Południowa wieża
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Południowa wieża
Wieża leżąca w południowej części rezerwatu, stanowiąca w pewien sposób również i jego najbardziej wysunięty na południe kraniec. Służąca jako punkt obserwacyjny, kiedyś spełniała swoją funkcję o wiele częściej. Teraz pozostawiona jako relikt, opustoszała, wybija się ponad linię horyzontu, chociaż poszukujący swoich zgub opiekunowie od czasu do czasu wchodzą na jej szczyt, by stamtąd wypatrywać podopiecznych.
W podziemiach wieży wciąż znajduje się kilka zdatnych do użytku pomieszczeń; choć zatęchłe i wypełnione zapachem kurzu, przez cały czas pełnią rolę zapasowego magazynu, w którym znaleźć można rzadziej używany sprzęt, eliksiry, mapy oraz związane z rezerwatem pamiątki, porzucone i zapomniane, o których nie śniło się pracującym w Peak District smokologom.
W podziemiach wieży wciąż znajduje się kilka zdatnych do użytku pomieszczeń; choć zatęchłe i wypełnione zapachem kurzu, przez cały czas pełnią rolę zapasowego magazynu, w którym znaleźć można rzadziej używany sprzęt, eliksiry, mapy oraz związane z rezerwatem pamiątki, porzucone i zapomniane, o których nie śniło się pracującym w Peak District smokologom.
Rzadko kiedy brakowało jej odpowiednich słów, a gdy już dochodziło do tego momentu, wolała zamiast usilnych prób znalezienia ich, po prostu milczeń. Niezależnie od tego jak długi okres minął od ostatniego momentu, gdy widziała siostrę, zapamiętała ją wciąż jako swoją ukochaną krewną i skarb rodziny, który gotowa była bronić do ostatniej kropli krwi. Obserwowała Aenor rozglądającą się po południowej wieży, dopiero teraz w pełni pojmując fakt, że obie naprawdę znajdowały się w Derbyshire, tuż obok siebie.
- Tak, chociaż w tym jej zawsze panował większy porządek. - Zaśmiała się cicho na wspomnienie dziecięcych eskapad, do których niespodziewanie wróciły w rozmowie. Peak District różniło się może wygodami od jakości pracy w szpitalu, czy nawet prywatnej praktyce uzdrowicielskiej, ale po trudach zleceń dla Ministerstwa, Ronja potrzebowała miejsca, w którym pracy jej nigdy nie zabraknie, niezależnie od panujących warunków. Fakt, iż Aenor zdecydowała się, powrócić do rzeczywistości ojczyzny świadczył o odwadze kobiety, ale jednocześnie prócz dumy napawał Ronję strachem iście pierwotnym i zrozumiałym tylko dla tych, którzy mieli własne rodzeństwo. Nie raz obserwowała już tragedie rodzin grzebanych pod piachem rządów przemocy, jakie nastały, a chociaż nie wątpiła w siłę i hart ducha siostry, zaradność nawet najwybitniejszych z nich miała swoje granice.
- W Dolinie, naprawdę? To bezpieczne miejsce, nic ci tam z pewnością nie będzie grozić i pewnie dobrze będziesz kojarzyć moją znajomą Aurorę Sprout, mieszka tam z rodziną, pewnie po sąsiedzku. - Wspomniała główną organizatorkę zabawy noworocznej, na wypadek gdyby młodsza z rodzeństwa nie miała z nią do czynienia. Minęło w końcu wiele czasu po jej szkolnych eskapadach w Hogwarcie, zatem znajomości dawne mogły już nieco się zatrzeć pod zębem czasu.
- Zawsze jesteś mile widziana tutaj, czy w domu, chociaż wiesz, że w stolicy nie jest bezpiecznie. - Zniżyła głos przepełniony głębokim smutkiem. Ona sama wielokrotnie zastanawiała się nad ochroną rodziców, którym przez wzgląd na czystość krwi nie dolegały najstraszliwsze kary, jednak poglądy wciąż dalece odbiegały od bezwzględności Malfoya i jego propagandy. - Rodzice obstają przy zostaniu w domu, szczególnie ojciec naciska na strzeżenie domostwa, a wiesz, jaka jest matka. Powie kilka twardszych słów, ale pozostanie przy jego boku do końca. - Mowa chińska brzmiała znajomo i ciepło na podniebieniu, kiedy wyrzucała z siebie kolejne słowa, odprężająco ćwicząc akcent nabyty przez wytrwałe ćwiczenia.
- Tutaj możemy mówić swobodnie, Greengrassowie strzegą tych terenów, ale w reszcie kraju… Prorok nie jest legalny, ludzie umierają na ulicach, świat stacza się po równi pochyłej w objęcia chaosu. - Wzrok spoważaniał, gdy temat nabrał na ciężkości. Nie planowała bynajmniej napawać Aenor strachem, ale ponad wszystko ta musiała wiedzieć, jak źle w rzeczywistości sytuacja wyglądała. Gorzej niż one obie kiedykolwiek sobie wyobrażały.
- Tak, chociaż w tym jej zawsze panował większy porządek. - Zaśmiała się cicho na wspomnienie dziecięcych eskapad, do których niespodziewanie wróciły w rozmowie. Peak District różniło się może wygodami od jakości pracy w szpitalu, czy nawet prywatnej praktyce uzdrowicielskiej, ale po trudach zleceń dla Ministerstwa, Ronja potrzebowała miejsca, w którym pracy jej nigdy nie zabraknie, niezależnie od panujących warunków. Fakt, iż Aenor zdecydowała się, powrócić do rzeczywistości ojczyzny świadczył o odwadze kobiety, ale jednocześnie prócz dumy napawał Ronję strachem iście pierwotnym i zrozumiałym tylko dla tych, którzy mieli własne rodzeństwo. Nie raz obserwowała już tragedie rodzin grzebanych pod piachem rządów przemocy, jakie nastały, a chociaż nie wątpiła w siłę i hart ducha siostry, zaradność nawet najwybitniejszych z nich miała swoje granice.
- W Dolinie, naprawdę? To bezpieczne miejsce, nic ci tam z pewnością nie będzie grozić i pewnie dobrze będziesz kojarzyć moją znajomą Aurorę Sprout, mieszka tam z rodziną, pewnie po sąsiedzku. - Wspomniała główną organizatorkę zabawy noworocznej, na wypadek gdyby młodsza z rodzeństwa nie miała z nią do czynienia. Minęło w końcu wiele czasu po jej szkolnych eskapadach w Hogwarcie, zatem znajomości dawne mogły już nieco się zatrzeć pod zębem czasu.
- Zawsze jesteś mile widziana tutaj, czy w domu, chociaż wiesz, że w stolicy nie jest bezpiecznie. - Zniżyła głos przepełniony głębokim smutkiem. Ona sama wielokrotnie zastanawiała się nad ochroną rodziców, którym przez wzgląd na czystość krwi nie dolegały najstraszliwsze kary, jednak poglądy wciąż dalece odbiegały od bezwzględności Malfoya i jego propagandy. - Rodzice obstają przy zostaniu w domu, szczególnie ojciec naciska na strzeżenie domostwa, a wiesz, jaka jest matka. Powie kilka twardszych słów, ale pozostanie przy jego boku do końca. - Mowa chińska brzmiała znajomo i ciepło na podniebieniu, kiedy wyrzucała z siebie kolejne słowa, odprężająco ćwicząc akcent nabyty przez wytrwałe ćwiczenia.
- Tutaj możemy mówić swobodnie, Greengrassowie strzegą tych terenów, ale w reszcie kraju… Prorok nie jest legalny, ludzie umierają na ulicach, świat stacza się po równi pochyłej w objęcia chaosu. - Wzrok spoważaniał, gdy temat nabrał na ciężkości. Nie planowała bynajmniej napawać Aenor strachem, ale ponad wszystko ta musiała wiedzieć, jak źle w rzeczywistości sytuacja wyglądała. Gorzej niż one obie kiedykolwiek sobie wyobrażały.
quiet. composed. grateful. disciplined
do not underestimate my heart, it is a fortress, a stronghold that cannot be brought down, it has fought battles worth fighting, and saved loved ones worth defending, the day you think it a weakness, is the day
you will burn
you will burn
Ronja Fancourt
Zawód : magipsychiatra, uzdrowiciel
Wiek : 30/31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
battles may be fought
from the outside in
but wars are won
from the inside out
from the outside in
but wars are won
from the inside out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Już drugi dzień mijał, kiedy Elroy skupiał się wręcz za bardzo na swojej pracy - pojawiając się rano i niechętnie opuszczając tereny rezerwatu późno w nocy, wciąż nie przyzwyczajony do tego, że Mare w takim momencie zdecydowała się na nocowanie w Weymouth. Nie przepadał za tymi momentami, kiedy nie było jej przy nim, i może nieco za bardzo był na tym skupiony, na jej i Saoirse braku na Grove Street - ale nie mógł inaczej.
Wydawał się być bardziej zgryźliwy, kiedy pojawiał się problem na terenie. Wiedział, że jednego z młodych stażystów, których jednak nie mieli aż tak wielu, przeraził do takiego stopnia wczoraj, że dzisiaj bał się przynieść do niego dokumenty, które to Ellie dostarczył.
Dokumenty, pobranie próbek, sprawdzenie jaj oraz młodych, później obchód i ciągle myśli skupione między innymi na pojedynku w Derby, na obrzeżach. Czarnoksiężnicy terroryzowali jego ziemie, jego miasto! Cholera, wciąż odczuwał skutki tych czarnomagicznych zaklęć, które leciały w jego i Michaela stronę, a jeszcze martwił się o przyjaciela. Z drugiej strony, przecież był aurorem. Czy nie spotykał się z czymś podobnym częściej? Musiał się podszkolić, żeby i samemu przydać się bardziej w takich starciach. W końcu wojna nie była spacerem nad jeziorkiem, wiedział o tym - a dlaczego był tak nieprzygotowany? Ten pojedynek kosztował ich znacznie więcej niż powinien, toczył się znacznie dłużej niż powinien!
Wciąż mu to siedziało w głowie, że zawiódł obronę własnego miasta.
Mare suszyła im wtedy głowę, ale nie przeszkadzało mu to. Martwiła się, zresztą dokładnie tak samo jak on, kiedy usłyszał o jej przygodzie z panną Wellers. Było niebezpiecznie i cieszył się, że jego ukochana ukryła się tymczasowo w rezydencji swojej rodziny, a jednocześnie obwiniał siebie o to, że nie był w stanie jej zagwarantować bezpieczeństwa tutaj w Derby, tutaj na miejscu, aby mogła być przy nim.
Poinformował w budynku administracyjnym, dokąd zmierzał. Może jego obawy go tutaj przywiodły? Musiał zebrać myśli, musiał skupić się na moment na planie działania. Musiał wiedzieć, co dzieje się nie tylko w Derbyshire i Staffordshire, ale również w stolicy - musi porozmawiać z Michaelem i Samuleme czy znają kogoś, kto byłby w stanie dostarczać mu tych informacji, ale nie wysoko postawionego. Potrzebował kogoś, kto tak jak Wellers czy Michael lepiej rozumiał tych prostych ludzi. W końcu to oni płonęli na stosach, to oni nie mieli co włożyć do gara - i to oni przedstawiali cały obraz nędzy wojny.
Chociaż ten obraz nie docierał do niego w pełni. Nie wiedział co to znaczyło być głodnym. Znał lęk, owszem, ale niewiele więcej. Nie znał problemów tych ludzi, więc jak i miałby być w stanie im pomóc?
Często przychodził tutaj na obserwacje, kiedy coś go trapiło, a teraz robiło to wiele rzeczy na raz. Nawet jeśli wieża była zamknięta i raczej służyła jako magazyn, nie przeszkadzało mu to. Nikt w końcu nie zabroni wejść jemu tam, gdzie tylko zechciał na terenach Peak District. To było jego miejsce, oaza w której miał nadzieję, że smoki, jak i wszyscy z nimi związani, będą bezpieczni.
Kurz się uniósł, kiedy tylko wszedł do pomieszczenia, a on odgarnął go ręką, zakrywając usta intuicyjnie. Poczuł zapach spalenizny, jednak nie wydawał się on nowy. Czyżby smoki zrobiły sobie tutaj gniazdo? Była to lepsza opcja niż gdyby dokonali tego czarnoksiężnicy, tak jak to miało miejsce w tunelach pod Derby.
Wolał mieć do czynienia ze smokami niż z tymi... czarodziejami.
Wyciągnął różdżkę, nie zlękniony tym, że mogło go napotkać tutaj niebezpieczeństwo. Co prawda pod koniec stycznia w raporcie pojawiły się informacje o tym, że jeden ze smoków kręcił się niepokojąco blisko punktu obserwacyjnego, ale był niedawno odnaleziony podopieczny. W czasach wojny niektórzy myśleli, że o wiele łatwiejszy stanie się handel smokami - jeszcze w grudniu udało im się przechwycić kilka jaj, ale i rannego młodego osobnika. Wciąż musiał się nie przyzwyczaić do nowego miejsca, choć wiedział, że jego rany się goiły. Może szukał tutaj schronienia?
Chociaż serce niemalże mu stanęło, kiedy po kilku minutach przebywania w wieży, usłyszał zza pleców otwierane drzwi. Od razu ścisnął mocniej różdżkę, odwracając się w ich stronę, gotowy rzucić urok.
- Conjuncti... - zaczął, lecz urwał dostrzegając całkiem ludzką postać jego lęków. Westchnął, kręcąc delikatnie głową. - Ciszej już nie mogłeś wejść? - mruknął rozdrażniony. Wszystko działało mu na nerwy w tych ostatnich dniach, nawet znajome i lubiane twarze.
Zaraz jednak znów się zwrócił z powrotem w głąb wieży.
- Czujesz? Niczego nie słyszałem, ale wydaje mi się, że jeden z przechwyconych próbował się tutaj zagnieździć, ostrożnie - rzucił machinalnie, nie musząc przecież przypominać o ostrożności żadnemu ze swoich starszych pracowników. Każdy z nich widział co dzieje się z człowiekiem, który nie był ostrożny w obliczu smoków.
Hope's not gone
Elroy Greengrass
Zawód : Smokolog w Peak District
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
I won't talk myself up, I don't need to pretend
You won't see me coming 'til it's too late again
You won't see me coming 'til it's too late again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo brakowało mu rezerwatu. Owszem, tęsknił za nim – przez ostatnie lata zdążył pokochać łagodne wzgórza, zalesione doliny i swobodną, prawie rodzinną atmosferę panującą w Gnieździe – ale perspektywa ponownego spotkania z Benjaminem, od długich tygodni zajmującego się organizowaniem pomocy dla mugoli gdzieś na dalekim kontynencie, skutecznie łagodziła wyrzuty sumienia związane z pozostawieniem za sobą Peak District. Zresztą: wtedy, w listopadzie, kiedy po raz ostatni zamykał za sobą bramę rezerwatu, przekonany, że w najbliższym czasie do niego nie wróci, pustoszejące korytarze zabudowań kojarzyły mu się głównie z wojną – gabinet zajmowany niegdyś przez Wrighta okupowany był przez tymczasowego nadzorcę (którego Percival – z podłą wzajemnością – nie znosił), a porzucone kubki i puste wieszaki w bazie wypadowej jedynie przypominały mu o przyjaciołach, których utracił. Spędzone na francuskiej ziemi święta sprawiły, że po raz pierwszy od dłuższego czasu zapomniał o walce, w noworoczny poranek budząc się z cichym poczuciem winy, ale i majaczącym gdzieś na horyzoncie szczęściem – dopóki otrzymany kilka dni później list nie skruszył tej kryształowej iluzji, brutalnie ściągając go na ziemię; przypominając o tym, że jego dom – ten, który przyjął go, gdy nie pozostało mu już nic innego; który znał niemal tak samo dobrze, jak szmaragdowozielone lasy Nottinghamshire; i który, wreszcie, przysięgał bronić – wciąż znajdował się w ogarniętej wojną Anglii, oświetlony łuną płonących stosów.
Nie mógł na to pozwolić.
Spakował się tak szybko, jak tylko był w stanie, wsiadając na pierwszy statek, który zgodził się wziąć go na pokład – a parę godzin później oddychał już znajomym powietrzem wzgórz Derbyshire, zimnym, wypełnionym zapachem śniegu i drzew, siarki i czegoś jeszcze, czego uchwycić nie był w stanie, ale co sprawiało, że zaczynał żałować: każdego dnia spędzonego na obczyźnie; każdej godziny, w trakcie której nie walczył, a przynajmniej – nie o ten skrawek ukochanej ziemi, żyjące na nim stworzenia i opiekujących się nimi przyjaciół. Benjamin pozostał gdzieś za nim, ale wiedział – wyczuwał podskórnie – że pewnego dnia wróci, żeby zająć swoje miejsce za starym dębowym biurkiem.
Tego popołudnia nie jego jednak szukał, powoli wdrapując się na wzniesienie, na którym stała najmocniej wysunięta na południe wieża; potrzebował eliksirów i wzmocnionej włóknami ze smoczej skóry uprzęży, które – o ile dobrze zapamiętał – miał znaleźć w jednym z zapomnianych magazynów. Młode trójogony, do niedawna znajdujące się pod jego opieką, pod jego nieobecność zostały wypuszczone na wolny wybieg, pozostawiając za sobą chroniony zaklęciami smoczy zagajnik – i przyszedł czas, żeby sprawdzić, jak się rozwijały. Z tego, co udało mu się ustalić, były już jednak za duże, żeby podejść do nich bez odpowiedniego przygotowania; ucząc się od starszych kuzynów, nabrały ostrożności względem czarodziejów, i do przeszłości należały czasy, kiedy pozwalały zbliżyć się do siebie na wyciągnięcie ręki. Zawsze budziło w nim to pewne rozczulenie i sentyment – ten moment, kiedy pozornie przestawali być smokom potrzebni, stając się jedynie cichymi obserwatorami, interweniującymi wyłącznie wtedy, gdy nie było innego wyjścia.
Na szczycie wzgórza jako pierwszy przywitał go silny podmuch lodowatego wiatru; wzdrygnął się, podciągając wyżej kołnierz ochronnej peleryny, przez równą sekundę niemalże tęskniąc za łagodniejszym, francuskim klimatem – przynajmniej dopóki jego wzrok nie podniósł się z wydeptanego śniegu pod stopami na rozciągający się ze wzniesienia widok. Wypuścił powietrze z płuc, wspinając się po śliskim podłożu złapał lekką zadyszkę – musiał popracować nad powrotem do dawnej kondycji – nie zatrzymał się jednak na odpoczynek, zamiast tego kierując się od razu do wejścia do wieży. Nie spodziewał się zastać tam nikogo, mroźna pogoda sprawiała, że przez ostatnie dni większość opiekunów spędzała czas w ogrzewanych pomieszczeniach Gniazda, wyprawiając się jedynie na krótkie wyprawy w teren – dlatego na widok obracającej się w jego stronę sylwetki i uniesionej różdżki, serce szybciej mu zabiło. Sięgnął po własną, gotów wznieść przed sobą zaklęcie tarczy, ale wtedy dostrzegł znajome rysy – i zrozumienie błyskające w parze zielonych tęczówek. Uśmiechnął się. – Mogłem – odpowiedział spokojnie, z nutami rozbawienia dźwięczącymi między głoskami; wszedł do wnętrza wieży, na powrót chowając różdżkę i starannie zamykając za sobą drzwi; mieszanina świeżego śniegu i kurzu zaczęła powoli opadać na posadzkę. – Chcesz, żebym wyszedł i wszedł jeszcze raz? – zapytał zaczepnie, unosząc wyżej brew, jednak wybrzmiewające w głosie Elroya rozdrażnienie kazało mu porzucić żartobliwy ton. Słysząc pytanie, pociągnął odruchowo nosem, dopiero wtedy zwracając uwagę na charakterystyczną, unoszącą się w powietrzu woń – na terenie Peak District na tyle wszechobecną, że w pierwszej chwili ją zignorował, po fakcie orientując się, że nie powinna być aż tak mocno wyczuwalna tutaj – wewnątrz użytkowanych przez smokologów zabudowań. – Czuję – przytaknął, wchodząc głębiej do pomieszczenia i rozglądając się. – Myślisz, że schował się tutaj przed mrozem? – Pogoda, jak na Anglię, była w tym roku wyjątkowo surowa; większość smoków nie przywykła do śnieżyc i spadających drastycznie poniżej zera temperatur. – Sprawdzałeś piwnice? Da się do nich wejść z zewnątrz – jeszcze w tamtym roku zapadła się jedna z jaskiń we wzgórzu, wybiło dziurę w północnej ścianie – zasugerował. Jeśli miałby obstawiać miejsce, w którym mógłby ukryć się młody smok – wybrałby właśnie to; zwłaszcza, że drzwi, przez które przed momentem przeszedł, wydawały się nienaruszone.
Nie mógł na to pozwolić.
Spakował się tak szybko, jak tylko był w stanie, wsiadając na pierwszy statek, który zgodził się wziąć go na pokład – a parę godzin później oddychał już znajomym powietrzem wzgórz Derbyshire, zimnym, wypełnionym zapachem śniegu i drzew, siarki i czegoś jeszcze, czego uchwycić nie był w stanie, ale co sprawiało, że zaczynał żałować: każdego dnia spędzonego na obczyźnie; każdej godziny, w trakcie której nie walczył, a przynajmniej – nie o ten skrawek ukochanej ziemi, żyjące na nim stworzenia i opiekujących się nimi przyjaciół. Benjamin pozostał gdzieś za nim, ale wiedział – wyczuwał podskórnie – że pewnego dnia wróci, żeby zająć swoje miejsce za starym dębowym biurkiem.
Tego popołudnia nie jego jednak szukał, powoli wdrapując się na wzniesienie, na którym stała najmocniej wysunięta na południe wieża; potrzebował eliksirów i wzmocnionej włóknami ze smoczej skóry uprzęży, które – o ile dobrze zapamiętał – miał znaleźć w jednym z zapomnianych magazynów. Młode trójogony, do niedawna znajdujące się pod jego opieką, pod jego nieobecność zostały wypuszczone na wolny wybieg, pozostawiając za sobą chroniony zaklęciami smoczy zagajnik – i przyszedł czas, żeby sprawdzić, jak się rozwijały. Z tego, co udało mu się ustalić, były już jednak za duże, żeby podejść do nich bez odpowiedniego przygotowania; ucząc się od starszych kuzynów, nabrały ostrożności względem czarodziejów, i do przeszłości należały czasy, kiedy pozwalały zbliżyć się do siebie na wyciągnięcie ręki. Zawsze budziło w nim to pewne rozczulenie i sentyment – ten moment, kiedy pozornie przestawali być smokom potrzebni, stając się jedynie cichymi obserwatorami, interweniującymi wyłącznie wtedy, gdy nie było innego wyjścia.
Na szczycie wzgórza jako pierwszy przywitał go silny podmuch lodowatego wiatru; wzdrygnął się, podciągając wyżej kołnierz ochronnej peleryny, przez równą sekundę niemalże tęskniąc za łagodniejszym, francuskim klimatem – przynajmniej dopóki jego wzrok nie podniósł się z wydeptanego śniegu pod stopami na rozciągający się ze wzniesienia widok. Wypuścił powietrze z płuc, wspinając się po śliskim podłożu złapał lekką zadyszkę – musiał popracować nad powrotem do dawnej kondycji – nie zatrzymał się jednak na odpoczynek, zamiast tego kierując się od razu do wejścia do wieży. Nie spodziewał się zastać tam nikogo, mroźna pogoda sprawiała, że przez ostatnie dni większość opiekunów spędzała czas w ogrzewanych pomieszczeniach Gniazda, wyprawiając się jedynie na krótkie wyprawy w teren – dlatego na widok obracającej się w jego stronę sylwetki i uniesionej różdżki, serce szybciej mu zabiło. Sięgnął po własną, gotów wznieść przed sobą zaklęcie tarczy, ale wtedy dostrzegł znajome rysy – i zrozumienie błyskające w parze zielonych tęczówek. Uśmiechnął się. – Mogłem – odpowiedział spokojnie, z nutami rozbawienia dźwięczącymi między głoskami; wszedł do wnętrza wieży, na powrót chowając różdżkę i starannie zamykając za sobą drzwi; mieszanina świeżego śniegu i kurzu zaczęła powoli opadać na posadzkę. – Chcesz, żebym wyszedł i wszedł jeszcze raz? – zapytał zaczepnie, unosząc wyżej brew, jednak wybrzmiewające w głosie Elroya rozdrażnienie kazało mu porzucić żartobliwy ton. Słysząc pytanie, pociągnął odruchowo nosem, dopiero wtedy zwracając uwagę na charakterystyczną, unoszącą się w powietrzu woń – na terenie Peak District na tyle wszechobecną, że w pierwszej chwili ją zignorował, po fakcie orientując się, że nie powinna być aż tak mocno wyczuwalna tutaj – wewnątrz użytkowanych przez smokologów zabudowań. – Czuję – przytaknął, wchodząc głębiej do pomieszczenia i rozglądając się. – Myślisz, że schował się tutaj przed mrozem? – Pogoda, jak na Anglię, była w tym roku wyjątkowo surowa; większość smoków nie przywykła do śnieżyc i spadających drastycznie poniżej zera temperatur. – Sprawdzałeś piwnice? Da się do nich wejść z zewnątrz – jeszcze w tamtym roku zapadła się jedna z jaskiń we wzgórzu, wybiło dziurę w północnej ścianie – zasugerował. Jeśli miałby obstawiać miejsce, w którym mógłby ukryć się młody smok – wybrałby właśnie to; zwłaszcza, że drzwi, przez które przed momentem przeszedł, wydawały się nienaruszone.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Nie musiał mu odpowiadać, posyłając tylko jedne spojrzenie, dość jasno mówiące o tym, że nie jest w nastroju do żartów. W innym momencie może i by był bardziej zrelaksowany, ale nowy rok stanowczo nie był dla niego spokojnym momentem. Wydawało się, że jedyne dobre wieści, które otrzymał były w liście od żony na temat Saoirse - i tego jak pierwszy raz podpaliła dywan przy pomocy magii. Choć z pewnością nie powinien pochlebiać destruktywnych użyć magii, i na pewno okoliczności, w których nastąpił wybuch, nie były czymś, co jego ojcowska duma zniosła dobrze. W końcu był bezpośrednią przyczyną wybuchu gniewu córki, że nie zjawił się w Weymouth wraz z ich matką.
Chociaż mógł się cieszyć, wybuchowym charakterem córki. Mógł być pewny, że sobie poradzi z takim zapałem i uparciem, jeśli tylko odziedziczyła je po nim i Mare - nic nie będzie mogło jej powstrzymać w przyszłości.
On za to musiał zadbać o jej przyszłość. Żeby miała wszystkie możliwości, o których tylko zamarzy. I ona, i jej przyszłe rodzeństwo.
- Mam nadzieję - odpowiedział, wzdychając cicho. Cóż, zima w tym roku była niezwykle uciążliwa - przez trzydzieści lat nie potrafił sobie przywołać czy na terenach Peak District kiedykolwiek leżało aż tyle śniegu. Drugą opcją mogły być walki między smokami, w końcu te stworzenia były terytorialne. Ale nie wydawało mu się, aby ostatnio w raportach było coś na te tematy - mógł mieć jedynie nadzieję, że to właśnie zima była przyczyną.
- Dopiero wszedłem tutaj. Jeśli jest w piwnicy i jest tam wyjście, przez które się zmieści, powinniśmy go zajść przez zejście i spróbować wygonić na śnieg - zaproponował, zastanawiając się nad tym jak długo ta wieża była tutaj porzucona. Tak jak tunele pod Derby? Musiał się nimi zająć, zabezpieczyć. I skupić na treningach walki, w końcu z Michaelem mieli nie lada problemy z grabieżcami niespełna dwa tygodnie temu. Gdyby nie przyjaciel, mogłoby się skończyć o wiele gorzej. Ale na pewno próba złapania smoka była lepszym zajęciem umysłu teraz, i przydatniejszym. Musiał się skupić na pracy, tak. Wtedy z lżejszą głową będzie mógł usiąść do spraw Derbyshire i Staffordshire.
Nie mógł przecież pozwolić, żeby jego humor tak jak za czasów szkolnych i podczas pierwszych lat pracy w rezerwacie, wpływał na jego akcje. Chyba dlatego po dłuższym momencie ciszy wysilił się na lżejszy uśmiech do przyjaciela. Lord Percival, cieszył się że postanowił wrócić. Te ziemie ich potrzebowały, cała Anglia potrzebowała kogoś, kto będzie mógł się sprzeciwić płonącym stosom, a kto miał lepsze doświadczenie z ogniem niż smokolodzy?
Chociaż teraz swoje zmagania musieli skupić na pomocy smoku, którego mogli usłyszeć. Dochodzący z dołu łoskot jasno zaalarmował ich, że nie byli tutaj sami.
Szlag. Kolejne raporty będą do wypełnienia, szczególnie kiedy dojdzie, że nikt nie zajął się wciąż wejściem do piwnicy. To nie było zagrożenie dla pracowników, bo te rejony były na tyle mało odwiedzane, że Elroy szczerze powątpiewał, aby młody wszedł tutaj pierwszy raz - może to była jego stała kryjówka? Bardziej jednak martwił się o tym, że stworzenie wyrządzi sobie o wiele więcej krzywdy, zakradając się do zabudowań ludzkich - a co gorsze, mogło sobie zrobić z tego nawyk! Nie martwił się o główne tarasy widokowe, ale z pewnością dla pracowników było to o wiele większe zagrożenie.
- Jest i nasza zguba... Przyszedłeś tutaj po upięcia czy masz coś ze sobą? - zapytał, wyciągniętą różdżką rzucając lumos, a po tym już kierując się w stronę skrzyń i przeglądając je pewnie. Mogli poczuć coraz bardziej charakterystyczny swąd spalenizny i siarki, który prawdopodobnie był spowodowany smoczym ogniem.
- Pamiętasz czy pomieszczenie grzewcze było w tej wieży dobrze zabezpieczone? Może dorwał się do pieca? - zapytał, oglądając się zaniepokojony na byłego Ślizgona. Niektóre budynki na terenie rezerwatu miały większe, a inne mniejsze wygody, ale jeśli były tutaj pozostawione łatwopalne eliksiry lub zasoby węgla czy drewna, mogli mieć dużo większe kłopoty niż mogło się wydawać z początku. Ludzka głupota zapominała o miejscach jak to, nie sprawdzała dokładnie co było tutaj pozostawione, akceptując jako stan rzeczy, że południowe regiony nie potrzebowały tego budynku pilnie, pozwalając mu się zapaść.
Znów przerzucił kolejną skrzynię, znajdując uprzęże. Powinni go złapać, wyprowadzić i spróbować obejrzeć. - Mam nadzieje, że od listopada nie zapomniałeś jak je łapać? - rzucił, podając byłemu Nottowi uprząż.
Chociaż mógł się cieszyć, wybuchowym charakterem córki. Mógł być pewny, że sobie poradzi z takim zapałem i uparciem, jeśli tylko odziedziczyła je po nim i Mare - nic nie będzie mogło jej powstrzymać w przyszłości.
On za to musiał zadbać o jej przyszłość. Żeby miała wszystkie możliwości, o których tylko zamarzy. I ona, i jej przyszłe rodzeństwo.
- Mam nadzieję - odpowiedział, wzdychając cicho. Cóż, zima w tym roku była niezwykle uciążliwa - przez trzydzieści lat nie potrafił sobie przywołać czy na terenach Peak District kiedykolwiek leżało aż tyle śniegu. Drugą opcją mogły być walki między smokami, w końcu te stworzenia były terytorialne. Ale nie wydawało mu się, aby ostatnio w raportach było coś na te tematy - mógł mieć jedynie nadzieję, że to właśnie zima była przyczyną.
- Dopiero wszedłem tutaj. Jeśli jest w piwnicy i jest tam wyjście, przez które się zmieści, powinniśmy go zajść przez zejście i spróbować wygonić na śnieg - zaproponował, zastanawiając się nad tym jak długo ta wieża była tutaj porzucona. Tak jak tunele pod Derby? Musiał się nimi zająć, zabezpieczyć. I skupić na treningach walki, w końcu z Michaelem mieli nie lada problemy z grabieżcami niespełna dwa tygodnie temu. Gdyby nie przyjaciel, mogłoby się skończyć o wiele gorzej. Ale na pewno próba złapania smoka była lepszym zajęciem umysłu teraz, i przydatniejszym. Musiał się skupić na pracy, tak. Wtedy z lżejszą głową będzie mógł usiąść do spraw Derbyshire i Staffordshire.
Nie mógł przecież pozwolić, żeby jego humor tak jak za czasów szkolnych i podczas pierwszych lat pracy w rezerwacie, wpływał na jego akcje. Chyba dlatego po dłuższym momencie ciszy wysilił się na lżejszy uśmiech do przyjaciela. Lord Percival, cieszył się że postanowił wrócić. Te ziemie ich potrzebowały, cała Anglia potrzebowała kogoś, kto będzie mógł się sprzeciwić płonącym stosom, a kto miał lepsze doświadczenie z ogniem niż smokolodzy?
Chociaż teraz swoje zmagania musieli skupić na pomocy smoku, którego mogli usłyszeć. Dochodzący z dołu łoskot jasno zaalarmował ich, że nie byli tutaj sami.
Szlag. Kolejne raporty będą do wypełnienia, szczególnie kiedy dojdzie, że nikt nie zajął się wciąż wejściem do piwnicy. To nie było zagrożenie dla pracowników, bo te rejony były na tyle mało odwiedzane, że Elroy szczerze powątpiewał, aby młody wszedł tutaj pierwszy raz - może to była jego stała kryjówka? Bardziej jednak martwił się o tym, że stworzenie wyrządzi sobie o wiele więcej krzywdy, zakradając się do zabudowań ludzkich - a co gorsze, mogło sobie zrobić z tego nawyk! Nie martwił się o główne tarasy widokowe, ale z pewnością dla pracowników było to o wiele większe zagrożenie.
- Jest i nasza zguba... Przyszedłeś tutaj po upięcia czy masz coś ze sobą? - zapytał, wyciągniętą różdżką rzucając lumos, a po tym już kierując się w stronę skrzyń i przeglądając je pewnie. Mogli poczuć coraz bardziej charakterystyczny swąd spalenizny i siarki, który prawdopodobnie był spowodowany smoczym ogniem.
- Pamiętasz czy pomieszczenie grzewcze było w tej wieży dobrze zabezpieczone? Może dorwał się do pieca? - zapytał, oglądając się zaniepokojony na byłego Ślizgona. Niektóre budynki na terenie rezerwatu miały większe, a inne mniejsze wygody, ale jeśli były tutaj pozostawione łatwopalne eliksiry lub zasoby węgla czy drewna, mogli mieć dużo większe kłopoty niż mogło się wydawać z początku. Ludzka głupota zapominała o miejscach jak to, nie sprawdzała dokładnie co było tutaj pozostawione, akceptując jako stan rzeczy, że południowe regiony nie potrzebowały tego budynku pilnie, pozwalając mu się zapaść.
Znów przerzucił kolejną skrzynię, znajdując uprzęże. Powinni go złapać, wyprowadzić i spróbować obejrzeć. - Mam nadzieje, że od listopada nie zapomniałeś jak je łapać? - rzucił, podając byłemu Nottowi uprząż.
Hope's not gone
Elroy Greengrass
Zawód : Smokolog w Peak District
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
I won't talk myself up, I don't need to pretend
You won't see me coming 'til it's too late again
You won't see me coming 'til it's too late again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Południowa wieża
Szybka odpowiedź