Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki :: Parszywy Pasażer
Sala główna
Strona 20 z 21 • 1 ... 11 ... 19, 20, 21
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Sala główna
Ku brzegom angielskim już ruszać nam pora, i smak waszych ust, hiszpańskie dziewczyny, w noc ciemną i złą nam będzie się śnił... Zabłysną nam bielą skał zęby pod Dover i znów noc w kubryku wśród legend i bajd...
W tawernie już od wejścia czuć przejmujący swąd nade wszystko męskiego potu, a w drugiej kolejności - męskiego moczu. Silny zapach alkoholi drażniąco przesyca powietrze, skądinąd wyczuć można również nuty aromatów zgniłych ryb. Huk pijackich przyśpiewek dominuje nad wszechobecnym gwarem - prawie nie słychać przechwalającego się przy szynku mężczyzny, który opowiada o swojej ostatniej batalii, w której rzekomo wypatroszył morskiego smoka, mało kto zwraca uwagę na marynarzy tłukących się po mordach po przeciwległej ścianie. Zrezygnowany barman dekadencko przeciera brudną szklankę brudną szmatą, spode łba łypiąc na drzwi, które właśnie otworzyłeś...
W tawernie już od wejścia czuć przejmujący swąd nade wszystko męskiego potu, a w drugiej kolejności - męskiego moczu. Silny zapach alkoholi drażniąco przesyca powietrze, skądinąd wyczuć można również nuty aromatów zgniłych ryb. Huk pijackich przyśpiewek dominuje nad wszechobecnym gwarem - prawie nie słychać przechwalającego się przy szynku mężczyzny, który opowiada o swojej ostatniej batalii, w której rzekomo wypatroszył morskiego smoka, mało kto zwraca uwagę na marynarzy tłukących się po mordach po przeciwległej ścianie. Zrezygnowany barman dekadencko przeciera brudną szklankę brudną szmatą, spode łba łypiąc na drzwi, które właśnie otworzyłeś...
Możliwość gry w czarodziejskie oczko, darta, kościanego pokera
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:27, w całości zmieniany 1 raz
Uniósł do góry kufel piwa w stronę Zlaty i upił spory łyk. Piwo nie smakowało i śmierdziało starą ścierą, skrzywił się wymownie.
-Zaorać tak… - Zgodził się patrząc z obrzydzeniem na siki jakie miał w swoim kuflu, a potem spojrzał na barmana. -Wiem, że trwa wojna i ogólnie z dostawami jest coraz gorzej, ale poważnie, nie macie własnych przemytników? - Barman spojrzał na niego spode łba jakby chciał Kennethowi dać ścierą po łapach jak jeszcze raz zda tego typu pytanie. Pierwszy uznał, że nie ma co drążyć tematu i wrócił spojrzeniem ciemnych oczu ku Zlacie.
-Cholera wie. - Wzruszył ramionami. -Chyba co tydzień nowy właściciel, bo co chwila jakiegoś zmieniają bo daje chujowe piwo! - Wskazał dłonią na barmana, w którym zaczynało się gotować niczym w garnku postawionym nad ogniem. Pociągnął znów z kufla ignorując smak i zapach co było dość ciężkie. Nawet marynarz taki jak on, który bywał w różnych spelunach, miał problem z tym co serwowali w Parszywym. -Może właśnie galeonem należy sypnąć… - Mruknął rozglądając się dookoła siebie. Oparł się o lepiącą się wszystkim co możliwe ladę i wbił spojrzenie w okna, a później w pozbijane byle jak półki, które musiały być ostatnio ofiarą jakieś burdy. Niby jacyś ochotnicy składali to miejsce, ale okazało się że na marne, Parszywy stał się typową speluną. -Dobrze by było mieć takie miejsce… - Pomysł nie wydawał się taki głupi. Paniczyk dał mu ostatnio ostro popalić, a Kenneth się ledwo wyłgał. Teraz będzie mu tylko ciężej, ale coś czuł pod skórą, że niedługo będzie musiał pożegnać się z pływaniem na “Brzasku”. Miał dwie opcje, zdobyć własny statek lub stać się szczurem portowym. Wątpił aby po referencjach od Rosiera udało mu się zatrudnić na jakimkolwiek statku. Należało zacząć od nowa wyznaczać swoją ścieżkę i choć morze wzywało, tak nie miał zamiaru pływać w nim wpław. Syrenom mogłoby się to nie spodobać albo spodobać aż za bardzo. -Pomyśl tylko, mieć to wszystko dla siebie. - Rozłożył ramiona jakby chciał objąć knajpę ramionami i zmieścić ją w swoich objęciach, tak jak mieściła się w nich ostatnio Nora. A wcześniej sama Zlata, której posłał teraz bezczelny uśmiech rzucający wyzwaniem. -Ty już byś to miejsce ustawiła do pionu, co?
-Zaorać tak… - Zgodził się patrząc z obrzydzeniem na siki jakie miał w swoim kuflu, a potem spojrzał na barmana. -Wiem, że trwa wojna i ogólnie z dostawami jest coraz gorzej, ale poważnie, nie macie własnych przemytników? - Barman spojrzał na niego spode łba jakby chciał Kennethowi dać ścierą po łapach jak jeszcze raz zda tego typu pytanie. Pierwszy uznał, że nie ma co drążyć tematu i wrócił spojrzeniem ciemnych oczu ku Zlacie.
-Cholera wie. - Wzruszył ramionami. -Chyba co tydzień nowy właściciel, bo co chwila jakiegoś zmieniają bo daje chujowe piwo! - Wskazał dłonią na barmana, w którym zaczynało się gotować niczym w garnku postawionym nad ogniem. Pociągnął znów z kufla ignorując smak i zapach co było dość ciężkie. Nawet marynarz taki jak on, który bywał w różnych spelunach, miał problem z tym co serwowali w Parszywym. -Może właśnie galeonem należy sypnąć… - Mruknął rozglądając się dookoła siebie. Oparł się o lepiącą się wszystkim co możliwe ladę i wbił spojrzenie w okna, a później w pozbijane byle jak półki, które musiały być ostatnio ofiarą jakieś burdy. Niby jacyś ochotnicy składali to miejsce, ale okazało się że na marne, Parszywy stał się typową speluną. -Dobrze by było mieć takie miejsce… - Pomysł nie wydawał się taki głupi. Paniczyk dał mu ostatnio ostro popalić, a Kenneth się ledwo wyłgał. Teraz będzie mu tylko ciężej, ale coś czuł pod skórą, że niedługo będzie musiał pożegnać się z pływaniem na “Brzasku”. Miał dwie opcje, zdobyć własny statek lub stać się szczurem portowym. Wątpił aby po referencjach od Rosiera udało mu się zatrudnić na jakimkolwiek statku. Należało zacząć od nowa wyznaczać swoją ścieżkę i choć morze wzywało, tak nie miał zamiaru pływać w nim wpław. Syrenom mogłoby się to nie spodobać albo spodobać aż za bardzo. -Pomyśl tylko, mieć to wszystko dla siebie. - Rozłożył ramiona jakby chciał objąć knajpę ramionami i zmieścić ją w swoich objęciach, tak jak mieściła się w nich ostatnio Nora. A wcześniej sama Zlata, której posłał teraz bezczelny uśmiech rzucający wyzwaniem. -Ty już byś to miejsce ustawiła do pionu, co?
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
-Pewnie się skończyli... - krzywię się. - Przez ten listopadowy rozpierdol, już mało kto chce mieć cokolwiek wspólnego z tą dziurą.
W końcu dostaje piwo. Przez cały czas uważnie przyglądałam się, czy "parszywy" barman w ramach zemsty za napierdalanie na niego nie napluje mi do kufla, albo się do niego nie zeszcza.
Miał szczęście, że nie odważył się tego zrobić. Musiałby wtedy przygotować się na to, że kufel ten znalazłby się w jego dupie.
-Wiadomo, samemu przytulić beczuszkę jest o wiele przyjemniej, niż dzielić się nią z jakimiś tam nędznymi klientami. - odpowiadam ironicznym grymasem i pije tego nieszczęsnego szczocha. Jestem już trochę wstawiona i to pomaga mi nie zrzygać się lepką ławę. Trochę liczyłam, że barman się złamie i spróbuje dać nam w pysk. Oh, jak dawno nie uczestniczyłam w porządnej karczemnej bójce!
Kenneth wyraźnie odpłynął. Że niby kupić ten burdel? Serio?
Już na pierwszy rzut oka byłam w stanie policzyć, ile galeonów trzeba by było w to gówno włożyć, żeby ponownie stało się… no dobra, nie diamentem, ale czymś mniej obleśnym niż jest teraz.
-I co byś zrobił, gdybyś to miał? - unoszę brew. - Tylko nie mów, że uczciwy biznes, bo nie uwierzę.
Śmieje się pod nosem i pije dalej.
Dobre sobie. Kupić knajpę.
Jakbym nie miała w co galeonów inwestować.
No bo po co mi takie miejsce? Miejscówka ma chujową reputację, bo oprócz stałych klientów, mało kto się tu chodzi. Wszyscy się boją, że znowu ktoś wjedzie i zrobi rozpierdol - widać, że interes upada.
Kurwa mać. Tak. To jest myśl.
Idealne miejsce na pierwszą miejscówkę. Mały zalążek wielkiej sieci, jaka planowałam upleść w tym mieście.
Już nie zerkam drwiąco na mojego towarzysza od picia. Uśmiecham się lekko, bo jestem już w stanie sobie wyobrazić perspektywy, jakie może dać mi to miejsce.
-A żebyś wiedział. - odruchowo dumnie unoszę podbródek. - Tylko, widzisz, jest pewien problem. Żeby to miejsce jakoś ogarnąć, to nie wystarczy trochę sypnąć złotem. Tu jest wchuj roboty.
Kiedy wstrzymuje oddech, piwo nie smakuję jak ściera do podłogi. To mój mały trik, jak się najebać nawet najpodlejszym z alkoholi.
-Ale jeśli masz trochę luźnego złota i chęć, aby mieć mały kąt dla siebie i swoich biznesów, to możemy się dogadać.
Bo przecież piorun nigdy nie uderza dwa razy w to samo miejsce.
W końcu dostaje piwo. Przez cały czas uważnie przyglądałam się, czy "parszywy" barman w ramach zemsty za napierdalanie na niego nie napluje mi do kufla, albo się do niego nie zeszcza.
Miał szczęście, że nie odważył się tego zrobić. Musiałby wtedy przygotować się na to, że kufel ten znalazłby się w jego dupie.
-Wiadomo, samemu przytulić beczuszkę jest o wiele przyjemniej, niż dzielić się nią z jakimiś tam nędznymi klientami. - odpowiadam ironicznym grymasem i pije tego nieszczęsnego szczocha. Jestem już trochę wstawiona i to pomaga mi nie zrzygać się lepką ławę. Trochę liczyłam, że barman się złamie i spróbuje dać nam w pysk. Oh, jak dawno nie uczestniczyłam w porządnej karczemnej bójce!
Kenneth wyraźnie odpłynął. Że niby kupić ten burdel? Serio?
Już na pierwszy rzut oka byłam w stanie policzyć, ile galeonów trzeba by było w to gówno włożyć, żeby ponownie stało się… no dobra, nie diamentem, ale czymś mniej obleśnym niż jest teraz.
-I co byś zrobił, gdybyś to miał? - unoszę brew. - Tylko nie mów, że uczciwy biznes, bo nie uwierzę.
Śmieje się pod nosem i pije dalej.
Dobre sobie. Kupić knajpę.
Jakbym nie miała w co galeonów inwestować.
No bo po co mi takie miejsce? Miejscówka ma chujową reputację, bo oprócz stałych klientów, mało kto się tu chodzi. Wszyscy się boją, że znowu ktoś wjedzie i zrobi rozpierdol - widać, że interes upada.
Kurwa mać. Tak. To jest myśl.
Idealne miejsce na pierwszą miejscówkę. Mały zalążek wielkiej sieci, jaka planowałam upleść w tym mieście.
Już nie zerkam drwiąco na mojego towarzysza od picia. Uśmiecham się lekko, bo jestem już w stanie sobie wyobrazić perspektywy, jakie może dać mi to miejsce.
-A żebyś wiedział. - odruchowo dumnie unoszę podbródek. - Tylko, widzisz, jest pewien problem. Żeby to miejsce jakoś ogarnąć, to nie wystarczy trochę sypnąć złotem. Tu jest wchuj roboty.
Kiedy wstrzymuje oddech, piwo nie smakuję jak ściera do podłogi. To mój mały trik, jak się najebać nawet najpodlejszym z alkoholi.
-Ale jeśli masz trochę luźnego złota i chęć, aby mieć mały kąt dla siebie i swoich biznesów, to możemy się dogadać.
Bo przecież piorun nigdy nie uderza dwa razy w to samo miejsce.
Zlata Raskolnikova
Zawód : Komornik i najemniczka po godzinach
Wiek : 37
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Wisi mi kto wisi na latarni
A kto o nią się opiera
A kto o nią się opiera
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półgoblin
Nieaktywni
Barman patrzył na nich jak na karaluchy, a musiał mieć ciągle taką minę skoro prowadził ten przybytek. Robactwa musiało być tu co niemiara, a pluskwy najmniejszym problemem. Weź idź teraz na pięterko kiedy masz świadomość, że zara dupę pogryzą jakie robaki. Na statku było czyściej niż tutaj. Byli czarodziejami do jasnej cholery mogli posprzątać albo chociaż się postarać.
Patrzył jak Zlata stara się nie zwrócić zawartości kufla na podłogę ubarwiając o swój wkład aktualny wystrój knajpy.
-Na uczciwych nikt się nie wzbogacił. - Rzucił wymowne spojrzenie Zlacie i zastukał na wpół opróżnionym kuflem w blat. O dziwo barman rzucił się aby uzupełnić mu kufel. -Wara od mojego kufla, żołądek mi jeszcze miły. - Powstrzymał mężczyznę i zabrał naczynie. Nie miał zamiaru więcej tych szczochów pić niż musiał. W tym momencie dostrzegł jak kpiące spojrzenie pół goblinki zaczyna się zmieniać. Jak w jej głowie zakiełkowała myśl, a Pierwszy uśmiechnął się triumfalnie wręcz bezczelnie zadowolony z siebie.
-Ha! Czyli nie głupia myśl. - Skomentował i rozsiadł się wygodniej niczym panisko. Wyobrażał sobie jak ten przybytek pod ich rządami zmienia się i zaczyna przynosić niezłe dochody. Posiadanie knajpy i to takiej w porcie mogło z czasem mu się opłacić, nawet jak weźmie na to pożyczkę. Przekręcił lekko głowę i zaśmiał się słysząc nagłą zmianę postawy kobiety. Wyciągnął skręta by podać go towarzyszce, a potem wsadził sobie drugiego w kącik ust. Odpalił sztormówkę i podał ognia Zlacie, a na koniec odpalił swojego. -Trochę złota się zajdzie. Nie musimy teraz, speluna raczej nigdzie nie ucieknie i raczej nie ma zbyt wielu chętnych do jej kupna. Mam rację? - Pytanie skierował do barmana, który zdawał się ignorować ich rozmowę, ale niemrawo kiwnął głową. -Ot, to jest jakaś myśl.
Wypuścił kłębek dymu i zaciągnął się ponownie i dość mocno. Dym niskiej jakości tytoniu drażnił w gardle i drapał w nosie, ale smakował teraz jak zwycięstwo. Wyciągnął skręta i zapił tanim piwem, które teraz nie smakowało aż tak źle. -Miała byś swój kącik do prowadzenia interesów. I to całkiem niezły. Tylko trzeba ocenić… fachowo… stan reszty pomieszczeń. - Kolejny kłębek dymu poleciał ku górze.
Patrzył jak Zlata stara się nie zwrócić zawartości kufla na podłogę ubarwiając o swój wkład aktualny wystrój knajpy.
-Na uczciwych nikt się nie wzbogacił. - Rzucił wymowne spojrzenie Zlacie i zastukał na wpół opróżnionym kuflem w blat. O dziwo barman rzucił się aby uzupełnić mu kufel. -Wara od mojego kufla, żołądek mi jeszcze miły. - Powstrzymał mężczyznę i zabrał naczynie. Nie miał zamiaru więcej tych szczochów pić niż musiał. W tym momencie dostrzegł jak kpiące spojrzenie pół goblinki zaczyna się zmieniać. Jak w jej głowie zakiełkowała myśl, a Pierwszy uśmiechnął się triumfalnie wręcz bezczelnie zadowolony z siebie.
-Ha! Czyli nie głupia myśl. - Skomentował i rozsiadł się wygodniej niczym panisko. Wyobrażał sobie jak ten przybytek pod ich rządami zmienia się i zaczyna przynosić niezłe dochody. Posiadanie knajpy i to takiej w porcie mogło z czasem mu się opłacić, nawet jak weźmie na to pożyczkę. Przekręcił lekko głowę i zaśmiał się słysząc nagłą zmianę postawy kobiety. Wyciągnął skręta by podać go towarzyszce, a potem wsadził sobie drugiego w kącik ust. Odpalił sztormówkę i podał ognia Zlacie, a na koniec odpalił swojego. -Trochę złota się zajdzie. Nie musimy teraz, speluna raczej nigdzie nie ucieknie i raczej nie ma zbyt wielu chętnych do jej kupna. Mam rację? - Pytanie skierował do barmana, który zdawał się ignorować ich rozmowę, ale niemrawo kiwnął głową. -Ot, to jest jakaś myśl.
Wypuścił kłębek dymu i zaciągnął się ponownie i dość mocno. Dym niskiej jakości tytoniu drażnił w gardle i drapał w nosie, ale smakował teraz jak zwycięstwo. Wyciągnął skręta i zapił tanim piwem, które teraz nie smakowało aż tak źle. -Miała byś swój kącik do prowadzenia interesów. I to całkiem niezły. Tylko trzeba ocenić… fachowo… stan reszty pomieszczeń. - Kolejny kłębek dymu poleciał ku górze.
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
-Na uczciwych to się państwo wzbogaca. - mamroczę, a słowo “państwo” łączy się ze smakiem tak zwanego piwa, czyli zarzyganej szmaty. Może to jest właśnie klucz do zrozumienia tego, czemu w Parszywym jest obecnie tak gównianie?
Barman chyba nie wiedział, co zrobić z tak wytworną klientelą, jak my. Póki nie próbuje sprowadzić tu psów, to będziemy dla niego mili w miarę naszych możliwości.
-A no, niegłupia. - uśmiecham się do Kennetha, który chyba już sobie wyobraził, że knajpa należy do niego. Nie mogłam się powstrzymać i aż parsknęłam śmiechem.
Zazwyczaj nie biorę wspólników do biznesu. Bo trzeba się z nimi przepychać, patrzeć na ręce, czy nie próbują wbić sztyletu w plecy albo podprowadzić hajs. Teraz tutaj sytuacja była inna. Bez wspólników porządne interesy nigdy nie ruszą, a ja będę skazana na nakurwianie na zlecenie do końca świata.
-Dogadamy się, co kiedy i jak. No i zawsze można zasugerować tutejszym pracownikom, tak na wszelki wypadek, że bardziej opłaci im się odstraszenie innych chętnych, jeśli tacy się pojawią. - opieram głowę na dłoniach, wbijając spojrzenie w nieszczęsnego barmana. - Bo zawiedziony inwestor, to wkurwiony inwestor.
Koleś chyba zrozumiał, jakie ma rozkazy na najbliższy czas.
-Znam się na budynkach. - mówię, zaciągając się dymem. - Jestem kobietą o wielu talentach, przyjacielu.
Architektura zawsze mnie interesowała. Jeszcze w szkole myślałam, że będę tworzyć piękne bezpieczne domy, ale cały mój misterny plan poszedł się jebać. Teraz wiedza o budynkach przydaje mi się w pracy oficjalnej, żeby robić wyceny… oraz w tej nieoficjalnej - aby przygotowywać włamy.
-Rzucę sobie na to okiem, posprawdzam na spokojnie. Po co szukać i bulić za specjalistę, kiedy możemy zrobić to w naszym miłym wąskim gronie? - trzymając papierosa w ustach, przeciągam się, aż coś przyjemnie mi chrupnęło w kręgosłupie.
-A co ty na to, żeby sobie teraz tu pooglądać wszystko? Poprosimy jakąś miłą panią, żeby nas tu oprowadziła po przybytku. Za drobną opłatą, oczywiście.
Usta same ułożyły się w dwuznacznym uśmiechu.
-Koniecznie musimy sprawdzić też, czy tutejsze meble są odpowiednio wytrzymałe.
Barman chyba nie wiedział, co zrobić z tak wytworną klientelą, jak my. Póki nie próbuje sprowadzić tu psów, to będziemy dla niego mili w miarę naszych możliwości.
-A no, niegłupia. - uśmiecham się do Kennetha, który chyba już sobie wyobraził, że knajpa należy do niego. Nie mogłam się powstrzymać i aż parsknęłam śmiechem.
Zazwyczaj nie biorę wspólników do biznesu. Bo trzeba się z nimi przepychać, patrzeć na ręce, czy nie próbują wbić sztyletu w plecy albo podprowadzić hajs. Teraz tutaj sytuacja była inna. Bez wspólników porządne interesy nigdy nie ruszą, a ja będę skazana na nakurwianie na zlecenie do końca świata.
-Dogadamy się, co kiedy i jak. No i zawsze można zasugerować tutejszym pracownikom, tak na wszelki wypadek, że bardziej opłaci im się odstraszenie innych chętnych, jeśli tacy się pojawią. - opieram głowę na dłoniach, wbijając spojrzenie w nieszczęsnego barmana. - Bo zawiedziony inwestor, to wkurwiony inwestor.
Koleś chyba zrozumiał, jakie ma rozkazy na najbliższy czas.
-Znam się na budynkach. - mówię, zaciągając się dymem. - Jestem kobietą o wielu talentach, przyjacielu.
Architektura zawsze mnie interesowała. Jeszcze w szkole myślałam, że będę tworzyć piękne bezpieczne domy, ale cały mój misterny plan poszedł się jebać. Teraz wiedza o budynkach przydaje mi się w pracy oficjalnej, żeby robić wyceny… oraz w tej nieoficjalnej - aby przygotowywać włamy.
-Rzucę sobie na to okiem, posprawdzam na spokojnie. Po co szukać i bulić za specjalistę, kiedy możemy zrobić to w naszym miłym wąskim gronie? - trzymając papierosa w ustach, przeciągam się, aż coś przyjemnie mi chrupnęło w kręgosłupie.
-A co ty na to, żeby sobie teraz tu pooglądać wszystko? Poprosimy jakąś miłą panią, żeby nas tu oprowadziła po przybytku. Za drobną opłatą, oczywiście.
Usta same ułożyły się w dwuznacznym uśmiechu.
-Koniecznie musimy sprawdzić też, czy tutejsze meble są odpowiednio wytrzymałe.
Zlata Raskolnikova
Zawód : Komornik i najemniczka po godzinach
Wiek : 37
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Wisi mi kto wisi na latarni
A kto o nią się opiera
A kto o nią się opiera
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półgoblin
Nieaktywni
-Ty się śmiejesz teraz, ale w tym państwie nie da się inaczej. - Obecna władza wspierała tylko jednych, a jakoś Kenneth nie wierzył, że kolejna coś zmieni. -Nawet jak ten wózek się wywróci, to nowi nie będą lepsi. - W kościach czuł, że gdyby obecni zostali obaleni to nowi uwzięli by się na wszystkich czystokrwistych. Na jego pech, miał czystą krew i to jeszcze szlachecką, psia ich mać. Należało się jakoś ustawić i to teraz, bo później może być za późno. Barman już nie ukrywał, że jawnie się przysłuchuje ich rozmowie, być może uświadamiał sobie, że jest w obecności przyszłych właścicieli tego jakże zacnego przybytku. -Już nie raz te talenty pokazywałaś. - Wyszczerzył zęby w bezczelnym uśmiechu, który pasował do jego aparycji. Zaciągnął się mocniej dymem, który zaczął ich otulać kiedy tak spokojnie snuli plany. Jeszcze przed chwilą pomysł ten zakrawało o głupotę i skrajne szaleństwo, ale teraz pomysł nie wydawał się zły. Kenneth potrzebował jeszcze jednego, zaufanego punktu zrzutu towarów, a gdzie nie lepiej jak portowej knajpie?
-Ty! - Zwrócił się do barmana. - Pójdziemy obejrzeć pomieszczenia. - Wyciągnął zza pazuchy monetę i rzucił w stronę mężczyzny, a ten nadspodziewanie sprawnie ją pochwycił i obejrzał w brudnych palcach dokładnie. Gdy oględziny przebiegły pomyślnie kiwnął głową, a Kenneth zeskoczył ze swojego stołka trzymając skręta w kąciku ust. -Zapraszamy na salony. - Ukłonił się teatralnie Zlacie i przy tym parsknął śmiechem. Zabierając pęk kluczy od barmana ruszył schodami na pierwsze piętro gdzie mieściły się pokoje gościnne. - To zobaczmy jak bardzo sparszywiało to miejsce. - Włożył pierwszy klucz w dziurę i otworzył z cichym skrzypieniem zawiasów drzwi. Zajrzeli do środka. Fernsby spodziewał się stada karaluchów, które będą uciekać jak tylko ktoś wejdzie, ale na szczęście nic takiego nie miało miejsca. W środku znajdowało się łóżko z metalową ramą, wysłużonym materacem, stolik z gotowalnią oraz szafa. Nic wyszukanego, ale na tyle, że można było przespać się w spokoju.
-O kurwa. - Mruknął kiedy podszedł bliżej łóżka i zobaczył na materacu całą kolonię pluskiew. -Na statku jest czysto, a tutaj już pierwszy materac do palenia.
Oczami wyobraźni widział całe ciało pogryzione przez te małe robale.
-Ty! - Zwrócił się do barmana. - Pójdziemy obejrzeć pomieszczenia. - Wyciągnął zza pazuchy monetę i rzucił w stronę mężczyzny, a ten nadspodziewanie sprawnie ją pochwycił i obejrzał w brudnych palcach dokładnie. Gdy oględziny przebiegły pomyślnie kiwnął głową, a Kenneth zeskoczył ze swojego stołka trzymając skręta w kąciku ust. -Zapraszamy na salony. - Ukłonił się teatralnie Zlacie i przy tym parsknął śmiechem. Zabierając pęk kluczy od barmana ruszył schodami na pierwsze piętro gdzie mieściły się pokoje gościnne. - To zobaczmy jak bardzo sparszywiało to miejsce. - Włożył pierwszy klucz w dziurę i otworzył z cichym skrzypieniem zawiasów drzwi. Zajrzeli do środka. Fernsby spodziewał się stada karaluchów, które będą uciekać jak tylko ktoś wejdzie, ale na szczęście nic takiego nie miało miejsca. W środku znajdowało się łóżko z metalową ramą, wysłużonym materacem, stolik z gotowalnią oraz szafa. Nic wyszukanego, ale na tyle, że można było przespać się w spokoju.
-O kurwa. - Mruknął kiedy podszedł bliżej łóżka i zobaczył na materacu całą kolonię pluskiew. -Na statku jest czysto, a tutaj już pierwszy materac do palenia.
Oczami wyobraźni widział całe ciało pogryzione przez te małe robale.
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
-Wiadomo. Żeby coś porządnie działało, to trzeba wychodzić poza schematy. Ale takie rzeczy to tylko w marzeniach. - nie lubię gadać o polityce, ale co prawda, to prawda. Jedni skrzywieni na punkcie budowania nowego świata, gdzie wszystkich innych, ot takich jak ja, trzeba zajebać… A drudzy nie lepsi. Chyba, kurwa, nigdy nie byli pod ostrzałem mugolskiej broni, albo nie czytali gazet, gdzie pokazywali, jak jeden ładunek wybuchowy wysadził całe miasto gdzieś w odległej Japonii.
-Skarbeńku, ja mam jeszcze wiele innych talentów, których nawet nie jesteś w stanie sobie wyobrazić. - odpowiadam mu z podobnym bezczelnym uśmiechem na ustach, jakbym była lustrem. Oczywiście, że nie blefowałam. Kenneth na bank nie wiedział, że potrafię bardzo dobrze krępować ludzi przy pomocy kawałka zwykłego sznurka oraz robić przepyszne sery.
Mogłabym mu pokazać też inne rzeczy, niebędące wyczynami kulinarnymi… Może uda się coś zorganizować, kiedy w końcu wyruszymy na zwiedzanie naszego własnego przyszłego lokalu - powiedzmy - gastronomicznego? Kiedy tylko moneta rzucona przez mojego przyjaciela trafia wreszcie w lepkie rączki barmana, dostajemy klucze i już możemy robić, co tylko nam się podoba.
-Lordzie Fernsby, byłabym wielce zaszczycona, gdybyś mi towarzyszył w tej fascynującej podróży. - odpowiadam teatralnie, nieudolnie symulując szlachecki akcent i podając brunetowi dłoń. Kompletnie nie wiem, czy tak się robi na salonach, ale chuj tam.
Pierwsza rzecz, jaka rzuca się w oczy, to stan budynku - wszystko w tej budzie trzeszczało, jakby zaraz miało pierdyknąć i rozpaść się na miliony wykałaczek.
-Trzeba by również stropy tu posprawdzać, bo nie wygląda to ciekawie. A jeszcze w dupę jebane schody... - marudzę pod nosem.
Sypialnia, do której weszliśmy, była prosta i nudna. Gdyby tylko nie materac, który wyglądał, jakby oddychał albo samoistnie wibrował.
Kurwa, to całkiem zajebisty motyw na biznes - sprzedawać magiczne wibrujące materace. Muszę kiedyś się nad tym bardziej zastanowić.
-Dobra. Jeśli ten leci do wyjebania, to prawdopodobnie inne również są zainfekowane. Czyli dokupić materace… A wiesz co? Pierdolić materace. Jebnie się porządny siennik i będzie cacy. I tanio.
Ponownie rozejrzałam się po pomieszczeniu.
-Ty, ciekawe, czy mają tu taki pokój, no wiesz… luksusowy? Taki dla specjalnych gości. Może tam będzie lepiej. Masz tam co przy tych kluczach napisane?
-Skarbeńku, ja mam jeszcze wiele innych talentów, których nawet nie jesteś w stanie sobie wyobrazić. - odpowiadam mu z podobnym bezczelnym uśmiechem na ustach, jakbym była lustrem. Oczywiście, że nie blefowałam. Kenneth na bank nie wiedział, że potrafię bardzo dobrze krępować ludzi przy pomocy kawałka zwykłego sznurka oraz robić przepyszne sery.
Mogłabym mu pokazać też inne rzeczy, niebędące wyczynami kulinarnymi… Może uda się coś zorganizować, kiedy w końcu wyruszymy na zwiedzanie naszego własnego przyszłego lokalu - powiedzmy - gastronomicznego? Kiedy tylko moneta rzucona przez mojego przyjaciela trafia wreszcie w lepkie rączki barmana, dostajemy klucze i już możemy robić, co tylko nam się podoba.
-Lordzie Fernsby, byłabym wielce zaszczycona, gdybyś mi towarzyszył w tej fascynującej podróży. - odpowiadam teatralnie, nieudolnie symulując szlachecki akcent i podając brunetowi dłoń. Kompletnie nie wiem, czy tak się robi na salonach, ale chuj tam.
Pierwsza rzecz, jaka rzuca się w oczy, to stan budynku - wszystko w tej budzie trzeszczało, jakby zaraz miało pierdyknąć i rozpaść się na miliony wykałaczek.
-Trzeba by również stropy tu posprawdzać, bo nie wygląda to ciekawie. A jeszcze w dupę jebane schody... - marudzę pod nosem.
Sypialnia, do której weszliśmy, była prosta i nudna. Gdyby tylko nie materac, który wyglądał, jakby oddychał albo samoistnie wibrował.
Kurwa, to całkiem zajebisty motyw na biznes - sprzedawać magiczne wibrujące materace. Muszę kiedyś się nad tym bardziej zastanowić.
-Dobra. Jeśli ten leci do wyjebania, to prawdopodobnie inne również są zainfekowane. Czyli dokupić materace… A wiesz co? Pierdolić materace. Jebnie się porządny siennik i będzie cacy. I tanio.
Ponownie rozejrzałam się po pomieszczeniu.
-Ty, ciekawe, czy mają tu taki pokój, no wiesz… luksusowy? Taki dla specjalnych gości. Może tam będzie lepiej. Masz tam co przy tych kluczach napisane?
Zlata Raskolnikova
Zawód : Komornik i najemniczka po godzinach
Wiek : 37
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Wisi mi kto wisi na latarni
A kto o nią się opiera
A kto o nią się opiera
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półgoblin
Nieaktywni
Zaśmiał się w głos słysząc o talentach Zlaty, o których nie śmiał wątpić. Widział i doświadczył niektórych z nich. Zorientował się, że ta niepozorna kobieta mogłaby trząść połową Londynu gdyby tylko dać jej możliwość. Pokój, w którym się znaleźli nie zachęcał do siadania na czymkolwiek czy dotykania sprzętu, który się nim znajdował.
-Pewnie tak. - Zgodził się patrząc na materac pełen pluskiew. Ktoś bardzo zdesperowany musiałby chcieć na nim leżeć, a co dopiero korzystać z czyiś uciech cielesnych. On spał na hamakach, łóżko było czymś co traktował jak luksus kiedy wracał do małego domku i mógł przez parę dni odpocząć nim znów spędzał całe dni na statku zajmując się swoją robotą. Zerknął na pęk kluczy, które dzierżył w dłoni i poszukał klucza który mógłby informować do jakiego jest pokoju. Różowa wstążka z koralikiem zdawała się być wskazówką, że to właśnie jest to czego szukali. Wyminął Zlatę wychodząc na korytarz pełen drzwi do pokoi. -Strzelam, że to ten na końcu. - Bo gdzie indziej umiejscowić najlepszy pokój aby nikt nikomu nie przeszkadzał. Podszedł do drzwi i wsunął klucz w zamek. Przekręcił gładko, a coś w środku kliknęło. Pchnął ostrożnie drzwi i wszedł do wnętrza; zagwizdał cicho. -Zlata! To ci się spodoba! - Zawołał i poczekał aż półgoblinka dołączy do niego. W pokoju znajdowało się spore, drewniane łóżko z materacem i pościelą ułożoną w kosteczkę. Oprócz tego okno ozdobione zasłonkami i ciężkimi kotarami teraz złapanymi kokardami. Nie brakowało skrzyni na szpargały oraz szafy, podłoga była wyszorowana, a w kącie stała metalowa wanna oraz gotowalnia. -I to nazywają się warunki. - Podszedł do okna aby przez nie wyjrzeć. Dojrzał ulice Londynu, które nadal były ponure i brudne. Niegdyś radosne i kolorowe miasto przypominało teraz cmentarz. Musieli szukać sobie rozrywek aby choć trochę rozweselić sobie życie. Na szafce nocnej ukrytej w rogu pokoju stała miska, teraz pusta, ale zapewne kiedy przychodzili goście znajdowały się w niej jakieś łakocie albo poczęstunek. Przyjrzał się materacowi, który nie chodził od gromadzących się w nim pluskiew. Zdawało się, że dbano o ten pokój. Uderzył dłonią w jego wierzch spodziewając się, że może jakieś robactwo wylezie, ale pozytywnie się zawiódł kiedy nic się nie wydarzyło. Usiadł na nim krzyżując nogi w kostkach i zakładając ramiona za głowę.
-Wygodne i miękkie. - Skomentował zerkając na goblinkę, po czym poklepał materac obok siebie. -Musisz przetestować. - Uśmiechnął się do niej wymownie.
|zt dla Kennetha
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Kiedy tak łaziliśmy po Parszywym pasażerze, złapałam się na myśli, że tak naprawdę dość mocno się myliłam, jeśli chodzi o to miejsce. Niby syf, smocza ospa, korniki i gówno, a jednak miejsce to miało ukryty potencjał. Dokładnie przyglądałam się konstrukcji budynku, gdzie zostały umieszczone pokoje, ich prawdopodobna wielkość, to, na których ścianach były okna… I wtedy to mnie uderzyło. Parszywy miał cholerne poukrywane zakamarki, może i stare zakurzone przejścia, którymi wymykały się kurwy od swoich klientów albo służyły jako punkty do podsłuchiwania gości. Kto by pomyślał, że to właśnie w porcie i całkowicie przypadkiem człowiek natknie się na prawdziwy skarb!
To miejsce musiało być moje.
No dobra… nasze. Samemu to w tym kraju i w tej sytuacji politycznej to można cały chuj.
-To chodź, sprawdzimy, co tam trzymają- rzuciłam z szerokim uśmiechem i pozwoliłam, aby Kenneth poszedł pierwszy. I tak byłby przy tych drzwiach szybciej, bo zawsze chodzi tak, jakby ktoś go gonił.
Gwizd mojego towarzysza mógł oznaczać tylko jedno - tam, za drzwiami rzeczywiście musi być… coś.
-No pokaż, co tam znalazłeś.
Pokój był wyraźnie w lepszym standardzie niż cała reszta. Ładne zasłony, całkiem solidny kufer… no i ta wielka balia.
-No, no. - pokiwałam głową z uznaniem. - No faktycznie tak to można żyć.
Podeszłam do wanny i zajrzałam do środka.
-Ty patrz, nawet nie pordzewiała i taka, no, niedziurawa. - w myślach już ściągnęłam z siebie ubrania, żeby się zanurzyć w ciepłej wodzie, zmyć z siebie ten cały syf z całego dnia. - Co ty na to, żeby ją…
Podniosłam głowę i w tym samym czasie Kenneth zaproponował mi co innego. Odpowiedziałam tym samym wymownym uśmiechem na jego uśmiech. No przecież nie mogłam mu odmówić.
-No dobra - wymruczałam, podchodząc nieprzyzwoicie blisko. - To zrobimy tak: teraz wyro, a później wanna.
I zanim zdążył rzucić kolejnym chujowymi żarcikiem, chwyciłam go za koszulę, żeby zachłannie pocałować.
/zt
To miejsce musiało być moje.
No dobra… nasze. Samemu to w tym kraju i w tej sytuacji politycznej to można cały chuj.
-To chodź, sprawdzimy, co tam trzymają- rzuciłam z szerokim uśmiechem i pozwoliłam, aby Kenneth poszedł pierwszy. I tak byłby przy tych drzwiach szybciej, bo zawsze chodzi tak, jakby ktoś go gonił.
Gwizd mojego towarzysza mógł oznaczać tylko jedno - tam, za drzwiami rzeczywiście musi być… coś.
-No pokaż, co tam znalazłeś.
Pokój był wyraźnie w lepszym standardzie niż cała reszta. Ładne zasłony, całkiem solidny kufer… no i ta wielka balia.
-No, no. - pokiwałam głową z uznaniem. - No faktycznie tak to można żyć.
Podeszłam do wanny i zajrzałam do środka.
-Ty patrz, nawet nie pordzewiała i taka, no, niedziurawa. - w myślach już ściągnęłam z siebie ubrania, żeby się zanurzyć w ciepłej wodzie, zmyć z siebie ten cały syf z całego dnia. - Co ty na to, żeby ją…
Podniosłam głowę i w tym samym czasie Kenneth zaproponował mi co innego. Odpowiedziałam tym samym wymownym uśmiechem na jego uśmiech. No przecież nie mogłam mu odmówić.
-No dobra - wymruczałam, podchodząc nieprzyzwoicie blisko. - To zrobimy tak: teraz wyro, a później wanna.
I zanim zdążył rzucić kolejnym chujowymi żarcikiem, chwyciłam go za koszulę, żeby zachłannie pocałować.
/zt
Zlata Raskolnikova
Zawód : Komornik i najemniczka po godzinach
Wiek : 37
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Wisi mi kto wisi na latarni
A kto o nią się opiera
A kto o nią się opiera
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półgoblin
Nieaktywni
18 października
Z chwilą w której przekroczył próg Parszywego Pasażera odniósł wrażenie jakby tak właściwie wyszedł tylko na chwilę się odlać. Znajomy swąd drapał nos, a pijacki śmiech mieszał się ze złośliwymi uwagami. Biesiadnicy wydawali się nieco bardziej zmarnowani niż zazwyczaj, lecz wciąż nie przeszkadzało im to grzać tyłków na wyświechtanych taboretach i domawiać więcej rozcieńczonego piwa. Świat mógł się walić, palić, a to miejsce wciąż stało praktycznie w miejscu. Gówna nikt się nie tykał.
Zmierzwił włosy strącając z nich nadmiar deszczówki. Przemoczoną wierzchnią szatę rzucił na oparcie barowego stołka na którym usiadł. Temu samemu staremu barmanowi, tym samym gestem co zwykle zasygnalizował chęć otrzymania kufla. Tu też nic się nie zmieniło. Łypiący spode łba człowiek za ladą wykonał czynność wypełnienia i podstawienia kufla w sposób naturalny i płynny. Bott upił piwa, któremu bliżej było już do źródlinianki o chmielowym aromacie ale to nic. Nikt o zdrowych zmysłach nie przychodził tu dla doznań podniebienia. Matthew nie był wyjątkiem. Podparł się o blat łokciem i od niechcenia rozglądał się po gawędzi. Niektórych znał, innych kojarzył, z częścią nie chciał się widzieć, a z drugą rozpoczynać rozmowy wiedząc, że na dwóch zdaniach i trzech piwach się nie skończy. Nie widział też Rain, lecz z tym się nie śpieszył. Potrzebował teraz trochę szybkich informacji dla rozeznania w sytuacji w Londynie. Jego spojrzenie zostało przyciągnięte przez grono młodych czarodziei wstających od jednego ze stolików w głównej sieni. Wydawali się zawijać. Wśród nich skojarzył jednego chłopaka. Nie znał go ale czasem rzucał mu się w uszy na ulicach, kiedy żebrał rzępoląc na skrzypcach. To było dobre. Siedząc przy barze gwizdną
- Te, cygan, chcesz umoczyć jeszcze dzioba i zyskać galeona? - podniósł pytająco brew, czekając na to aż ten drugi podłapie, że miał na myśli właśnie jego. Podpierając głowę na dłoni, a łokieć o lepki blat patrzył na niego wyczekująco.
Z chwilą w której przekroczył próg Parszywego Pasażera odniósł wrażenie jakby tak właściwie wyszedł tylko na chwilę się odlać. Znajomy swąd drapał nos, a pijacki śmiech mieszał się ze złośliwymi uwagami. Biesiadnicy wydawali się nieco bardziej zmarnowani niż zazwyczaj, lecz wciąż nie przeszkadzało im to grzać tyłków na wyświechtanych taboretach i domawiać więcej rozcieńczonego piwa. Świat mógł się walić, palić, a to miejsce wciąż stało praktycznie w miejscu. Gówna nikt się nie tykał.
Zmierzwił włosy strącając z nich nadmiar deszczówki. Przemoczoną wierzchnią szatę rzucił na oparcie barowego stołka na którym usiadł. Temu samemu staremu barmanowi, tym samym gestem co zwykle zasygnalizował chęć otrzymania kufla. Tu też nic się nie zmieniło. Łypiący spode łba człowiek za ladą wykonał czynność wypełnienia i podstawienia kufla w sposób naturalny i płynny. Bott upił piwa, któremu bliżej było już do źródlinianki o chmielowym aromacie ale to nic. Nikt o zdrowych zmysłach nie przychodził tu dla doznań podniebienia. Matthew nie był wyjątkiem. Podparł się o blat łokciem i od niechcenia rozglądał się po gawędzi. Niektórych znał, innych kojarzył, z częścią nie chciał się widzieć, a z drugą rozpoczynać rozmowy wiedząc, że na dwóch zdaniach i trzech piwach się nie skończy. Nie widział też Rain, lecz z tym się nie śpieszył. Potrzebował teraz trochę szybkich informacji dla rozeznania w sytuacji w Londynie. Jego spojrzenie zostało przyciągnięte przez grono młodych czarodziei wstających od jednego ze stolików w głównej sieni. Wydawali się zawijać. Wśród nich skojarzył jednego chłopaka. Nie znał go ale czasem rzucał mu się w uszy na ulicach, kiedy żebrał rzępoląc na skrzypcach. To było dobre. Siedząc przy barze gwizdną
- Te, cygan, chcesz umoczyć jeszcze dzioba i zyskać galeona? - podniósł pytająco brew, czekając na to aż ten drugi podłapie, że miał na myśli właśnie jego. Podpierając głowę na dłoni, a łokieć o lepki blat patrzył na niego wyczekująco.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Ogarnianie nowego lokum irytowało go bardziej iż sądził, że będzie, bo czuł, że na każdym polu ponosił porażkę. Nie dało się ukryć, że mimo najszczerszych chęci do sprzątania nie był stworzony. Rozumiał, dlaczego kobietom to szło z taką łatwością — on czuł się jakby miał do tego dwie lewe dłonie, o odkrył z niemałym zaskoczeniem. Miał zły humor, wczorajszy dziń prawie cały przespał, a kiedy nie spał leżał i tępo gapił się w ścianę, próbując poukładać codzienność na nowo. Nie mógł poradzić sobie z nawracającą świadomością, że stracił coś ważnego; wybrał to, co trzeba, a nie to, czego pragnął. Niewiele mu zostało do godziny policyjnej i choć nieszczególnie się nią przejmował w Dolinie, czy Ottery, w Londynie nie zamierzał ryzykować. Wciąż był jednak potwornie głodny, kiszki grały mu marsza, bolała go głowa, a piwo w parszywym i tania strawa okazały się najprostszym rozwiązaniem. Mimo głodu, trochę dłubał w jedzeniu nim ostygło i nim zjadł je już nie myśląc o niczym. A kiedy do Parszywego zajrzała zgraja podpitych już młodych czarodziejów o niebrzydkiej aparycji, którzy bardzo ambitnie musieli aspirować do miana portowej socjety, nie miał nic przeciwko by z kartami rozsiedli się przy tym samym stole.
Dopijał piwo, gdy karciane towarzystwo zwijało się ze stolika. Przed nim leżały dwa knuty, które udało mu się szczęśliwie wygrać – nie sądził, by był dobry w karty, nie był nawet pewien czy rozumiał przedstawione przez nieznajomych zasady, a jednak poszło mu gładko. Mówili, że chodzi o kłamanie, nie o szczęście. Pokerową twarz. Ale jemu było wszystko jedno i przez to najprawdopodobniej dopisało mu zaskakując szczęście. Gwizd nie przyciągnął jego uwagi równie łatwo, jak określenie, którego użył wobec niego jakiś nieszczególnie wysoki, a wypakowany, zarośnięty mężczyzna. Na pierwszy rzut oka pomyślał, że mógłby być marynarzem, był dobrze zbudowany, ale zdawało się mu, że miał wszystkie zęby, a słyszał, że szkorbut nie miał litości. Przez chwilę obracał cyklem między palcami, zastanawiając się, czy łatwo go sprowokować.
— Te, zarośnięty, jak coś chcesz to podejdź— odpowiedział mu, nie chcąc chyba ryzykować. Wyglądał jakby się rozmarzył. Albo był już zalany w trupa. Uniósł brew w odpowiedzi, uważnie lustrując go wzrokiem.
Dopijał piwo, gdy karciane towarzystwo zwijało się ze stolika. Przed nim leżały dwa knuty, które udało mu się szczęśliwie wygrać – nie sądził, by był dobry w karty, nie był nawet pewien czy rozumiał przedstawione przez nieznajomych zasady, a jednak poszło mu gładko. Mówili, że chodzi o kłamanie, nie o szczęście. Pokerową twarz. Ale jemu było wszystko jedno i przez to najprawdopodobniej dopisało mu zaskakując szczęście. Gwizd nie przyciągnął jego uwagi równie łatwo, jak określenie, którego użył wobec niego jakiś nieszczególnie wysoki, a wypakowany, zarośnięty mężczyzna. Na pierwszy rzut oka pomyślał, że mógłby być marynarzem, był dobrze zbudowany, ale zdawało się mu, że miał wszystkie zęby, a słyszał, że szkorbut nie miał litości. Przez chwilę obracał cyklem między palcami, zastanawiając się, czy łatwo go sprowokować.
— Te, zarośnięty, jak coś chcesz to podejdź— odpowiedział mu, nie chcąc chyba ryzykować. Wyglądał jakby się rozmarzył. Albo był już zalany w trupa. Uniósł brew w odpowiedzi, uważnie lustrując go wzrokiem.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Patrzył na dzieciaka i szczerze był zaskoczony arogancką postawą. Może kiedyś groźnie zmarszczyłby czoło i powiedział coś sprowadzającego do parteru, lecz teraz kiedy minęło zaskoczenie to pojawiło się rozbawienie. Rechocząc i kiwając niedowierzająco głową poprawił swoją postawę odwracając się do młodzieńca plecami. Nie zamierzał namawiać, nie zamierzał prosić, ani też właściwie zmuszać do brania pieniędzy - to ostatnie wydało mu się nawet wyjątkowo przewrotne.
- Młodzież... - wzruszył bezradnie ramionami patrząc na zblazowanego życiem barmana polerującego brudną szmatka brudne kufle. W jego oczach sam Matt pewnie mógłby uchodzić za młodzież. Ciekawe czy właśnie stąd to podejrzane milczenie.
Bott uważał, że jego oferta była bardziej niż hojna by rozsznurować nie jedne usta zwłaszcza, że nie oczekiwał usłyszeć niczego wyszukanego. A tu proszę, nie dość że chciał się dobrowolnie wykosztować, to jeszcze miał się fatygować. Słońce musiałoby wstać na wschodzie, a niebo zzielenieć.
Jedyne co sobie wziął połowicznie do serca to ocena jego wyglądu. Podrapał się po brodzie z zamyśleniu kontemplując nad tym, czy faktycznie to już czas coś zrobić z tym co miał na twarz. Odchylił kufel w dłoni próbując przyjrzeć się zniekształconemu w szkle odbiciu. Wyglądał jakby z miesiąc spędził na statku bez dostępu do żadnego lustra czy kawałka brzytwy. Przesuną kciukiem po dolnej szczęce. W zasadzie nie było jeszcze tak źle. Po poprawieniu swojej samooceny upił piwa i przesuną spojrzeniem po sali w poszukiwaniu kogoś wyglądającego przystępnie. Nie czuł jednak presji. Jeżeli nie dziś to jutro, jeżeli nie tu to gdzie indziej. Miał jeszcze czas. W ostateczności przejdzie się jeszcze bocznymi uliczkami, może znajdzie po drodze żebraka lub dwóch. Może któryś nie będzie majaczył i nazwie to dniem. Potem wróci do domu, na Nokturn. Cholernie brakowało mu tej dziury. Nigdzie człowiek nie czuje że żyje jak w miejscu, które właściwie nie żyło.
- Młodzież... - wzruszył bezradnie ramionami patrząc na zblazowanego życiem barmana polerującego brudną szmatka brudne kufle. W jego oczach sam Matt pewnie mógłby uchodzić za młodzież. Ciekawe czy właśnie stąd to podejrzane milczenie.
Bott uważał, że jego oferta była bardziej niż hojna by rozsznurować nie jedne usta zwłaszcza, że nie oczekiwał usłyszeć niczego wyszukanego. A tu proszę, nie dość że chciał się dobrowolnie wykosztować, to jeszcze miał się fatygować. Słońce musiałoby wstać na wschodzie, a niebo zzielenieć.
Jedyne co sobie wziął połowicznie do serca to ocena jego wyglądu. Podrapał się po brodzie z zamyśleniu kontemplując nad tym, czy faktycznie to już czas coś zrobić z tym co miał na twarz. Odchylił kufel w dłoni próbując przyjrzeć się zniekształconemu w szkle odbiciu. Wyglądał jakby z miesiąc spędził na statku bez dostępu do żadnego lustra czy kawałka brzytwy. Przesuną kciukiem po dolnej szczęce. W zasadzie nie było jeszcze tak źle. Po poprawieniu swojej samooceny upił piwa i przesuną spojrzeniem po sali w poszukiwaniu kogoś wyglądającego przystępnie. Nie czuł jednak presji. Jeżeli nie dziś to jutro, jeżeli nie tu to gdzie indziej. Miał jeszcze czas. W ostateczności przejdzie się jeszcze bocznymi uliczkami, może znajdzie po drodze żebraka lub dwóch. Może któryś nie będzie majaczył i nazwie to dniem. Potem wróci do domu, na Nokturn. Cholernie brakowało mu tej dziury. Nigdzie człowiek nie czuje że żyje jak w miejscu, które właściwie nie żyło.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Patrzył na niego przez dłuższy czas, uważnie i oceniająco, kiedy mężczyzna zarechotał, odwracając się do niego plecami. Wtedy też przeniósł wzrok na barmana, a potem gdzieś w bok, jakby to nie miało najmniejszego znaczenia, jakby go to nie obchodziło Zaczepiano go tak, choć zazwyczaj bez gestu. Pamiętał jednak dobrze, kiedy ledwie odrastał od ziemi, a podobnym tonem i w podobnym sformułowaniu wołano go, by rozniósł gazety po kilku ulicach, by dostarczył prędko wiadomość lub pakunek, gdy nie opłacało się fatygować. Dziecięca usługa była tańsza, dziecko łatwo było zastraszyć, przekonać do wypełnienia zadania. On to robił bez buty wymalowanej na twarzy; gdy był mały był bardziej zaradny niż teraz, nie znając smaku dumy i litości. Dziś nie przebierał w ofertach, mimo to dziś pokusił się na luksus — którego nie miał — odrzucenia propozycji nim nawet ją usłyszał. A potem dotarło do niego, że trzy dni wcześniej porzucił pracę, gdy oszczędności się skończą każdy knut będzie ważny. Zawsze to wiedział, zawsze potrafił to zrozumieć, a teraz? Teraz patrzył tępo w ścianę pogrążony we własnej beznadziei i nieszczęściu. Czuł się tak jakby coś roztrzaskało mu serce, a to nie pozwalało mu myśleć.
Niezbyt późno jednak pojął, że lekkomyślnie postąpił. Już zapomniał jak żyło się w Londynie, jak wyglądały relacje między ludźmi, za co dostawało się złoto, na jakich warunkach szły zlecenia, jak można było na kradzieżach przetrwać. Ostatnie pół roku żył niemalże w luksusie. Zsunął się ze stołka i potrzeb do jegomościa, który go zaczepiał. Niemiło, to zawsze było niemiłe, kiedy tak ich wołali, ale umiał o tym nie myślec. Wgramolił się na stołek obok zarośniętego mężczyzny i wbił w niego wzrok, nic nie mówiąc. Przyszedł z pewnego rodzaju pokorą zignorowano kundla, który w końcu z podkulonym ogonem przyszedł skomleć o cień uwagi właściciela.
— Co trzeba zrobić? — spytał wprost, patrząc na niego. Takich jak on najmowało się do brudnej roboty; nie planował tego, miał rzeczy do zrobienia, ale pieniądze nie leżały na ulicy.
Niezbyt późno jednak pojął, że lekkomyślnie postąpił. Już zapomniał jak żyło się w Londynie, jak wyglądały relacje między ludźmi, za co dostawało się złoto, na jakich warunkach szły zlecenia, jak można było na kradzieżach przetrwać. Ostatnie pół roku żył niemalże w luksusie. Zsunął się ze stołka i potrzeb do jegomościa, który go zaczepiał. Niemiło, to zawsze było niemiłe, kiedy tak ich wołali, ale umiał o tym nie myślec. Wgramolił się na stołek obok zarośniętego mężczyzny i wbił w niego wzrok, nic nie mówiąc. Przyszedł z pewnego rodzaju pokorą zignorowano kundla, który w końcu z podkulonym ogonem przyszedł skomleć o cień uwagi właściciela.
— Co trzeba zrobić? — spytał wprost, patrząc na niego. Takich jak on najmowało się do brudnej roboty; nie planował tego, miał rzeczy do zrobienia, ale pieniądze nie leżały na ulicy.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Och, no proszę, kogo tu się jednak przypałętał. Kąciki ust uniosły się wyżej, kiedy to patrzył jak czarodziej wdrapuje się na stołek obok. Przyglądał się całemu procesowi z pewną satysfakcją. Przeszły mu przez myśl złośliwe pomysły. Co gdyby kazał mu teraz prosić? Prosić o to by dał mu zarobić? Gdyby trochę z nim pozadzierał? Dzieciak miał pewien gówniany temperament, który wręcz do tego zachęcał, lecz Matt był w dobrym nastroju i postanowił nie być zbyt dziecinnym. Nie szczało się do własnego kufla. Przecież sam go zaczepił i miał interes więc na rękę było mu, że przełkną dumę i okazał pokory. Nawet jeżeli pozornej nie miało to znaczenia - wypadało dać mu nieco twarzy. Nie kosztowało to Botta wiele.
- Nic wymyślnego. Nie było mnie w kraju przeszło rok i potrzebuję zorientować się trochę w sytuacji by swobodnie wskoczyć do tego ścieku - Miał na myśli Anglię bo tym teraz wydawał się cały kraj, a nie tylko portowa dzielnica - Nagłówki w gazetach wydają się jeszcze bardziej wyolbrzymione ale może to moje wrażenie. Chciałbym posłuchać jak rzeczywistość ma się do nich, jakie wrażenie ma ulica - nie potrzebował kogoś, kto mu będzie streszczał przesycone propaganda artykuły. Umiał czytać - Co ludzie mówią, jakie są nastroje - tu, może w innych dzielnicach, czy w popularne plotki z kraju. - wzruszył ramionami. Jak widać było faktycznie nie oczekiwał niczego wymyślnego. Uważał, że był hojny i tym też próbował zachęcić nie tyle co do wyjawienia wartościowych informacji, a dużego ich przekroju, ilości. Nie był przecież naiwny - wiedział, że na pewno nie próbował wykupić szczerości u pierwszego lepszego cygana. Nie mógł zaprzeczyć, że mieli smykałkę do wpierdalania się tam, gdzie najmniej się ich oczekiwało. Choć nie było ich wielu wydawało się momentami że są wszędzie. To było dobre by oczekiwać od nich pewnej dozy rozeznania, lecz z drugiej strony należało pamiętać, że to cyganie. Czy taki miał dziesięć, dwadzieścia, pięćdziesiąt czy sto lat byli ciągle cyganami. Wszystko co mówili należało przyjmować tylko jednym uchem - Więc jak będzie?
- Nic wymyślnego. Nie było mnie w kraju przeszło rok i potrzebuję zorientować się trochę w sytuacji by swobodnie wskoczyć do tego ścieku - Miał na myśli Anglię bo tym teraz wydawał się cały kraj, a nie tylko portowa dzielnica - Nagłówki w gazetach wydają się jeszcze bardziej wyolbrzymione ale może to moje wrażenie. Chciałbym posłuchać jak rzeczywistość ma się do nich, jakie wrażenie ma ulica - nie potrzebował kogoś, kto mu będzie streszczał przesycone propaganda artykuły. Umiał czytać - Co ludzie mówią, jakie są nastroje - tu, może w innych dzielnicach, czy w popularne plotki z kraju. - wzruszył ramionami. Jak widać było faktycznie nie oczekiwał niczego wymyślnego. Uważał, że był hojny i tym też próbował zachęcić nie tyle co do wyjawienia wartościowych informacji, a dużego ich przekroju, ilości. Nie był przecież naiwny - wiedział, że na pewno nie próbował wykupić szczerości u pierwszego lepszego cygana. Nie mógł zaprzeczyć, że mieli smykałkę do wpierdalania się tam, gdzie najmniej się ich oczekiwało. Choć nie było ich wielu wydawało się momentami że są wszędzie. To było dobre by oczekiwać od nich pewnej dozy rozeznania, lecz z drugiej strony należało pamiętać, że to cyganie. Czy taki miał dziesięć, dwadzieścia, pięćdziesiąt czy sto lat byli ciągle cyganami. Wszystko co mówili należało przyjmować tylko jednym uchem - Więc jak będzie?
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Obrócił się powoli, by na niego popatrzeć. By mu się przyjrzeć — ostrożnie, z nieco większą uwagą. Bo ludzie, którzy wracali do kraju ogarniętego wojną wydawali mu się szaleńcami; albo fanatykami pragnącymi wziąć w niej udział, albo interesantami, którzy wiedzieli, jak i gdzie dobrze na wojnie zarobić. Przemykał po jego twarzy spojrzeniem, szukając znaków charakterystycznych, znamion, historii — czegoś, co podpowie mu kim naprawdę był; ale ich większość, podobnie jak u jego samego, znaczna większość ukrywała się pod ubraniem. Nie odnalazł na jego twarzy blizn, próbował więc na oko oszacować ile mógł mieć lat. Życie nauczyło go, by nie zadawać takim ludziom zbyt wielu pytań, choć to — dlaczego to tego ścieku chciał wskoczyć, aż cisnęło mu się na usta.
— Każda ulica ma swoją własną wersję — odpowiedział prawie od razu. Więc potrzebował informacji. Zdawało mu się, że niezbyt szczególnych. — Rok to szmat czasu — stwierdził po namyśle. Ale musiał opuścić kraj po Bezksiężycowej Nocy, po pierwszych najsilniejszych starciach. — W Londynie ludzie żyją spokojnie. Nie wiem, czy jest bezpieczniejsze miejsce w kraju w tej chwili. Trudno nie trafić na policyjny patrol, więc porządni obywatele czują się tu swobodnie, ci mniej porządni obracają się na każdym kroku za siebie, bo kiedy narażą się stróżom szansa na to, że zostaną puszczeni wolno jest mała. Mają tu dziś władzę, możliwości. Nadużywają tego wobec tych, którzy im się nie podobają. I nikt nie może im nic zrobić. Łatwo trafić do Tower za byle głupotę, a tam mają nie małą uciechę z wyżywania się. — Zastanowił się przez chwilę, spoglądając na barmana. — Zaschło mi trochę w gardle. — Zsunął się też ze stołka, nie chciał mieć świadków takiej rozmowy. — Chodźmy tam, tu jest przeciąg. — Machnął głową zamiast na drzwi to na barmana ale nie oglądał się na niego i nie ruszył do stolika, póki mężczyzna nie zdecydował się zwlec ze swojego miejsca. Jeśli chciał informacji, jeśli chciał usłyszeć jak brzmiał Londyn naprawdę to nie powinni tego słuchać ludzie postronni. Jeszcze nie zdecydował, co mu powie. Nie widział jeszcze w jakie słowa to ubrać, jaką narrację przyjąć. Chciał go wybadać, zobaczyć czego naprawdę chciał. — Jesteś stąd? Byłeś, zanim... opuściłeś kraj? — spytał. — Chcesz wiedzieć co u starych znajomych? Może kogoś znam. A może szukasz roboty? — Przybrał lekki ton, ton młodzieńca, który mógł być nieświadomy, że pewnych pytań pewnym osobom się nie zadawało; jakoś się z tego wywinie. — Ja mieszkam tu już... trochę. Dwa lata na pewno. Ale sporo się przemieszczam. Co konkretnie cię interesuje? — Wcześniejszy posępny, nieco nieprzystępny wyraz twarzy zniknął, ustąpił szybko błyskającym oczom. Lekki uśmiech, który pojawił się na jego twarzy sprawiał, że wyglądał bardziej jak chłopiec niż mężczyzna.
— Każda ulica ma swoją własną wersję — odpowiedział prawie od razu. Więc potrzebował informacji. Zdawało mu się, że niezbyt szczególnych. — Rok to szmat czasu — stwierdził po namyśle. Ale musiał opuścić kraj po Bezksiężycowej Nocy, po pierwszych najsilniejszych starciach. — W Londynie ludzie żyją spokojnie. Nie wiem, czy jest bezpieczniejsze miejsce w kraju w tej chwili. Trudno nie trafić na policyjny patrol, więc porządni obywatele czują się tu swobodnie, ci mniej porządni obracają się na każdym kroku za siebie, bo kiedy narażą się stróżom szansa na to, że zostaną puszczeni wolno jest mała. Mają tu dziś władzę, możliwości. Nadużywają tego wobec tych, którzy im się nie podobają. I nikt nie może im nic zrobić. Łatwo trafić do Tower za byle głupotę, a tam mają nie małą uciechę z wyżywania się. — Zastanowił się przez chwilę, spoglądając na barmana. — Zaschło mi trochę w gardle. — Zsunął się też ze stołka, nie chciał mieć świadków takiej rozmowy. — Chodźmy tam, tu jest przeciąg. — Machnął głową zamiast na drzwi to na barmana ale nie oglądał się na niego i nie ruszył do stolika, póki mężczyzna nie zdecydował się zwlec ze swojego miejsca. Jeśli chciał informacji, jeśli chciał usłyszeć jak brzmiał Londyn naprawdę to nie powinni tego słuchać ludzie postronni. Jeszcze nie zdecydował, co mu powie. Nie widział jeszcze w jakie słowa to ubrać, jaką narrację przyjąć. Chciał go wybadać, zobaczyć czego naprawdę chciał. — Jesteś stąd? Byłeś, zanim... opuściłeś kraj? — spytał. — Chcesz wiedzieć co u starych znajomych? Może kogoś znam. A może szukasz roboty? — Przybrał lekki ton, ton młodzieńca, który mógł być nieświadomy, że pewnych pytań pewnym osobom się nie zadawało; jakoś się z tego wywinie. — Ja mieszkam tu już... trochę. Dwa lata na pewno. Ale sporo się przemieszczam. Co konkretnie cię interesuje? — Wcześniejszy posępny, nieco nieprzystępny wyraz twarzy zniknął, ustąpił szybko błyskającym oczom. Lekki uśmiech, który pojawił się na jego twarzy sprawiał, że wyglądał bardziej jak chłopiec niż mężczyzna.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Czuł jak mu się badawczo przyglądano. Nie przeszkadzało mu to, lecz w momencie kiedy ta uwaga się zintensyfikowała, a chłopak siedział obok trudno było to zignorować. Matt był w dobrym nastroju
- Jest aż tak źle, czy to zwykła zazdrość, Gładki? - spytał z rozbawieniem przeczesując zarost z pod szyi ku brodzie, jakby to miał być powód jego dociekliwego spojrzenia.
- Możesz opowiedzieć mi więc historię twojej - nie przykładał do tego specjalnej wagi. W końcu faktycznie - rok to kawał czasu. Bez względu o jakiej dzielnicy by mu opowiadano najpewniej informacje te go ominęły. Słuchał więc ogólnego zarysu mając wrażenie, że jest on nieco przejaskrawiony. Potraktował go więc jak wstęp. Swoiste "za górami, za lasami..". By usłyszeć więcej opłacił piwo do zwilżenia cygańskich ust oraz podążył za młodym.
- Jestem stąd. Ilość wycieczek raczej tego nie zmieni. Opuściłem miasto tą samą drogą którą wróciłem - portem. - jeżeli chodziło więc o papiery to je miał. Inaczej by tu nie siedział - Nie szczególnie. Jeżeli będą chcieli bym wiedział co u nich znajdą sposób bym się dowiedział - nie było potrzeby się narzucać. Człowiek potem słabo na tym wychodził. Teraz już o tym wiedział - A jakbym szukał roboty to co? Byłbyś wstanie coś polecić? - spytał wyraźnie nie będąc zainteresowanym. Jeżeli dzieciak bredził to Matt był ciekawy gdzie by go skierowano do pracy.
Upił piwa dumając co go obecnie ciekawiło.
- Przez porządnych obywateli miałeś na myśli tych z odpowiednio wypełnionymi rubrykami w papierach, prawda? Jakoś ciężko mi uwierzyć w innym wypadku, że Londyn stał się nagle stolicą bezprawia zwłaszcza kiedy dzielnica portowa wciąż... jest jaka jest - zamyślił się. Ktoś dla porządnych obywateli ciągle musiał robić nieporządnie rzeczy. Porządni obywatele bywali leniwi. Nie wyobrażał sobie sytuacji w której musieliby się fatygować poza miasto by spełnić swoje zachcianki - Godzina policyjna. Ponoć służby bez ostrzeżenia atakują jak kogoś spotkają - czy faktycznie tak jest? Znasz może jakieś przypadki, czy to może blef? - trudno mu było sobie to wyobrazić. Niektóre interesy musiały odbyć się nocą. Jeżeli tak to najpewniej w grę wchodziła odpowiednia łapówka - Kojarzysz jakichś mniej zadziornych dzielnicowych? - wszyscy na raz nie mogli bawić się w złego glinę. Sam Matt miał w końcu swoich ulubionych klawiszy. Gdyby takiemu mniej sztywnemu posmarować może coś ciekawego by powiedział? - Czy kontrolę na wyjściu i wejściu z miasta przez bramę są tak samo ścisłe jak w porcie?
- Jest aż tak źle, czy to zwykła zazdrość, Gładki? - spytał z rozbawieniem przeczesując zarost z pod szyi ku brodzie, jakby to miał być powód jego dociekliwego spojrzenia.
- Możesz opowiedzieć mi więc historię twojej - nie przykładał do tego specjalnej wagi. W końcu faktycznie - rok to kawał czasu. Bez względu o jakiej dzielnicy by mu opowiadano najpewniej informacje te go ominęły. Słuchał więc ogólnego zarysu mając wrażenie, że jest on nieco przejaskrawiony. Potraktował go więc jak wstęp. Swoiste "za górami, za lasami..". By usłyszeć więcej opłacił piwo do zwilżenia cygańskich ust oraz podążył za młodym.
- Jestem stąd. Ilość wycieczek raczej tego nie zmieni. Opuściłem miasto tą samą drogą którą wróciłem - portem. - jeżeli chodziło więc o papiery to je miał. Inaczej by tu nie siedział - Nie szczególnie. Jeżeli będą chcieli bym wiedział co u nich znajdą sposób bym się dowiedział - nie było potrzeby się narzucać. Człowiek potem słabo na tym wychodził. Teraz już o tym wiedział - A jakbym szukał roboty to co? Byłbyś wstanie coś polecić? - spytał wyraźnie nie będąc zainteresowanym. Jeżeli dzieciak bredził to Matt był ciekawy gdzie by go skierowano do pracy.
Upił piwa dumając co go obecnie ciekawiło.
- Przez porządnych obywateli miałeś na myśli tych z odpowiednio wypełnionymi rubrykami w papierach, prawda? Jakoś ciężko mi uwierzyć w innym wypadku, że Londyn stał się nagle stolicą bezprawia zwłaszcza kiedy dzielnica portowa wciąż... jest jaka jest - zamyślił się. Ktoś dla porządnych obywateli ciągle musiał robić nieporządnie rzeczy. Porządni obywatele bywali leniwi. Nie wyobrażał sobie sytuacji w której musieliby się fatygować poza miasto by spełnić swoje zachcianki - Godzina policyjna. Ponoć służby bez ostrzeżenia atakują jak kogoś spotkają - czy faktycznie tak jest? Znasz może jakieś przypadki, czy to może blef? - trudno mu było sobie to wyobrazić. Niektóre interesy musiały odbyć się nocą. Jeżeli tak to najpewniej w grę wchodziła odpowiednia łapówka - Kojarzysz jakichś mniej zadziornych dzielnicowych? - wszyscy na raz nie mogli bawić się w złego glinę. Sam Matt miał w końcu swoich ulubionych klawiszy. Gdyby takiemu mniej sztywnemu posmarować może coś ciekawego by powiedział? - Czy kontrolę na wyjściu i wejściu z miasta przez bramę są tak samo ścisłe jak w porcie?
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Strona 20 z 21 • 1 ... 11 ... 19, 20, 21
Sala główna
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki :: Parszywy Pasażer