Droga na skróty
Opcjonalny rzut kostką:
1-20 - Krzykacz rusza za tobą, głośno odśpiewując wulgarne piosenki. Jeśli zauważa, że repertuar ci się spodobał, przerzuca się na pieśni miłosne. Jeśli i to nie odnosi skutku, zaczyna się po prostu wydzierać.
21-40 - Jeśli poltergeist ma zły dzień, poprawia sobie nastrój rzucając szyszkami w przechodniów. Dziś stałeś się jego celem numer jeden.
41-60 - Krzykacz postanawia oznajmić całemu światu, że ty i jedna z osób znajdujących się na ścieżce jesteście parą. Bez znaczenia czy jesteście tej samej, czy przeciwnych płci, rodzeństwem, obcymi osobami, parą czy przyjaciółmi, Krzykacz lata, krzyczy i co chwila zadaje bardzo prywatne pytania. Jeśli jest was więcej, nie ma oporu przed sugerowaniem “wielokątów”. Możesz tylko liczyć na to, by żaden twój znajomy nie był w pobliżu i nie usłyszał tych obelg. Zrujnowały one już życie niejednemu czarodziejowi.
61-80 - Zostajesz oblany wiadrem lodowatej wody z pobliskiego strumyka.
81-94 - Krzykacz ciągnie cię za włosy. Chociaż nie grozi ci wyrwanie wielkiej ich ilości, na pewno jest to dość bolesne. Jeśli twoje włosy są zbyt krótkie, po prostu popycha cię w błoto.
95-100 - Masz dziś szczęście! Słyszysz gdzieś w oddali marudzenie poltergeista, jednak nie wydaje się, by zbliżał się w twoją stronę. Lepiej przyspiesz kroku i staraj się być cicho, żeby nie zwrócić jego uwagi!
Festiwal miłości nie mógłby odbywać się bez tańców wokół ognisk, które są poświęcone Tailtiu, Matce Ziemi. Dźwięk bodhránu, dud i skrzypiec rozbrzmiewa po całym lesie, zachęcając czarodziejów do podejścia. Skoczna, celtycka muzyka wygrywana przez siedzących na złamanych konarach grajków czasem zmusza do wysiłku, by nadążyć za wyraźnym rytmem, ale za sprawką miłosnej aury w powietrzu, zachęceni kobiecymi wdziękami czarodzieje podejmują ten trud bez protestu, nawet jeśli na co dzień są opornymi tancerzami. Dziewczęta oddają swój taniec wybrankom, którzy ukoronowali je kwietnymi wiankami; czarodzieje chwytają się naprzemiennie za dłonie i otaczają ognisko, by oddać się wspólnej celebracji wyjątkowego święta.
Atmosfera ognisk sprzyja zawieraniu nowych znajomości, lekkim rozmowom i zacieraniu dawnych uraz. Zapach kwiatów miesza się z aromatem popiołu i palonego drewna. Stare wiedźmy przechadzające się boso po trawie częstują zgromadzonych rogami poświęconego reema wypełnionymi tradycyjnym celtyckim winem z porzeczek z gałązką jemioły. Mężczyzn częstują także tabaką, sprowadzoną z odległych krajów, angielskich kolonii, a zakochanym parom wtykają plecionkę z sianka, której wspólne spalenie w ognisku ma zapewnić odgonienie trosk i złych duchów zesłanych przez nieżyczliwych.
Muzyka
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:22, w całości zmieniany 1 raz
Nagle z zamyślenia wyrwał ją głośny pisk mieszający się ze śmiechem - jakby ktoś nie mógł się wprost zdecydować, jakie odgłosy bardziej chce z siebie wydawać. Zatrzymała się, uważnie nasłuchując. Zmarszczyła delikatnie czoło zastanawiając się nad prawdopodobnym źródłem dźwięku. Nic jednak nie przychodziło jej do głowy. Może za wyjątkiem jakiegoś zwierzęcia, lecz w tej chwili wydawało jej się to mało prawdopodobne. Pozostawało jej więc trwać w miejscu jeszcze przez kilka sekund, by potem móc kontynuować podróż. Tajemnicze głosy zaś określiła mianem "omamu". Szybko jednak przekonała się, że wciąż słyszy jakieś dziwne odgłosy, lecz tym razem te brzmiały jak kroki. Ponownie stanęła, odwracając się do tyłu. Jej lewa ręka powędrowała w kierunku kieszeni w spódnicy, w której trzymała swoją różdżkę. Chwyciła ją, lecz nie wyciągnęła.
- Halo - powiedziała dość głośno zadowolona, że jej głos zabrzmiał dość odważnie. - Kto tam jest?
Trwała jeszcze chwilę, nie słysząc jednak odpowiedzi.
- To nie jest ani trochę śmieszne, więc pokaż się!
Mimowolnie nabrała nieco więcej powietrza do płuc, oczekując na jakąkolwiek reakcję ze strony tajemniczej postaci. Chyba, że jej wyobraźnia płatała jej figle, a nikogo w rzeczywistości nie było.
Lucinda zapomniała już jak to jest przechadzać się po lasach w Wielkiej Brytanii. Kiedyś robiła to bardzo często. Trochę sama, trochę z Alkiem, trochę ze swoim narzeczonym, a trochę z pilnie wpatrującym się w nią bratem. Później porzuciła te lasy by cieszyć się innymi. Oddalonymi od tego co znane. Całkowicie odsuniętymi od tego co znane. Powrót nie sprawił, że zapomniała o tych laskach tylko o tym, że zapomniała jak jest znowu mieć coś znanego w zasięgu ręki. Tak się właśnie czuła. Jakby odzyskała coś skradzionego dawno temu. Wczorajszego dnia musiała zająć się klątwą w okolicach Jeziora Brzydoty i dzisiaj chciała sprawdzić czy aby na pewno wszystko poszło po jej myśli. W końcu było parę rzeczy, które ją wtedy rozproszyły, a w takim rozproszeniu łatwo o jakiekolwiek błędy. Wracała już do mieszkania, kiedy postanowiła się przejść. Takim właśnie cudem trafiła do Waltham Forest. Śladami dawnych wędrówek. Uly znałby ten las. Prawdopodobnie jak własną kieszeń. Lynn nie znała nikogo kto tak bardzo kochałby lasy jak on. I czasami zastanawiała się czy to tylko przez jego profesję czy może przeważała cisza i spokój tego miejsca. Cisza i spokój. Ścieżka, którą teraz szła była trochę krótsza i chyba właśnie dlatego ją wybrała chociaż czasami jej intuicja po prostu ciągnęła ją do miejsc, w których coś się działo. Coś czego nie do końca potrafiła ogarnąć umysłem. Miała do tego szczęście jak nikt inny. Delikatnie przejeżdżała dłonią po liściach niższych krzewów. Wiatr mierzwił jej włosy, zapach kory atakował jej nozdrza. Stąpała delikatnie po ścieżce spoglądając na wystające korzenie drzew by się nie przewrócić. Usłyszała głos i zmarszczyła brwi. Nie spodziewała się tutaj spotkać kogokolwiek. Może po prostu dużo się zmieniło odkąd samej zdarzało jej się przemierzać te ścieżki. Może ludzie się zmienili i nagle poszukiwali cichego miejsca, w którym mogliby się ukryć? Nie wiedziała chociaż prawdopodobnie mogła się już tego domyśleć. Widząc kobietę i jej rozglądanie się uniosła brew zaskoczona. - Do mnie Pani mówi? - zapytała podchodząc bliżej. - Wszystko w porządku? - nie wyglądała na zagubioną, a może trochę przestraszoną. Tylko czego tu się bać? W końcu to tylko las, ścieżka, kilka drzew. Oczywiście wiedziała, że niektórzy boją się takich miejsc, ale nikt o zdrowych zmysłach nie idzie do lasu, żeby się go bać. Idą by się zrelaksować. I pewnie jeszcze długo rozmyślałaby o szaleństwie napotkanej dziewczyny gdyby sama tego nie usłyszała. Głośne wycie. Jakby upiorne. Szaleńcze. Rozejrzała się. - Ah… o tym Pani mówiła. - skwitowała wypatrując niebezpieczeństwa.
Nagle wszystkie wyobrażenia zniknęło jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zastąpione przez bardzo rzeczywisty obraz młodej kobiety, która nagle pojawiła się w zasięgu jej wzroku. Z początku dość nieufnie się jej przyglądała, głos jednak upewnił ją wystarczająco mocno, że ta jest prawdziwa. I z pewnością nie jest źródłem tajemniczego dźwięku - z początku były to jej przypuszczenia, później była już pewna.
- Nie słyszała pani tego dźwięku? - spytała, unosząc przy tym prawdą brew ku górze. - Był głośny, piskliwy... Nie wierzę, iż pani go nie słyszała!
Wpatrywała się w nią z oczekiwaniem na potwierdzenie w jakiejkolwiek postaci. Wystarczył by zwykły błysk w oku, kiwnięcie głową... cokolwiek. Gdy jednak nic z tego nie dostrzegła, a czekała dłuższą chwilę, poczuła jak serce zaczyna jej bić wolniej. Czyżby traciła zmysły? Przecież sobie tego nie wymyśliła... A jednak powoli zaczynała wątpić w siebie - ostatnimi czasu miała do czynienia z jednym z pacjentów, który widział różne, niemające rzeczywistego odbicia, rzeczy. Czyżby przez ten kontakt, sama zaczynała cierpieć na podobne schorzenie? Na jej twarzy pojawił się wyraz zdezorientowania, który jednak szybko zniknął, gdy po lesie ponownie rozległ się tajemniczy odgłos. Spojrzała na kobietę wymownie.
-Tak, dokładnie o tym - odpowiedziała, w środku odczuwając skrywaną ulgę. - Wie pani może co jest jego źródłem?
Po lesie ponownie poniósł się dziwny dźwięk, który wydawał się być nieco bliżej, niż poprzednio. Wydawać by się mogło, że coś, co je wywołuje, przybliża się.
'k100' : 14
Belle słyszała kiedyś, że jeśli ktoś kogoś o coś podejrzewa, to prawdopodobnie sam podobnie postępuje. Było to w jej przypadku jak najbardziej prawdziwe - kłamała, a więc doszukiwała się tego również i u innych osób. Były momenty, kiedy czuła się już tym dość zmęczona, pragnęła przestać jednak nie potrafiła.
Rozglądała się dookoła, co jakiś czas zerkając na towarzyszkę.
- Nie sądzę - odpowiedziała, dodając jednak po chwili w myślach:
~Chciałabym jednak wierzyć w to, że to zwykłe zwierzę.
Nie mogła być jednak naiwna, aczkolwiek z drugiej strony nie mogła też być pewna, czy to w istocie nie jest jakiś dziwny gatunek zwierzęcia, którego nie znała. Nie mogła poszczycić się bowiem dobrą znajomością magicznych stworzeń. Szkolne zajęcia poruszające ten temat, nigdy nie wydawały się interesujące na tyle, by poświęcać im większą część uwagi. Skutkiem była niemalże zerowa wiedza na ten temat.
Rozglądała się dookoła, by przenieść spojrzenie na mówiącą do niej kobietę. Widząc posyłaną w jej kierunku uśmiech, pozwoliła sobie na jego odwzajemnienie. Patrząc na tą postać coraz mniej wierzyła w swoją teorię, jakoby ta była sprawcą całego zamieszania. Nie wydawała się ona być istotą, pragnącą straszyć innych. Wciąż miała jednak w pamięci fakt, że sama przecież też czasami na taką pozowała.
Sama z początku nie myślała o mugolach, pod tym względem nie była aż tak uważna, jakby sobie tego życzyła. Dopiero po słowach tamtej zwróciła na to uwagę, po czym oczywiście się skarciła. Z góry zakładała, że ma do czynienia z czarownicą.
- Ruszajmy zatem - powiedziała, powoli idąc na przód. Starała się jednak trzymać blisko nieznajomej kobiety. - Proszę mi wybaczyć, nie przedstawiłam się... Belle Cattermole.
Jak na razie wszystko dookoła nich ucichło. Mogły w coraz większym spokoju iść dalej, nie słysząc już krzyków i pisków. Był to jednak spokój dość pozorny, bowiem już po chwili mogły nagle usłyszeć nad sobą głośny krzyk. Na ten dźwięk Belle zatrzymała się gwałtownie, mimowolnie chwytając towarzyszkę za ramię. Czuła, jak serce podskakuje jej do gardła na dźwięk dziwnej salwy wycia, która okazała się być piosenką. I to dość wulgarną jak na jej gust. Ta jednak okazała się tłumaczyć wszystkie tajemnicze zjawiska, których wcześniej były świadkami.
Miały do czynienia z poltergeistem.
Piękno duchów tkwiło w tym, iż stanowiły one źródło, z którego zainteresowanie mogli czerpać historie, których tamci byli bohaterami. To w tym właśnie tkwiło ich piękno. Opowieści płynące z ich niematerialnych ust były prawdziwe i niejednokrotnie lepsze niż niejedna książka. W Hogwarcie Belle niejednokrotnie starała się rozmawiać z umarłymi, by Ci mogli zdradzić jej swoją przeszłość. Gdy te się zgadzały, mogła godzinami siedzieć i wsłuchiwać się w ich głosy, mając przed oczami wszystko to, o czym mówiły. Teraz nie miała ku temu okazji i najwyraźniej los chciał ją pokarać za chęć zmiany tego stanu rzeczy. Poltergeist z pewnością nie należał do grona duchów przyjemnych, z którymi chętnie spędzałaby czas i z pewnością wielu podzielało jej zdanie na ten temat. Najgorszy był zaś fakt, że nigdy nie nauczyła się z nimi radzić. Na szczęście nie była sama i jej towarzyszka najwyraźniej wiedziała jak pozbyć się natręta. A przynajmniej taką miała nadzieję.
Belle patrzyła na nią gdy klaskała, unosząc ku górze jedną brew. Dopiero po chwili domyśliła się, iż w taki sposób należy przeciwdziałać wyjącemu artyście, toteż uśmiechnęła się, kiwając głowę na znak potwierdzenia słów blondynki. Potem zwróciła z powrotem uwagę na samą rozmówczynię.
- Owszem, w Hogwarcie. Ale tamte są o wiele milsze niż ten tutaj - odpowiedziała cicho. - Prawdę powiedziawszy to takiego ducha spotkałam w swoim życiu tylko jeden raz jak byłam mała. Wyjątkowo nieprzyjemne doświadczenie... Obrzucił mnie pomidorami i chciał obciąć włosy, ale mu uciekłam.
Wzdrygnęła się wspomnienie tamtego dnia. Po chwili usłyszała jak śpiew milknie, a po chwili zmienia się w miłosne pieśni. Te jednak również nie zachwycały, bowiem śpiewak nie miał ani krzty talentu. Z pewnością jednak nie mogła narzekać, z pewnością tekst był o niebo milszy.
- Nie do końca w samym Londynie, ale spędzam w nim dużo czasu - odpowiedziała, starając się nie zwracać uwagę na dźwięki, które duch wciąż z siebie wydawał. Trudno było się przy nim skupić czy cokolwiek usłyszeć, lecz poprzez ignorowanie mogły liczyć na to, iż ten poprzestanie jedynie na śpiewaniu. Z najgorszym wypadku musiałyby uciekać, a Belle niestety nie mogła się poszczyć bardzo dobrą kondycją. Naturalnie umiała biegać, nawet czasami wydawało się to przyjemne, lecz dla niej było to coś zupełnie innego niż ucieczka. Na szczęście Cattermole miała wrażenie, iż ich droga przez piekło powoli się kończy.
- Lady dużo wie o duchach - powiedziała po chwili. - Jeśli mogę spytać - czym się pani zajmuje na co dzień?
Z początku informacja iż ma do czynienia z członkiem szlachetnego rodu nie dotarła do niej. Dopiero w momencie gdy chwilę szły w ciszy przypomniała sobie dobrze znane nazwisko, co poniekąd tłumaczyłoby dobre wychowanie, które kobieta sobą reprezentowała. Jednocześnie jednak blondynka była nieco inna, nie było w niej arystokratycznej maniery, z którą zwykła się spotykać nawet u Lorraine. Stąd też pojawiła się naturalna ciekawość osobą Lucindy.
Skupiła się na osobie kroczącej obok lady, słuchając o jej zawodzie. Przy tym kiwnęła głową, to wydawało się pasować do Lucindy. Nieskończone przygody i wyzwania... To musiało być niesamowicie ciekawe, a Belle lubiła słuchać niemalże tak samo, jak sama przepadała za opowiadaniem historii. Otworzyła usta z zamiarem spytania o nieco więcej szczegółów, jednakże szybko zamknęła usta, wykrzywiając je lekko. Dźwięki, które teraz wydawał duch były prawdopodobnie najgorsze z tych wszystkich, które przyszło jej dzisiaj wysłuchiwać. Przy tym też zniknął cały urok tejże okolicy i samej rozmowy. Cattermole zapragnęła być już tylko w domu zapamiętując, by już nigdy nie zapuszczać się w te okolice.
- Trudno do określić - podjęła próbę odpowiedzenia na zadane pytanie, chcąc przy tym przekrzyczeć wycie. - Pomagam w Mungu jako wolontariuszka. Głównie zajmują się dotrzymywaniem towarzystwa chorym.
Zbliżały się coraz bardziej do wyjścia z miejsca, a Belle mimowolnie nieco przyspieszyła kroku. Nie obawiała się ducha, ten po prostu jej niesamowicie przeszkadzał i z pewnością nie tylko jej. W ten sposób nawet się nie obejrzała, a oby dwie znalazły się w na tyle bezpiecznej odległości, by oby dwie mogły teleportować się do domu.
- Mam nadzieję lady jeszcze kiedyś spotkać - powiedziała, tym samym się żegnając. - Miłego dnia.
I wraz z ostatnim słowem uśmiechnęła się i zniknęła, czemu towarzyszył charakterystyczny dźwięk. Mogła się jedynie domyślać, iż jej rozmówczyni teleportowała się zaraz po niej.
|ztx2
Ciężko jest pozbyć się nękających nas myśli. Ciężko jest całkowicie się wyciszyć nawet jeśli to milczenie jest dla nas najlepszą formą komunikacji. Antonia Borgin miała wiele wad. Więcej takich, do których nie potrafiłaby się świadomie przyznać. Jednak te wady były w niej ciągle żywe. Antonia nie mogła przeboleć jednej ciągle trzymającej ją w miejscu. Nie mogła przestać myśleć. Analizowała każdą rozmowę, każde spotkanie szukając czegoś co śmiało mogłaby nazwać zdradą lub manipulacją. Nie ufała ludziom bo ci zwyczajnie na to nie zasługiwali, ale jak każdy nienawidziła być tłamszona lub oszukiwana choć sama nie miała takich hamulców względem innych. Czasami nie potrafiła odróżnić co jest jej cechą indywidualną, a co tą wychodzącą z rodzinnego kręgu i ich przyzwyczajeń. Była jedna rzecz, która pomagała jej się w takich momentach skupić. Na chwile przestawała szukać wrogów wracając wspomnieniami do dzieciństwa i niewielu dobrych wspomnień z nim związanych. Pamiętała zielone lasy Yorku. Stare drzewa uginające się pod naporem ciężkich gałęzi. Jedno obok drugiego trwało tak latami skazani na własne towarzystwo. To zajmowało głowę Borgin bardziej niż ciągle ruchliwa i porażająca część Nokturnu, w której mieszkała razem z bratem. Dzisiaj teleportowała się po prostu do miejsca z jej wyobraźni. Wiedziała, że już w tym lesie była chociaż nie pamiętała gdzie się dokładnie znajduje. Zajmowało ją tylko to, że wiedziała iż znajdzie tam potrzebną ciszę i spokój. Jej rodzina taka właśnie była. Szanowali spokojne życie chociaż sięgali ku magii, która tego spokoju im zagwarantować nie mogła. Szanowali ciszę bo wszystko co głośne kojarzyło im się z prostactwem. Ona urodziła się głośna. Zawsze miała dużo do powiedzenia i zawsze dążyła do tego by ją usłyszano. Zmuszona do przypasowania się do rodziny, której choć szanowała całym sercem nie potrafiła zrozumieć. Czasami myślała, że jest tylko dwójka. Ona i Michael. Tworzyli rodzinę Borginów jakiej nikt nie zna i czasem chciała by na świecie byli tylko we dwoje. Nie potrzebowała nikogo więcej. Nie martwiła się o nikogo więcej. Świat mógłby się zatrzymać jeśli tylko miałaby go obok siebie. Często doprowadzał ją i Gustava do szału bo ciężko jest żyć z kimś kto choć chce dla ciebie dobrze upiera się przy tym by cię zmienić. Czy kochać kogoś to nie znaczy go akceptować? Nie miała bladego pojęcia. Rozpoznała miejsce, w którym się znalazła, a zapach świeżego powietrza uderzył w jej nozdrza odsuwając na bok wszystkie myśli. Schowała różdżkę do kieszeni grafitowego płaszcza spoglądając kątem oka na niezadowolonego Gustava. Wozak nie lubił podróżować. Właściwie nic nie lubił, a Tonie jedynie tolerował. Kobieta uważała to za sukces bo wozaków nie da się udomowić chociaż już nie raz słyszała, że potrafiłaby otoczyć opieką nawet zbłąkanego ghula. Słysząc wiązankę przekleństw z ust Gustava wywróciła oczami ruszając ścieżką. Nagle jej uszu dotarło ponure zawodzenie i chociaż ona niezbyt się tym przejęła to przestraszony Wozak wbił się zębami w jej dłoń by zaraz umknąć w wysokiej trawie. - Na skurczonego Noggina! Gustav! - warknęła rozglądając się za wozakiem i starając się zignorować odciśnięte na dłoni zębiska fretki.
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
Florian musiał wziąć głęboki wdech. Musiał choć na moment oderwać się od otaczającej go rzeczywistości i podjąć próbę ułożenia sobie w głowie nękających go myśli. Dużo ich się namnożyło przez ostatnie dni, przez co obawiał się, że jeżeli teraz nie spróbuje sobie z nimi poradzić to wybuchnie. Postanowił udać się do lasu. To było pierwsze miejsce, o którym pomyślał, i nie zamierzał z tym walczyć. Teleportował się niedaleko od chatki leśnego stwora, którego spotkał tutaj podczas ostatniego spaceru z Lily. To było na tyle niespotykane wydarzenie, że miał ochotę ponownie je przeżyć. Nawet zabrał ze sobą trochę herbatników, łudząc się, że go to przywoła. Niestety nic się nie stało, ale Floreanowi to wcale nie psuło planów na dzisiejszy dzień. Po prostu zaczął iść dalej przed siebie, spokojnie stawiając kroki jeden po drugim. Próbował się wyciszyć i wsłuchać w szum liści targanych wiatrem czy ćwierkot ptaków, ale kompletnie mu to nie wychodziło. Męczące go myśli wracały do niego jak bumerang, co też kazało mu pomyśleć, że może jednak wcale nie potrzebował ciszy. I wtedy jak na zawołanie usłyszał kobiecy głos. Skręcił w jego kierunku, przyspieszając nieco kroku. Wszedł pomiędzy parę pajęczyn i nadepnął w jedno mrowisko, więc zatrzymał się, żeby szybko się otrzepać. Oczywiście każdy zakątek ciała zaczął go swędzieć, ale po prostu nie przepadał za tymi wszystkimi małymi stworzeniami z ilością nóg większą niż cztery. Wtedy zauważył drobną postać, która zapewne była autorką usłyszanego przed chwilą żeńskiego głosu. - Czy mogę w czymś pomóc? - Zapytał, wychodząc zza drzewa, spoglądając z ciekawością na nieznajomą kobietę. Zrozumie jeżeli zostanie odesłany do diabła, ale ten spacer w ciszy zaczął go męczyć, dlatego też skorzystał z pierwszej okazji na jego przerwanie. Rozejrzał się dookoła, próbując podążyć za biegającym wzorkiem nieznajomej. Zdążył zrozumieć, że coś zgubiła.
but a good man
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.