Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka
Kościół z cmentarzem
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Kościół z cmentarzem
Kościół stojący przy głównym placu Doliny Godryka robi największe wrażenie ze wszystkich znajdujących się tam budowli. A może raczej nie tyle, co robi największe wrażenie, ale bardzo się wyróżnia. W przeciwieństwie do innych zabudowań jest cały z drewna, bardzo stary. W jego oknach stoją kolorowe witraże przedstawiające sceny biblijne. W środku zaś niewielkie ławy i wiszące nieliczne obrazy tworzą to święte miejsce bardzo przytulnym. Charakterystyczny zapach sosnowych bali unosi się w nim nieprzerwanie od setek lat i nic nie wskazuje na to, by w najbliższym czasie sytuacja ta miała się zmienić.
Z tyłu kościoła znajduje się cmentarz. Niewielki, ale bardzo stary. Znaleźć można na nim groby nie tylko wielu mugoli, którzy w Dolinie Godryka zmarli, ale także licznych czarodziejów. Wśród nich rodziny Dumbledorów, leżą na nich kwiaty od tych, którzy wdzięczni są Albusowi za walkę w ich obronie, do której stanął i w której stracił własne życie. Innym nagrobkiem mogącym budzić zainteresowanie, jeśli odgarnie się z niego liście bluszczu jest tajemnicza, stara mogiła ze znienawidzonym znakiem Grindenwalda wyrytym w kamieniu. Niemalże zamazany napis głosi zaś „Ignotus”.
Z tyłu kościoła znajduje się cmentarz. Niewielki, ale bardzo stary. Znaleźć można na nim groby nie tylko wielu mugoli, którzy w Dolinie Godryka zmarli, ale także licznych czarodziejów. Wśród nich rodziny Dumbledorów, leżą na nich kwiaty od tych, którzy wdzięczni są Albusowi za walkę w ich obronie, do której stanął i w której stracił własne życie. Innym nagrobkiem mogącym budzić zainteresowanie, jeśli odgarnie się z niego liście bluszczu jest tajemnicza, stara mogiła ze znienawidzonym znakiem Grindenwalda wyrytym w kamieniu. Niemalże zamazany napis głosi zaś „Ignotus”.
Magia obronna okazała się nieskuteczna. Silne zaklęcie Traversa przebiło się przed ledwo uformowaną mgiełkę tarczy, które Gwen próbowała stworzyć. Chyba była zbyt rozproszona, zbyt zdziwiona i poirytowana całą tą sytuacją. Naprawdę musiała jeszcze poćwiczyć rzucanie zaklęć z tej dziedziny.
Chcąc nie chcąc, chwilę później przemieniła się w gęś. Całkiem ładną i dorodną, trzeba przyznać, z pojedynczym rudym piórkiem na głowie. W dziobie trzymała różdżkę, spoglądając na nieznajomego pozbawionymi emocji oczyma. Wewnątrz była przerażona i właściwie trzęsła się ze strachu, jednak mimika ptaków nie należała nigdy do tych szczególnie bogatych. Trudno więc było rozpoznać emocje panny Grey w tej formie.
W co on pogrywał? Co chciał zrobić?! I czemu jakimś cudem nikt jeszcze nie zauważył, że ten człowiek ją atakuje! I to znów! Znów unosi różdżkę!
Na całe szczęście gęsie ciałko było o wiele bardziej zwinne, niż to jej własne, ludzkie. Gdy mężczyzna po raz kolejny spróbował rzucić w nią urok, Gwen wydała z siebie cichy kwik, a następnie odskoczyła, skutecznie unikając czarnomagicznej klątwy. Gdyby mogła, wydałaby z siebie kolejny poirytowany krzyk bądź spróbowała w jakiś sposób opanować mężczyznę zaklęciem, jednak w tej sytuacji niewiele była w stanie zrobić.
Przez chwilę chodziła w tę i we w tę, próbując opanować zwierzęce ciało, które wpadło w panikę. Nieczęsto bywała dłużej w tej formie, a jak już jej się zdarzało to w kontrolowanych warunkach. A nie atakowana na ulicy przez jakiegoś chorego psychicznie typa, który… właściwie który co? Niby ją atakował, niby był nieprzyjemny, ale jego zachowanie coraz bardziej kojarzyło się Gwen ze szkolnymi wygłupami męczących dzieciaki Ślizgonami niż kogoś, kto faktycznie byłby w stanie zrobić coś złego. Wolała jednak nie patrzeć na niego w ten sposób. W dalszym ciągu nie znała czaru, który mężczyzna próbował rzucić. Kto wie, czy to nie była jakaś przerażająca klątwa? W tych czasach możliwe było wszystko.
Gdy jej ciało uspokoiło się wystarczająco, przystanęła na moment, próbując się skupić. Finite Incantatem! – pomyślała, wkładając w te słowa wszystkie swoje siły. Jak się okazało, skutecznie. Już po chwili znów była w swojej ludzkiej formie. Podniosła się jak najszybciej, wstając o własnych nogach.
– NATYCHMIAST proszę rzucić różdżkę! – rozkazała, cała czerwona na twarzy ze wściekłości. Jednocześnie jednak zmusiła się do kroku w tył. Jej różdżka była gotowa do kolejnego ataku. – To, co pan robi, jest niebezpieczne i niezgodne z wszelką moralnością! – uznała. Mogłaby powiedzieć, że z prawem, ale aktualnie nie miała pojęcia, jak ono w Anglii funkcjonuje.
Chcąc nie chcąc, chwilę później przemieniła się w gęś. Całkiem ładną i dorodną, trzeba przyznać, z pojedynczym rudym piórkiem na głowie. W dziobie trzymała różdżkę, spoglądając na nieznajomego pozbawionymi emocji oczyma. Wewnątrz była przerażona i właściwie trzęsła się ze strachu, jednak mimika ptaków nie należała nigdy do tych szczególnie bogatych. Trudno więc było rozpoznać emocje panny Grey w tej formie.
W co on pogrywał? Co chciał zrobić?! I czemu jakimś cudem nikt jeszcze nie zauważył, że ten człowiek ją atakuje! I to znów! Znów unosi różdżkę!
Na całe szczęście gęsie ciałko było o wiele bardziej zwinne, niż to jej własne, ludzkie. Gdy mężczyzna po raz kolejny spróbował rzucić w nią urok, Gwen wydała z siebie cichy kwik, a następnie odskoczyła, skutecznie unikając czarnomagicznej klątwy. Gdyby mogła, wydałaby z siebie kolejny poirytowany krzyk bądź spróbowała w jakiś sposób opanować mężczyznę zaklęciem, jednak w tej sytuacji niewiele była w stanie zrobić.
Przez chwilę chodziła w tę i we w tę, próbując opanować zwierzęce ciało, które wpadło w panikę. Nieczęsto bywała dłużej w tej formie, a jak już jej się zdarzało to w kontrolowanych warunkach. A nie atakowana na ulicy przez jakiegoś chorego psychicznie typa, który… właściwie który co? Niby ją atakował, niby był nieprzyjemny, ale jego zachowanie coraz bardziej kojarzyło się Gwen ze szkolnymi wygłupami męczących dzieciaki Ślizgonami niż kogoś, kto faktycznie byłby w stanie zrobić coś złego. Wolała jednak nie patrzeć na niego w ten sposób. W dalszym ciągu nie znała czaru, który mężczyzna próbował rzucić. Kto wie, czy to nie była jakaś przerażająca klątwa? W tych czasach możliwe było wszystko.
Gdy jej ciało uspokoiło się wystarczająco, przystanęła na moment, próbując się skupić. Finite Incantatem! – pomyślała, wkładając w te słowa wszystkie swoje siły. Jak się okazało, skutecznie. Już po chwili znów była w swojej ludzkiej formie. Podniosła się jak najszybciej, wstając o własnych nogach.
– NATYCHMIAST proszę rzucić różdżkę! – rozkazała, cała czerwona na twarzy ze wściekłości. Jednocześnie jednak zmusiła się do kroku w tył. Jej różdżka była gotowa do kolejnego ataku. – To, co pan robi, jest niebezpieczne i niezgodne z wszelką moralnością! – uznała. Mogłaby powiedzieć, że z prawem, ale aktualnie nie miała pojęcia, jak ono w Anglii funkcjonuje.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Haverlock Travers, teraz z twarzą przeciętnego czarodzieja, powoli tracił już zainteresowanie prostą gąską. Bo i czemu miałby poświęcać jej więcej uwagi? Ot, planował jedynie rzucić w nią ostatnim urokiem, bądź dwoma i zająć się czymś ciekawszym. Podpalenie tego przybytku mugolskiego kultu mogłoby być pięknym zwieńczeniem dzisiejszego wieczoru.
Mogłoby, lecz pewnie nie będzie, gdyż małej szlamie najwidoczniej udało się przełamać jego urok. Haverlock obrócił się przez ramię, by przyjrzeć się odmienionej dziewczynie. No, bardziej podobała mu się jako gąska, chociaż żabą również mogła być ładną. Ach, jak żałował, że nie pomyślał o tym wcześniej! Gdyby zamienił ją w żabę, mógłby prostym, czarnomagicznym zaklęciem sprawić, że wybuchnęłaby niczym najlepsze fajerweki od Selwynów! Na Merlina, musiał ten pomysł zapamiętać, na wszelki wypadek innego spotkania z kimś, kto nie powinien chodzić po czarodziejskim świecie.
Mężczyzna od razu wycelował różdżkę w kierunku dziewczyny. Niech sobie nie sądzi, że pozwoli ot tak ciskać w siebie zaklęciami! Nie był głupi, mimo iż obecnie jego zewnętrzna postać z pewnością mogła temu zaprzeczać. Przez chwilę mężczyzna wpatrywał się w dziewczynę uważnie, z wilczym uśmiechem powstrzymując się, żeby nie roześmiać się jej w twarz. Szlama z tak mocno zakorzenionymi mugolskimi poglądami z pewnością nie mogłaby nauczyć go wiele o moralności, nawet jeśli to pojęcie zdawało się być mu obce. Uważał moralność za coś równie nieokreślonego oraz plastycznego jak ciało metamorfomaga.
- Schowam różdżkę, jeśli i Ty ją schowasz. - Odpowiedział beznamiętnie, cały czas nie spuszczając spojrzenia z dziewczyny. Chciał ją mieć na oku, gdyby i ona wpadła na pomysł ciskania w niego zaklęciami, nie miał więc zamiaru samemu chować różdżki, aby nie móc w razie czego odbić zaklęcia. Ciche westchnienie wyrwało się z jego ust, gdy nie potrafił się powstrzymać przed wymienieniem z dziewczyną kilku zdań.
- Niebezpieczne a i owszem, lecz czy cokolwiek w tym świecie, jest teraz bezpieczne? - Ach, chyba minął się z powołaniem! Może zamiast zimnego Durmstrangu powinien jak jego kuzynka udać się do Beauxbatons i zająć filozofią? To byłaby dopiero heca!
- Skoro tak wiele panna wie o moralności, może powie mi, jakie działanie byłyby z moralnością zgodne? Chętnie poznam zdanie kogoś, kogo Ministerstwo chce wyciąć w pień. - Dodał, cały czas uważnie obserwując dziewczynę. Nie miał już zamiaru atakować, był jednak ciekaw, jak bardzo jej słowa go rozbawią.
Mogłoby, lecz pewnie nie będzie, gdyż małej szlamie najwidoczniej udało się przełamać jego urok. Haverlock obrócił się przez ramię, by przyjrzeć się odmienionej dziewczynie. No, bardziej podobała mu się jako gąska, chociaż żabą również mogła być ładną. Ach, jak żałował, że nie pomyślał o tym wcześniej! Gdyby zamienił ją w żabę, mógłby prostym, czarnomagicznym zaklęciem sprawić, że wybuchnęłaby niczym najlepsze fajerweki od Selwynów! Na Merlina, musiał ten pomysł zapamiętać, na wszelki wypadek innego spotkania z kimś, kto nie powinien chodzić po czarodziejskim świecie.
Mężczyzna od razu wycelował różdżkę w kierunku dziewczyny. Niech sobie nie sądzi, że pozwoli ot tak ciskać w siebie zaklęciami! Nie był głupi, mimo iż obecnie jego zewnętrzna postać z pewnością mogła temu zaprzeczać. Przez chwilę mężczyzna wpatrywał się w dziewczynę uważnie, z wilczym uśmiechem powstrzymując się, żeby nie roześmiać się jej w twarz. Szlama z tak mocno zakorzenionymi mugolskimi poglądami z pewnością nie mogłaby nauczyć go wiele o moralności, nawet jeśli to pojęcie zdawało się być mu obce. Uważał moralność za coś równie nieokreślonego oraz plastycznego jak ciało metamorfomaga.
- Schowam różdżkę, jeśli i Ty ją schowasz. - Odpowiedział beznamiętnie, cały czas nie spuszczając spojrzenia z dziewczyny. Chciał ją mieć na oku, gdyby i ona wpadła na pomysł ciskania w niego zaklęciami, nie miał więc zamiaru samemu chować różdżki, aby nie móc w razie czego odbić zaklęcia. Ciche westchnienie wyrwało się z jego ust, gdy nie potrafił się powstrzymać przed wymienieniem z dziewczyną kilku zdań.
- Niebezpieczne a i owszem, lecz czy cokolwiek w tym świecie, jest teraz bezpieczne? - Ach, chyba minął się z powołaniem! Może zamiast zimnego Durmstrangu powinien jak jego kuzynka udać się do Beauxbatons i zająć filozofią? To byłaby dopiero heca!
- Skoro tak wiele panna wie o moralności, może powie mi, jakie działanie byłyby z moralnością zgodne? Chętnie poznam zdanie kogoś, kogo Ministerstwo chce wyciąć w pień. - Dodał, cały czas uważnie obserwując dziewczynę. Nie miał już zamiaru atakować, był jednak ciekaw, jak bardzo jej słowa go rozbawią.
I have sea foam in my veins
I understand the language of waves
I understand the language of waves
Haverlock Travers
Zawód : Król portu w Cromer i siedmiu mórz
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Nie da się bowiem konkurować z morzem o serce mężczyzny. Morze jest dla niego matką i kochanką, a kiedy nadejdzie czas, obmyje jego zwłoki i ukryje wśród koralu, kości i pereł.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Nie atakował, jednak wciąż celował w jej stronę różdżką. Gdyby nie miał zamiaru dalej jej atakować, najpewniej by to zrobił. To w końcu on był tu zagrożeniem. Wszystkie mięśnie panny Grey były spięte, a jej oczy utkwione w nieznajomym. Nie miała pojęcia, kim był, nie wiedziała, że to nie jego twarz. Modliła się w duchu, aby w końcu pojawiła się tu jakaś pomoc. W Dolinie Godryka mieszkali przecież ludzie w jakiś sposób jej bliski. Od Johnatana zaczynając na współpracownikach Alexandra kończąc. Naprawdę wokół nie było nikogo, kto mógłby zwrócić uwagę na dwie osoby celujące w siebie różdżkami? Czy ta wojna doprowadziła do tego, że w trakcie ataku w biały dzień na drugą osobę, przeciętni ludzie woleli nie ryzykować? A może brali to, co się działo między nimi tylko za małżeńską sprzeczkę? W końcu trudno uznać przemienienie kogoś w gęś za poważne tortury, a przez brak znajomości czarnej magii nie była w stanie określić, czym dokładniej Travers chciał ją potraktować.
– Że ma pan czelność tak mówić – warknęła niemal. – To pan podnosi różdżkę na niewinne osoby. Proszę ją opuścić, natychmiast! – stwierdziła, głosem drżącym z emocji. Jej dłoń również nie była w pełni stabilna. Była jednak już wcześniej w podobnej sytuacji, cudem wychodząc z niej cało. Chcąc nie chcąc, panna Grey zaczynała się hartować. Życie nie zawsze musiało być usłane różami i w ciągu ostatnich tygodni sama się o tym boleśnie przekonała.
A już myślała, że życie po dwóch stronach świata jest możliwe i całkiem bezpieczne.
Gdy usłyszała kolejne słowa mężczyzny, jej szczęka niemal opadła. Jak on śmiał?! Jak on mógł?! Nie pojmowała tego człowieka. Zachowywał się jak… jak szaleniec! Najpierw atakował, a teraz… teraz wypowiadał takie rzeczy! Och, naprawdę musiał mieć nie po kolei w głowie.
– Nie będę z panem dyskutować – powiedziała, starając się nad sobą panować. To, mimo wszystko, wcale nie było takie proste: – Niech pan opuści różdżkę teraz! Expelliarmus!
Czar rozbrajający wcale nie należał do najłatwiejszych do rzucenia. Panna Grey starała się jednak skupić, choć w obecnej sytuacji, gdy jej tętno zdawało się wariować przez strach i adrenalinę, to wcale nie było takie proste.
– Że ma pan czelność tak mówić – warknęła niemal. – To pan podnosi różdżkę na niewinne osoby. Proszę ją opuścić, natychmiast! – stwierdziła, głosem drżącym z emocji. Jej dłoń również nie była w pełni stabilna. Była jednak już wcześniej w podobnej sytuacji, cudem wychodząc z niej cało. Chcąc nie chcąc, panna Grey zaczynała się hartować. Życie nie zawsze musiało być usłane różami i w ciągu ostatnich tygodni sama się o tym boleśnie przekonała.
A już myślała, że życie po dwóch stronach świata jest możliwe i całkiem bezpieczne.
Gdy usłyszała kolejne słowa mężczyzny, jej szczęka niemal opadła. Jak on śmiał?! Jak on mógł?! Nie pojmowała tego człowieka. Zachowywał się jak… jak szaleniec! Najpierw atakował, a teraz… teraz wypowiadał takie rzeczy! Och, naprawdę musiał mieć nie po kolei w głowie.
– Nie będę z panem dyskutować – powiedziała, starając się nad sobą panować. To, mimo wszystko, wcale nie było takie proste: – Niech pan opuści różdżkę teraz! Expelliarmus!
Czar rozbrajający wcale nie należał do najłatwiejszych do rzucenia. Panna Grey starała się jednak skupić, choć w obecnej sytuacji, gdy jej tętno zdawało się wariować przez strach i adrenalinę, to wcale nie było takie proste.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
The member 'Gwendolyn Grey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 34
'k100' : 34
Haverlock Travers nigdy nie uważał się za jakiekolwiek zagrożenie, nawet jeśli wielu potwierdziłoby, co by stanowił każde, możliwe zagrożenie dla otoczenia, jakie można było sobie wyobrazić... A przynajmniej jego rodzina, gdzieś między sobą z pewnością rzuciłaby podobnymi spostrzeżeniami. Wszak to oni najlepiej znali pomysły, jakie potrafią wpadać do jego głowy. To on stał za wszelkimi udziwnieniami, dotyczącymi wyścigów na hipokampach oraz podejmowaniu ryzykownych tras, na pokładzie jego słodkiej Lucy Lou.
- Niewinne? - Spytał, wyraźnie rozbawiony słowami dziewczyny. Szlamy nosiły na sobie znamię wszelkich, najgorszych win o jakich tylko mogła pomyśleć czarodziejska społeczność. Przynajmniej w pojęciu tego mężczyzny, w którym antymugolskie poglądy były zaszczepiane od najmłodszych lat. Nie miał jednak zamiaru tłumaczyć jej, czemu jej pochodzenie jest uosobieniem wszystkiego, co było najgorsze. Wszak te tłumaczenia, z pewnością nic by nie zmieniły - jej przeznaczeniem było zginąć. Z jego ręki bądź z ręki ministralnych urzędasów - ważne, by szlama jej pokroju szybko znalazła się pod ziemią.
Nie odrywał od dziewczęcia spojrzenia, gdy ta próbowała rozbroić go zaklęciem Expelliarmusa. Widział już przy pierwszym, nerwowym ruchu jej nadgarstka że zaklęcie nie będzie na tyle silne, aby go dosięgnąć. A gdy jego obserwacje i przypuszczenia potwierdziły się mężczyzna roześmiał się, zapewne jedynie potwierdzając przypuszczenia dziewczyny, dotyczące jego szaleństwa. Lecz czy był ktoś, w pełni normalny? Haverlock Travers szczerze w to wątpił.
- Mam nadzieję, że humor Cię nie opuści. Do zobaczenia. - Z tymi słowami, mężczyzna zrobił dwa kroki w tył, cały czas nie spuszczając z dziewczyny wzroku, na wszelki wypadek, jakby próbowała cisnąć w niego jakimś zaklęciem. Dolina Godryka okazała się rozczarowaniem, a Haverlock nie miał ochoty na słowne potyczki z byle jaką szlamą. Nic więc też dziwnego, że sprawnie deportował się z miejsca, do tylko sobie znanej lokacji. Kto wie, może jeszcze kiedyś przyjdzie mu pokazać tej szlamie, gdzie jest jej miejsce? Kto wie...
/z.t
- Niewinne? - Spytał, wyraźnie rozbawiony słowami dziewczyny. Szlamy nosiły na sobie znamię wszelkich, najgorszych win o jakich tylko mogła pomyśleć czarodziejska społeczność. Przynajmniej w pojęciu tego mężczyzny, w którym antymugolskie poglądy były zaszczepiane od najmłodszych lat. Nie miał jednak zamiaru tłumaczyć jej, czemu jej pochodzenie jest uosobieniem wszystkiego, co było najgorsze. Wszak te tłumaczenia, z pewnością nic by nie zmieniły - jej przeznaczeniem było zginąć. Z jego ręki bądź z ręki ministralnych urzędasów - ważne, by szlama jej pokroju szybko znalazła się pod ziemią.
Nie odrywał od dziewczęcia spojrzenia, gdy ta próbowała rozbroić go zaklęciem Expelliarmusa. Widział już przy pierwszym, nerwowym ruchu jej nadgarstka że zaklęcie nie będzie na tyle silne, aby go dosięgnąć. A gdy jego obserwacje i przypuszczenia potwierdziły się mężczyzna roześmiał się, zapewne jedynie potwierdzając przypuszczenia dziewczyny, dotyczące jego szaleństwa. Lecz czy był ktoś, w pełni normalny? Haverlock Travers szczerze w to wątpił.
- Mam nadzieję, że humor Cię nie opuści. Do zobaczenia. - Z tymi słowami, mężczyzna zrobił dwa kroki w tył, cały czas nie spuszczając z dziewczyny wzroku, na wszelki wypadek, jakby próbowała cisnąć w niego jakimś zaklęciem. Dolina Godryka okazała się rozczarowaniem, a Haverlock nie miał ochoty na słowne potyczki z byle jaką szlamą. Nic więc też dziwnego, że sprawnie deportował się z miejsca, do tylko sobie znanej lokacji. Kto wie, może jeszcze kiedyś przyjdzie mu pokazać tej szlamie, gdzie jest jej miejsce? Kto wie...
/z.t
I have sea foam in my veins
I understand the language of waves
I understand the language of waves
Haverlock Travers
Zawód : Król portu w Cromer i siedmiu mórz
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Nie da się bowiem konkurować z morzem o serce mężczyzny. Morze jest dla niego matką i kochanką, a kiedy nadejdzie czas, obmyje jego zwłoki i ukryje wśród koralu, kości i pereł.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
18.08
Częścią dnia, którą Kerstin lubiła najbardziej - poza pracą w lecznicy, oczywiście, to był jej obowiązek, pasja i powołanie - były bez wątpienia spacery między wybrzeżem a Doliną Godryka. Była bardzo wdzięczna Mike'owi, że zadbał, aby mogła pokonywać tę drogę samodzielnie, ponieważ obserwowanie znikających z trzaskiem czarodziejów na podwórku przyprawiało ją o ból głowy i poważnie przerażało. Swoim nogom ufała najbardziej, a te kilka kilometrów dziennie dawało jej poczucie normalności, o jakim w lecznicy i domu pełnym magów mogła co najwyżej pomarzyć. Tereny hrabstwa Somerset, zwłaszcza części wiejskiej, do jakiej należało to miasteczko, naprawdę cieszyły oko - nie przyznała się rodzeństwu, nie miała okazji, ale przez większość swojej pracy w Londynie marzyła o takim domku na odludziu, gdzie mogłaby wędrować zagajnikami, piaszczystymi ścieżkami, wdychać zapach zieleni i nucić do ptasich melodii. Chociaż zajmowała się chyba najmniej romantyczną dziedziną na świecie, miała w sobie coś z artystki - spokój i przyroda poprawiały jej humor, obniżały ciśnienie, ostatnimi czasy zapewne ciągle oscylujące powyżej granic normy.
Cieszyła się wielce, gdy po powrocie do domu spotykała swoją rodzinę całą i zdrową, ale też nie spieszyło jej się, żeby dobiec tam od razu po pracy. Zapewne tego po niej oczekiwali, w końcu na zewnątrz mogło czyhać na nią zagrożenie, po kilku tygodniach na tyle się jednak przyzwyczaiła do Doliny Godryka, że nie wyobrażała sobie, by mogło ją tu spotkać coś złego. Na ulicy spotykała głównie mugoli - swoich - a Just, Mike i Gabriel na pewno zrozumieliby jej potrzebę, żeby choć od czasu do czasu poczuć się, cóż, normalnie.
No ale nie opowiadała im o tym; nie chciała usłyszeć, że najnormalniej czułaby się, gdyby wróciła do Kornwalii albo wyjechała jeszcze dalej. Nie mogła ich zostawić, nie przeżyłaby tego. Pragnęła dalej pracować ciężko i pomagać im w domu, po prostu od czasu do czasu pozwalała sobie na niezapowiedziany spacer, zazwyczaj w drodze z i do lecznicy, żeby nie musieli się martwić, że wychodzi z domu też w innym czasie. Była bardzo ostrożna, starannie przyglądała się wszystkim ludziom, którzy ją zaczepiali, a najbardziej to w ogóle starała się nie pozwolić zaczepiać.
Gdy potrzebowała sobie chwilkę posiedzieć, to wybierała odludne miejsca. Nie za bardzo odludne, była przecież całkowicie rozsądna, ale takie, gdzie przechodnie dalej majaczyli jej na horyzoncie, tyle że nie zwracali na nią większej uwagi. Czasami był to staw nieopodal, gdzie o tej porze roku często bawiła się młodzież, innym razem ławeczki na placu.
A ostatnimi czasy bezwiednie kierowała swoje kroki na miejski cmentarz - niewielki, ale nadzwyczaj urokliwy. Niektóre groby wyglądały, jakby nikt się nimi nie zajmował od dziesiątek lat! Tak się nie godziło. I tak między nimi spacerowała, więc równie dobrze mogła je trochę pielęgnować. Na bocznych drogach nieopodal mostu Godryka narywała kwiecia, a potem splatała łodygi w maleńkie, białe wianki i układała je na co bardziej smutnych nagrobkach. Wybierała sobie jeden dziennie i poza kwiatami wycierała go z kurzu, myła i omadlała.
Tego wieczora skupiła się na tym położonym niemal przy końcu cmentarza. Skończyła już pierwsze prace, kamień lśnił czystością, wygrzebała nawet wykałaczkami brud z napisów, żeby były bardziej czytelne. Niestety, zdołała poznać tylko nazwisko, ponieważ imię niemal zupełnie się zatarło. Teraz usiadła na maleńkiej ławeczce naprzeciwko. Na kolanach okrytych ładną, czerwoną sukienką, którą kiedyś dostała od Just, leżał stosik kwiatów. Nabierała wprawy w pleceniu, nie powinno jej to zająć dużo czasu - na pewno zdąży wrócić do domu przed zmrokiem.
A świętej pamięci Macnair dostanie tyle kwiatów, na ile zasługuje.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Częścią dnia, którą Kerstin lubiła najbardziej - poza pracą w lecznicy, oczywiście, to był jej obowiązek, pasja i powołanie - były bez wątpienia spacery między wybrzeżem a Doliną Godryka. Była bardzo wdzięczna Mike'owi, że zadbał, aby mogła pokonywać tę drogę samodzielnie, ponieważ obserwowanie znikających z trzaskiem czarodziejów na podwórku przyprawiało ją o ból głowy i poważnie przerażało. Swoim nogom ufała najbardziej, a te kilka kilometrów dziennie dawało jej poczucie normalności, o jakim w lecznicy i domu pełnym magów mogła co najwyżej pomarzyć. Tereny hrabstwa Somerset, zwłaszcza części wiejskiej, do jakiej należało to miasteczko, naprawdę cieszyły oko - nie przyznała się rodzeństwu, nie miała okazji, ale przez większość swojej pracy w Londynie marzyła o takim domku na odludziu, gdzie mogłaby wędrować zagajnikami, piaszczystymi ścieżkami, wdychać zapach zieleni i nucić do ptasich melodii. Chociaż zajmowała się chyba najmniej romantyczną dziedziną na świecie, miała w sobie coś z artystki - spokój i przyroda poprawiały jej humor, obniżały ciśnienie, ostatnimi czasy zapewne ciągle oscylujące powyżej granic normy.
Cieszyła się wielce, gdy po powrocie do domu spotykała swoją rodzinę całą i zdrową, ale też nie spieszyło jej się, żeby dobiec tam od razu po pracy. Zapewne tego po niej oczekiwali, w końcu na zewnątrz mogło czyhać na nią zagrożenie, po kilku tygodniach na tyle się jednak przyzwyczaiła do Doliny Godryka, że nie wyobrażała sobie, by mogło ją tu spotkać coś złego. Na ulicy spotykała głównie mugoli - swoich - a Just, Mike i Gabriel na pewno zrozumieliby jej potrzebę, żeby choć od czasu do czasu poczuć się, cóż, normalnie.
No ale nie opowiadała im o tym; nie chciała usłyszeć, że najnormalniej czułaby się, gdyby wróciła do Kornwalii albo wyjechała jeszcze dalej. Nie mogła ich zostawić, nie przeżyłaby tego. Pragnęła dalej pracować ciężko i pomagać im w domu, po prostu od czasu do czasu pozwalała sobie na niezapowiedziany spacer, zazwyczaj w drodze z i do lecznicy, żeby nie musieli się martwić, że wychodzi z domu też w innym czasie. Była bardzo ostrożna, starannie przyglądała się wszystkim ludziom, którzy ją zaczepiali, a najbardziej to w ogóle starała się nie pozwolić zaczepiać.
Gdy potrzebowała sobie chwilkę posiedzieć, to wybierała odludne miejsca. Nie za bardzo odludne, była przecież całkowicie rozsądna, ale takie, gdzie przechodnie dalej majaczyli jej na horyzoncie, tyle że nie zwracali na nią większej uwagi. Czasami był to staw nieopodal, gdzie o tej porze roku często bawiła się młodzież, innym razem ławeczki na placu.
A ostatnimi czasy bezwiednie kierowała swoje kroki na miejski cmentarz - niewielki, ale nadzwyczaj urokliwy. Niektóre groby wyglądały, jakby nikt się nimi nie zajmował od dziesiątek lat! Tak się nie godziło. I tak między nimi spacerowała, więc równie dobrze mogła je trochę pielęgnować. Na bocznych drogach nieopodal mostu Godryka narywała kwiecia, a potem splatała łodygi w maleńkie, białe wianki i układała je na co bardziej smutnych nagrobkach. Wybierała sobie jeden dziennie i poza kwiatami wycierała go z kurzu, myła i omadlała.
Tego wieczora skupiła się na tym położonym niemal przy końcu cmentarza. Skończyła już pierwsze prace, kamień lśnił czystością, wygrzebała nawet wykałaczkami brud z napisów, żeby były bardziej czytelne. Niestety, zdołała poznać tylko nazwisko, ponieważ imię niemal zupełnie się zatarło. Teraz usiadła na maleńkiej ławeczce naprzeciwko. Na kolanach okrytych ładną, czerwoną sukienką, którą kiedyś dostała od Just, leżał stosik kwiatów. Nabierała wprawy w pleceniu, nie powinno jej to zająć dużo czasu - na pewno zdąży wrócić do domu przed zmrokiem.
A świętej pamięci Macnair dostanie tyle kwiatów, na ile zasługuje.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Kerstin Tonks dnia 09.10.20 12:00, w całości zmieniany 1 raz
Upływ czasu czasami go przytłaczał i zaskakiwał. Chłodna kalkulacja co pewien czas budziła nieprzyjemne uczucia, gdy uświadamiał sobie, ile już lat mijało. Od jak dawna nie był częścią duetu, a pozostawał sam ze słabościami, którym oddawał się coraz łatwiej i chętniej. Początkowo był częstym gościem tego konkretnego cmentarza w Dolinie Godryka, przesiadując godzinami nad grobem brata, gadając do kamienia, jakby spodziewał się odpowiedzi. Wtedy tego potrzebował, łaknął nie radząc sobie, lecz do tego nie przyznawał się nikomu, nigdy. Nie mógł tego zrobić, zbyt dumny i uparty, kłamał w żywe oczy dla własnej wygody, aby nie mierzyć się z cudzym współczuciem. Nie zdzierżyłby tego. Stopniowo odwiedziny stawały się coraz rzadsze; co trzy miesiące, pół roku, rok… separował się od straty, wypierał ją i próbował zapomnieć. Przekraczając granice cmentarza dzisiejszego dnia, robił to z myślą, że tak wypada. Po trzy letniej przerwie, zwyczajnie wypadało. Nigdy nie rozumiał, dlaczego bliźniak upierał się, aby właśnie tutaj w Dolinie spocząć na zawsze. Głupie było, że czasami poruszali ten temat, ale w zawodzie, którym się parali obaj… myśl o śmierci była dość oczywista. Nie jeden raz przecież widzieli, jak ktoś ginął, gdy sprawy obierały niespodziewany obrót lub jeden z kompanów okazywał się lekkomyślny. Nie mniej, zawsze kpił z Niego, gdy powtarzał tą samą kwestię i zapewniał, że ma zdecydowanie gdzieś wolę brata, bo nie będzie kręcił się wokół mugoli. Od zawsze był świadom, że różnią się diametralnie, byli jak ogień i woda, gdzie to jemu samemu przypadły najgorsze cechy. To on był tym, który mógł wykorzystać ludzi dla własnych celów, a Caleb wolał pomóc niż iść po trupach. Może dlatego padło na Dolinę Godryka? Mimo mieszanych z pochodzenia mieszkańców Caleb musiał widzieć w okolicy coś, na co Cillian pozostawał ślepy. Dość godzin spędził na próbie zrozumienia, ale w końcu odpuścił, pojawiając się tutaj jedynie co pewien czas i uznając cmentarz jak każdy inny.
Przeskakiwał spojrzeniem po tablicach nagrobków, czytając nazwiska tych, którzy spoczęli tutaj. Nie wzbudzały zainteresowania, a przynajmniej poza jednym. Grobowiec rodziny Dumbledor. Poświęcił mu chwilę uwagi, lecz nie zatrzymał się nawet, kontynuując spacer do konkretnego, gdzie widniało nazwisko Macnair.
Przystanął, kawałek od grobu bliźniaka zauważając dwie rzeczy; jedna wzbudziła ukłucie gniewu, a druga nieufność i odruch sięgnięcia po różdżkę. Pozostawił jednak judaszowiec w kieszeni, bo dziewczyna siedząca na ławeczce nie wyglądała na wybitnie groźną, a raczej zajęta była wyplataniem z kwiatów. Podszedł bliżej, ignorując jej obecność, a przyglądając się zatartemu imieniu. Sądząc po tym, że nazwisko pozostawało wyraźne, winowajcą nie był czas, a ktoś, kto odważył się zniszczyć nagrobek. Gdyby tylko wiedział, który sukinsyn to zrobił. Zacisnął dłoń w pięść, starając się opanować gniew, jaki wezbrał w nim, a gdy tylko mu się udało… rozluźnił dłoń. Nie przypominał sobie, aby brat miał wrogów, więc nawet nie wiedział, kogo mógłby obwinić za to. Musiał to naprawić później. Pozostawał jednak jeszcze jeden element, niepasujące tutaj. Przeniósł błękitne tęczówki na dziewczynę, którą zastał na ławce.
- Co tu robisz… i kim jesteś? – spytał z pozornym spokojem. Była całkiem ładna, co musiał jej oddać i oceniając urodę, pasowała na pannę, z którą mógł spotykać się jego brat. Caleb zawsze gustował w blondynkach… w przeciwieństwie do drugiego Macnaira. Pytanie tylko, dlaczego tutaj był dziś? Minęło dość lat od jego śmierci, aby dziewczyna mogła zapomnieć. Ewentualnie mógł się mylić i sprowadzało ją tutaj coś innego.
Przeskakiwał spojrzeniem po tablicach nagrobków, czytając nazwiska tych, którzy spoczęli tutaj. Nie wzbudzały zainteresowania, a przynajmniej poza jednym. Grobowiec rodziny Dumbledor. Poświęcił mu chwilę uwagi, lecz nie zatrzymał się nawet, kontynuując spacer do konkretnego, gdzie widniało nazwisko Macnair.
Przystanął, kawałek od grobu bliźniaka zauważając dwie rzeczy; jedna wzbudziła ukłucie gniewu, a druga nieufność i odruch sięgnięcia po różdżkę. Pozostawił jednak judaszowiec w kieszeni, bo dziewczyna siedząca na ławeczce nie wyglądała na wybitnie groźną, a raczej zajęta była wyplataniem z kwiatów. Podszedł bliżej, ignorując jej obecność, a przyglądając się zatartemu imieniu. Sądząc po tym, że nazwisko pozostawało wyraźne, winowajcą nie był czas, a ktoś, kto odważył się zniszczyć nagrobek. Gdyby tylko wiedział, który sukinsyn to zrobił. Zacisnął dłoń w pięść, starając się opanować gniew, jaki wezbrał w nim, a gdy tylko mu się udało… rozluźnił dłoń. Nie przypominał sobie, aby brat miał wrogów, więc nawet nie wiedział, kogo mógłby obwinić za to. Musiał to naprawić później. Pozostawał jednak jeszcze jeden element, niepasujące tutaj. Przeniósł błękitne tęczówki na dziewczynę, którą zastał na ławce.
- Co tu robisz… i kim jesteś? – spytał z pozornym spokojem. Była całkiem ładna, co musiał jej oddać i oceniając urodę, pasowała na pannę, z którą mógł spotykać się jego brat. Caleb zawsze gustował w blondynkach… w przeciwieństwie do drugiego Macnaira. Pytanie tylko, dlaczego tutaj był dziś? Minęło dość lat od jego śmierci, aby dziewczyna mogła zapomnieć. Ewentualnie mógł się mylić i sprowadzało ją tutaj coś innego.
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Nie spodziewała się nikogo spotkać. Nie w tej części cmentarza, zapomnianej chyba nawet przez duchy, pełnej zarośniętych i ukruszonych grobów. Widziała, że od czasu do czasu pojedyncze osoby zaglądają do bliskich, odpalają świeczkę i odchodzą, ale to zawsze było przynajmniej dwa, trzy rzędy dalej. Jeżeli zauważała, że na kamieniu znajduje się znicz, świeży kwiat albo chociaż jest zadbany i oczyszczony z nalotów, to nawet w te miejsce nie podchodziła. Groby zmarłych powinny być pielęgnowane przede wszystkim przez rodzinę - ona, jak to pielęgniarka, zajmowała się tymi, o których nikt wydawał się już nie dbać.
Plecenie wieńców było czynnością nieco bardziej skomplikowaną niż mycie, czy zeskrobywanie pleśni, zwłaszcza, gdy nie miało się do dyspozycji prawdziwych kwiatów pogrzebowych, dużych i z mocnymi łodygami. Teraz, gdy skończyły jej się białe płatki głogu, używała głównie żółto-czerwonych kwiatów krwawnika, fioletowej trzykrotki oraz goździków. Niektórzy mogliby pomyśleć, że taki wielokolorowy miszmasz nie nadaje się na groby, ale Kerstin uważała, że zmarli nie zasługiwali na ponure, odstraszające głazy.
Tak skupiła się na tym, by nie uszkodzić delikatnych płatków, że nie zauważyła momentu, w którym zbliżył się do niej mężczyzna. Na dźwięk głosu nad swoją głową wzdrygnęła się wyraźnie, a kwiatki niemal wysypały jej się z kolan. Całe szczęście, zdążyła je złapać i ochronnie do siebie przygarnąć.
- Och... och - wymamrotała niezręcznie, rumieniąc się i opuszczając głowę.
Co powinna zrobić? Wstać i odejść? Skończyć pleść wianek, złożyć go na nagrobku i przeprosić? Wyglądało na to, że grób, jakkolwiek zaniedbany, nie był wcale tak opuszczony jak sądziła. Nie wiedziała, co mogłaby powiedzieć, by wytłumaczyć jakoś swoją obecność na ławce. Nie przyzna się przecież do tego, że opiekuje się od kilku dni porzuconymi nagrobkami, bo mężczyźnie mogło zrobić się przykro. Na pewno miał powód, by przez tak długi czas tu nie zaglądać.
Choć mięśnie napięły jej się jak do ucieczki, ostatecznie przesunęła się nieco na ławce, żeby zrobić mu miejsce. Wstać i odejść w tym momencie byłoby cholernie niezręcznie. Musiała chociaż skończyć ten wianek, co z nim jednak potem zrobi, nie miała pojęcia.
Może przesadzała. To przecież nic złego odwiedzać cmentarz. Mężczyzna nie powinien się na nią o to zdenerwować... prawda?
- Pan Macnair? - zapytała z niewielkim uśmiechem, zerkając na nazwisko wyryte w kamieniu. - Bardzo przepraszam, nie spodziewałam się, że kogokolwiek tu dzisiaj zastanę. Proszę, niech pan siada. Skończę tylko ten wianek na grób i zostawię pana w spokoju.
Szczupłe palce nieco jej się trzęsły, ale zdołała opanować nerwy i zabrać się z powrotem do pracy. Podczas skupienia bezwiednie przygryzała różowe usta, a złote kosmyki włosów opadały jej dziewczęco na czoło. Gdy skończyła pierwszy splot, zdała sobie sprawę, że zostało jej trochę dodatkowych goździków. Zrzucać je na ziemię byłoby szkoda, więc podjęła spontaniczną decyzję, aby związać je w jeden miniaturowy bukiecik.
Przez krótką chwilę obracała go w palcach, a potem z zaciśniętymi ze stresu zębami wyciągnęła go do mężczyzny i położyła mu na kolanach. Nie znała go, ale nie miała problemu, by odczuć wobec niego współczucie. Wyglądał młodo, a daty na nagrobku nie wskazywały, by pochowany tu człowiek zmarł w podeszłym wieku. Podejrzewała, że spotkało go w życiu wiele cierpienia. Być może nawet był jedną z ofiar ostatniej wojny.
- Nazywam się Kerry. Nie znamy się - powiedziała cicho, przedstawiając się skrótem (była przecież ostrożna i odpowiedzialna), a potem sięgnęła po kolejne kwiaty i wróciła do plecenia wianka. Niewiele jej zostało. To dobrze, bo niebo czerwieniało, wyglądało na to, że wieczór zbliżał się wielkimi krokami.
Plecenie wieńców było czynnością nieco bardziej skomplikowaną niż mycie, czy zeskrobywanie pleśni, zwłaszcza, gdy nie miało się do dyspozycji prawdziwych kwiatów pogrzebowych, dużych i z mocnymi łodygami. Teraz, gdy skończyły jej się białe płatki głogu, używała głównie żółto-czerwonych kwiatów krwawnika, fioletowej trzykrotki oraz goździków. Niektórzy mogliby pomyśleć, że taki wielokolorowy miszmasz nie nadaje się na groby, ale Kerstin uważała, że zmarli nie zasługiwali na ponure, odstraszające głazy.
Tak skupiła się na tym, by nie uszkodzić delikatnych płatków, że nie zauważyła momentu, w którym zbliżył się do niej mężczyzna. Na dźwięk głosu nad swoją głową wzdrygnęła się wyraźnie, a kwiatki niemal wysypały jej się z kolan. Całe szczęście, zdążyła je złapać i ochronnie do siebie przygarnąć.
- Och... och - wymamrotała niezręcznie, rumieniąc się i opuszczając głowę.
Co powinna zrobić? Wstać i odejść? Skończyć pleść wianek, złożyć go na nagrobku i przeprosić? Wyglądało na to, że grób, jakkolwiek zaniedbany, nie był wcale tak opuszczony jak sądziła. Nie wiedziała, co mogłaby powiedzieć, by wytłumaczyć jakoś swoją obecność na ławce. Nie przyzna się przecież do tego, że opiekuje się od kilku dni porzuconymi nagrobkami, bo mężczyźnie mogło zrobić się przykro. Na pewno miał powód, by przez tak długi czas tu nie zaglądać.
Choć mięśnie napięły jej się jak do ucieczki, ostatecznie przesunęła się nieco na ławce, żeby zrobić mu miejsce. Wstać i odejść w tym momencie byłoby cholernie niezręcznie. Musiała chociaż skończyć ten wianek, co z nim jednak potem zrobi, nie miała pojęcia.
Może przesadzała. To przecież nic złego odwiedzać cmentarz. Mężczyzna nie powinien się na nią o to zdenerwować... prawda?
- Pan Macnair? - zapytała z niewielkim uśmiechem, zerkając na nazwisko wyryte w kamieniu. - Bardzo przepraszam, nie spodziewałam się, że kogokolwiek tu dzisiaj zastanę. Proszę, niech pan siada. Skończę tylko ten wianek na grób i zostawię pana w spokoju.
Szczupłe palce nieco jej się trzęsły, ale zdołała opanować nerwy i zabrać się z powrotem do pracy. Podczas skupienia bezwiednie przygryzała różowe usta, a złote kosmyki włosów opadały jej dziewczęco na czoło. Gdy skończyła pierwszy splot, zdała sobie sprawę, że zostało jej trochę dodatkowych goździków. Zrzucać je na ziemię byłoby szkoda, więc podjęła spontaniczną decyzję, aby związać je w jeden miniaturowy bukiecik.
Przez krótką chwilę obracała go w palcach, a potem z zaciśniętymi ze stresu zębami wyciągnęła go do mężczyzny i położyła mu na kolanach. Nie znała go, ale nie miała problemu, by odczuć wobec niego współczucie. Wyglądał młodo, a daty na nagrobku nie wskazywały, by pochowany tu człowiek zmarł w podeszłym wieku. Podejrzewała, że spotkało go w życiu wiele cierpienia. Być może nawet był jedną z ofiar ostatniej wojny.
- Nazywam się Kerry. Nie znamy się - powiedziała cicho, przedstawiając się skrótem (była przecież ostrożna i odpowiedzialna), a potem sięgnęła po kolejne kwiaty i wróciła do plecenia wianka. Niewiele jej zostało. To dobrze, bo niebo czerwieniało, wyglądało na to, że wieczór zbliżał się wielkimi krokami.
Pojawiał się tu tyle razy, lecz nigdy nie widział, aby ktokolwiek odwiedzał jego brata. Żadnych dowodów, że ktoś o nim pamiętał, a to budziło złość. Rodzina, która pozostała w Anglii, pozostawała obojętna na fakt, że jeden z Macnairów spoczął tutaj. Teraz za to przyszło mu trafić na dziewczynę, której nigdy wcześniej nie spotkał. Nie spuszczał wzroku z niej, ignorując w pierwszej chwili, jak mocno się wystraszyła. Nikogo nie powinno tutaj być, dlatego pierwszą myślą było, aby ją przegonić… jakkolwiek, nawet potęgując strach, który już wzbudził. Widząc, jak obejmuje leżące na kolanach kwiaty, ratując je przed upadkiem, zrezygnował z pierwszego zamiaru. Nie ukrył do końca rozbawienia, gdy zauważył rumieniec na kobiecych policzkach. Ostatnio zdarzało się to częściej, ale jakoś szczególnie się tym nie przejmował.
- Spokojnie.- jego głos stał się trochę łagodniejszy. Cokolwiek robiła, mogła dokończyć, zwłaszcza że chwilowo potwierdziło się jego przypuszczenie, była do bólu niegroźna albo sprawiała takie wrażenie i niedługo przyjdzie mu się przekonać o tym. Zdecydowanie wolał pierwszą opcję, nawet jeśli w razie czego… znajdowali się na cmentarzu i chociaż przeniesienie ciała, osoby trzecie miały już z głowy.
Kiedy przesunęła się na ławce, faktycznie skorzystał z okazji i usiadł obok.
- Nie przepraszaj. Również nie spodziewałem się, że ktoś tu będzie. Nigdy nie widziałem, aby ktokolwiek odwiedzał grób.- wyjaśnił, odrobinę tłumacząc swoją reakcję.- Znałaś Go?- spytał, zamierzając wybadać, kim ona może być i dlaczego zaplata wianek. Odwrócił wzrok, aby nie spoglądać na nią tak badawczo i nie patrzeć jej na ręce, gdy wróciła do swojego zajęcia.
Błądził wzrokiem po nagrobku, przeklinając w myślach osobę, która zniszczyła tablice. Dlatego też nie zauważył co robiła, ani jak wahała się co zrobić z kwiatami, które jej pozostały. Zerknął w dół, czując, jak coś wylądowało na jego kolanach. Wziął do ręki nieduży bukiecik, by zaraz przenieść spojrzenie na dziewczynę. Nie bardzo wiedział, co miałby powiedzieć, dlatego wolał milczeć.
Dobrze, że nie zdecydowała się podzielić swym współczuciem. Nie zareagowałby w sposób spokojny, nawet jeśli minęły lata, a on zobojętniał w tej kwestii. Problemem była jego impulsywność, która najpewniej doszłaby do głosu.
Słysząc jej imię, a raczej zdrobnienie, jeśli się nie mylił, zawahał się. Odruchowo zamierzał przedstawić się tak, jak zwykle to robił, wobec osób, którym nie ufał. Matthew. Ostatecznie zrezygnował.
- Cill.- odparł, rewanżując się formą, której najczęściej używały osoby znające go już dłużej, a nie przypadkowe.- Na to wychodzi, że już się znamy. Chociaż i tak jestem poszkodowany… ty moje nazwisko znasz.- skinieniem wskazał nagrobek, ale również nawiązując do tego, że sama wypowiedziała je, kalkulując, że najpewniej nosi to samo, które osoba spoczywająca w tym miejscu.-… Ja twojego nie.- dodał, pozwalając sobie na lekki uśmiech. Był jej odrobine ciekaw, a to sprawiało, że był gotów zmienić swoje nastawienie i póki nie dowie się tego, co go usatysfakcjonuje, mógł być wyjątkowo miły.
- Spokojnie.- jego głos stał się trochę łagodniejszy. Cokolwiek robiła, mogła dokończyć, zwłaszcza że chwilowo potwierdziło się jego przypuszczenie, była do bólu niegroźna albo sprawiała takie wrażenie i niedługo przyjdzie mu się przekonać o tym. Zdecydowanie wolał pierwszą opcję, nawet jeśli w razie czego… znajdowali się na cmentarzu i chociaż przeniesienie ciała, osoby trzecie miały już z głowy.
Kiedy przesunęła się na ławce, faktycznie skorzystał z okazji i usiadł obok.
- Nie przepraszaj. Również nie spodziewałem się, że ktoś tu będzie. Nigdy nie widziałem, aby ktokolwiek odwiedzał grób.- wyjaśnił, odrobinę tłumacząc swoją reakcję.- Znałaś Go?- spytał, zamierzając wybadać, kim ona może być i dlaczego zaplata wianek. Odwrócił wzrok, aby nie spoglądać na nią tak badawczo i nie patrzeć jej na ręce, gdy wróciła do swojego zajęcia.
Błądził wzrokiem po nagrobku, przeklinając w myślach osobę, która zniszczyła tablice. Dlatego też nie zauważył co robiła, ani jak wahała się co zrobić z kwiatami, które jej pozostały. Zerknął w dół, czując, jak coś wylądowało na jego kolanach. Wziął do ręki nieduży bukiecik, by zaraz przenieść spojrzenie na dziewczynę. Nie bardzo wiedział, co miałby powiedzieć, dlatego wolał milczeć.
Dobrze, że nie zdecydowała się podzielić swym współczuciem. Nie zareagowałby w sposób spokojny, nawet jeśli minęły lata, a on zobojętniał w tej kwestii. Problemem była jego impulsywność, która najpewniej doszłaby do głosu.
Słysząc jej imię, a raczej zdrobnienie, jeśli się nie mylił, zawahał się. Odruchowo zamierzał przedstawić się tak, jak zwykle to robił, wobec osób, którym nie ufał. Matthew. Ostatecznie zrezygnował.
- Cill.- odparł, rewanżując się formą, której najczęściej używały osoby znające go już dłużej, a nie przypadkowe.- Na to wychodzi, że już się znamy. Chociaż i tak jestem poszkodowany… ty moje nazwisko znasz.- skinieniem wskazał nagrobek, ale również nawiązując do tego, że sama wypowiedziała je, kalkulując, że najpewniej nosi to samo, które osoba spoczywająca w tym miejscu.-… Ja twojego nie.- dodał, pozwalając sobie na lekki uśmiech. Był jej odrobine ciekaw, a to sprawiało, że był gotów zmienić swoje nastawienie i póki nie dowie się tego, co go usatysfakcjonuje, mógł być wyjątkowo miły.
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Mężczyzna nie nakrzyczał na nią ani nie kazał z miejsca się wynosić. To już zdołało nieco załagodzić jej stres, zdawała sobie bowiem sprawę, że istnieli furiaci, którzy widząc obcą osobę przy grobie rodziny mogliby nie tylko ją postraszyć, ale może i nawet szarpnąć za ramię, zrzucić biały wianek, który zdążyła położyć po jednej stronie płyty. Nie rozumiała takich napadów agresji, ale miała okazję nie raz widywać je w szpitalu, również wobec tych, którzy wyłącznie pomagali. Tak to już było z ludźmi, że nie każdy miał w sobie dobroć, czy rozsądek. Dziś jednak najwyraźniej los się do niej uśmiechnął, ponieważ młody człowiek nie tyle nie wydawał się zły, co nawet zainteresowany. Zaróżowiła się lekko na łagodne "spokojnie", które kojarzyć się mogło z opanowywaniem przerażonego dziecka. Zazwyczaj to ona mówiła takie rzeczy, do pacjentów na moment przed bolesnym zabiegiem albo do napotykanych samotnych zwierząt.
Odważyła się unieść spojrzenie i prędko pożałowała, że to zrobiła.
Och rany, jaki on jest przystojny.
Głupio jej było akceptować takie myśli w tej chwili, byli przecież na cmentarzu, przy grobie bez wątpienia bliskiego dla niego człowieka, ale chyba tylko ślepa kobieta nie dostrzegłaby jak pięknie układał się cień na gładkich rysach mężczyzny, jaki uroczy był jego uśmiech. I dlaczego on się uśmiechał? To nie było miejsce na... na flirty!
Z zażenowaniem przesunęła językiem po ustach, zginając cienkie łodygi coraz szybciej, jakby miała w zamiarze błyskawicznie skończyć pracę. Nie byłoby to niezgodne z prawdą. Ławeczka była niewielka, siedzieli prawie ściśnięci, zrobiło jej się gorąco i duszno.
- To okropne, że nikt poza tobą go nie odwiedza - powiedziała wpierw szczerze, otwierając szeroko niebieskie oczy. Sama myśl była przykra. - Nie można zapominać o bliskich, nie ważne ile minęło lat. - Ostatnie słowa wydukała przez ściśnięte gardło, zdała sobie bowiem sprawę z tego, jak bardzo były prawdziwe; siedem lat na nagrobku wydawało się niczym w kontekście utraty, zwłaszcza, gdy przypominała sobie o mamie. Będzie o niej pamiętać i jej żałować nawet za dziesięć, dwadzieścia i trzydzieści lat, było o tym przekonana.
Chociaż w życiu nie widziała na oczy pochowanej tu osoby, skinęła głową w odpowiedzi na pytanie. Tłumaczenie się z tego, dlaczego tu jest, gdyby jej nie znała byłoby chyba zbyt wstydliwe i skomplikowane, liczyła więc na to, że pan Macnair nie będzie ją o to dopytywał. Małe zresztą szanse, że jeszcze kiedykolwiek się spotkają. Niestety.
Wplotła do wianka ostatnie kwiaty, a potem wstała na moment, by ostrożnie złożyć go po drugiej stronie płyty, naprzeciwko białego. Myślałby kto, że powinna się już zbierać, ale pan Macnair wciąż zadawał jej pytania, opadła więc znów na ławkę, tym razem nie odrywając od niego wzroku. Nic się przecież nie stanie, jak od czasu do czasu z kimś porozmawia, prawda? Miała do tego prawo, a to tylko cmentarz; przypadkowy, przystojny nieznajomy. Justine na pewno by ją zrozumiała.
I, no tak, nie wypadało flirtować na cmentarzu, ale to on zaczął!
Z początku nie miała pewności, czy mężczyzna sobie z niej nie żartuje. Cill brzmiało na bardzo... wyjątkowe imię, zanim jednak zdążyłaby dopaść ją trema, pokiwała głową z niewielkim uśmiechem.
- Ładne imię. Bardzo ładne, ale to chyba zdrobnienie, prawda? - Krew napłynęła jej na policzki, gdy zdała sobie sprawę, jak nieuprzejmie zabrzmiało to pytanie, prędko więc dodała pierwszą rzecz, jaką ślina jej na język przyniosła - Tak jak Kerry. Kerry to zdrobnienie od Kerstin, ale łatwiej się wymawia i chyba lepiej też brzmi - No nie, robię z siebie idiotkę jak nic! Czy on też był w stanie dostrzec jak mocno traciła głowę? - Oj, no nie wiem, czy powinnam zdradzać o sobie tak wiele. Słyszałam kiedyś, że kobietom wypada być tajemniczymi - dodała spokojniej, z większą rezerwą, przypominając sobie o tym, że jakkolwiek bardzo nie chciałaby poznać tego mężczyzny lepiej, była tutaj przecież w jakimś stopniu incognito.
Aby jednak zachować efekt bardziej kokieteryjny niż oschły, przechyliła głowę i skrzyżowała nogi w kolanach, tak, żeby sukienka podwinęła jej się nieco wyżej niż wypadało. Czemu jednak miałaby nie próbować przyciągnąć jego uwagi? Była przecież młoda i wolna.
Cóż, Kerstin nie miała co prawda takiej lekkości w obcowaniu z mężczyznami jak Justine, ale zawsze mogła spróbować. Ostatnio ciągle spędzała czas albo z pacjentami albo z własnymi braćmi, jeszcze trochę i zupełnie zatraci kobiecość.
Pan Cill Macnair miał bardzo przeszywające spojrzenie, które nieco ją peszyło, ale wytrwała, składając elegancko dłonie na kolanach.
- Ładnie pachniesz... - powiedziała, ponieważ męski zapach jego wody kolońskiej przyjemnie wyróżniał się na tle wilgotnego swądu starych nagrobków. - ...na tym cmentarzu - dodała nieco wyższym głosem, dochodząc do wniosku, że to chyba od początku nie było zbyt zgrabne zagranie.
No, ale przecież nie od razu Rzym zbudowano, każdy gdzieś zaczynał.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Odważyła się unieść spojrzenie i prędko pożałowała, że to zrobiła.
Och rany, jaki on jest przystojny.
Głupio jej było akceptować takie myśli w tej chwili, byli przecież na cmentarzu, przy grobie bez wątpienia bliskiego dla niego człowieka, ale chyba tylko ślepa kobieta nie dostrzegłaby jak pięknie układał się cień na gładkich rysach mężczyzny, jaki uroczy był jego uśmiech. I dlaczego on się uśmiechał? To nie było miejsce na... na flirty!
Z zażenowaniem przesunęła językiem po ustach, zginając cienkie łodygi coraz szybciej, jakby miała w zamiarze błyskawicznie skończyć pracę. Nie byłoby to niezgodne z prawdą. Ławeczka była niewielka, siedzieli prawie ściśnięci, zrobiło jej się gorąco i duszno.
- To okropne, że nikt poza tobą go nie odwiedza - powiedziała wpierw szczerze, otwierając szeroko niebieskie oczy. Sama myśl była przykra. - Nie można zapominać o bliskich, nie ważne ile minęło lat. - Ostatnie słowa wydukała przez ściśnięte gardło, zdała sobie bowiem sprawę z tego, jak bardzo były prawdziwe; siedem lat na nagrobku wydawało się niczym w kontekście utraty, zwłaszcza, gdy przypominała sobie o mamie. Będzie o niej pamiętać i jej żałować nawet za dziesięć, dwadzieścia i trzydzieści lat, było o tym przekonana.
Chociaż w życiu nie widziała na oczy pochowanej tu osoby, skinęła głową w odpowiedzi na pytanie. Tłumaczenie się z tego, dlaczego tu jest, gdyby jej nie znała byłoby chyba zbyt wstydliwe i skomplikowane, liczyła więc na to, że pan Macnair nie będzie ją o to dopytywał. Małe zresztą szanse, że jeszcze kiedykolwiek się spotkają. Niestety.
Wplotła do wianka ostatnie kwiaty, a potem wstała na moment, by ostrożnie złożyć go po drugiej stronie płyty, naprzeciwko białego. Myślałby kto, że powinna się już zbierać, ale pan Macnair wciąż zadawał jej pytania, opadła więc znów na ławkę, tym razem nie odrywając od niego wzroku. Nic się przecież nie stanie, jak od czasu do czasu z kimś porozmawia, prawda? Miała do tego prawo, a to tylko cmentarz; przypadkowy, przystojny nieznajomy. Justine na pewno by ją zrozumiała.
I, no tak, nie wypadało flirtować na cmentarzu, ale to on zaczął!
Z początku nie miała pewności, czy mężczyzna sobie z niej nie żartuje. Cill brzmiało na bardzo... wyjątkowe imię, zanim jednak zdążyłaby dopaść ją trema, pokiwała głową z niewielkim uśmiechem.
- Ładne imię. Bardzo ładne, ale to chyba zdrobnienie, prawda? - Krew napłynęła jej na policzki, gdy zdała sobie sprawę, jak nieuprzejmie zabrzmiało to pytanie, prędko więc dodała pierwszą rzecz, jaką ślina jej na język przyniosła - Tak jak Kerry. Kerry to zdrobnienie od Kerstin, ale łatwiej się wymawia i chyba lepiej też brzmi - No nie, robię z siebie idiotkę jak nic! Czy on też był w stanie dostrzec jak mocno traciła głowę? - Oj, no nie wiem, czy powinnam zdradzać o sobie tak wiele. Słyszałam kiedyś, że kobietom wypada być tajemniczymi - dodała spokojniej, z większą rezerwą, przypominając sobie o tym, że jakkolwiek bardzo nie chciałaby poznać tego mężczyzny lepiej, była tutaj przecież w jakimś stopniu incognito.
Aby jednak zachować efekt bardziej kokieteryjny niż oschły, przechyliła głowę i skrzyżowała nogi w kolanach, tak, żeby sukienka podwinęła jej się nieco wyżej niż wypadało. Czemu jednak miałaby nie próbować przyciągnąć jego uwagi? Była przecież młoda i wolna.
Cóż, Kerstin nie miała co prawda takiej lekkości w obcowaniu z mężczyznami jak Justine, ale zawsze mogła spróbować. Ostatnio ciągle spędzała czas albo z pacjentami albo z własnymi braćmi, jeszcze trochę i zupełnie zatraci kobiecość.
Pan Cill Macnair miał bardzo przeszywające spojrzenie, które nieco ją peszyło, ale wytrwała, składając elegancko dłonie na kolanach.
- Ładnie pachniesz... - powiedziała, ponieważ męski zapach jego wody kolońskiej przyjemnie wyróżniał się na tle wilgotnego swądu starych nagrobków. - ...na tym cmentarzu - dodała nieco wyższym głosem, dochodząc do wniosku, że to chyba od początku nie było zbyt zgrabne zagranie.
No, ale przecież nie od razu Rzym zbudowano, każdy gdzieś zaczynał.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Zdecydowanie nie był najlepszym przykładem człowieka dobrego, a rozsądek często uciekał, gdy poddawał się impulsywności. Na całe szczęście, dziewczyna trafiła na chwilę, kiedy najzwyczajniej w świecie nic go nie zirytowało, aż tak, aby okazał to wyraźnie i wyładował gniew na niej. Zaliczał się do narwańców, może już nie do takich furiatów jak dawniej, ale nadal potrafił być nieprzewidywalny i w dłuższej perspektywie niebezpieczny. Obecnie jednak zostało to stłumione ciekawością, próbą rozgryzienia co robi tu nieznajoma i ładna dziewczyna.
Widząc, jak uniosła wzrok i uciekła zaraz, wpatrując się w kwiaty, poczuł jak wzmaga się rozbawienie. Czasami dobrze się bawił doprowadzając przypadkowe osoby do takiego stanu, prowokując, aby dali się pochłonąć zawstydzeniu i przestawali panować nad sytuacją. Pewność siebie mocno w tym pomagała, a fakt, że niemożliwym było speszenie go, tym bardziej ułatwiało pastwienie się nad słabszymi. Nie zawsze musiał sięgać po brutalną siłę, często emocje były lepszym polem do specyficznej gry. Dawało to więcej rozrywki i zostawiało mniej śladów. Nie miał problemu, że sytuacja miała miejsce, gdy siedział przy grobie brata. Caleb znał go lepiej niż ktokolwiek, więc najpewniej nie zdziwiłby się, widząc, że znalazł sobie ofiarę w tak nietypowej sytuacji. Prawie mógł sobie wyobrazić jego pełne dezaprobaty spojrzenie i ciężkie westchnienie, gdy nie raz machał ręką, nie próbując zmienić Cilliana.
Kobiecy głos wyrwał go z chwilowego zamyślenia, w jakie popadł. Zerknął na nią, zastanawiając się, co mógłby powiedzieć. Było to rzeczywiście okropne, ale on nie mógł go porzucić tak do końca, byli sobie zbyt bliscy.
- Niektórzy potrafią zapomnieć, obojętnie jak ważna byłaby to dla nich osoba.- odparł, a jego głos nagle nie zdradzał emocji, brzmiał beznamiętnie.- Niestety nie da się porzucić bliźniaka, nawet kiedy przestaje być kompanem, idącym ramie w ramię.- dodał, podtrzymując ton.
Widząc potwierdzenie, że znała nieżyjącego Macnaira, spoglądał na nią dłuższą chwilę.
- Skąd go znasz? – spytał, nadal próbując wybadać teren, dowiedzieć się czegokolwiek. Nie wnikał nigdy w znajomości brata, a przynajmniej nie jakoś przesadnie. Wolał mieć jedynie pewność, że Caleb nie zapomina o podstawowych wartościach, jakie wpajano im od dziecka, a które wykluczały głębsze zażyłości ze szlamem, co nie jednokrotnie było powodem kłótni między bliźniakami. Z czasem udało mu się przetłumaczyć to bratu, ale trwało i tak dłużej niż powinno.
Obserwował, jak ułożyła kwiaty na nagrobku, a później wróciła na miejsce obok niego. Sądził, że odejdzie, ucieknie… bo tak wyglądała w pierwszej chwili, jakby jedyne co chciała to uciec, niczym spłoszony królik na widok drapieżnika. Pokiwał głową, potwierdzając jej przypuszczenia, że odwdzięczył się zdrobnieniem. Nie rozumiał jedynie, co wywołało wyraźniejszy rumieniec na dziewczęcych policzkach.- To zdrobnienie od Cillian.- wyjaśnił, nie robiąc z tego tajemnicy.
Słuchał, gdy zdradziła, jak brzmi jej pełne imię.
- Kerstin.- powtórzył po niej, jakby sprawdzając wydźwięk tego imienia. Podobało mu się bardziej niż to, co usłyszał w pierwszej chwili.- Brzmi zdecydowanie ładniej.- ocenił, nie zastanawiając się nawet czy dziewczynę to zainteresuje. Nie miał problemu z wyrażaniem opinii, pomimo tego, że często pozostawiał przemyślenia dla siebie i nie chciał się nimi dzielić.
Zawahał się na moment, gdy nie zdecydowała się zdradzić nazwiska.
- Bądźmy sprawiedliwi. Nie możesz wiedzieć o mnie więcej, niż ja o tobie.- stwierdził spokojnie, utrzymując minimalne uniesienie kącików ust. To nie było dla niego naturalne, ale póki Ona tego nie wiedziała, było łatwiej udawać miłego.- Możliwe.- pozornie dał za wygraną, ale to na pewno nie był koniec. Powiódł wzrokiem po jej sylwetce, zatrzymując błękitne tęczówki na granicy czerwonej sukienki i nagiej skóry. No proszę, czyżby jego tajemnicza towarzyszka nie była tak niewinna, jak się wydawała?
Spojrzał ponownie na jej twarz, akurat w chwili kiedy padły kolejne słowa, wprawiające go w zaskoczenie.- Hm, spodziewałbym się wszystkiego, ale nie czegoś takiego.- przyznał, dusząc w sobie śmiech, który najpewniej nie zabrzmiałby tak miło, jak powinien.- Prawie jak komplement, ale chyba jednak nie.- dodał, by sprowokować reakcję dziewczyny. Jakąkolwiek.
Widząc, jak uniosła wzrok i uciekła zaraz, wpatrując się w kwiaty, poczuł jak wzmaga się rozbawienie. Czasami dobrze się bawił doprowadzając przypadkowe osoby do takiego stanu, prowokując, aby dali się pochłonąć zawstydzeniu i przestawali panować nad sytuacją. Pewność siebie mocno w tym pomagała, a fakt, że niemożliwym było speszenie go, tym bardziej ułatwiało pastwienie się nad słabszymi. Nie zawsze musiał sięgać po brutalną siłę, często emocje były lepszym polem do specyficznej gry. Dawało to więcej rozrywki i zostawiało mniej śladów. Nie miał problemu, że sytuacja miała miejsce, gdy siedział przy grobie brata. Caleb znał go lepiej niż ktokolwiek, więc najpewniej nie zdziwiłby się, widząc, że znalazł sobie ofiarę w tak nietypowej sytuacji. Prawie mógł sobie wyobrazić jego pełne dezaprobaty spojrzenie i ciężkie westchnienie, gdy nie raz machał ręką, nie próbując zmienić Cilliana.
Kobiecy głos wyrwał go z chwilowego zamyślenia, w jakie popadł. Zerknął na nią, zastanawiając się, co mógłby powiedzieć. Było to rzeczywiście okropne, ale on nie mógł go porzucić tak do końca, byli sobie zbyt bliscy.
- Niektórzy potrafią zapomnieć, obojętnie jak ważna byłaby to dla nich osoba.- odparł, a jego głos nagle nie zdradzał emocji, brzmiał beznamiętnie.- Niestety nie da się porzucić bliźniaka, nawet kiedy przestaje być kompanem, idącym ramie w ramię.- dodał, podtrzymując ton.
Widząc potwierdzenie, że znała nieżyjącego Macnaira, spoglądał na nią dłuższą chwilę.
- Skąd go znasz? – spytał, nadal próbując wybadać teren, dowiedzieć się czegokolwiek. Nie wnikał nigdy w znajomości brata, a przynajmniej nie jakoś przesadnie. Wolał mieć jedynie pewność, że Caleb nie zapomina o podstawowych wartościach, jakie wpajano im od dziecka, a które wykluczały głębsze zażyłości ze szlamem, co nie jednokrotnie było powodem kłótni między bliźniakami. Z czasem udało mu się przetłumaczyć to bratu, ale trwało i tak dłużej niż powinno.
Obserwował, jak ułożyła kwiaty na nagrobku, a później wróciła na miejsce obok niego. Sądził, że odejdzie, ucieknie… bo tak wyglądała w pierwszej chwili, jakby jedyne co chciała to uciec, niczym spłoszony królik na widok drapieżnika. Pokiwał głową, potwierdzając jej przypuszczenia, że odwdzięczył się zdrobnieniem. Nie rozumiał jedynie, co wywołało wyraźniejszy rumieniec na dziewczęcych policzkach.- To zdrobnienie od Cillian.- wyjaśnił, nie robiąc z tego tajemnicy.
Słuchał, gdy zdradziła, jak brzmi jej pełne imię.
- Kerstin.- powtórzył po niej, jakby sprawdzając wydźwięk tego imienia. Podobało mu się bardziej niż to, co usłyszał w pierwszej chwili.- Brzmi zdecydowanie ładniej.- ocenił, nie zastanawiając się nawet czy dziewczynę to zainteresuje. Nie miał problemu z wyrażaniem opinii, pomimo tego, że często pozostawiał przemyślenia dla siebie i nie chciał się nimi dzielić.
Zawahał się na moment, gdy nie zdecydowała się zdradzić nazwiska.
- Bądźmy sprawiedliwi. Nie możesz wiedzieć o mnie więcej, niż ja o tobie.- stwierdził spokojnie, utrzymując minimalne uniesienie kącików ust. To nie było dla niego naturalne, ale póki Ona tego nie wiedziała, było łatwiej udawać miłego.- Możliwe.- pozornie dał za wygraną, ale to na pewno nie był koniec. Powiódł wzrokiem po jej sylwetce, zatrzymując błękitne tęczówki na granicy czerwonej sukienki i nagiej skóry. No proszę, czyżby jego tajemnicza towarzyszka nie była tak niewinna, jak się wydawała?
Spojrzał ponownie na jej twarz, akurat w chwili kiedy padły kolejne słowa, wprawiające go w zaskoczenie.- Hm, spodziewałbym się wszystkiego, ale nie czegoś takiego.- przyznał, dusząc w sobie śmiech, który najpewniej nie zabrzmiałby tak miło, jak powinien.- Prawie jak komplement, ale chyba jednak nie.- dodał, by sprowokować reakcję dziewczyny. Jakąkolwiek.
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Miała wrażenie, że zaczyna się plątać, zupełnie jakby ktoś rzucił na nią jakiś... jakiś podejrzany czar. Wiedziała dobrze, że minuty mijają, że zrobiła w tym miejscu już wszystko, po co przyszła, a jednak nie mogła zebrać się, aby zachować odpowiedzialnie (czy może raczej bardziej odpowiedzialnie niż zazwyczaj) i wyruszyć w cale nie najkrótszą trasę do domu, by zdążyć przed zmrokiem. Jeżeli zajdzie słońce, a ona dalej będzie siedzieć tu na tym cmentarzu albo nawet wędrować przez zagajniki, całe rodzeństwo stanie na nogi, żeby sprawdzić, co się z nią dzieje. Nie chciała ich martwić ani prowokować do złości.
Z drugiej strony nie była wcale aż tak dużo od nich młodsza, no i jako dorosła kobieta miała prawo mieć swoje sprawy. Gdyby miała możliwość poinformować ich dziś rano, że wróci później, to by to chętnie zrobiła, ale skąd miała wiedzieć, że spotka ją wieczorem tak miła niespodzianka? Mówi się trudno, oni czasami też wracali dużo później niż mówili i wątpiła, by którekolwiek z nich panikowało, myśląc o biednej Kerstin, wyglądającej ich z kuchennego okna.
Najważniejsze, że jest cała, zdrowa i bezpieczna. Nawet, jeżeli wcześniej spieszyła się, by jak najprędzej zaopiekować grobem, a potem uciec z cmentarza (takie miejsca w ciemności nabierały atmosfery, która w ogóle nie przypadała Kerstin do gustu), to teraz, w towarzystwie mężczyzny, czuła się znacznie pewniej. Był wysoki, dość dobrze zbudowany, uśmiechnięty, szarmancki. No, jedyne, co jeszcze mogło pójść źle, to gdyby okazało się, że chce ją w ten sposób omamić, no ale cmentarz leżał niedaleko głównej ulicy, zaczęłaby krzyczeć i ktoś by ich znalazł. Prawda?
Poczuła na karku pierwsze zalążki potu, ale zbyła je niepewnym chichotem. Nie no, to było nie w porządku. Nie mogła zakładać, że każdy miły mężczyzna, jakiego napotka, ma wobec niej złe zamiary. W ten sposób nigdy nie znajdzie męża!
Choć utrzymywanie ciągłego kontaktu wzrokowego było dla nieśmiałej Kerstin problematyczne, starała się jak mogła, by nie sprawiać wrażenia zbyt niewinnej. To chyba nie należało do zbyt zachęcających znaków, a chociaż przyznawała, że nie miała dużego doświadczenia w randkowaniu, to przecież nie tak, że nigdy nie miała chłopaka. Albo nigdy nie widziała żadnego nago.
Ciekawe, jak on wyglądałby...
O nie! Nie, Kerstin, o tym nie będziesz myśleć! Pomyśl o grobach! O kościach w trumnach!
Na całe szczęście, o ile można to w tej sytuacji tak nazwać, Cill skutecznie odwrócił jej uwagę.
- Bliźniak? - zapytała zduszonym głosem, unosząc na moment dłoń do ust. - Nie wiedziałam, że on... - Spojrzała na nagrobek. Miała na myśli oczywiście, że nie spodziewała się, że ich pokrewieństwo było tak silne, choć równie dobrze można to było interpretować jako zdziwienie faktem, że zmarły mężczyzna miał brata bliźniaka.
Kerstin nie miała bliźniaczki, ale próba wyobrażenia sobie, że w tak młodym wieku miałaby przychodzić na grób swojej siostry albo brata prawie wycisnęła jej łzy. Zwłaszcza, że trwała wojna i to nie było znów tak mało prawdopodobne.
Nie miała pojęcia, czy Cill życzy sobie współczucia od obcej osoby, niektórzy pacjenci stronili od takiej czułości, zdecydowała się więc na coś pośredniego między suchym okazaniem wsparcia a pełnym troski przytuleniem i wyciągnęła rękę; powoli, obserwując jego reakcje. Potem ostrożnie złapała go za dłoń i mocno ścisnęła, bez słowa, bez żadnych łez.
Miał bardzo ciepłą skórę i chętniej skupiłaby się na tym, niż na pytaniu, które jej zadał.
Och, kłamanie to taka straszna i obciążająca rzecz! Ale przyznanie się do poprzedniego kłamstwa byłoby jeszcze gorsze, zwłaszcza w sytuacji, gdy zdawali się odnajdywać wspólny język. Może kiedyś mu opowie o tym, dlaczego chodziła wieczorami po cmentarzu i pielęgnowała zaniedbane groby. Może kiedyś będą się z tego śmiali. Ale nie dzisiaj.
- To stara sprawa. Nie wiem, czy chcę do tego wracać - powiedziała zarumieniona, mrugając i opuszczając wzrok. - Późno dowiedziałam się, że umarł. Ale nie zapomniałam. - Nie zapominam nigdy o tym, że zmarłym, nawet obcym, należy się szacunek, dopowiedziała sobie w myślach, żeby uspokoić wrzeszczące sumienie.
Znacznie prościej było jej rozmawiać na tematy obecne, choć więcej się przy tym jąkała i na gruncie relacji damsko-męskich stawiała pierwsze kroki po długich tygodniach skupiania się na sprawach zgoła poważniejszych.
Musiała przyznać, że dużo komfortu przynosiła jej świadomość, że niemal nic o sobie nie wiedzą.
To spotkanie było jak czysta karta gotowa do zapisania, nieskażona wojną, czystością krwi i innymi straszliwymi rzeczami, o których słuchała na co dzień. Tego jej właśnie było potrzeba - chwili wytchnienia na rozmowie z facetem niezaangażowanym w magię. Z innym mugolem.
- Dziękuję, to bardzo miłe - przygryzła usta i uśmiechnęła się szczerze, choć lekko filuternie. - Cillian brzmi dumnie, podoba mi się to imię.
Niestety, wciąż dopytywał o to cholerne nazwisko, a ona jak na złość nie mogła zdecydować się między powiedzeniem prawdy (nie mogła, nie mogła, nie mogła), a wymyśleniem czegoś fałszywego. Tyle, że żadne nieprawdziwe nazwisko nie przychodziło jej akuratnie do głowy, a rozglądanie się po grobach w poszukiwaniu przypadkowego chyba nie należało do najlepszych pomysłów. Co by szkodziło podać prawdziwe? Przecież i tak jej nie znajdzie, a pewnie również nie skojarzy z nikim konkretnym.
No ale zasady, prawda?
Zamiast decydować się już teraz na kłamstwo, postanowiła zagrać na czas i wychyliła się w ławeczce, by szepnąć mu do coś do ucha. Mógł w ten sposób poczuć jej charakterystyczny zapach; perfumy, którą miały wspólną z Just, lekko słonej wody, osiadającej na ubraniach, gdy wieszała je od strony wybrzeża oraz tych wszystkich eliksirów i specyfików, jakich używali w lecznicy. Eliksir wiggenowy? Może, jego i tak nie wolno było jej podawać.
- No nie wiem, panie Macnair. Jaką mam gwarancję, że nie jesteś niedobry... że nie będziesz próbował mnie szukać? Porwać? - Zupełnie nie zdawała sobie sprawy z prowokującego wydźwięku wymawianych słów, bo w rzeczywistości chciała po prostu szybko zmienić temat i zobaczyć, jak zareaguje. Jeżeli go takie pytanie spłoszy albo podekscytuje, no to... hmm, na pewno będzie musiała rozważyć zerwanie tej znajomości przedwcześnie.
Odsunęła się i westchnęła, gdy usłyszała, co jeszcze miał jej do powiedzenia.
- Oczywiście, że to komplement! - sprostowała, zaniepokojona myślą, że mogłaby go urazić. - Przepraszam, wiem, że to nie jest odpowiednie miejsce... - Schowała twarz w dłoniach. - Ale tak tylko zwróciłam uwagę...
Dobrze, że Justine ani Michael jej nie widzieli, bo pewnie nie daliby jej o tym głupim tekście zapomnieć.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Z drugiej strony nie była wcale aż tak dużo od nich młodsza, no i jako dorosła kobieta miała prawo mieć swoje sprawy. Gdyby miała możliwość poinformować ich dziś rano, że wróci później, to by to chętnie zrobiła, ale skąd miała wiedzieć, że spotka ją wieczorem tak miła niespodzianka? Mówi się trudno, oni czasami też wracali dużo później niż mówili i wątpiła, by którekolwiek z nich panikowało, myśląc o biednej Kerstin, wyglądającej ich z kuchennego okna.
Najważniejsze, że jest cała, zdrowa i bezpieczna. Nawet, jeżeli wcześniej spieszyła się, by jak najprędzej zaopiekować grobem, a potem uciec z cmentarza (takie miejsca w ciemności nabierały atmosfery, która w ogóle nie przypadała Kerstin do gustu), to teraz, w towarzystwie mężczyzny, czuła się znacznie pewniej. Był wysoki, dość dobrze zbudowany, uśmiechnięty, szarmancki. No, jedyne, co jeszcze mogło pójść źle, to gdyby okazało się, że chce ją w ten sposób omamić, no ale cmentarz leżał niedaleko głównej ulicy, zaczęłaby krzyczeć i ktoś by ich znalazł. Prawda?
Poczuła na karku pierwsze zalążki potu, ale zbyła je niepewnym chichotem. Nie no, to było nie w porządku. Nie mogła zakładać, że każdy miły mężczyzna, jakiego napotka, ma wobec niej złe zamiary. W ten sposób nigdy nie znajdzie męża!
Choć utrzymywanie ciągłego kontaktu wzrokowego było dla nieśmiałej Kerstin problematyczne, starała się jak mogła, by nie sprawiać wrażenia zbyt niewinnej. To chyba nie należało do zbyt zachęcających znaków, a chociaż przyznawała, że nie miała dużego doświadczenia w randkowaniu, to przecież nie tak, że nigdy nie miała chłopaka. Albo nigdy nie widziała żadnego nago.
Ciekawe, jak on wyglądałby...
O nie! Nie, Kerstin, o tym nie będziesz myśleć! Pomyśl o grobach! O kościach w trumnach!
Na całe szczęście, o ile można to w tej sytuacji tak nazwać, Cill skutecznie odwrócił jej uwagę.
- Bliźniak? - zapytała zduszonym głosem, unosząc na moment dłoń do ust. - Nie wiedziałam, że on... - Spojrzała na nagrobek. Miała na myśli oczywiście, że nie spodziewała się, że ich pokrewieństwo było tak silne, choć równie dobrze można to było interpretować jako zdziwienie faktem, że zmarły mężczyzna miał brata bliźniaka.
Kerstin nie miała bliźniaczki, ale próba wyobrażenia sobie, że w tak młodym wieku miałaby przychodzić na grób swojej siostry albo brata prawie wycisnęła jej łzy. Zwłaszcza, że trwała wojna i to nie było znów tak mało prawdopodobne.
Nie miała pojęcia, czy Cill życzy sobie współczucia od obcej osoby, niektórzy pacjenci stronili od takiej czułości, zdecydowała się więc na coś pośredniego między suchym okazaniem wsparcia a pełnym troski przytuleniem i wyciągnęła rękę; powoli, obserwując jego reakcje. Potem ostrożnie złapała go za dłoń i mocno ścisnęła, bez słowa, bez żadnych łez.
Miał bardzo ciepłą skórę i chętniej skupiłaby się na tym, niż na pytaniu, które jej zadał.
Och, kłamanie to taka straszna i obciążająca rzecz! Ale przyznanie się do poprzedniego kłamstwa byłoby jeszcze gorsze, zwłaszcza w sytuacji, gdy zdawali się odnajdywać wspólny język. Może kiedyś mu opowie o tym, dlaczego chodziła wieczorami po cmentarzu i pielęgnowała zaniedbane groby. Może kiedyś będą się z tego śmiali. Ale nie dzisiaj.
- To stara sprawa. Nie wiem, czy chcę do tego wracać - powiedziała zarumieniona, mrugając i opuszczając wzrok. - Późno dowiedziałam się, że umarł. Ale nie zapomniałam. - Nie zapominam nigdy o tym, że zmarłym, nawet obcym, należy się szacunek, dopowiedziała sobie w myślach, żeby uspokoić wrzeszczące sumienie.
Znacznie prościej było jej rozmawiać na tematy obecne, choć więcej się przy tym jąkała i na gruncie relacji damsko-męskich stawiała pierwsze kroki po długich tygodniach skupiania się na sprawach zgoła poważniejszych.
Musiała przyznać, że dużo komfortu przynosiła jej świadomość, że niemal nic o sobie nie wiedzą.
To spotkanie było jak czysta karta gotowa do zapisania, nieskażona wojną, czystością krwi i innymi straszliwymi rzeczami, o których słuchała na co dzień. Tego jej właśnie było potrzeba - chwili wytchnienia na rozmowie z facetem niezaangażowanym w magię. Z innym mugolem.
- Dziękuję, to bardzo miłe - przygryzła usta i uśmiechnęła się szczerze, choć lekko filuternie. - Cillian brzmi dumnie, podoba mi się to imię.
Niestety, wciąż dopytywał o to cholerne nazwisko, a ona jak na złość nie mogła zdecydować się między powiedzeniem prawdy (nie mogła, nie mogła, nie mogła), a wymyśleniem czegoś fałszywego. Tyle, że żadne nieprawdziwe nazwisko nie przychodziło jej akuratnie do głowy, a rozglądanie się po grobach w poszukiwaniu przypadkowego chyba nie należało do najlepszych pomysłów. Co by szkodziło podać prawdziwe? Przecież i tak jej nie znajdzie, a pewnie również nie skojarzy z nikim konkretnym.
No ale zasady, prawda?
Zamiast decydować się już teraz na kłamstwo, postanowiła zagrać na czas i wychyliła się w ławeczce, by szepnąć mu do coś do ucha. Mógł w ten sposób poczuć jej charakterystyczny zapach; perfumy, którą miały wspólną z Just, lekko słonej wody, osiadającej na ubraniach, gdy wieszała je od strony wybrzeża oraz tych wszystkich eliksirów i specyfików, jakich używali w lecznicy. Eliksir wiggenowy? Może, jego i tak nie wolno było jej podawać.
- No nie wiem, panie Macnair. Jaką mam gwarancję, że nie jesteś niedobry... że nie będziesz próbował mnie szukać? Porwać? - Zupełnie nie zdawała sobie sprawy z prowokującego wydźwięku wymawianych słów, bo w rzeczywistości chciała po prostu szybko zmienić temat i zobaczyć, jak zareaguje. Jeżeli go takie pytanie spłoszy albo podekscytuje, no to... hmm, na pewno będzie musiała rozważyć zerwanie tej znajomości przedwcześnie.
Odsunęła się i westchnęła, gdy usłyszała, co jeszcze miał jej do powiedzenia.
- Oczywiście, że to komplement! - sprostowała, zaniepokojona myślą, że mogłaby go urazić. - Przepraszam, wiem, że to nie jest odpowiednie miejsce... - Schowała twarz w dłoniach. - Ale tak tylko zwróciłam uwagę...
Dobrze, że Justine ani Michael jej nie widzieli, bo pewnie nie daliby jej o tym głupim tekście zapomnieć.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Słysząc niepewny, może trochę nerwowy chichot dziewczyny, spojrzał na nią pytająco. Nie bardzo wiedział, co wywołało taką reakcję, ale cóż… zgonił to na fakt, że zwyczajnie jej nie znał. Zauważył w ostatnim czasie, że trafiał na zdecydowanie nieśmiałe panny, które łatwo było doprowadzić do momentu, w którym nieśmiałość brała górę. Nie przejmował się tym, chociaż zdecydowanie szybciej nudził się w takim towarzystwie. Jednak Kerstin zamierzał potraktować trochę inaczej, zważywszy w jakim miejscu przyszło im się spotkać. To musiało odbierać trochę więcej pewności siebie, młodej kobiecie.
Kiedy zdziwiła się z tego, jak spokrewnieni byli bracia, obudziła podejrzliwość, której nie krył w żadnym stopniu. Skoro go znała, powinna wiedzieć, nie ukrywali tego faktu, a jeśli znajomość dłuższa niż przypadkowe spotkanie, nie wierzył, że Caleb w luźnej rozmowie pominąłby to.
- Doprawdy? – mruknął i nawet jeśli nie zabrzmiał ostrzej, łagodność ustąpiła minimalnie.
Nikt do końca nie zrozumie jaką stratą była śmierć bliźniaka, jeśli takowego nie posiada. To coś więcej niż więź przeciętnego rodzeństwa, ciężko było to opisać w sposób, aby został w pełni zrozumiany. Dlatego sam nigdy nie próbował tego robić. Wystarczyło, że do dziś pamiętał wściekłość i ogrom bólu fizycznego oraz psychicznego, który wraz ze słabością ciała, powaliły go w niedużym mieszkaniu należącym do Justine. Nawet zemsta na zdrajcy nie ukoiła tego wtenczas. Dokonał tego dopiero czas i krzywda wyrządzona wielu ludziom, bo ból innych był bardziej akceptowalny niż jego własny. Po tamtym okresie pozostały jedynie miłe mu wspomnienia oraz brak zahamowań i litości względem innych. Był pewien, że przyjdzie dzień, w którym ponownie przyjdzie mu się tym zachłysnąć, nie mógł długo wytrzymać w tak względnym spokoju, jaki panował od tygodni.
Powędrował wzrokiem na jej dłoń, gdy ostrożnie wyciągnęła ją i złapała go za rękę. Nie potrzebował tego gestu, ale zbył to milczeniem i brakiem reakcji. To już nie był moment, gdy gniewem reagował na współczucie. Pozostawał obojętny, co zdradziło bez wątpienia spojrzenie, jakie jej rzucił, zacierając chwilowo otoczkę sympatycznego gościa.
- Kręcisz coś.- odparł, nie dając się tak zwieść. Nie nalegał jednak, aby wyjaśniła wszystko, jednak zaczynał wątpić w jej słowa, a to budziło ponownie pytanie. Co tu robiła?
Dla niej komfortem był fakt, że się nie znali, lecz dla niego było wręcz przeciwnie. To oznaczało stąpanie po niepewnym gruncie i chociaż mała gierka trwała nadal, a bawił się w tym przednio, zaczynał odczuwać braki konkretów. Mimo to utrzymywał najbardziej jak mógł pozory bycia miłym i niegroźnym. Był głupio nieświadomy, że siedzi obok osoby, którą w innych okolicznościach skrzywdziłby dotkliwie, może odebrał życie. Nie miałaby dla niego żadnej wartości, a teraz pozostawała bezpieczna z powodu jego niewiedzy.
Odpowiedział uśmiechem na jej podziękowanie i skinął lekko głową, gdy skomentowała jego imię. Darował sobie uświadamianie jej, że nie było za piękne, jeśli wiedziało się, od jakiego słowa pochodziło. Oznaczało wojnę, idealne na obecne czasy. Kiedy pochyliła się w jego stronę, faktycznie dotarł do niego zapach. Woń kwiatowych perfum wydawała mu się znajoma, lecz nie potrafił przypisać tego nikomu konkretnemu. Najpewniej czuł ją od jakiejś przypadkowej dziewczyny, którą miał okazję poznać w barze. Nic, co spowodowałoby zapalenie się czerwonej lampki.
Uniósł błękitne tęczówki na jej twarz.
- Wyglądam na porywacza? – uniósł brew, ale nawet nie próbował być poważny.- Nie jestem typem, który później ściga poznane na cmentarzu dziewczyny.- odparł żartem. Był praktycznie pewny, że już następnego dnia, niewinna Kerstin uleci z jego pamięci. To spotkanie poza miejscem, nie wyróżniało się niczym innym. Najpewniej zostanie zastąpione lepszym, które warte będzie zapamiętania.
Pochylił się nieco do przodu, opierając łokcie o uda, przenosząc spojrzenie ponownie na tablicę, gdzie widniało nazwisko „Macnair”.
- Nie odpowiednie miejsce? Daj spokój, jest jak każde inne.- skomentował, aby uspokoić ją w ten sposób
Kiedy zdziwiła się z tego, jak spokrewnieni byli bracia, obudziła podejrzliwość, której nie krył w żadnym stopniu. Skoro go znała, powinna wiedzieć, nie ukrywali tego faktu, a jeśli znajomość dłuższa niż przypadkowe spotkanie, nie wierzył, że Caleb w luźnej rozmowie pominąłby to.
- Doprawdy? – mruknął i nawet jeśli nie zabrzmiał ostrzej, łagodność ustąpiła minimalnie.
Nikt do końca nie zrozumie jaką stratą była śmierć bliźniaka, jeśli takowego nie posiada. To coś więcej niż więź przeciętnego rodzeństwa, ciężko było to opisać w sposób, aby został w pełni zrozumiany. Dlatego sam nigdy nie próbował tego robić. Wystarczyło, że do dziś pamiętał wściekłość i ogrom bólu fizycznego oraz psychicznego, który wraz ze słabością ciała, powaliły go w niedużym mieszkaniu należącym do Justine. Nawet zemsta na zdrajcy nie ukoiła tego wtenczas. Dokonał tego dopiero czas i krzywda wyrządzona wielu ludziom, bo ból innych był bardziej akceptowalny niż jego własny. Po tamtym okresie pozostały jedynie miłe mu wspomnienia oraz brak zahamowań i litości względem innych. Był pewien, że przyjdzie dzień, w którym ponownie przyjdzie mu się tym zachłysnąć, nie mógł długo wytrzymać w tak względnym spokoju, jaki panował od tygodni.
Powędrował wzrokiem na jej dłoń, gdy ostrożnie wyciągnęła ją i złapała go za rękę. Nie potrzebował tego gestu, ale zbył to milczeniem i brakiem reakcji. To już nie był moment, gdy gniewem reagował na współczucie. Pozostawał obojętny, co zdradziło bez wątpienia spojrzenie, jakie jej rzucił, zacierając chwilowo otoczkę sympatycznego gościa.
- Kręcisz coś.- odparł, nie dając się tak zwieść. Nie nalegał jednak, aby wyjaśniła wszystko, jednak zaczynał wątpić w jej słowa, a to budziło ponownie pytanie. Co tu robiła?
Dla niej komfortem był fakt, że się nie znali, lecz dla niego było wręcz przeciwnie. To oznaczało stąpanie po niepewnym gruncie i chociaż mała gierka trwała nadal, a bawił się w tym przednio, zaczynał odczuwać braki konkretów. Mimo to utrzymywał najbardziej jak mógł pozory bycia miłym i niegroźnym. Był głupio nieświadomy, że siedzi obok osoby, którą w innych okolicznościach skrzywdziłby dotkliwie, może odebrał życie. Nie miałaby dla niego żadnej wartości, a teraz pozostawała bezpieczna z powodu jego niewiedzy.
Odpowiedział uśmiechem na jej podziękowanie i skinął lekko głową, gdy skomentowała jego imię. Darował sobie uświadamianie jej, że nie było za piękne, jeśli wiedziało się, od jakiego słowa pochodziło. Oznaczało wojnę, idealne na obecne czasy. Kiedy pochyliła się w jego stronę, faktycznie dotarł do niego zapach. Woń kwiatowych perfum wydawała mu się znajoma, lecz nie potrafił przypisać tego nikomu konkretnemu. Najpewniej czuł ją od jakiejś przypadkowej dziewczyny, którą miał okazję poznać w barze. Nic, co spowodowałoby zapalenie się czerwonej lampki.
Uniósł błękitne tęczówki na jej twarz.
- Wyglądam na porywacza? – uniósł brew, ale nawet nie próbował być poważny.- Nie jestem typem, który później ściga poznane na cmentarzu dziewczyny.- odparł żartem. Był praktycznie pewny, że już następnego dnia, niewinna Kerstin uleci z jego pamięci. To spotkanie poza miejscem, nie wyróżniało się niczym innym. Najpewniej zostanie zastąpione lepszym, które warte będzie zapamiętania.
Pochylił się nieco do przodu, opierając łokcie o uda, przenosząc spojrzenie ponownie na tablicę, gdzie widniało nazwisko „Macnair”.
- Nie odpowiednie miejsce? Daj spokój, jest jak każde inne.- skomentował, aby uspokoić ją w ten sposób
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Cokolwiek próbowała osiągnąć, ewidentnie nie bardzo jej wychodziło. Próbowała zachowywać się w sposób żartobliwy, ale z umiarem, żeby nie przedobrzyć i nie wzbudzić w mężczyźnie wrażenia, że umniejsza znaczenie tego miejsca. Nawet nie podejrzewała, jak ogromnym cierpieniem musiała być utrata bliźniaka, a chociaż od pogrzebu trochę minęło, tego typu ból z pewnością nie przemijał. Z drugiej strony, Cillian nie zdawał się również chętny na wspominki i odwracał głowę, kiedy próbowała okazywać mu współczucie. Nie mogła go rozgryźć. Czy jej obecność na tej ławce mu przeszkadzała? Czy w jakiś sposób ograniczała mu możliwość swobodnego przeżywania żałoby?
Z pewnością się jej tutaj nie spodziewał, tak jak ona jego. Jakiekolwiek miał plany, siłą rzeczy na nie wpłynęła.
Martwił ją brak reakcji i małomówność, bo zaczęła dopatrywać się w nich nie tylko niechęci, ale nawet podejrzliwości. Trudno było się dziwić. Kerstin Tonks nie była wybornym kłamcą, nie lubiła kłamać, zawsze wzbudzało w niej to wiele poczucia winy. I nawet jeżeli przez krótki moment zrobiło jej się przykro, że najwyraźniej nie ma co oczekiwać rozmowy i chwilki niegroźnych zalotów, zbyła te myśli i mocno zagryzła usta. No tak, na co liczyła budując rozmowę od początku na kłamstwie? Od razu powinna się była przyznać. Może atmosfera nie zrobiłaby się wtedy tak niekomfortowa.
Kiedy Cillian oskarżył ją o "kręcenie" mimowolnie oblała się potem, zaróżowiła, westchnęła chybotliwie, dając tym samym wiele potwierdzenia jego słowom.
Nadchodził wieczór, chyba powinna się już zbierać.
- Nie wyglądasz na porywacza. Przepraszam, to było nieuprzejme. Nie wiem, co we mnie wstąpiło - wymamrotała z wielkim zażenowaniem, zbierając się na nogi i sięgając po małą, brązową torbę, którą cały ten czas trzymała pod ławką.
Nie do końca zgadzała się ze stwierdzeniem, że cmentarz jest miejscem "jak każde inne", sama na pewno w ten sposób nie myślała. Przestała jednak aż tak wyrzucać sobie brak taktu, gdy zrozumiała, że być może dla Cilliana to naprawdę nie była wielka rzecz. Raczej go nie uraziła, co najwyżej zirytowała swoją ciągłą obecnością. Przybył tu przecież dla brata, nie dla niej.
Zostawiła mu wcześniej przygotowany bukiecik, bo i tak nie miała co z nim zrobić, a potem zarzuciła torbę na ramię. W środku nie miała wiele, proste rzeczy, jakie nosiła przy sobie zazwyczaj - niemalże pusty portfel, ołówek do robienia notatek, kraciastą chusteczkę, szklaną butelkę z wodą, bandaże, które sama szyła. Ze dwie fiolki eliksirów, które czasami - w nielicznych przypadkach - pozwalano zabierać jej do domu.
- Nie będę już panu przeszkadzać, nie chcę zajmować cennego czasu - Uśmiechnęła się z trudem, otrzepując czerwoną sukienkę z resztek kwiatów. - Życzę spokojnego wieczoru. I bezpiecznego.
Odeszła kawałek, ale nie mogła powstrzymać się, by jeszcze raz nie obejrzeć na Cilliana. Nie wydawał się rozeźlony, ale na pewno sfrustrowany, ponury. No to narobiła. Nie dość, że napsuła mu w planach, to jeszcze będzie teraz myśleć, że brat za życia coś przed nim ukrywał. Gdy zdała sobie sprawę z wagi własnego kłamstwa, pod powiekami zapiekły ją łzy wstydu. Czasami naprawdę zachowywała się jak skończony głupek.
Wciąż nie miała odwagi przyznać się do fałszu, ale chciała mu to jakoś wynagrodzić, więc na odchodne podzieliła się informacją prawdziwą, choć zapewne nie mającą większego znaczenia.
- Jestem Tonks. Kerstin Tonks - I nie czekając na odpowiedź, ruszyła w stronę drugiej alejki, która powinna prowadzić do bramy.
Z pewnością się jej tutaj nie spodziewał, tak jak ona jego. Jakiekolwiek miał plany, siłą rzeczy na nie wpłynęła.
Martwił ją brak reakcji i małomówność, bo zaczęła dopatrywać się w nich nie tylko niechęci, ale nawet podejrzliwości. Trudno było się dziwić. Kerstin Tonks nie była wybornym kłamcą, nie lubiła kłamać, zawsze wzbudzało w niej to wiele poczucia winy. I nawet jeżeli przez krótki moment zrobiło jej się przykro, że najwyraźniej nie ma co oczekiwać rozmowy i chwilki niegroźnych zalotów, zbyła te myśli i mocno zagryzła usta. No tak, na co liczyła budując rozmowę od początku na kłamstwie? Od razu powinna się była przyznać. Może atmosfera nie zrobiłaby się wtedy tak niekomfortowa.
Kiedy Cillian oskarżył ją o "kręcenie" mimowolnie oblała się potem, zaróżowiła, westchnęła chybotliwie, dając tym samym wiele potwierdzenia jego słowom.
Nadchodził wieczór, chyba powinna się już zbierać.
- Nie wyglądasz na porywacza. Przepraszam, to było nieuprzejme. Nie wiem, co we mnie wstąpiło - wymamrotała z wielkim zażenowaniem, zbierając się na nogi i sięgając po małą, brązową torbę, którą cały ten czas trzymała pod ławką.
Nie do końca zgadzała się ze stwierdzeniem, że cmentarz jest miejscem "jak każde inne", sama na pewno w ten sposób nie myślała. Przestała jednak aż tak wyrzucać sobie brak taktu, gdy zrozumiała, że być może dla Cilliana to naprawdę nie była wielka rzecz. Raczej go nie uraziła, co najwyżej zirytowała swoją ciągłą obecnością. Przybył tu przecież dla brata, nie dla niej.
Zostawiła mu wcześniej przygotowany bukiecik, bo i tak nie miała co z nim zrobić, a potem zarzuciła torbę na ramię. W środku nie miała wiele, proste rzeczy, jakie nosiła przy sobie zazwyczaj - niemalże pusty portfel, ołówek do robienia notatek, kraciastą chusteczkę, szklaną butelkę z wodą, bandaże, które sama szyła. Ze dwie fiolki eliksirów, które czasami - w nielicznych przypadkach - pozwalano zabierać jej do domu.
- Nie będę już panu przeszkadzać, nie chcę zajmować cennego czasu - Uśmiechnęła się z trudem, otrzepując czerwoną sukienkę z resztek kwiatów. - Życzę spokojnego wieczoru. I bezpiecznego.
Odeszła kawałek, ale nie mogła powstrzymać się, by jeszcze raz nie obejrzeć na Cilliana. Nie wydawał się rozeźlony, ale na pewno sfrustrowany, ponury. No to narobiła. Nie dość, że napsuła mu w planach, to jeszcze będzie teraz myśleć, że brat za życia coś przed nim ukrywał. Gdy zdała sobie sprawę z wagi własnego kłamstwa, pod powiekami zapiekły ją łzy wstydu. Czasami naprawdę zachowywała się jak skończony głupek.
Wciąż nie miała odwagi przyznać się do fałszu, ale chciała mu to jakoś wynagrodzić, więc na odchodne podzieliła się informacją prawdziwą, choć zapewne nie mającą większego znaczenia.
- Jestem Tonks. Kerstin Tonks - I nie czekając na odpowiedź, ruszyła w stronę drugiej alejki, która powinna prowadzić do bramy.
Nigdy nie był chętny na wspominki, będąc typem, który nie uzewnętrznia się sam z siebie, czując chęć opowiadania o trapiących problemach. Zwyczajnie tego nie potrafił, zachowując skrajną nieufność wobec osób, które chciały go poznać od tej konkretnej strony i zachowywały się, jakby to jemu robiły przysługę. Wątpił, aby wtenczas przeżywanie żałoby w taki sposób miało mu jakkolwiek pomóc. Teraz nie było to już potrzebne, gdy jego obecność na cmentarzu przy grobie Caleba, stawała się formalnością, czymś co odhaczał od czasu do czasu jako obowiązek.
Nie lubił, gdy ktoś próbował kłamać mu w żywe oczy i na dodatek robił to wyjątkowo nie umiejętnie. Miał za dużo do czynienia z przeróżnymi ludźmi, aby tak po prostu wierzyć na słowo, dlatego właśnie dopytywał i sprawdzał. Dzięki temu szybciej lub wolniej, ale docierał do prawdy. Obecnie też się do niej zbliżał na nieszczęście swej uroczej towarzyszki. Coś kręciła i nie ulegało to wątpliwością, a chwilę później sama potwierdziła jego przypuszczenia. Obserwował, jak zdradza nerwowość, reaguje na przyłapanie na słabym kłamstwie. Nie wydawała się głupia, stąd tym bardziej zastanawiało go, dlaczego próbowała go oszukać. Na całe szczęście kłamstwo nie było straszne, nie powodowało żadnych przykrych konsekwencji dla obu stron, stąd negatywne emocje, jakie wzburzyła, zaczęły przygasać. Co i tak nie zmieniło faktu, że spoważniał na dłuższą chwilę. Nastawienie zmienił dopiero rumieniec, jaki zobaczył na jej policzkach, a który wywołał nikły uśmiech. Kierowany impulsem dał jej spokój i nie drążył tematu. Zamiast tego skupił się na kolejnych słowach.
- Cieszę się.- mruknął, nawet jeśli głos nie zdradzał jakiejś przesadnej radości z tego powodu. Nawet gdyby wyglądał na porywacza i skończonego dupka, najpewniej nie przejąłby się tym. Na tym poziomie, miał gdzieś opinię ludzi.- Nieuprzejme? Daj spokój.- dodał, aby nie zachowywała się jak spłoszone zwierzątko. Przyglądał jej się uważnie, gdy ogarnęła się i wstała z ławeczki. Wyglądała, jakby szykowała się do ucieczki, ale nie zamierzał powstrzymywać dziewczyny. Dotrzymała mu towarzystwa, chociaż jej obecność była nieoczekiwana i najwyraźniej teraz miała się skończyć.
- Nie przeszkadzałaś jakoś szczególnie.- odparł, ale nie namawiał, aby została. Nigdy tego nie robił, nie widząc sensu w zatrzymywaniu swego rozmówcy czy rozmówczyni.- Wzajemnie. Wracaj bezpiecznie, Kerry.- drobne pożegnanie, nie niosło ze sobą faktycznej obawy o młodą kobietę.
Chwilę spoglądał za dziewczęcą sylwetkę, ale zaraz odwrócił wzrok, wbijając błękitne tęczówki w płytę nagrobku. Próba ucieczki myślami w stronę innych tematów spełzła na niczym wraz z chwilą, gdy usłyszał ponownie jej głos. Słowa, jakie wypowiedziała, wydawały się w pierwszej chwili nie trafić do niego.
- Tonks? – rzucił w przestrzeń, by zaraz obejrzeć się na nią. Miał wrażenie, że to jakiś mało śmieszny żart, ale tym razem miał pewność, że Kerry była z nim szczera. Sięgnął do kieszeni po różdżkę, podnosząc się z ławki i ruszając spokojnie za dziewczyną. Doganiając ją, wyciągnął lewą rękę, by zamknąć palce na kobiecym nadgarstku i szarpnąć wyjątkowo delikatnie tak, aby obróciła się w jego stronę.- Ładne nazwisko.- podjął lekkim tonem, jednak w spojrzeniu nie było już tych samych emocji, które zdradzał w rozmowie z nią.- Powiedz mi, Kerry… przypadek czy jesteś kolejną mugolaczką z tej rodziny? – wyjątkowo zrezygnował z określenia szlama, nie chcąc do końca niszczyć wizerunku miłego gościa. Nie łudził się, że to tylko zbieżność nazwisk, nawet jeśli wewnętrznie odrobinę ubolewał nad tym faktem. Była całkiem śliczna i interesująca, mimo drobnych potknięć, które złapała podczas wymiany zdań. Niestety wraz z nazwiskiem traciła pewną część swej wartości i mogła stać się ofiarą lub środkiem do osiągnięcia całkowicie innego celu. Kalkulował to na bieżąco, nie chcąc, aby okazja przepadła.
Nie lubił, gdy ktoś próbował kłamać mu w żywe oczy i na dodatek robił to wyjątkowo nie umiejętnie. Miał za dużo do czynienia z przeróżnymi ludźmi, aby tak po prostu wierzyć na słowo, dlatego właśnie dopytywał i sprawdzał. Dzięki temu szybciej lub wolniej, ale docierał do prawdy. Obecnie też się do niej zbliżał na nieszczęście swej uroczej towarzyszki. Coś kręciła i nie ulegało to wątpliwością, a chwilę później sama potwierdziła jego przypuszczenia. Obserwował, jak zdradza nerwowość, reaguje na przyłapanie na słabym kłamstwie. Nie wydawała się głupia, stąd tym bardziej zastanawiało go, dlaczego próbowała go oszukać. Na całe szczęście kłamstwo nie było straszne, nie powodowało żadnych przykrych konsekwencji dla obu stron, stąd negatywne emocje, jakie wzburzyła, zaczęły przygasać. Co i tak nie zmieniło faktu, że spoważniał na dłuższą chwilę. Nastawienie zmienił dopiero rumieniec, jaki zobaczył na jej policzkach, a który wywołał nikły uśmiech. Kierowany impulsem dał jej spokój i nie drążył tematu. Zamiast tego skupił się na kolejnych słowach.
- Cieszę się.- mruknął, nawet jeśli głos nie zdradzał jakiejś przesadnej radości z tego powodu. Nawet gdyby wyglądał na porywacza i skończonego dupka, najpewniej nie przejąłby się tym. Na tym poziomie, miał gdzieś opinię ludzi.- Nieuprzejme? Daj spokój.- dodał, aby nie zachowywała się jak spłoszone zwierzątko. Przyglądał jej się uważnie, gdy ogarnęła się i wstała z ławeczki. Wyglądała, jakby szykowała się do ucieczki, ale nie zamierzał powstrzymywać dziewczyny. Dotrzymała mu towarzystwa, chociaż jej obecność była nieoczekiwana i najwyraźniej teraz miała się skończyć.
- Nie przeszkadzałaś jakoś szczególnie.- odparł, ale nie namawiał, aby została. Nigdy tego nie robił, nie widząc sensu w zatrzymywaniu swego rozmówcy czy rozmówczyni.- Wzajemnie. Wracaj bezpiecznie, Kerry.- drobne pożegnanie, nie niosło ze sobą faktycznej obawy o młodą kobietę.
Chwilę spoglądał za dziewczęcą sylwetkę, ale zaraz odwrócił wzrok, wbijając błękitne tęczówki w płytę nagrobku. Próba ucieczki myślami w stronę innych tematów spełzła na niczym wraz z chwilą, gdy usłyszał ponownie jej głos. Słowa, jakie wypowiedziała, wydawały się w pierwszej chwili nie trafić do niego.
- Tonks? – rzucił w przestrzeń, by zaraz obejrzeć się na nią. Miał wrażenie, że to jakiś mało śmieszny żart, ale tym razem miał pewność, że Kerry była z nim szczera. Sięgnął do kieszeni po różdżkę, podnosząc się z ławki i ruszając spokojnie za dziewczyną. Doganiając ją, wyciągnął lewą rękę, by zamknąć palce na kobiecym nadgarstku i szarpnąć wyjątkowo delikatnie tak, aby obróciła się w jego stronę.- Ładne nazwisko.- podjął lekkim tonem, jednak w spojrzeniu nie było już tych samych emocji, które zdradzał w rozmowie z nią.- Powiedz mi, Kerry… przypadek czy jesteś kolejną mugolaczką z tej rodziny? – wyjątkowo zrezygnował z określenia szlama, nie chcąc do końca niszczyć wizerunku miłego gościa. Nie łudził się, że to tylko zbieżność nazwisk, nawet jeśli wewnętrznie odrobinę ubolewał nad tym faktem. Była całkiem śliczna i interesująca, mimo drobnych potknięć, które złapała podczas wymiany zdań. Niestety wraz z nazwiskiem traciła pewną część swej wartości i mogła stać się ofiarą lub środkiem do osiągnięcia całkowicie innego celu. Kalkulował to na bieżąco, nie chcąc, aby okazja przepadła.
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Kościół z cmentarzem
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka