoby, spojrzenie na sprawę z innej perspektywy były dla Druelli zdecydowanie za trudne i jeszcze bardziej niepotrzebne. Na szczęście nie były takie dla Cygnusa, który potrafił być znacznie roztropniejszy od żony i wiedział, jak do niej trafić. To dlatego Dru na ślubie ostatecznie pojawiła się z prezentem również dla nowej siostry gotowa przynajmniej spróbować dać jej szansę. A przynajmniej z takim założeniem przybyła na ślub. Bo całość oczywiście rozpadła się na malutkie kawałeczki, kiedy obrączka zagościła na palcu Tristana tak bardzo tam nie pasując. Ale Druella postarała się odłożyć swoją niechęć na bok. Dla brata, któremu z pewnością nie było łatwo. I z jeszcze większą pewnością - nie będzie łatwiej, gdy przyjdzie mu mierzyć się w tym okropnym dniu z niezadowoleniem swojej siostry.
Ustawiła się w kolejce, by wręczyć prezenty młodej parze. Stała sama, Cygnus miał ważną sprawę w Ministerstwie. Przynajmniej tym się wykpił, w rzeczywistości nie miał ochoty się tu pojawiać. Ochoty, by go tu gościć nie mieli też Rosierowie, dlatego wszyscy w ostatecznym rozrachunku byli mniej lub bardziej zadowoleni. Nawet Druella, która wreszcie mogła ubrać się w barwy rodu, z którego się wywodziła. Gdyby przyszła z Cygnusem nietakt byłby znacznie większy. Włosy upięte w kształt róży, mieniące się czerwienią i złotem nie pozostawiały wątpliwości, święto której rodziny Dru przybyła celebrować. Wreszcie też nadeszła i jej kolej na wręczenie prezentu.
- Tris, Evandro, bardzo przepraszam za nieobecność Cygnusa, zatrzymały go bardzo ważne sprawy w pracy - nie musiała nawet kłamać, jej mąż naprawdę znalazł coś niezwykle pilnego do zrobienia. - Prosił jednak bym przekazała wam jego prezent wraz z najlepszymi życzeniami szczęście na nowej drodze życia - wręczyła młodej parze dwa czarne, drewniane opakowanie ze srebrnymi zapięciami w kształcie nogi kruka. Nie było wątpliwości co do pochodzenia człowieka, który ten prezent wręczał. W środku były jednak znacznie przyjemniejsze przedmioty - złote spinki z ornamentem w kształcie róży dla Tristana, dla Evandry zaś wisiorek z symbolem Rosierów, w którym po otworzeniu znajdowała się syrena Lestrange'ów.
- Ja też coś dla was mam - dodała z uśmiechem na ustach, który lekko zbladł, gdy w niepewności pstrykała palcami bojąc się, że jej podarek nie wzbudzi zbytniego zachwytu. Ostatecznie ładny wcale nie był. Pojawił się jednak chwilę po tym jak umilkł odgłos pstryknięcia. - Jest młody, ale w pełni wyszkolony, w dodatku ma doświadczenie z dziećmi, więc będzie wiedział, przed czym należy je bronić. Nazywa się Smoczek. Jest wasz.
Przed Tristanem i Evandrą zginał się w ukłonach skrzat domowy z różą włożoną za jedno ucho. Ubrany w bezkształtną szatę zrobioną z prześcieradła wyglądał niezbyt reprezentacyjnie.
- Mam nadzieję, że będziecie razem szczęśliwi i tego wam życzę - dodała jeszcze z uśmiechem zanim odeszła napić się odrobiny wina. Zasłużyła na nagrodę, nawet na chwilę nie skrzywiła się na myśl, że od dzisiaj Evandra nosi nazwisko, z którym Druella musiała się pożegnać.
Gość
Gość
Wesele Tristana i Evandry było dość kontrowersyjną sprawą, która już jakiś czas temu pojawiła się w dworku Carrowów powodując niemałe zamieszanie i odbijając się smętnym echem co parę tygodni, głównie za sprawą matki Majesty. Męska część rodu zdecydowanie nie chciała słyszeć o tych całych zaślubinach, ostatecznie z Rosierami nigdy nie było im po drodze, zaś kobiety - a przynajmniej Majesty i jej matka, niestety stanowiąc znaczną mniejszość - uważały, że skoro Evandra pochodzi z rodu Lestrange, to wypadałoby się pojawić na zaślubinach, przekazać prezent i złożyć przyszłej lady Rosier życzenia. I chociaż rodzice Mai stoczyli ze sobą kilkanaście bitew, ostatecznie skończyło się na tym, że ojciec znalazł wytłumaczenie swojej nieobecności, powołując się na obowiązki administracyjne czegoś, co brzmiało jednocześnie wyjątkowo skomplikowanie i mądrze, a z drugiej strony dało się wyczuć wymówkę na kilometr. Chociaż... Może to i lepiej, że ojciec Majesty postanowił się jednak na tym wydarzeniu nie pojawić? W jego wykonaniu gratulacje składane Evandrze mogłyby przeistoczyć się w najszczersze kondolencje...
Dlatego Majesty - wiedząc, że będzie miała wzrok rodzicielki na karku i że to może być jedyna okazja na spotkanie z kuzynem, który ostatnio odkrył w sobie duszę podróżnika - postanowiła wybrać się na wesele z Morgothem, który może sam z siebie nie należał do najweselszych osób, ale jego obecność zdecydowania ją uspokajała i napawała nieopisaną radością. Do tego prezentował się nad wyraz dobrze, chociaż jego twarz od jakiegoś czasu wyglądała na wyjątkowo zmartwioną, co trapiło Majesty w nieopisany sposób i pragnęła chociaż na jeden dzień wyzwolić go ze zmartwień, o których nie chciał jej mówić.
Wracając do codzienności... Ta uroczystość już od początku nie była prostym orzechem do zgryzienia - bo nawet strój był tutaj nieoczywisty. Carrow powinna ubrać się w barwy rodowe, ale z drugiej strony - nie przyszła tutaj wypowiadać wojny Rosierom nakładając krwistoczerwoną suknię. Niby miała do tego koloru takie samo prawa, ale jednak odczuła dyskomfort - była tylko gościem, zupełnie niespokrewnionym z którąkolwiek z rodzin. Ostatecznie była białą różą, nie czerwoną. Z drugiej strony - biel tego dnia nie należała do niej, a czerń - zdająca się być ostatnią deską ratunku - zupełnie do owego wydarzenia nie pasowała. Ostatecznie postawiła na najbardziej niewybijający się kolor z herbu, plasujący pomiędzy pomarańczem a brązem, właściwie to wpadając w brudny beż. I przy okazji pokłóciła się o to z matką.
Gdy pojawili się na uroczysku, Majesty z radością przyjęła od służby kieliszek szampana, postanawiając oprzeć ten dzień właśnie na owym trunku. Alkohol ten bardzo szybko ją rozweselał, a na drugi dzień czuła się jak nowo narodzona - więc czego więcej jej było potrzeba? Z lekkim zaintrygowaniem wysłuchała całej ceremonii, gdzieś w podświadomości mając wymianę listowną z Travisem, która w pewnej chwili się urwała, ale w międzyczasie traktowała o bardzo podobnej tematyce. Wzrok Majesty przez całą ceremonię był skupiony na twarzy Evandry - bo chociaż jej nie znała, pragnęła zrozumieć co w tej sytuacji czuła. I czy była szczęśliwa lub czy to było to właśnie tym, o czym marzyła? Majesty ciężko było w to uwierzyć, ale może to wina jej negatywnego nastawienia?
Po ceremonii ustawiła się wraz z resztą gości w kolejce do składania życzeń. Prezent zasugerowała rodzicielka Majesty - syreni grzebień suszący przeczesane nim włosy oraz zdobione lustro, które podobno pomagają młodej matce w przyszykowaniu się z samego rana - nie bacząc na to, że któreś dziecko właśnie ukradło jej różdżkę. Mając prawie dziesiątkę potomstwa chyba rzeczywiście mogło być to przydatne, chociaż nie życzyła tego samego nowej lady Rosier... Gratulacje Majesty były dość krótkie i oficjalne, ale nie oszczędziła zawieszenia oka na Tristanie, którego do tej pory kojarzyła jako wyjątkowo niefrasobliwego osobnika w szlacheckim światku.
//zt x2 dla mnie i Morgotha
Dlatego Majesty - wiedząc, że będzie miała wzrok rodzicielki na karku i że to może być jedyna okazja na spotkanie z kuzynem, który ostatnio odkrył w sobie duszę podróżnika - postanowiła wybrać się na wesele z Morgothem, który może sam z siebie nie należał do najweselszych osób, ale jego obecność zdecydowania ją uspokajała i napawała nieopisaną radością. Do tego prezentował się nad wyraz dobrze, chociaż jego twarz od jakiegoś czasu wyglądała na wyjątkowo zmartwioną, co trapiło Majesty w nieopisany sposób i pragnęła chociaż na jeden dzień wyzwolić go ze zmartwień, o których nie chciał jej mówić.
Wracając do codzienności... Ta uroczystość już od początku nie była prostym orzechem do zgryzienia - bo nawet strój był tutaj nieoczywisty. Carrow powinna ubrać się w barwy rodowe, ale z drugiej strony - nie przyszła tutaj wypowiadać wojny Rosierom nakładając krwistoczerwoną suknię. Niby miała do tego koloru takie samo prawa, ale jednak odczuła dyskomfort - była tylko gościem, zupełnie niespokrewnionym z którąkolwiek z rodzin. Ostatecznie była białą różą, nie czerwoną. Z drugiej strony - biel tego dnia nie należała do niej, a czerń - zdająca się być ostatnią deską ratunku - zupełnie do owego wydarzenia nie pasowała. Ostatecznie postawiła na najbardziej niewybijający się kolor z herbu, plasujący pomiędzy pomarańczem a brązem, właściwie to wpadając w brudny beż. I przy okazji pokłóciła się o to z matką.
Gdy pojawili się na uroczysku, Majesty z radością przyjęła od służby kieliszek szampana, postanawiając oprzeć ten dzień właśnie na owym trunku. Alkohol ten bardzo szybko ją rozweselał, a na drugi dzień czuła się jak nowo narodzona - więc czego więcej jej było potrzeba? Z lekkim zaintrygowaniem wysłuchała całej ceremonii, gdzieś w podświadomości mając wymianę listowną z Travisem, która w pewnej chwili się urwała, ale w międzyczasie traktowała o bardzo podobnej tematyce. Wzrok Majesty przez całą ceremonię był skupiony na twarzy Evandry - bo chociaż jej nie znała, pragnęła zrozumieć co w tej sytuacji czuła. I czy była szczęśliwa lub czy to było to właśnie tym, o czym marzyła? Majesty ciężko było w to uwierzyć, ale może to wina jej negatywnego nastawienia?
Po ceremonii ustawiła się wraz z resztą gości w kolejce do składania życzeń. Prezent zasugerowała rodzicielka Majesty - syreni grzebień suszący przeczesane nim włosy oraz zdobione lustro, które podobno pomagają młodej matce w przyszykowaniu się z samego rana - nie bacząc na to, że któreś dziecko właśnie ukradło jej różdżkę. Mając prawie dziesiątkę potomstwa chyba rzeczywiście mogło być to przydatne, chociaż nie życzyła tego samego nowej lady Rosier... Gratulacje Majesty były dość krótkie i oficjalne, ale nie oszczędziła zawieszenia oka na Tristanie, którego do tej pory kojarzyła jako wyjątkowo niefrasobliwego osobnika w szlacheckim światku.
//zt x2 dla mnie i Morgotha
Like how a single word can make a heart open
i might only have one match
but I can make an explosion
Majesty Carrow
Zawód : Jeździec zawodowy, instruktor jazdy konnej
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Come back from the future
For we didn't fall
Can the broken sky unleash
One more sunrise for the dawn
For we didn't fall
Can the broken sky unleash
One more sunrise for the dawn
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ach, co to był za ślub! Cedrina była przekonana, że będzie to ślub perfekcyjny w każdym calu, głównie dlatego, że sama dopilnowała wszystkich przygotowań. A kiedy ona przygotowywała uroczystości - musiały być doskonałe. Nawet kreację wybierała pieczołowicie, przygotowując się pół roku w tył, wybierając bogatą, ciemnoszkarłatną suknię z krynoliną o złotych haftach. Wykwintną, bardzo piękną, ale nie przesadnie zwracającą uwagę - byłoby to oczywiste faux pas - ten dzień miał należeć do Evandry i oczy wszystkich czarodziejów powinny być skierowane na nią. Z lekkim pobłażaniem wsłuchiwała się w szepty młodzieńców twierdzących, że nie działa na nich urok wil, zastanawiając się, czy oni sami tak słabo znają samych siebie, czy może ich słowa mają być jedynie próbą ściągnięcia na siebie uwagi i podziwu dam. Ach, młodość! Usta Cedriny, umalowane ciemną szminką, uśmiechały się pogodnie do wszystkich gości, ciężkie od czerni powieki rzucały powłóczyste spojrzenia starszym dżentelmenom, pełniąc rolę perfekcyjnej gospodyni. Nie skrzywiła się ani razu, nawet spoglądając na Selwynów - doprawdy, taka rodzina, w takim miejscu...
Reprezentowała rodziców Tristana sama. Corentin od dawna niedomagał, ten sędziwy, rozsądny czarodziej, który nigdy nie wygłupiałby się w klubie pojedynków, trzymający tę rodzinę twardą ręką, będący dla Tristana niedoścignionym wzorem leżał dziś, tracąc życie, w łóżku, zmożony ciężką chorobą. Być może nie powinni wyprawiać wesela, póki jego sytuacja się nie ustabilizuje, ale Tristan nie miał wiele czasu, a Corentin - trwał w niebycie już długie miesiące... nie brakowało jej męża, jego lepkie oczy nie podążały za innymi kobietami, kiedy leżał sam. A ona - mogła odetchnąć pełną piersią. Nie słuchała przysięgi, znała ją na pamięć, słysząc nie tylko jako gość na rodzinnych uroczystościach, ale też, lata temu, z ust własnego męża. Bądź moją różą, prosił. Stała się nią - choć więcej miała kolców niż miękkich czerwonych płatków, na które zapewne liczył.
Trzymała w dłoni kieliszek szampana, upijając łyk alkoholu, kiedy wpatrywała się w dwojga młodych wymieniających się obrączkami. Powoli traciła wiarę, że Tristan kiedykolwiek dojrzeje do tego momentu - zmuszony czy nie, wreszcie posiadł żonę. Niebawem pojawi się jego dziedzic, historia zatoczy koło. I wszystko wreszcie będzie wyglądać tak, jak powinno. Spuścizna rodu nie pójdzie na marne. Ani starannie pielęgnowana krew Tristana. Evandra była mimo wszystko rozsądnym wyborem, Cedrina nie była wolna od kobiecej zazdrości, ale piękna półwila z nazwiskiem Lestrange'ów, z którymi przez tragiczną śmierć Marianne relacje oziębiły się tak upiornie, prezentowała się przy nim naprawdę imponująco. Miała urodę i manierę, a w głowie wydawała się mieć rozsądnie ułożone. Zastanawiała się, czy nie zbyt rozsądnie - czy nie zbyt łatwo przyszłoby jej manipulować Tristanem? O to jednak, w razie potrzeby, zatroszczy się w przyszłości osobiście.
Złożyła im gratulacje, wpierw Evandrze - obejmując ją czule, po matczynemu, całując zimny policzek, na moment odkładając ponure myśli, że oto nadchodzi nowa królowa róż.
- Dbaj o niego - poprosiła krótko, wkładając do jej dłoni wisior złotej róży. Trudno stwierdzić, czy mówiła o błyskotce, czy o własnym synu. Była dla niej ważna, tak jak pierścień, który nosiła już na palcu Evandra. Pożegnanie się z najcenniejszą biżuterią sprawiało, że Evandrę łatwiej było zaakceptować jako kolejną córkę - nie spodziewała się, że dziewczyna to zrozumie, była zbyt młoda. Ale to nic. - My będziemy dbać o ciebie - dodała bliżej jej ucha, bo jednego musiała być pewna - odtąd Evandra stała się częścią familii i była nową lady Rosier.
Synowi jedynie skinęła głową, odchodząc.
[zt]
Reprezentowała rodziców Tristana sama. Corentin od dawna niedomagał, ten sędziwy, rozsądny czarodziej, który nigdy nie wygłupiałby się w klubie pojedynków, trzymający tę rodzinę twardą ręką, będący dla Tristana niedoścignionym wzorem leżał dziś, tracąc życie, w łóżku, zmożony ciężką chorobą. Być może nie powinni wyprawiać wesela, póki jego sytuacja się nie ustabilizuje, ale Tristan nie miał wiele czasu, a Corentin - trwał w niebycie już długie miesiące... nie brakowało jej męża, jego lepkie oczy nie podążały za innymi kobietami, kiedy leżał sam. A ona - mogła odetchnąć pełną piersią. Nie słuchała przysięgi, znała ją na pamięć, słysząc nie tylko jako gość na rodzinnych uroczystościach, ale też, lata temu, z ust własnego męża. Bądź moją różą, prosił. Stała się nią - choć więcej miała kolców niż miękkich czerwonych płatków, na które zapewne liczył.
Trzymała w dłoni kieliszek szampana, upijając łyk alkoholu, kiedy wpatrywała się w dwojga młodych wymieniających się obrączkami. Powoli traciła wiarę, że Tristan kiedykolwiek dojrzeje do tego momentu - zmuszony czy nie, wreszcie posiadł żonę. Niebawem pojawi się jego dziedzic, historia zatoczy koło. I wszystko wreszcie będzie wyglądać tak, jak powinno. Spuścizna rodu nie pójdzie na marne. Ani starannie pielęgnowana krew Tristana. Evandra była mimo wszystko rozsądnym wyborem, Cedrina nie była wolna od kobiecej zazdrości, ale piękna półwila z nazwiskiem Lestrange'ów, z którymi przez tragiczną śmierć Marianne relacje oziębiły się tak upiornie, prezentowała się przy nim naprawdę imponująco. Miała urodę i manierę, a w głowie wydawała się mieć rozsądnie ułożone. Zastanawiała się, czy nie zbyt rozsądnie - czy nie zbyt łatwo przyszłoby jej manipulować Tristanem? O to jednak, w razie potrzeby, zatroszczy się w przyszłości osobiście.
Złożyła im gratulacje, wpierw Evandrze - obejmując ją czule, po matczynemu, całując zimny policzek, na moment odkładając ponure myśli, że oto nadchodzi nowa królowa róż.
- Dbaj o niego - poprosiła krótko, wkładając do jej dłoni wisior złotej róży. Trudno stwierdzić, czy mówiła o błyskotce, czy o własnym synu. Była dla niej ważna, tak jak pierścień, który nosiła już na palcu Evandra. Pożegnanie się z najcenniejszą biżuterią sprawiało, że Evandrę łatwiej było zaakceptować jako kolejną córkę - nie spodziewała się, że dziewczyna to zrozumie, była zbyt młoda. Ale to nic. - My będziemy dbać o ciebie - dodała bliżej jej ucha, bo jednego musiała być pewna - odtąd Evandra stała się częścią familii i była nową lady Rosier.
Synowi jedynie skinęła głową, odchodząc.
[zt]
Gość
Gość
Śluby? Nie ma w nich nic ciekawego. Wydumane powody zawarcia małżeństwa lub te mocno przyziemne, wielkie przygotowania ciągnące się miesiącami, a jeden dzień zabawy. Chciałabym wierzyć w prawdziwą miłość, poruszenie dwóch serc, chęć spędzenia ze sobą całej wieczności – ale nie wierzę. Nie potrafię, może nawet nie chcę. To nie jest istotne. W końcu to nie ja dzisiejszego dnia stanę się żoną. Niewolnicą swojego męża, wszystkich zasad, określonej roli, którą należy spełnić. Jeszcze nie tak dawno bolały mnie zerwane zaręczyny, dziś widzę jedynie plusy tego zdarzenia. Nie czuję się oceniana, nie obserwują mnie żadne bystre oczy starego czarodzieja dzierżącego władzę absolutną nad danym rodem. Widzę tylko zachwycone spojrzenia mężczyzn, nieskrępowane moim zajętym stanem cywilnym, zazdrość kobiet odbijającą się w ich wzroku. Jestem dumna ze swoich genów nawet jeśli czasem mnie zawodzą. Mogę bez przeszkód olśniewać w dniu, który moim dniem nie jest.
Ubrana w olśniewającą, czerwoną suknię, udekorowana złotem, w spiętych luźno włosach oraz wysokich butach pasujących kolorem do kreacji, muszę wyglądać zjawiskowo. Do tego ciemnozielony płaszczyk jedynie przerzucony przez ramię oraz czarna, miniaturowa torebka i wzbudzam we wszystkich zachwyt - na pewno. Niebycie szlachetnie urodzoną ma ten jeden plus - mogę przebierać we wszystkich kolorach tęczy jeśli chodzi o kreację. Z powodzeniem mogłabym też zostać uznana za jakąś krewną gospodarzy, ale niestety dla mnie, nie jest to możliwe. Rodzina przecież rozpoznaje swoich członków. Najsmutniejsze, że chyba nie biorę do siebie uwagi o niekonkurowaniu z urodą z panną młodą. Nie zamierzam ubierać się w worek pokutny tylko dlatego, że jestem półwilą. Bez przesady.
- Och, oboje stanowimy najpiękniejszą parę dzisiejszego dnia. - Niemal pieję z zachwytu do twoich uszu, mój drogi Marcelu. - Muszę jednak przyznać, że zaskoczyłeś mnie swoim stonowanym ubiorem - dodaję, trochę zaniepokojona wstrzymaną fantazją przyjaciela. Na szczęście ratują cię dobre geny, więc absolutnie nie masz się czym przejmować. Zaraz chichoczę słysząc twój niespotykany komplement, przyjemnie łaskoczący ego. Uśmiecham się z pełną, udawaną skruchą w kierunku oburzonej ciotki, koncentruję się w całości na pięknej ceremonii. Gdybym słyszała przysięgi, z pewnością uroniłabym kilka łez wzruszenia. Niestety pozostaję po prostu urzeczona pięknymi widokami oraz dekoracjami.
- Myślisz, że umieją mówić po francusku? Marcelu, tak się zbłaźnię - jęczę ci rozeźlona do ucha, kiedy dociera do mnie, że nadszedł czas składania życzeń. Trzymam mocno mój prezent ustawiając się z tobą w kolejce. W międzyczasie naradzam się z tobą i postanawiam mówić oszczędnie. Bardzo.
- Duży szczęście - zwracam się już zarówno do panny młodej jak i pana młodego uśmiechając się serdecznie. Służbie wręczam podarek - złotą szkatułę na biżuterię, naturalnie z motywem różanym. Podobno jest bez dna, ale tego nie wiem, uwierzyłam na słowo. A może i źle zrozumiałam. W każdym razie mam nadzieję, że się spodoba, skoro wydałam na nią całą swoją wypłatę i do dnia dzisiejszego płaczę za tamtymi pięknymi butami, które mogłam mieć zamiast prezentu. Bycie niezależną kobietą jest jednak przereklamowane.
Kiedy i Parkinson dopełnia swych powinności, uciekamy prędko na wesele potańczyć.
zt. x2
Ubrana w olśniewającą, czerwoną suknię, udekorowana złotem, w spiętych luźno włosach oraz wysokich butach pasujących kolorem do kreacji, muszę wyglądać zjawiskowo. Do tego ciemnozielony płaszczyk jedynie przerzucony przez ramię oraz czarna, miniaturowa torebka i wzbudzam we wszystkich zachwyt - na pewno. Niebycie szlachetnie urodzoną ma ten jeden plus - mogę przebierać we wszystkich kolorach tęczy jeśli chodzi o kreację. Z powodzeniem mogłabym też zostać uznana za jakąś krewną gospodarzy, ale niestety dla mnie, nie jest to możliwe. Rodzina przecież rozpoznaje swoich członków. Najsmutniejsze, że chyba nie biorę do siebie uwagi o niekonkurowaniu z urodą z panną młodą. Nie zamierzam ubierać się w worek pokutny tylko dlatego, że jestem półwilą. Bez przesady.
- Och, oboje stanowimy najpiękniejszą parę dzisiejszego dnia. - Niemal pieję z zachwytu do twoich uszu, mój drogi Marcelu. - Muszę jednak przyznać, że zaskoczyłeś mnie swoim stonowanym ubiorem - dodaję, trochę zaniepokojona wstrzymaną fantazją przyjaciela. Na szczęście ratują cię dobre geny, więc absolutnie nie masz się czym przejmować. Zaraz chichoczę słysząc twój niespotykany komplement, przyjemnie łaskoczący ego. Uśmiecham się z pełną, udawaną skruchą w kierunku oburzonej ciotki, koncentruję się w całości na pięknej ceremonii. Gdybym słyszała przysięgi, z pewnością uroniłabym kilka łez wzruszenia. Niestety pozostaję po prostu urzeczona pięknymi widokami oraz dekoracjami.
- Myślisz, że umieją mówić po francusku? Marcelu, tak się zbłaźnię - jęczę ci rozeźlona do ucha, kiedy dociera do mnie, że nadszedł czas składania życzeń. Trzymam mocno mój prezent ustawiając się z tobą w kolejce. W międzyczasie naradzam się z tobą i postanawiam mówić oszczędnie. Bardzo.
- Duży szczęście - zwracam się już zarówno do panny młodej jak i pana młodego uśmiechając się serdecznie. Służbie wręczam podarek - złotą szkatułę na biżuterię, naturalnie z motywem różanym. Podobno jest bez dna, ale tego nie wiem, uwierzyłam na słowo. A może i źle zrozumiałam. W każdym razie mam nadzieję, że się spodoba, skoro wydałam na nią całą swoją wypłatę i do dnia dzisiejszego płaczę za tamtymi pięknymi butami, które mogłam mieć zamiast prezentu. Bycie niezależną kobietą jest jednak przereklamowane.
Kiedy i Parkinson dopełnia swych powinności, uciekamy prędko na wesele potańczyć.
zt. x2
Oni będą ślicznie żyli,
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
Odette I. Parkinson
Zawód : śpiewaczka operowa
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Staniesz w ogniu, ogień zaprószysz,
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Pogoda tego dnia zachwycać nie mogła, lecz nawet gnający od morza wiatr, nawet delikatna mżawka nie mogły odebrać mu tej wyjątkowości. Ze wszystkich ślubów to właśnie ten miał stać się największym wydarzeniem, do którego goście będą wracać wspomnieniami podczas nadchodzących przyjęć. To właśnie tę niepogodę na pięknym wybrzeżu w Dover zapamiętają, tak jak intensywny, wręcz nierzeczywisty zapach róż Rosierów, które nieco szaroburej, wiosennej rzeczywistości dodawały intensywnych barw. To tych młodych małżonków będą skubać w rozmowach po kątach przez kolejne miesiące i to do nich przyrównywać, to co nastąpi.
Nim nastał początek całego zamieszania, nim wybiła odpowiednia godzina, przyglądał się Tristanowi w milczeniu z uśmiechem, służąc mu pomocą jak tylko mógł. Żartował, gdy na jego młodej, przystojnej twarzy malowało się zdenerwowanie; milczał, gdy była na to właściwa pora. Przed wyjściem upewnił się, że na jego ramieniu nie było żadnej skazy, a on mógł prezentować się — jak zwykle — nienagannie. Wszystkie oczy miały być ku niemu zwrócone, więc nie było ważniejszej chwili. Dla niego jak i jego bliskich.
On sam tego dnia przywdział odświętną, ciemną szatę ze stójką, spod której wystawał zaledwie brzeg białego kołnierzyka, spiętego elegancką ozdobną szpilką. Ramiona zaś okrywał powłóczysty płaszcz na srebrne klamry — wprost idealny na taką okazję, przy angielskiej pogodzie.
Ceremonia była taka, jak każdy się spodziewał. Odpowiednio wzniosła, piękna i warta zapamiętania. Nie było piękniejszej panny wśród obecnych gości niż lady Lestrange i dostojniejszego kawalera niż lord Rosier, który bez cienia żalu, porzucał swój kawalerski stan. Złote obrączki, które podał w odpowiednim momencie miały być dowodem zawartego przez dwie rodziny przymierza, a dla nich symbolem nierozerwalności i wieczności. Miłości, jak to mawiają Ci, którzy jej ulegają z rozczulającą powagą. Oby więc ta cała miłość sprzyjała młodym małżonkom, pomimo paktów i umów jakie ich wiązały. Niech upoją się magią z samych siebie i zaznają więcej przyjemności niż obowiązku w progu instytucji, w jaką wkroczyli.
Minęło, jak za pstryknięciem palców. Wszystkie oczy wpatrzone były (musiały być) w młodą parę, która po wszystkim zajęła się przyjmowaniem życzeń od wszystkich (tych mniej i tych bardziej lubianych) gości. Przyglądając się temu z boku, zza pleców Tristana zastanawiał się na jaką wartością cieszą się te wszystkie uśmiechy i ściśnięcia dłoni. Czym zaowocują w przyszłości, jakie profity przyniosą dla rodów gospodarzy tego niezwykłego wieczoru. Z pełną szczerością mógł stwierdzić, że liczył w ich imieniu na jak największe.
Nie śmiał odbierać pierwszeństwa najbliższym. Poczekał do samego końca, jak wyczekiwanie zniecierpliwionych kolejką gości zelżeje, a ciśnienie z nowożeńców w końcu zejdzie i pozostaną jedynie grzeczne skinięcia głowy. Nie chciał ich zanudzić, nie chciał zatrzymać na zbyt długo, bo nadchodził czas na głębszy oddech, więc stanął przed nimi w końcu z niewielkim podarkiem dla pięknej lady Rosier, którym była zdobiona kwiatowymi ornamentami i drobnymi rubinami szkatułka na biżuterię, pochodząca ze starej dalekiej Rosji. Oczywiście, żadne z nowożeńców nie chciałoby znać sposobu, w jaki trafiła w ręce Mulcibera.
— Niebo będzie wam sprzyjać przez pewien, dłuższy czas. I wraz z tą przychylnością losu, życzę wam wszelakiej pomyślności. Lady Rosier, obdarz go wyrozumiałością, a odwdzięczy ci się z nawiązką — powiedział do Evandry miękko. Ledwie mogąc odwrócić od niej wzrok, spojrzał na Tristana z tajemniczym uśmiechem. — A ty, przyjacielu — dodał ciszej— za niedługo będziesz musiał obdarzyć ją wyjątkową uwagą.
Po raz pierwszy od dawna cieszył się z czegoś innego niż własne powodzenie, niż fortuna, która mu sprzyjała. Patrząc na Rosiera czuł satysfakcję i dumę, mogąc nie tylko obserwować, lecz brać uział w tym wydarzeniu. Mogąc stać u jego boku i z dziwną w jego mniemaniu szczerością życzyć mu powodzenia.
|zt
Nim nastał początek całego zamieszania, nim wybiła odpowiednia godzina, przyglądał się Tristanowi w milczeniu z uśmiechem, służąc mu pomocą jak tylko mógł. Żartował, gdy na jego młodej, przystojnej twarzy malowało się zdenerwowanie; milczał, gdy była na to właściwa pora. Przed wyjściem upewnił się, że na jego ramieniu nie było żadnej skazy, a on mógł prezentować się — jak zwykle — nienagannie. Wszystkie oczy miały być ku niemu zwrócone, więc nie było ważniejszej chwili. Dla niego jak i jego bliskich.
On sam tego dnia przywdział odświętną, ciemną szatę ze stójką, spod której wystawał zaledwie brzeg białego kołnierzyka, spiętego elegancką ozdobną szpilką. Ramiona zaś okrywał powłóczysty płaszcz na srebrne klamry — wprost idealny na taką okazję, przy angielskiej pogodzie.
Ceremonia była taka, jak każdy się spodziewał. Odpowiednio wzniosła, piękna i warta zapamiętania. Nie było piękniejszej panny wśród obecnych gości niż lady Lestrange i dostojniejszego kawalera niż lord Rosier, który bez cienia żalu, porzucał swój kawalerski stan. Złote obrączki, które podał w odpowiednim momencie miały być dowodem zawartego przez dwie rodziny przymierza, a dla nich symbolem nierozerwalności i wieczności. Miłości, jak to mawiają Ci, którzy jej ulegają z rozczulającą powagą. Oby więc ta cała miłość sprzyjała młodym małżonkom, pomimo paktów i umów jakie ich wiązały. Niech upoją się magią z samych siebie i zaznają więcej przyjemności niż obowiązku w progu instytucji, w jaką wkroczyli.
Minęło, jak za pstryknięciem palców. Wszystkie oczy wpatrzone były (musiały być) w młodą parę, która po wszystkim zajęła się przyjmowaniem życzeń od wszystkich (tych mniej i tych bardziej lubianych) gości. Przyglądając się temu z boku, zza pleców Tristana zastanawiał się na jaką wartością cieszą się te wszystkie uśmiechy i ściśnięcia dłoni. Czym zaowocują w przyszłości, jakie profity przyniosą dla rodów gospodarzy tego niezwykłego wieczoru. Z pełną szczerością mógł stwierdzić, że liczył w ich imieniu na jak największe.
Nie śmiał odbierać pierwszeństwa najbliższym. Poczekał do samego końca, jak wyczekiwanie zniecierpliwionych kolejką gości zelżeje, a ciśnienie z nowożeńców w końcu zejdzie i pozostaną jedynie grzeczne skinięcia głowy. Nie chciał ich zanudzić, nie chciał zatrzymać na zbyt długo, bo nadchodził czas na głębszy oddech, więc stanął przed nimi w końcu z niewielkim podarkiem dla pięknej lady Rosier, którym była zdobiona kwiatowymi ornamentami i drobnymi rubinami szkatułka na biżuterię, pochodząca ze starej dalekiej Rosji. Oczywiście, żadne z nowożeńców nie chciałoby znać sposobu, w jaki trafiła w ręce Mulcibera.
— Niebo będzie wam sprzyjać przez pewien, dłuższy czas. I wraz z tą przychylnością losu, życzę wam wszelakiej pomyślności. Lady Rosier, obdarz go wyrozumiałością, a odwdzięczy ci się z nawiązką — powiedział do Evandry miękko. Ledwie mogąc odwrócić od niej wzrok, spojrzał na Tristana z tajemniczym uśmiechem. — A ty, przyjacielu — dodał ciszej— za niedługo będziesz musiał obdarzyć ją wyjątkową uwagą.
Po raz pierwszy od dawna cieszył się z czegoś innego niż własne powodzenie, niż fortuna, która mu sprzyjała. Patrząc na Rosiera czuł satysfakcję i dumę, mogąc nie tylko obserwować, lecz brać uział w tym wydarzeniu. Mogąc stać u jego boku i z dziwną w jego mniemaniu szczerością życzyć mu powodzenia.
|zt
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Uroczysko
Szybka odpowiedź