Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Irlandia
Baśniowa puszcza
Strona 2 z 14 • 1, 2, 3 ... 8 ... 14
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Baśniowa puszcza
Głusza skąpana w mlecznej mgle i ciszy, nie zapraszająca nikogo do swoich progów. Dokoła znajdują się tylko wysokie, proste jak struny drzewa, posadzone w równych rzędach, odbijające od swoich pni większość dźwięków, co w gruncie rzeczy skutkuje ogromnym, ale też głuchym, tłumiącym echem. Gdy stąpa się po mchu, szalenie miękkim i również szalenie grząskim, coś zmusza do ciągłego uważania na kroki. Woda nie szemrze, ale wciąż płynie, tworząc coś na kształt spokojnego strumienia, płynącego prostą drogą w jednym kierunku - na północ.
Nie podobało mu się właściwie nic tutaj, a najbardziej nie podobał mu się skrzeczący brodaty kurdupel; ktoś, kto uśmiechał się w taki sposób, mógł być albo bardzo głupi albo bardzo niebezpieczny. Nie pasowała mu żadna z tych dwóch opcji. Nie lubił też, kiedy obcy ludzie zwracali się do niego per kochany, nie tylko dlatego, że to prawdopodobnie ostatni epitet, jakim można by go było określić; wobec obcych preferował zachowywać brytyjski dystans i nie wdawać się w nadmierne... czułości? Świat bajek w niebezpieczeństwie - wielkie mecyje - obchodziło go to tyle, co nic. Dzieci miały do roboty o wiele ciekawsze rzeczy niż czytanie bajek - czy on jako dziecko w ogóle miał na to czas? trzeba było przyjrzeć się heraldyce rodów, zrozumieć historię, powtórzyć geografię, przypomnieć sobie język, poćwiczyć jazdę konną i szermierkę, obejrzeć taniec siostry - a to wszystko przed szkołą, w której nie było już na to czasu! Założył ręce na piersi i choć wciąż nie był przekonany, czy znajdował się jedynie w swoim śnie, narkotycznej wizji czy może to wszystko działo się jednak naprawdę, patrzył na krasnala z mieszaniną powątpiewania i irytacji, nie przejawiając nawet znikomego entuzjazmu. Nim wybije północ - cudownie, jak cholerny kopciuszek.
- Jak diabli - odparł Odette, płynnie przechodząc na jej język, by zaraz wysunąć się na przód, przed biurko Klosza i przed Mię zasypującą go pytaniami i z impetem trzasnąć pięścią o jego blat - może hałas otrzeźwi go chociaż na te parę minut, które będą mu potrzebne, żeby zrozumieć wszystko, co Tristan miał mu do powiedzenia. - Słuchaj mnie pan uważnie, panie Klosz, czekają mnie naprawdę pilne obowiązki i w żadnym razie nie mam czasu być tutaj teraz, w tym momencie. Poszukaj pan sobie innych czarodziejów, najlepiej na tyle naiwnych, żeby z entuzjazmem podeszli do tego genialnego planu bliskiego spotkania z krwiożerczą bajkową marą nieznanego pochodzenia celem oswobodzenia stąd zramolałego bajkopisarza. Gdziekolwiek jesteśmy, zabieraj nas z powrotem na Pokątną. Natychmiast - Bo choć widok uśmiechającego się od ucha do ucha staruszka budził jego wątpliwości i napawał lękiem, to Tristan wciąż był dziedzicem Rosierów chowanym na księcia, przed którym wszystko i wszyscy winni bić pokłony. A już zwłaszcza dziwacy. Śpieszyło mu się do rezerwatu, Myssleine była rozdrażniona i jeśli miał ochotę kogoś ratować, to tylko swoją najmłodszą smoczycę.
Podobno czasem determinacja wystarcza, żeby się obudzić.
- Jak diabli - odparł Odette, płynnie przechodząc na jej język, by zaraz wysunąć się na przód, przed biurko Klosza i przed Mię zasypującą go pytaniami i z impetem trzasnąć pięścią o jego blat - może hałas otrzeźwi go chociaż na te parę minut, które będą mu potrzebne, żeby zrozumieć wszystko, co Tristan miał mu do powiedzenia. - Słuchaj mnie pan uważnie, panie Klosz, czekają mnie naprawdę pilne obowiązki i w żadnym razie nie mam czasu być tutaj teraz, w tym momencie. Poszukaj pan sobie innych czarodziejów, najlepiej na tyle naiwnych, żeby z entuzjazmem podeszli do tego genialnego planu bliskiego spotkania z krwiożerczą bajkową marą nieznanego pochodzenia celem oswobodzenia stąd zramolałego bajkopisarza. Gdziekolwiek jesteśmy, zabieraj nas z powrotem na Pokątną. Natychmiast - Bo choć widok uśmiechającego się od ucha do ucha staruszka budził jego wątpliwości i napawał lękiem, to Tristan wciąż był dziedzicem Rosierów chowanym na księcia, przed którym wszystko i wszyscy winni bić pokłony. A już zwłaszcza dziwacy. Śpieszyło mu się do rezerwatu, Myssleine była rozdrażniona i jeśli miał ochotę kogoś ratować, to tylko swoją najmłodszą smoczycę.
Podobno czasem determinacja wystarcza, żeby się obudzić.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Florence z początku jedynie zamrugała, wyraźnie zaskoczona.
Podobne słowa były chyba ostatnim czego się spodziewała. Ale z racji faktu, że w sumie nie miała czasu zastanawiać się, gdzie się właściwie znaleźli, jej umysł nie próbował jej na siłę wcisnąć, ze prawdopodobnie zatruła się jakimś nowym składnikiem do lodów. Dopiero kiedy dziwny nieznajomy ogłosił im cel, który przyświecał mu, gdy ich tu ściągał, sprawił, że Florence zmarszczyła nos, zaczynając powątpiewać w to co widzi.
- Uratować...? - zaczęła, ale zaraz urwała, próbując jeszcze raz wszystko przetrawić. - Panie Klosz, ale przecież to nie ma sensu. Baśnie tak nie działają.
Przecież bajki rządziły się zupełnie innymi prawami. To był zupełnie inny rodzaj magii. Taki, który powstawał z pasji i miłości, z siły wyobraźni. Dlaczego jakaś ponura istota miałaby tenże świat zniszczyć? I dlaczego nosiła miano "baśni"? Baśń chyba powinna być pozytywna?
I czemu ona się tak nad tym zastanawiała?
Drgnęła, kiedy jeden z obecnych z nią na polanie mężczyzn najwyraźniej postanowił załatwić wszystko żądaniem i hukami. Florence zmarszczyła nos, widząc to.
- Siła niczego nie rozwiąże, proszę niech pan powstrzyma nerwy. - odezwała się do niego łagodnie. Jeśli wiedziała coś o ludziach, to to że ludzie zwykle są skłonniejsi do współpracy kiedy podejdzie się ich po dobroci. Tym bardziej tak poczciwie wyglądający ludzie jak pan Klosz.
Podeszła więc również do biurka i spojrzała na starca. Jego wygląd wzbudzał zaufanie ale Florence nie obdarzyła go takowym. Mimo wszystko jego gadanie przypominało bardziej bełkot obłąkanego niż słowa mędrca, zlecającego śmiałkom misję ratunkową.
- Byłabym zobowiązana, gdyby odesłał pan nas stąd z powrotem na Pokątną. Spieszę się do pracy, mój brat będzie się o mnie martwił. Jak potem przeczytam mu którąś z baśni jeśli tutaj utknę? - zapytała. Mogłaby się co prawda po prostu deportować... ale jednak coś podpowiadało jej, ze to może być ryzykowne.
Podobne słowa były chyba ostatnim czego się spodziewała. Ale z racji faktu, że w sumie nie miała czasu zastanawiać się, gdzie się właściwie znaleźli, jej umysł nie próbował jej na siłę wcisnąć, ze prawdopodobnie zatruła się jakimś nowym składnikiem do lodów. Dopiero kiedy dziwny nieznajomy ogłosił im cel, który przyświecał mu, gdy ich tu ściągał, sprawił, że Florence zmarszczyła nos, zaczynając powątpiewać w to co widzi.
- Uratować...? - zaczęła, ale zaraz urwała, próbując jeszcze raz wszystko przetrawić. - Panie Klosz, ale przecież to nie ma sensu. Baśnie tak nie działają.
Przecież bajki rządziły się zupełnie innymi prawami. To był zupełnie inny rodzaj magii. Taki, który powstawał z pasji i miłości, z siły wyobraźni. Dlaczego jakaś ponura istota miałaby tenże świat zniszczyć? I dlaczego nosiła miano "baśni"? Baśń chyba powinna być pozytywna?
I czemu ona się tak nad tym zastanawiała?
Drgnęła, kiedy jeden z obecnych z nią na polanie mężczyzn najwyraźniej postanowił załatwić wszystko żądaniem i hukami. Florence zmarszczyła nos, widząc to.
- Siła niczego nie rozwiąże, proszę niech pan powstrzyma nerwy. - odezwała się do niego łagodnie. Jeśli wiedziała coś o ludziach, to to że ludzie zwykle są skłonniejsi do współpracy kiedy podejdzie się ich po dobroci. Tym bardziej tak poczciwie wyglądający ludzie jak pan Klosz.
Podeszła więc również do biurka i spojrzała na starca. Jego wygląd wzbudzał zaufanie ale Florence nie obdarzyła go takowym. Mimo wszystko jego gadanie przypominało bardziej bełkot obłąkanego niż słowa mędrca, zlecającego śmiałkom misję ratunkową.
- Byłabym zobowiązana, gdyby odesłał pan nas stąd z powrotem na Pokątną. Spieszę się do pracy, mój brat będzie się o mnie martwił. Jak potem przeczytam mu którąś z baśni jeśli tutaj utknę? - zapytała. Mogłaby się co prawda po prostu deportować... ale jednak coś podpowiadało jej, ze to może być ryzykowne.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Pan Klosz westchnął tylko ciężko, gładząc długimi palcami swoją białą brodę. Ich milczenie nagle przeszło metamorfozę i stało się gradobiciem pytań.
- Magia, którą obarczyłem egzemplarze baśni Barda, miała znaleźć wśród kupujących takich czarodziejów, którzy byliby zdolni do powstrzymania Baśni i uratowania Barda. Właściwie czemu daliśmy jej taką nazwę... można ją odróżnić tylko wielką litery. Wielka Litera na pewno się obrazi - kolejne westchnienie, równie ciężkie, co poprzednie. - I, cóż... nasz świat to dość skomplikowana sprawa. To plątanina słów i dźwięków, wszystko zdaje się nie mieć ładu i jednocześnie go ma. Pojęcia czasu i przestrzeni są bardzo zaburzone. Jednak mimo tylu niezgodności, istnieje jedna zasada - musi tu być obecna pewna poprawność w formie ram wydarzeń. To, co zostało zapisane na kartach przeszłości, czyli w wydaniach baśni Barda Beedle'a, musi mieć realne lub wpół realne odwzorowanie w tym świecie. Beedle dobrze o tym wiedział, dlatego to jego bajki utworzył ten skrawek gruntu, po którym stąpacie. Dalsze oczywiście również. - staruszek obdarzył ich wszystkich swoich uśmiechnął. - Co się z wami stanie? Zostaniecie na zawsze zamknięci na tej polanie.
Ton jego głosu wcale nie wskazywał na to, że było mu przykro albo żałował tego, że ich tutaj ściągnął, wręcz przeciwnie - dawał wrażenie, jakby jeszcze się z tego cieszył!
Odchrząknął i splótł dłonie za plecami.
- Nie mogę sam go uratować, bo jestem Narratorem, a to znaczy, że nie mogę brać udziału w wydarzeniach, a tylko je komentować i obserwować - odparł, wciąż utrzymując ten, chyba tylko dla nich, irytująco lekki ton. To podlatujące pod chmury szczęście się jednak skończyło, kiedy Tristan trzasnął pięścią o biurko. Mieronim zamrugał zdekoncentrowany, mieląc ustami bez wypowiadania jakichkolwiek słów. Spojrzał na swoją kompankę, ale ta zdawała się być pochłonięta poprawianiem swojego gustownego kapelusika.
- Pan z makami w kieszonce ma rację! Nie ma czasu do stracenia! A skoro mowa o czasie - przystanął na chwilę i uniósł brodę ku górze. - Zaręczam wam osobiście, że tam nie upłynie ani sekunda, dopóki wy tutaj nie zrobicie tego, co zrobić macie. Na knieję Malfreda, Miodko! Czasomierz!
Nornica otrząsnęła się i uniosła do góry złoty mechanizm, który tyknął głośno i zakaszlał. Kwadrans po siedemnastej. Czas, czas, czas.
- Wasze zadanie jest proste. Musicie się rozdzielić, zrobić rachunek swoich umiejętności i ruszyć w dwóch różnych kierunkach. Schody Głuchych - pan Klosz wskazał na lewo, ku wydeptanej ścieżce, która płynnie przechodziła z fioletu w zieleń. - wiodą wprost do gardła bestii i muszą tam pójść ci z was, którzy czują się na siłach, by stoczyć z nią walkę. Natomiast Błękit Farfali... - tu przystanął, by wskazać na prawo, ku przejściu między wysokimi drzewami. - Cóż, to właśnie tam po raz ostatni widziano Barda, nie zaznacie tam smaku walki, ale będziecie musieli wytężyć swoje umysły. Miodka będzie czuwała nad waszym czasem. Bard zna odpowiedzi na wasze pytania!
Po tym starzec pstryknął i zniknął. Została po nim tylko obłoczek białego dymu i... biała nornica z zegarkiem.
| W tym momencie sami musicie podzielić się na dwie grupy, tak, jak opisane zostało to w poście; jedna grupa powinna liczyć 4 osoby, druga 3 osoby; każdy z was musi w swoim poście zawrzeć podkreśloną wolę udania się wybraną ścieżką; musicie uważać na swoje posty - jeśli miejsca w danej grupie skończą się, automatycznie lądujecie w drugiej.
Z wszelkimi problemami proszę pisać na pw do Eileen Wilde.
Macie 48h na odpis.
- Magia, którą obarczyłem egzemplarze baśni Barda, miała znaleźć wśród kupujących takich czarodziejów, którzy byliby zdolni do powstrzymania Baśni i uratowania Barda. Właściwie czemu daliśmy jej taką nazwę... można ją odróżnić tylko wielką litery. Wielka Litera na pewno się obrazi - kolejne westchnienie, równie ciężkie, co poprzednie. - I, cóż... nasz świat to dość skomplikowana sprawa. To plątanina słów i dźwięków, wszystko zdaje się nie mieć ładu i jednocześnie go ma. Pojęcia czasu i przestrzeni są bardzo zaburzone. Jednak mimo tylu niezgodności, istnieje jedna zasada - musi tu być obecna pewna poprawność w formie ram wydarzeń. To, co zostało zapisane na kartach przeszłości, czyli w wydaniach baśni Barda Beedle'a, musi mieć realne lub wpół realne odwzorowanie w tym świecie. Beedle dobrze o tym wiedział, dlatego to jego bajki utworzył ten skrawek gruntu, po którym stąpacie. Dalsze oczywiście również. - staruszek obdarzył ich wszystkich swoich uśmiechnął. - Co się z wami stanie? Zostaniecie na zawsze zamknięci na tej polanie.
Ton jego głosu wcale nie wskazywał na to, że było mu przykro albo żałował tego, że ich tutaj ściągnął, wręcz przeciwnie - dawał wrażenie, jakby jeszcze się z tego cieszył!
Odchrząknął i splótł dłonie za plecami.
- Nie mogę sam go uratować, bo jestem Narratorem, a to znaczy, że nie mogę brać udziału w wydarzeniach, a tylko je komentować i obserwować - odparł, wciąż utrzymując ten, chyba tylko dla nich, irytująco lekki ton. To podlatujące pod chmury szczęście się jednak skończyło, kiedy Tristan trzasnął pięścią o biurko. Mieronim zamrugał zdekoncentrowany, mieląc ustami bez wypowiadania jakichkolwiek słów. Spojrzał na swoją kompankę, ale ta zdawała się być pochłonięta poprawianiem swojego gustownego kapelusika.
- Pan z makami w kieszonce ma rację! Nie ma czasu do stracenia! A skoro mowa o czasie - przystanął na chwilę i uniósł brodę ku górze. - Zaręczam wam osobiście, że tam nie upłynie ani sekunda, dopóki wy tutaj nie zrobicie tego, co zrobić macie. Na knieję Malfreda, Miodko! Czasomierz!
Nornica otrząsnęła się i uniosła do góry złoty mechanizm, który tyknął głośno i zakaszlał. Kwadrans po siedemnastej. Czas, czas, czas.
- Wasze zadanie jest proste. Musicie się rozdzielić, zrobić rachunek swoich umiejętności i ruszyć w dwóch różnych kierunkach. Schody Głuchych - pan Klosz wskazał na lewo, ku wydeptanej ścieżce, która płynnie przechodziła z fioletu w zieleń. - wiodą wprost do gardła bestii i muszą tam pójść ci z was, którzy czują się na siłach, by stoczyć z nią walkę. Natomiast Błękit Farfali... - tu przystanął, by wskazać na prawo, ku przejściu między wysokimi drzewami. - Cóż, to właśnie tam po raz ostatni widziano Barda, nie zaznacie tam smaku walki, ale będziecie musieli wytężyć swoje umysły. Miodka będzie czuwała nad waszym czasem. Bard zna odpowiedzi na wasze pytania!
Po tym starzec pstryknął i zniknął. Została po nim tylko obłoczek białego dymu i... biała nornica z zegarkiem.
| W tym momencie sami musicie podzielić się na dwie grupy, tak, jak opisane zostało to w poście; jedna grupa powinna liczyć 4 osoby, druga 3 osoby; każdy z was musi w swoim poście zawrzeć podkreśloną wolę udania się wybraną ścieżką; musicie uważać na swoje posty - jeśli miejsca w danej grupie skończą się, automatycznie lądujecie w drugiej.
Z wszelkimi problemami proszę pisać na pw do Eileen Wilde.
Macie 48h na odpis.
Jedno pytanie zaczęło rodzić kolejne i tak w kółko, tworząc wręcz całe stado pytań bez odpowiedzi. Te zaś u wielu budziło najwyraźniej złość bądź frustrację, co widać było po reakcji Tristana. Grace wzdrygnęła się na tę gwałtowność, marszcząc brwi i w myślach potępiając podobne zachowania. Nic jednak nie rzekła, o wiele bardziej wolała słuchać starszego mężczyzny, odpowiadającego na ich pytania. Po tym ten zniknął, uniemożliwiając im tym samym zasypania go kolejną lawiną wątpliwości i skarg.
Przez chwilę Wilkes milczała, woląc w myślach rozważyć to, czego przed chwilą się dowiedziała, skupiając się szczególnie na ostatniej części wypowiedzi mężczyzny, robiąc, tak jak tamten powiedział, rachunek swoich umiejętności. Grace nie musiała długo się nad tym zastanawiać, zdawała sobie sprawę ze swoich marnych szans podczas jakichkolwiek bojów. Od zawsze unikała ich jak ognia, nie uznając tego ani jako rozrywki ani sposobu na rozwiązywanie problemów. Jedynie akceptowała walkę jako obronę, co jednak w tej chwili miało małe znaczenie - nie miała zbyt dużej praktyki w tym zakresie i rozglądając się po wszystkich obecnych twarzach od razu potrafiła stwierdzić, iż niektórzy z obecnych są z pewnością o wiele lepszymi "bojownikami".
- Skoro nasz czas jest dość znacznie ograniczony, nie powinniśmy go marnować na bezsensowne dyskusje - powiedziała w końcu, tym samym w jakiś sposób chcąc przejść od razu do sedna sprawy, pomijając jakiekolwiek komentarze pod adresem całej sytuacji czy Klosza. Nie oceniała nikogo, nie znała całego tego towarzystwa i dlatego też wolała dmuchać na zimne.
- Ja wybieram drogę po prawej stronie. Nie nadaję się do walki - powiedziała, jednocześnie w jakiś sposób uzasadniając swój wybór.
Po tych słowach zrobiła kilka kroków w tamtą stronę, tym samym wyraźnie zaznaczając pewność swojej decyzji. Teraz pozostawało jej jedynie zaczekać na pozostałe osoby, które miały być w tej samej grupie co ona. Ona sama nie obsadzała nikogo z góry, mając nadzieję na to, że tamci odpowiednio wybiorą. Uważnie obserwowała wszystkich. Czuła jak pojawia się stres, który był jednak zaskakująco lekki. Może dlatego, iż po jej głowie krążyła myśl, przypominająca że znajdują się w świecie baśni. W nich cały sens miała walka dobra ze złem i wygrana tego pierwszego, tym samym ucząca dzieci od najmłodszych lat najważniejszych życiowych wartości. Nie dopuszczała do siebie myśli, że nagle miałoby być inaczej, że zło mogłoby zatriumfować.
Przez chwilę Wilkes milczała, woląc w myślach rozważyć to, czego przed chwilą się dowiedziała, skupiając się szczególnie na ostatniej części wypowiedzi mężczyzny, robiąc, tak jak tamten powiedział, rachunek swoich umiejętności. Grace nie musiała długo się nad tym zastanawiać, zdawała sobie sprawę ze swoich marnych szans podczas jakichkolwiek bojów. Od zawsze unikała ich jak ognia, nie uznając tego ani jako rozrywki ani sposobu na rozwiązywanie problemów. Jedynie akceptowała walkę jako obronę, co jednak w tej chwili miało małe znaczenie - nie miała zbyt dużej praktyki w tym zakresie i rozglądając się po wszystkich obecnych twarzach od razu potrafiła stwierdzić, iż niektórzy z obecnych są z pewnością o wiele lepszymi "bojownikami".
- Skoro nasz czas jest dość znacznie ograniczony, nie powinniśmy go marnować na bezsensowne dyskusje - powiedziała w końcu, tym samym w jakiś sposób chcąc przejść od razu do sedna sprawy, pomijając jakiekolwiek komentarze pod adresem całej sytuacji czy Klosza. Nie oceniała nikogo, nie znała całego tego towarzystwa i dlatego też wolała dmuchać na zimne.
- Ja wybieram drogę po prawej stronie. Nie nadaję się do walki - powiedziała, jednocześnie w jakiś sposób uzasadniając swój wybór.
Po tych słowach zrobiła kilka kroków w tamtą stronę, tym samym wyraźnie zaznaczając pewność swojej decyzji. Teraz pozostawało jej jedynie zaczekać na pozostałe osoby, które miały być w tej samej grupie co ona. Ona sama nie obsadzała nikogo z góry, mając nadzieję na to, że tamci odpowiednio wybiorą. Uważnie obserwowała wszystkich. Czuła jak pojawia się stres, który był jednak zaskakująco lekki. Może dlatego, iż po jej głowie krążyła myśl, przypominająca że znajdują się w świecie baśni. W nich cały sens miała walka dobra ze złem i wygrana tego pierwszego, tym samym ucząca dzieci od najmłodszych lat najważniejszych życiowych wartości. Nie dopuszczała do siebie myśli, że nagle miałoby być inaczej, że zło mogłoby zatriumfować.
Take my hand, let's see where we wake uptomorrow
Grace Wilkes
Zawód : prowadzi "Przytułek dla magicznych zwierząt"; badaczka i opiekunka magicznych zwierząt
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Keep smiling, because life is a beautiful thing and there's so much to smile about.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Przyglądał się Mieronimowi z podciągniętą ku górze brwiom, nie dowierzając jego niewzruszonej postawie. Po prostu przestał doszukiwać się w tym wszystkim sensu, uznając, że albo śni wyjątkowo głębokim snem albo nawdychał się zdecydowanie zbyt dużo zielonej wróżki. Determinacja niestety nie wystarczyła, żeby przebudził się z tego dziwacznego transu, spode łba spoglądając na Florence - i odpowiadając jej jedynie poirytowanym spojrzeniem. Nie miał zamiaru wysłuchiwać pouczeń, a z takimi jak ten - po dobroci się nie dało. Uprzejmością może dało się załatwić obejście kolejki w Ministerstwie, ale tę samą sprawę o wiele łatwiej rozwiązywał pieniądz i subtelna groźba. Ale milczał, jednym uchem wyłapywał tłumaczenia, drugim je wypuszczał, zniecierpliwiony przedłużającą się niezrozumiałą sytuacją. Nie może ruszać tyłka, bo jest narratorem - rozsądne i nawet go nie zdziwiło, że był to wytwór jego wyobraźni. Już się nie odzywał, kiedy Grace stwierdziła, że nie powinni marnować czasu. Niezależnie od całego tego absurdu, zniecierpliwienie było jedynym motorem, który pchał go do przodu.
- Idę załatwić tę bestię - odpowiedział, trochę ze zrezygnowaniem, a trochę z kapitulacją, odwracając się do pozostałych. - Przyda się pomoc - dodał znacząco, jako łowca smoków był przekonany, że najlepiej zrobi, wybierając lewą ścieżkę; prawdopodobnie w podobnych sprawach miał największe doświadczenie pośród wszystkich tu zebranych. Co gorsza, krótka chwila refleksji wystarczyła mu na zrozumienie mało optymistycznego faktu, że jako jedyny miał z podobnymi sprawami jakiekolwiek doświadczenie. Miał nadzieję na pomoc Edgara, wiedział, że mógł liczyć na umiejętności Deirdre; co do pozostałych dziewcząt - miał wątpliwości. I żywił głęboką nadzieję, że przypadnie mu inne towarzystwo niż przepiękna półwila w balowym stroju, choć chętnie spędziłby z nią kilka dłuższych chwil: mocniej dbał o własne życie niż te drobne przyjemności.
Ale to przecież był tylko chrzaniony sen, dlaczego się tym przejmował? W śnie nie mogła mu się stać krzywda - choć coś podpowiadało mu, że racjonalne wybory szybciej pozwolą mu się wydostać z tego narkotycznego stanu.
- Idę załatwić tę bestię - odpowiedział, trochę ze zrezygnowaniem, a trochę z kapitulacją, odwracając się do pozostałych. - Przyda się pomoc - dodał znacząco, jako łowca smoków był przekonany, że najlepiej zrobi, wybierając lewą ścieżkę; prawdopodobnie w podobnych sprawach miał największe doświadczenie pośród wszystkich tu zebranych. Co gorsza, krótka chwila refleksji wystarczyła mu na zrozumienie mało optymistycznego faktu, że jako jedyny miał z podobnymi sprawami jakiekolwiek doświadczenie. Miał nadzieję na pomoc Edgara, wiedział, że mógł liczyć na umiejętności Deirdre; co do pozostałych dziewcząt - miał wątpliwości. I żywił głęboką nadzieję, że przypadnie mu inne towarzystwo niż przepiękna półwila w balowym stroju, choć chętnie spędziłby z nią kilka dłuższych chwil: mocniej dbał o własne życie niż te drobne przyjemności.
Ale to przecież był tylko chrzaniony sen, dlaczego się tym przejmował? W śnie nie mogła mu się stać krzywda - choć coś podpowiadało mu, że racjonalne wybory szybciej pozwolą mu się wydostać z tego narkotycznego stanu.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Deirdre ciągle wpatrywała się w groteskową scenerię - biureczko dziwnie przypomniało jej Ministerstwo a nornica wydawała się mieć w sobie coś z Wilhelminy; może owłosienie a może kretyński wyraz pyszczka? - w milczeniu, coraz mocniej zaciskając jednak pełne usta. Każde słowo, wypowiedziane przez brodatego Mieronima Klosza, działało jej na nerwy. Doprawdy, w najdziwniejszym śnie nie przywołałaby przed odpoczywającymi oczami takiego kuriozum. Niezbyt interesowała się baśniami i choć persona Barda Beedle nie była jej obca - czy istniał czarodziej niewychowany na tych mądrych opowieściach? - to cała historyjka sprzedana im przez staruszka brzmiała co najmniej podejrzanie. Dlaczego książki wybrały akurat ich? Co kryło się w zupełnie różniącej się od siebie siódemce obcych ludzi? I jak miało to pomóc w ocaleniu opowieści? I zarazem zniszczeniu Baśni. Nie miało to najmniejszego sensu i nawet zazwyczaj obojętna twarz Deirdre zdradzała poirytowanie całą sytuacją jak i argumentami, serwowanymi im przez nawiedzonego Narratora. Spoglądając ponad jego ramieniem na magiczny las wyczuwała tutaj prawdziwą, mocną magię, ale to wcale nie poprawiało jej nastroju.
Mimowolnie puściła dłoń Mii, poprawiając szatę i szal, spływający w dół po czarnym materiale. Chwilowa dekoncentracja oszczędziła Deirdre widoku zbliżającego się do biurka Tristana, ale gdy ponownie podniosła wzrok, napotkała jego zniechęconą twarz. Cóż, zgadzała się z każdym jego słowem. W odróżnieniu od Klosza, który ponownie zaczął bełkotać jakieś bezsensowne frazesy. Walka, myślenie, niebezpieczeństwo, przedtem groźba utknięcia na tej polanie w nieskończoność. Dopiero przetrawienie tej ostatniej informacji pozwoliło Dei na powzięcie decyzji. Westchnęła zrezygnowana, acz bardzo cicho, bez teatralności, typowej dla oburzonej Odette -nawet w takich okolicznościach miło się na nią patrzyło - do której uśmiechnęła się lekko i zdawkowo. - Jak wygląda ta cała Baśń? - spytała w końcu dość konkretnie, zastanawiając się, czym też może okazać się ich przeciwniczka. O ile jest czymś rzeczywistym - jak ta cała sytuacja? - a nie tylko wytworem chorej wyobraźni Narratora. Lub jej samej; może któryś z klientów Wenus poczęstował ją zbyt mocnym Diabelskim Zielem? Na sekundę zmarszczyła brwi, by później znów, tym razem na stałe, przywołać obojętny, znudzony wyraz twarzy. - Schody Głuchych brzmią wspaniale - może tam nie będę słyszała twojego nawiedzonego ględzenia - podjęła decyzję, by ruszyć w lewo, razem z Tristanem. Jeśli to faktycznie miał być dziwny, bajkowy sen, mogła przynajmniej liczyć na niedenerwujące towarzystwo.
Mimowolnie puściła dłoń Mii, poprawiając szatę i szal, spływający w dół po czarnym materiale. Chwilowa dekoncentracja oszczędziła Deirdre widoku zbliżającego się do biurka Tristana, ale gdy ponownie podniosła wzrok, napotkała jego zniechęconą twarz. Cóż, zgadzała się z każdym jego słowem. W odróżnieniu od Klosza, który ponownie zaczął bełkotać jakieś bezsensowne frazesy. Walka, myślenie, niebezpieczeństwo, przedtem groźba utknięcia na tej polanie w nieskończoność. Dopiero przetrawienie tej ostatniej informacji pozwoliło Dei na powzięcie decyzji. Westchnęła zrezygnowana, acz bardzo cicho, bez teatralności, typowej dla oburzonej Odette -nawet w takich okolicznościach miło się na nią patrzyło - do której uśmiechnęła się lekko i zdawkowo. - Jak wygląda ta cała Baśń? - spytała w końcu dość konkretnie, zastanawiając się, czym też może okazać się ich przeciwniczka. O ile jest czymś rzeczywistym - jak ta cała sytuacja? - a nie tylko wytworem chorej wyobraźni Narratora. Lub jej samej; może któryś z klientów Wenus poczęstował ją zbyt mocnym Diabelskim Zielem? Na sekundę zmarszczyła brwi, by później znów, tym razem na stałe, przywołać obojętny, znudzony wyraz twarzy. - Schody Głuchych brzmią wspaniale - może tam nie będę słyszała twojego nawiedzonego ględzenia - podjęła decyzję, by ruszyć w lewo, razem z Tristanem. Jeśli to faktycznie miał być dziwny, bajkowy sen, mogła przynajmniej liczyć na niedenerwujące towarzystwo.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Nie zdziwiła go wybuchowa reakcja Tristana aczkolwiek uważał ją za zbędną. Mieronim Klosz nie sprawiał wrażenia osoby, która mogłaby się czymś takim przejąć. W zasadzie nie sprawiał wrażenia osoby, która mogłaby się przejąć czymkolwiek innym niż ratowaniem Barda. Wybrali do tej roli naprawdę dobrego aktora, nie ma co. Edgar ucieszył się, kiedy stwór przyznał mu rację, samemu również mając nadzieję, że zaraz wszyscy zrobią co mają zrobić i stąd wyjdą. Tak jak wielu obecnych nie miał czasu na takie zabawy. Ostatnio każdą wolną chwilę poświęcał na sprawę Zivy lub porządkowanie biznesu po wielkich zmianach związanych z wyjściem z Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów. - Z chęcią wybiorę się wprost do gardła bestii - westchnął. Nie miał w swoim życiu wielu okazji do starć z prawdziwym potworem, ale nie szkodzi, bo przecież żadnego prawdziwego potwora tu nie spotka. Nie wierzył w rzeczywistość tej sytuacji. Cały czas się spodziewał, że zaraz ktoś wyskoczy zza drzew i zachęci do zakupu kolejnych pięknie wydanych książek dla dzieci. Tristan i Deirdre. Na razie towarzystwo zapowiadało się całkiem dobrze, a na pewno lepiej od pozostałych pań. W jednej z nich rozpoznawał współwłaścicielkę lodziarni na Pokątnej i choć lody faktycznie sprzedawali tam dobre (co miał okazję niedawno sprawdzić razem z córką) to szczerze wątpił w jej umiejętności walki. Chociaż nie, cały czas się zapominał! Na pewno byłaby w stanie pokonać różową puchatą bestię, która zapewne na nich czekała na końcu Schodów Głuchych.
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ciężko było uwierzyć w cokolwiek - co rysowało się - bardzo wyrazistymi kolorami. Cała polana, tajemniczy strzec, stworzonko z zegarkiem, otaczające ich barwy - wszystko wyrwane żywcem...z baśniowych stronic. Jakim cudem? Magią? Znaleźli się w dziwacznej krainie, oderwanej od realiów, które znała?
Marszczyła brwi, zaciskała usta, ale potok słów i pytań, które jeszcze przed momentem wydała - teraz zmieniły się w milcząca sylabę. Obserwowała Tristana, który - jako jeden z nielicznych tak pewnie rzucił wyzwanie dziwnemu starcowi. Przyjemnie było patrzeć na mężczyznę, który...zachowywał się jak mężczyzna. Ale uwagę Mii przykuwały i słowa starca, który - może zniecierpliwiony brakiem ich decyzyjnej powinności, czy zwyczajnie rozbawiony - zniknął, pozostawiając ich samym sobie i...decyzji, która każdy miał podjąć. I była pewna, gdzie chciała iść. Gdzie musiała iść - Schody Głuchych - powiedziała tylko, spoglądając za Deirdre, która - podążyła za Tristanem. Z niejasnym ukłuciem wypuściła dłoń, która do tej pory trzymała, ale nie zatrzymała kobiety. Przeznaczeniem Mulciber była walka. Ta osobista i ta...ogólna. Nawet jeśli miała walczyć z baśniami, co - brzmiało jeszcze bardziej irracjonalnie. Mała zostać aurorem - czyż mogła opuścić okazję do szkolenia swoich umiejętności?.
Gubiła się w sieci głosów, ale zamiast wycofania, uniosła głowę i skierował kroki ku stojącej już dwójce, tym samym wybierając ścieżkę na lewo - Nie mów, ze chciałaś iść tam beze mnie - lekki uśmiech skierowany ku ciemnym źrenicom siostry były jedyną odezwą. Może odrobinę dziwił ją wybór kobiety, ale - nigdy nie pomyślała, by pytać o bojowe umiejętności. Co do Tristana - nie miała wątpliwości. Tym bardziej do Edgara. Nokturn - jak żadna inna strona, potrafiła nauczyć właściwej walki. Pozostałe kobiety - chociaż nie potrafiła określić kim są i czym się trudniły - nie wzbudzały jej zaufania. Tym bardziej diva, która wyglądała, jakby urwała się ze sceny teatralnego dramatu. Mia nie miała ochoty uczestniczyć w tej sztuce, przynajmniej - z nią u boku. Wybrała ścieżkę walki. Niezależnie, gdzie miała ich zaprowadzić. W końcu - jej brat też tak wybrał. Ona nie mogła być inna.
Marszczyła brwi, zaciskała usta, ale potok słów i pytań, które jeszcze przed momentem wydała - teraz zmieniły się w milcząca sylabę. Obserwowała Tristana, który - jako jeden z nielicznych tak pewnie rzucił wyzwanie dziwnemu starcowi. Przyjemnie było patrzeć na mężczyznę, który...zachowywał się jak mężczyzna. Ale uwagę Mii przykuwały i słowa starca, który - może zniecierpliwiony brakiem ich decyzyjnej powinności, czy zwyczajnie rozbawiony - zniknął, pozostawiając ich samym sobie i...decyzji, która każdy miał podjąć. I była pewna, gdzie chciała iść. Gdzie musiała iść - Schody Głuchych - powiedziała tylko, spoglądając za Deirdre, która - podążyła za Tristanem. Z niejasnym ukłuciem wypuściła dłoń, która do tej pory trzymała, ale nie zatrzymała kobiety. Przeznaczeniem Mulciber była walka. Ta osobista i ta...ogólna. Nawet jeśli miała walczyć z baśniami, co - brzmiało jeszcze bardziej irracjonalnie. Mała zostać aurorem - czyż mogła opuścić okazję do szkolenia swoich umiejętności?.
Gubiła się w sieci głosów, ale zamiast wycofania, uniosła głowę i skierował kroki ku stojącej już dwójce, tym samym wybierając ścieżkę na lewo - Nie mów, ze chciałaś iść tam beze mnie - lekki uśmiech skierowany ku ciemnym źrenicom siostry były jedyną odezwą. Może odrobinę dziwił ją wybór kobiety, ale - nigdy nie pomyślała, by pytać o bojowe umiejętności. Co do Tristana - nie miała wątpliwości. Tym bardziej do Edgara. Nokturn - jak żadna inna strona, potrafiła nauczyć właściwej walki. Pozostałe kobiety - chociaż nie potrafiła określić kim są i czym się trudniły - nie wzbudzały jej zaufania. Tym bardziej diva, która wyglądała, jakby urwała się ze sceny teatralnego dramatu. Mia nie miała ochoty uczestniczyć w tej sztuce, przynajmniej - z nią u boku. Wybrała ścieżkę walki. Niezależnie, gdzie miała ich zaprowadzić. W końcu - jej brat też tak wybrał. Ona nie mogła być inna.
Mia Mulciber
Zawód : byłam
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And I find it kinda funny, I find it kinda sad
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Florence zrzedła mina.
Jak miała ot tak przejść do porządku dziennego z całym absurdem, który właśnie miał miejsce? Starzec nawet nie odpowiedział konkretnie na żadne z postawionych mu pytań. Jej umysł za wszelką cenę próbował wyprzeć wszystko to co usłyszała. Nie mogli wrócić do domu póki nie uratują Barda przed Baśnią. W prawdziwym świecie podczas ich bytności tutaj nie upłynie nawet sekunda. Co to była za pokręcona magia? Dziewczyna odczuła lekkie ukłucie paniki. Zostali przeniesieni Merlin jeden raczy wiedzieć gdzie i mieli rozwiązywać problemy wyimaginowanego świata? Przecież ona nie mogła najeść się aż tak zepsutych lodów.
"Alan, pomocy"
Zacisnęła mocniej ręce na trzymanym przez siebie tomiku baśni. Obserwowała jak grupa powoli acz systematycznie się dzieli, poszczególne osoby powoli wybierały ścieżki, którymi chciały się udać. A więc oni też zaczęli się w to bawić. Może w tym szaleństwie była metoda. Im szybciej to zaczną tym szybciej skończą.
Tylko czemu w sumie nie miałaby się teraz deportować na Pokątną? To byłoby tak proste wyjście. Pyk i jest znów na znajomej ulicy. Coś jej jednak podpowiadało by tego nie próbować. No dobrze, na razie zobaczy o co w ogóle chodzi z tą całą baśniową krainą. Ale obiecała się, że jeśli będzie mieć dość, po prostu stąd zniknie. Nie bacząc na nieprzyjemne przeczucia.
Zagryzła wargi i powoli ruszyła w kierunku prawej ścieżki. Nie miała żadnego doświadczenia bojowego, była jednak inteligentna - w końcu zanim założyła z bratem lodziarnię miała zostać uzdrowicielem. Zdecydowanie była to więc droga dla niej.
Jak miała ot tak przejść do porządku dziennego z całym absurdem, który właśnie miał miejsce? Starzec nawet nie odpowiedział konkretnie na żadne z postawionych mu pytań. Jej umysł za wszelką cenę próbował wyprzeć wszystko to co usłyszała. Nie mogli wrócić do domu póki nie uratują Barda przed Baśnią. W prawdziwym świecie podczas ich bytności tutaj nie upłynie nawet sekunda. Co to była za pokręcona magia? Dziewczyna odczuła lekkie ukłucie paniki. Zostali przeniesieni Merlin jeden raczy wiedzieć gdzie i mieli rozwiązywać problemy wyimaginowanego świata? Przecież ona nie mogła najeść się aż tak zepsutych lodów.
"Alan, pomocy"
Zacisnęła mocniej ręce na trzymanym przez siebie tomiku baśni. Obserwowała jak grupa powoli acz systematycznie się dzieli, poszczególne osoby powoli wybierały ścieżki, którymi chciały się udać. A więc oni też zaczęli się w to bawić. Może w tym szaleństwie była metoda. Im szybciej to zaczną tym szybciej skończą.
Tylko czemu w sumie nie miałaby się teraz deportować na Pokątną? To byłoby tak proste wyjście. Pyk i jest znów na znajomej ulicy. Coś jej jednak podpowiadało by tego nie próbować. No dobrze, na razie zobaczy o co w ogóle chodzi z tą całą baśniową krainą. Ale obiecała się, że jeśli będzie mieć dość, po prostu stąd zniknie. Nie bacząc na nieprzyjemne przeczucia.
Zagryzła wargi i powoli ruszyła w kierunku prawej ścieżki. Nie miała żadnego doświadczenia bojowego, była jednak inteligentna - w końcu zanim założyła z bratem lodziarnię miała zostać uzdrowicielem. Zdecydowanie była to więc droga dla niej.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
To niedopuszczalne. Karygodne. Zuchwałe. Znam wiele przymiotników, ale żaden nie mieści się w granicy przyzwoitości. Nie sposób tego w inny sposób skomentować. Stoję nie wierząc w to co słyszę, w to co widzę. Staram się nie marszczyć czoła chcąc zapobiec powstającym zmarszczkom, ale i tak cała się gotuję ze złości. Ledwie odnotowuję, że Tristan, na którego ślubie ostatnio bawiłam się, zna francuski. Och, mogłam im złożyć życzenia w ojczystym języku, wypadłabym lepiej niż ledwie dukając dwa słowa! Jestem teraz podwójnie zła, w tym tylko raz na siebie. Swoją drogą - oglądam się za nim, imponuje mi jego stanowczość! Gdyby nie miał żony, pewnie zemdlałabym wprost w jego ramiona. Cóż, nie jestem taka. Nie po tym, co przeżyłam. Wzdycham więc tak sobie, trochę zapominając o tym gdzie jestem i co właściwie się dzieje. Otrzeźwia mnie dopiero brak reakcji ze strony dziadka, a tak konkretnie to… jego zniknięcie. Mrugam oczami nie dowierzając, że zostawił nas z jakimś zwierzątkiem trzymającym zegarek. Co proszę?
- To być porwanie! - odgrażam się jeszcze, nie wiadomo do kogo, skoro porywacza już nie ma. Nagle zalewa mnie ściana paniki, słusznie zresztą. Nim odzyskuję trzeźwość umysłu, wszyscy są już rozdzieleni na grupki. Odwracam się z niedowierzaniem do Deirdre, patrząc na nią z mieszaniną przerażenia oraz rozczarowania. Jak mogła mnie tak zostawić na pastwę obcych, brzydkich dziewcząt? Kto mnie ochroni jak nie ona? Nie ma tu ani wuja, ani Marcela… och, Marcel nigdy by się tak ode mnie nie odwrócił. Czuję zawód, smutek, mieszaninę różnych, bardzo niemiłych emocji. Stoję tak dłuższą chwilę wpatrując się w nią, ale zaraz odwracam się tyłem. Czuję bezradność. Niemożność reakcji. Krzyżuję ręce na piersi, robi mi się chłodniej. Widocznie za wiele sobie wyobrażałam. Trudno. Staram się o tym nie myśleć, ale panika skutecznie zaraża mój organizm. Powoduje, że nie mogę się ruszyć. Właściwie to robi mi się słabo. Resztkami sił podchodzę do biurka, starając się na nim oprzeć. Niech sobie idą, ja na nich poczekam. Nie czuję się na siłach, nie jestem żadną bohaterką. W znajomości brytyjskich baśni też nie pomogę. Jestem bezużyteczna, nie ma co się dłużej oszukiwać.
- To być porwanie! - odgrażam się jeszcze, nie wiadomo do kogo, skoro porywacza już nie ma. Nagle zalewa mnie ściana paniki, słusznie zresztą. Nim odzyskuję trzeźwość umysłu, wszyscy są już rozdzieleni na grupki. Odwracam się z niedowierzaniem do Deirdre, patrząc na nią z mieszaniną przerażenia oraz rozczarowania. Jak mogła mnie tak zostawić na pastwę obcych, brzydkich dziewcząt? Kto mnie ochroni jak nie ona? Nie ma tu ani wuja, ani Marcela… och, Marcel nigdy by się tak ode mnie nie odwrócił. Czuję zawód, smutek, mieszaninę różnych, bardzo niemiłych emocji. Stoję tak dłuższą chwilę wpatrując się w nią, ale zaraz odwracam się tyłem. Czuję bezradność. Niemożność reakcji. Krzyżuję ręce na piersi, robi mi się chłodniej. Widocznie za wiele sobie wyobrażałam. Trudno. Staram się o tym nie myśleć, ale panika skutecznie zaraża mój organizm. Powoduje, że nie mogę się ruszyć. Właściwie to robi mi się słabo. Resztkami sił podchodzę do biurka, starając się na nim oprzeć. Niech sobie idą, ja na nich poczekam. Nie czuję się na siłach, nie jestem żadną bohaterką. W znajomości brytyjskich baśni też nie pomogę. Jestem bezużyteczna, nie ma co się dłużej oszukiwać.
Oni będą ślicznie żyli,
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
Odette I. Parkinson
Zawód : śpiewaczka operowa
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Staniesz w ogniu, ogień zaprószysz,
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
| Schody głuchych - Tristan, Deirdre, Edgar, Mia; Błękit Farfali - Grace, Florence, Odette; lokacja dla grupy 1 znajduje się w TYM TEMACIE - niedługo pojawi się tam post Mistrza Gry.
Grace, Florence i Odette - weszłyście między wysokie, równo poustawiane drzewa, gdzie płynął cichy, a właściwie bezgłośny strumyk, oddający całej okolicy swoją wilgoć, która osadzała się zimną, delikatną mgiełką na waszej skórze i ubraniach. Wasze stopy stąpały po miękkim runie leśnym, które w głównej mierze składało się z mchu o kolorze dojrzałych wiśni i z uschniętych, karmazynowych liści.
| Rzucacie kością k100 w poszukiwaniu wskazówek. Do rzutu dodawana jest biegłość spostrzegawczości.
Na odpis macie 48h.
Grace, Florence i Odette - weszłyście między wysokie, równo poustawiane drzewa, gdzie płynął cichy, a właściwie bezgłośny strumyk, oddający całej okolicy swoją wilgoć, która osadzała się zimną, delikatną mgiełką na waszej skórze i ubraniach. Wasze stopy stąpały po miękkim runie leśnym, które w głównej mierze składało się z mchu o kolorze dojrzałych wiśni i z uschniętych, karmazynowych liści.
| Rzucacie kością k100 w poszukiwaniu wskazówek. Do rzutu dodawana jest biegłość spostrzegawczości.
Na odpis macie 48h.
Zostaję sama. Robi się chłodno, zimno na całym ciele. I wilgotno. Dżdżyste powietrze nie służy dobrze moim włosom, mojej cerze zresztą też nie. Robi mi się słabo, nie słucham wypowiadanych do mnie (czyżby?) słów. Wspieram się na drewnie, czy czymkolwiek, co właściwie się tutaj znajduje. Ignoruję wpatrzone we mnie stworzonko złorzecząc w duchu na brak możliwości wydostania się. Jestem zdana tylko na siebie. To dla mnie nowa sytuacja, nie jestem do tego przyzwyczajona. Nie wiem jak sobie z tym radzić. Co robić. Od czego zacząć. Tak jakby ktoś nagle kazał mi wygłosić polityczne przemówienie. Nic, pustka, niepewność, brak świadomości. Przerażenie, panika wspólnie rozlewające się po całym ciele. Nie wiem nic. Obejmuję się ciasno ramionami starając się uspokoić oddech oraz przyspieszone bicie serca. Zerkam przez ramię na tamte dwie dziewczyny. Potem patrzę na z wolna szemrzący strumyk, na kolorowe runo leśne. Wyginam twarz w grymasie niezadowolenia. Sięgam po jedną z miętówek do torebki, po kilku długich minutach ruszam się powoli z miejsca.
Idę. Wzdłuż drogi, tak jak dwie obce mi dziewczyny. Rozglądam się po drzewach bez zainteresowania. Nie mam pojęcia gdzie i po co idziemy. Na co patrzeć. Cała ta sprawa mnie nieszczególnie interesuje - właściwie to wcale. Nie jestem ponadprzeciętnie spostrzegawcza, więc nie dostrzegę niczego co mnie nie uderzy z całym impetem. Wzruszam ramionami mając nadzieję, że moje towarzyszki są bardziej ogarnięte niż ja. Mogę nam co najwyżej zaśpiewać, chociaż w takim miejscu jak to trudno o artystyczną wenę. W pewnym momencie ze znudzeniem kopię stertę zalegających na ziemi liści. Nic ciekawego. Nie mogę się powstrzymać przed westchnięciem zniecierpliwienia. Ostatecznie krzyżuję ręce na klatce piersiowej, licząc, że nogi poniosą nas do wyjścia z tej dziwacznej krainy.
Idę. Wzdłuż drogi, tak jak dwie obce mi dziewczyny. Rozglądam się po drzewach bez zainteresowania. Nie mam pojęcia gdzie i po co idziemy. Na co patrzeć. Cała ta sprawa mnie nieszczególnie interesuje - właściwie to wcale. Nie jestem ponadprzeciętnie spostrzegawcza, więc nie dostrzegę niczego co mnie nie uderzy z całym impetem. Wzruszam ramionami mając nadzieję, że moje towarzyszki są bardziej ogarnięte niż ja. Mogę nam co najwyżej zaśpiewać, chociaż w takim miejscu jak to trudno o artystyczną wenę. W pewnym momencie ze znudzeniem kopię stertę zalegających na ziemi liści. Nic ciekawego. Nie mogę się powstrzymać przed westchnięciem zniecierpliwienia. Ostatecznie krzyżuję ręce na klatce piersiowej, licząc, że nogi poniosą nas do wyjścia z tej dziwacznej krainy.
Oni będą ślicznie żyli,
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
Odette I. Parkinson
Zawód : śpiewaczka operowa
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Staniesz w ogniu, ogień zaprószysz,
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
The member 'Odette Baudelaire' has done the following action : rzut kością
'k100' : 97
'k100' : 97
No i kazano im się rozdzielić. Pięknie!
Florence jeszcze mocniej objęła ściskany przez siebie tomik baśni. Naprawdę wszyscy potraktowali to poważnie! Dziewczyna była wściekła. Początkowy strach został wyparty przez złość. Wydała z siebie głośne sapnięcie, rozluźniła mięśnie. Musiała wziąć się w garść. Nie na darmo jej patronusem była niedźwiedzica. A ona się z nią mocno utożsamiała. Niedźwiedzica broni swojej rodziny. I siebie. Musiała szybko wrócić na Pokątną. No dobrze, panie Klosz. Zagrajmy w twoją gierkę.
Wyprostowała się i spojrzała w niebo, mając nadzieję, że chociaż ono jest trochę znajome. Nic z tego.
W geście złości Florence cisnęła o ziemię tomik baśni.
Postąpiła kilka kroków przed siebie w kierunku ścieżki ale po chwili namysłu wróciła się i zabrała leżący na ziemi tom. Durna książka. Gdyby jej nie kupiła, nigdy by się tu nie znalazła. Byłaby w lodziarni, może Alan wpadłby w odwiedziny?
Ale licho jedno wie, co się kryje w tej puszczy. A nuż książka jest rozwiązaniem.
Florence wyciągnęła różdżkę i, wykazując się typową dla gryfonki odwagą (i możliwe że brakiem rozwagi) ruszyła pewnie przed siebie, rozglądając się uważnie.
Florence jeszcze mocniej objęła ściskany przez siebie tomik baśni. Naprawdę wszyscy potraktowali to poważnie! Dziewczyna była wściekła. Początkowy strach został wyparty przez złość. Wydała z siebie głośne sapnięcie, rozluźniła mięśnie. Musiała wziąć się w garść. Nie na darmo jej patronusem była niedźwiedzica. A ona się z nią mocno utożsamiała. Niedźwiedzica broni swojej rodziny. I siebie. Musiała szybko wrócić na Pokątną. No dobrze, panie Klosz. Zagrajmy w twoją gierkę.
Wyprostowała się i spojrzała w niebo, mając nadzieję, że chociaż ono jest trochę znajome. Nic z tego.
W geście złości Florence cisnęła o ziemię tomik baśni.
Postąpiła kilka kroków przed siebie w kierunku ścieżki ale po chwili namysłu wróciła się i zabrała leżący na ziemi tom. Durna książka. Gdyby jej nie kupiła, nigdy by się tu nie znalazła. Byłaby w lodziarni, może Alan wpadłby w odwiedziny?
Ale licho jedno wie, co się kryje w tej puszczy. A nuż książka jest rozwiązaniem.
Florence wyciągnęła różdżkę i, wykazując się typową dla gryfonki odwagą (i możliwe że brakiem rozwagi) ruszyła pewnie przed siebie, rozglądając się uważnie.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Ostatnio zmieniony przez Florence Fortescue dnia 06.01.17 23:22, w całości zmieniany 1 raz
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
The member 'Florence Fortescue' has done the following action : rzut kością
'k100' : 16
'k100' : 16
Strona 2 z 14 • 1, 2, 3 ... 8 ... 14
Baśniowa puszcza
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Irlandia