Ławka nad rzeką
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ławka nad rzeką
Nad samą Tamizą znajduje się niewielka ławka, a z tabliczki na jej oparciu można się dowiedzieć, że została zadedykowana Elisabeth, “o której pamięć nigdy nie wygaśnie”. Chociaż ławka, sądząc po wyglądzie, z pewnością jest już wiekowa, czas obchodzi się z nią nad wyraz łagodnie: drewno nie ulega zniszczeniom pod wpływem deszczów, wciąż jest solidne i twarde, niemożliwym jest wyryć w nim jakiekolwiek zadrapania czy wyżłobienia, ewentualne akty wandalizmu zwyczajnie nie przynoszą skutku. Ktokolwiek postawił tę ławkę, zadbał o to, żeby nałożyć nań odpowiednie zaklęcia ochronne. Za dnia często przysiadają się tutaj turyści - ławka oddalona o kilkadziesiąt metrów od Mostu Westminster stanowi doskonały punkt widokowy na wiele słynnych atrakcji Londynu. Wieczorami atmosfera robi się bardziej romantyczna, a dźwięki dobiegające z ulic za plecami cichną.
Wyglądało na to, że Belvina nie jest wiedźmą ustępującą wyzwaniu; nie zamierza peszyć się wulgarnością, dekoncentrować drobnymi zaczepkami. Nie będzie jak większość, nie uniesie wpojonym oburzeniem, nie ucieknie żałośnie przed cierniami nieznanego kwiatu. Czyżby jednak Elvira trafiła w punkt? Los po raz kolejny zaprowadził ją w miejsce, w którym powinna się znaleźć? Zapewne, myliła się wszakże niezwykle rzadko, a tym razem krótka rozmowa dała jej okazję do odkrycia części otulających Belvinę płatków. Kobietka była jak ta szkarłatna róża, jeszcze nie rozkwitnięta, kusząca niepoznanym wnętrzem. A Elvira z każdą upływającą minutą chciała poznać ją bardziej. Wepchnąć w nią palce, jeden po drugim, rozewrzeć słodką tajemnicę, nasycić nią zmysły. Czy była ciepła? Czy była chłodna? Okrutna? Ambitna?
A potem, kiedy wiedziałaby już wszystko - podciąć wąską łodygę i wrzucić do krwawiącej Tamizy.
- Może to i lepiej, nie lubię kiedy się we mnie wsadza - odparowała, błyskawicznie reagując na kpinę. Warga drgnęła jej przy tym wyraźnie, gdyby nie skupienie, zapewne nie byłaby w stanie pohamować uśmieszku. Kłamstwo. - Chętnie pozostanę niedojrzała, jeżeli oznacza to, że nie będę musiała łamać sobie serduszka z rozsądku. - Swobodny ton nabrał nieco ostrzejszej barwy; mimo prześmiewczego charakteru rozmowy, Elvira zdecydowanie nie tolerowała określenia "tchórz". Nie w stosunku do siebie.
Mogła przyznać, że nie rozumie idei miłości, nie wstydziła się tego. Ze zrozumieniem obsesyjnego przywiązania, jakim czasami darzyli się ludzie, miała problem już jako dziecko, choć od kołyski była otoczona poezją, epiką romantyczną i artystami. Było w tej pasji coś niepokojącego, coś, co ją odrzucało. Mówiono, że ukochany lub ukochana stanowią drugą cząstkę człowieka - a ona wcale nie chciała rozbijać się na części. Musiała być pełna, przez całe życie dostępna jedynie sobie. Nawet jeżeli niektóre, pojedyncze formy oddania... niosły za sobą przyjemność, jakiej dotąd nie ośmielała się żądać.
- Mówię - odparła, nie zamierzając osłaniać się przed zaczepką. Równocześnie dopaliła tlącego się papierosa; do jednego peta dołączył kolejny. - Skoro jesteś wolna i nie oglądasz się dłużej za siebie, możesz chyba skorzystać z ciekawszych dobrodziejstw świata niż drewniana ławeczka? - I po raz kolejny Belvina okazała się bezczelna, po raz kolejny zaryzykowała; czy już powinna ją utemperować, czy kontynuować grę do nieznanego końca? - Znamy się już na tyle dobrze, że powinnam podarować ci listę? - Uniosła brew, w pełni świadoma kolejnego oszustwa; poza Macnairem nie miała żadnej historii seksualnego podboju. Z tego zapewne powodu tak długo nie była skłonna o tamtej nocy zapomnieć. Nieprawdopodobne, by istniał inny powód, lecz tłumaczenie tego Blythe nie miałoby większego sensu. Nie dziś. Nie tego wieczora. - No nareszcie, już myślałam, że nigdy nie zapytasz. - Wstała z ławki równo z kobietą, przypadkiem ocierając się z nią biodrami. - Noc jest młoda i chłodna. Powinnyśmy się rozgrzać.
/zt x 2
A potem, kiedy wiedziałaby już wszystko - podciąć wąską łodygę i wrzucić do krwawiącej Tamizy.
- Może to i lepiej, nie lubię kiedy się we mnie wsadza - odparowała, błyskawicznie reagując na kpinę. Warga drgnęła jej przy tym wyraźnie, gdyby nie skupienie, zapewne nie byłaby w stanie pohamować uśmieszku. Kłamstwo. - Chętnie pozostanę niedojrzała, jeżeli oznacza to, że nie będę musiała łamać sobie serduszka z rozsądku. - Swobodny ton nabrał nieco ostrzejszej barwy; mimo prześmiewczego charakteru rozmowy, Elvira zdecydowanie nie tolerowała określenia "tchórz". Nie w stosunku do siebie.
Mogła przyznać, że nie rozumie idei miłości, nie wstydziła się tego. Ze zrozumieniem obsesyjnego przywiązania, jakim czasami darzyli się ludzie, miała problem już jako dziecko, choć od kołyski była otoczona poezją, epiką romantyczną i artystami. Było w tej pasji coś niepokojącego, coś, co ją odrzucało. Mówiono, że ukochany lub ukochana stanowią drugą cząstkę człowieka - a ona wcale nie chciała rozbijać się na części. Musiała być pełna, przez całe życie dostępna jedynie sobie. Nawet jeżeli niektóre, pojedyncze formy oddania... niosły za sobą przyjemność, jakiej dotąd nie ośmielała się żądać.
- Mówię - odparła, nie zamierzając osłaniać się przed zaczepką. Równocześnie dopaliła tlącego się papierosa; do jednego peta dołączył kolejny. - Skoro jesteś wolna i nie oglądasz się dłużej za siebie, możesz chyba skorzystać z ciekawszych dobrodziejstw świata niż drewniana ławeczka? - I po raz kolejny Belvina okazała się bezczelna, po raz kolejny zaryzykowała; czy już powinna ją utemperować, czy kontynuować grę do nieznanego końca? - Znamy się już na tyle dobrze, że powinnam podarować ci listę? - Uniosła brew, w pełni świadoma kolejnego oszustwa; poza Macnairem nie miała żadnej historii seksualnego podboju. Z tego zapewne powodu tak długo nie była skłonna o tamtej nocy zapomnieć. Nieprawdopodobne, by istniał inny powód, lecz tłumaczenie tego Blythe nie miałoby większego sensu. Nie dziś. Nie tego wieczora. - No nareszcie, już myślałam, że nigdy nie zapytasz. - Wstała z ławki równo z kobietą, przypadkiem ocierając się z nią biodrami. - Noc jest młoda i chłodna. Powinnyśmy się rozgrzać.
/zt x 2
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
1.XII
Ostatnie spotkanie nie poszło aż tak gładko… Cóż, było miło dopóki nie odprowadził dziewczyny do samego cyrku - co już trochę całą atmosferę popsuło. Marcel, później Finnie i pan Carrington, który dodatkowo zakazał mu odwiedzania cyrku. Stary cap… Jeszcze był gadziem! Nie dość, że znał romski to jeszcze okazał się być zdrajcą, pewnie niewiele większym od jego matki. Dlaczego ktoś tak się zachowywał, zdradzał korzenie? Co innego było przecież, kiedy tabor się utraciło, a czym innym kiedy dobrowolnie porzucało to, czego było się uczonym od dziecka! A jego rodzona matka postąpiła właśnie w ten drugi sposób…
Chciał porozmawiać z Norą, przeprosić ją za to, co się wydarzyło przy wagonach, ale… nie miał tak naprawdę kiedy tego zrobić? W końcu zaraz po ich spotkaniu wyjechał do Devon, a kiedy wrócił… Heh, kolejny tydzień wyrwany z życia, kiedy został zabrany do Tower. Głupio było mu się tłumaczyć w ten sposób, ale taka była to prawda. Zastanawiał się czy dziewczyna na niego się nie gniewała pod tym względem.
Ruszał spokojnie w kierunku ławki, którą zaproponował w swoim liście do dziewczyny, rzeczywiście licząc że ta się pojawi. Cóż, nie było to najpiękniejsze miejsce pod słońcem, a on sam nie miał zbyt wielu pieniędzy na zabranie jej do jakiejś cichej i urokliwej kawiarni, ale mogli improwizować pod tym względem, prawda?
- Cieszę się, że przyszłaś jednak… ja, przepraszam że nie odzywałem się po tym co stało się w cyrku, no i za tę sytuację w samym cyrku. Mieliśmy z Marcelem kilka nierozwiązanych spraw, nie widzieliśmy się dwa lata… - wyjaśnił, uśmiechając się lekko do dziewczyny, nie ukazując przy tym swoich zębów. Nie chciał jej w końcu wystraszyć nagłymi brakami w uzębieniu - a tym bardziej informacją na start, jak w tym całym Tower był potraktowany. - No i dostałem zakaz na pojawianie się w cyrku od Carringtona za bójkę z Marcelem… Więc chyba nie będę mógł zobaczyć jak twoja praca prezentuje się podczas występów - dodał, po chwili też zajmując miejsce na ławce, zerkając na Norę czy i ona była skłonna usiąść obok niego.
- Więc… Jak pisałem… Przepraszam, że trochę mi to zajęło, ale trafiłem jeszcze do Tower… Trochę tam spędziłem czasu no i nie miałem za bardzo możliwości napisania do kogokolwiek.
Ostatnie spotkanie nie poszło aż tak gładko… Cóż, było miło dopóki nie odprowadził dziewczyny do samego cyrku - co już trochę całą atmosferę popsuło. Marcel, później Finnie i pan Carrington, który dodatkowo zakazał mu odwiedzania cyrku. Stary cap… Jeszcze był gadziem! Nie dość, że znał romski to jeszcze okazał się być zdrajcą, pewnie niewiele większym od jego matki. Dlaczego ktoś tak się zachowywał, zdradzał korzenie? Co innego było przecież, kiedy tabor się utraciło, a czym innym kiedy dobrowolnie porzucało to, czego było się uczonym od dziecka! A jego rodzona matka postąpiła właśnie w ten drugi sposób…
Chciał porozmawiać z Norą, przeprosić ją za to, co się wydarzyło przy wagonach, ale… nie miał tak naprawdę kiedy tego zrobić? W końcu zaraz po ich spotkaniu wyjechał do Devon, a kiedy wrócił… Heh, kolejny tydzień wyrwany z życia, kiedy został zabrany do Tower. Głupio było mu się tłumaczyć w ten sposób, ale taka była to prawda. Zastanawiał się czy dziewczyna na niego się nie gniewała pod tym względem.
Ruszał spokojnie w kierunku ławki, którą zaproponował w swoim liście do dziewczyny, rzeczywiście licząc że ta się pojawi. Cóż, nie było to najpiękniejsze miejsce pod słońcem, a on sam nie miał zbyt wielu pieniędzy na zabranie jej do jakiejś cichej i urokliwej kawiarni, ale mogli improwizować pod tym względem, prawda?
- Cieszę się, że przyszłaś jednak… ja, przepraszam że nie odzywałem się po tym co stało się w cyrku, no i za tę sytuację w samym cyrku. Mieliśmy z Marcelem kilka nierozwiązanych spraw, nie widzieliśmy się dwa lata… - wyjaśnił, uśmiechając się lekko do dziewczyny, nie ukazując przy tym swoich zębów. Nie chciał jej w końcu wystraszyć nagłymi brakami w uzębieniu - a tym bardziej informacją na start, jak w tym całym Tower był potraktowany. - No i dostałem zakaz na pojawianie się w cyrku od Carringtona za bójkę z Marcelem… Więc chyba nie będę mógł zobaczyć jak twoja praca prezentuje się podczas występów - dodał, po chwili też zajmując miejsce na ławce, zerkając na Norę czy i ona była skłonna usiąść obok niego.
- Więc… Jak pisałem… Przepraszam, że trochę mi to zajęło, ale trafiłem jeszcze do Tower… Trochę tam spędziłem czasu no i nie miałem za bardzo możliwości napisania do kogokolwiek.
Ostatnio zmieniony przez Thomas Doe dnia 18.07.21 16:34, w całości zmieniany 1 raz
Od ich ostatniego spotkania minęło trochę czasu a ona właściwie wcale dalej nie miała ochoty rozmawiać ani z Marcelem ani z Thomasem. Chociaż w przypadku tego pierwszego sprawa była nieco bardziej skomplikowana, bo widywali się na co dzień, o tyle tego drugiego widywała dosłownie od święta. Powód, dla którego doszło pomiędzy chłopakami do dziwnej bójki wciąż był dlań niejasny i w zasadzie to nawet jeśli na początku chciała wiedzieć o co poszło, tak po paru dniach doszła do wniosku, że im mniej wie, tym lepiej śpi a lepiej się śni bez koszmarów i cudzych problemów. Dni mijały, czas płynął do przodu najczęściej stojąc pod znakiem zapytania czy za chwilę ktoś nie postanowi napaść na Arenę w bezpodstawnym odwecie, ale kiedy tego ranka dostała sowę od Thomasa, uznała, że w nieskończoność też przecież milczeć nie mogą. Choć wychodziło im to całkiem dobrze, co pokazała ostatnia rozłąka. Wiedziała też, że powinna się zastanowić przynajmniej dwa razy nim podejmie tę decyzję, skoro od tamtej pory Doe był typowym persona non grata na terenie Areny i wieść o tym, że idzie się z nim spotkać zostałaby odebrana, cóż, emocjonalnie. Czasu do namysłu nie miała jednak dużo, tak samo jak i czasu na szukanie możliwości wysłania sowy od kogoś z cyrkowców, dlatego niewiele myśląc, zebrała się i ruszyła nad Tamizę.
Poruszanie się po centrum nie było jej mocną stroną, zwłaszcza, że w ostatnich miesiącach najwięcej czasu spędzała na terenie Areny i nie opuszczała jej zbyt często dla własnej wygody, spokoju ducha i zdrowia, dlatego też to, co zastała po drodze naturalnie wzbudzało niepokój i komfort. Ostrożnie przemknęła ulicami Londynu i kiedy zjawiła się o czasie w wyznaczonym miejscu, postanowiła przyjąć postawę milczącą – bo w zasadzie i tak nie wiedziała co powiedzieć – ale bardzo szybko milczenie zamieniło się w zaskoczenie zmieszane z niezrozumieniem. Czy naprawdę podczas każdego spotkania zamierzał ją czymś zaskoczyć?
– Z jakiego powodu trafiłeś do Tower? – spytała, świadoma, że teraz nie potrzebowano powodu i że to raczej nie takich słów na powitanie się spodziewał. Ale nie była typem osoby, która zamierzała użalać się nad kimś bez poznania faktów i całokształtu. Kwestia bójki z Marcelem mogła poczekać na wyjaśnienie, skoro czekała już tyle dni. Przez cały ten czas jedynie raz ukradkowo zerknęła na Doe, ale znacznie lepiej było jej wlepiać wzrok w ciemną otchłań Tamizy.
Poruszanie się po centrum nie było jej mocną stroną, zwłaszcza, że w ostatnich miesiącach najwięcej czasu spędzała na terenie Areny i nie opuszczała jej zbyt często dla własnej wygody, spokoju ducha i zdrowia, dlatego też to, co zastała po drodze naturalnie wzbudzało niepokój i komfort. Ostrożnie przemknęła ulicami Londynu i kiedy zjawiła się o czasie w wyznaczonym miejscu, postanowiła przyjąć postawę milczącą – bo w zasadzie i tak nie wiedziała co powiedzieć – ale bardzo szybko milczenie zamieniło się w zaskoczenie zmieszane z niezrozumieniem. Czy naprawdę podczas każdego spotkania zamierzał ją czymś zaskoczyć?
– Z jakiego powodu trafiłeś do Tower? – spytała, świadoma, że teraz nie potrzebowano powodu i że to raczej nie takich słów na powitanie się spodziewał. Ale nie była typem osoby, która zamierzała użalać się nad kimś bez poznania faktów i całokształtu. Kwestia bójki z Marcelem mogła poczekać na wyjaśnienie, skoro czekała już tyle dni. Przez cały ten czas jedynie raz ukradkowo zerknęła na Doe, ale znacznie lepiej było jej wlepiać wzrok w ciemną otchłań Tamizy.
go alone
my flower, and keep my whole lovely you; wild green stones alone my lover and keep us on my heart.
Ciężko było go zaskoczyć aktualnie, spodziewał się jednak po ludziach go otaczających najgorszego traktowania. Trochę przez Marcela, bo w końcu widział że ten nie był do niego najlepiej nastawiony w ostatnim czasie - chociaż nie, żeby mu się dziwił w tym względzie. Sam był na siebie wściekły... Ale też nie wiedział co kolega z cyrku mógł naopowiadać na jego temat Norze czy Finley. Swoją drogą... Ją też powinien przeprosić. To nie tak, że był wtedy na nią zły, ale po prostu... Chyba wszystko go zdenerwowało i zszokowało podczas tamtej wizyty w cyrku.
Lekko się uśmiechnął, nie pokazując przy tym swoich zębów i wyciągnął rękę, aby podrapać się nieco po głowie. Za co trafił? Za głupotę... po prostu za głupotę.
- Poszedłem zarejestrować różdżkę w ministerstwie i spotkały mnie drobne problemy. Pomylono mnie z kimś, oskarżono o kradzież tożsamości... I tak wyszło, że mnie wyprowadzono z ministerstwa, prosto do Tower - powiedział, nie do końca przyznając się do tego, że rzeczywiście wtedy próbował zataić swoją tożsamość czy to, że próbował sprzedać Carterów, których nawet nie znał. Każdy by się tak zachował przecież na jego miejscu! Widział, że miał drobną szansę na ujście wtedy stamtąd żywym, oczywiście że korzystał , dostępnych mu środków! Kto by mógł wiedzieć, że zmyślał wtedy na bieżąco? Zresztą, robił to często. Zmyślał, naciągał fakty, ubarwiał prawdę, przekręcał słowa - w tym był dobry, to była jedna z niewielu rzeczy z jaką sobie radził. A przynajmniej to właśnie temu zawdzięczał, że dzisiaj mógł wyjść nad rzekę, spotkać się z Norą; że mógł zjeść ciepły posiłek przygotowany przez Sheilę, czy że mógł pobić i poprzepychać się z bratem. Na razie żył tylko i wyłącznie dzięki swoim kłamstwom. Tego jednego mógł być pewny, tym bardziej patrząc po swoich obietnicach składanych podczas przesluchiwań.
- Przesłuchanie, później trzymali mnie tydzień... No, ale spokojnie, uświadomili mnie, że wyjątkowo ominęła mnie egzekucja... Heh, łaskawcy... - rzucił, próbując się jakoś lekko uśmiechnąć do Nory, chcąc jej dać tym samym przyzwolenie na żartowanie z tej sprawy, na jakieś... Nie martwienie się czy też zwykłe zlekceważenie tego stanu. Chciał zwyczajnie w świecie nie robić z tego tak dużej sprawy, nawet jeśli doskonale wiedział że ten cały pobyt w Tower miał dużo większe konsekwencje niż zdradzał. Ale Nora nie musiała wiedzieć o tym, że miał donosić na buntowników i Zakon Feniksa, jeśli udałoby mu się zdobyć jakieś informacje... A tym bardziej, że w styczniu miał dobrowolnie wrócić do tamtego miejsca i zdać raport.
Lekko się uśmiechnął, nie pokazując przy tym swoich zębów i wyciągnął rękę, aby podrapać się nieco po głowie. Za co trafił? Za głupotę... po prostu za głupotę.
- Poszedłem zarejestrować różdżkę w ministerstwie i spotkały mnie drobne problemy. Pomylono mnie z kimś, oskarżono o kradzież tożsamości... I tak wyszło, że mnie wyprowadzono z ministerstwa, prosto do Tower - powiedział, nie do końca przyznając się do tego, że rzeczywiście wtedy próbował zataić swoją tożsamość czy to, że próbował sprzedać Carterów, których nawet nie znał. Każdy by się tak zachował przecież na jego miejscu! Widział, że miał drobną szansę na ujście wtedy stamtąd żywym, oczywiście że korzystał , dostępnych mu środków! Kto by mógł wiedzieć, że zmyślał wtedy na bieżąco? Zresztą, robił to często. Zmyślał, naciągał fakty, ubarwiał prawdę, przekręcał słowa - w tym był dobry, to była jedna z niewielu rzeczy z jaką sobie radził. A przynajmniej to właśnie temu zawdzięczał, że dzisiaj mógł wyjść nad rzekę, spotkać się z Norą; że mógł zjeść ciepły posiłek przygotowany przez Sheilę, czy że mógł pobić i poprzepychać się z bratem. Na razie żył tylko i wyłącznie dzięki swoim kłamstwom. Tego jednego mógł być pewny, tym bardziej patrząc po swoich obietnicach składanych podczas przesluchiwań.
- Przesłuchanie, później trzymali mnie tydzień... No, ale spokojnie, uświadomili mnie, że wyjątkowo ominęła mnie egzekucja... Heh, łaskawcy... - rzucił, próbując się jakoś lekko uśmiechnąć do Nory, chcąc jej dać tym samym przyzwolenie na żartowanie z tej sprawy, na jakieś... Nie martwienie się czy też zwykłe zlekceważenie tego stanu. Chciał zwyczajnie w świecie nie robić z tego tak dużej sprawy, nawet jeśli doskonale wiedział że ten cały pobyt w Tower miał dużo większe konsekwencje niż zdradzał. Ale Nora nie musiała wiedzieć o tym, że miał donosić na buntowników i Zakon Feniksa, jeśli udałoby mu się zdobyć jakieś informacje... A tym bardziej, że w styczniu miał dobrowolnie wrócić do tamtego miejsca i zdać raport.
Wyjaśnienie Thomasa było całkiem prawdopodobne, więc nie zamierzała go w żaden sposób negować, chociaż dziwnym wydało jej się to oskarżenie. Nie dlatego, że wierzyła w nieomylność urzędników z Ministerstwa a dlatego, że jeśli Doe nie kłamał i mówił prawdę, to nie powinno mu się nic złego stać... o ile rzeczywiście mówił prawdę podczas wizyty. Nie chciała go już ciągnąć za język ani dociekać, skoro wyszedł z Tower – chyba – cały i zdrowy, i siedział teraz obok zamiast w nieprzyjaznej celi.
– Po co właściwie chciałeś się spotkać? – spytała wprost, od zawsze cechując się zaskakującą umiejętnością do stawiania spraw jasno i bezpośrednio. Ale czas to pieniądz, był cenny, a siedzenie na zimnie nad Tamizą nie należało do najmilszych rzeczy, które mogłaby dzisiaj zrobić. Była zmarzluchem; wychodzenie więc w taką pogodę było ostatnią czynnością, na którą by się zdecydowała sama, dlatego szczerze liczyła na przeprosiny, może wyjaśnienia, które rzuciłby nowe światło na tamtą dziką sytuację. Chociaż oczywiście wprost wcale nie zamierzała tego mówić, licząc na domyślność Thomasa. Mimowolnie zresztą zerknęła w jego kierunku i chcąc nie chcąc w końcu zauważyła znaczny uszczerbek w uzębieniu, i obitą twarz. Na szczęście w porę powstrzymała pierwsze niewybredne słowo, które cisnęło się jej na usta a potem odchrząknęła taktycznie, zbierając myśli. Bo nie wiedziała co się mówiło ludziom w takich momentach – dobrze wyglądasz? Z siniakami ci do twarzy?
– Na gacie Merlina – zmarszczyła czoło w głębokim zaskoczeniu a zaraz po tym wyluzowała mięśnie twarzy, starając się uformować wargi w lekki, pocieszający uśmiech. – Chyba nie mam takich umiejętności, żeby wstawić ci sztuczną szczękę, jeśli po to chciałeś się ze mną zobaczyć – dodała po chwili zastanowienia, swoje słowa obracając w żart – choć nie wiedziała czy zrozumiały – a potem zbliżyła się i sięgnąwszy zmrożoną do cna dłonią do twarzy Thomasa, obróciła jego głowę ostrożnie, przyglądając się poturbowanej skórze. – Te siniaki zejdą, wystarczy odrobinę maści... albo makijażu, zależy jak szybko chcesz się ich pozbyć – westchnęła i leniwie zabrała rękę, wsuwając skostniałe dłonie do kieszeni płaszcza.
– Po co właściwie chciałeś się spotkać? – spytała wprost, od zawsze cechując się zaskakującą umiejętnością do stawiania spraw jasno i bezpośrednio. Ale czas to pieniądz, był cenny, a siedzenie na zimnie nad Tamizą nie należało do najmilszych rzeczy, które mogłaby dzisiaj zrobić. Była zmarzluchem; wychodzenie więc w taką pogodę było ostatnią czynnością, na którą by się zdecydowała sama, dlatego szczerze liczyła na przeprosiny, może wyjaśnienia, które rzuciłby nowe światło na tamtą dziką sytuację. Chociaż oczywiście wprost wcale nie zamierzała tego mówić, licząc na domyślność Thomasa. Mimowolnie zresztą zerknęła w jego kierunku i chcąc nie chcąc w końcu zauważyła znaczny uszczerbek w uzębieniu, i obitą twarz. Na szczęście w porę powstrzymała pierwsze niewybredne słowo, które cisnęło się jej na usta a potem odchrząknęła taktycznie, zbierając myśli. Bo nie wiedziała co się mówiło ludziom w takich momentach – dobrze wyglądasz? Z siniakami ci do twarzy?
– Na gacie Merlina – zmarszczyła czoło w głębokim zaskoczeniu a zaraz po tym wyluzowała mięśnie twarzy, starając się uformować wargi w lekki, pocieszający uśmiech. – Chyba nie mam takich umiejętności, żeby wstawić ci sztuczną szczękę, jeśli po to chciałeś się ze mną zobaczyć – dodała po chwili zastanowienia, swoje słowa obracając w żart – choć nie wiedziała czy zrozumiały – a potem zbliżyła się i sięgnąwszy zmrożoną do cna dłonią do twarzy Thomasa, obróciła jego głowę ostrożnie, przyglądając się poturbowanej skórze. – Te siniaki zejdą, wystarczy odrobinę maści... albo makijażu, zależy jak szybko chcesz się ich pozbyć – westchnęła i leniwie zabrała rękę, wsuwając skostniałe dłonie do kieszeni płaszcza.
go alone
my flower, and keep my whole lovely you; wild green stones alone my lover and keep us on my heart.
Niekoniecznie wiedział jak odpowiedzieć na to pytanie. Chciał przeprosić, wyjaśnić… Chyba też wspomnieć o tym, że raczej będą się wynosić z Londynu. W końcu nie zdecydowali o tym gdzie i kiedy, ale to miasto jedynie sprawiało im kłopoty na ten moment. Nie powinni się tutaj zatrzymywać długo… Najpóźniej na wiosnę, muszą się stąd zmyć.
No i coś, co mogło być jeszcze nieco ważniejsze, chociaż nie pamiętał czy w tej kwestii się nie mylił akurat. Może mylił daty? W końcu zdarzał się to mu aż za często czasem.
- Chciałem cię przeprosić za to jak się zachowaliśmy z Marcelem… To niekoniecznie tak miało wyjść. Przepraszam - powiedział, zerkając niepewnie na dziewczynę, drapiąc się po głowie. Chociaż już po chwili lekko się uśmiechnął do niej, słysząc jej kolejne słowa. Cóż, coś było w tym, że nie potrafił się zjawić przy niej bez poobijanej twarzy. Wyglądał jak siedem nieszczęść, szczególnie teraz. Chociaż i tak pocieszał się, że powoli wszystko się goiło i mogło być tylko lepiej.
- Oh nie, to ja jednak się zabieram... - rzucił, uśmiechając się do niej lekko. - Będę rozmawiał ze znajomymi, mam kilka osób, które powinny dać sobie radę z eliksirem na to... No a siniaki się zagoją. Chociaż odrobina makijażu do zakrycia tego nie brzmi tak źle. Ale na razie i tak mam szlaban na włóczenie się po mieście od siostry, no i od pani Baudelaire... Uzdrowicielki z portu, wiesz - rzucił, kiwając głową. Może tylko odrobinę złamał ten zakaz dla Nory, ale też nigdy nie był osobą, która dawała radę usiedzieć w domu w jednym miejscu. Potrzebował się czymś zająć!
Pozwolił jej się obejrzeć, lekko się uśmiechając. Dlaczego miałby odtrącać ją od siebie w tym momencie? Zresztą, większość siniaków już bardziej wyglądała niż bolała, o ile mocniej się ich nie nacisnęło. Odczuwał mocno, kiedy ich kot lub pies na niego wskakiwał w mieszkaniu.
Podniósł się po chwili z ławki, kiedy dziewczyna się od niego odsunęła.
- No może... Jest jeszcze jedna rzecz, dla której chciałem się z tobą spotkać - dodał, zaraz wyciągając do niej rękę. - Nie złożyłem ci jeszcze urodzinowych życzeń. No i może chciałabyś zatańczyć w ramach celebracji? - zaproponował, nie przejmując się brakiem muzyki.
No i coś, co mogło być jeszcze nieco ważniejsze, chociaż nie pamiętał czy w tej kwestii się nie mylił akurat. Może mylił daty? W końcu zdarzał się to mu aż za często czasem.
- Chciałem cię przeprosić za to jak się zachowaliśmy z Marcelem… To niekoniecznie tak miało wyjść. Przepraszam - powiedział, zerkając niepewnie na dziewczynę, drapiąc się po głowie. Chociaż już po chwili lekko się uśmiechnął do niej, słysząc jej kolejne słowa. Cóż, coś było w tym, że nie potrafił się zjawić przy niej bez poobijanej twarzy. Wyglądał jak siedem nieszczęść, szczególnie teraz. Chociaż i tak pocieszał się, że powoli wszystko się goiło i mogło być tylko lepiej.
- Oh nie, to ja jednak się zabieram... - rzucił, uśmiechając się do niej lekko. - Będę rozmawiał ze znajomymi, mam kilka osób, które powinny dać sobie radę z eliksirem na to... No a siniaki się zagoją. Chociaż odrobina makijażu do zakrycia tego nie brzmi tak źle. Ale na razie i tak mam szlaban na włóczenie się po mieście od siostry, no i od pani Baudelaire... Uzdrowicielki z portu, wiesz - rzucił, kiwając głową. Może tylko odrobinę złamał ten zakaz dla Nory, ale też nigdy nie był osobą, która dawała radę usiedzieć w domu w jednym miejscu. Potrzebował się czymś zająć!
Pozwolił jej się obejrzeć, lekko się uśmiechając. Dlaczego miałby odtrącać ją od siebie w tym momencie? Zresztą, większość siniaków już bardziej wyglądała niż bolała, o ile mocniej się ich nie nacisnęło. Odczuwał mocno, kiedy ich kot lub pies na niego wskakiwał w mieszkaniu.
Podniósł się po chwili z ławki, kiedy dziewczyna się od niego odsunęła.
- No może... Jest jeszcze jedna rzecz, dla której chciałem się z tobą spotkać - dodał, zaraz wyciągając do niej rękę. - Nie złożyłem ci jeszcze urodzinowych życzeń. No i może chciałabyś zatańczyć w ramach celebracji? - zaproponował, nie przejmując się brakiem muzyki.
– Niekoniecznie tak miało wyjść – powtórzyła ledwo dosłyszalnie i wywinęła niedostrzegalnego młynka oczami, najwyraźniej nie dowierzając własnym uszom. – To jak, przepraszam, miało wyjść? – nie wiedziała co było w tym wszystkim bardziej denerwujące. Czy fakt, że nie wiedziała o znajomości tej dwójki, czy to, że nie potrafili się powstrzymać i przełożyć swoich zaszłości z przeszłości na moment, kiedy zniknie im z oczu, czy może jednak to, że żaden jak dotąd nie postanowił wyjaśnić o co właściwie poszło, przechodząc do sytuacji na porządku dziennym. Po dzisiejszej rozmowie Thomasa minimalnie usprawiedliwiał fakt, że został zamknięty w Tower, ale z drugiej strony przed zamknięciem miał dużo czasu na przeprowadzenie dokładnie tej samej rozmowy. Jeśli w ten sposób sądził, że emocje opadną i ona do sprawy podejdzie na chłodno – mylił się. Po miesiącu czuła się jak balonik, który dochodził do granic napompowania i niewiele dzieliło go od wybuchu. Marcel z kolei dał jej poznać zupełnie nieodkryty jak dotąd charakter i nie kryła, że zawiódł ją, a jednocześnie dobijał ją fakt, że kulturalnie unikali się od tamtego czasu. Było to trudne, skoro razem pracowali, a zaistniałe okoliczności zaczynały ją wyraźnie męczyć. W swojej głowie uknuła już zresztą plan pojednawczy, który zamierzała wprowadzić na święta, ale nie miała zupełnie żadnej pewności czy cyrkowcy w ogóle wyrażą chęci do pojawienia się w tym dniu na świątecznej kolacji.
– Oboje zachowaliście się poniżej wszelkiej krytyki i właściwie to wcale nie jest mi was szkoda – odburknęła, właściwie nieco skłamała, a zaraz po tym wzięła głębszy oddech, powolnie wypuszczając powietrze nosem. Dla opanowania, nim powie coś, czego będzie żałować. – Chciałabym wiedzieć o co chodzi a ty nie próbuj mnie okłamywać, jeśli w ogóle mam ci znowu zaufać – postawiła sprawę jasno. Albo albo, nic pomiędzy. Już raz ją zawiódł, ale teraz byli dorosłymi, nie zaś dziećmi w szkole, których drogi rozeszły się zaraz po zakończeniu roku. Nie miała ochoty marnować czasu na kolejne podchody i problemy, jeśli swoich miała dużo; w naturalnym mechanizmie obronnym starała się zresztą odsuwać od ludzi, którzy w jej odczuciu więcej mogli zaszkodzić i wpłynąć na nią jakkolwiek negatywnie. W takich czasach potrzebowała wsparcia, jak każdy, nie kogoś, kto ściągał na nią kłopoty.
Jednak propozycja, która padła z ust Doe wyraźnie zbiła ją z pantałyku, chociaż nie dała po sobie tego poznać. Zapomniała, że miała urodziny, nie wiedziała, że on o nich pamiętał, bo właściwie raczej nigdy nie celebrowała tego dnia. I o ile w innych okolicznościach by się ucieszyła, szczerze doceniła ten gest i pomysłowość, przystała na taniec nad rzeką, teraz wyraźnie nie była w nastroju.
– W ramach prezentu urodzinowego proszę o wyjaśnienia – skrzyżowała ręce pod biustem, wcześniej zgarniając potarganą grzywkę z oczu. – Zanim coś jeszcze postanowi mnie zaskoczyć – ale tak naprawdę nie sądziła, że dowie się czegokolwiek sensownego.
– Oboje zachowaliście się poniżej wszelkiej krytyki i właściwie to wcale nie jest mi was szkoda – odburknęła, właściwie nieco skłamała, a zaraz po tym wzięła głębszy oddech, powolnie wypuszczając powietrze nosem. Dla opanowania, nim powie coś, czego będzie żałować. – Chciałabym wiedzieć o co chodzi a ty nie próbuj mnie okłamywać, jeśli w ogóle mam ci znowu zaufać – postawiła sprawę jasno. Albo albo, nic pomiędzy. Już raz ją zawiódł, ale teraz byli dorosłymi, nie zaś dziećmi w szkole, których drogi rozeszły się zaraz po zakończeniu roku. Nie miała ochoty marnować czasu na kolejne podchody i problemy, jeśli swoich miała dużo; w naturalnym mechanizmie obronnym starała się zresztą odsuwać od ludzi, którzy w jej odczuciu więcej mogli zaszkodzić i wpłynąć na nią jakkolwiek negatywnie. W takich czasach potrzebowała wsparcia, jak każdy, nie kogoś, kto ściągał na nią kłopoty.
Jednak propozycja, która padła z ust Doe wyraźnie zbiła ją z pantałyku, chociaż nie dała po sobie tego poznać. Zapomniała, że miała urodziny, nie wiedziała, że on o nich pamiętał, bo właściwie raczej nigdy nie celebrowała tego dnia. I o ile w innych okolicznościach by się ucieszyła, szczerze doceniła ten gest i pomysłowość, przystała na taniec nad rzeką, teraz wyraźnie nie była w nastroju.
– W ramach prezentu urodzinowego proszę o wyjaśnienia – skrzyżowała ręce pod biustem, wcześniej zgarniając potarganą grzywkę z oczu. – Zanim coś jeszcze postanowi mnie zaskoczyć – ale tak naprawdę nie sądziła, że dowie się czegokolwiek sensownego.
go alone
my flower, and keep my whole lovely you; wild green stones alone my lover and keep us on my heart.
Po części Thomas zaczął się zastanawiać czy okłamał już Norę podczas ich spotkania poprzedniego, czy może kiedyś zrobił to w szkole... Ale chyba nie pamiętał, może nie potrafił sobie przypomnieć? Kłamał w różnych sytuacjach i okłamywał różne osoby, w zależności od sytuacji, która miała miejsce. W końcu to nie tak, że zawsze wypadało mu, aby skłamał... Czasem musiał, czasem nie miał powodu, aby kłamać. A czasem robił to z jakiegoś rodzaju przyzwyczajenia, nad którym nie panował. Może i nie były to najlepsze powody, ale lepsze niż żadne - przynajmniej w jego mniemaniu.
- To jest trochę... bardziej skomplikowane? - powiedział niepewnie, odwracając wzrok od dziewczyny na moment. Ile mógł jej powiedzieć, na ile powinien sobie pozwolić, ile powinna wiedzieć? Nie był pewny... Czy Marcel jej o czymś opowiedział? Może Finley? Chociaż z Finley nie wiedzieli o sobie za wiele, więc to było mniej prawdopodobne.
- Marcel był na roku z Jamesem, więc dość naturalnie się poznaliśmy... No i raczej dobrze się dogadywaliśmy. Ale... No nie utrzymywałem z nikim za bardzo kontaktu przez ostatnie dwa lata - powiedział, chwilę błądząc wzrokiem jeszcze po rzece nim spojrzał na nowo na Norę, zabierając rękę i wsuwając ją do kieszeni. Cóż, skoro nie chciała zatańczyć teraz, może zgodzi się za moment? Lub jak już jej wyjaśni chociaż ogólniki tego, co miało miejsce...
- Dwa lata temu... pokłóciłem się z Jamesem. Później tak się zdarzyło, że... nasz tabor został zaatakowany. Nie rozmawialiśmy od tamtego czasu, wiem że dużo osób zginęło z naszej rodziny, z naszych przyjaciół. Ja wtedy uciekłem do Szkocji, nie wiedzieliśmy tak naprawdę czy ktoś z naszej rodziny przeżył czy nie... No i Marcel mnie o to oskarża, że ja do tego doprowadziłem. I po części może mieć rację... - mówił powoli, jakby ważąc słowa i zastanawiając się nad tym, co powinien powiedzieć. Lekko się do niej uśmiechnął.
- Zaskakiwanie to moja bardzo ważna cecha... Nigdy nie wiesz co cię czeka - powiedział, zaraz jednak tracąc uśmiech. - No i... To że Marcel ma rację, że trochę to co miało miejsce z taborem to moja wina... Można powiedzieć, że nadepnąłem na odcisk niewłaściwym ludziom... - powiedział, po tym już milknąc i czekając na reakcję dziewczyny. Mówił prawdę, w większości... No tak, jednak jeśli mieli razem gdzieś podróżować, Nora powinna mieć świadomość, że Thomas przyciągał kłopoty. Przy nim nie było miejsca na spokój, na odpoczynek - dostarczał adrenaliny i niezapomnianych przeżyć. O ile komuś udało się przy nim przeżyć, rzecz jasna.
- To jest trochę... bardziej skomplikowane? - powiedział niepewnie, odwracając wzrok od dziewczyny na moment. Ile mógł jej powiedzieć, na ile powinien sobie pozwolić, ile powinna wiedzieć? Nie był pewny... Czy Marcel jej o czymś opowiedział? Może Finley? Chociaż z Finley nie wiedzieli o sobie za wiele, więc to było mniej prawdopodobne.
- Marcel był na roku z Jamesem, więc dość naturalnie się poznaliśmy... No i raczej dobrze się dogadywaliśmy. Ale... No nie utrzymywałem z nikim za bardzo kontaktu przez ostatnie dwa lata - powiedział, chwilę błądząc wzrokiem jeszcze po rzece nim spojrzał na nowo na Norę, zabierając rękę i wsuwając ją do kieszeni. Cóż, skoro nie chciała zatańczyć teraz, może zgodzi się za moment? Lub jak już jej wyjaśni chociaż ogólniki tego, co miało miejsce...
- Dwa lata temu... pokłóciłem się z Jamesem. Później tak się zdarzyło, że... nasz tabor został zaatakowany. Nie rozmawialiśmy od tamtego czasu, wiem że dużo osób zginęło z naszej rodziny, z naszych przyjaciół. Ja wtedy uciekłem do Szkocji, nie wiedzieliśmy tak naprawdę czy ktoś z naszej rodziny przeżył czy nie... No i Marcel mnie o to oskarża, że ja do tego doprowadziłem. I po części może mieć rację... - mówił powoli, jakby ważąc słowa i zastanawiając się nad tym, co powinien powiedzieć. Lekko się do niej uśmiechnął.
- Zaskakiwanie to moja bardzo ważna cecha... Nigdy nie wiesz co cię czeka - powiedział, zaraz jednak tracąc uśmiech. - No i... To że Marcel ma rację, że trochę to co miało miejsce z taborem to moja wina... Można powiedzieć, że nadepnąłem na odcisk niewłaściwym ludziom... - powiedział, po tym już milknąc i czekając na reakcję dziewczyny. Mówił prawdę, w większości... No tak, jednak jeśli mieli razem gdzieś podróżować, Nora powinna mieć świadomość, że Thomas przyciągał kłopoty. Przy nim nie było miejsca na spokój, na odpoczynek - dostarczał adrenaliny i niezapomnianych przeżyć. O ile komuś udało się przy nim przeżyć, rzecz jasna.
Nie spodziewała się, że dowie się czegokolwiek sensownego i pozna w przeciągu następnych kilku minut wszystko, co wydarzyło się w życiu Doe w ostatnich dwóch latach. Właściwie była pewna, że raczej Thomas nie będzie chciał poruszyć tematu i ich spotkanie skończy się równie szybko, co zaczęło, dlatego kiedy zaczął mówić, poczuła dziwne uczucie ekscytacji z tym związane.
Ale ekscytacja szybko zmieniła się w bliżej nieokreślone współczucie. Nawet jeśli odnosiła wrażenie, że mówił jedynie wybiórcze fakty, doceniała podzielenie się chyba tymi najistotniejszymi, które wyjaśniały mniej więcej ostatnią bójkę pomiędzy chłopakami. Chociaż nie powiedziała tego wprost, jej postawa ciała zmieniła się; z wyraźnie zamkniętej, bojowej na otwartą, bardziej skłonną do jakichkolwiek rozmów.
– Jakim ludziom? – nie chciała oceniać czy Marcel miał rację, czy nie, bo stroniła od takich rzeczy, jednak wychodziła z założenia, że obwinianie drugiej strony nie miało zazwyczaj sensu. Przeszłości nie dało się zmienić, nie dało się odwrócić biegu wydarzeń – pozostawało przyjąć konsekwencje na klatę. Ale to była ona; od zawsze dziwna i inna, do wielu rzeczy podchodziła na opak niż reszta znajomych ludzi. – Przeżyli? – spytała krótko a po tym usiadła na ławce obok. Chłód grudnia powoli dawał się jej we znaki, mrożąc nie tylko palce u stóp i dłoni, ale i odznaczając się różem na policzkach i nosie. Marzyła o powrocie do swojej przyczepy i kubku gorącej herbaty.
– Kiedy się biliście, Marcel zapytał czy to samo zamierzasz zrobić Norze... – pamiętała te słowa doskonale, bo długo po incydencie obijały się echem po jej głowie – o co mu chodziło? – wiedziała, że w tym przypadku lepszym źródłem wiedzy byłby Marcel i kiedy tylko wreszcie się pogodzą, nadejdzie dobra okazja, zapyta go o to. Miała możliwość poznania zeznań od obu stron przed wyrobieniem sobie odpowiedniego zdania w tym temacie i chciała z tego skorzystać. – Zaskakiwanie w umiarze jest dobrą cechą, ale zaskakiwanie podczas każdego spotkania zaczyna być męczące – wzruszyła ramionami, mimowolnie zastanawiając się jakie kłopoty ściągnie na nią tym razem. Poza oczywistym, że gdy tylko pan Carrington i Marcel dowiedzą się o tym spotkaniu to dostanie niezłą reprymendę.
Ale ekscytacja szybko zmieniła się w bliżej nieokreślone współczucie. Nawet jeśli odnosiła wrażenie, że mówił jedynie wybiórcze fakty, doceniała podzielenie się chyba tymi najistotniejszymi, które wyjaśniały mniej więcej ostatnią bójkę pomiędzy chłopakami. Chociaż nie powiedziała tego wprost, jej postawa ciała zmieniła się; z wyraźnie zamkniętej, bojowej na otwartą, bardziej skłonną do jakichkolwiek rozmów.
– Jakim ludziom? – nie chciała oceniać czy Marcel miał rację, czy nie, bo stroniła od takich rzeczy, jednak wychodziła z założenia, że obwinianie drugiej strony nie miało zazwyczaj sensu. Przeszłości nie dało się zmienić, nie dało się odwrócić biegu wydarzeń – pozostawało przyjąć konsekwencje na klatę. Ale to była ona; od zawsze dziwna i inna, do wielu rzeczy podchodziła na opak niż reszta znajomych ludzi. – Przeżyli? – spytała krótko a po tym usiadła na ławce obok. Chłód grudnia powoli dawał się jej we znaki, mrożąc nie tylko palce u stóp i dłoni, ale i odznaczając się różem na policzkach i nosie. Marzyła o powrocie do swojej przyczepy i kubku gorącej herbaty.
– Kiedy się biliście, Marcel zapytał czy to samo zamierzasz zrobić Norze... – pamiętała te słowa doskonale, bo długo po incydencie obijały się echem po jej głowie – o co mu chodziło? – wiedziała, że w tym przypadku lepszym źródłem wiedzy byłby Marcel i kiedy tylko wreszcie się pogodzą, nadejdzie dobra okazja, zapyta go o to. Miała możliwość poznania zeznań od obu stron przed wyrobieniem sobie odpowiedniego zdania w tym temacie i chciała z tego skorzystać. – Zaskakiwanie w umiarze jest dobrą cechą, ale zaskakiwanie podczas każdego spotkania zaczyna być męczące – wzruszyła ramionami, mimowolnie zastanawiając się jakie kłopoty ściągnie na nią tym razem. Poza oczywistym, że gdy tylko pan Carrington i Marcel dowiedzą się o tym spotkaniu to dostanie niezłą reprymendę.
go alone
my flower, and keep my whole lovely you; wild green stones alone my lover and keep us on my heart.
W jego życiu albo nie działo się nic, albo działo się wszystko każdego dnia. Nawet teraz. Dopiero wyszedł z tower, zdążył się ponownie pokłócić z Marcelem, a tak naprawdę niedawno dopiero wrócił do Londynu. Chociaż poza Londynem też napotkał nieco przygód. Picie po cmentarzach, dementorzy, spotykanie nowych ludzi, ale i starych znajomych… Nie mógł stanowczo narzekać na brak atrakcji!
- Um… Oh… Tak, niewłaściwym. Takim, którzy mają za złe i nie przebierają w środkach. Przyszli z celem, żeby spalić nasz tabor wtedy i… udało im się to - wyjaśnił, wbijając wzrok w chodnik, szczególnie kiedy Nora usiadła. Chyba już… chyba było to dla niego powoli łatwiejsze, żeby o tym wszystkim mówić. Chociaż wciąż czuł się okropnie na wspomnienia o tym. Gdyby nie on, nie doszłoby do tego. Gdyby nie ukradł wtedy tych pieniędzy na wesele i swoje, i Jamesa…
- Niektórzy. Sheila, James… Eve, żona Jamesa, jej siostra również. Ale nie wiemy wiele więcej o innych - wyjaśnił krótko, bo jednak w taborze nie żyli sami czarodzieje - razem z nimi żyli zwykli mugole, którzy nawet nie wiedzieli jak reagować na zaklęcia rzucane w ich kierunku.
- Ja… Będąc szczerym nie do końca wiem? - powiedział, podnosząc wzrok na dziewczynę. Nie miał pojęcia do czego się odnosił.
Porzucić cię? Sprawić, żebyś płakała? Może chodziło mu o sprowadzenie kłopotów? przeszły mu potencjalne opcje przez myśl, mimo że nie pokazał wskazać na pewno żadnej z nich.
- Marcel myśli, że… że wtedy ich porzuciłem. Moje rodzeństwo. Straciłem przytomność, oberwałem zaklęciem podczas tego napadu. Jak się obudziłem, było już po wszystkim… Trochę to żałosne - rzucił, parskając po chwili nieco z pogardą dla samego siebie. Zawsze był tchórzem, ale nawet kiedy był pokłócony wtedy z Jamesem, kiedy to wszystko się zaczęło, Jimmy i Paprotka byli pierwszymi osobami, które przyszły mu do głowy, aby zacząć ich szukać. Potrzebował wtedy ich znaleźć… Ale ostatnie co pamiętał to krzyki i ciemność.
Zajął po chwili miejsce obok dziewczyny na ławce, wyciągając nogi przed siebie.
- Hej, przynajmniej nie jest nudno, prawda? W Hogwarcie też zawsze się pakowałem w kłopoty… To chyba wciąż mi zostało - powiedział lekko, bo warto było przecież zmienić temat. - Ale najważniejsze, że żyję. To jest połowa sukcesu jakby spojrzeć na to, że prawie trafiłem na egzekucję - dodał, wzruszając lekko ramionami zupełnie jakby wspomniał o jakimś lekkim spacerku w letni dzień przez łąkę. No tak, jedynym sposobem na radzenie sobie z takimi rzeczami było obracanie ich w żarty.
- Um… Oh… Tak, niewłaściwym. Takim, którzy mają za złe i nie przebierają w środkach. Przyszli z celem, żeby spalić nasz tabor wtedy i… udało im się to - wyjaśnił, wbijając wzrok w chodnik, szczególnie kiedy Nora usiadła. Chyba już… chyba było to dla niego powoli łatwiejsze, żeby o tym wszystkim mówić. Chociaż wciąż czuł się okropnie na wspomnienia o tym. Gdyby nie on, nie doszłoby do tego. Gdyby nie ukradł wtedy tych pieniędzy na wesele i swoje, i Jamesa…
- Niektórzy. Sheila, James… Eve, żona Jamesa, jej siostra również. Ale nie wiemy wiele więcej o innych - wyjaśnił krótko, bo jednak w taborze nie żyli sami czarodzieje - razem z nimi żyli zwykli mugole, którzy nawet nie wiedzieli jak reagować na zaklęcia rzucane w ich kierunku.
- Ja… Będąc szczerym nie do końca wiem? - powiedział, podnosząc wzrok na dziewczynę. Nie miał pojęcia do czego się odnosił.
Porzucić cię? Sprawić, żebyś płakała? Może chodziło mu o sprowadzenie kłopotów? przeszły mu potencjalne opcje przez myśl, mimo że nie pokazał wskazać na pewno żadnej z nich.
- Marcel myśli, że… że wtedy ich porzuciłem. Moje rodzeństwo. Straciłem przytomność, oberwałem zaklęciem podczas tego napadu. Jak się obudziłem, było już po wszystkim… Trochę to żałosne - rzucił, parskając po chwili nieco z pogardą dla samego siebie. Zawsze był tchórzem, ale nawet kiedy był pokłócony wtedy z Jamesem, kiedy to wszystko się zaczęło, Jimmy i Paprotka byli pierwszymi osobami, które przyszły mu do głowy, aby zacząć ich szukać. Potrzebował wtedy ich znaleźć… Ale ostatnie co pamiętał to krzyki i ciemność.
Zajął po chwili miejsce obok dziewczyny na ławce, wyciągając nogi przed siebie.
- Hej, przynajmniej nie jest nudno, prawda? W Hogwarcie też zawsze się pakowałem w kłopoty… To chyba wciąż mi zostało - powiedział lekko, bo warto było przecież zmienić temat. - Ale najważniejsze, że żyję. To jest połowa sukcesu jakby spojrzeć na to, że prawie trafiłem na egzekucję - dodał, wzruszając lekko ramionami zupełnie jakby wspomniał o jakimś lekkim spacerku w letni dzień przez łąkę. No tak, jedynym sposobem na radzenie sobie z takimi rzeczami było obracanie ich w żarty.
Ze spokojem przyjęła następne informacje padające ze strony chłopaka, ale nie wiedząc właściwie już o co spytać i nie chcąc najzwyczajniej w świecie ciągnąc go za język, nie odezwała się więcej. Rozumiała, że jego życie nie należało do prostych i przypominało bardziej wyboistą drogę, współczuła mu i mogła co w tym momencie tylko wesprzeć.
– No dobra, trochę was to usprawiedliwia – skwitowała krótko, po czym pozwoliła ciszy zapaść pomiędzy nimi. Fletcher nie potrafiła rozmawiać z ludźmi, więc nie miała żadnego pomysłu co powinna, a czego nie powinna, teraz powiedzieć. Nie nastawiała się na tego typu wyznanie, uznając, że pewnie chodziło o totalną głupotę, nic nie znaczącą pierdołę, która nie miała większego wpływu na ich życie i będzie mogła parsknąć śmiechem, czy pokręcić z niedowierzaniem głową na tę dziecinadę. Tymczasem dostała bombę, po której nie było jej wcale do śmiechu a przytłoczenia. Jednak tym, co bardzo doceniała w Thomasie był fakt, że w każdym momencie próbował rozładować atmosferę i z bliżej niewyjaśnionego powodu często mu się to udawało. Nie dzisiaj.
– Problemem jest to, że nie jesteśmy już w szkole, Thomas – stwierdziła łagodnie, zwracając się twarzą ku chłopakowi. Mawiano, że chłopcy dorastali później od dziewczynek, ale wydawało się jej, że podczas wojny każdy zdążył dojrzeć, wydorośleć i zmądrzeć. Najwidoczniej była w błędzie. – Twoje czyny będą miały poważne konsekwencje, zwłaszcza teraz, kiedy nie wiadomo na kogo trafisz i czy dożyjesz jutra; to nie szkoła, gdzie najstraszniejszym co mogło się stać był szlaban – wyjaśniła, ostrożnie dobierając słowa; mimo wszystko nie chciała być oschła, chociaż może właśnie powinna w ten sposób nim potrząsnąć? – Cieszę się, że żyjesz i nic ci nie jest... – zrobiwszy krótką pauzę, wyraźnie zawahała się przed tym, co chciała powiedzieć, ale ostatecznie zebrała się w sobie i dodała – ...ale jeśli zamierzasz dalej być takim lekkoduchem, który nic sobie nie robi z tego co się dzieje wokół, to chyba lepiej będzie żebyśmy więcej się nie widywali – być może pożałuje swoich słów. Być może nawet była nie fair stawiając Doe teraz w takiej sytuacji, dawaniu mu jakiegoś ultimatum, skoro na dobrą sprawę była nikim i nie łączyło ich nic, poza koleżeństwem, jednak w tej chwili nawet się nad tym nie zastanawiała.
– No dobra, trochę was to usprawiedliwia – skwitowała krótko, po czym pozwoliła ciszy zapaść pomiędzy nimi. Fletcher nie potrafiła rozmawiać z ludźmi, więc nie miała żadnego pomysłu co powinna, a czego nie powinna, teraz powiedzieć. Nie nastawiała się na tego typu wyznanie, uznając, że pewnie chodziło o totalną głupotę, nic nie znaczącą pierdołę, która nie miała większego wpływu na ich życie i będzie mogła parsknąć śmiechem, czy pokręcić z niedowierzaniem głową na tę dziecinadę. Tymczasem dostała bombę, po której nie było jej wcale do śmiechu a przytłoczenia. Jednak tym, co bardzo doceniała w Thomasie był fakt, że w każdym momencie próbował rozładować atmosferę i z bliżej niewyjaśnionego powodu często mu się to udawało. Nie dzisiaj.
– Problemem jest to, że nie jesteśmy już w szkole, Thomas – stwierdziła łagodnie, zwracając się twarzą ku chłopakowi. Mawiano, że chłopcy dorastali później od dziewczynek, ale wydawało się jej, że podczas wojny każdy zdążył dojrzeć, wydorośleć i zmądrzeć. Najwidoczniej była w błędzie. – Twoje czyny będą miały poważne konsekwencje, zwłaszcza teraz, kiedy nie wiadomo na kogo trafisz i czy dożyjesz jutra; to nie szkoła, gdzie najstraszniejszym co mogło się stać był szlaban – wyjaśniła, ostrożnie dobierając słowa; mimo wszystko nie chciała być oschła, chociaż może właśnie powinna w ten sposób nim potrząsnąć? – Cieszę się, że żyjesz i nic ci nie jest... – zrobiwszy krótką pauzę, wyraźnie zawahała się przed tym, co chciała powiedzieć, ale ostatecznie zebrała się w sobie i dodała – ...ale jeśli zamierzasz dalej być takim lekkoduchem, który nic sobie nie robi z tego co się dzieje wokół, to chyba lepiej będzie żebyśmy więcej się nie widywali – być może pożałuje swoich słów. Być może nawet była nie fair stawiając Doe teraz w takiej sytuacji, dawaniu mu jakiegoś ultimatum, skoro na dobrą sprawę była nikim i nie łączyło ich nic, poza koleżeństwem, jednak w tej chwili nawet się nad tym nie zastanawiała.
go alone
my flower, and keep my whole lovely you; wild green stones alone my lover and keep us on my heart.
Czasami było łatwiej po prostu nie wiedzieć. Thomas był całkiem przyzwyczajony do tego, że słabo mu w życiu szło, że spotykał na swojej drodze niedogodności. Nawet, kiedy starał się zachowywać odpowiedzialnie, coś mu nie wychodziło i nie był w stanie powiedzieć czym to jest tak do końca. Z drugiej strony, zazwyczaj lądował na cztery łapy. Miał szczęście w nieszczęściu, za każdym razem. Taki już był jego urok.
- Znaczy, szlabany to był pikuś… Ślizgoni raczej woleli po prostu lecieć na mnie z pięściami… - rzucił z lekkim uśmiechem, zerkając na dziewczynę. Wiedział, że miała rację… Ale to nie tak, że szukał zaczepki. Tak po prostu wychodziło! To nie tak, że szukał walki z dementorem - on się po prostu pojawił. Nie chciał bić się z Jamesem, tak samo nie atakowały pierwszy Marcela… To po prostu wychodziło. Samo z siebie, nie miał na tym większej kontroli…
Chociaż kolejne słowa Nory go zaskoczyły. Zamrugał kilka razy, nie bardzo rozumiejąc. Czy… ona właśnie dawała mu ultimatum? Cóż, nie brzmiało to za bardzo na coś, co robiliby zwykli koledzy, bo tym właśnie dla siebie byli, prawda? Chociaż z drugiej strony… Może tylko jemu się to tak wydawało? Może było rzeczywiście drugie dno tego wyboru?
- Wiesz, to nie tak, że szukam tych kłopotów… Po prostu tak wychodzi. Nie chcę narażać osób dookoła mnie, więc staram się być ostrożniejszy. Szczególnie po Tower. Staram się, żeby wszystko wychodziło dobrze, nie mam co płakać nad tym, że siedziałem w tower, a cieszyć się, że wyszedłem, prawda? - rzucił, zaraz lekko się do niej uśmiechając. Wizja, że miałby nie zobaczyć Nory… była dziwna. Ostatnio już odkrył jak miło było mieć tę możliwość zobaczenia twarzy osób, które się znało. Nawet tych prostych znajomych! Nie mówiąc o epizodzie podczas przesłuchania, kiedy był całkiem pewny, że zwyczajnie w świecie… oślepł? To chyba było na to najlepsze słowo… Tak, oślepł wtedy. Nie chciał znów nie mieć możliwości zobaczenia kogoś.
- Obiecuję, jestem ostrożniejszy. Na pewno się staram. Nie chcę narażać Jimmiego czy Sheili na coś, bo w końcu powinienem o nich dbać, nie? - rzucił do niej, wbijając po chwili znów wzrok w Tamizę. Ta rzeka była wstrętna i śmierdziała, chociaż w trakcie zimy nie było to chyba aż tak wyczuwalne. - To może masz ochotę zatańczyć? - zaproponował jej. Krótki taniec nie powinien ich zbawić… A i zrobi się nieco cieplej, kiedy się wspólnie poruszają.
- Znaczy, szlabany to był pikuś… Ślizgoni raczej woleli po prostu lecieć na mnie z pięściami… - rzucił z lekkim uśmiechem, zerkając na dziewczynę. Wiedział, że miała rację… Ale to nie tak, że szukał zaczepki. Tak po prostu wychodziło! To nie tak, że szukał walki z dementorem - on się po prostu pojawił. Nie chciał bić się z Jamesem, tak samo nie atakowały pierwszy Marcela… To po prostu wychodziło. Samo z siebie, nie miał na tym większej kontroli…
Chociaż kolejne słowa Nory go zaskoczyły. Zamrugał kilka razy, nie bardzo rozumiejąc. Czy… ona właśnie dawała mu ultimatum? Cóż, nie brzmiało to za bardzo na coś, co robiliby zwykli koledzy, bo tym właśnie dla siebie byli, prawda? Chociaż z drugiej strony… Może tylko jemu się to tak wydawało? Może było rzeczywiście drugie dno tego wyboru?
- Wiesz, to nie tak, że szukam tych kłopotów… Po prostu tak wychodzi. Nie chcę narażać osób dookoła mnie, więc staram się być ostrożniejszy. Szczególnie po Tower. Staram się, żeby wszystko wychodziło dobrze, nie mam co płakać nad tym, że siedziałem w tower, a cieszyć się, że wyszedłem, prawda? - rzucił, zaraz lekko się do niej uśmiechając. Wizja, że miałby nie zobaczyć Nory… była dziwna. Ostatnio już odkrył jak miło było mieć tę możliwość zobaczenia twarzy osób, które się znało. Nawet tych prostych znajomych! Nie mówiąc o epizodzie podczas przesłuchania, kiedy był całkiem pewny, że zwyczajnie w świecie… oślepł? To chyba było na to najlepsze słowo… Tak, oślepł wtedy. Nie chciał znów nie mieć możliwości zobaczenia kogoś.
- Obiecuję, jestem ostrożniejszy. Na pewno się staram. Nie chcę narażać Jimmiego czy Sheili na coś, bo w końcu powinienem o nich dbać, nie? - rzucił do niej, wbijając po chwili znów wzrok w Tamizę. Ta rzeka była wstrętna i śmierdziała, chociaż w trakcie zimy nie było to chyba aż tak wyczuwalne. - To może masz ochotę zatańczyć? - zaproponował jej. Krótki taniec nie powinien ich zbawić… A i zrobi się nieco cieplej, kiedy się wspólnie poruszają.
Naturalnym w życiu było to, że ludzie przychodzili i odchodzili, relacje się psuły, traciło się tych, na których zależało z wielu różnych powodów – na to nie było rady, gdy wszystko co miało im się przytrafić było zapisane w gwiazdach. Wierzyła w to; od zawsze, choć często powtarzała, że jest panią własnego losu i strażnikiem własnego szczęścia, który miał kontrole nad podejmowanymi wyborami, wiedziała, że wszechświat miał swój ustalony porządek i plan na każdego śmiertelnika. Wizja nieobecności Thomasa obok była dla Fletcher na tym etapie życia zupełnie obojętna. Mogła się martwić, współczuć i tłuc mu do głowy rady, ale wiedziała, że gdyby teraz go zabrakło nie wzbudzała weń szczególnych emocji. Tym, co wyniosła od matki – poza martwieniem się o rodzinę – było martwienie się przede wszystkim o siebie, w myśl zasady: umiesz liczyć, licz na siebie... brutalne, ale prawdziwe.
– To się nie dzieje bez powodu – westchnęła. Zadarł z niewłaściwymi ludźmi znając najprawdopodobniej konsekwencje niedotrzymania obietnicy, które poniósł nie tylko on, ale jego rodzina. Najpewniej skłamał podczas rejestracji, czego konsekwencją było Tower... ale oczywiście zdawała sobie sprawę z tego, że prosto było mówić, trudniej zrobić, dostrzec, przemyśleć. – Myśl nad tym, co robisz i co się może stać – teraz każdy musiał odrobinę mocniej zważać na czyny, zwłaszcza gdy w centrum Londynu w dalszym ciągu trwała nagonka na zwolenników szlam. Mogła powiedzieć jeszcze wiele, ale po co miała sobie strzępić język?
Zupełnie zapomniała o propozycji zatańczenia, dlatego zamrugała kilkukrotnie jakby właśnie dostała w głowę, aż wreszcie uśmiechnęła się na tyle, na ile pozwoliły jej zamrożone policzki.
– Nie tym razem; mam ochotę wrócić do domu – zadecydowała, podnosząc się z ławki. Ruchem dłoni starła brud z płaszcza i wcisnęła dłonie do kieszeni, po czym spojrzała w kierunku, z którego przyszła. – Uważaj na siebie – pożegnała się i spacerem ruszyła do Areny, czując jak nagle ogarnia ją zmęczenie. Zbyt wiele informacji i trudnych słów jak na jeden raz.
zt
– To się nie dzieje bez powodu – westchnęła. Zadarł z niewłaściwymi ludźmi znając najprawdopodobniej konsekwencje niedotrzymania obietnicy, które poniósł nie tylko on, ale jego rodzina. Najpewniej skłamał podczas rejestracji, czego konsekwencją było Tower... ale oczywiście zdawała sobie sprawę z tego, że prosto było mówić, trudniej zrobić, dostrzec, przemyśleć. – Myśl nad tym, co robisz i co się może stać – teraz każdy musiał odrobinę mocniej zważać na czyny, zwłaszcza gdy w centrum Londynu w dalszym ciągu trwała nagonka na zwolenników szlam. Mogła powiedzieć jeszcze wiele, ale po co miała sobie strzępić język?
Zupełnie zapomniała o propozycji zatańczenia, dlatego zamrugała kilkukrotnie jakby właśnie dostała w głowę, aż wreszcie uśmiechnęła się na tyle, na ile pozwoliły jej zamrożone policzki.
– Nie tym razem; mam ochotę wrócić do domu – zadecydowała, podnosząc się z ławki. Ruchem dłoni starła brud z płaszcza i wcisnęła dłonie do kieszeni, po czym spojrzała w kierunku, z którego przyszła. – Uważaj na siebie – pożegnała się i spacerem ruszyła do Areny, czując jak nagle ogarnia ją zmęczenie. Zbyt wiele informacji i trudnych słów jak na jeden raz.
zt
go alone
my flower, and keep my whole lovely you; wild green stones alone my lover and keep us on my heart.
Z jednej strony wiedział, że to wszystko co miało miejsce nie działo się bez powodu… ale działo się to lawinowo! Jedna rzecz ciągnęła za sobą kolejną, jeszcze gorszą i kolejną, a on nie był w stanie po prostu przestać pakować się w kłopoty. Kiedy już mu się wydawało, że jest przy tym, nagle okazywało się coś kompletnie odwrotnego i potrzebował po raz kolejny zacząć uciekać przed lawiną, która niebezpiecznie się do niego zbliżała. Chciał… chciał wierzyć, że to wszystkie nie ma znaczenia i wszystko będzie w porządku, i tak sobie wmawiał. Że to nie jego wina! Bo nie była, to po prostu los z nim grał w berka - i śmierci uciekał po raz kolejny. Chociaż myśl, że dwa lata temu powinien zginąć zamiast Jeanie - zamiast dziadków, kuzynów, rodziny Eve - nawiedzała go regularnie. Może dlatego nienawidził tak bardzo, że Marcel mógł mu to wypomnieć w dowolnym momencie? Za mocno to na niego oddziaływało…
- Staram się - zapewnił z uśmiechem, zerkając na dziewczynę. Cóż, naprawdę się starał - chciał się postarać dla Sheili. Wbrew temu, że Marcel mógł mu nie ufać, on chciał się zmienić. Chciał zadbać o Jimmiego, chciał żeby z Eve mieli spokojniejsze życie! Żeby Paprotka też kogoś sobie znalazła, żeby tak się o nich nie martwiła, kiedy wychodzili na moment z domu… Musiał jej pokazać, że nie każde wyjście skończy się aresztowaniem i kłopotami. Miał nadzieję, że to będzie jedno z wielu, które pomogą mu w udowodnieniu tego przed najmłodszą z Doe.
- Och, no dobrze… Hej, ty też uważaj. Nigdy nie wiesz, co cię czeka za rogiem - rzucił spokojnie, chcąc przez moment się zaoferować, że może ją odprowadzić - jednak to nie było chyba na miejscu w tym momencie. Tym bardziej, że znów mógł zostać po prostu wyrzucony z cyrku, a tego wolałby uniknąć. No i miał wrażenie, że i ta zrzucił dużo na Norę na raz. Rzeczywiście o dziwo nie kłamał… Jakby się nad tym zastanowić, miał w życiu rzeczywiście zarówno wiele pecha jak i szczęścia. Kto mógłby przypuszczać, że coś mu w życiu sprzyjało?
Kiedy dziewczyna zniknęła mu z zasięgu wzroku, również zaczął powoli iść w stronę ich portowego mieszkania, aby wyjść z rodziną na jarmark.
Zt
- Staram się - zapewnił z uśmiechem, zerkając na dziewczynę. Cóż, naprawdę się starał - chciał się postarać dla Sheili. Wbrew temu, że Marcel mógł mu nie ufać, on chciał się zmienić. Chciał zadbać o Jimmiego, chciał żeby z Eve mieli spokojniejsze życie! Żeby Paprotka też kogoś sobie znalazła, żeby tak się o nich nie martwiła, kiedy wychodzili na moment z domu… Musiał jej pokazać, że nie każde wyjście skończy się aresztowaniem i kłopotami. Miał nadzieję, że to będzie jedno z wielu, które pomogą mu w udowodnieniu tego przed najmłodszą z Doe.
- Och, no dobrze… Hej, ty też uważaj. Nigdy nie wiesz, co cię czeka za rogiem - rzucił spokojnie, chcąc przez moment się zaoferować, że może ją odprowadzić - jednak to nie było chyba na miejscu w tym momencie. Tym bardziej, że znów mógł zostać po prostu wyrzucony z cyrku, a tego wolałby uniknąć. No i miał wrażenie, że i ta zrzucił dużo na Norę na raz. Rzeczywiście o dziwo nie kłamał… Jakby się nad tym zastanowić, miał w życiu rzeczywiście zarówno wiele pecha jak i szczęścia. Kto mógłby przypuszczać, że coś mu w życiu sprzyjało?
Kiedy dziewczyna zniknęła mu z zasięgu wzroku, również zaczął powoli iść w stronę ich portowego mieszkania, aby wyjść z rodziną na jarmark.
Zt
| 28 wrzesień 1958
List, który ostatnio otrzymała, niezwykle ją zaciekawił. Zapraszał do spotkania, miał pociągnąć za sobą zlecenie i potencjalny zarobek. Nic szczególnego w tym liście nie zwróciło Huxley większej uwagi. Za jednym wyjątkiem, a mianowicie miejsce spotkania. Rzadko kiedy ktoś chciał spotykać się z nią poza terenami doków czy portu. Zdawała sobie jednak sprawę z tego, że nie wszyscy chcą zapuszczać się w tamte rejony, mimo że działy się tam rzeczy dla nich ciekawe lub bywali tam ludzie, którymi byli zainteresowani. W takim wypadku to Huxley musiała wysunąć nos z bezpiecznego dla siebie terenu i powędrować w stronę centrum, co zazwyczaj było dla niej wyjściem poza własną strefę komfortu.
Odkąd wróciła do pracy w Parszywym Pasażerze, jej czas był ograniczony. Nowy właściciel wymagał od niej niemal codziennego bycia w barze, przez co trudno było jej się wyrwać i musiała mocno pokombinować, aby w wyznaczonym miejscu o wyznaczonym czasie się pojawić. Autor listu sprawiał wrażenie, jakby kroiła się niezła praca dla Rain i ona wiedziała, że nie może puścić tego pomiędzy palcami. Jeśli chciała szybko zarobić, ponieważ ciągle wycieranie blatów w barze nie zbliży ją do jej celu. Zamieniła się więc i znalazła dla siebie na ten dzień zastępstwo i gdy zbliżała się godzina spotkania, opuściła swoje lokum, aby ruszyć w stronę centrum Londynu.
Nie pamiętała, kiedy po raz ostatni tutaj była. Nie potrafiła przywołać żadnego większego i bardziej charakterystycznego wspomnienia, w którym serce tego wielkiego miasta było celem jej podróży. Nie mogła jednak powiedzieć, że tutaj nie bywała, ponieważ nie byłoby to prawdą. Zdarzało się, nie raz i nie dwa, ale nie w ostatnich kilku miesiącach. Nic więc dziwnego, że w momencie, kiedy kierowała się brzegiem rzeczy w stronę centrum stolicy, wydawało jej się jakby była w zupełnie innym mieście. Po pierwsze ciągle można było dostrzec zniszczenia spowodowane kometą, a po drugie miasto się zmieniało, powstawały nowe budynki, ciągle pojawiało się coś nowego. Dla Huxley która najlepiej czuła się w miejscach, które dobrze znała, nie było to komfortowe. Liczyła na szybkie załatwienie sprawy i powrót na własne śmieci.
Jako że opuszczała dzisiaj doki, nie mogła ubierać się w szmatki, które nosiła na co dzień. Przywdziała więc bardziej wyjściową szatę, o ile można było to tak nazwać. Na pewno jednak była czysta, w miarę niewygnieciona i bez dziur oraz żadnych łat. Jak zwykle oraz ze względu na to, że powoli obniżała się temperatura powietrza, narzuciła na swoje plecy już długo służący jej płaszcz, a różdżkę schowała za pazuchą. Musiała być ostrożna, ponieważ gdzieś z tyłu głowy zaświeciła jej się lampka, że całe to spotkanie może być fikcją. Ostatnio spotkała parę nieprzyjemnych osób, w tym jedną blondynkę wariatkę i obawiała się, że może chcieć wrócić do ich ostatniej rozmowy. Jednak czy wtedy proponowałaby spotkanie w centrum miasta? Nigdy się nie przewidzi, na co wpadnie szaleniec. Huxley miała również przy sobie sakiewkę, w której trzymała trochę pieniędzy oraz puste fiolki, jak zwykle na myśli i wspomnienia, które mogła przechowywać i obejrzeć sobie następnie na spokojnie w domowym zaciszu.
Nie było jeszcze ciemno, kiedy dotarła na wyznaczone miejsce. Nikogo jednak jeszcze nie było. Rozglądała się uważnie, w okolicy znajdowali się ludzie, natomiast było ich dosyć mało oraz nie wyglądali na osoby, z którymi Huxley miała się spotkać. Mogła się oczywiście mylić, ale miała jakieś dziwne przeczucie. W każdym razie nie pozostało jej nic innego jak usiąść na dupie i czekać. Nie wiedziała, ile będzie to trwało. Czy powinna posiedzieć dziesięć minut, godzinę, a może i więcej? Ona się spóźnić nie powinna i dlatego też była już na miejscu. Ale zleceniodawcy zazwyczaj rządzą się swoimi własnymi prawami.
Co więc miała zrobić? Jak pomyślała, tak też zrobiła i usiadła na ławce, która skierowana była w stronę rzeki. Za swoimi plecami miała ulicę, której odgłosy cichły wraz ze zbliżającą się późniejszą godziną. Cały czas jednak miasto żyło, był niewielki ruch i słychać było szum żyjącej stolicy. Spotkanie tutaj nie było głupie, żeby usłyszeć rozmowę, trzeba było podejść blisko ławki, a osoba postronna widziała tylko dwójkę ludzi rozmawiających ze sobą. I nic więcej. Coś bardzo naturalnego. Wpatrując się przed siebie, Huxley pochłonęły rozmyślania. Nie tracąc czasu, układała sobie różne rzeczy w głowie, rozważała sytuacje, główkowała. Ręce splecione miała na piersiach i tylko raz na jakiś czas z zainteresowaniem rozglądała się na boki, szukając wzrokiem zbliżającego się w jej kierunku mężczyznę, który umówił się z nią tu na spotkanie.
List, który ostatnio otrzymała, niezwykle ją zaciekawił. Zapraszał do spotkania, miał pociągnąć za sobą zlecenie i potencjalny zarobek. Nic szczególnego w tym liście nie zwróciło Huxley większej uwagi. Za jednym wyjątkiem, a mianowicie miejsce spotkania. Rzadko kiedy ktoś chciał spotykać się z nią poza terenami doków czy portu. Zdawała sobie jednak sprawę z tego, że nie wszyscy chcą zapuszczać się w tamte rejony, mimo że działy się tam rzeczy dla nich ciekawe lub bywali tam ludzie, którymi byli zainteresowani. W takim wypadku to Huxley musiała wysunąć nos z bezpiecznego dla siebie terenu i powędrować w stronę centrum, co zazwyczaj było dla niej wyjściem poza własną strefę komfortu.
Odkąd wróciła do pracy w Parszywym Pasażerze, jej czas był ograniczony. Nowy właściciel wymagał od niej niemal codziennego bycia w barze, przez co trudno było jej się wyrwać i musiała mocno pokombinować, aby w wyznaczonym miejscu o wyznaczonym czasie się pojawić. Autor listu sprawiał wrażenie, jakby kroiła się niezła praca dla Rain i ona wiedziała, że nie może puścić tego pomiędzy palcami. Jeśli chciała szybko zarobić, ponieważ ciągle wycieranie blatów w barze nie zbliży ją do jej celu. Zamieniła się więc i znalazła dla siebie na ten dzień zastępstwo i gdy zbliżała się godzina spotkania, opuściła swoje lokum, aby ruszyć w stronę centrum Londynu.
Nie pamiętała, kiedy po raz ostatni tutaj była. Nie potrafiła przywołać żadnego większego i bardziej charakterystycznego wspomnienia, w którym serce tego wielkiego miasta było celem jej podróży. Nie mogła jednak powiedzieć, że tutaj nie bywała, ponieważ nie byłoby to prawdą. Zdarzało się, nie raz i nie dwa, ale nie w ostatnich kilku miesiącach. Nic więc dziwnego, że w momencie, kiedy kierowała się brzegiem rzeczy w stronę centrum stolicy, wydawało jej się jakby była w zupełnie innym mieście. Po pierwsze ciągle można było dostrzec zniszczenia spowodowane kometą, a po drugie miasto się zmieniało, powstawały nowe budynki, ciągle pojawiało się coś nowego. Dla Huxley która najlepiej czuła się w miejscach, które dobrze znała, nie było to komfortowe. Liczyła na szybkie załatwienie sprawy i powrót na własne śmieci.
Jako że opuszczała dzisiaj doki, nie mogła ubierać się w szmatki, które nosiła na co dzień. Przywdziała więc bardziej wyjściową szatę, o ile można było to tak nazwać. Na pewno jednak była czysta, w miarę niewygnieciona i bez dziur oraz żadnych łat. Jak zwykle oraz ze względu na to, że powoli obniżała się temperatura powietrza, narzuciła na swoje plecy już długo służący jej płaszcz, a różdżkę schowała za pazuchą. Musiała być ostrożna, ponieważ gdzieś z tyłu głowy zaświeciła jej się lampka, że całe to spotkanie może być fikcją. Ostatnio spotkała parę nieprzyjemnych osób, w tym jedną blondynkę wariatkę i obawiała się, że może chcieć wrócić do ich ostatniej rozmowy. Jednak czy wtedy proponowałaby spotkanie w centrum miasta? Nigdy się nie przewidzi, na co wpadnie szaleniec. Huxley miała również przy sobie sakiewkę, w której trzymała trochę pieniędzy oraz puste fiolki, jak zwykle na myśli i wspomnienia, które mogła przechowywać i obejrzeć sobie następnie na spokojnie w domowym zaciszu.
Nie było jeszcze ciemno, kiedy dotarła na wyznaczone miejsce. Nikogo jednak jeszcze nie było. Rozglądała się uważnie, w okolicy znajdowali się ludzie, natomiast było ich dosyć mało oraz nie wyglądali na osoby, z którymi Huxley miała się spotkać. Mogła się oczywiście mylić, ale miała jakieś dziwne przeczucie. W każdym razie nie pozostało jej nic innego jak usiąść na dupie i czekać. Nie wiedziała, ile będzie to trwało. Czy powinna posiedzieć dziesięć minut, godzinę, a może i więcej? Ona się spóźnić nie powinna i dlatego też była już na miejscu. Ale zleceniodawcy zazwyczaj rządzą się swoimi własnymi prawami.
Co więc miała zrobić? Jak pomyślała, tak też zrobiła i usiadła na ławce, która skierowana była w stronę rzeki. Za swoimi plecami miała ulicę, której odgłosy cichły wraz ze zbliżającą się późniejszą godziną. Cały czas jednak miasto żyło, był niewielki ruch i słychać było szum żyjącej stolicy. Spotkanie tutaj nie było głupie, żeby usłyszeć rozmowę, trzeba było podejść blisko ławki, a osoba postronna widziała tylko dwójkę ludzi rozmawiających ze sobą. I nic więcej. Coś bardzo naturalnego. Wpatrując się przed siebie, Huxley pochłonęły rozmyślania. Nie tracąc czasu, układała sobie różne rzeczy w głowie, rozważała sytuacje, główkowała. Ręce splecione miała na piersiach i tylko raz na jakiś czas z zainteresowaniem rozglądała się na boki, szukając wzrokiem zbliżającego się w jej kierunku mężczyznę, który umówił się z nią tu na spotkanie.
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Ławka nad rzeką
Szybka odpowiedź