Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki :: Parszywy Pasażer
Sala główna
Strona 21 z 21 • 1 ... 12 ... 19, 20, 21
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Sala główna
Ku brzegom angielskim już ruszać nam pora, i smak waszych ust, hiszpańskie dziewczyny, w noc ciemną i złą nam będzie się śnił... Zabłysną nam bielą skał zęby pod Dover i znów noc w kubryku wśród legend i bajd...
W tawernie już od wejścia czuć przejmujący swąd nade wszystko męskiego potu, a w drugiej kolejności - męskiego moczu. Silny zapach alkoholi drażniąco przesyca powietrze, skądinąd wyczuć można również nuty aromatów zgniłych ryb. Huk pijackich przyśpiewek dominuje nad wszechobecnym gwarem - prawie nie słychać przechwalającego się przy szynku mężczyzny, który opowiada o swojej ostatniej batalii, w której rzekomo wypatroszył morskiego smoka, mało kto zwraca uwagę na marynarzy tłukących się po mordach po przeciwległej ścianie. Zrezygnowany barman dekadencko przeciera brudną szklankę brudną szmatą, spode łba łypiąc na drzwi, które właśnie otworzyłeś...
W tawernie już od wejścia czuć przejmujący swąd nade wszystko męskiego potu, a w drugiej kolejności - męskiego moczu. Silny zapach alkoholi drażniąco przesyca powietrze, skądinąd wyczuć można również nuty aromatów zgniłych ryb. Huk pijackich przyśpiewek dominuje nad wszechobecnym gwarem - prawie nie słychać przechwalającego się przy szynku mężczyzny, który opowiada o swojej ostatniej batalii, w której rzekomo wypatroszył morskiego smoka, mało kto zwraca uwagę na marynarzy tłukących się po mordach po przeciwległej ścianie. Zrezygnowany barman dekadencko przeciera brudną szklankę brudną szmatą, spode łba łypiąc na drzwi, które właśnie otworzyłeś...
Możliwość gry w czarodziejskie oczko, darta, kościanego pokera
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:27, w całości zmieniany 1 raz
Gładki? Uniósł brew, ale chociaż pytanie było poniekąd przytykiem, że gapił się bezczelnie, nie odwrócił speszony wzroku.
— Zazdrość o to, że jesteś stary i brzydki? — spytał z powątpiewaniem i dopiero wtedy popatrzył na barmana. On też był stary i brzydki. Ładni ludzie tu nie przychodzili, tylko grzali dupy w satynowych fotelach przed kominkiem, sącząc najdroższą whisky, a nie portowe szczyny. Nie chciał opowiadać mu historii swojej ulicy, ani o niczym, co było z nim związane i co mogło w ogóle nakierować obcego na to, kim był i gdzie go można było znaleźć. Nie żeby szczególnie się go obawiał, nie chciał się tym dzielić. Ani za darmo ani za pieniądze. Obrócił kufel z piwem, upił łyk, piana zostawiła mu pod nosem białe wąsy, które oblizał, ale niedokładnie. — Polecić nie, ale mógłbym się zainteresować — bo niektórym ludziom nie chciało się pracować i nie chciało tej pracy szukać. Nie leżała na ulicy. Bywały miejsca, że bezczynność świadczyła o jednym — o tym, że zaraz zostanie się zwolnionym. Spojrzał na niego, uważnie słuchając jego poprawki. Może błędnie go odebrał a początku. Po chwili zamyślenia dodał:
— Tak, o to mi chodziło dokładnie.— Londyn poniekąd tym był, stolicą bezprawia. Tak mówił Marcel. Rządzili w nim ludzie, którzy zdobyli też cały kraj siłą. Londyn spływał krwią, po prostu teraz szybko sprzątali. — To nie blef. Patrol egzekucyjny po zmroku ma właściwie nieograniczoną władzę. Nie wahają się, by z tego korzystać — i jej nadużywać pewnie też, ale nie miał wystarczającego pecha, by tego doświadczyć. — Widziałem jak skatowali człowieka na Wyspie Psów. Bezdomnego. Pobili go, nie używali zaklęć. Mogli raz dwa pozbawić go życia, ale tego nie zrobili. Przegadywali się, jakby to były zawody. Nic nie robił złego, po prostu był. Mają prawo— czyż nie? Można go było zamknąć do Tower lub zabić na miejscu, ale nie o to chodziło. Tylko o uciechę, o poczucie władzy. — Ale są też tacy, którzy zanim zaatakują ostrzegają, że to zrobią — dodał zaraz; uciekał, uciekali z Marcelem przed patrolami policji, nie mieli szans ich dogonić ani znaleźć, nawet kiedy tego nie robili. W takim mieście łatwo ich było zgubić, a znali zacznie więcej kryjówek niż policja. — Belby, Jones, Waffling — rzucił beznamiętnie. Takie nazwiska znał, takie słyszał, gdy się ukrywał. — Jones ma tu rodzinę, żonę i dwójkę dzieci. W Chelsea, gdzieś przy Tamizie. — Nie znał ich za dobrze, nigdy nie wpadł na równie idiotyczny pomysł, by śledzić funkcjonariuszy, nie wiedział o nich zbyt wiele. Przyjrzał mu się, kiedy pytał o kontrole. Nie były tak ścisłe jak można by zakładać, rzadko był kontrolowany, ale wcale nie dlatego, że nikt tego nie pilnował. — Sprawdzają dokumenty, każdego kto im się nie spodoba biorą na bok, każdego śmiecia przetrzepią, każdy wóz, ale nie są w tym zbyt rozgarnięci. Nie łączą faktów za bardzo, nie analizują papierków, nazwisk. Nie są zbyt bystrzy, lubią się po prostu wyżyć. Żaden rozgarnięty czarodziej nie służy jako strażnik, są od bicia, nie myślenia. Niewiele musiałbyś zrobić, żeby przejść. No, może zgolić brodę i się uczesać.
— Zazdrość o to, że jesteś stary i brzydki? — spytał z powątpiewaniem i dopiero wtedy popatrzył na barmana. On też był stary i brzydki. Ładni ludzie tu nie przychodzili, tylko grzali dupy w satynowych fotelach przed kominkiem, sącząc najdroższą whisky, a nie portowe szczyny. Nie chciał opowiadać mu historii swojej ulicy, ani o niczym, co było z nim związane i co mogło w ogóle nakierować obcego na to, kim był i gdzie go można było znaleźć. Nie żeby szczególnie się go obawiał, nie chciał się tym dzielić. Ani za darmo ani za pieniądze. Obrócił kufel z piwem, upił łyk, piana zostawiła mu pod nosem białe wąsy, które oblizał, ale niedokładnie. — Polecić nie, ale mógłbym się zainteresować — bo niektórym ludziom nie chciało się pracować i nie chciało tej pracy szukać. Nie leżała na ulicy. Bywały miejsca, że bezczynność świadczyła o jednym — o tym, że zaraz zostanie się zwolnionym. Spojrzał na niego, uważnie słuchając jego poprawki. Może błędnie go odebrał a początku. Po chwili zamyślenia dodał:
— Tak, o to mi chodziło dokładnie.— Londyn poniekąd tym był, stolicą bezprawia. Tak mówił Marcel. Rządzili w nim ludzie, którzy zdobyli też cały kraj siłą. Londyn spływał krwią, po prostu teraz szybko sprzątali. — To nie blef. Patrol egzekucyjny po zmroku ma właściwie nieograniczoną władzę. Nie wahają się, by z tego korzystać — i jej nadużywać pewnie też, ale nie miał wystarczającego pecha, by tego doświadczyć. — Widziałem jak skatowali człowieka na Wyspie Psów. Bezdomnego. Pobili go, nie używali zaklęć. Mogli raz dwa pozbawić go życia, ale tego nie zrobili. Przegadywali się, jakby to były zawody. Nic nie robił złego, po prostu był. Mają prawo— czyż nie? Można go było zamknąć do Tower lub zabić na miejscu, ale nie o to chodziło. Tylko o uciechę, o poczucie władzy. — Ale są też tacy, którzy zanim zaatakują ostrzegają, że to zrobią — dodał zaraz; uciekał, uciekali z Marcelem przed patrolami policji, nie mieli szans ich dogonić ani znaleźć, nawet kiedy tego nie robili. W takim mieście łatwo ich było zgubić, a znali zacznie więcej kryjówek niż policja. — Belby, Jones, Waffling — rzucił beznamiętnie. Takie nazwiska znał, takie słyszał, gdy się ukrywał. — Jones ma tu rodzinę, żonę i dwójkę dzieci. W Chelsea, gdzieś przy Tamizie. — Nie znał ich za dobrze, nigdy nie wpadł na równie idiotyczny pomysł, by śledzić funkcjonariuszy, nie wiedział o nich zbyt wiele. Przyjrzał mu się, kiedy pytał o kontrole. Nie były tak ścisłe jak można by zakładać, rzadko był kontrolowany, ale wcale nie dlatego, że nikt tego nie pilnował. — Sprawdzają dokumenty, każdego kto im się nie spodoba biorą na bok, każdego śmiecia przetrzepią, każdy wóz, ale nie są w tym zbyt rozgarnięci. Nie łączą faktów za bardzo, nie analizują papierków, nazwisk. Nie są zbyt bystrzy, lubią się po prostu wyżyć. Żaden rozgarnięty czarodziej nie służy jako strażnik, są od bicia, nie myślenia. Niewiele musiałbyś zrobić, żeby przejść. No, może zgolić brodę i się uczesać.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Zmarszczył brwi słysząc niepotrzebnie ciętą odpowiedź. Nie chodziło o treść bo raczej okoliczne cipcie posyłały mu kokieteryjne uśmiechy nie z nudów. Pomijając jednak te szczegóły - chodziło głównie o postawę jaką młody czarodziej prezentował. Matt uważał, że od samego początku był hojny i otwarty. Do niczego nie przymuszał, nie zastraszał, a młody co chwilę próbował zaleźć mu za skórę zupełnie jakby próbował się zemścić za zarznięcie ulubionego szczeniaczka na jego oczach. Nawet teraz zamiast zagrozić wyłupieniem oczu żartobliwie skomentował nadmierną uwagę chłopaka oddając mu nieco twarzy. Mógł być mniej subtelny. Kto wie, może powinien?
- Po co to nastawienie. Siedzisz tu dobrowolnie, traktuję cię jak człowieka, a jednak starasz się mnie zmusić bym ci przypierdolił. Po co ci to...? - Upomniał stanowczo. W tym samym czasie wyprostował się na krześle leniwie spinając mięśnie ramion. Były dość wyraźne pomimo grubego materiału rękawów. Chciał zastraszyć nieco rozmówcę by skłonić go do uważania na słowa. Jeżeli Cygan chciał być dalej cięty - mógł. W takim jednak wypadku Bott czułby się zmuszony dać mu w końcu do tego powód. Ot, prosta sprawa.
Machną niedbale ręka na znak odpuszczenia. Nie potrzebował by pyskaty cygan czymkolwiek się interesował w nadmiarze w jego imieniu. Brzmiało to jak kłopoty i zresztą tego w ogóle nie potrzebował.
Słuchał zapewnień odnośnie nocnego barbarzyństwa, lecz robiło to na nim szczególnego wrażenia. Wciąż w końcu oprawcy zyskiwali większą pewność siebie dopiero po zmroku, a i najwyraźniej przyciągał ich ofiarny wygląd potencjalnych celów. Brzmiało to trochę tak, jakby Nokturn poszerzył swoje granice. Jeżeli tak wyglądała rzeczywistość to w zasadzie nie byłoby to takie złe. Nie wypytywał szczegółowo o podane nazwiska, choć widać było, że coś chodziło mu po głowie bo faktycznie tak było. Musiał to przemyśleć i zweryfikować pewne informacje. Może też przy okazji sprawdzić, czy szmuglerzy których znał dają sobie jakoś radę. Jeżeli kontrole nie były skrupulatne, a straż nierozgarnięta to interes musiał się mimo wszystko kręcić.
- Jakiś rok temu port był pod znaczącymi wpływami Caelana Goylea. To był chłop wysoki jak dąb i do tego chadzał jeszcze w cylindrze. Na styk mieścił się we framugach. Szatyn z dziwnym głosem - zobrazował bo człowiek ten był może nie charakterystyczny z imienia, lecz na swój sposób zapadał w pamięć - Czy wciąż marynarze go wspominają, czy też ktoś inny przejął pałeczkę?
- Po co to nastawienie. Siedzisz tu dobrowolnie, traktuję cię jak człowieka, a jednak starasz się mnie zmusić bym ci przypierdolił. Po co ci to...? - Upomniał stanowczo. W tym samym czasie wyprostował się na krześle leniwie spinając mięśnie ramion. Były dość wyraźne pomimo grubego materiału rękawów. Chciał zastraszyć nieco rozmówcę by skłonić go do uważania na słowa. Jeżeli Cygan chciał być dalej cięty - mógł. W takim jednak wypadku Bott czułby się zmuszony dać mu w końcu do tego powód. Ot, prosta sprawa.
Machną niedbale ręka na znak odpuszczenia. Nie potrzebował by pyskaty cygan czymkolwiek się interesował w nadmiarze w jego imieniu. Brzmiało to jak kłopoty i zresztą tego w ogóle nie potrzebował.
Słuchał zapewnień odnośnie nocnego barbarzyństwa, lecz robiło to na nim szczególnego wrażenia. Wciąż w końcu oprawcy zyskiwali większą pewność siebie dopiero po zmroku, a i najwyraźniej przyciągał ich ofiarny wygląd potencjalnych celów. Brzmiało to trochę tak, jakby Nokturn poszerzył swoje granice. Jeżeli tak wyglądała rzeczywistość to w zasadzie nie byłoby to takie złe. Nie wypytywał szczegółowo o podane nazwiska, choć widać było, że coś chodziło mu po głowie bo faktycznie tak było. Musiał to przemyśleć i zweryfikować pewne informacje. Może też przy okazji sprawdzić, czy szmuglerzy których znał dają sobie jakoś radę. Jeżeli kontrole nie były skrupulatne, a straż nierozgarnięta to interes musiał się mimo wszystko kręcić.
- Jakiś rok temu port był pod znaczącymi wpływami Caelana Goylea. To był chłop wysoki jak dąb i do tego chadzał jeszcze w cylindrze. Na styk mieścił się we framugach. Szatyn z dziwnym głosem - zobrazował bo człowiek ten był może nie charakterystyczny z imienia, lecz na swój sposób zapadał w pamięć - Czy wciąż marynarze go wspominają, czy też ktoś inny przejął pałeczkę?
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Może miał rację. Może niepotrzebnie dawał się sprowokować. Poparzył na niego spod zmarszczonych brwi uważnie, nie lubił być tak traktowany, a jednocześnie powinien być do tego przyzwyczajony. A przecież karane konie też nie oswajały się z krzywdą, nawet jeśli były często łajane za niewłaściwe zachowanie — to tylko wzmagało w nich nerwowość i złe nawyki, zwiększały nieufność wobec człowieka. Jeśli mu uległy to nie dlatego, że rozumiały cokolwiek, unikały bólu i bata, na który często nie zasłużyły. Czuł się tak samo. Łajany wiecznie bez powodu, traktowany jak byle śmieć, teraz też nie jak człowiek a obszczymurek, który jeśli się wykaże zasłuży a obgryzienie łaskawie kości po obiedzie. Ze smutkiem uświadamiał sobie, że właśnie w takiej pozycji się znajdował, niezależnie od tego czy się z tym zgadzał, czy nie. Nie nabrał się na rzekomą dobroć portowego łajdaka, wspaniałomyślne serce. Skusił się kuflem zimnego piwa, liczył na miskę jedzenia, bo był głodny. Odruchowo stroszył sierść i kulił po sobie uszy niezadowolony, bo to co dla tego człowieka było wyrazem największej łaski dla niego było próbą wywyższenia się. Oto jeden biedak okazywał się biedniejszy od drugiego. Spuścił wzrok pokornie, wlepił go w znikającą pianę w kuflu zimnego piwa. Zatopił w nim łapczywie górną wargę i upił kolejnych kilka łyków. Może powinien odpowiadać tylko na zadane pytania, jeśli chciał informacji zapewne interesowało go coś konkretnego, w innym wypadku wystarczyłoby mu podsłuchanie rozmów w Parszywym.
— Wiem o kim mówisz — mruknął cicho. Pamiętał go, bo kiedy przybył do Londynu jego sylwetka majaczyła w okolicy jak postać króla tego miejsca, ale nie kojarzył by zabawił tu długo, by czymkolwiek się przysłużył, by choćby zaskarbił sobie choć trochę uznanie okolicznych szumowin. Może marynarze pływając na statkach wspominali o nim, ale w Londynie o nim nie mówiono, zupełnie tak jakby nigdy go tu nie było. — Nie mówią o nim nic.— Zaczynał dobierać słowa ostrożniej, nie wiedział z kim ma do czynienia. Podniósł wzrok na mężczyznę. — Kiedy zniknął port o nim całkiem zapomniał. Nie zostawił po sobie żadnego następcy. Żadnego godnego i wartego uwagi — poprawił się zaraz.
— Wiem o kim mówisz — mruknął cicho. Pamiętał go, bo kiedy przybył do Londynu jego sylwetka majaczyła w okolicy jak postać króla tego miejsca, ale nie kojarzył by zabawił tu długo, by czymkolwiek się przysłużył, by choćby zaskarbił sobie choć trochę uznanie okolicznych szumowin. Może marynarze pływając na statkach wspominali o nim, ale w Londynie o nim nie mówiono, zupełnie tak jakby nigdy go tu nie było. — Nie mówią o nim nic.— Zaczynał dobierać słowa ostrożniej, nie wiedział z kim ma do czynienia. Podniósł wzrok na mężczyznę. — Kiedy zniknął port o nim całkiem zapomniał. Nie zostawił po sobie żadnego następcy. Żadnego godnego i wartego uwagi — poprawił się zaraz.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Prawdą było, że nie traktował chłopaka na równi sobie. Należało zacząć od tego, że był młody, widywał go żebrzącego na ulicach ze skrzypcami, a i był cyganem. Nie było mowy by Matt uznał, że gdziekolwiek między nimi była równowaga. Nawet jeżeli jemu samemu przypadała łatka portowej męty to był mętą starszym stażem. Pewnym zapleczem. Nie rozumiał czego chłopakowi to przeszkadzało. Było to pewne, jego zdaniem, niepisane prawo. Niektórym można było po prostu więcej. Samo to, że łaskawie nie zmuszał dzieciaka siłą było w oczach Botta dość łaskawe. Kiedy więc dzieciak poprawił po uwadze swój temperament poczuł się usatysfakcjonowany.
Podparł brodę na ręce, a druga stukał palcem w blat dumając. Rok to dużo czasu by pozmieniał się układ sił w porcie. Bott zaś wiedział, że jeżeli chciało się fikać i kombinować to warto było wiedzieć, kto jest wyżej w łańcuchu pokarmowym na danym rewirze. Ta śmierdząca rybami i niemytymi marynarzami dziura była swoistym państwem w państwie ale to nie zmieniało niczego - ktoś prężyć muskuły nad innymi musiał. Nie był to jednak już Goyle. Ciekawe. Będzie musiał zaciągnąć języka o szczegóły i wiedział już nawet gdzie to zrobi.
Matthew dopił resztę zawartości kufla. Bekną sobie przecierając zarost w rękaw i wstał na nogi.
- Hm, powiedz mi jeszcze, czy Rain dalej tu pracuje - spytał ogólnie, a ręką sięgną za pazuchę. Rain co prawda kręciła się nie tylko w Parszywym, lecz bez wątpienia lokal był dla niej statkiem matką. Dziwne było, że przez ostatnie trzy dni nie natkną się na nią ani razu.
- Masz, przyda ci się bardziej niż mi - mrukną, kładąc na blacie dwa skręty diablego ziela i sykl - miał być galeon, lecz Bott poczuł się skąpo, gdy sobie przypomniał zachowanie cygana. Zamiast tego poczęstował go używką. Matthew został obdarowany nią przez przyjaciela na powitanie ale jeżeli dzieciak nie popracuje na temperamentem to jutro ktoś może zmieść go z planszy. Lepiej by trochę go przytępił odpowiednią porcją. Dodatkowo jako, że rozdawał darowane zioło to nie czuł z tego powodu wyrzutu.
- Trzymaj się - mrukną i wyszedł z baru.
|zt
|daję 2x diable zioło, 10 PM
Podparł brodę na ręce, a druga stukał palcem w blat dumając. Rok to dużo czasu by pozmieniał się układ sił w porcie. Bott zaś wiedział, że jeżeli chciało się fikać i kombinować to warto było wiedzieć, kto jest wyżej w łańcuchu pokarmowym na danym rewirze. Ta śmierdząca rybami i niemytymi marynarzami dziura była swoistym państwem w państwie ale to nie zmieniało niczego - ktoś prężyć muskuły nad innymi musiał. Nie był to jednak już Goyle. Ciekawe. Będzie musiał zaciągnąć języka o szczegóły i wiedział już nawet gdzie to zrobi.
Matthew dopił resztę zawartości kufla. Bekną sobie przecierając zarost w rękaw i wstał na nogi.
- Hm, powiedz mi jeszcze, czy Rain dalej tu pracuje - spytał ogólnie, a ręką sięgną za pazuchę. Rain co prawda kręciła się nie tylko w Parszywym, lecz bez wątpienia lokal był dla niej statkiem matką. Dziwne było, że przez ostatnie trzy dni nie natkną się na nią ani razu.
- Masz, przyda ci się bardziej niż mi - mrukną, kładąc na blacie dwa skręty diablego ziela i sykl - miał być galeon, lecz Bott poczuł się skąpo, gdy sobie przypomniał zachowanie cygana. Zamiast tego poczęstował go używką. Matthew został obdarowany nią przez przyjaciela na powitanie ale jeżeli dzieciak nie popracuje na temperamentem to jutro ktoś może zmieść go z planszy. Lepiej by trochę go przytępił odpowiednią porcją. Dodatkowo jako, że rozdawał darowane zioło to nie czuł z tego powodu wyrzutu.
- Trzymaj się - mrukną i wyszedł z baru.
|zt
|daję 2x diable zioło, 10 PM
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Zamoczył usta w piwie, piwo zapełniło mu prędko żołądek i odsunęło wizję głodu o paręnaście minut, może nieco dłużej. Patrzył przed siebie, trochę tępo, trochę pokornie, ostatecznie ulegle sadzając się w miejscu, w którym powinien znajdować się od samego początku, a z którego wypchnęła go dziecinność i buńczuczność typowa dla jego wieku. Milczał przez chwilę, nie zwracając uwagi na nieeleganckie beknięcie, jego brat robił to często, podniósł na niego wzrok dopiero kiedy podniósł się na nogi i spytał o Rain. Zerknął na niego ostrożnie. Jak długo go nie było tak naprawdę?
— Nie pracuje — odpowiedział od razu, krótko i skąpo, spoglądając mu prosto w oczy. Mężczyzna zaoferował mu jednak to wszystko za informacje, więc westchnął cicho. — Zamknęli ją w więzieniu. Rok temu był nalot na Parszywego — mruknął ciszej. Nikt nie wracał tu do tamtych zdarzeń, a po starej obsłudze nie było tu już nikogo. Nie było Philipy, starej burdelmamy, nawet Celina tu nie bywała, ale Celina wiodła już nie życie. — Potem ponoć ją wypuścili. Mówiono w dokach, że wsiadła na statek i odpłynęła, a niedawno, że wróciła — ale w międzyczasie i on siedział w Tower, a potem był właściwie daleko od Londynu przez długie miesiące, nie znał prawdy, powtórzył więc zasłyszane pogłoski. Nigdy o nią ni wypytywał. — Nie wiem na ile to prawda. Wiem, że tutaj jej się nie widuje — bo bywali tu z Marcelem, nigdy jej nie spotkali. Nie widział jej też barman od ponownego otwarcia parszywego, a jej imię nie pojawiało się na ustach klienteli Parszywego Pasażera. Poparzył na blat, kiedy pojawiły się na nim dwa skręty. Sięgnął po nie dłonią, przykrył je zręcznie, bardziej skrycie niż on rzucił jak monetę i przytulił do kufla na moment. Pokiwał głową lekko, spoglądając przed siebie. — Dziękuję — odpowiedział , kiwając głową. Gdy się odwrócił, pociągnął za nim głową i wzrokiem. — Hej, spotkam cię tu jeszcze?! — spytał za nim; pytał o Rain, a gdyby się na nią natknął — nie wiedział właściwie kto jej szukał. Niewygodny klient? Powinien ją uprzedzić, gdy się na nią natknie? Jeśli, jeśli to co mówili o niej to prawda. Dwa skręty schował do kieszeni, podobnie jak monetę. I został w barze, póki nie skończył piwa.
| zt
— Nie pracuje — odpowiedział od razu, krótko i skąpo, spoglądając mu prosto w oczy. Mężczyzna zaoferował mu jednak to wszystko za informacje, więc westchnął cicho. — Zamknęli ją w więzieniu. Rok temu był nalot na Parszywego — mruknął ciszej. Nikt nie wracał tu do tamtych zdarzeń, a po starej obsłudze nie było tu już nikogo. Nie było Philipy, starej burdelmamy, nawet Celina tu nie bywała, ale Celina wiodła już nie życie. — Potem ponoć ją wypuścili. Mówiono w dokach, że wsiadła na statek i odpłynęła, a niedawno, że wróciła — ale w międzyczasie i on siedział w Tower, a potem był właściwie daleko od Londynu przez długie miesiące, nie znał prawdy, powtórzył więc zasłyszane pogłoski. Nigdy o nią ni wypytywał. — Nie wiem na ile to prawda. Wiem, że tutaj jej się nie widuje — bo bywali tu z Marcelem, nigdy jej nie spotkali. Nie widział jej też barman od ponownego otwarcia parszywego, a jej imię nie pojawiało się na ustach klienteli Parszywego Pasażera. Poparzył na blat, kiedy pojawiły się na nim dwa skręty. Sięgnął po nie dłonią, przykrył je zręcznie, bardziej skrycie niż on rzucił jak monetę i przytulił do kufla na moment. Pokiwał głową lekko, spoglądając przed siebie. — Dziękuję — odpowiedział , kiwając głową. Gdy się odwrócił, pociągnął za nim głową i wzrokiem. — Hej, spotkam cię tu jeszcze?! — spytał za nim; pytał o Rain, a gdyby się na nią natknął — nie wiedział właściwie kto jej szukał. Niewygodny klient? Powinien ją uprzedzić, gdy się na nią natknie? Jeśli, jeśli to co mówili o niej to prawda. Dwa skręty schował do kieszeni, podobnie jak monetę. I został w barze, póki nie skończył piwa.
| zt
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
| Październik 1958
Szła w kierunku tak dobrze przez siebie znanym, w miejsce, które jeszcze do niedawna mogła nazwać swoim domem. Znała każdy kąt, każdy zakamarek, każde skrzypiące krzesło i skrzypiącą deskę. Im bliżej jednak była, tym większe miała wrażenie, jakby kierowała się do miejsca całkowicie sobie obcemu. Nie potrafiła określić, nie pamiętała, kiedy ostatni raz tam była. Czy to był ten dzień, gdy na Parszywego zrobili nalot? Nie mogła sobie przypomnieć, aby się jeszcze później tam pojawiła. Nie było właściciela, Parszywy stał pusty, zrujnowany i czekał. A ona nie poczuła, że czekał właśnie na nią. Gdyby wtedy wiedziała, gdyby usiadła na środku i powiedziała moje. Jej życie potoczyłoby się całkowicie inaczej. Jednak tego nie zrobiła. Mogła sobie teraz pluć w brodę i kląć pod nosem. Plan kiełkował w głowie, rósł, ale pewne było, że jeśli na samych planach poprzestanie, to nic się nie zmieni. Musiała poczynić kilka kroków, które przybliżą ją do realizacji celu. A celem było odzyskanie Parszywego. To ona była tam Panią, królową. Pozwoliła zabrać sobie ster, ten ster należało teraz odzyskać. By go jednak odzyskać, musiała wrócić na statek. Pod postacią szczura, z podkulonym ogonem.
Z takim zamiarem tam dzisiaj szła. Nie dlatego, że nie miała pieniędzy i ostatnio coraz częściej niż rzadziej chodziła głodna. Była w stanie lepiej lub gorzej, sobie z tym poradzić. Ona chciała odzyskać swoją własność, to co jej się należało. Podkulała ogon w konkretnym celu, nie z przymusu. To różnica, prawda?
Gdy otworzyła drzwi do Parszywego Pasażera, uderzył w nią znajomy zapach. Z taką siłą, że aż zakręciło jej się w głowie i przystanęła w pół kroku za progiem. Było późne popołudnie i w środku siedzieli już klienci. Część mord znała, część była jej kompletnie nowa. Za barem stała nowa osoba. Spojrzenia zwróciły się w jej stronę, przez chwilę zapadła cisza, a do niej dotarły głosy mężczyzn, którzy zdawało się, że ucieszyli się na jej widok. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Jakby tak samo, ale jednak inaczej. Klimat nie ten. Nie było Hagrida i jego doniosłego głosu, Philippa nie nalewała piwa, zza drzwi patrzył na nią nowy właściciel, a nie stara Boyle z mężem. Czując na sobie spojrzenie, Rain przełknęła ślinę, uniosła wyżej głowę i starając się wykonywać pewne kroki, ruszyła w stronę zaplecza.
- Czego chcesz? - usłyszała, gdy tylko zamknęły się za nią drzwi.
O, jak ona nie cierpiała tego faceta. Znała go, oczywiście, że tak. Nikt obcy nie połasiłby się na Parszywego. Facet zajmował się handlem, miał już jeden pomniejszy lokal i gdy tutaj było pusto, załatwił sobie przejęcie lokalu. Gdyby Rain mogła, wywaliłaby go na zbity pysk, ale niestety… nie mogło być to takie proste.
- Tak się wita pracownicę? - zapytała z przekąsem. - Chcę wrócić do pracy.
- Do pracy? - właściciel uśmiechnął się i uniósł brwi do góry. - A do jakiej pracy?
Huxley nie owijała w bawełnę, chociaż nie było to dla niej łatwe. Widać było, że mężczyzna również nie chce jej tego ułatwić. Oboje dobrze wiedzieli, o co chodzi, oboje też wiedzieli, że Parszywy zyska, jeśli Huxley wróci tu do roboty. Jedno jednak musiało popastwić się nad drugim, a drugie musiało to znieść. Nie szkodzi, nie takie rzeczy ostatnio przechodziła.
- Do pracy w barze. Dobrze Pan wie, że byłam tu kelnerką. Ogarniałam też piętro, o ile piętro jest teraz dostępne dla klientów - grzecznie odpowiedziała.
Za czasów Boyle piętro to nie były tylko pokoje na wynajem, gdzie można było się przespać i odpocząć. To były też pokoje, w których można było zażyć ukojenia cielesnego i Rain to zapewniała. A że przy okazji dowiedziała się czasem tego i owego, to już była inna kwestia.
Wiedziała, że na pracy w barze i podawaniu piwa, nie zarobi najwięcej. Większa kasa czekała ją na górze, w pokojach, wiedziała więc, że do osiągnięcia swojego celu musi wrócić do swojej dawnej roboty. Parę miesięcy, tyle wystarczyło, żeby już więcej nie musiała nikogo obsługiwać. Jednak przejście tej drogi, miało być ciężkie i bolesne. I nie było żadnego sposobu, aby wykonać tę robotę inaczej.
- Jest dostępne dla klientów, jest też dostępne i dla mnie. Popracujesz dzisiaj, muszę sprawdzić, czy nie wyszłaś z wprawy z podawania piwa - zaśmiał się gardłowo, a na jego twarzy pojawił się zbereźny uśmiech. - Idź na salę, zajmij się gośćmi. A kiedy wyjdę, pokaże ci nowe pokoje.
Rain nie była głupia, wiedziała, co to oznacza. Nie powiedziawszy słowa, odwróciła się i wyszła na salę. Wciągnęła w płuca znajomy zapach, działał na nią uspokajająco. Uśmiechnęła się lekko i podeszła do baru.
Mężczyznę, który nalewał piwo, nie znała. Musiał być jakiś nowy w okolicy, dostał robotę i tak sobie stał za barem, napełniając kufle. Huxley była ciekawa czy jest jedyny tutaj i co wieczór obstawia bar, czy może z kim się zamienia? Spojrzała na niego, starając się określić chociaż wiek.
- Kto zamawiał piwo? - zapytała, siegając po kufle stojące na barze. - Zaniosę.
- Tych dwóch przy drzwiach, jeden ma brązowy kapelusz. Ten w szacie pod obrazem i dzieciak - kiwnął lekko głową w określonym kierunku.
- Długo tu pracujesz? - zapytała, nawet zdobyła się na całkiem uprzejmy ton. - Jestem Rain…
- Huxley? Mogłem się domyślić, pytali tu nie raz nie dwa o ciebie. Twoi… klienci. Zanieś to piwo - mruknął, wracając do nalewania.
Nie tylko właściciel był burakiem, na pierwszy rzut oka wydawało się, że nowy barman również. Czarodziejka nic nie powiedziała, wzięła te cztery kufle i ruszyła do klientów. Pierwszych dwóch facetów nigdy na oczy nie widziała. Strasznie dużo zmian wśród ludzi, to musiała przyznać. Nie wiele z tych twarzy, które dzisiaj siedziały przy stolikach, pamiętała. Albo zmieniły się na tyle, że nie była w stanie ich poznać. Dzieciak wyglądał tak, jakby pierwszy raz miał się napić alkoholu. Dziwnie powąchał piwo i skrzywił się, na co Rain miała ogromną ochotę go zrugać. Piwo w Parszywym zawsze było dobre. Jak można było mieć taki wyraz na twarzy. Ale potem sobie pomyślała, że skoro zmienił się właściciel, to może zmienił się i dostawca beczek z piwem. Jeżeli teraz sprzedają najgorszego sikacza, zamiast porządne piwo, to Huxley powinna chyba jeszcze raz przemyśleć czy warto pakować się w to gówno. Weź potem zmień dostawcę i odbuduj renomę, miała wrażenie, że ogrom ciężkiej pracy ją czeka, kiedy w końcu ten Parszywy trafi w jej chude palce.
Podeszła do mężczyzny pod obrazem, gdy postawiła mu kufel przed nosem, ten uniósł głowę. Poznała w nim swojego starego klienta, który nie tylko spędzał z nią noce na górze, ale też często przesiadywał w barze. On widocznie również ją rozpoznał, ponieważ dostrzegła w jego spojrzeniu ten błysk, gdy udało mu się skojarzyć kobietę, która przed nim stała.
Huxley nie wyglądała tak jak kiedyś. Chociaż można by powiedzieć, że nic się w niej nie zmieniło, to nie była tą starą Rain. Schudła. Na jej głowie pojawiły się pierwsze siwe włosy, a szata, którą nosiła, dużo przeszła. Minie trochę czasu nim wróci do dawnej siebie.
- No, no, no, kogo ja widzę. Myślałem, że przepadłaś. Jak kamień w wodę - rzucił w jej kierunku, przybliżając do siebie kufel piwa, który przed nim postawiła. - Wróciłaś?
- Chyba tak - odpowiedziała szczerze. - Stęskniłam się za swoimi starymi klientami.
Zawsze była odpowiednia pora, aby trochę posłodzić. Nigdy nie było wiadomo, kiedy ten mały gest może uratować ci dupę. Liczyła na to, że jej słowa mężczyźnie się spodobają i, sądząc po jego wyrazie twarzy, nie przeliczyła się. Mężczyzna uśmiechnął się i puścił do niej oczko. Następnie upił łyk ze swojego kufla i wyciągnął gazetę zza pazuchy i otworzył ją na losowej stronie.
Przez połowę popołudnia Rain krzątała się po Parszywym. Kilkakrotnie podawała klientom piwo lub przekąski, jeśli takie zamówili. Spotykając kogoś znajomego, witała się, zapewniała, że wróciła do pracy specjalnie dla swoich klientów i opowiadała zmyśloną historię o swojej podróży. Słuchali jej z niedowierzaniem i śmiejąc się z tego głupca, który zdecydował się zabrać Hux na statek. Przecież baba przynosi pecha. Klienci żartowali sobie, że wróciła nie dla nich, a dlatego że łajba zatonęła, na co Rain jedynie odpowiadała śmiechem.
- Mówcie sobie co chcecie, wiem gdzie byłam i co przeżyłam - i to jedyne zdanie, które było w tej całej historii w stu procentach prawdziwe.
Minęło kilka godzin. Tak jak się spodziewała, z zaplecza wyszedł aktualny właściciel Parszywego Pasażera i spoglądając na nią znacząco, skierował się w stronę schodów kierujących na piętro. Więc i ona odłożyła ścierę na blat baru i niespiesznym krokiem ruszyła za nim. Drzwi do jedynki były otwarte. Weszła, zamykając je za sobą. Wygląd pokoju zmienił się trochę. Nie powiedziałaby, że znacznie. Zmienił się jednak, to prawda. Tylko ciężko było jej powiedzieć co. Kolor ścian, inne łóżko, dodatki? Lekko wzruszyła ramionami, a jej wzrok spoczął na mężczyźnie.
- Chciał pan sprawdzić, czy nie wyszłam z wprawy z podawania piwa - zaczęła. - Żadnego nie wylałam, a starzy klienci wydają się zadowoleni i…
- Pytanie, czy ja będę zadowolony - przerwał jej.
Minął ją i bez zbędnych ceregieli podszedł do drzwi znajdujących się za nią i zamknął je na klucz. Klucz wylądował na komodzie, a on sam zbliżył się do Rain. Czuła od niego zapach papierosów zmieszanych z odorem taniego piwa. Była na tyle doświadczona, żeby nie pokazać na swojej twarzy obrzydzenia, które czuła wewnątrz. Właściciel nachylił się nad nią, będąc od niej o około głowę wyższy, nie miał z tym większych problemów. Następnie złapał ją za podbródek i uniósł do góry, tak by być pewnym, że Rain patrzy na niego, gdy mówi.
- Nie wiem, na jakich zasadach pracowałaś tu, gdy ten starzec Boyle tu rządził i nie licz na nie. Pracujesz teraz dla mnie, na moich zasadach i warunkach. Jeśli tylko przestaniesz mi się podobać, to wylatujesz. Obsługujesz klientów, podajesz piwo, zajmujesz się barem, kiedy trzeba. Nie licz na specjalne traktowanie, bo wiem, że miałaś swoje względy u starej szefowej - warknął, jakby strasznie go to złościło. - Teraz ja tu jestem szefem. Rozumiesz?
- Oczywiście - odpowiedziała od razu.
Chociaż gdyby mogła, z chęcią naplułaby mu w twarz za obrażanie jej starych pracodawców. Oczywiście, że miała u nich swoje względy. Dla Pani Boyle była wręcz jak córka. Miała swoje obowiązki, ale miała też i swoje przywileje. Pytanie teraz, czy traktował ją tak dlatego, że wiedział kim była dla tego miejsca?
Po rozmowie nie wrócili od razu na salę. Tego wieczora Huxley musiała udowodnić, że nie tylko nie zapomniała, jak podaje się kufle piwa, ale także czy nie zapomniała jak odpowiednio zadowolić swoich klientów. Właściciel był tym, który przeprowadził kontrolę jakości, a skoro nie wyrzucił kobiety za drzwi na zbity pysk, to chyba nie wyszła z wprawy.
Za dzisiejszy dzień w pracy dostała nawet od razu wypłatę. I wróciła do Parszywego, pojawiała się regularnie i pracowała. Jak kiedyś. Spiskując, matacząc i zbierając haki, aby w przyszłości zostać Panią tego miejsca.
zt
Szła w kierunku tak dobrze przez siebie znanym, w miejsce, które jeszcze do niedawna mogła nazwać swoim domem. Znała każdy kąt, każdy zakamarek, każde skrzypiące krzesło i skrzypiącą deskę. Im bliżej jednak była, tym większe miała wrażenie, jakby kierowała się do miejsca całkowicie sobie obcemu. Nie potrafiła określić, nie pamiętała, kiedy ostatni raz tam była. Czy to był ten dzień, gdy na Parszywego zrobili nalot? Nie mogła sobie przypomnieć, aby się jeszcze później tam pojawiła. Nie było właściciela, Parszywy stał pusty, zrujnowany i czekał. A ona nie poczuła, że czekał właśnie na nią. Gdyby wtedy wiedziała, gdyby usiadła na środku i powiedziała moje. Jej życie potoczyłoby się całkowicie inaczej. Jednak tego nie zrobiła. Mogła sobie teraz pluć w brodę i kląć pod nosem. Plan kiełkował w głowie, rósł, ale pewne było, że jeśli na samych planach poprzestanie, to nic się nie zmieni. Musiała poczynić kilka kroków, które przybliżą ją do realizacji celu. A celem było odzyskanie Parszywego. To ona była tam Panią, królową. Pozwoliła zabrać sobie ster, ten ster należało teraz odzyskać. By go jednak odzyskać, musiała wrócić na statek. Pod postacią szczura, z podkulonym ogonem.
Z takim zamiarem tam dzisiaj szła. Nie dlatego, że nie miała pieniędzy i ostatnio coraz częściej niż rzadziej chodziła głodna. Była w stanie lepiej lub gorzej, sobie z tym poradzić. Ona chciała odzyskać swoją własność, to co jej się należało. Podkulała ogon w konkretnym celu, nie z przymusu. To różnica, prawda?
Gdy otworzyła drzwi do Parszywego Pasażera, uderzył w nią znajomy zapach. Z taką siłą, że aż zakręciło jej się w głowie i przystanęła w pół kroku za progiem. Było późne popołudnie i w środku siedzieli już klienci. Część mord znała, część była jej kompletnie nowa. Za barem stała nowa osoba. Spojrzenia zwróciły się w jej stronę, przez chwilę zapadła cisza, a do niej dotarły głosy mężczyzn, którzy zdawało się, że ucieszyli się na jej widok. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Jakby tak samo, ale jednak inaczej. Klimat nie ten. Nie było Hagrida i jego doniosłego głosu, Philippa nie nalewała piwa, zza drzwi patrzył na nią nowy właściciel, a nie stara Boyle z mężem. Czując na sobie spojrzenie, Rain przełknęła ślinę, uniosła wyżej głowę i starając się wykonywać pewne kroki, ruszyła w stronę zaplecza.
- Czego chcesz? - usłyszała, gdy tylko zamknęły się za nią drzwi.
O, jak ona nie cierpiała tego faceta. Znała go, oczywiście, że tak. Nikt obcy nie połasiłby się na Parszywego. Facet zajmował się handlem, miał już jeden pomniejszy lokal i gdy tutaj było pusto, załatwił sobie przejęcie lokalu. Gdyby Rain mogła, wywaliłaby go na zbity pysk, ale niestety… nie mogło być to takie proste.
- Tak się wita pracownicę? - zapytała z przekąsem. - Chcę wrócić do pracy.
- Do pracy? - właściciel uśmiechnął się i uniósł brwi do góry. - A do jakiej pracy?
Huxley nie owijała w bawełnę, chociaż nie było to dla niej łatwe. Widać było, że mężczyzna również nie chce jej tego ułatwić. Oboje dobrze wiedzieli, o co chodzi, oboje też wiedzieli, że Parszywy zyska, jeśli Huxley wróci tu do roboty. Jedno jednak musiało popastwić się nad drugim, a drugie musiało to znieść. Nie szkodzi, nie takie rzeczy ostatnio przechodziła.
- Do pracy w barze. Dobrze Pan wie, że byłam tu kelnerką. Ogarniałam też piętro, o ile piętro jest teraz dostępne dla klientów - grzecznie odpowiedziała.
Za czasów Boyle piętro to nie były tylko pokoje na wynajem, gdzie można było się przespać i odpocząć. To były też pokoje, w których można było zażyć ukojenia cielesnego i Rain to zapewniała. A że przy okazji dowiedziała się czasem tego i owego, to już była inna kwestia.
Wiedziała, że na pracy w barze i podawaniu piwa, nie zarobi najwięcej. Większa kasa czekała ją na górze, w pokojach, wiedziała więc, że do osiągnięcia swojego celu musi wrócić do swojej dawnej roboty. Parę miesięcy, tyle wystarczyło, żeby już więcej nie musiała nikogo obsługiwać. Jednak przejście tej drogi, miało być ciężkie i bolesne. I nie było żadnego sposobu, aby wykonać tę robotę inaczej.
- Jest dostępne dla klientów, jest też dostępne i dla mnie. Popracujesz dzisiaj, muszę sprawdzić, czy nie wyszłaś z wprawy z podawania piwa - zaśmiał się gardłowo, a na jego twarzy pojawił się zbereźny uśmiech. - Idź na salę, zajmij się gośćmi. A kiedy wyjdę, pokaże ci nowe pokoje.
Rain nie była głupia, wiedziała, co to oznacza. Nie powiedziawszy słowa, odwróciła się i wyszła na salę. Wciągnęła w płuca znajomy zapach, działał na nią uspokajająco. Uśmiechnęła się lekko i podeszła do baru.
Mężczyznę, który nalewał piwo, nie znała. Musiał być jakiś nowy w okolicy, dostał robotę i tak sobie stał za barem, napełniając kufle. Huxley była ciekawa czy jest jedyny tutaj i co wieczór obstawia bar, czy może z kim się zamienia? Spojrzała na niego, starając się określić chociaż wiek.
- Kto zamawiał piwo? - zapytała, siegając po kufle stojące na barze. - Zaniosę.
- Tych dwóch przy drzwiach, jeden ma brązowy kapelusz. Ten w szacie pod obrazem i dzieciak - kiwnął lekko głową w określonym kierunku.
- Długo tu pracujesz? - zapytała, nawet zdobyła się na całkiem uprzejmy ton. - Jestem Rain…
- Huxley? Mogłem się domyślić, pytali tu nie raz nie dwa o ciebie. Twoi… klienci. Zanieś to piwo - mruknął, wracając do nalewania.
Nie tylko właściciel był burakiem, na pierwszy rzut oka wydawało się, że nowy barman również. Czarodziejka nic nie powiedziała, wzięła te cztery kufle i ruszyła do klientów. Pierwszych dwóch facetów nigdy na oczy nie widziała. Strasznie dużo zmian wśród ludzi, to musiała przyznać. Nie wiele z tych twarzy, które dzisiaj siedziały przy stolikach, pamiętała. Albo zmieniły się na tyle, że nie była w stanie ich poznać. Dzieciak wyglądał tak, jakby pierwszy raz miał się napić alkoholu. Dziwnie powąchał piwo i skrzywił się, na co Rain miała ogromną ochotę go zrugać. Piwo w Parszywym zawsze było dobre. Jak można było mieć taki wyraz na twarzy. Ale potem sobie pomyślała, że skoro zmienił się właściciel, to może zmienił się i dostawca beczek z piwem. Jeżeli teraz sprzedają najgorszego sikacza, zamiast porządne piwo, to Huxley powinna chyba jeszcze raz przemyśleć czy warto pakować się w to gówno. Weź potem zmień dostawcę i odbuduj renomę, miała wrażenie, że ogrom ciężkiej pracy ją czeka, kiedy w końcu ten Parszywy trafi w jej chude palce.
Podeszła do mężczyzny pod obrazem, gdy postawiła mu kufel przed nosem, ten uniósł głowę. Poznała w nim swojego starego klienta, który nie tylko spędzał z nią noce na górze, ale też często przesiadywał w barze. On widocznie również ją rozpoznał, ponieważ dostrzegła w jego spojrzeniu ten błysk, gdy udało mu się skojarzyć kobietę, która przed nim stała.
Huxley nie wyglądała tak jak kiedyś. Chociaż można by powiedzieć, że nic się w niej nie zmieniło, to nie była tą starą Rain. Schudła. Na jej głowie pojawiły się pierwsze siwe włosy, a szata, którą nosiła, dużo przeszła. Minie trochę czasu nim wróci do dawnej siebie.
- No, no, no, kogo ja widzę. Myślałem, że przepadłaś. Jak kamień w wodę - rzucił w jej kierunku, przybliżając do siebie kufel piwa, który przed nim postawiła. - Wróciłaś?
- Chyba tak - odpowiedziała szczerze. - Stęskniłam się za swoimi starymi klientami.
Zawsze była odpowiednia pora, aby trochę posłodzić. Nigdy nie było wiadomo, kiedy ten mały gest może uratować ci dupę. Liczyła na to, że jej słowa mężczyźnie się spodobają i, sądząc po jego wyrazie twarzy, nie przeliczyła się. Mężczyzna uśmiechnął się i puścił do niej oczko. Następnie upił łyk ze swojego kufla i wyciągnął gazetę zza pazuchy i otworzył ją na losowej stronie.
Przez połowę popołudnia Rain krzątała się po Parszywym. Kilkakrotnie podawała klientom piwo lub przekąski, jeśli takie zamówili. Spotykając kogoś znajomego, witała się, zapewniała, że wróciła do pracy specjalnie dla swoich klientów i opowiadała zmyśloną historię o swojej podróży. Słuchali jej z niedowierzaniem i śmiejąc się z tego głupca, który zdecydował się zabrać Hux na statek. Przecież baba przynosi pecha. Klienci żartowali sobie, że wróciła nie dla nich, a dlatego że łajba zatonęła, na co Rain jedynie odpowiadała śmiechem.
- Mówcie sobie co chcecie, wiem gdzie byłam i co przeżyłam - i to jedyne zdanie, które było w tej całej historii w stu procentach prawdziwe.
Minęło kilka godzin. Tak jak się spodziewała, z zaplecza wyszedł aktualny właściciel Parszywego Pasażera i spoglądając na nią znacząco, skierował się w stronę schodów kierujących na piętro. Więc i ona odłożyła ścierę na blat baru i niespiesznym krokiem ruszyła za nim. Drzwi do jedynki były otwarte. Weszła, zamykając je za sobą. Wygląd pokoju zmienił się trochę. Nie powiedziałaby, że znacznie. Zmienił się jednak, to prawda. Tylko ciężko było jej powiedzieć co. Kolor ścian, inne łóżko, dodatki? Lekko wzruszyła ramionami, a jej wzrok spoczął na mężczyźnie.
- Chciał pan sprawdzić, czy nie wyszłam z wprawy z podawania piwa - zaczęła. - Żadnego nie wylałam, a starzy klienci wydają się zadowoleni i…
- Pytanie, czy ja będę zadowolony - przerwał jej.
Minął ją i bez zbędnych ceregieli podszedł do drzwi znajdujących się za nią i zamknął je na klucz. Klucz wylądował na komodzie, a on sam zbliżył się do Rain. Czuła od niego zapach papierosów zmieszanych z odorem taniego piwa. Była na tyle doświadczona, żeby nie pokazać na swojej twarzy obrzydzenia, które czuła wewnątrz. Właściciel nachylił się nad nią, będąc od niej o około głowę wyższy, nie miał z tym większych problemów. Następnie złapał ją za podbródek i uniósł do góry, tak by być pewnym, że Rain patrzy na niego, gdy mówi.
- Nie wiem, na jakich zasadach pracowałaś tu, gdy ten starzec Boyle tu rządził i nie licz na nie. Pracujesz teraz dla mnie, na moich zasadach i warunkach. Jeśli tylko przestaniesz mi się podobać, to wylatujesz. Obsługujesz klientów, podajesz piwo, zajmujesz się barem, kiedy trzeba. Nie licz na specjalne traktowanie, bo wiem, że miałaś swoje względy u starej szefowej - warknął, jakby strasznie go to złościło. - Teraz ja tu jestem szefem. Rozumiesz?
- Oczywiście - odpowiedziała od razu.
Chociaż gdyby mogła, z chęcią naplułaby mu w twarz za obrażanie jej starych pracodawców. Oczywiście, że miała u nich swoje względy. Dla Pani Boyle była wręcz jak córka. Miała swoje obowiązki, ale miała też i swoje przywileje. Pytanie teraz, czy traktował ją tak dlatego, że wiedział kim była dla tego miejsca?
Po rozmowie nie wrócili od razu na salę. Tego wieczora Huxley musiała udowodnić, że nie tylko nie zapomniała, jak podaje się kufle piwa, ale także czy nie zapomniała jak odpowiednio zadowolić swoich klientów. Właściciel był tym, który przeprowadził kontrolę jakości, a skoro nie wyrzucił kobiety za drzwi na zbity pysk, to chyba nie wyszła z wprawy.
Za dzisiejszy dzień w pracy dostała nawet od razu wypłatę. I wróciła do Parszywego, pojawiała się regularnie i pracowała. Jak kiedyś. Spiskując, matacząc i zbierając haki, aby w przyszłości zostać Panią tego miejsca.
zt
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Strona 21 z 21 • 1 ... 12 ... 19, 20, 21
Sala główna
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki :: Parszywy Pasażer