Południowa wieża
W podziemiach wieży wciąż znajduje się kilka zdatnych do użytku pomieszczeń; choć zatęchłe i wypełnione zapachem kurzu, przez cały czas pełnią rolę zapasowego magazynu, w którym znaleźć można rzadziej używany sprzęt, eliksiry, mapy oraz związane z rezerwatem pamiątki, porzucone i zapomniane, o których nie śniło się pracującym w Peak District smokologom.
Gdy dotykał jednym kolanem ziemi, czuł, że zawróciła. Sam nie wiedział jak ale dochodziły do niego drgania ziemi, cząsteczki powietrza unosiły mu się nad głową, a każdy powiew był jak poranna bryza. Zarówno z tym wszystkim kotłował się w nim ból, który nie łagodniał ani na chwilę. Rozgrzany pręt wbijał mu się w ramię i pulsował, zwiększając swoje rozmiary. Nie mógł zidentyfikować konkretnego miejsca, bo promieniował wszędzie. Zostaw mnie nie przeszłoby mu teraz przez gardło. Chociaż bardzo chciałby, żeby odeszła. Żeby powiedziała wprost, że wszystko się skończyło, że się od niego i od tego co było odcięła. Żeby znowu nie martwiła się o to, co się dzieje. By żyła swoim życiem z daleka od niego. Bo jeśli nie mógł być przy niej, wolał, żeby w ogóle nie była w pobliżu. Żeby nie patrzyła na niego jak na kogoś kto potrzebuje pomocy. Nie potrzebował jej. Nie potrzebował litości. Gdy dotknęła jego dłoni, drgnął niekontrolowanie, po czym spojrzał na nią pełen nieznanego bólu, ale i błagania, żeby na niego nie patrzyła. Odwrócił się od niej. To musiał być żałosny widok. Poczuł, że ból ustępuje, ale piszczenie w uszach utrzymywało się jeszcze przez moment.
- To nic - wycharczał, po czym wstał, nie chcąc dać się zwalić z nóg wirowaniu w głowie. Ustał na chwilę, po czym zaczął iść dalej. Musiał się rozchodzić. To tylko animagia i rana po tym cholernym kundlu. Nic więcej.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
- Lynn - powiedział jedynie, wyciągając w jej stronę czarną łuskę smoka. Gdy nie sięgnęła po nią z początku, wziął jej rękę i włożył w nią jedyny ślad po Gostirze. Ufał, że wybada ją na wszystkie możliwe sposoby. Wierzył, że da radę, bo kto jak nie ona? Równocześnie było to pewne oddanie ponownego zaufania, chociaż nie miał wyjścia. Pracowali lub starali się pracować razem dlatego musieli w jakiś sposób sobie pomagać. Skłonił się kobiecie i wspólnie z pracownikiem rezerwatu udali się w drogę powrotną do głównego budynku. Nie wiedziała, co chciał zrobić. Nie wiedziała, że chciał rozmawiać za odpowiedzialnym za cały rezerwat lordem Greengrassem, by najął innego łamacza klątw. Nie dlatego że wątpił w jej zdolności. Przecież rozwiązała zagadkę z tajemniczą klątwą jego matki. Była młodą, odważną i skorą do poświęceń kobietą. Ale nie mogli razem pracować nad tą sprawą. Podchodzili do tego zbyt emocjonalnie, a to oznaczało jedno - brak profesjonalizmu. A w tym świecie nie było miejsc na słabości.
|zt x2
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Po wyjściu z Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów, niektórzy z pobierających usługi u wykwalifikowanych alchemików lub opiekunów smoków, zdali się... nieco oszaleć. Nagle towary, na które nałożone było cło, znalazły się pod lupą tych, którzy je zakupywali, a produkty krajowe zdobyły tylko nieufność i podejrzenia.
Raleigha Greengrassa i Evelyn Slughorn połączył jeden z takich kupców - Bald Johansen, który przyjechał do Londynu z Norwegii tylko po to, by zakupić od nich ingrediencje do badań i eliksir na smoczą ospę. Umówił się w z nimi w ustronnym miejscu w rezerwacie Peak District (w widoczny sposób chciał zaoszczędzić na czasie i dwie sprawy załatwić w tym samym miejscu i momencie), by dopełnić transakcji, ale... nagle coś zaczęło mu nie odpowiadać. Raleighowi zarzucił, że smocza krew, którą miał od niego kupić, była nieświeża, a poza tym na fiolce osadziły się czarne grudki, co, jak sądził Bald, na pewno było związane z tym, że została ona pobrana od chorego smoka, a on koniecznie chciał dostać zdrową. Evelyn natomiast zarzucił, że eliksir na smoczą ospę, który miała mu sprzedać, a którego składniki pochodziły również od smoka z tego rezerwatu, śmierdział, a konsystencja była daleka od pożądanego rezultatu. Oprócz tego chciał wymusić na nich obniżkę cen towarów, zapierając się, że nie wyda fortuny na dwa tak marne produkty; sugerował, iż łaskawie zgodzi się na co najwyżej na zakup jednego z nich.
Evelyn i Ral muszą go przekonać, że nie ugną się pod jego groźbami i oskarżeniami, a sprzedane towary mają jakość taką, jaką mieć powinny... bądź przystać na jego warunki.
Kupca przekonać możecie na dwóch drogach: retoryki oraz zastraszania. Evelyn i Raleigh mogą współpracować bądź działać wyłącznie na swoją korzyść. Decydując się na działanie na swoją korzyść, nie można już potem współpracować. W przypadku klęski w trakcie współpracy, można zdecydować się na późniejsze zastraszanie wyłącznie na swoją korzyść.
W przypadku działania na swoją korzyść, postacie mogą skorzystać z tej samej metody przekonywania bądź wybrać różne, zaś w przypadku współpracy muszą zdecydować się na jedną.
Jeżeli jedna z osób wybierze zastraszanie, a druga retorykę, zastraszanie ma większą moc - jeżeli w tej samej kolejce obie postacie zdołają przekroczyć wymagane ST, zwycięży ta, która użyła zastraszania.
- na swoją korzyść - retoryka:
- Aby przekonać kupca do swoich produktów, należy użyć odpowiednich argumentów i rzucić kością k100. Do wyniku rzutu dodaje się bonus za biegłość retoryka. ST przekonania kupca wynosi:
- 80, jeżeli robi się to w sposób neutralny;
- 70, jeżeli postać powoła się na problemy związane z wystąpieniem z Konfederacji MKCz;
- 60, jeżeli postać powoła się na problemy związane z wystąpieniem z Konfederacji MKCz i dodatkowo oczerni produkt drugiej postaci.
Zwycięża ten, kto pierwszy przekroczy wymagany próg ST. Jeżeli obie postacie przekroczą go w tej samej kolejce, przewagę ma osoba, której suma otrzymanych oczek z bonusem za biegłość retoryki jest wyższa.
Liczba prób jest nieograniczona.
- na swoją korzyść - zastraszanie:
- Aby na drodze groźby przekonać kupca do swoich produktów, należy użyć odpowiednio dosadnych słów i rzucić kością k100. Do wyniku rzutu dodaje się bonus za biegłość zastraszanie. ST przekonania kupca wynosi:
- 80, jeżeli robi się to w sposób neutralny;
- 70, jeżeli postać powoła się na problemy związane z wystąpieniem z Konfederacji MKCz;
- 60, jeżeli postać powoła się na problemy związane z wystąpieniem z Konfederacji MKCz i dodatkowo oczerni produkt drugiej postaci.
Zwycięża ten, kto pierwszy przekroczy wymagany próg ST. Jeżeli obie postacie przekroczą go w tej samej kolejce, przewagę ma osoba, której suma otrzymanych oczek z bonusem za biegłość zastraszania jest wyższa.
Liczba prób jest nieograniczona.
- współpraca - retoryka:
- Aby przekonać kupca do zakupu obu produktów, Evelyn i Ral muszą współpracować. Odpowiednim argumentom zawartym w każdym poście musi towarzyszyć rzut kością k100. Do liczby oczek należy dodać bonus za biegłość retoryka. Kupiec zostanie przekonany, gdy suma wszystkich rzutów przekroczy 250.
Uwaga - jeżeli otrzymany którykolwiek po drodze wynik (rzut+biegłość) będzie mniejszy niż 40, kupiec zrezygnuje z transakcji; ani Raleigh, ani Evelyn nie sprzedadzą swoich towarów. Jedynym ratunkiem jest próba działania wyłącznie na swoją korzyść za pomocą zastraszania.
- współpraca - zastraszanie:
- Aby na drodze groźby przekonać kupca do zakupu obu produktów, Evelyn i Ral muszą współpracować. Odpowiednio dosadnym słowom zawartym w każdym poście musi towarzyszyć rzut kością k100. Do liczby oczek należy dodać bonus za biegłość zastraszanie. Kupiec zostanie przekonany, gdy suma wszystkich rzutów przekroczy 250.
Uwaga - jeżeli otrzymany którykolwiek po drodze wynik (rzut+biegłość) będzie mniejszy niż 30, kupiec zrezygnuje z transakcji; ani Raleigh, ani Evelyn nie sprzedadzą swoich towarów. Jedynym ratunkiem jest próba działania wyłącznie na swoją korzyść za pomocą zastraszania.
Datę spotkania możecie założyć sami. Czara Ognia nie kontynuuje z Wami rozgrywki. Wszystko jest w Waszych rękach.
Miłej zabawy!
Praca dla rezerwatu smoków Rosierów nie była jedynym zajęciem Evelyn. Poza nią często wykonywała też eliksiry na zamówienie, z reguły dla krewnych lub osób poleconych przez ojca. Po tym, jak kilka tygodni temu została niemalże pobita w trakcie przekazywania jednego z zamówień, miała już nauczkę, żeby nie wychodzić zbytnio poza to, co polecone przez rodzinę. Dzisiejszy klient był jednak nietypowy, zainteresowany usługami powiązanymi bezpośrednio ze smokami i rezerwatami. Z jakiegoś powodu chciał też, żeby Evelyn przybyła tego dnia do rezerwatu Greengrassów, wspomniał w liście, że z kimś stamtąd również łączyły go interesy. To już wydawało jej się bardziej nietypowe, ale mimo to stawiła się na miejscu przed wyznaczonym czasem. W przeszłości bywała już i w tym rezerwacie, chociaż ostatecznie podjęła pracę u krewnych ze strony matki. Zdawała sobie też sprawę z napięć, które obecnie panowały między Rosierami i Greengrassami, a które mogły przełożyć się na sprawy pomiędzy rezerwatami, jednak liczyła, że nie wpłynie to na dzisiejsze interesy. Sama nie miała zamiaru czynnie uczestniczyć w tym konflikcie, od polityki ważniejsza była dla niej sama alchemia i zainteresowanie, które budziły w niej smoki. Bez względu na to, pod czyją rodową pieczą były.
Jak się okazało po przybyciu na miejsce, drugą osobą uczestniczącą w interesach z zagranicznym przybyszem miał być Raleigh Greengrass, jeden z pracowników tutejszego rezerwatu. Evelyn skinęła mu uprzejmie głową. Jak dotąd nie miała powodu, żeby darzyć go negatywnymi uczuciami, chociaż nie znali się zbyt blisko i nie była pewna, jak zachowa się względem niej po oziębieniu stosunków między jego rodem, a rodem dla którego pracowała i z którym łączyły ją więzy pokrewieństwa.
Sprawa z kupcem okazała się jednak trudniejsza niż myślała. Mężczyzna od samego początku spotkania narzekał na towary zaproponowane przez alchemiczkę i opiekuna smoków, zarzekając się, że są zbyt marnej jakości, żeby zapłacił za nie wymaganą kwotę.
Evelyn poczuła się mocno dotknięta uwagą, że jej eliksir śmierdział i miał nieodpowiednią konsystencję. Co jak co, ale alchemia była rodową dumą Slughornów, zresztą była całkowicie pewna, i wcale nie było w tym rodowej pychy, że mikstura wyglądała i pachniała dokładnie tak, jak powinna.
- Panie Johansen, czy ma pan jakiekolwiek doświadczenie z eliksirami? – zapytała obruszonym tonem, chociaż wciąż starała się miarkować wyniosłe opanowanie. Była szlachcianką, nikt nie będzie traktować jej w tak lekceważący sposób, a już na pewno nie czarodziej nieposiadający szlachetnego pochodzenia. – Jestem pewna, że eliksir wygląda dokładnie tak, jak powinien, i będzie równie dobrze działać. Naprawdę nie rozumiem tych niedorzecznych pretensji. – Zerknęła na Greengrassa, zastanawiając się nad jego reakcją. Zechce z nią współpracować, czy może postanowi działać wyłącznie na swoją korzyść? – Obawiam się również, że żaden z naszych rodów nie byłby zadowolony, wiedząc, że kwestionuje pan jakość oferowanych przez nas towarów.
Jeśli chciał w przyszłości jeszcze korzystać z usług Slughornów, powinien się poważnie zastanowić nad swoim stosunkiem do ich wytworów i sposobem, w jaki rozmawiał z młodą lady z tego rodu.
- Radzę się nad tym dobrze zastanowić, bo w całej Anglii trudno byłoby znaleźć lepszych alchemików niż Slughornowie – spojrzała na niego z powagą, a spojrzenie jej jasnoniebieskich oczu wydawało się chłodne i wyniosłe. – Próżno też szukać dobrej jakości smoczej krwi poza rezerwatami.
Pracownicy rezerwatów mieli w końcu stały dostęp do smoków i potrafili ocenić, która krew była zdrowa i zdatna do alchemicznych celów.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Ostatnio zmieniony przez Evelyn Slughorn dnia 20.04.17 0:39, w całości zmieniany 1 raz
'k100' : 32
- Drogi panie Johansen, jeszcze nikt nigdy aż tak nie obraził rodu Greengrassów w ich własnym rezerwacie. Radziłbym przemyśleć czy chce pan jeszcze coś dodawać. - zmierzyłem go najchłodniejszym spojrzeniem, na jakie tylko udało mi się zdobyć, a kiedy zerknąłem na Evelyn, odrobina buty zniknęła z mojej twarzy. - Smocza krew, którą pan otrzymał była doskonałej jakości. Pochodziła od niezwykle ruchliwego Trójogona, jurnego i silnego jak mało który smok. Pańskie insynuacje godzą w nas, ale również i w te piękne stworzenia. Panna Slughorn z pewnością rozpoznałaby wadliwy składnik, gdyby tylko taki otrzymała, tak samo jak i ja, a zapewniam, że eliksir, który pan z taką łatwością poddał powątpiewaniu, nie tylko jest uwarzony z niedoskonalonych ingrediencji, ale również z należytą Slughornom pieczołowitością. - wyprostowałem się, zwieszając ponownie ręce wzdłuż ciała. Moje spojrzenie było twarde, nieustępliwe. - Jeżeli kiedykolwiek jeszcze pragnie pan nawiązywać współpracę z naszymi rodami, lepiej żeby przemyślał pan własne słowa.
'k100' : 82
Bez względu na zawirowania w polityce rodów, oba dokładały starań, żeby opiekować się smokami będącymi pod ich pieczą, więc Evelyn miała to na uwadze, zjawiając się w tym miejscu, tym bardziej, że jej ród utrzymywał pozytywne stosunki zarówno z jednymi, jak i z drugimi, więc nie miała żadnych powodów, by czuć do tego miejsca niechęć. Mogła czuć ją co najwyżej do krnąbrnego, marudnego kupca, który krytykował ich towary, co do których jakości Evelyn była pewna. Robiła w swoim życiu niejeden eliksir na smoczą ospę i widziała niejedną fiolkę smoczej krwi. Nie tak łatwo było jej wmówić tego, co próbował niejaki Johansen. Greengrass z pewnością też nie zamierzał tak łatwo odpuścić. Ta sytuacja nie była już kwestią zarobku, jaki mogli uzyskać, a przede wszystkim urażonej dumy, która obstawała przy udowodnieniu, że racja jest po ich stronie.
Jej spojrzenie nadal było poważne, chociaż złagodniało nieco, gdy przeniosła je na Greengrassa, wdzięczna, że ją poparł.
- Potwierdzam, że na moje alchemiczne oko zaoferowana panu smocza krew jest odpowiedniej jakości i z pewnością nadaje się do eliksirów. – Powinni w końcu współpracować jako dwójka urażonych szlachciców zafascynowanych smokami, przeciwko osobie z zewnątrz, która, jak dotąd, zdecydowanie nie popisała się wiedzą zarówno w kwestii alchemii i smoków, jak i samego obcowania z przedstawicielami elity brytyjskiego społeczeństwa. Evelyn aż zaczęła się zastanawiać, do czego mężczyzna potrzebuje ich składników, czy może była to jakaś marna prowokacja, chęć dopieczenia brytyjskim rodom za nowe ograniczenia, które wprowadziło ministerstwo. Te jednak nie były winą ani Slughornów, ani Greengrassów, więc takie traktowanie ich było cokolwiek nie na miejscu. Jeśli mężczyzna nadal będzie obrażać jej eliksir, Evelyn miała zamiar szepnąć o tym słówko swojemu ojcu, który zapamięta nazwisko owego kupczyny i z pewnością łatwo sprawi, że usługi Slughornów pozostaną poza jego zasięgiem.
- Naprawdę nie widzę potrzeby dalszego obrażania nas i kwestionowania jakości towarów – dodała, kiedy po słowach Raleigha mężczyzna nadal oponował, chociaż niewątpliwie wywód Greengrassa zrobił na nim większe wrażenie niż słowa dziewczyny. Evelyn nie miała doświadczenia w takich sprawach, zwykle uczestniczył w nich jej ojciec lub brat, a ona najczęściej po prostu warzyła eliksiry dla rezerwatu lub dla krewnych bądź znajomych, czasami też ojciec dzielił się z nią nadmiarem swoich zamówień, żeby miała okazję przyrządzać różnorodne mikstury.
- Żadne z nas nie chce problemów. Jestem pewna, że pan również ich nie chce ani teraz, ani w przyszłości. Nasze rody zapamiętują zniewagi, ale mogą pamiętać tę współpracę jako pomyślną. Wszystko zależy od pańskiego nastawienia i odrobiny zaufania co do naszych zdolności.
Spojrzała na niego znacząco. Starała się budzić respekt, wyglądać na osobę, która faktycznie może doprowadzić do tego, że Slughornowie nie zechcą wyświadczyć mu kolejnej przysługi.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
'k100' : 97
'k100' : 100
Krnąbrny kupczyna wyraźnie skulił się pod chłodnym, wyniosłym spojrzeniem szlachcianki, snującej subtelne groźby o wycofaniu się jej rodu z dalszych interesów. Może i była kobietą, ale mogła poszczycić się znakomitym pochodzeniem, w parze z którym szła duma. Najwyraźniej też dobre stosunki ze Slughornami i Greengrassami były dla niego na tyle istotne, że stracił wcześniejszy rezon i zaczął bardziej baczyć na kierowane do nich słowa, gdy już się przekonał, że mimo młodego wieku oboje wcale nie byli tak łatwymi, uległymi przeciwnikami, a potrafili obstawać przy swoim. Może spodziewał się, że to on przejmie pałeczkę i pokaże młodym szlachcicom, gdzie ich miejsce; jeśli tak myślał, zapewne srodze się rozczarował i musiał zmienić podejście. Powinien to zrobić, jeśli chciał jeszcze kiedyś jakiejkolwiek przysługi od tych rodów.
- Wreszcie zaczyna pan mówić rozsądnie. Nasze rody niewątpliwie to docenią – pochwaliła go, gdy znowu zaczął rozważać ofertę i z już mniejszą marudnością wrócił do oglądania eliksiru i smoczej krwi, pomrukując coś pod nosem, ale nie śmiąc już wyrażać obraźliwych czy krytycznych uwag. Jednak to słowa i dumna, władcza postawa Greengrassa, który, jako członek rodu sprawiającego pieczę nad tym miejscem miał tu najwyższą pozycję, sprawiła, że w końcu zdecydował się dobić targu, ostatecznie uznając, że pomylił się w swojej ocenie i że eliksir i krew wyglądają tak, jak powinny.
Evelyn spojrzała na Raleigha z aprobatą. Johansen wyraźnie wystraszył się młodego szlachcica i jego wpływów. Najwyraźniej rzeczywiście był mocny tylko w słowach i to tylko wtedy, kiedy czuł się pewnie. Kupił oba produkty, po czym pożegnał się pospiesznie i opuścił wieżę, w której prowadzili rozmowę. Evelyn została sama z Raleighem i wreszcie mogła się nieco rozluźnić.
- Muszę pogratulować dobrego daru przekonywania – powiedziała, a kącik jej ust lekko się uniósł. Sama była pod wrażeniem jego negocjacji. – I dziękuję za okazane mi poparcie. – Zapewne byłoby trudniej, gdyby nie współpracowali. Jednak dzięki utworzeniu wspólnego frontu w tej dyskusji ostatecznie to oni wygrali, osiągając swój cel i chroniąc rodową dumę przed urąganiem ze strony nieznającego realiów obcokrajowca.
- Chyba czas przygotować się na to, że takie sytuacje będą zdarzać się coraz częściej – zauważyła. Nowe reformy niewątpliwie utrudnią pozyskiwanie składników z zagranicy czy współprace rodów z czarodziejami z innych krajów, a ci coraz częściej byli nieufni. Nawet ojciec mówił jej o tym, że kilkoro handlarzy składnikami, z którymi wcześniej współpracował, teraz zaczęło się wycofywać lub podnosić ceny.
- Czy wasz rezerwat odczuł jakoś te... zmiany? – zapytała z czystej ciekawości, zastanawiając się, czy zauważyli znaczące różnice w spadku liczby zwiedzających, czy w innych transakcjach, które zapewne prowadzili.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.