Zaczarowane Bryczki
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Zaczarowane Bryczki
Dostojne francuskie abraxany stukają kopytami w bruk uliczki, mądrymi oczyma przypatrując się przechodniom, kiedy woźnica, siedząc na dyskach płotu znajdującego się obok, zagryza jabłko. Głębokie, malowane na różnobarwne wzory z symbolami zaczarowanego świata - różdżkami, bohaterami takimi jak Merlin, a nawet symbolami hogwardzkich domów czekają na pasażerów pod strzechą z zewnątrz wyglądającej na niewielką, a od wewnątrz powiększonej magicznie, stajni. Bryczki mogą zabrać pasażerów w dowolne miejsce, latające konie suną po niebie, a skomplikowane zaklęcia czynią pojazd niewidzialnym i nienamierzalnym dla mugoli. Kraksy z samolotami są na szczęście rzadkie.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:31, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Odette Baudelaire' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 9
'k100' : 9
Kto wie jakie wydarzenia mogła przynieść przyszłość? Może jeszcze mogłyśmy stać się przyjaciółkami? Chociaż patrząc na obecny rozwój wydarzeń, musiałoby się stać się coś naprawdę istotnego, typu uratowanie życia czy wymazanie pamięci. Jaka szkoda było tracić taką potencjalną przyjaciółkę. Oczywiście wcale nie chwaliłabym się aż tak bardzo swoimi pieniędzmi, bo pewnie nie chciałabym, żeby było jej przykro. Nawet mogłabym czasem niepostrzeżenie dołożyć parę galeonów, żeby mogła mieć równie piękne suknie co moje.
Zacisnęłam usta, nie chcąc już dłużej strzępić języka, chociaż wszystkie jej słowa były absurdalne. Mogła sobie myśleć co chciała, ja wiedziałam swoje. Podobno to ten mądrzejszy powinien odpuścić, uniosłam więc dumnie głowę, pokazując jej w ten sposób, że było zupełnie inaczej niż mówiła. Już nawet zapomniałam kto pierwszy wychwycił tego woźnicę, chociaż prawie na pewno to ja pierwsza na niego spojrzałam. Jednak czy to było tak istotne? Najważniejsze było, że to ja wygrałam ten mały, całkiem szalony, wilowy pojedynek, a ona nie potrafiła tego przyjąć, jak każda dama powinna. Oczywiste wydawało się, że nie mogła nią być. Chyba nie widziałam jej wszystkich możliwości, bo kiedy postanowiła postanowiła wejść do przygotowanego dla mnie powozu, zupełnie mnie to zszokowało. Gdybym tylko nie była dobrze wychowana i nie pamiętała o (prawie wszystkich) dobrych manierach, pewnie bym tam stała z rozdziawioną buzią, nie mogąc zrozumieć. A tak jedynie starałam się powstrzymać to okropne gorąco, które mnie ogarniało.
- To są chyba jakieś żarty! - zawołałam dalej z oburzeniem, mocno wierząc, że było tak jak mówiła. Kto zachowywał się ten sposób na poważnie?
Nagle woźnica został uratowany - chyba tak można było nazwać znalezienie się w powietrzu, zamiast pomiędzy dwoma, coraz bardziej zdenerwowanymi wilami. Odskoczyłam lekko, przestraszona tym nagłym poruszeniem. Abraksany zrobiły okropne zamieszanie, przez chwilę słychać było tylko trzepot skrzydeł i obijające się o siebie powozy. Ciężko powiedzieć jakim cudem wszystkie nie pospadały - pewnie była to zasługa jakiegoś rodzaju magii.
- To ty nie umiałaś odpuścić, kiedy sprawa była już przesądzona. - Chciałam jeszcze jej powiedzieć - niech wie. Nawet, jeśli wątpiłam czy do niej to dotrze. Okazywało się, że woźnicy już nie ma, a tym samym zniknął obiekt mojego zainteresowania. Czy był sens dłużej tutaj stać i się kłócić? Doskonale wiedziałam, że nie uda mi się jej przemówić do rozumu. Moje emocje wraz z niespodziewanym odlotem abraksanów trochę się ostudziły, przynajmniej na tyle, że nie miałam ochoty już wszystkiego palić. Odwróciłam się i bez słowa odeszłam w stronę Pokątnej. Niech kto inny przejmuje się uciekającymi powozami i latającym z nimi woźnicą. Musiałam znaleźć kominek, albo odpowiednie miejsce do teleportowania.
zt x2
Zacisnęłam usta, nie chcąc już dłużej strzępić języka, chociaż wszystkie jej słowa były absurdalne. Mogła sobie myśleć co chciała, ja wiedziałam swoje. Podobno to ten mądrzejszy powinien odpuścić, uniosłam więc dumnie głowę, pokazując jej w ten sposób, że było zupełnie inaczej niż mówiła. Już nawet zapomniałam kto pierwszy wychwycił tego woźnicę, chociaż prawie na pewno to ja pierwsza na niego spojrzałam. Jednak czy to było tak istotne? Najważniejsze było, że to ja wygrałam ten mały, całkiem szalony, wilowy pojedynek, a ona nie potrafiła tego przyjąć, jak każda dama powinna. Oczywiste wydawało się, że nie mogła nią być. Chyba nie widziałam jej wszystkich możliwości, bo kiedy postanowiła postanowiła wejść do przygotowanego dla mnie powozu, zupełnie mnie to zszokowało. Gdybym tylko nie była dobrze wychowana i nie pamiętała o (prawie wszystkich) dobrych manierach, pewnie bym tam stała z rozdziawioną buzią, nie mogąc zrozumieć. A tak jedynie starałam się powstrzymać to okropne gorąco, które mnie ogarniało.
- To są chyba jakieś żarty! - zawołałam dalej z oburzeniem, mocno wierząc, że było tak jak mówiła. Kto zachowywał się ten sposób na poważnie?
Nagle woźnica został uratowany - chyba tak można było nazwać znalezienie się w powietrzu, zamiast pomiędzy dwoma, coraz bardziej zdenerwowanymi wilami. Odskoczyłam lekko, przestraszona tym nagłym poruszeniem. Abraksany zrobiły okropne zamieszanie, przez chwilę słychać było tylko trzepot skrzydeł i obijające się o siebie powozy. Ciężko powiedzieć jakim cudem wszystkie nie pospadały - pewnie była to zasługa jakiegoś rodzaju magii.
- To ty nie umiałaś odpuścić, kiedy sprawa była już przesądzona. - Chciałam jeszcze jej powiedzieć - niech wie. Nawet, jeśli wątpiłam czy do niej to dotrze. Okazywało się, że woźnicy już nie ma, a tym samym zniknął obiekt mojego zainteresowania. Czy był sens dłużej tutaj stać i się kłócić? Doskonale wiedziałam, że nie uda mi się jej przemówić do rozumu. Moje emocje wraz z niespodziewanym odlotem abraksanów trochę się ostudziły, przynajmniej na tyle, że nie miałam ochoty już wszystkiego palić. Odwróciłam się i bez słowa odeszłam w stronę Pokątnej. Niech kto inny przejmuje się uciekającymi powozami i latającym z nimi woźnicą. Musiałam znaleźć kominek, albo odpowiednie miejsce do teleportowania.
zt x2
Liliana Yaxley
Zawód : -
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Ciężko było przestać wierzyć, że kwiat może być piękny bez celu, ciężko przyjąć, że można tańczyć w ciemnościach.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
/z nokturnu
Wiedział, że ta relacja nie miała prawa bytu, ale jakoś niespecjalnie chciał dopuścić do siebie tę myśl, właściwie starał się wyprzeć ją z umysłu, kiedy tylko zaczynała w nim kiełkować. Uśmiechnął się delikatnie na dziewczęce słowa.
- To mało powiedziane... - kiwnął głową. To było czyste wariactwo, a oni byli kompletnymi świrami, ale podobno tylko wariaci są coś warci. Wiedział, że wchodząc znowu do tej samej rzeki wiele ryzykuje i chyba faktycznie był gotów na to poświęcenie. Nie miał jednak pojęcia dlaczego akurat ta drobna, ruda istotka działała na niego w ten sposób i raczej nie chciał poznać owej tajemnicy.
- Mhm. - ponownie skinął głową. Tak, zdecydowanie czułby się bardziej komfortowo poza zabudowaniami Śmiertelnego Nokturnu i nawet mu ulżyło kiedy zaproponowała powrót na Pokątną - mieszkanie jej przyjaciela zwiedzi innym razem. Zacisnął palce na dziewczęcej dłoni, szybkim krokiem ruszając w kierunku tej bezpieczniejszej części magicznego Londynu.
Właściwie mieli szczęście, że pogoda nie dopisywała, bo dzięki temu bruk Pokątnej był prawie pusty; tylko nieliczni czarodzieje spieszyli za swoimi sprawami, nie zwracając uwagi na innych przechodniów. Ollivander zerknął w stronę Różdżkarni, w pierwszej chwili chcąc zaprowadzić ich właśnie tam, ale ostatecznie doszedł do wniosku, że to raczej nienajlepszy pomysł. Wuj Garric był w porządku i potrafił dochować tajemnicy, ale Titus chyba wolał go do tego nie zmuszać, szczególnie, że dzisiejszego dnia patrzył na niego jakoś tak bardziej czujnie, więc skierował kroki w całkiem inne miejsce. Przy stajni znaleźli się w przeciągu zaledwie kilku minut, a fakt, że chłopak wybrał bryczkę zdobioną w różdżki chyba nie powinien nikogo dziwić. Skinął głową do woźnicy, w tym samym czasie uchylając drzwiczki by wpuścić Lottę do środka.
- Jedź gdziekolwiek. - rzucił do mężczyzny zanim sam zniknął wewnątrz powozu. Tak naprawdę miejsce nie było ważne, a im bardziej ustronne tym lepiej - tutaj mogli spędzić czas tylko we dwoje, z dala od ciekawskich spojrzeń, co bardzo mu pasowało. Ostatecznie był w domu ledwie kilka godzin, a już robił rzeczy, których nie powinien. To takie w jego stylu...
- Tęskniłem za tobą, dużo myślałem i zastanawiałem się jak sobie radzisz... - zaczął, ale zaraz machnął ręką - Zresztą nieważne. Co chciałaś mi powiedzieć? - zapytał, rozsiadając się wygodniej na siedzisku. Wokół rozszedł się stukot końskich kopyt, a powozem nieznacznie zatrzęsło, kiedy woźnica wprawił koła w ruch. Ruszyli, póki co po zaśnieżonym bruku, ale uniesienie się w powietrze było zapewne kwestią kilku najbliższych minut.
Wiedział, że ta relacja nie miała prawa bytu, ale jakoś niespecjalnie chciał dopuścić do siebie tę myśl, właściwie starał się wyprzeć ją z umysłu, kiedy tylko zaczynała w nim kiełkować. Uśmiechnął się delikatnie na dziewczęce słowa.
- To mało powiedziane... - kiwnął głową. To było czyste wariactwo, a oni byli kompletnymi świrami, ale podobno tylko wariaci są coś warci. Wiedział, że wchodząc znowu do tej samej rzeki wiele ryzykuje i chyba faktycznie był gotów na to poświęcenie. Nie miał jednak pojęcia dlaczego akurat ta drobna, ruda istotka działała na niego w ten sposób i raczej nie chciał poznać owej tajemnicy.
- Mhm. - ponownie skinął głową. Tak, zdecydowanie czułby się bardziej komfortowo poza zabudowaniami Śmiertelnego Nokturnu i nawet mu ulżyło kiedy zaproponowała powrót na Pokątną - mieszkanie jej przyjaciela zwiedzi innym razem. Zacisnął palce na dziewczęcej dłoni, szybkim krokiem ruszając w kierunku tej bezpieczniejszej części magicznego Londynu.
Właściwie mieli szczęście, że pogoda nie dopisywała, bo dzięki temu bruk Pokątnej był prawie pusty; tylko nieliczni czarodzieje spieszyli za swoimi sprawami, nie zwracając uwagi na innych przechodniów. Ollivander zerknął w stronę Różdżkarni, w pierwszej chwili chcąc zaprowadzić ich właśnie tam, ale ostatecznie doszedł do wniosku, że to raczej nienajlepszy pomysł. Wuj Garric był w porządku i potrafił dochować tajemnicy, ale Titus chyba wolał go do tego nie zmuszać, szczególnie, że dzisiejszego dnia patrzył na niego jakoś tak bardziej czujnie, więc skierował kroki w całkiem inne miejsce. Przy stajni znaleźli się w przeciągu zaledwie kilku minut, a fakt, że chłopak wybrał bryczkę zdobioną w różdżki chyba nie powinien nikogo dziwić. Skinął głową do woźnicy, w tym samym czasie uchylając drzwiczki by wpuścić Lottę do środka.
- Jedź gdziekolwiek. - rzucił do mężczyzny zanim sam zniknął wewnątrz powozu. Tak naprawdę miejsce nie było ważne, a im bardziej ustronne tym lepiej - tutaj mogli spędzić czas tylko we dwoje, z dala od ciekawskich spojrzeń, co bardzo mu pasowało. Ostatecznie był w domu ledwie kilka godzin, a już robił rzeczy, których nie powinien. To takie w jego stylu...
- Tęskniłem za tobą, dużo myślałem i zastanawiałem się jak sobie radzisz... - zaczął, ale zaraz machnął ręką - Zresztą nieważne. Co chciałaś mi powiedzieć? - zapytał, rozsiadając się wygodniej na siedzisku. Wokół rozszedł się stukot końskich kopyt, a powozem nieznacznie zatrzęsło, kiedy woźnica wprawił koła w ruch. Ruszyli, póki co po zaśnieżonym bruku, ale uniesienie się w powietrze było zapewne kwestią kilku najbliższych minut.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
I znowu szła z nim za rękę, znowu była zwyczajną dziewczyną, nastolatką, znowu było po prostu wesoło, w jej brzuchu mogły fruwać motyle i mogła nie myśleć i być nieodpowiedzialna. I tylko gdzieś na dnie jej serca pojawił się kamień, bo przecież nie mogła nie czuć, że ta cała bajka musi mieć smutny koniec.
Wprowadził ją do bryczki jak księżniczkę do karocy. Siadła więc w środku, miejsce było bardzo dyskretne, dziewczyna tylko na chwilę się rozejrzała, jednak Titus miał rację co do tego: miejsce nie miało znaczenia. Było ciepło i przyjemnie, strzepała śnieg ze swoich i tak mokrych włosów, czuła jak kolejna grudka rozpuściła się jej na policzku, starła więc tę niewielką rzeczkę.
- Nie wiem, czy to ważne. Właściwie to raczej dziwne. - pokręciła lekko głową na słowa Titusa. Miała ochotę po prostu wylać z siebie całą tę opowieść, jednak brzmiała nadal nierealnie i głupio, a przecież widzą się pierwszy raz od tak dawna. - Nie widziałam cię dawno w sklepie. Czasami zerkałam w witrynę. Już nie pracujesz?
Musiała się przyznać, że trochę się za nim rozglądała, ale czy to nie było w gruncie rzeczy oczywiste? Mogłaby nie zerkać w kierunku przeszklenia sklepu Ollivanderów, nie wypatrywać zabawnego, młodego różdżkarza?
- Odwiedził mnie ktoś przedwczoraj. Właściwie to do Bena przyszedł. Ale jak mnie zobaczył, wyglądał... na bardzo zdziwionego. Wiesz, poznałam go zimą, jakoś przed nowym rokiem, pomógł mi wtedy. - zerknęła na Titusa. - Nazywa się Alexander Selwyn.
Selwyn. Znane nazwisko, nawet bardzo znane. Co by było, gdyby seria niefortunnych zdarzeń nigdy nie miała miejsca, co by było gdyby głupiej przepowiedni po prostu nigdy nie było, kim byłaby wtedy, czy znałaby bliżej młodego Ollivandera? Czy byłaby podobną, choć trochę podobną do siebie osobą?
- I twierdzi, że jestem jego siostrą. - dodała klu całej tej historii, lekko się osuwając. Mówiła spokojnie, jakby opowiadała bajkę, coś całkowicie odległego, nie dotyczącego jej. - Zabawne, co?
Dopiero teraz uśmiechnęła się łagodnie, choć nie spoglądała na Titusa. Czuła się głupio, przyszło jej do głowy, że pewnie Ollivander powinien pomyśleć, że ona znowu kłamie, że może próbuje go przyciągnąć. Ona pewnie byłaby podejrzliwa, w końcu już raz kłamała, dużo i poważnie, dlaczego nie miałaby teraz kłamać?
- Na początku mu nie wierzyłam. To brzmi jak jakieś szaleństwo. Bajka. Ale tak dużo rzeczy do siebie po prostu pasuje. Znasz go w ogóle?
Są w podobnym wieku, a szlachta to chyba głównie bliższa i dalsza rodzina. Może liczyła, że Titus coś jej powie o tym człowieku. Albo ją wyśmieje teraz, w tej chwili i tym samym też lekko poukłada jej w głowie.
Wprowadził ją do bryczki jak księżniczkę do karocy. Siadła więc w środku, miejsce było bardzo dyskretne, dziewczyna tylko na chwilę się rozejrzała, jednak Titus miał rację co do tego: miejsce nie miało znaczenia. Było ciepło i przyjemnie, strzepała śnieg ze swoich i tak mokrych włosów, czuła jak kolejna grudka rozpuściła się jej na policzku, starła więc tę niewielką rzeczkę.
- Nie wiem, czy to ważne. Właściwie to raczej dziwne. - pokręciła lekko głową na słowa Titusa. Miała ochotę po prostu wylać z siebie całą tę opowieść, jednak brzmiała nadal nierealnie i głupio, a przecież widzą się pierwszy raz od tak dawna. - Nie widziałam cię dawno w sklepie. Czasami zerkałam w witrynę. Już nie pracujesz?
Musiała się przyznać, że trochę się za nim rozglądała, ale czy to nie było w gruncie rzeczy oczywiste? Mogłaby nie zerkać w kierunku przeszklenia sklepu Ollivanderów, nie wypatrywać zabawnego, młodego różdżkarza?
- Odwiedził mnie ktoś przedwczoraj. Właściwie to do Bena przyszedł. Ale jak mnie zobaczył, wyglądał... na bardzo zdziwionego. Wiesz, poznałam go zimą, jakoś przed nowym rokiem, pomógł mi wtedy. - zerknęła na Titusa. - Nazywa się Alexander Selwyn.
Selwyn. Znane nazwisko, nawet bardzo znane. Co by było, gdyby seria niefortunnych zdarzeń nigdy nie miała miejsca, co by było gdyby głupiej przepowiedni po prostu nigdy nie było, kim byłaby wtedy, czy znałaby bliżej młodego Ollivandera? Czy byłaby podobną, choć trochę podobną do siebie osobą?
- I twierdzi, że jestem jego siostrą. - dodała klu całej tej historii, lekko się osuwając. Mówiła spokojnie, jakby opowiadała bajkę, coś całkowicie odległego, nie dotyczącego jej. - Zabawne, co?
Dopiero teraz uśmiechnęła się łagodnie, choć nie spoglądała na Titusa. Czuła się głupio, przyszło jej do głowy, że pewnie Ollivander powinien pomyśleć, że ona znowu kłamie, że może próbuje go przyciągnąć. Ona pewnie byłaby podejrzliwa, w końcu już raz kłamała, dużo i poważnie, dlaczego nie miałaby teraz kłamać?
- Na początku mu nie wierzyłam. To brzmi jak jakieś szaleństwo. Bajka. Ale tak dużo rzeczy do siebie po prostu pasuje. Znasz go w ogóle?
Są w podobnym wieku, a szlachta to chyba głównie bliższa i dalsza rodzina. Może liczyła, że Titus coś jej powie o tym człowieku. Albo ją wyśmieje teraz, w tej chwili i tym samym też lekko poukłada jej w głowie.
One day
the Grave-Digger had been approached by the stranger, who asked the way to town. He seemed strangely familiar, although they had never met.
Milczał, wlepiając w dziewczynę badawcze spojrzenie swych błękitnych ocząt i dopiero kiedy zadała pytanie, delikatnie się skrzywił.
- Wiesz... Ostatnie kilka tygodni spędziłem poza wyspami. Długa historia. - machnął ręką. Opowie jej wszystko później, w wolnej chwili, jak już się dowie co ją gryzie. Obydwoje mieli chyba w ostatnim czasie trochę problemów, albo przynajmniej doświadczyli sytuacji, które znacząco wpłynęły na dalsze życie. Złożył dłonie na kolanach, splatając ze sobą palce i pozwolił jej mówić dalej, z każdym kolejnym słowem coraz bardziej ściągając brwi w wyrazie niemego skupienia. Alexander Selwyn. Samo nazwisko kojarzył bardzo dobrze, ostatecznie kręgi szlacheckie wcale nie były takie duże, kojarzył również samego Alexandra - ze spotkań Zakonu Feniksa, z przyjęć w gronie błękitnokrwistych, z dnia pierwszego kwietnia, kiedy to wraz z Bertiem Bottem wślizgnął się do jego pokoju by zostawić tam drobną niespodziankę. Uśmiechnął się na samo wspomnienie owego zabawnego wieczora, ale wciąż nie rozchylił warg. Przynajmniej dopóki nie przeszła do sedna całej tej krótkiej historii - wówczas dolna warga odskoczyła od górnej w wyrazie niemego zdziwienia, rozszerzyły się również powieki, a w oczach zatańczyło najszczersze zdumienie. SZOK. W głowie zaszumiało mu od spadających znikąd myśli, więc dwoma palcami rozmasował skronie.
- Co ty mówisz, Lotta? To jakiś żart? - jeśli tak, to raczej mało śmieszny. Wbił w nią jeszcze bardziej badawcze spojrzenie, jakby się spodziewał, że z dziewczęcej mimiki wyczyta czy znowu wciska mu kit, czy jednak mówi prawdę. Ale było w tej niepewnej pannie Moore (lady Selwyn?), w jej zagubionym wyrazie twarzy i zakłopotanych gestach coś, co kazało mu jej wierzyć.
- Ja... widziałem go kilka razy, ale jakoś nie mieliśmy okazji ze sobą rozmawiać. Nie wygląda na kogoś, kto mógłby kłamać. Co dokładnie ci powiedział? Skąd wziął takie informacje? - i dlaczego mówi o tym dopiero teraz? Jak to się stało, że Lotta nie wychowywała się w dworze Selwynów, tylko na zatęchłym bruku Nokturnu? Kto był tego winien?... Podświadomość podsyłała mu odpowiedź na to pytanie, ale ginęła gdzieś w gąszczu kolejnych zapytań - teraz miał między uszami prawdziwy huragan albo i gorzej.
- Nic nie rozumiem. - pokręcił głową, podobnie jak ona osuwając się nieco na swoim miejscu. Odetchnął, bo w jednej chwili zrobiło mu się dziwnie gorąco; czuł, że serce zaczęło mocniej pompować krew, która biegła po żyłach rozgrzewając całe ciało.
- Wiesz... Ostatnie kilka tygodni spędziłem poza wyspami. Długa historia. - machnął ręką. Opowie jej wszystko później, w wolnej chwili, jak już się dowie co ją gryzie. Obydwoje mieli chyba w ostatnim czasie trochę problemów, albo przynajmniej doświadczyli sytuacji, które znacząco wpłynęły na dalsze życie. Złożył dłonie na kolanach, splatając ze sobą palce i pozwolił jej mówić dalej, z każdym kolejnym słowem coraz bardziej ściągając brwi w wyrazie niemego skupienia. Alexander Selwyn. Samo nazwisko kojarzył bardzo dobrze, ostatecznie kręgi szlacheckie wcale nie były takie duże, kojarzył również samego Alexandra - ze spotkań Zakonu Feniksa, z przyjęć w gronie błękitnokrwistych, z dnia pierwszego kwietnia, kiedy to wraz z Bertiem Bottem wślizgnął się do jego pokoju by zostawić tam drobną niespodziankę. Uśmiechnął się na samo wspomnienie owego zabawnego wieczora, ale wciąż nie rozchylił warg. Przynajmniej dopóki nie przeszła do sedna całej tej krótkiej historii - wówczas dolna warga odskoczyła od górnej w wyrazie niemego zdziwienia, rozszerzyły się również powieki, a w oczach zatańczyło najszczersze zdumienie. SZOK. W głowie zaszumiało mu od spadających znikąd myśli, więc dwoma palcami rozmasował skronie.
- Co ty mówisz, Lotta? To jakiś żart? - jeśli tak, to raczej mało śmieszny. Wbił w nią jeszcze bardziej badawcze spojrzenie, jakby się spodziewał, że z dziewczęcej mimiki wyczyta czy znowu wciska mu kit, czy jednak mówi prawdę. Ale było w tej niepewnej pannie Moore (lady Selwyn?), w jej zagubionym wyrazie twarzy i zakłopotanych gestach coś, co kazało mu jej wierzyć.
- Ja... widziałem go kilka razy, ale jakoś nie mieliśmy okazji ze sobą rozmawiać. Nie wygląda na kogoś, kto mógłby kłamać. Co dokładnie ci powiedział? Skąd wziął takie informacje? - i dlaczego mówi o tym dopiero teraz? Jak to się stało, że Lotta nie wychowywała się w dworze Selwynów, tylko na zatęchłym bruku Nokturnu? Kto był tego winien?... Podświadomość podsyłała mu odpowiedź na to pytanie, ale ginęła gdzieś w gąszczu kolejnych zapytań - teraz miał między uszami prawdziwy huragan albo i gorzej.
- Nic nie rozumiem. - pokręcił głową, podobnie jak ona osuwając się nieco na swoim miejscu. Odetchnął, bo w jednej chwili zrobiło mu się dziwnie gorąco; czuł, że serce zaczęło mocniej pompować krew, która biegła po żyłach rozgrzewając całe ciało.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Czuła jego badawcze spojrzenie i wiele by dała, żeby wiedzieć, co sobie myśli. Choć nie wydawał się podejrzliwy. Choć dała mu ku temu wszelkie powody, nie zarzucał jej kłamstwa.
- Jeśli żart to nie mój.
Odpowiedziała spokojnie. Ktoś wszedł w jej życie i po prostu obrócił je do góry nogami, w tej chwili chyba nawet chciałaby, żeby to był żart, cokolwiek, byleby tylko zrozumieć tę koszmarnie dziwaczną sytuację.
- Wiesz... bo coś dziwnego się stało jak miałam jedenaście lat. Matka nigdy mnie nie lubiła, ale nie było... no, tak źle. - przygryzła wargę. Czuła się dziwnie, nigdy tak bardzo nie odsłaniała się przed ludźmi. Jednak chyba przed Titusem było jej łatwiej. Co może wyglądać bardzo dziwnie, ostatecznie znali się zaledwie chwilę. - Ale po tym nie tylko... no, zrobiło się gorzej. Znaczy. - odetchnęła. - Właśnie wtedy przenieśliśmy się na Nokturn. I rodzice ciągle mówili, że to moja wina. Musiałam zacząć przynosić pieniądze, wszyscy byli na mnie wściekli. Niby czemu ode mnie zależało to, czy mają pieniądze?
Zawsze ją to zastanawiało, nigdy do końca nie rozumiała. Po prostu przyjęła tę wersję. Mówiła dość spokojnie, zastanawiała się nad tym wszystkim. Nie raz o tym myślała, starała się nie użalać, a po prostu układać wszystko w całość. A Selwyn jej to poukładał, tylko jego puzzle przybrały kształt jakiegoś pegaza latającego nad tęczą.
- Podobno trafił na moją matkę. Oberwała czymś w głowę, czy tam się wywaliła, pijana pewnie była. - wzruszyła ramionami. Była zobojętniała, nie chciała myśleć o tej osobie, odcinała się od dawnego domu. - Pomagał jej odzyskać wspomnienia. I zobaczył, jak przyjmuje niemowlaka, miała się nim opiekować jakiś czas, rodzina go nie chciała, bo pojawiła się przepowiednia, że dzieciak przyniesie jakąś tragedię, chcieli... nie wiem czego do cholery chcieli. Ale to miałam być ja.
Uniosła brwi.
- Wiem, że to absurd. Ale Selwyn twierdzi, że jego rodzina utrzymuje, że jego młodsza siostra zmarła chwilę po porodzie. Matka podobno się potem zabiła. A ja nie wiem, co mam myśleć. I nie wiem, czy to by cokolwiek zmieniało. Wiesz. Całe życie marzyłam o tym, żeby ktoś przyszedł, powiedział coś co miałoby sens, powiedział że to wcale nie jest moja rodzina i mnie zabrał. Ale to jest obcy człowiek. Nawet gdyby ten absurd był prawdą to właściwie co z tego?
A jednak ją to obchodziło.
- Powiedziałam mu, że potrzebuję czasu. - pokręciła głową po raz kolejny, jakby całym ciałem chciała odepchnąć od siebie ten zamęt. - Przepraszam, że cię tym zarzucam. To... właściwie nic nie zmienia. Możemy tylko myśleć o tym, jak by mogło być.
Dodała po chwili.
- Nie powinnam tyle o tym myśleć. - powoli, niepewnie jedną dłonią odnalazła jego dłoń ułożoną na kolanie. Pogładziła ją. Była przyjemnie ciepła. Chuda i smukła. Lubiła jego dłonie. - Po prostu gdyby nie stało się kilka bardzo głupich rzeczy, to by mogło mieć sens. - a tak będziemy się kręcić na karuzeli i śmiać i patrzeć na siebie, żeby nie widzieć że robi się za szybko i na końcu wypadniemy i się potłuczemy jak bardzo głupie porcelanowe laleczki. Zmrużyła oczy, opierając się o niego lekko. Lgnęła do niego jak ćma do ognia i choć wiedziała, że się sparzy, chciała bliżej.
- Jeśli żart to nie mój.
Odpowiedziała spokojnie. Ktoś wszedł w jej życie i po prostu obrócił je do góry nogami, w tej chwili chyba nawet chciałaby, żeby to był żart, cokolwiek, byleby tylko zrozumieć tę koszmarnie dziwaczną sytuację.
- Wiesz... bo coś dziwnego się stało jak miałam jedenaście lat. Matka nigdy mnie nie lubiła, ale nie było... no, tak źle. - przygryzła wargę. Czuła się dziwnie, nigdy tak bardzo nie odsłaniała się przed ludźmi. Jednak chyba przed Titusem było jej łatwiej. Co może wyglądać bardzo dziwnie, ostatecznie znali się zaledwie chwilę. - Ale po tym nie tylko... no, zrobiło się gorzej. Znaczy. - odetchnęła. - Właśnie wtedy przenieśliśmy się na Nokturn. I rodzice ciągle mówili, że to moja wina. Musiałam zacząć przynosić pieniądze, wszyscy byli na mnie wściekli. Niby czemu ode mnie zależało to, czy mają pieniądze?
Zawsze ją to zastanawiało, nigdy do końca nie rozumiała. Po prostu przyjęła tę wersję. Mówiła dość spokojnie, zastanawiała się nad tym wszystkim. Nie raz o tym myślała, starała się nie użalać, a po prostu układać wszystko w całość. A Selwyn jej to poukładał, tylko jego puzzle przybrały kształt jakiegoś pegaza latającego nad tęczą.
- Podobno trafił na moją matkę. Oberwała czymś w głowę, czy tam się wywaliła, pijana pewnie była. - wzruszyła ramionami. Była zobojętniała, nie chciała myśleć o tej osobie, odcinała się od dawnego domu. - Pomagał jej odzyskać wspomnienia. I zobaczył, jak przyjmuje niemowlaka, miała się nim opiekować jakiś czas, rodzina go nie chciała, bo pojawiła się przepowiednia, że dzieciak przyniesie jakąś tragedię, chcieli... nie wiem czego do cholery chcieli. Ale to miałam być ja.
Uniosła brwi.
- Wiem, że to absurd. Ale Selwyn twierdzi, że jego rodzina utrzymuje, że jego młodsza siostra zmarła chwilę po porodzie. Matka podobno się potem zabiła. A ja nie wiem, co mam myśleć. I nie wiem, czy to by cokolwiek zmieniało. Wiesz. Całe życie marzyłam o tym, żeby ktoś przyszedł, powiedział coś co miałoby sens, powiedział że to wcale nie jest moja rodzina i mnie zabrał. Ale to jest obcy człowiek. Nawet gdyby ten absurd był prawdą to właściwie co z tego?
A jednak ją to obchodziło.
- Powiedziałam mu, że potrzebuję czasu. - pokręciła głową po raz kolejny, jakby całym ciałem chciała odepchnąć od siebie ten zamęt. - Przepraszam, że cię tym zarzucam. To... właściwie nic nie zmienia. Możemy tylko myśleć o tym, jak by mogło być.
Dodała po chwili.
- Nie powinnam tyle o tym myśleć. - powoli, niepewnie jedną dłonią odnalazła jego dłoń ułożoną na kolanie. Pogładziła ją. Była przyjemnie ciepła. Chuda i smukła. Lubiła jego dłonie. - Po prostu gdyby nie stało się kilka bardzo głupich rzeczy, to by mogło mieć sens. - a tak będziemy się kręcić na karuzeli i śmiać i patrzeć na siebie, żeby nie widzieć że robi się za szybko i na końcu wypadniemy i się potłuczemy jak bardzo głupie porcelanowe laleczki. Zmrużyła oczy, opierając się o niego lekko. Lgnęła do niego jak ćma do ognia i choć wiedziała, że się sparzy, chciała bliżej.
One day
the Grave-Digger had been approached by the stranger, who asked the way to town. He seemed strangely familiar, although they had never met.
The member 'Charlotte Moore' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Słuchał uważnie jej słów. To było takie dziwne - zwykle zbywała wszystkie jego pytania, niewiele mówiąc o swojej przeszłości, zwykle to on gadał jak najęty, w czasie kiedy ona słuchała, teraz role się odwróciły. W pierwszej chwili czuł się nawet trochę dziwacznie, jednak owe uczucie szybko ustąpiło miejsca całkiem innemu - teraz był nawet dumny z tego, że nie bała się już z taką szczerością opowiadać o swoim życiu. Martwiło go tylko to, że to życie było bardzo smutne i kompletnie niesprawiedliwe, bo czymże mógł zawinić niemowlak?
- Szlachta to dno. - skrzywił się, tym krótkim stwierdzeniem kwitując jej słowa. Wiedział, że świat arystokracji bywał okrutny, ale chyba nie spodziewał się, że aż tak bardzo. Który normalny rodzic wyrzekłby się swojego dziecka przez jakąś durną przepowiednię? Tak potrafili chyba tylko błękitnokrwiści. W tym momencie Titus gardził nimi jeszcze bardziej i było mu wstyd, że sam pochodzi z tego otoczenia.
- A Alexander? Co on zamierza z tym zrobić? Chyba nie pozwoli ci dalej mieszkać na Nokturnie, teraz kiedy już wie, że jesteś jego siostrą. Rozmawiał z nestorem Selwynów? - teraz, kiedy dotarło do niego, że właśnie siedzi w jednym pojeździe nie z jakąś zwykłą dziewczyną tylko prawdziwą szlachcianką to zrobiło mu się jeszcze bardziej gorąco, a w głowie ponownie zaczęło huczeć. Przecież gdyby wychowała się na dworze wszystko mogłoby wyglądać inaczej, nikt wówczas nie patrzyłby na nich dziwnie, nikt nie miałby nic przeciwko temu, by spędzali razem czas... Tylko czy wtedy Lotta byłaby ta samą Lottą, która zauroczyła go już w lutym, czy może szlacheckie wychowanie totalnie wyprałoby jej mózg, robiąc z tej niezwykłej osobowości kolejną pustą, próżną arystokratkę? Jak on nie znosił tych wszystkich durnych dziewuch!
- Sam nie wiem co powinienem ci teraz powiedzieć, Lottie. To wszystko jest tak skomplikowane, że boli mnie głowa jak tylko o tym pomyślę. - westchnął - Nie powinnaś się tym zadręczać, myślę, że to Alexander powinien coś z tym zrobić... Albo to czas pokaże co dalej. - tylko co? To było zdecydowanie trudniejsze pytanie... Jedno było pewne - Lotta tak na prawdę nie mogła zrobić nic. Nawet gdyby to wszystko okazało się prawdą, gdyby zaczęła domagać się rekompensaty za te wszystkie lata to śmiał twierdzić, że źle by się to skończyło. Co z kolei mógł zrobić młody lord Selwyn? Pewnie tyle samo co jego siostra. Kiedy poczuł dotyk jej dłoni, splótł palce z dziewczęcymi palcami i uniósł nieznacznie ich ręce by musnąć ustami wierzch jej dłoni.
- Nie spodziewałem się, że szukając panny Moore, znajdę lady Selwyn. - chyba nikt się tego nie spodziewał, a jakby ktoś mu o tym powiedział, to pewnie jeno by się popukał w czoło, stwierdzając, że ktoś tu chyba upadł na głowę. Powozem delikatnie zatrzęsło, ucichł także stukot końskich kopyt, co znaczyło, że wreszcie unieśli się w powietrze, ale gdy Titus zerknął w kierunku niewielkiego okienka, właściwie niczego tam nie dostrzegł - wirujące w powietrzu płatki śniegu z powodzeniem ograniczały widoczność. Nie wiedział więc czy ruszają w jakieś konkretne miejsce, czy będą jedynie krążyć nad Londynem dopóki nie zdecydują się wreszcie opuścić bryczki.
- Ciekaw jestem jak by to wszystko wyglądało gdybyś wychowała się na salonach. Myślisz, że byśmy się poznali? Na pewno w innych okolicznościach. - bo zdecydowanie nie pozwolono by jej pracować w sklepie ze zwierzętami, ba! Dłonie arystokratek zbyt były delikatne by brudzić się jakąkolwiek pracą - Ciekawe czy byłabyś Lottą, czy gdzieś po drodze nie połknęłabyś kołka od szczotki. - puścił do niej oczko, wyciągając usta w delikatnym uśmiechu i objął ją jednym ramieniem, kiedy się weń wtuliła. Wierzył, że subtelne żarty mogą trochę rozluźnić niezbyt radosną atmosferę panującą aktualnie wewnątrz powozu.
- Szlachta to dno. - skrzywił się, tym krótkim stwierdzeniem kwitując jej słowa. Wiedział, że świat arystokracji bywał okrutny, ale chyba nie spodziewał się, że aż tak bardzo. Który normalny rodzic wyrzekłby się swojego dziecka przez jakąś durną przepowiednię? Tak potrafili chyba tylko błękitnokrwiści. W tym momencie Titus gardził nimi jeszcze bardziej i było mu wstyd, że sam pochodzi z tego otoczenia.
- A Alexander? Co on zamierza z tym zrobić? Chyba nie pozwoli ci dalej mieszkać na Nokturnie, teraz kiedy już wie, że jesteś jego siostrą. Rozmawiał z nestorem Selwynów? - teraz, kiedy dotarło do niego, że właśnie siedzi w jednym pojeździe nie z jakąś zwykłą dziewczyną tylko prawdziwą szlachcianką to zrobiło mu się jeszcze bardziej gorąco, a w głowie ponownie zaczęło huczeć. Przecież gdyby wychowała się na dworze wszystko mogłoby wyglądać inaczej, nikt wówczas nie patrzyłby na nich dziwnie, nikt nie miałby nic przeciwko temu, by spędzali razem czas... Tylko czy wtedy Lotta byłaby ta samą Lottą, która zauroczyła go już w lutym, czy może szlacheckie wychowanie totalnie wyprałoby jej mózg, robiąc z tej niezwykłej osobowości kolejną pustą, próżną arystokratkę? Jak on nie znosił tych wszystkich durnych dziewuch!
- Sam nie wiem co powinienem ci teraz powiedzieć, Lottie. To wszystko jest tak skomplikowane, że boli mnie głowa jak tylko o tym pomyślę. - westchnął - Nie powinnaś się tym zadręczać, myślę, że to Alexander powinien coś z tym zrobić... Albo to czas pokaże co dalej. - tylko co? To było zdecydowanie trudniejsze pytanie... Jedno było pewne - Lotta tak na prawdę nie mogła zrobić nic. Nawet gdyby to wszystko okazało się prawdą, gdyby zaczęła domagać się rekompensaty za te wszystkie lata to śmiał twierdzić, że źle by się to skończyło. Co z kolei mógł zrobić młody lord Selwyn? Pewnie tyle samo co jego siostra. Kiedy poczuł dotyk jej dłoni, splótł palce z dziewczęcymi palcami i uniósł nieznacznie ich ręce by musnąć ustami wierzch jej dłoni.
- Nie spodziewałem się, że szukając panny Moore, znajdę lady Selwyn. - chyba nikt się tego nie spodziewał, a jakby ktoś mu o tym powiedział, to pewnie jeno by się popukał w czoło, stwierdzając, że ktoś tu chyba upadł na głowę. Powozem delikatnie zatrzęsło, ucichł także stukot końskich kopyt, co znaczyło, że wreszcie unieśli się w powietrze, ale gdy Titus zerknął w kierunku niewielkiego okienka, właściwie niczego tam nie dostrzegł - wirujące w powietrzu płatki śniegu z powodzeniem ograniczały widoczność. Nie wiedział więc czy ruszają w jakieś konkretne miejsce, czy będą jedynie krążyć nad Londynem dopóki nie zdecydują się wreszcie opuścić bryczki.
- Ciekaw jestem jak by to wszystko wyglądało gdybyś wychowała się na salonach. Myślisz, że byśmy się poznali? Na pewno w innych okolicznościach. - bo zdecydowanie nie pozwolono by jej pracować w sklepie ze zwierzętami, ba! Dłonie arystokratek zbyt były delikatne by brudzić się jakąkolwiek pracą - Ciekawe czy byłabyś Lottą, czy gdzieś po drodze nie połknęłabyś kołka od szczotki. - puścił do niej oczko, wyciągając usta w delikatnym uśmiechu i objął ją jednym ramieniem, kiedy się weń wtuliła. Wierzył, że subtelne żarty mogą trochę rozluźnić niezbyt radosną atmosferę panującą aktualnie wewnątrz powozu.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Czuła się dziwnie. Nie przywykła do mówienia tylu rzeczy, nie czuła żeby to było naturalne. Czuła jednak, że jest w jakiś sposób potrzebne. Było jej w dużej mierze po prostu wstyd. Nawet jeśli Titus nie myślał o niej źle, nadal jej pochodzenie z wieloma złymi rzeczami się wiązało, wychowywanie się w pijackiej rodzinie chyba o nikim nie świadczy dobrze. Trochę jakby zapadła się w sobie, mogło się wydawać jakby zmalała. Odwróciła wzrok, jednak lekko wzruszyła ramionami.
- Po prostu niektórzy ludzie to dno. - pokręciła lekko głową na jego słowa. Możliwe, że w tym roku, czy w ostatnich miesiącach udało jej się odrobinkę zmądrzeć. Odrobinkę mniej oceniać ludzi w grupach. Być może właśnie dlatego, że tak bardzo polubiła kogoś z grupy społecznej którą do tej pory nauczono ją gardzić? Kiedy jednak głębiej zastanawiała się, co konkretnie miało być w ogóle szlachty takie złe, nic z tego o czym się mówiło nie pasowało do Titusa. Być może takich jak on było więcej? Alexander ostatecznie też wydawał się w porządku.
- Chce żebym się do niego przeniosła. - przyznała. - Ale nie wiem, czy tego chcę. Znaczy... - odetchnęła. Znowu wyjaśnienia, tłumaczenia, znów uzewnętrznianie. Pokręciła lekko głową, chyba starczy już jak na jeden raz. - Muszę to przemyśleć. Ale nic nas nie łączy. To tylko krew. A nestor skoro się mnie pozbył... no, chyba byłabym dla niego jak jeden wielki wyrzut, dowód na to, że kilkanaście lat temu pozbył się kogoś kogo powinien chronić. Nie sądzę żeby przyjął mnie z otwartymi ramionami.
Stwierdziła w końcu. Mówiła obojętnie. Nie znała tych ludzi, ich historie były jej całkowicie obojętne, to co o niej myślą i czy by jej teraz chcieli - tak samo. Nie miała podstaw by przejmować się Selwynami, choć spotkanie z Alexandrem mieszało jej w głowie, zastanawiała się co robić. Dawno już nie miała swojego miejsca, ale czy dom Selwyna mógłby być jej miejscem?
W jednej chwili poczuła lekkie drapanie w gardle, niezbyt przyjemne, ale też nie silne. Mimo ciepła panującego w bryczce, oplotła się odrobinkę mocniej szalikiem.
- To właściwie nie ma znaczenia, prawda? Wiesz, to nic nie zmienia, jedynie ładna bajka. - jej głos zachrypł, stał się dziwny, zmarszczyła lekko brwi, końcówkę zdania wypowiadając odrobinę niepewnie. Nie była pewna, czy nie łapie jej jakaś dziwna choroba o której istnieniu nawet nie wiedziała. Nie była chorowita, ostatni raz miała gorączkę ze trzy lata wstecz, ale do kolejnej słabości wcale się nie spieszyła.
Na kolejne słowa Titusa jednak uśmiechnęła się lekko.
- Myślę, że... - nic już nie czuła, nie było żadnego dyskomfortu, żadnego drapania w gardle, jednak jej głos był inny. Niski, twardy... męski? Zmarszczyła brwi. - ktoś i tak by mnie sprowadził na złą ścieżkę.
Teraz jej brwi powędrowały ku górze, uśmiechnęła się rozbawiona, w końcu nie działo się nic złego, a męski głos wydobywający się z jej gardła zdawał się tak absurdalny i tak nienaturalnie śmieszny w tej zdecydowanie zbyt poważnej sytuacji, że nie mogła w końcu się nie zaśmiać. Jej śmiech nie był jednak jej, był męski, gruby, gardłowy, co bawiło ją tylko bardziej. - Rany, Titus co się dzieje?
On powinien lepiej wiedzieć, chyba więcej wie o magii i tym wszystkim. Niby Moore wiedziała, że ostatnimi czasy magiczne szaleństwa przytrafiają się nawet niemagicznym, jednak takiego obrotu spraw się zdecydowanie nie spodziewała.
- Po prostu niektórzy ludzie to dno. - pokręciła lekko głową na jego słowa. Możliwe, że w tym roku, czy w ostatnich miesiącach udało jej się odrobinkę zmądrzeć. Odrobinkę mniej oceniać ludzi w grupach. Być może właśnie dlatego, że tak bardzo polubiła kogoś z grupy społecznej którą do tej pory nauczono ją gardzić? Kiedy jednak głębiej zastanawiała się, co konkretnie miało być w ogóle szlachty takie złe, nic z tego o czym się mówiło nie pasowało do Titusa. Być może takich jak on było więcej? Alexander ostatecznie też wydawał się w porządku.
- Chce żebym się do niego przeniosła. - przyznała. - Ale nie wiem, czy tego chcę. Znaczy... - odetchnęła. Znowu wyjaśnienia, tłumaczenia, znów uzewnętrznianie. Pokręciła lekko głową, chyba starczy już jak na jeden raz. - Muszę to przemyśleć. Ale nic nas nie łączy. To tylko krew. A nestor skoro się mnie pozbył... no, chyba byłabym dla niego jak jeden wielki wyrzut, dowód na to, że kilkanaście lat temu pozbył się kogoś kogo powinien chronić. Nie sądzę żeby przyjął mnie z otwartymi ramionami.
Stwierdziła w końcu. Mówiła obojętnie. Nie znała tych ludzi, ich historie były jej całkowicie obojętne, to co o niej myślą i czy by jej teraz chcieli - tak samo. Nie miała podstaw by przejmować się Selwynami, choć spotkanie z Alexandrem mieszało jej w głowie, zastanawiała się co robić. Dawno już nie miała swojego miejsca, ale czy dom Selwyna mógłby być jej miejscem?
W jednej chwili poczuła lekkie drapanie w gardle, niezbyt przyjemne, ale też nie silne. Mimo ciepła panującego w bryczce, oplotła się odrobinkę mocniej szalikiem.
- To właściwie nie ma znaczenia, prawda? Wiesz, to nic nie zmienia, jedynie ładna bajka. - jej głos zachrypł, stał się dziwny, zmarszczyła lekko brwi, końcówkę zdania wypowiadając odrobinę niepewnie. Nie była pewna, czy nie łapie jej jakaś dziwna choroba o której istnieniu nawet nie wiedziała. Nie była chorowita, ostatni raz miała gorączkę ze trzy lata wstecz, ale do kolejnej słabości wcale się nie spieszyła.
Na kolejne słowa Titusa jednak uśmiechnęła się lekko.
- Myślę, że... - nic już nie czuła, nie było żadnego dyskomfortu, żadnego drapania w gardle, jednak jej głos był inny. Niski, twardy... męski? Zmarszczyła brwi. - ktoś i tak by mnie sprowadził na złą ścieżkę.
Teraz jej brwi powędrowały ku górze, uśmiechnęła się rozbawiona, w końcu nie działo się nic złego, a męski głos wydobywający się z jej gardła zdawał się tak absurdalny i tak nienaturalnie śmieszny w tej zdecydowanie zbyt poważnej sytuacji, że nie mogła w końcu się nie zaśmiać. Jej śmiech nie był jednak jej, był męski, gruby, gardłowy, co bawiło ją tylko bardziej. - Rany, Titus co się dzieje?
On powinien lepiej wiedzieć, chyba więcej wie o magii i tym wszystkim. Niby Moore wiedziała, że ostatnimi czasy magiczne szaleństwa przytrafiają się nawet niemagicznym, jednak takiego obrotu spraw się zdecydowanie nie spodziewała.
One day
the Grave-Digger had been approached by the stranger, who asked the way to town. He seemed strangely familiar, although they had never met.
The member 'Charlotte Moore' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
- Wiesz, moim zdaniem wszędzie jest lepiej niż na Nokturnie... - pokiwał głową. Włos mu się jeżył na rękach jak tylko przypomniał sobie to paskudne miejsce, a jeżył mu się dodatkowo na łydkach jak do niego dotarło, że siedzące obok dziewczę spędza tam trzy czwarte swojego czasu - Ale nie podejmuj żadnej decyzji, jeśli nie będziesz jej całkowicie pewna. - wcale się jej nie dziwił, że nie chciała mieszkać z obcym mężczyzną, nawet jeśli rzekomo byli ze sobą spokrewnieni. Z drugiej jednak strony nie obawiała się dzielić mieszkania z Benem, a wcześniej z Duncanem, więc może i teraz winna zaryzykować? W posiadłości Selwyna z pewnością czekają ją o niebo lepsze warunki niźli w zatęchłej kawalerce pana Wrighta gdzieś na ulicy Śmiertelnego Nokturnu. Ufał także, że Alexander pozwoli im się tam widywać i będzie trzymał język za zębami.
Uchylił usta, ale zawahał się przed wypowiedzeniem chociaż jednego słowa. Na krótką chwilę przygryzł dolną wargę, a później głośno odetchnął, nieco mocniej zaciskając palce wokół dziewczęcej dłoni.
- Chciałbym żeby to mogło coś zmienić. - ale myślał i myślał, wytężał umysł jak przy egzaminie z transmutacji na koniec siódmej klasy i żadne sensowne rozwiązanie nie przychodziło mu do głowy, ba! Z każdą kolejną sekundą panowała tam coraz większa pustka.
Słysząc męski baryton zamiast słodkiego głosiku swojej lubej, otworzył szeroko oczy i choć chwila z pewnością nie sprzyjała, nie mógł powstrzymać salwy śmiechu, która w jednej sekundzie opuściła jego gardło. Z rozbawieniem pokręcił łepetyną, śmiejąc się głośniej i głośniej, aż się zrobił cały czerwony i wreszcie odetchnął przeciągle, żeby się czasem nie udusić.
- Spokojnie, to tylko mutacja głosu, każdy z nas to przechodzi. Magia dorastania. - starał się być poważny, ale wraz z końcem zdania ponownie parsknął śmiechem. Poklepał Lottę po ramieniu, w geście pocieszenia.
- Nie łam się, z takim basem pani Pickle pewnie nie dopuści cię do klientów, ale jestem pewien, że zrobisz karierę w operze. - kolejna fala radości wylała się spomiędzy jego warg - Oooo! Ale czekaj, czekaj! - pomachała łapami, jakby się faktycznie miała zamiar gdzieś wybierać - Zaśpiewaj coś Elvisa, chce się poczuć jakbym siedział z królem w jednym powozie. - przymknął ślepia, nie pozwalając głupkowatemu uśmiechowi zniknąć z własnej twarzy. Nie mógł już z tej beki - czuł skurcze żołądka za każdym razem gdy próbował nie rżeć jak osioł. Niech ktoś zatrzyma tę karuzelę śmiechu!
Uchylił usta, ale zawahał się przed wypowiedzeniem chociaż jednego słowa. Na krótką chwilę przygryzł dolną wargę, a później głośno odetchnął, nieco mocniej zaciskając palce wokół dziewczęcej dłoni.
- Chciałbym żeby to mogło coś zmienić. - ale myślał i myślał, wytężał umysł jak przy egzaminie z transmutacji na koniec siódmej klasy i żadne sensowne rozwiązanie nie przychodziło mu do głowy, ba! Z każdą kolejną sekundą panowała tam coraz większa pustka.
Słysząc męski baryton zamiast słodkiego głosiku swojej lubej, otworzył szeroko oczy i choć chwila z pewnością nie sprzyjała, nie mógł powstrzymać salwy śmiechu, która w jednej sekundzie opuściła jego gardło. Z rozbawieniem pokręcił łepetyną, śmiejąc się głośniej i głośniej, aż się zrobił cały czerwony i wreszcie odetchnął przeciągle, żeby się czasem nie udusić.
- Spokojnie, to tylko mutacja głosu, każdy z nas to przechodzi. Magia dorastania. - starał się być poważny, ale wraz z końcem zdania ponownie parsknął śmiechem. Poklepał Lottę po ramieniu, w geście pocieszenia.
- Nie łam się, z takim basem pani Pickle pewnie nie dopuści cię do klientów, ale jestem pewien, że zrobisz karierę w operze. - kolejna fala radości wylała się spomiędzy jego warg - Oooo! Ale czekaj, czekaj! - pomachała łapami, jakby się faktycznie miała zamiar gdzieś wybierać - Zaśpiewaj coś Elvisa, chce się poczuć jakbym siedział z królem w jednym powozie. - przymknął ślepia, nie pozwalając głupkowatemu uśmiechowi zniknąć z własnej twarzy. Nie mógł już z tej beki - czuł skurcze żołądka za każdym razem gdy próbował nie rżeć jak osioł. Niech ktoś zatrzyma tę karuzelę śmiechu!
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
- Tak ci się wydaje. W kwietniu było tam bezpieczniej niż na Pokątnej. Po prostu ludzie się tam nie kryją z tym, co w innych miejscach tłumią w sobie. - stwierdziła po chwili namysłu. Chyba za takie miejsce uważała Nokturn. Oczywiście, przyciągał szumowiny bardziej niż inne miejsca, na Pokątnej na pewno nikt nie dałby zgnić zwłokom, nikt też raczej nie napada w biały dzień, jednak kiedy nauczyć się poruszać po tym miejscu i nie rzucać w oczy - z czasem może nie przestawało przerażać, ale bardziej poznane było jakby spokojniejsze, bezpieczniejsze?
Spojrzała na swoją dłoń, kiedy poczuła mocniejszy uścisk, a jej serce jakby trochę mocniej zabiło. Uśmiechnęła się łagodnie, po prostu znów starając się nie myśleć o przyszłości, dalej jednak jej głos zaczął się diametralnie zmieniać.
Zaśmiała się na słowa o dorastaniu, choć jej śmiech także nie brzmiał normalnie, był gruby, ciężki, męski, palnęła Titusa w ramię za to całe nabijanie, choć sama nie mogła przestać się śmiać.
- Przyznaj, lecisz głównie na mój głos, paniczyku, hm? - mruknęła, przysuwając mu się do ucha, by zaraz znów parsknąć śmiechem.
- Ale przejdzie mi to, prawda? - jedynie to jedno zmartwienie na chwilę stało się realne. Ale skoro Titus się nie martwił, być może nie ma czym, ostatecznie lepiej wiedział co i jak jest z magicznym światem. A i ona zdążyła już zauważyć, że dziwne rzeczy się ostatnio dzieją, ale potem jakoś tak znikają więc może nie będzie źle.
Na propozycję śpiewania, kąciki jej ust znów powędrowały ku górze.
- Więc, raz, dla pieniędzy, dwa, dla pokazu, trzy, na rozgrzewkę, teraz dawaj, kocie, dawaj.
Nigdy nie miała szczególnego muzycznego talentu, jednak próby udawania Elvisa chyba nie wychodziły jej tak źle. Tak czy inaczej nie dała rady więcej niż jedną zwrotkę już-nie-tak-nowej, bo styczniowej piosenki. Pstrykała przy tym lekko palcami. Tak, głównym mankamentem tego pokazu był fakt, że Elvisa nie da się śpiewać na siedząco i bez ruchu.
- Zdecydowanie wolę tańczyć. - uśmiechnęła się szeroko, zupełnie jakby absurd jaki zgromadził się gdzieś w jej krtani całkowicie oczyścił atmosferę. Jakby wszystko znów było normalnie i bez zmartwień, po prostu zostawić je z tyłu, jechać i śpiewać Elvisa.
- Pójdziemy potańczyć któregoś wieczoru? - spojrzała znów na niego - No chyba, że zazdrościsz mi głosu i nie chcesz mnie więcej widzieć czy coś.
Uśmiechnęła się szeroko, uśmiechem zarezerwowanym właśnie dla młodego Ollivandera.
Spojrzała na swoją dłoń, kiedy poczuła mocniejszy uścisk, a jej serce jakby trochę mocniej zabiło. Uśmiechnęła się łagodnie, po prostu znów starając się nie myśleć o przyszłości, dalej jednak jej głos zaczął się diametralnie zmieniać.
Zaśmiała się na słowa o dorastaniu, choć jej śmiech także nie brzmiał normalnie, był gruby, ciężki, męski, palnęła Titusa w ramię za to całe nabijanie, choć sama nie mogła przestać się śmiać.
- Przyznaj, lecisz głównie na mój głos, paniczyku, hm? - mruknęła, przysuwając mu się do ucha, by zaraz znów parsknąć śmiechem.
- Ale przejdzie mi to, prawda? - jedynie to jedno zmartwienie na chwilę stało się realne. Ale skoro Titus się nie martwił, być może nie ma czym, ostatecznie lepiej wiedział co i jak jest z magicznym światem. A i ona zdążyła już zauważyć, że dziwne rzeczy się ostatnio dzieją, ale potem jakoś tak znikają więc może nie będzie źle.
Na propozycję śpiewania, kąciki jej ust znów powędrowały ku górze.
- Więc, raz, dla pieniędzy, dwa, dla pokazu, trzy, na rozgrzewkę, teraz dawaj, kocie, dawaj.
Nigdy nie miała szczególnego muzycznego talentu, jednak próby udawania Elvisa chyba nie wychodziły jej tak źle. Tak czy inaczej nie dała rady więcej niż jedną zwrotkę już-nie-tak-nowej, bo styczniowej piosenki. Pstrykała przy tym lekko palcami. Tak, głównym mankamentem tego pokazu był fakt, że Elvisa nie da się śpiewać na siedząco i bez ruchu.
- Zdecydowanie wolę tańczyć. - uśmiechnęła się szeroko, zupełnie jakby absurd jaki zgromadził się gdzieś w jej krtani całkowicie oczyścił atmosferę. Jakby wszystko znów było normalnie i bez zmartwień, po prostu zostawić je z tyłu, jechać i śpiewać Elvisa.
- Pójdziemy potańczyć któregoś wieczoru? - spojrzała znów na niego - No chyba, że zazdrościsz mi głosu i nie chcesz mnie więcej widzieć czy coś.
Uśmiechnęła się szeroko, uśmiechem zarezerwowanym właśnie dla młodego Ollivandera.
One day
the Grave-Digger had been approached by the stranger, who asked the way to town. He seemed strangely familiar, although they had never met.
Ostatnio zmieniony przez Charlotte Moore dnia 04.01.18 18:24, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Charlotte Moore' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
- No wiadomo, a teraz to jeszcze bardziej. - mrugnął do Charlotty jednym okiem, chociaż prawda była zgoła inna - lubił jej dziewczęcy głos i miał nadzieję, że to tylko chwilowa anomalia. Gorzej jak jej zostanie i będzie się musiał przyzwyczaić.
- Jaaasne, że przejdzie. - zawahał się, ale ostatecznie kiwnął głową, chociaż w gruncie rzeczy nie miał pojęcia. Ani zielonego, ani nawet pomarańczowego.
Natomiast gdy przystała na propozycję i już za moment spomiędzy jej warg wydostały się pierwsze wersy piosenki, Titus wraz z nią zaczął pstrykać palcami, a później jeszcze wierzgać kończynami. Co prawda przestrzeń była mocno ograniczona, ale dla chcącego nic trudnego, a on zdecydowanie chciał sobie teraz potańczyć.
- Ale śpiewasz też fantastycznie. - stwierdził, kilkukrotnie uderzając dłonią o dłoń - brawa z pewnością się należały - Pójdziemy. Musze rozruszać trochę kości, bo czuję, że się zastałem w ostatnim czasie. - już nie pamiętał kiedy ostatni raz brał udział w potańcówce - co prawda na Sabacie będzie miał okazję pochwalić się walcem, jednak będąc całkowicie szczerym, wolałby pokazać jive'a. To niestety mogłoby spotkać się z nieprzychylnymi spojrzeniami zgromadzonych.
- No co ty, jakby ci jednak tak zostało to będę się chwalić, że spotykam się z Elvisem. Tylko dziewczyną. - wzruszył ramionami. Może nie brzmiało to jak wielkie pocieszenie, w razie gdyby jej głos faktycznie nie wrócił do poprzedniego stanu, ale wszędzie trzeba się doszukiwać jakiś plusów. Zerknął przelotnie na zegarek, otulający nadgarstek, i o mało mu gały z orbit nie wyszły.
- COOOOOO? JUŻ TA GODZINA? - miał wyjść na piętnaście minut. PIĘTNAŚCIE MINUT. Wuj Garric pewnie stawał na rzęsach zastanawiając się gdzie wsiąkł jego bratanek - Wuj mnie wytarga za uszy, a ja lubię swoje uszy. - westchnął. Chciałby krążyć z nią nad Londynem przez cały wieczór i całą noc, jasne, ale nie mógł. Z drugiej strony teoretycznie w ogóle nie powinien się z Lottą spotykać, a tymczasem siedzieli właśnie w jednym powozie i nawet całkiem nieźle się bawili. Wychylił się więc przez okienko, mrużąc ślepia, by wirujące w powietrzu śnieżynki nie podrażniły mu gałek ocznych. Krzyknął do woźnicy, żeby wracali na Pokątną, czym prędzej chowając się wewnątrz powozu.
- Brrr, ale ziąb. - potarł dłońmi ramiona. Bryczką znowu zarzuciło, co znaczyło, że chyba faktycznie zmienili kierunek i jeśli wszystko dobrze pójdzie pewnie za moment końskie kopyta sięgną bruku.
- Totalnie nie chce mi się wracać do Różdżkarni. - nieznacznie się skrzywił. Rozleniwił się w tej całej Francji, nawet jeśli miał tam tak napięty grafik, że ledwie znajdywał czas na oddanie moczu.
Koła powozu głośno zaskrzypiały, gdy wreszcie zetknęły się z ulicą.
- Jaaasne, że przejdzie. - zawahał się, ale ostatecznie kiwnął głową, chociaż w gruncie rzeczy nie miał pojęcia. Ani zielonego, ani nawet pomarańczowego.
Natomiast gdy przystała na propozycję i już za moment spomiędzy jej warg wydostały się pierwsze wersy piosenki, Titus wraz z nią zaczął pstrykać palcami, a później jeszcze wierzgać kończynami. Co prawda przestrzeń była mocno ograniczona, ale dla chcącego nic trudnego, a on zdecydowanie chciał sobie teraz potańczyć.
- Ale śpiewasz też fantastycznie. - stwierdził, kilkukrotnie uderzając dłonią o dłoń - brawa z pewnością się należały - Pójdziemy. Musze rozruszać trochę kości, bo czuję, że się zastałem w ostatnim czasie. - już nie pamiętał kiedy ostatni raz brał udział w potańcówce - co prawda na Sabacie będzie miał okazję pochwalić się walcem, jednak będąc całkowicie szczerym, wolałby pokazać jive'a. To niestety mogłoby spotkać się z nieprzychylnymi spojrzeniami zgromadzonych.
- No co ty, jakby ci jednak tak zostało to będę się chwalić, że spotykam się z Elvisem. Tylko dziewczyną. - wzruszył ramionami. Może nie brzmiało to jak wielkie pocieszenie, w razie gdyby jej głos faktycznie nie wrócił do poprzedniego stanu, ale wszędzie trzeba się doszukiwać jakiś plusów. Zerknął przelotnie na zegarek, otulający nadgarstek, i o mało mu gały z orbit nie wyszły.
- COOOOOO? JUŻ TA GODZINA? - miał wyjść na piętnaście minut. PIĘTNAŚCIE MINUT. Wuj Garric pewnie stawał na rzęsach zastanawiając się gdzie wsiąkł jego bratanek - Wuj mnie wytarga za uszy, a ja lubię swoje uszy. - westchnął. Chciałby krążyć z nią nad Londynem przez cały wieczór i całą noc, jasne, ale nie mógł. Z drugiej strony teoretycznie w ogóle nie powinien się z Lottą spotykać, a tymczasem siedzieli właśnie w jednym powozie i nawet całkiem nieźle się bawili. Wychylił się więc przez okienko, mrużąc ślepia, by wirujące w powietrzu śnieżynki nie podrażniły mu gałek ocznych. Krzyknął do woźnicy, żeby wracali na Pokątną, czym prędzej chowając się wewnątrz powozu.
- Brrr, ale ziąb. - potarł dłońmi ramiona. Bryczką znowu zarzuciło, co znaczyło, że chyba faktycznie zmienili kierunek i jeśli wszystko dobrze pójdzie pewnie za moment końskie kopyta sięgną bruku.
- Totalnie nie chce mi się wracać do Różdżkarni. - nieznacznie się skrzywił. Rozleniwił się w tej całej Francji, nawet jeśli miał tam tak napięty grafik, że ledwie znajdywał czas na oddanie moczu.
Koła powozu głośno zaskrzypiały, gdy wreszcie zetknęły się z ulicą.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Titus poprawiał jej humor. Sprawiał, że wszystko było inne. Nie miała pojęcia, jaka to magia, ale grunt że działała. Sprawiał, że na jej zwykle ponurej twarzy pojawiał się uśmiech, że ani nie myślała o tym co było, ani nie bała się tego, co będzie. Po prostu była teraz, czuła się dziwnie, ciepło, śmiesznie, chciała być obok, być bliżej, chciała zamknąć się w tej bańce i mieć nadzieję, że nie pęknie. Titus jakimś sposobem potrafił sprawić, że nie myślała aż tyle i nie czarnowidziła, nawet kiedy sam miał własne zmartwienia, złe rzeczy po prostu nie miały większego znaczenia.
Byli dziećmi które wspólnie uciekały od rzeczywistości.
Spojrzała chwilę dłużej w oczy Titusa, uśmiechając się wesoło, kiedy w końcu przegnała myśli o tym, co będzie. Nie zmieni przyszłości, nie jego, przyszłość szlachciców była pod paroma względami zbyt oczywista. Ale chciała pooszukiwać się jeszcze trochę.
- W sumie może zrobiłabym na tym karierę. - stwierdziła. Karierę robią ci którzy są w czymś dobrzy albo ci, którzy potrafią się rzucać w oczy, a ona z takim głosem na pewno w oczy się rzucała. Ten z resztą za chwilę zaczął ewoluować, znów poczuła dziwne drapanie.
- Odwiedzę cię jutro. Zamknęli czasowo część Pokątnej gdzie jest sklep, widziałeś z resztą pewnie. No, ale w twojej przerwie mogę wpaść. - na chwilę chociaż, jak dawniej - posiedzieć, zjeść kilka ciasteczek, może nawet upiecze jakieś ciasteczka. A kiedy Ollivander wróci do pracy, ona wróci do siebie.
Na słowa o zimnie nic nie powiedziała, obwiązując się tylko mocniej szalikiem, kiedy obniżali lot. Pogoda szalała, świat szalał.
Kiedy jednak postanowiła znów otworzyć usta, jej głos okazał się być bardzo piskliwy. Inny.
- Pracuj, pr-ć! Ćwir! Co sir! Ćwir. - usiłowała dokończyć zdanie, jednak dziwne anomalie nie ustępowały, a jakiekolwiek słowa, nawet kiedy z całym swoim uporem usiłowała je wymawiać zamieniały się w ptasi świergot. Najbardziej oczywistym wydało jej się, że Titus w głupich żartach rzuca na nią jakieś głupie zaklęcia, założyła więc ręce na piersi i uniosła brwi.
- Ćwir? - było to zapewne najbardziej rządne wyjaśnień ćwir w historii ptasich treli. I choć usiłowała zachować powagę na twarzy, kąciki jej ust zdradziecko drgały, a oczy jakoś nie mogły stracić swojej wesołości.
Bryczka się zatrzymała, znów znaleźli się na ziemi, jednak dookoła bryczki trzepotało zadziwiająco wiele ptaków które gdy tylko zyskały sposobność, wleciały do środka i wszystkie na raz zaczęły dziobać Titusa.
Nic już kompletnie nie rozumiejąc, sama całkowicie poza strefą zainteresowania ptactwa, usiłowała odepchnąć choć część od Ollivandera.
- Ćwir, ćwir, ćwir! - usiłowała przekazać zapewne bardzo istotną radę Titusowi, jednocześnie odgarniając dłońmi trzepoczące skrzydła i starając się pomóc chłopakowi wybrnąć z całej tej ptakopalipsy.
Byli dziećmi które wspólnie uciekały od rzeczywistości.
Spojrzała chwilę dłużej w oczy Titusa, uśmiechając się wesoło, kiedy w końcu przegnała myśli o tym, co będzie. Nie zmieni przyszłości, nie jego, przyszłość szlachciców była pod paroma względami zbyt oczywista. Ale chciała pooszukiwać się jeszcze trochę.
- W sumie może zrobiłabym na tym karierę. - stwierdziła. Karierę robią ci którzy są w czymś dobrzy albo ci, którzy potrafią się rzucać w oczy, a ona z takim głosem na pewno w oczy się rzucała. Ten z resztą za chwilę zaczął ewoluować, znów poczuła dziwne drapanie.
- Odwiedzę cię jutro. Zamknęli czasowo część Pokątnej gdzie jest sklep, widziałeś z resztą pewnie. No, ale w twojej przerwie mogę wpaść. - na chwilę chociaż, jak dawniej - posiedzieć, zjeść kilka ciasteczek, może nawet upiecze jakieś ciasteczka. A kiedy Ollivander wróci do pracy, ona wróci do siebie.
Na słowa o zimnie nic nie powiedziała, obwiązując się tylko mocniej szalikiem, kiedy obniżali lot. Pogoda szalała, świat szalał.
Kiedy jednak postanowiła znów otworzyć usta, jej głos okazał się być bardzo piskliwy. Inny.
- Pracuj, pr-ć! Ćwir! Co sir! Ćwir. - usiłowała dokończyć zdanie, jednak dziwne anomalie nie ustępowały, a jakiekolwiek słowa, nawet kiedy z całym swoim uporem usiłowała je wymawiać zamieniały się w ptasi świergot. Najbardziej oczywistym wydało jej się, że Titus w głupich żartach rzuca na nią jakieś głupie zaklęcia, założyła więc ręce na piersi i uniosła brwi.
- Ćwir? - było to zapewne najbardziej rządne wyjaśnień ćwir w historii ptasich treli. I choć usiłowała zachować powagę na twarzy, kąciki jej ust zdradziecko drgały, a oczy jakoś nie mogły stracić swojej wesołości.
Bryczka się zatrzymała, znów znaleźli się na ziemi, jednak dookoła bryczki trzepotało zadziwiająco wiele ptaków które gdy tylko zyskały sposobność, wleciały do środka i wszystkie na raz zaczęły dziobać Titusa.
Nic już kompletnie nie rozumiejąc, sama całkowicie poza strefą zainteresowania ptactwa, usiłowała odepchnąć choć część od Ollivandera.
- Ćwir, ćwir, ćwir! - usiłowała przekazać zapewne bardzo istotną radę Titusowi, jednocześnie odgarniając dłońmi trzepoczące skrzydła i starając się pomóc chłopakowi wybrnąć z całej tej ptakopalipsy.
One day
the Grave-Digger had been approached by the stranger, who asked the way to town. He seemed strangely familiar, although they had never met.
Zaczarowane Bryczki
Szybka odpowiedź