Droga na skróty
Opcjonalny rzut kostką:
1-20 - Krzykacz rusza za tobą, głośno odśpiewując wulgarne piosenki. Jeśli zauważa, że repertuar ci się spodobał, przerzuca się na pieśni miłosne. Jeśli i to nie odnosi skutku, zaczyna się po prostu wydzierać.
21-40 - Jeśli poltergeist ma zły dzień, poprawia sobie nastrój rzucając szyszkami w przechodniów. Dziś stałeś się jego celem numer jeden.
41-60 - Krzykacz postanawia oznajmić całemu światu, że ty i jedna z osób znajdujących się na ścieżce jesteście parą. Bez znaczenia czy jesteście tej samej, czy przeciwnych płci, rodzeństwem, obcymi osobami, parą czy przyjaciółmi, Krzykacz lata, krzyczy i co chwila zadaje bardzo prywatne pytania. Jeśli jest was więcej, nie ma oporu przed sugerowaniem “wielokątów”. Możesz tylko liczyć na to, by żaden twój znajomy nie był w pobliżu i nie usłyszał tych obelg. Zrujnowały one już życie niejednemu czarodziejowi.
61-80 - Zostajesz oblany wiadrem lodowatej wody z pobliskiego strumyka.
81-94 - Krzykacz ciągnie cię za włosy. Chociaż nie grozi ci wyrwanie wielkiej ich ilości, na pewno jest to dość bolesne. Jeśli twoje włosy są zbyt krótkie, po prostu popycha cię w błoto.
95-100 - Masz dziś szczęście! Słyszysz gdzieś w oddali marudzenie poltergeista, jednak nie wydaje się, by zbliżał się w twoją stronę. Lepiej przyspiesz kroku i staraj się być cicho, żeby nie zwrócić jego uwagi!
Festiwal miłości nie mógłby odbywać się bez tańców wokół ognisk, które są poświęcone Tailtiu, Matce Ziemi. Dźwięk bodhránu, dud i skrzypiec rozbrzmiewa po całym lesie, zachęcając czarodziejów do podejścia. Skoczna, celtycka muzyka wygrywana przez siedzących na złamanych konarach grajków czasem zmusza do wysiłku, by nadążyć za wyraźnym rytmem, ale za sprawką miłosnej aury w powietrzu, zachęceni kobiecymi wdziękami czarodzieje podejmują ten trud bez protestu, nawet jeśli na co dzień są opornymi tancerzami. Dziewczęta oddają swój taniec wybrankom, którzy ukoronowali je kwietnymi wiankami; czarodzieje chwytają się naprzemiennie za dłonie i otaczają ognisko, by oddać się wspólnej celebracji wyjątkowego święta.
Atmosfera ognisk sprzyja zawieraniu nowych znajomości, lekkim rozmowom i zacieraniu dawnych uraz. Zapach kwiatów miesza się z aromatem popiołu i palonego drewna. Stare wiedźmy przechadzające się boso po trawie częstują zgromadzonych rogami poświęconego reema wypełnionymi tradycyjnym celtyckim winem z porzeczek z gałązką jemioły. Mężczyzn częstują także tabaką, sprowadzoną z odległych krajów, angielskich kolonii, a zakochanym parom wtykają plecionkę z sianka, której wspólne spalenie w ognisku ma zapewnić odgonienie trosk i złych duchów zesłanych przez nieżyczliwych.
Muzyka
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:22, w całości zmieniany 1 raz
Pozbawieni logiki trwaliśmy skazani na dzikość serc.
Nie uniosłem głosu - nie z posłuszeństwa wobec siostry, a z mętliku, który wzbierał w głowie z każdym krokiem, którym skracała dzielący nas dystans. Dualizm myśli wydzierał się na powierzchnię, pozostając jedynie nieocenionym kłębowiskiem spostrzeżeń. Lekkość ustępowała surowości, wygładzając ostre rysy mojej twarzy. Czujne oko obserwowało, jak jej klatka piersiowa unosi się i opada ciężko, przyozdobiona długimi cieniami gałęzi, uginającymi się pod tajemniczym blaskiem komety. Zapięta po szyję suknia drażniła swoją poprawnością, a jednocześnie przynosiła ulgę. Ale przecież doskonale znałem linię jej obojczyków, cienką skórę szyi - widywałem już, jak się napina w złości, jak faluje, gdy przełyka ślinę. Myśli uciekały szybko, a ja nie byłem zdolny ich połapać, w żaden sposób powstrzymać przed zdarciem z niej tej pieprzonej sukienki, w mojej własnej głowie malując odkryte ramiona - dalej nie potrafiłem jej już utkać z fantasmagorii, i myśl ta przyniosła nieoczekiwaną frustrację. Ostre szarpnięcie, którym mną potrząsnęła, było jak iskra, która roznieciła pożar. Była za blisko, atakując mnie z intensywnością, której byłem złakniony. Gniew i złość Varyi rozdmuchiwały pragnienia, nadając im jej imię. Pociągała mnie. Nie tylko fizycznością. Pociągała mnie swoją stanowczością, nieustępliwością, niedostępnością, dzikością - choć nigdy wcześniej nie dałem tym myślom wypełznąć na powierzchnię. Ale one tam musiały już kisić się jakiś czas, bulgocząc w czarnej mazi, w najdalszych zakamarkach umysłowej otchłani, poupychane z innymi, niechcianymi myślami, brzydkimi jak stare zabawki.
- Odpowiedziałabyś? - Zarzuciłem jej, odwarkując, depcząc żałość urywającą jej głos - ale mój ton był inny niż ten, do którego przywykła. Zabarwiony goryczą bliźniaczo podobną do tej, która zaciskała obręcz wokół jej własnego gardła. Byliśmy sobie bliscy, ale nigdy nie potrafiliśmy tej bliskości ukazać. Nie wiedziałem, czy dlatego, że tak nas wychowano, czy dlatego, że mogła zaprowadzić nas w miejsca, w zakamarki duszy, do których baliśmy się zaglądać. Ale ja już tam zajrzałem. Wbrew własnej woli, mocą rytuału skierowałem swoje źrenice prosto w otchłań najgłębiej skrywanych pragnień. Takich, które zatajałem nawet przed samym sobą. Jak długo mogłem przed nimi uciekać? Ile miałem w sobie siły? Przelotne uchwycenie siostrzanych oczu uświadamiało mnie, że niewiele. Że stąpałem po cienkim lodzie, który już od dłuższego czasu ostrzegawczo chrząkał, że rysa rozchodząca się pod moimi stopami wydawała się już przesądzać o moim losie. Nie potrafiłem jednak ruszyć się z miejsca, kiedy Varya opuściła dłonie. Lekkie muśnięcie palców było jak zaklęcie paraliżujące. - Varya… - zaprotestowałem beznadziejnie, przyklejając czoło do jej czoła, jak wtedy, gdy staliśmy w kręgu. - Musisz stąd iść. - Szeptałem wbrew własnym pragnieniom, walcząc z pokusą przywarcia do jej sylwetki. - Musisz mnie zostawić. - Kolejne kłamstwa spływały z moich ust wprost do jej ucha. Nie byłem już w stanie dłużej trzymać swojego ciała w ryzach, kosztowało mnie to zbyt wiele energii. Pół kroku wystarczyło, by nasze nogi splotły się na przemian, a klatki piersiowe uniosły we wspólnym oddechu. - Nie rozumiesz… - Zimny głos kontrastował z gorącym policzkiem, który przyklejał się do jej gładkiej skóry. Bo czy rozumiała? Nie mogła przecież. Nie znała mnie. Nie znała tego Arsentija, który w gwałtowności rozszarpywał kobiece ciała. Nie mogła wiedzieć, że omamiony zapachem krwi zapominałem o ludzkiej naturze. Że mogłem ją skrzywdzić, wbrew słowu danemu ojcu. - Jeśli zostaniesz… - niczego nie pragnąłem bardziej, ale nie dałem jej tego odczuć. Nie w słowach, które nie szły w parze z bliskością, z czynami, z dłonią, która zbłądzona wspinała się powoli wzdłuż jej kręgosłupa. - nie ochronię cię przede mną. Nie ochronię cię przed tym, co czuję. Przed tym, czego od ciebie chcę.
Czy mogła się w ogóle domyślić? Trzymana pod kloszem przez rodziców nie znała wszystkich smaków życia, nie brodziła w tej nieczystej brei, od której ja cały się kleiłem. Czy wiedziała jak gorzko mogły smakować pragnienia? Jaką przybierały formę? Jak głęboko penetrowały człowieka, fizycznie i umysłowo? Czy miała zamiar mi pozwolić zostać jej oprawcą?
Ja byłem już stracony - ale ona mogła jeszcze uratować siebie.
watch them fall
blood on a marble wall
I like the way they all
scream
Wciąż jednak milczałam, wyrażając tym samym niepewność zupełnie do mnie niepodobną. Arsentiy nadszedł z pomocą, gdy chwilę później uczucie zawodu zaplotło się z niemożliwie bolesnym smutkiem, kiedy sama zaczynałam deptać świeżą, rosnącą tak gwałtownie burzę pragnień. One mnie prowadziły, choć nie rozumiałam do końca, czym są i jak działają. Po prostu chciałam, kapryśnie, namolnie, bez planu i absolutnie żadnej rozwagi. Zupełnie jak nie ja. Przez cały czas jego imię i każde jego słowo szumiało w stłoczonych, parzących myślach. Marzyłam, by mnie dotknął, by zamknął w ramionach i przeprowadził przez żarliwą niepewność. Tymczasem on uciekał, zostawiając mnie w przerażającej pustce. – Tak? – zapytałam zbyt żywo, podnosząc ku niemu spojrzenie, kiedy tylko wypowiedział moje imię. Potem przyległ do mnie jeszcze raz, zupełnie blisko, a ja poczułam natychmiast, jak serce zaczęło rozsadzać pierś. Znów był wszędzie przy mnie, a ja nawet nieświadomie przysunęłam się jeszcze bardziej. – Nie – mruknęłam kapryśnie, prosto w jego usta. W którymś momencie znów przymknęłam oczy, napawając się dotykiem, który mi ofiarował. Tak mi się to podobało, jak tego potrzebowałam. – Nie chcę – odezwałam się kolejny raz, kiedy nakazał, bym go pozostawiła. Słowa brata przeczyły czynom, obejmował mnie przecież bardziej, jednocześnie nakazując, bym odeszła. Rozpieszczone wstrętną instrukcją ucho słyszało go aż za dobrze. Mimo to nie byłam w stanie się cofnąć. Przyjmowałam ciepło jego ciała niczym nowe ulubione doznanie, przyjmowałam obecność, która zdawała się przekroczyć granicę należną siostrze i bratu. Nasze ciała przyległy do siebie, a ja w podekscytowaniu czekałam na to, co wydarzy się dalej. Mimowolnie objęłam go całego jeszcze raz, wciskając palce w plecy. Obawiałam się, że go utracę. Dlatego musiałam pilnować. Mocno, zaborczo, gniewnie. Nie miał przeklętego prawa do opuszczenia mnie. Nie teraz.
- Wytłumacz – wydusiłam krótko, czując, że niespokojny oddech odbiera mi głos. Tylko na tyle było mnie stać. Trwałam otumaniona, całkowita oddana niespodziewanym doznaniom. On starał się mnie odpędzić, odebrać nam to dobre uczucie bycia blisko. Tym tylko sprawiał, że przylegałam jeszcze bardziej, starając się, by poczuł, jak bardzo nie zamierzałam go teraz puścić. Mimo to wciąż był silniejszy i mógł nas rozdzielić. Mknąca po moim ciele dłoń sprowokowała kolejny głęboki oddech, ciało uderzone falą dreszczy, plecy prostujące się gwałtownie i ledwo co stłumione westchnienie. A może wcale nie takie stłumione? – Poradzę sobie z tobą – odpowiedziałam zaczepnie, mocno. Tak naprawdę nie znałam prawdziwego sensu jego słów, ale wcale mi to nie przeszkadzało. Byłam odważna, nie zamierzałam się poddawać. Chciałam przyjąć rzucone wyzwanie. – Nie dasz rady mnie przestraszyć. Znam cię – upomniałam go. Czy nie znałam go najbardziej ze wszystkich ludzi na świecie? Czy nie byłam osobą, która towarzyszyła mu najczęściej? Tyle razy wydawało mi się, że wiem, co myśli i czuje, ale teraz wcale nie byłam taka pewna. Mimo to dalej uparcie brnęłam w te tajemne emocje, w ten wabiący dotyk, pomiędzy te prześwietlające mnie oczy. Spytać chciałam, czego takiego chciał, czego potrzebował, co takiego w nim było aż tak niebezpieczne. Znałam moc płynącą w jego krwi. Dokładnie ta sama moc płynęła w mojej. Dlaczego miałabym się jej obawiać? Jednak już żadne więcej słowo nie wydostało się z ust. Nie potrafiłam się oprzeć, nawet gdy podejmował tak nędzne próby odepchnięcia mnie. Chodź do mnie natychmiast, szeptały niewypowiedziane myśli. W ślad za nimi ciało ku niemu wyrwało się samo. Usta tęsknie przyległy do ust, pierwszy raz smakując tak czułej emocji. Zbyt niecierpliwe, by znieść kolejną sekundę wyczekiwania, by dalej kołysać się między byciem i niebyciem. Musiałam spróbować, musiałam go osaczyć, zagrozić i obezwładnić, kiedy on szamotał się w dręczącej nas beznadziei. Obejmujące dłonie zasupłały się na wszelki wypadek. Byłam pewna, że mógł słyszeć szalone bicie rozpływające się po mojej klatce piersiowej. Nie obchodziło mnie to. Próbowałam, testowałam nowe doznanie, kompletnie nie wiedząc, jak się po nim poruszać. Naciskające, spragnione wargi promieniowały z każdą sekundą coraz bardziej, szukając chętnie tej właściwiej drogi. Po mimo tak śmiałego przekonania, że był mi znany jak nikt inny, właśnie poruszałam się po obszarze zupełnie obcym. W zamkniętych zakątkach Arsentiya, zupełnie po omacku. Przedostawałam się tam śmiało, sięgając po dotąd nieznane mi zaklęcie. Nie mógł się przed nim obronić.
- Nie wiesz nawet o czym mówisz. - Słyszałem jej ciężki oddech, a ona musiała słyszeć mój - ryki przeistoczone w sapania, jakby powietrze było gęste niczym błoto, choć na skraju lasu, mając po jednej stronie kurtynę drzew, a po drugiej nagie wzgórze, powiew letniego wiatru przynosił raczej rześki zapach angielskiej nocy, przepełniony ptasimi trelami i śpiewem liści.
Jej słowa sprawiały, że pragnąłem jej tylko bardziej. Nie tylko ich sens, ale i sposób, w jaki je wypowiedziała. Nie mogłem jej odmawiać odwagi, siły, czy zdolności. Była niedźwiedzicą, miała w sobie tę samą dzikość - ale czy na pewno tę samą? Nie byłem zdolny tego ocenić. Nie byłem w ogóle zdolny jej oceniać, szacować, myśleć jakkolwiek analitycznie, jak zwykle to czyniłem. Miałem jedynie to niezaspokojone pragnienie, które ciągnęło mnie do niej. Chaotycznie migoczące strzępki poczucia moralności na próżno próbowały je ugasić. - Nie znasz. - Zaprotestowałem, ale na próżno. Kiedy jej wargi przywarły do moich, nie byłem dłużej zdolny do kłamstw. Zdemaskowała mnie, zmuszając do szczerości niesionej w geście głębokich pocałunków. Nieśpiesznych, ale zachłannych, wyczekiwanych w snach, które ze wstydu chowałem przed samym sobą. Nie było go tutaj teraz ze mną - była za to Varya, której pocałunki zaklinały rzeczywistość. Pożądałem jej, z każdym namaszczonym czułością muśnięciem warg coraz mocniej. Wyczuwałem jej zagubienie, biorąc na barki rolę przewodnika w tym tańcu w ciemnościach. Ująłem jej nadgarstek, powoli przesuwając jedną z jej dłoni na mój policzek, samemu wykonując lustrzany gest. Leniwie przesunąłem opuszkiem kciuka po rozgrzanych wargach Varyi, by zaraz złączyć je ponownie, w długiej, namiętnej pieszczocie, która w żadnych kręgach nie była należna siostrze. Druga dłoń ospale wspinała się w górę pleców, odnajdując wreszcie misterne zapięcie sukienki, guzik po guziku odsłaniając skórę na jej karku i szyi. - Varya - sennie wypowiedziałem jej imię, na wpół głośno, na wpół szeptem, nie ukrywając ani zaskoczenia, ani pragnienia, któremu byłem poddany. Uchwyciłem jej spojrzenie, szukając w nim odpowiedzi na to, dokąd zmierzaliśmy. Dokąd wiodła nas krew, nieposkromiona i dzika, zuchwała, duma i zimna - i nagle tak obco rozgrzana - Czego pragniesz. - Miała rację - nigdy jej o to nie zapytałem. Nie wiedziałem tego. I choć w mojej naturze leżało zaspokajanie własnych żądz, dziś było inaczej. Ona była inna. Inna nisz wszyscy - niż obcy. Była swoja. Ale to mi nie wystarczało. Chciałem, by była moja. By oddała mi część swoich myśli. Dzieliła je ze mną. U nikogo nie były bardziej bezpieczne. - Powiedz mi. - Zachęcałem ją, przesuwając dłoń z policzka na szyję, gorącym oddechem szeptając wprost do jej ucha. - Znam cię. Ale dzisiaj cię nie poznaję. - W moim głosie nie wybrzmiewała nagana - przeciwnie, wskazywał na zaintrygowanie. Jeśli zew krwi pchał nas ku jednemu, czy ona również czuła ten koktajl emocji? Ten żar, ekscytację, ten głód, który wył w samotności, pośrodku syberyjskiej pustki, gdzie nagle zderzyły się dwie sylwetki, szukające schronienia przed światem pod śnieżną pierzyną. Jak nigdy wcześniej chciałem, by wyszeptała mi wszystko, by się obnażyła, stanęła przede mną bez domysłów, bez założeń, że wiedziałem o niej wszystko.
Udowodniła mi, że się myliłem.
watch them fall
blood on a marble wall
I like the way they all
scream
Już przestań. Przykryłam jego wargi, nim zdołały rozszerzyć się w naiwnym buncie jeszcze raz. Nim pogrzebał przejmującą bliskość rodzącą się nagle między nami. Mylił się, wiedziałam, że się mylił. Te myśli ułożone w kształt pierwszego pocałunku próbowały pochłonąć, odpędzić sprzeciw. Jeżeli mieliśmy uciec, to tylko we dwoje. Moje dłonie układały się znacznie pewniej od ust. Silniej przyciskały go do siebie, wyrażając energię i podekscytowanie. Musiałam przez cały czas czuć ciało, przed ściśnięciem którego przez długie lata tak bardzo się broniłam. Tutaj nie było grożących nam spojrzeń, w powietrzu nie wznosiło się szorstkie upomnienie. Nie chciałam być rozsądna, nie chciałam odwracać twarzy ku temu, co przez lata nie pozwoliło mi na żadną czułość. A jednak ją miałam, ofiarowałam mu ją jako pierwszemu i jedynemu – powolna, nieperfekcyjna, ale śmiała i głucha na świszczącą groźbę katastrofy. Zawsze nade mną czuwał. Teraz spragniona podążałam za każdym wyraźnym tropem, szeptem czułości, ekscytującym naciskiem ust. – Nie – mruknęłam słabo, gdy odciągnął moją dłoń od siebie. Co chciał zrobić? Miałam odejść? Promień paniki przemknął prędko po szeroko otwartych oczach. Wcale się na to nie godziłam, na rozłąkę. Dopiero ciche westchnięcie wyraziło ulgę. Ułożone na policzku brata palce uczyły się go dotykać, zewnętrzną stroną sunęły wzdłuż boku, po ciepłej skórze. Zachwycona tym gestem gotowa byłam zastygnąć i nie drgnąć nawet i milimetr, ale obietnica tego, co miało nadejść, wabiła mnie zbyt mocno, bym mogła się teraz zatrzymać. Pierś wzniosła się gwałtownie, gdy tylko rozmazał na moich ustach niewidzialny ślad po własnych. Okalający mnie napięty materiał sukni wcisnął się ciepła falą wprost w jego ciało, a potem Arsentiy pozwolił nam jeszcze zatopić się w sobie, bez pamięci, bez żadnego oporu. Spijałam to pragnienie, wierząc, że i moje smakuje podobnie. W resztkach dochodzących do głosu myśli czułam prawdę, potok uczuć, które nie mogły być przecież iluzją. Ich siła pozwalała mi uwierzyć, że wcale nie śnię. – Arsentiy – wyszeptałam, stając się echem dla jego głosu. Wsunęłam dłoń we włosy brata, lekko zaciskając na nich palce, a kiedy się poruszyłam, rozluźniona na plecach suknia przestała mnie tak ciasno więzić. Oczy nocy prześlizgnęły się po odsłoniętych kawałkach skóry. Chciałam, by nie były to jedyne tam oczy. Patrzyłam na brata, wciąż płynąc z nim w tej tajemnicy. – Bądź ze mną do świtu – poprosiłam otwarcie, nie potrafiąc się kryć nawet w tak peszącej toni, w morzu nieoznaczonych wskazówkami szlaków, bezkresnych i nieskończonych. Powtórzyłam dokładnie to, co tej nocy już raz usłyszał. Chciałam go więcej, trwałam niespokojna, pod płaszczem szeptów i oddechów tak dziwnie rozdrażniona i łaknąca. Nie potrafiłam sobie poradzić z rozszyfrowaniem tego. Czy on mógł wiedzieć? – Gdziekolwiek. Ale nie waż się iść beze mnie – kontynuowałam, starając się jasno stawiać prośby. Czy może nakazy? Wyplątana dłoń z pleców przeniosła się na jego ramię, by ścisnąć je mocno, w udręce i okropnej potrzebie posiadania. Otaczające mnie szepty rozluźniały jednak te sztywne, silne gesty, którymi chciałam go sobie przyporządkować. Powiedział raz, a ja miękłam wbrew swoim cichym postanowieniom. Najwyraźniej potrzebował się przekonać, że to ja. Obnażone, rozpalone twarze nie były do nas podobne. Obydwoje odsłanialiśmy między sobą bezpieczne warstwy, wpuszczaliśmy się do kręgu zagadkowych uczuć. Pchnęłam go. Wciśnięte w klatkę piersiową obydwie dłonie władczo nakazały się cofnąć. Natychmiast! W tej samej chwili podciągnęłam w górę okropnie przeszkadzającą spódnicę i przeszłam te dwa kroki. Za plecami poczuł drzewo, a przed sobą siostrę. Stanęłam jeszcze raz blisko i pociągnęłam głowę w górę. To był mój plan, chciałam odebrać mu jedną z dróg ucieczki. Marnie dość, ale na razie musiało wystarczyć – Chciałabym wiedzieć – zaczęłam cicho, na wdechu, z wyczuwalnym uściskiem w gardle. – Muszę wiedzieć, dlaczego moje dłonie rwą się do ciebie, choć wcale im nie wolno – wyjawiłam, układając te dłonie na jego rękach, a potem zakradłam się po nich wciąż zimnymi palcami w górę aż do szyi. – dlaczego jesteś w każdej mojej myśli i nie chcesz stamtąd wyjść, dlaczego nagle czuję, że mogłabym wydłubać oczy tej, która na ciebie spojrzy – kontynuowałam, dolewając do łagodniejszych słów porcję wyczuwalnej grozy. I zazdrości wstrętnie ściskającej mnie całą. – dlaczego chcę tego wszystkiego, nawet nie wiedząc, co to jest… Ty wiesz? – zapytałam, układając głowę pod brodą brata, łącząc znów nasze ciała razem. – Powiedz mi, jeżeli wiesz. Nie lubię nie wiedzieć – wymruczałam wprost w pachnące materiały jego ubrania. Z każdym oddechem wciągałam ten zapach. Zawsze znajomy, a teraz inny. Narkotyzujący. Nic więcej mnie nie obchodziło. Przymknęłam powieki. To zbyt trudne, bym mogła sama sięgnąć po odpowiedzi. Wcześniej unikałam choćby objęcia mojego brata. Teraz nie pozwalałam mu się odsunąć. Musiałam ścisnąć mocniej usta znów chętne do pocałunków i spróbować się uspokoić, ale przecież kompletnie tego nie chciałam.
Jakie słodkie okazało się to ukorzenie. Pachniało sosnowymi igłami i wyprawioną skórą, smakowało krwią reema. Znajome i obce jednocześnie, pozwalało uchwycić jedyne wargi, po które nie miałem śmiałości sięgnąć. To ona mnie wybrała. A może to ja wybrałem ją? Może w swoim przekonaniu o tym, że samą myślą byłem zdolny układać rzeczywistość pod siebie sprawiłem, że Varya nie mogła wybrać nikogo innego? Ile było w tym naszego dziedzictwa, naszego zewu krwi, który sprzeciwiał się obcym, chętniej ciągnąc w swoją własną stronę? Skoro pragnąłem jej nieopisanie, gdzie miały w tym miejsce wszystkie teorie o kontrastach? Czy byłem tak bardzo zapatrzony w siebie, że moim największym żądaniem stała się ona - dzieląca ze mną krew, przodków, wychowanie, poglądy i zachowania? Była niemal moim lustrzanym odbiciem - a jednak nie drażniła tak jak inni sobowtórzy. Pociągała. W swoim chłodzie rozżarzała moją duszę. Czy upodobałem sobie ją, czy może raczej to całe zakazanie, które ze sobą niosła? Nie wiedziałem. Nie dzisiaj, w chwili, w której wszelkie osądy wymykały się spod palców, pozwalając czerpać garściami z czułości, którą mi oferowała. Czułości, która tylko podsycała głód, nagle dając mi do zrozumienia, że nie jadłem już od wieków. Że w ogóle nie jadłem nigdy, zaspokajając się jedynie fantazjowaniem o obiedzie. Kęs był zbyt marnym kawałkiem, bym mógł przeżyć. Żądałem sytej uczty.
Dreszcz sparaliżował moje ciało, kiedy wmówiła moje imię. Wymawiała je wielokrotnie - ale nigdy z podobnym rozedrganiem, z ogniem i zachłannością, jakby wołała mnie po raz pierwszy. Jej nakazy wydawały się nierealne, ona cała wydawała się nierealna, a jednak dotyk rozgrzanej pod palcami skóry Varyi był zbyt rzeczywisty, bym uznał go za sen. - Żadna magia nie zmusi mnie, żebym cię opuścił. - Odwarknąłem jej władczo, pewnie, wspierając czoło na jej czole, zamykając policzki siostry w ciasnym, zaborczym uścisku dłoni. Nie miałem w zwyczaju układać się pod niczyje życzenia - ale jej żądanie szło w parze z moimi wyklętymi fanaberiami, czyniąc je słodkimi, otępiającymi niczym narkotyk. Przestałem już strzec tej niebezpiecznej granicy, lód skruszył się, pozwalając, by skuta pod nim woda nas pochłonęła. Jeśli miałem iść na dno, to z nią, w najbardziej rozkosznym utonięciu, o jakie mogłem prosić. Nie byłem już w stanie trzymać w ryzach własnych chuci - na to było za późno. Obudziła niedźwiedzia, dzikie zwierzę, zdane wyłącznie na instynkt. Agresja, z którą potraktowała moje ciało, zderzające się plecami z chropowatą fakturą drzewa, rozbudziła skute w kajdanach pokusy. Podobała mi się taka. Nie pozwalałem się tak traktować kobietom, ale jej porywczość była nęcąca. Kusiła mnie, sprawiała, że wszystko wewnątrz mnie eksplodowało i odradzało się na nowo w nieskończonym cyklu uniesień, doprowadzając mnie na skraj możliwości przyjęcia tej emocjonalnej bomby, pochłaniającej, niszczycielskiej, a jednocześnie soczystej, pełnej pasji. Moje oczy przeszywały ją na wpół dominującym, na wpół mglistym spojrzeniem, zaniżonym w delirycznej rozkoszy, którą niosła ta dziwna noc. - Nie mam dla ciebie odpowiedzi. Nie wiem dlaczego. - Między zgłoskami przemykała nonszalancja, kontrastująca z objęciami, czule zakleszczającymi się wokół niej. Nie o to ją pytałem - a jednak brnąc w swoją niewiedzę pozostawiała mi wskazówki. Umysł nie przyjmował dziś wyjaśnień. Nie szukał głębi. Chwytał się tego, co przychodziło samo. Tej nocy była to Varya - cała spragniona mnie, tak jak ja byłem spragniony jej. Żadna siła nie mogła już tego powstrzymać. - Ale mogę uspokoić wszystkie twoje dlaczego. - Paradoksalnie nie byłem egoistyczny w swojej hojności. Zaklęty gwałtownością nie zawahałem się przed ponownym sięgnięciem do jej ust. Jeszcze bardziej pożądliwie, łapczywie, jak pies rzucający się do miski z wodą. Serce chciało mi wyrwać się z żeber, umysł łomotał w jego szaleńczym rytmie, nie dbając o to, czy zostanie dziś stracony. Gorący język wdzierał się między jej wargi, władczo i dziko, jak nieposkromiony drapieżca. Jedna dłoń trzymała Varyę w lędźwiach, podczas gdy druga splatała się z jej włosami, które szarpnąłem mocno, na krótko przerywając składaną pieszczotę, odnajdując jej oczy i zmuszając, by na mnie spojrzała. Od spojrzenia wytyczyłem ścieżkę ku jej szyi, którą kąsałem, znacząc srebrną strugą śliny obszar między obojczykiem a uchem, drażniąc ciało ciepłym oddechem. Kolejne guziki sukni ustępowały, pozwalając mi w końcu wgryźć się w jej ramiona, zatracając w smaku jej skóry, w najczystszym rodzaju szaleństwa, który mnie ogarniał, wypalając trwałe blizny na czarnej duszy. W rozgorączkowaniu rozsupłałem narzuconą na własne plecy szatę, pozwalając połom na moment zawirować w powietrzu i nierówno opaść na trawę, by po chwili na tę bezludną wyspę ściągnąć siebie i Varyę, nie zaprzestając pocałunków i pieszczot, coraz bardziej natarczywych, coraz bardziej nieprawych, odważnie przedzierających się przez warstwy materiału do skrywanej pod suknią kobiecej sylwetki, nadal utkanej dla mnie z tajemnic. W ciemności, pod palisadą drzew, z dala od przypadkowych oczu, z dala od utartych ścieżek, byliśmy ukryci przed światem. Istnieliśmy już tylko dla siebie.
watch them fall
blood on a marble wall
I like the way they all
scream
Wydobywał ze mnie westchnienia, dodawał odwagi dłoniom nałogowo wręcz żądającym dostępu do źródła. Coraz mocniej owijających się wokół znanego i nieznanego ciała. Czająca się w tym dotyku potęga wciąż mnie zaskakiwała, ale pochłaniałam ją jeszcze chętniej, zauważając, że wcale nie cofał się, widząc moje zagubienie, powolne, niedokładne ruchy. Zanurzałam się więc w nim dalej, odczytując obietnicę trwania razem dużo wcześniej, niż zdołał ją wygłosić. Pociągał mnie, zaborczo wciskając mnie w swoje cwane pułapki, rzucał klątwę prosto w moje oddane, świetliste oczy. Wiedział, że nie musiał? A jednak uwielbiałam przez tę chwilę każdą drobną rzecz, każde najmniejsze uderzenie serca, wilgotną nić oddechów i elektryzujące ścieżki palców. A co jeżeli właśnie to było naszym przeznaczeniem?
- Jak? – zapytałam natychmiast, bez zrozumienia i z okrutną potrzebą rozpracowania tej wielkiej zagadki. Byłam niecierpliwa i spragniona, a przecież dotąd wędrowałam ze spokojnym duchem, dawałam sobie czas i przestrzeń. Teraz, z dudniącym szybko sercem w piersi, nie miałam już na nic czasu. Rozdrażnione pragnienia uleczało każde naciśnięcie bliźniaczych ust. Wtedy nadchodziła ulga. Obydwoje byliśmy łowcami, lubiliśmy osaczać, chować się i atakować. Tymczasem teraz nawet nie próbowałam się skradać. Wyciągałam się chętna, otumaniona czymś więcej niż tylko wonnym wspomnieniem mistycznego kręgu. Odrzucone daleko analizy nie miały prawa głosu. Mowa marzeń i pocałunków dyktowała warunki. Uspokoić mnie. Nie zdałam sobie sprawy, że wdzieram się palcami pod materiał jego koszuli, że wzdycham coraz śmielej, prosto w księżyc i gwiazdy, ale nie dla nich, dla niego. Zacałowana szyja pulsowała, od każdego śladu warg smuga prądu zakradała się w głąb ciała, a ja czułam, że zaciskam uda, gdy skąpa przestrzeń między nami zaczynała parować. Jeszcze raz wyszeptałam jego imię, potem kolejny i znów. On, mój brat, mój kochany. Potrzeba posiadania racjonalnego klucza do wszystkich jego myśli nagle rozpłynęła się w powietrzu. Przeczuwałam, że jeszcze chwila i poznam każdą z nich, że ułożą się one w spektakl gestów i szelestów materiałów. Spłoszona cofnęłam się lekko, gdy kapitulująca suknia oddała mu jeszcze więcej mnie. Mocne objęcie nie pozwoliło mi nigdzie się schować. Przesunęłam machinalnie głowę w bok, palce wspięły się do ciemnych włosów i wsunęły głęboko, mocno, niemal wciskając go jeszcze bardziej w pole czerwieniejącej na szyi skóry. Opuchnięte, wilgotne usta ścisnęły się w sobie, tłumiąc jęk, kiedy tylko wcisnął się boleśnie w ramię zębami. Mimo to ja wciąż potrzebowałam więcej.
Łoże z traw i eleganckiej szaty przywitało nas chłodem. Gdy poparzona czułością skóra, zderzyła się z zimnem, wygięłam się mimowolnie, odrywając nagie już plecy od podłoża. Leżeliśmy zasupłani ze sobą, a tęskniące usta powróciły do siebie, natychmiast wygłaszając melodie wzdychającej pieszczoty. Przywykłe do leśnych nocnych odmętów oczy otworzyły się szerzej, a za nimi ciało natchnione nagłym odkryciem popchnęło rozpaloną sylwetkę brata, zmuszając go, aby opadł tuż obok, na plecy, na tyle blisko, bym mogła sięgnąć do każdej części jego ciała. Zaraz potem uniosłam się na łokciu, spoglądałam na niego z góry, łapiąc uwikłany w namiętny pęd oddech. Musiałam w księżycowej toni obrysować jego postać, musiałam nasycić się tym patrzeniem, zanim stracę resztkę zdolności do uniesienia powiek, zanim pozostawię sobie jedynie zapach i dotyk. Za oczami wyruszyła dłoń. Nagle drażniąco powolna. Dokończyła gdzieś przy linii jego spodni wyciąganie koszuli, wkradła się czule, niemożliwie ostrożnie na jego brzuch, badała mięśnie, podwijała materiał, zbliżała się do piersi, czując już z daleka rytm upajającego uderzania. Pochyliłam się bardziej ku niemu. Włosy opadały wokół twarzy, kryjąc przed nim odsłonięte przed nim i już niemal całkiem ogołocone z bariery sukni piersi. – Zdejmij – wymruczałam miękko, miło, niemal słodko, zupełnie do mnie niepodobnie. Prosiłam o coś, co zaraz sama uczyniłam, wyrzucając daleko w trawę ostatni materiał obtaczający jego klatkę piersiową. Wstrzymałam oddech, widząc go po raz kolejny i zarazem po raz pierwszy. Bezwstydny dotyk ciemnych oczu chciał go całego pochłonąć. Za nim szła dłoń, a chwilę później i ja przysiadająca na jego biodrach. Zupełnie nie wiedziałam, co robię. Chwyciłam jego rękę i pociągnęłam ją na swoje udo, irytująco osłonięte wciąż spódnicą. Potem pochyliłam się ku niemu, nie bardzo wiedząc, jak należało dalej postąpić. Czy były jakieś zasady? Chciałam je poznać. Przygryzłam usta, udręczona dziwną, nagłą niemożliwością zrobienia czegokolwiek więcej. Zaciśnięte mocno palce na jego ramieniu zdradzały, jak bardzo nie podobało mi się to, że… nie wiem. I wreszcie moje ciało zadrżało, orientując się, że nasze piersi, spotkały się we wspólnym, tak przyjemnym cieple. Zawstydziłam się i spróbowałam przekręcić twarz tak, by nie mógł tego zobaczyć. Chciałam mu się podobać. Inaczej niż przez ostatnie dwadzieścia lat. Nie jak siostra, jak kobieta. Zastygłam sparaliżowana nagłym onieśmieleniem.
Dziś stała się moim odkupieniem.
- Chcę dać ci więcej. - Szept wybrzmiał ostro, tuż przy jej uchu, nosząc w sobie znamię rozkazu. Dłoń wpleciona między gęste, siostrzane włosy zmusiła, by w ciemności odnalazła moje oczy zasnute pragnieniami, które tylko ona mogła wypełnić. Czy byłem jeszcze na granicy szaleństwa, czy dawno dałem mu się pochłonąć? Nie wiedziałem - ale w moich oczach Varya mogła dostrzec to wszystko - szaleństwo, żądzę, opętanie. Bezkres łaknienia. Władzę, jaką mogła nade mną zdobyć. Otchłań, w którą mogła mnie zesłać.
watch them fall
blood on a marble wall
I like the way they all
scream
Mówił o czuciu, kiedy ja czułam aż nadto. Byle ruch pozostawiał pieklący miło ślad. Gorączkowo zaczepiające się usta wilgotniały rozpieszczone aż do granicy. Moje były zupełnie nieskładne, stopniowo odtwarzające raz nakreślony szlak. W dłoni gniotłam jego włosy, a zaraz i mięśnie, przyjemnie twarde, wyrobione obowiązkiem siły i obietnicą wytrwałości. Aż za dobrze znaną. Chciałam być powolna, stopniowa, cierpliwie rozwiązywać sekrety wydobywające się z niego promieniem żaru o naturze zupełnie mroźnej. Ciemność okazywała się moją sojuszniczką, w jej mroku było łatwiej – być odważną, kiedy niepewność śliskim sznurem zaplatała się wzdłuż kończyn, być dla niego tą najodpowiedniejszą, kiedy brutalne widmo gdzieś w tle groziło palcem. Być upragnioną, być kształtem i symbolem jego marzeń, kiedy zupełnie nie umiałam grać w tym spektaklu, podczas gdy Arsentiy poznał go już zapewne dobrze. Czy w ogóle miałam szansę? Przerwałam spotkanie warg, opuściłam na chwilę dłonie, popatrzyłam w kontury i cienie budujące upragnioną postać, na nocne oczy, w głębi których musiało się kryć jakieś uczucie. Byłam zimą, odsuniętą od czułości. Objęłam dłonią jego policzek, ignorując wbijające się w zewnętrzną jej część pasmo ostrzejszej trawy. Ono nic nie mogło mi zrobić. W przeciwieństwie do niego. Przeczuwałam, że zwinnie ominie wszystkie moje pułapki, że zdolny był odnaleźć drogę, ściągnąć mnie do siebie i pochłonąć. Dotyk przesunął się w dół, po szyi, do ramienia, przez pierś i brzuch, a ja pod palcami wyznaczałam kształty mięśni i obietnicę pieszczoty. Przez tę chwilę nie istniało nic, czego mogłabym pragnąć bardziej od podarowania mu namiętności. Mojej i naszej. Jego i mojej. Nagle znów musiałam skleić się w słodkich ustach, zbyt głodna i kolejny raz nieznośnie napastliwa. Drogi naszych poznających się ciał wyznaczaliśmy w pieśni z imion i westchnień. Im bardziej wciągał mnie w siebie, tym pewniej się czułam, choć wiedziałam, że nie ukryję przed nim lęku czającego się gdzieś w pobliżu. Nie lubiłam gubić się, chciałam przewodzić, iść pierwsza, wybierać cel, wymierzać strzał. I nawet próbowałam, zabierając mu ubranie, próbując naśladować pieczętujące miękko usta i dłonie coraz śmielsze, choć wciąż podatne na każdą jego propozycję.
Nie mogłam wiedzieć, co kryło się za czarem coraz bardziej rozognionych ciał, za drżeniem i mimowolnym ściskiem, ani czym była nagła potrzeba ucieczki spojrzenia, kiedy tylko znalazłam się tuż przed nim wreszcie półnaga. Rękawy sukni poddały się mu łatwo, a każdy punkt, w którym palce brata zetknęły się z wrażliwą skórą, rozkosznie parzył, niemal wydzierając spomiędzy warg kolejne westchnienie. Jak to robił? Próbowałam być spokojna i wnikliwie śledzić każdy jego ruch i nie umknąć przed nowym poznaniem, u bram którego właśnie się znaleźliśmy. Wydawało mi się, że zakamuflowane tajemnice naszych ciał miały pozostać wieczne. Teraz zupełnie łatwo ofiarowałam mu prawo do tego widoku, choćby w tej głębokiej ciemności. Powiodłam spojrzeniem po dłoni brata, która poruszała się ku górze, głaszcząc niespokojne wręcz udo. Jednocześnie wciąż trwałam obezwładniona, na rozdrożu, gdzieś w pułapce pragnienia i powinności. Szeroko otworzyłam oczy, gdy tylko podniósł się, atakując przyjemnie usta, z których potrafił wyczytać każde pragnienie. Ten jeden raz piekielnie podobało mi się to, że wiedział, że sam podpowiadał mi tak dobrze to, czego nawet nie umiałam sobie wyobrazić. Oswojona z mocą pocałunków zgarniałam między wargi każdy czar, najdrobniejszą iskrę powstającą w zderzeniu złaknionych ust. Natychmiast owinęłam się cała wokół brata, przywierając do niego biodrami jeszcze bardziej, wręcz nachalnie. Potrzebowałam go w całości i w całości też go dla siebie zagrabiałam, wczepiając się trwale każdą cząstką siebie – zupełnie jakby miał za chwilę wydostać się z uścisku, ograbić mnie z obietnicy namiętności i pozostawić samą. Nie mogłam na to pozwolić i gdzieś w głębi przeczuwałam, że już za późno, by tak mogło się stać. Że już był wyłącznie mój. Odchyliłam się, tonąc spojrzeniem w rozpalonym widmem komety niebie, gdy tylko objął czułością moje piersi, znacząc je falą nieskończonych pocałunków. Zaraz przymknęłam powieki, przytłoczona widokiem wirujących gwiazd. Paznokcie wbiły się bardziej skórę na jego plecach, uda ścisnęły, dusząc biodra brata, a usta zupełnie pozbawione oporu uwolniły potok prędkich wydechów. Co mi robił? Obiecywał więcej. A może tylko tak mi się zdawało? Czy to możliwe? Pokolorowane barwiącym odciskiem jego ust ciało zdawało się różowieć coraz bardziej. Blade policzki odsłoniły dokładnie takie same plamy. Zupełnie jak pośrodku śnieżycy, kiedy ostre lodowe igły hartowały wędrowca.
– Skąd wiesz? – zapytałam niejasno, zupełnie naiwnie, trochę w zarzucie i niedowierzaniu, gdy zmusił nasze spojrzenia do odnalezienia się razem. Skąd wiesz, jak czynić wszystko to, co dzieje się teraz? Skąd wiesz, że to właśnie ja, że chcesz więcej? Że nie robimy niczego złego? Niespokojnie przemieściłam się na jego udach i podciągnęłam nieco wyżej spódnicę niewygodnie plączącą się po nogach. Potem podniosłam głowę i popatrzyłam na niego. Kryło się w nim tak wiele, widziałam siłę i waleczność. Je znałam. Ale co z tym, co pozostało? Żądzą, którą oglądałam w nim pierwszy raz? Czułam, że była zaraźliwa, płynnie przedostawała się między nami, zaznaczając elektryzująco swoją obecność. Zwolniłam dłoń, by sięgnąć do palców, które tak władczo łapały moje wytargane włosy. Odciągnęłam je od nich silnym ruchem i poprowadziłam w dół, między dwie wznoszące się gwałtowniej niż zazwyczaj klatki piersiowe, a potem jeszcze niżej, w sąsiedztwie przenikającego się ciepła. Jego i mojego. Czy wiedział, że jeżeli teraz uczyni mnie swoją, będę jego już na zawsze? Nie znałam się na tym, ale wydawało mi się, że właśnie tak to działało. Co powinnam zrobić? Był rozbestwiony, umiałam to rozpoznać. Niedźwiedź miał wiele wcieleń. Nie myślałam, że kiedykolwiek ujrzę w nim właśnie to. Przecież nie było mi przeznaczone. Jednak teraz bardziej niż kiedykolwiek czułam, że właśnie mam do niego prawo i już nigdy więcej go nie utracę. - Chcesz mnie? - zapytałam niespodziewanie z siłą w głosie. Odważnie. Wiedziałam, że chciał, ale i tak miał odpowiedzieć.
Ja tobie też chcę dać więcej. Tylko musisz mi pokazać. Tylko muszę wiedzieć.
Myśli jakiekolwiek - ale nie moje.
Może cierpiałem na dziwną przypadłość, a może naprawdę byłem namaszczony mocą przeistaczania rzeczywistości samą siłą woli, naginania jej wedle własnych snów. Świat już tyle razy odpowiadał na moje wołania, że nie mogłem myśleć o sobie inaczej, niż jak o wszechmocnym stwórcy, o pieprzonym nadczłowieku, o potomku potężnych niedźwiedzi z odległej Syberii, uśpionych przez lata pod pierzyną śniegu, czekających na ryk zwiastujący długo wyczekiwaną wiosnę. Moim przebudzeniem miała być Varya. Nie pytałem już o pozwolenie, o zasady, powinności. Nie stawiałem pytań natury moralnej, bo to ja miałem być odpowiedzią. Stwórcą. Bogiem. Tym, który decydował o porządku świata. Wcześniej myślałem, że woń kadzidła mnie upoiła, ale im dłużej się jej poddawałem, tym bardziej byłem skłonny wierzyć, że więcej niż z kajdan było w niej zewu wolności.
Swoją dzikość trzymałem w ramionach.
- Zawsze - odwarknąłem gwałtownie, równo rozpalony co oburzony pytaniem siostry, oddychając ciężko tuż przy jej ustach. Zrzuciłem skórę ułożonego księgowego, wyrafinowanego młodzieńca, który nie popełniał błędów towarzyskich, elokwentnego chłopca z aspiracjami. Miała rację, znała moje prawdziwe oblicze, to uśmiechające się po drugiej stronie lustra - gwałtowne, ubroczone krwią, nasączone pogardą, chciwe i niecierpliwe, absolutne, bezwzględne, zafascynowane siłą, nieodwracalne. Oblicze niedźwiedzia-brata, ale nigdy wcześniej niedźwiedzia-kochanka, którego nawoływała każdym stłumionym westchnieniem i każdym gorączkowym gestem, muśnięciem skóry, ciężarem bioder, nieporadną wędrówką dłoni w głąb ciepłych ciał i zimnych serc. - Varya. - Szeptem zaklinałem jej imię, rozmazując głoski na jej ciele, które miało już odtąd należeć do mnie. Chciałem zagrać na nim jak na najrzadszym instrumencie, wydobywając niepowtarzalne dźwięki. Pod obcym niebem stać się wybitnym muzykiem, grającym koncert bez nut, zapisany gdzieś we wspólnej krwi, pulsującej jednym rytmem w dwóch sylwetkach. Symfonię dla naszej dwójki, zasnutą pożądaniem i gwałtownością, zapomnieniem i wielkością. - Varya. - Powtarzałem pieszczotliwie, szukając błyszczących jak czarne rubiny oczu. W ciemności odbija się w nich wyłącznie otchłań, a ja dryfowałem w niej uwolniony od rozrywających mnie na strzępy myśli. Była już tylko rozkosz, i ciepło dwóch ciał, dłoń wtłoczona między ciasny splot dwóch sylwetek, i upojenie używką, w której wybrałem się zatracić. Może kiedyś miałem zostać stracony - a może nigdy. Życie pełne wyrzeczeń nie było dla mnie. Chciałem kąsać, rozrywać i smakować krwi, po uszy zanurzony w hedonizmie, po uszy zanurzony w Varyi, między jej rozgrzanymi udami, głuchy na protesty, otępiały od doznań, znając już tylko jedno słowo, zapętlane w kółko niczym modlitwa.
Varya.
watch them fall
blood on a marble wall
I like the way they all
scream
W oparach zupełnie pierwszych dla mnie doznań, tak wrażliwa na wszelkie bodźce, wygaszałam umysł zbyt analityczny. Pozwalałam pieszczotom wygarnąć ze mnie przeszkody, zgasić wreszcie pytania, które co rusz haczyły jego wargi. Już dość. Cichło piekące echo rytuału, wznosiła się pieśń dwóch skrzyżowanych oddechów. Chciałam wygarniać z niego jeszcze więcej pocałunków, chciałam podążać w stronę dotyku w formie i mocy, której najbardziej pragnął. Nie wątpiłam, że mogłam mu to wszystko dać, jeżeli tylko pociągnie mnie za sobą w tę tajemnice, jeżeli złączy się ze mną tak, jak jeszcze nie dokonał tego nikt przed nim. Dłonie moje snuły się drapiąco po nagrzanej skórze, zgarniałam go całego dla siebie. Oczekująca i zaborcza. Nie miał prawa mnie teraz porzucić, nie miał prawa się wymknąć. Nawet jeżeli wiedziałam, że tego nie uczyni, moje ciało natrętnie ścierało się z jego ciałem. Zostawiałam zapach, ślady pazurów, cichy szelest wytarganych włosów i żar oddechu, którym moje usta postanowiły naznaczyć jego nagą skórę. Przy szyi, na linii szczęki, dalej przez policzek aż do czoła, na którym złożyłam pieczęć wilgotnych warg. By tego dokonać biodra oderwały się od bioder, pchając ciało ku górze. Wspinałam się, by w którym momencie znaleźć się zupełnie ponad nim. Popatrzeć z góry, obezwładnić, poczuć ten zjawiskowy żar jeszcze dosadniej. Gdy to czyniłam, nie miałam oswojonych schematów, jedynie obrazy kręcące się wokół powiek, odurzające, przymglone w przyjemności obcowania z drugą osobą tak bardzo, tak w pełni. Jak mogłam myśleć, że dopuściłabym do siebie kogokolwiek innego? Właściwie to nie myślałam, trzymałam wszystkie te wątki zatrzaśnięte gdzieś pod szafą, przytłoczone przez pozostałe, zbyt harde uczucia, by pozwoliły tym wydostać się na powierzchnię. On to robił, Arsentiy z każdym władczym zderzeniem ust wydobywał je ze mnie. Zupełnie jakby wiedział o mnie więcej niż ja sama. Ufałam mu bezgranicznie.
Zawsze. To wystarczyło, bym wzburzona przycisnęła do niego biodra jeszcze bardziej, wcisnęła się w ciepło, poszukała drogi, by zdjąć spomiędzy nas jeszcze jedną barierę. Zawsze. Szumiało w uszach, napastliwie je zaczepiając. Pachniał lasem. Lasem zmieszanym z czymś jeszcze, wonią ciała, dziwnie elektryzującą, łaskoczącą nos z każdym wdechem. Nie znałam zapachu bardziej odurzającego. Prowadziłam nos po jego skórze, rozchylonymi wargami pozostawiałam niewidzialny ślad, kiedy szeptał moje imię, kiedy opatulał mnie ciaśniej ramionami. Wszędzie, gdzie nacisnął, czułam rozlewające się aż po krańca ciała promienie lodu. Pozostawione na ciepłej skórze pocałunki zimowego niedźwiedzia wywoływały uczucie niemożliwe do opisania. Gorąco jego dotyku było mi lodem, śnieżycą, Syberią. Ostatnią Syberią, o której dziś powinnam myśleć. Głos, który ze mnie wydobywał przekleństwem swych poczynań, nie był szorstki, nie rozdzierał rzeczywistości. Pozostawał niespodziewanie miękki, a wyprowadzony na wolność, nawet mnie samej wydawał się obcy. Sprawiał, że kolana zaczynały dygotać, że chaos zupełnie przejął mój uporządkowany świat, sprawiał, że odsłaniałam się bardziej, byleby tylko kolejny raz przesunąć granicę. Czy jakakolwiek wciąż między nami pozostała? Znów wymówił moje imię, a wtedy nasze oczy spotkały się, atmosfera zgęstniała, dwa kolory szukały wzajemnej, wspólnej barwy. Wsunęłam dłoń w jego włosy i zacisnęłam na nich palce. Nie przerywaj, nie odchodź, pokaż i pozostań. Usta osaczyły usta, piękne tkaniny porwały się, pozostając zupełnie zbędnymi w czarze tej nocy. Pragnęłam, by nasze ciała poznały się, by nie pozostawiły sobie już żadnej tajemnicy. Lecz czy zupełnie? Księżyc i kometa, jedyni świadkowie naszej bliskości, przyglądali się, znacząc odsłonięte ramiona jasnym, czerwonawym blaskiem. Czułam, jak przede mną rozbudza się pasja, żądza i siła. Miała oblicze mojego brata, grzmiała groźnie, nie dopuszczając do mnie już nikogo innego. Poddałam się jej, spijałam ją z jego zaróżowionych, naznaczonych całymi melodiami pocałunków ust. Był mój. Mój i niczyj inny. Tej nocy należeliśmy do siebie. Tej nocy przeprowadził mnie przez nieznane. Za zasłoną drzew przemierzyliśmy tę drogę wspólnie, wzniosłym rykiem niezmącenie kusząc swoje dusze. Aż do przepaści, aż do kresu, choć wciąż jeszcze nie tam, gdzie znaleźć się mogli kobieta i mężczyzna. W głębi siebie.
zt x2
Ból minął, pozostały tylko uczucia, które nie przeminą i tęsknota, która mimo wszystko nie chciała go opuścić. Nie była ona jednak zła, pozwalała pamiętać o dobrych i miłych chwilach, które minęły. Stonowany uśmiech znów powrócił na jego twarz, jednak pozostał zarezerwowany tylko dla nielicznych. Podróże, wykopaliska i czas spędzony z dala od trosk pozwolił mu odpocząć, przemyśleć wiele spraw na nowo, spojrzeć na świat z nowej, świeżej perspektywy. Odcisnęło to jednak na nim swoje piętno i wiedział, że nie jest już taki jak wcześniej, że nie może być. Czasy w jakich przyszło mu żyć wymagały od niego więcej, więcej zaangażowania, więcej poświęcenia, a przede wszystkim większej stanowczości w każdym aspekcie.
Wrócił do kraju z nową energią i nowymi pomysłami, nowymi chęciami do walki, chociaż tego akurat nigdy mu nie brakowało.
Pierwsze kilka dni po powrocie spędził z rodziną, poświęcił czas dla dzieci, wiedząc, że tęskniły za ojcem tak samo jak za zmarłą matką. Dostrzegł, że jego bliźniaki również przeszły metamorfozę przez te kilka miesięcy jego nieobecności. Cornel zawsze miał twardy charakter, nigdy nie miał problemów by wpasować się w życie młodego lorda, teraz jednak stał się doroślejszy, poświęcał więcej czasu na naukę i doskonale swoich szermierczych umiejętności, niż na zabawę. Jego słodka i niewinna Melody, która jako jedna z niewielu osób potrafiła roztopić ojcowskie serce, nie była już taka niewinna. Przykładała się o wiele bardziej do nauki, poszerzała swoją wiedzę w wielu zakresach, zabawa zeszła na dalszy tor, lalki leżały w kącie jej komnaty, a na półkach pojawiło się więcej książek i przedmiotów, które powinny interesować młodą lady, pochodzącą z rodu Burke. Dzieci miały już po siedem lat i zdecydowanie ich czas beztroskiego dzieciństwa dobiegł końca, zaczynali życie lordów Durham, jakie było im pisane od dnia narodzin.
Wrócił również do pracy, Palarnia prosperowała dobrze podczas jego nieobecności, jednak widział wyraźnie, że brakowało tu jego ręki. Zanim wyjechał miał wielkie plany co do tego miejsca i teraz zamierzał do nich wrócić. Odnowił kontakty i na nowo powrócił do przerwanych czynności. Spędzał znów więcej czasu na Nokturnie niż w domu, jednak nikogo to nie zdziwiło. Xavier Burke był pracoholikiem i wiedział to każdy, kto choć trochę go znał.
Chociaż było powszechnie wiadomo, że lordowie Durham nie są fanami socjalizacji i najlepiej czują się w murach swojego zamku, to mimo wszystko pojawianie się na publicznych wydarzeniach było wymagane. Należało pokazać, że mimo swojej tajemniczości i pewnego rodzaju gburowatości, nadal są szanowaną rodziną czystej krwi, której leży na sercu dobro świata czarodziejów. Dlatego też postanowił pojawić się na festiwalu z okazji Brón Trogain. Bywał na nim już w poprzednich latach, w czasach swojej młodości i miał stąd wiele dobrych wspomnień. Gdzieś tam z tyłu głowy pojawiały się obrazy, kiedy uczęszczał na ten festiwal z małżonką, jednak szybko je odgonił, zamknął pod kluczem, nie mając zamiaru tego rozpamiętywać.
Stosowanie ubrany pojawił się na miejscu odbywania się całego wydarzenia i wszedł w tłum ludzi. Nie umknęło mu kilka ciekawskich spojrzeń rzuconych w jego kierunku, z całą pewnością zdążyło się roznieść, że wrócił do kraju. Nie robił sobie z tego jednak nic, doszedł do wniosku, że reklama dźwignią handlu, więc jeśli ludzie będą mówić o powrocie Lorda Burke’a, napędzi to jego biznes i przybliży go to do wyznaczonych celów.
Po przespacerowaniu się między straganami i przyjrzeniu się produktów, które mają do zaoferowania, jak również nabyciu kilku z nich, nogi pokierowały go w kierunku, z którego dochodziła muzyka. Sam co prawda preferował stonowaną i spokojną, która czasami grała cicho w jego gabinecie gdy ślęczał na księgami i raportami, to melodie płynące z okolic ogniska były dla niego minął odmianą. Zatrzymał się nieopodal płonącego ognia i odpalił papierosa. Zaciągnął się spokojnie, pozwalając dymowi wypełnić płuca, po czym wypuścił obłok z ust, który na moment przybrał kształt okręgu, by po chwili rozpłynąć się w powietrzu. Przez dłuższą chwilę w milczeniu obserwował ludzi zgromadzonych w około ognia i w jego okolicy, kiedy zauważył znajomą twarz. Gdzieś tam przeszła mu myśl, że nie spodziewał się jej tu zobaczyć, ale za moment pomyślał, że przecież trwa festiwal i każdy ma prawo się tu pojawić. Odrzucił niedopałek papierosa i na spokojnie, bez problemu omijając ludzi, skierował swe kroki w kierunku blondwłosej, jak zawsze eleganckiej kobiety.
- Lady Rosier, cóż za miła niespodzianka. - odezwał się spokojnie, stając przy niej, po czym ukłonił się kulturalnie, jak należało – Korzysta Lady z uroków festiwalu?
Brzeg długiej, powłóczystej sukni ze zwiewnego materiału sunie po zieleni traw. W beżach i złotach przywodzi na myśl wizerunek jednej z bogiń, jakim oddaje się dziś cześć. Każdy z wykonywanych gestów nadaje jej eterycznego wyrazu, zwłaszcza że ćwiczone przez lata, obecnie wyglądają już naturalnie. Kosmyki jasnych włosów wypuszczone z upiętego nisko na karku koka wysunęły się podczas ruchu, lecz przy półwili wyglądają, jakby efekt był zamierzony. Lekkie pantofle o nieco miększej podeszwie idealnie nadają się na ziemię polany, pozwalając jednocześnie czuć pod stopami miękkość poszycia.
Przechadza się wzdłuż straganów bardziej po to, by pomówić z mniej lub bardziej sobie znanymi czarodziejami, niż rzeczywiście pragnąc coś kupić. Naturalnie korzysta z wystawionego poczęstunku, chcąc spróbować każdej mieszaniny smaków, nawet jeśli te wbrew pozorom wydają się do siebie nie pasować. Smażone ryby, kwaśne kiszonki, słodycz ciast - jak można się nim oprzeć, zwłaszcza w ciąży?
Duszność tłoku zmusza do wycofania się, odejścia na bok, gdzie zaczerpnąć może świeżego powietrza. Ucieczka okazuje się nie być taka łatwa, co rusz napotyka znajomą sylwetkę, uprzejmie godząc się na krótką pogawędkę, by zaraz odejść ponownie, szukając ostoi bliżej ognisk. Nie mija chwila, aż znajduje ją ktoś, kto momentalnie wywołuje na twarzy Evandry uśmiech. Lord Burke przechodził w życiu przez wiele trudów, a mimo to nadal kroczy z wysoko uniesioną głową, nie dając się marazmowi.
- Zgadza się - przytakuje ze skinieniem głowy i dyga miękko. - Dobrze cię widzieć, Xavier - zwraca się do niego po imieniu ze szczerością w głosie. Podczas ich ostatniego spotkania panowała dość nostalgiczna atmosfera. Smutek gościł w ich sercach i głosach, kiedy radzili się wzajemnie, dzieląc przemyśleniami o życiowych wybojach.
- Potrzebuję chwili spokoju po przejściu wśród tłumu na targu. Mają wspaniałe bułeczki z miodem - dodaje teatralnym szeptem, nachylając się konspiracyjnie. - Niestety zbyt mnoga mieszanina zapach wprawia nas w mdłości. - Dłoń półwili przesuwa się z czułością po lekko zaokrąglonym już brzuchu. - Usiądziemy?
Wśród ognisk znajdowało się wiele miejsc, na których można było spocząć i pogrążyć się w rozmowie, czy zwyczajnie odpocząć od tańca wokół płomieni. Evandra wybiera najdalej ustawioną ławkę i zerka na lorda Burke z ukosa. - A ty? Jak się miewasz?
and i'll show you
hands ready to
bleed
- Ciebie również miło widzieć Evandro. Jak zwykle wyglądasz olśniewająco, nic tylko zazdrościć memu kuzynowi. - odparł spokojnie delikatnie przy tym kiwając głową.
Chociaż lady Rosier była młoda, to zdążyła już udowodnić, że zasłużyła na swoją reputację. Jako Lady Doyenne spełniała się wyśmienicie, a jej aparycja, sposób poruszania się i naturalnie wypowiedzi potwierdzały tylko, że jest arystokratką z krwi i kości. Urodzoną by być podziwianą i szanowaną. W żadnym wypadku również nie można było jej odmówić inteligencji. Miał przyjemność współpracować z nią jakiś czas temu i zaimponowała mu wtedy swoją wiedzą oraz pomysłami.
Kiedy ostatnio się spotkali Xavier nie był w humorze. Było to krótko po śmierci Charlotty. Nie zmieniało to jednak faktu, że krótka rozmowa, wspominki i pokrzepiające słowa Evandry, dodały mu trochę otuchy. Lady Rosier znała gorzki smak straty najbliższych, więc zdawała sobie sprawy w jakim wtedy był stanie. Chociaż nie można zapomnieć, że on miał prawo pokazywać swój smutek publicznie, wręcz było to od niego pod pewnymi względami wymagane, ona nie miała takiego przywileju z oczywistych względów.
- Zapachy mogą przytłaczać, rozumiem doskonale. - powiedział, po czym nadstawił ramię by mogła się na nim wesprzeć, po czym przeszli do bardziej oddalonej ławeczki, gdzie powietrze nie było tak przesycone festiwalowymi zapachami. - Nie miałem jeszcze sposobności by skosztować wspomnianych przez ciebie bułeczek, jednak narobiłaś mi smaka i zdecydowanie potem pójdę je zakupić. - pokiwał głową z łagodnym, jednak powściągliwym uśmiechem.
Zerknął na jej dłoń, która spoczywała na zaokrąglonym brzuchu, a przed jego oczyma na moment pojawił się obraz Charlotty w ciąży z bliźniakami. Jej dźwięczny śmiech kiedy jedno z dzieci kopnęło rozbrzmiał w jego głowie. Przymknął na chwilę oczy, po czym odgonił szybko to wspomnienie. Nie mógł sobie teraz na to pozwalać, nie chciał, nie w miejscu publicznym. Chwile słabości mógł okazywać jedynie w czterech ścianach własnej sypialni, w samotności.
- Dziękuję, dobrze. Zdecydowanie o wiele lepiej niż ostatnim razem gdy mieliśmy przyjemność się spotkać. Wyjazd, choć nie zapowiedziany, pozwolił odpocząć, oczyścić głowę i wrócić w pewien sposób odmieniony, jednak spokojny…i mniej przygnębiony, to na pewno. - odpowiedział uprzejmie na jej pytanie.
Domyślał się, że wiele osób spekulowało nad przyczyną jego wyjazdu, ale zdawał sobie jednocześnie sprawę, że z drugiej strony było to oczywiste. Ci, którzy go dobrze znali doskonale wiedzieli jakim ciosem była dla niego utrata ukochanej. Wydawałoby się, że dorosły, opanowany mężczyzna jak on zniesie to wszystko i robił to na forum publicznym, osobiście jednak cierpienie z dnia na dzień było coraz bardziej nie do zniesienia. Sam nie spodziewał się po sobie czegoś takiego.
Teraz jednak faktycznie było lepiej i żywił nadzieję, że będzie tak cały czas.
- A jak twoje samopoczucie? Wszystko w porządku? - spytał ze szczerym zainteresowaniem.
- Czego dotyczył wyjazd, jeśli mogę zapytać? - interesuje się absencją arystokraty, bardziej ze względu na chęć bliższego poznania lorda Burke, niż zwykłego wścibstwa. Kurtuazyjnie korzysta z wyciągniętego ramienia, pozwalając podprowadzić się do wolnej ławki na uboczu.
- Doskonale, staram się czerpać z festiwalu wszystko to, co najlepsze. Otaczam się wspaniałymi ludźmi, podziwiam niezwykłą sztukę, raczę wymyślnymi kulinariami. Czegóż więcej chcieć od życia? - śmieje się radośnie, bo czyż nie brzmi to jak idealne życie, jakie każdy z nich chciałby prowadzić każdego dnia? Przeciętni czarodzieje sądzą, że zapewne tak wygląda ich codzienność - skąpana wyłącznie w jasnych barwach, pełna beztroski, skupiona na przyjemnościach i uniesieniach serca. - Przyznać jednak muszę, że moje myśli coraz częściej uciekają do Evana. - To oczywiste, że półtoraroczne dziecko zostało w pałacu wraz z zastępem opiekunek, lecz dla uczącej się matczynej miłości półwili każda przedłużająca się rozłąka staje się utrapieniem. - Więź dziecka z rodzicem jest tą najbardziej istotną, pozwalającą czuć się bezpiecznie i pewnie. Wiem, że należy im też dać trochę wolności, by mogły się rozwijać same, ale też… - urywa wreszcie, zmieniając zatroskany wyraz twarzy na lekki uśmiech. - Jak twoje dzieci Xavierze? Jak przetrwały rozłąkę z tobą na tak długi czas? - Cornel i Melody są znacznie starsze od młodego Rosiera, za parę lat miały udać się do Hogwartu. Tej samej przyszłości chce dla swoich pociech Evandra, pozostając w sentymencie ze szkołą, jaka ją wychowała. Ma jednak świadomość, że to Beauxbatons kształci przyszłych Rosierów, ucząc wrażliwości i niezbędnej wiedzy o ich przodkach - tylko czy aby na pewno nie można wprowadzić podobnych reform w szkole angielskiej? Dziś, kiedy mają już władzę nad krajem, jedyne co pozostaje, to wziąć sprawy w swoje ręce i ukierunkować rzeczywistość pod własne dyktando.
- Czy zastanawiałeś się może, czy aby na pewno Hogwart stoi obecnie na czele szkół nauczających młodzież? W obliczu nadchodzących szybko zmian trudno jest pewnie nadążyć z programem, który pokrywałby się materiałem z najistotniejszymi faktami. - Jak choćby historia magii, na której kartach zapisują się wszystkie wydarzenia z ostatnich miesięcy. Ten, komu przypadnie zaszczyt spisania ważnych dat oraz nazwisk, kształtować będzie umysły przyszłych pokoleń. Zaledwie kilka dni wcześniej, podczas wizyty w Rumunii, zachłyśnięta tamtejszą świeżością (nawet jeśli nadal zacofaną w stosunku do wyzwolonej Anglii), zapragnęła sięgnąć do silniejszych zmian, jakie zresztą od pewnego już czasu chodziły po głowie. Sama nie ma jednak wiedzy ani umiejętności, które pozwoliłyby na zajęcie się spisywaniem historii bardziej zaawansowane, niż ledwie wypunktowanie wydarzeń, na których sama miała przyjemność gościć - ale jakby zlecić to profesjonaliście?
and i'll show you
hands ready to
bleed
- Wykopaliska przede wszystkim. Między nami... – nachylił się do niej niby to konspiracyjnie – kurzyłem się na wykopaliskach i zagłębiałem się w pajęczynach w starych grobowcach i badałem starożytne artefakty. - odparł spokojnie lekko kiwając głową, po czym wrócił do poprzedniej pozycji.
Mało kto potrafił sobie wyobrazić dostojnego lorda czy kogokolwiek z rodzin arystokratycznych w warunkach polowych. Było potocznie przyjęte, że osoby z ich statusem społecznym to przeważnie tylko leżą i pachną, a jeśli zajmują się czymś w formie pracy to jest to coś przy czym się nie brudzą. Xavier zdecydowanie odbiegał od stereotypowego wzoru lorda, owszem, prowadził palarnie opium znajdującą się w podziemiach rodzinnego sklepu na Nokturnie i zajmował się ekspertyzą nowo przybyłych artefaktów do sklepu, ale jednak jego głównym zamiłowaniem było branie udziału w wykopaliskach, zwiedzanie i odkrywanie starożytnych budowli i grobowców oraz badanie zapomnianych i nieznanych artefaktów. Nie miał nic przeciwko temu by się przy tym trochę ubrudzić.
- Myślę, że sama sobie odpowiedziałaś na to pytanie Evando. - zgodził się z nią, w taki dzień jak ten niczego więcej nie było potrzeba.
Wsłuchał się w jej słowa na temat dzieci. Miała racje, pociechy potrzebowały bliskości rodziny, rodziców przede wszystkim. Nie wszystkim jest to dane niestety, jednak wychodził z założenia, że takie sytuacje również hartują charakter dzieci. Nie zmieniało to jednak faktu, że jeśli chodziło o jego dzieci, zwłaszcza teraz, planował im poświęcać dokładnie tyle uwagi ile tego wymagają.
- Kiedy dzieci są w tak młodym wieku jak twój syn nie potrzebne im aż tak dużo wolności. Moim zdaniem dopóki są małe należy wykorzystywać możliwość spędzenia z nimi czas jak się da najbardziej. Zobaczysz, kiedy skończy te magiczne siedem lat, jak moje bliźniaki będziesz tęsknić do jego uwagi. - mimowolnie zaśmiał się cicho – Melody uważa się już za dorosłą damę, która już nie potrzebuje towarzystwa ojca na spacerach w ogrodzie, chociaż wiem, że po cichu wolałaby żebym jej towarzyszył. Cornel za to co całkiem inny temat, on już jest praktycznie kompletnie niezależny. Ten mały lord zaskakuje mnie każdego dnia swoją wiedzą i inteligencją. - pokiwał głową z lekkim zamyśleniu – No cóż, Melody zachowuje się jakby rozłąki nie było, jednak Cornel ma mi to wyraźnie za złe. Muszę znów wrócić w jego łaski.
Domyślał się, że nie będzie to łatwe zadanie, jednak nie zamierzał się poddawać. Słysząc jej pytanie zamyślił się na dłuższą chwilę. Kiedy on chodził do Hogwartu nie narzekał na program edukacji, chociaż kiedy zaczął się interesować czarną magią, to zabrakło mu tego. Dopiero kiedy opuścił mury szkoły i zrobił rachunek sumienia, doszedł do wniosku, że szkoła powinna przejść kilka reform aby wykształcić więcej czarodziei. Przede wszystkim należało się pozbyć szlam, ale tego nie powiedział głośno, bo nie wypadało komuś takiemu jak on, nie ważne jakie przekonania ma.
- Myślę, że aktualnie jest o wiele lepiej niż było wcześniej. W końcu program skupia się na tym co ważne i uczy młode pokolenia tego co im się naprawdę w życiu przyda. Jednak masz rację, nadążanie za dynamicznymi zmianami jest ciężkie, ale jestem przekonany, że kiedy wszystko się uspokoi, program zostanie unormowany. - był pewny swoich słów co było również widać w wyrazie jego twarzy.