Zaczarowane Bryczki
AutorWiadomość
Zaczarowane Bryczki
Dostojne francuskie abraxany stukają kopytami w bruk uliczki, mądrymi oczyma przypatrując się przechodniom, kiedy woźnica, siedząc na dyskach płotu znajdującego się obok, zagryza jabłko. Głębokie, malowane na różnobarwne wzory z symbolami zaczarowanego świata - różdżkami, bohaterami takimi jak Merlin, a nawet symbolami hogwardzkich domów czekają na pasażerów pod strzechą z zewnątrz wyglądającej na niewielką, a od wewnątrz powiększonej magicznie, stajni. Bryczki mogą zabrać pasażerów w dowolne miejsce, latające konie suną po niebie, a skomplikowane zaklęcia czynią pojazd niewidzialnym i nienamierzalnym dla mugoli. Kraksy z samolotami są na szczęście rzadkie.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:31, w całości zmieniany 1 raz
|20 kwietnia?
Departament Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów powoli umierał i chociaż wcale nie mniej poświęcałam się pracy, to czasem zwyczajnie jej nie było. Chociażby dzisiaj, kiedy przetłumaczyłam parę dokumentów z francuskiego na angielski, a inne poukładałam, żeby mogły trafić uporządkowane do archiwum, mogłam już właściwie iść do domu. I tak długo piłam filiżankę ministralnej kawy, przyglądając się swoim współpracownikom, którzy już niedługo, chociaż nie wiedziałam kiedy dokładnie, mieli przestać nimi być. Nie wiedziałam co się ze mną stanie i, co zupełnie do mnie niepodobne, jeszcze się tym tak bardzo nie przejmowałam. Przyjdzie na to czas niebawem.
W końcu nie było sensu dłużej tam przebywać i już po raz kolejny wyszłam znacznie wcześniej. Słońce było jeszcze wysoko na niebie i chociaż mogłaby to być idealna pogoda na przejażdżkę konną po bagnach, postanowiłam jedynak wybrać się na Pokątną. Odwiedziłam parę sklepów z najmodniejszymi sukniami, spędzając w nich łącznie chyba więcej czasu niż dzisiaj w Ministerstwie. Ostatecznie nie kupiłam nic, żadna z przymierzanych kreacji nie zachwyciła mnie wystarczająco. Słońce prawie dotykało kominów budynków na Pokątnej, kiedy zdecydowałam się na powrót do domu. Nie miałam ochoty na proszek Fiuu, nie dało się chociaż trochę nie ubrudzić w kominku, więc bryczki z abraksanami wydawały się dobrą alternatywą. Zbliżyłam się do stojących powozów, przypatrując pięknym zwierzętom, sięgnęłam do pyska stojącego najbliżej, by pogłaskać go lekko po miękki nozdrzach, na co ten parsknął głośno. Nikt nie zareagował, nikt zainteresowany się nie pojawił. Zajrzałam do środka powozu, ale ten był pusty, bez woźnicy. Tak samo było kolejną bryczką. Wyglądało na to, że wszyscy panowie gdzieś sobie poszli, ale dzięki odgłosom niedalekiej rozmowy łatwo było ich zlokalizować.
Siedzieli wszyscy na krzesełkach i popijali coś, co miałam nadzieję, że jest najwyżej piwem kremowym, skoro zaraz jeden z nich miał mnie wieźć do domu. Kiedy tylko podeszłam, wszystkie oczy skierowały się na mnie, doskonale wiedziałam, że mieli na co patrzeć! Uśmiechnęłam się do nich uprzejmie, tylko trochę w taki sposób, jak to się robi, kiedy ma się przed sobą kogoś gorszego.
- Dzień dobry, panom. Szukam woźnicy z którym mogłabym pojechać - przywitałam się uprzejmie, przyglądają się im, żeby wybrać tego najprzystojniejszego. Wygląd co prawda nie oznaczał, że ciekawie będzie w jego towarzystwie podróżować, ale przynajmniej miło dla oczu. Oczekiwałam, że zaraz wszyscy rzucą się z propozycją, że to oni mnie zawiozą, ale z niezadowoleniem stwierdziłam, że niektórzy (a może nawet prawie połowa?) patrzyła się gdzie indziej - jakby gdzieś za mnie. Jaki widok mógł być w tej chwili równie interesujący?
Departament Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów powoli umierał i chociaż wcale nie mniej poświęcałam się pracy, to czasem zwyczajnie jej nie było. Chociażby dzisiaj, kiedy przetłumaczyłam parę dokumentów z francuskiego na angielski, a inne poukładałam, żeby mogły trafić uporządkowane do archiwum, mogłam już właściwie iść do domu. I tak długo piłam filiżankę ministralnej kawy, przyglądając się swoim współpracownikom, którzy już niedługo, chociaż nie wiedziałam kiedy dokładnie, mieli przestać nimi być. Nie wiedziałam co się ze mną stanie i, co zupełnie do mnie niepodobne, jeszcze się tym tak bardzo nie przejmowałam. Przyjdzie na to czas niebawem.
W końcu nie było sensu dłużej tam przebywać i już po raz kolejny wyszłam znacznie wcześniej. Słońce było jeszcze wysoko na niebie i chociaż mogłaby to być idealna pogoda na przejażdżkę konną po bagnach, postanowiłam jedynak wybrać się na Pokątną. Odwiedziłam parę sklepów z najmodniejszymi sukniami, spędzając w nich łącznie chyba więcej czasu niż dzisiaj w Ministerstwie. Ostatecznie nie kupiłam nic, żadna z przymierzanych kreacji nie zachwyciła mnie wystarczająco. Słońce prawie dotykało kominów budynków na Pokątnej, kiedy zdecydowałam się na powrót do domu. Nie miałam ochoty na proszek Fiuu, nie dało się chociaż trochę nie ubrudzić w kominku, więc bryczki z abraksanami wydawały się dobrą alternatywą. Zbliżyłam się do stojących powozów, przypatrując pięknym zwierzętom, sięgnęłam do pyska stojącego najbliżej, by pogłaskać go lekko po miękki nozdrzach, na co ten parsknął głośno. Nikt nie zareagował, nikt zainteresowany się nie pojawił. Zajrzałam do środka powozu, ale ten był pusty, bez woźnicy. Tak samo było kolejną bryczką. Wyglądało na to, że wszyscy panowie gdzieś sobie poszli, ale dzięki odgłosom niedalekiej rozmowy łatwo było ich zlokalizować.
Siedzieli wszyscy na krzesełkach i popijali coś, co miałam nadzieję, że jest najwyżej piwem kremowym, skoro zaraz jeden z nich miał mnie wieźć do domu. Kiedy tylko podeszłam, wszystkie oczy skierowały się na mnie, doskonale wiedziałam, że mieli na co patrzeć! Uśmiechnęłam się do nich uprzejmie, tylko trochę w taki sposób, jak to się robi, kiedy ma się przed sobą kogoś gorszego.
- Dzień dobry, panom. Szukam woźnicy z którym mogłabym pojechać - przywitałam się uprzejmie, przyglądają się im, żeby wybrać tego najprzystojniejszego. Wygląd co prawda nie oznaczał, że ciekawie będzie w jego towarzystwie podróżować, ale przynajmniej miło dla oczu. Oczekiwałam, że zaraz wszyscy rzucą się z propozycją, że to oni mnie zawiozą, ale z niezadowoleniem stwierdziłam, że niektórzy (a może nawet prawie połowa?) patrzyła się gdzie indziej - jakby gdzieś za mnie. Jaki widok mógł być w tej chwili równie interesujący?
Liliana Yaxley
Zawód : -
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Ciężko było przestać wierzyć, że kwiat może być piękny bez celu, ciężko przyjąć, że można tańczyć w ciemnościach.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Ok! I przepraszam
Ostatnimi czasy zdarzyło się wiele - głównie nieprzyjemnych sytuacji, ale muszę otrząsnąć się. Podnieść dumnie podbródek i iść dalej. Co raczej nie objawia się nauką płynącą z doświadczeń, a to wszystko dlatego, że prędko zapominam o własnych błędach. O strachu towarzyszącym marcowi, o kolejnych komplikacjach życiowych. Powinnam wyciągnąć z nich wnioski, żeby następnym razem zachować się roztropniej, a życie nie kopało mnie po kostkach. Niestety, widocznie mam przewrotną naturę, a może zwyczajnie musi wydarzyć się więcej przykrych rzeczy żebym mogła zatrzymać się w swoim pustym życiu chociaż na chwilkę? Przemyśleć parę spraw, otrzeźwieć? Nie zastanawiam się nad tym ani wcześniej, ani teraz, idąc z nurtem czasu. Chwytać chwilę - ponoć najgorsze, co można zrobić, ale nie zamierzam się niczym zamartwiać. Jeszcze nie dziś. Dziś mam ochotę na zakupy oraz na spacer, końcówka kwietnia zachwyca lepszą pogodą. Nie wątpię, że we Francji jest o niebo lepiej, ale nie mogę tam wrócić - a skoro muszę zostać tutaj, to wypadałoby chwytać okazję póki trwa.
Ubrana w zielone szaty przełamane czerwonymi dodatkami muszę naprawdę zjawiskowo wyglądać! Przynajmniej do takich to wniosków dochodzę kiedy zjawiam się na Pokątnej, a wszystkie męskie oczy zwrócone są w moją stronę. Uśmiecham się delikatnie, nienachalnie, wstępując do kilku odzieżowych butików. Nie mogę całe życie zaopatrywać się u Parkinsonów, nie wystarczyłoby mi na to pieniędzy. Ale madame Malkin też prezentuje całkiem niezły poziom - nie dorównuje potentatom mody do pięt, to prawda, ale niższe ceny muszą oznaczać nieco mniejszy prestiż. Nie wybrzydzając przesadnie kupuję kilka ładnych sukienek oraz dwa kapelusze. Och, jeszcze jedna para butów! Są absolutnie wspaniałe, muszę je mieć. I w takim dobrym humorze opuszczam wreszcie ulicę.
Moją uwagę przykuwa miejsce z bryczkami. W zasadzie nigdy jeszcze w ten sposób nie podróżowałam po Wielkiej Brytanii, może to dobry moment na zmiany? Uśmiecham się coraz piękniej, krocząc w kierunku siedzących mężczyzn, trochę obładowana zakupami. Wyłaniam się zza pleców nieznanej mi kobiety, ale wystarczy stanąć obok i zmierzyć ją spojrzeniem żeby wiedzieć, z kim mam do czynienia. Wzdycham lekko kręcąc głową, ale zaraz moje spojrzenie ląduje na najprzystojniejszym woźnicy. Trzepocę rzęsami - nie wiem skąd, ale mam wrażenie, że ta metoda działa.
- Ty! - mówię do niego, wskazując nań podbródkiem. - Zawieźć mnie do domu. Prosić - dodaję słodszym głosem, ale łamanym angielskim. Ponaglam go ruchem głowy, bo mam wrażenie, że się zaciął w tym wpatrywaniem się maślanymi oczami w dwie wile. W końcu wstaje, wyraźnie zamierzając spełnić moją prośbę. Kiedy już jest prawie przy nas, posyłam nieznajomej coś na kształt przepraszającego uśmiechu - na wszelki wypadek jeśli liczyła na tego samego mężczyznę, bo niestety, cóż, przegrała. To musi boleć, zatem okazuję jej swoje współczucie. Którego nie mam, ale nie musi o tym wiedzieć.
Ostatnimi czasy zdarzyło się wiele - głównie nieprzyjemnych sytuacji, ale muszę otrząsnąć się. Podnieść dumnie podbródek i iść dalej. Co raczej nie objawia się nauką płynącą z doświadczeń, a to wszystko dlatego, że prędko zapominam o własnych błędach. O strachu towarzyszącym marcowi, o kolejnych komplikacjach życiowych. Powinnam wyciągnąć z nich wnioski, żeby następnym razem zachować się roztropniej, a życie nie kopało mnie po kostkach. Niestety, widocznie mam przewrotną naturę, a może zwyczajnie musi wydarzyć się więcej przykrych rzeczy żebym mogła zatrzymać się w swoim pustym życiu chociaż na chwilkę? Przemyśleć parę spraw, otrzeźwieć? Nie zastanawiam się nad tym ani wcześniej, ani teraz, idąc z nurtem czasu. Chwytać chwilę - ponoć najgorsze, co można zrobić, ale nie zamierzam się niczym zamartwiać. Jeszcze nie dziś. Dziś mam ochotę na zakupy oraz na spacer, końcówka kwietnia zachwyca lepszą pogodą. Nie wątpię, że we Francji jest o niebo lepiej, ale nie mogę tam wrócić - a skoro muszę zostać tutaj, to wypadałoby chwytać okazję póki trwa.
Ubrana w zielone szaty przełamane czerwonymi dodatkami muszę naprawdę zjawiskowo wyglądać! Przynajmniej do takich to wniosków dochodzę kiedy zjawiam się na Pokątnej, a wszystkie męskie oczy zwrócone są w moją stronę. Uśmiecham się delikatnie, nienachalnie, wstępując do kilku odzieżowych butików. Nie mogę całe życie zaopatrywać się u Parkinsonów, nie wystarczyłoby mi na to pieniędzy. Ale madame Malkin też prezentuje całkiem niezły poziom - nie dorównuje potentatom mody do pięt, to prawda, ale niższe ceny muszą oznaczać nieco mniejszy prestiż. Nie wybrzydzając przesadnie kupuję kilka ładnych sukienek oraz dwa kapelusze. Och, jeszcze jedna para butów! Są absolutnie wspaniałe, muszę je mieć. I w takim dobrym humorze opuszczam wreszcie ulicę.
Moją uwagę przykuwa miejsce z bryczkami. W zasadzie nigdy jeszcze w ten sposób nie podróżowałam po Wielkiej Brytanii, może to dobry moment na zmiany? Uśmiecham się coraz piękniej, krocząc w kierunku siedzących mężczyzn, trochę obładowana zakupami. Wyłaniam się zza pleców nieznanej mi kobiety, ale wystarczy stanąć obok i zmierzyć ją spojrzeniem żeby wiedzieć, z kim mam do czynienia. Wzdycham lekko kręcąc głową, ale zaraz moje spojrzenie ląduje na najprzystojniejszym woźnicy. Trzepocę rzęsami - nie wiem skąd, ale mam wrażenie, że ta metoda działa.
- Ty! - mówię do niego, wskazując nań podbródkiem. - Zawieźć mnie do domu. Prosić - dodaję słodszym głosem, ale łamanym angielskim. Ponaglam go ruchem głowy, bo mam wrażenie, że się zaciął w tym wpatrywaniem się maślanymi oczami w dwie wile. W końcu wstaje, wyraźnie zamierzając spełnić moją prośbę. Kiedy już jest prawie przy nas, posyłam nieznajomej coś na kształt przepraszającego uśmiechu - na wszelki wypadek jeśli liczyła na tego samego mężczyznę, bo niestety, cóż, przegrała. To musi boleć, zatem okazuję jej swoje współczucie. Którego nie mam, ale nie musi o tym wiedzieć.
Oni będą ślicznie żyli,
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
Odette I. Parkinson
Zawód : śpiewaczka operowa
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Staniesz w ogniu, ogień zaprószysz,
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Wystarczyło spojrzeć na nowo przybyłą, bym wiedziała dlaczego tak na nią patrzyli. Nie przywykłam do takich sytuacji, mało znałam kobiet w których ciele również płynęła krew wili. Co prawda o Rosalie zdarzało mi się być zazdrosną i to nawet całkiem często, jednak ona była moją siostrą, a nie jakąś tam kobietą, poza tym od pewnego czasu już w ten sposób o niej nie myślałam. W towarzystwie innych pań doskonale wiedziałam, że bez względu na to jak bardzo by się nie stroiły, to zawsze ja będę przyciągać wzrok mężczyzn tym czymś, czego tamte nie miały. A teraz? Co prawda ci mężczyźni tutaj nie byli nikim specjalnym, ale wciąż! Zmierzyłam Oddete uważnie spojrzeniem, zastanawiając się czy ją znam. Moim uszom nie mógł umknąć jej francuski akcent, który tak często słyszałam w pracy. Przeważnie w takich sytuacjach od razu zmieniałam język, chyba że mój rozmówca wolał porozumiewać się po angielsku. Nie zamierzałam jednak tej tutaj nic ułatwiać, szczególnie, że mówiła bardzo zabawnie. Może i bym się pośmiała, ale nieznajoma wybrała już swojego woźnicę, który ku mojemu niezadowoleniu był najprzystojniejszym z całego grona. Jeszcze chwilę temu nie zdawałam sobie z tego sprawy, ale teraz nie zamierzałam tak go oddać!
- Oj, chyba nie, ten pan miał zamiar zawieźć mnie - powiedziałam nim ten zdążył się zbytnio oddalić. Nie złapałam go w żadnej sposób, nie byłam jeszcze tak zdesperowana, ale zrobiłam krok w jego stronę, żeby mógł się lepiej zastanowić. Może druga kobieta również była piękna, ale to ja byłam szlachcianką, więc chyba należało mi się odpowiednie traktowanie. Żeby łatwiej mu się było zdecydować, użyłam na nim szczyptę wilowego uroku i wydawało się, że przynajmniej na chwilę obecną był zdecydowany z którą z nas woli pójść.
To nie była taka ważna sprawa, jednak pojawienie się drugiej wili sprawiło, że nie mogłam ot tak pozwolić jej zabrać najprzystojniejszego woźnicy. Odwzajemniłam jej uśmiech kiedy już udało mi się oczarować pana, przy okazji przyglądając się jej całej. Suknię miała ładną, ale czy lepszą od mojej? Co prawda nie stroiłam się dzisiaj za bardzo, bo Ministerstwo nie było ku temu najlepszym miejscem, ale wciąż nie ulegało wątpliwości, że na pewno nie wyglądałam gorzej.
Gdyby nie moje rozdrażnienie, pewnie stwierdziłabym, że obecna sytuacja jest całkiem zabawna. Nigdy nie miałam okazji konkurować z inną wilą o mężczyznę, przeważnie tylko pomagałam im w podejmowaniu decyzji, których nie do końca byli pewni. Ostatnio na przykład próbowałam przekonać uzdrowiciela, że wcale nie jest tak jak myśli, ale wtedy niespecjalnie mi to wyszło. Zdecydowanie potrzebowałam poćwiczyć.
- Oj, chyba nie, ten pan miał zamiar zawieźć mnie - powiedziałam nim ten zdążył się zbytnio oddalić. Nie złapałam go w żadnej sposób, nie byłam jeszcze tak zdesperowana, ale zrobiłam krok w jego stronę, żeby mógł się lepiej zastanowić. Może druga kobieta również była piękna, ale to ja byłam szlachcianką, więc chyba należało mi się odpowiednie traktowanie. Żeby łatwiej mu się było zdecydować, użyłam na nim szczyptę wilowego uroku i wydawało się, że przynajmniej na chwilę obecną był zdecydowany z którą z nas woli pójść.
To nie była taka ważna sprawa, jednak pojawienie się drugiej wili sprawiło, że nie mogłam ot tak pozwolić jej zabrać najprzystojniejszego woźnicy. Odwzajemniłam jej uśmiech kiedy już udało mi się oczarować pana, przy okazji przyglądając się jej całej. Suknię miała ładną, ale czy lepszą od mojej? Co prawda nie stroiłam się dzisiaj za bardzo, bo Ministerstwo nie było ku temu najlepszym miejscem, ale wciąż nie ulegało wątpliwości, że na pewno nie wyglądałam gorzej.
Gdyby nie moje rozdrażnienie, pewnie stwierdziłabym, że obecna sytuacja jest całkiem zabawna. Nigdy nie miałam okazji konkurować z inną wilą o mężczyznę, przeważnie tylko pomagałam im w podejmowaniu decyzji, których nie do końca byli pewni. Ostatnio na przykład próbowałam przekonać uzdrowiciela, że wcale nie jest tak jak myśli, ale wtedy niespecjalnie mi to wyszło. Zdecydowanie potrzebowałam poćwiczyć.
Liliana Yaxley
Zawód : -
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Ciężko było przestać wierzyć, że kwiat może być piękny bez celu, ciężko przyjąć, że można tańczyć w ciemnościach.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Niby nic - ot, zwykła przejażdżka. Wybranie byle woźnicy, udanie się do domu. Pojawia się jednak element rywalizacji, który trudno powstrzymać. Wystarczy iskra, żeby ogień spopielił wszystko na swojej drodze. I najwidoczniej obie jesteśmy tego świadome. Nie przestaję się więc uśmiechać, chociaż nie daje się nie zauważyć, że na mojej twarzy oraz w spojrzeniu jasnych oczu kryje się zacięcie. Jakbym starała się przetrzymać oceniający wzrok drugiej półwili oraz wyjść z tej dziecinnej batalii zwycięsko. Właściwie, sądzę już nawet, że wygrywam - mężczyzna podchodzi w moją stronę, pewnie uznając, że wygrywa właśnie szczęśliwy los na loterii. Nie przeczę, uraczę go wdzięcznym uśmiechem, może poślę mu w powietrzu pocałunek, a to już nie byle jaka nagroda. Niestety moja przeciwniczka nie zamierza się poddawać, co niby było do przewidzenia, wiadome od samego początku - a jednak zaczynam się denerwować. Nie tyle, co przegraną (ta przecież nie wchodzi w grę!) a tym, że opóźnia mój powrót do domu. Niestety wiem, że w tej społecznej hierarchii znajduję się niżej - po ubiorze można wyczytać wszystko. I wiem też, że nie zamierzam się tym przejmować. Tym bardziej jeśli utrę jej nosa, będę mogła czuć zadowolenie z samej siebie. Dlatego od razu postanawiam walczyć jak lwica, pomimo bezsensowności tego konfliktu. Woźniców jest kilku, a fakt, że będzie nas wiózł ktoś przystojny nie ma tak naprawdę większego znaczenia, i tak będzie siedział tyłem. Tu zwyczajnie chodzi o pewnego rodzaju honor oraz sprawdzenie się. I pokazanie tej drugiej gdzie raki zimują. Swoją drogą nie mam pojęcia gdzie.
- Oj, nie wydawać mnie się - odpowiadam na jej słowa, nadal pozostając uśmiechniętą. Jedynie oczy mogą zdradzać pojawiające się tam ogniki złości, iskrzące znaną ludziom irytacją. I ja przestępuję krok do przodu w stronę mężczyzny. Trochę oburzona, że ta go tak bezczelnie bałamuci. Biedny, dostał się w samiutkie oko cyklonu. Szczególnie, że i ja próbuję swoich sił w roztaczaniu wokół siebie uroku, który miałby zachęcić ofiarę do przejścia w moje ręce. Ta nawet waha się dość długą chwilę, ostatecznie znów wracając do mnie. Widocznie mam nieco więcej umiejętności, ale tak naprawdę to są to niewielkie, mało znaczące różnice. Woźnica ewidentnie jest rozdarty, a oprócz rozanielonego wyrazu twarzy posiada jeszcze przerażone spojrzenie. Nie interesuje mnie to jednak.
- Do widzenia - dodaję zaskakująco płynnie, kiwając na niego głową, żeby szedł za mną. Kobiecie posyłam pełen współczucia uśmiech. Domyślam się, że bycie przegraną jest straszną krzywdą, dlatego mi jej nawet szkoda. Nie jestem przecież bezduszna! Tylko nie wiem jeszcze, że mój tryumf jest przedwczesny, a te kilka kroków, które pokonujemy, nie są żadną przeszkodą. Za to reszta mężczyzn wpatruje się w nas z ogromnym zaciekawieniem, na pewno czekając na dalszy ciąg tej nie do końca ukrytej wojny.
- Oj, nie wydawać mnie się - odpowiadam na jej słowa, nadal pozostając uśmiechniętą. Jedynie oczy mogą zdradzać pojawiające się tam ogniki złości, iskrzące znaną ludziom irytacją. I ja przestępuję krok do przodu w stronę mężczyzny. Trochę oburzona, że ta go tak bezczelnie bałamuci. Biedny, dostał się w samiutkie oko cyklonu. Szczególnie, że i ja próbuję swoich sił w roztaczaniu wokół siebie uroku, który miałby zachęcić ofiarę do przejścia w moje ręce. Ta nawet waha się dość długą chwilę, ostatecznie znów wracając do mnie. Widocznie mam nieco więcej umiejętności, ale tak naprawdę to są to niewielkie, mało znaczące różnice. Woźnica ewidentnie jest rozdarty, a oprócz rozanielonego wyrazu twarzy posiada jeszcze przerażone spojrzenie. Nie interesuje mnie to jednak.
- Do widzenia - dodaję zaskakująco płynnie, kiwając na niego głową, żeby szedł za mną. Kobiecie posyłam pełen współczucia uśmiech. Domyślam się, że bycie przegraną jest straszną krzywdą, dlatego mi jej nawet szkoda. Nie jestem przecież bezduszna! Tylko nie wiem jeszcze, że mój tryumf jest przedwczesny, a te kilka kroków, które pokonujemy, nie są żadną przeszkodą. Za to reszta mężczyzn wpatruje się w nas z ogromnym zaciekawieniem, na pewno czekając na dalszy ciąg tej nie do końca ukrytej wojny.
Oni będą ślicznie żyli,
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
Odette I. Parkinson
Zawód : śpiewaczka operowa
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Staniesz w ogniu, ogień zaprószysz,
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Zirytowana stwierdziłam, że nieznajoma zamierza to ciągnąć, zamiast grzecznie odpuścić, a dodatkowo jej łamany angielski nagle zaczął działać mi na nerwy. Kto wie, może akurat słowa które do niej powiedziałam, zrozumiała w zupełnie inny sposób i tak naprawdę wcale nie chciała mnie urazić? Co prawda mocno w to wątpiłam, bo jej mowa ciała i to co robiła zdradzało dużo, nawet więcej niż słowa. Ale może istniała jakaś szansa, że to pomyłka?
- Proszę zostawić mojego woźnicę! - powiedziałam więc perfekcyjnym francuskim, chociaż kto wie, może akcent nie jest tak idealny i jednak słychać w nim angielkę. Nauczycieli jednak miałam najlepszych i na co dzień rozmawiałam z wieloma francuzami, więc nie mogło być źle! Wyglądało na to, że moje nadzieje, że to angielski jest tutaj przeszkodą i przejście na francuski rozwiąże sytuację, rzeczywiście okazały się płonne. Byłam tak zaskoczona, że wciąż dążyła do swojego, tego samego celu, że aż przez chwilę bez słowa czy działania patrzyłam jak znowu robi swoje. Wyczuwałam tę specyficzną magię, na którąwiększość wszyscy mężczyźni byli niezwykle podatni, widok ten fascynował mnie niezwykle, bo jeszcze nigdy nie miałam okazji obserwować tego z boku. Zawsze to ja byłam w centrum wydarzeń, ale trzeba przyznać, że to również było ciekawym doświadczeniem. Mogłabym się nim oczywiście cieszyć znacznie bardziej, gdyby właśnie nie kradziono mi woźnicy.
- Proszę pana - zaczepiłam go uprzejmie, wołając ale niezbyt głośno. Niby nienachalnie, ale jednak się odwrócił, zatrzymał i spojrzał. - Chyba zapomniał pan, że miał odwieźć mnie. Powozem z namalowaną czaplą - powiedziałam, bo rzeczywiście gdzieś taki wzór wypatrzyłam. Powoli starałam się owinąć go sobie wokół palca, złapać w wilowe sidła oczarowania. Sugerowałam mu, że to na mnie chce patrzeć i tylko moje życzenia spełniać. Inni się patrzyli, ale nie zwracałam na to uwagi, bo wiedziałam, że musiałam zrobić to dokładnie, żeby ta druga nie przeszkodziła mi w moich zamiarach. - Czy możemy już iść? - kontynuowałam po chwili. - Widziałam powóz, to w tamtą stronę - wskazałam kierunek przeciwny niż ten w którym chciała iść Odette, chociaż szczerze mówiąc, zupełnie już mi się pomyliło i chyba nawet nie wiedziałam skąd przyszłam. Wszędzie było tyle wozów, że miałabym problem z wróceniem i zupełnie bym się zgubiła. To jednak nie miało znaczenia, bo miałam zamiar za chwilę siedzieć na wygodnym siedzeniu, wzbijać się w powietrze przy dźwięku skrzydeł abraksanów i prowadzić miłą i nic nieznaczącą pogawędkę z tym właśnie mężczyzną.
Rzućmy kostką i zobaczmy na co się pan zdecyduje +20
- Proszę zostawić mojego woźnicę! - powiedziałam więc perfekcyjnym francuskim, chociaż kto wie, może akcent nie jest tak idealny i jednak słychać w nim angielkę. Nauczycieli jednak miałam najlepszych i na co dzień rozmawiałam z wieloma francuzami, więc nie mogło być źle! Wyglądało na to, że moje nadzieje, że to angielski jest tutaj przeszkodą i przejście na francuski rozwiąże sytuację, rzeczywiście okazały się płonne. Byłam tak zaskoczona, że wciąż dążyła do swojego, tego samego celu, że aż przez chwilę bez słowa czy działania patrzyłam jak znowu robi swoje. Wyczuwałam tę specyficzną magię, na którą
- Proszę pana - zaczepiłam go uprzejmie, wołając ale niezbyt głośno. Niby nienachalnie, ale jednak się odwrócił, zatrzymał i spojrzał. - Chyba zapomniał pan, że miał odwieźć mnie. Powozem z namalowaną czaplą - powiedziałam, bo rzeczywiście gdzieś taki wzór wypatrzyłam. Powoli starałam się owinąć go sobie wokół palca, złapać w wilowe sidła oczarowania. Sugerowałam mu, że to na mnie chce patrzeć i tylko moje życzenia spełniać. Inni się patrzyli, ale nie zwracałam na to uwagi, bo wiedziałam, że musiałam zrobić to dokładnie, żeby ta druga nie przeszkodziła mi w moich zamiarach. - Czy możemy już iść? - kontynuowałam po chwili. - Widziałam powóz, to w tamtą stronę - wskazałam kierunek przeciwny niż ten w którym chciała iść Odette, chociaż szczerze mówiąc, zupełnie już mi się pomyliło i chyba nawet nie wiedziałam skąd przyszłam. Wszędzie było tyle wozów, że miałabym problem z wróceniem i zupełnie bym się zgubiła. To jednak nie miało znaczenia, bo miałam zamiar za chwilę siedzieć na wygodnym siedzeniu, wzbijać się w powietrze przy dźwięku skrzydeł abraksanów i prowadzić miłą i nic nieznaczącą pogawędkę z tym właśnie mężczyzną.
Rzućmy kostką i zobaczmy na co się pan zdecyduje +20
Liliana Yaxley
Zawód : -
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Ciężko było przestać wierzyć, że kwiat może być piękny bez celu, ciężko przyjąć, że można tańczyć w ciemnościach.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
The member 'Liliana Yaxley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 86
'k100' : 86
To nic nowego, że jestem irytująca. Mam trudny charakter, większość społeczeństwa nie potrafi go udźwignąć. Niestety w tych czasach, żeby coś osiągnąć, trzeba być aroganckim, pewnym siebie, wręcz impertynenckim. Kobiety mają wyjątkowo trudno w sięganiu po własne marzenia. Poza wspaniałymi korzeniami nie mam nic, a i one coś znaczą jedynie we Francji. Tutaj jestem nikim, byle początkującą śpiewaczką, urodziwą półwilą, ale to za mało, żeby świat padł do moich stóp. Wszystko muszę sobie wywalczyć, a to sprawiło, że nie jestem zbyt przystępną osobą. Wszędzie widzę zagrożenie oraz konkurencję, więc muszę walczyć jak lwica o to, co chcę mieć. Dziś chcę dać się zawieźć temu konkretnemu mężczyźnie i nie interesuje mnie absurd tego konfliktu. Palące pragnienie przysłania zdrowy rozsądek. Z tego może być tylko jedno rozwiązanie. Pożar.
- Słucham? - Przestawiam się na francuski słysząc, że ten język nie jest kobiecie nieznany. Wręcz przeciwnie, włada nim całkiem płynnie. Czego nie mogłam się spodziewać. Naturalnie, że nie jest on tak idealny jak mój, ale na pewno porozumiewa się w nim zdecydowanie lepiej niż ja w angielskim. To mnie denerwuje jeszcze mocniej, ale zamiast grymasu na twarzy pojawia się na niej kolejny uśmiech. - Nigdzie nie widziałam u niego obroży z danymi właścicielki - mówię zatem ironicznie, może nawet trochę złośliwie. Przewracam oczami chcąc powrócić do wędrówki z mężczyzną, ale tamta nie odpuszcza. Nagle staje przed nami i widzę jak nim perfidnie manipuluje. Z oburzenia aż mi brakuje powietrza. Oddycham więc szybko, ciężko, nie mogąc uwierzyć w to, co widzę. Gapiów z kolei przybywa, docierają do mnie nawet jakieś śmiechy oraz głośne rozmowy, ale nie potrafię ich rozczytać. Brakuje mi nie tylko perfekcyjnej znajomości języka, ale też i spokoju. Wzburzenie, które mną targa, zagłusza wszystkie oznaki z zewnątrz. Jesteśmy tylko my, we troje. Ja, woźnica, oraz arystokratka, której kaprysy postanawia spełniać, ku mojemu niezadowoleniu.
- Nie, nie, to być w tamta strona - instruuję go, próbując zmienić kierunek jego kroków. Biedny, gdybym patrzyła na sytuację z boku, jako przeciętny przechodzień, współczułabym mu mocno. - Być pewna, że podróż z ja być bardziej opłacalny - dodaję, uśmiechając się promiennie. Muskam też ręką jego ramię, prześlizgując się opuszkami palców po skórze dłoni. To musi zadziałać. Urok oraz wszystkie inne niezaprzeczalne atuty. Może się okazać, że wcale nie jestem tak urokliwa jak tamta, ale nie zamierzam jej niczego ułatwiać. Jak będzie trzeba, to podpalę te wszystkie bryczki, byleby tylko nie miała jak stąd odlecieć. To dziwne, infantylne oraz destrukcyjne, ale jestem całkowicie zdeterminowana do osiągnięcia tego bezsensownego celu. Albo ja, albo nikt. Jeśli mam przegrać, to pociągnę za sobą na dół wszystkich innych graczy. Za wszelką cenę, chociaż nie znam jeszcze jej wysokości. Być może będzie zbyt trudna do przełknięcia.
Ech i tak jestem super, +24
- Słucham? - Przestawiam się na francuski słysząc, że ten język nie jest kobiecie nieznany. Wręcz przeciwnie, włada nim całkiem płynnie. Czego nie mogłam się spodziewać. Naturalnie, że nie jest on tak idealny jak mój, ale na pewno porozumiewa się w nim zdecydowanie lepiej niż ja w angielskim. To mnie denerwuje jeszcze mocniej, ale zamiast grymasu na twarzy pojawia się na niej kolejny uśmiech. - Nigdzie nie widziałam u niego obroży z danymi właścicielki - mówię zatem ironicznie, może nawet trochę złośliwie. Przewracam oczami chcąc powrócić do wędrówki z mężczyzną, ale tamta nie odpuszcza. Nagle staje przed nami i widzę jak nim perfidnie manipuluje. Z oburzenia aż mi brakuje powietrza. Oddycham więc szybko, ciężko, nie mogąc uwierzyć w to, co widzę. Gapiów z kolei przybywa, docierają do mnie nawet jakieś śmiechy oraz głośne rozmowy, ale nie potrafię ich rozczytać. Brakuje mi nie tylko perfekcyjnej znajomości języka, ale też i spokoju. Wzburzenie, które mną targa, zagłusza wszystkie oznaki z zewnątrz. Jesteśmy tylko my, we troje. Ja, woźnica, oraz arystokratka, której kaprysy postanawia spełniać, ku mojemu niezadowoleniu.
- Nie, nie, to być w tamta strona - instruuję go, próbując zmienić kierunek jego kroków. Biedny, gdybym patrzyła na sytuację z boku, jako przeciętny przechodzień, współczułabym mu mocno. - Być pewna, że podróż z ja być bardziej opłacalny - dodaję, uśmiechając się promiennie. Muskam też ręką jego ramię, prześlizgując się opuszkami palców po skórze dłoni. To musi zadziałać. Urok oraz wszystkie inne niezaprzeczalne atuty. Może się okazać, że wcale nie jestem tak urokliwa jak tamta, ale nie zamierzam jej niczego ułatwiać. Jak będzie trzeba, to podpalę te wszystkie bryczki, byleby tylko nie miała jak stąd odlecieć. To dziwne, infantylne oraz destrukcyjne, ale jestem całkowicie zdeterminowana do osiągnięcia tego bezsensownego celu. Albo ja, albo nikt. Jeśli mam przegrać, to pociągnę za sobą na dół wszystkich innych graczy. Za wszelką cenę, chociaż nie znam jeszcze jej wysokości. Być może będzie zbyt trudna do przełknięcia.
Ech i tak jestem super, +24
Oni będą ślicznie żyli,
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
Odette I. Parkinson
Zawód : śpiewaczka operowa
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Staniesz w ogniu, ogień zaprószysz,
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
The member 'Odette Baudelaire' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 25
'k100' : 25
Być może, gdybyśmy spotkały w innych okolicznościach, nawet byśmy się polubiły. W sprzyjających warunkach pierwszego spotkania, mogłaby mi nawet nie przeszkadzać nieszlachecka krew Odette, skoro jej wygląd zdecydowanie nie szpecił, nie tylko dzięki podobnym genom co moje, ale również dzięki odpowiedniemu ubiorowi i uczesaniu... na to miałam chwilę zwrócić uwagę, oceniłam to w mgnieniu oka, chociaż obecnie raczej nie postrzegałam tego jako pozytywną cechę. W lepszych okolicznościach mogłybyśmy dla własnej uciechy wpływać na mężczyzn i sprawdzać, której z nas bardziej się posłucha. Duch rywalizacji na pewno byłby obecny, jednak nie w taki nienawistnej formie jak teraz.
- Obroży być może nie ma... - powiedziałam radośnie, widząc jak mężczyzna zaczyna robić dokładnie to, co sobie wymyśliłam. Opierał się nawet tej drugiej, patrzyłam na to z wielkim zadowoleniem, unosząc brodę dumnie do góry. - Jednak widocznie jej nie potrzebuje. Jest grzecznym... woźnicą - Uśmiechnęłam się, nie nazywając go jednak psidwakiem. W porę zorientowałam się, że dookoła znajdowali się ludzie. Widziałam to jednak jak przez mgłę, jakby niezdolna do całkowicie logicznego myślenia. Liliana, nie rób głupstw - tak by powiedziała Rosalie, ale nie było tutaj jej, ani żadnego innego, głośnego głosu rozsądku.
Woźnica posłusznie ruszył w stronę wozu z czaplą, a w zasadzie szukał go, bo chyba ta jak ja nie do końca wiedział gdzie się znajduje. Ta druga jednak nie zamierzała odpuszczać, chociaż wyraźnie widziała, że mój czar był silniejszy. Denerwowało mnie to bardzo, czy nie potrafiła przyjąć, że przegrała? Przynajmniej jak się schowałyśmy między powozami, ludzie nie stali aż tak blisko. Może też dlatego, znowu jakby przestawałam nad sobą panować. Druga wila wciąż kusiła mężczyznę, słodko się uśmiechała, nie przestawała niepotrzebnie gadać. Aż zrobiło mi się gorąco, to było jakby jakiś ogień palił mi się w środku z wściekłości. Dlaczego nie mogłam normalnie jechać domu? (Oczywiście z wybranym woźnicą, jakżeby inaczej.)
- Czego pani nie rozumie? - spytałam wciąż miłym tonem, chociaż załamywał się pod wpływem złości coraz bardziej. Trochę nie wiedziałam co się ze mną dzieje, ale jednocześnie też nie przejmowałam się tym tak bardzo jak powinnam. Kto to słyszał, żeby szlachcianka, w dodatku o nazwisku Yaxley, pozwalała sobie na tak nieładne okazywanie uczuć w miejscu publicznym? Zapewne wiele porozmyślam o tym później, kiedy już odzyskam jasny umysł. Obecnie czułam, jakby moje policzki były coraz to bardziej gorące, chociaż wcale nie pokrywały się rumieńcem, a palce u rąk świerzbiły.
- Obroży być może nie ma... - powiedziałam radośnie, widząc jak mężczyzna zaczyna robić dokładnie to, co sobie wymyśliłam. Opierał się nawet tej drugiej, patrzyłam na to z wielkim zadowoleniem, unosząc brodę dumnie do góry. - Jednak widocznie jej nie potrzebuje. Jest grzecznym... woźnicą - Uśmiechnęłam się, nie nazywając go jednak psidwakiem. W porę zorientowałam się, że dookoła znajdowali się ludzie. Widziałam to jednak jak przez mgłę, jakby niezdolna do całkowicie logicznego myślenia. Liliana, nie rób głupstw - tak by powiedziała Rosalie, ale nie było tutaj jej, ani żadnego innego, głośnego głosu rozsądku.
Woźnica posłusznie ruszył w stronę wozu z czaplą, a w zasadzie szukał go, bo chyba ta jak ja nie do końca wiedział gdzie się znajduje. Ta druga jednak nie zamierzała odpuszczać, chociaż wyraźnie widziała, że mój czar był silniejszy. Denerwowało mnie to bardzo, czy nie potrafiła przyjąć, że przegrała? Przynajmniej jak się schowałyśmy między powozami, ludzie nie stali aż tak blisko. Może też dlatego, znowu jakby przestawałam nad sobą panować. Druga wila wciąż kusiła mężczyznę, słodko się uśmiechała, nie przestawała niepotrzebnie gadać. Aż zrobiło mi się gorąco, to było jakby jakiś ogień palił mi się w środku z wściekłości. Dlaczego nie mogłam normalnie jechać domu? (Oczywiście z wybranym woźnicą, jakżeby inaczej.)
- Czego pani nie rozumie? - spytałam wciąż miłym tonem, chociaż załamywał się pod wpływem złości coraz bardziej. Trochę nie wiedziałam co się ze mną dzieje, ale jednocześnie też nie przejmowałam się tym tak bardzo jak powinnam. Kto to słyszał, żeby szlachcianka, w dodatku o nazwisku Yaxley, pozwalała sobie na tak nieładne okazywanie uczuć w miejscu publicznym? Zapewne wiele porozmyślam o tym później, kiedy już odzyskam jasny umysł. Obecnie czułam, jakby moje policzki były coraz to bardziej gorące, chociaż wcale nie pokrywały się rumieńcem, a palce u rąk świerzbiły.
Liliana Yaxley
Zawód : -
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Ciężko było przestać wierzyć, że kwiat może być piękny bez celu, ciężko przyjąć, że można tańczyć w ciemnościach.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Być może rzeczywiście miałybyśmy szanse się polubić. Arystokratka i osoba uwielbiająca szlacheckie życie, to mogłoby się udać. Gdyby zacząć tę znajomość od zupełnie innej strony. Nie tak obmierzłej, przesiąkniętej zawiścią oraz chęcią dokopania drugiej. Doceniłabym geny Liliany, jej szyk, urodę, charyzmę, doceniłabym nawet znakomitą kreację, ale nie mogę. Nie, kiedy mi tak bezczelnie gra na nosie. Nie, kiedy zabiera sobie mojego woźnicę bez pytania. I z tryumfalnym uśmiechem, który najchętniej zdarłabym jej z twarzyczki ostrymi paznokciami, ale wiem, że miałabym z tego tytułu więcej nieprzyjemności niż pożytku. Jednak kto wie do czego okażę się być zdolna kiedy paniusia przekroczy nieprzekraczalną granicę mojej cierpliwości.
Wręcz nie mogę w to uwierzyć, że ten obmierzły woźnica woli jechać właśnie z nią, niż ze mną. Oprócz większej ilości pieniędzy nie ma mu przecież nic do zaoferowania. Nie to co ja, przyszła, wschodząca gwiazda operowych scen. Ulubienica publiczności, najpiękniejsza z wil. Aż zgrzytam zębami kiedy jasnymi tęczówkami obserwuję zmianę kierunku chodu tego faceta, którego sobie wcześniej upatrzyłam. I niestety nie tylko ja.
- To tylko słaby mężczyzna, nie wie co robi - rzucam butnie, w ogóle się nie poddając. Też unoszę wyżej podbródek, chociaż nie mam ku temu żadnych powodów. Widmo przegranej do mnie nie dociera, jakby w ogóle to nie mnie ono dotyczyło. Jeśli ta kobieta sądzi, że ja się poddaję przy byle przeciwnościach losu lub po pierwszej porażce, to jest w błędzie. Gdyby tak było już dawno wróciłabym z podkulonym ogonem do Francji. A jednak wciąż tu tkwię, próbując się wybić na scenie, codziennie ćwiczę oraz przyjmuję różne zlecenia. Nie tak łatwo mnie złamać.
Idę zatem w stronę powozów, reszta woźniców oddala się dość znacznie, a my trochę chowamy się przed wścibskimi spojrzeniami. Nadal wyglądam na osobę, która wierzy w swoje szczęście oraz to, że ta walka nie została jeszcze zakończona. Że wśród tych wszystkich karoc istnieje jeszcze dla mnie cień szansy, nawet jeśli był on nikły i nikt w niego nie wierzy, włącznie ze mną.
- Nie rozumiem co tu jeszcze robisz - mówię bezpośrednio, być może chcąc ją trochę podrażnić. A może jestem masochistką i właśnie narażam się na śmiertelny gniew kobiety, w ogóle nie zachowując zdrowego rozsądku oraz instynktu przetrwania. Trudno. Postanawiam znów podejść do woźnicy, starając się go przekonać do poszukania innego powozu. Na przykład tego z różdżką. Od razu mam przed oczami piękne Beauxbatons i jego herb. To musi być szczęśliwa bryczka. Pytanie tylko czy tym razem zechce mnie posłuchać.
Proponuję jeszcze raz rzucić na urok, żeby mężczyzna kompletnie zgłupiał, a na koniec się podpalić (lub przynajmniej spróbować to zrobić).
Wręcz nie mogę w to uwierzyć, że ten obmierzły woźnica woli jechać właśnie z nią, niż ze mną. Oprócz większej ilości pieniędzy nie ma mu przecież nic do zaoferowania. Nie to co ja, przyszła, wschodząca gwiazda operowych scen. Ulubienica publiczności, najpiękniejsza z wil. Aż zgrzytam zębami kiedy jasnymi tęczówkami obserwuję zmianę kierunku chodu tego faceta, którego sobie wcześniej upatrzyłam. I niestety nie tylko ja.
- To tylko słaby mężczyzna, nie wie co robi - rzucam butnie, w ogóle się nie poddając. Też unoszę wyżej podbródek, chociaż nie mam ku temu żadnych powodów. Widmo przegranej do mnie nie dociera, jakby w ogóle to nie mnie ono dotyczyło. Jeśli ta kobieta sądzi, że ja się poddaję przy byle przeciwnościach losu lub po pierwszej porażce, to jest w błędzie. Gdyby tak było już dawno wróciłabym z podkulonym ogonem do Francji. A jednak wciąż tu tkwię, próbując się wybić na scenie, codziennie ćwiczę oraz przyjmuję różne zlecenia. Nie tak łatwo mnie złamać.
Idę zatem w stronę powozów, reszta woźniców oddala się dość znacznie, a my trochę chowamy się przed wścibskimi spojrzeniami. Nadal wyglądam na osobę, która wierzy w swoje szczęście oraz to, że ta walka nie została jeszcze zakończona. Że wśród tych wszystkich karoc istnieje jeszcze dla mnie cień szansy, nawet jeśli był on nikły i nikt w niego nie wierzy, włącznie ze mną.
- Nie rozumiem co tu jeszcze robisz - mówię bezpośrednio, być może chcąc ją trochę podrażnić. A może jestem masochistką i właśnie narażam się na śmiertelny gniew kobiety, w ogóle nie zachowując zdrowego rozsądku oraz instynktu przetrwania. Trudno. Postanawiam znów podejść do woźnicy, starając się go przekonać do poszukania innego powozu. Na przykład tego z różdżką. Od razu mam przed oczami piękne Beauxbatons i jego herb. To musi być szczęśliwa bryczka. Pytanie tylko czy tym razem zechce mnie posłuchać.
Proponuję jeszcze raz rzucić na urok, żeby mężczyzna kompletnie zgłupiał, a na koniec się podpalić (lub przynajmniej spróbować to zrobić).
Oni będą ślicznie żyli,
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
Ostatnio zmieniony przez Odette Baudelaire dnia 11.09.17 14:29, w całości zmieniany 1 raz
Odette I. Parkinson
Zawód : śpiewaczka operowa
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Staniesz w ogniu, ogień zaprószysz,
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
The member 'Odette Baudelaire' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 72
'k100' : 72
Woźnica nie był raczej jedną z osób, które chodziły do opery i zachwycały się tamtejszymi gwiazdami. Już prędzej mógłby kojarzyć mnie w przyszłości, kiedy to zostanę ministrem magii, albo innym, równie ważnym, urzędnikiem. Mężczyzna nie miał wyjścia i musiał kierować się jedynie naszym wyglądem, a nie tym, kim byłyśmy. Albo raczej mógłby, gdybyśmy mu tylko na to pozwoliły. W normalnej sytuacji dawno już by uciekł, przerażony kłótnią o tak błahą sprawę między dwiema kobietami.
- Dlatego mu pomogłam w podjęciu decyzji. Niewątpliwie teraz robi to, co powinien - odparłam dalej zadowolona, bo wszystko szło po mojej myśli. Przyjemnie było patrzeć kiedy tamta tam się miota i jeszcze próbowała. W całym tym zapatrzeniu w siebie byłam przekonana, że nieskutecznie. Przesuwaliśmy się powoli wśród wozów, szukaliśmy tego odpowiedniego. Jakoś nigdzie go nie było, jednak dostrzegłam inny, który również mi się podobał. Miał namalowane białe kwiaty, bardzo przypominały lilie, chociaż ciężko stwierdzić czy na pewno nimi były. Niewątpliwie artysta miał jakąś swoją wizję, która być może nie do końca mu wyszła. Wskazałam woźnicy pojazd, a ten dalej będąc pod wpływem mojego uroku bez słowa do niego podszedł. Właśnie otworzył mi drzwi i miałam wsiąść do eleganckiego środka, całkowicie ignorując słowa wili (a może nawet nie tak do końca, zamierzałam przecież zniknąć, ale razem z woźnicą), ale ta postanowiła widocznie dalej mnie denerwować.
Mężczyzna nagle się zawahał. Wciąż działał na niego mój czar, więc nie uginał się pod wolą tej drugiej, ale równocześnie jej urok musiał być na tyle silny, że jego umysł nie był w stanie odpowiednio zareagować. Patrzyłam ze zdumieniem jak raz robi krok, jakby chciał odejść, zaraz znowu rozmyśla się i postanawia sięgnąć ręką do klamki.
- Proszę się nie wygłupiać i otworzyć drzwi - powiedziałam przymilnym tonem, starając się wpłynąć na niego jeszcze bardziej. Nie mogło przecież tak być, że Odette odbierze mi go w ostatniej chwili. Obejrzałam się na nią, zła, że jeszcze ma czelność tam stać i przeszkadzać. Liczyłam jednak, że mężczyzna posłucha i będę mogła skończyć tę parodię i wrócić do domu.
Tymczasem czekające najbliżej abraksany, zrobiły się jakby niespokojne. Czyżby wyczuwały zbliżające się niebezpieczeństwo? Wcześniej spokojnie stały, czasem tylko postukując kopytami, a teraz zaczęły wyraźnie się kręcić i poruszać skrzydłami.
- Dlatego mu pomogłam w podjęciu decyzji. Niewątpliwie teraz robi to, co powinien - odparłam dalej zadowolona, bo wszystko szło po mojej myśli. Przyjemnie było patrzeć kiedy tamta tam się miota i jeszcze próbowała. W całym tym zapatrzeniu w siebie byłam przekonana, że nieskutecznie. Przesuwaliśmy się powoli wśród wozów, szukaliśmy tego odpowiedniego. Jakoś nigdzie go nie było, jednak dostrzegłam inny, który również mi się podobał. Miał namalowane białe kwiaty, bardzo przypominały lilie, chociaż ciężko stwierdzić czy na pewno nimi były. Niewątpliwie artysta miał jakąś swoją wizję, która być może nie do końca mu wyszła. Wskazałam woźnicy pojazd, a ten dalej będąc pod wpływem mojego uroku bez słowa do niego podszedł. Właśnie otworzył mi drzwi i miałam wsiąść do eleganckiego środka, całkowicie ignorując słowa wili (a może nawet nie tak do końca, zamierzałam przecież zniknąć, ale razem z woźnicą), ale ta postanowiła widocznie dalej mnie denerwować.
Mężczyzna nagle się zawahał. Wciąż działał na niego mój czar, więc nie uginał się pod wolą tej drugiej, ale równocześnie jej urok musiał być na tyle silny, że jego umysł nie był w stanie odpowiednio zareagować. Patrzyłam ze zdumieniem jak raz robi krok, jakby chciał odejść, zaraz znowu rozmyśla się i postanawia sięgnąć ręką do klamki.
- Proszę się nie wygłupiać i otworzyć drzwi - powiedziałam przymilnym tonem, starając się wpłynąć na niego jeszcze bardziej. Nie mogło przecież tak być, że Odette odbierze mi go w ostatniej chwili. Obejrzałam się na nią, zła, że jeszcze ma czelność tam stać i przeszkadzać. Liczyłam jednak, że mężczyzna posłucha i będę mogła skończyć tę parodię i wrócić do domu.
Tymczasem czekające najbliżej abraksany, zrobiły się jakby niespokojne. Czyżby wyczuwały zbliżające się niebezpieczeństwo? Wcześniej spokojnie stały, czasem tylko postukując kopytami, a teraz zaczęły wyraźnie się kręcić i poruszać skrzydłami.
Liliana Yaxley
Zawód : -
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Ciężko było przestać wierzyć, że kwiat może być piękny bez celu, ciężko przyjąć, że można tańczyć w ciemnościach.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
The member 'Liliana Yaxley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 57
'k100' : 57
Na pewno nie jest znawcą kobiecego głosu, nie wygląda na stałego bywalca opery. To mnie jednak nie zraża. Jestem przekonana, że gdyby kazać mu wyobrażać sobie tak subtelną sztukę jak arie - skojarzyłby je niewątpliwie właśnie ze mną. Jestem uosobieniem artyzmu, najpiękniejszą jego formą i nie przyjmuję do wiadomości innych głosów. Nie obchodzi mnie wszak opinia innych, niepotrzebnych mi do niczego osób. Żałuję jednak podświadomie, że z Lilianą nie mogłyśmy nawiązać znajomości w zgoła innych okolicznościach. Nareszcie miałabym z kim porozmawiać po francusku. I kogoś, kto rozumiałby specyficzne życie wili, a także wychodziłby ze mną na zakupy! Co prawda zaraz byłoby mi głupio, że ma więcej pieniędzy niż ja, ale niektóre rzeczy trzeba po prostu przyjąć na klatę.
- Niestety nie zgodzę się. Tylko utrudniasz mu pracę. Wiadomo od początku, że wolałby jechać ze mną. Nie wiem po co się wcinasz - odpowiadam być może zbyt arogancko, ale trudno. Zaczynam się mocno denerwować tą całą sytuacją. W końcu ten człowiek woli iść za moją rywalką, a tego mój honor znieść nie potrafi. Dlatego walczę. Wszak nie poddaję się przy byle problemiku - za taką właśnie uważam kobietę. Chwilowo jej się poszczęściło, ale to niczego nie zmienia. Wierzę, że jeszcze pokażę na co mnie stać i los się do mnie odwróci, a wtedy będzie jej niemiło.
To właśnie dlatego za nimi idę. Nie dam się pokonać tak łatwo i nie obchodzi mnie jak mnie nieznajoma wila odbiera. Być może dla niej to kompromitacja, nie zamierzam się kłócić - nie o to. Widać, że z niej kobieta, która otrzymuje wszystko na złotej tacy i nie musi się wysilać absolutnie w niczym. Ktoś taki może uważać, że kolejne próby pomimo porażki są nieodpowiednie, ale ja nie zamierzam się tym w żadnym wypadku przejmować. Mam zadanie do wykonania.
- Dziękować, że się tak o ja troszczyć - odpowiadam sztucznie słodkim kobiecie, sugerując, że to dla mnie mają zostać te drzwi otwarte. Skoro nalega, to mogę pojechać wozem, który ona sama sobie wybrała. Nie mam nic przeciwko, o ile woźnica zostanie ten, którego ja sama wybrałam.
Mężczyzna się waha, ewidentnie nie wie do kogo powinien się zwrócić i której z nas winien usługiwać. Dwa silne uroki pomknęły w jego kierunku. Gdyby nie żądza rywalizacji, pewnie zrobiłoby mi się go żal. Teraz jednak jestem nastawiona jedynie na swój własny zysk. Tak bardzo, że nie zauważam kiedy abraksany podrywają się do góry, unosząc biednego mężczyznę w górę. Widok jak czarodziej trzyma się jedynie otwartych drzwi za klamkę jest trochę przerażający. Otwieram szerzej oczy ze zdumienia, ale zaraz po tym kieruję rozłoszczony wzrok na kobietę, która wszystko zniszczyła.
- To być twoja wina! - mówię do niej z wyrzutem. Wręcz podnoszę głos. Czuję znajome ciepło pod opuszkami palców. Być może przez własną wściekłość podpalę jej kudły, chociaż nie wiem jeszcze czy osiągnęłam odpowiedni poziom gniewu. - Gdybyś się nie wtrącała, już dawno byłabym w domu - syczę rozzłoszczona, tym razem bezwiednie przestawiając się na francuski. Straszny jest ten dzień, naprawdę, niech się już skończy.
- Niestety nie zgodzę się. Tylko utrudniasz mu pracę. Wiadomo od początku, że wolałby jechać ze mną. Nie wiem po co się wcinasz - odpowiadam być może zbyt arogancko, ale trudno. Zaczynam się mocno denerwować tą całą sytuacją. W końcu ten człowiek woli iść za moją rywalką, a tego mój honor znieść nie potrafi. Dlatego walczę. Wszak nie poddaję się przy byle problemiku - za taką właśnie uważam kobietę. Chwilowo jej się poszczęściło, ale to niczego nie zmienia. Wierzę, że jeszcze pokażę na co mnie stać i los się do mnie odwróci, a wtedy będzie jej niemiło.
To właśnie dlatego za nimi idę. Nie dam się pokonać tak łatwo i nie obchodzi mnie jak mnie nieznajoma wila odbiera. Być może dla niej to kompromitacja, nie zamierzam się kłócić - nie o to. Widać, że z niej kobieta, która otrzymuje wszystko na złotej tacy i nie musi się wysilać absolutnie w niczym. Ktoś taki może uważać, że kolejne próby pomimo porażki są nieodpowiednie, ale ja nie zamierzam się tym w żadnym wypadku przejmować. Mam zadanie do wykonania.
- Dziękować, że się tak o ja troszczyć - odpowiadam sztucznie słodkim kobiecie, sugerując, że to dla mnie mają zostać te drzwi otwarte. Skoro nalega, to mogę pojechać wozem, który ona sama sobie wybrała. Nie mam nic przeciwko, o ile woźnica zostanie ten, którego ja sama wybrałam.
Mężczyzna się waha, ewidentnie nie wie do kogo powinien się zwrócić i której z nas winien usługiwać. Dwa silne uroki pomknęły w jego kierunku. Gdyby nie żądza rywalizacji, pewnie zrobiłoby mi się go żal. Teraz jednak jestem nastawiona jedynie na swój własny zysk. Tak bardzo, że nie zauważam kiedy abraksany podrywają się do góry, unosząc biednego mężczyznę w górę. Widok jak czarodziej trzyma się jedynie otwartych drzwi za klamkę jest trochę przerażający. Otwieram szerzej oczy ze zdumienia, ale zaraz po tym kieruję rozłoszczony wzrok na kobietę, która wszystko zniszczyła.
- To być twoja wina! - mówię do niej z wyrzutem. Wręcz podnoszę głos. Czuję znajome ciepło pod opuszkami palców. Być może przez własną wściekłość podpalę jej kudły, chociaż nie wiem jeszcze czy osiągnęłam odpowiedni poziom gniewu. - Gdybyś się nie wtrącała, już dawno byłabym w domu - syczę rozzłoszczona, tym razem bezwiednie przestawiając się na francuski. Straszny jest ten dzień, naprawdę, niech się już skończy.
Oni będą ślicznie żyli,
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
Odette I. Parkinson
Zawód : śpiewaczka operowa
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Staniesz w ogniu, ogień zaprószysz,
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Zaczarowane Bryczki
Szybka odpowiedź