Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Irlandia
Baśniowa puszcza
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Baśniowa puszcza
Głusza skąpana w mlecznej mgle i ciszy, nie zapraszająca nikogo do swoich progów. Dokoła znajdują się tylko wysokie, proste jak struny drzewa, posadzone w równych rzędach, odbijające od swoich pni większość dźwięków, co w gruncie rzeczy skutkuje ogromnym, ale też głuchym, tłumiącym echem. Gdy stąpa się po mchu, szalenie miękkim i również szalenie grząskim, coś zmusza do ciągłego uważania na kroki. Woda nie szemrze, ale wciąż płynie, tworząc coś na kształt spokojnego strumienia, płynącego prostą drogą w jednym kierunku - na północ.
Kiedy Tristan wysłuchał jej słuch, a później odezwał się ponownie jej usta oblekł uśmiech pełen zadowolenia, może nawet przebiegłości. W oczach zaświeciły się iskry. Nie było mowy, żeby nie łączyła ich ta sama krew, skoro ich myśli zdawały się czasem jednakie.
- Sądzę, że tak. A nawet jeśli nie, który badacz specjalizujący się w zwierzętach wodny, byłby w stanie odmówić pokusie, możliwości zobaczenia na własne oczy stworzenia tak niezwykłego, jak srebrnik? - zapytała poprawiając fałdę na spódnicy sukni. - To jeden z argumentów, którego zamierzam użyć. - przyznała spokojnie i widać było, że nie mówiła tego tylko dlatego, że właśnie usłyszała słowa Tristana. Gdyby nie przemyślała tego wcześniej, najpierw rozważyła by wypowiedziane słowa, a później poszukiwała w nich słabych punktów. Ale ta możliwość ich nie miała. Transakcja wiązana. Aiden dostawał możliwość jaką nie miało wielu. Dostanie też zasoby, bo na tym, by zbadać srebrnika dokładnie, zależeć mogło obu stronom. Nikt nie podsunie mu pod nos takiej oferty, nikt też nie skorzysta na niej bardziej niż oni. Zyskując nie tylko magizoologa, ale i informacje dla siebie. On musiał jeno zgodzić się wspomagać ich działania swoją wiedzą. Tylko tyle. Niewielka to była cena, prawda?
Zbliżali się do domu należącego do Adriena Brynea. Postanowienie które rosło w niej od szczytu w Stonhenge nie chciało więcej oczekiwać. Musiała chociaż wiedzieć, że będzie w stanie obronić samą siebie. Słowa, które wypowiedział Tristan niosły w sobie wiele racji.
- Czy nie dlatego jesteś tu teraz ze mną? - zapytała, oglądając się na niego w zmienionej, postarzałej postaci. - Bo jednocześnie nie chcesz mnie zamykać, ale obawiasz się, że ktoś spróbowałby trafić cię tam, gdzie trafić najłatwiej? - odpowiedziała kolejnymi pytaniami. Zwróciła swój wzrok znów w kierunku domu. - Czy nie dlatego nie odrzuciłeś od razu propozycji, którą wystosował Black? - bo pomimo swoich przywar, tego, kim był, jaki ród reprezentował wiedziałeś o nim więcej. Dostrzegłeś też to, że poza tobą i on nie chciał dopuścić by cokolwiek stało się mnie? Związany nie tylko przysięgą, ale pragnieniem, które powoli rosłow nim niezauważalnie, aż nie miał się mu już jak oprzeć. - Nie jestem na nie gotowa, dopiero teraz, gdy o tym powiedziałeś zrozumiałam, że nie przygotowałam się na wszystko. Nie pomyślałam by zabezpieczyć sobie drogę ucieczki. - przyznała, a jej twarz przecięło chwilowe strapienie. Może powinna być rozsądniejsza, ale to sytuacje do których musiała dopiero się dopasować. Których jeszcze nie znała. Których nie postrzegała odpowiednio. Nauczona a może przyzwyczajona, że nikt nie spróbuje jej zagrozić, nie wzięła tego pod uwagę. A może zwyczajnie pewna, że Tristan jej pomoże. To było nieroztropne, jednak w tej chwili nie była w stanie tego zmienić. Mogła tylko nie popełnić tego błędu ponownie. - Jeśli taka jednak będzie twoja wola, nie podejmę się żadnego zadania ponownie. - dodała bez żalu, czy smutku. Była w stanie to zrobić, jeśli tylko właśnie tak chciał. Finalnie, każda decyzja którą podejmie była tą, którą miała zaakceptować.
- Możliwością. - odpowiedziała bratu. - Czy nawet możliwościami. - dodała spokojnie będąc już całkiem blisko, zwróciła znów wzrok na brata. - Pieniądze i strach mogą okazać się pomocne, ale wątpię by kluczowe. - wymówiła przedstawiając bratu swój plan. - Pokażę mu co może zyskać i jak wiele może stracić. - podsumowała krótko, wchodząc na ganek niewielkiego domku. Jej dłoń nie zawahała się, kiedy uniosła dłoń, by zastukać w drzwi trzy razy.
- Sądzę, że tak. A nawet jeśli nie, który badacz specjalizujący się w zwierzętach wodny, byłby w stanie odmówić pokusie, możliwości zobaczenia na własne oczy stworzenia tak niezwykłego, jak srebrnik? - zapytała poprawiając fałdę na spódnicy sukni. - To jeden z argumentów, którego zamierzam użyć. - przyznała spokojnie i widać było, że nie mówiła tego tylko dlatego, że właśnie usłyszała słowa Tristana. Gdyby nie przemyślała tego wcześniej, najpierw rozważyła by wypowiedziane słowa, a później poszukiwała w nich słabych punktów. Ale ta możliwość ich nie miała. Transakcja wiązana. Aiden dostawał możliwość jaką nie miało wielu. Dostanie też zasoby, bo na tym, by zbadać srebrnika dokładnie, zależeć mogło obu stronom. Nikt nie podsunie mu pod nos takiej oferty, nikt też nie skorzysta na niej bardziej niż oni. Zyskując nie tylko magizoologa, ale i informacje dla siebie. On musiał jeno zgodzić się wspomagać ich działania swoją wiedzą. Tylko tyle. Niewielka to była cena, prawda?
Zbliżali się do domu należącego do Adriena Brynea. Postanowienie które rosło w niej od szczytu w Stonhenge nie chciało więcej oczekiwać. Musiała chociaż wiedzieć, że będzie w stanie obronić samą siebie. Słowa, które wypowiedział Tristan niosły w sobie wiele racji.
- Czy nie dlatego jesteś tu teraz ze mną? - zapytała, oglądając się na niego w zmienionej, postarzałej postaci. - Bo jednocześnie nie chcesz mnie zamykać, ale obawiasz się, że ktoś spróbowałby trafić cię tam, gdzie trafić najłatwiej? - odpowiedziała kolejnymi pytaniami. Zwróciła swój wzrok znów w kierunku domu. - Czy nie dlatego nie odrzuciłeś od razu propozycji, którą wystosował Black? - bo pomimo swoich przywar, tego, kim był, jaki ród reprezentował wiedziałeś o nim więcej. Dostrzegłeś też to, że poza tobą i on nie chciał dopuścić by cokolwiek stało się mnie? Związany nie tylko przysięgą, ale pragnieniem, które powoli rosłow nim niezauważalnie, aż nie miał się mu już jak oprzeć. - Nie jestem na nie gotowa, dopiero teraz, gdy o tym powiedziałeś zrozumiałam, że nie przygotowałam się na wszystko. Nie pomyślałam by zabezpieczyć sobie drogę ucieczki. - przyznała, a jej twarz przecięło chwilowe strapienie. Może powinna być rozsądniejsza, ale to sytuacje do których musiała dopiero się dopasować. Których jeszcze nie znała. Których nie postrzegała odpowiednio. Nauczona a może przyzwyczajona, że nikt nie spróbuje jej zagrozić, nie wzięła tego pod uwagę. A może zwyczajnie pewna, że Tristan jej pomoże. To było nieroztropne, jednak w tej chwili nie była w stanie tego zmienić. Mogła tylko nie popełnić tego błędu ponownie. - Jeśli taka jednak będzie twoja wola, nie podejmę się żadnego zadania ponownie. - dodała bez żalu, czy smutku. Była w stanie to zrobić, jeśli tylko właśnie tak chciał. Finalnie, każda decyzja którą podejmie była tą, którą miała zaakceptować.
- Możliwością. - odpowiedziała bratu. - Czy nawet możliwościami. - dodała spokojnie będąc już całkiem blisko, zwróciła znów wzrok na brata. - Pieniądze i strach mogą okazać się pomocne, ale wątpię by kluczowe. - wymówiła przedstawiając bratu swój plan. - Pokażę mu co może zyskać i jak wiele może stracić. - podsumowała krótko, wchodząc na ganek niewielkiego domku. Jej dłoń nie zawahała się, kiedy uniosła dłoń, by zastukać w drzwi trzy razy.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Skinął głową, przyznając jej rację; zastanawiał się nad potencjalnymi korzyściami z przeciągnięcia mężczyzny na właściwą stronę - zupełnie tak, jak gdyby miał wybór, wierzył, że będzie dość rozsądny, by podążyć za słowem Melisande dobrowolnie, to była jej próba umiejętności. Jej zadanie. Gdyby miał go wypełnić on, po prostu wziąłby tego człowieka pod imperiusa, czym z pewnością zaoszczędziłby sporo czasu - dawno minęły czasy, kiedy zamierzał przekonywać kogokolwiek siłą argumentu do obrania właściwej ścieżki. Dla niego czas na półśrodku już minął, nie interesował się też dłużej płotkami, choć badacz wodnych stworzeń mógł zostać użyty również - z ich strony - czysto prywatnie.
- Być może - odparł na jej słowa, rozumiała go, znała go wiele lat, potrafiła czytać jego emocje, wiedziała. Nie widział potrzeby zamykania Melisande, dostrzegał przecież jej potencjał, jej umysł i jego siłę, jej ambicję i determinację. Nie była mdłą amebą, pragnęła czegoś więcej. Czy zamierzał pozwolić jej to zabrać, nie był pewien, nadchodziły ciężkie czasy, a on nigdy nie pozwoliłby wyjść na takie spotkanie Evandrze.
Zatem dlaczego pozwalał na to jej? Chciał i nie chciał, chciał wierzyć, że zadanie, które jej przydzielono, zostało odczytane jako względnie bezpieczne. Spojrzał na nią z ukosa, nie mieli dotąd okazji pomówić o Alphardzie otwarcie. Skrzatka wyznała mu, że Black sam przedstawił jej swoje zamiary krótko po opuszczeniu jego gabinetu. Fakt, że jeszcze kilka miesięcy temu przegoniłby go od razu. W zasadzie i moment przed przybyciem Alpharda sądził, że by to zrobił - a jednak jego propozycja miała w sobie coś zaskakująco interesującego.
- Alphard Black ma w sobie potencjał, którego odmawiałem mu wcześniej - stwierdził w końcu, ciągnęła się za nim przykra reputacja człowieka bardziej emocjonalnego niżeli rozsądnego, ale ostatnim czasem brylował na rycerskim spotkaniach. Jego kariera w Ministerstwie Magii nabierała rozpędu, a on sam powoli wychodził na jedną z ważniejszych arystokratycznych figur. Dużo wiedział - i potrafił tę wiedzę wykorzystywać, co udowodnił już nie raz. Miał w pamięci jego ostatnie wystąpienie. Rozważając wszelkie za i przeciw, był w tym momencie najlepszym kandydatem do ręki Melisande. - A ród Black jest potężny. - Nie wolno mu było dłużej kierować się emocjami, nie odkąd na jego palcu pobłyskiwał nestorski pierścień. Emocje musiały ustąpić wyrachowaniu, które podpowiadało, że sojusz z Blackami mógł przynieść wymierne korzyści. - Twoja ręka ugruntuje jego pozycję - Była najstarszą siostrą nestora potężnego rodu, najstarszą siostrą śmierciożercy stąpającego u boku Czarnego Pana, damą o posagu, jaki innym się zapewne nie śnił. - A jego pozycja będzie zabezpieczeniem twojej pozycji. - Nie oddałby jej nikomu, w czyją przyszłość mógłby zwątpić. Na razie zbył Alpharda, prosząc go o przysługę, sprawdzając, na ile zdeterminowany jest, by poślubić Melisande. Ale nie wątpił.
- Świstoklik, Melisande - odpowiedział krótko. - Zawsze powinnaś mieć kogoś u boku i świstoklik, który pozwoli ci zniknąć, jeśli sprawy przybiorą nieoczekiwany obrót. Nie możesz wdawać się w zwady. Nie możesz ryzykować. Podjęcie się obrony byłoby wejściem w spór, a to wiąże się z ryzykiem, na które nie możesz sobie pozwolić. - Nie powinna walczyć, nawet o tym myśleć. Powinno nie być jej nigdzie tam, gdzie walki toczyły się swoim rytmem, nawet, jeśli w tym momencie toczyły się wszędzie. - Poproś Ramseya - zasugerował, pewien, że dla Mulcibera stworzenie podobnego narzędzia nie byłoby problemem. Wystarczająco znał też zabezpieczenia samego Chateau Rose, żeby mieć pewność, że świstoklik odstawi ją w bezpieczne mury. - Wiem - dodał, gdy zapewniła go o swoim posłuszeństwie. Przynajmniej na razie - zabraniać jej nie zamierzał, ponownie skinął głową, przyjmując jej argumenty, gdy stanęli już w pobliżu drzwi domostwa; cofnął się pół kroku, wkładając dłonie do kieszeni płaszcza, postarzała twarz miała być wystarczającym kamuflażem. W końcu drzwi się otworzyły, a w nim stanął czarodziej dojrzałego wieku, lustrując gości wzrokiem pozbawionym zrozumienia - w końcu ogniskując go na dziewczynie.
- Kim jesteście? - zapytał od wejścia; Tristan milczał, jego śladem przeniósł wzrok na siostrę. To był jej spektakl.
- Być może - odparł na jej słowa, rozumiała go, znała go wiele lat, potrafiła czytać jego emocje, wiedziała. Nie widział potrzeby zamykania Melisande, dostrzegał przecież jej potencjał, jej umysł i jego siłę, jej ambicję i determinację. Nie była mdłą amebą, pragnęła czegoś więcej. Czy zamierzał pozwolić jej to zabrać, nie był pewien, nadchodziły ciężkie czasy, a on nigdy nie pozwoliłby wyjść na takie spotkanie Evandrze.
Zatem dlaczego pozwalał na to jej? Chciał i nie chciał, chciał wierzyć, że zadanie, które jej przydzielono, zostało odczytane jako względnie bezpieczne. Spojrzał na nią z ukosa, nie mieli dotąd okazji pomówić o Alphardzie otwarcie. Skrzatka wyznała mu, że Black sam przedstawił jej swoje zamiary krótko po opuszczeniu jego gabinetu. Fakt, że jeszcze kilka miesięcy temu przegoniłby go od razu. W zasadzie i moment przed przybyciem Alpharda sądził, że by to zrobił - a jednak jego propozycja miała w sobie coś zaskakująco interesującego.
- Alphard Black ma w sobie potencjał, którego odmawiałem mu wcześniej - stwierdził w końcu, ciągnęła się za nim przykra reputacja człowieka bardziej emocjonalnego niżeli rozsądnego, ale ostatnim czasem brylował na rycerskim spotkaniach. Jego kariera w Ministerstwie Magii nabierała rozpędu, a on sam powoli wychodził na jedną z ważniejszych arystokratycznych figur. Dużo wiedział - i potrafił tę wiedzę wykorzystywać, co udowodnił już nie raz. Miał w pamięci jego ostatnie wystąpienie. Rozważając wszelkie za i przeciw, był w tym momencie najlepszym kandydatem do ręki Melisande. - A ród Black jest potężny. - Nie wolno mu było dłużej kierować się emocjami, nie odkąd na jego palcu pobłyskiwał nestorski pierścień. Emocje musiały ustąpić wyrachowaniu, które podpowiadało, że sojusz z Blackami mógł przynieść wymierne korzyści. - Twoja ręka ugruntuje jego pozycję - Była najstarszą siostrą nestora potężnego rodu, najstarszą siostrą śmierciożercy stąpającego u boku Czarnego Pana, damą o posagu, jaki innym się zapewne nie śnił. - A jego pozycja będzie zabezpieczeniem twojej pozycji. - Nie oddałby jej nikomu, w czyją przyszłość mógłby zwątpić. Na razie zbył Alpharda, prosząc go o przysługę, sprawdzając, na ile zdeterminowany jest, by poślubić Melisande. Ale nie wątpił.
- Świstoklik, Melisande - odpowiedział krótko. - Zawsze powinnaś mieć kogoś u boku i świstoklik, który pozwoli ci zniknąć, jeśli sprawy przybiorą nieoczekiwany obrót. Nie możesz wdawać się w zwady. Nie możesz ryzykować. Podjęcie się obrony byłoby wejściem w spór, a to wiąże się z ryzykiem, na które nie możesz sobie pozwolić. - Nie powinna walczyć, nawet o tym myśleć. Powinno nie być jej nigdzie tam, gdzie walki toczyły się swoim rytmem, nawet, jeśli w tym momencie toczyły się wszędzie. - Poproś Ramseya - zasugerował, pewien, że dla Mulcibera stworzenie podobnego narzędzia nie byłoby problemem. Wystarczająco znał też zabezpieczenia samego Chateau Rose, żeby mieć pewność, że świstoklik odstawi ją w bezpieczne mury. - Wiem - dodał, gdy zapewniła go o swoim posłuszeństwie. Przynajmniej na razie - zabraniać jej nie zamierzał, ponownie skinął głową, przyjmując jej argumenty, gdy stanęli już w pobliżu drzwi domostwa; cofnął się pół kroku, wkładając dłonie do kieszeni płaszcza, postarzała twarz miała być wystarczającym kamuflażem. W końcu drzwi się otworzyły, a w nim stanął czarodziej dojrzałego wieku, lustrując gości wzrokiem pozbawionym zrozumienia - w końcu ogniskując go na dziewczynie.
- Kim jesteście? - zapytał od wejścia; Tristan milczał, jego śladem przeniósł wzrok na siostrę. To był jej spektakl.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
To była jedna z sytuacji, którą mogli, a nawet powinni wykorzystać najmocniej jak się da. Samo potwierdzenie jedynie tego, że będzie ich wspomagał to było za mało, kiedy mogli zyskać specjalistę, przy tym samym nakładzie pracy i czasu. Była pewna, że i ona sama mogła się od niego jeszcze czegoś dowiedzieć. Zwłaszcza, jeśli chodziło smoki - czy też tego jednego, konkretnego smoka. Cóż, dość jasnym było dla niej, że zwyczajnie nierozsądnym było odmówienie współpracy. Kolejne pytania zawisły w powietrzu w odpowiedzi na jedno z jego stwierdzeń. Oboje znali się dobrze, rozumieli się, czasem nawet słowa nie były potrzebne. Rozumiał bolączki jej serca, ciągoty, czy przyzwyczajenia. Znał jej słabości. Znał też jej siłę i umiejętności. Rozumiała jednak jego rozdarcie. Wahanie w którym nie mógł zdecydować się całkiem. Była ważna, oboje to wiedzieli. Ale była też słaba, słaba jeśli chodziło starcie, słaba jeśli chodziło o walkę. Otoczona opieką, nigdy nie była zmuszona by się jej poddawać. Które stwierdzenie które padło z jego ust nie zmieniło jej wyrazu twarzy. Nie zwróciła ku niemu głosy stawiając kolejne kroki ku miejsca w którym znajdował się dom. W nim samym musiało toczyć się starcie. Jego obecność miała być gwarancją jej bezpieczeństwa, gdyby coś poszło nie tak, jak pójść powinno. Czuła spojrzenie, które na nim zawisło. Tak samo jak zdawała sobie sprawę, że obserwujący z pewnej odległości jej spotkanie Claude i Prymulka z pewnością streścili je dokładnie Tristanowi. W Château Rose nic nie mogło się dziać bez jego wiedzy, czy też zgody. Śmiałe wyzwanie Alpharda tego wieczora musiało być powodowane chwilą. Nie mógł przecież zakładać, że tego wieczora uda mu się spotkać jeszcze z nią.
- To fakt.- zgodziła się z nim ze spokojem, dopiero teraz spoglądając w jego kierunku. Uniosła łagodnie kąciki warg. - Zapłacił też za to czego się dopuścił swoim własnym spokojem. - choć pewnie już o tym wiesz, prawda? Alphard Black, który nie potrafił znieść uśmiechu na jej twarzy. Którego skręcała myśl, że nie dała się podejść. Który widział w niej jedynie wroga zjawił się w Château Rose postanawiając złączyć ich drogę. Jak wiele nocy spełzło mu na wmawianiu sobie szaleństwa. Jak wiele dni próbował wyzbyć się ciekawości, którą rozbudzała przy każdym kolejnym spotkaniu? Wiedział tylko on sam. Kolejne stwierdzenie skwitowała jedynie skinięciem głowy.
- Jeśli uzyska Twoją zgodę i przychylność, nie zamierzam poprzestać jedynie na ugruntowaniu jego pozycji. - odpowiedziała bratu po kolejno wypowiedzianych przez niego słowach. - Pomogę mu wejść wyżej, niźli zdołałby sam. - całkowicie szczera decyzja, pełna pewności, że jest w stanie tego dokonać. Była Melisande Rosier. Najstarszą siostrą nestora, jak niegdyś powiedziała Alphardowi, może być jedynie ozdobą, ale może być czymś więcej.
Przyznała się do własnej nieświadomości, do tego, że nie była całkowicie przygotowana. I tak nie byłaby go w stanie okłamać. Za dobrze ją znał. Świstoklik. Tak oczywiste stało się to nagle, gdy o tym powiedział. Nie mogła odmówić słuszności jego słów. Miał rację, nie mogła ryzykować, musiała zawsze mieć bezpieczne wyjście. Możliwość ucieczki.
- Niezwołcznie. - zgodziła się z nim, wiedząc, że Ramsey nie odmówi jej prośbie. Na krótkie słowo potwierdzające jedynie świadomość tego, że jest posłuszna skinęła lekko głową wchodząc na drewniane schodzi.
- Lady Melisande Rosier, to mój towarzysz Corentin. - przedstawiła się i pobieżnie brata, zawieszając błekitno stalowe spojrzenie na mężczyznie, który otworzył im drzwi. - Jestem behawiorystą z rezerwatu w Kent, mam do przedyskutowania z panem, panie Bryne, pewne sprawy. Wejdźmy, nie będziemy przecież rozmawiać w progu. - jej usta oblekał łagodny uśmiech, jednak oczy wyraźnie przedstawiały że nie przyjmuje odmowy. Nie zapytała czy mogą wejść, nie prosiła o pozwolenie od samego początku sugerując, że ta rozmowa się odbędzie. W końcu pofatygowała się aż tutaj.
- To fakt.- zgodziła się z nim ze spokojem, dopiero teraz spoglądając w jego kierunku. Uniosła łagodnie kąciki warg. - Zapłacił też za to czego się dopuścił swoim własnym spokojem. - choć pewnie już o tym wiesz, prawda? Alphard Black, który nie potrafił znieść uśmiechu na jej twarzy. Którego skręcała myśl, że nie dała się podejść. Który widział w niej jedynie wroga zjawił się w Château Rose postanawiając złączyć ich drogę. Jak wiele nocy spełzło mu na wmawianiu sobie szaleństwa. Jak wiele dni próbował wyzbyć się ciekawości, którą rozbudzała przy każdym kolejnym spotkaniu? Wiedział tylko on sam. Kolejne stwierdzenie skwitowała jedynie skinięciem głowy.
- Jeśli uzyska Twoją zgodę i przychylność, nie zamierzam poprzestać jedynie na ugruntowaniu jego pozycji. - odpowiedziała bratu po kolejno wypowiedzianych przez niego słowach. - Pomogę mu wejść wyżej, niźli zdołałby sam. - całkowicie szczera decyzja, pełna pewności, że jest w stanie tego dokonać. Była Melisande Rosier. Najstarszą siostrą nestora, jak niegdyś powiedziała Alphardowi, może być jedynie ozdobą, ale może być czymś więcej.
Przyznała się do własnej nieświadomości, do tego, że nie była całkowicie przygotowana. I tak nie byłaby go w stanie okłamać. Za dobrze ją znał. Świstoklik. Tak oczywiste stało się to nagle, gdy o tym powiedział. Nie mogła odmówić słuszności jego słów. Miał rację, nie mogła ryzykować, musiała zawsze mieć bezpieczne wyjście. Możliwość ucieczki.
- Niezwołcznie. - zgodziła się z nim, wiedząc, że Ramsey nie odmówi jej prośbie. Na krótkie słowo potwierdzające jedynie świadomość tego, że jest posłuszna skinęła lekko głową wchodząc na drewniane schodzi.
- Lady Melisande Rosier, to mój towarzysz Corentin. - przedstawiła się i pobieżnie brata, zawieszając błekitno stalowe spojrzenie na mężczyznie, który otworzył im drzwi. - Jestem behawiorystą z rezerwatu w Kent, mam do przedyskutowania z panem, panie Bryne, pewne sprawy. Wejdźmy, nie będziemy przecież rozmawiać w progu. - jej usta oblekał łagodny uśmiech, jednak oczy wyraźnie przedstawiały że nie przyjmuje odmowy. Nie zapytała czy mogą wejść, nie prosiła o pozwolenie od samego początku sugerując, że ta rozmowa się odbędzie. W końcu pofatygowała się aż tutaj.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
- Wiem - wypowiedział krótko, ucinając rozmowę, gdy znaleźli się już przy budynku; prywatnej pogawędki nie mogli ciągnąć przy obcym człowieku, informacje tak istotne musiały pozostać między nimi - ukryte, tajne, niesprzedajne. Wiedział, że Melisande pomoże, wiedział, że miała w sobie siłę, determinację, dzięki którym bez trudu osiągnie to, czego pragnęła. I wiedział też, że była ambitna, a do tego dość inteligentna, by nie popełnić zbędnych błędów. Melisande jako żona nie będzie nigdy balastem, będzie szyją, która pokieruje głową, szeptem, który pchnie ku lepszemu, pomocną dłonią, która wesprze w trudniejszej chwili i rozsądkiem, które pozwoli uciszyć serce. Właśnie dlatego, zdając sobie sprawę z jej ceny, nie zamierzał oddać jej byle komu. Ale Alphard zaczynał go przekonywać, choć nie uczynił jeszcze nic, starając się o rękę Melisande. Zaczynał go przekonywać tym, co mówił i w jaki sposób mówił, w trakcie spotkania Rycerzy Walpurgii - mówił jak polityk, przyszły wielki polityk, którym naprawdę miał szansę się stać. Mimo ciągnącej się za nim jak smród nieprzychylnej reputacji - ale czy Tristan cieszył się kiedykolwiek dobrą? Pomiędzy słowami składającymi się na wyzwanie Melisande znajdowało się jednak coś więcej: ona tego chciała. A on - nie chciał jej skrzywdzić. Wiedział, że w tej kwestii nie mógł kierować się emocją, ani własną, ani jej, ale czy potrafiłby spojrzeć w lustro oddając ją w ręce człowieka, którym by gardziła? Czasem wszyscy musieli robić to, czego od nich wymagano - zamiast tego, czego rzeczywiście pragnęli. Pytanie, czy Alphard naprawdę był jej wart, pozostawało otwarte. Skinął głową, odbierając jej słowa jako zapewnienie, że o siebie zadba. Przy nim nic nie mogło jej zagrozić, bo szansa na to, by spotkali na swojej drodze coś gorszego od niego samego, zdawała się raczej niewielka. Ale oboje wiedzieli, że nie zawsze będzie mógł przy niej być. Wyprostował się, przekrzywił głowę lekko w bok, gdy otwarły się przed nimi drzwi. Nie było mu łatwo - nie powiedzieć nic, nie wtrącić się w słowa Melisande. Był przyzwyczajony grać pierwsze skrzypce i odkładał je w zasadzie niechętnie.
- Nie przypominam sobie, żebyśmy byli umówieni... - odparł za to mężczyzna w drzwiach, ściągając brew. Obrzucił wzrokiem samego Tristana, który najwyraźniej nie zrobił na nim większego wrażenia. - Nie ma panienka zwyczaju czekać na zaproszenie, co? - Zogniskował na niej spojrzenie, angielscy arystokraci pewnie nigdy nie cieszyli się większą popularnością w walczącej o niepodległość Irlandii. Jednak o tyle, o ile sam tytuł zdawał się nie uczynić na nim wrażenia, tak wspomnienie rezerwatu wzbudziło mimowolne, widoczne na jego twarzy zainteresowanie - i to pewnie ono sprawiło, że ostatecznie pchnął drzwi dalej, wpuszczając czarodziejów do środka - i spokojnym krokiem wchodząc wgłąb budynku, gdzie poprowadził ich do niewielkiego, ale przytulnego saloniku. Białe grube firanki minimalizowany dostęp światła, a krzesła ustawione były wokół owalnego stołu, na który skinął głową. - O co chodzi?
- Nie przypominam sobie, żebyśmy byli umówieni... - odparł za to mężczyzna w drzwiach, ściągając brew. Obrzucił wzrokiem samego Tristana, który najwyraźniej nie zrobił na nim większego wrażenia. - Nie ma panienka zwyczaju czekać na zaproszenie, co? - Zogniskował na niej spojrzenie, angielscy arystokraci pewnie nigdy nie cieszyli się większą popularnością w walczącej o niepodległość Irlandii. Jednak o tyle, o ile sam tytuł zdawał się nie uczynić na nim wrażenia, tak wspomnienie rezerwatu wzbudziło mimowolne, widoczne na jego twarzy zainteresowanie - i to pewnie ono sprawiło, że ostatecznie pchnął drzwi dalej, wpuszczając czarodziejów do środka - i spokojnym krokiem wchodząc wgłąb budynku, gdzie poprowadził ich do niewielkiego, ale przytulnego saloniku. Białe grube firanki minimalizowany dostęp światła, a krzesła ustawione były wokół owalnego stołu, na który skinął głową. - O co chodzi?
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Kiedy Tristan jednym krótkim słowem uciął rozmowę którą prowadzili w drodze do domu mężczyzny zerknęła na niego jedynie skinając głową. Nic więcej nie było do powiedziała. Nie zamierzała kwestionować jego decyzji, ale jednocześnie jasno dało mu znać, że nie ma nic przeciw niej - chociaż nawet gdyby było inaczej, zachowałaby tę informację dla siebie. Tristan, teraz, jako nestor, miał obowiązek podejmować decyzje najlepsze dla rodu. Nie dla niej, nie dla jej wygody, czy zachcianki, czy nawet serca. Chociaż zdawała sobie sprawę, że po tym, co spotkało Marie, podjęcie decyzji o wypuszczeniu jej z domu, była jeszcze trudniejsza. Zwłaszcza, że rozważał oddanie w ręce rodu z którym nie łączyły ich dobre relacje, nawet nie tyle co żadne, a negatywne. Wiedziała - a może bardziej - domyślała się, czego może spodziewać się na włościach Blacków. Ale nie obawiała się. Poradziła sobie z Alphardem, widziała jego wzrok, widziała zainteresowanie i pragnienie, tak samo wiedziała, że mogła przekonać do siebie każdego jego wujka, dziadka, ciotkę czy matkę. Wszystkiego, czego było jej trzeba to cierpliwości i czasu. A to, miała mieć. Bardziej by się obawiała, gdyby Black nie chciał o nią zadbać, gdyby nie zrodziło się w niej uczucie, którego sam z początku się bał. Zacznie od jednego sojusznika, by potem zjednać cały ich ród, sprawiając, że w końcu nie będą wiedzieli jak wcześniej radzili sobie bez niej.
Była wdzięczna, że Tristan zgodził się z nią dzisiaj wybrać. Zdawała sobie sprawę z tego, że nie wszędzie się nadawała, nie wszystko miała w zasięgu swoich umiejętności i że nie po wszystko powinna sięgać. A na ten moment, najważniejsze powinno być jej bezpieczeństwo. Jej ręka, była wiele warta, a ona sama była jednym ze słabszych punktów jej brata. A jednak, nie pomyślała o wszystkim, a powinna. Teraz będzie już mądrzejsza. W końcu znaleźli się przed drzwiami a kiedy te otworzyły się od razu zaczęła. Pierwsze z twierdzeń, które wypadło z jego ust opruszyła milczeniem i spojrzeniem intensywnie błękitnych tęczówek. Na drugie uniosła wargi w pięknym, ujmującym uśmiechu nim właśnie przyznając mu rację. Weszła do mieszkania, kierując się za nim, a później zajęła jedno z krzeseł, zasiadajac tak, by znaleźć się na przeciw.
- Chcę zaoferować panu coś, czego nikt inny panu nie da. - zaczęła po krótkim pytaniu, które padło z jego ust. - Pana renoma, pana wyprzedza, panie Byrne. - najpierw zainteresować, później, zadziałać na próżność. Słyszała o nim. Czarodzieju, znawcy wodnych stworzeń. - To układ, który jest intratny dla obu stron. Pan ofiaruje nam całą swoją wiedzę i umiejętności - najpierw to, czego chciała, żeby zginęło, zatonęło pod wizją tego, co miała przed nim właśnie roztoczyć. - a rezerwat w Kent da panu możliwości, których nie jest w stanie zaoferować nikt inny. - przerwała na chwilę badając jego wyraz twarzy, sprawdzając kolejne reakcje i kiedy wydawał się choć odrobinę zainteresowany kontynuowała dalej. - Możliwość nieograniczonych w żaden finansowy sposób badań nad srebrnikiem morskim, który ostatnio stał się rezydentem naszego rezerwatu, do tego zespół smokologów, którzy wspomogą pana w pracy. Wszelkie odkrycia oznakowane będą pańskim nazwiskiem, pod patronatem rezerwatu Kent, a my dodatkowo zapewnimy odpowiedni rozgłos. Za swoją pracę otrzyma pan też odpowiednie honorarium. - zapewniła ze spokojem milknąc, oczekując na jego decyzję w tej sprawie.
Była wdzięczna, że Tristan zgodził się z nią dzisiaj wybrać. Zdawała sobie sprawę z tego, że nie wszędzie się nadawała, nie wszystko miała w zasięgu swoich umiejętności i że nie po wszystko powinna sięgać. A na ten moment, najważniejsze powinno być jej bezpieczeństwo. Jej ręka, była wiele warta, a ona sama była jednym ze słabszych punktów jej brata. A jednak, nie pomyślała o wszystkim, a powinna. Teraz będzie już mądrzejsza. W końcu znaleźli się przed drzwiami a kiedy te otworzyły się od razu zaczęła. Pierwsze z twierdzeń, które wypadło z jego ust opruszyła milczeniem i spojrzeniem intensywnie błękitnych tęczówek. Na drugie uniosła wargi w pięknym, ujmującym uśmiechu nim właśnie przyznając mu rację. Weszła do mieszkania, kierując się za nim, a później zajęła jedno z krzeseł, zasiadajac tak, by znaleźć się na przeciw.
- Chcę zaoferować panu coś, czego nikt inny panu nie da. - zaczęła po krótkim pytaniu, które padło z jego ust. - Pana renoma, pana wyprzedza, panie Byrne. - najpierw zainteresować, później, zadziałać na próżność. Słyszała o nim. Czarodzieju, znawcy wodnych stworzeń. - To układ, który jest intratny dla obu stron. Pan ofiaruje nam całą swoją wiedzę i umiejętności - najpierw to, czego chciała, żeby zginęło, zatonęło pod wizją tego, co miała przed nim właśnie roztoczyć. - a rezerwat w Kent da panu możliwości, których nie jest w stanie zaoferować nikt inny. - przerwała na chwilę badając jego wyraz twarzy, sprawdzając kolejne reakcje i kiedy wydawał się choć odrobinę zainteresowany kontynuowała dalej. - Możliwość nieograniczonych w żaden finansowy sposób badań nad srebrnikiem morskim, który ostatnio stał się rezydentem naszego rezerwatu, do tego zespół smokologów, którzy wspomogą pana w pracy. Wszelkie odkrycia oznakowane będą pańskim nazwiskiem, pod patronatem rezerwatu Kent, a my dodatkowo zapewnimy odpowiedni rozgłos. Za swoją pracę otrzyma pan też odpowiednie honorarium. - zapewniła ze spokojem milknąc, oczekując na jego decyzję w tej sprawie.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Szedł za nią - jak dzień - nie otwierając ust, to zadanie należało do niej i miała sobie poradzić sama. Zastanawiał się, ile było oszustwa w tym, że jej tego dnia towarzyszył; nie mogła, nie powinna zjawić się tutaj sama, nawet jeśli pobieżnie otulone wzrokiem pomieszczenie nie przejawiało żadnych niepokojących sygnałów. Nic nie wskazywało na to, by ktokolwiek w okolicy rozstawił zasadzkę, ani by u tego czarodzieja czekały na nich niespodziewane atrakcje. Nie pozostawiało jednak wątpliwości, że czekać mogły - więc musieli być ostrożni i nie dawać się zwieść pierwszemu wrażeniu. Usiadł na krześle po prawej stronie siostry, nieco z tyłu, wyraźnie oznaczając ją jako tę decyzyjną i tę, która miała prowadzić pertraktacje. Był tam, żeby ją wesprzeć, dodać jej otuchy i ustrzec w razie potrzeby, wiedział zresztą, że więcej od niego nie oczekiwała. Chciała być samodzielna, własnie dlatego podjęła się tego zadania - a on zamierzał jej na tę samodzielność pozwolić.
Początkowo mężczyzna wydawał się sceptyczny, uniósł brew wyżej, przyglądając się młodej lady - wątpliwość w jego oczach rozjaśniała w sposób nader oczywisty, później lekka łaskawość, w odpowiedzi na pochlebstwo. Usłyszawszy ofertę, oparł się wygodnie na fotelu, utkwiwszy źrenice w kobiecie, kącik jego ust uniósł się lekko w górę. Tristan musiał przyznać, że brzmiała nadzwyczajnie przekonująco, a jej oferta dla człowieka żyjącego w takim miejscu, w cieniu drzew, o nazwisku właściwie nieznanym w szerszym magizoologicznym świecie, musiała okazać się interesująca. Rzeczywiście, taką była. Możliwości prowadzenia badań w rezerwacie były praktycznie nieograniczone, a srebrnik pozostawał rzadkim i interesującym okazem pewnie tak samo dla niego jako smokologa, jak i dla siedzącego przed nim czarodzieja.
- Interesująca propozycja... lady Rosier - odparł, dopiero teraz sięgając po odpowiedni dla niej tytuł; najwyraźniej zdołała przezwyciężyć tę silną barierę sceptycyzmu. Podrapał się po brodzie, rozważając jej słowa, ale wyglądał, jakby podobne propozycje... nie spotykały go często. - Zatem przybyłaś, pani, zaoferować mi pracę w konkretnym zespole. Chciałbym zobaczyć srebrnika, jeśli to możliwe, nim podejmę decyzję. Rozumiem, że honorarium będzie... adekwatne do mojej wiedzy. Wiesz zapewne, że w całym kraju, a może i dalej, na próżno szukać człowieka, który na studiowaniu podwodnego świata spędził tyle czasu, co ja sam. Wiem o nim wszystko. Zastanawia mnie, dlaczego rezerwat szuka specjalisty takiego jak ja. W rezerwacie w Kencie nie ma wielu wodnych stworzeń - pozwolił sobie zauważyć, bo najwyraźniej całkiem umiejętnie obracał się w aktualnościach świata magizoologii.
Początkowo mężczyzna wydawał się sceptyczny, uniósł brew wyżej, przyglądając się młodej lady - wątpliwość w jego oczach rozjaśniała w sposób nader oczywisty, później lekka łaskawość, w odpowiedzi na pochlebstwo. Usłyszawszy ofertę, oparł się wygodnie na fotelu, utkwiwszy źrenice w kobiecie, kącik jego ust uniósł się lekko w górę. Tristan musiał przyznać, że brzmiała nadzwyczajnie przekonująco, a jej oferta dla człowieka żyjącego w takim miejscu, w cieniu drzew, o nazwisku właściwie nieznanym w szerszym magizoologicznym świecie, musiała okazać się interesująca. Rzeczywiście, taką była. Możliwości prowadzenia badań w rezerwacie były praktycznie nieograniczone, a srebrnik pozostawał rzadkim i interesującym okazem pewnie tak samo dla niego jako smokologa, jak i dla siedzącego przed nim czarodzieja.
- Interesująca propozycja... lady Rosier - odparł, dopiero teraz sięgając po odpowiedni dla niej tytuł; najwyraźniej zdołała przezwyciężyć tę silną barierę sceptycyzmu. Podrapał się po brodzie, rozważając jej słowa, ale wyglądał, jakby podobne propozycje... nie spotykały go często. - Zatem przybyłaś, pani, zaoferować mi pracę w konkretnym zespole. Chciałbym zobaczyć srebrnika, jeśli to możliwe, nim podejmę decyzję. Rozumiem, że honorarium będzie... adekwatne do mojej wiedzy. Wiesz zapewne, że w całym kraju, a może i dalej, na próżno szukać człowieka, który na studiowaniu podwodnego świata spędził tyle czasu, co ja sam. Wiem o nim wszystko. Zastanawia mnie, dlaczego rezerwat szuka specjalisty takiego jak ja. W rezerwacie w Kencie nie ma wielu wodnych stworzeń - pozwolił sobie zauważyć, bo najwyraźniej całkiem umiejętnie obracał się w aktualnościach świata magizoologii.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Nie przemyślała wszystkiego. Nigdy wcześniej, tak po prawdzie, nie musiała. Zarówno dom, jak i rezerwat, były dla niej zawsze miejscem dostępny. Cały Londyn takim był. Nigdy nie poddawała tego pod wątpliwość. Możliwe też, że dlatego, że nigdy wcześniej nie musiała. Ale teraz, kiedy jeszcze walczyli, by wyplenić resztki zgnilizny z ich świata, rozumiała, że mogła stać się celem ataku. Jej brat był potężny. Nie tylko ze względu na posadę i kontakty, nie przez wzgląd na ród z którego pochodził, ale przez wzgląd na jego własne umiejętności, których - była pewna - tylko część widziała tego dnia na szczycie wielkich rodów. Od zawsze lepiej radził sobie w magii ofensywnej jak i defensywnej. Ale też od zawsze, potrzebował ich bardziej. Ona zaś, obracała się w świecie, który nie weryfikował tak skrupulatnie tych umiejętności. Nie powinno umykać jej, że mogła stać się celem - znacznie łatwiejszym niż jej brat, ale równie mocno dla niego bolesnym. Bo nie wątpiła w więź, która ich łączyła.
Rozmyślania nad tym jednak odłożyła na bok, kiedy otworzyły się przed nią drzwi domostwa mężczyzny. Całe skupienie ogniskując na nim, jak zawsze, kiedy podejmowała się jakiegoś zadania, chciała wypełnić je jak najlepiej. Potrafiła mówić. Potrafiła też rozmawiać. Nigdy nie sprawiało jej to trudności. Tak samo jak przekonanie swojego rozmówcy, że rozmowa jest interesująca. Ta zdolność przydawała się szczególnie podczas bankietów czy sabatów, na prezentowała dumnie swoją jednostkę. Tutaj, musiała postawić też na siłę argumentów. A te miała we własnych dłoniach. Szczerze wierzyła, że oferuje mu tyle ile nikt inny nie będzie w stanie dać. Zasiadała pewnie, unosząc łagodnie brodę, zwyczajowo, tak by wyczytać z samej budowy ciała pewność siebie, ale nie uznać to za zadzieranie go zbyt wysoko. Spoglądała błękitno stalowymi tęczówkami w oczy rozmówcy, wypowiadając kolejne zdania. Oblekła malinowe wargi w łagodny uśmiech, kiedy mężczyzna odezwał się, nazywając jej propozycję interesującą. Czekała spokojnie, nie wchodząc w słowa. Ani te, które padły wcześniej, ani te, które nastąpiły chwilę później.
W pomieszczeniu na kilka chwil zapadła cisza. Pielęgnowana przez samą Melisande. Nie za krótka, ale też nie za długa by można było uznać ją za niewygodną.
- Panie Byrne, nadeszły czasy w których każdy z nas zmuszony jest podjąć pewne decyzje i zdecydować, po której stronie konfliktu, który właśnie toczy Anglię postanawia się znaleźć. Z pewnością zdaje sobie Pan sprawę, że kilku mącicieli nie jest w stanie zagrozić zmianom, którym poddanym zostanie nasz świat. Zaś wszystkich, którzy ich wspomagają spotka surowa kara. - zawiesiła głos, by po krótkiej przerwie kontynuować dalej. - Jest pan rozsądnym człowiekiem, dlatego to ja dziś z panem rozmawiam. Proponuje panu pracę, niespotykaną możliwość w zamian za pomoc, gdyby ta była potrzebna i leżała w zakresie pańskich umiejętności. Wynagrodzenie, oczywiście, będzie adekwatne do posiadanej przez pana wiedzy. Wszystkie szczegóły dotyczące naszej współpracy omówimy jutro - w rezerwacie w Kent. - właściwie nie proponowała. Stwierdzała, spokojnym, melodyjnym głosem. Wybór przecież, był tylko jeden, prawda?
Rozmyślania nad tym jednak odłożyła na bok, kiedy otworzyły się przed nią drzwi domostwa mężczyzny. Całe skupienie ogniskując na nim, jak zawsze, kiedy podejmowała się jakiegoś zadania, chciała wypełnić je jak najlepiej. Potrafiła mówić. Potrafiła też rozmawiać. Nigdy nie sprawiało jej to trudności. Tak samo jak przekonanie swojego rozmówcy, że rozmowa jest interesująca. Ta zdolność przydawała się szczególnie podczas bankietów czy sabatów, na prezentowała dumnie swoją jednostkę. Tutaj, musiała postawić też na siłę argumentów. A te miała we własnych dłoniach. Szczerze wierzyła, że oferuje mu tyle ile nikt inny nie będzie w stanie dać. Zasiadała pewnie, unosząc łagodnie brodę, zwyczajowo, tak by wyczytać z samej budowy ciała pewność siebie, ale nie uznać to za zadzieranie go zbyt wysoko. Spoglądała błękitno stalowymi tęczówkami w oczy rozmówcy, wypowiadając kolejne zdania. Oblekła malinowe wargi w łagodny uśmiech, kiedy mężczyzna odezwał się, nazywając jej propozycję interesującą. Czekała spokojnie, nie wchodząc w słowa. Ani te, które padły wcześniej, ani te, które nastąpiły chwilę później.
W pomieszczeniu na kilka chwil zapadła cisza. Pielęgnowana przez samą Melisande. Nie za krótka, ale też nie za długa by można było uznać ją za niewygodną.
- Panie Byrne, nadeszły czasy w których każdy z nas zmuszony jest podjąć pewne decyzje i zdecydować, po której stronie konfliktu, który właśnie toczy Anglię postanawia się znaleźć. Z pewnością zdaje sobie Pan sprawę, że kilku mącicieli nie jest w stanie zagrozić zmianom, którym poddanym zostanie nasz świat. Zaś wszystkich, którzy ich wspomagają spotka surowa kara. - zawiesiła głos, by po krótkiej przerwie kontynuować dalej. - Jest pan rozsądnym człowiekiem, dlatego to ja dziś z panem rozmawiam. Proponuje panu pracę, niespotykaną możliwość w zamian za pomoc, gdyby ta była potrzebna i leżała w zakresie pańskich umiejętności. Wynagrodzenie, oczywiście, będzie adekwatne do posiadanej przez pana wiedzy. Wszystkie szczegóły dotyczące naszej współpracy omówimy jutro - w rezerwacie w Kent. - właściwie nie proponowała. Stwierdzała, spokojnym, melodyjnym głosem. Wybór przecież, był tylko jeden, prawda?
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Byrne wpatrywał się w Melisande z uwagą, a w jego oku coś błysnęło, kiedy złożyła swoją ofertę.
- Rozumiem, że to propozycja, której nie wolno mi odmówić, lady Rosier - odparł, przenosząc wzrok na Tristana wciąż znajdującego się tuż za nią; człowiek jego pokroju, znany profesor, naukowiec, wybitny znawca swojej dziedziny, nie był naiwny ani głupi. Wiedział, że wkrótce ktoś się o niego upomni. I nie zamierzał ginąć w obronie mugoli, miał swoje życie. I przyszłość, na którą czekał, której pragnął. Rodzinę. Nie zamierzał narażać, ani siebie ani swoich bliskich - udostępnienie swojej wiedzy to w gruncie rzeczy niewielka cena za ich bezpieczeństwo, zwłaszcza gdy w parze szło stanowisko, któremu trudno było odmówić. - Zobaczymy się jutro - zgodził się, unosząc lekko oznaczoną zmarszczkami brodę w górę. Miał w sobie pewność siebie, jaką szczycili się dobrze wykształceni dojrzali ludzie. - Znajdziecie wyjście sami - dodał, słowem pożegnania, żegnając oboje skinięciem głowy. Nie wstał. Wprosili się sami, więc mogli wyjść sami.
Tristan nie powiedział ni słowa, choć nie przywykł do podobnego traktowania; z pewnością inaczej rozmówią się jutro, choć nie zamierzał zajmować się tym osobiście. Wiedział, że Melisande sobie poradzi doskonale, powinna doprowadzić tę sprawę od początku do końca. Wstał, oczekując, aż wstanie i jego siostra, obrzuciwszy mężczyznę ostatnim - krótkim, by nie zapamiętał jego oczu - spojrzeniem podążając w ślad za siostrą do wyjścia z domu tego osobliwego człowieka.
- Dobrze sobie poradziłaś - pochwalił ją, kiedy znaleźli się już za progiem, pchnięciem dłoni zamknął za sobą drzwi; nie obejrzał się za siebie, kiedy spokojnym krokiem ruszyl w dalszą stronę - tę, z której przyszli, choć nie mialo większego znaczenia skąd przeniosą się do domu. - Będą z ciebie zadowoleni - Wiedział to. Jej zadanie przydzieliła jej Sigrun, ale nie zamierzał otaczać jej protekcją, która nie pozwoliłaby jej pochwalić się swoim sukcesem samodzielnie. Powinna powiadomić ją osobiście, sama. - Wracajmy do domu - zaproponował, ściągnąwszy różdżkę w przód, by zakończyć działanie zaklęcia cichym finite. Odnalazł spojrzenie siostry, skinąwszy głową. Raz, dwa i trzy.
Z cichym pyknięciem zniknęli z tego miejsca.
/zt x2
- Rozumiem, że to propozycja, której nie wolno mi odmówić, lady Rosier - odparł, przenosząc wzrok na Tristana wciąż znajdującego się tuż za nią; człowiek jego pokroju, znany profesor, naukowiec, wybitny znawca swojej dziedziny, nie był naiwny ani głupi. Wiedział, że wkrótce ktoś się o niego upomni. I nie zamierzał ginąć w obronie mugoli, miał swoje życie. I przyszłość, na którą czekał, której pragnął. Rodzinę. Nie zamierzał narażać, ani siebie ani swoich bliskich - udostępnienie swojej wiedzy to w gruncie rzeczy niewielka cena za ich bezpieczeństwo, zwłaszcza gdy w parze szło stanowisko, któremu trudno było odmówić. - Zobaczymy się jutro - zgodził się, unosząc lekko oznaczoną zmarszczkami brodę w górę. Miał w sobie pewność siebie, jaką szczycili się dobrze wykształceni dojrzali ludzie. - Znajdziecie wyjście sami - dodał, słowem pożegnania, żegnając oboje skinięciem głowy. Nie wstał. Wprosili się sami, więc mogli wyjść sami.
Tristan nie powiedział ni słowa, choć nie przywykł do podobnego traktowania; z pewnością inaczej rozmówią się jutro, choć nie zamierzał zajmować się tym osobiście. Wiedział, że Melisande sobie poradzi doskonale, powinna doprowadzić tę sprawę od początku do końca. Wstał, oczekując, aż wstanie i jego siostra, obrzuciwszy mężczyznę ostatnim - krótkim, by nie zapamiętał jego oczu - spojrzeniem podążając w ślad za siostrą do wyjścia z domu tego osobliwego człowieka.
- Dobrze sobie poradziłaś - pochwalił ją, kiedy znaleźli się już za progiem, pchnięciem dłoni zamknął za sobą drzwi; nie obejrzał się za siebie, kiedy spokojnym krokiem ruszyl w dalszą stronę - tę, z której przyszli, choć nie mialo większego znaczenia skąd przeniosą się do domu. - Będą z ciebie zadowoleni - Wiedział to. Jej zadanie przydzieliła jej Sigrun, ale nie zamierzał otaczać jej protekcją, która nie pozwoliłaby jej pochwalić się swoim sukcesem samodzielnie. Powinna powiadomić ją osobiście, sama. - Wracajmy do domu - zaproponował, ściągnąwszy różdżkę w przód, by zakończyć działanie zaklęcia cichym finite. Odnalazł spojrzenie siostry, skinąwszy głową. Raz, dwa i trzy.
Z cichym pyknięciem zniknęli z tego miejsca.
/zt x2
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
5 XI
Nie przelewało im się ostatnio. Nic więc dziwnego, że w końcu nadszedł ten czas kiedy oboje wybrali się na polowanie. Chociaż Gabriel wiedział o polowaniu tyle co o balecie moskiewski, o tyle wiedział, że jego brat zna się na tym. Postanowił więc zdać się na niego, samemu będąc asystentem, który przy dobrych wiatrach się czegoś nauczy. Miał w każdym razie taką nadzieję. Ale przede wszystkim była to dobra sposobność by po prostu spędzić razem czas, nadrobić stracony czas.
Wiedział doskonale, że Michael totalnie nie zdawał sobie sprawy z tego, że Gab na jakiś czas opuścił ten świat, a potem za pomocą siły Zakonu powrócił. Często się zastanawiał jakby zareagował gdyby powiedział mu co się wydarzyło...co spowodowało jego nagły wyjazd i brak odzewu przez dobre kilka miesięcy. Te i inne myśli zaprzątały mu głowę, doszedł jednak do wniosku, że nie powinien tej informacji urywać. Chciał by Michael zdawał sobie sprawę z czego wynika pewna zmiana w jego usposobieniu, w jego postępowaniu, a wiedział, że tak naprawdę nigdy nie będzie dobrego momentu.
- Myślisz, że coś tu złapiemy? - spytał spokojnie unosząc brew ku górze rozglądając się w około.
Nigdy wcześniej tutaj nie był, wierzył jednak, że Michael nie pozwoli mu się zgubić między drzewami. Co prawda miał naprawdę dobrą orientację w terenie, w końcu jego praca jako strażnika wymagała tego od niego, by nie zgubił swojego celu, ale jednocześnie był na tyle sprytny, by samemu nie dał się złapać. Polowanie w jego mniemaniu polegało na tym samym, nie mogli pozwolić by zdobycz ich zauważyła, przy jednoczesnym nie zgubieniu zdobyczy.
- W zasadzie co można tutaj upolować? - kolejne pytanie padło z jego ust, kiedy skupił wzrok na starszym bracie.
Nie rozmawiali ostatnio jakoś za dużo, ale wiedział, że Michael tak samo jak każdy członek ich rodziny przeszedł dużo, ale też nie koniecznie chce o tym mówić. Wiedział sam po sobie, czasami wolał się z czymś uporać sam niż pójść i się po prostu wygadać.
Nie przelewało im się ostatnio. Nic więc dziwnego, że w końcu nadszedł ten czas kiedy oboje wybrali się na polowanie. Chociaż Gabriel wiedział o polowaniu tyle co o balecie moskiewski, o tyle wiedział, że jego brat zna się na tym. Postanowił więc zdać się na niego, samemu będąc asystentem, który przy dobrych wiatrach się czegoś nauczy. Miał w każdym razie taką nadzieję. Ale przede wszystkim była to dobra sposobność by po prostu spędzić razem czas, nadrobić stracony czas.
Wiedział doskonale, że Michael totalnie nie zdawał sobie sprawy z tego, że Gab na jakiś czas opuścił ten świat, a potem za pomocą siły Zakonu powrócił. Często się zastanawiał jakby zareagował gdyby powiedział mu co się wydarzyło...co spowodowało jego nagły wyjazd i brak odzewu przez dobre kilka miesięcy. Te i inne myśli zaprzątały mu głowę, doszedł jednak do wniosku, że nie powinien tej informacji urywać. Chciał by Michael zdawał sobie sprawę z czego wynika pewna zmiana w jego usposobieniu, w jego postępowaniu, a wiedział, że tak naprawdę nigdy nie będzie dobrego momentu.
- Myślisz, że coś tu złapiemy? - spytał spokojnie unosząc brew ku górze rozglądając się w około.
Nigdy wcześniej tutaj nie był, wierzył jednak, że Michael nie pozwoli mu się zgubić między drzewami. Co prawda miał naprawdę dobrą orientację w terenie, w końcu jego praca jako strażnika wymagała tego od niego, by nie zgubił swojego celu, ale jednocześnie był na tyle sprytny, by samemu nie dał się złapać. Polowanie w jego mniemaniu polegało na tym samym, nie mogli pozwolić by zdobycz ich zauważyła, przy jednoczesnym nie zgubieniu zdobyczy.
- W zasadzie co można tutaj upolować? - kolejne pytanie padło z jego ust, kiedy skupił wzrok na starszym bracie.
Nie rozmawiali ostatnio jakoś za dużo, ale wiedział, że Michael tak samo jak każdy członek ich rodziny przeszedł dużo, ale też nie koniecznie chce o tym mówić. Wiedział sam po sobie, czasami wolał się z czymś uporać sam niż pójść i się po prostu wygadać.
Between life and death
you will find your true self, you will know what you are and what you never expected to be
Gabriel Tonks
Zawód : Szpieg
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony - no nie powiedziałbym.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
5 XI
Dziwnie było tu znowu być. Ostatnio "zwiedzał" puszczę w świetle księżyca, w zimie, w innym ciele i w innym życiu. Jeszcze zanim wybuchła wojna, zanim aurorzy odeszli z Ministerstwa, zanim przestał przestrzegać warunków Rejestru Wilkołaków. Miejsce było już spalone na pełnie księżyca - choć puszcza była rozległa, wiedzieli o niej brygadziści. Nigdy nie pokaże się tutaj w nocy, jako wilkołak.
Kilka dni przed pełnią, w świetle dnia - to co innego. Zakupił czarodziejską kuszę niedawno i wciąż odwlekał wypad na polowanie. Zawsze było coś pilniejszego do zrobienia. Wczorajszego wieczora spojrzał jednak w kalendarz, widząc jak mało czasu ma do tych męczących dni tuż po pełni księżyca i wiedząc, że niedługo będzie głodny jak wilk. Nie jadł porządnego mięsa chyba od miesiąca, a rewelacje usłyszane od Castora wywróciły cały plan żywnościowy do góry nogami. Już dwójka wilków potrzebowała śniadania, a Mike nie miał zamiaru objadać całej rodziny. Codziennie zaglądał do spiżarni, do kur Kerstin, do kuchni i widział, że zapasy topniały. Just, dochodząc do siebie po przejściach w więzieniu, też potrzebowała lepszej diety.
Jak dobrze, że Gabriel wrócił.
Nieobecność brata wiosną i latem wciąż wydawała się starszemu Tonksowi zastanawiająca, ale gdy po aresztowaniu Just Gabriel pojawił się na progu domu, Mike przyjął go bez żadnych pytań, żadnych wyrzutów (te zawsze dusił w sobie), a z bezbrzeżną ulgą. Wrzesień i październik były - łagodnie mówiąc - ciężkie, a Mike cieszył się, że bezpieczeństwo domu i domowników nie jest już tylko na jego głowie.
Może i nie umieli gotować, ale jako panowie domu powinni przynajmniej zadbać o to, żeby Kerstin miała z czego gotować. Dlatego Mike bez wahania zaproponował, albo raczej obwieścił bratu, że powinni wybrać się do Irlandii. Wojna tu jeszcze nie dotarła, puszcza była rozległa, będą mogli próbować zdobyć jedzenie we względnym spokoju.
-Mam nadzieję, że coś tu złapiemy. - uściślił z bladym uśmiechem. Nie był specjalistą od polowania, choć ucieszyłby się, że brat myśli o nim jakoś lepiej.
-Chciałbym upolować coś jak największego, ale... zobaczymy, co los przyniesie. Jestem głodny jak wilk. - spróbował zażartować, choć bez przekonania. Likantropia wiązała się z takim wstydem, że nie był w stanie udawać, że wszystko jest w porządku - ale próbował, szczególnie przy rodzinie. Żeby się nie martwili. Żeby nie widzieli, że z nim samym nic nie jest już w porządku.
-Ukryjmy się. - zaproponował, choć brat zawsze skradał się lepiej od niego. Starając się stąpać jak najciszej, zdjął kuszę z pleców i badawczo zaczął spoglądać na leśną ściółkę. Wypatrywał śladów zwierząt, chcąc podjąć jakiś trop.
ekwipunek: czarodziejska kusza, magiczny kompas
rzucam na:
1. podjęcie tropu zwierzyny (ST 40, bonus ze spostrzegawczości III +60)
2. & od razu na rodzaj zwierzyny zgodnie z tabelą (spostrzegawczość III & szczęście I pozwolą mi coś zauważyć)
obydwoje spełniamy wymagania biegłości
Dziwnie było tu znowu być. Ostatnio "zwiedzał" puszczę w świetle księżyca, w zimie, w innym ciele i w innym życiu. Jeszcze zanim wybuchła wojna, zanim aurorzy odeszli z Ministerstwa, zanim przestał przestrzegać warunków Rejestru Wilkołaków. Miejsce było już spalone na pełnie księżyca - choć puszcza była rozległa, wiedzieli o niej brygadziści. Nigdy nie pokaże się tutaj w nocy, jako wilkołak.
Kilka dni przed pełnią, w świetle dnia - to co innego. Zakupił czarodziejską kuszę niedawno i wciąż odwlekał wypad na polowanie. Zawsze było coś pilniejszego do zrobienia. Wczorajszego wieczora spojrzał jednak w kalendarz, widząc jak mało czasu ma do tych męczących dni tuż po pełni księżyca i wiedząc, że niedługo będzie głodny jak wilk. Nie jadł porządnego mięsa chyba od miesiąca, a rewelacje usłyszane od Castora wywróciły cały plan żywnościowy do góry nogami. Już dwójka wilków potrzebowała śniadania, a Mike nie miał zamiaru objadać całej rodziny. Codziennie zaglądał do spiżarni, do kur Kerstin, do kuchni i widział, że zapasy topniały. Just, dochodząc do siebie po przejściach w więzieniu, też potrzebowała lepszej diety.
Jak dobrze, że Gabriel wrócił.
Nieobecność brata wiosną i latem wciąż wydawała się starszemu Tonksowi zastanawiająca, ale gdy po aresztowaniu Just Gabriel pojawił się na progu domu, Mike przyjął go bez żadnych pytań, żadnych wyrzutów (te zawsze dusił w sobie), a z bezbrzeżną ulgą. Wrzesień i październik były - łagodnie mówiąc - ciężkie, a Mike cieszył się, że bezpieczeństwo domu i domowników nie jest już tylko na jego głowie.
Może i nie umieli gotować, ale jako panowie domu powinni przynajmniej zadbać o to, żeby Kerstin miała z czego gotować. Dlatego Mike bez wahania zaproponował, albo raczej obwieścił bratu, że powinni wybrać się do Irlandii. Wojna tu jeszcze nie dotarła, puszcza była rozległa, będą mogli próbować zdobyć jedzenie we względnym spokoju.
-Mam nadzieję, że coś tu złapiemy. - uściślił z bladym uśmiechem. Nie był specjalistą od polowania, choć ucieszyłby się, że brat myśli o nim jakoś lepiej.
-Chciałbym upolować coś jak największego, ale... zobaczymy, co los przyniesie. Jestem głodny jak wilk. - spróbował zażartować, choć bez przekonania. Likantropia wiązała się z takim wstydem, że nie był w stanie udawać, że wszystko jest w porządku - ale próbował, szczególnie przy rodzinie. Żeby się nie martwili. Żeby nie widzieli, że z nim samym nic nie jest już w porządku.
-Ukryjmy się. - zaproponował, choć brat zawsze skradał się lepiej od niego. Starając się stąpać jak najciszej, zdjął kuszę z pleców i badawczo zaczął spoglądać na leśną ściółkę. Wypatrywał śladów zwierząt, chcąc podjąć jakiś trop.
ekwipunek: czarodziejska kusza, magiczny kompas
rzucam na:
1. podjęcie tropu zwierzyny (ST 40, bonus ze spostrzegawczości III +60)
2. & od razu na rodzaj zwierzyny zgodnie z tabelą (spostrzegawczość III & szczęście I pozwolą mi coś zauważyć)
obydwoje spełniamy wymagania biegłości
Can I not save one
from the pitiless wave?
The member 'Michael Tonks' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 19
--------------------------------
#2 'k100' : 36
#1 'k100' : 19
--------------------------------
#2 'k100' : 36
Gabriel wiedział, że usłyszany przed chwilą żart był jedynie zasłoną dymną. Byli braćmi, od dziecka razem i znał go doskonale, wiedział kiedy żart był naprawdę żartem, a kiedy tylko odwróceniem uwagi. Zdawał sobie sprawę, że Mike wstydził się swojej wilczej przypadłości. Nie zasłużył na to, nikt na to nie zasłużył, ale wiedział, że brat mimo wszystko znosił to dzielnie, nawet jeśli robił często dobrą minę do złej gry. Zwłaszcza teraz, kiedy było wszystkim ciężko. Chciał go odciążyć jak to tylko było możliwe. Nie było go wystarczająco długo i choć Michael tego nie okazywał, na bank miał do niego za to wyrzuty.
Zerknął na niego i pokiwał głową.
- Zdaje się na ciebie. O tropieniu ludzi wiem sporo, ale jeśli chodzi o zwierza...no cóż, powiedzmy, że moja wiedza jest mniej niż nikła. - odparł spokojnie kiwając przy tym lekko głową.
Oj tak, zdecydowanie jeśli chodziło o polowanie, to brata postrzegał jako specjalistę w tej dziedzinie, jak w wielu innych dziedzinach, o których on nie miał zielonego pojęcia. W końcu był starszy i nie ważne ile razy w przeszłości go irytował czy wkurzał, nadal czuł do niego szacunek i uznawał, że w niektórych rzeczach będzie od niego lepszy.
- Trochę zaciągnąłem języka i dowiedziałem się, że faktycznie można tutaj duża sztukę upolować. - dodał już ciszej.
Moment później spiął lekko mięśnie, po czym zaczął jeszcze ostrożniej stawiać kroki. Technikę skradania się miał opanowaną, więc tym się nie martwił, nie zdarzyło mu się nigdy by śledzona przez niego osoba kiedykolwiek go zauważyła, czy usłyszała. Teraz jednak musiał dwa razy bardziej się starać. Zwierzęta miały o wiele czulsze zmysły węchu i słuchu niż człowiek, więc i on musiał jeszcze bardziej się skupić by nie zostać zauważonym. Zwłaszcza, że naprawdę zależało im na powodzeniu dzisiejszego polowania. W spiżarni bardziej ubywało aniżeli przybywało, a każdy z nich wymagał odpowiedniej dawki jedzenia, niektórzy bardziej niż inni. On sam zawsze jadł dość sporo, ale ostatnio zacisnął pasa, Just potrzebowała wrócić do sił, po tym wszystkim co ją spotkało w więzieniu, a przecież też zbliżała się pełnia i Gabs wiedział, że Mike będzie również potrzebował więcej jedzenia przy swoim wilczym apetycie.
Zerknął na niego i pokiwał głową.
- Zdaje się na ciebie. O tropieniu ludzi wiem sporo, ale jeśli chodzi o zwierza...no cóż, powiedzmy, że moja wiedza jest mniej niż nikła. - odparł spokojnie kiwając przy tym lekko głową.
Oj tak, zdecydowanie jeśli chodziło o polowanie, to brata postrzegał jako specjalistę w tej dziedzinie, jak w wielu innych dziedzinach, o których on nie miał zielonego pojęcia. W końcu był starszy i nie ważne ile razy w przeszłości go irytował czy wkurzał, nadal czuł do niego szacunek i uznawał, że w niektórych rzeczach będzie od niego lepszy.
- Trochę zaciągnąłem języka i dowiedziałem się, że faktycznie można tutaj duża sztukę upolować. - dodał już ciszej.
Moment później spiął lekko mięśnie, po czym zaczął jeszcze ostrożniej stawiać kroki. Technikę skradania się miał opanowaną, więc tym się nie martwił, nie zdarzyło mu się nigdy by śledzona przez niego osoba kiedykolwiek go zauważyła, czy usłyszała. Teraz jednak musiał dwa razy bardziej się starać. Zwierzęta miały o wiele czulsze zmysły węchu i słuchu niż człowiek, więc i on musiał jeszcze bardziej się skupić by nie zostać zauważonym. Zwłaszcza, że naprawdę zależało im na powodzeniu dzisiejszego polowania. W spiżarni bardziej ubywało aniżeli przybywało, a każdy z nich wymagał odpowiedniej dawki jedzenia, niektórzy bardziej niż inni. On sam zawsze jadł dość sporo, ale ostatnio zacisnął pasa, Just potrzebowała wrócić do sił, po tym wszystkim co ją spotkało w więzieniu, a przecież też zbliżała się pełnia i Gabs wiedział, że Mike będzie również potrzebował więcej jedzenia przy swoim wilczym apetycie.
Between life and death
you will find your true self, you will know what you are and what you never expected to be
Gabriel Tonks
Zawód : Szpieg
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony - no nie powiedziałbym.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Umknął spojrzeniem, wiedząc, że Gabriel wyczuje nieudany żart i podtekst, który się pod nim krył. Znali się zbyt dobrze i zbyt długo, by nie wyczuć muru niedopowiedzeń, który między nimi narósł. Ani tego, że żaden nie pali się, by go zburzyć. Michael do tej pory nie wiedział, dlaczego Gabriel nagle się wycofał i zniknął - czyżby znowu umarł mu ktoś bliski, jak przed laty? Nie pytał jednak, bowiem młodszy Tonks nie spytał jeszcze o ślady wilkołaczych pazurów na werandzie ani o to, dlaczego Michael prawie tak rzadko bywał domu w październiku.
Odkąd o mało nie przemienił się przy Kerstin z powodu natłoku wspomnień z Azkabanu, jakoś... wolał jak najwięcej przebywać na świeżym powietrzu. Przynajmniej dopóki się z tym wszystkim nie upora.
Obydwoje zaszachowali się najwyraźniej niepytaniem, a choć niedopowiedzenia ciążyły starszemu Tonksowi, to jakoś brakowało mu odwagi, by napocząć poważne tematy. Zwłaszcza, że cokolwiek spotkało Gabriela, nie mogło być gorsze niż wszystkie błędy, jakie popełnił ostatnio Mike. Zawsze bywał nadmiernie surowy dla samego siebie, a wyrozumiały wobec osób, na których mu zależało.
Przynajmniej Gabriel poprawił mu humor. Mike uśmiechnął się, tym razem ze szczerym rozbawieniem.
-Wyglądam jakbym znał się na wszystkim? - zapytał, maskując żartem pewne wzruszenie. W Hogwarcie faktycznie sprawiał takie wrażenie, ale przecież zdążyli już dorosnąć. -Nauczymy się razem, a potem może Kerrie pokaże nam, jak to dobrze przyprawić. - gdy kupował kuszę, znajomy myśliwy pokazał mu jak oprawiać zwierzęta, ale gotowanie pozostawało czarną magią. No, nie do końca czarną magią. Na czarnej magii auror znał się lepiej niż na kuchni.
-Naucz mnie się skradać, a ja pokażę ci jak strzelać. - zaproponował, wskazując ślady na glebie. -Nie wiem, czy to duża sztuka, wygląda jak jakiś ptak. Ale na obiad pojutrze będzie jak znalazł, bo... Gabriel, możliwe, że będziemy mieli drugiego wilkołaka na śniadaniu. - wydusił na jednym wydechu, bo od wczoraj zbierał się (nieudolnie) do przekazania tej informacji rodzeństwu. Nie zapraszali do domu byle kogo, zdawali sobie sprawę z ryzyka - ale Mike, choć główkował i główkował, nie miał pojęcia dokąd indziej mógłby pojutrze zabrać Castora. Pojutrze. Za szybko.
Strategicznie wybrał moment, w którym Gabriel nie mógł zadawać więcej pytań - wrócą do rozmowy, gdy uporają się już ze zwierzyną, przecież nie chcieli jej spłoszyć. Ostrożnie i cicho stąpali przez las, aż oczom Mike'a ukazała się dorodna gęś.
Pewnie ten gatunek się jakoś nazywał, bo wyglądała inaczej niż gęsi widziane w mugolskich hodowlach, ale to go nie interesowało. Interesowało go jej mięso.
Napiął kuszę, zmrużył oczy i oddał strzał.
gęś jest 16metrów od nas, st 60 (? albo 40?), spostrzegawczość III, +60, strzelam!
Odkąd o mało nie przemienił się przy Kerstin z powodu natłoku wspomnień z Azkabanu, jakoś... wolał jak najwięcej przebywać na świeżym powietrzu. Przynajmniej dopóki się z tym wszystkim nie upora.
Obydwoje zaszachowali się najwyraźniej niepytaniem, a choć niedopowiedzenia ciążyły starszemu Tonksowi, to jakoś brakowało mu odwagi, by napocząć poważne tematy. Zwłaszcza, że cokolwiek spotkało Gabriela, nie mogło być gorsze niż wszystkie błędy, jakie popełnił ostatnio Mike. Zawsze bywał nadmiernie surowy dla samego siebie, a wyrozumiały wobec osób, na których mu zależało.
Przynajmniej Gabriel poprawił mu humor. Mike uśmiechnął się, tym razem ze szczerym rozbawieniem.
-Wyglądam jakbym znał się na wszystkim? - zapytał, maskując żartem pewne wzruszenie. W Hogwarcie faktycznie sprawiał takie wrażenie, ale przecież zdążyli już dorosnąć. -Nauczymy się razem, a potem może Kerrie pokaże nam, jak to dobrze przyprawić. - gdy kupował kuszę, znajomy myśliwy pokazał mu jak oprawiać zwierzęta, ale gotowanie pozostawało czarną magią. No, nie do końca czarną magią. Na czarnej magii auror znał się lepiej niż na kuchni.
-Naucz mnie się skradać, a ja pokażę ci jak strzelać. - zaproponował, wskazując ślady na glebie. -Nie wiem, czy to duża sztuka, wygląda jak jakiś ptak. Ale na obiad pojutrze będzie jak znalazł, bo... Gabriel, możliwe, że będziemy mieli drugiego wilkołaka na śniadaniu. - wydusił na jednym wydechu, bo od wczoraj zbierał się (nieudolnie) do przekazania tej informacji rodzeństwu. Nie zapraszali do domu byle kogo, zdawali sobie sprawę z ryzyka - ale Mike, choć główkował i główkował, nie miał pojęcia dokąd indziej mógłby pojutrze zabrać Castora. Pojutrze. Za szybko.
Strategicznie wybrał moment, w którym Gabriel nie mógł zadawać więcej pytań - wrócą do rozmowy, gdy uporają się już ze zwierzyną, przecież nie chcieli jej spłoszyć. Ostrożnie i cicho stąpali przez las, aż oczom Mike'a ukazała się dorodna gęś.
Pewnie ten gatunek się jakoś nazywał, bo wyglądała inaczej niż gęsi widziane w mugolskich hodowlach, ale to go nie interesowało. Interesowało go jej mięso.
Napiął kuszę, zmrużył oczy i oddał strzał.
gęś jest 16metrów od nas, st 60 (? albo 40?), spostrzegawczość III, +60, strzelam!
Can I not save one
from the pitiless wave?
The member 'Michael Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 28
'k100' : 28
Mur niedopowiedzeń był z każdym dniem coraz większy i Gabriel powoli przestawał sobie z tym radzić. Gdzie podziały się te czasy gdy bracia nie mieli przed sobą żadnych tajemnic? Teraz prawie w ogóle nie rozmawiali, a jeśli już doszło do konfrontacji każdy z nich udawał, że wszystko jest okey, robił dobrą minę do złe gry. Na dłuższą metę było to co najmniej niebezpieczne. Jakby nie mieli wystarczająco zniszczonej psychiki, obydwoje.
- Szczerze? Tak, robisz takie wrażenie czasami. - pokiwał głową uśmiechając się do niego delikatnie, a po chwili pokręcił głową z rozbawieniem - Naprawdę sądzisz, że Kerrie będzie miała cierpliwość by uczyć nas gotować? Prędzej oboje dostaniemy patelnią w łeb i kopa w tyłek na przyspieszenie. - powiedział naprawdę rozbawiony wyobrażeniem tej sytuacji.
Kerrie była mieszanką ich wszystkich, więc jak najbardziej potrafiła pokazać pazurki. Zwłaszcza, że jako, że była najmłodsza, wszyscy rozpościerali nad nią parasol bezpieczeństwa. Domyślał się, że w pewnym momencie mogło ją to denerwować, ale nie miał na ro wpływu. Taka była ich powinność.
- Nie widzę problemu, możemy się wymienić wiedzą. - pokiwał głową zgadzając się na taki układ.
W przeszłości Michael uczył go kilku rzeczy i zawsze było zabawnie, więc podejrzewał, że teraz też mogłoby tak być...ale chyba najpierw należało sobie wyjaśnić kilka kwestii. Miał zamiar to zrobić, korzystając z okazji, że są sami.
Słysząc o kolejnym wilkołaku na śniadaniu uniósł zaskoczony brew ku górze. Takich rewelacji się nie spodziewał, zwłaszcza, że ich dom był bardzo chroniony...wprowadzanie kolejnych osób do niego nie było zbyt rozsądnym posunięciem. Chociaż z drugiej strony on sam ostatnimi czasy zastanawiał się czy kogoś nie przyprowadzić...nadal jednak nie był do końca pewny swojego pomysłu. W jego życiu pojawił się ktoś, kogo chciał aby jego rodzina poznała. Kobieta, do której poczuł dziwne przywiązanie.
Nie miał jednak czasu by zareagować na wiadomości od brata gdyż ten wypatrzył ich dzisiejszą zdobycz. Zamknął się więc, czekając z rozmową do zakończenia polowania. W napięciu obserwował to wszystko, a kiedy zauważył, że bełt wystrzelony z kuszy trafił idealnie w ptaszysko pokiwał głową z zadowoloną miną.
- Jak mówiłem...mistrz polowania. - powiedział z lekkim uśmiechem zerkając na Michaela.
Odczekali chwilę, po czym opuścili swoja kryjówkę, by po chwili dotrzeć do martwego ptaka.
- Może nie duża, ale porządna sztuka. Z umiejętnościami kulinarnymi naszej siostry z pewnością się najemy. - pokiwał głową z uśmiechem, po czym ukucnął przy ich zdobyczy.
Zamyślił się na dłuższą chwilę, wpatrując się w milczeniu w ptaka, po czym westchnął ciężko na powrót przeniósł wzrok na brata.
- Jestem ci winien wyjaśnienia. - padło z jego ust poważnie.
- Szczerze? Tak, robisz takie wrażenie czasami. - pokiwał głową uśmiechając się do niego delikatnie, a po chwili pokręcił głową z rozbawieniem - Naprawdę sądzisz, że Kerrie będzie miała cierpliwość by uczyć nas gotować? Prędzej oboje dostaniemy patelnią w łeb i kopa w tyłek na przyspieszenie. - powiedział naprawdę rozbawiony wyobrażeniem tej sytuacji.
Kerrie była mieszanką ich wszystkich, więc jak najbardziej potrafiła pokazać pazurki. Zwłaszcza, że jako, że była najmłodsza, wszyscy rozpościerali nad nią parasol bezpieczeństwa. Domyślał się, że w pewnym momencie mogło ją to denerwować, ale nie miał na ro wpływu. Taka była ich powinność.
- Nie widzę problemu, możemy się wymienić wiedzą. - pokiwał głową zgadzając się na taki układ.
W przeszłości Michael uczył go kilku rzeczy i zawsze było zabawnie, więc podejrzewał, że teraz też mogłoby tak być...ale chyba najpierw należało sobie wyjaśnić kilka kwestii. Miał zamiar to zrobić, korzystając z okazji, że są sami.
Słysząc o kolejnym wilkołaku na śniadaniu uniósł zaskoczony brew ku górze. Takich rewelacji się nie spodziewał, zwłaszcza, że ich dom był bardzo chroniony...wprowadzanie kolejnych osób do niego nie było zbyt rozsądnym posunięciem. Chociaż z drugiej strony on sam ostatnimi czasy zastanawiał się czy kogoś nie przyprowadzić...nadal jednak nie był do końca pewny swojego pomysłu. W jego życiu pojawił się ktoś, kogo chciał aby jego rodzina poznała. Kobieta, do której poczuł dziwne przywiązanie.
Nie miał jednak czasu by zareagować na wiadomości od brata gdyż ten wypatrzył ich dzisiejszą zdobycz. Zamknął się więc, czekając z rozmową do zakończenia polowania. W napięciu obserwował to wszystko, a kiedy zauważył, że bełt wystrzelony z kuszy trafił idealnie w ptaszysko pokiwał głową z zadowoloną miną.
- Jak mówiłem...mistrz polowania. - powiedział z lekkim uśmiechem zerkając na Michaela.
Odczekali chwilę, po czym opuścili swoja kryjówkę, by po chwili dotrzeć do martwego ptaka.
- Może nie duża, ale porządna sztuka. Z umiejętnościami kulinarnymi naszej siostry z pewnością się najemy. - pokiwał głową z uśmiechem, po czym ukucnął przy ich zdobyczy.
Zamyślił się na dłuższą chwilę, wpatrując się w milczeniu w ptaka, po czym westchnął ciężko na powrót przeniósł wzrok na brata.
- Jestem ci winien wyjaśnienia. - padło z jego ust poważnie.
Between life and death
you will find your true self, you will know what you are and what you never expected to be
Gabriel Tonks
Zawód : Szpieg
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony - no nie powiedziałbym.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Baśniowa puszcza
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Irlandia