Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki :: Parszywy Pasażer
Sala główna
Strona 1 z 21 • 1, 2, 3 ... 11 ... 21
AutorWiadomość
Sala główna
Ku brzegom angielskim już ruszać nam pora, i smak waszych ust, hiszpańskie dziewczyny, w noc ciemną i złą nam będzie się śnił... Zabłysną nam bielą skał zęby pod Dover i znów noc w kubryku wśród legend i bajd...
W tawernie już od wejścia czuć przejmujący swąd nade wszystko męskiego potu, a w drugiej kolejności - męskiego moczu. Silny zapach alkoholi drażniąco przesyca powietrze, skądinąd wyczuć można również nuty aromatów zgniłych ryb. Huk pijackich przyśpiewek dominuje nad wszechobecnym gwarem - prawie nie słychać przechwalającego się przy szynku mężczyzny, który opowiada o swojej ostatniej batalii, w której rzekomo wypatroszył morskiego smoka, mało kto zwraca uwagę na marynarzy tłukących się po mordach po przeciwległej ścianie. Zrezygnowany barman dekadencko przeciera brudną szklankę brudną szmatą, spode łba łypiąc na drzwi, które właśnie otworzyłeś...
W tawernie już od wejścia czuć przejmujący swąd nade wszystko męskiego potu, a w drugiej kolejności - męskiego moczu. Silny zapach alkoholi drażniąco przesyca powietrze, skądinąd wyczuć można również nuty aromatów zgniłych ryb. Huk pijackich przyśpiewek dominuje nad wszechobecnym gwarem - prawie nie słychać przechwalającego się przy szynku mężczyzny, który opowiada o swojej ostatniej batalii, w której rzekomo wypatroszył morskiego smoka, mało kto zwraca uwagę na marynarzy tłukących się po mordach po przeciwległej ścianie. Zrezygnowany barman dekadencko przeciera brudną szklankę brudną szmatą, spode łba łypiąc na drzwi, które właśnie otworzyłeś...
Możliwość gry w czarodziejskie oczko, darta, kościanego pokera
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:27, w całości zmieniany 1 raz
Życie nie było sprawiedliwe i miał okazję się przekonać się o tym na własnej skórze, a do tego niejednokrotnie. Fortuna najwidoczniej postawiła sobie za cel doprowadzenia go do całkowitego upadku. Kłody rzucane pod nogi przeskakiwał jednak z uporem godnym podziwu. Egzystencja Pata nie była wprawdzie usłana różami i nie pachniała zadbanym, jesiennym ogrodem, lecz Fitzgerald potrafił znaleźć sobie rozrywkę, odrywającą go od ciągłego zamartwiania się niezapłaconymi rachunkami, wścibskimi sąsiadami i pogardliwymi spojrzeniami, jakie musiał znosić w pracy. Od niedawna zagościła w nim jednak znieczulica totalna: ponaglenia do spłaty przyjmował wzruszeniem ramion, natrętne pytania zbywał machnięciem ręki, a lekceważony przez arystokratów jedynie rumienił się ze złości. Było to do niego zgoła niepodobne – zazwyczaj pierwszy rwał się do obrony swej, jakże szeroko pojmowanej godności, rzucając rękawicę i z niecierpliwością oczekując przyjęcia wyzwania. Zmieniła się nie tyle mentalność Paddy’ego – w dalszym ciągu pozostawał tym samym Padraigiem, cudownie wolnym, niezależnym i nieszczęśliwie zakochanym – o ile przyczaiło się w nim dziwne poczucie zmęczenia, niepozwalające na epatowanie dumą w sposób równie demonstracyjny. Miało to chyba coś wspólnego z miłością tudzież jej brakiem. Pat dosłownie usychał z tęsknoty i strachu o nie-jego Jedyną i chciwie łowił wszystkie plotki oraz informacje o Evandrze, jakie mógł usłyszeć w Wenus. Szkicowanie jej portretów na serwetkach podczas piętnastominutowej przerwy nie przynosiło już ulgi. Podobnie jak pełnowymiarowa podobizna panienki Lestrange (cud-dziewicy, jak lubił ją nazywać) na ścianie w jego lokum nie oddawała jej faktycznego piękna, nie czuła… nie była nią. Fitzgerald często zastanawiał się, gdzie podziewa się bogini miłości i czemu nie zechce tchnąć w jego dzieła odrobiny życia, tak jak uczyniła to z marmurową kochanką Pigmaliona. Cierpienia młodego Padraiga łagodziły tylko wieczorne hulanki, którym oddawał się z niekłamaną przyjemnością, maskując niegasnące uczucie do Evandry zabawą, alkoholem, a czasem i bójkami. Przez palce przepuszczał pieniądze w przydrożnych barach, pijąc zawsze na wesoło. Okoliczni szynkarze znali go dobrze, choć nieraz szydzili z gołowąsa, który mając jeszcze mleko pod nosem, urżnął się i nie potrafił samodzielnie trafić do domu. Paddy niewiele sobie robił z zaczepek barmanów (oni wydawali zamówienia), ale kiedy rzeczywiście szukał zwady, zwykle znajdował ją bezproblemowo. Tak jak dzisiejszego wieczora, kiedy energicznie wpadł do Parszywego Pasażera, z radością lokalizując źródło niespodziewanych kłopotów. W postaci nieoczekiwanej, kobiecej - dawnego lekarstwa na jego chłopięce smuteczki.
- Ma panienka ochotę na coś do picia? – spytał farsą, pomijając zalatujące nieszczerością jakżecieszęsiężecięwidzę i dosiadając się do blondynki. Uśmiechnął się przy tym łobuzersko, pobrzękując monetami upchniętymi w kieszeniach (chwała Salazarowi za dzisiejszą wypłatę). Nie dziwiło go absolutnie, że natknął się na nią w takim miejscu – była chyba jedyną osobą w spódnicy, która odważyłaby się zajrzeć do Pasażera. Otaksował Cat wzrokiem i rozparł się wygodniej na twardym stołku, nie przestając szczerzyć zębów. Zamierzał spędzić wieczór na rance z kwaterką piwa, a tymczasem trafiła mu się dziewczyna. Może jednak szczęście się do niego uśmiechnęło?
- Ma panienka ochotę na coś do picia? – spytał farsą, pomijając zalatujące nieszczerością jakżecieszęsiężecięwidzę i dosiadając się do blondynki. Uśmiechnął się przy tym łobuzersko, pobrzękując monetami upchniętymi w kieszeniach (chwała Salazarowi za dzisiejszą wypłatę). Nie dziwiło go absolutnie, że natknął się na nią w takim miejscu – była chyba jedyną osobą w spódnicy, która odważyłaby się zajrzeć do Pasażera. Otaksował Cat wzrokiem i rozparł się wygodniej na twardym stołku, nie przestając szczerzyć zębów. Zamierzał spędzić wieczór na rance z kwaterką piwa, a tymczasem trafiła mu się dziewczyna. Może jednak szczęście się do niego uśmiechnęło?
Gość
Gość
Owszem, Parszywy Pasażer był miejscem niewłaściwym dla młodej kobiety, która choć w najmniejszym stopniu ceni sobie swój honor. Prawdopodobnie w pełni oświetlonym, bezpieczniejszym centrum Londynu znalazłaby luksusowe restauracje, a także dziesiątki szykownych kawiarni i herbaciarni; na obrzeżach miasta, w barach szybkiej obsługi zbierały się grupki młodziaków, by później udać się na wieczorny seans w pobliskim kinie samochodowym. Wszystkie te miejsca były bardziej odpowiednie niżeli speluna zlokalizowana w Dokach, goszcząca w swoim wnętrzu miejscowych rybaków, a także marynarzy, którzy bez większych oporów sięgali po alkohol. Catalina sama potrafiła znaleźć co najmniej kilka powodów, dla których powinna trzymać się z daleka od takich miejsc. Po pierwsze – była kobietą, jedyną w całym lokalu, czym zwracała uwagę klientów, szczególnie tych, którzy w Pasażerze pojawili się po raz pierwszy. Po drugie – często dochodziło tu do mugolskich bójek, podczas których, zamiast zaklęć latały kufle, krzesła i wszystko inne, co tylko znalazło się pod ręką. Po trzecie – zapach moczu wymieszanego z chmielem, męskim potem i dymem papierosowym nie zachęcał do odwiedzin. Jednak tak szybko jak panna Vane potrafiła wymienić przeciwskazania, tak szybko potrafiła je także obalić. Być może w Londynie znajdowało się więcej odpowiednich miejsc, pełnych ludzi… Ludzi, którzy swoją obecnością dosłownie wywoływali u niej migrenę. Owszem, Parszywy Pasażer także miał sporo klientów, jednak byli to prości mężczyźni, styrani całodniową pracą lub wieloma tygodniami na morzu – przez to ich fluidy były takie same – mało intensywne i nieskomplikowane, nieosaczające. Wydawali się zresztą o wiele ciekawszymi towarzyszami; mogła ich obserwować ulokowana w cieniu, plecami do ściany, tak by nikt nie mógł zaskoczyć ją od tyłu, podpitym głosem proponując udanie się piętro wyżej sam na sam lub z kolegami. Po drugie, gdy atmosfera gęstniała przez zbytnie spożycie procentów, które zaogniały rozmowy, jak i krew, dyskretnie opuszczała lokal; dla właściciela stanowiło to znak ostrzegawczy przed nadchodzącą burzą. Po trzecie, zawsze posępny barman Gerwazy był czarodziejem, który jako jeden z niewielu wiedział o jej zdolnościach. Catalina doskonale pamiętała swoje pierwsze kroki postawione we wnętrzu Parszywego Pasażera, gdy udała się tutaj wraz z magiczną policją, by zidentyfikować spalone zwłoki pozostawione w wąskiej uliczce na tyłach budynku. Gdy zobaczyła Gerwazego po raz pierwszy, nie sprawiał wrażenia ponurego, silnego mężczyzny w średnim wieku, który daje sobie radę z wszelkimi awanturami wybuchającymi w barze. Jego twarz zalewały rzewne łzy, których nie powstydziłaby się niejedna histeryzująca kobieta, a on sam jakby zapadł się w sobie w ciągu kilku minut od odnalezienia zwłok… Zwłok swojego współpracownika, który winny był mu sporą ilość galeonów. Dzięki oczyszczeniu jego imienia przed Wizengamotem za pomocą dowodów wyciągniętych ze spopielonego ciała i niepodważalnie świadczących o niewinności, Catalina zyskała sobie jego sympatię aż po grób… I darmowe drinki. Wobec tego stała się częstą bywalczynią Parszywego Pasażera, a miejscowy rybacy z czasem przywykli do jej obecności. Zapach także nie stanowił problemu; na pewno nie równał się odorowi gnijących zwłok w zarówno upalne, jak i deszczowe lato.
Drzwi otworzyły się po raz kolejny. Zapadał zmierzch, nieliczne lampy na ulicy mrugały posępnie, a coraz to więcej klientów zbierało się w Parszywym Pasażerze. Na większość Catalina nie zwracała większej uwagi, pochłonięta lekturą najnowszego numeru Czarownicy, lecz tym razem oderwała się od artykułu o nadchodzącym festiwalu, by wzorkiem śledzić kroki Padraiga Fitzgeralda. Od pierwszej chwili wiedziała, że to on – obecność wąskiego grona osób potrafiła odgadywać bezbłędnie, dzięki otaczających ich aurom. Obecnie tylko Clarissa i Padraig zaliczali się do tej niewielkiej grupy… Jej narzeczony, wciąż pogrążony w śpiączce, nie mógł się już jej stanowić. Dokładanie kilka lat temu, łkała w ramionach Fitzgeralda na korytarzu Świętego Munga, widząc swojego niedoszłego męża zoperowanego, lecz niewybudzonego przez wprawnych uzdrowicieli. Rok w rok, w tę okrutną rocznicę zamykała się w sypialni swojego mieszkania, lecz tym razem trafiła tutaj – do Parszywego Pasażera; nie chciała wspominać, potrzebowała skupić myśli na czymkolwiek innym. Widząc blondyna, usadawiającego się przy jej boku, uśmiechnęła się litościwie. Znała jego humorki, tak doskonale wyczuwalne w powietrzu, pomimo radosnego grymasu, którym próbował je zatuszować. Przygaszenie, zrezygnowanie ocierające się o depresję… Tylko przez jedną osobę chłopak na własne życzenie mógł doprowadzić go do takiego stanu. Evandra Lestrange, kobieta może i piękna, ale bezdusznie obojętna na jego awanse. Początkowo Vane bawiło zauroczenie półwilą, później nie czuła już nic innego do Pata oprócz pogardy. Czy kiedykolwiek zamienił z nią choć dwa pełne zdania? Czy wypada w jego wieku wciąż żyć pierwszą, szczenięcą miłością? Ten stan wzajemnej nienawiści utrzymywałby się po dziś dzień, gdyby chłopak ponownie nie pojawił się w życiu Cataliny. Krótkim ruchem ręki skinęła na barmana, który odłożył brudną szmatę, którą przecierał równie brudny kufel i ruszył w ich kierunku, myśląc, że blondyn jej się naprzykrza.
- Podać ci trutkę czy wolisz mugolską broń, Werterze? – zapytała cynicznie, zanim mężczyzna stanął przy ich stoliku. Mogła spodziewać się takiego stanu psychiki chłopaka, nie widzieli się wyjątkowo długo - prawie dwa tygodnie, to musiało oznaczać coś niedobrego, jednak rozsądek mówił Cat, by nie mieszać się w ten beznadziejny przypadek. - Witaj, Gerwazy. Najmocniejszą i najstarszą butelkę Ognistej, wiem, że jakąś masz – taka prośba z jej ust mogła wydawać się nieco dziwna; rzadko piła, a jeśli już to robiła, stawiała na delikatniejsze, często mugolskie trunki. - Biedaczynie przyda się lek na złamane serce. Bez obaw, nie dam mu się awanturować – mrugnęła żartobliwie do barmana, wrzucając kilka galeonów do kieszeni jego fartucha – może drinki miała darmowe, jednak nie chciała narażać go na koszty całej butelki; bez słowa sprzeciwu udał się z powrotem, by spełnić jej prośbę. Cat odłożyła na bok gazetę, wyciągnęła z torebki paczkę mugolskich papierosów. Zanim Pat zdążył się nachylić, by w sposób iście dżentelmeński służyć jej ogniem, odpaliła go od tlącej się świeczki na ich stoliku. - Tak więc? Co zrobiła? Ma nowego szlacheckiego amanta, czy może dawno jej nie widziałeś? – zaczepiła rozmowę, gdy Gerwazy położył przed nimi sporą butelkę z zerwaną etykietą; może siedzieli w dyskretnym miejscu, jednak nie należy nie prowokować losu, a tym bardziej nie testować wścibskiego wzroku mugoli.
Drzwi otworzyły się po raz kolejny. Zapadał zmierzch, nieliczne lampy na ulicy mrugały posępnie, a coraz to więcej klientów zbierało się w Parszywym Pasażerze. Na większość Catalina nie zwracała większej uwagi, pochłonięta lekturą najnowszego numeru Czarownicy, lecz tym razem oderwała się od artykułu o nadchodzącym festiwalu, by wzorkiem śledzić kroki Padraiga Fitzgeralda. Od pierwszej chwili wiedziała, że to on – obecność wąskiego grona osób potrafiła odgadywać bezbłędnie, dzięki otaczających ich aurom. Obecnie tylko Clarissa i Padraig zaliczali się do tej niewielkiej grupy… Jej narzeczony, wciąż pogrążony w śpiączce, nie mógł się już jej stanowić. Dokładanie kilka lat temu, łkała w ramionach Fitzgeralda na korytarzu Świętego Munga, widząc swojego niedoszłego męża zoperowanego, lecz niewybudzonego przez wprawnych uzdrowicieli. Rok w rok, w tę okrutną rocznicę zamykała się w sypialni swojego mieszkania, lecz tym razem trafiła tutaj – do Parszywego Pasażera; nie chciała wspominać, potrzebowała skupić myśli na czymkolwiek innym. Widząc blondyna, usadawiającego się przy jej boku, uśmiechnęła się litościwie. Znała jego humorki, tak doskonale wyczuwalne w powietrzu, pomimo radosnego grymasu, którym próbował je zatuszować. Przygaszenie, zrezygnowanie ocierające się o depresję… Tylko przez jedną osobę chłopak na własne życzenie mógł doprowadzić go do takiego stanu. Evandra Lestrange, kobieta może i piękna, ale bezdusznie obojętna na jego awanse. Początkowo Vane bawiło zauroczenie półwilą, później nie czuła już nic innego do Pata oprócz pogardy. Czy kiedykolwiek zamienił z nią choć dwa pełne zdania? Czy wypada w jego wieku wciąż żyć pierwszą, szczenięcą miłością? Ten stan wzajemnej nienawiści utrzymywałby się po dziś dzień, gdyby chłopak ponownie nie pojawił się w życiu Cataliny. Krótkim ruchem ręki skinęła na barmana, który odłożył brudną szmatę, którą przecierał równie brudny kufel i ruszył w ich kierunku, myśląc, że blondyn jej się naprzykrza.
- Podać ci trutkę czy wolisz mugolską broń, Werterze? – zapytała cynicznie, zanim mężczyzna stanął przy ich stoliku. Mogła spodziewać się takiego stanu psychiki chłopaka, nie widzieli się wyjątkowo długo - prawie dwa tygodnie, to musiało oznaczać coś niedobrego, jednak rozsądek mówił Cat, by nie mieszać się w ten beznadziejny przypadek. - Witaj, Gerwazy. Najmocniejszą i najstarszą butelkę Ognistej, wiem, że jakąś masz – taka prośba z jej ust mogła wydawać się nieco dziwna; rzadko piła, a jeśli już to robiła, stawiała na delikatniejsze, często mugolskie trunki. - Biedaczynie przyda się lek na złamane serce. Bez obaw, nie dam mu się awanturować – mrugnęła żartobliwie do barmana, wrzucając kilka galeonów do kieszeni jego fartucha – może drinki miała darmowe, jednak nie chciała narażać go na koszty całej butelki; bez słowa sprzeciwu udał się z powrotem, by spełnić jej prośbę. Cat odłożyła na bok gazetę, wyciągnęła z torebki paczkę mugolskich papierosów. Zanim Pat zdążył się nachylić, by w sposób iście dżentelmeński służyć jej ogniem, odpaliła go od tlącej się świeczki na ich stoliku. - Tak więc? Co zrobiła? Ma nowego szlacheckiego amanta, czy może dawno jej nie widziałeś? – zaczepiła rozmowę, gdy Gerwazy położył przed nimi sporą butelkę z zerwaną etykietą; może siedzieli w dyskretnym miejscu, jednak nie należy nie prowokować losu, a tym bardziej nie testować wścibskiego wzroku mugoli.
Catalina Vane
Zawód : Koroner
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
Zbrodnia krwią zamyka drzwi. Po ich drugiej stronie znajduje się świat niewyobrażalny dla innych.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Kobiety w życiu Pata pojawiały się nagle i znikały równie niespodziewanie. Mężczyzna nie traktował ich przedmiotowo; miał wręcz nietypowe jak na samca, liberalne poglądy. Nawet jeśli ciało ulegało pokusom, serce pozostawało zajęte i uparcie wypychało poza nawias każdą, która próbowała w nim majstrować. Istniały tylko dwie panie, jakie wywoływały w nim prawdziwą burzę uczuć – i z obiema łączyły go relacje skomplikowane i dość nietypowe. Fitzgerald znajdował się w niemałym kłopocie. Nieodwzajemnioną miłość zidentyfikował łatwo, ale sam nie potrafił określić, co dokładnie czuje do Cat. Ta kobieta pozostawała dla niego zagadką, którą pragnął rozwiązać, jednocześnie, odrobinę się tego obawiając. Wahał się przed skosztowaniem owocu z drzewa Poznania, ponieważ doskonale wiedział, że grozi to wygnaniem z Raju – nieświadomości? Nieplanowane spotkanie odrobinę wytrąciło go z równowagi, gdyż nie przewidywał finału zakończonego przyłożeniem. Jego lub jemu; Catalina niewątpliwie byłaby zdolna do okazania w ten sposób swojego niezadowolenia, gdyby niewłaściwie zinterpretował jej sugestie. Zakusy Padraiga w stosunku do panny Vane nigdy nie pozostawały do końca jasne i oczywiste. Tych dwoje łączyła cieniutka nić porozumienia, paradoksalnie silna i krucha jednocześnie. Mimo wzlotów i upadków ciążyli ku sobie, jakby popychani przez przyciąganie wyczuwalne tylko przez nich. Nie była to jednak Evandra, a Paddy nie potrafił tak po prostu zapomnieć o panience Lestrange. Fitzgerald miał najwyraźniej ogromny pociąg do wyzwań, ponieważ stawiał sobie cele niemożliwe do zrealizowania. Przez dziesięć lat potajemnie wzdychał do urodziwej arystokratki, podczas gdy w jego głowie ciągle ważyły się losy Cat. Która zdążyła się zaręczyć – czy nie powinna na niego czekać, nawet jeśli oznaczało to trwanie w wiecznym impasie? Poniekąd był zadowolony z jej obecności w Pasażerze, choć z drugiej strony oznaczało to kolejną wymianę uszczypliwości. Może jednak właśnie tego potrzebował? Dawno nie wychodził z nikim zabawić się w mieście, za jedyne towarzystwo mając namalowaną Evandrę, której nieudolnie próbował nadać więcej realizmu za pomocą zaklęć. Nie zamierzał spowiadać się Catalinie z trapiących go myśli, ale mógł przynajmniej pofantazjować o miłym oderwaniu od ponurej londyńskiej rzeczywistości. Kiedy bezinteresowną pomocą przełamał lody, powstałe za czasów szkolnych, nie oczekiwał żadnej wdzięczności, ale teraz… dostrzegał w Catalinie szansę na wyjście z emocjonalnego dołka. Jako rasowy egocentryk nie wierzył, że kobieta będzie w stanie mu się oprzeć - szkopuł jednak tkwił w tym, że nie takiego wsparcia oczekiwał. Wybrał się do Pasażera (najgorszej speluny, jaką mógł wybrać – szczyny w powietrzu, szczyny na podłodze, szczyny w kuflach) żeby po prostu się schlać i oderwać nieco od przygniatającej codzienności. Wspólne pijaństwo z Cat wydało mu się nagle szalenie pociągające, więc uśmiechał się szeroko, przynajmniej do czasu, aż kobieta otworzyła usta.
- Nie lubię Goethego - powiedział nadąsanym tonem, bo porównanie jednak go ubodło. Sarkastyczne usposobienie było wszakże tym, za co cenił Cat i do czego zdążył się przyzwyczaić, więc nie obrażał się (zdradziłby swą męskość), a przysuwał swój stołek jeszcze bliżej niej – skąd wiedziałaś? – zagadnął z niekłamanym zainteresowaniem – tylko ja proponuję ci drinki? – spytał, ironicznie unosząc brew i wyginając usta w kpiącym grymasie. Oko za oko, ząb za ząb, czy raczej urażona duma za zranioną godność – pierwsze poprawione wydanie kodeksu Hammurabiego. Może to zaskoczenie, ale kiedy barman zmaterializował się przy ich stoliku (tuż za jego plecami, ledwo powstrzymał odruch, nakazujący mu go udusić), nie zdołał powstrzymać kobiety przed uiszczeniem opłaty za alkohol i podzieleniem się z Gerwazym jego bolączką. Zgromił ją gniewnym wzrokiem i prychnął cicho.
- Od kiedy tak się o mnie troszczysz? – rzucił, przekrzywiając głowę, wciskając jej w ręce monety za alkohol i usłużnie podsuwając zapalniczkę. Cat jednak próbowała udowodnić, że doskonale poradzi sobie bez niego, więc Pat wyjął własną paczkę papierosów i odpalił jednego, nie okazując zmieszania.
- Nie mam pojęcia, o kim mówisz – burknął, rozlewając Ognistą do dwóch szklaneczek przyniesionych przez barmana. Uczucie do Evandry nie stanowiło wymarzonego tematu do rozmów, zwłaszcza z Cataliną… Uniósł swoją szklankę i przepił do kobiety, czując jak alkohol piecze w przełyku, a później rozchodzi się po ciele rozkosznym ciepłem – nie wiedziałem, że czytujesz takie podłe brukowce – zagadnął, wyraźnie rozluźniony, wskazując leżący na stole magazyn – piszą o czymś ciekawym? – spytał, powątpiewającym tonem i zaciągnął się papierosem. Zapach tytoniu idealnie komponował się ze smakiem whisky, a Paddy podsycał pikanterię, prowokująco oblizując wargi i nie spuszczając intensywnego wzroku z Cat.
- Ładnie wyglądasz – stwierdził po dłuższych oględzinach – zamienimy się? – zaproponował i nie czekając na odpowiedź, wyjął z drobnej dłoni kobiety papierosa, a w jej lekko rozchylonych wargach umieścił swojego. Uśmiechnął się figlarnie i zaciągnął się głęboko; chwilowo czuł się zrelaksowany i nie potrzebował już niczego więcej.
- Nie lubię Goethego - powiedział nadąsanym tonem, bo porównanie jednak go ubodło. Sarkastyczne usposobienie było wszakże tym, za co cenił Cat i do czego zdążył się przyzwyczaić, więc nie obrażał się (zdradziłby swą męskość), a przysuwał swój stołek jeszcze bliżej niej – skąd wiedziałaś? – zagadnął z niekłamanym zainteresowaniem – tylko ja proponuję ci drinki? – spytał, ironicznie unosząc brew i wyginając usta w kpiącym grymasie. Oko za oko, ząb za ząb, czy raczej urażona duma za zranioną godność – pierwsze poprawione wydanie kodeksu Hammurabiego. Może to zaskoczenie, ale kiedy barman zmaterializował się przy ich stoliku (tuż za jego plecami, ledwo powstrzymał odruch, nakazujący mu go udusić), nie zdołał powstrzymać kobiety przed uiszczeniem opłaty za alkohol i podzieleniem się z Gerwazym jego bolączką. Zgromił ją gniewnym wzrokiem i prychnął cicho.
- Od kiedy tak się o mnie troszczysz? – rzucił, przekrzywiając głowę, wciskając jej w ręce monety za alkohol i usłużnie podsuwając zapalniczkę. Cat jednak próbowała udowodnić, że doskonale poradzi sobie bez niego, więc Pat wyjął własną paczkę papierosów i odpalił jednego, nie okazując zmieszania.
- Nie mam pojęcia, o kim mówisz – burknął, rozlewając Ognistą do dwóch szklaneczek przyniesionych przez barmana. Uczucie do Evandry nie stanowiło wymarzonego tematu do rozmów, zwłaszcza z Cataliną… Uniósł swoją szklankę i przepił do kobiety, czując jak alkohol piecze w przełyku, a później rozchodzi się po ciele rozkosznym ciepłem – nie wiedziałem, że czytujesz takie podłe brukowce – zagadnął, wyraźnie rozluźniony, wskazując leżący na stole magazyn – piszą o czymś ciekawym? – spytał, powątpiewającym tonem i zaciągnął się papierosem. Zapach tytoniu idealnie komponował się ze smakiem whisky, a Paddy podsycał pikanterię, prowokująco oblizując wargi i nie spuszczając intensywnego wzroku z Cat.
- Ładnie wyglądasz – stwierdził po dłuższych oględzinach – zamienimy się? – zaproponował i nie czekając na odpowiedź, wyjął z drobnej dłoni kobiety papierosa, a w jej lekko rozchylonych wargach umieścił swojego. Uśmiechnął się figlarnie i zaciągnął się głęboko; chwilowo czuł się zrelaksowany i nie potrzebował już niczego więcej.
Gość
Gość
/co za kupa. mam chęć to wrzucić w [hiden] :c
Skąd wiedziała? Towarzyszy rozmów często wprowadzała w skonfundowanie, gdy przewidywała ich nastroje - co prawda takim zachowaniem nie zyskiwała przyjaciół, jednak subtelna gra w pewnym sensie sprawiała jej wiele radości. Wykorzystywała ją nieprzyzwoicie często, gdy tylko traciła kontrolę nad sytuacją; przecież to ona zawsze powinna być górą, szczególnie w kontaktach z mężczyznami. - Jesteś łatwy do przewidzenia – odrzekła aksamitnym tonem, bez cienia zawahania; Padraiga trapił jej sekret, prawdopodobnie brał ją nawet za dziwaczkę, jednak za każdym razem otrzymywał tą samą odpowiedź. Nieczęsto wykorzystywała świadomie swoje zdolności, lecz jeszcze rzadziej pozwalała, by ktoś o nich wiedział. Nawet swoim najbliższym nie chwaliła się swym potencjałem, którego efekty uboczne mogła ukryć bez większych problemów – bóle głowy i napady rozkojarzenia zrzucała na brak snu oraz nadmiar obowiązków. Pilnowała swojej tajemnicy lepiej niż gobliny w Gringottcie strzegą swego złota. Cóż… Jasnowidztwo to nie tylko przyjemności. Niezwykłe zdolności niosły ze sobą więcej wad niż zalet; nawet nie myślała, jak zareagowaliby, gdyby dowiedzieli się, jak intymnych stref ich prywatności dotyka na co dzień. Jakich metod użyłoby Ministerstwo, gdyby nagle zapragnęli wykorzystać jej niezwykłe możliwości…
- Oczywiście, mają tutaj świetny kącik modowy – obruszyła się, słysząc komentarz na temat wybranego czasopisma. Co prawda za najnowszymi trendami nadążała bez pomocy gazet, w których kąciki prowadziły prawdziwe bezguścia. Za to wszelkie plotki i brudy wymiatane spod łóżek czarownic i czarodziejów, mogły okazać się przydatne. Lepiej wiedzieć więcej niż mniej. - W Cliodnie szykuje się sierpniowy festiwal… Organizowany przez Prewettów. Stawiam pięć galeonów, że Nottowie nie przepuszczą takiej rywalizacji. Jak sądzisz, powinnam szykować już czarne worki na ciała? Prewettowie zaklinają się, że nie sprowadzą żadnej szyszymory, ale kto wie, czy zazdrośnicy nie wytną im jakiegoś numeru? – oczywiście żartowała, z przyjemnością skupiała wzrok na artykułach innych niż tych ukazujących scenerię po magicznych atakach. Ostatnio życie w Wielkiej Brytanii wydawało się całkiem normalne. Prorok nie huczał o napadach, niekompetencji Ministerstwa, organizowano bale, spotkania towarzyskie - lato upływało tak jak powinno, na zabawie, wypoczynku, z roześmianymi czarodziejami, którzy jakby zapomnieli, choć na chwilę, o wszystkich troskach. Kto wie, może wybierze się na ten festiwal, spróbuje zażyć chwili relaksu, upijając się dobrym humorem doskonale wyczuwalnym w powietrzu?
Widziała jak Pat gotuje się ze złości, gdy wspomniała o jego problemie Gerwazemu. - Skąd więc ten smętny humor, jeśli nie chodzi o twoją ulubioną wilę? – puściła mu perskie oczko, dręczenie chłopaka nagle wydało się wielce zabawne, szczególnie gdy spróbował zrzucić winę swojego nastroju na coś innego. - Wiesz, w okolicy jest wiele innych panien. Choćby tam, gdzie pracujesz… Przydałaby ci się odrobina zapomnienia - wstrząsnęła lekko zawartością dopiero co przyniesionej butelki, przyglądając się jak ciemnobrązowy płyn wiruje. Doskonale wiedziała, czym w głównej mierze zajmuje się Pat, a przez znajomość z Lestrangem - co za niefortunna wiedza - była świadoma prawdziwej istoty drogiej restauracji. Słysząc słowa chłopaka, w jej głowie rozjarzyła się lampka ostrzegawcza... Jeszcze kilka czerwonych punkcików, a będzie ich więcej niż flag na defiladzie Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej. Pat mało kiedy prawił jej szczere komplementy, zwykle ich relacja ocierała się o cienką granicę specyficznej sympatii. - Hm, nie spodziewałam się znaleźć w Pasażerze Ognistą. Jestem pod wrażeniem… – mruknęła, uciekając wzrokiem, gdy Pat nieprzerwanie dręczył ją spojrzeniem swoich niebieskich oczu. Było w nich coś takiego… Czasami odnosiła wrażenie, że spoglądając na kogoś wie więcej niż powinien normalny czarodziej. Wywoływał w niej tylko mieszankę zmieszania, jak i złości na samą siebie. - Prawda czy wyzwanie? – palnęła, zanim pomyślała. Chciała przerwać dziwną ciszę, która zawisła pomiędzy nimi, byleby tylko chłopak się odezwał i… Co ważniejsze – przestał się tak intensywnie przyglądać. Rozlała trochę ciepłej – będzie nieznośnie przechodzić przez gardło - cieczy do literatek, zaciągając się papierosem, który właśnie otrzymała. Przysunęła jedną z nich do Pata, uśmiechając się przy tym niepozornie, acz prowokująco.
Skąd wiedziała? Towarzyszy rozmów często wprowadzała w skonfundowanie, gdy przewidywała ich nastroje - co prawda takim zachowaniem nie zyskiwała przyjaciół, jednak subtelna gra w pewnym sensie sprawiała jej wiele radości. Wykorzystywała ją nieprzyzwoicie często, gdy tylko traciła kontrolę nad sytuacją; przecież to ona zawsze powinna być górą, szczególnie w kontaktach z mężczyznami. - Jesteś łatwy do przewidzenia – odrzekła aksamitnym tonem, bez cienia zawahania; Padraiga trapił jej sekret, prawdopodobnie brał ją nawet za dziwaczkę, jednak za każdym razem otrzymywał tą samą odpowiedź. Nieczęsto wykorzystywała świadomie swoje zdolności, lecz jeszcze rzadziej pozwalała, by ktoś o nich wiedział. Nawet swoim najbliższym nie chwaliła się swym potencjałem, którego efekty uboczne mogła ukryć bez większych problemów – bóle głowy i napady rozkojarzenia zrzucała na brak snu oraz nadmiar obowiązków. Pilnowała swojej tajemnicy lepiej niż gobliny w Gringottcie strzegą swego złota. Cóż… Jasnowidztwo to nie tylko przyjemności. Niezwykłe zdolności niosły ze sobą więcej wad niż zalet; nawet nie myślała, jak zareagowaliby, gdyby dowiedzieli się, jak intymnych stref ich prywatności dotyka na co dzień. Jakich metod użyłoby Ministerstwo, gdyby nagle zapragnęli wykorzystać jej niezwykłe możliwości…
- Oczywiście, mają tutaj świetny kącik modowy – obruszyła się, słysząc komentarz na temat wybranego czasopisma. Co prawda za najnowszymi trendami nadążała bez pomocy gazet, w których kąciki prowadziły prawdziwe bezguścia. Za to wszelkie plotki i brudy wymiatane spod łóżek czarownic i czarodziejów, mogły okazać się przydatne. Lepiej wiedzieć więcej niż mniej. - W Cliodnie szykuje się sierpniowy festiwal… Organizowany przez Prewettów. Stawiam pięć galeonów, że Nottowie nie przepuszczą takiej rywalizacji. Jak sądzisz, powinnam szykować już czarne worki na ciała? Prewettowie zaklinają się, że nie sprowadzą żadnej szyszymory, ale kto wie, czy zazdrośnicy nie wytną im jakiegoś numeru? – oczywiście żartowała, z przyjemnością skupiała wzrok na artykułach innych niż tych ukazujących scenerię po magicznych atakach. Ostatnio życie w Wielkiej Brytanii wydawało się całkiem normalne. Prorok nie huczał o napadach, niekompetencji Ministerstwa, organizowano bale, spotkania towarzyskie - lato upływało tak jak powinno, na zabawie, wypoczynku, z roześmianymi czarodziejami, którzy jakby zapomnieli, choć na chwilę, o wszystkich troskach. Kto wie, może wybierze się na ten festiwal, spróbuje zażyć chwili relaksu, upijając się dobrym humorem doskonale wyczuwalnym w powietrzu?
Widziała jak Pat gotuje się ze złości, gdy wspomniała o jego problemie Gerwazemu. - Skąd więc ten smętny humor, jeśli nie chodzi o twoją ulubioną wilę? – puściła mu perskie oczko, dręczenie chłopaka nagle wydało się wielce zabawne, szczególnie gdy spróbował zrzucić winę swojego nastroju na coś innego. - Wiesz, w okolicy jest wiele innych panien. Choćby tam, gdzie pracujesz… Przydałaby ci się odrobina zapomnienia - wstrząsnęła lekko zawartością dopiero co przyniesionej butelki, przyglądając się jak ciemnobrązowy płyn wiruje. Doskonale wiedziała, czym w głównej mierze zajmuje się Pat, a przez znajomość z Lestrangem - co za niefortunna wiedza - była świadoma prawdziwej istoty drogiej restauracji. Słysząc słowa chłopaka, w jej głowie rozjarzyła się lampka ostrzegawcza... Jeszcze kilka czerwonych punkcików, a będzie ich więcej niż flag na defiladzie Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej. Pat mało kiedy prawił jej szczere komplementy, zwykle ich relacja ocierała się o cienką granicę specyficznej sympatii. - Hm, nie spodziewałam się znaleźć w Pasażerze Ognistą. Jestem pod wrażeniem… – mruknęła, uciekając wzrokiem, gdy Pat nieprzerwanie dręczył ją spojrzeniem swoich niebieskich oczu. Było w nich coś takiego… Czasami odnosiła wrażenie, że spoglądając na kogoś wie więcej niż powinien normalny czarodziej. Wywoływał w niej tylko mieszankę zmieszania, jak i złości na samą siebie. - Prawda czy wyzwanie? – palnęła, zanim pomyślała. Chciała przerwać dziwną ciszę, która zawisła pomiędzy nimi, byleby tylko chłopak się odezwał i… Co ważniejsze – przestał się tak intensywnie przyglądać. Rozlała trochę ciepłej – będzie nieznośnie przechodzić przez gardło - cieczy do literatek, zaciągając się papierosem, który właśnie otrzymała. Przysunęła jedną z nich do Pata, uśmiechając się przy tym niepozornie, acz prowokująco.
Catalina Vane
Zawód : Koroner
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
Zbrodnia krwią zamyka drzwi. Po ich drugiej stronie znajduje się świat niewyobrażalny dla innych.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Obojętnie wzruszył ramionami, przypominając sobie czasy szkolne. Catalina zawsze i to bez najmniejszej podpowiedzi i jakiegokolwiek sygnału z jego strony wiedziała, kiedy spopielił jakąś szlamę, kiedy wlepili mu szlaban lub… kiedy udało mu się ściągnąć na siebie uwagę Evandry. Fitzgerald nie miał pojęcia, czy działała tak zwana kobieca intuicja, szósty zmysł czy inne nadprzyrodzone zdolności (zabawne, gdy czarodziej mówił o zjawiskach paranormalnych), w każdym razie – Vane nigdy się nie myliła.
- Dobrze, że tylko do przewidzenia – odparł z szelmowskim uśmiechem. Już dawno porzucił próby zrozumienia Cat, ponieważ jego wysiłki i tak spełzały na niczym. Może po prostu była wyjątkowo przenikliwa? Albo obserwowała go skrycie i sprytnie zaplanowała to niby przypadkowe spotkanie? Blondyn rozchmurzył się momentalnie, a jego samcze ego zostało mile połechtane. Przez własne, padraigowe myśli, które równie skutecznie go podbudowywały, co strącały w depresyjną otchłań smutków. Spodobała mu się podobna wizja, nie byłoby w tym nic dziwnego – żadna długo mu się nie opierała. Może i nie miał szlachetnych korzeni, lecz chłopięcy urok skusił już niejedną pannę. Cóż z tego jednak, skoro w sercu Paddy’ego wciąż kołatało się uczucie do Evandry?
- Nie znam się – odparł, przeciągając się leniwie i demonstrując sfatygowaną podszewkę peleryny. Jego najlepszym ubraniem był służbowy uniform, a nie uśmiechało mu się paradowanie po ulicach Londynu w mundurku kelnera. Nie miał czasu, aby podążać za trendami (może powinien? Dla Evandry?), a jego szaty choć schludne, w większości pochodziły z drugiej (trzeciej, czwartej? Liczby nie są ważne) ręki – czym zupełnie się nie przejmował. Najlepszym źródłem plotek pozostawała zaś praca w Wenus, gdzie podchmieleni arystokraci nierzadko zbyt głośno rozprawiali o tym, co się działo na salonach. Pat nie czuł potrzeby uświadamiania Catalinie, jakie plusy posiada usługiwanie przy szlacheckich stołach i przynajmniej oszczędzał kilka knutów na marnych brukowcach.
- Słyszałem. Zabawa, tańce i alkohol, czyli słynna irlandzka gościnność – podsumował – wybierasz się? Moglibyśmy pójść razem – zasugerował, uśmiechając się szeroko. Celtyckie klimaty były bliskie Paddy’emu i przydałoby mu się oderwanie od zamglonej (nawet latem), szarej codzienności, od pogłosu działań Grindelwalda, machlojek błękitnokrwistych i zamartwiania się o Evandrę – Gdybym miał pięć galeonów, to bym przyklepał – parsknął, odgarniając z twarzy niesforne włosy – z nimi to nigdy nic nie wiadomo, Vane. Spiski, intrygi, kazirodztwo, dzieciobójstwo… W takich ekskrementach obraca się nasza śmietanka towarzyska – ściszył głos, choć przecież znajdowali się w mugolskim lokalu i nikt nie miał szansy ich podsłuchać. Ani wysunąć pochopnych wniosków z mocno podkoloryzowanych relacji blondyna. Dobrze, że w środku było ciemno, bo policzki Pata oblały się iście dziewczęcym rumieńcem, który próbował zamaskować, zaciągając się papierosem i wydmuchując kłąb dymu.
- Nie jest moja – wymamrotał, zezując w wyszczerbiony blat stołu, usilnie unikając wzroku Cataliny - po pierwsze, nie stać mnie na nie, a po drugie… – urwał, krzyżując ręce na piersi. Jak ona mogła proponować mu coś takiego? Żadna kobieta nie sprawi, że zapomni o Evandrze – Fitzgerald był pewny, iż jej anielskie lico, tajemniczy uśmiech i perlisty śmiech nigdy nie odejdą w niepamięć. Uporczywie pokręcił głową niczym naburmuszone dziecko. Nie spodziewał się, że Vane zacznie mu składać tak nieprzyzwoite propozycje. Miłość w czysto fizycznym aspekcie nie odstręczała go tak bardzo, lecz sugestia odrzucenia Evandry… Rozzłoszczony jednym haustem przechylił swoją szklaneczkę, obojętny na pieczenie w gardle i prawdopodobieństwo koszmarnego poranka.
- Wyzwanie – wybrał bez wahania, choć wiedział, iż tym sposobem dał Cat odpowiedź, którą tak bardzo chciała od niego wydobyć.
Gość
Gość
Poeksperymentuję z osobami, wybacz c:
Naprawdę sądzisz, że sprowokowałam spotkanie? Wierz lub nie, ale chciałam spędzić ten wieczór sama. To ty, po raz kolejny pojawiłeś się znikąd i przykleiłeś do mnie, niczym mój własny cień. Lecz dobrze, możesz myśleć, że żyję jakąś obsesją na twoim punkcie. Owszem lubię twoje włosy w wiecznym nieładzie, przenikliwe niebieskie spojrzenie… Lubię także twój chłopięcy uśmiech, a szczególnie moment, kiedy on znika z twej twarzy, zastąpiony nieskrywanym zdziwieniem. Lecz ty o tym nie wiesz, prawda? Jesteś zbyt zapatrzony w Evandrę, by to dostrzec. Obydwoje jesteśmy spętani siecią nierealnych marzeń – ty marzysz o momencie ekstazy niczym po Śnieżce (oczywiście nie dosłownie! Przecież nie zraniłbyś jej dla kilku włókien!), trzymając swoją piękność w ramionach, ja znów żyję w półśnie, chcąc zobaczyć ponownie mojego śpiącego królewicza, oczywiście całkowicie przytomnego. Wiesz… Jesteśmy siebie warci. Lecz to ty pozwalasz się mamić, na własne życzenie wystawiasz serce na pozłacanej tacy, a ona uraczy cię tylko obojętnym spojrzeniem - cóż za przejaw łaskawości - i rozszarpuje je, jakby w jego wnętrzu kryły się cudowne włókna, idealne do sporządzenia magicznego narkotyku. A ty, pomimo zadawanego bólu, wciąż i wciąż przy niej trwasz, coraz to bardziej się pogrążając. Spokojnie nie jestem zazdrosna. Już nie. Jesteśmy tylko przyjaciółmi którzy pomimo niełatwej przeszłości, wciąż do siebie wracają, choćby na jeden wieczór, tak jak dziś. Jako twoja przyjaciółka żywię szczera nadzieje, że się opamiętasz, zanim złotowłosa panna zepchnie cię w odmęty szaleństwa. A stamtąd ciężko wrócić. Uwierz mi wiem, co mówię – mam w tym doświadczenie. Przecież pamiętasz, jaka byłam, gdy mnie poznałeś, musiałam nauczyć się ponownie kroczyć w brutalnym świecie niczym ślepiec, któremu nagle przywrócono wzrok po długich dekadach życia w całkowitej ciemności. Na pewno chcesz tego dla siebie? Już teraz dla poprawy humoru używasz wszelkiego alkoholu... Merlinie, żeby to było jeszcze coś odpowiedniego, lecz zadowolisz się rozwodnionymi szczynami lub ciepłą whisky. Czy potrafisz mi obiecać, że nie sięgniesz po więcej – nie wsiądziesz do kolejki, z której nie będziesz mógł potem się wydostać? Przecież romantyczna miłość zakończyła tysiące istnień. Może i widzę, co tobą targa, lecz nie rozumiem, dlaczego w tym trwasz. Przyznaj, że to szaleństwo, a zrobisz pierwszy, najtrudniejszy krok do wyrwania się ze szponów wilowego uroku. Wiesz, że to nie boli, na pewno nie tak, jakbyś się spodziewał. Może przez to urojone uczucie zapomniałeś jak wyglądałoby życie bez smutnego szczeniaczego wzroku i cierpienia rozrywającego serce, gdy ona swoją atencją obdarza innych? Szukasz szczęścia, chcesz być po prostu szczęśliwy, lecz nie potrafisz porzucić elementów starego życia, które ci na to nie pozwalają. Lecz nie zapominaj, że jestem tuż obok, przychodź zawsze, kiedy potrzebujesz; może jestem brutalna w słowach, może brak mi taktu, lecz znam cię lepiej niż niejeden podejrzany arystokrata, z którym się spotykasz od czasu do czasu.
- Oczywiście… że się nie znasz – chciałam powiedzieć, lecz każdy ma prawo do swojego stylu; jesteś po prostu Patem, to do ciebie pasuje, choć z chęcią zabrałabym cię na zakupy. Kto wie może sprezentuję ci na święta nowy płaszcz; wybacz, lecz w tym wyglądasz jak ubogi krewny wilkołaka, powinieneś o siebie zadbać, jeśli chcesz zwrócić jej uwagę, takie paniątka uwielbiają dobrze ubranych mężczyzn. - Dziwnie, gdybyś czytał kącik modowy czarownicy – mamroczę, poprawiając powstałe fałdki lekko przetartych jeansów. W Pasażerze chce wyglądać jak najbardziej męsko, niemądrze byłoby zwracać na siebie dodatkową uwagę przez spódnicę lub zbyt eleganckie ubrania, od których moje szafy się nie domykają. Sądzisz, że już najwyższa pora na nową garderobę? Wilhelm się zgodzi na małą przeróbkę piętra, bym mogła poczuć się praktycznie jak każda panna niesplamiona brudną krwią, posiadająca osobne pomieszczenia na suknie, osobne na kapelusze, a jeszcze inne na buty? - Chcesz iść ze mną na festiwal? – pytam, maskując śmiech lekkim odchrząknięciem. Wspominając o imprezie, przez moją myśl nawet nie przebiegła taka opcja, przecież rzadko gdziekolwiek razem wychodzimy, żyjemy w dwóch odmiennych światach, a nasze zainteresowania zgrabnie się mijają – słuchasz innej muzyki, nie tańczysz... Umiesz w ogóle? Wiesz, że nie wypada nie potrafić. Byłeś kiedykolwiek w mugolskim kinie samochodowym, tym opodal baru szybkiej obsługi, czy może próby wkręcenia się w arystokratyczny świat nazbyt cię pochłaniają, by zwrócić uwagę na takie wynalazki? - Kiedy trup sieje się gęsto, nie pogardzę żadną pomocą przy noszeniu worków z ciałami – rzucam wymijająco zgodę, a ty… Cieszysz się? A może jestem zastępstwem dla Evandry, która odmówiła ci wyjścia? Choć powinnam przywyknąć do tej roli, jestem twoim opatrunkiem na połamane serce.
Jesteś zły, że proponuję ci coś takiego? Widzę, jak twoje kolory drżą ze złości, nawet kłęby dymu nie ukryją tego rumieńca. Jesteś mężczyzną i nie szukasz chwili oderwania od trapiących cię myśli? A może świetnie radzisz sobie sam? Zresztą… Nie chcę wiedzieć. - Nie spinaj się – szturcham cię łokciem w ramię, byś się rozchmurzył choć trochę. W te dni, w których dajesz się zadręczać posępnym myślom, czuję się bezsilna w kontaktach z tobą. Choć już dawno powinnam odpuścić, pozwolić ci się męczyć, trochę się martwię bruzdami, które przecinają twoje czoło, gdy myślisz o pannie Lestrange. Czy dlatego pracujesz w Wenus? Nie dla galeonów w kieszeni twojego płaszcza, lecz dla ochłapów informacji o niej wprost z pierwszej ręki – od jej brata? Czasami to aż tak żałosne, że mam chęć pomóc ci zdobyć to stworzenie, dla którego postradałeś zmysły.
Moje usta wyginają się w grymasie satysfakcji. Wolisz wyzwania od chwili szczerości? Dobrze, nie musisz być szczery, kilka ulotnych słów nie jest mi potrzebnych, by cię poznać. Z kobiecą gracją gaszę niedopałek o dno opróżnionej popielniczki, a następnie przenoszę na ciebie wzrok, jakby w zamyśleniu. Mogłabym ci kazać wypić połowę whisky, którą mamy, lecz nie chce cię pijanego – nie teraz, gdy pozostaję trzeźwa. Po alkoholu stajesz się zbyt pewny siebie a dziś nie mam ochoty na czułe, aczkolwiek nieszczere słówka, wymieszane z trudnym do zniesienia oddechem. Albo, co gorsza, poszedłbyś w tango z jakimś marynarzami szukającym wrażeń; na to też ci nie pozwolę, przecież wiem, że nie znosisz szpitali. Chociaż… Może rzucam cię na zbyt głęboką wodę, lecz to nauczka, byś więcej nie żądał ode mnie wymyślania wyzwań. - Idź, zaśpiewaj z tymi moczymordami jakąś mugolską szantę... I myśl już nad prawdą, jaką chcesz ode mnie usłyszeć – wskazuję krótkim ruchem brody na dwóch wilków morskich, którzy wyraźnie przesadzili z alkoholem, by jeden wtórował drugiemu, praktycznie na dwa głosy! Na co czekasz? Nie obdarzaj mnie swym niebieskim spojrzeniem godnym bazyliszka, tylko idź.
I nie daj się im pobić, proszę.
Naprawdę sądzisz, że sprowokowałam spotkanie? Wierz lub nie, ale chciałam spędzić ten wieczór sama. To ty, po raz kolejny pojawiłeś się znikąd i przykleiłeś do mnie, niczym mój własny cień. Lecz dobrze, możesz myśleć, że żyję jakąś obsesją na twoim punkcie. Owszem lubię twoje włosy w wiecznym nieładzie, przenikliwe niebieskie spojrzenie… Lubię także twój chłopięcy uśmiech, a szczególnie moment, kiedy on znika z twej twarzy, zastąpiony nieskrywanym zdziwieniem. Lecz ty o tym nie wiesz, prawda? Jesteś zbyt zapatrzony w Evandrę, by to dostrzec. Obydwoje jesteśmy spętani siecią nierealnych marzeń – ty marzysz o momencie ekstazy niczym po Śnieżce (oczywiście nie dosłownie! Przecież nie zraniłbyś jej dla kilku włókien!), trzymając swoją piękność w ramionach, ja znów żyję w półśnie, chcąc zobaczyć ponownie mojego śpiącego królewicza, oczywiście całkowicie przytomnego. Wiesz… Jesteśmy siebie warci. Lecz to ty pozwalasz się mamić, na własne życzenie wystawiasz serce na pozłacanej tacy, a ona uraczy cię tylko obojętnym spojrzeniem - cóż za przejaw łaskawości - i rozszarpuje je, jakby w jego wnętrzu kryły się cudowne włókna, idealne do sporządzenia magicznego narkotyku. A ty, pomimo zadawanego bólu, wciąż i wciąż przy niej trwasz, coraz to bardziej się pogrążając. Spokojnie nie jestem zazdrosna. Już nie. Jesteśmy tylko przyjaciółmi którzy pomimo niełatwej przeszłości, wciąż do siebie wracają, choćby na jeden wieczór, tak jak dziś. Jako twoja przyjaciółka żywię szczera nadzieje, że się opamiętasz, zanim złotowłosa panna zepchnie cię w odmęty szaleństwa. A stamtąd ciężko wrócić. Uwierz mi wiem, co mówię – mam w tym doświadczenie. Przecież pamiętasz, jaka byłam, gdy mnie poznałeś, musiałam nauczyć się ponownie kroczyć w brutalnym świecie niczym ślepiec, któremu nagle przywrócono wzrok po długich dekadach życia w całkowitej ciemności. Na pewno chcesz tego dla siebie? Już teraz dla poprawy humoru używasz wszelkiego alkoholu... Merlinie, żeby to było jeszcze coś odpowiedniego, lecz zadowolisz się rozwodnionymi szczynami lub ciepłą whisky. Czy potrafisz mi obiecać, że nie sięgniesz po więcej – nie wsiądziesz do kolejki, z której nie będziesz mógł potem się wydostać? Przecież romantyczna miłość zakończyła tysiące istnień. Może i widzę, co tobą targa, lecz nie rozumiem, dlaczego w tym trwasz. Przyznaj, że to szaleństwo, a zrobisz pierwszy, najtrudniejszy krok do wyrwania się ze szponów wilowego uroku. Wiesz, że to nie boli, na pewno nie tak, jakbyś się spodziewał. Może przez to urojone uczucie zapomniałeś jak wyglądałoby życie bez smutnego szczeniaczego wzroku i cierpienia rozrywającego serce, gdy ona swoją atencją obdarza innych? Szukasz szczęścia, chcesz być po prostu szczęśliwy, lecz nie potrafisz porzucić elementów starego życia, które ci na to nie pozwalają. Lecz nie zapominaj, że jestem tuż obok, przychodź zawsze, kiedy potrzebujesz; może jestem brutalna w słowach, może brak mi taktu, lecz znam cię lepiej niż niejeden podejrzany arystokrata, z którym się spotykasz od czasu do czasu.
- Oczywiście… że się nie znasz – chciałam powiedzieć, lecz każdy ma prawo do swojego stylu; jesteś po prostu Patem, to do ciebie pasuje, choć z chęcią zabrałabym cię na zakupy. Kto wie może sprezentuję ci na święta nowy płaszcz; wybacz, lecz w tym wyglądasz jak ubogi krewny wilkołaka, powinieneś o siebie zadbać, jeśli chcesz zwrócić jej uwagę, takie paniątka uwielbiają dobrze ubranych mężczyzn. - Dziwnie, gdybyś czytał kącik modowy czarownicy – mamroczę, poprawiając powstałe fałdki lekko przetartych jeansów. W Pasażerze chce wyglądać jak najbardziej męsko, niemądrze byłoby zwracać na siebie dodatkową uwagę przez spódnicę lub zbyt eleganckie ubrania, od których moje szafy się nie domykają. Sądzisz, że już najwyższa pora na nową garderobę? Wilhelm się zgodzi na małą przeróbkę piętra, bym mogła poczuć się praktycznie jak każda panna niesplamiona brudną krwią, posiadająca osobne pomieszczenia na suknie, osobne na kapelusze, a jeszcze inne na buty? - Chcesz iść ze mną na festiwal? – pytam, maskując śmiech lekkim odchrząknięciem. Wspominając o imprezie, przez moją myśl nawet nie przebiegła taka opcja, przecież rzadko gdziekolwiek razem wychodzimy, żyjemy w dwóch odmiennych światach, a nasze zainteresowania zgrabnie się mijają – słuchasz innej muzyki, nie tańczysz... Umiesz w ogóle? Wiesz, że nie wypada nie potrafić. Byłeś kiedykolwiek w mugolskim kinie samochodowym, tym opodal baru szybkiej obsługi, czy może próby wkręcenia się w arystokratyczny świat nazbyt cię pochłaniają, by zwrócić uwagę na takie wynalazki? - Kiedy trup sieje się gęsto, nie pogardzę żadną pomocą przy noszeniu worków z ciałami – rzucam wymijająco zgodę, a ty… Cieszysz się? A może jestem zastępstwem dla Evandry, która odmówiła ci wyjścia? Choć powinnam przywyknąć do tej roli, jestem twoim opatrunkiem na połamane serce.
Jesteś zły, że proponuję ci coś takiego? Widzę, jak twoje kolory drżą ze złości, nawet kłęby dymu nie ukryją tego rumieńca. Jesteś mężczyzną i nie szukasz chwili oderwania od trapiących cię myśli? A może świetnie radzisz sobie sam? Zresztą… Nie chcę wiedzieć. - Nie spinaj się – szturcham cię łokciem w ramię, byś się rozchmurzył choć trochę. W te dni, w których dajesz się zadręczać posępnym myślom, czuję się bezsilna w kontaktach z tobą. Choć już dawno powinnam odpuścić, pozwolić ci się męczyć, trochę się martwię bruzdami, które przecinają twoje czoło, gdy myślisz o pannie Lestrange. Czy dlatego pracujesz w Wenus? Nie dla galeonów w kieszeni twojego płaszcza, lecz dla ochłapów informacji o niej wprost z pierwszej ręki – od jej brata? Czasami to aż tak żałosne, że mam chęć pomóc ci zdobyć to stworzenie, dla którego postradałeś zmysły.
Moje usta wyginają się w grymasie satysfakcji. Wolisz wyzwania od chwili szczerości? Dobrze, nie musisz być szczery, kilka ulotnych słów nie jest mi potrzebnych, by cię poznać. Z kobiecą gracją gaszę niedopałek o dno opróżnionej popielniczki, a następnie przenoszę na ciebie wzrok, jakby w zamyśleniu. Mogłabym ci kazać wypić połowę whisky, którą mamy, lecz nie chce cię pijanego – nie teraz, gdy pozostaję trzeźwa. Po alkoholu stajesz się zbyt pewny siebie a dziś nie mam ochoty na czułe, aczkolwiek nieszczere słówka, wymieszane z trudnym do zniesienia oddechem. Albo, co gorsza, poszedłbyś w tango z jakimś marynarzami szukającym wrażeń; na to też ci nie pozwolę, przecież wiem, że nie znosisz szpitali. Chociaż… Może rzucam cię na zbyt głęboką wodę, lecz to nauczka, byś więcej nie żądał ode mnie wymyślania wyzwań. - Idź, zaśpiewaj z tymi moczymordami jakąś mugolską szantę... I myśl już nad prawdą, jaką chcesz ode mnie usłyszeć – wskazuję krótkim ruchem brody na dwóch wilków morskich, którzy wyraźnie przesadzili z alkoholem, by jeden wtórował drugiemu, praktycznie na dwa głosy! Na co czekasz? Nie obdarzaj mnie swym niebieskim spojrzeniem godnym bazyliszka, tylko idź.
I nie daj się im pobić, proszę.
Catalina Vane
Zawód : Koroner
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
Zbrodnia krwią zamyka drzwi. Po ich drugiej stronie znajduje się świat niewyobrażalny dla innych.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Fitzgerald miał bardzo duże poczucie własnej wartości. Nie obchodziło go jednak, co sądzą o nim ludzie, którzy w jego życiu nie odgrywali żadnej istotnej roli. Dlaczego miałby przejmować się opiniami obcych? Oni przecież nic dla niego nie znaczyli, byli zaledwie nieważnymi figurkami w padraigowym świecie. Pionkami, które nie potrafiły wzburzyć w nim krwi, krążącymi gdzieś wśród nieuporządkowanej i bezładnej plątaninie nic nieznaczących wspomnień. Wyłoniły się z mitycznego Chaosu, lecz były niegroźne, nie potrafiły znaleźć sobie właściwego miejsca. Pat nie szukał poklasku (oprócz uznania jednej, wyjątkowej osoby) i wiedział, że trwanie u boku arystokratów nie przyda mu splendoru. Doskonale zdawał sobie sprawę, że Ceasar zrzuca na niego najczarniejszą robotę i obarcza go swymi obowiązkami, a Tristan traktuje niczym chłopca na posyłki, z sympatią, acz dużą dozą protekcjonalności. Blondyn godził się z takim stanem rzeczy, ponieważ dostrzegał płynące z tego profity. Nie zostałby wprawdzie przyjęty na salony, lecz zasłużenie sobie na wdzięczność szlachciców, mogło okazać się przydatne. Dlatego zaciskał zęby i milcząc robił swoje, przyzwyczajony, iż życie zwykło rzucać mu kłody pod nogi. Nie mógł okazywać najmniejszej słabości, ponieważ szybko obróciłoby się to przeciwko niemu. Pluł w twarz arystokratom (dosłownie czy metaforycznie?), nie pozwalał się złamać, uparcie stał w opozycji i sprzeciwiał się im dla zasady . Paddy’ego kłuła rażąca niesprawiedliwość, lecz nie był głupcem, porywającym się na walkę z wiatrakami. Nie nadszedł jeszcze czas na obudzenie drzemiącego w głębi duszy proletariackiego bohatera, wyzywającego na bój wszystkich nadętych szlachciców. Którzy posiadali nieoficjalne wsparcie ministerstwa oraz kapitał w obiegowej walucie, za jaką można było kupić przecież wszystko – w złocie.
Może dlatego kompletnie stracił głowę dla Evandry… Ona była przecież zupełnie inna od wszystkich znanych mu panien z arystokratycznych rodów. Gdy w Hogwarcie potajemnie wsłuchiwał się w czarowny jej śpiew, powoli zaczynał rozumieć, targające nią uczucia. Wydawało mu się, iż pragnie wolności, iż złakniona jest prawdziwego, miłosnego uniesienia, iż tęskni za porywami swego serca. Na pewno buntowała się przeciwko dziedzictwu, nie godziła się na zawarcie małżeństwa jedynie z obowiązku. Padraig rozmyślając o losach panny Lestrange, szczerze jej współczuł . Nie potrafił wyobrazić sobie rzeczy potworniejszej, od oddania Evandry w ręce mężczyzny wbrew jej woli. Gdyby tylko mógł otrzymać szansę… Układałby peony na cześć swej lubej, wychwalając w nich nie jej cudowne lico, filigranową sylwetkę, alabastrowe ciało, złociste pukle włosów i roziskrzone spojrzenie. Opiewałby wrażliwość i płomienne serce, zachwycał się inteligencją oraz manierami, chwaliłby dobroć i szlachetność, bowiem istota tak piękna, musi posiadać równie wspaniałą duszę. Paddy pragnął adorować Evandrę i dowieść, że jest godzien jej uwagi. Bez wahania stanąłby w szranki z każdym, kto ją znieważył, ofiarowałby dla niej nawet swoje życie, rozpieszczałby ją i nosił na rękach, dbając, by ów niebiański anioł nigdy swą stopą nie dotknął ziemi.
Czy to oznaczało, iż oszalał? Czy rzeczywiście trafił do urojonej rzeczywistości? Czy łudzenie się marzeniami o pannie Lestrange naprawdę było głupie ? Fitzgerald oczywiście znał odpowiedź na te pytania, niemniej jednak uparcie zamykał się w bańce, dającej mu nadzieję na szczęśliwe zakończenie – cichy ślub, sielankowe życie z mądrą, piękną kobietą, którą kochał ponad wszystko i gromadkę jasnowłosych dzieci. Tymczasem to wciąż pozostawało odległymi marzeniami (planami?) – Pat musiał oswoić się z myślą, iż nigdy nie będzie dla Evandry dość dobry.
- Wolałbym, abyś to ty mi doradziła – powiedział, spoglądając na strój Cataliny – Ufam, że nie zabawiłabyś się moim kosztem i nie zrobiłabyś ze mnie pajaca – dodał, uśmiechając się kpiąco, choć… nie był do końca pewny swych słów. Wiedział, że kobieta potrafi zaleźć za skórę – wystarczyło wspomnieć ich szkolną przeszłość. Patowi nadal zdarzało się nieprzyjemnie wzdrygać, kiedy niebacznie sięgał pamięcią wstecz i natrafiał na obraz, w którym Cat daje mu ostro popalić. Vane była kobietą niezależną, ostrą i za to również ją szanował. Podobało mu się, że nie pozwala się zdominować w świecie pełnym męskich szowinistów i potrafi postawić na swoim.
- To takie dziwne? – spytał, unosząc lekko brew – chyba zapomniałaś, że jesteś naprawdę atrakcyjna – dodał i uśmiechnął się filuternie, jak przystało na pewnego siebie macho, który łamie niewieście serca jedno po drugim. Ostatnio nie spędzali razem dużo czasu, a Fiztgerald obawiał się, że osłabienie kontaktu wynikało z jego zaniedbań. Zbyt wiele godzin poświęcał na samookaleczenie się myślami o Evandrze, by choć odrobiną uwagi obdarzyć Cat.
- Mam robić za tragarza? – spytał, udając oburzenie, choć jednocześnie ucieszył się z dość niejednoznacznie wyrażonej zgody. Taka właśnie była Catalina, taką ją znał i taką ją lubił. W głowie miała jedynie trupy, lecz Patowi to nie przeszkadzało. Jej dziwactwa czyniły ją wyjątkową i może dlatego, tak dobrze znosiła nieprzytomnego z nieodwzajemnionej miłości dwudziestopięciolatka?
- Nie spinam – burknął, czerwieniąc się jeszcze bardziej. Dlaczego ona musiała wszystko zauważać? Przecież jego wzrok nie stawał się maślany, nie odlatywał już myślami daleko od Parszywego Pasażera, starał się nie okazywać, iż w dalszym ciągu cierpi na tą potworną przypadłość, zwaną złamanym sercem, ale Cat zawsze wiedziała. Musiał jednak wykrzesać z siebie dobry humor i odrobinę entuzjazmu; jego problemy nie powinny kłaść się cieniem na spotkaniu, jakie (przynajmniej do tej pory) przebiegało w miłej atmosferze – ale nie pogardzę masażem dla rozluźnienia mięśni – dorzucił bezczelnie, z sympatią spoglądając prosto w oczy Vane.
Wzruszył ramionami, po raz ostatni zaciągając się papierosem. Nie bał się wyzwań, nie sądził, by odśpiewanie mugolskiej przyśpiewki stanowiło plamę na jego honorze. Bywał w Pasażerze wystarczająco często, by mimowolnie nauczyć się słów popularnych szant, jakie co wieczór rozbrzmiewały w barze hukiem schrypniętych, męskich głosów.
- Jak sobie życzysz – skinął głową, lecz w oczach błysnęły mu mściwe iskierki, kiedy planował odwet za swoje zadanie. Ciężko podniósł się ze stołka i dołączył do starszych marynarzy, śpiewających sprośną piosenkę. Klepnął jednego z nich w ramię, przerywając na chwilę melodię, a po chwili ryknęli w trójkę szantę o syrenach, wabiących żeglarzy w morską toń. Przez całą piosenkę, Paddy nie spuszczał triumfalnego wzroku z Cataliny, choć w jego myślach znów zagościła Evandra. Może zawiniły syreny, równie piękne, kuszące, a momentami okrutne, jak panienka Lestrange – blondyn po skończonej szancie kiwnął głową rybakom i zadowolony na powrót zasiadł przy Catalinie.
- Podobało ci się – spytał, rozlewając szczodrze whisky, chcąc uczcić swój niewątpliwie wspaniały występ. Napił się i poczekał, aż kobieta również opróżni swoją szklankę, a następnie nachylił się, odgarniając włosy z jej szyi.
- Masz ochotę spędzić u mnie noc? – wyszeptał cicho, wprost do jej ucha. Bez wyrzutów sumienia, to tylko niewinna propozycja, a on przecież był mężczyzną…
Może dlatego kompletnie stracił głowę dla Evandry… Ona była przecież zupełnie inna od wszystkich znanych mu panien z arystokratycznych rodów. Gdy w Hogwarcie potajemnie wsłuchiwał się w czarowny jej śpiew, powoli zaczynał rozumieć, targające nią uczucia. Wydawało mu się, iż pragnie wolności, iż złakniona jest prawdziwego, miłosnego uniesienia, iż tęskni za porywami swego serca. Na pewno buntowała się przeciwko dziedzictwu, nie godziła się na zawarcie małżeństwa jedynie z obowiązku. Padraig rozmyślając o losach panny Lestrange, szczerze jej współczuł . Nie potrafił wyobrazić sobie rzeczy potworniejszej, od oddania Evandry w ręce mężczyzny wbrew jej woli. Gdyby tylko mógł otrzymać szansę… Układałby peony na cześć swej lubej, wychwalając w nich nie jej cudowne lico, filigranową sylwetkę, alabastrowe ciało, złociste pukle włosów i roziskrzone spojrzenie. Opiewałby wrażliwość i płomienne serce, zachwycał się inteligencją oraz manierami, chwaliłby dobroć i szlachetność, bowiem istota tak piękna, musi posiadać równie wspaniałą duszę. Paddy pragnął adorować Evandrę i dowieść, że jest godzien jej uwagi. Bez wahania stanąłby w szranki z każdym, kto ją znieważył, ofiarowałby dla niej nawet swoje życie, rozpieszczałby ją i nosił na rękach, dbając, by ów niebiański anioł nigdy swą stopą nie dotknął ziemi.
Czy to oznaczało, iż oszalał? Czy rzeczywiście trafił do urojonej rzeczywistości? Czy łudzenie się marzeniami o pannie Lestrange naprawdę było głupie ? Fitzgerald oczywiście znał odpowiedź na te pytania, niemniej jednak uparcie zamykał się w bańce, dającej mu nadzieję na szczęśliwe zakończenie – cichy ślub, sielankowe życie z mądrą, piękną kobietą, którą kochał ponad wszystko i gromadkę jasnowłosych dzieci. Tymczasem to wciąż pozostawało odległymi marzeniami (planami?) – Pat musiał oswoić się z myślą, iż nigdy nie będzie dla Evandry dość dobry.
- Wolałbym, abyś to ty mi doradziła – powiedział, spoglądając na strój Cataliny – Ufam, że nie zabawiłabyś się moim kosztem i nie zrobiłabyś ze mnie pajaca – dodał, uśmiechając się kpiąco, choć… nie był do końca pewny swych słów. Wiedział, że kobieta potrafi zaleźć za skórę – wystarczyło wspomnieć ich szkolną przeszłość. Patowi nadal zdarzało się nieprzyjemnie wzdrygać, kiedy niebacznie sięgał pamięcią wstecz i natrafiał na obraz, w którym Cat daje mu ostro popalić. Vane była kobietą niezależną, ostrą i za to również ją szanował. Podobało mu się, że nie pozwala się zdominować w świecie pełnym męskich szowinistów i potrafi postawić na swoim.
- To takie dziwne? – spytał, unosząc lekko brew – chyba zapomniałaś, że jesteś naprawdę atrakcyjna – dodał i uśmiechnął się filuternie, jak przystało na pewnego siebie macho, który łamie niewieście serca jedno po drugim. Ostatnio nie spędzali razem dużo czasu, a Fiztgerald obawiał się, że osłabienie kontaktu wynikało z jego zaniedbań. Zbyt wiele godzin poświęcał na samookaleczenie się myślami o Evandrze, by choć odrobiną uwagi obdarzyć Cat.
- Mam robić za tragarza? – spytał, udając oburzenie, choć jednocześnie ucieszył się z dość niejednoznacznie wyrażonej zgody. Taka właśnie była Catalina, taką ją znał i taką ją lubił. W głowie miała jedynie trupy, lecz Patowi to nie przeszkadzało. Jej dziwactwa czyniły ją wyjątkową i może dlatego, tak dobrze znosiła nieprzytomnego z nieodwzajemnionej miłości dwudziestopięciolatka?
- Nie spinam – burknął, czerwieniąc się jeszcze bardziej. Dlaczego ona musiała wszystko zauważać? Przecież jego wzrok nie stawał się maślany, nie odlatywał już myślami daleko od Parszywego Pasażera, starał się nie okazywać, iż w dalszym ciągu cierpi na tą potworną przypadłość, zwaną złamanym sercem, ale Cat zawsze wiedziała. Musiał jednak wykrzesać z siebie dobry humor i odrobinę entuzjazmu; jego problemy nie powinny kłaść się cieniem na spotkaniu, jakie (przynajmniej do tej pory) przebiegało w miłej atmosferze – ale nie pogardzę masażem dla rozluźnienia mięśni – dorzucił bezczelnie, z sympatią spoglądając prosto w oczy Vane.
Wzruszył ramionami, po raz ostatni zaciągając się papierosem. Nie bał się wyzwań, nie sądził, by odśpiewanie mugolskiej przyśpiewki stanowiło plamę na jego honorze. Bywał w Pasażerze wystarczająco często, by mimowolnie nauczyć się słów popularnych szant, jakie co wieczór rozbrzmiewały w barze hukiem schrypniętych, męskich głosów.
- Jak sobie życzysz – skinął głową, lecz w oczach błysnęły mu mściwe iskierki, kiedy planował odwet za swoje zadanie. Ciężko podniósł się ze stołka i dołączył do starszych marynarzy, śpiewających sprośną piosenkę. Klepnął jednego z nich w ramię, przerywając na chwilę melodię, a po chwili ryknęli w trójkę szantę o syrenach, wabiących żeglarzy w morską toń. Przez całą piosenkę, Paddy nie spuszczał triumfalnego wzroku z Cataliny, choć w jego myślach znów zagościła Evandra. Może zawiniły syreny, równie piękne, kuszące, a momentami okrutne, jak panienka Lestrange – blondyn po skończonej szancie kiwnął głową rybakom i zadowolony na powrót zasiadł przy Catalinie.
- Podobało ci się – spytał, rozlewając szczodrze whisky, chcąc uczcić swój niewątpliwie wspaniały występ. Napił się i poczekał, aż kobieta również opróżni swoją szklankę, a następnie nachylił się, odgarniając włosy z jej szyi.
- Masz ochotę spędzić u mnie noc? – wyszeptał cicho, wprost do jej ucha. Bez wyrzutów sumienia, to tylko niewinna propozycja, a on przecież był mężczyzną…
Gość
Gość
Gdybym potrafiła czytać w twoich myślach, prawdopodobnie nie spędzałabym z tobą zbyt dużo czasu. Lub inaczej – to ty nie spędzałbyś go zbyt wiele ze mną. Dziękuję więc za to, że moje zdolności są na tyle upośledzone, że nie wiem co siedzi w twojej głowie! Inaczej kpiący uśmieszek nie schodziłby z moich warg, a ty byłbyś wiecznie naburmuszony z powodu kąśliwych uwag, przed którymi nie mogłabym się powstrzymać.
Chcę ci powiedzieć, że nie muszę z ciebie robić pajaca, przecież sam sobie doskonale radzisz. Jednak w porę gryzę się w język, prawdopodobnie obruszyłbyś się na mnie i po prostu opuścił lokal. A nie chcę byś wychodził przedwcześnie, nie gdy wieczór dopiero się rozpoczyna, a ja poświęciłam ci już choć chwilę uwagi. W każdym razie, nawet mnie nie proś, bym ci pomogła – jeszcze podbiłbyś serce tej półwili, a ja… Z kim wtedy spędzałabym nużące godziny w tak uroczych miejscach jak to? Kto odwiedzałby mnie w pracy, gdy akurat przeprowadzam sekcję lub składam w całość odnalezione fragmenty kości, by zidentyfikować do kogo należały? Muszę przyznać, że nudno byłoby bez ciebie. Prawdopodobnie i tęskno. Właściwie… To mam do ciebie uraz za to, że tak długo spychałeś mnie na boczny plan, powinieneś spróbować mnie udobruchać.
- Zamiast siedzieć w salonach piękności lub w szanowanych kafejkach, hobbistycznie kroję ciała. To nie jest atrakcyjne, Paddy – odpowiadam ci ze spokojem. - Poza tym jestem zaręczona, nie wypada mi wychodzić z innymi mężczyznami, samotnie – trochę się z tobą droczę, bo co innego teraz robimy, jeśli to nie jest samotne spotkanie przyrzeczonej komuś kobiety z wolnym, choć beznadziejne zadurzonym mężczyzną?
- A cóż to za różnica, czy robisz za tragarza dla mnie czy dla arystokratów? Nie ważne czy ja czy oni, wszyscy jesteśmy w stanie zapłacić tak samo - odpowiadam ci, nieświadoma, że przecież mogę cię tym urazić do żywego. W mojej głowie nie siedzą same trupy, zdziwiłby się, gdybyś wiedział, ile tańczy w niej kolorów. I jakie jest to wykończające. A trupy… One przynoszą ukojenie, oderwanie od tego wszystkiego, czym ty bez problemu się otaczasz, natomiast mi przynosi mieszankę cierpienia, bólu, rozpaczy, agresji, szczęścia, spełnienia, satysfakcji oraz innych uczuć, które ciężko mi określić. Choć w ostatnich latach dominują te niepozytywne nastroje. Dopiero z czasem ten osobliwy środek przeciwbólowy, stał się prawdziwą pasją. Nie ma nic bardziej pasjonującego niż ta niepewność, ta drobna dawka adrenaliny krążąca w moich żyłach, gdy na mój stół trafia kolejne niezidentyfikowane.
Praktycznie nie reaguję, gdy dotykasz mojej szyi podczas odgarniania włosów. Wiem, że robisz to wszystko, by mi dokuczyć – to twoja mała zemsta za tamtą piosenkę. Za to obdarzam cię tylko krzywym uśmiechem i pełną napięcia ciszą. Boisz się? Wiem, że wydaję ci się nieprzewidywalna. Moje działania zbyt różnią się od przekalkowanych z książek do etykiety reakcji panien na salonach, na których z chęcią przebywasz. Może dzięki temu czujesz się lepiej, gdy potrafisz przewidzieć ich następne kroki?
- Obawiam się, że nie mam innego wyjścia. Po tej butelce whisky nie będę w stanie dojść do domu – odpowiadam po chwili, spoglądając na ciebie spod powłóczystych rzęs.
Chcę ci powiedzieć, że nie muszę z ciebie robić pajaca, przecież sam sobie doskonale radzisz. Jednak w porę gryzę się w język, prawdopodobnie obruszyłbyś się na mnie i po prostu opuścił lokal. A nie chcę byś wychodził przedwcześnie, nie gdy wieczór dopiero się rozpoczyna, a ja poświęciłam ci już choć chwilę uwagi. W każdym razie, nawet mnie nie proś, bym ci pomogła – jeszcze podbiłbyś serce tej półwili, a ja… Z kim wtedy spędzałabym nużące godziny w tak uroczych miejscach jak to? Kto odwiedzałby mnie w pracy, gdy akurat przeprowadzam sekcję lub składam w całość odnalezione fragmenty kości, by zidentyfikować do kogo należały? Muszę przyznać, że nudno byłoby bez ciebie. Prawdopodobnie i tęskno. Właściwie… To mam do ciebie uraz za to, że tak długo spychałeś mnie na boczny plan, powinieneś spróbować mnie udobruchać.
- Zamiast siedzieć w salonach piękności lub w szanowanych kafejkach, hobbistycznie kroję ciała. To nie jest atrakcyjne, Paddy – odpowiadam ci ze spokojem. - Poza tym jestem zaręczona, nie wypada mi wychodzić z innymi mężczyznami, samotnie – trochę się z tobą droczę, bo co innego teraz robimy, jeśli to nie jest samotne spotkanie przyrzeczonej komuś kobiety z wolnym, choć beznadziejne zadurzonym mężczyzną?
- A cóż to za różnica, czy robisz za tragarza dla mnie czy dla arystokratów? Nie ważne czy ja czy oni, wszyscy jesteśmy w stanie zapłacić tak samo - odpowiadam ci, nieświadoma, że przecież mogę cię tym urazić do żywego. W mojej głowie nie siedzą same trupy, zdziwiłby się, gdybyś wiedział, ile tańczy w niej kolorów. I jakie jest to wykończające. A trupy… One przynoszą ukojenie, oderwanie od tego wszystkiego, czym ty bez problemu się otaczasz, natomiast mi przynosi mieszankę cierpienia, bólu, rozpaczy, agresji, szczęścia, spełnienia, satysfakcji oraz innych uczuć, które ciężko mi określić. Choć w ostatnich latach dominują te niepozytywne nastroje. Dopiero z czasem ten osobliwy środek przeciwbólowy, stał się prawdziwą pasją. Nie ma nic bardziej pasjonującego niż ta niepewność, ta drobna dawka adrenaliny krążąca w moich żyłach, gdy na mój stół trafia kolejne niezidentyfikowane.
Praktycznie nie reaguję, gdy dotykasz mojej szyi podczas odgarniania włosów. Wiem, że robisz to wszystko, by mi dokuczyć – to twoja mała zemsta za tamtą piosenkę. Za to obdarzam cię tylko krzywym uśmiechem i pełną napięcia ciszą. Boisz się? Wiem, że wydaję ci się nieprzewidywalna. Moje działania zbyt różnią się od przekalkowanych z książek do etykiety reakcji panien na salonach, na których z chęcią przebywasz. Może dzięki temu czujesz się lepiej, gdy potrafisz przewidzieć ich następne kroki?
- Obawiam się, że nie mam innego wyjścia. Po tej butelce whisky nie będę w stanie dojść do domu – odpowiadam po chwili, spoglądając na ciebie spod powłóczystych rzęs.
Catalina Vane
Zawód : Koroner
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
Zbrodnia krwią zamyka drzwi. Po ich drugiej stronie znajduje się świat niewyobrażalny dla innych.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Powiadano, że dobrymi chęciami wybrukowane jest piekło. Gdyby Patowi zostało kiedyś dane kroczyć tą drogą, za towarzyszkę bez wahania obrałby Catalinę. Podskórnie wyczuwał w niej bratnią duszę, która choć momentami brutalna w swych słowach, zawsze miała dla niego choć odrobinę zrozumienia. Ich przyjaźń przechodziła teraz rozkwit, jakby dawne urazy nigdy nie nastąpiły. Paddy zamiótł je za grubą kotarę osnutą ciężką mgłą, aby więcej do nich nie wracać i po prostu cieszyć się, iż ma przy sobie kogoś takiego jak ona. Nie dzielił z nią wszystkich sekretów, lecz wiedział, że znajdzie w niej oparcie i wspólniczkę w szalonych akcjach, na które nie porwałaby się żadna panna z wyższych sfer. Cat nie wiązały żadne konwenanse ani powinności, nie musiała obawiać się wydziedziczenia, utracenia przywilejów, ani pomówień na jej temat, stanowiący główny wątek rozmowy przy kuchennym stole każdej czarodziejskiej rodziny. Była wolna, mogła robić co chciała, a Fitzgerald skrycie zazdrościł jej lekkości oraz tego, że naprawdę nie dbała o arystokratów, pokątnie patrzących na nią spode łba. Cat miała w sobie wyrazistość, ekspresyjność i właśnie siła jej osobowości przyciągała Padraiga jak magnes. Słuchając kobiety, uśmiechnął się szeroko, nadając swej twarzy jeszcze bardziej chłopięcego wyrazu. Vane nigdy nie owijała w bawełnę i mimo jej częstych nietaktów, blondyn lubił tą szczerość – przynajmniej dobrze wiedział, na czym stoi.
- Co za baba! – mruknął poirytowanym tonem, niby do siebie, jednak na tyle głośno, aby Cat go usłyszała – Prawię jej komplementy, a ona im zaprzecza! To nie jest normalne – perorował, jednocześnie puszczając jej oczko. Zajrzał do swojej szklanki, ale widząc ostatnie krople whisky żałośnie odbijające się od ścianek, sięgnął po tą, należącą do kobiety. Upił łyk, po czym ziewnął szeroko, demonstracyjnie pokazując, ile robi sobie z obowiązujących reguł.
- Nigdy wcześniej nie przejmowałaś się tymi wszystkimi ceregielami – ironicznie uniósł brew – aczkolwiek słusznie zauważyłaś, w istocie nie powinienem cię niepokoić. Eh bien, muszę zbałamucić inną jasnowłosą piękność – rzekł z boleścią w głosie, jakby faktycznie nie potrafił odżałować jej odrzucenia.
Zerknął na nią nieco zaskoczony, a przez padraigowe oblicze przebiegł cień smutku. Nie był niczyim popychadłem (w przypadku Tristana cel zdecydowanie uświęcał środki) i ubodło go, że Cat postrzega go w taki sposób. Zmełł w ustach przekleństwo i skrzywił się w grymasie, tylko odrobinę przypominającym uśmiech.
- Chciałem wystąpić z tobą, jako twój przyjaciel, ale jeśli potrzebujesz pomagiera, jestem do twych usług – zadrwił, krzyżując ręce na piersi. Catalina czasem doprowadzała go do szewskiej pasji i sprawiała, że miał olbrzymią ochotę wypróbować te staroświeckie metody, zmuszające kobiety do posłuchu. Wzruszył ramionami i arogancko uniósł podbródek, pokazując, że docinek nie wywarł na nim żadnego wrażenia. Teraz alternatywa noszenia zwłok (nawet jeśli wypłynęła z czystej przekory) wydała mu się lepsza od towarzyszenia pannie Vane. W tak upalne lato trupy nie wydzielały może zbyt przyjemnego zapachu, ale przynajmniej były milsze.
- Mam uwierzyć, że to jedyny powód? – zakpił, szczerząc zęby. Nareszcie mógł odegrać się za wcześniejsze riposty Cat, a odwet planował straszliwy. Sztuczka z patrzeniem spod rzęs, odrobinę go zmiękczyła, lecz Paddy nie zamierzał rezygnować z pokazania blondynce, że nie pozwala sobą pomiatać. Wstał od stolika, podając rękę Catalinie, po czym bezpardonowo wziął ją na ręce – wobec tego cię zaniosę, królewno – zamruczał uszczypliwie, ignorując jej wściekłą minę. Wyszedł z baru i zgodnie z obietnicą, całą przebytą drogę trzymał ją w mocnym uścisku (na szczęście nie mieszkał daleko). Mogła bluzgać i się wyrywać, ale ostatecznie to on postawił na swoim, kiedy z uśmiechem filuta postawił ją na ziemi i otworzył przed nią drzwi swego mieszkania.
out do mieszkania
| zt x2
- Co za baba! – mruknął poirytowanym tonem, niby do siebie, jednak na tyle głośno, aby Cat go usłyszała – Prawię jej komplementy, a ona im zaprzecza! To nie jest normalne – perorował, jednocześnie puszczając jej oczko. Zajrzał do swojej szklanki, ale widząc ostatnie krople whisky żałośnie odbijające się od ścianek, sięgnął po tą, należącą do kobiety. Upił łyk, po czym ziewnął szeroko, demonstracyjnie pokazując, ile robi sobie z obowiązujących reguł.
- Nigdy wcześniej nie przejmowałaś się tymi wszystkimi ceregielami – ironicznie uniósł brew – aczkolwiek słusznie zauważyłaś, w istocie nie powinienem cię niepokoić. Eh bien, muszę zbałamucić inną jasnowłosą piękność – rzekł z boleścią w głosie, jakby faktycznie nie potrafił odżałować jej odrzucenia.
Zerknął na nią nieco zaskoczony, a przez padraigowe oblicze przebiegł cień smutku. Nie był niczyim popychadłem (w przypadku Tristana cel zdecydowanie uświęcał środki) i ubodło go, że Cat postrzega go w taki sposób. Zmełł w ustach przekleństwo i skrzywił się w grymasie, tylko odrobinę przypominającym uśmiech.
- Chciałem wystąpić z tobą, jako twój przyjaciel, ale jeśli potrzebujesz pomagiera, jestem do twych usług – zadrwił, krzyżując ręce na piersi. Catalina czasem doprowadzała go do szewskiej pasji i sprawiała, że miał olbrzymią ochotę wypróbować te staroświeckie metody, zmuszające kobiety do posłuchu. Wzruszył ramionami i arogancko uniósł podbródek, pokazując, że docinek nie wywarł na nim żadnego wrażenia. Teraz alternatywa noszenia zwłok (nawet jeśli wypłynęła z czystej przekory) wydała mu się lepsza od towarzyszenia pannie Vane. W tak upalne lato trupy nie wydzielały może zbyt przyjemnego zapachu, ale przynajmniej były milsze.
- Mam uwierzyć, że to jedyny powód? – zakpił, szczerząc zęby. Nareszcie mógł odegrać się za wcześniejsze riposty Cat, a odwet planował straszliwy. Sztuczka z patrzeniem spod rzęs, odrobinę go zmiękczyła, lecz Paddy nie zamierzał rezygnować z pokazania blondynce, że nie pozwala sobą pomiatać. Wstał od stolika, podając rękę Catalinie, po czym bezpardonowo wziął ją na ręce – wobec tego cię zaniosę, królewno – zamruczał uszczypliwie, ignorując jej wściekłą minę. Wyszedł z baru i zgodnie z obietnicą, całą przebytą drogę trzymał ją w mocnym uścisku (na szczęście nie mieszkał daleko). Mogła bluzgać i się wyrywać, ale ostatecznie to on postawił na swoim, kiedy z uśmiechem filuta postawił ją na ziemi i otworzył przed nią drzwi swego mieszkania.
out do mieszkania
| zt x2
Gość
Gość
Nie wyglądam na damę, raczej na margines społeczny, który tylko czyha na to, aby cię ograbić z pieniędzy, kosztowności, a przy okazji i godności. A co tam się będę oszczędzać, wezmę wszystko jak leci. Przydatne czy nie, kto by się nad tym zastanawiał? Pewnie dlatego przestałam już zwracać uwagę jak i gdzie się prezentuję. I tak nie znajdziesz mnie w bogatych, wymuskanych miejscówkach sącząc z namaszczeniem Toujours Pur, jak gdybym miała dostać od niego orgazmu. Wolę smród i stęchliznę Nokturnu, który doprawdy pięknie wygląda spowity nocą. A jeśli do tego dodamy mgłę w gratisie, rozrywka gwarantowana. Najcudowniej jednak przechadzać się jego uliczkami podczas pełni księżyca. Do tej jednak jeszcze chwilkę brakuje, a i my, Barry, nie zabalowaliśmy na Nokturnie, nie tej nocy. Tej nocy nogi nasze poniosły nas aż na Doki, do mężnych marynarzy, którzy plują do kufli i wycierają je ścierą do podłogi. Dziś nie udajemy wytrawnych czarodziei, jesteśmy mugolskim plebsem. Jak ci się podoba ta wizja, mój drogi druhu? Mam nadzieję, że bardzo, bo innej nie będzie. Chcę się po prostu skuć, potańczyć na stole wśród obleśnych gwizdów starych pryków i twoich oklasków. Beauxbatons nauczyło mnie, że taniec to sztuka, lecz znane ośrodki taneczne odmówiły mojego przyjęcia. Nie mam warunków, za bardzo bym się odznaczała na tle tych jasnolicych, przejebanych wzdłuż i wszerz panienek z dobrego domu. Mój dom nigdy nie był dobry, nie zamierzam udawać, że było inaczej. Wyczerpałam całe pokłady dobroci na najbliższe milion lat świetlnych. Nie planuję nadstawiania kolejnego policzka.
Wciągam cię do środka, Weasley, abyśmy powąchali smrodu potu i moczu, aby wszyscy patrzyli na nas jak na wariatów, abyśmy wsłuchali się w szanty śpiewane zachrypniętymi od pijaństwa głosami, abyśmy wypalili dziś wszystkie papierosy świata, aby świat zaczął wirować. Może masz opium, albo coś innego?
- Zamów nam coś, na mnie będą tylko złowrogo łypać - mówię wreszcie, kiedy wybrałam już interesujący mnie stolik i klapnęłam sobie na trzeszczące od staroci krzesło. Na zachętę uśmiechnęłam się do ciebie miło, podpierając podbródek dłonią.
Wciągam cię do środka, Weasley, abyśmy powąchali smrodu potu i moczu, aby wszyscy patrzyli na nas jak na wariatów, abyśmy wsłuchali się w szanty śpiewane zachrypniętymi od pijaństwa głosami, abyśmy wypalili dziś wszystkie papierosy świata, aby świat zaczął wirować. Może masz opium, albo coś innego?
- Zamów nam coś, na mnie będą tylko złowrogo łypać - mówię wreszcie, kiedy wybrałam już interesujący mnie stolik i klapnęłam sobie na trzeszczące od staroci krzesło. Na zachętę uśmiechnęłam się do ciebie miło, podpierając podbródek dłonią.
Gość
Gość
Nie miał zamiaru chadzać pół nocy po Londynie, by potem brać wolne u Ollivandera, ale nie potrafił odmówić swego towarzystwa Milicentcie, która aż prosiła się swym wyglądem o kłopoty. Wolał już pobyć z nią, niż mieć ją na sumieniu, jeśli coś się jej stanie. Mogło niektórych zdziwić to, że przy tak ubranej dziewczynie maszeruje mężczyzna średniego wzrostu z kapturem na głowie. Ale nie przejmował się opiniami przechodniów. Jak zbliżyli się do doków, skrzywił się z woni odoru panującego wokół tego miejsca. Ale nie skomentował tego, bo czasem miał okazję tutaj bywać, gdy zawierał swoje transakcje.
Wszedł, a raczej został wciągnięty do środka i ten zapach zaraz spotęgował. Zdjął kaptur ukazując swe rude włosy i rozejrzał się po pomieszczeniu. Jakby lepszego miejsca nie mogła wybrać. Bo wiedział, ze jeśli Centa gdzieś chce iść, to on jej nie powstrzyma. Zdążył ją już w pracy dobre poznać. Ile to już jest... dwa lata odkąd się znają? Albo półtora roku.
Podszedł do baru i wykupił dwa piwa, które zaraz przyniósł do ich stolika. Usiadł na swoim miejscu i schwycił za swój kufel. Skoro już tutaj został przyprowadzony, to chętnie rozerwie się od wszystkiego i nie przyjdzie następnego dnia do pracy. Nie przejmował się swoim rodzeństwem, bo ono i tak jest ślepe na jego wyjścia i nic z tym nie mogą zrobić. Uśmiechnął się do Borginowej i łyknął kilka łyków.
- Dawno już mnie tutaj nie było. Skąd ty znasz takie miejsce?- spytał odkładając kufel na stolik. W swej sakiewce ma trochę rzeczy, opium jak i rybkę również. Może oba te rzeczy się połączy... To byłoby ciekawe widowisko.
Wszedł, a raczej został wciągnięty do środka i ten zapach zaraz spotęgował. Zdjął kaptur ukazując swe rude włosy i rozejrzał się po pomieszczeniu. Jakby lepszego miejsca nie mogła wybrać. Bo wiedział, ze jeśli Centa gdzieś chce iść, to on jej nie powstrzyma. Zdążył ją już w pracy dobre poznać. Ile to już jest... dwa lata odkąd się znają? Albo półtora roku.
Podszedł do baru i wykupił dwa piwa, które zaraz przyniósł do ich stolika. Usiadł na swoim miejscu i schwycił za swój kufel. Skoro już tutaj został przyprowadzony, to chętnie rozerwie się od wszystkiego i nie przyjdzie następnego dnia do pracy. Nie przejmował się swoim rodzeństwem, bo ono i tak jest ślepe na jego wyjścia i nic z tym nie mogą zrobić. Uśmiechnął się do Borginowej i łyknął kilka łyków.
- Dawno już mnie tutaj nie było. Skąd ty znasz takie miejsce?- spytał odkładając kufel na stolik. W swej sakiewce ma trochę rzeczy, opium jak i rybkę również. Może oba te rzeczy się połączy... To byłoby ciekawe widowisko.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Siedzę przy stoliku, uśmiechając się do mężczyzn, którzy patrzą na mnie albo jak stado wygłodniałych wilków, albo jak pumy gotowe do krwawego skoku. Zachowuję się, jak gdybym nie miała rozumu, hamulców, niczego. Może rzeczywiście ich nie zabrałam ze sobą, a może po prostu wszystko chowam po kieszeniach? Nie wiem, w każdym razie unoszę głowę, kiedy wracasz do naszego stolika. Lubię dźwięk odkładanego kufla na drewniany stół. Najbardziej lubię, kiedy naczynie jest pełne, a jego zawartość mogę pochłonąć ja. Znów się do ciebie uśmiecham mój towarzyszu i spojrzeniem dziękuję za piwo. Lubię piwo, to chyba nie przystoi.
Śmieję się trochę z twojego pytania, ale nie odpowiadam od razu. Przechylam kufel i smakuję pierw piany, a potem bursztynowej cieczy, która przyjemnie chłodzi mi przełyk. Nieważne, że wokół jest smród, brud i ubóstwo, alkohol odkazi wszystko.
- A wiesz, było się tu i tam - mówię, jakże tajemniczo, kiedy odstawiam browar na stół. Zerkam ukradkiem na barmana, który cały czas na nas łypie kątem oka. Wzruszam automatycznie ramionami i patrzę się na ciebie, Barry.
- Każdy z nas jest trochę szalony, ty pracujesz u Borgina i Burke'a, choć jesteś Weasley'em, to dopiero ironia losu! - dodaję dość cicho, w końcu mamy tu być kompletnie incognito. - No, mniejsza. Liczy się po prostu dobra zabawa. Masz tam coś ciekawego? - pytam i kiwam głową w okolicę twojej klatki piersiowej, jak gdybyś w kieszeni miał jakiś złoty skarb.
A potem chyba gdzieś obok nas dwaj panowie zaczęli się tłuc. Jak rodzinnie!
Śmieję się trochę z twojego pytania, ale nie odpowiadam od razu. Przechylam kufel i smakuję pierw piany, a potem bursztynowej cieczy, która przyjemnie chłodzi mi przełyk. Nieważne, że wokół jest smród, brud i ubóstwo, alkohol odkazi wszystko.
- A wiesz, było się tu i tam - mówię, jakże tajemniczo, kiedy odstawiam browar na stół. Zerkam ukradkiem na barmana, który cały czas na nas łypie kątem oka. Wzruszam automatycznie ramionami i patrzę się na ciebie, Barry.
- Każdy z nas jest trochę szalony, ty pracujesz u Borgina i Burke'a, choć jesteś Weasley'em, to dopiero ironia losu! - dodaję dość cicho, w końcu mamy tu być kompletnie incognito. - No, mniejsza. Liczy się po prostu dobra zabawa. Masz tam coś ciekawego? - pytam i kiwam głową w okolicę twojej klatki piersiowej, jak gdybyś w kieszeni miał jakiś złoty skarb.
A potem chyba gdzieś obok nas dwaj panowie zaczęli się tłuc. Jak rodzinnie!
Gość
Gość
Barry ignoruje spojrzenia facetów, którzy przebywali w tym lokalu. Chcieli, to niech sobie patrzą, ale niech nie tykają. Lepiej, by zajęli się swoimi sprawami, niżeli zaczęli nagle nimi interesować się. Bo to jest i tak dziwne, że rudzielec - z natury porządny człowiek - zjawia się w takim miejscu z kobietą. Szybciej by pomyślano, że w jakiejś porządniejszej knajpie się pokaże. Bo nie ukrywał zbytnio, że nie lubi tego zapachu. Ale i tak trzeba przyznać, że nie uciekł, gdy zobaczył szyld knajpy. Dobrze, że nie był na liście osób, które miały zakaz wstępu.
- Co ty nie powiesz.- powiedział zaintrygowany tym faktem. Jednak gdzieś głębiej swej wiedzy wiedział, że ona najczęściej w takie miejsca chodzi. Nie będzie jej prawić kazań, bo i tak one by nic nie dały. Poza tym widać na oko, że zdążył przyzwyczaić się do zapachu, bo nie zaczął wymiotować od nadmiaru tego smrodu. Niektórzy by nie wytrzymali, ale Barry był inny.
Uśmiechnął się szerzej śmiejąc się cicho z jej ironii losu. No kto by pomyślał, że on mógłby pracować na Nokturnie. Gdyby kilka lat temu ktoś z nim się założył o to, to stanowczo by zaprzeczył. Ale życie pokazało taką, a nie inną drogę i brnie w ciemne zakątki Nokturna. Przez to oddala się od rodziny, bo mimo wspólnego mieszkania, nie widuje ich zbytnio. Wraca późno, a wychodzi wcześnie. A dziś to chyba już nie wróci do domu. Takie miał przeczucie.
- Powiedzmy, że tak. A co, chciałabyś spróbować mieszanki?- powiedział tajemniczym tonem, po czym prawą rękę skierował w okolice paska. Odczepił swą wsiąkiewkę i położył ją na stole. Zerknął na dwóch bijących się panów, którzy obrali miejsce blisko nich. Najchętniej by próbował ich oddzielić, lecz nie chciał wpakować się w kolejne kłopoty. Jakby ich miał miało. Po chwili wrócił wzrokiem na towarzyszkę.
-Mam nadzieję, że zaraz nam się nie oberwie...- powiedział i jak na zawołanie, jeden z nich tak mocno uderzył drugiego, że wpadli na ich stolik. Barry szybko zaczepił swą wsiąkiewkę do paska i spojrzał na Centę. Piwa już zostały rozlane, a kufle strzaskane.
-Ej, panowie! Nie możecie bić się na dworze?- rzucił w ich kierunku, lecz zaraz poczuł ich spojrzenie na sobie, a chwilę później rzucili się na Weasley'a. A dlaczego? Bo był rudy. Barry zamachnął się i wycelował pięść w pierwszego, który stał bliżej niego.
- Co ty nie powiesz.- powiedział zaintrygowany tym faktem. Jednak gdzieś głębiej swej wiedzy wiedział, że ona najczęściej w takie miejsca chodzi. Nie będzie jej prawić kazań, bo i tak one by nic nie dały. Poza tym widać na oko, że zdążył przyzwyczaić się do zapachu, bo nie zaczął wymiotować od nadmiaru tego smrodu. Niektórzy by nie wytrzymali, ale Barry był inny.
Uśmiechnął się szerzej śmiejąc się cicho z jej ironii losu. No kto by pomyślał, że on mógłby pracować na Nokturnie. Gdyby kilka lat temu ktoś z nim się założył o to, to stanowczo by zaprzeczył. Ale życie pokazało taką, a nie inną drogę i brnie w ciemne zakątki Nokturna. Przez to oddala się od rodziny, bo mimo wspólnego mieszkania, nie widuje ich zbytnio. Wraca późno, a wychodzi wcześnie. A dziś to chyba już nie wróci do domu. Takie miał przeczucie.
- Powiedzmy, że tak. A co, chciałabyś spróbować mieszanki?- powiedział tajemniczym tonem, po czym prawą rękę skierował w okolice paska. Odczepił swą wsiąkiewkę i położył ją na stole. Zerknął na dwóch bijących się panów, którzy obrali miejsce blisko nich. Najchętniej by próbował ich oddzielić, lecz nie chciał wpakować się w kolejne kłopoty. Jakby ich miał miało. Po chwili wrócił wzrokiem na towarzyszkę.
-Mam nadzieję, że zaraz nam się nie oberwie...- powiedział i jak na zawołanie, jeden z nich tak mocno uderzył drugiego, że wpadli na ich stolik. Barry szybko zaczepił swą wsiąkiewkę do paska i spojrzał na Centę. Piwa już zostały rozlane, a kufle strzaskane.
-Ej, panowie! Nie możecie bić się na dworze?- rzucił w ich kierunku, lecz zaraz poczuł ich spojrzenie na sobie, a chwilę później rzucili się na Weasley'a. A dlaczego? Bo był rudy. Barry zamachnął się i wycelował pięść w pierwszego, który stał bliżej niego.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Barry Weasley' has done the following action : Rzut kośćmi
'k100' : 48
'k100' : 48
Strona 1 z 21 • 1, 2, 3 ... 11 ... 21
Sala główna
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki :: Parszywy Pasażer