Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja
Zamglone wzgórza
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Zamglone wzgórza
To bardzo spokojne miejsce znajduje się w oddaleniu od najbliższych skupisk mugoli. Prawie zawsze osiada tutaj mlecznobiała mgła, ale mimo tego miejsce posiada swój niepowtarzalny urok i jest wprost idealne dla każdego, kto szuka ucieczki od zgiełku i codzienności. Czas wydaje się niemal stawać w miejscu, na pozór nic nie da rady zakłócić naturalnego rytmu przyrody. Czasem pojawiają się tu artyści szukający inspiracji, o czym może świadczyć stara, porzucona sztaluga leżąca gdzieś w trawie i powoli popadająca w zapomnienie. Jeśli dobrze się rozejrzeć, można znaleźć inne drobne pozostałości po sporadycznych odwiedzających: parę zaśniedziałych monet, starą fajkę, pusty flakonik po bliżej nieokreślonym eliksirze. Gdy dzień jest mniej mglisty, na jednym ze wzgórz można dostrzec ruiny starego zamku, najprawdopodobniej wzniesionego przez mugoli i opuszczonego wieki temu. Poniżej, w dolinie, znajduje się podmokły las, spowity najgęstszą mgłą i owiany tajemnicą. Czy odważysz się zejść z przyjemnego, cichego wzgórza prosto w jego serce? Niektórzy mówią, że z racji odległości od mugolskich siedlisk upodobały go sobie magiczne stworzenia.
Cały czas czujnie obserwowała mężczyznę, zupełnie tak, jakby się spodziewała, że w każdej chwili ten będzie mógł zastosować swoją broń przeciw niej. Dlaczego? Nie trudno było podejrzewać, że skoro wybrał się tu sam, wraz z nią, to raczej nie służyła ona jedynie do obrony. Niektórzy ludzie mieli doprawdy niewiarygodnie dziwne upodobania wobec broni i nie zawsze korzystali jedynie z różdżek. Cóż, najwidoczniej trafiła jednak w odpowiednie miejsce i to w odpowiednim czasie.
Pytanie o skonkretyzowaną profesję nie wybiło jej z rytmu, ale zastanawiała się, czy to pytanie miało jakikolwiek głębszy sens. - Prędzej bym sczezła – prychnęła z oburzeniem na wystosowaną przez mężczyznę tezę. Magizoolodzy powinni zostać tam, gdzie nadawali się najbardziej – w instytutach, prowadząc badania. Nie chciała ich widzieć tu, przy dzikich, swobodnie żyjących stworzeniach, które większość swojego życia opiewały w spokoju. Evelyn była jedynie pasjonatem przepełnionym ciekawością, chęcią obserwacji i zawsze zbliżała się na tyle blisko, by to wciąż było komfortowe dla tych wdzięcznych zwierząt.
Uniosła jedną z brwi, gdy usłyszała własne słowa w obcych ustach i bliska była powiedzenia czegoś, czego zapewne by wcale nie żałowała, a co by zaowocowało próżną satysfakcją z kpin wobec nieznajomego. - Mam nadzieję, że nie po to, by użyć kuszy – mruknęła nieprzyjemnie, wywracając oczami, ale mimo, że zdążyła dołożyć do tego swoją historię, to jednak ruszyła za mężczyzną. Kto wie, może chciała go przypilnować, a raczej upewnić się, że nic tym zwierzętom nie grozi. Podwinęła materiał ciężkiej spódnicy i w długich krokach, przypominających susy, przemierzała gęstwinę jak najciszej. Zbliżali się, czuła, że są blisko, tym bardziej, że mogła dosłyszeć dźwięki wydawane przez testrale. Tylko dlaczego tak zawodziły? Były zwierzętami stadnymi, mocno przywiązującymi się do jednostek, chroniącymi wzajemnie, niezlęknionymi. Zmarszczyła brwi, wsłuchując się w melodyjny dźwięk, który na granicy absurdu przypominał rozżalone rżenie i wtedy, właśnie wtedy to dojrzała. Martwa samica, ewidentnie ciężarna, przebita strzałą. Despenser zatrzymała się gwałtownie, zacisnęła usta aż te nabrały bladego odcienia i trwała tak chwilę, jakby łączyła kropki. – Chyba żartujesz – wlepiła oceniające spojrzenie w mężczyznę, prześlizgując się od jego kuszy wprost ku oczom. Zadrżała z gniewu, ściskając mocno dłoń na różdżce. Był tu wcześniej, zabił, a teraz wrócił po zdobycz? Bolały ją mięśnie szczęki od zaciskania zębów, myśli wirowały wokół tematu, szukając wyjścia, sygnału, który by ją uspokoił, ale nie mogła znaleźć nic, co by uratowało go w jej oczach. Bez zawahania podeszła do zwierzęcia i przykucnęła. Bladą dłoń skierowała ku szyi, szukała tętna, jakiejkolwiek oznaki, że jeszcze są szanse, ale na próżno, strzelec był celny. Ciało, choć martwe, to nadal ciepłe, wskazywało na to, że nie mogła minąć godzina od zdarzenia. Kruczowłosa zadarła głowę i rozejrzała się wokół, mając baczenie kątem oka na nieznajomego. Zacisnęła jedną z dłoni w pięć na ciele zwierzęcia, tuż obok rany, jakby nie kontrolowała własnej reakcji, uwydatniając ją. Podniosła się ostatecznie na nogi i skierowała przodem, ku mężczyźnie. Czekała i nie warto było szukać w jej mimice choć kropli zaufania.
Pytanie o skonkretyzowaną profesję nie wybiło jej z rytmu, ale zastanawiała się, czy to pytanie miało jakikolwiek głębszy sens. - Prędzej bym sczezła – prychnęła z oburzeniem na wystosowaną przez mężczyznę tezę. Magizoolodzy powinni zostać tam, gdzie nadawali się najbardziej – w instytutach, prowadząc badania. Nie chciała ich widzieć tu, przy dzikich, swobodnie żyjących stworzeniach, które większość swojego życia opiewały w spokoju. Evelyn była jedynie pasjonatem przepełnionym ciekawością, chęcią obserwacji i zawsze zbliżała się na tyle blisko, by to wciąż było komfortowe dla tych wdzięcznych zwierząt.
Uniosła jedną z brwi, gdy usłyszała własne słowa w obcych ustach i bliska była powiedzenia czegoś, czego zapewne by wcale nie żałowała, a co by zaowocowało próżną satysfakcją z kpin wobec nieznajomego. - Mam nadzieję, że nie po to, by użyć kuszy – mruknęła nieprzyjemnie, wywracając oczami, ale mimo, że zdążyła dołożyć do tego swoją historię, to jednak ruszyła za mężczyzną. Kto wie, może chciała go przypilnować, a raczej upewnić się, że nic tym zwierzętom nie grozi. Podwinęła materiał ciężkiej spódnicy i w długich krokach, przypominających susy, przemierzała gęstwinę jak najciszej. Zbliżali się, czuła, że są blisko, tym bardziej, że mogła dosłyszeć dźwięki wydawane przez testrale. Tylko dlaczego tak zawodziły? Były zwierzętami stadnymi, mocno przywiązującymi się do jednostek, chroniącymi wzajemnie, niezlęknionymi. Zmarszczyła brwi, wsłuchując się w melodyjny dźwięk, który na granicy absurdu przypominał rozżalone rżenie i wtedy, właśnie wtedy to dojrzała. Martwa samica, ewidentnie ciężarna, przebita strzałą. Despenser zatrzymała się gwałtownie, zacisnęła usta aż te nabrały bladego odcienia i trwała tak chwilę, jakby łączyła kropki. – Chyba żartujesz – wlepiła oceniające spojrzenie w mężczyznę, prześlizgując się od jego kuszy wprost ku oczom. Zadrżała z gniewu, ściskając mocno dłoń na różdżce. Był tu wcześniej, zabił, a teraz wrócił po zdobycz? Bolały ją mięśnie szczęki od zaciskania zębów, myśli wirowały wokół tematu, szukając wyjścia, sygnału, który by ją uspokoił, ale nie mogła znaleźć nic, co by uratowało go w jej oczach. Bez zawahania podeszła do zwierzęcia i przykucnęła. Bladą dłoń skierowała ku szyi, szukała tętna, jakiejkolwiek oznaki, że jeszcze są szanse, ale na próżno, strzelec był celny. Ciało, choć martwe, to nadal ciepłe, wskazywało na to, że nie mogła minąć godzina od zdarzenia. Kruczowłosa zadarła głowę i rozejrzała się wokół, mając baczenie kątem oka na nieznajomego. Zacisnęła jedną z dłoni w pięć na ciele zwierzęcia, tuż obok rany, jakby nie kontrolowała własnej reakcji, uwydatniając ją. Podniosła się ostatecznie na nogi i skierowała przodem, ku mężczyźnie. Czekała i nie warto było szukać w jej mimice choć kropli zaufania.
I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Neutralni
W chwili obecnej nieszczególnie przejmował się tym, że kobieta czujnie mu się przygląda. Nie zamierzał jej zaatakować. Po pierwsze nie dała mu ku temu powodu, a po drugie zwyczajnie było mu szkoda bełtów. Mógł wykorzystać je znacznie lepiej, chociażby podczas polowania. Polowania z użyciem magii płoszyły zwierzynę.
— Jak uważasz — Skwitował ze wzruszeniem ramion. Nic nie robił sobie z oburzenia targającego przypadkowo spotkaną kobietą, która zdawała być negatywnie nastawiona do magizoologów. W pewnych okolicznościach byłby w stanie zgodzić się stanowiskiem kobiety. Wszak polował na pewne gatunki niebezpiecznych magicznych stworzeń, kontrolując w ten sposób ich liczebność. Zdarzało mu się handlować ingrediencjami zwierzęcego pochodzenia. Było to ściśle powiązane z jego zawodem.
Kobieta zdawała się być równie nieprzychylnie do myśliwych. Lub też dopowiedziała sobie więcej, niż powinna. Podążając za nim nieznajoma dała mu wyraźnie do zrozumienia, że zamierza patrzeć mu na ręce. Chyba żartuje. Nie miała ku temu prawa. Gdyby był innym człowiekiem to może przejąłby się tym, co sobie umyśliła i jak odnosiła się do niego na podstawie swoich chorych wynurzeń. Nic to nie miało wspólnego z rzeczywistością.
— Możesz sobie mieć — Zwrócił się do kobiety oschle, ponownie zruszając ramionami. Ta odzywka z pewnością nie spodoba się kobiecie, ale to nie było jego zmartwienie. W końcu to ona wyobrażała sobie nie wiadomo co. Sobie nie miał nic do zarzucenia. Postanowił wykazywać się większą czujnością, gdyż to, co roiło się w głowie kobiety mogło popchnąć ją do czegoś więcej, niż nieuprzejmość względem niego.
Uniósł jedną z brwi, gdy również do jego uszu dotarły te zwierzęce lamenty. Dostrzegł tego przyczynę w postaci martwej, ciężarnej samicy. Westchnął ciężko pod orlim nosem. Jak zawsze w złym miejscu i w złym czasie. Podczas polowań kierował się swoimi zasadami, nawet względem magicznych stworzeń. Rozród to okres ochronny.
— Nie złapałaś mnie za rękę. Z drogi! — Warknął gardłowo w stronę nieznajomej. Nie przyłapała go na gorącym uczynku, podczas strzelania z kuszy do tego stworzenia. Samica testrala nie żyła. Starania kobiety były daremne. On mógłby zdziałać więcej, gdyby tylko się nie wmieszała. Dla własnego dobra powinna zejść mu z drogi. Nie wyglądała na taką, która rozumiała proste polecenia. Nie była też myśliwym i nie mogła zrobić nic więcej, niż to, co robiła w tym momencie.
— Jak uważasz — Skwitował ze wzruszeniem ramion. Nic nie robił sobie z oburzenia targającego przypadkowo spotkaną kobietą, która zdawała być negatywnie nastawiona do magizoologów. W pewnych okolicznościach byłby w stanie zgodzić się stanowiskiem kobiety. Wszak polował na pewne gatunki niebezpiecznych magicznych stworzeń, kontrolując w ten sposób ich liczebność. Zdarzało mu się handlować ingrediencjami zwierzęcego pochodzenia. Było to ściśle powiązane z jego zawodem.
Kobieta zdawała się być równie nieprzychylnie do myśliwych. Lub też dopowiedziała sobie więcej, niż powinna. Podążając za nim nieznajoma dała mu wyraźnie do zrozumienia, że zamierza patrzeć mu na ręce. Chyba żartuje. Nie miała ku temu prawa. Gdyby był innym człowiekiem to może przejąłby się tym, co sobie umyśliła i jak odnosiła się do niego na podstawie swoich chorych wynurzeń. Nic to nie miało wspólnego z rzeczywistością.
— Możesz sobie mieć — Zwrócił się do kobiety oschle, ponownie zruszając ramionami. Ta odzywka z pewnością nie spodoba się kobiecie, ale to nie było jego zmartwienie. W końcu to ona wyobrażała sobie nie wiadomo co. Sobie nie miał nic do zarzucenia. Postanowił wykazywać się większą czujnością, gdyż to, co roiło się w głowie kobiety mogło popchnąć ją do czegoś więcej, niż nieuprzejmość względem niego.
Uniósł jedną z brwi, gdy również do jego uszu dotarły te zwierzęce lamenty. Dostrzegł tego przyczynę w postaci martwej, ciężarnej samicy. Westchnął ciężko pod orlim nosem. Jak zawsze w złym miejscu i w złym czasie. Podczas polowań kierował się swoimi zasadami, nawet względem magicznych stworzeń. Rozród to okres ochronny.
— Nie złapałaś mnie za rękę. Z drogi! — Warknął gardłowo w stronę nieznajomej. Nie przyłapała go na gorącym uczynku, podczas strzelania z kuszy do tego stworzenia. Samica testrala nie żyła. Starania kobiety były daremne. On mógłby zdziałać więcej, gdyby tylko się nie wmieszała. Dla własnego dobra powinna zejść mu z drogi. Nie wyglądała na taką, która rozumiała proste polecenia. Nie była też myśliwym i nie mogła zrobić nic więcej, niż to, co robiła w tym momencie.
Sebastian Bartius
Zawód : Myśliwy, taksydermista
Wiek : 50
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Don’t shake me
Don’t make me bear my teeth
You really don’t wanna meet that guy
Don’t make me bear my teeth
You really don’t wanna meet that guy
OPCM : 14 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 6
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 13
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Wracały wspomnienia, matka – Nora, która wiecznie oczekiwała od niej niemożliwego, bycia podobną do brata bliźniaka. Pamiętała każde słowo, które było niczym cierń wpleciony w przeklętą koronę pozorów uwarunkowanych pozornie prawidłowym wychowaniem. Część swojej zawziętości i zawiści mogła zawdzięczać matce – tej złej królowej, pogromczyni dziecięcych marzeń, sprowadzającej na ziemię z głuchym grzmotem. To właśnie jej matka zasiała w niej ziarno nienawiści do siebie samej, do mieszanej krwi, której przez ojca nie odziedziczyła z możliwie pełną czystością. Pakt jej rodziców był kolejną zadrą w jej rodzinie, której Evelyn nie potrafiła się wyzbyć. Jako dziecko uważała, że byli ze sobą z miłości, po latach wiedziała, że ta miłość wynikała jedynie z potrze – ojciec kochał matkę, ale matka po prostu potrzebowała męża, by uciec od rodziny. Kruczowłosa życzyłaby ojcu lepszego życia, gdyby tylko mogła cofnąć czas, zmienić jego decyzje, nawet jeżeli unicestwiałoby to jej istnienie. Niestety, Philip podążył świadomie własną ścieżką, był najlepszym ojcem na świecie, oddawał wszelkie pokłady sił w uratowanie rodzinnych więzów, ale jego choroba… Odebrała resztki szczęśliwych ułamków, które udało mu się z tej rodziny wydobyć. Dezorientacja psychiczna ojca sprawiła, że niebieskooka uwierzyła we własną ułomność, którą wpajała jej matka. Uwierzyła we wszystkie bezsensowne tezy, we własną bezsilność, niemoc, bezsensowność. Niezależnie od tego, co doświadczyła – kochała matkę, która ją wyniszczała. Kochała, bo ojciec nauczył ją kochać, szanować i współczuć. Znosiła wszystkie oszczerstwa, nawet, gdy zostały nasilone po zaginięciu Sorena. Niezależnie od tego ile razy słyszała, że lepiej byłoby, gdyby to ona zagięła. Trwała przy rodzinie, szanując wpojone wartości więzów krwi. To jednak się zmieniło wraz z momentem w którym rodzice ją opuścili, zostawiając na jej barkach całą hodowlę, wszystkie powinności. Wtedy myślała, że najciężej będzie utrzymać jej obecny stan majątku, umiejętnie zarządzać dobytkiem i to… Okazało się kałużą w morzu potrzeb. Soren prędko dał o sobie znać i prawdopodobnie właśnie tej nocy Evelyn nie zapomni aż do śmierci. Nie zapomni stalowoniebieskich tęczówek, tak podobnych do jej własnych, pazurów tnących niczym najlepsze ostrze, kłów przypominających grube szpile, krwi spływającej po ciele na śnieg, wytwarzającej kojącego ciepła, mrowienia ciała, wszechogarniającej obojętności, opadających powiek i… Nigdy nie zapomni widoku umierającego przyjaciela, który wtedy postanowił wyruszyć z nią w las, szukając zagubionego, starego aetonana. Była winna, na Merlina, to ona zmusiła tego człowieka do pójścia za nią w mroźne odmęty własnej ziemi, bo stawiała zaginione zwierzę ponad własne życie. Gdyby nie ten, kto ją uratował, kto ją znalazł, to zwyczajnie by jej tu dzisiaj nie było. Gdyby to się nigdy nie wydarzyło – byłaby kimś innym, a od lat często, zbyt często zastanawiała się, jak to by się żyło bez likantropii, z normalną rodziną, bez zmartwień, z lepszym życiem. Kim by była? Gdzie teraz by się znajdowała? Kogo by słuchała i czy byłaby szansa na to, że jej życie stałoby się mniej nędzne, niż teraz? Czy wciąż przejmowałaby się naukami ojca, które kazały jej zważać na istnienie każdego zwierzęcia? Czy może byłaby nienawistna, kierując własną zgorzkniałość w stronę mugoli i mugolaków?
Problem istniał, istniała pomiędzy światami, czerpała z każdego – matki i ojca, mieszając to wedle własnego humoru, bluźniła, łamała zasady każdej ze stron, a z każdą kolejną przemianą było jej coraz ciężej utrzymać własną rzeczywistość w ryzach. Przemieniając się podczas pełni, cierpiąc, czując każdą łamaną kość i rozrywane ścięgno – winiła wszystko i wszystkich. Niezależnie od krwi, pochodzenia i korelacji, odczuwała czystą nienawiść do świata, który pozwolił jej na stanie się potworem, silnym, ale wciąż potworem, którego nie potrafiła kontrolować, który przyprawiał ją o ból i utratę zmysłów. Przez osiem lat cierpienia zatarła się u niej cienka linia akceptacji wobec ludzi. Irytowały ją najmniejsze kruczki, pojedyncze słowa, które podjudzały jej gniew, wprawiały we wrzenie. Ignorancja mężczyzny, którego miała właśnie u boku działała więc na nią niczym płachta na byka. Zaciskała bez kontroli dłonie w pięści i rozluźniała je, raz za razem, próbując uspokoić wewnętrzny ogień, zgasić zapędy demona tkwiącego pod skórą. – Owszem, mogę – zbyła temat, nie dając swojej wściekłości dojść do głosu, choć gorzkie słowa ledwo przeszły jej przez zaciśnięte gardło. Nie była obyta z rozmowami z nieznajomymi, zwykle ich unikała, bądź próbowała miłą gadką zbyć delikwentów, by pozostać sam na sam. W tej sytuacji została postawiona pod murem – chcieli tego samego, a stado w pobliżu było jedno. Musiała znaleźć kompromis, powściągnąć emocje i zapędy, uspokoić własne zmysły.
Inaczej było ze zwierzęciem, które dojrzała, którego martwe ciało badała mimo, że wiedziała iż szanse były niewielkie. Chciała sprawdzić to sama, mieć pewność, że nie jest w stanie zrobić nic ponad to – oddanie szacunku wobec zamordowanego zwierzęcia. Dopadła ją swego rodzaju nostalgia wobec zmarnowanego życia, nawet potencjalnych dwóch. Złagodniała, widząc ten jakże parszywy obraz przed oczami. Dłonie wreszcie przestały jej drżeć, złość umknęła w otchłań, wszystko zdawała się kontrolować. Agresja w słowach mężczyzny przywróciła jej poprzedni, spięty stan. Miała wiedzę i doświadczenia, czego była pewna i w pełni świadoma, a dodatkowo nie była zwykła pozwalaniu na podważanie własnych umiejętności co do zorientowania w tego typu sytuacjach. Mimo to po prostu burknęła oszczerstwo pod nosem i wyprostowała się, zbyt sztywno i szybko, wpatrując się przez krótki moment w oczy czarodzieja. Nawet nie sprawdziła dokładnie, czy jest tu co ratować. – Proszę bardzo, zrób coś więcej, zapewne umiesz wskrzeszać martwych? – wypluła z siebie przesiąknięte jadem słowa, odsuwając się od truchła zwierzęcia na dobre kilka kroków. Jej wzrok na powrót utknął na ciele zwierzęcia, to było dla niej ważniejsze. Nieważne teraz było to, że zginęło, ważniejsze było to, że ktoś je zabił i nawet nie pokusił się o zabranie ciała, co samo w sobie było niepokojące.
Problem istniał, istniała pomiędzy światami, czerpała z każdego – matki i ojca, mieszając to wedle własnego humoru, bluźniła, łamała zasady każdej ze stron, a z każdą kolejną przemianą było jej coraz ciężej utrzymać własną rzeczywistość w ryzach. Przemieniając się podczas pełni, cierpiąc, czując każdą łamaną kość i rozrywane ścięgno – winiła wszystko i wszystkich. Niezależnie od krwi, pochodzenia i korelacji, odczuwała czystą nienawiść do świata, który pozwolił jej na stanie się potworem, silnym, ale wciąż potworem, którego nie potrafiła kontrolować, który przyprawiał ją o ból i utratę zmysłów. Przez osiem lat cierpienia zatarła się u niej cienka linia akceptacji wobec ludzi. Irytowały ją najmniejsze kruczki, pojedyncze słowa, które podjudzały jej gniew, wprawiały we wrzenie. Ignorancja mężczyzny, którego miała właśnie u boku działała więc na nią niczym płachta na byka. Zaciskała bez kontroli dłonie w pięści i rozluźniała je, raz za razem, próbując uspokoić wewnętrzny ogień, zgasić zapędy demona tkwiącego pod skórą. – Owszem, mogę – zbyła temat, nie dając swojej wściekłości dojść do głosu, choć gorzkie słowa ledwo przeszły jej przez zaciśnięte gardło. Nie była obyta z rozmowami z nieznajomymi, zwykle ich unikała, bądź próbowała miłą gadką zbyć delikwentów, by pozostać sam na sam. W tej sytuacji została postawiona pod murem – chcieli tego samego, a stado w pobliżu było jedno. Musiała znaleźć kompromis, powściągnąć emocje i zapędy, uspokoić własne zmysły.
Inaczej było ze zwierzęciem, które dojrzała, którego martwe ciało badała mimo, że wiedziała iż szanse były niewielkie. Chciała sprawdzić to sama, mieć pewność, że nie jest w stanie zrobić nic ponad to – oddanie szacunku wobec zamordowanego zwierzęcia. Dopadła ją swego rodzaju nostalgia wobec zmarnowanego życia, nawet potencjalnych dwóch. Złagodniała, widząc ten jakże parszywy obraz przed oczami. Dłonie wreszcie przestały jej drżeć, złość umknęła w otchłań, wszystko zdawała się kontrolować. Agresja w słowach mężczyzny przywróciła jej poprzedni, spięty stan. Miała wiedzę i doświadczenia, czego była pewna i w pełni świadoma, a dodatkowo nie była zwykła pozwalaniu na podważanie własnych umiejętności co do zorientowania w tego typu sytuacjach. Mimo to po prostu burknęła oszczerstwo pod nosem i wyprostowała się, zbyt sztywno i szybko, wpatrując się przez krótki moment w oczy czarodzieja. Nawet nie sprawdziła dokładnie, czy jest tu co ratować. – Proszę bardzo, zrób coś więcej, zapewne umiesz wskrzeszać martwych? – wypluła z siebie przesiąknięte jadem słowa, odsuwając się od truchła zwierzęcia na dobre kilka kroków. Jej wzrok na powrót utknął na ciele zwierzęcia, to było dla niej ważniejsze. Nieważne teraz było to, że zginęło, ważniejsze było to, że ktoś je zabił i nawet nie pokusił się o zabranie ciała, co samo w sobie było niepokojące.
I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Neutralni
Skoro doszli do pewnego konsensusu to stało się oczywiste, by ta kobieta zachowywała swoje zdanie i swoje przemyślenia tylko dla siebie. Przynajmniej dla niego. W jego oczach ona była jedną z tych kobiet, który zwykły wydawać sądy bez posiadania pełnego obrazu sytuacji oraz odzywać się nieproszone. Na domiar tego pchała się z łapami tam, gdzie nie powinna. To, co robiła było bezcelowe. Nie mogła przywrócić życia temu zwierzęciu. Tak samo jak on. Tyle, że on był w stanie wytropić tego kłusownika. Istniała na to szansa, choć prawdopodobnie się teleportował gdy zorientował się, że ktoś nadchodzi. Sam postąpiłby w ten sposób.
— Jestem w stanie wytropić kłusownika, a raczej byłbym w stanie to zrobić gdybym nie podejrzewał, że się teleportował. Zadeptałaś też ślady wokół zwierzęcia. Wygląda na to, że został zabity całkiem niedawno... może do godziny. Nie widać śladów żerowania wilków i innych drapieżników. Nic nie powinno się zmarnować, choć dla drapieżników coś zostanie — Początkowo mówił bardziej do niej, potem już bardziej do siebie. Przemilczał to, że rozpoznawał kolor lotek bełtu użytego do zabicia tego stworzenia. Oczywiście, to mógł być zbieg okoliczności. W to nieszczególnie wierzył, biorąc pod uwagę fakt, że miał spotkać się w tym lesie ze swoim znajomym. Ne zastał tu tego myśliwego. Najprawdopodobniej czekała ich mało przyjemna rozmowa.
Pochylając się nad martwym zwierzęciem, chwycił je za szyję i przeciągnął je na łagodne wzniesienie. Zdjął płaszcz. Dobył noża myśliwskiego. Wykonał nim pierwsze cięcie wzdłuż szyi, od obojczyka do krtani aby wydobyć przełyk i tchawicę. Zawiązał ten pierwszy na supeł, tak by znajdujący się w przełyku pokarm nie wydostał się na zewnątrz. Kolejne cięcie wykonał w od spojenia łonowego w stronę mostka. W niewielkie nacięcie skóry i otrzewnej wsadził dwa palce, którymi podciągnął skórę i powłoki brzuszne ku górze.
Pomiędzy palce włożył ostrze noża, prowadząc je niezbyt głęboko. Przesunął się tak by móc od tyłu utorować sobie drogę do jelit martwego testrala, które po związaniu wyciągnął w stronę jamy brzusznej. Poprowadził nóż wzdłuż żeber, by przeciąć przeponę. Dopiero wtedy wyciął przełyk z tchawicą oraz pozostałe narząd wewnętrze. Najtrudniejsze było dla niego było usunięcie macicy z nienarodzonym testralem. Nie pod względem umiejętności, a moralnym. Nie powinno polować się na ciężarne samice. Było to wręcz smutne.
Istniało zaklęcie służące do tego celu, jednak pozostawał wierny naukom swojego ojca. Zwierzynę należało oprawiać własnoręcznie, doceniając wartość jej istnienia. Trzewia zawsze zakopywał pod ziemią i tak postąpi i tym razem. Wyciął też fragment wokół bełtu, uprzednio go wydobywając. Po oskórowaniu zwierzęcia wykroił pierwszą tuszę. Za pomocą lin rozciągnął testrala pomiędzy drzewami, tak by pozostawał poza zasięgiem drapieżników. Za pomocą magii oczyścił okolicę, zakopał trzewia pod ziemią i oczyścił ręce oraz nóż.
— Jesteś głodna? Jeśli tak to poszukaj drewna na opał i gałęzi na ruszt — Zwrócił się do kobiety. Nie sądził, by chciała zjeść mięso testrala i z nim współpracować po co widziała.
— Jestem w stanie wytropić kłusownika, a raczej byłbym w stanie to zrobić gdybym nie podejrzewał, że się teleportował. Zadeptałaś też ślady wokół zwierzęcia. Wygląda na to, że został zabity całkiem niedawno... może do godziny. Nie widać śladów żerowania wilków i innych drapieżników. Nic nie powinno się zmarnować, choć dla drapieżników coś zostanie — Początkowo mówił bardziej do niej, potem już bardziej do siebie. Przemilczał to, że rozpoznawał kolor lotek bełtu użytego do zabicia tego stworzenia. Oczywiście, to mógł być zbieg okoliczności. W to nieszczególnie wierzył, biorąc pod uwagę fakt, że miał spotkać się w tym lesie ze swoim znajomym. Ne zastał tu tego myśliwego. Najprawdopodobniej czekała ich mało przyjemna rozmowa.
Pochylając się nad martwym zwierzęciem, chwycił je za szyję i przeciągnął je na łagodne wzniesienie. Zdjął płaszcz. Dobył noża myśliwskiego. Wykonał nim pierwsze cięcie wzdłuż szyi, od obojczyka do krtani aby wydobyć przełyk i tchawicę. Zawiązał ten pierwszy na supeł, tak by znajdujący się w przełyku pokarm nie wydostał się na zewnątrz. Kolejne cięcie wykonał w od spojenia łonowego w stronę mostka. W niewielkie nacięcie skóry i otrzewnej wsadził dwa palce, którymi podciągnął skórę i powłoki brzuszne ku górze.
Pomiędzy palce włożył ostrze noża, prowadząc je niezbyt głęboko. Przesunął się tak by móc od tyłu utorować sobie drogę do jelit martwego testrala, które po związaniu wyciągnął w stronę jamy brzusznej. Poprowadził nóż wzdłuż żeber, by przeciąć przeponę. Dopiero wtedy wyciął przełyk z tchawicą oraz pozostałe narząd wewnętrze. Najtrudniejsze było dla niego było usunięcie macicy z nienarodzonym testralem. Nie pod względem umiejętności, a moralnym. Nie powinno polować się na ciężarne samice. Było to wręcz smutne.
Istniało zaklęcie służące do tego celu, jednak pozostawał wierny naukom swojego ojca. Zwierzynę należało oprawiać własnoręcznie, doceniając wartość jej istnienia. Trzewia zawsze zakopywał pod ziemią i tak postąpi i tym razem. Wyciął też fragment wokół bełtu, uprzednio go wydobywając. Po oskórowaniu zwierzęcia wykroił pierwszą tuszę. Za pomocą lin rozciągnął testrala pomiędzy drzewami, tak by pozostawał poza zasięgiem drapieżników. Za pomocą magii oczyścił okolicę, zakopał trzewia pod ziemią i oczyścił ręce oraz nóż.
— Jesteś głodna? Jeśli tak to poszukaj drewna na opał i gałęzi na ruszt — Zwrócił się do kobiety. Nie sądził, by chciała zjeść mięso testrala i z nim współpracować po co widziała.
Sebastian Bartius
Zawód : Myśliwy, taksydermista
Wiek : 50
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Don’t shake me
Don’t make me bear my teeth
You really don’t wanna meet that guy
Don’t make me bear my teeth
You really don’t wanna meet that guy
OPCM : 14 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 6
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 13
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Chciała prychnąć, zareagować, wyzwolić w sobie złość na te nieprzyjemne słowa, które zostały skierowane w jej stronę bez żadnego większego powodu. Ot, brzmiały tak, jakby trzeba się było do kogoś przyczepić tylko po to, by się usprawiedliwić. Niczego nie podeptała, bynajmniej nie bardziej niż mężczyzna, który stał obok. Nie miała zamiaru go jednak wyrokować, unosić się, kłócić. Szkoda jej było sił i czasu, widocznie nie wartego swojej ceny. - Nie radzę rzucać w moją stronę czczych oskarżeń, nie lubię się denerwować – odparowała ze spokojem, nawet jeżeli był on pozorowany, w końcu Szkotka była wiecznie w gorącej wodzie kąpana. Nie miała zamiaru pozwalać swemu demonowi na wyjście spod skóry, szkoda było zachodu i bólu, a i wciąż utarczka polegała na słowach. Twardych, nieprzyjemnych i irytujących, ale wciąż były to jedynie słowa z którymi nie chciała zrobić nic. Absurdalnym byłoby się spierać z czarodziejem, który w jej oczach był co najwyżej zrzędą z rodzaju tych, z którymi nie dogadasz się na żaden sposób. – Nic byś z tym nie zrobił, to nie był byle mugol, którego można znaleźć w kilka chwil i to spacerkiem – przewróciła oczami, przestępując z nogi na nogę. Nie interesowała się tym, kto zabił, ani faktem, że był to czarodziej. To była śmierć, jak każda inna, czy to ludzka, czy zwierzęca, to już nie miało znaczenia, bowiem każda śmierć była tak samo wstrząsająca, a przynajmniej taka być powinna. Evelyn nie zależało na bieganiu, szukaniu, ganianiu za sprawcą, bo to już się wydarzyło, a zwierzęciu życia przywrócić nie mogli, niezależnie od goryczy i złości, która wgryzała się w umysł. Przyuważyła jednak przepływające emocje na twarzy towarzyszącego jej czarodzieja i zacisnęła zęby. Podejrzewał coś, to było widać jak na dłoni i choć nie zamierzała pytać, ba, nawet nie chciała wiedzieć, to czuła się oszukana. Milion słów o tym, jak to źle uczyniła, by ukryć to, co naprawdę siedziało mu w głowie? Och, ludzie naprawdę byli gatunkiem, który robił sobie i wszystkim innym pod górkę tylko po to, by mieć z tego jakieś własne, urojone korzyści. Bezsens tej sytuacji całkowicie ją zniechęcił, wolała przemilczeć ten fakt i jak najszybciej zakończyć to niechybne spotkanie.
Niewzruszenie obserwowała działania mężczyzny, precyzyjne ruchy przy oprawianiu zwierzyny wcale nie wzbudziły w niej niechęci, czy obrzydzenia, to było po prostu kolejne ciało, które mogło przysłużyć się innemu, tak się miał świat zwierząt i wrażliwe dusze może faktycznie miałyby z tym moralny problem, ale Despenser do takich nie należała, nawet nie stała obok. Patrzyła jak zahipnotyzowana, bo była pewna, że jest to winna testralowi. Należało mu się uhonorowanie, milcząca obserwacja obrzędu, aby jego śmierć nie poszła na zmarnowanie. Krew broczyła ziemię ujawniając swą brunatnoczerwoną bartwę, a stalowoniebieskie oczy jedynie podążały za wypływającą cieczą. Próżno było w nich szukać bólu sentymentu. Życie przeminęło, a ona mogła jedynie obserwować to, co poczyniła mężczyzna i ewentualnie łapać jakaś wiedzę, o ile zauważyła coś, czego nie znała.
Głodna? Ona? Nie pamiętała kiedy ostatnio jadła. Hm… Zapewne było to wczoraj, ale ta cała praca dla hodowli tak ją pochłaniała, że nie zauważała już godzin wmuszanych posiłków. Zupełnie tak, jakby to była zbędna konieczność, odbierająca jej możliwość dłuższej pracy. Westchnęła ciężko i bez słowa skinęła głową. Nawet jeżeli jej żołądek nie domagał się pożywienia, to mogła pomóc, w końcu co innego miała do roboty?
Przeszła przez lat, zbierając po drodze drewno na opał, starając się zgarnąć pełną różnorodność suchego, począwszy od większych gałęzi, po mniejsze, grubsze części pniaków, które ostatecznie i tak zostaną podzielone i spalone. Nie rozglądała się za niczym innym, miała proste zadanie, które chwilowo mogło oderwać ją od rzeczywistości. Miała misję i wykonała ją perfekcyjnie, tym bardziej, że wróciła z naręczem opału, rzucając je bezceremonialnie u stóp mężczyzny – Tyle wystarczy – skwitowała oschle, odsuwając się, bo skoro faktycznie uważał, że we wszystkim jest taki najlepszy, a ona się na niczym nie zna, to i też nie zamierzała nadskakiwać i próbować wzniecać ognia z przyniesionego drewna. Zamiast tego oparła się łopatkami o pień drzewa i czekała, uważnie śledząc ruchy obcego mężczyzny.
Niewzruszenie obserwowała działania mężczyzny, precyzyjne ruchy przy oprawianiu zwierzyny wcale nie wzbudziły w niej niechęci, czy obrzydzenia, to było po prostu kolejne ciało, które mogło przysłużyć się innemu, tak się miał świat zwierząt i wrażliwe dusze może faktycznie miałyby z tym moralny problem, ale Despenser do takich nie należała, nawet nie stała obok. Patrzyła jak zahipnotyzowana, bo była pewna, że jest to winna testralowi. Należało mu się uhonorowanie, milcząca obserwacja obrzędu, aby jego śmierć nie poszła na zmarnowanie. Krew broczyła ziemię ujawniając swą brunatnoczerwoną bartwę, a stalowoniebieskie oczy jedynie podążały za wypływającą cieczą. Próżno było w nich szukać bólu sentymentu. Życie przeminęło, a ona mogła jedynie obserwować to, co poczyniła mężczyzna i ewentualnie łapać jakaś wiedzę, o ile zauważyła coś, czego nie znała.
Głodna? Ona? Nie pamiętała kiedy ostatnio jadła. Hm… Zapewne było to wczoraj, ale ta cała praca dla hodowli tak ją pochłaniała, że nie zauważała już godzin wmuszanych posiłków. Zupełnie tak, jakby to była zbędna konieczność, odbierająca jej możliwość dłuższej pracy. Westchnęła ciężko i bez słowa skinęła głową. Nawet jeżeli jej żołądek nie domagał się pożywienia, to mogła pomóc, w końcu co innego miała do roboty?
Przeszła przez lat, zbierając po drodze drewno na opał, starając się zgarnąć pełną różnorodność suchego, począwszy od większych gałęzi, po mniejsze, grubsze części pniaków, które ostatecznie i tak zostaną podzielone i spalone. Nie rozglądała się za niczym innym, miała proste zadanie, które chwilowo mogło oderwać ją od rzeczywistości. Miała misję i wykonała ją perfekcyjnie, tym bardziej, że wróciła z naręczem opału, rzucając je bezceremonialnie u stóp mężczyzny – Tyle wystarczy – skwitowała oschle, odsuwając się, bo skoro faktycznie uważał, że we wszystkim jest taki najlepszy, a ona się na niczym nie zna, to i też nie zamierzała nadskakiwać i próbować wzniecać ognia z przyniesionego drewna. Zamiast tego oparła się łopatkami o pień drzewa i czekała, uważnie śledząc ruchy obcego mężczyzny.
I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Neutralni
Znów wzruszył ramionami, słysząc te słowa będące ostrzeżeniem lub pobożnym życzeniem. Prawdopodobnie. W życiu nigdy nie dostawali tego, czego tak naprawdę chcieli. Czy stanowiła dla niego zagrożenie większe, niż prawie każdy napotkany czarodziej? Polemizowałby.
— Czy to aby nie ty pierwsza zasugerowałaś, że zabiłem tego testrala? Ostrzegam cię, jestem w dużo gorszym humorze, niż ty — Ponownie warknął w stronę kobiety, przypominając kobiecie o tym, że kierowała wobec niego czcze oskarżenia. Bo nawet nie złapała go na gorącym uczynku. To był o wiele poważniejszy zarzut. Ten wystosowany przez niego stanowił w jego postrzeganiu niezaprzeczalny fakt. Tak samo, jak to że miał teraz zajebiście parszywy humor i bezpośrednio się do tego przyczyniała się ta kobieta. Pod skórą wzbierała się tłumiona złość i wszystkie najgorsze instynkty przy tłumionej skłonności do przemocy. Gdzieś przez te wszystkie lata utracił większość ogłady.
— Nie mówisz mi niczego, czego sam nie wiem. Nienawidzę kłusowników — Przytaknął co do tego, że to był czarodziej. Z resztą się nie zgadzał. Zamierzał się rozmówić z czarodziejem, który w zasadzie go tu ściągnął. Oby miał dobre alibi. Zwłaszcza, że go tutaj nie było i z dwojga złego wolałby się użerać z nim, niźli z tą kobietą. Od której uwolnił się choć na parę chwil, gdy ta poszła wypełnić to polecenie i poszukać drewna na opał.
Uniósł wysoko prawą brew, gdy czarownica całe zebrane drewno bezceremonialne do stóp. Zaraz przewrócił oczyma. Najwyraźniej nie była domyślna, że samo przyniesienie opału to nie wszystko. Niewykluczone, że nie potrafiła ułożyć stosu drewna i znalezienie tych patyków i gałęzi było szczytem możliwości tej kobiety. Takie się też zdarzały.
— To teraz poszukaj jeszcze dużych kamieni — Polecił kobiecie, dbając o to by miała zajęcie i nie siedziała bezczynnie patrząc mu wyłącznie na ręce. Nie sądził, by znalazła jakiekolwiek kamienie w tym śniegu. Niemniej przydałyby się do stworzenia podstawy dla ogniska, oddzielającej płomienie od śniegu. Jeśli chciała zjeść to musiała zrobić jeszcze kilka rzeczy. On w tym czasie ostrzył koniec jednego z dłuższych patyków, by nadziać na niego to mięso. Nie zdziwiłby się zupełnie, gdyby i to musiał zrobić samemu.
— Czy to aby nie ty pierwsza zasugerowałaś, że zabiłem tego testrala? Ostrzegam cię, jestem w dużo gorszym humorze, niż ty — Ponownie warknął w stronę kobiety, przypominając kobiecie o tym, że kierowała wobec niego czcze oskarżenia. Bo nawet nie złapała go na gorącym uczynku. To był o wiele poważniejszy zarzut. Ten wystosowany przez niego stanowił w jego postrzeganiu niezaprzeczalny fakt. Tak samo, jak to że miał teraz zajebiście parszywy humor i bezpośrednio się do tego przyczyniała się ta kobieta. Pod skórą wzbierała się tłumiona złość i wszystkie najgorsze instynkty przy tłumionej skłonności do przemocy. Gdzieś przez te wszystkie lata utracił większość ogłady.
— Nie mówisz mi niczego, czego sam nie wiem. Nienawidzę kłusowników — Przytaknął co do tego, że to był czarodziej. Z resztą się nie zgadzał. Zamierzał się rozmówić z czarodziejem, który w zasadzie go tu ściągnął. Oby miał dobre alibi. Zwłaszcza, że go tutaj nie było i z dwojga złego wolałby się użerać z nim, niźli z tą kobietą. Od której uwolnił się choć na parę chwil, gdy ta poszła wypełnić to polecenie i poszukać drewna na opał.
Uniósł wysoko prawą brew, gdy czarownica całe zebrane drewno bezceremonialne do stóp. Zaraz przewrócił oczyma. Najwyraźniej nie była domyślna, że samo przyniesienie opału to nie wszystko. Niewykluczone, że nie potrafiła ułożyć stosu drewna i znalezienie tych patyków i gałęzi było szczytem możliwości tej kobiety. Takie się też zdarzały.
— To teraz poszukaj jeszcze dużych kamieni — Polecił kobiecie, dbając o to by miała zajęcie i nie siedziała bezczynnie patrząc mu wyłącznie na ręce. Nie sądził, by znalazła jakiekolwiek kamienie w tym śniegu. Niemniej przydałyby się do stworzenia podstawy dla ogniska, oddzielającej płomienie od śniegu. Jeśli chciała zjeść to musiała zrobić jeszcze kilka rzeczy. On w tym czasie ostrzył koniec jednego z dłuższych patyków, by nadziać na niego to mięso. Nie zdziwiłby się zupełnie, gdyby i to musiał zrobić samemu.
Sebastian Bartius
Zawód : Myśliwy, taksydermista
Wiek : 50
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Don’t shake me
Don’t make me bear my teeth
You really don’t wanna meet that guy
Don’t make me bear my teeth
You really don’t wanna meet that guy
OPCM : 14 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 6
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 13
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Zaśmiała się gorzko. Nie czuła żadnego zagrożenia, jedynie czcze słowa, które według jej standardów nie zostały wypowiedziane nawet w sposób, który zmusiłby ją do zastanowienia się nad własnym wyrokowaniem. Dlatego była też aż nader spokojna i wręcz pobłażliwa. - To nie ja dzierżę kuszę, w przeciwieństwie do co poniektórych – przewróciła oczami, jakby słowa mężczyzny były wzięte od czapy. Ona nie była uzbrojona w nic, prócz zwyczajowej różdżki, więc nie miała sobie nic do zarzucenia, a on? Nawet go nie znała, więc dlaczego miałaby mu ufać? Nie obawiała się niesprawiedliwego wyroku, siebie zawsze potrafiłaby wytłumaczyć wiarygodnie, ale widocznie nie każdy niewinny miał tę zdolność, o ile faktycznie w przypadku mężczyzny tejże winy nie było.
- Więc kim jesteś? Polujesz na kłusowników? Tym? – wskazała na jego broń z uniesieniem jednej brwi. Dla niej to było nieoczywiste. Różdżka była silniejsza niż byle kusza i przede wszystkim o wiele bardziej skuteczna. Owszem, kusza była przydatna, ale dla mugoli, czy charłaków, którzy nie mogli się magią wysługiwać i jakoś bronić się musieli, w tej sytuacji była pewna, że nie miała styczności z tego typu osobą, a więc nie rozumiała jego upodobania do tejże broni.
Zirytowała się, widząc minę mężczyzny, och, na Merlina, czemu ją tak pokarało… - Nie patrz tak, praca zespołowa, coś ci to mówi, czy jesteś pustelnikiem? – prychnęła drwiącym śmiechem, wyczuwając jego niezadowolenie i arogancję. Machnęła w końcu ręką, jakby uważała, że nie ma co dyskutować z jego podobnymi, bo i tak nie dojdą do porozumienia. Niektórzy pozostaną tacy sami, choć cały świat krzyczy im w twarz, że robią na przekór sobie.
- Nie za dużo wymagasz? – mruknęła, jednak nie chciała spędzać z nim zbyt dużo, więc ruszyła wolnym krokiem, szurając stopami po ziemi, by natknąć się na jakiekolwiek kamienie, a wcale nie było to trudne w tej okolicy. Nawet jeżeli udało się jej prędko zebrać potrzebne rzeczy, to nie wracała od razu, by móc się nacieszyć z chwili odosobnienia, a i dać możliwość mężczyźnie na wykonanie swoich przygotowań. Jednak w końcu i ta nieuchronna chwila nastała…
Rzuciła pod jego stopy kamienie i spojrzała na niego przenikliwie. – A teraz rozpalmy wreszcie ten ogień, guzdranie się nie jest w cenie – zawyrokowała, krzyżując ręce na piersi i opierając się plecami o pobliskie drzewo. Trwała tu tylko z poczucia powinności, nic mniej, nic więcej.
/zt.
- Więc kim jesteś? Polujesz na kłusowników? Tym? – wskazała na jego broń z uniesieniem jednej brwi. Dla niej to było nieoczywiste. Różdżka była silniejsza niż byle kusza i przede wszystkim o wiele bardziej skuteczna. Owszem, kusza była przydatna, ale dla mugoli, czy charłaków, którzy nie mogli się magią wysługiwać i jakoś bronić się musieli, w tej sytuacji była pewna, że nie miała styczności z tego typu osobą, a więc nie rozumiała jego upodobania do tejże broni.
Zirytowała się, widząc minę mężczyzny, och, na Merlina, czemu ją tak pokarało… - Nie patrz tak, praca zespołowa, coś ci to mówi, czy jesteś pustelnikiem? – prychnęła drwiącym śmiechem, wyczuwając jego niezadowolenie i arogancję. Machnęła w końcu ręką, jakby uważała, że nie ma co dyskutować z jego podobnymi, bo i tak nie dojdą do porozumienia. Niektórzy pozostaną tacy sami, choć cały świat krzyczy im w twarz, że robią na przekór sobie.
- Nie za dużo wymagasz? – mruknęła, jednak nie chciała spędzać z nim zbyt dużo, więc ruszyła wolnym krokiem, szurając stopami po ziemi, by natknąć się na jakiekolwiek kamienie, a wcale nie było to trudne w tej okolicy. Nawet jeżeli udało się jej prędko zebrać potrzebne rzeczy, to nie wracała od razu, by móc się nacieszyć z chwili odosobnienia, a i dać możliwość mężczyźnie na wykonanie swoich przygotowań. Jednak w końcu i ta nieuchronna chwila nastała…
Rzuciła pod jego stopy kamienie i spojrzała na niego przenikliwie. – A teraz rozpalmy wreszcie ten ogień, guzdranie się nie jest w cenie – zawyrokowała, krzyżując ręce na piersi i opierając się plecami o pobliskie drzewo. Trwała tu tylko z poczucia powinności, nic mniej, nic więcej.
/zt.
I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Neutralni
11 lipca ‘58
Lipiec był miesiącem wspomnień, złośliwych duchów nawiedzających ją na jawie i we śnie, a omenem sprowadzającym na nią lawinę myśli była sowa. Ironia! Patronus i siewca niepokoju w jednym. Widząc Minevrę lądującą z gracją na parapecie pomyślała, że to jej cholerna wyobraźnia po raz kolejny płata jej figla. Od dziecka nie miała z niej żadnego pożytku. Wymyślała, kreowała niemożliwą rzeczywistość, dawała jej złudną nadzieję. W końcu do głowy jej nie przyszło, że sowa należąca do jej brata może tak swobodnie przesiadywać na jej parapecie w oczekiwaniu na gospodynię. Kiedy w końcu upewniła się, że sowa jest po prostu sową potrzebowała kolejnej chwili by wyjść z szoku. Nie rozmawiali od lat, nie widzieli się od równie długiego czasu. Wyjechał, a ona przestała bywać w Beaulieu. Ich drogi się rozeszły, ale czasem wracała do niego wspomnieniami, które naszpikowane były przykrymi emocjami. Bała się dotknąć kawałka pergaminu, spojrzeć na zapisane słowa doskonale pamiętając charakter jego pisma. Czego chciał? Znów ktoś sobie z niej drwił…
Parsknęła śmiechem pozbawionym choć nuty rozbawienia. Proponował spotkanie? Nazwał ją głupią? Zapowiadała się całkiem miła wizyta. Przez długi czas wahała się czy w ogóle powinna na ten list odpisywać, czy w ogóle powinna zastanawiać się nad ewentualną rozmową. Bała się, że za tym wszystkim stoi większa intryga. Nie miała ochoty na zjazd rodzinny z Morganą na czele. Zawieszenie broni nie koiło jej nerwów. Owszem zapanował chwilowy pokój między frakcjami, ale rodowe sprawunki były ponad tymi podziałami. Nie kontaktowali się ze sobą i choć właściwie miała pewność, że nakreślone słowa wyszły spod jego pióra, to jednak życie usłane było kłamstwami, w które wielu pragnęło wierzyć. Czemu zawsze musiała toczyć wewnętrzne konflikty? Czy nie wystarczyła wojna, w której brała udział każdego dnia?
Przegrała. Ostatnio z wielu tego typu walk wychodziła pokonana. Wiedziała, że musi się dowiedzieć co nim kieruje, musi sprawdzić jakie są jego intencje i przede wszystkim musi go zobaczyć. Łączyła ich krew, a dawniej znacznie więcej. Zbyt długo żyła ze świadomością, że jest daleko od toczącego się konfliktu, od zgnilizny, która strawiła doszczętnie ich rodzinę i wartości jakie dawniej wyznawali. Chciałaby również wierzyć, że nie popiera zmian i podjętych działań, ale wbrew temu co sądził o niej Blaise, nie była głupia. Może nie popierał każdej decyzji nestora rodu, ale szedł za przyjętą ideą. To spotkanie nie mogło mieć szczęśliwego zakończenia, ale i tak postanowiła spróbować. Nie byłaby sobą, prawda?
Weszło jej krew przeprowadzanie poważnych rozmów na zamglonych terenach. Na miejscu spotkania pojawiła się godzinę przed południem. Wolała upewnić się, że nikt jej tu nie zaskoczy, że to nie pułapka, na którą sama siebie skazuje. Dodatkowo od dawna nie zapuszczała się w te rejony więc nie była w stu procentach pewna tego co tu zastanie, a jej również zależało na tym by odbyć tę rozmowę bez świadków. Żar lał się z nieba. Lato w tym roku było szczególnie upalne. Otaczające ją obłoki mgły przynosiły chwilą ulgę. Para skraplała się na jej skórze zostawiając mokry ślad. Przystanęła przy jednym z drzew, które rzucało większy cień na wzgórze. Nie wątpiła w to, że się zjawi. Był człowiekiem, który nie rzucał słów na wiatr. Miał cel i gdyby nie był pewny podjętej decyzji nigdy nie odważyłby się do niej napisać. Morgana karmiła się szaleństwem, ale była również osobą bez wszelkich skrupułów. Uznałaby ich spotkanie za zdradę bez względu na intencję młodego Selwyna.
W końcu dostrzegła zarys jego sylwetki, a twarz wyłoniła się z obłoków mgły. Wstrzymała oddech w całkowitym szoku. Czasem zapominała jak bardzo przypominał ojca. Zapominała jak tęskniła za twarzami, których nie powinna obdarzać tęsknotą. Wyrwała się z chwilowego otępienia i odwróciła wzrok. Wiedziała, że jeśli pozwoli mu zdominować się słowami to od samego początku będzie na przegranej pozycji. Był dyplomatą, potrafił naginać rzeczywistość do własnych celów. Jej tego brakowało. Miała przewagę dzięki temu, że pozornie go znała. Pozornie, bo nie wiedziała kim się stał po tak długim czasie. Uniosła kącik ust w uśmiechu choć na próżno można było szukać w nim wesołości. Tarcza, która chroniła ją przed wszystkim co złe lub akurat niewygodne. – Pewnie nie chcesz wiedzieć co u mnie – zaczęła przekrzywiając głowę. – Oczywiście, że nie… wolałbyś mnie umoralniać. Zła Lucinda, głupia Salamandra. Uwierz, że słyszałam już wystarczająco, bracie. Nie powiesz mi nic nowego. – dodała ze wzruszeniem ramion. Nie miała nadziei na to, że spotkał się z nią by powspominać dawne czasy lub okazać tęsknotę. Miał cel, ale ona też miała swój. Nie oderwała od niego wzroku, był kilka kroków od niej, a ona miała wrażenie, że dzieli ich mur, którego nie da się zburzyć.
Lipiec był miesiącem wspomnień, złośliwych duchów nawiedzających ją na jawie i we śnie, a omenem sprowadzającym na nią lawinę myśli była sowa. Ironia! Patronus i siewca niepokoju w jednym. Widząc Minevrę lądującą z gracją na parapecie pomyślała, że to jej cholerna wyobraźnia po raz kolejny płata jej figla. Od dziecka nie miała z niej żadnego pożytku. Wymyślała, kreowała niemożliwą rzeczywistość, dawała jej złudną nadzieję. W końcu do głowy jej nie przyszło, że sowa należąca do jej brata może tak swobodnie przesiadywać na jej parapecie w oczekiwaniu na gospodynię. Kiedy w końcu upewniła się, że sowa jest po prostu sową potrzebowała kolejnej chwili by wyjść z szoku. Nie rozmawiali od lat, nie widzieli się od równie długiego czasu. Wyjechał, a ona przestała bywać w Beaulieu. Ich drogi się rozeszły, ale czasem wracała do niego wspomnieniami, które naszpikowane były przykrymi emocjami. Bała się dotknąć kawałka pergaminu, spojrzeć na zapisane słowa doskonale pamiętając charakter jego pisma. Czego chciał? Znów ktoś sobie z niej drwił…
Parsknęła śmiechem pozbawionym choć nuty rozbawienia. Proponował spotkanie? Nazwał ją głupią? Zapowiadała się całkiem miła wizyta. Przez długi czas wahała się czy w ogóle powinna na ten list odpisywać, czy w ogóle powinna zastanawiać się nad ewentualną rozmową. Bała się, że za tym wszystkim stoi większa intryga. Nie miała ochoty na zjazd rodzinny z Morganą na czele. Zawieszenie broni nie koiło jej nerwów. Owszem zapanował chwilowy pokój między frakcjami, ale rodowe sprawunki były ponad tymi podziałami. Nie kontaktowali się ze sobą i choć właściwie miała pewność, że nakreślone słowa wyszły spod jego pióra, to jednak życie usłane było kłamstwami, w które wielu pragnęło wierzyć. Czemu zawsze musiała toczyć wewnętrzne konflikty? Czy nie wystarczyła wojna, w której brała udział każdego dnia?
Przegrała. Ostatnio z wielu tego typu walk wychodziła pokonana. Wiedziała, że musi się dowiedzieć co nim kieruje, musi sprawdzić jakie są jego intencje i przede wszystkim musi go zobaczyć. Łączyła ich krew, a dawniej znacznie więcej. Zbyt długo żyła ze świadomością, że jest daleko od toczącego się konfliktu, od zgnilizny, która strawiła doszczętnie ich rodzinę i wartości jakie dawniej wyznawali. Chciałaby również wierzyć, że nie popiera zmian i podjętych działań, ale wbrew temu co sądził o niej Blaise, nie była głupia. Może nie popierał każdej decyzji nestora rodu, ale szedł za przyjętą ideą. To spotkanie nie mogło mieć szczęśliwego zakończenia, ale i tak postanowiła spróbować. Nie byłaby sobą, prawda?
Weszło jej krew przeprowadzanie poważnych rozmów na zamglonych terenach. Na miejscu spotkania pojawiła się godzinę przed południem. Wolała upewnić się, że nikt jej tu nie zaskoczy, że to nie pułapka, na którą sama siebie skazuje. Dodatkowo od dawna nie zapuszczała się w te rejony więc nie była w stu procentach pewna tego co tu zastanie, a jej również zależało na tym by odbyć tę rozmowę bez świadków. Żar lał się z nieba. Lato w tym roku było szczególnie upalne. Otaczające ją obłoki mgły przynosiły chwilą ulgę. Para skraplała się na jej skórze zostawiając mokry ślad. Przystanęła przy jednym z drzew, które rzucało większy cień na wzgórze. Nie wątpiła w to, że się zjawi. Był człowiekiem, który nie rzucał słów na wiatr. Miał cel i gdyby nie był pewny podjętej decyzji nigdy nie odważyłby się do niej napisać. Morgana karmiła się szaleństwem, ale była również osobą bez wszelkich skrupułów. Uznałaby ich spotkanie za zdradę bez względu na intencję młodego Selwyna.
W końcu dostrzegła zarys jego sylwetki, a twarz wyłoniła się z obłoków mgły. Wstrzymała oddech w całkowitym szoku. Czasem zapominała jak bardzo przypominał ojca. Zapominała jak tęskniła za twarzami, których nie powinna obdarzać tęsknotą. Wyrwała się z chwilowego otępienia i odwróciła wzrok. Wiedziała, że jeśli pozwoli mu zdominować się słowami to od samego początku będzie na przegranej pozycji. Był dyplomatą, potrafił naginać rzeczywistość do własnych celów. Jej tego brakowało. Miała przewagę dzięki temu, że pozornie go znała. Pozornie, bo nie wiedziała kim się stał po tak długim czasie. Uniosła kącik ust w uśmiechu choć na próżno można było szukać w nim wesołości. Tarcza, która chroniła ją przed wszystkim co złe lub akurat niewygodne. – Pewnie nie chcesz wiedzieć co u mnie – zaczęła przekrzywiając głowę. – Oczywiście, że nie… wolałbyś mnie umoralniać. Zła Lucinda, głupia Salamandra. Uwierz, że słyszałam już wystarczająco, bracie. Nie powiesz mi nic nowego. – dodała ze wzruszeniem ramion. Nie miała nadziei na to, że spotkał się z nią by powspominać dawne czasy lub okazać tęsknotę. Miał cel, ale ona też miała swój. Nie oderwała od niego wzroku, był kilka kroków od niej, a ona miała wrażenie, że dzieli ich mur, którego nie da się zburzyć.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie dostrzegaliście niczego niepokojącego.
Obie postaci rzucają kością k100 pod każdym postem. Mistrz gry - na razie - nie kontynuuje rozgrywki.
Obie postaci rzucają kością k100 pod każdym postem. Mistrz gry - na razie - nie kontynuuje rozgrywki.
Początek miesiąca nie był najprzyjemniejszy. Powrót do kraju zderzył go z rzeczywistością, która nie koniecznie mu się podobała. Trzy lata nie były wiecznością, były krótkim okresem, który nie powinien tak bardzo zmienić wszystkiego. Przemieszczając się po rodowej posiadłości, czuł się trochę, jak intruz, chociaż każdy korytarz był tak bardzo znajomy, a ludzie mieszkający pośród tych murów nadal byli jego rodziną. W trakcie posiłków obserwował bliskich, zawieszał spojrzenie na ojcu, omijał, jak zwykle matkę i spoglądał ku własnej żonie. Czasami zerkał na kuzynów i kuzynki, którzy dołączali. Przysłuchiwał się rozmową tym trudnym i lżejszym, spokojnym pogawędką, które musiały toczyć się tutaj wielokrotnie podczas jego nieobecności. Nie sądził, że powrót będzie tak trudny. Wiedział, gdzie znaleźć dla siebie miejsce pośród nich, a jednak przez pierwsze dni nie próbował, stojąc trochę z boku. Drażniła go myśl, że brakowało przy stole jednej osoby, chociaż w tym wieku i tak nie siedziałaby tu. W liście, który wysłał do Morgany na jakże jadowite powitanie, przyznał, że zdrajcy byli dla niego martwi. Tylko z jednym wyjątkiem. Obiecał sobie, że w końcu zapomni o siostrze, skreśli ją do końca tak, jak to zrobili wszyscy Selwynowie i jak sam zrobił z pozostałymi zdrajcami. Kiedyś była jego małą siostrzyczką, ale teraz wzięła los we własne ręce, podjęła decyzje i ponosiła ich konsekwencje. Proste, jasne i klarowne. Mimo to wracała w myślach jak szkaradna mara. Nie dawała mu spokoju, denerwując coraz bardziej. Nie był tak chłodny, jak wydawał się światu. Było w nim zbyt wiele emocji, ale posiadał równie dużo masek, które utrzymywał na twarzy. Wiedział, że kiedyś popękają w najmniej dogodnym momencie, spadną obnażając to czego nie chciał pokazywać. Jednak ten dzień nadal wydawał się daleko, odsuwany jakimś cudem i z uporem maniaka. Kreśląc krótki list, miał świadomość, że popełnia błąd. Sam wystawiał się w najbardziej niedorzeczny sposób, dając pretekst, by zrównać go z Lucindą. Musiał jednak z nią porozmawiać, usłyszeć, co nią właściwie kierowało, że gotowa była porzucić ród. Uchylając okno i wypuszczając Minervę, spoglądał dłuższy moment za sową, która mimo bieli piór, szybko znikła na niebie. Westchnął ciężko, kiedy niedługo później nadeszła odpowiedź. Widok znajomej sowy, wcale nie wzbudził w nim zadowolenia, podobnie jak treść. Cała ona, gdy nawet najprostszej prośby nie spełni. Liczył, że pojawienie się tego konkretnego ptaka nie przyciągnęło niczyjej uwagi, tym samym sprawiając im tylko więcej kłopotów.
Zjawiając się w okolicy, był pewny swego celu i tego, co zamierzał osiągnąć dzisiejszą rozmową. Nie obawiał się spotkań trudnych, gdy przeszedł ich już zbyt wiele w trakcie pobytu za granicą. Zderzał się z charakterami ciężkimi oraz ofensywnymi już w pierwszym zetknięciu. Młodsza siostra była marnym przeciwnikiem i żadnym wyzwaniem. Idąc przed siebie, uniósł spojrzenie na niebo, czując skwar bijący z góry. Nigdy nie pomyślałby, że lato w Anglii może być tak gorące i tym samym męczące. Mgła rozpościerająca się na wzgórzach, niosła jedynie minimalne i złudne ukojenie wilgotnie osiadając na ubraniach, skórze i włosach. Chwilę skupiał na tym uwagę, zanim przeniósł ją na tą z której powodu zjawił się w Szkocji. Przystając w wygodnej dla obu odległości, przyjrzał się siostrze. Nie zmieniła się wiele od ostatniego spotkania, nie tak bardzo, jak może liczył. Miał nadzieję, że porzucenie tego, w czym się wychowała i życie w biedzie odciśnie się na niej mocniej. Będzie bolesną nauczką w której zrozumie swój błąd.
Milczał, kiedy odezwała się pierwsza. Dał jej mówić, korzystając z tego, że najwyraźniej rwała się już do pierwszych wniosków.
- Ta rozmowa będzie krótsza niż sądziłem, skoro tak chętnie mówisz o rzeczach oczywistych.- rzucił, gdy wspomniała, że jest zła i głupia. Nie wątpił, że usłyszała to wielokrotnie. Selwynowie bez wątpienia nie szczędzili jej tych określeń.- Jeśli chcesz, możesz powiedzieć co u ciebie. Przyznam, że ciekawi mnie ile zaoferowali ci twoi nowi przyjaciele.- odparł, unosząc kącik ust w krzywym uśmiechu.- Warci byli odwrócenia się od rodziny? – spytał ze spokojem, który nie pasował do grymasu na ustach. Wsunął dłonie w kieszenie spodni, rozluźniając nieco sylwetkę.- Nie sądzę, żeby umoralnianie cię miało jakikolwiek sens. Znam cię, Lucindo. Im bardziej będzie mi zależało, by przemówić ci do rozsądku, tym mocniej będziesz się zapierać.- nie po to tu dziś przyszedł, nie żył złudną nadzieją, że uświadomi jej własne błędy.- Powiedz proszę, co cię skłoniło do takich odważnych decyzji? – spytał, lecz w jego tonie nie było wcale prośby.
Zjawiając się w okolicy, był pewny swego celu i tego, co zamierzał osiągnąć dzisiejszą rozmową. Nie obawiał się spotkań trudnych, gdy przeszedł ich już zbyt wiele w trakcie pobytu za granicą. Zderzał się z charakterami ciężkimi oraz ofensywnymi już w pierwszym zetknięciu. Młodsza siostra była marnym przeciwnikiem i żadnym wyzwaniem. Idąc przed siebie, uniósł spojrzenie na niebo, czując skwar bijący z góry. Nigdy nie pomyślałby, że lato w Anglii może być tak gorące i tym samym męczące. Mgła rozpościerająca się na wzgórzach, niosła jedynie minimalne i złudne ukojenie wilgotnie osiadając na ubraniach, skórze i włosach. Chwilę skupiał na tym uwagę, zanim przeniósł ją na tą z której powodu zjawił się w Szkocji. Przystając w wygodnej dla obu odległości, przyjrzał się siostrze. Nie zmieniła się wiele od ostatniego spotkania, nie tak bardzo, jak może liczył. Miał nadzieję, że porzucenie tego, w czym się wychowała i życie w biedzie odciśnie się na niej mocniej. Będzie bolesną nauczką w której zrozumie swój błąd.
Milczał, kiedy odezwała się pierwsza. Dał jej mówić, korzystając z tego, że najwyraźniej rwała się już do pierwszych wniosków.
- Ta rozmowa będzie krótsza niż sądziłem, skoro tak chętnie mówisz o rzeczach oczywistych.- rzucił, gdy wspomniała, że jest zła i głupia. Nie wątpił, że usłyszała to wielokrotnie. Selwynowie bez wątpienia nie szczędzili jej tych określeń.- Jeśli chcesz, możesz powiedzieć co u ciebie. Przyznam, że ciekawi mnie ile zaoferowali ci twoi nowi przyjaciele.- odparł, unosząc kącik ust w krzywym uśmiechu.- Warci byli odwrócenia się od rodziny? – spytał ze spokojem, który nie pasował do grymasu na ustach. Wsunął dłonie w kieszenie spodni, rozluźniając nieco sylwetkę.- Nie sądzę, żeby umoralnianie cię miało jakikolwiek sens. Znam cię, Lucindo. Im bardziej będzie mi zależało, by przemówić ci do rozsądku, tym mocniej będziesz się zapierać.- nie po to tu dziś przyszedł, nie żył złudną nadzieją, że uświadomi jej własne błędy.- Powiedz proszę, co cię skłoniło do takich odważnych decyzji? – spytał, lecz w jego tonie nie było wcale prośby.
Blaise Selwyn
Zawód : Dyplomata i urzędnik w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Polityka to zawsze kłamstwo, nieważne kto ją robi
OPCM : 5 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 20 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
The member 'Blaise Selwyn' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 40
'k100' : 40
Nie myślała o rodzinie nazbyt często. Chyba od zawsze starała się tkwić na uboczu, nie przywiązywać się zbyt mocno. Może w głębi duszy wiedziała jak zakończy się jej droga i gdzie zaprowadzi ją los. To tylko przepuszczenia. Równie dobrze mogła jedynie oddawać im to co sama od nich dostała. W końcu rodzina powinna kojarzyć się z czymś dobrym i miłym. Tak samo jak dom. Dla niej od zawsze to było miejsce sporów, obowiązków, wymagań, którym nie szło sprostać. Chodziło jedynie o transakcję. Oczywiście były też dobre wspomnienia i dobre momenty, ale było ich tak niewiele, że te złe całkowicie je przyćmiewały. Myślała tu o domie jako rodzinie, a nie o samym budynku. Ten również nigdy nie był dla niej łaskawy. Chłodny, mało przytulny. Tu nie biegaj, tego nie rusz, tych drzwi nie otwieraj, a tu zachowuj się bardzo cicho. Teraz potrafiła to zrozumieć, ale jako dziecko brakowało jej wolności i normalności. Niektórzy powiedzą, że i tak miała jej nazbyt wiele w końcu osiągnęła to czego innym kobietom się nie udało, ale nie było to coś za co była chwalona, a wręcz przeciwnie… karcona na każdym kroku. Po prostu nie umiała grać w gry, które dla wszystkich były codziennością. W pewnym momencie nawet przestała udawać, że umie. Szła z wiatrem bez względu na konsekwencje.
Te były różne. Czasem miała wrażenie, że i tak rodzina przymyka oko na zbyt wiele jej wykroczeń. Płaciła za to plotkami, traktowaniem godnym czarnej owcy, albo szalonej, o którą nie warto było już walczyć. Nie odczuwała tego jako policzek, nawet ją to bawiło. Mieli pozwolenie na wszelkie oszczerstwa jeśli tylko ona miała błogi spokój. To relacja z Blaisem kojarzyła jej się z domem najbardziej. Nigdy nie był dla niej typowym starszym bratem. Nie pilnował jej, nie karcił, nie czuła by ją chronił. Przymykał oko na wiele jej szaleństw, to pod jego pieczą nabawiała się siniaków, było w tym wiele szczerości i uczuć. Oczywiście do czasu, gdy zaczęły napływać obowiązki i oczekiwania. Spotykali się jedynie podczas uroczystości i dni wolnych w szkole. Pomimo tego, że w pewnym momencie życia ich drogi się rozeszły czuła, że są ze sobą blisko. Czy mogła na niego liczyć? Wtedy tak to odbierała. Przede wszystkim ceniła go za szczerość. Mówił to co uważał, kalkulował i analizował. Nie było udzielonej przez niego rady, którą by zignorowała. Cóż… teraz nie mogła powiedzieć, że go zna. Zmieniło go życie na obczyźnie, a ją zmieniła wojna. Podejrzewała, że miał swoje demony, z którymi musiał się zmagać. Jak każdy.
Nie do końca wiedziała czego spodziewać się po tym spotkaniu. Chyba wolałaby, żeby do takiego nigdy nie doszło. Nie chodziło o strach, przestała też zwracać uwagę na ucisk w klatce piersiowej, który pojawiał się podczas rozgrzebywania przeszłości. Nigdy nie lubiła się tłumaczyć z własnych wyborów, niechętnie mówiła o sobie. Podejrzewała, że bardzo szybko przyjdzie im powiedzieć sobie przykre słowa. Cóż… nawet nie marzyła o tym, że uda jej się odwrócić kota ogonem. Cała ta rozmowa w stu procentach skupi się na niej i mogła mieć jedynie nadzieje, że uda jej się wyjść z tego obronną ręką. Zawsze chodziło o wygraną? Zawsze chodziło o jakąś walkę?
Ponoć najlepszą obroną był atak. Często korzystała z tej dewizy. Wolała rozpoczynać rozmowę. Mieć przewagę chociażby pozorną. Spoglądała na brata i choć w jej oczach tlił się delikatny wyrzut, to na ustach błąkał się uśmiech pełen ironii. Czy mówiła o rzeczach oczywistych? Nie dla niej. Nigdy nie uważała się za głupią, częściej za naiwną – to prawda. Jednakże słyszała to wystarczająco wiele razy by wiedzieć czego się po nim spodziewać. Przerażała ją myśl, że już zdążyła go umieścić w jednym worze z resztą rodziny. A po co innego mógłby chcieć się z nią zobaczyć? Kolejne wypowiedziane przez brata słowa ją zmroziły. – Ile? Ile czego? – zapytała szczerze zaskoczona tokiem jego myślenia. – Jeśli uważasz, że chodzi mi o pieniądze, to albo wyostrzyło ci się poczucie humoru, albo wcale mnie nie znasz. – powiedziała robiąc krok w jego stronę. Pieniądze były ostatnią rzeczą jaką dbała. Nie obchodziło ją to gdzie mieszkała, nie myślała o tym czy będzie miała co wsadzić do gara. Życie nauczyło ją, że pieniądze są tylko dodatkiem. Czy je masz czy nie – umrzesz. Czy je masz czy nie – osiągniesz prędzej czy później swój cel. Nie skomentowała wzmianki o rodzinie. Doskonale wiedział kto odwrócił się od kogo pierwszy, a jego argument miał ją tylko sprowokować. Nie miała zamiaru dać mu takiej satysfakcji.
Cóż… miał rację. Była cholernie uparta. Kiedy ktoś mówił w lewo ona przekornie szła w prawo. Potrafiła przyznać się do błędu, ale ten musiała dotkliwie odczuć na własnej skórze. Byli tacy sami, prawda? Genów nie dało się oszukać. – Ta rozmowa faktycznie będzie krótsza niż sądziłam skoro tak chętnie mówisz o rzeczach oczywistych. – odparła używając tych samych słów co on wcześniej. Na jej ustach pojawił się wymowny uśmiech.
Mogłaby się produkować. Opowiadać mu o swoich wyborach, trudach, decyzjach podjętych w cierpieniu. Mogłaby godzinami streszczać mu swoje życie, którego z własnej woli nie był częścią. Na nic by się to zdało, prawda? – Sumienie – odpowiedziała w końcu po chwili ciszy. – Co skłoniło cię do powrotu? – zapytała odbijając piłeczkę. Podejrzewała, że życie na Wyspach nie było jego marzeniem. Od ślubu się zmienił, a życie daleko od domu w pewnym sensie stworzyło mu nową rzeczywistość. Dlaczego tak chętnie z niej zrezygnował? – Dlaczego chciałeś porozmawiać? Podejrzewam, że doskonale znasz odpowiedzi na wszystkie pytania. – dodała.
Te były różne. Czasem miała wrażenie, że i tak rodzina przymyka oko na zbyt wiele jej wykroczeń. Płaciła za to plotkami, traktowaniem godnym czarnej owcy, albo szalonej, o którą nie warto było już walczyć. Nie odczuwała tego jako policzek, nawet ją to bawiło. Mieli pozwolenie na wszelkie oszczerstwa jeśli tylko ona miała błogi spokój. To relacja z Blaisem kojarzyła jej się z domem najbardziej. Nigdy nie był dla niej typowym starszym bratem. Nie pilnował jej, nie karcił, nie czuła by ją chronił. Przymykał oko na wiele jej szaleństw, to pod jego pieczą nabawiała się siniaków, było w tym wiele szczerości i uczuć. Oczywiście do czasu, gdy zaczęły napływać obowiązki i oczekiwania. Spotykali się jedynie podczas uroczystości i dni wolnych w szkole. Pomimo tego, że w pewnym momencie życia ich drogi się rozeszły czuła, że są ze sobą blisko. Czy mogła na niego liczyć? Wtedy tak to odbierała. Przede wszystkim ceniła go za szczerość. Mówił to co uważał, kalkulował i analizował. Nie było udzielonej przez niego rady, którą by zignorowała. Cóż… teraz nie mogła powiedzieć, że go zna. Zmieniło go życie na obczyźnie, a ją zmieniła wojna. Podejrzewała, że miał swoje demony, z którymi musiał się zmagać. Jak każdy.
Nie do końca wiedziała czego spodziewać się po tym spotkaniu. Chyba wolałaby, żeby do takiego nigdy nie doszło. Nie chodziło o strach, przestała też zwracać uwagę na ucisk w klatce piersiowej, który pojawiał się podczas rozgrzebywania przeszłości. Nigdy nie lubiła się tłumaczyć z własnych wyborów, niechętnie mówiła o sobie. Podejrzewała, że bardzo szybko przyjdzie im powiedzieć sobie przykre słowa. Cóż… nawet nie marzyła o tym, że uda jej się odwrócić kota ogonem. Cała ta rozmowa w stu procentach skupi się na niej i mogła mieć jedynie nadzieje, że uda jej się wyjść z tego obronną ręką. Zawsze chodziło o wygraną? Zawsze chodziło o jakąś walkę?
Ponoć najlepszą obroną był atak. Często korzystała z tej dewizy. Wolała rozpoczynać rozmowę. Mieć przewagę chociażby pozorną. Spoglądała na brata i choć w jej oczach tlił się delikatny wyrzut, to na ustach błąkał się uśmiech pełen ironii. Czy mówiła o rzeczach oczywistych? Nie dla niej. Nigdy nie uważała się za głupią, częściej za naiwną – to prawda. Jednakże słyszała to wystarczająco wiele razy by wiedzieć czego się po nim spodziewać. Przerażała ją myśl, że już zdążyła go umieścić w jednym worze z resztą rodziny. A po co innego mógłby chcieć się z nią zobaczyć? Kolejne wypowiedziane przez brata słowa ją zmroziły. – Ile? Ile czego? – zapytała szczerze zaskoczona tokiem jego myślenia. – Jeśli uważasz, że chodzi mi o pieniądze, to albo wyostrzyło ci się poczucie humoru, albo wcale mnie nie znasz. – powiedziała robiąc krok w jego stronę. Pieniądze były ostatnią rzeczą jaką dbała. Nie obchodziło ją to gdzie mieszkała, nie myślała o tym czy będzie miała co wsadzić do gara. Życie nauczyło ją, że pieniądze są tylko dodatkiem. Czy je masz czy nie – umrzesz. Czy je masz czy nie – osiągniesz prędzej czy później swój cel. Nie skomentowała wzmianki o rodzinie. Doskonale wiedział kto odwrócił się od kogo pierwszy, a jego argument miał ją tylko sprowokować. Nie miała zamiaru dać mu takiej satysfakcji.
Cóż… miał rację. Była cholernie uparta. Kiedy ktoś mówił w lewo ona przekornie szła w prawo. Potrafiła przyznać się do błędu, ale ten musiała dotkliwie odczuć na własnej skórze. Byli tacy sami, prawda? Genów nie dało się oszukać. – Ta rozmowa faktycznie będzie krótsza niż sądziłam skoro tak chętnie mówisz o rzeczach oczywistych. – odparła używając tych samych słów co on wcześniej. Na jej ustach pojawił się wymowny uśmiech.
Mogłaby się produkować. Opowiadać mu o swoich wyborach, trudach, decyzjach podjętych w cierpieniu. Mogłaby godzinami streszczać mu swoje życie, którego z własnej woli nie był częścią. Na nic by się to zdało, prawda? – Sumienie – odpowiedziała w końcu po chwili ciszy. – Co skłoniło cię do powrotu? – zapytała odbijając piłeczkę. Podejrzewała, że życie na Wyspach nie było jego marzeniem. Od ślubu się zmienił, a życie daleko od domu w pewnym sensie stworzyło mu nową rzeczywistość. Dlaczego tak chętnie z niej zrezygnował? – Dlaczego chciałeś porozmawiać? Podejrzewam, że doskonale znasz odpowiedzi na wszystkie pytania. – dodała.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Lucinda Hensley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 60
'k100' : 60
Nie lubił babrać się we wspomnieniach, wracać do sytuacji, które usilnie starał się pogrzebać tak głęboko, aby nigdy już nie wróciły do niego. Wbrew pozorom takich miał wiele, dotyczących różnych momentów w życiu, różnych etapów, przez które przechodził lepiej lub gorzej. Pewne spotkania, rozmowy i wnioski zmuszały go jednak do tego i tak było w tym przypadku. Spoglądając na siostrę, niechętnie myślał o przeszłości, o wspólnym dzieciństwie, które w pewnym momencie rozdzieliło ich trwalej, niż chciałby wtedy. Teraz za to przeszłość i własne wybory, powiększyły tę przepaść między nimi. Nie jemu jednak oceniać było, kto tak naprawdę popełnił błąd. Mógłby wskazać ją, a później z chłodem wytknąć więcej, niż głupotę. Czy naprawdę uważał ją za głupią? I tak i nie. W milczeniu słuchając bliskich, przypominając sobie słowa Morgany i wspominając list, który dostał jeszcze na obczyźnie. Miał wobec tego wszystkiego własną opinię, nieprzyjemną ocenę sytuacji. Jednak nie zwykł zamykać się tylko na to, wolał posłuchać drugiej strony. Poczekać na więcej słów niż bezmyślne tłumaczenia albo granie na zwłokę. Był mistrzem w obracaniu kota ogonem, metodycznym wywracaniu racji na taką, by brzmiała lepiej i była mu na rękę. Czasami czekał tylko na swoją okazję, gdy nie w smak mu było przytaknąć na czyjeś zdanie. Nie miał jednak pewności, jak będzie tym razem. Dlatego zaczepiał, ale mniej wzgardliwie niż zwykł to robić wobec innych. Zastanawiał się gdzie leżała granica po przekroczeniu której Luci da się sprowokować. Nigdy nie przypuszczał, że dotrze do takiego momentu, by potraktować siostrę w podobny sposób. Potrzebował jednak odpowiedzi, jakiekolwiek by one nie były. Powiedz mi, Lucindo. Powiedz, jaka jest twoja prawda i twoja racja. Co dostałaś od świata w którym teraz żyjesz.
Obserwował z uwagą, każdym gestem i spojrzeniem zdradzając, że to była jej chwila. Moment w którym słuchał tylko jej, a cały świat mógł przestać istnieć. Wszystkie dźwięki otoczenia nie miały znaczenia, wzgórza otulone mgłą i gorące słońce nad nimi. Miała swoją szansę, by wyjaśnić, ale kiedy słuchał, miał wrażenie, że wcale nie zdawała sobie z tego sprawy. Mów, Lynn.
Westchnął ciężko, powstrzymując tylko odruch przetarcia dłonią twarzy, by dać bardziej wyraz emocją.
- Nie, Lucindo, nie przypuszczałem nawet przez moment, że chodzi ci o pieniądze. Je w końcu miałaś. Jestem za to skłonny stwierdzić, że ludzie z którymi się teraz zadajesz nie wiele wiedzą o większych sumach, nie mówiąc już, że kiedykolwiek posiadali ich więcej niż do przeżycia na swoim poziomie.- jakikolwiek niski by on nie był. Jego głosem szarpnęło poirytowanie, więc ugryzł się w język, by nie skończyć swego wniosku. Nie lubił dopuszczać emocji do tonu głosu, pozwalać by zdradliwe drżenie powiedziało o nim więcej, niż sam chciał. Nie drgnął nawet z miejsca, kiedy zrobiła krok w jego stronę. Nie była mu przeciwnikiem i wątpił, aby cokolwiek co dziś padnie sprowokowało, któreś z nich do sięgnięcia po różdżkę. Od początku tego spotkania i jeszcze godziny przed nim, nie uważał własnej siostry za kogoś kogo powinien się obawiać na jakimkolwiek poziomie.- Muszą jednak oferować coś. Taka nasza natura, siostro, że idziemy za celem i korzyścią. Nie mów, że nie, bo zacznę się zastanawiać, kogo próbujesz okłamać... mnie czy, co gorsza, siebie.- próbował naprowadzić ją, jakiej odpowiedzi oczekiwał.- Każda decyzja musi zakończyć się zyskiem.- dodał jeszcze.
Uśmiechnął się lekko, pochylając na moment głowę. Ah, powinien domyślić się, że w dogodnej chwili użyje jego własnych słów do kontry. Mimo to poczuł rozchodzące się rozbawienie, że akurat tych i teraz. Nie krył tej reakcji, nie widział powodu.- Na to wygląda.- odparł, podnosząc na nią wzrok. Ta rozmowa mogła nie potrwać długo, skoro nie koniecznie potrafili dojść do nawet chwiejnego porozumienia. Może minęła za dużo czasu, a on niepotrzebnie się tu wybrał i ryzykował nadszarpnięcie zaufania rodziny, której w przeciwieństwie do siostry, nie zamierzał zdradzać.
Cisze przerwało słowo, jedno jedyne i niewyjaśniające nadal nic. Zmarszczył lekko brwi, milcząc jeszcze chwilę. Próbował rozgryźć, co się za tym kryło, ale wtedy padło pytanie. Sprawiedliwa wymiana? Odpowiedź za odpowiedź? Niech i tak będzie.
- Musiałem wrócić. To gdzie jestem zależy od Brytyjskiego Ministerstwa Magii, to ich reprezentuję za granicą. Dyplomaci nie są na stałe związani z innym krajem, jak nas powołują, tak mogą i odwołać.- odpowiedział szczerze, bo tak właśnie to wyglądało. Kiedy wrócił końcem czerwca miał nadzieję, że szybko wyrwie się z powrotem i zostawi za sobą Anglię. Teraz rozważał, czy nie lepiej byłoby dla niego i nie tylko, aby osiadł tutaj na dłużej. Może już na stałe? Czas z dala od rodziny dał mu szansę, by dorósł mentalnie.- Powiedziałaś, że sumienie. Wyjaśnij to, Lucindo.- jego kolej, by dowiedzieć się czegoś. Spróbować ją zrozumieć, bo przecież właśnie po to tu był. Nie traciłby czasu na rozmowę, gdyby posiadał inne cele.
- Gdybym znał odpowiedzi na wszystkie pytania, nie stałbym tu teraz. Uwierz mi, że mam wiele rzeczy, które mógłbym robić teraz i równie dużo spraw do uporządkowania.- wyjaśnił jej, nie bawiąc się chwilowo w kłamstwa. Nie widział takiej potrzeby.
Obserwował z uwagą, każdym gestem i spojrzeniem zdradzając, że to była jej chwila. Moment w którym słuchał tylko jej, a cały świat mógł przestać istnieć. Wszystkie dźwięki otoczenia nie miały znaczenia, wzgórza otulone mgłą i gorące słońce nad nimi. Miała swoją szansę, by wyjaśnić, ale kiedy słuchał, miał wrażenie, że wcale nie zdawała sobie z tego sprawy. Mów, Lynn.
Westchnął ciężko, powstrzymując tylko odruch przetarcia dłonią twarzy, by dać bardziej wyraz emocją.
- Nie, Lucindo, nie przypuszczałem nawet przez moment, że chodzi ci o pieniądze. Je w końcu miałaś. Jestem za to skłonny stwierdzić, że ludzie z którymi się teraz zadajesz nie wiele wiedzą o większych sumach, nie mówiąc już, że kiedykolwiek posiadali ich więcej niż do przeżycia na swoim poziomie.- jakikolwiek niski by on nie był. Jego głosem szarpnęło poirytowanie, więc ugryzł się w język, by nie skończyć swego wniosku. Nie lubił dopuszczać emocji do tonu głosu, pozwalać by zdradliwe drżenie powiedziało o nim więcej, niż sam chciał. Nie drgnął nawet z miejsca, kiedy zrobiła krok w jego stronę. Nie była mu przeciwnikiem i wątpił, aby cokolwiek co dziś padnie sprowokowało, któreś z nich do sięgnięcia po różdżkę. Od początku tego spotkania i jeszcze godziny przed nim, nie uważał własnej siostry za kogoś kogo powinien się obawiać na jakimkolwiek poziomie.- Muszą jednak oferować coś. Taka nasza natura, siostro, że idziemy za celem i korzyścią. Nie mów, że nie, bo zacznę się zastanawiać, kogo próbujesz okłamać... mnie czy, co gorsza, siebie.- próbował naprowadzić ją, jakiej odpowiedzi oczekiwał.- Każda decyzja musi zakończyć się zyskiem.- dodał jeszcze.
Uśmiechnął się lekko, pochylając na moment głowę. Ah, powinien domyślić się, że w dogodnej chwili użyje jego własnych słów do kontry. Mimo to poczuł rozchodzące się rozbawienie, że akurat tych i teraz. Nie krył tej reakcji, nie widział powodu.- Na to wygląda.- odparł, podnosząc na nią wzrok. Ta rozmowa mogła nie potrwać długo, skoro nie koniecznie potrafili dojść do nawet chwiejnego porozumienia. Może minęła za dużo czasu, a on niepotrzebnie się tu wybrał i ryzykował nadszarpnięcie zaufania rodziny, której w przeciwieństwie do siostry, nie zamierzał zdradzać.
Cisze przerwało słowo, jedno jedyne i niewyjaśniające nadal nic. Zmarszczył lekko brwi, milcząc jeszcze chwilę. Próbował rozgryźć, co się za tym kryło, ale wtedy padło pytanie. Sprawiedliwa wymiana? Odpowiedź za odpowiedź? Niech i tak będzie.
- Musiałem wrócić. To gdzie jestem zależy od Brytyjskiego Ministerstwa Magii, to ich reprezentuję za granicą. Dyplomaci nie są na stałe związani z innym krajem, jak nas powołują, tak mogą i odwołać.- odpowiedział szczerze, bo tak właśnie to wyglądało. Kiedy wrócił końcem czerwca miał nadzieję, że szybko wyrwie się z powrotem i zostawi za sobą Anglię. Teraz rozważał, czy nie lepiej byłoby dla niego i nie tylko, aby osiadł tutaj na dłużej. Może już na stałe? Czas z dala od rodziny dał mu szansę, by dorósł mentalnie.- Powiedziałaś, że sumienie. Wyjaśnij to, Lucindo.- jego kolej, by dowiedzieć się czegoś. Spróbować ją zrozumieć, bo przecież właśnie po to tu był. Nie traciłby czasu na rozmowę, gdyby posiadał inne cele.
- Gdybym znał odpowiedzi na wszystkie pytania, nie stałbym tu teraz. Uwierz mi, że mam wiele rzeczy, które mógłbym robić teraz i równie dużo spraw do uporządkowania.- wyjaśnił jej, nie bawiąc się chwilowo w kłamstwa. Nie widział takiej potrzeby.
Blaise Selwyn
Zawód : Dyplomata i urzędnik w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Polityka to zawsze kłamstwo, nieważne kto ją robi
OPCM : 5 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 20 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
The member 'Blaise Selwyn' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 87
'k100' : 87
Zamglone wzgórza
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja