Wydarzenia


Ekipa forum
Pub Rozbrykany Hipogryf
AutorWiadomość
Pub Rozbrykany Hipogryf [odnośnik]05.04.15 21:00
First topic message reminder :

Pub Rozbrykany Hipogryf

-
W powietrzu czuć przyjemny zapach piwa, smażonej ryby, frytek oraz papierosowego dymu. Do uszu dociera odgłos cichej muzyki, szmer rozmów, a od czasu do czasu głośniejszy toast. Za barem kobieta z zapamiętaniem poleruje kufel, żeby po chwili nalać do niego złocistego płynu ozdobionego białą pianą. W znajdującym się w Dolinie Godryka pubie czas płynie leniwie, spokojnie, a wszystkie zmartwienia życia codziennego wydają się błahostkami wobec przyjemności płynącej z kontemplacji uroków życia zapijanych whisky z lodem, tutejszym specjałem. Wnętrze urządzone jest ze smakiem, typowo dla podobnych lokali rozsianych po małych mieścinach na całych Wyspach Brytyjskich. Przy barze ciągnie się rząd wysokich stołków bez oparcia, na brązowej, nieco zakurzonej miejscami podłodze przy stoikach ustawione są obite skórą krzesła. Na oknach naklejono ruchome wycinki z różnych gazet. Do pubu przychodzą wyłącznie czarodzieje, a sam budynek skryty jest za prostą iluzją podniszczonej kamienicy z zablokowanym wejściem.

Możliwość gry w darta.


Lokal zamknięty

Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?


Lokal został zamknięty do odwołania. Można jednak prowadzić rozgrywki mające miejsce przed budynkiem.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 21:01, w całości zmieniany 3 razy
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pub Rozbrykany Hipogryf - Page 11 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Pub Rozbrykany Hipogryf [odnośnik]20.08.20 21:30
Wspomniał jedynie o rozmowach ze znajomymi, a co dopiero z obcymi... Po aresztowaniu miał się na baczności. Uważał na wypowiadane słowa. Bał się, że znowu ktoś go powiąże z rebelią Harolda Longbottoma i ponownie wtrącą go do Tower... Nie chciał ryzykować. To było potworne doświadczenie i wiele by dał, aby nigdy więcej się nie powtórzyło.
- W sumie teraz cała Wielka Brytania jest jak takie pole... - mruknął.
Uśmiechnął się, zastanawiając, czy mała Amelia jest podobna do Billy'ego, czy też wspomnianej Camilli. Wolała quidditcha, czy sztukę? A może to za wcześnie, by stwierdzić? Jeśli tylko podobałaby się jej jego muzyka, to zostałaby ulubioną sześciolatką Harry'ego. A nie znał ich zbyt wiele. - Tyle by mi wystarczyło, abym i ja był! - zaśmiał się.
To czysty przypadek, że akurat miał instrument ze sobą. Gitara była jego najukochańszą towarzyszką i powierniczką wszystkich sekretów, tajemnic serca i duszy, ale nie nosił jej przecież ze sobą wszędzie. Skoro miał jednak spędzić u znajomego z Doliny Godryka kilka dni, to zdecydował się pomniejszyć instrument zaklęciem i zabrać ze sobą, aby umilić im wieczory grą i wspólnym śpiewem. Billy zapowiedział, że się pojawi, ale to właściwie nie było takie pewne. Teraz każda składana obietnica musiała mieć pewien margines błędu. - Byłoby mi niezwykle miło, gdybyście przyszli wszyscy. To w Irlandii. Za dwa tygodnie, na początku lipca, wyślę ci list kilka dni przed - odpowiedział, szczerze ucieszony tą wizją; nie dość, że pojawiłby się Billy, to mógłby ze sobą zabrać Josepha Wrighta, który wciąż grał w drużynie Jastrzębi i na pewno przyciągnąłby jeszcze więcej gości do lokalu... Ale jedno wzbudziło jego wątpliwości.
- Zaraz, zaraz... Hannah także nie jest poszukiwana? Masz z nią kontakt? - spytał oszołomiony. Zaraz rozejrzał się nerwowo, czy ktoś ich słyszał. Zamknął usta i potrząsnął głową. Nie chciał, aby Moore odpowiadał. Miał zamiar udawać, że tego nie powiedział.
Nie mógł się jednak powstrzymać. Był dumny z tego kawałka i chciał się pochwalić. Taką miał naturę narcyza. Z rękawa wysunął swoją różdżkę i machnął nią nonszalancko, szepcąc: - Engiorgio! - Błysnęło zaklęcie, gitara zaś powróciła do swych naturalnych rozmiarów. Smith odłożył różdżkę, instrument zaś wziął w dłonie z czułością godną gestów, którymi obdarowuje się ukochaną kobietę. Milczał chwilę, dostrajając ją odpowiednio, po czym palce szarpnęły struny. Dopiero jednak kiedy zaczął śpiewać, to wokół nich zapadła cisza - goście z najbliższych stolików zwrócili ku nim swe spojrzenia, zaintrygowani tym, co się działo. Może Billy czuł się skrępowany tą cudzą uwaga, zwłaszcza przez nieustannie towarzyszące mu poczucie zagrożenia, za to Harry błyszczał pod cudzymi spojrzeniami. Zaśpiewał głośno i czysto, z przyjemnością prezentując przyjacielowi na żywo to, co przed kilkoma chwilami zachwalał - a skończywszy wstał i skłonił się lekko, szeroko uśmiechniętym, bo kilkoro gości nagrodziło go brawami.
Dobrze, że wyjechał z Londynu na te kilka dni. Cieszył się z tego przypadkowego spotkania, które pozwoliło mu poczuć się normalniej, przyniosło spokój... Było trochę bardziej jak dawniej.

zt x2



Gdziekolwiek jesteś
- bądź przy mnie
Cokolwiek czujesz
- czuj do mnie
Jakkolwiek nie spojrzysz
- patrz na mnie
Czymkolwiek jest miłość
- kochaj się we mnie

Harry Smith
Harry Smith
Zawód : śpiewak, muzyk
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Ja bym kota nie wziął
na weekend.
A ty mi chciałaś
serce oddać,
na wieczność
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t7987-harry-smith https://www.morsmordre.net/t8560-markiza-anhelique#249750 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f189-hereford-square-7-15 https://www.morsmordre.net/t8559-skrytka-bankowa-nr-1938#249749 https://www.morsmordre.net/t8558-harry-smith#249747
Re: Pub Rozbrykany Hipogryf [odnośnik]24.11.20 22:49
Parsknęła śmiechem i aż się futerko różowe pofalowało przy kołnierzyku. Banda pijackich wróżb, pomyślna, cholernie kusząca, ale kompletnie nierealna. Obydwaj mieli taką fantazję jak Barry po dwóch chwalebnych łykach szkockiej. – Ty mu wróż prawdę, taką możliwą, Keaton, a nie jakieś cuda wianki. Numerek z Celestyną i loteria, ładnie, ale do złapania tylko w snach – prychnęła, kręcąc z niedowierzaniem głową. – Prędzej gwiazdy spadną z nieba, a mi odbije przez jakiegoś chłopa, i to bez kropli amortencji – zawyrokowała, nieświadoma tego, jak świat w najbliższych miesiącach zdąży wywrócić się do góry nogami. Żaden z nich nie mógł liczyć na uwagę Warbeck. Ceniło się nadęte dziewuszysko. Światowa, piękna, bogata. Jasne, Philippa potrafiła tańczyć lepiej od niej, choć może nie miała stada cudacznych psidwaków. A śpiew? Na co komu śpiew, kiedy samczy chór nucił za nią o wiele głośniej, z werwą i pasją iskrzącą się w tych przepitych oczyskach. Że niby Celka jest lepsza od tawernowej popijawy? Ha, nigdy w życiu!
Skrzywiła się, kiedy życzył jej tego bachora, kiedy budował kolejną boską przepowiednię, równie możliwą jak ta dla Bojczuka. Wolała go jednak trzeźwego, fantazja nie ponosiła tak bardzo, choć też potrafił lawirować na niebezpiecznej krawędzi. – A starsza siostra to niby źle, Keat? Chcesz mi coś powiedzieć?! Młodsi bracia to bałwany, fakt, ale czasami jest z nich pożytek. Przynajmniej można nad nimi zapanować. Nie podskoczą – wyrzekła całkiem dziarsko i pacnęła go lekko łokciem w bok. Wiedział, o co chodzi, prawda? – Chociaż jakbyś był starszy, to mogłabym się bujać z twoimi kumplami. Te kilka lat więcej i od razu coś we łbie. Nie to co dzikie, najarane gówniaki. Poświntuszą, a potem koniec tej ballady. – Westchnęła niby z rozczarowaniem, choć tak naprawdę nie miała czego żałować. A może gdzieś tam właśnie zasugerowała, że tego i owego kolegę Burroughsa gościła w łóżku? Może jednak lepiej, by niektórych rzeczy nie wiedział. – Mój syn… - warknęła na wstępie, wciskając się miedzy jego słowa. Proszę, już miał gotowy plan edukacji! – A może to ty powinieneś sobie takiego sprawić? Widzę, że masz kupę pomysłów. Nie byłoby mu źle z takim ojcem. Tylko matka… To przemyśl dobrze, Keat. Żadnych wpadek z portowymi dziwkami. Weź może jakąś porządnicką, ale najpierw sprawdź, czy jej stary to nie jest jakiś pieprzony morderca. Nie chciałabym cię chować przedwcześnie. Albo w sumie... może jakaś dzikuska? Umiałaby sobie z tobą poradzić. Dla pewności i tak dałabym jej kilka lekcji, a potem żylibyście jak w bajce. Wolni i szczęśliwi, zupełnie bez... - zaczęła się nakręcać i tak minęło dużo, dużo czasu.
Co za beznadzieja. Jak Phils tak głębiej sobie o tym pomyślała, to chyba wolałaby, by los nagle nie wepchnął ich trójki w trzy różne światy i nie rozdzielił tego, co zbudowali przez ostatnie lata. Widmo rodziny, zmian, dramatów i niepewności w końcu pewnie złapie ich za fraki i wystawi przyjaźń na próbę, ale na razie… na razie mogli po prostu iść pod scenę i świętować dalej. Poddała się dłoni Keata i mrugnęła zaczepnie do Bojczuka. Żadnych kataklizmów, nie dziś, nie teraz. Po prostu mieli się bawić, nawalić w trzy dupy i zupełnie nie zastanawiać się, co przyniesie los.


zt  charming  definitywne
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Pub Rozbrykany Hipogryf [odnośnik]28.11.20 16:36
20 sierpnia 1957 r.

Promyki słońca oświetlały pogrążoną w ciszy dolinę Reculver, prześlizgując się przez okna domku na klifie i rozlewając na blacie dużego drewnianego stołu, przy którym siedział Tom. Czarodziej od rana ślęczał nad stertą listów i swoim maleńkim notesem, w którym notował wszystko, co związane z Czarodziejskim Warsztatem Genthona. “Szanowny panie Genthon, poszukuję specjalisty, który potrafiłby naprawić moje radio”, “Panie Genthon, czy pana warsztat wciąż działa? Mam do naprawy fałszoskop”, “Szanowy panie Genthon, czy podjąłby się pan naprawy magicznego zegara?“.
Choć liczba zamówień wyglądała imponująco, zwłaszcza jak na panującą w kraju sytuację, to jednak rzeczywistość wcale nie była taka wesoła. Wiele zamówień, które zrealizował Tom, od tygodni pozostawała nieodebrana i nieopłacona.
Wiesz, chyba będziesz musiała trochę częściej latać na polowania. Na razie nie stać mnie na karmę z magicznej menażerii — westchnął, uśmiechając się smętnie do siedzącej w kącie pomieszczenia sowy, a ta zahukała cicho i zaszeleściła skrzydłami.
Nie łudził się, że wszyscy ci klienci w końcu - jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki - zgłoszą się do niego po odbiór i uregulują rachunek. Zapewne już dawno nie żyli, skryli się gdzieś, wyjechali lub, po prostu, nie mieli pieniędzy. Póki co nie miał jednak serca do tego, aby pozbyć się przedmiotów, które dla nich naprawił. Część z nich wciąż czekała więc na swoich właścicieli w Pubie pod Trzema Miotłami lub na plaży w Puddlemere, a część znajdowała się u Toma, schowana w dębowej szafie na strychu, czekając… na lepsze czasy? Tak naprawdę Tom sam nie wiedział, na co.
Dochodziło południe, gdy zamknął drzwi domku na klifie i ruszył w kierunku miasteczka Reculver. Nie tracił jednak czasu na podziwianie widoków i spacery. Gdy tylko znalazł się w odpowiednim miejscu, bez zbędnej zwłoki sięgnął za pazuchę i wyciągnął z niej różdżkę, przywołując po chwili Błędnego Rycerza.
Gdzie dzisiaj? — zapytał go Pat, szpakowaty kierowca z kolczykiem w kształcie wilczego kła zawieszonym na prawym uchu.
Somerset, Dolina Godryka — odpowiedział Tom, wskakując do środka i wrzucając zapłatę za kurs do niewielkiej sakiewki przewieszonej na przednim lusterku. Nim zdążył zająć jedno z najbliższych krzesełek, autobus wystrzelił przed siebie, wprost przez Reculver, przeganiając latarnie, ławki, budki telefoniczne, pojemniki na śmieci i drzewa. Maleńkie krzesełko, na którym siedział Tom, przesuwało się raz w lewą, raz prawą stronę, gdy Błędny Rycerz pokonywał kolejne hrabstwa i tereny.
Po chwili Pat wcisnął pedał hamulca i autobus zatrzymał się raptownie.
Somerset, Dolina Godryka!
Dzięki — odpowiedział uprzejmie Tom i zeskoczył ze schodków na zewnątrz. Huknęło i Błędny Rycerz ruszył przed siebie, wzniecając wokół obłoki kurzu, a po chwili rozpłynął się w powietrzu. Czarodziej poprawił przewieszoną na ramieniu torbę i rozejrzał się dookoła. Znajdował się na głównym placu Doliny Godryka - dużym, brukowanym dziedzińcu, do którego zbiegały się wszystkie uliczki w wiosce - tuż obok pubu Pod Rozbrykanym Hipogryfem. Pan Caron Steward,o ile było to w ogóle jego prawdziwe imię i nazwisko (nie wszyscy klienci Toma podawali w listach swoje rzeczywiste personalia - ba, nie wszyscy też ryzykowali spotkaniem twarzą w twarz, najczęściej zostawiając mu przedmioty do naprawy na pustkowiach lub w bezpiecznych miejscach, takich jak Pub pod Trzema Miotłami w Hogsmeade lub Hotel „Elizabeth” w Cliodnie) zapewne już na niego czekał, dlatego też, nie zwlekając zbyt długo Tom popchnął ciężkie drewniane drzwi pubu i wszedł do środka.
Wnętrze przywitało go zapachem smażonej ryby i papierosowego dymu, a także przyjemnymi, cichymi dźwiękami muzyki.
Dzień dobry — przywitał się uprzejmie ze stojącą za barem czarownicą. W środku było dość tłoczno, zwłaszcza jak na tę porę dnia. Dwóch sędziwych czarodziejów pochylało się nad partią magicznych szachów przy stoliku w głębi pubu, grupka czarownic dyskutowała nad czymś żarliwie, popijając whisky z lodem, a siedzące tuż obok małżeństwo jadło szarlotkę, podszeptując do siebie cicho nad najnowszym wydaniem “Walczącego Maga”.
Pan Cameron Steward siedział po lewej stronie, przy stoliku przy oknie, popijając piwo.
Pan Genthon — powiedział, gdy Tom dosiadł się do niego i przywitał. Miał tubalny, ciepły ton głosu. — Jak podróż?
Szybka i bezpieczna — odpowiedział Tom. Sięgnął do torby i wyjął z niej pomniejszony zaklęciem magiczny przybornik z narzędziami, pamiętający jeszcze czasy jego ojca. Wytłoczone na wysłużonej, drewnianej pokrywie litery układały się w napis: Czarodziejski Warsztat Genthona. — Wspominał pan w liście, że pańska zaczarowana szkatułka straciła swoje magiczne właściwości, dobrze pamiętam? — zapytał.
Pan Steward kiwnął głową i podał mu niewielkie, podniszczone zębem czasu drewniane pudełeczko.
Tak, ostatnio chyba się zepsuła i nie mieści już tylu przedmiotów, co kiedyś — powiedział. — Żaden z niej skarb, ale zależy mi na naprawie, bo to pamiątka rodzinna.
Tom kiwnął głową. Zanim wziął szkatułkę do ręki, upewnił się przy pomocy różdżki, czy nie jest zabezpieczona jakimś zaklęciem. Dopiero wtedy, mając pewność, że nie grozi mu żadne niebezpieczeństwo (na przykład poparzenie, rozmnożenie się szkatułki na kilka kopii, wybuch lub ogłuszający krzyk… cóż, metod na zabezpieczenie kosztowności było bardzo wiele, nie tylko w Banku Gringotta) sięgnął po nią i obrócił ją w dłoniach, oglądając ze wszystkich stron. Posrebrzane litery wytłoczone na pokrywie układały się w napis: Ne quid nimis.
Nic ponad miarę — pośpieszył z wyjaśnieniami pan Steward, dostrzegając spojrzenie Toma i uśmiechnął się. — Mój ojciec miał specyficzne poczucie humoru... Jak pan myśli, panie Genthon, uda się ją naprawić?
Po to tu jestem. — Tom uśmiechnął się uprzejmie. — Co próbował pan w niej schować?
W odpowiedzi na to pytanie pan Steward zmierzył go uważnym wzrokiem.
Proszę wybaczyć, że dopytuję. Próbuję ustalić, czy to kwestia zepsutej pojemności czy na przykład niechęć do jakichś konkretnych przedmiotów — wyjaśnił spokojnie Tom.
Próbowałem z kilkoma przedmiotami… Biżuterią. Wszystkie należały do mojej żony.
Tom kiwnął głową i otworzył szkatułkę. Była pusta w środku, choć nie spodziewał się niczego innego. Sięgnął po swój magiczny przybornik i, przywracając go do prawdziwych wymiarów, wyjął z niego kilka przypadkowych narzędzi. Chciał sprawdzić, jak czarodziejskie pudełeczko pana Stewarda zareaguje na zwykłe przedmioty. Z tego co wiedział, większość standardowych magicznych szkatułek mieściła do dwudziestu przedmiotów, nie więcej. Pierwszą do środka włożył KWEPiNkę (Kieszonkowy Wykrywacz Emocji Przedmiotów Nieożywionych produkcji Carricka Creswella) - maleńki miernik wyglądający niczym maleńki globus skrzyżowany z metrówką. Jako drugi w szkatułce znalazł się mały, nieco zniszczony przedmiot w kształcie wahadełka: Podręczny Demaskator Zaklęć Nie Do Końca Naprawczych produkcji Carricka Creswella, pamiętający jeszcze czasy Franka Genthona. A potem kolejny przedmiot. I jeszcze kolejny. I tak do momentu, aż nagle czarodziejska szkatułka zjeżyła się, łopotając zawiasami, i wypluła na stół wszystko, co miała w środku. Tym sposobem Tom doliczył się siedmiu przedmiotów. Po chwili spróbował ponownie, tym razem sięgając po stojący obok serwetnik, solniczkę, pieprzniczkę, pustą szklankę pozostawioną przez kogoś na parapecie, swój miniaturowy notes, zegarek pana Stewarda i kapsel po piwie. I znów to samo, co przed chwilą.
Wygląda na to, że po prostu się rozregulowała — zakomunikował pogodnym tonem głosu Tom. — To nic wielkiego, da się naprawić — dodał i od razu zabrał się do pracy.
Przez chwilę obaj milczeli.
Pański warsztat na Pokątnej nadal działa? — zapytał w końcu pan Steward, upijając z kufla łyk piwa. — Słyszałem, co się stało z Fortescue’ami i Tabbersami.
Tak, jakoś nas ominęło — odpowiedział zdawkowo Tom, wciąż pochylony nad szkatułką. W ostatnich miesiącach bardzo często musiał odpowiadać na to pytanie, dlatego zdążył już wyzbyć się emocji związanych z tym, co stało się w Londynie. Choć ciemna, głucha wyrwa, która pozostała w miejscu dawnej lodziarni Florence i Floreana oraz opustoszały sklep muzyczny Tabbersów przypominały mu o tym za każdym razem, gdy tylko pojawiał się w centrum stolicy, starał się nie rozpamiętywać. Ani nie myśleć o tym, że gdyby jego ojciec był tej nocy w Czarodziejskim Warsztacie Genthona, to również rzuciłby się do pomocy. Choć czuł gniew i rozżalenie, wiedział, że w niczym to nie pomoże. Nie chciał też ryzykować rozmów o polityce. — Ale większość klientów i tak woli spotykać się poza Londynem — dodał po chwili.
Sięgnął po leżący obok serwetnik i włożył go do szkatułki, po chwili dokładając kolejne przedmioty: notes, solniczkę, pieprzniczkę... Gdy włożył siódmy, zaczekał, lecz szkatułka pozostała nieruchoma. Nie poruszyła się także wtedy, gdy włożył do niej tuzin innych. Eureka.
Gotowe — powiedział z lekkim uśmiechem. Opróżnił szkatułkę i odsunął ją w kierunku pana Stewarda. — Jeśli po powrocie do domu okazałoby się, że nadal sprawia kłopot, proszę dać znać. Ale nie powinna.
Wspaniale! — uśmiechnął się pan Steward. — Oto pańska zapłata — dodał, wręczając Tomowi pięć galeonów.
Schowawszy pieniądze i przybornik z narzędziami do torby, Tom pożegnał się uprzejmie, a chwilę później był już na głównym placu Doliny Godryka, wzywając Błędnego Rycerza. Choć kusiło go, aby posiedzieć jeszcze w pubie Pod Rozbrykanym Hipogryfem i część zarobionych pieniędzy wydać na kufel piwa, to jednak wiedział, że nie może - miał w tym miesiącu inne, o wiele ważniejsze wydatki.

| zt


Jakieś tęsknoty się we mnie szamocą,

Za świa­tłem, ży­ciem, spo­ko­jem i mocą.
I próż­no, próż­no sen du­szy mej zło­ty
ści­gam bez­gwiezd­ną oto­czo­ny nocą.


Tom Genthon
Tom Genthon
Zawód : Złota rączka, właściciel "Czarodziejskiego Warsztatu Genthona"
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Kto pod kim zaklęcie rzuca, ten sam w siebie celuje.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8696-tom-genthon https://www.morsmordre.net/t8745-drusilla#260227 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f290-kent-reculver-domek-na-klifie https://www.morsmordre.net/t8743-skrytka-bankowa-numer-1211#260222 https://www.morsmordre.net/t8753-tom-genthon
Re: Pub Rozbrykany Hipogryf [odnośnik]14.12.20 14:27
| 17 lipca '57

Było jej ulubione ciasto. I były też świeczki; ich płomienie z biegiem czasu przemieniły się w blady, nieprzyjazny blask latarnii, otaczających pub. Z wargami ściśniętymi w niemal idealnie prostą kreskę wpatrywała się w pełny kufel miodowego piwa. Pianka zdążyła już opaść, a ona nie wzięła jeszcze pierwszego łyka. Co prawda, obok niej stało już jedno identyczne, lecz puste naczynie; ale za kolejne jakoś nie mogła się zabrać. Z pierwszym poszło szybciej ze względu na towarzyszącą jej w tamtym momencie determinację – wpadła do pomieszczenia z rozpędem, nie zatrzymując się nawet pod gradem spojrzeń, aż nie zasiadła w najdalszym kącie z wypełnionym po brzegi kuflem; stamtąd wystarczyło go przechylić i nie ustawać, dopóki przez jego dno nie zobaczyła skupionych na niej twarzy czarodziejów. Niektórzy kręcili głowami, inni spoglądali nieufnie; dziś jednak zupełnie się nimi nie przejmowała. Była pogrążona w swoich myślach – a raczej w próbie ucieczki przed nimi. Gniew, żal, wyrzuty sumienia, kłębki wspomnień… wszystko, co przez ostatnie miesiące spychała pod powierzchnię, teraz próbowało wydostać się i uderzyć ze zdwojoną siłą; wcale jej to z resztą nie dziwiło. Wiedziała, że niebezpiecznie balansuje na krawędzi swoich emocji, starając się robić dobrą minę czy grać rolę, która (jak sądziła) była od niej oczekiwana. Domyślała się, iż nic dobrego nie mogło przyjść z jej wiecznych ucieczek przed samą sobą. Mimo to, nie potrafiła inaczej. Świat nie miał sensu, a ona nigdy nie czuła się bardziej samotna.
Wcześniej nie zdawała sobie sprawy jak to jest kogoś stracić. Oczywiście miała za sobą pewien incydent z miłością, która odeszła – jednak ona nigdy nie należała do niej, nie mogła więc tak właściwie opłakiwać jej utraty. Emocji i odczuć nie można zaś było nauczyć się z książek i z opowieści. Nie wystarczyło mieć jakieś wyobrażenie czy przebywać obok kogoś, kto czegoś doświadcza. Nie. Ta wiedza przychodziła tylko na zaproszenie losu; bezlitośnie obdarowując tych, którzy znaleźli się na jej drodze. Strata smakowała gorzej niż piwo w trochę opustoszałym pubie – Rozbrykany Hipogryf zawsze kojarzył się jej z atmosferą uciechy, beztroską i przesadną liczbą gości. W piątki (choć jeśli była okazja to także w inne dni na przestrzeni tygodnia) z miejsca skrytego pod osłoną magii przed nieświadomymi oczami mugoli dochodziły huczne śpiewy i wesołe okrzyki, niekiedy przeplatane wiązankami obelg. W dzieciństwie drzwi tego miejsca były przed nią zamknięte, lecz doskonale pamiętała, że to tu wujowie ciągnęli papę po każdej większej uroczystości rodzinnej, a także właśnie w tych skromnych progach jej brat opijał swoje osiemnaste urodziny. Gdy przyszła jej kolej na osiągniecie pełnoletności, rodzice byli znacznie bardziej powściągliwi – w końcu gdzieś kończyła się ich Potterowa otwartość i zaczynała troska o córkę, która w ich oczach, pozostawała jeszcze dzieckiem. W tamtych złotych czasach Harriett przecież liczyła, że gdzieś na korytarzach Ministerstwa wypatrzy odpowiedniego kandydata na jej męża; a przed znajomymi chwaliła Effie jako przykładną panienkę. To ostatnie było właściwie całkiem miłe; w ustach mamy jej życie układało się w zadbaną całość i było pozbawione trosk czy wątpliwości. Dlatego pewnie zabolały ją przyszłe decyzje córki – najpierw rezygnacja bez większego wyjaśnienia z poważanego kursu w katedrze alchemii i uzdrowicielstwa, później równie gwałtowny wyjazd z kraju. Musiało to wyglądać dość paskudnie. Nigdy nie zaoferowała do tego godnych wyjaśnień czy przeprosin; nigdy nie poświęciła czasu, by postawić się w roli bliskich, których pozostawiała za sobą. Nie robiła tego, ponieważ wiązało się to z przyznawaniem się do błędu i odczuwaniem wyrzutów wobec siebie; akceptacja własnej winy była niezwykle trudna do domknięcia.
I dlatego w końcu zanurzyła usta w drugim kuflu piwa. Nie zwykła upijać się; nie sięgała w ogóle po żadne używki, ponieważ niespecjalnie ją interesowały. W tym momencie była jednak skłonna się im oddać. Jeśli to miało pomóc zapomnieć, nie myśleć, to wspaniale. Po tym jak pociągnęła solidny łyk, lekko zakręciło jej się w głowie – nie miała zbudowanej tolerancji, a poza tym spieszyła się, chcąc jak najszybciej osiągnąć jakiś efekt. Wydała z siebie przeciągłe westchnienie, po czym opadła ramionami na nieco klejącą powierzchnię stolika. Twarz oparła na dłoniach i z całym skupieniem, jakie zdołała z siebie wykrzesać, zaczęła rozglądać się w poszukiwaniu punktu zaczepienia. Skończyło się jednak tylko na nieznacznym machnięciu ręką w stronę barmana, który bez większego zaangażowania podążył do jej stolika.

[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Effie Potter dnia 16.12.20 15:22, w całości zmieniany 1 raz
Effie Potter
Effie Potter
Zawód : alchemiczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
uśmiechnę się, gdy wieńce śniegu
zakwitną zamiast róż szeregu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9029-filomena-effie-potter#271867 https://www.morsmordre.net/t9035-mandragora#272286 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f155-dolina-godryka-chatka-z-winorosla https://www.morsmordre.net/t9036-skrytka-bankowa-1717#272290 https://www.morsmordre.net/t9038-filomena-peony-potter#272314
Re: Pub Rozbrykany Hipogryf [odnośnik]15.12.20 20:52
Nieczęsto bywała w Dolinie. Choć ludzkość z natury ciągnęło do rozpamiętywania udręk, ona unikała tego jak ognia, unikała matki, niechętna konfrontować się z pozbawionym logicznego myślenia murem, w jaki z biegiem lat przeistoczył się kobiecy mózg. Ze zrozumiałych względów rzadko kiedy zjawiała się zatem w domu rodzinnym, zwykle objawiwszy się tylko na chwilę, na momencik, by sprawdzić, czy ojciec wciąż dychał. Czy nie zaniedbywał się zanadto w obliczu schorowanej, znerwicowanej małżonki zagarniającej gro atencji. Dziś - nie było inaczej. Odwiedziła go zaledwie na kilkanaście minut, wiedziała bowiem, że ten dzień Euclid Chang spędzić miała w szpitalu; dzięki temu odebrała także ze strychu kilka ksiąg należących do dziadków. Były napisane po chińsku, z czego Wren, niestety, nie rozumiała jeszcze prawie nic, ale wierzyła, że ich rozszyfrowanie prędzej czy później okaże się owocnym ćwiczeniem w praktyce języka. Traktowały o cesarskiej historii Chin, objaśniały zasady następujących po sobie dynastii i wyszczególniały najbardziej prominentnych władców wraz z ich zasługami dla rozwoju kraju i jego kultury. Interesowało ją to - i piekliło jeszcze bardziej, że od razu nie mogła tej treści przeczytać. Ale to nic. I na to przyjdzie czas.
Zanim jej postać znikła z Doliny, tknęło ją przeczucie: skierowała kroki do znajomego pubu, w którym nie było jej od lat, do Rozbrykanego Hipogryfa. Pamiętała jak w okresie adolescencji wraz z malutką garstką jeszcze ostałych przyjaciół próbowała przekonać barmana, że skończyła siedemnaście lat, a to oznaczało, że mógł sprzedać jej - im wszystkim - cięższy alkohol. Oczywiście mężczyzna za każdym razem filtrował nieporadne kłamstewko i odsyłał ich z kwitkiem, ewentualnie proponował bezalkoholowy odpowiednik, by przynajmniej mogli udawać dorosłych, skoro tak okrutnie im na tym zależało. Głupcy. Wszyscy razem i każdy z osobna, nęceni toksyczną perspektywą dojrzałości, która deptała, surowo weryfikując dziecięcą naiwność. Przynajmniej dziś Azjatka wspominała ich nierozwagę z pewnym rozrzewnieniem.
Z ciężką, skórzaną torbą u boku zawitała w progu przybytku i rozejrzała się po nim uważnie, pierwotnie skłonna zasiąść przy barze i zaczepić serwującego napitki pracownika pytaniem o dolinowe nowiny. Nie była przesadnie ich ciekawa, ale czymś należałoby zająć czas, który zamierzała tu spędzić - poza wspominkami dawnych lat, młodzieńczych, niekoniecznie przyjemnych i niekoniecznie tak ciepłych, jakimi pochwalić mogły się inne dzieciaki z okolicznych, magicznych domów. Ruszyła więc w kierunku drewnianego kontuaru, ciesząc nozdrza zapachem chmielu i miodu, nim zobaczyła, jak barman rusza w kierunku stolika z niewątpliwie znajomą jej czupryną. Potem kobieta podniosła głowę - i przedstawiła się Wren niewerbalnie, nieświadomie, chyba niezdolna dojrzeć jej wśród przyciemnionego światła, mijanej przez parę wychodzących czarodziejów.
Zmarszczyła lekko brwi na widok posępnego grymasu wykrzywiającego rumianą od alkoholu i tutejszego ciepła twarz. Dlaczego by do niej nie dołączyć? Często skazywała samą siebie na wysłuchiwanie smutków, zaś jej smutków - mogła wysłuchać bez wewnętrznej katorgi. Wren ruszyła w jej kierunku, bezczelnie wymijając przy tym barmana, który zatrzymał się gwałtownie i wymamrotał coś pod nosem, zawracając.
- Nisko upadłaś, Effie - zagadnęła miękko, krnąbrnie, a spojrzenie czarnych oczu osiadło na półmisku ciasta przylegającego do opróżnionego kufla po miodowym piwie. Czyżby? Azjatka zamruczała w zamyśleniu, przyłożyła palec wskazujący do podbródka i zadudniła nim kilka razy o gładką skórę, trochę teatralnie, a trochę w czystej kontemplacji. - Ach, no tak. Dziś siedemnasty - zacmokała z niezadowoleniem na swe chwilowe zaćmienie. Oczywiście, że był siedemnasty. Oczywiście, że tego dnia przypadały urodziny dziewczynki, z którą kiedyś była niemal nierozłączna, zanim los i niesnaski rodziców postanowiły inaczej. Czarownica westchnęła więc ciężko i ułożyła jedną dłoń na czubku głowy Potterówny, wsuwając palce między złote pukle i mierzwiąc je delikatnie, w manierze dziwnego pogłaskania, podobnego temu, jakim obdarza się ulubione kocię. - Dlaczego świętujesz sama? - Już nie sama, najwyraźniej, bo po chwili Wren zasiadła na krześle obok, na inne z kolei ładując ciążącą jej dotychczas torbę. Woluminy ważyły więcej, niż mogła się tego spodziewać. - Rozchmurz się. Przeżyłaś - ile? Dwadzieścia sześć lat? Wielu ludzi nie może pochwalić się nawet takim stażem - zaoferowała pocieszająco i odwróciła na chwilę głowę, unosząc ku górze dłoń w znaku dla barmana: zamawiała to samo, czym raczyła się Effie.



it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Wren Chang
Wren Chang
Zawód : handlarz krwią
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
tell her i wasn't scared.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8598-wren-chang#252999 https://www.morsmordre.net/t8601-yue#253113 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f252-pokatna-56-2 https://www.morsmordre.net/t8602-skrytka-bankowa-nr-2037#253118 https://www.morsmordre.net/t8603-wren-chang#253121
Re: Pub Rozbrykany Hipogryf [odnośnik]20.12.20 23:42
Może to przez osłonę alkoholu – a może przez zdenerwowanie znaczeniem dzisiejszej daty – ale rozpoznanie znajomej twarzy zajęło jej dłuższy moment. Wren zdążyła już pokonać połowę drogi między nimi zanim oczy blondynki zapłonęły ognikami zaskoczenia; do nich zaraz dołączyły wzniesione brwi i uśmiech wyznaczony lekkim zagięciem kącików ust. Zdziwienie wiązało się raczej z faktem zaniku kontaktu między kobietami (Effie tuż po powrocie z Francji stanęła ten jeden raz przed drzwiami ostatniego znanego jej miejsca pracy byłej Ślizgonki, lecz stchórzyła na starcie i nie podjęła kolejnych prób) niż z samych okoliczności. W końcu obie wychowały się w Dolinie i obie wiązały z nią wiele wspomnień – nawet jeśli w pewnym momencie zostały rozdzielone za sprawą zakazu zbliżania się. Nie oznaczał on jednak tego, że znajomość i troska zostały całkowicie wymazane; wręcz przeciwnie. Alchemiczka pamiętała doskonale jak siedziała z nosem w szybie, wypatrując rodziny Chang na pobliskiej ścieżce lub kilka prób skrycia się w krzakach ich sąsiadów, które raz skończyły się drobną wysypką (kto to widział przy płocie trzymać wyjątkowo drażniącą pokrzywę?), a innym razem żywiołową ucieczką przed psidwakiem, który poddał się dopiero, gdy zabrał jeden z jej bucików jako trofeum. Jej wysiłki z czasem stawały się coraz rzadsze aż w końcu ustały, a relacja utknęła w martwym punkcie, schowana między kartkami pamiętnika wraz z sekretnie wymienianymi liścikami. Dopiero w Hogwarcie ich ścieżki ponownie zetknęły się ze sobą, właściwie w podobny sposób, co teraz – Wren znalazła ją zagrzebaną stosem ksiąg, zagubioną we własnych myślach i tak po prostu, zwyczajnie, przysiadła się, łatając czas, który je dzielił.
Nisko upadłaś, Effie.
Przygryzła wargę, w tym samym momencie unosząc jeden kącik ust nieco wyżej i tworząc tym samym coś na kształt przekornego wyrazu twarzy. — Ciebie też miło widzieć, Wren — przywitała się, z konsternacją notując, że w jej głosie można było wyłapać pojedyncze nuty chrypki. Zmarszczyła lekko nos, licząc, że Azjatka puści to mimo uszu; w tym czasie odkaszlnęła, po czym podniosła się z poprzedniej pozycji i stuknęła dwukrotnie paznokciem w szklane naczynie, dając znak barmanowi, by przygotował jeszcze raz to samo. Może rzeczywiście wyglądała na tyle kiepsko, iż wymagało to interwencji. Nietuzinkowym zagraniem losu było podstawienie do tej roli właśnie jej. Chang w końcu reprezentowała część jej przeszłości, którą także powinna odstawić na półkę. Miała sobie do zarzucenia, że trudno jej było żyć w teraźniejszości – jej myśli zwykle chwytały się przeszłości lub wybiegały daleko przed siebie; nawet jej uczucia czy reakcje wydawały się niekiedy nieadekwatne może właśnie dlatego, że odnosiły się tak naprawdę do innych czasów. Skąd wynikała ta trudność, ciągłe chowanie się po kątach? Gdyby miała ochotę to eksplorować, nie wybrałaby się dziś do pubu.
Nie spodziewała się, iż skojarzy datę; istniała pewnie jakaś liczba opuszczonych urodzin, po których ich położenie w kalendarzu się zacierało. Najwyraźniej jednak nie dotyczyło to wszystkich – może niektóre rzeczy naprawdę zapadały w pamięć na zawsze. — Wraz ze zdmuchnięciem świeczek zorientowałam się, że to chyba ten moment, w którym liczba przeżytych lat bardziej martwi niż cieszy — odparła, powstrzymując pierwszy odruch wyznania jej głównego powodu, dla którego jej wybory potoczyły się właśnie tak. Wzruszyła nieznacznie ramionami, trzymając kontakt wzrokowy z nieoczekiwaną towarzyszką. Nie była przecież powierniczką jej tajemnic – nie tak jak niegdyś. Pytała jak wszyscy – z uprzejmości; a przynajmniej tak się Effie wydawało, gdy uważnie studiowała twarz Wren, nie będąc pewną ile w niej było z dawnej przyjaciółki. Po chwili jej wzrok ześlizgnął się nieco niżej, utykając w świeżo przyniesionym kuflu. — Dziękuję, Wren — rzuciła, odgarniając ruchem głowy jasne kosmyki z twarzy. — W twoich ustach brzmi to jak niemałe osiągnięcie. Jeśli miałabym umrzeć jutro, to przynajmniej to mi pozostanie — dodała przekornie, lecz w jej tonie brzmiała wyraźna nuta rozbawienia. Dwadzieścia sześć. Choć nie była szlachcianką, dla której tak długi stan pozostawania panną byłby niemal wyrokiem, to i w oczach krewnych Potterów (zwłaszcza kochanej ciotki) było to czymś niepokojącym. Taka ładna, taka zdolna, co mogło stać na przeszkodzie? Okazywało się, że całkiem dużo; na przykład jej kiepskie lokowanie uczuć lub zamknięcie się w sobie po pamiętliwej porażce. Niemniej, nie tylko to wybrzmiewało w tle słów drugiej czarownicy; od utraconych szans, mierne osiągnięcia i sam fakt, że niewiele się zmieniła od czasu, kiedy widziały się ostatnio. Idąc za tymi ponurymi myślami, uniosła kufel, zamierzając styknąć go z naczyniem, które stało przed Wren. — Twoje zdrowie i szczęście! — Ułożyła toast, dopiero po fakcie zastanawiając się czy był on na miejscu. Nie zatopiła jednak ust w alkoholu; postanowiła, że skoro i tak coś wypiła jeszcze przed przybyciem znajomej, to pozwoli jej nadrobić chociaż troszeczkę. Zamiast tego odłożyła naczynie na powierzchnię klejącego się stołu (przez salę przeszło głuche stuknięcie, a nieco jego zawartości wyleciało dookoła), po czym pochyliła się bliżej i wyszeptała konspiracyjnym tonem: — A ty, co tu robisz?
Effie Potter
Effie Potter
Zawód : alchemiczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
uśmiechnę się, gdy wieńce śniegu
zakwitną zamiast róż szeregu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9029-filomena-effie-potter#271867 https://www.morsmordre.net/t9035-mandragora#272286 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f155-dolina-godryka-chatka-z-winorosla https://www.morsmordre.net/t9036-skrytka-bankowa-1717#272290 https://www.morsmordre.net/t9038-filomena-peony-potter#272314
Re: Pub Rozbrykany Hipogryf [odnośnik]23.12.20 0:43
Nić ich wspólnej przeszłości przecięły znane już nożyce. Metalowe i diabelnie ostre, wiecznie niezadowolone, karykaturalnie wręcz pałające nienawiścią: choć Potterowie zapraszali panią Chang pomimo jej burzliwych nastrojów, chętni dać jej szansę prawidłowego funkcjonowania w sąsiedztwie, ich dobroć nie wystarczyła by uśpić czujność smoka. W pewnym momencie skończyło się wszystko - możliwość wspólnej zabawy na kolorowym podwórku, łapania żab w okolicznym stawie czy poszukiwania szlachetnych kamieni na jego brzegu, hasania wśród drzew na samym początku lasu. Kilka wymierzonych prosto w rodzinną dumę słów sprawiło, że drzwi Potterów zostały zamknięte, a pani Chang z wilczym biletem pławiła się w swym małym zwycięstwie, zadowolona z nokautu kolejnej z nowobogackich, fałszywych familii. To sprawiało jej przyjemność. Napędzało do kolejnego działania, do wąchania za mięsem niezgody; córki natomiast spoglądały na siebie przez zimną, okienną szybę, jedna z dłonią przyłożoną do szkła, druga machająca z ulicy czy spośród sąsiedzkich kwietników.
Widziała w tych posmutniałych, przygaszonych rysach wspomnienia Hogwartu. Odnalazły się pewnego wieczora w dusznej bibliotece, bez słowa, zaczytane w książkach, z myślą, że teraz będzie jak dawniej - i było. Inaczej, cicho, ale wciąż bezpiecznie. Tkwiły tak do późnej godziny, aż prefekt nie wygonił ich z pomieszczenia alarmując o nadchodzącej ciszy nocnej; bez słowa przyrzekły sobie na dobranoc, że następnego dnia szkolna książnica znów je połączy, bo nie istniało już nic, co mogłoby je rozdzielić. Były wtedy bezgrzesznymi dziećmi: co się stało, że dziś obie wydawały się tak odlegle inne od dawnego ja?
- Tęskniłaś? - rzuciła niby to obojętnie, ale w oczach błysnęły ogniki współdzielonego rozbawienia. Nawet mimo upływających lat ich rozmowy nie ulegały zmianie; były równie krnąbrne i złośliwe co kiedyś, a przede wszystkim były też ciepłe i znajome. Odczuła ulgę widząc, że Effie, choć nisko upadła, wciąż była tą samą Effie. Pochmurniejszą, ewidentnie katowaną przez nieustające rozmyślania na jeszcze nieznany temat, ale to nieistotne. Smutki w końcu odejdą, pozostawią po sobie regenerującą się ranę, a fundament pozostanie nienaruszony;  czarownica usiadła więc obok Potterówny i zmrużyła lekko oczy, słuchając jej wytłumaczenia. Blada dłoń uniosła się ku górze i zastygła delikatnie nad samym policzkiem Effie, fantomowa, poniekąd zmuszając ją do wyprostowania szyi i uważniejszego spojrzenia w tarcze ciemnych jak heban tęczówek. - Co cię martwi? Przecież wiem, że nie świeczki, ani nie nadchodząca starość - wymruczała miękko. Złośliwością maskowała faktyczną troskę: coś w oczach dawnej przyjaciółki łamało serce, dusiło nawet najpojemniejsze płuca, a Wren nie zamierzała stąd dziś odejść bez posiadania tej wiedzy. Bywała opiekuńcza - tylko wobec niektórych, wobec zaledwie garstki ludzi, tę słabość zawsze kamuflując za murem pozornego zimna i surowej oceny. Nawet w takich sytuacjach nie mogła pozwolić sobie na utratę rezonu, na porzucenie logiki i rzeczowego postrzegania; podczas gdy zatroskanych bliskich oślepiały troski, ona mogła być światłem, które prowadziło ich z powrotem do gotowości do działania. Przeznaczeniu czasem należało dać prztyczka w nos, by odwrócić bieg nadchodzących wydarzeń.
Opuściła dłoń gdy na ich stole zawitały dwa kufle napełnione pod sam szczyt miodowym trunkiem. Musiała przyznać, że pachniał obłędnie. Chyba nigdy nie kosztowała akurat tego gatunku, optując raczej za czystym chmielem, ewentualnie złagodzonym owocowym sokiem - zatem sięgnęła od razu po szkło i uniosła je do ust, biorąc ostrożny łyk. Bogaty smak rozlał się po gardle błogością, a to, co trafiło do żołądka, od razu zaczęło przyjemnie rozgrzewać. - Ale nie masz - skwitowała pewnie, posyłając czarownicy równie przekorny uśmiech. Do śmierci im obu było daleko. - To kwiat wieku. Co teraz robisz, w czym się spełniasz? Błagam, tylko nie mów mi, że w rodzeniu dzieci - jęknęła pod nosem, prędko zapiwszy tę otrząsającą myśl. W wieku były idealnym, zarówno ona, jak i Effie, do tego, by założyć w końcu rodzinę i powiększyć szlachetną społeczność czarodziejów o nowe narybki, jednak im częściej rozmowa schodziła na pokrewne temu tory, tym mocniej podsycało to wątpliwe chęci w głowie Wren. - Zdrowie - twoje i twoich dwudziestu sześciu lat - odparła z kwaśnym półuśmiechem i znów uraczyła się przepysznym piwem. Kontra była oczywista, skoro spotkały się pod dachem Rozbrykanego Hipogryfa akurat dzisiaj, należało odpowiednio uczcić nieprzewidzianą przez Azjatkę okazję; nie miała dla blondynki prezentu, musiało zatem starczyć jej towarzystwo i ucho nadstawione do słuchania żali i westchnień. Radości pewnie będzie dziś mniej. Urodziny nie dla każdego kojarzyły się wesoło. Gdy Effie spytała z kolei o powód jej pojawienia się w pubie, Chang wydęła nieco usta i uderzyła w nie kilka razy palcem, zamyślona. - Hm, prawdę mówiąc sama nie wiem - przyznała wreszcie. Nogi poniosły ją tu jakby samoistnie, wiedzione podświadomą potrzebą. - Odwiedzałam ojca. Matki wyjątkowo nie ma w domu, wiesz, więc teren był bezpieczny. A potem... Coś mnie tu ściągnęło. Pewnie ty - wzruszyła jednym ramieniem i ten sam palec przycisnęła do policzka blondwłosej czarownicy. W tym geście było coś z ciotek pojawiających się na świętach, wyszczypujących dzieci obok choinki, zanim te odpakują prezenty i na dobre zaszyją się w świecie niewinnych, młodych fantazji - ale i coś przyjaznego. - Wołałaś jak szyszymora, a nawet o tym nie wiesz - dodała czupurnie. Złośliwy uśmiech nie opuścił bladej twarzy, w skośnych oczach wciąż tańczył natomiast dobry humor; zwyczajowa obojętność, cicha obserwacja i kurtuazja zanikły gdzieś na rzecz faktycznej swobody w bezpiecznym towarzystwie. To zdarzało się nieczęsto.



it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Wren Chang
Wren Chang
Zawód : handlarz krwią
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
tell her i wasn't scared.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8598-wren-chang#252999 https://www.morsmordre.net/t8601-yue#253113 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f252-pokatna-56-2 https://www.morsmordre.net/t8602-skrytka-bankowa-nr-2037#253118 https://www.morsmordre.net/t8603-wren-chang#253121
Re: Pub Rozbrykany Hipogryf [odnośnik]28.12.20 18:43
Wtedy wydawało jej się to szalenie niesprawiedliwe; daleko poza jej rozumieniem leżał rozkaz wydany przez Euclid Chang. Po pierwsze – burzył spokojne morze tolerancyjnego podejścia Potterów zarówno do zawieranych znajomości jak i właściwie do wychowania dzieci. Po drugie – prezentował koncepcję jakiejś winy, którą jako niepewna reguł gry dziewczynka brała na siebie (bo skoro była kara, musiało zostać popełnione przewinienie) i którą chciała jakoś naprawić (lecz trudno było tego dokonać, skoro nie wiedziała, co było błędem). Zmuszona zaakceptować stan rzeczy, powolutku godziła się z istnieniem odgórnych schematów, które pozostawały poza jej kontrolą. Pomagali jej w tym rodzice, tłumacząc, że nie wszyscy czarodzieje podążali jednym tokiem myślenia; nie wszyscy mieli czyste zamiary. Sami współczuli towarzyszce zabaw swojej córki – lecz także mieli swoją dumę i wciąż posiadali granice, których nie przekraczali. Z resztą niedługo po nieszczęsnym incydencie oboje otrzymali należne awanse i coraz mniej czasu poświęcali znajomościom bez pokrycia; byli zbyt zabiegani, by jak kiedyś witać wszystkich w sąsiedztwie i zbyt ostrożni po kilku rozczarowaniach, by zmagać się z widmem nieprzyjaźni. Życie nabrało rozpędu i zanim się obejrzeli, role zostały już rozdane.
A jednak zdarzało się i tak, że los decydował o przemieszaniu nadanych kreacji – pojawiały się nowe możliwości, wcześniej zatarte ścieżki powracały do łask; Effie postrzegała to jako powroty i dzisiejszy wieczór był jednym z nich. Ich znajomość, choć na wiele miesięcy (a właściwie to nawet lat) zniknęła z pola widzenia, nieśmiało przypomniała o sobie ponownie. Gdyby jasnowłosa czarownica wierzyła w przeznaczenie pociągające za sznurki gdzieś za kulisami czasu, przyznałaby pewnie, że nic nie znika. Nie tak na zawsze. W rysach twarzy tliły się znaki przeszłości, w sposobie poruszania czy doborze słów, także kryły się rozdziały doświadczanych zdarzeń. Dzięki nim potrafiła zgadnąć, że nie tylko ona sięga pamięcią do poprzednich spotkań; nie tylko ona w drugiej osobie szuka odpowiedzi na niezadane pytania.
Czasami. Być może — odparła, niezdecydowana, która wersja bardziej pasuje do okazji. Obie były właściwie prawdziwe – często w tłumie obcy uśmiech łudząco podobny wydaje się do już znanego, innym razem wystarczy dojrzeć przypadkowy przedmiot, który skojarzy się bezwiednie z minionymi chwilami. Jej historia pełna była relacji, które zatarły się, bądź przepadły – dlatego też często zdarzały jej się podobne momenty. Stukot kopyt na brukowanych uliczkach Carcassonne, perlisty śmiech wśród ścian lecznicy, ręcznie haftowane suknie wystawione na rynku – tak wiele elementów samą swą naturą wzbudzało tęsknotę i poczucie winy. Jakby cały świat wyłożony był wskazówkami, które w końcu (czasami) objawiały się w pełnej postaci. Na przykład jako Chang, we własnej osobie. Oczywiście, że były momenty, gdy za nią tęskniła. Za zabawą, beztroską, ufnością. Za dzieciństwem w Dolinie, za marzeniami, które dopiero się formowały. Wszystko to rozmyło się zanim zdążyła się na dobre pożegnać; ciemne chmury powoli i niepostrzeżenie zbierały się aż utraciła możliwość przegnania ich raz na zawsze. No, może była to przesadnie pesymistyczna wizja, lecz dzisiejszy dzień był od narzekania i od snucia ponurych wniosków; liczyła w końcu na to, że słodycz miodowego piwa pomoże przegnać w zapomnienie zbliżającą się burzę.
Nie miała wyjścia; z drobną nutą zakłopotania podniosła wzrok, by skrzyżować go ze spojrzeniem towarzyszki. Sam gest zdawał się stawiać ją pod ścianą szczerości. Trudno było migać się od prawdy, gdy ktoś patrzył wprost – i to z taką uważnością. Effie zdradziło tylko drgnięcie warg. Poza nim, udało jej się schwycić poprzedniego motywu. — Może nie nadchodząca starość, ale upływ czasu sam w sobie. To, co sobą reprezentuje i to, czego mi nie zaoferował… — urwała, lawirując między myślami na tyle, by nie zdradzić przed nią głównego powodu. Choć ten wił się zniecierpliwiony; żądał wypuszczenia na powierzchnię, chciał być wysłuchany. Nawet mu się nie dziwiła – w końcu ukrywanie się było niemałym trudem. Jednakże alchemiczka nie chciała swoim ciężarem obarczać nikogo innego. A na pewno nie starej znajomej, i to przy pierwszej okazji do rozmowy po tak długim czasie. Nie chodziło nawet o to, że swoje sekrety trzymała przy sobie i unikała dzielenia się nimi; po prostu nie lubiła czuć się zależna, nie lubiła być źródłem problemów. Porzuciła wymówkę związaną ze starością, by przyjąć kolejną porcję alkoholu. Oplotła dłonie wokół jego chłodnego naczynia, przez chwilę skupiając się na odczuciu wilgoci zbierającej się na jej palcach. Gdy ponownie uniosła podbródek, dostrzegła pewną roztropność i podejrzliwość w tym, jak Azjatka podchodziła do trunku. — Miodowe piwo w Pubie pod Trzema Miotłami piłam na specjalne okazje — wyjaśniła pokrótce, czując nieokreśloną potrzebę uzasadnienia swojego wyboru. Czysty chmiel był dla niej zbyt gorzki; jak już piła, wolała się tym delektować. Choć bywało to niełatwe; w końcu niektóre eliksiry potrafiły smakować naprawdę paskudnie. — A tobie jak smakuje? — zagadnęła, szczerze ciekawa jej wrażeń.
Studiowała jej wyraz twarzy, po czymś część tej uwagi rozproszyła, by samej upić mały łyk Zaczynała odczuwać już lekkość, towarzyszącą zwykle stanowi upojenia. Dzieląc się krótką historią swoich preferencji nie wspomniała, że podczas wypraw do Hogsmeade kończyło się na jednym kuflu – a to był już chyba trzeci. Wydała z siebie rozbawione parsknięcie, gdy usłyszała o rodzeniu dzieci; z jakiegoś powodu ten pomysł wydał jej się w tym momencie, w tych okolicznościach wprost absurdalny. Chyba nigdy nie znajdowała się dalej od takiego celu niż teraz. Uspokoiwszy się, oparła jeden łokieć na blacie i na nim ułożyła twarz. Spoglądała teraz na czarownicę trochę pod kątem. — Chciałabym mieć taką pewność… — powiedziała z westchnieniem, choć właściwie nie zależało jej na takiej wiedzy. — Byłaś blisko, ale nie do końca. Co prawda, przejęłam dużą część obowiązków domowych od kiedy zaginęła moja mama. To już coś. — Zorientowała się, że właśnie się zdradziła. Otworzyła szarzej oczy, nie przestając mówić. Miała nadzieję, iż to jedno zdanie przepadnie pod lawiną kolejnych. — No tak. Mieszkam znów tu, w Dolinie i przyjmuję zlecenia alchemiczne. Takie czasy. — Wzruszyła nieznacznie ramionami, uśmiechając się też trochę głupio. W obecnie zajmowanej pozycji i tak poruszanie się miała utrudnione; w myślach za to karciła się za nieostrożne dobieranie słów, za brak siły woli, która powstrzymałaby ją może od wypicia takiej ilości piwa, która zdążyła jej rozwiązać język. Dlaczego, gdy miała jedną rzecz, której nie chciała tak łatwo zdradzić, to i tak od razu tego dokonała? Zamrugała nerwowo, czując jak pasma włosów przesłaniają jej pole widoku. Podniosła więc głowę i założyła niesforne (niewdzięczne) pasma za uszy. Wysłuchała odpowiedzi czarownicy, nieznacznie krzywiąc się na wspomnienie jej matki. Raz czy dwa razy widziała kobietę od kiedy ponownie zamieszkała w Dolinie; w obu sytuacjach ktoś postronny cierpiał pod gradem jej słów. — Może na starość zdobywam zdolność przyciągania, kto wie? — Podciągnęła do góry dłonie, zawieszając je w powietrzu. Wykonała bliżej nieokreślony ruch palcami, imitując podejrzane w teatrze sztuczki hipnotyzerów. Gest nie był w stanie nawet poruszyć magii zaklętej w powietrzu; mimo to Effie pochyliła się ku Wren z iskierkami nieśmiałej ekscytacji, połyskującymi w jasnych tęczówkach. — I jak? Zadziałało? Zgadnij, co próbowałam ci przekazać.

[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Effie Potter dnia 18.01.21 10:56, w całości zmieniany 1 raz
Effie Potter
Effie Potter
Zawód : alchemiczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
uśmiechnę się, gdy wieńce śniegu
zakwitną zamiast róż szeregu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9029-filomena-effie-potter#271867 https://www.morsmordre.net/t9035-mandragora#272286 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f155-dolina-godryka-chatka-z-winorosla https://www.morsmordre.net/t9036-skrytka-bankowa-1717#272290 https://www.morsmordre.net/t9038-filomena-peony-potter#272314
Re: Pub Rozbrykany Hipogryf [odnośnik]02.01.21 20:02
Wren nie tęskniła. Zapewniała o tym samą siebie z pieczołowitą surowością, podkreślając w myślach fakt, że każdy w końcu znika. Zaszywa się w swym przeznaczeniu rozsianym po świecie, a potem, jeśli los będzie miał taki kaprys, pojawi się na jej ścieżce ponownie, z opowieścią wypływającą spomiędzy warg, z przeżytym bagażem doświadczeń barwiącym tęczówki oczu niesamowitą głębią. Lubiła te powroty, to prawda, dlatego też cieszyła ją obecność Effie usadowionej nieopodal, to, że mogły na nowo odnaleźć się w szarudze rzeczywistości, która przytłoczyła je w dzieciństwie, a potem rozpuściła w Hogwarcie. Mogły dziś porozmawiać - na więcej tematów niż prace domowe z historii magii czy rozszyfrowanie zadanych receptur alchemicznych na eliksiry na najbliższy piątek; nie ograniczały ich mury szkoły i młodzieńcze rozprawki, wszak obie były dziś dorosłe, z historią wartą opowiedzenia. Nieistotne, że Chang swojej nie była skłonna opowiedzieć: broniła resztek prywatności niczym zaciekła lwica z czerwonego gobelinu Gryffindoru, gdyby jego symbol zamienić na kobiecy. Ale mogła słuchać - i to właśnie robiła, nie tylko dziś, lecz zawsze, gdy ktoś był skłonny dzielić się swą tajemnicą z tym bezdennym jeziorem uwagi. Zapamiętywała sekrety, ale nie wykorzystywała ich bez potrzeby. Nie szantażowała, nie doszukiwała się drugiego dna; po prostu analizowała w swoich myślach, selekcjonując popełnione błędy i ucząc się na nich, nawet jeśli wiedziała, że jej umysł pragnął samodzielnego zatopienia w lawie, by odkryć, że jest gorąca.
- Brzmisz jakbyś stała nad własnym grobem, Effie. Nie podoba mi się to - skwitowała twardo, niczym starsza siostra rugająca młodsze rodzeństwo za brak rozwagi. I robiła to dla jej dobra. - Właśnie teraz jest nasz moment na spełnienie, samospełnienie; jeśli czas czegoś ci odmawia, wyrwij to z jego rąk bez pytania - wzruszyła ramionami; bierz to czego potrzebujesz i nie czekaj, aż dobroć spadnie z nieba. Ona nigdy nie spada razem z deszczem. Obmywa cię nicość, chłodna wilgoć orzeźwia twarz, ale ostatecznie wybór zawsze należy do ciebie. Wren korzystała z tego przywileju garściami; rościła sobie prawa do wielu rzeczy, do wielu worów galeonów, sukcesywnie dbając o samą siebie. To chciała przekazać Potterównie: realistyczny brak bierności i lenistwa mogących doprowadzić na samo dno. Były jak kotwica ściągająca złotowłosą w świat niesplądrowanego, smutnego i przede wszystkim samotnego mułu. Te myśli zatopiła też w miodowym piwie; przyjemnie rozgrzewało ją od środka i powoli rozwiązywało język, jeden z kilkunastu węzłów gordyjskich. - Dobre. Wolę słodkie piwa od tych zwyczajnych - przyznała. Miód dodawał trunkowi doskonałego aromatu; po kilku kolejnych łykach czarownica zaczęła powoli obracać swój kufel na blacie stołu, przyglądając się nie tyle alchemiczce, co wilgotnym śladom pozostawianym przez naczynie na drewnianej powierzchni. Coś w tym wyznaniu wydawało się ją rozproszyć, przesunąć na inny tor kontemplacji, zanim Azjatka pozwoliła temu nabrać rzeczywistości w postaci melodii własnego głosu.
- Tęsknisz czasem do Hogsmeade? Miodowego królestwa, do Derwisza i Bangesa? - czarne tęczówki błysnęły delikatnie migoczącym śladem nostalgii. Rzadko kiedy powracała zadumą do tych wspaniałych, beztroskich czasów, gdy plany na życie mnożyły się w umyśle, a serce wyrywało odwagą do absolutnej samodzielności w świecie, który prędko zweryfikował młodzieńczy entuzjazm. - Jeśli chcesz, możemy teleportować się do Trzech Mioteł. Poczuć jak wtedy. W ramach urodzinowej wyprawy i specjalnej okazji - zaproponowała ciszej, niepewnie, z nieznacznie zmarszczonymi brwiami. Dlaczego nie ponowić zatraconej w upływających latach tradycji? Skoro to kiedyś sprawiało Effie szczęście, kojarzyło się pomyślnością, a Wren i tak nie przygotowała dla niej prezentu, ten powrót mógłby być właśnie takim podarunkiem. Odwiedzeniem przeszłości, skonfrontowaniem jej z rzeczywistością, może miłym wspomnieniem. Spojrzała na Effie kątem oka; nie było w niej nadziei, alchemiczka mogła odmówić bez wątpliwości i przestrachu względem potencjalnej obrazy, bowiem propozycja pozostawała wyłącznie propozycją.
Kiedy zaginęła moja mama. Nie drgnęła na tę rewelację, nie ujawniła w sobie zdumienia, kontrolując zewnętrzną fasadę starym nawykiem, machinalnym przyzwyczajeniem, które kamuflowało ją przed zagrożeniem płynącym właściwie zewsząd. Jedynie jej palec zadudnił głucho w szkło kufla, zanim dłoń owinęła się wokół naczynia i uniosła je do ust, pozwalając na kilka niewielkich łyków. Ponad połowa trunku zniknęła już z jej zamówienia, ale to nie otępiało naturalnych dla niej instynktów. Jeszcze nie.
- Och, a zatem alchemia. Dobra jesteś? - spytała swobodnie, spokojnie, tym samym pragnąc zapewnić Effie poczucie bezpieczeństwa. Dostrzegła bowiem w jej spojrzeniu to momentalne przerażenie, obezwładnienie świadomością, że obnażyła to, co tak skrzętnie próbowała ukryć. Nieudolnie, ale wciąż intensywnie. - Pewnie wykonujesz tylko te legalne zamówienia - zainsynuowała Azjatka, podparłszy brodę na wolnej, rozłożonej dłoni. Jej potrzeby związane z eliksirami póki co zaspokajała Frances, ale dobrze było wiedzieć, że ktoś znajomy również para się tą elegancką, skomplikowaną sztuką. Przezorny zawsze ubezpieczony. Spojrzała potem na niby to magiczny gest wykonywany przez kobietę, uśmiechnięta połowicznie, jednym kącikiem ust, zanim kończyna powróciła do poprzedniej pozycji i padły słowa zagadki. Co mogła jej przekazać? To dość oczywiste, choć Potterówna zapewne spodziewała się innej odpowiedzi. - Niech pomyślę... Że cierpisz i tęsknisz, dlatego tak smętnie przeżywasz swoje urodziny. Że nie wiesz, czy jeszcze zobaczysz swoją mamę. Pamiętam ją, urocza kobieta, bardzo miła. Dawała mi ciastka w tajemnicy, kiedy moja matka nie patrzyła - westchnęła ciężko, rozluźniając ekspresję. Powróciła do niej pewna posępność - współczucie? -, ciągnęło ją do ułożenia ręki na tej należącej do Effie i zapewnienia, że wszystko będzie dobrze, że rodzicielka odnajdzie się cała i zdrowa, ale w obliczu ostatnich wydarzeń było to wielce nieprawdopodobne. Jeśli zginęła bez śladu, pewnie już nie żyła. Ale dlaczego? Ze względu na niepewną sytuację rodowodu krwi? Co spowodowało, że pani Potter rozmyła się w powietrzu, pozostawiając po sobie wyłącznie żal na twarzy dziecka? - Możesz opowiedzieć, wyrzucić to z siebie, jeśli chcesz - zapewniła łagodniej. Ciszej, prawie niedosłyszalnie w barowym gwarze. Możesz, lecz nie musisz. Dawała jej wybór, jaki dawała każdemu; wysłucham, jeżeli jesteś gotowa.



it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Wren Chang
Wren Chang
Zawód : handlarz krwią
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
tell her i wasn't scared.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8598-wren-chang#252999 https://www.morsmordre.net/t8601-yue#253113 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f252-pokatna-56-2 https://www.morsmordre.net/t8602-skrytka-bankowa-nr-2037#253118 https://www.morsmordre.net/t8603-wren-chang#253121
Re: Pub Rozbrykany Hipogryf [odnośnik]14.01.21 21:21
Lokal zamknięty

Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?


Lokal został zamknięty do odwołania. Można jednak prowadzić rozgrywki mające miejsce przed budynkiem.

Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pub Rozbrykany Hipogryf - Page 11 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Pub Rozbrykany Hipogryf [odnośnik]18.01.21 12:11
Effie pamiętała. A w złotej klatce wspomnień niemal wszystkie twarze i zdarzenia w jakimś stopniu budziły jej tęsknotę. Była ona wątła, właściwie błaha w wyrazie, lecz silnie wbijała pazurki w strumień jej uczuć – bo to one były ofiarą władającej nią nostalgii. Nie sami ludzie, a wrażenia, które po sobie pozostawiali. W jej pamięci były one nienaruszalne, trwałe, wieczne – i choć nie zawsze odznaczały się pozytywnym zabarwieniem, to oferowały spokój swej pewności; nie można ich było zbudować na nowo, a tym samym nie sposób było potknąć się o nie czy napopełniać błędów. Tak więc z jednej strony widok Wren budził w niej lepką, ciepłą troskę, jaka była odbiciem jej dzieciństwa, a z drugiej była zmrożonym obrazem zastygłych w przeszłości doświadczeń. Momentami, gdy alkohol nieco rozmazywał jej wzrok, widziała dokładnie to, co już minęło – bez przykrych konsekwencji upływu lat i przyjmowania rozczarowań – ale to był jej problem i jej przekleństwo. Że tkwiła w miejscu, nie ucząc się nic a nic na własnych błędach. Naiwnie tkwiła płytko w morzu zobowiązań, tak usilnie próbując powstrzymać się od zatonięcia w zaangażowaniu. Jak widać, całkiem jej to wychodziło, skoro nawet urodziny miała spędzić w samotności. Ale tak naprawdę była wdzięczna za towarzystwo, które odnalazło ją, zanim utopiła się w szklance kary wymierzonej przeciwko sobie samej.
Powinnam była wiedzieć, że jeśli ktoś miał mnie znaleźć, to ty. Na jej licu nastąpiłą ledwie widoczna zmiana, spowodowana opracowanym w myślach wnioskiem – po chwili jednak zniknęła w strojonych minach względem towarzyszki. Rumieńce szły w parze z większą teatralnością ruchu gestów, a to wymagało większego wkładu pracy. — Wren, zaczynasz mówić zagadkami — skwitowała, nieznacznie marszcząc brwi na motywującą mowę, którą przedstawiłą Chang. Jej słowa na pewno nosiły nutki prawdy – nie wątpiła też w ich szczerość – aczkolwiek Effie dotykał problem dość powszechny. Nie wiedziała, czego miałaby chcieć. W tym niezwykle różniła się od byłej Ślizgonki; nie raz zastanawiała się nad tą kwestią, niejednokrotnie starała się wykrzesać motywację, choćby do tego, by podążać śladem cudzych marzeń. Była boleśnie świadoma tego braku, pustki, która tkwiła w miejscu, gdzie inni osadzali wielkie cele. Zazdrościła im posiadania tej iskierki, wyznaczającej drogę w ciemności – ona, spoglądając przed siebie, widziała jedynie niepewność. Jej alchemiczna kariera nie wliczała się w to. Podjęcie jej było praktycznym wyborem, w końcu interesowała się tworzeniem eliksirów i dzięki sporym nakładom pracy, była w tym nawet niezła. Lecz nie nazwałaby tego samospełnieniem. Dlatego nie była w stanie pełni pojąć podejścia jej prezentowanego. Nie odgadłaby też, na ile poważnie bierze je dawna przyjaciółka – jej ciemne tęczówki pozostawały nieodgadnione.  — A więc ty sięgasz po wszystko czego pragniesz? Bez pytania, bez brania jeńców? Zdradź mi, co może być warte takiego zachodu? — Zdecydowała się dopytać, skacząc po meandrach nasuwających się myśli. W jej głosie pobrzmiewała autentyczna ciekawość; może nawet nadzieja, że oto ktoś pomoże jej złapać sens czegoś, co od lat jej umykało.
Wyraźnie rozpromieniła się, gdy usłyszała pochwałę wybranego trunku. Była prosta przyjemność w tym, że ktoś podzielał twoje zdanie. Wiedziała już, iż choćby ta jedna rzecz je łączy w tym momencie. Dzięki temu poczuła się też swobodniej, a dystans nieopowiedzianych historii i lat, które umknęły, zdawał się pozwoli zmniejszać; oczywiście, mógł to być też efekt miodowego piwa.
Oczywiście, każde wyjście do Hogsmeade było dla mnie wydarzeniem i nie mogłam się doczekać, by tam wrócić — odparła bez wahania, bez obaw, że zostanie to wzięte za jej słabość. Nie postrzegała rzeczy przez podobny pryzmat (choć przecież wiedziała, że wiedza tak prywatna wynurzała się niekiedy ze złowieszczym pomrukiem, gdy kłótnie lub chęć wygranej łamały granice zaufania). — Wszystko było wtedy na wyciągnięcie ręki. Wystarczyło chcieć — dodała z rozmarzeniem; z jej ust wydobyło się przeciągłe westchnienie. Mimo zadawanych prac domowych, które spędzały jej sen z powiek (ile czasu zajmowały jej eseje z historii magii, jak tonęła w tomiszczach, które były dla niej zbiorami ciekawostek – i nie widziała sensu w uczeniu się ich na pamięć). Mimo surowych zasad, porządkowanych przez nadgorliwych prefektów. Mimo pomału zasiewanych ziaren niepewności, wspieranych przez zdarzenia związane ze śmiercią jednej z uczennic, a także wir wojny, gdy ten dotarł do klifów Dover. Teraz wydawało jej się to trudne do pojęcia; z jaką beztroską i lekkością ignorowała ponure cienie, wkradające się do kąty ich codzienności. A może właśnie o to chodziło – o zdobycie każdym kosztem choćby tych kilku dodatkowych lat niewinności. — Naprawdę? Zrobiłabyś to dla mnie? — Propozycja ją zaskoczyła; właściwie była prosta, a nawet logiczna w kontekście sentymentów, wyrażonych przez Effie. A jednak sama w ogóle nie brała jej pod uwagę – sama nie pamiętała kiedy ostatnio była w okolicach zamku.
Przez krótką chwilę uwierzyła, że jej wyznanie przepadło wśród gwaru, który rozgorzał w pubie. W końcu uważnie obserwowała twarz siedzącej naprzeciw czarownicy i nie dostrzegła na niej żadnej zmiany. Działania Wren przyniosły efekt. Jej spięte ciało nieco się rozluźniło, z wdzięcznością łapiąc się rzuconego pytania. — Całkiem dobra. Daleko mi jeszcze do rangi mistrza, ale zwykle osiągam zamierzone efekty — nakreśliła rys swoich umiejętności, odkrywając, że nie było to tak oczywiste pytanie. Wiele zależało od kontekstu. Niemniej Potter nie cechowała się przesadną skromnością, wolała stwierdzać zgodność z rzeczywistością niż wymyślać fałszywą historię. Przyjmowała wiele zleceń i każde wypełniała; z drugiej strony działała z rozwagą, z góry rezygnując z zamówień, które wykraczały poza jej obecną wiedzę. Felix Felicis, Wywar tojadowy i może jeszcze kilka receptur nadal sprawiały jej trudność w przygotowaniu. Ale nie traktowała tego stanu w ramach porażki; dziedzina, którą się zajmowała, nie należała do najłatwiejszych. Do pewnego stopnia sukces mógł zależeć od wrodzonego talentu, lecz nie wszystko dało się w ten sposób osiągnąć. Palce musiały nauczyć się poprawnego traktowania ingrediencji, a cierpliwość powinna ulec wydłużeniu i przyzwyczaić się do oczekiwania na odpowiedni moment. W którymś momencie stawało się to naturalne, acz na pewno nie było takie od początku. Była gotowa opowiedzieć o tym, gdyby Wren pociągnęła temat; została jednak zbita z tropu uwagą o legalności. — Co masz na myśli, trucizny? — dopytała marszcząc brwi i mimowolnie odsuwają się od rozmówczyni. Docisnęła plecy do oparcia, usilnie próbując dostrzec ślad żartu w ciemnych tęczówkach; to na chwilę przebiło się przez mgiełkę zarzuconą przez wypite kufle piwa. Wren, skąd to zainteresowanie?
Kolejne zdania uderzyły ją cierpką, trzeźwiącą prawdą. Nie spodziewała się usłyszeć czegoś tak bezpośredniego tuż po tym jak jej czujność została uśpiona; przez to poczuła jakby została zdradzona, a ciepło, którym rumieniły się jej policzki w jednej chwili się ulotniło. Spięła wargi w jedną linię, jednocześnie powstrzymując łzy, które złapały ją z zaskoczenia. Szarozielone tęczówki zalśniły nikłym blaskiem, który zawahał się, lecz zniknął przy pierwszym mrugnięciu. Nic nie odpowiedziała. Odwróciła głowę w inną stronę, przypatrując się po pijaku prowadzonej grze w darta; przywoływała się do porządku. Przecież nie chciała zrzucać swoich problemów na Chang, wstydziła się bezsilności i smutku. Było jednak za późno. Odetchnęła, po czym wytarła kciukiem samotną ścieżkę na prawym policzku. — To nie tak — zapewniła ją cicho i bez przekonania, w ramach ostatniego protestu. Owinęła dłonie wokół prawie pustego naczynia, szukając w nim wsparcia. — No dobrze, właściwie jest jak mówisz. Staram się o tym nie myśleć, ale są to moje pierwsze urodziny bez niej. Pewnie gdyby nie zaginęła to nie połączyłabym tego dnia z jej osobą, bo wiele poprzednich spędziłam poza Anglią, z dala od rodziny. Do domu wróciłam niedawno, właśnie ze względu na jej… zniknięcie — urwała, smakując na języku to nieprzyjazne słowo. — To było w grudniu w zeszłym roku. Wyszła do pracy i już nie wróciła, po prostu.
Zrobiła przerwę na oddech. Wiedziała, że to przecież wcale nie było proste – rozpłynąć się tak bez śladu. Jakiś ślad pozostawał, choćby w ich sercach.
Effie Potter
Effie Potter
Zawód : alchemiczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
uśmiechnę się, gdy wieńce śniegu
zakwitną zamiast róż szeregu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9029-filomena-effie-potter#271867 https://www.morsmordre.net/t9035-mandragora#272286 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f155-dolina-godryka-chatka-z-winorosla https://www.morsmordre.net/t9036-skrytka-bankowa-1717#272290 https://www.morsmordre.net/t9038-filomena-peony-potter#272314
Re: Pub Rozbrykany Hipogryf [odnośnik]19.01.21 23:12
Wren pokręciła głową z pobłażaniem, z uśmiechem zagubionym w kąciku ust, gdy czarownica zarzuciła jej porozumiewanie się za pomocą misteriów. Być może powinny były przystopować z alkoholem, lecz ten przyjemnie rozwiązywał języki, wprowadzał lekkość do mięśni, które dotychczas pozostawały spętane żelaznym łańcuchem, a przede wszystkim pozwalał im na nowo nawiązać zagubioną niegdyś nić porozumienia. Potrzebowały tego. Merlin jeden raczy wiedzieć jak posępnie potoczyłaby się rozmowa bez miodowej słodyczy rozmywającej smak chmielu, która teraz cisnęła w dół żołądka Azjatki chmarę roztańczonych, ciepłych motyli.
- Pomyślałabym, że dawniej nie miałabyś problemu z ich rozszyfrowaniem. Może naprawdę dopada cię starcze otępienie, moja droga? - skontrowała miękkim choć krnąbrnym tonem, nie pozostawiając złudzenia, że jej argument nie miał żartobliwego zabarwienia. Nie celem było urażenie dumy Effie, a wzniecenie jeszcze większego rozbawienia, może podjęcia wyzwania rzuconego w humorystycznym przypływie kąśliwości; cóż, skoro już tu była, nic nie stało na przeszkodzie, by swym słonecznym usposobieniem nie rozruszała odrobinę niemrawej atmosfery otaczającej blondynkę. Demony osiadające w kościach i nękające myśli dość dały jej do wiwatu, już koniec. W odpowiedzi na jej pytania skinęła najpierw głową, odpowiadając też ciszą. Staranne dawkowanie wyznań i przeciąganie nań oczekiwania miało podsycić głód odpowiedzi, sprawić, by rumieńce na twarzy Potterówny przybrały barwę głębszego karminu zniecierpliwienia, charakterystycznego dla czasów, gdy obie były zaledwie podlotkami. - A co nie może być go warte? - z wręcz podłym teraz uśmiechem zaproponowała następną zagadkę. Do Effie należały decyzje, to, do czego rwało się jej serce, choć była przekonana, że ściągała je w dół okropna, niezrozumiała pustka. Wren wydawało się, że dostrzegała jej ślad gdzieś w uciekającym spojrzeniu i desperacji wypisanej na ściągniętych brwiach, w uwydatnionej reakcjami ciała potrzebie, ale może to tylko działanie piwa? Tak czy inaczej westchnęła pod nosem i wyprostowała plecy, zanim znów uniosła kufel do ust i upiła kilka łyków karmelowej barwy trunku. - Pieniądze, oczywiście. Wiedza. Doświadczenie. Przygoda. Czy dla nich nie warto sięgnąć po wszystko, czego tylko zapragniesz? Ja czuję, że żyję. A ty? - spojrzała na nią spod półprzymkniętych powiek i pochyliła się do przodu, oparłszy łokcie o blat nieco chybotliwego stołu. Może przekraczała granice, ale czuła, że Effie właśnie tego dziś potrzebuje. Gwałtownego rozwarcia powiek i spojrzenia na świat czyimś spojrzeniem, innym, żywszym, emanującym energią, której jej gdzieś po drodze zabrakło. - Możemy kiedyś skrzyżować różdżki. Poczęstuję cię życiem - zaproponowała z nutą dumy wyczuwalną w melodyjnym, pewnym głosie. Uroki i obrona przed czarną magią nie należały do ulubionych, wypraktykowanych dziedzin dawnej znajomej, pamiętała o tym jeszcze ze szkoły, ale to nie znaczyło, że teraz nie mogła poznać ich smaku już jako dorosła, świadoma magicznej potęgi i możliwości czarownica. - Teraz też wystarczy chcieć - stwierdziła dobitnie, po czym dopiła zawartość piwa i ruchem dłoni poprosiła barmana o dolewkę. Och, chyba nie powinny były przesadzać... A jednak Wren czuła przyjemność z prowadzonej rozmowy; rzadko kiedy nawiedzały ją podobne uczucia, to przez alkohol czy fakt odnowienia dawnej znajomości, którą wciąż z perspektywy czasu darzyła sympatią? - Powiedz, że chcesz udać się do Hogsmeade. Zobaczysz, że to się spełni - coś w jej oczach błysnęło zachęcająco; zrobiłabyś to dla mnie? Oczywiście, że tak, może tylko dlatego, że sama od wielu lat nie miała okazji odwiedzić magicznej wioski i zupełnie zapomniała jak wyglądały stare ściany, domki, znane niegdyś sklepiki i karczmy... Była przecież egoistką, jak kotka podążająca własną ścieżką wtedy, gdy jest jej to wygodne - a może po prostu pragnęła tak myśleć, by nie dopuścić do siebie świadomości, że rządziła nią potrzeba poprawienia Effie humoru. Effie, która nagle odsunęła się od niej na bezpieczny dystans, dopytując o sprecyzowanie trucicielskich myśli. Był to znak do prędkiego wycofania się. Nie trafiła, choć spodziewała się, że to właśnie mogło się wydarzyć. Dusza Potterówny wydawała się zbyt czysta, niewinna, by dopuścić się podobnych bezeceństw tępionych również w środowisku alchemicznym, jak kiedyś dane jej było dowiedzieć się od innej mistrzyni eliksirów. Czarownica bez zawahania parsknęła zatem pod nosem, fałszywie, jednak okrutnie przekonująco, na moment przysłaniając usta dłonią. - Żebyś widziała swoją minę - obróciła to w żart, tak było najbezpieczniej.
Wspomnienia pani Potter bolały, mimo upływającego roku wciąż były świeże, palące od środka, tego nie dało się przeoczyć. Przez moment przyglądała się dziewczynie uważnie, bez słowa, pogrążona w ciszy własnego zamyślenia, a gdy na stole pojawiła się w końcu nowa dawka zbawiennego trunku, nawet nie zaszczyciła jej spojrzeniem. Nie było już po co. Wren mruknęła coś do siebie i nagle podniosła się z krzesła, oferując dłoń współtowarzyszce. - Chodź. Wychodzimy stąd - zakomunikowała, tym samym wolną ręką szukając w kieszeni kilku monet, by zapłacić za nie obie. Wylądowały tuż obok napełnionych świeżą porcją miodowego piwa kufli. - Hogsmeade czeka - tam zapomnisz, pogrążysz się na chwilę we wspomnieniach, które cię zrelaksują, odprężą, ucieszą - chciałaby dodać to wszystko, lecz podobna słodycz troski nie przeszła jej przez gardło. Może nie powinny były próbować teleportacji po spożyciu procentów, ale cóż... Niech poczują, nawet bólem potencjalnego rozszczepienia, że żyją.



it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Wren Chang
Wren Chang
Zawód : handlarz krwią
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
tell her i wasn't scared.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8598-wren-chang#252999 https://www.morsmordre.net/t8601-yue#253113 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f252-pokatna-56-2 https://www.morsmordre.net/t8602-skrytka-bankowa-nr-2037#253118 https://www.morsmordre.net/t8603-wren-chang#253121
Re: Pub Rozbrykany Hipogryf [odnośnik]24.01.21 18:46
Być może była to sprawka alkoholu – już pół kufla temu zdążył rozpalić jej policzki delikatnymi tchnięciami purpury. Miodowe piwo miało to do siebie, że potrafiło rozkosznie czaić się przez kilka dolewek, zanim ujawniło swoje efekty; a wtedy zwykle było za późno, by zawracać sobie nimi głowę. Smak przyjemnie rozlewał się w ustach, nie zdradzając goryczy ani nie wzbudzając podejrzeń; dlatego też Effie, niezbyt przecież przyzwyczajona do raczenia się trunkami, zupełnie nie byłaby w stanie wskazać przyczyn, które odpowiadały za konkretny kształt jej wypowiedzi. Może po prostu taka była; a może winą można było obarczyć lekkie, acz przyjemne otępienie, tańczące w obręczy przy jej skroni. Machinalnie, niewiele uwagi na nie zwracając w myślach, potarła lewą stronę twarzy, nieco powyżej ucha. Nie miała nic przeciwko takiemu rozproszeniu; może jej uważność straciła na ostrości, lecz oznaczało to jednocześnie, że nie dostrzegała aż tak wagi innych zmartwień – choćby tych, z którymi tu przyszła. Powoli zaczynała odczuwać, jakby oglądała swoje poczytania z perspektywy obserwatora; jej urodziny, duszące ciepło i gwar pubu, obecność Wren – wszystko to układało się przed jej oczami w całość osobliwie oderwaną od rzeczywistości. Prawie jakby znów miała kilkanaście lat i po wymknięciu się z zamku, dopiero na błoniach dostrzegła, kto śledził ją przez cały ten czas. Oczywiście, było to dość naiwne porównanie – Chang wydawała się nie wiedzieć, czym aktualnie zajmowała się solenizantka. Było to dość jasnym wskaźnikiem sugerującym, że już od dawna nic podobnego nie miało miejsca. W końcu nic nie trwało wiecznie – no, może niektóre wspomnienia wystawione w muzeum pamięci.
Nie wzięła jej słów za obrazę; wydawało jej się raczej, że Wren zaczepia ją swego rodzaju upomnieniem.  — Może kiedyś nie miałam tak wielu innych zagadek do rozszyfrowania, które pochłaniały tyle mojej energii — odparła, uzupełniając swoje słowa zmęczonym westchnieniem. Nie było to zbyt dobrym wyjaśnieniem – ale też właściwie nie miało nim być. Trudność w odczytaniu sensu stawianych haseł polegała raczej na tym, że nie mówiły jej wiele. Były frazesami wyrwanymi z kontekstu; nie miały dla niej oparcia w znanych jej realiach. Brzmiały zbyt lekko, by nieść poważny przekaz. Należały do części monologu, który wygłaszała śmierć przed posłaniem młodych mężczyzn na wojnę – ich dźwięczne brzmienie mamiło spragnione wielkiej sławy dusze, by później pożreć je bez mrugnięcia okiem. Podczas swoich podróży widziała podobny niedosyt na twarzach niektórych poszukiwaczy; dążyli zaspokojenia ambicji, nie wiedząc jeszcze, że była naczyniem bez dna.
Dlatego pokręciła przecząco głową – jej ruch był powolny, lecz zdecydowany. Nie należała do takiego świata, nie potrafiła go zrozumieć. Dla niej skrzące się ogniki w oczach towarzyszki miały w sobie coś niepokojącego. — Pragniesz wiele, Wren. Mam nadzieje, że wiesz, na co się piszesz — powiedziała najpierw, na moment nadając swojemu obliczu poważny wyraz. Nic jej było do tego, a jednak nie powstrzymała ciągnącego się na usta ostrzeżenia. — Nie usłyszałam wśród wymienionych przez ciebie pożądań szczęścia. Ani spokoju. Wybacz, jeśli cię rozczaruję, ale to one są dla mnie najważniejsze. Nie wiem, czy bym je odnalazła, podejmując się krwawej walki o swoje — wyraziła swoje zdanie, łącząc kilka kwestii w jedną, uproszczoną formę. Do pewnego stopnia sama była zaskoczona z jaką łatwością natknęła się na ten wniosek; jeszcze przed chwilą była zupełnie zagubiona w labiryncie stawianym przez Azjatkę i nagle przynajmniej to stało się dla niej jasne. Mogła nie umieć dokreślić, czego dokładnie pragnęła, lecz miała pewne priorytety. Znała nieprzekraczalne granice. Wyczuwała, że nie dąży do tego, co wymieniła młodsza od niej czarownica. Mimo to, uniosła wyżej kąciki ust; nie chciała studzić entuzjazmu Wren swoim podejściem – rozumiała, iż każdy ma inne pragnienia. — Dobrze pamiętam twoje popisy w Klubie Pojedynków. Dlatego nie muszę przyjmować twojej propozycji, by już teraz ogłosić wynik naszej potyczki. Jedyna nadzieja na moje zwycięstwo to byłoby opicie się Płynnym Szczęściem… choć nawet ma jakieś swoje granice możliwości. — Skwitowała, unosząc prawie pusty kufel i uderzając go o świeżo uzupełnione naczynie, które barman postawił przed jej towarzyszką. Effie nie miała w swoim rozliczeniu zbyt wielu magicznych pojedynków. W dzieciństwie parokrotnie sięgała po piąstki, gdy była taka potrzeba (teraz nie wyobrażała sobie nic podobnego; ze swoją posturą mogłaby co najwyżej połaskotać przeciwnika), a w latach późniejszych po prostu unikała wszelkich spotkań, które mogłyby prowadzić do zaognionych konfliktów. Być może był to błąd – wobec coraz bardziej rozchwianych nastrojów w całej Anglii, powinna bardziej zadbać o własne bezpieczeństwo. Obiecała sobie, że coś z tym zrobi, może znów spróbuje sięgnąć po pomoc Tonksa; albo zapomni, pogrążając się w odmętach słodkiej bezczynności.
Teraz też wystarczy chcieć.
Przymknęła powieki; w końcu tak się wypowiadało życzenia, prawda? Brakowało może tortu i świeczek, ale one i tak były tylko atrybutami czegoś znacznie bardziej istotnego. — Chcę się udać do Hogsmeade — wypowiedziała, każde słowo akcentując niczym wyrazy jakiejś dawno zapomnianej inkantacji. W myślach dopowiedziała sobie jeszcze drugie pragnienie; nie musiała go wypowiadać na głos. Otworzyła oczy, spoglądając z uniesionymi brwiami w stronę Wren. Zadziałało? W jakiś sposób ona także chciała poprawić jej humor – nawet jeśli nie wiedziała, jak się za to zabrać. Nawet jeśli jej reakcja na dopytywanie o nielegalne eliksiry wbiła niewielką szpilkę w te dążenia. Jeśli Effie domyśliła się, że żart był jedynie przykrywką; nie pokazała tego po sobie. Uśmiechnęła się szerzej, nie wątpiąc, iż jej mina w pełni wyrażała jej podejście do tematu. Nie było specjalnie czasu na rozwodzenie się nad tym, poza tym wpływ alkoholu znacznie wpływał na jej ocenę sytuacji – łatwiej było naiwnie wierzyć w zaprezentowaną wersję; taki świat był rzeczywiście najbezpieczniejszy.
Przesunęła spojrzeniem od barmana, do wypełnionego po brzegi kufla, a następnie do wysuniętej w zapraszającym geście dłoni; postanowione. Chętna, by odegnać ponure chmury własnych myśli, a także pewne niedopowiedzenia, które wyniknęły z ich wymiany zdań, bez wahania przyjęła oferowaną rękę. Chang okazała się wybawieniem, nawet jeśli nie zdawała sobie z tego w pełni sprawy. Może nie nadrobiły wszystkich lat, które minęły ani nie utkały (jeszcze) nowej relacji, opartej na teraźniejszości – sprawdziły za to siłę wspomnień, odczuły przebieg niewidzialnej więzi, która oddychała nostalgią minionych zdarzeń. Skinieniem głowy zaznaczyła wdzięczność za opłacenie wspólnego rachunku, po czym nie spojrzała już za siebie. Wnętrze mogłoby już równie dobrze nie istnieć, tak jak i podirytowany barman i rozżalenie znaczeniem dzisiejszej daty; przed sobą miała nowy cel. Chciała na nowo odkryć miasteczko położone nieopodal Hogwartu. Choć chwilę rozpłynąć się w oferowanej jej ucieczce.
Zanim zniknęły w próbie teleportacji, pogładziła młodą kobietę po ramieniu – zupełnie delikatnie, lecz znacząco. — Dziękuję. — Za obecność, za pomoc, za troskę, której się nie spodziewałam. Taką cię zapamiętam.
Effie Potter
Effie Potter
Zawód : alchemiczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
uśmiechnę się, gdy wieńce śniegu
zakwitną zamiast róż szeregu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9029-filomena-effie-potter#271867 https://www.morsmordre.net/t9035-mandragora#272286 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f155-dolina-godryka-chatka-z-winorosla https://www.morsmordre.net/t9036-skrytka-bankowa-1717#272290 https://www.morsmordre.net/t9038-filomena-peony-potter#272314
Re: Pub Rozbrykany Hipogryf [odnośnik]28.01.21 15:57
Wyjątkowy dzień powinien zakończyć się w niezwykle wyjątkowy sposób, tego wszyscy byli pewni. W końcu, urodziny obchodzi się jedynie raz do roku i nawet jeśli wypadały w tak paskudnych czasach, w jakich przyszło im żyć, z pewnością nie powinny być ignorowane. A może właśnie to okropność nastałych czasów sprawiała, że wyjątkowość takich dni domagała się, by ją podkreślać? Teorii z pewnością mogłoby być wiele, fakt pozostawał jeden - rodzina panny Potter nie zapomniała o tym szczególnym dniu, nawet jeśli pozornie mogłoby się tak zdawać. Dzień minął jak każdy inny dzień, a gdy Effie wyruszyła do baru, przejęta rodzina rozpoczęła przygotowania, korzystając z jej nieobecności. Niewielki tort, kilka skromnych prezentów - prosto, acz odświętnie przystrojony salon oraz kuchnia. Tak, tak z pewnością mogli świętować... Do tego jednak brakowało im tej najważniejszej osoby, w postaci solenizantki.
Pan Potter przyspieszył kroku widząc, jak drzwi od knajpy otwierają się, a córka wychodzi z nich w towarzystwie jakiejś ciemnowłosej czarownicy - czarownicy, której w pierwszym momencie nie rozpoznał.
- Effie! - Krzyknął, by zwrócić na siebie uwagę swojej córki, jednocześnie unosząc dłoń by zamachać ją w powietrzu, by doskonale znajome oczy mogły go wypatrzyć. - Dobrze, że Cię złapałem. Musisz szybko wracać ze mną do domu, potrzebujemy Twojej pomocy. - Wyrzucił i jedynie błysk w jego oczach nie pasował to poważnego tonu, zapowiadającego ponoć poważną sytuację. Pan Potter otoczył córkę ramieniem, by pociągnąć ją w kierunku domu, chcąc odwlec w czasie wszelkie możliwe protesty. Zbyt wiele czasu włożyli w przygotowania, by Effie nie mogła tego zobaczyć. - No chodź, spotkacie się następnym razem... Twoja znajoma z pewnością to zrozumie.... - Dodał, przyspieszając kroku i mocniej zaciskając ramię na wątłym ciele córki, byleby nie wyślizgnęła się mu i podążyła we wskazanym kierunku. Jego kroki były pospieszne, jakby faktycznie czekała na nich niezwykle ważna sytuacja. Nie mógł się zdradzić, nie teraz, gdy byli ledwie kilka skrętów przed domem - a wieczór dopiero się rozpoczynał.


|zt.x2 :pwease:


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Pub Rozbrykany Hipogryf - Page 11 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Pub Rozbrykany Hipogryf [odnośnik]01.02.21 12:10
26 października 1957


Chlupocząca zawartość kałuży żarłocznie wdzierała się w brązowe, ubłocone trzewiki.
Zalewała środek, przedzierała przez wełnę skarpet, zimnym węgorzem oplatała bose, zmarznięte stopy; wszechobecny deszcz przemykał przez odsłonięte płaty skóry, przez nadszarpnięte ubrania i drobne dziurki, z czasem nawet te miejsca w nienagannym stanie przemokły i materiał przykleił się do bladej skóry.
Srebrne szpileczki na granatowym firmamencie przykryły chmurzyska; wielkie, gęste i ciężkie, zupełnie jakby zaraz miały spaść, po tym, jak deszcz zaleje już wszystko i wszystkich. Jesień prędko przynosiła zmierzch, a ten nie był litościwy, upadając ciężkim deszczem o pozamykane na cztery spusty domostwa.
Trafiła tu przypadkiem – tak jak przypadkiem ostatnio trafiała wszędzie – pozwalając, by to nogi i teleportacyjne czknięcie robiło swoje, rozsiewając ją po wszelakich częściach Anglii, tak jak w lecie wiatr rozsiewa nasiona dmuchawców.
Tyle, że lato odeszło.
A na jego miejscu pojawiła się jesień; szara, bura, i przede wszystkim zimna.
Na tyle, by zaczęła się martwić, że ruiny i opuszczone stajnie na rozdrożach są niewystarczające, a Londyn stał się piekielnie niebezpieczny, na tyle, by nie chcieć postawić w nim stopy.
Co teraz?
Zadawane codziennie, bezustannie, zaraz potem przykrywane spazmem, który zaciskał się ciężką dłonią na jej gardle i prędko odchodził, gdy przełykała ślinę i zadzierała podbródek ku górze, udając dumę; a może wręcz przeciwnie – może miała jej niezliczone pokłady, głupiej dumy i niezłomnej nadziei, która kazała jej dalej się włóczyć, nawet tutaj, w obcym miejscu, deszczowym i pustym, kiedy wszyscy schowali się w ładnych domkach.
Ale nie mogła się zatrzymać. Nie póki go nie znalazła.
Deszcz mógł padać wieczność, śnieg zaścielić ziemie, a lód skuć wszystko wokół; ale musiała go pierw znaleźć.
Było tam ładniej; pozornie bezpieczniej, choć wciąż rozglądała się wokół, dziko, w popłochu, jak zwierzyna na obcym terenie, wyszukająca spojrzeniem pułapek obcych kłusowników. Nawet palące się w oknach światło – choć kuszące i budzące w sercu jakąś dziwaczną tęsknotę – było obarczone podejrzliwym wzrokiem pociemniałych tęczówek. Sunące po wilgoci murów palce zdradzały drżenie i nerwowość, kiedy wsunęła się w wąski zaułek między jednym a drugim budynkiem; nieco zaciemniony, nieco cichszy, w miejscu, w którym dachy stykały się ze sobą, a bezlitosny deszcz na moment przestawał obarczać mokry kaptur na głowie.
Zsunęła się po ścianie w dół, zajmując miejsce gdzieś w kącie, obok jakiejś wygiętej blachy – niedługo pewnie zrobi z niej coś na kształt daszku – i wysunęła z kieszeni różdżkę, by lichym światłem słabego lumos dodać sobie odrobiny otuchy.


chmury wiszą nad miastem
czekam na wiatr co rozgoni ciemne skłębione zasłony, stanę wtedy na raz — ze słońcem twarzą w twarz
Anne Beddow
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen

a sen jak świat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9261-anne-beddow#281746 https://www.morsmordre.net/t9589-listy-do-ani#291635 https://www.morsmordre.net/t9277-annie-beddow#282540

Strona 11 z 14 Previous  1 ... 7 ... 10, 11, 12, 13, 14  Next

Pub Rozbrykany Hipogryf
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach