Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja
Zamglone wzgórza
AutorWiadomość
Zamglone wzgórza
To bardzo spokojne miejsce znajduje się w oddaleniu od najbliższych skupisk mugoli. Prawie zawsze osiada tutaj mlecznobiała mgła, ale mimo tego miejsce posiada swój niepowtarzalny urok i jest wprost idealne dla każdego, kto szuka ucieczki od zgiełku i codzienności. Czas wydaje się niemal stawać w miejscu, na pozór nic nie da rady zakłócić naturalnego rytmu przyrody. Czasem pojawiają się tu artyści szukający inspiracji, o czym może świadczyć stara, porzucona sztaluga leżąca gdzieś w trawie i powoli popadająca w zapomnienie. Jeśli dobrze się rozejrzeć, można znaleźć inne drobne pozostałości po sporadycznych odwiedzających: parę zaśniedziałych monet, starą fajkę, pusty flakonik po bliżej nieokreślonym eliksirze. Gdy dzień jest mniej mglisty, na jednym ze wzgórz można dostrzec ruiny starego zamku, najprawdopodobniej wzniesionego przez mugoli i opuszczonego wieki temu. Poniżej, w dolinie, znajduje się podmokły las, spowity najgęstszą mgłą i owiany tajemnicą. Czy odważysz się zejść z przyjemnego, cichego wzgórza prosto w jego serce? Niektórzy mówią, że z racji odległości od mugolskich siedlisk upodobały go sobie magiczne stworzenia.
Kiedyś bawili się na tych wzgórzach z Cynericiem. Gdy nie zdawali sobie w pełni sprawy, co działo się z ich krajem i czarodziejami. Gdy nie obchodziła ich polityka, bo zwyczajnie nie pojmowali jej znaczenia. Te czasy miały już nie wrócić, chociaż miejsca pozostały. Tak samo jak wspomnienia. Ich nie można było zmienić. Można było sprawić, że lokacje z dziecięcych lat będą znaczyły jeszcze coś innego. Nie tylko błogie wydarzenia praktycznie zapomnianych dni. Wszystko się zmieniło. Oni dojrzeli, a świat dookoła nich się wyostrzył. Już nie prowadzono otwartej wojny, ale konflikt krył się w podziemiu. W organizacjach, w Ministerstwie Magii, w Hogwarcie, w całej Wielkiej Brytanii. Trzeba było się opowiedzieć po czyjejś stronie lub zdychać w masie szarych obywateli. Nie zdawali lub nie chcieli zdawać sobie sprawy, co się działo dookoła nich. Czy referendum i fala dzikich morderstw nie dała im do myślenia? Wyniki były aż nadto sfałszowane i kłamało się społeczeństwu prosto w twarz. Nieliczni podnosili bunt, chociaż szybko ich teraz uciszano, dzięki wprowadzonym zmianom w strukturze rządu. Wymuszonym i sztucznym. Dziesiątki osób zostały przebranżowione i zesłane do miejsc pracy, na których w ogóle się nie znali. Część pewnie miała odejść w ogóle z posługi takim oszustom. Ponad osiemdziesiąt procent nie głosowałoby za takimi drastycznymi zmianami. Ludzie nie lubili zmian. Dbali jedynie o to, by mieli co jeść, w co się ubierać i gdzie mieszkać. Cała reszta ich nie obchodziła. Zmiany niosły za sobą niebezpieczeństwo przystosowania się do nowych warunków, a to powodowało strach. Bo naruszenie monotonii i oderwania od ciepłego fotela równało się ze strachem. Człowiek bał się niepewnej przyszłości. Wolał przecież dbać o to, co miał. Bo na co komu policja antymugolska, na co zmiana struktury Departamentów? Po co opuszczanie koalicji z innymi państwami? Były to pytania, których odpowiedzi brzmiały negatywnie w głowach większości obywateli czarodziejskiego świata. Czy aż tak trudno było zauważyć, że coś nadchodziło? Sam nie wiedział, co dokładnie, ale zamierzał stawić temu czoła, być w środku, a nie dowiedzieć się wszystkiego po fakcie. Właśnie dlatego cieszył się, że Riddle nakazał mu zwerbować starszego Yaxley'a. Były to plany, które snuł o wiele wcześniej, jeszcze przed słowami Czarnego Pana.
Morgoth czekał na swojego kuzyna, by powiedzieć mu wszystko. Miał dość tajemnic, a Cyneric był silnym sojusznikiem. I już zawsze miał nim być.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zamglone wzgórza prezentowały się pięknie. Dostojnie i przerażająco zarazem. Miały w sobie coś z bagien Fenland, które kochał nade wszystko. Wiedział, że przyszedł czas na zmiany. Przeczytawszy wyniki referendum ogłoszone w Proroku uśmiechnął się z zadowoleniem. Nadchodził ich czas. Do tych urzędników nareszcie dotarło to, jaką krzywdę robili obywatelom magicznego świata. Jak zaniedbywali korzenie, umiejętności p r a w d z i w y c h czarodziejów. Teraz wszystko miało się zmienić. Żadne tolerancje, nawoływanie do równości, bunt przeciwko słusznym poglądom nie mógł się udać - był o tym przekonany. Polityka nigdy nie interesowała go w stopniu większym, niż to konieczne, lecz po wyborach - tak ważnych dla arystokracji - na nowo zyskał wiarę. W moc ulepszenia wadliwego systemu. Zastąpienia go czymś lepszym, funkcjonalniejszym, prawdziwszym oraz właściwszym. Potrafiłby znaleźć wiele pasujących, gloryfikujących nadchodzącą rewolucję przymiotników, lecz uznał to za zbędne.
Domyślał się, że i Morgoth miał dla niego pewne informacje. Czuł podskórnie, że ta rozmowa wiele zmieni w jego dotychczasowym życiu. Pędzącym wprost tak, jak tego oczekiwał. Dorastała w nim pewność co do własnych poczynań, zdobywał cenne przekonanie jak postąpić w sprawach prywatnych, a teraz jeszcze czekało go coś więcej. Coś, co nada jego egzystencji większego celu. Nie mógł się doczekać zwabiony obietnicą złożoną na ostatnim polowaniu. Pragnął jak najwięcej. Potrafił wysnuć wnioski po mimice kuzyna, że to będzie coś więcej niż zwykła, lekka konwersacja.
Z takim - dość uroczystym wręcz - nastrojem dotarł do kolebki wspomnień z dzieciństwa. Nabrał świeżego, mroźnego oraz przesyconego wilgocią powietrza w płuca. Dostrzegł sylwetkę, dla której tu przyszedł. Przestąpił wprzód kilka zamaszystych kroków, prędko odnajdując się obok krewnego. Grząski grunt przyjemnie uginał się pod ciężkimi butami; w oddali posłyszał trel ptaszyny.
- Morgo - przywitał go oszczędnie, jak zawsze. Zaraz przeniósł wzrok na horyzont, na mgłę gęstniejącą wśród kniei, które wręcz przywoływały ich do siebie. W jego sercu zagościł dziwny spokój, a duża doza siły biła z jego postawy. Był gotów.
Domyślał się, że i Morgoth miał dla niego pewne informacje. Czuł podskórnie, że ta rozmowa wiele zmieni w jego dotychczasowym życiu. Pędzącym wprost tak, jak tego oczekiwał. Dorastała w nim pewność co do własnych poczynań, zdobywał cenne przekonanie jak postąpić w sprawach prywatnych, a teraz jeszcze czekało go coś więcej. Coś, co nada jego egzystencji większego celu. Nie mógł się doczekać zwabiony obietnicą złożoną na ostatnim polowaniu. Pragnął jak najwięcej. Potrafił wysnuć wnioski po mimice kuzyna, że to będzie coś więcej niż zwykła, lekka konwersacja.
Z takim - dość uroczystym wręcz - nastrojem dotarł do kolebki wspomnień z dzieciństwa. Nabrał świeżego, mroźnego oraz przesyconego wilgocią powietrza w płuca. Dostrzegł sylwetkę, dla której tu przyszedł. Przestąpił wprzód kilka zamaszystych kroków, prędko odnajdując się obok krewnego. Grząski grunt przyjemnie uginał się pod ciężkimi butami; w oddali posłyszał trel ptaszyny.
- Morgo - przywitał go oszczędnie, jak zawsze. Zaraz przeniósł wzrok na horyzont, na mgłę gęstniejącą wśród kniei, które wręcz przywoływały ich do siebie. W jego sercu zagościł dziwny spokój, a duża doza siły biła z jego postawy. Był gotów.
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
Mogli się spotkać i porozmawiać w jednym z ich domów. Mogli, ale tego nie zrobili. Morgoth wolał jednak przestrzenie, pobyt na łonie natury z daleka od wszelakich siedlisk ludzkich. Tylko w oddali z wzgórza na którym stał widać było zanurzone w mleku gęstej mgły ruiny zamczyska. Kiedyś zapytał o nie swojego ojca. Odpowiedział krótko że jedynie czarodzieje mogliby wznieść podobną budowlę, a jeśli przypisuje się ją mugolom, historia najwidoczniej gdzieś postanowiła skręcić i zmienić prawdę. Młody Yaxley zawsze czuł, że jego ojciec był stworzony do wielkich rzeczy. Słuchając jego słów, znając już sekret młodości i wiążących się zdarzeń zanim się narodził, wiedział jedno. Leona Vasilasa nie można było zabić. Wciąż miał ich ostatnie spotkanie przed oczami. Spotykali się wraz z jakimś urzędnikiem Ministerstwa. Jednak to nie przebieg spotkania tak zapadł mu w pamięć, a pożegnanie. Pożegnał się z ojcem, a ten tylko mruknął w charakterystycznym dla siebie sposobie i poszedł wolno w stronę kominków przy wyjściu z Ministerstwa Magii. Poruszając się w lekko zgarbionej pozycji, nie wystawał zbytnio ponad innych czarodziejów, ale dalej wyglądał jakby ci co omijali. Mimo wszystko to on był człowiekiem odpowiedzialnym za wciągnięcie syna do szeregów Rycerzy Walpurgii i zrobił to bez pytania Morgotha o zgodę. Wiedział, że jego syn był mu oddany i wyznawał wszystkie potrzebne do walki o czystość krwi idee. Czy czuł to samo co on teraz przed tamtą rozmowę? Czekając na Cynerica, Yaxley zastanawiał się czy ta nagła rekrutacja miała związek z referendum... Czy oznaczało to, że Grindelwald zaczynał zbierać siły, więc oni też musieli? Co by nie było był dumny, że Riddle wybrał jego kuzyna, by stał się jednym z nich.
Nie musiał długo czekać, by ten pojawił się u jego boku. Przez chwilę stali w ciszy zupełnie jakby przeprowadzali całą konwersację w myślach. Morgotha niepokoiła jedna kwestia - czy w odpowiedni sposób, odpowiednimi słowami przekaże istotę sprawy, dla której się tu spotkali. Nie było jednak na co czekać. Pamiętał rozmowę ze swoim ojcem i właśnie po nią sięgnął.
- Ufam ci, kuzynie - zaczął, a wraz z tymi słowami kryła się cała prawda o relacji między obojgiem Yaxley'ów. Oczywiście że Cina wiedział to już wcześniej, ale był to pewien sposób podsumowania. Obaj znali wartość tych słów, a także tego co za nimi szło. - Potrzebuję cię w nadchodzącej walce o naszą rodzinę. O wartości które powinny być podstawą wszystkich czarodziejów czystej krwi. O przyszłość bez mugoli w naszym świecie. To szaleństwo musi się skończyć. Dlatego właśnie chcę ci powiedzieć o Rycerzach Walpurgii. O tym co możemy osiągnąć i o tym co już osiągnęliśmy. Jesteśmy silniejsi niż kiedykolwiek i potrzebujemy kolejnych walczących o nową przyszłość. Potrzebuję ciebie, Cina. Zamierzasz za to walczyć? - urwał swoją długą wypowiedź, czekając na odpowiedź kuzyna. Znał ją, jednak wiedział, że musi to usłyszeć, by kontynuować.
Nie musiał długo czekać, by ten pojawił się u jego boku. Przez chwilę stali w ciszy zupełnie jakby przeprowadzali całą konwersację w myślach. Morgotha niepokoiła jedna kwestia - czy w odpowiedni sposób, odpowiednimi słowami przekaże istotę sprawy, dla której się tu spotkali. Nie było jednak na co czekać. Pamiętał rozmowę ze swoim ojcem i właśnie po nią sięgnął.
- Ufam ci, kuzynie - zaczął, a wraz z tymi słowami kryła się cała prawda o relacji między obojgiem Yaxley'ów. Oczywiście że Cina wiedział to już wcześniej, ale był to pewien sposób podsumowania. Obaj znali wartość tych słów, a także tego co za nimi szło. - Potrzebuję cię w nadchodzącej walce o naszą rodzinę. O wartości które powinny być podstawą wszystkich czarodziejów czystej krwi. O przyszłość bez mugoli w naszym świecie. To szaleństwo musi się skończyć. Dlatego właśnie chcę ci powiedzieć o Rycerzach Walpurgii. O tym co możemy osiągnąć i o tym co już osiągnęliśmy. Jesteśmy silniejsi niż kiedykolwiek i potrzebujemy kolejnych walczących o nową przyszłość. Potrzebuję ciebie, Cina. Zamierzasz za to walczyć? - urwał swoją długą wypowiedź, czekając na odpowiedź kuzyna. Znał ją, jednak wiedział, że musi to usłyszeć, by kontynuować.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Mieli wiele wspólnego. Zamknięcie w czterech ścianach nie należało do listy ulubionych miejsc Cynerica. Wolał naturę, przestrzeń oraz nieustający dostęp do czystego powietrza - rozmowa w terenie czy też spacer wydawał mu się być jak najlepszą opcją. Pozbawioną konwenansów nakładanych przez Fenland. Tutaj obaj mogli czuć się swobodnie - z dala od wścibskich spojrzeń oraz oceniających wniosków. Bez podsłuchu. Jedynie wzgórza, trawa, mgła oraz okoliczne stworzenia mogły być świadkami wymiany zdań między dwoma Yaxley'ami. Nie przypuszczał jak mocno ta rozmowa okaże się dla niego znamienna. Nie podejrzewał, że rozpoczęty przed miesiącem temat podczas polowania po brytyjskich lasach zostanie tak mocno rozbudowany. Co za tym idzie - nie sądził, że jego kuzyn miał teraz wiele myśli na głowie. Oraz zadań. Nie wiedział nic o Rycerzach, o misji. Z jakiegoś powodu Morgoth wspomniał poprzednio o Tomie Riddle - tylko dlaczego? Czy coś się za tym kryło? Kłamstwem byłoby stwierdzenie, że to właśnie te rozmyślania w głównej mierze zajmowały cynericową głowę. Wspomnienie rzucone kilka tygodni temu przez krewnego oraz bliskiego przyjaciela zatarło się nieco w jego pamięci. Właśnie teraz, w tej chwili rozpaliło się na nowo powodując masę pytań oraz wątpliwości rozprzestrzeniających się po wszystkich neuronach.
Nie wiedział nic o liście, tak jak o wielu innych szczegółach. Stał dość podekscytowany, co mogły zdradzać jedynie jego oczy - roziskrzony wzrok nie można było pomylić z niczym innym. Odgarnął targane przez wiatr włosy, splatając je ostatecznie z tyłu. Wpatrywał się w horyzont podziwiając piękno okolicy. Trwali tak w milczeniu, co Yaxley'owi w ogóle nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, czuł się komfortowo w tej sytuacji. Jedynie podskórnie odczuwał delikatne zniecierpliwienie - pragnął poznać wszystkie tajemnice już, natychmiast. Nie odważył się jednak okazać ponaglenia.
Słuchał uważnie obracając się w kierunku kuzyna. Analizował sens wypowiedzianych przez mężczyznę słów przekładając to od razu na swoje pragnienia. Zdziwił się słysząc, że powołano organizację, żeby walczyć o jedynie słuszny model magicznego świata. Z drugiej strony - nie powinien być w ogóle zaskoczony. Ministerstwo już od dawna nie radziło sobie z napływem brudu do czystokrwistego społeczeństwa czarodziei. Morgoth miał rację - to szaleństwo musiało się wreszcie skończyć.
Jego zaufanie znaczyło dla Cynerica w tym wszystkim najwięcej. Powierzając mu te wszystkie tajemnice niejako poświadczał za niego wśród innych im podobnych. Doceniał to.
- To wszystko, co powiedziałeś… masz słuszność. Chcę - przytaknął po dłuższej pauzie. Czekając na więcej. Obserwując, jak zainteresowanie wypełnia wszystkie komórki ciała oraz jego wolną wolę. Zapragnął stać się częścią machiny, która pozwoli oczyścić świat ze szlamu. Wierzył, że to jego rola. Że jego ojciec właśnie tego by dla niego pragnął gdyby żył.
Nie wiedział nic o liście, tak jak o wielu innych szczegółach. Stał dość podekscytowany, co mogły zdradzać jedynie jego oczy - roziskrzony wzrok nie można było pomylić z niczym innym. Odgarnął targane przez wiatr włosy, splatając je ostatecznie z tyłu. Wpatrywał się w horyzont podziwiając piękno okolicy. Trwali tak w milczeniu, co Yaxley'owi w ogóle nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, czuł się komfortowo w tej sytuacji. Jedynie podskórnie odczuwał delikatne zniecierpliwienie - pragnął poznać wszystkie tajemnice już, natychmiast. Nie odważył się jednak okazać ponaglenia.
Słuchał uważnie obracając się w kierunku kuzyna. Analizował sens wypowiedzianych przez mężczyznę słów przekładając to od razu na swoje pragnienia. Zdziwił się słysząc, że powołano organizację, żeby walczyć o jedynie słuszny model magicznego świata. Z drugiej strony - nie powinien być w ogóle zaskoczony. Ministerstwo już od dawna nie radziło sobie z napływem brudu do czystokrwistego społeczeństwa czarodziei. Morgoth miał rację - to szaleństwo musiało się wreszcie skończyć.
Jego zaufanie znaczyło dla Cynerica w tym wszystkim najwięcej. Powierzając mu te wszystkie tajemnice niejako poświadczał za niego wśród innych im podobnych. Doceniał to.
- To wszystko, co powiedziałeś… masz słuszność. Chcę - przytaknął po dłuższej pauzie. Czekając na więcej. Obserwując, jak zainteresowanie wypełnia wszystkie komórki ciała oraz jego wolną wolę. Zapragnął stać się częścią machiny, która pozwoli oczyścić świat ze szlamu. Wierzył, że to jego rola. Że jego ojciec właśnie tego by dla niego pragnął gdyby żył.
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
Wiedział, czego żądał od niego ojciec, gdy zdradzał mu tę tajemnicę. Wiedział, że mu ufał i mógł zawierzyć. Dlatego też nie bał się tego, co miało nadejść. Nie było na to miejsca, a w dodatku pragnął walczyć o dobry świat dla swojej rodziny. Dla magii, dla idei. Chociaż nigdy nie liczyło się nic więcej nad więzy krwi. To było najważniejsze, by trwali razem i nie dali się splugawić paskudnemu napływowi brudnej krwi. Nie chodziło o ambicje czy spełnienie własnych pragnień. Zależało mu na jedności, którą posiadali Yaxley'owie i której nikt nie mógł im odebrać. Dlatego patrząc na swojego kuzyna, stojącego przy nim ramię w ramię, gotowego do tego samego, czego on podjął się parę lat temu, wiedział, że wytrwają. Mieli siebie nawzajem i to właśnie oni stawali się silnymi obrońcami rodzinnej spuścizny. Musieli zadbać o to, by następne pokolenia nie musiały się bać lub zostać zupełnie przygniecione nadchodzącymi, nowymi ideami. Jak chociażby te Grindelwalda. Lub napierania mugolskiej części magicznego społeczeństwa, która nigdy nie powinna się przydarzyć.
-Człowiek może mieć wszystko, jeśli jest zdolny do poświęceń. Razem z naszymi narodzinami pojawiło się ślubowanie obrony bliskich. Nie będziemy nic posiadać. Naszym przywilejem będzie brud. W mroku poprowadzi nas jedynie ambicja. A obietnice, które złożymy, będą należały do nas, chociaż wpływać będą na całą naszą rodzinę. Wojny, które przeżyjemy będą krokiem do wolności. Jeśli poddamy się napływowi złej krwi, nie stracimy tylko jej. Nasze prawa od urodzenia, rodzinę. Poniesiemy te straty. Przetrwamy ten ból, ale gdy odnajdzie nas ciemność, zmierzymy się z nią. Samotnie.
Umilkł, starając się zebrać dalsze myśli. Chociaż ten urwany wątek wcale nie był niepotrzebny. Słowotok nie był tu wskazany, ale słowa niosły ze sobą wartość. Wartość, którą należało podkreślić.
- Nie jesteśmy sami - zaczął po chwili. Spokojnie i opanowanie jak zawsze. Nie burzyło to jednak pewnego wzniosłego, mistycznego niemal nastroju. - Świat, który znamy teraz chyli się ku ruinie. Musimy go uratować. Naszą rodzinę. Przyłącz się do nas. Stań w szeregach Rycerzy Walpurgii, kuzynie i zawalcz ze mną o przetrwanie czegoś więcej niż jedynie idei.
-Człowiek może mieć wszystko, jeśli jest zdolny do poświęceń. Razem z naszymi narodzinami pojawiło się ślubowanie obrony bliskich. Nie będziemy nic posiadać. Naszym przywilejem będzie brud. W mroku poprowadzi nas jedynie ambicja. A obietnice, które złożymy, będą należały do nas, chociaż wpływać będą na całą naszą rodzinę. Wojny, które przeżyjemy będą krokiem do wolności. Jeśli poddamy się napływowi złej krwi, nie stracimy tylko jej. Nasze prawa od urodzenia, rodzinę. Poniesiemy te straty. Przetrwamy ten ból, ale gdy odnajdzie nas ciemność, zmierzymy się z nią. Samotnie.
Umilkł, starając się zebrać dalsze myśli. Chociaż ten urwany wątek wcale nie był niepotrzebny. Słowotok nie był tu wskazany, ale słowa niosły ze sobą wartość. Wartość, którą należało podkreślić.
- Nie jesteśmy sami - zaczął po chwili. Spokojnie i opanowanie jak zawsze. Nie burzyło to jednak pewnego wzniosłego, mistycznego niemal nastroju. - Świat, który znamy teraz chyli się ku ruinie. Musimy go uratować. Naszą rodzinę. Przyłącz się do nas. Stań w szeregach Rycerzy Walpurgii, kuzynie i zawalcz ze mną o przetrwanie czegoś więcej niż jedynie idei.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Chociaż Cyneric nie był typem altruisty - wręcz daleko mu było do tego miana - a los innych ludzi w większości obchodził go tyle co nic, co nawet sam odczuwał potrzebę zmian. Dusił się w obecnym porządku świata, denerwował go zastój Ministerstwa Magii, mierzili ludzie niegodni oddychania tym samym powietrzem. Tu nie chodziło nawet o separację p r a w d z i w y c h czarodziejów od reszty społeczeństwa, skoro taki stan panował obecnie - sprawa tyczyła koniecznej eliminacji wszelkiego robactwa stąpającego po tej ziemi. Nazywał się w duchu radykałem, fanatykiem i naprawdę nie interesowała go możliwość nazwania go przez innych ludzi ograniczonym człowiekiem. Teraz faktycznie nim był - wszakże to istnienie szlam stanowiło dla niego krępujące więzy. To przez nich nie mógł otwarcie używać magii, to oni jakimś niezrozumiałym zbiegiem okoliczności napływali do czarodziejskiego świata rozrzedzając krew osób posiadających różdżki. Stanowili realne zagrożenie, które musiał zlikwidować. Nie tylko dla siebie, lecz również dla swojej rodziny oraz innych arystokratycznych rodów. Uważał, że teraz bardziej niż kiedykolwiek indziej musieli trzymać się razem. Powstrzymać panujące szaleństwo tolerancji niszczącej dotychczasowy, idealny schemat życia. Gotów był nawet zawiesić na ten cel broń z rodzinami, które niekoniecznie uważał za godne yaxley’owego miłosierdzia. Wtedy jeszcze nie wiedział jak wiele z nich zacznie chylić się ku zdradzieckim poglądom.
Słuchał uważnie Morgotha, a początkowe podekscytowanie nie słabło. Więc jednak istnieli ludzie uważający to samo co on. Dążący do równowagi, władzy oraz porządku. I postanowili działać, coś z tym zrobić. Jedyne pytanie, które nasuwało się na usta Cynerica, to - dlaczego tak późno się o tym dowiaduje? Mimo wszystko nie odważył się przerwać kuzynowi ani razu, wierząc jego pobudkom. I planom. To musiała być część jakiegoś większego planu, wiedział to.
- Jestem na to gotów. Walczyć dla naszej rodziny - odparł po krótkiej pauzie, patrząc wprost na młodszego Yaxley’a. - Znasz mnie jak nikt inny. Ty najlepiej wiesz na co mnie stać oraz moje przymioty. Wierzę, że ufasz mi tak jak ja tobie - dodał z wolna, wiedząc, że tym razem oszczędność słów nie była dobra. Rozmawiali na zbyt poważne tematy, żeby móc je zbyć milczeniem lub zwykłym skinięciem głowy rozumiejąc słowa drugiego. - Powiedz mi, co ma z tym wspólnego Riddle? To on założył Rycerzy? - spytał z ciekawości, ponownie odgarniając włosy do tyłu. Chłonął informacje jak gąbka, chciał wiedzieć jak najwięcej, najlepiej poznać wszystkie niuanse, byleby tylko móc wrosnąć w tą samą ideę.
Słuchał uważnie Morgotha, a początkowe podekscytowanie nie słabło. Więc jednak istnieli ludzie uważający to samo co on. Dążący do równowagi, władzy oraz porządku. I postanowili działać, coś z tym zrobić. Jedyne pytanie, które nasuwało się na usta Cynerica, to - dlaczego tak późno się o tym dowiaduje? Mimo wszystko nie odważył się przerwać kuzynowi ani razu, wierząc jego pobudkom. I planom. To musiała być część jakiegoś większego planu, wiedział to.
- Jestem na to gotów. Walczyć dla naszej rodziny - odparł po krótkiej pauzie, patrząc wprost na młodszego Yaxley’a. - Znasz mnie jak nikt inny. Ty najlepiej wiesz na co mnie stać oraz moje przymioty. Wierzę, że ufasz mi tak jak ja tobie - dodał z wolna, wiedząc, że tym razem oszczędność słów nie była dobra. Rozmawiali na zbyt poważne tematy, żeby móc je zbyć milczeniem lub zwykłym skinięciem głowy rozumiejąc słowa drugiego. - Powiedz mi, co ma z tym wspólnego Riddle? To on założył Rycerzy? - spytał z ciekawości, ponownie odgarniając włosy do tyłu. Chłonął informacje jak gąbka, chciał wiedzieć jak najwięcej, najlepiej poznać wszystkie niuanse, byleby tylko móc wrosnąć w tą samą ideę.
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
- Wiesz, że tak - odpowiedział na słowa kuzyna. Wiedział to wszystko. Znał Cynerica i tak samo nie miał żadnych wątpliwości co do jego przekonań jak i gotowości do walki za rodzinę. A tym samym do przyłączenia się do Rycerzy Walpurgii. Słowa dla Yaxley'ów zawsze były czymś ważnym. Nie prostym i ulotnym jak u większości ludzi. Potrafili je dobierać i równocześnie pozwalać im wyrażać dokładnie to, co chcieli. Cyneric lepiej niż ktokolwiek mógł zrozumieć, że istniały rzeczy, które trzeba było zrobić, i robiło się je, ale nigdy o nich nie mówiło. Nie próbowało się ich usprawiedliwiać. Były nie do usprawiedliwienia. Po prostu się je robiło. A potem o nich zapominało. Taki właśnie był dla Morgotha cel istnienia w szeregach popleczników Riddle'a. Tak samo też uważał jego ojciec. W życiu każdego człowieka przychodził taki moment, w którym podejmował decyzję wpływającą na jego przyszłe los, kiedy na skrzyżowaniu wielu dróg musiał wybrać jedną z nich, nie wiedząc, dokąd ona prowadzi. Kuzyn jednak zawierzył mu podobnie jak on oddał swoje zaufanie i lojalność ojcu. Nie zamierzał go zawieść.
- Powoli - odparł, słysząc tę ciekawość i pragnienie wiedzy. Delikatnie się uśmiechnął, widząc tę zapalczywość kuzyna. Położył mu dłoń na ramieniu, próbując w jakiś sposób przekazać mu, że na wszystko przyjdzie odpowiednie chwila. Wiedział, że ich zażyłe relacje jedynie pozwalały na większą otwartość, na którą nikt inny nie zasłużył i nie miał do niej dostępu. Byli jak bracia z innych matek i chociaż to właśnie ich dzieliło, zdawali się w ogóle tego nie zauważać. - Wszystko w swoim czasie. Rycerze zrzeszają ludzi o naszym światopoglądzie. Pragnącym zmian i nie bojącym się ich wprowadzać. Umilkł na dłuższą chwilę i odwrócił się w stronę odległych ruiny. Pozwolił, żeby obaj mogli wrócić do swoich trzeźwych umysłów, które chwilowo przyćmiewała i ciekawość i chęć powiedzenia wszystkiego o organizacji. - Idzie wojna - powiedział spokojnie, patrząc na zbliżające się w ich stronę burzowe chmury. Zupełnie jakby te były metaforą jego słów. - I cieszę się, że staniemy do niej razem.
Zerknął na Cynerica, zdając sobie sprawę z tego, że właśnie do tego byli przygotowywani przez całe życie.
- Powoli - odparł, słysząc tę ciekawość i pragnienie wiedzy. Delikatnie się uśmiechnął, widząc tę zapalczywość kuzyna. Położył mu dłoń na ramieniu, próbując w jakiś sposób przekazać mu, że na wszystko przyjdzie odpowiednie chwila. Wiedział, że ich zażyłe relacje jedynie pozwalały na większą otwartość, na którą nikt inny nie zasłużył i nie miał do niej dostępu. Byli jak bracia z innych matek i chociaż to właśnie ich dzieliło, zdawali się w ogóle tego nie zauważać. - Wszystko w swoim czasie. Rycerze zrzeszają ludzi o naszym światopoglądzie. Pragnącym zmian i nie bojącym się ich wprowadzać. Umilkł na dłuższą chwilę i odwrócił się w stronę odległych ruiny. Pozwolił, żeby obaj mogli wrócić do swoich trzeźwych umysłów, które chwilowo przyćmiewała i ciekawość i chęć powiedzenia wszystkiego o organizacji. - Idzie wojna - powiedział spokojnie, patrząc na zbliżające się w ich stronę burzowe chmury. Zupełnie jakby te były metaforą jego słów. - I cieszę się, że staniemy do niej razem.
Zerknął na Cynerica, zdając sobie sprawę z tego, że właśnie do tego byli przygotowywani przez całe życie.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Niebo było spokojne. Jeszcze. Nie zwiastowało nadchodzącej wojny, chociaż bez wątpienia wyczuwalna ona była w wielu innych formach. Cyneric też to czuł - tylko kompletny ślepiec oraz ignorant nie potrafiłby dostrzec tak jawnych sygnałów - nie będąc wcale przejętym tym stanem rzeczy. Owszem, odczuwał obawę względem najbliższych, to właśnie to spędzało mu sen z powiek. Dla rodziny zrobiłby dosłownie wszystko. Jeżeli wymagano od niego uczestnictwa w tym starciu, gotów był obrać jedną - najsłuszniejszą - ze stron. Ku chwale czystości krwi, ku chwale tradycji oraz bezpieczeństwa krewnych. Niezagrożonych żadnym skażeniem plagą pospolitych ludzi - nie tylko niemagicznych, lecz również - o zgrozo - czarodziejów. Zasługujących jedynie na pogardę, a wręcz jawne potępienie ich egzystencji, która jawiła mu się jako zbyteczna, wręcz przeszkadzająca w poprawnym funkcjonowaniu świata.
Ich zadaniem było przeciwstawić się obecnemu chaosowi. Razem mogli więcej - w grupie najwięcej. Yaxley jeszcze tego nie wiedział, lecz Rycerze przez swojego przywódcę mieli naprawdę ogromne możliwości. Kto wie, może nawet lepsze niż Grindelwald? Którego najchętniej by się pozbył, patrząc jak ten sukinsyn cierpi w mękach agonalnych już do końca istnienia ludzkości. Nie zasługiwał na miłosierdzie i aktualnie był wrogiem numer jeden na cynericowej czarnej liście. Plasował się nawet wyżej od tych brudnych robaków nieposiadających we krwi krzty magii - a to największa obelga.
Potwierdzenie Morgotha było oczywiste, a jednak uspokoiło go. Odetchnął z ulgą, chociaż nie rozumiał pominięcia odpowiedzi na jego pytanie. Zmarszczył na chwilę czoło w lekkim zamyśleniu połączonym z niezrozumieniem, lecz zaniechał dopytywania. W końcu ufał młodszemu Yaxley'owi, najwidoczniej miał ku temu powód. Nie zamierzał w to ingerować oraz drążyć.
- Nie wyobrażam sobie innego scenariusza. Zawsze cię wesprę - potwierdził, dziwiąc się nadal, że trwało to tak długo. Nie wiedział ile czasu Rycerze już istnieją, lecz miał dziwne przeświadczenie, że bez niego istnieli zbyt długo. Wierzył w swój potencjał, w to, że mógłby się realnie na coś przydać. - Kiedy mógłbym ich poznać? - zadał kolejne pytanie, rozluźniając oraz zaciskając pięści. To z emocji, chociaż nie tylko. Tak wielu rzeczy pragnął się dowiedzieć!
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ich zadaniem było przeciwstawić się obecnemu chaosowi. Razem mogli więcej - w grupie najwięcej. Yaxley jeszcze tego nie wiedział, lecz Rycerze przez swojego przywódcę mieli naprawdę ogromne możliwości. Kto wie, może nawet lepsze niż Grindelwald? Którego najchętniej by się pozbył, patrząc jak ten sukinsyn cierpi w mękach agonalnych już do końca istnienia ludzkości. Nie zasługiwał na miłosierdzie i aktualnie był wrogiem numer jeden na cynericowej czarnej liście. Plasował się nawet wyżej od tych brudnych robaków nieposiadających we krwi krzty magii - a to największa obelga.
Potwierdzenie Morgotha było oczywiste, a jednak uspokoiło go. Odetchnął z ulgą, chociaż nie rozumiał pominięcia odpowiedzi na jego pytanie. Zmarszczył na chwilę czoło w lekkim zamyśleniu połączonym z niezrozumieniem, lecz zaniechał dopytywania. W końcu ufał młodszemu Yaxley'owi, najwidoczniej miał ku temu powód. Nie zamierzał w to ingerować oraz drążyć.
- Nie wyobrażam sobie innego scenariusza. Zawsze cię wesprę - potwierdził, dziwiąc się nadal, że trwało to tak długo. Nie wiedział ile czasu Rycerze już istnieją, lecz miał dziwne przeświadczenie, że bez niego istnieli zbyt długo. Wierzył w swój potencjał, w to, że mógłby się realnie na coś przydać. - Kiedy mógłbym ich poznać? - zadał kolejne pytanie, rozluźniając oraz zaciskając pięści. To z emocji, chociaż nie tylko. Tak wielu rzeczy pragnął się dowiedzieć!
[bylobrzydkobedzieladnie]
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
Ostatnio zmieniony przez Cyneric Yaxley dnia 03.02.17 23:29, w całości zmieniany 1 raz
- Zapewne już niedługo to się właśnie stanie. Nic mi nie wiadomo o kolejnym spotkaniu, ale na pewno odbędzie się już wkrótce - odparł Morgoth, czując, że ten dzień był warty zapamiętania. Nie tylko zdobył silnego, zaufanego sojusznika, ale wprowadził również kuzyna w sprawę większej wagi, która przerastała ich obu. Nie oznaczało to jednak, że nie zamierzali o nią walczyć. Wręcz przeciwnie. To wszystko przypominało mu chwilę, w której został wprowadzony przez swojego ojca. Nie spodziewał się, że kiedykolwiek przyjdzie mu rekrutować kogokolwiek. A na pewno nie swojego kuzyna. Mimo to dobrze się stało. Planował przecież na następnym możliwym spotkaniu wysunąć jego kandydaturę. Cyneric miał być silnym Rycerzem Walpurgii i Morgoth miał też nadzieję, że po jakimś czasie zostanie również Śmierciożercą. Oznaczonym Mrocznym Znakiem i poświęcającym się dla wyższej sprawy. Decyzja już zapadła, a Czarny Pan najwyraźniej przeczuwał, co się święciło. Chciał mieć Cinę po swojej stronie i nie mógł lepiej wybrać. Stało się. Podjął już decyzję i już wkrótce miał się z nim spotkać. Czarnym Panem. Lordem Voldemortem. Tomem Riddle'm. Każdy kolejny dzień sprawiał, że byli silniejsi, a i takowi ludzie pojawiali się w ich szeregach. Młodszy Yaxley wiedział, że po raz pierwszy będzie mógł zaufać komuś całkowicie wśród Rycerzy Walpurgii, pomijając swojego ojca. Ten teraz był zbyt pochłonięty sprawami związanymi z rodem, dlatego nie brał czynnego udziału w zgromadzeniach. Nie wiedział jednak też jak daleko posunął się jego syn. Od dzisiaj przynajmniej miał silnego sprzymierzeńca. Swojego kuzyna i najlepszego przyjaciela. Spojrzał na Cynerica i posłał mu szczery uśmiech.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Jeszcze nie wiedział nic o strukturze nowopoznanej organizacji. Nie domyślał się - czy aby na pewno? - że to właśnie przywódca zechciał go poznać. Na razie w jego umyśle krzyczała informacja, jakoby to Morgoth uznał go za odpowiedniego sprzymierzeńca w tej niewątpliwej walce o lepsze jutro. Lepszy świat, lepsze powietrze, o lepsze wszystko. Zarys postępowania został przedstawiony mgliście, a luki powoli wypełniały się znakami zapytania. Tom Riddle musiał mieć coś wspólnego z Rycerzami, skoro młodszy Yaxley wspomniał go na ostatnim spotkaniu podczas polowania. Cyneric nie zdziwiłby się, gdyby to właśnie on okazał się być liderem - słyszał o nim co prawda niewiele, lecz wszyscy chwalili jego niesamowite umiejętności oraz charyzmę. Do tej pory nie zdawał sobie sprawy z ogromu potęgi tego czarnoksiężnika. Wszystkie jego myśli były raptem przypuszczeniami, które pragnął z kolei przekuć w informacje. Rzetelne. Sądząc po reakcji jego kuzyna uznał, że widocznie jest na to wszystko za wcześnie. Musi najpierw włączyć się czynnie w walkę o czystość krwi czarodziejów, dopiero wtedy wszystko się wyklaruje. Całe hierarchie, atmosfera, rodzaj wykonywanych zadań… ufał jednak. Ktokolwiek postawił na Morgo w tej całej rekrutacji, wybrał idealnie. Nikomu innemu treser trolli nie uwierzyłby mocniej, nie wziął jego słów za pewnik.
Zniecierpliwienie powoli ustępowało, ekscytacja nowym tematem z wolna upadała. Nie mógł w tym momencie posiąść wiedzy absolutnej sądząc, że całą sprawę należy zbadać empirycznie. Na własnej skórze. Nie wiedział też jak mocno ten okrutny, nieprzebierający w środkach świat go wciągnie. Jak wiele będzie musiał znieść oraz jak wiele zaryzykować. Nie był aż takim ignorantem żeby mieć przekonanie o trywialności ścieżki, na którą właśnie wstąpił. Czekało go wiele wyrzeczeń, wiele poświęceń, lecz w tym wszystkim starszy Yaxley wydawał się być spokojny. Rozmyślał, układał sobie wszystko w głowie, segregował te nikłe wieści, które właśnie zgromadził. Sortował wszystkie ewentualne pytania, które nasunęłyby mu się na myśl. Skinął Morgoth'owi odwzajemniając nikły uśmiech. Poklepał go jeszcze po ramieniu - gest będący szczytem yaxley'owych uczuć.
- Dziękuję, że mi to powiedziałeś. I że we mnie wierzysz - dodał jeszcze, chociaż nie musiał. Zdjął rękę, po czym omiótł spojrzeniem mgliste wzgórza. Nabrał głębszego wdechu, uznając, że nie spieszy mu się z powrotem do Fenland. - Co ty na to, żeby jeszcze przejść się między drzewami i wtedy wrócić do domu? - zaproponował zatem. Ruszyli powoli, rozmawiając jeszcze o mniej lub bardziej istotnych sprawach, rozdzielając się dopiero w hrabstwie. Cyneric natchniony tą rozmową znów sięgnął do ukrytej biblioteczki, w której odnalazł kilka ksiąg o czarnej magii. Kilka rozdziałów jednej z nich udało mu się dzisiejszego dnia przyswoić.
zt x2
[bylobrzydkobedzieladnie]
Zniecierpliwienie powoli ustępowało, ekscytacja nowym tematem z wolna upadała. Nie mógł w tym momencie posiąść wiedzy absolutnej sądząc, że całą sprawę należy zbadać empirycznie. Na własnej skórze. Nie wiedział też jak mocno ten okrutny, nieprzebierający w środkach świat go wciągnie. Jak wiele będzie musiał znieść oraz jak wiele zaryzykować. Nie był aż takim ignorantem żeby mieć przekonanie o trywialności ścieżki, na którą właśnie wstąpił. Czekało go wiele wyrzeczeń, wiele poświęceń, lecz w tym wszystkim starszy Yaxley wydawał się być spokojny. Rozmyślał, układał sobie wszystko w głowie, segregował te nikłe wieści, które właśnie zgromadził. Sortował wszystkie ewentualne pytania, które nasunęłyby mu się na myśl. Skinął Morgoth'owi odwzajemniając nikły uśmiech. Poklepał go jeszcze po ramieniu - gest będący szczytem yaxley'owych uczuć.
- Dziękuję, że mi to powiedziałeś. I że we mnie wierzysz - dodał jeszcze, chociaż nie musiał. Zdjął rękę, po czym omiótł spojrzeniem mgliste wzgórza. Nabrał głębszego wdechu, uznając, że nie spieszy mu się z powrotem do Fenland. - Co ty na to, żeby jeszcze przejść się między drzewami i wtedy wrócić do domu? - zaproponował zatem. Ruszyli powoli, rozmawiając jeszcze o mniej lub bardziej istotnych sprawach, rozdzielając się dopiero w hrabstwie. Cyneric natchniony tą rozmową znów sięgnął do ukrytej biblioteczki, w której odnalazł kilka ksiąg o czarnej magii. Kilka rozdziałów jednej z nich udało mu się dzisiejszego dnia przyswoić.
zt x2
[bylobrzydkobedzieladnie]
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
Ostatnio zmieniony przez Cyneric Yaxley dnia 30.06.17 11:12, w całości zmieniany 1 raz
tło
Było późne popołudnie.
Niebo na zachodzie mieniło się barwami ciepłego pomarańczu, rzucając na Brighton ciepłe, niemal letnie światło. Miasto nie zapadało jeszcze w wieczorne lenistwo i sen: maj był zalążkiem nadchodzącego sezonu letniego, pierwsi turyści zjeżdżali tu skuszeni niższymi cenami i cieplejszą pogodą. Wiosna pachniała tu bzem i morzem, którego szare fale burzyły się pod wpływem wiatru.
Z dala od centrum miasta, dalej niż na przedmieściach, być może już poza miastem, łatwiej było dostrzec gwiazdy. Panowała względna cisza, mącona przez mewy i świerszcze. Piętrowy, skromny budynek był jedynym wśród gęstwiny drzew: do domu tego wiodła kręta droga przez las, który zapewniał jego mieszkańcom ciszę i spokój przed niechcianymi gośćmi oraz hałasem miasta. Przez okna nie sączyło się światło, dom zdawałoby się, był pusty. Wyglądał zupełnie zwyczajnie. Czyste, białe firany, świeżo zasadzone kwiaty w ogrodzie, skoszona trawa. Dla typowego mugola: najzwyczajniej na świecie.
Dla czarownicy czystej krwi, krwi szlachetnej, zdawał się co najmniej dziwaczny.
Wysoka, smukła postać stała skryta wśród drzew po drugiej stronie ulicy, wyglądając zza krzewu na budynek i czekając cierpliwie. Daphne zacisnęła palce na nowej, zakupionej przed kilkoma godzinami różdżce w kieszeni czarnego płaszcza, drugą dłonią zaś naciągnęła na głowę mocniej kaptur, by skryć pod nim bladą twarz.
Czekała.
Nie czuła niepokoju, nie czuła strachu, ani lęku. Wiedziała, że musi to zrobić. Pragnęła to zrobić, choć nie miała w tym osobistego interesu. Świadomość, że robi to na jego rozkaz napawała ją odwagą. Śmiałością.
Była spokojna tak jak zawsze, trzymała wszystkie swe emocje na wodzy, pozostając dla świata rzeźbą wykutą z lodu bądź kamienia: teraz niemal dosłownie, gdy trwała tak w bezruchu w oczekiwaniu. Poruszyła się dopiero, gdy dostrzegła światło: coś zbliżało się, warcząc przeraźliwie i Daphne cofnęła się o krok, nie wiedząc czego winna się spodziewać.
Dziwne pudło z blachy na czterech kołach poruszało się zbyt szybko jak na pudło z blachy, wzbudziło to w Daphne zdziwienie, przejawiające się w zmarszczonych brwiach, może nawet ziarno lęku. Wiedziała jednak, że nawet i kilkumetrowy mur z najtwardszego metalu i kamienia nie wystarczy tej nocy, by ochronić się przed nieuniknionym.
Pudło zatrzymało się na podjeździe, a wysiadł z niego mężczyzna: niewysoki, dość szczupły, na oko nie mógł mieć więcej niż trzydzieści lat. Usta Daphne wykrzywiły się w grymasie, gdy zlustrowała go spojrzeniem: dziwaczne ubranie, teczka w dłoni, głupkowaty wyraz twarzy, który ledwo dostrzegała. Jeśli podeszłaby bliżej, może dostrzegłaby minimalne dołeczki w policzkach, maleńkie zmarszczki w kącikach oczu, kilkudniowy zarost.
Wyciągnęła bezgłośnie różdżkę i szybkim ruchem skierowała ją ku mężczyźnie:
-Servio! – wyszeptała.
Promień wystrzelił ku mężczyźnie i ugodził go w plecy. Upuścił teczkę. Odwrócił się i zaczął iść w stronę Daphne, a na jego twarzy pojawił się wyraz zdziwienia, połączony z przerażeniem. Nie mógł kontrolować własnego ciała. Kroczył pomimo własnej woli i dopiero wówczas dostrzegł postać ciemną postać, kryjącą się wśród drzew. Wyminął ją i szedł dalej, głębiej w las.
Daphne kroczyła za nim, unosząc przed sobą różdżkę i walcząc z obrzydzeniem. Nienawiść w miejscu, gdzie winno znajdować się serce, pulsowała niezdrowo, ciążyła i rosła w zastraszającym tempie. Popłynęła wraz z krwią przez żyły, sprawiając, że każda tkanka Daphne była teraz przesiąknięta nienawiścią do człowieka, którego przecież nie znała. Nie wiedziała o nim nic ponad to, że był on małżonkiem Romildy Spinnet, szlamy i alchemiczki ze Szpitala św. Munga.
Wystarczyło by był częścią szlamu.
Oboje zatrzymali się na polanie, daleko od najbliższej ulicy i świateł, zdala od ludzkich oczu, mając za świadka jedynie blask słońca i szumiące cicho drzewa.
-Everte Stati! – wyrzekła Daphne, nie podnosząc nawet głosu.
Zaklęcie pomknęło w stronę mężczyzny i jego moc wyrzuciła go kilka metrów dalej, a on uderzył w drzewo z głuchym trzaskiem i wylądował na ziemi. Jęknął z bólu, trzymając się za rękę. W końcu dostrzegł jej twarz: bladą i obojętną.
-Proszę… błagam…
Była głucha na jego słowa. Głucha na prośby i błagania. Nie wzruszyły Daphne w najmniejszym nawet stopniu: Czarny Pan nakazał jej zabić go i zdobyć jego czaszkę. Uniosła różdżkę.
-Vulnerario – spokojny głos kontrastował z wypowiedzianą, czarno magiczną inkantacją. Z gardła mugola krew jęła tryskać jak z fontanny: niewidzialny miecz głęboko poderżnął mu gardło, a ona patrzyła jak się wykrwawiał. Nie ustawał w próbach błaganiach, krztusząc się własną krwią i opadając z sił, dopóki Daphne nie znużyło czekanie. Nie czuła nic.
Pustka.
-Avada Kedavra!
Polana rozbłysnęła zielonym blaskiem, a oczy mężczyzny stały się puste i martwe. Odszedł na zawsze, umarł. A Daphne Rowle nie odczuwała choćby najmniejszego poczucia winy – pozwoliła wręcz, by cień uśmiechu przemknął przez jej usta. O jedną szlamę na świecie mniej.
Zbliżyła się do jego truchła z obrzydzeniem. Nie mogła odejść bez dowodu swej zbrodni. Wycelowała różdżką w głęboko poderżnięte gardło i wyrzekła po raz wtóry: - Vulnerario! – a niewidzialny miecz dokończył dzieła i pozbawił mężczyzny głowy. Płynąca, świeża krew pobrudziła Daphne pantofle i rąbek spódnicy, skrzywiła się więc z obrzydzeniem, jednakże schyliła się i dłonią w rękawiczce złapała głowę pozbawioną ciała za włosy i uniosła. Na widok mugolskich wnętrzności czuła okropne obrzydzenie. Wielokrotnie miała do czynienia z plugawymi składnikami, częściami żywych istot, jednakże żaden organ nie był tak brudny i pełny szlamu jak cokolwiek należącego do mugola.
Spędziła tam jeszcze kilkadziesiąt minut, walcząc ze skórą twarzy i wypływającym mózgiem ofiary – a jeszcze bardziej z żołądkiem podchodzącym do gardła, który pragnął zwrócić swoją zawartość na widok cuchnącego, wydawało jej się, szlamu.
Zdobyła jednak tę przeklętą czaszkę. Mogła wracać – ze spokojem w duszy, że wykonała zadanie.
Zatrzymała się jednak i znów wycelowała różdżką w truchło: -Incendio! – nieduży ogień zapłonął plecach martwego mężczyzny, lecz zaraz zajęło się nim całe ubranie.
A Daphne teleportowała się z cichym trzaskiem trzymając czaszkę w skórzanej torbie.
* * *
Romilda Spinnet martwiła się o swego małżonka. Nie zastała go w domu po powrocie z pracy, a jego samochód wciąż był przed domem. Dręczyła ją myśl, że stało się coś złego: na mugolskiej policji mogła jednak dokonać zgłoszenia o zaginięciu po upływie co najmniej czterdziestu ośmiu godzin. Romilda była czarownicą półkrwi: z ojca krwi czystej i matki mugolki, wiedziała więc wiele o mugolskim świecie. Zwłaszcza, że jej serce zdobył także niemagiczny mężczyzna. Martwiła się, lecz jeszcze nie panikowała, bo w ciągu ich kilkuletniego małżeństwa zdarzało się, że John po prostu… zabalował. Może po prostu zostawił swój samochód, a zabrał się wraz z przyjacielem, Tobiasem, by udać się z nim na kilka partyjek pokera, przesadzili z brandy i wróci dopiero późną nocą?
Dochodziła godzina osiemnasta, a jego wciąż nie było. Romilda zajęła się więc lekturą o wykorzystaniu ropy z czyrakobulwy w eliksirach innych, niźli ten oczyszczający rany. Zaszyła się w głębokim fotelu, z książką na kolanach i filiżanką gorącej herbaty na stoliczku. Zaczarowała naczynia w kuchni i zmywały się same z brzdękiem, być może to one zagłuszyły ciche skrzypienie drzwi i kroki w holu.
-John, wróciłeś? – krzyknęła Romilda, gdy kroki zdawały się dochodzić tuż zza rogu. Wstała z fotela, uradowana, że mąż wrócił, a różdżka jej pozostała za nią, za stolikiem… i był to największy błąd.
Zamiast mugola – zza ściany wychyliła się czarownica z uniesioną różdżką, wycelowaną w pierś Romildy.
-Adolebitque – wyrzekła kobieta beznamiętnym głosem, a świetlisty promień ugodził Romildę w pierś.
Czarnomagiczne zaklęcie sprawiło, że palący łańcuch skrępował czarownicę, która nie tylko została uwięziona, lecz i zaczęła dotkliwie cierpieć bez oparzenia, które powodował ów łańcuch – z ust Romildy wyrwał się krzyk, jednakże Daphne ponownie ugodziła ją zaklęciem – Silencio!
Pracownica szpitala cierpiała więc w milczeniu, roniąc łzy i spojrzeniem błagając, by czarownica cofnęła zaklęcie.
Po ustach Daphne przemknął cień uśmiechu zadowolenia.
Nigdy jej celem nie było przelewanie czarodziejskiej krwi, była zbyt cenna. Krwi prawdziwie szlachetnej i nieskazitelnej nie było już wiele w ich świecie, lecz tę czystą z maleńką skazą również należało chronić przed dalszym skażeniem szlamem. Czarny Pan przyjmował w swe szeregi czarodziejów krwi zarówno czystej, jak i tych półkrwi, a Daphne nie śmiałaby kwestionować jego wyborów.
Niektórzy czarodzieje nie potrafili jednak docenić magii, która płynęła z czystości krwi. Plugawili ją jeszcze bardziej: tak jak szlama stojąca naprzeciwko Daphne bez żadnego wyrazu na twarzy, z nieprzytomnym niemal spojrzeniem. Obcowanie z mugolami było dlań odrażające… A co dopiero poślubianie ich?
Romilda budziła w alchemiczce wstręt.
Daphne uniosła różdżkę - zamierzała ją ukarać. Najpierw jednak odłożyła zakrwawioną torbę i podeszła do stolika za kobietą, by zabrać jej różdżkę… i złamać ją na pół.
Alchemiczka spokojnym głosem wyrzekła kolejną inkantację – [c]Crucio![/b] – a świetlisty promień ugodził Romildę.
Upadła na ziemię całkowicie, a najokrutniejszy z możliwych bólów trawił ciało Romildy, sprawiał, że wiła się w konwulsjach, błagając oprawczynię o litość. Nie mogła nawet krzyczeć, bo głoś ugrzązł w jej gardle. Ta cisza była jeszcze gorsza, niż świadomość, że nikt… Absolutnie nikt nie przyjdzie jej na pomoc.
Lady Rowle pozostała niewzruszona: pragnęła dotkliwie ukarać pracownicę szpitala za plugawienie krwi czarodziejów, za mieszanie się z mugolami… Za zbrodnie przeciwko czarodziejskiemu światu. Patrzyła na Romildę wijącą się pod wpływem okrutnej tortury i nie czuła nic ponad wstręt, odrazę, obrzydzenie.
Romilda cierpiała dotąd, dopóki Rowlówna nie znużyła się tym żałosnym widokiem wijącej się Romildy na dywanie. Wtedy, bez żadnego słowa wyjaśnień, wycelowała w nią różdżką, a z różanych ust padło śmiertelne, niewybaczalne zaklęcie: - Avada Kedavra! – czyż nie okazała jej właśnie… łaski? Gdyby tylko zechciała Spinnet cierpiałaby całą noc… albo i dłużej. Znała dużo bardziej wymyślne klątwy, niźli poczciwy Cruciatus.
Z piersi Romildy wyrwało się ostatnie tchnienie, a w oczach zgasł blask życia. Odeszła. Zniknęła na zawsze.
Daphne zbliżyła się do truchła, przykucnęła i z kieszeni dobyła nóż w pochwie. Niedbale, brutalnie kaleczyła jeszcze ciepłe przedramię szlamy, w miejscu gdzie prześwitywała wciąż niebieskawa żyła. Trysnęła krew, a Daphne zebrała ją do czystej fiolki.
Wykonała swoje zadanie.
Zabrała torbę i teleportowała się z cichym trzaskiem, zaszczycając truchło Romildy ostatnim, pełnym wstrętu spojrzeniem.
Ostatnie zadanie było dlań najcięższe.
Nie chciała czekać, choć być może powinna; nie chciała odwlekać tego na kolejne dni. Inaczej nie mogłaby zasnąć ze świadomością, że nie wykonuje poleceń Czarnego Pana… a nie chciała go zawieść. Nie mogła tego uczynić, nie teraz, kiedy udało się jej wrócić. Pragnęła to zrobić, wypełnić jego wolę – czuła zmęczenie, lecz mimo to parła na przód. Zbrodnie sprzed zaledwie kilku godzin nie ciążyły Daphne na sumieniu, lecz napełniły pewnością, że teraz… Nie ma już żadnego odwrotu. Musi skończyć to, co zaczęła. Jeszcze tej nocy.
Błąkała się po lasach otaczających Zamglone Wzgórze szukając czegoś, czego równie dobrze mogło tu wcale nie być. Stąpała najciszej jak mogła po leśnych ścieżkach wypatrując śladów. Podejrzewała, że będzie błąkać się aż do rana. Zapadł zmierzch. Ciepłe barwy wieczornego nieba zatraciły się w granatowym aksamicie. Gwiazdy lśniły niczym okruchy diamentów, za towarzystwo mając blask niepełnego księżyca – noc, która objęła Zamglone Wzgórze, była nader urokliwa, chciałoby się rzec. Doskonała do przechadzek z ukochanym, do ujęcia na płótnie piękna tego miejsca, a obecność Daphne, jej zamiary… plugawiły ten las.
Starała się wyciszyć. Uspokoić. Zamknęła wszystkie swe emocje za wysokim murem obojętności, wiedząc, że jeśli pozwoli sobie na rozchwianie, nigdy nie dokona tego, co musiała. Jednorożce były ze wszech miar mądrymi stworzeniami.
Zaklęcie Lumos oświetlało jej drogę i pozwoliło dostrzec włosy jednorożca, być może z grzywy, może z ogona, wśród traw… Jęła za nimi podążać, aż dotarła do szumiącego strumienia, gdzie było ich jeszcze więcej. Postanowiła zaczekać, skryta za rozłożystym krzewem, kilka metrów stamtąd – najwyraźniej miejsce to było wodopojem dla tych istot. To rozwiązanie zdawało się Daphne w tamtym momencie najmądrzejszym – nie była specjalistką w zakresie opieki nad magicznymi stworzeniami. Jako alchemiczka doskonale jednak wiedziała jak wyglądają włosy jednorożca.
Czekała cierpliwie, w doskonałej ciszy, mąconej jedynie przez szum wody i ciche pohukiwania sów. Sekundy zmieniały się w minuty, minuty w godziny… Miała wrażenie, że tkwi nieruchomo niemal pół nocy, lecz zerknęła na kieszonkowy zegarek – nie dochodziła jeszcze godzina wilka. Wypuściła cicho powietrze z płuc.
Zaczynały drzeć jej dłonie, aż wreszcie…
… zjawił się.
Nie widziała w życiu nic piękniejszego. Był… absolutnie i ze wszech miar najcudowniejszą istotą jaka stąpała po ziemi. Wiedziała, że to był on, choć róg dopiero zaczynał mu wyrastać: emanował srebrną, księżycową poświatą, a złote kopyta stąpały tak lekko, że sprawiał wrażenie, jakby unosił się ponad ziemią. Sierść miał wciąż lekko złotawą, musiał być więc młody. Zbliżył się do strumienia, pochylił łeb by ukoić pragnienie, a wnet…
… Daphne dźwignęła się na proste nogi, a z jej ust wydobył się krzyk:
-Avada Kedavra!
Błysnęło zielone światło. Magiczna istotna uniosła łeb, a ich spojrzenia spotkały się na jedno uderzenie serce… Przez ułamek sekundy Daphne poczuła się winna. Nigdy nie widziała tak wielkiej, niewinnej dobroci. Nigdy nie dostrzegła takiego światła, które nie rzucało cienia… lecz to światło zgasło, kiedy zielony promień ugodził w bok jednorożca.
Ta niewinna istota zachwiała się i padła martwa na ziemię, a Daphne Rowle ściągnęła na siebie klątwę.
Klątwę, której nic i nikt nie będzie w stanie już ściągnąć.
Drżąca, chwiejna zbliżyła się do jednorożca, mrugając szybko i wyciągając dłoń, by dotknąć zwierzęcia… Było jeszcze ciepłe. Martwe, puste oczy patrzyły na nią z wyrzutem, a Daphne odwróciła spojrzenie natychmiast.
Oddychała ciężko.
Huknęła sowa, czmychając z najbliższego drzewa, niemal potępieńczo, a Daphne podskoczyła w miejscu. Drżącą dłonią dobyła noża i wbiła go w bok jednorożca, z rany natychmiast popłynęła gęsta, srebrna ciecz, którą zebrała do kryształowej fiolki. Stała tam jeszcze długą chwilę, wpatrując się w truchło magicznej istoty.
Dokonało się jej przeznaczenie.
Teleportowała się z cichym trzaskiem.
| zt
here in the forest, dark and deep,
I offer you eternal sleep
I offer you eternal sleep
Daphne Rowle
Zawód : Niewymowna, alchemiczka i trucicielka
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
jeśli przeżyje choć jeden wilk,
owce nigdy nie będą bezpieczne
owce nigdy nie będą bezpieczne
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Postać A: Tej nocy, z kwietnia na maj, na niebie grzmiało wiele wyładowań, choć nie wyglądały na zwykłe wyładowania atmosferyczne. Nagle dostrzegłeś pajęczynę splecionych błyskawic, które pochłonęły wszystko w okół ciebie; uderzyły w pomieszczenie, w którym się znajdowałeś lub otoczyły cię na zewnątrz. Znalazłeś się w samym centrum dziwnego zdarzenia, nie miałeś szans na ucieczkę - wpierw poczułeś przeszywający ból, dopiero potem utraciłeś przytomność. Ktoś musi cię ocucić.
Obrażenia: oparzenia (120) od czarnej magii
Postać B: To działo się w nocy, z kwietnia na maj. Usłyszałeś krzyk, przypominało to starą, silną szyszymorę. Początkowo nie rozumiałeś, lecz chwilę potem rozumieć przestałeś - krzyk był tak głośny, że odebrał ci jasność umysłu. Przeszył twoje ciało na wskroś, zmusił do przysłonięcia uszu dłońmi, wygiął twoje ciało i rzucił na kolana. Z twojego nosa zaczęła sączyć się krew, czułeś, że twoja czaszka zaraz eksploduje. Nie mogłeś się poruszyć, ogarnął cię obezwładniający paraliż, aż w końcu straciłeś przytomność. Obudziłeś się zalany krwią, daleko od miejsca, w którym to wszystko się wydarzyło.
Obrażenia: psychiczne (100) od czarnej magii, osłabienie
Gdyby znajdował się gdzieś indziej, a nie w swoim domu przekląłby całą magię i wszystko, co mu kiedykolwiek zaoferowała. Jeśli to co się wydarzyło, miałoby go dotknąć w chwili, w której znajdował się u jakiejś kolejnej już kobiety, naraziłby nie tylko siebie na niebezpieczeństwo, ale również odkryłby przed nią nadnaturalne zdolności, które posiadali tacy jak on. Bo bezpieczniej dla niego i tego, co potrafił było manipulowanie mugolskimi kobietami, które nie mogły nikomu nic powiedzieć. Nie mogły przyjść do legilimenty w poszukiwaniu tego, co utraciły. Wspomnienia, które im zabierał i kolekcjonował, nie miały ujrzeć światła dziennego i to właśnie było jego celem. Poszerzanie wiedzy o zdolności wślizgiwania się w czyjś umysł. Im bardziej oporny tym lepiej. Gdy ból przeszył jego głowę, sądził, że to ktoś zaczął penetrować jego myśli. Tak jak ojciec zrobił to na nim lata temu, a tego Runcorn bał się najbardziej - być na łasce kogoś innego, kto bez problemu potrafiłby nim rozporządzać. Na szczęście dla niego nie to się działo. Upadł na kolana, dostrzegł krew na podłodze i coś nim potwornie szarpnęło, zostawiając w jego mieszkaniu jedynie czerwone krople. Gdy się ocknął, zdał sobie sprawę, że nie znajdował się w swoim domu, a gdzieś pod otwartym niebem i patrzył na niebo. Coś niesamowitego siedziało w jego głowie, nie pozwalając się za bardzo skupić. Bolało jak cholera... Pamiętał jedynie wzrastające napięcie i uczucie jakby coś rozrywało mu od wewnątrz czaszkę. A potem? Potem zupełnie nic. Ciemność. Oczy jakby ktoś przykrył mu czarną wstęgą i Runcorn odleciał.
- Jasna... - warknął, natychmiast gryząc się w język i starając się powstrzymać dalszy wylew przekleństw. Nie miał zamiaru dać się zaskoczyć jakimś dziwacznym teleportacjom. Był człowiekiem należącym do specjalnej jednostki Ministerstwa Magii i musiał być przygotowany na każdą ewentualność. Że też zachciało mu się wracać do tej cholernej Angli. Nienawidził tego miejsca. Nie tylko tego nieznanego mu miejsca, w którym ocknął się zalany krwią i osłabiony jak nigdy. Chodziło o Londyn. O kupę gnoju zwaną stolicą i gdzie zasiadały najważniejsze instytucje państwowe. Jak robaczywe jabłko niszczyło się od wnętrza, a gdy serce było już nie do wykorzystania, pasożyt zabierał się za resztę soczystego kiedyś owocu. Nie było go ponad rok, a wystarczyła chwila by przypomniał sobie i poczuł całą niechęć do rodzinnych ziem. Przetarł zewnętrzną częścią dłoni nos, dostrzegając na niej sporą ilość krwi. Świetnie... Z trudem starał się podnieść, ale każda kolejna próba kończyła się fiaskiem. Szarpnął jakąś gałąź obok i niczym paralityk wspiął się na niej, by stanąć na dwóch nogach. Nie poznawał tego miejsca. Nigdy tu nie był i za cholerę nie wiedział, co się stało. Przeszedł parę kroków, by zorientować się co się działo, gdy zobaczył coś, co wyglądało jak czyjeś ciało. Może to ten cwel go tu przeniósł? Quin poszedł w jego kierunku, a gdy stanął nad ciałem, szturchnął leżącego nogą, sprawdzając czy w ogóle żył. Z tego jak gównianie wyglądał to ledwo. Wyciągnął różdżkę i obrócił mężczyznę na plecy, czekając, aż ten się zbudzi. Odsunął się parę kroków, by nie być w jego zasięgu, gdyby ten nagle się ocknął. Runcorn miał nadzieję, że nieznajomy udzieli mu paru informacji. Oby coś wiedział, bo nie zamierzał być uprzejmy.
|128/228
- Jasna... - warknął, natychmiast gryząc się w język i starając się powstrzymać dalszy wylew przekleństw. Nie miał zamiaru dać się zaskoczyć jakimś dziwacznym teleportacjom. Był człowiekiem należącym do specjalnej jednostki Ministerstwa Magii i musiał być przygotowany na każdą ewentualność. Że też zachciało mu się wracać do tej cholernej Angli. Nienawidził tego miejsca. Nie tylko tego nieznanego mu miejsca, w którym ocknął się zalany krwią i osłabiony jak nigdy. Chodziło o Londyn. O kupę gnoju zwaną stolicą i gdzie zasiadały najważniejsze instytucje państwowe. Jak robaczywe jabłko niszczyło się od wnętrza, a gdy serce było już nie do wykorzystania, pasożyt zabierał się za resztę soczystego kiedyś owocu. Nie było go ponad rok, a wystarczyła chwila by przypomniał sobie i poczuł całą niechęć do rodzinnych ziem. Przetarł zewnętrzną częścią dłoni nos, dostrzegając na niej sporą ilość krwi. Świetnie... Z trudem starał się podnieść, ale każda kolejna próba kończyła się fiaskiem. Szarpnął jakąś gałąź obok i niczym paralityk wspiął się na niej, by stanąć na dwóch nogach. Nie poznawał tego miejsca. Nigdy tu nie był i za cholerę nie wiedział, co się stało. Przeszedł parę kroków, by zorientować się co się działo, gdy zobaczył coś, co wyglądało jak czyjeś ciało. Może to ten cwel go tu przeniósł? Quin poszedł w jego kierunku, a gdy stanął nad ciałem, szturchnął leżącego nogą, sprawdzając czy w ogóle żył. Z tego jak gównianie wyglądał to ledwo. Wyciągnął różdżkę i obrócił mężczyznę na plecy, czekając, aż ten się zbudzi. Odsunął się parę kroków, by nie być w jego zasięgu, gdyby ten nagle się ocknął. Runcorn miał nadzieję, że nieznajomy udzieli mu paru informacji. Oby coś wiedział, bo nie zamierzał być uprzejmy.
|128/228
Lasciate ogne speranza, voi ch’intrate.
Porzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie.
Porzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie.
Quinlan Runcorn
Zawód : szpieg wiedźmiej straży
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
For every life you save, there's a million new ways to die
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Tuż po pojawieniu się nowego Ministra Magii, w departamentach zaczęły zachodzić nagłe i dla wielu zupełnie niezrozumiałe zmiany personelu. Niezależnie od stażu i umiejętności, urzędników, którzy jawnie opowiadali się przeciwko Voldemortowi zaczynały spotykać ciekawe niespodzianki, które uniemożliwiały im pracę. Zdarzały się niewyjaśnione wypadki, a najczęściej na jaw wychodziły z nieznanego źródła tajemnice, które rujnowały reputację i nie pozwalały na dalsze pełnienie swojej reprezentatywnej funkcji urzędnika Ministerstwa Magii. W wielu środowiskach przestało się więc otwarcie sprzeciwiać nowej władzy. Każdy kto chciał zachować swoją posadę musiał trzymać język za zębami i pilnować wykonywanych przez siebie obowiązków - nadmierne wścibstwo groziło degradacją lub całkowitym usunięciem z pełnionej funkcji. Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów został szybko przetransformowany. Niektóre sprawy były umarzane, a na barki osób, które się nimi zajmowały spadały słowa pełne dezaprobaty. Nietrudno było się domyślić, że ludzie, którzy opowiadali się po stronie Voldemorta nagle zyskali nieuzasadniony immunitet, a oskarżenia organów ścigania były uznawane za śmieszne i niedorzeczne. Cronos Malfoy już w pierwszym tygodniu piastowania nowej funkcji zadecydował o usunięciu Biura Aurorów, uznając działania urzędników za nieskuteczne i bezmyślne, ale stojący twardo w opozycji Wizengamot natychmiast zablokował wszystkie próby pozbawienia aurorów pracy. Rola aurorów sprowadziła się jednak do łapania niezrzeszonych czarnoksiężników i pozostałych przy życiu zwolenników Grindelwalda. Cronos Malfoy rozwinął nad Rycerzami Walpurgii ochronny płaszcz, który uniemożliwiał służbom kontynuację radykalnych i słusznych działań wprowadzonych przez krótko panującego Harolda Longbottoma.
Niechętne przystanie na nowe warunki nie sprawiło jednak, że pracownicy Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów zamierzali porzucić swoje idee.
Burza rozszalała się nad Wyspami Brytyjskimi. Początkowo wydawała się silną nawałnicą, ale upływające godziny, a w końcu dni nie sprawiły, że ucichła. Deszcz zacinał, wiatr chciał porwać płaszcze. Było zimno, ponuro, a aura czarnej magii niemalże unosiła się w powietrzu. Za to całe szaleństwo na niebie odpowiadały anomalie — można było podejrzewać, że wichura nie odejdzie tak szybko. Na zboczu wzgórza stały dwie postaci. Ciemne sylwetki w czarodziejskich, ciemnych szatach targanych przez wiatr nie zdradzały swojej tożsamości. Dość szybko zareagowały , odwracając się w stronę osoby, która nadchodziła. Różdżki w ich dłoniach uniosły się i wycelowały...
| Kolejny post Mistrza Gry pojawi się w poniedziałek rano.
Zamglone wzgórza
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja